|
Wnikliwe oględziny mapy nie wniosły niczego nowego - ot, Serrac zaznaczone było krzyżykiem, a od niej odchodziła gruba linia prowadząca do L'Anguille. Były to więc z pewnością wytyczne dla mutantów, gdzie mają porywać chłopów i jak potem wrócić do własnej siedziby. Gaspard i Pierre wypytywali przy okazji wieśniaków o dalsze szczegóły. Odo, uszczęśliwiony odpowiedzią rycerzy, ożywił się jeszcze bardziej. - Dziękuję, dziękuję, dzielni rycerze. - Skłonił się nisko kilka razy. - Co do tego w kapturze, to pewnie i bym go poznał z mowy, jakby jeszcze cokolwiek mówił. Tylko żarcie i wodę nam przynosił, a ta cisza sprawiała, że wydawał się nawet bardziej groźny od tych plugawców, co na nas cały czas wrzeszczeli. Jeśli co gadał z tymi mutantami, to na pewno nie w piwnicy, bo nigdy żem nie słyszał jego głosu.
Wzruszył ramionami i spojrzał na Pierre'a.
- Tak, panie, brali nas z wioski. Ostatnie, co pamiętam, to żem z domu wyszedł na wieczorne obejście, a potem obudziłem się już w celi, a łeb to mi chciało rozjebać z bólu. Ekhem, wybacz panie mój prosty język. W każdym razie moja żona Lynette musiała już tam chyba osiwieć z żalu i tęsknoty. - Westchnął, po czym kontynuował. - Moim panem jest sir Enguerrand, rządzi twardą ręką na podległych mu ziemiach.
Nie marnując więcej czasu, ruszyliście do zaproponowanej przez Asleifa gospody, zostawiając przeklęte domostwo, a rzezimieszek prowadził was pewnie. Co jakiś czas mijaliście dziwnie przyglądających się wam przechodniów i najpewniej miało to związek z wyziębionymi, wychudłymi wieśniakami, którzy zwracali na siebie uwagę. Na szczęście zaczynało się ściemniać i podniosła się mgła, otulając szczelnie całą okolicę. W połączeniu z rozpalonymi na ulicach lampami, L'Anguille przykuwało wzrok swoim urokiem i tajemniczością.
Dość szybko zostawiliście port i doki za sobą, znikając między pobudowanymi blisko siebie mniejszymi i większymi budynkami. Asleif wybierał to główne ulice, to boczne przesmyki i po kwadransie dość spokojnego (ze względu na zmęczonych wieśniaków) marszu, znaleźliście się w dzielnicy Stare Miasto. Widać było od razu, że elfia dłoń nie dotykała się żadnego z pobudowanych tutaj domów, które wyglądały mdło i nijako, przywołując architektonicznie budownictwo imperialne. Mijaliście sklepy, kantory kupieckie i zwykłe domy mieszkalne, by w końcu dotrzeć do dwupiętrowego budynku z szyldem "Pod Stokrotką", pod którym ktoś namazał czerwoną farbą napis "KATEGORYCZNY ZAKAZ WPROWADZANIA PSÓW!". Rzezimieszek otworzył drzwi i puścił pozostałych przodem, samemu wchodząc na końcu.
Gospoda nie różniła się od innych tego typu przybytków - w powietrzu unosiły się zmieszane ze sobą zapachy tytoniu, alkoholu i doprawianych mocnymi przyprawami potraw. Rzędy długich stołów i ław poustawiane były pod nisko zawieszonym sufitem, a nieliczne alkierze oferujące odrobinę prywatności były już zajęte. W ogóle tego wieczora właściciel nie mógł narzekać na brak roboty - goście pili i dobrze się bawili, niemal nie zwracając uwagi na to, że w środku pojawił się ktoś nowy. Zajeliście pierwszą wolną ławę nieopodal kilku chlejących awanturników, a Asleif poszedł rozmówić się z niejakim Foucardem, o którym wspomniał wam wcześniej. Przy okazji zamówiliście posiłek i grzane wino dla siebie i wieśniaków za znalezione w świątynce pieniądze. Stratni nie byliście.
Ruzając na zaplecze, przywitałeś się skinieniem głowy z Phillipe'em, który dzisiaj pełnił rolę oberżysty, z dwoma młodymi służkami, Marie i Sophie (ta druga nawet się chyba w tobie podkochiwała, przynajmniej tak słyszałeś od tej pierwszej) i mijając szynkwas zniknąłeś na zapleczu. Minąłeś kuchnię, w której tłusty Gonalons uwijał się nad potrawami wraz ze swoimi parobkami i wszedłeś do pokoju przerobionego na biuro.
Foucarda zastałeś przy wielkim, dębowym biurku razem ze swoją matką - oboje pochylali się nad jakimiś papierami, ale gdy tylko cię ujrzeli, rozpromienili się, a praca zeszła na dalszy plan. Wyjaśniłeś szybko powód swojej wizyty, a Francois zapewnił, że pokoje dla was i wieśniaków się znajdą i ściągnie za nich jedynie po kilka pensów, skoro są w potrzebie. Ruszając, by przekazać towarzyszom dobrą nowinę, Foucard zatrzymał cię jeszcze na moment. - Za jakieś cztery, pięć dni będę miał dla ciebie zlecenie. Dobrze płatne i trochę pomieszamy szyki szlachetkom. Ale to pogadamy, jak już twoja głowa nie będzie zajęta obecnymi sprawami z tymi mutantami. - Skinął mu głową. - Przyjdź później mnie odwiedzić, dawno nie rozmawialiśmy, synu. - Nicole uśmiechnęła się ciepło. Po matczynemu.
Odwzajemniłeś uśmiech i ruszyłeś do głównej sali. Gulasz z królika i ślimaków, do tego wciąż chrupiący chleb i grzane wino - posiłek nie dość, że obłędnie pachnący, to jeszcze godzien podniebień zasiadających przy stole rycerzy. Ledwo podano do stołu, a wieśniacy rzucili się na potrawę niczym wygłodniałe zwierzęta, siorbiąc i mlaszcząc. Asleif wrócił z zaplecza niedługo później, przekazując pozostałym wiadomość o tym, że będą mieć gdzie nocować. Wszystko układało się dobrze, jak zwykle jednak w takich sytuacjach, musi stać się coś, co popsuje przyjemną atmosferę. I to coś znalazło się przy stoliku obok. Już wcześniej wielki, rudowłosy wojownik poznaczony na twarzy bliznami, łypał spode łba w waszym kierunku, aż w końcu wstał, podszedł do miejsca, w którym jedli wieśniacy i zamachnął się ręką, zrzucając stojące przed nimi misy z jedzeniem na podłogę. - Nie będą te kurwy żreć w mojej obecności! - Zagrzmiał zachrypłym głosem. - Wypierdalać do chlewa, tam wasze miejsce!
W sali nastała pełna oczekiwania cisza, gdy goście zwrócili na niego swoje spojrzenia. - Zostaw, Heinz, za dużo żeś już wypił dzisiaj. Nie widzisz, że szlachta obok siedzi? Usadź dupę i nie zaczepiaj ludzi. - Próbował przemówić kompanowi do rozsądku jego brodaty towarzysz. - Nie wpierdalaj się, Johann, jak ja mówię. Nie będą świnie przy stole jadły! - Znów warknął w stronę wieśniaków i splunął najbliższemu prosto w twarz. Mimo to, chłopi z Serrac siedzieli potulnie, znosząc obelgi.
Wyglądało jednak na to, że to tylko pretekst do bitki, bowiem Friga, Louis i Asleif dostrzegli, jak trzej kolejni, srogo napici towarzysze rudego siedzący przy stoliku i nie odzywający się do tej pory, zakładają kastety na palce.
Rozróba wisiała w powietrzu.
|