|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
29-12-2016, 21:13 | #231 |
Opiekun działu Warhammer Reputacja: 1 | Felix wymknął się zupełnie niepostrzeżenie. Z drugiej strony ludzie mogli go zauważyć lecz jako że nie widzieli w nim zagrożenia to nie zareagowali na jego oddalenie się. Niziołek dość szybko znalazł się poza placykiem gdzie stali wszyscy, a jako że nikt go nie gonił mógł spokojnie wybrać miejsce do ukrycia się i zaczekania na resztę - zarówno pomiedzy chatami jak i poza ich obrębem. Jego tymczasowa kryjówka pozwoliła na zniknięcie sprzed ciekawskich oczu, lecz jeśli ktoś ruszyłby tropem Felixa to prędzej czy później by go znalazł, byłaby to tylko kwestia czasu. Konrad miał większy problem, ludzie zdawali sobie sprawę z tego iż może być niebezpieczny, dlatego też ciągle mieli go na oku. Wzięcie zakładnika znacząco zmniejszyło szanse na otrzymanie strzału z łuku, lecz z drugiej strony spowalniało bądz nawet uniemożliwiało pewne ruchy. Wybawieniem dla łowcy było działanie Bartnika który to tymczasowo zwrócił na siebie uwagę dając Konradowi czas na ucieczkę. Ludzie bali się iść za łowcą z obawy przed Waightstillem, a gdy ten się odsunął, Konrad był już za chatami, poza zasiegiem strzał, zostawiając w tyle zdezorientowaną i roztrzęsioną kobietę - zakładnika. Bartnik spełnił swoje zadanie, jego towarzysze uciekli, lecz on sam był w niezbyt ciekawej pozycji. Ranny i otoczony nie miał szans z tłumem. Mężczyzna który wcześniej przytrzymywał Marwalda rozkazał: - Na co czekacie, spętać go! - jego głos podobnie jak wczesniejsze działanie, był zdecydowany i oschły. ... i dowrać tamtego, nie może uciec! - dokończył. Ludzie z pewnym strachem zaczęli otaczać Bartnika, kilku z nich miało liny. Waightstill był słaby, dlatego więzy bardzo szybko oplotły jego krwawiące ciało. Po chwili Bartnik leżał na śniegu, zaraz obok nieprzytomnego Marwalda i tylko dwie buteleczki dane Kolekcjonerowi przez kapłana błyszczały na nie tak już do końca biały śniegu. Grupa kilku mężczyzn ruszyła w pogoń za Konradem, który póki co miał nad nimi przewagę.
__________________ ORDNUNG MUSS SEIN Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103) |
01-01-2017, 12:21 | #232 |
Reputacja: 1 | Felix ostrożnie się cofał obserwując wydarzenia na placu niecierpliwie wyczekując co dalej. Gdy okazało się, że Waighstill i Marwald nie zdołają się wyswobodzić, a Konrad się wyrwał z tego potrzasku niziołek uznał, że nie ma na co czekać i pognał najszybciej jak umiał w stronę góry, na szczycie której miała się znajdować tajemnicza świątynia... Zamierzał na to wszystko spojrzeć z góry...
__________________ Szukam tajemnic i sekretów. |
02-01-2017, 19:23 | #233 |
Reputacja: 1 | Waightstill leżał spokojnie koło Marwalda. Duch rwał mu się do walki, lecz był zbyt poważnie ranny, co przesądzało sprawę. Nie widział wiele, lecz okrzyki, które słyszał, świadczyły, że Konrad zdołał uciec. Zuch! - pomyślał. Nie wiedział za to, co się stało z Felixem. Co gorsza, nie wiedział także, czy sam przeżyje. Był jednak zbyt wyczerpany, by zbytnio martwić się tymi wszystkimi sprawami. W dziwny sposób czuł spokój. Cóż więcej mógł w tej sytuacji zrobić? Postanowił leżeć na śniegu i nie prowokować tych fanatyków. Jednak nim go spętali, postarał się po kryjomu schować nóż do cholewy buta. Może go nie znajdą? |
04-02-2017, 13:51 | #234 |
Reputacja: 1 | Konrad uciekał co sił w nogach przed pogonią. Początkowo było prosto gdyż zwinny łowca sprytnie wykorzystał zamieszanie a następnie korzystając ze swoich umiejętności jeszcze bardziej zwiększył dystans do goniących. Łowca pomimo swojej zwinności, bardzo szybko się męczył, dlatego też nie miał zamiaru uciekać w nieskończoność. Postanowił zatrzymać się i w dość sugestywny sposób pokazać że jest znakomitym łucznikiem. Zatrzymał się w dogodnej pozycji i wycelował w pierwszą z goniących go osób. Mężczyźni widzieli że łowca do nich celuje, lecz opierając się na swoich doświadczeniach wiedzieli że póki co strzelanie nie ma sensu. I to ich zgubiło, w sensie jednego z nich. Strzała wypuszczona przez Konrada wbiła się w głowę, a dokładnie w oko łucznika zabijając go na miejscu. Bezwładne ciało przeturlało się jeszcze kawałek i padło w śnieg. Reszta mężczyzn przebiegła jeszcze kawałek po czym stanęła jak wryta zastanawiając się nad tym co właśnie zaszło, wyglądali na bardzo zdziwionych. Ta chwila zawahania z ich strony dała Konradowi chwilę czasu aby sięgnąć po kolejną strzałę i posłać ją w kierunku napastników. Niestety tym razem strzała zraniła tylko dotkliwie policzek jednego z nich. - cholera - wymamrotał łowca pod nosem widząc jak strzała zdołała tylko rozharatać dotkliwie policzek napastnika. Strzał ten wyrwał z zaskoczenia resztę mężczyzn co sprawiło, że większość schowała się za dostępnymi osłonami i do jego uszu doszedł krzyk - Wyjdź do nas tchórzu, pokaż się, walcz jak mężczyzna - krzyknął jeden z nich nie zdając sobie sprawy z tego iż łowca może być dużo dalej aniżeli wskazywałby zasięg łuku. Jeden z nich stracił nerwy i zaczął uciekać w stronę wioski zamiast chować się za osłoną co sprawiło, że był dość łatwym celem dla Konrada który postanowił to wykorzystać. Naciągnął cięciwę, wycelował dokładnie w przeciwnika po czym oddał strzał. Strzała przecięła świstem powietrzę przebijając kark celu, ten krztusząc się krwią padł twarzą w śnieg barwiąc go na czerwono. Po celnym strzale łowcy, mężczyźni zamilkli, również żaden z nich się nie ruszał, a przynajmniej tak się zdawało. Osiągnął to co chciał, goniący go wieśniacy teraz leżeli pochowani i srali w gacie. Czekając chwilę aby upewnić się, że zaraz nie wyskoczą aby się do niego zbliżyć postanowił odszukać Maxa i łowcę z wioski, widział ich tylko jak wychodzą z wioski i już nie wrócili, może w ogóle nie wiedzą co się dzieje, jest też Felix ale on pobiegł w drugą stronę więc przedarcie się do niego było mało realne. Po dłuższej chwili ruszył w stronę w którą pamiętał jako kierunek wymarszu Maxa trzymając cały czas łuk w ręce wraz ze strzałą w drugiej gdyby spotkał kogoś po drodze. Co jakiś czas oglądał się za siebie aby mieć pewność, że nikt go nie goni. Otaczając wieś znajdował wiele śladów, było ich na tyle dużo iż ciężko byłoby jednoznacznie określić które z nich należą do Maxa i Pietera. Jednakże mniej więcej w drugiej połowie założonej drogi zauważył dość charakterystyczny układ śladów. Dwóch mężczyzn chodziło po łuku coraz bardziej oddalając się od wsi, aż w pewnym momencie zmienili swój schemat i ruszyli w las. Konrad nie miał wątpliwości kim mogli być ci mężczyźni i dokąd poszli. W tym miejscu widać było również ślady dodatkowej osoby, po rozmiarach rakiet można było wywnioskować iż osoba ta była średniego wzrostu, a po ich zagłębieniu, że musiała nieść coś bardzo ciężkiego. Idąc tym tropem łowca co jakiś czas znajdował obszerny i nieregularny odcisk na śniegu sugerujący że tragarz co jakiś czas robił sobie postój i odstawiał swój pakunek. W pewnym momencie do śladu wyznaczonego przez tą trójkę dołączyła kolejna trójka. To upewniło Konrada, że idzie w dobrym kierunku, niepokoiły go tylko dodatkowe ślady, przecież nikt z wioski nie wychodził za Maxem. Czyżby wieśniacy mieli zaplanowane pozbycie się ich wszystkich? Czy niesiony pakunek to jego towarzysz? Pojawiające pytania nie były optymistyczne, postanowił ruszyć za śladami i dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. Odszukanie Maxa było dość ważne ponieważ razem mieli jakieś szanse odbicia bartnika i ich kolekcjonera. W pewnym momencie dotarł do rozwidlenia śladów, grupa z pakunkiem szła dalej przed siebie gdzie druga grupa odbiła lekko w innym kierunku. Postanowił sprawdzić oddalające się ślady gdzie po krótkiej chwili trafił na pozostałości po walce. Sporo chaotycznych śladów i ciało opartego o drzewo łowcy z raną na krtani. Do tego było widać krwawe ślady prowadzące dalej, wszystko to wyglądało jakby ranna osoba była goniona przez napastników. Nie tracąc czasu ruszył dalej, gdzie natrafił na górkę z której widocznie ktoś się stoczył. Na dole jednak nie było widać żadnego ciała a dalszy pojedynczy trop rannej osoby o czym świadczyły plamy krwi. Nie uszedł zbyt daleko gdy spostrzegł ciało Maxa które leżało na plecach. Ciało miało wiele ran z której uciekło na pewno sporo krwi, do tego ślady ciosów na głowie i dwie strzały wystające z piersi. Szybko podbiegł do towarzysza lecz było pewne, że nie żyje, leżał tu już chwilę. - kurwa mać! – krzyknął łowca Nie mógł uwierzyć, że Max stracił życie, przecież niedawno jeszcze razem się śmiali i podróżowali. Wiedział, że jak dorwie tych którzy mu to zrobili to nie daruje i zatłucze na śmierć. Wiedział, że nie ma czasu i możliwości zabrania ciała lub chociaż jego pochowania, szybko przejrzał to co łowca miał przy sobie i okazało się, że nie wszystko zostało splądrowane. Z płaszcza zrobił prowizoryczny tobołek w którego wrzucił olej do latarni, toporek, pochodnie, namiot oraz jedzenie które miał przy sobie oraz kilka innych mniej ważnych rzeczy. Postanowił sprawdzić drugi trop mając cichą nadzieje, że spotka tego co to zrobił i będzie mógł go po prostu zabić. Drugi trop ciągnął się niemiłosiernie długo, osoba musiała być zdeterminowana i wytrwała. Po długim czasie dotarł w końcu na mały placyk na którego środku leżało rozszarpane ciało Victorii, było widać też ślady walki. Ciało było tak zmasakrowane, że jedynie jego wielkość i pozostałości szat podpowiedziały mu, że to ona. - kurwa kurwa kurwa wszystko nie tak! Jak to się stało, że w ciągu jednego poranka dwoje z ich grupy która tyle przeszła zostało zabitych a kolejna dwójka była w rękach tych pieprzonych psychopatów. On im się odpłaci, oj jak on im się odpłaci, nawet jak będzie miał zaprzedać duszę za wymordowanie każdego osobno. Jego pozostali towarzysze na pewno nie pozostaną obojętni. Musiał tylko odszukać Felixa i uwolnić Waightstilla oraz Marwalda. Konrad podszedł bliżej obejrzeć ciało, szybko odnalazł symbol Shallyi co upewniło go co do osoby która leżała przed nim oraz mieszek z pieniędzmi. Ciało z bliska łatwiej było ocenić, robota wilków i to dość dużej grupy. Szybko sprawdził ślady i upewnił się, że przyszły z przeciwnego kierunku niż on i tam udały się z powrotem. Trochę go to ucieszyło, bo zmniejszało możliwość spotkania ich na dalszej drodze. Po dłuższej chwili postanowił wrócić w okolice wioski i odszukać Felixa, wiedział, że uciekł w stronę miejsca obrządku. Powrót trwał dość długo, uważne przemierzanie lasu z wypatrywaniem wrogów nie pozwalała na zbyt duże tempo marszu. Po dotarciu pod kamień zauważył ślady które prowadzą w stronę szczytu gdzie znajduje się świątynia. Tą drogą dość mało ludzi się zapuszcza bo po za szczytem góry i świątynią za wiele tam nie ma. Ślady wskazywały na osobę dość małą i lekką jak dziecko, co od razu dało mu do myślenia, że właśnie znalazł ślady Felixa. W drugą stronę było więcej śladów prowadzących do wioski. Zerkając w dół na ślady prowadzące do wioski jak i samą wioskę skrzywił się lekko mamrocząc pod nosem - No cóż do wioski i tak przecież nie pójdę Po czym ruszył wolnym i ostrożnym krokiem w górę. Jeśli odszuka Felixa będzie trzeba obmyślić plan odbicia towarzyszy o ile Ci jeszcze żyją. Miał już dość ratowania świata i narażania życia. Co raz bardziej chciał wrócić na dół i udać się z dala od jego rodzinnej wioski, niech kto inny martwi się problemami. Droga na górę była coraz cięższa. Brakowało szlaku którym można by podążać, lecz z drugiej strony doskonale widać było ślady poprzednika, więc i nie trzeba było martwić się drogę. Oczywiście czym wyżej tym roślinność była niższa, bardziej karłowata - doskwierał silny wiatr i jeszcze większe zaspy. Po wyjściu na łysinę Łowca dostrzegł zarys swojego celu, tak blisko a tak daleko - pomimo iż szczyt zdawał się być blisko, w rzeczywistości droga mogła zająć bardzo dużo czasu, dobrze że chociaż ślady były wyraźne. Zmierzch zastał Konrada “daleko w polu”, a jako że jego wzrok znacznie pogorszył się przy zmniejszonym oświetleniu, nie miał pojęcia gdzie jest ani co znajduje się wokół niego. Nie widział już śladów, tylko zarys ośnieżonej góry. Jednakże nie to było teraz najgorsze, zapadła noc a od dłuższego czasu Łowca nie widział żadnego miejsca które mogłoby posłużyć mu za schronienie. |
06-02-2017, 21:06 | #235 |
Reputacja: 1 | Felix postanowił przemieścić się wyżej, aby stamtąd rozejrzeć się po okolicy. Niestety widok z góry nie był lepszy, a czasami nawet gorszy. Wszystko zasłaniały chaty i drzewa. Jednakże kilku rzeczy Niziołek mógł być pewien. Na placu nie było już Bartnika, a tego jegomościa byłoby widać. Grupa która ścigała Konrada dalej biegnie - co znaczy że jeszcze go nie złapali. Droga do świątyni nie będzie ani krótka ani lekka, w takich warunkach może zająć i do wieczora, głównie dlatego że powyżej wsi nie ma już drzew chroniących przed wiatrem i śniegiem. Felix świadomy czekającego wysiłku postanowił chwilę odsapnąć i przy okazji zwrócić uwagę na ważne dla całej sprawy miejsca: chatę zamordowanej rodziny, chatę kapłana oraz chatę wójta, a także zastanawiał się gdzie może spodziewać się Victoria… Czym bliżej chat niziołek podchodził tym większe było prawdopodobieństwo wykrycia. Ludzie byli ostrożniejsi, gdyż wiedzieli że kilku ochotników uciekło, więc pilnowali swoich dobytków i siebie nawzajem. Podejście bliżej, bez wykrycia, będzie wymagało cierpliwości i odrobinę szczęścia. Jednakże z tej perspektywy Felix widział że spora grupa ludzi została na placu - głównie mężczyzni - chodzili dwójkami i bacznie się rozglądali. Zarówno Kapłan jak i Marwald, podobnie jak i Bartnik zniknęli, jednakże bohater nie wiedział gdzie aktualnie mogą przebywać. Jeśli chodzi o Victorię to ciężko było określić gdzie teraz mogłaby być, ostatni ślad prowadził do chaty Willa, lecz został on gruntownie przebadany przez Maxa oraz Petera - którzy jeszcze nie wrócili. A nie, zaraz zaraz - Felix właśnie zauważył rzeczonego łowcę który wyruszył z Maxem, był sam i wyglądał na zmordowanego. Widok Petera skłonił jednak Felixa do powrotu na przeszpiegi… Trochę zszedł drogą w dół patrząc czy nie zobaczy jakiś świeżych śladów, a następnie dał nura w las, którym powędrował do granicy z wioską, gdzie kręcił się podejrzany łowca. Zanim Niziołek dotarł do chaty Pietera, ten zdążył wejść do domostwa. Felix siedząc w lesie był właściwie niewidoczny dla mieszkańców wsi przechadzających się pomiędzy domostwami. Jednakże wynurzenie się boru byłoby ryzykowne. Nie mogąc wyściubić nosa z lasu Felix podjął się ostrożnego szukania śladów w nim… może będą to ślady Petera? Śladów w lesie jest od groma, ludzie chodzą w te i we wte, są mniej lub bardziej wydeptane ścieżki, a czasami odciski rakiet ludzi chodzących na przełaj. Widząc, że nic tak nie wskóra, Felix postanowił przenieść się pod osłoną lasu w okolice domu kapłana… przy odrobinie szczęścia może uda się niepostrzeżenie do niego dostać i przeszukać. Niziołek przekradł się do domu Burharda, akurat ta chata nie była szczególnie chroniona, przynajmniej nie bardziej niż pozostałe. Ponadto pomiędzy nią a lasem znajdował się tylko mały cmentarz. Gdy Felix dostał się pod chatę kapłana zaczął ostrożnie przyglądać się oknom szukając drogi do środka. Okna, a właściwie otwory w ścianach, podobnie jak w całej wiosce jak i okolicy; na zime zostały zakryte deskowanymi pokrywami. Próba ich ściągnięcia mogła spowodować hałas który zwróciłby uwagę mieszkańców chaty. Nie można oknem to trzeba spróbować drzwi… ale najpierw Felix musiał się rozejrzeć czy może bezpiecznie do nich podejść. Pomiędzy domami ciągle ktoś się kręcił, a podejście od frontu było już w ogóle trudne, aczkolwiek niziołek wstrzelił się w moment gdy akurat nikogo nie było w zasięgu wzroku i ruszył do środka. Drzwi otworzyły się a Felix zauważył bladego Kapłana siedzącego na krześle, kobietę która zajmowałą się jego raną oraz dwóch mężczyzn którzy wcześniej przytrzymywali Marwalda po jego wybiegnięciu z chaty Willa. Kapłan wyglądał na tyle nieciekawie że z opóźnieniem zauważył kto właśnie pojawił się w drzwiach i nie zdążył zareagować, lecz jego ludzie zorientowali się o wiele szybciej i szybkim krokiem ruszyli w kierunku drzwi. W pomieszczeniu nie było Marwalda. Gdy Felix zrozumiał swój błąd zatrzasnął drzwi i pognał do lasu. Niziołek zapewne był gotowy na ewentualną szybką ucieczkę, także w jednej chwili po zamknięciu drzwi był już w lesie, mężczyźni próbowali go gonić, ale działali z opóźnieniem, no i byli wolniejsi. Pognali kawałek w las, prawdopodobnie nie widząc celu ani śladów. Gdy zorientowali się że nie maja szans na znalezienie uciekiniera, zaczęli wracać do chaty kapłana. Felix uciekał co sił, także dopiero po czasie, gdy był już głęboko w lesie, zorientował się że już nikt go nie goni. Gdy już trochę ochłonął i się zastanowił Felix doszedł do wniosku, że będzie najlepiej będzie jak pójdzie na podejrzaną górą, która ponoć jest źródłem wszystkich nieszczęść. A stanowczo nadeszła pora, aby położyć kres tej sytuacji! Podczas odpoczynku przed wyruszeniem w dalszą drogę Felix nie zauważył nic co mogłoby zwrócić jego szczególną uwagę,dlatego też zebrawszy siły ruszył w kierunku swojego celu. Droga na górę była coraz cięższa. Brakowało szlaku którym można by podążać, a więc i wyrobionych śladów - samemu trzeba było opierać się zaspom. Oczywiście czym wyżej tym roślinność była niższa, bardziej karłowata - doskwierał silny wiatr i jeszcze większe zaspy. Po wyjściu na łysinę Niziołek dostrzegł zarys swojego celu, tak blisko a tak daleko - pomimo iż szczyt zdawał się być blisko w rzeczywistości droga mogła zająć bardzo dużo czasu. Zmierzch zastał Felixa “daleko w polu”, o ile dobrze pamiętał to przez cały - dość krótki gdyż zimowy - dzień przeszedł drugą, lub może tylko trzecią część drogi. Jednakże nie to było teraz najgorsze, zapadła noc a od dłuższego czasu Niziołek nie widział żadnego miejsca które mogłoby posłużyć mu za schronienie. Zapadła ciemność, nigdzie nie widać schronienia, a więc zostaje przeć naprzód w nadzieji, że szybko dojdzie do celu, który już widać, albo co się znajdzie… Niestety, po drodze Felix nie znalazł żadnego miejsca które mogłoby posłużyć za schronienie, nie licząc pomniejszych wystających skałek, które ośnieżone wyglądały jak lekkie pagórki. Po przejściu sporego kawałka drogi Niziołka dopadło zmęczenie. Droga cały czas po górkę po nieosłoniętym od wiatru terenie dawała się we znaki. Chcąc nie chcąc, Felix musiał się zatrzymać i odpocząć. Ciężkie warunki przyniosły skutki, Felix był bardzo zmęczony i czuł się o wiele gorzej niż przed wejściem na górę, trudniej bedzie mu zrobić rzeczy z którymi wcześniej radził sobie bez problemu. Na szczęście Niziołek w porę zdał sobie sprawę że nie należy się forsować. Z drugiej strony jak tu mówić o odpoczynku gdy znajduje się na grzbiecie góry - bez osłony od zimna. Nie było też z czego rozpalić ogniska, zimne jedzenie jeszcze można przeżyć, lecz chociażby krótka drzemka w takim zimnie mogła Felixa zabić. Na szczeście żywności trochę przy sobie miał - normalnie starczyłaby na dziesięć dni, lecz w takich warunkach należało podwoić racje żywnościowe. Podczas krótkiego odpoczynku Felix zauwazył postać zbliżająca się od strony wsi. Felix zobaczywszy Konrada podszedł do niego.
__________________ Szukam tajemnic i sekretów. |
07-02-2017, 22:06 | #236 |
Reputacja: 1 | … chlust zimnej wody drastycznie wybudził Marwalda ze snu. Leżał spętany i mokry na zimnej podłodze. W rogu pomieszczenia siedział Kapłan oraz drugi z mężczyzn którzy wcześniej go pojmali. - Budzimy się! - krzyknął trzymający puste już wiadro. Marwald nie krył zaskoczenia, przez ponad kilka godzin znajdował się w wogóle odmiennym środowisku niż to które go zastało. - Nie jesteś cesarzem... - powiedział jeszcze zaspany - Sigmar mi sprzyja Marwald przez moment siedział osłupiały spoglądając na wszystko co go otacza. Widział rannego kapłana i wtedy właśnie przyszedł mu pewien pomysł. - Chciałeś mnie tutaj ściągnąć aby dowiedzieć się więcej o artefakcie w kamieniu. Nigdy nie uda ci się go odnaleźć. Widziałem go, ale ukryłem, jak sam powiedziałeś w niektórych sprawach wiem więcej od ciebie. Bohater w zupełności prowadził improwizacje - Gdy ty rozpłaszczyłeś tyłek na krześle, moi przyjaciele zbierają wsparcie i wolę nie myśleć co ci zrobią, i nie być przy tym, bo ja jestem przeciwny takim rzeczom. Rana jaką sobie zrobiłeś jest niczym w porównaniu z tym. - Aż tam mocno go walnąłeś?- - kapłan na mężczyznę stojącego obok niego - A skąd, lekko oberwał - odpowiedział zdzwiony - No dobra koleś, co ty pieprzysz, hm? - - O czym wy gadacie?- zapytał zbity z tropu - O tobie głupku, już jesteś z nami czy dalej bujasz? - Jak to z wami?- zapytał zaskoczony - nie będę z wami, oszuści- - Eh… Wez go walnij bo chyba się nie obudzil Meżczyzna z wiadrem podszedł do Marwalda i z kolana przywalił mu w brzuch, Kolekcjonera zamroczyło na chwilę - Pełnymi zdaniami, i nie świruj- powiedział kapłan Marwald udaje że został ogłuszony, spuścił głowę i nie porusza się. - Co za mięczak …. no dobra, mniejsza, umrze w nieświadomości. Czy wszystko jest gotowe? - Zaczęli rozmawiać nie mając świadomości że ich więzień jest przytomny. - Tak, chociaż tego dryblasa cieżko będzie zataszczyć - Poradzicie sobie, on jest już na pół martwy, nie bedzie się przecież rzucał, weźcie ludzi do pomocy. Musimy to załatwić teraz - A co z tamta dwójką? - A %$^4 ich. Trudno, pewnie już dawno spieprzyli gdzie pieprz rośnie, nie przejmowałbym się nimi - Dryblas nie może się ruszać, jednego łowce ubiliście a ich pożal się boże mózg … Będzie dobrze, grajmy swoje role a wszystko się uda Marwald potrząsnął głową i ją uniósł - Jak to mówisz mózg, ciekawe kogo masz na myśli?- zapytał - … patrzac na ciebie to już nikogo - odpowiedział zbity z tropu ale i rozśmieszony kapłan - Mózg ma zawsze plan zastępczy panie pusty, możesz odczuwasz jakieś swędzenie w okolicy rany, może miałeś lekkie zawroty? Myślisz, że sztylet który mi dałeś nie namoczyłem w truciźnie? Masz problem jak ja zginę ty zginiesz po mnie, bo na magii nie znasz się przecież - Jesteś żalosny, brać go |
07-02-2017, 23:47 | #237 |
Reputacja: 1 | Ludzie gór nawet nie wpadli na to aby przeszukać Bartnika. Jego potężna broń leżała na śniegu zaraz koło niego i chyba nikt nie sądził że taki dryblas może mieć jeszcze ukryty nóż. Związany bartnik został zaprowadzony z Horstem do pomieszczenia w którym wraz z Konradem i Olafem spędzili ostatnią noc. Zostali posadzeni tyłem do belek wspierających dach. Dłonie mieli spętane na plecami, o rzeczone kolumny. Normalnie Bartnik mógłby próbować siłą zerwać więzy, lecz teraz nie było to możliwe. Z drugiej strony siedział w cieplejszym pomieszczeniu które chroniło go od mroźnego wiatru. Jego stan był dość ciężki ale stabilny. Horst fizycznie był w dobry stanie, lecz wyglądał na zrezygnowanego. W budynku oprócz Bartnika i pomocnika Victorii stało jeszcze dwoje mężczyzn, lecz pomimo tego że mieli broń, to raczej nie wyglądali na wojowników. Stali na warcie, pilnowali podróżników stojąc najdalej jak się da, aby czasami nie zostać zaczepionym. O czymś między sobą rozmawiali, lecz Waightstill nie słyszał ani słowa z ich rozmowy. W zasięgu wzroku było trochę mniej lub bardziej przydatnych gratów. O ścianę stała oparta Waighstillowa halabarda. Waightstill czuł się wyczerpany. Bez przekonania próbował zerwać więzy - raczej sprawdzając jak mocno jest związany, niż rzeczywiście chcąc rozerwać sznury. Było mu niewygodnie. I dlaczego u licha nie powyciągali z niego tych cholernych strzał?! Chętnie by się ich pozbył i zrobił sobie okłady ze specyfiku, który otrzymał niegdyś w Hartwarm. Wspomniał tamten czas... I pomyśleć, że tamci mutanci byli bardziej "ludzcy" niż ci tutaj Ludzie Gór. Podniósł głowę i napotkał wzrokiem swoją broń. - Cholerna halabarda! Cały czas nic tylko namawiała do bitki! Krew, krew, krew! - zaczął ją przedrzeźniać w myślach, choć chętnie znowu poczułby jej ciężar w dłoniach - ...no i proszę, jak to się skończyło. - Rozejrzał się po izbie. Zmartwił się, że nigdzie nie ma Marwalda - Pewnie te bestie właśnie go torturują! - pomyślał ze zgrozą. Bez halabardy nie był już taki hardy. Spostrzegł swoich strażników. Postanowił ich zagaić, może chociaż da się coś zrobić z tymi strzałami? - Wody… dajcie wody… Mężczyźni spojrzeli po sobie ale nic nie odpowiedzieli tylko wymienili ze sobą kilka zdań, widać że się o coś kłócili. - Dobra, ale jak tylko będziesz coś kombinował to on cię ukłuje - wskazał na towarzysza, któremu ewidentnie ten pomysł nie spodobał się, a sam na wyszedł z pomieszczenia. Wrócił po chwili z wiadrem z którego wyciągnął mokrą i parującą szmatę którą nałożył na kij - widać było jak bardzo nie chce zbliżać się do bartnika, nie do końca było wiadomo czy była to zwykła ostrożność czy może już strach. Z tym narzędziem podszedł do Waightstilla. W tych okolicznościach Waightstill nie miał zamiaru nic kombinować. Przynajmniej teraz. Przede wszystkim musiał wypocząć. Jednak chciał wybadać sytuację. Tymczasem chciwie pił wodę kapiącą ze szmaty. Smakowała tkaniną. Ale cóż było robić? - Dzię... dziękuję. Dajcie też Horstowi. Zobaczcie, w jakim stanie jest ten biedak. - Po chwili dodał: - A co z strzałami, którymi wasi mnie naszpikowali? Nie widzicie, że jestem ranny? Gdzie jest nasza znachorka? Co się dzieje z Marwaldem? Chłop zbliżył się do Horsta i również mu podał wodę, lecz tym razem przystawiając kubek do ust. Facet faktycznie wyglądał źle, a to przecież Waightstill był naszpikowany strzałami. - Nic mu nie będzie, jest przecież ranny - odpowiedział gdy już napoił więźnia. - Nikt Ci tych strzał nie wyjmie, a przynajmniej póki Ojciec nie powie, nie ma głupich. Widzieliśmy tą Twoją broń, cała ze stali, pewnie nikt by nawet nie podniósł tego cholerstwa, a Ty nią machasz jak patykiem i pewnie gołymi rękoma byś nam natrzaskał.. O nie, co to to nie. Chłop nabierał pewności siebie. Połechtało go że taki mocarz pije wodę ze szmaty i siedzi przed nim - bezbronny, aczkolwiek starał się tego za bardzo nie pokazywać aby nie rozjuszyć Bartnika. - Przecież nie mogę tak siedzieć! - odparł Waightstill. - Do kroćset beczek zapaskudzonego dziegciem najpodlejszego miodu, wykrwawię się! Czy tak u was traktuje się jeńców? - zawołał ni to ze złością, ni to z desperacją. Nagle coś przyszło mu do głowy. - A jeśli Horst się tym zajmie? Jest przybocznym kapłanki Shallyi, zna się na rzeczy... - zaproponował spokojniej. Liczył przy tym, że Horst rzeczywiście zna się na rzeczy. Widać że słowa Bartnika dały im do myślenia, zamienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia i jeden z nich rzekł: - W sumie jak nam tu zemrze to będzie lipa… - Dobrze, ale zawołamy jeszcze kogoś - odpowiedział drugi Po chwili do pomieszczenia weszło kolejnych dwóch uzbrojonych chłopów. - Dobra, to ty, no… Horst, bierz tam co masz brać i do dzieła, tylko nic nie kombinuj. Tymczasem Horst ponownie zbladł, a gdy został już rozwiązany spojrzał pytająco na Bartnika. Wzrok Horsta był wymowny - ten były bandyta nie znał się opatrunkach, najwidoczniej przebywanie w towarzystwie Victorii również nic go nie nauczyło. Waightstill, choć co nieco o leczeniu zasłyszał z domu, również nie miał odpowiedniej praktyki w rzemiośle cyrulika. Zwłaszcza jeśli chodzi o strzały. No bo i skąd? Zastanawiał się, co robić. A może poinstruuje Horsta? - A więc użyć dziegciu - rany nie babrzą się i ładnie goją - co Waightstill sam nieraz sprawdzał - Groty strzał można wyciągnąć albo poprzez przepychanie, albo rozciąć uprzednio przyżeganym nożem ranę i wydobyć grot... Założyć opatrunki jeszcze lepiej z proszku z Hartwarm, już sprawdzone... Hmmm... szło by wytrzymać, gdyby jeszcze co mocniejszego łyknąć... - zastanawiał się. A może lepiej, żeby Horst nie brał się do tej roboty? - Hmm... zdaje się, że Horst jest zbyt roztrzęsiony, by zająć się tymi strzałami - powiedział głośno - A może poślecie po waszego cyrulika? - Ojciec nas leczy, ale teraz on sam potrzebuje pomocy. Waightstill tylko westchnął z rezygnacją. Nawet taka pogawędka mocno go zmęczyła. Przymknął oczy i spróbował zasnąć - może chociaż sen przywróci mu siły. |
08-02-2017, 21:47 | #238 | ||||
Opiekun działu Warhammer Reputacja: 1 |
Łowcy spotkali się na trasie. Felix jest niższy, ma krótsze nogi, a do tego sam musiał torować sobie drogę przez zaspy, dlatego też szybko został dogoniony przez Konrada który niestety wraz z zapadnięciem mroku widział tyle co nic. W okolicy nie było widać żadnego miejsca które mogłoby służyć za osłonę, dlatego też łowcy zdecydowali się wykopać dół w śniegu, aby zmieścił się w nim namiot i małe miejsce ogniskowe. Biały puch był dość miękki wiec można było kopać, przynajmniej do pewnego momentu, bez użycia saperek. Przerzucony śnieg posłużył za prowizoryczny murek, który dodatkowo chronił przed wiatrem. Rozpalenie ogniska byłoby wręcz niemożliwe gdyż cale drewno znajdowało się pod śniegiem i było mokre, lecz Konrad miał ze sobą olej do latarni oraz pochodnie, które to pozwoliły na rozniecenie ognia nawet w tak ciężkich warunkach. Ochotnicy byli zmęczeni, lecz Niziołek jeszcze bardziej niż Konrad odczuł ciężkie warunki, nie czuł się za dobrze a to nie wróżyło nic dobrego. *** Noc przebiegła spokojnie, na tej wysokości nie było już zwierząt które zagrażałyby ich obozowi. Ochotnicy wstali skoro świt aby jak najwięcej czasu poświęcić na marsz. Stan Felixa lekko się poprawił, lecz z drugiej strony Konrad obudził się w nienajlepszym stanie. Oboje wyglądali źle, lecz dalej mieli siły aby iść naprzód. Znów konieczne było spożycie podwójnej porcji prowiantu i łowcy doskonale o tym wiedzieli. Wczesnym wieczorem, dwójka łowców dotarła na szczyt. Jako że było już po zmroku, Konrad był zupełnie ślepy, lecz Felix doskonale widział majestatyczną budowlę znajdującą się przed nimi. Na szczycie góry stał wysoki niczym drzewa, "wtopiony" w skalny szczyt, kamienny sześcian wysoki jak trzy albo i cztery domy, jeden na drugim postawione. W narożnikach budowli stały cztery filary, po jednym na każdy z kątów, a na każdym z nich widniał znak, taki jak w miejscu obrządku. Jeden z filarów, stojący od strony wsi był zniszczony, o czym zresztą łowcy wiedzieli, gdyż sami widzieli jego element we wsi. Na środku sześcianu znajdowało się wejście, a przynajmniej tak wyglądało z tej perspektywy. Ochotnicy musieli zdecydować, czy rozbić obóz tutaj i odpocząć przez noc, czy iść dalej i jeszcze tego dnia bliżej przyjrzeć się świątyni.
Bartnika obudziły hałasy, kilku mężczyzn weszło do ich "sypialni". Sugerując się światłem które weszło do budynku podczas otwierania drzwi można było przyjąć że jest już ranek, ewentualnie wczesne przedpołudnie. Dwóch mężczyzn wzięło się za Horsta i wyprowadziło go na zewnątrz. Pozostała grupka ostrożnie podeszła do Waighstilla, lecz gdy zdała sobie sprawę w jaki stanie jest Bartnik, bez oporów również i jego wyprowadziła na zewnątrz. Oczywiście Waighstillowa halabarda została tam gdzie była - oparta o ścianę. Marwald się doigrał, jego gierki tylko zirytowały oprawców, lecz może o to właśnie Kolekcjonerowi chodziło? Dwóch mężczyzn wzięło spętanego bohatera pod ręce i wyprowadziło na zewnątrz. Był już dzień, bardzo słoneczny dzień. Cała trójka została odprowadzona do znanego im miejsca, każdy z nich wiedział jak dalej potoczą się ich losy: magiczny kamień, tajemnicza mantra, kilka strzał i padasz martwy na ziemie, a wszystko w otoczce niesienia pomocy. Kapłan wyglądał dobrze, jego ręką była zabandażowana a lico blade, co sugerowało że cios był dla niego dotkliwy, nawet jeśli planowany. Ludzie zebrani wokoło zachowywali się inaczej, byli zdecydowanie bardziej zdenerwowani niż wtedy, gdy do obrządku przystępował Olaf. teraz patrzyli na bohaterów z rządzą mordu. - Mordercy! - Zabić ich! -Powiesić! -Spalić! Co chwila odzywały się kolejne głosy i tylko autorytet Kapłana powstrzymywał ich przed ostatecznością. Burhard przemówił do ludu: - Moi drodzy, wiem co czujecie, straciliśmy wielu dobrych ludzi, naszych przyjaciół i członków naszych rodzin, lecz czymże my będziemy w obliczu Boga jeśli ich tak po prostu zabijemy? Czyż nie będziemy na równi z nimi? A może nawet i gorsi? Może oni nie działali zgodnie z własnym sumieniem. Może sami byli nieszczęśnikami których umysły zostały skażone złymi myślami? Jest tylko jeden sposób aby się przekonać. Przygotowałem wywary, dzięki którym poznamy prawdę. Odkryjemy czy działali oni z własnej woli, czy podobnie jak nasi zmarli również byli ofiarami. A jeśli Bóg nam dopomoże to możliwe ze uratujemy te biedne duszyczki od ciążącej na ich umyśle mutacji, wszakże zawsze jest jakaś szansa. Pozwólmy zatem działać siłom wyższym. Ludzie początkowo nie spuścili z tonu, lecz uspokoili się gdy kapłan nawiązał do ich bóstwa, widać miało dla nich bardzo duże znaczenie. Burhard wskazał na Horsta którego chłopi przyprowadzili przed kamień z trójkątnym znakiem, biedak wiedział co go czeka, dlatego też rzucał sie niemiłosiernie, lecz na i na to kapłan był przygotowany - zaraz przy kamieniu wkopane były dwa grube pale do których mężczyźni zaczęli przywiązywać Horsta. Ludzie zaczęli formować półkole wokół nieszczęśnika, Marwald i ledwo żywy Waightstill mieli jeszcze zaledwie chwilę aby coś zrobić, gdyż niedługo może być za poźno na uratowanie Horsta oraz ich samych. Niestety, Bartnik był ranny i związany, gdyby nie to pierwsze, to może mógłby spróbować dobiec do swej broni która stała oparta o pobliskie drzewo.
__________________ ORDNUNG MUSS SEIN Odpowiadam w czasie: PW 24h, disco: 6h (Dekline#9103) | ||||
13-02-2017, 19:56 | #239 |
Reputacja: 1 | Waightstill wychodził z chaty - a raczej był wyprowadzany - na wpół otępiały. Światło dnia go oślepiało. Rany postrzałowe mocno mu doskwierały, zwłaszcza, że pociski nadal w nich tkwiły. Nawet na widok Marwalda nie zdobył się na uśmiech. Dopiero po przybyciu na miejsce kaźni - bo głaz z pewnością świątynią nie był - nieco go otrzeźwiło. Spostrzegł, że klęczy chwiejnie z rękami związanymi z tyłu, a przed nim oprawcy prowadzą biednego Horsta na śmierć. - Na wszystkich bogów, czy to koniec?! - pomyślał z desperacją. Wtem usłyszał znany sobie szept i wyłowił wzrokiem swoją halabardę. A wydawało mu się, że została w chacie. A może sama tu przywędrowała? Żeby zostać użytą. Zdawało by się, że Waightstill popadnie w panikę albo rezygnację, lecz jego ogarnął dziwny spokój. - Marwaldzie, Marwaldzie, słyszysz mnie...? Sięgnij po nóż, com go ukrył w prawym bucie i tnij moje więzy. Darmo gardeł nie damy przecie... - odezwał się szeptem do towarzysza. Czuł, że śmiertelne niebezpieczeństwo, jakie nad nimi zawisło, wlało w niego nowe siły. |
15-02-2017, 22:32 | #240 |
Reputacja: 1 | Marwald został wyprowadzony na zewnątrz, jak wynikało ze słów kapłana: był to spacer prowadzący wprost do Mora. Jednak Burhard przed tłumem postanowił odprawić szopkę i zaczął pokazywać jaki to dobry jest i jak to miłosiernie chce uleczyć bohaterów. W zamiarze nie mogło być nic innego jak zabić ich, a tym samym ukazać swój jakże kapłański obraz. Śmieciarz nie do końca miał pomysł co można zrobić, wiedział jednak jedno, że jest wybrańcem i że jeszcze nie nadszedł czas na niego. Na jego towarzyszy nie był pewny, jednak nie chciał do tego dopuścić. Musi być coś co pomija, coś czego nie bierze pod uwagę. Myślał usilnie myślał, nagle wzrok Waightstilla i jego się spotkały, towarzysz nie wyglądał za dobrze. Widocznie majaczył. Chciał aby Marwald wyciągnął jego nóż, było to niemożliwe, bo obaj byli związani i prowadzeni przez ludzi. Przez moment Marwald miał uczucie, że tak właśnie ma być, że to proces, który doprowadzi go do końca. Opuścił głowę i lekko ugiął kolana, także strażnik trzymający go mógł odczuć, że ten mdleje. Gdy strażnik mocniej złapał śmieciarza, ten jak gdyby oprzytomniał, głośniej nabrał powietrza i otworzył ponownie oczy. Wyprostował się i zaczął głośno: - Dziękuję Burhard, że chcesz nam dać swoją miksturę aby nas uleczyć. – powiedział starając się ukłonić, w ten sposób przekonać strażnika, aby ten dał mu chociaż trochę luzu, było to potrzebne na kolejny ruch. - Nie lękam się jeśli chcecie mnie zabić, jednak pamiętajcie, że jesteśmy po tej samej stronie, jesteśmy po stronie naszego boga. Mówiłem, że jestem posłańcem pana, że to wszystko jest zapisane, w moich księgach jednak tam jest zapisane, że nie tak się skończy. Wasz kamień, wasz znak jest dowodem na to. – Marwald odwrócił się do strażnika, osoby go trzymającej i zapytał – Czy możesz poluzować mi koszulę? Strażnik lekko niechętnie, ale poluzował odzienie, a oczom jego ukazał się amulet. – Wyciągnij go proszę na ubranie – poprosił Marwald – tak aby wszyscy mogli go zobaczyć, a teraz czy możesz poprawić mi włosy? Strażnik przejechał ręka po czole bohatera - Ostrożnie – upomniał go śmieciarz zamykając swoje trzecie oko. Gdy było już odkryte otworzył je spoglądając na tłum. - Pan błogosławił mnie tym trzecim okiem, okiem na jego cześć. Jeśli nie chcecie nas tutaj to pozwólcie nam odejść, zabijanie nie jest tym czego pragnie nasz i wasz bóg. |