|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-11-2016, 19:33 | #1 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | [WFRP 2.0] Drachenfels 5. Wellentag, Brauzeit 2527, Świątynia Sigmara, Göttenplatz, Bögenhafen, Wielkie Księstwo Reiklandu, wieczór
5. Wellentag, Brauzeit 2527, Bögenhafen, Wielkie Księstwo Reiklandu, późny wieczór ögenhafen było z pewnością miejscem bardzo odpowiednim dla kogoś, kto stalą zarabiał na życie. Portowe miasto będące kolebką handlu, do którego rzeką transportowano towary z Altdorfu, Nuln, czy Marienburga oferowało szereg możliwości podjęcia pracy, mniej lub bardziej legalnej. Gospody i wszelkiej maści podejrzane mordownie w dokach pękały wieczorami w szwach, a w ciągu dnia ciężko było przejść ulicą, nie wpadając na kogoś, bądź samemu nie zostając potrąconym. Złodziejski fach miał się tutaj dobrze, tak na poziomie ulicy, jak i wśród sterników miasta, gdyż nie raz i nie dwa mówiło się w kuluarach, że największe zyski czerpią tutaj cztery najzamożniejze rody kupieckie. Ostatnio edytowane przez Kenshi : 03-11-2016 o 20:39. |
03-11-2016, 21:36 | #2 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
03-11-2016, 23:35 | #3 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Tawerna "Pod lisem" nie cieszyła się dobrą sławą. Przygarniała męty, szumowiny i wszelki półświatek. Nawet piwa nie można było napić się w spokoju... Z jakiegoś powodu bywalcy tolerowali jednak, zasiadającego tam obcego. Być może była to zasługa pewnego włóczęgi, który pozostawił tutaj żywe wspomnienie? Albo fakt, iż obcy przegrywał w kości, płacił za nędzne piwo, nie irytując przy tym niepotrzebną gadką? W pewien sposób stał się nieodłącznym elementem tego miejsca. Może wpływ na to, że zostawiono go w spokoju miał miecz, respekt, który wzbudzał i plotki, krążące po dzielnicy. Sugerowały, że to "Mały" Klaus wynajął elfiego rębacza, by pozamiatał tutejsze śmieci. Kilka efektownych zgonów, zwłaszcza w ostatnim czasie, mogło potwierdzać te rewelacje. A obcy elfem niewątpliwie był... Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-11-2016 o 23:39. |
04-11-2016, 00:02 | #4 |
Reputacja: 1 | Bögenhafen nie było miejscem, w którym często można było spotkać przedstawicieli dumnej rasy Asur, we wspólnym znanej jako Wysokie Elfy. W ogóle ciężko było spotkać Wysokiego Elfa poza Ulthuan, starożytną krainą, z której wywodziły się wszystkie elfy. Te indywidua, które decydowały się na podróż poza granice swojego państwa, najczęściej stacjonowały na królewskich dworach lub w Kolegiach Magii, nauczając, służąc swoimi radami lub też samemu zajmując wysokie pozycje polityczne. |
04-11-2016, 00:26 | #5 |
Reputacja: 1 | Wzrok mężczyzny powędrował ku sklepieniu, gdy ten zamykał okładki grubej księgi z mosiężnymi okuciami. Całość zabezpieczył klamrą, która była w kształcie komety o podwójnym ogonie. - Niech stanę się Twą pochodnią, która rozświetli mrok tego świata... - Usta Gotfrieda wykrzywiły się w fanatycznym uśmiechu tylko po to, aby po chwili powrócić do pozbawionego uczuć wyrazu twarzy. Zakonnik wstał i być może ostatni raz w życiu ukłonił się przed posągiem przedstawiającym Młotodzierżce. Chwilę później drzwi kaplicy trzasnęły. Serce Gotfrieda przyśpieszyło na widok osób wchodzących do komnaty. Im więcej członków wyprawy się stawiało, tym bardziej zakonnik był przekonany o jej klęsce. Każdy z nich prezentował inne ucieleśnienie grzechów i każdy z nich, w oczach Gotfrida, zasługiwał na piękny stos w centrum miasta. Zdusił on jednak swe obawy, pozostając tym samym cichym obserwatorem spotkania. Co jakiś czas łapał się na tym, że jego dłoń mimowolnie gładziła grubą na trzy palce księgę. Ta przymocowana była do jego pasa za pomocą dwóch stalowych łańcuchów, a zrobione to było na tyle przemyślanie, żeby nie krępować ruchów posiadacza istnej skarbnicy wiedzy. Oprócz niej i szaty, którą nosił, nie posiadał nic. Na prośbę kapłana broń pozostawił na stojaku przed wejściem, gdzie pieczołowicie pilnowali jej strażnicy świątyni. Słowa kapłana uciekały Gotfriedowi, gdyż większość uwagi poświęcał na ocenę jego przyszłych kompanów, dlatego jako jeden z ostatnich zorientował się, że przemówienie Heinricha dobiegło końca. Przyszła część formalna, która polegała na podpisywaniu się przez chętnych na wyprawę. Tą część Gotfried z ulgą ominął kwitując przy tym całe zajście cytatem z książki. - „Nawet człowiek, który nic nie ma, może jeszcze zaoferować swoje życie.” |
04-11-2016, 01:11 | #6 |
Reputacja: 1 | Młody jeszcze rycerz, postawny, o szerokich barach miał długie czarne włosy i takiegoż koloru oczy. Wszedł do komnaty kapłana zręcznie poruszając się w ciężkiej, matowoczarnej zbroi z narzuconą na nią ciemnozieloną nieco brudną, ale porządną liberią zakonną, ze złotym młotem otoczonym kręgiem płomieni na klatce piersiowej. Pod pachą trzymał hełm, który znawcy nazywali saladą, ochraniał on twarz i kark, a wąski wizjer nieco ograniczał zmysł wzroku, jednak doświadczonemu wojownikowi to nie przeszkadzało, a Hans van der Fels na takiego wyglądał. Poruszał się w ciężkiej zbroi niczym człowiek w zwykłym ubraniu. Był po prostu dla niej stworzony. Przybył jako jeden z ostatnich, więc miał tylko chwilę czasu żeby się im przyjrzeć, ale od razu zauważył innego rycerza, którego pozdrowił milcząco znakiem młota i krasnoluda, któremu skinął z szacunkiem głową. Sigmar doprowadził do trwałego sojuszu między tą rasą, a ludźmi i chociaż to z pozoru była błahostka, to okazywanie właśnie szacunku przyjaciołom było tym, czego w tych czasach najbardziej brakuje. W następnej kolejności przyjrzał się elfom. Była to wysoka, smukła i zgrabna rasa o wielu talentach, wielu z nich było doskonałymi szermierzami, czy potężnymi magami, których Hans traktował z ostrożnością. Kilka razy walczył z renegatami, którzy atakowali pielgrzymów w lasach, jednak nigdy nie wyciągał miecza jako pierwszy, nie był rasistą. Ostatnią osobą, która zwróciła na siebie uwagę rycerza była tajemnicza postać stojąca w koncie. Długo się jej przyglądał próbując ją ocenić i rozszyfrować, po czym odwrócił wzrok w stronę zaczynającego mówić kapłana. Hansa nie dziwiły jego słowa o ukrytym kulcie Chaosu, w końcu ostatnimi czasami tak wiele się ich rozprzestrzeniło po świecie, ale słuchał uważnie chłonąc każde słowo, szczególnie wtedy, kiedy mówił o Konstancie Drachenfelsie i jego zamku. W głowie rycerza kłębiło się tyle pytań na ten temat, o całej sprawie dowiedział się dopiero kiedy mia trzynaście lat, a i wtedy ojciec poskąpił mu szczegółów. Od czasu, kiedy został giermkiem zakonu Młota Sigmara zbierał o tym wszelkie informacje i najdziwniejsze nawet plotki aż popadł w obsesje, jednak ze względu na obowiązki nie mógł tego wykorzystać, a teraz miał szanse to zmienić. Honor jego rodu może zostać odzyskany właśnie dzięki niemu, a przy okazji będzie mógł zapobiec wielkiemu złu, które może spotkać całą okolicę, jeśli nekromanta oczywiście zamierza na tym poprzestać, w co Hans szczerze wątpił. Należało zniszczyć wszystkie pozostałości po nim, najlepiej spalić to wysyłając do piekła, gdzie już smażył się ich pan. Kiedy Sigmaryta przedstawił w końcu sprawę, rycerz podszedł się podpisać pod dokumentem. Długą chwilę zastanawiał się nad tym co teraz robi. Wykonał już swoje zobowiązania wobec zakonu, odzyskał sztandar pobłogosławiony ręką Luthora Hussa i dostarczenie go do Meissen nie wymagało więcej niż jednego rycerza, a Otto powinien wykonać dobrze to zadanie. Myślał też nad tym, co jego dawny mentor, Rutger von Mellus pomyśli o takim zachowaniu, jednak w końcu doszedł do wniosku, że oczyszczając swoje nazwisko przysporzy dodatkowo chwały zakonowi. Przyłożył pióro do pergaminu i wszystkie jego obawy minęły, nie był wprawiony w tej sztuce, jednak jeszcze w dzieciństwie nauczył się składać swój podpis. Kiedy już skończył wyszeptał do kapłana: -Ojcze, chciałbym z tobą porozmawiać w cztery oczy, jeśli pozwolisz. |
05-11-2016, 00:10 | #7 |
Reputacja: 1 |
|
06-11-2016, 14:46 | #8 |
Reputacja: 1 | Tak w zasadzie, żeby oddać sprawiedliwość, to Ragnar zupełnie nie słyszał treści ogłoszenia o wyprawie na zamek Drachenfelsa. Właściwie, żeby całą oddać prawdę, to trzeba by powiedzieć, że krasnolud niemal wepchnął się do środka, przed wysłannikiem zakonu Sigmara albowiem pęcherz cisnął go niemiłosiernie. Natychmiast, przyspieszonym krokiem, z ogromnie niespokojnym wzrokiem, zapytał gospodarza o wychodek. Po wskazaniu drogi ruszył na miejsce po królewsku. Dokładnie w sposób, w który królowie to robią, kiedy są pewni, że nikt nie widzi, a potrzeba doskwiera. Czyli niemal świńskim truchtem. Owszem, jakieś odgłosy dochodziły do niego, kiedy pogwizdując sprośną, żołnierską piosenkę, wartkim strumieniem kreślił ósemki. Dopiero kiedy wrócił do głównej izby "Karczmy pod Wisielcem", dostrzegł dziwne poruszenie. W zasadzie, uściślając, nienaturalne nie-poruszenie. Trącił kelnerkę łokciem, chcąc zwrócić na siebie uwagę. Ta skrzywiła się lekko, masując bok po kuksańcu. - O co ta szopka? - zapytał głosem mającym być konspiracyjnym szeptem. Niestety całkiem mu nie wyszło. - Zakon Sigmara poszukuje profesjonalistów i ochotników, za razem, którzy za honorarium trzech koron podejmą się wyprawy na Zamek Drachenfels - streścił krótko wysłannik. Jernarm chrząknął lekko i pociągnął kilkukrotnie połamanym nosem. - Doooobra, nie takie rzeczy się ze szwagrem po pijaku robiło. To jabłuszko... Można? - zapytał tę samą kelnerkę, wskazując na zawartość spoczywającej na ladzie miski. Najwyraźniej nie znalazł się zainteresowany, zarówno ogłoszeniem, jak i czerwono-żółtymi owocami. Dziewczyna nieśmiało skinęła głową, być może przez zakazaną gębę pytającego. Porwał trzy sztuki, w jedno wgryzając się natychmiast, gdy dwa pozostałe czekały na swa kolej w lewej ręce, za plecami. Spod "Wisielca" był jedynym ochotnikiem, lecz nie jedynym z całego miasta. Szybko okazało się, że zgromadziła się ekipka niezgorszej wielkości. Oczekiwał mniejszego zainteresowania na wieść o wyprawie do siedziby Konstanta. Wszak nie trzeba się znać na sprawach Imperialnych, by wiedzieć kim był Drachenfels. Szczególnie tu w Bögenhafen, czyli ścisłym sąsiedztwie. Przez pewien czas nie było co robić. Dosłownie. Proces sprowadzania pracowników trwał, więc Ragnar napoczął trzecie jabłko zabijając czas tym, czym wszyscy. Przynajmniej tak mu się wydawało. Jak się okazało, jedynym nie do końca spodziewanym elementem wystroju pomieszczenia nowymi osobistościami były dwa elfy. Niewykluczone, że sam był mało spodziewanym elementem. Niewykluczone, że ze swoim kasztanowo-rudym, niewielkim irokezem na łysej czaszce oraz większą ilością włosów na brodzie niż większej części głowy, był najbardziej wyróżniającym się uczestnikiem. Nie, żeby się tym specjalnie przejmował. Natomiast zupełnie spodziewanym było to, iż pewna część zgromadzenia miała w dupach nie jeden kij, ale cały składzik na miotły. Było to całkiem normalne i powszechne u osób, które do czegoś doszły. Momentami irytujące, ale nic, czego nie dało się przeżyć. Jernarm miał w zwyczaju posyłanie pozdrowienia na przywitanie, choćby krótkim skinięciem głowy i tylko jedna osoba wyprzedziła go w tym zamiarze. Rycerz. Wzniósł, w odpowiedzi, prawicę z nadgryzionym jabłkiem. W świecie, w którym ludzie oraz elfy, podobno niosący kaganek kultury, nie zniżają się nawet do powitania wolał być chamem i prostakiem idącym pod prąd nurtowi. Heinrich Tottentanz zaczął mówić, kiedy dziesiąta osoba zjawiła się w pomieszczeniu. Ragnar starał się jak najciszej spożywać odgryziony właśnie kawałek, lecz w panującej ciszy chrupanie było na tyle głośne, iż zmuszony był chwilowo przerwać konsumpcję. Dokończył ją dopiero, kiedy pierwsze osoby podchodziły, by złożyć swój podpis. - Wasza ta... no... - zamachał ręką z owocem, jakby to miało wspomóc proces przypominania sobie słowa. Spod długiej, acz cienkiej kurty z kapturem rozległ się metaliczny grzechot. - ... świątobliwość! Ja tak nie pracuję - wskazał brodą leżący przed nimi papier, zaś tarcza na plecach zakołysała się lekko. - Primo, niczego nie podpisuję. Chcecie, żebym podpisem własnym poręczył, że zadanie wykonam, a to możliwe nie jest. Khazadzi nie rzucają gołym słowem. Może się uda, a może nie i każdy, kto inaczej twierdzi to amator albo głupek. A najemnik tyle wart, jaka jego skuteczność - stwierdził krasnolud. - Secundo, nie biorę zaliczek. Na chu... laszczy tryb obecnie nie starcza czasu. Tertio, wysokość wynagrodzenia ustalam po wykonaniu zadania. Przed wykonaniem pada cena szacunkowa. Za kilku nawiedzonych kretynów wezmę kilka szylingów, ale za Drachenfelsa policzę sobie więcej niż trzy korony - zakończył, gestykulując owocem.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 06-11-2016 o 14:53. |
06-11-2016, 16:01 | #9 |
Krucza Reputacja: 1 | - Przepraszam... - O! Proszę o wybaczenie! - Wybaczcie, wasza miłość! Okrzyki takie i podobnej treści rozbrzmiewały praktycznie podczas całego spaceru straceńców. Wydawała je na przemian z krótkimi wybuchami zaraźliwego śmiechu młoda blondynka o marzycielskim wyrazie ślicznej buzi. Pośród tłumu nastroszonych dostojną godnością rycerzy, wojowników i elfów zdawała się co najmniej piątym kołem u wozu przywodząc nieomylnie skojarzenie z zabłąkanym szczeniaczkiem. Mimo, że zwinności i gracji jej ruchom nie można było odmówić, co i rusz wpadała na towarzyszy, rozglądając się wkoło z wielkim zaciekawieniem. Niewiele szkody przy tym robiła, bo drobnej i lekkiej acz wielce dla oka przyjemnej postury była. Śmigała między drużyną niczym żywe złoto... i przyglądała się całemu zgrodzeniu z widocznym podnieceniem. Biła od niej radość a i wyraz nadziei nie niknął z jej oczu, choć z wielkim zawodem oglądała nad wyraz skromne progi przybytku. - Panie - zaszeptała z niejakim wachaniem do możnie wyglądającego bruneta, któren głosu jeszcze nie zabrał – Wyglądasz jakbyś bywał na takowych wyprawach. A w Drachenfels byłeś? – uniosła spojrzenie ciemnoniebieskich oczu ku niemu, gdy posuwali się w kolejce do podpisu. Nim jednak odpowiedzi udzielił, jej uwagę odwróciły poczynania imć czupurka, jak nazwała w myślach krasnoluda. - Ummm... wasza świętobliwość – wychyliła się zza ramienia rudzielca – a co z tymi co pisać ni czytać nie umieją? Przeczyta nam kto? – spytała scenicznym szeptem, osłaniając dłonią usta. Zażenowana, zagryzła lekko dolną wargę, zarumieniła lekko i potoczyła też szybko wzrokiem po rycerzach i elfach. Ostatnio edytowane przez corax : 06-11-2016 o 16:42. |
06-11-2016, 16:32 | #10 |
Reputacja: 1 | “Baryła” była karczmą ani dobrą, ani też szczególnie złą. Była i tyle. Serwowała trunki wszelakie, jak na przybytek tego rodzaju przystało, od pospolitego samogonu po wina, które przeciętne szlachciątko nie powinno mieć problemu przełknąć. Jadło było zjadliwie i nie wysyłało od razu do wychodka, a kładąc głowę na sienniku nie trzeba się było jakoś szczególnie martwić na nadmiar lokatorów. Ta… źle nie było. Yael, jak to miała w zwyczaju, siedziała pod ścianą, zajmując drugi z kolei, najlepszy stół w sali. Jedynej sali, należało nadmienić, co jakby nie spojrzeć, czyniło ją także główną. Przed nią, co także było już zwyczajem, stała butelka. Butelka ta, nie wyróżniająca się w sposób żadny, wymieniana była za każdym razem gdy kobieta uniosła dłoń. Bo i dlaczego by nie miała być. Yael płaciła dobrze, nie szczędziła napiwków, nie obmacywała dziewczyn i w razie problemów w karczmie, nie odmawiała pomocnej pięści. Najlepsze w tym wszystkim było to, że za ową pomoc nie wołała złamanego miedziaka. Skoro jednak mysz był szczęśliwy, a i kotka syta, problemu nie było. Karczma gościła swego nieoficjalnego ochroniarza już drugi tydzień. Kobiecie nigdzie się nie spieszyło bo i nie miała miejsca, do którego by się spieszyć musiała. Z pewną przyjemnością obserwowała życie innych. Pili, jedli, tłukli mordy, przegrywali i wygrywali. Czasem do nich dołączyła, czasem tylko kręciła przecząco głową. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział co robiła w tym mieście i prawdę rzekłszy, ona sama też tego nie wiedziała. Było jej tu dobrze, więc tkwiła w miejscu. Czasem tylko, tak mniej więcej co drugą noc, budziły ją głośne krzyki. “Yael, Yael, Yael” Tak cholernie wyraźnie, że była w stanie poczuć grunt pod nogami, drżący od tupiących nóg. Była w stanie wyczuć zapach krwi zdobiącej jej dłonie i spływającej szkarłatnymi łzami z hełmu. Krzyki tłumu niewiele bowiem miały wspólnego z jej imieniem. Ot, te same litery, znaczenie zaś inne. Nie, oni krzyczeli… “Zabij! Śmierć! Wykończ!” Więc zabijała, obdarzała przeciwnika łaską śmierci, kończyła. Kończyła z uśmiechem na ustach, a następnie unosiła swój oręż w górę ku radości gawiedzi. Niekiedy, gdy miała tego wszystkiego dość, wyobrażała sobie ów tłum, oddany na jej łaskę i niełaskę. Wyobrażenia te przywoływały uśmiech na jej twarz. Tak jak uśmiechała się, gdy przez salę przeszedł szum towarzyszący wieści o naborze. Z jej ust wyrwało się westchnięcie. - Co ty na to, Kir? Może już czas ruszyć dupy, przytyło ci się pchlarzu… Słowa te, wypowiedziane cichym, rozbawionym głosem, skierowane zostały do leżącego pod stołem psa. Nie czekając na jego odpowiedź, która i tak zwyczajowo miała nie nadejść, Yael wstała od stołu. Dopiero wtedy dał się zauważyć jej stosunkowo niski wzrost. Gdy połączyło się go z drobną twarzą i delikatnymi jej rysami, można by ją wziąć za młodą panienkę, dziecko nawet, chociaż tu by się już trzeba nieco wysilić. Obraz ów psuł się szybko, gdy tylko wzrok obserwatora skrzyżował się z jej wzrokiem. W niebieskich oczach nie było nawet najmniejszego śladu dziecięcej niewinności. Były to oczy osoby która widziała w swym życiu śmierć. Wiele, wiele śmierci, z której spora część następowała za pomocą jej własnych dłoni. I oręża, o tym zapominać nie należało i na dobrą sprawę się nie dało. Yael nie kryła się ze swym rynsztunkiem. Zarówno zbroja, jak i oręż nie kryły się za płaszczem czy peleryną. Można było się im przyjrzeć dokładniej, chociaż lepiej by nie czyniono tego w sposób szczególnie nachalny. Jako że w drodze obecnie nie była, nie miała też przy sobie każdej, najdrobniejszej sztuki broni. Ot, te ulubione, wystarczające by trzymać idiotów na dystans, a i czasem nader przydatne gdy sama ów dystans chciała zmniejszyć. Do owych ulubieńców należał między innymi bicz, który nigdy nie opuszczał jej pasa, za wyjątkiem chwil, w których budziła go do życia. Jego towarzyszem był korbacz, druga w kolejności broń, ciesząca się jej względami. O ścianę przy stole stała oparta tarcza, prosta i funkcjonalna, pozbawiona tych idiotycznych dodatków w postaci zdobień, które niektórzy tak cenili. Sztyletu trzeba by szukać ciut lepiej, bowiem broń ta była skryta w bucie i jedynie jej rękojeść nieśmiało z niego wystawała. Reszta… Reszta odpoczywała w pokoju. ***** Nie dało się ukryć, że kompania, która zebrała się w komnacie kapłana, była nader interesująca. Elfy, ludzie, krasnolud. Większość zaś zachowywała się tak, jakby przyleźli tu knuć spiski jakieś. No, może poza tą bląd panną, co to zdawała się spaść im na głowy z nie tego drzewa co trzeba. Yael, kolejna jasnowłosa w tej grupie, stała dokładnie tam, gdzie jej nogi się zatrzymały, czyli mniej więcej na środku pomieszczenia. Jej usta układały się w leniwy, znudzony niemalże uśmieszek. Prawdziwy, rzec należało, a nie skrzętnie wymalowany by kryć faktyczne uczucia. Zastanawiała się czy czasem nie powinna sobie sprawić jakiegoś kaptura by pasować do tej reszty, tyle że nie bardzo jej zależało na tym by pasować. Kir, jak na porządnego psa przystało, siedział koło jej nogi, obracając łbem i mierząc zebranych podejrzliwym wzrokiem. Nie interesowało jej czego cała wyprawa się tyczy. Wynagrodzenie też jej nie ruszyło. Może gdyby rzucili dziesięć lub dwadzieścia koron, to by się uważniej zaczęła przysłuchiwać, ale dla trzech… Jej dłoń powoli przesuwała się po łbie Kir’a, przez co niektórzy mogliby przyjąć, że zastanawia się nad propozycją starca. Nic bardziej mylnego. Ot, lubiła tą czynność i tyle. Nim sama zabrała głos, pozwoliła by ci, którzy mieli na to większą ochotę, odezwali się jako pierwsi. “Mruki jakieś się trafiły w tej cholernej kompani”, skrzywiła się w myślach, które to skrzywienie znalazło swe odbicie także na jej twarzy. Chociaż przyznać musiała, że pierwsze wrażenie często mylące było. Dopiero gdy do głosu doszedł krasnolud, jej mina uległa zmianie, a wargi ułożyły się w nieco bardziej przyjazny uśmiech. Może jednak będzie z kim pogadać przy gorzałce jak już ruszą w tą wyprawę. No, o ile kraś ruszy z nimi, bo, jak słyszała, różnie z nimi bywało. A nusz się to obrazi czy coś i zrezygnuje przed daniem słowa. - Pan krasnolud dobrze gada - zgodziła się z rudzielcem, przestając przy tym głaskać psa po łbie. - Nie mówiąc już o tym, że podpisywanie czegokolwiek o suchym gardle nie wróży jakoś szczególnie dobrze całemu przedsięwzięciu. Najwyraźniej nie miała oporów przed wypomnieniem braku gościnności. No bo kto to widział żeby zbierać drużynę, która życie miała narażać i nawet kuflem piwa ich nie poczęstować. Kiepsko to wyglądało w oczach młodej kobiety, oj kiepsko. - I ja rozumiem że reszta pisata i czytata, a przynajmniej większość, ja jednak nijak nie rozumiem co tam zapisano na tym waszym piśmie i nie, żebym obrażać chciała czy coś, ale równie dobrze możemy sprzedawać się za te trzy korony i do końca życia. Na całe przedsięwzięcie zgodę wyrażam, w końcu nie po to swoją dupę tu przytaszczyłam żeby rezygnować. Będę jednak zobowiązana gdy i jaka trzecia strona treść pisma potwierdzi zanim moje imię się na nim pojawi. Ostrożności nigdy za wiele, a ja swoją wolność cenię nieco wyżej niż te trzy korony. Powiedziawszy co w danej chwili miała do powiedzenia, sięgnęła za pazuchę skąd wyjęła butelkę gorzały, którą to zgarnęła ze sobą z “Baryły”. No bo szkoda było żeby się niedopita zmarnowała, w końcu zapłaciła za nią. Wyjęła korek, pociągnęła łyk solidny, po czym skierowała ją w stronę rudego jegomościa, który się z kapłanem targował. - Targowanie o suchej gębie też do dupy - zachęciła szczerząc zęby, które to szczerzenie zaraz w parsknięcie śmiechem się zmieniło. - Przecie powiedział, że za tych się podpisze - zwróciła się do blondynki, ani trochę głosu swego nie zniżając bo i do tego potrzeby nie widziała. To, ze nie do niej pytanie zostało skierowane, także jakoś Yael nie interesowało. Życie było za krótkie by się takimi głupotami przejmować.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |