|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-02-2016, 16:50 | #11 |
Reputacja: 1 | Tankred Paine był bardzo wysokim jak na człowieka z imperium mężczyzną w wieku dwudziestu paru lat. Paine miał bardzo krótkie czarne włosy i przystrzyżona brodę oraz ciemnobrązowe włosy. Tankred ubrany był w strój dobrej jakości dopasowany z podróżnymi butami i peleryną oraz pasem. Przy pasie właśnie wisiały na prawym biodrze latarnia, na lewym miecz jednoręczny a z tyłu pod nerkami sztylet. Paine nie był zbyt gruby ani chudy, miał silne bicepsy dzięki pracy w sklepie i noszeniu skrzyń, ale i mały brzuszek piwny od częstych wizytach w karczmach. Gdy grupa kultystów weszła do przybytku znanego jako "Czarna Latarnia" Paine zapłacił za alkierz gdzie naradził się z towarzyszami nad tym co mają czynić dalej. Narada nie trwała długo, ale dała Tankredowi mały wgląd kim są jego towarzysze i czego może się po nich spodziewać. Bobo, którego Paine zacząć nazywać już w skrócie Bo, głównie dlatego, że nie lubił się powtarzać, był człowiekiem prostym, może nawet zbyt prostym jak na wyznawcę Tzeentcha, boga który cenił sobie inteligentny plan oraz magiczne zdolności. Bo mógł go jeszcze zaskoczyć, być może żołdak jedynie zgrywał idiotę, coś na co tylko najinteligentniejszy wyznawca by się odważył. Markus przyznał się dość szybko do bycia czarodziejem, uciekinierem z kolegium. Pewnym było dla Tankreda, że czarodziej może być równie potężnym sojusznikiem jak i zagrożeniem. Ze względu na swoją wiedzę, zwykłą i magiczną Markus był niewątpliwie niezastąpiony, ale fakt że w każdej chwili Tzeentch mógłby go przemienić w pomiot stanowił pewien problem. Dieter był tajemnicą dla Paine'a dopóki ten nie zobaczył na zwoju pragnienia rewolucjonisty. Proklamacja republiki, wolne państwo mutantów i wyznawców chaosu. Idealistyczne mrzonki, choć dla kogoś pochodzącego z mieszczaństwa była to ciekawa myśl, to Paine nie musiał się zbyt długo zastanawiać by stwierdzić, że takie państwo nie będzie miało prawo powstania Talabeklandzie. Coś jednak łączyło Tankreda i Dieter'a obydwaj pragnęli utworzyć wolne organizmy państwowe, Paine oczywiście myślał o Nordlandzie jako o niezależnym państwie po podboju wojowników z Norski, Dieter natomiast planował republikę powstałą z rewolucji mieszczaństwa w sercu Imperium. Może z czasem Tankredowi udało by się przekonać Wurst'a, że republika lepiej poradziła by sobie na wybrzeżu Morza Szponów wspierane przez siły z północy, niż w sercu lasu otoczone przez Imperialnych fanatyków. Gunter był przez większość narady cicho, sporadycznie wciskając jakieś zdania tu i ówdzie. W czasie wcześniejszej rozmowy Paine dowiedział się że był to człowiek, żyjący z lasu. Zastanawiało go jakie miał powiązania z Tzeentchem? Pragnał władzy, wiedzy czy może potęgi magicznej. Pewne było, że Gunter przyda się w trakcie podróży, gdyż pozostali członkowie drużyny pochodzili ze środowisk bardziej przyjaznych człowiekowi od Wielkiego Lasu. Paine wiedział, że będzie musiał zwracać więcej uwagi na czyny i słowa tego towarzysza. Ostatnim członkiem drużyny był Alfred, na początku wywarł on ogromne wrażenie na Tankredzie, chociaż wrażenie to nie utrzymało się zbyt długo. Alfred choć znał mroczną mowę i zapewne był by drugim czaromiotem w drużynie to jednak zdecydował się nagle opuścić naradę i zniknąć. I tyle o nim słyszano. Gdy narada dobiegła końca Tankred razem z towarzyszami opuścił "Czarną Latarnię" na ulicach zrobiło się niebezpiecznie. W końcu drużyna dotarła Starą Leśną Drogą do osady gdzie mieli spędzić noc. Paine postanowił wynająć pokój dla wszystkich członków drużyny, zarezerwował sobie tym samym prawa dla łóżka. Tankred nie zapomniał oczywiście o paru piwkach przed snem. Leżąc w łożu Paine myślał o wydarzeniach dnia poprzedniego, o spotkaniu z demonem o słowach Markusa, o zniknięciu Alfreda i zamieszkach jakie po tym nastąpiły. Demon zwany Przystojniaczkiem na pewno ich obserwował. Paine zastanawiał się czy istnieje jakiś sposób by skontaktować się z demonem.
__________________ Man-o'-War Część I |
13-02-2016, 19:42 | #12 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Dnc : 13-02-2016 o 21:57. |
14-02-2016, 11:34 | #13 |
Reputacja: 1 | Dieter był całkiem zadowolony z obrotu spraw. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 14-02-2016 o 11:37. |
15-02-2016, 01:35 | #14 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Alfred samotnie na Łojówkach Nie zważając na protesty kolegów Alfred raźnym krokiem wyszedł z karczmy. Czy było to posunięcie rozsądne niebawem miało się okazać. W końcu to on zauważył podejrzanych jegomościów, którzy szli za ich grupą. Na ulicy nie zauważył niczego niepokojącego. Pijak, którego widzieli leżącego przed karczmą leżał dalej, wokół było trochę biedoty zmierzającej w sobie znanych kierunkach. Ledwo Alfred wszedł w uliczkę, która jak mu się wydawało prowadzi do bardziej cywilizowanych. Niestety daleko nie uszedł. Ledwo zagłębił się w cienie śmierdzącej uliczki gdy drogę zastopiło mi czterech oprychów. Jednym z nich był ów chłystek, który śledził ich grupę. Alfred obejrzał się błyskawicznie za siebie próbując się wycofać, ale wpadł na jakiegoś typa stojącego za nim. Okazało się, że jest otoczony. Za nim stało dla odmiany trzech typów. Może nie byli szczególnie dobrze zbudowani, ale pobliźnione gęby, odrażający wygląd i solidne dębowe pałki w rękach nie wróżyły niczego dobrego. największy z nich stojący z przodu przemówił. -Witamy jaśnie pana na Łojówkach!- powiedział szczerzac niepełne uzębienie- jak się jaśnie panu podoba? Ta ulica należy do nas i za zwiedzanie się płaci. Wyskakuj z pieniędzy frajerze! Zatłoczona ulica w oka mgnieniu się opróżniła. Zrobiło się pusto i cicho jak makiem zasiał. - Witam Szukałem właśnie Pana, zapomniałem imienia Zygryd? Magnus? - Powiedziałem spokojnie i opanowany zachowując zimny wyraz twarzy- Słyszałem, że słynie pan i pański oddział, w dużych zdolności do walki. I właśnie tu zaczyna się dla pana zadanie. Dam wam 10 złotych koron, za to że obiją państwa pewnych jegomości z karczmy. Nie chcę wszczynać burdy w karczmie. Złapią ich panowie pod karczmą i mocno złoją. Wszystko co panowie znajdą przy nich należy do was. Mi zależy tylko na kuli, którą mają przy sobie. Ukryjecie ją, gdzieś tutaj. Znajdę ją poradzę sobie z tym. Tylko radze uważać, jeden posiada rusznice, więc trzeba, by było go zajść odtyłu i ogłuszyć. Nie chce trupów, oczywiście. Chce tylko byście ich panowie pobili. Dobrze?- Ręką automatycznie siegneła do sakiewki po zapłate. Reketer popatrzył na Alfreda jak na wariata. -Znaczy masz dziesięć koron? Może masz i więcej, sprawdzimy. Weźmiemy te dziesięć i resztę a twoich znajomków obijemy gratis. Co jaśnie pan na to? Zbir popatrzył złym wzrokiem na Alfreda i dał znak koleżkom, ci rzucili się na młodzieńca i zaczęli brutalnie obszukiwać jego ubranie. - Jak będziesz grzeczny to nie dostaniesz po mordzie. - Ja jestem wystarczająco grzeczny. Przybyłem tu sam osobiście po pana, dając panu propozycje. A pan, wykonuje to w taki sposób. Po cóż to wam? Zrozumcie, zdenerwowanie mnie nie ma największego sensu. - Wydobył się kolejne słowa, jednak były one tak niezwykłe, że aż przerażajce. W Mrocznej Mowie, były one raczej obraźliwe.- Ale zróbmy inaczej, będą panowie przebywają tutaj i nic z tego nie mają. Cóż z tego, że będą panowie napadli na innych ludzi, a co z rodziną? Dziećmi? Pobiją panowie szlachcica, a potem wpadnie obława łowców czarownic. A z nimi panowie nie chcieli, by mieć doczynienia. Tym bardziej, że oni nie przyjdą tylko po was, ale po waszą rodzine również. - O obcokrajowiec, nie cierpię obcokrajowców i do tego grozi.- zbir skrzywił się w sposób nie wróżący niczego dobrego. Tymczasem jeden z jego ludzi zmacał sakiewkę, którą Alfred miał przy pasie, odciął ją i rzucił szefowi. Ten najpierw zważył ją w rękach, potem rozwiązał, wysypał zawartość na dłoń i z szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami zaczął liczyć. - Trzydzieści dwa sztuki złota. Toż to kurwa jakiś bogacz. - zaśmiał się szkaradnie. Ale nam sie braty trafiło. - To ile dostaniecie? Po dwie korony, a szef reszte? Nikt, nie chciał by całości? Pomyślcie, tyle pieniedzy? Moglibyście je mieć, tylko wy i nikt poza tym. A tak dostaniecie jakieś ochłapy, cząstke z tego. Przecież znajdzie, sie ktoś z was silniejszy i sprawniejszy, niż on. Pomyślcie tyle złota i tylko jeden właściciel. - Co za szuja! Najpierw straszy a teraz buntuje moich ludzi. Wbij sobie do głowy paniczyku, że dzielimy się po równo, ja i moi bracia. - Ale 5 koron, a 32 to jest różnica. I to są twoi ludzie? Oznakowałeś ich? Są wolni, nie zniewalasz ich. To ich wola, co z nimi zrobią. A mogą wszystko, bez nich jesteś słaby. Oprych nie wytrzymał i wyrżnął potężnie pięścią w twarz Alfreda. Młodzieniec poczuł jak łamie się mu nos. Reszta zbirów wymierzyła mu po ciosie pałką wskutek czego padł na ziemię. -A pomysleć, że chciałem cię puścić nie robiąc ci krzywdy. Pod wpływem ciosów w Alfredzie odezwało sie jego przeklenstwo czy też błogosławieństwo. Ciało chłopaka zaczęło sie rozrastać i zacząl przybierać przerażający wygląd. Widzac to opryszkowie wydali krzyk przerażenia. -Kurwa jakiś pomiot chaosu, w nogi braty! Niewiele czekając wzieli nogi za pas. Ludzie obserwujący zdarzenie z bezpiecznej odległości zaczęli krzyczeć i krzyczeć “Straże! Straże!” Alfred rozpoczął bieg, z szefem szajki wymierzając mu cios z rogów. Zbir widząc, że z ucieczki nici odwrócił się i zaczął walczyć. Na krzyk szefa jego kamraci też się odwrócili i podjęli walkę. Krzyki zwróciły uwagę ludzi na ulicy. Do walki przyłaczały sie kolejne osoby z imieniem Taala i Sigmara na ustach. W ruch poszły pałki, widły, kijanki do prania. Mimo, że obdarzony siłami zesłanymi przez Tzeentcha Alfred rozdawał potęzne ciosy na prawo i lewo to nie miał szans, dwóch przeciwników padło na ziemię w kałuży krwi, ale kolejne ciosy robiły swoje. W końcu padł na bruk z zapuchniętymi od ciosów oczami. Kiedy pozostało mu już tylko czekać na kończacy cios stało sie coś niespodziewanego. W tłum ludzi stojących nad ciałem zmienionego Alfreda buchnął strumień ognia obejmując pół tuzina ludzi. Wybuchła panika. Alfred się obrócił leżąc i zobaczył stojących w zaułku czterech mutantów. Jeden z nich właśnie ział ogniem, dwaj pozostali wzbudzali przerażenie nawet w zahartowanym Alfredzie. Jeden z nich wygladał na demona, miał rogi, czerwoną skórę i błoniaste skrzydła. Drugi zaś był potwornie zdeformowany. Miał monstrualne kły, także rogi i wielkie szpony. Wkrótce uliczka opustoszała zaś mutanci podeszli do Alfreda, złapali za ręce i pociągnęli w kierunku wylotu tunelu kanalizacyjnego. Wkrótce skatowany akolita znalazł się w cuchnącym i brudnym otoczeniu. Ogarnęła go ciemność. Był niesiony przez dłuższą chwile aż w końcu znaleźli się w jakiejś bardziej obszernej komorze. Tam rzucono go na jakieś legowisko ze szmat i słomy. Zapalono oliwna lampkę i ktoś pochylił się na nim. -Ty głupcze, jak mogłeś pokazać swą prawdziwą naturę na mieście? Wiesz ile nasi bracia ryzykowali, żeby cie uratować? -Nie chciałem ratunku. Uczyniłem źle, nie wykonałem misji już w chwili, gdy opuściłem wioskę. Zostało nas tylko 6… Postać odwróciła sie od leżącego rannego mutanta i powiedziała do kogoś obok. -Ryzykowałeś życie Hieronimusie by uratować wariata. -Nie chcesz żyć? Świetnie, coś musimy jeść, równie dobrze możesz to być ty. Póki co leż. Może zmądrzejesz. Niewykluczone, że będziemy musieli zejść głębiej. Po tym co sie wydarzyło oddziały wojowników tunelowych znowu sie ruszą do działania. Niespodziewanie do Alfreda podeszła inna postać i zaczęła smarować jego rany jakimś mazidłem. - Co w tym mieście się dzieje? -Co się dzieje?- odpowiedział inny głos z odległości kilku metrów- to samo co we wszystkim miastach Imperium. Nie bardzo wiem co masz na mysli wariacie. - To nie słyszeliście o ,,Wioskowym Pomiocie?” -Masz na myśli Eastadt?- odezwał sie znowu inny głos- niektórzy zostali z tamtąd wygnani, lub musieli stamtad uciekać. Co w związku z tym? - Nie ma już Eastadt. -I dobrze. Płakał po nich nie będę. - Nadal wierzycie w Tzeentcha? -Kto powiedział, że w coś wierzymy? Jesteś wyznawcą Tzeentcha? - Czy zachowałem się jak wyznawca Tzeentcha? No w wsumie, też nie zachowujecie się jak wyznawcy Tzeentcha. Na Nurgla również mi nie wyglądacie. Slaanesha? Raczej Wątpie.. A Khorna… On by się nie ukrywał. -My po prostu próbujemy przeżyć. Kwestie wiary pozostawiamy innym. No w każdym razie większość z nas. Nie mów, że to całe zamieszanie w powodu Mrocznych Bogów? Bóg cię natchnął? - A wolisz żyć, jak Szczur? Ukrywać się w kanałąch? Już żebracy mają lepsze życie o dwa. A wy? Wy jesteście silniejszy, niż każdy z nich- Próbuje się podnieść. - Wy macie w sobie moc. Nie mówię, by doprowadzić do rozboju, żeby zabijać każdą osobę po kolei. Nie. Wystarczy że bęzie wystarczająco silni i sprytni, by tym którzy, wami gardzą żyło się trudniej. A jak nadal nie widzicie sensu w swym życiu, to dajcie się złapać i spalić na stosie. Bo życie szczura, jest niezgodne z nikim. -Nie przekonujesz mnie i nie wiem do czego zmierzasz. Lepiej leż jeśli nie chcesz wylądować w garze albo mów do rzeczy. Reszta Po krótkim pobycie w "Uśmiechu Taala" jednak zdecydowali się ruszyć. Do tej pory ich grupka słabo rokowała na przyszłych pogromców Imperium i ulubieńców Tzeentcha. Podzieleni, niejednomyślni, strachliwi, chwiejni. Odpowiedzialna za to była w niektórych przypadkach chora ambicja, jak na przykład w przypadku Alfreda, który w pojedynkę ruszył zawojować całe Talabheim nie mówiąc towarzyszom ani co zamierza ani dokąd idzie. Inni jak Bobo niewiele sobie robili z wizji i posłannictwa. Myśleli tylko o napchaniu sobie brzucha i zaszyciu się gdzieś gdzie będzie bezpiecznie. Szedł za innymi pewnie tylko z braku lepszych pomysłów. Co siedziało w głowie Guntera jeden Tzeentch wiedział. Poznaczony bliznami chłop w służbie kultu był prawdopodobnie na wyprawie życia. Od niedawna kultysta, w przeciwieństwie do niektórych miał prawdopodobnie podobne jak Bobo minimalistyczne podejście do życia. Był w końcu tylko chłopem i było to po nim dość dobrze widać. Markus i Dieter to już zupełnie inna para kaloszy. Szczególnie Markus bliższy był temu co zwykło się sądzić o wyznawcy Tzeentcha. Dzięki wykształceniu którego liznął podczas nauki na imperialnego maga wyrastał powoli na lidera grupy. To on zidentyfikował magiczne przedmioty i pomógł odcyfrować tajemniczy pergamin pisany zapewne krwią. To on wreszcie był głównym pomysłodawcą wykorzystania magicznego zwoju, który pokazywał to co oglądający spodziewał się zobaczyć. Głównym konkurentem do roli lidera, czy może lepiej wspólnika i towarzysza niedoli, zaczął stawać się Dieter. Mimo, że prosty sługa to zdecydowanie najbardziej wygadany i obyty członek grupy. To on ich wielokrotnie ratował, gdy zatrzymywali ich ludzie polujący na mutantów lub patrole straży. To on był wreszcie tym, który we właściwy sposób "sprzedał" dowódcy straży magiczny pergamin. - Przepustka na pięć osób panie oficerze. Dieter Wurst, Gunter Heidlung, Bobo, Tankred Paine i Markus Holzer. Wysoki, barczysty dowódca z sumiastym wąsem i blizną biegnącą od lewego ucha do kącika ust zmierzył go nieprzyjaznym wzrokiem. -Tylko nie oficerze łachmyto! Nie obrażaj mnie! Jestem sierżantem i jestem z tego dumny... -Co to kurwa jest?!-wysyczał patrząc z odrazą na pergamin powodując jednocześnie, że piątka podróżników pobladła- czyżby miastu groziło bankructwo? Tudzież myszy zżarły cały zapas papieru? To już kurwa nie stać ratusza na oddzielne pozwolenia? Strażnik stojący najbliżej podszedł i popatrzył przez ramię dowódcy na dokument. -Jest podpis głównego referenta Kepke i pieczęć. - Czy ja żołnierzu prosiłem o pomoc w czytaniu? - wąsacz odwrócił głowę mierząc podkomendnego nieprzyjaznym spojrzeniem. Ten w odpowiedzi się skłonił i zaczął cofać tyłem. -Nieee... ja nic- w odpowiedzi zaczął cofać się tyłem. - Może przelecieć się do urzędu i zapytać? - zaoferował się drugi. -Jeszcze czego Helmut. Jak cię znam to znikniesz na co najmniej godzinę i wrócisz na rauszu. Poza tym nie potrzebuję pomagierów żeby skopać tłuste, urzędnicze dupsko. Skrzywił się ostatni raz po czym podał pismo z powrotem Markusowi. - Przechodzić na cycki Shalyi! Nie tarasujcie przejścia! Udało się, byli wolni. Wyrwali się z obławy jaka w Talabheim trwała na mutantów. Nim zeszli z Drogi czarodziejów minęli jeszcze trzy posterunki, ale tam już ich nie legitymowano wiedząc, że zrobiono to już na bramie. Przed Talagadem jak dowiedział się Dieter rzeczywiście była barykada i widać było żołnierzy w barwach "Buldogów" po jednej oraz charakterystycznie wygolonych krzepkich mężczyzn po drugiej stronie barykady. Widać było też kapłana Vereny będącego zapewne mediatorem w sporze. Nie było innego wyjścia, piątka wybrańców zeszła na Starą Drogę Leśną. Zaraz przy Oku Lasu droga prowadziła u podnóża skalnej ściany krateru. Odchodziły od niej liczne odnogi prowadzące do licznych w pobliżu stolicy wiosek. Teren był tu w miarę bezpieczny i cywilizowany. Mijali licznych podróżnych, ale nikt nie zmierzał tam gdzie oni. Wszyscy mijani to grupy pielgrzymów zmierzających do najświętszego dla wyznawców Taala miasta w Imperium. Droga zaprowadziła ich do Waldfart, gdzie nie kto inny jak Dieter wywiedział się, że jeśli chcą dostać się do Nuln to musza iść na południe traktem na Averheim. Zresztą pytania o drogę do Nuln przy samym Talabheim wzbudzało najczęściej wesołość. - Do Nuln? Czemu nie do Arabii? - zapytał jeden z chłopów rozmawiający z kumem na ryneczku w Waldfart po czym parsknął śmiechem. Cóż było zrobić. Trzeba było iść. Były wczesne godziny popołudniowe nadal za wcześnie żeby myśleć o odpoczynku w karczmie. Gdyby nie zmitrężyli tyle czasu na naradach w karczmach byli by już może niedaleko Uckrofurt, tak się nazywała pierwsza większa mieścina na południe od krateru jeśli wierzyć miejscowym. Po drodze minęli jeszcze dwie pomniejsze wioski Grossreiche i Liebstedt po czym weszli w las. Niemal wszyscy byli przyjezdnymi w Talabheim, nawet Gunther chociaż urodzony w na terenie Talabeklandu ze względu na trudną przeszłość nie poznał tego żywiołu z którego tak słynna była ta prowincja. Po obu stronach stosunkowo dobrze utrzymanego traktu rosły potężne dęby, graby i buki. Poskręcane drzewa wyciągały w stronę podróżnych swe konary. Trakt był pusty. Pogoda była niemal bezchmurna a wiosenne słońce grzało mocno, ale dla wszystkich było jasne, że jeszcze góra trzy godziny a schowa się za widnokręgiem. Lepiej znający okolicę podróżnicy ruszali w drogę wcześniej aby mieć pewność, że noc nie zastanie ich na trakcie. Nie wszyscy byli Talabeklandczykami, którzy w wielkim lesie czuli się jak w domu. Każde dziecko w Imperium słyszało o goblinach, orkach, zwierzoludziach i choćby dżabersmokach, które czaiły się w dzikich ostępach by nieść śmierć i zniszczenie. Jak było łatwe do przewidzenia zaczęło się ściemniać a wraz z mrokiem zaczęło robić się zimno. Powoli nocne zwierzęta wychodziły na żer. Po obu stronach traktu zaczęły odzywać się wilki, taką w każdym razie mieli nadzieje. Niekiedy całkiem blisko. Co raz słychać było dźwięk łamiących się gałęzi i odgłos uciekającego poprzez leśny gąszcz jakiejś istoty znacznych rozmiarów. Bobo nerwowo poprawiał na ramieniu nabitą rusznicę a pozostali trzymali dłonie na rękojeściach broni. Nie połamali w ciemności nóg tylko dzięki litościwemu Mannslibowi, który szczęśliwym zrządzeniem losu miał dziś pełnię i oświetlał drogę. Kiedy już godzili się z koniecznością nocowania w lesie usłyszeli ujadanie psów. Las ustąpił na rzecz pół uprawnych i łąk otaczających osadę, której zabudowania majaczyły jakieś sto metrów dalej. Całymi obwarowaniami były niskie wały ziemne, poza tym miejscowość była pozbawiona bram. - Stój! Kogo na Sigmara licho po nocy niesie?! Z mroku panującego pod ścianą jednego z domostw wyszło czterech drabów miejskich, czy raczej wiejskich, uzbrojonych w halabardy i mających na sobie wytarte skórznie. - My podróżni zmierzający do Averheim- pośpieszył z odpowiedzią niezawodny Dieter. -Do Averheim? Toż to na końcu świata. Wędrując nocą zawędrujecie jedynie do żołądka zwierzoczłeka. Macie szczęście, że jeszcze nie dorobiliśmy się bram bo byście nocowali na błoniach. - Pewnie noclegu szukacie?- zapytał jego kolega- No cóż, wielkiego wyboru nie macie. Jedyną karczmą tutaj jest "Pod Snopem". To jedyny piętrowy budynek w Uckrofurt, przy placu targowym. Nie ręczę, że znajdziecie pokój. To wieczór po Marktag-dniu targowym. Zjechało do nas moc ludzi z Teupitz i Dreetz. Są też kupcy zmierzający do Talabheim. Wszyscy oni chcą przenocować i ruszyć skoro świt, ale nie bójcie się. Kulawy Leo nikogo nie wyrzuci. Zapłacicie po pensie i prześpicie się na podłodze. Placyk targowy zastawiony był furmankami i wozami tych, którzy zjechali handlować i tych, którzy tylko przejeżdżali. Co bogatsze furgony były pilnowane przez woźniców, lub właścicieli, którzy nie ufali zbytnio miejscowej straży. Perspektywa spędzenia przez nich nocy pod gołym niebem była nie do pozazdroszczenia. Robiło się na prawdę zimno. Rzeczywiście budynek karczmy rzucał się w oczy na tle parterowej zabudowy Uckrofurt. Jakby ktoś miał wątpliwości, to po chwili wytężania wzroku dało się zidentyfikować szyld kołyszący się nad wejściem, przedstawiający nieco już złuszczone malowidło czegoś, co od biedy mogło być snopkiem zboża. W środku było tłoczno. Byli tu zwykli chłopi, łatwi do rozpoznania po odzieniu złożonym z szarych siermięg z łapciami z lipowego łyka na nogach. Byli i bogatsi rzemieślnicy, którzy zapewne regularnie otwierali stragany ze swoimi produktami, byli wreszcie kupcy, których celem nie było Uckrofurt ze swym malutkim targiem a insze, większe miasta. Takich kupców było dokładnie dwóch. Wyróżniali się bogatym strojem na tle miejscowych, ale przede wszystkim wzrostem i bosymi, owłosionymi stopami. Były to oczywiście niziołki. Podobieństwo między nimi nasuwało przypuszczenia, że są ze sobą spokrewnieni. Chociaż z drugiej strony czyż wszystkie niziołki nie wyglądają podobnie? Ta para była bardzo niziołkowa i zachowywała się jak na niziołki przystało. Obżerali się pieczenią i rozmawiali śmiejąc się raz po raz. Przy zajmowanym przez nich stole, mimo ścisku przy innych, nie zdecydował się usiąść żaden człowiek. Reszta towarzystwa trzymała się każdy swego. Tyczyło się to chłopów pijących i jedzących z ludźmi swego stanu, tyczyło się rzemieślników. Oprócz nich była też grupa czterech groźnie wyglądających jegomościów. Dwóch z nich miało ciężkie kusze, które teraz leżały na ziemi, natomiast wszyscy miecze, tarcze, czepce i skórzane kurty. Ich gęby były niczym z listu gończego. Ten sprawiający wrażenie najstarszego miał lekko siwiejące na skroniach włosy, był brodaty i miał wielokrotnie złamany nos. Reszta była tylko nieznacznie młodsza. Wszyscy mocno zaniedbani pod względem higienicznym, zarośnięci, szczerbaci i pobliźnieni. Siedzieli raz po raz popijając z kufli i głośno się kłócąc. Nieoczekiwanie ten najstarszy poderwał się i krzyknął na całe gardło. -To jak łachy, zastanowiliście się? Kto zagra w kości lub posiłuje się na rękę? Nikt tu kurwa nie zaryzykuje złocisza? -Daj spokój Bertram tu same chłopki - próbował temperować towarzysza jeden z kamratów. - Trzym dziub Klaus! Jeno zabawić się chcę. Chłopek nie chłopek jaja chyba ma. To jak kurwa, ma tu ktoś jaja? Goście "Pod Snopem" zamilkli i nastała krępująca cisza. przerwał ja jeden z niziołków. Lekko wystraszony wstał i podreptał do stołu zajmowanego przez awanturujących się drabów. - Panie Gepolter jesteśmy skromnymi kupcami. Nie chcemy kłopotów. Jeśli wylądujecie w kozie wy stracicie zarobek a my obstawę. Nikomu się to nie opłaci... - Zawrzyj pysk tłusta świnio! Płacicie no i co? Nie tłuczemy dupy na wozach z wami? Rozkazywać to ty nam możesz w czasie jazdy a nie na popasie! Przestraszony niziołek wycofał się tyłem z powrotem do swojego stolika a awanturnik niechętnie usiadł krzycząc przy tym na karczmarza żeby podał piwa. Karczmarzem był średniego wzrostu około czterdziestoletni mężczyzna o ciemnych wciąż włosach i bystrym spojrzeniu. Nosił wąsy jak nakazywała miejscowa broda i rzeczywiście kulał. Zagrożenie porządku ze strony hałaśliwej czwórki zdawało się nie martwić go ani trochę. Widać niejedno już widział i miał praktykę w rozwiązywaniu takich problemów. Podszedł w kolejnym dzbanem piwa do Gepoltera i jego ludzi po czym zagadał drużynę. - Witajcie. Jak widzicie mamy wesoły wieczór. Niestety miejsc wolnych brak chyba że usiądziecie przy niziołkach. Miejscowi ich unikają bo panuje przesąd, że przestawanie z nimi skutkuje tym, że urodzi mu się niziołek. Przez dziesięć lat tułania się po całym Imperium trochę niziołków poznałem. Zapewniam, że załatwiają te sprawy tak jak my. Jak już się zdecydujecie to zawołajcie. Na chwile się trochę uspokoiło. Przy uważnym przyjrzeniu się, można było wypatrzyć więcej ciekawych gości. Oprócz niziołków w karczmie był jeszcze jeden "nieludź". Ponury krasnolud siedział na zydlu pod ścianą z kuflem w ręku w jednej dłoni a długa fajką w drugiej. Wiszący mu na sznurku na szyi bawoli róg sugerował, że to woźnica. Obserwował uważnie wszystko co się dzieje w środku w tym nowych. Zaś niewielki stół w rogu karczmy był zajęty przez trzech jegomości, którzy mimo panującej w środku duchoty siedzieli w płaszczach. Ich twarze skrywał mrok. Siedzieli przy pełnych kuflach nie rozmawiając ze sobą. Czekali na coś lub na kogoś? A może to złodzieje planujący okraść kupców lub jeszcze ktoś inny? |
15-02-2016, 02:20 | #15 |
Reputacja: 1 | Tankred złapał Markusa za ramię prawie ciągnąc go do siebi po czym powiedział na mu na ucho. - Jesteś w stanie poruszyć kości tak bym wygrał?- Paine na koniec zdania wskazał stolik z niziołkowymi ochroniarzami.- Przydałoby się nam jego złoto.- Dodał już pół szeptem.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 15-02-2016 o 15:45. |
15-02-2016, 15:48 | #16 |
Reputacja: 1 | -jak bym był silny to by mnie do halabard przydzielili a nie do rusznic- powiedział szeptem -a przynajmniej ponad przeciętnie silny- |
15-02-2016, 18:46 | #17 |
Reputacja: 1 | Markus zlustatrował otoczenie i już chciał ruszyć do pokoju by spokojnie przeżyć ten wieczór jednak najwyraźniej towarzysze mieli inne plany. - Tajemna sztuka to nie jakieś kuglarskie sztuczki - upomniał Tankreda - Jak chcecie to grajcie z nimi ale uważajcie by nie było z tego żadnej afery. Nie powinniśmy na siebie zbytnio zwracać uwagi. Jak zaczną być agresywni to ich postrasze czarami ale lepiej tego uniknąć... - szepnał do towarzystwa Markus stanął z boku i z tego miejsca oglądał grę. Ostatnio edytowane przez Dnc : 15-02-2016 o 18:50. |
15-02-2016, 19:39 | #18 |
Reputacja: 1 | Gra w kości. Aplikowanie przypadku. Idealna rozrywka chwaląca Pana. Gunther nie miał nic przeciwko, by którykolwiek z jego towarzyszy zagrał. Omal nie wyskoczył ze skóry na propozycję obwiesiów. Wolą Pana było oszukać. Świdrującym wzrokiem patrzył na toczące się po blacie kości. Jeden w sześć, drgnięcie powietrza było niezauważalne dla już podpitej klienteli a w Gunterze wyzwoliło niemal zwierzęce podniecenie, jakiego nie czuł od czasu spotkania ze szlachcicem w Eastadt któremu podarował najwyższy dar Pana Losu. Kolejny rzut, i kolejna zmiana. Krew uderzała miarowo pod skroniami w miarę, jak pomruk siedzących przy stolików hazardzistów rósł na sile. Trzeci rzut. Trzecia zmiana, aby jeszcze bardziej zadowolić Pana, jak psalm pochwalny na zakończenie mrocznej mszy. Kultysta czuł spływającą łaskę Tzeentcha kiedy Pan zmieniał również grających, zamieniając żądzę złota w zwierzęcą wściekłość. Chaos! Gunther wyczuwał zmiany nastroju, a energia wyzwolona użytą łaską Władcy Losu niemal rozsadzała mu żyły a mimo to twarz Gunthera pozostała niezmieniona, niczym kamienna maska. Jedynie oczy błyszczały żądzą zmiany.....Tak, to była dobra gra w której słudzy prawdziwego władcy świata ustalali warunki. Nagrodą mógł być nawet najpiękniejszy dar przemiany - życia w śmierć. Gunther szalał w duchu w radości, niczym bestia w menażerii na taką ewentualność....... |
15-02-2016, 21:34 | #19 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Ochroniarze niziołczych kupców zareagowali ożywieniem gdy Tankred podszedł do nich i zgłosił chęć zarówno posiłowania się jak i zagrania w kości. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechnęli się chytrze po czym zrobili miejsce przy stole. -Kto by pomyślał, że jednak w tej dziurze znajdzie się ktoś z ikrą he he he… może niezbyt mądry, ale z ikrą. Będziesz miał przyjemność podzielić się swym złotem z samym Bertramem Gepolterem. Najznamienitszym najemnikiem i najlepszym graczem w kości w tej części Imperium. No nic zabawę czas zacząć - klasnął i zatarł ręce. Tankred był zmuszony usiąść między dwoma drabami, którzy gdy usiadł dosunęli się do niego szczerząc spruchniałe zębiska. Praktycznie uniemożliwiało to szybkie wstanie i odsunięcie się od stołu. Dodatkowo mieszczanin wręcz dusił się smrodem bijącym od ich niedomytych ciał i z ust. Było to pomieszanie zapachu potu, uryny, taniego alkoholu i machorki. Na początek przystąpiono do siłowania się na ręce. Bertram patrzył do znacznie młodszego konkurenta jak kot na mysz. -No dalej raiklandzki żołnierzyku!- rzucił na zachetę w kierunku Pain’a gdy skrzyżowali ręce. Pojedynek wywołał żywe zainteresowanie w karczmie. Chłopi i rzemieślnicy otoczyli szczelnie stół wymieniając uwagi na temat szans poszczególnych zawodników. Niektórzy przyjmowali zakłady. Niziołki niemogąc przepchnąć się do przodu weszły na ławę i podskakując próbowały coś dojrzeć. Na swym miejsca oprócz karczmarza pozostali jedynie tajemniczy krasnolud i owa trójka w czarnych płaszczach siedząca w rogu karczmy. W końcu zaczęli. Twarze obu gladiatorów nabiegły krwią. Długo trwał impas i dało się słyszeć tyllko sapnięcia z obu stron. Powoli jednak i nieubłaganie Tankred zaczął zdobywać przewagę. Centymetr po centymetrze przyginał rękę łotra do stołu aż ten w końcu dał za wygraną. Jego towarzysze jęknęli ze zdziwienia. -Kurwa Bertram ta lalunia położyła cie na rękę! -Trzym pysk!- rzucił Gepolter rozcierając ramię- młody miał szczęście. Dała znać o sobie stara rana. Zdarza się- Tankred uśmiechnał się tylko i nie skomentował wymówek ochroniarza. Prawda była smutna i nie trzeba było tu żartu. Bertram był słaby, Paine był silny. Silniejszy zawsze wygrywa. Markus nie spodziewał się wygranej Paine. Zapamiętał sobie że kupiec jest silny i może mieć jeszcze parę asow w rękawie Mimo tych słów nie wygladał na pogodzonego z wynikiem. Urażona duma piekła jak rozżarzone żelazo. Długo nie podnosił wzroku. Publiczność zaś wrzała. Wiekszość nie dawała szans wymuskanemu mieszczuchowi. Skad w Tankredzie tyle siły wiedział chyba tylko on. Może to objaw łaski mrocznego patrona? Uśmiechały się także niziołki zadowolone widać z tego, że ktoś utęperował nosa ich niesfornym podwładnym. W końcu Bertram się otrząsnął. -Masz farciarzu- powiedział przesuwając w jego kierunku złotą koronę- i tak mi ją oddasz. Pora na kości. Oprych wyciągnął z torby kubek i kości. Rzucił nimi parę razy dla wprawy szkaradnie się przy tym uśmiechając w kierunku Tankreda. -Gramy do pięćdziesięciu punktów. Mam nadzieję, że potrafisz liczyć do więcej jak dziesięć? Zresztą nie musisz umieć. Policzymy za ciebie- - Rachuję lepiej niż ty ruchasz- Tankred odpowiedział z dumą, gdzieś w swoich rzeczach miał liczydło, lecz już dawno nie potrzebował jego pomocy przy lizbach poniżej tysiąca. Zarówno szef jak i kompani zarechotali na myśl o możliwościach jakie stwarzałaby ta sytuacja. Kości nie były już tak emocjonujące a i większość chłopów nie za bardzo umiała rachować i nie znali zasad przeto większość powróciła na miejsca. Tymczasem Tankred wspierany w tajemny sposób przez Guntera gromił łotrzyków jak chciał. Pierwsza gra przegrana. Chłopcom Gepoltera zrzedła mina, przestali sie śmiać i rzuć tytoń. Bertram ze źle ukrywaną wściekłością przesunął umówione dwie złote monety w stronę Paina. Druga gra to samo. Przy stole zapanowały grobowe nastroje. Bertram uderzył w stół, ale i tym razem wypłacił dwa złocisze. -Widzę, że mamy tu cwaniaczka. Uważaj żebyś nie był za cwany. Tacy źle kończą- powiedział uśmiechając się złowrogo w kierunku rywala. - Moja wygrana jest wolą Randala, reklamacje składaj w jego świątyni- Odpowiedział Paine spokojnie. Gdy trzecia partia zakończyła się takim samym rezultatem nie wytrzymał. -Trzymta go chłopcy to oszust!- - Spokojnie panowie, wszyscy widzieli, że nie miałem jak oszukiwać, może to nie jest wasz szcześliwy dzień. Co powiecie na kolejkę, a co mi tam, dwie kolejki na mój koszt i nazwiemy to remisem- Paine starał się uspokoić przeciwników jednocześnie patrząc na swoich towarzyszy. Siedzacy przy Tankredzie kompani Gepoltera już od końca drugiej partii sprawdzali ostrość mieczy i noży. Teraz na dany sygnał zerwali się i złapali Tankreda pod ręce. -Jesteś oszustem a my nie lubimy oszustów. Nie mart się mamy sposoby na takich jak ty. Obije ci się mordę a potem połamie rączki. Na dwór z nim chłopcy! Ostatnio edytowane przez Ulli : 16-02-2016 o 14:18. Powód: literka |
18-02-2016, 12:13 | #20 |
Reputacja: 1 | Za pleców Paine usłyszał kilk, chłopi odruchowo się odsuneli, gdy spostrzegli Bobo celującego z rusznicy w szefa najemników -Posadzić swoje dupska skurwysyny, a teraz spokojnie puście go- w jego oczach było zdecydowanie. Ostatnio edytowane przez Asmodian : 18-02-2016 o 15:02. Powód: literówka |