Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > O forum > Pomoc
Zarejestruj się Użytkownicy

Pomoc Jeżeli masz jakiekolwiek kłopoty z poruszaniem się po LastInn, nie wiesz jak założyć sesję lub dołączyć do istniejącej - zadaj pytanie na tym subforum. Upewnij się jednak najpierw, czy odpowiedź nie znajduje się w "Forumowym FAQ".


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2007, 23:05   #31
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Mam kilka uwag względem postaci Helldoga.

Twoja postać wydaje mi się [w tym fragmencie opisu] kompletnie pusta: ot, kolejny wybitnie utalentowany adept sztuk walki. Powielony szablon.

Tego, czego mi najbardziej brakuje w twoim opisie, to sposób, w jaki postrzega on świat. Jak brak wzroku odbija się na jego życiu codziennym, codziennych czynnościach. Twoja postać jest upośledzona, pozbawiona najważeniejszego ze zmysłów, a ty to zwyczajnie marginalizujesz, robiąc z tego jedynie podstawkę pod machanie mieczem. Na Rakuganie tabu dotyczące kontaktów cielesnych jest bardzo twarde. Twój bohater zapewne pozbawiony jest możliwości dotknięcia czyjejś twarzy, "zobaczenia" jej za pomocą dotyku. Nie brak mu tego? Nie może czytać, nie może malować, brak możliwości samego rozróżniania kolorów jest już problemem [kolory klanowe], a całkowity brak wzroku?
Więc kto mu czyta, kto mu pomaga dobierać ubiór, kto jest jego oczami, kto poświęca mu tyle czasu, by ustnie przekazać niezbędną wiedzę? Był taki ktoś w ogóle?
Odetpchnięty przez inne dzieci, samotnik uważany za dziwadło. Jak to wpłynęło na jego empatię? Czym jest dla niego piękno, skoro nie może go zobaczyć? Czym jest doskonałość, skoro on sam jest upośledzony?

Mnie, jako MG, te informacje interesowałyby bardziej niż fakt, że jest doskonałym wojownikiem, którego nic poza walką nie obchodzi [co czyni z niego większego kalekę niż brak wzroku].
Krótko mówiąc, brakuje mi w twojej postaci "psychicznego mięcha"

obce
 
obce jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-11-2007, 20:09   #32
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Witam. Właśnie skończyłem postać do sesji i chciałbym podzielić się nią z szacownym gronem. Proszę o konstruktywne opinie i krytyki.



Cisza Ponad Stal
Diablę
Mnich poziom 3
Wiek: 18 lat
Wzrost: 167 cm
Wyznanie: Św. Cuthbert
Charakter: PN

Historia:


Skąd pochodzi:
Cisza wychowała się w małej wiosce. Przez wioskę przechodził rzadko uczęszczany szlak, z jednej strony wioskę otaczały bagna i trzęsawiska, gdzie łatwo o wszelkiego rodzaju plugastwo. Z drugiej strony zaś ciemny, złowrogi las. Cisza jest diablęciem, dzieckiem ludzkiej kobiety i mieszkańca otchłani. Została porzucona w lesie przez matkę, która nie chciała mieć do czynienia z takim dzieckiem. Dziecko znalazła ślepa staruszka z wioski. Akurat, wspólnie z synem poszli do lasu. Syn zbierał drewno na opał, staruszka zaś rozkoszowała się promieniami słońca, kiedy oboje usłyszeli krzyk niemowlaka. Staruszka, mimo oporów syna, wzięła małe diablątko do siebie, na odchowanie. W końcu sama uważa że nieważne kto kim jest, ważne jaki jest. Staruszka wierzyła że uda się jej odchować małą i nauczyć ją dobra. Że jej dziedzictwo nie będzie kształtować jej charakteru.

Czy ma rodzinę:
Wspomniana staruszka dawno zmarła. Jedyną osobą z „rodziny” był syn staruszki. Jednak nawet i on wykazywał spory dystans do diablęcia.

Czemu postanowiła wyruszyć na szlak:
Miało na to wpływ dwa wydarzenia. Pierwsze to wizyta pewnego starego mężczyzny, elfa. Wioskowy głupek, z kilkoma kolegami chcieli, jak to bywa w życiu, się zabawić jego kosztem. Skończyło się na tym że wszyscy leżeli na podłodze, zaś staruszek otrzepał się i nadal sączył mleko. Oczywiście Cisza była przy tym obecna. Zafascynował ją wspomniany mężczyzna i chciała się dowiedzieć więcej o nim. Staruszek bez oporów zaczął opowiadać o sobie, mimo iż widział, że ma przed sobą diabelstwo. Pominął jednak to kim jest, skąd pochodzi, a także gdzie nauczył się walczyć. Tej samej nocy jednak wyjechał. Cisza uzyskała dalsze informacje od swojej przybranej mamy, która opowiedziała jej kim był tajemniczy staruszek. Nie wiedziała jednak zbyt dużo.
Drugim wydarzeniem była śmierć przybranej matki. Miała wtedy 13 lat. Po tym wydarzeniu mężczyźni z wioski napadli na chatę staruszki i spalili ją. Do tej pory powstrzymywało ich to że staruszka była powszechnie szanowaną osobą, miejscową znachorką. Kiedy umarła napadli na jej dom, kiedy diabelstwo spała i podpalili dom. Ciszy udało się uciec, jednak nie wróciła już w te strony.

Jak trafiła do zakonu:
Kiedy uciekła z wioski włóczyła się po świecie. Musiała kraść by przeżyć, kilka razy omal nie wpadła. Na szczęście udało jej się uciec. Wiedziała jednak że to co robi jest sprzeczne z prawem. Pewnego dnia, gdy wędrowała drogą, spotkała wędrownego kleryka(kapłana). On to objął ją opieką. Czemu to zrobił nie dowiedziała się nigdy, kapłan zmarł wkrótce potem. Razem udali się do siedziby jego zakonu. Tam poznała inny świat, lepszy, bardziej czysty. Postanowiła pozostać tutaj. Przeszła na wiarę w Św. Cuthberta które wyznaje do dziś. Niedaleko była jednak siedziba zakonu mnichów. Akurat nad strumykiem spotkała grupę ćwiczących medytacje mnichów. Poszła za nimi zaciekawiona. Udało jej się dostać do środka, jednak ją nakryli i chcieli wyrzucić poza mury klasztoru. Na szczęście dla niej stary mnich, który był w jej wiosce rozpoznał ją. Wstawił się za nią. Teraz Cisza uczy się i trenuje pod okiem starego mistrza.

Obecna sytuacja:
Cisza jest obecnie początkującą mniszką w Zakonie Służby. Jednak jest popędliwa, co chwila wpada w kłopoty. Niezbyt stosuje się do reguł panujących w zakonie. Ma własne zdanie na wiele kwestii. Zwłaszcza związaną z łapaniem złodziei. Te inne poglądy przysporzyły jej wielu kłopotów, o mało nie została wydalona z zakonu. Postanowiono dać jej jednak szanse. Jednak została zmuszona do ucieczki z Zakonu.

Czemu uciekła:
Została opętana, zauroczona. Ktoś się nią posłużył by dostać się na teren Klasztoru i ukraść pewne, szczególnie ważne dla zakonu, materiały z biblioteki. Cisza, pod wpływem uroku, wprowadziła go na teren zakonu. Następnie została odczarowana, jednak straciła pamięć. Błąkała się po terenie klasztoru, nie wiedząc gdzie jest i czemu. Potem znalazła umierającego mnicha, chcę mu pomóc, ten jednak umiera. Jednak kilka osób widzi jak się nad nim pochyla, zostaje to zinterpretowane jakby to ona go zabiła. Myślą że jej zła natura dała znać o sobie. Tym bardziej że umierającym był jej nauczyciel. Musi uciekać. To w trakcie tej ucieczki trafiła w nią butelka z kwasem. Kwas został zneutralizowany, ale rana pozostała.

Kto chcę jej śmierci:
Pierwszą osobą jest ten kogo wpuściła na teren klasztoru, to on zabił jej mistrza. Myśli że ona to widziała, że może go rozpoznać. W końcu nawet najlepsza blokada mentalna, a co za tym idzie utrata pamięci, nie będzie trwać wiecznie.
Drugą osobą jest znany łowca nagród, a właściwie to całe ich rzesze. A także strażnicy miejscy. Chodzi o wspomnianą wyżej posądzenie o zabójstwo, a także kilka innych, przy których była w pobliżu. Jest zatem ścigana w wielu krainach.

Jak może przypomnieć swoje życie:
Poprzez sny, medytacje. To właśnie w ich trakcie pojawiają się wizje, obrazy z jej bliższej bądź dalszej przeszłości, ale nie może ich umiejscowić. Jedyne co się powtarza w wizjach to obraz mężczyzny w czerwonych szatach. Nie widać jego twarzy, lecz powoli ale systematycznie postać zbliża się do niej. Może niedługo pokaże jej swe oblicze? Cisza ma uczucie że ta osoba ma coś wspólnego z utratą przez nią pamięci.
Są też inne sny. Ucieka w nich przed demonami z otchłani. Powoli do głosu dochodzi jej prawdziwa natura. Zdaje sobie sprawę z tego kim jest naprawdę, lecz nauki w klasztorze, a wcześniej u staruszki i kapłanów sprawiły że zła część jej natury jeszcze nie doszła do głosu. Lecz to tylko kwestia czasu.

Poglądy:
Stworzyła wiec swój własny kodeks moralny, który jest często sprzeczny z prawem jakie przyjmują władcy. Nie pozwoliłaby skrzywdzić dziecka, ani nawet bandyty(złodzieja), jeśli uznałaby że ukradł coś z głodu, by przeżyć, a nie dla zysku. Sama przecież też tak żyła. Prędzej przeciwstawiłaby się lokalnym władzom, niż naraziła taką osobę na więzienie, lub gorszą karę. Uznaje że w stanie wyższej konieczności należy wybaczyć sprawcy. Poza tym uważa że prawo stanowione przez władców jest niesprawiedliwe względem biedoty. Na tym prawie bogaci stają się bogatsi.

Czy jest religijna:
Jest wyznawczynią Św. Cuthberta. Modli się co rano, twarzą do słońca. Medytacja trwa około dwudziestu minut. Potem jeszcze wieczorem odprawia modły na cześć swojej bogini.

Przyjaciele i wrogowie:
Jako diablę nie miała wielu przyjaciół w wiosce. Wszyscy patrzyli na nią przynajmniej obojętnie, ale wielu łypało złowrogo. Nawet w dzieciństwie, kiedy chciała pobawić się z dziećmi, matki zabierały pociechy jak tylko ją zauważyły. Nie chciały by bawiły się z kimś takim jak ona. Później to same dzieci się odsuwały od niej, bez zachęty rodziców. Kilka dzieci jednak ukradkowo się z nią spotykało i bawiło. Ale i to szybko przeminęło. Obecnie Cisza za przyjaciół ma jedynie swoje dwa sztylety. Nie ufa nikomu. Nawet towarzyszom. Kiedy uczyła się w zakonie znała kilku adeptów. Kapłanów, innych mnichów. Jednak z żadnym nie była w innych relacjach niż zawodowe. Łączyła ich nauka, wiara, wspólny trening. Nic więcej.

Kogo kocha, nienawidzi:
Obecnie jako mnich nie kocha. Przynajmniej emocjonalnie. Uważa że o mogłoby zakłócić jej wewnętrzną harmonię. Myśli że, gdyby się zakochała to, cały jej trening zostałby wtedy zaprzepaszczony. Pozwala sobie jedynie na przygodne miłostki, trwające jedynie jedną noc. Bez zobowiązań. I co najważniejsze, obiektem tych miłostek są kobiety wyłącznie. Tak, Cisza jest lesbijką. Miała już kilkanaście partnerek, wszystkie na jedną noc.
A kogo nienawidzi? Na chwilę obecną nie ma osób których by nienawidziła. Kilka osób, głównie mężczyzn, jej się naprzykrzało. Jednak nie do tego stopnia by wzbudzić u niej otwartą wrogość. Utrzymuje z każdym dobre, w miarę możliwości, stosunki.

Wygląd:
Średniego wzrostu, o ciemnej karnacji. Włosy nosi krótko obcięte, najczęściej w krwistym kolorze. Takiego samego koloru ma oczy, krwista czerwień. Wyróżniają ją malutkie różki, a także sięgający ziemi ogonek, więc nie ma problemów z rozpoznaniem jej w tłumie. Jej twarz zdobi tatuaż przedstawiający kruka z rozpostartymi skrzydłami. Zajmuje on całą twarz. Na plecach ma wielką ranę. W to miejsce dawno temu uderzyła butla z kwasem, kwas został zneutralizowany, ale rana pozostała.
Ubiera się w luźne rzeczy. Proste, z reguły brązowe spodnie, luźna bluzka z dużym dekoltem i odsłoniętymi ramionami. Najbardziej jednak lubi czarną, prześwitującą bluzkę, przez którą widać jej kształtne piersi. Jednak nie dlatego by przykuwać uwagę, po prostu czuje się w niej najlepiej. Nie krępuje jej ruchów. Na dłoniach ma okręcone bandaże, przez co nie ryzykuje nadmiernej ilości otarć i siniaków. Chodzi w czarnej pelerynie z nasuniętym na głowę kapturem.
 
RyldArgith jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-11-2007, 20:21   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cytat:
Tak, tylko że w DnD nie ma Azji, więc mogą mieć całkiem dowolne imiona. To że profesja jest wzorowana na historycznych postaciach nie oznacza, że ninja muszą być azjatami.
Małe sprostowanie:
a) Wydano dodatek D&D pozwalający opracowac zabawę w azjatyckich klimatach (na podstawie Rokuganu przez co wiele osób psioczy na ten dodatek)
b) D&D nie jest systemem opartym w jakimkolwiek świecie (teoretycznie Greyhawk, choć w podstawowej trójcy podręczników, jedynym śladem Greyhawku były bóstwa i nazwy niektórych czarów (w wersji 3.0)), jest modułem związanym z mechaniką, a świat to sobie trzeba wymyśleć lub dokupić.
Masz rację że nie muszą być azjatami, tak jak nie muszą być ludźmi, nie muszą mieć czarnych strójów, ninja-to, shurikenów etc...Jak wyglądają i czym są ninja zależy tylko i wyłącznie od wizji MG.

Drugą sprawą jest to, że nasza opinia (mojej, Obce i Milly) nie ma znaczenia...Skoro to postać do konkretnej rekrutacji, to tylko owego MG słowo jest prawem.
Co do opiniin na temat nowej wersji musze przychylić się do zdania zarówno Milly jak i Obce...Historia lepsza niż poprzednie, ale też i postać jednowymiarowa..
Jako MG sam mam alergię na "cudowne dzieci", zwykle tak wykreowane postacie są zbyt zadufane w swoje możliwości. I szybko kończa swój żywot.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-11-2007 o 09:12.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-12-2007, 01:05   #34
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Imię: Joanne Roughstorm, Rought

Wiek: 19 lat.

Wzrost: 178cm

Waga: 60 kg

Funkcja ze schronu: brak

Wygląd: Joanne jest kobietą wysoką 178cm wzrostu, o rudych kręconych włosach sięgających za łopatki, jasnej karnacji, stalowo-zielonym kolorze oczu i dość przyjemnej powierzchowności. Za piękność raczej trudno ją uznać, ale do brzydkich kobiet też nie ma siły jej zaliczyć. Wiele do urody dodaje jej szczery, często goszczący na jej twarzy uśmiech. Ubiera się zazwyczaj adekwatnie do sytuacji z którą przyszło się jej zmierzyć, ale najczęściej można ją dostrzec w startych, obcisłych jeansach, pewnie własnoręcznie farbowanej koszulce, i jakiejś równie kolorowej co koszulka chuście zawiązanej na biodrach.

Cechy:
Siła: 3
Percepcja: 4
Wytrzymałość: 4
Zręczność: 6
Charyzma: 7
Inteligencja: 7
Szczęście: 9

Skills:
Hazard (gambling) 6
Przemawianie (speech) 2
Rzucanie (throwing) 2

Historia:
Joanne urodziła się jak każdy żyjący do tej pory człowiek, w czasach po wielkie wojnie-w Krypcie. Lecz w domu różnym od wielu innych, w domu patrycjuszkiej rodziny, jeśli o takiej grupie społeczeństwa można jeszcze mówić. A wydaję się wielu szarym jednostką, że można, bo przecież członkowie Rady też są tylko ludźmi i pragną jak każdy człowiek pozostawić po sobie ślad istnienia. Takim właśnie śladem istnienia Marka i Laury Roughstorm była Joanne - dziecko wychowywane z całą miłością i poświęceniem na jakie było stać niemłodych już rodziców, lecz odrobinę inaczej niż większość dzieci mieszkańców krypty...

W wieku czterech lat nie ominęło Joanne połowiczne sieroctwo, które dotykało i dotyka wielu dzieci każdego dnia.. W czasie ogromnego trzęsienia ziemi, a konkretnie w czasie wielkiego pożaru, który owe trzęsienie wywołał straciła ojca. Zginął on śmiercią chwalebną i został "pochowany" jako jeden z wielkich bohaterów Krypty, który wraz z 29 innych mężczyzn ocalił życie "wybranych" odcinając płonące sektory schronu od pozostałych pomieszczeń bunkra, tym samym tracąc możliwość powrotu do świata i rodzin. Tak naprawdę dziecku nie sprawia różnicy kim został ich ojciec po śmierci, bo każde ma tak bujną wyobraźnie, że potrafi opowiedzieć miliony historii o życiu, czynach i śmierci rodzica, ale nie potrafi tylko jednego - wrócić mu życia. Na swoje szczęście Joanne nawet nie próbowała. Nie próbowała zaś bo nie była w stanie. Sama ledwo przeżyła i została naznaczona piętnem największej katastrofy Krypty -przez cały lewy bok od pachwiny, aż po bark ciągnęła jej się rozległa blizna po poważnym oparzeniu, którego doznała w tamtym czasie. Mimo wszystko jej ocalenie nazywane zostało "cudem", a sama dziewczynka otrzymała miano "dziecka szczęścia".

Wychowana przez matkę członkinię Rady i babkę naczelnika Krypty odebrała najlepszą możliwą edukację, otoczona była protektoratem i miłością, jakiej przez poczucie obowiązku i szaloną odwagę ojca nie zaznała z jego strony. Dlatego też wszystkie jej wybryki były traktowane z przymrużeniem oka, każde przewinienie puszczane płazem, a każda skarga na nią zbywana. Dziewczę więc dorastało w poczuciu bezkarności, choć także głębokim szacunku dla pamięci o ojcu i władzy dzierżonej przez Matronę jej rodu. Jednak nie przeszkadzało jej to w zajmowaniu się hazardem, szulerstwem, grą w kości, karty i innymi rzeczami nie odpowiednimi dla młodej panienki jej pochodzenia.
Wszystkie swoje obowiązki wobec rodziny wypełniała zawsze sumiennie, a więc tymi "wysublimowanymi" przyjemnościami zajmowała się po godzinach swoich zajęć krasomówczych. Z jedną tylko wolą patronek nie potrafiła się zgodzić- nie miała zamiaru wypełnić nigdy ich woli względem późniejszego przejęcia ciężaru ich władzy w Krypcie. Co stało się zarzewiem domowej wojny między dwoma kobietami z tego samego rodu i o tych samych cechach- uporze, porywczości i wewnętrznej sile. Joanne na złość babci coraz bardziej odsuwała się od wyznaczonej jej przez los i urodzenie drogi, by cały wolny czas spędzać na najniższych poziomach krypty ucząc się rzeczy o których w mniemaniu babci na pewno nie powinna wiedzieć.

Zawsze skora do uśmiechu i zabawy budziła powszechną sympatię w pospólstwie w którym przebywała, lecz nie w członkach Rady, którzy już coraz mniej potrafili zapanować nad rozbestwioną nastolatką. Co gorsza babka mimo otwartej wojny z wnuczką nadal roztaczała nad nią ochronę, co nakazywało im w sprawach spornych dotyczących Joanne brać jej stronę i karać za jej przewinienia niewinnych. Nie to, żeby mieli jakieś ogromne wyrzuty sumienia, bądź silną wewnętrzną potrzebę zaprowadzenia sprawiedliwości, ale niemożność zaprowadzenia swoich porządków jak każdej dopuszczonej do władzy hienie odejmowała im rozum.
Gdy tylko ogłoszono, iż zostanie wysłana kilkuosobowa ekspedycja na powierzchnię w celu zebrania informacji dla HALa 9000, poszczególni członkowie Rady zaczęli przekonywać Margaret, że taka szkoła życia doskonale zrobi jej dziecku:
- Uspokoi się tam nareszcie, nabierze ogłady i doświadczenia, co w szczelnych warunkach Krypty nie jest wykonalne.
- Joanne przez wiele lat przecież uczęszczała do ośrodka samoobrony prowadzonego przez pana O'Relly'a i jego syna więc z pewnością będzie potrafiła sobie porazić.
-No poza tym to bardzo mądra dziewczyna, w końcu odziedziczyła przecież coś po pani, prócz urody.

Każde słowa pochwały padające z ust tych rządnych władzy sępów, było dla Joanne nawet nie zupełnie obojętne, ale drażniące, wywołujące podświadomy bunt, a nawet budujące agresje. Od dzieciństwa słyszała nad sobą obłudne głosy zachwytu, puste pochlebstwa, wyszukane komplementy. Za plecami zaś matki i babki ciche przekleństwa, nigdy niewypowiedziane głośno groźby i najgorliwsze życzenia wszystkiego najgorszego. Dlatego wolała towarzystwo zwykłych ludzi, którzy jeśli mieli coś do powiedzenia, to po prostu to mówili i jeśli chcieli coś zrobić, robili to. Co prawda ci zwykli ludzi z czasem stawali się dla niej szarą masą pozbawioną świadomości, zajmującą się najprostszymi i najbardziej podstawowymi czynnościami życiowymi... Choć ponoć w każdym człowieku jest jakaś tajemnica do odkrycia, to szablonowość opakowań powoli zniechęcała ją do szukania głębiej.. Pozytywnymi uczuciami jeśli nie przyjaźnią darzyła tak naprawdę niewielu ludzi, prócz rodziny. Mimo swojej otwartości najważniejsze myśli i uczucia zostawiała tylko dla siebie..
W czasie lat treningów samoobrony najlepiej wyszkoliła się w rzucaniu nożem, lecz również zżyła się z Andy'm, synem instruktora. Wraz z nim bardzo silnie przeżyła śmierć jego ojca, a widząc jego starania w próbach poradzenia sobie z bezsilnością i władz i swoją własną, przyrzekła sobie, że kiedyś go zabierze z miejsca, które jak mówił tak bardzo go przytłaczało.

Na okazję nie trzeba było czekać długo. Gdy tylko świętej pamięci Thamara Roughstorm-Naczelnik Krypty w wieku 87 lat opuściła ten ziemski padół Margaret uległa namową reszty Rady i wydelegowała swoje dziecko do wzięcia udziału w Ekspedycji poznawczej. Sama Joanne nie sprzeciwiała się tej decyzji ani chwili.. Chciała czymkolwiek spłacić swój dług względem babci, która była odpowiedzialna za całe społeczeństwo w Krypcie,a tak wiele swej uwagi musiała poświęcać walce z niesforną wnuczką. Co oczywiście nie znaczyło, że młoda Rought zamierzała się zmieniać.. - "Jest przecież jeszcze tyle rzeczy do wygrania.. "

OPINIE BLISKICH O JOANNE:

Thamara Roughstorm:
"Joanne Roughstorm... Taaak.. Potwornie zdolna bestia.. Inteligentna.. Kontaktowa.. Potrafi słuchać.. Ale buńczuczna, kłótliwa i uparta.. Kiedyś pewnie będzie porywać narody i z pewnością zapisze się w historii współczesnego świata znacznie mocniej niż ja, a nawet jej świętej pamięci ojciec."

Margaret Roughtstorm:
"To naprawdę kochane dziecko, nasza gwiazdka w domu. Pełna radości, uśmiechu i tej szaleńczej odwagi przez którą zginął jej ojciec. Mądra, opiekuńcza.. Choć także niesamowicie uparta i nieustępliwa, co odziedziczyła po teściowej i przez co ostatnimi czasy nie może się z nią dogadać."

Andy O'Relly:
"Rougt?... Eee to znaczy Joanna Roughtstorm? Fajna kobieta. Urocza i słodka, ale jak na taką kobietę przystało strasznie bezczelna, wygadana a co gorsze uparta jest. A wie pan co mnie najbardziej denerwuje? To jej szczęście. Czy wie pan, że jeszcze nigdy z nią w nic i niczego nie wygrałem? Jeszcze jako dziecko zawsze wygrywała moje pieniądze na śniadanie.. Teraz nic się prawie nie zmieniło. Heh.. Ta Rought.. Eee, to znaczy pani Joanna Rougtstorm."

Tom O'Relly:
"Joanna Roughtstorm jest bardzo ambitną uczennicą. Choć nie trenuje jej osobiście widzę jej duże postępy w treningach. Jej ponadprzeciętna inteligencja i upór sprawiają, że doskonale przyswaja wiedzę. Muszę przyznać, że bardzo dobrze się się dogaduje z moim synem. Oby tak dalej."

***

Czas do odprawy niezwykle dłużył się Joanne ,dość już miała życzliwych uśmiechów, dobrych rad, czułych pożegnań, życzeń powodzenia i bezpiecznego powrotu do domu tych oślizgłych Radnych.. Przez cały czas tej szopki zastanawiała się czy oni naprawdę wierzą w to, że ona nie wyczuwa ich obłudy i sztuczności? Chyba jednak wierzyli, nie zdając sobie sprawy jak wiele odziedziczyła po babce... Na szczęście godzinę przed rozpoczęciem misji mogła spędzić z Andym i to właśnie z nim poszła się pożegnać z matką. Z jej pełnym błogosławieństwem i złożoną obietnicą, że nie wróci z dzieckiem na ręku ruszyli do sali odpraw. Nie odzywali się do siebie zbyt wiele, czekając na to co czeka ich na zewnątrz... Właśnie wokół tego co zobaczy poza Kryptą obracały się wszystkie myśli Rought w czasie kazania tego młodocianego szczura, który zajął miejsce z którym przez tak wiele lat władała jej babka.. Wszyscy czuli się bezpiecznie gdy sprawowała swoje zwierzchnictwo.. A teraz, co? Ten najszybszy ze szczurów zajął miejsce Matki... Do tego doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tam nie pasuje, ale trzymał się stołka pazurami i zębami ze wszystkich sił.. Nic dziwnego, że największego rywala wysyłał na samobójczą ekspedycję, ale za to na honorowej pozycji."

Gdy przemowa się skończyła, Rought bez słowa ruszyła ramię w ramię z Andym ku granicy "betonowej niewoli". W przedsionku postępując zgodnie z całą tą pierdzieloną procedurą zaczekali na zamknięcie się drzwi do Krypty i sygnał rozszczelnienia się śluzy. W czasie gdy współtowarzyszy całkowicie zajmowały własne emocje i niepewność następnego kroku, ona postanowiła pożegnać się z dawnym życiem na te cztery lata w sposób na jaki sobie zasłużyło. I radośnie pochwyciwszy ostatnią chwilę gdy Naczelnik żegnał wzrokiem pełnym powagi "bohaterów przyszłych czasów", wystawiła mu w międzynarodowym geście pokoju "fuck you", szepnęła pod nosem :

-I tak wrócę skurwielu.

.. i odwróciwszy się z rozmachem ruszyła jak najdalej od źródła dźwięku, który na dłuższą metę byłby w stanie doprowadzić do szaleństwa każdą rozumną istotę. Idąc ciemnym korytarzem, powoli zatracała radość wynikającą z satysfakcji udowodnienia Thomasowi, kto będzie jeszcze górą. A narastało w niej poczucie niepewności - "Czy ten tryiumf, nie będzie ostatnim, czy nie umrą nim przekroczą próg.." Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej obawy są potwornie dziecinne, ale jeśli miała umierać to przynajmniej z kimś bliskim, dlatego też delikatnie wsunęła swoją drobną, delikatną dłoń w dłoń Andye'ego. "A niech też coś ma od życia. Poza tym przecież dzieci z tego nie będzie, nie bój się mamo."

Przekroczywszy ostatni próg Krypty pierwszą rzeczą jaką dojrzała Rought był oślepiający blask. Przez dłuższą chwile nie mogła się przyzwyczaić do panującej wszędzie jasności.. Gdy już uporała się z tą krótką, acz dość deprymującą niedogodnością i potwierdziła w praktyce swoje przypuszczenie, że nienależy patrzeć w tą wielką jasną kulę gdzieś na horyzoncie, bo przecież jest to słońce, które oślepia, jak jej ten grubas co fizykę i astronomię wykładał opowiedział swego czasu. Skupiła swoją uwagę na współtowarzyszach niedoli. Każdemu z nich przyglądała się w skupieniu, ale z uśmiechem, zastanawiając się czego mogą też chcieć, że mają takie dziwne miny.. Po chwili namysłu stwierdziła, że już wie.. Przecież dalej trzymali się za dłonie z Andym i lepiej było szybko coś wymyślić nim zaczną się głupie pytania. Z pomocą przyszedł jej stary trik szulerski polegający na wyciąganiu karty z rękawa, zawsze na taką okazje miała przygotowany "zestaw małego oszusta", który udało się jej zmontować nawet w ubraniu podróżnym, które czekało przecież już od dłuższego czas na nią na składzie, do którego trudno się było nie dostać. Dlatego też jednym zwinnym ruchem nadgarstka wsunęła pomiędzy ich dłonie asa pikowego z rękawa i robiąc minę niewiniątka zapytała uprzejmym tonem swojego przyjaciela, czy łaskawie zechciałby już zwrócić jej tę kartę, której nie dała mu rady wyrwać od dłuższego czasu? Andy uśmiechając się puścił jej dłoń i teatralnie pokazując wszystkim w okół kartę przekazał ją Rought, kłaniając się przy tym prześmiewczo, za co dostał kuksańca.
Joanne obserwując kontem oka miny pozostałych towarzyszy czekała tylko, aż usłyszy komentarz: "Co za banda dzieciaków.", bądź zobaczy jak któryś ze starszych panów klepnie się w czoło w ostatecznym geście rozpaczy.

Niedoczekawszy się jednak takiej reakcji, nie pozostało jej nic innego jak odstawienie kolejnego przedstawienia, ale tym razem z rekwizytami bardziej okazałymi niż zgrana pikowa karta. Westchnąwszy ciężko, odkleiła do połowy uśmiech z twarzy i spojrzawszy jedynie z rozbawieniem na Andyego, skarciła go kolejnym rzuconym spojrzeniem i delikatnym pokręceniem głową, widząc już co chłopak planował. Jednak trzynaście lat to taka kupa czasu, że wie się prawie wszystko o drugiej osobie.
Po czym rozpoczęła przemowę, z obrzydzeniem wspominając lekcje retoryki udzielane jej przez prawie zmumifikowaną, starszą kobietę, z włosami tak ciasno związanymi przy głowie, że dziwiła się, że oczy jej się nie ściągają do tyłu.

-Heh.. No witam serdecznie na naszej wycieczce krajoznawczej, mającej na celu zbadanie i zraportowanie dla naszego wspaniałego przyjaciela HALa jak najliczniejszych aspektów nie tylko, życia, fauny, flory, atmosfery itd. świata zewnętrznego, ale także naszych zachowań i możliwości przystosowania się do nowych warunków w których przyszło nam żyć. A więc powtarzając słowa naszej wspaniałej Rady Starszych: "Całe społeczeństwo będzie wam wdzięczne" , chciałabym zachęcić panów do prób nawiązania ze sobą wzajemnie współpracy i zaprosić jako wasz team lider do podążenia za genialnymi wskazówkami naszej "krypcianej sztucznej inteligencji" na zachód tej idyllicznej nadal dla 99% naszej społeczności krainy. Zapowiadając jednocześnie na dzisiejszy obozowy wieczór, pierwszą imprezę zapoznawczą.
Pozwolicie panowie, że zakończę swą krótką przemowę przedstawieniem się, gdyż przy natłoku jakże ważnych informacji powtórzonych wam już chyba setny raz, moglibyście zapomnieć do kogo i w jaki sposób możecie zgłaszać z wszelkimi problemami. Nazywam się więc Joanne Roughstorm, choć was zachęcam do zwracania się do mnie w mniej oficjalny sposób czyli Rought. Dalej prosiłabym was o krótką samoprezentację, co będzie z pewnością miłym urozmaiceniem nam marszu na zachód, w czasie którego możemy sobie jeszcze pozwolić na odpuszczenie szukanie zjawisk adekwatnych do wymogów stawianych nam przez nasze zadnie, a cieszyć się "ponownym narodzeniem" którego każdy z nas dostąpił, gdy w jego płucach znalazło się prawdziwe powietrze.

Nie czekając specjalnie na oklaski po przemowie, ruszyła pociągając za rękaw Andy'ego w kierunku, który Pipboy wskazywał jako zachód.

I tak zaczęła się dla nich wszystkich największa przygoda ich życia, w czasie której każdy odkryje nie tylko siebie, ale też to o czym nigdy nie marzył - swoich towarzyszy.."

***

"Rougth idąc niespiesznym krokiem pobieżnie spoglądała, z ograniczonym entuzjazmem na wszystko co się wokół niej znajdował. W końcu zdąży jeszcze naoddychać się prawdziwym powietrzem i napatrzeć się jeszcze na otaczający ich świat, poza tym nie zapowiadała się zbyt szybka zmiana krajobrazu.. Co niespecjalnie ją martwiło, choć nie raz obijały się w jej głowie pytania -"A czego innego się spodziewałaś dziewczyno, milionów nieznanych barw, zapachów? Czy czegoś co będzie cię prowadzić przez cały czas?"

W pierwszym etapie drogi na zachód bardziej interesowali ją jej współtowarzysze, to jakie mają nastawienie do niej samej, współtowarzyszy i ich misji.. Ale to co wyczuwała w tonach ich głosów, drobnych gestach, ukradkowych spojrzeniach, niespecjalnie napawało ją optymizmem.. Nie czuła się zagrożona, jednak wiedziała, że nie dostała łatwego zadania.. Co prawda nie było to zarządzanie całą Kryptą, a tylko bandą cholernych indywidualistów jednak tutaj nie miała służb porządkowych do pomocy jak babka kiedyś, a zdawała sobie sprawę, że będzie oceniana przez wszystkich przez pryzmat jej osoby... Czego można by było nie powiedzieć o ich wzajemnych stosunkach, to teraz gdy już jej nie było, Joanne brakowało jej.. Tęskniła za chwilami, gdy jako głowa rodziny wskazywała jej właściwą drogę, z którą zawsze Rought się mijała.. Ale przynajmniej miała poczucie bezpieczeństwa.. Teraz wbrew woli Matki wysłano ją "samą" na tę wyprawę..

Poczuła chłodny powiew wiatru i dopięła szczelniej kurtkę, by się nie przeziębić na samym początku tworzenia nowego rozdziału historii... Nie przerywając marszu, ani nie zmieniając tempa wyjęła z kieszeni ciemną bawełnianą chustkę i czując, że wiatr się coraz bardziej wzmaga unosząc w górę coraz więcej pyłu z ziemi związała ją sobie na twarzy... Nie podobało się jej to co widziała w okół, całą tą ziemię pochłonęła śmierć... Nie dała ona szansy nawet samej glebie, która niczym starcza skóra miejscami zupełnie skamieniała, popękała lub "łuszczyła się" pozostawiając ze zdrowej tkanki tylko nic nieznaczące i nienadające się do niczego skalne odłamki.. Wszystko zaś co na niej rosło, bądź się znajdowało widząc iż ich żywicielka umiera, postanowiło umrzeć wraz z nią... "I gdzie ten wspaniały świat ? - Odszedł tam gdzie nas nigdy nie będzie...""

***

Rought leżała na ziemi. Serce kołatało jej w piersi. Sińce i obite żebra dawały znać o swoim istnieniu. Ból nie był silny, a ciemność nie była w cale jej wrogiem. Oczy przyzwyczaiły się dawno do otoczenia, ale dusza nie potrafiła do więzów...
Otaczające ją krzewy i brak zainteresowania ze strony nocnych napastników mógł stać się kluczem do jej sukcesu, tylko dlaczego myśli nie mogły trzymać się bliżej teraźniejszości, zamiast uciekać w przeszłość, przyszłość i marzenia... Pojedyncze sceny w jej głowie przeplatały się z tym co było realne, co wyczuwała swoimi zmysłami, a co naprawdę wydawało jej się majaczyć na jakiejś granicy snu i rzeczywistości.. Czym było to spowodowane? Może blokadą psychiczną spowodowaną strachem? Nie wiedziała i nie zastanawiała się nad tym gdyż nie zwracała nawet uwagi na to, iż taki stan nie jest naturalny..
Widziała swoja umierającą babkę, słyszała jej głos i żądania, które nawet na łożu śmierci z taką łatwością stawiała Rought... Następnie jak błysk flesza pojawiała się kolejna scena w jej umyśle... Andy całujący ją pewnej nocy na sali treningów w krypcie.. Kolejna - twarz ciemnowłosej dziewczyny całująca tego samego mężczyznę co ona.. Błysk.. Krew.. Błysk twarz Browna, jego służalcze słowa wypowiadane nocą w gliniance... Błysk.. Sammy siedzący z daleka od grupy na pierwszym postoju ekspedycji.. Błysk.. Thomas składający jej kondolencje... Pęknięty Pipboy.. Nóż w ciele mutanta..

Kolejna seria z karabinu maszynowego wróciła jej jako tako świadomość, a może to zasługa jednej z kolejnych scen w jej głowie w której dostała w twarz od własnej matki i została oskarżona za to, że nie jest własnym ojcem.. "Heeeej, stop. Myśl dziewczyno, myśl... Oni chcą znaleźć Kryptę, chcą właśnie kogoś zabić, a ty leżysz i nawet nie myślisz.. ""

***

Właśnie dlatego nienawidzę takich ludzi... "
Przyłożyła na moment policzek do chłodnej ziemi, by po niecałej sekundzie poderwać głowę i prawie histerycznie rozeznać się w sytuacji. "Zostało ich tylko dwóch, no może 2,5.. Zaczynają panikować, niedługo zaczną sie strzały na oślep, jak uciekać to te... " Tę myśl urwał jej oślepiający oczy przywykłe do mroku błysk i przeraźliwy krzyk umierającego w męczarni człowieka. Uniosła głowę ponad linie trawy i ujrzała zjawisko, które w tak przepotwornym bólu rozstawało się ze światem. Tak, zjawisko bo ciężko to co zdawało się żywą pochodnią nazwać już człowiekiem. Skóra zaczęła spływać z jego ciała, a w miejscach gdzie miał ubranie wtopiło się ono zupełnie w ciało... Ten krzyk bólu przypomniał jej pożar w krypcie, tam też tak ludzie krzyczeli, dokładnie w ten sam sposób... Poczuła jak połowę jej ciała ogarnia gorąc..."

***

Przez moment świat zupełnie zgasł dla dowódczyni ekspedycji... Ciemność nieprzenikniona, kolejna seria z broni szybkostrzelnej nad głową i kolejne myśli - "Po co ja tu wyszłam, przecież prócz spaczenia i pożogi nic nie zostało na tym świecie? Cholerny Thomas, sam byś ruszył dupę na zewnątrz zamiast udawać na lekcjach tej suchotnicy, że coś potrafisz... Vay... "

Rought podniosła jeszcze nic niewidzące oczy niczym szczenię, które dopiero co przyszło na świat. Spojrzała na Jima... Co się mogło dziać, nie miała pojęcia, ale żyli, a to było najważniejsze.
Nie słyszała go, czuła tylko, że jej ciało przechodzą dreszcze... "Co jest, kurwa?" Zaczęły dochodzić do niej dźwięki. Dlaczego krzyczała? Wszystko zdawało się obce, dalekie.. Jednak milkła w miarę tego jak Vay coraz czulej przyciskał ją do siebie. Opanowywała drżenie ciała, gdy gładził jej włosy. Uspokajała się czując jego ciepły oddech na swoim uchu. Chciała się poruszyć, odpowiedzieć, odwdzięczyć się choćby niewinnym pocałunkiem, jednak ciało dalej nie chciało jej słuchać."

***

"Uklękła przy ciele ich dawnego gospodarza i delikatnym ruchem dłoni zamknęła wpatrzone w wieczną ciemność oczy. Dłoń jej drżała. Jednak odpięła zegarek z nadgarstka mężczyzny i złożyła na ziemi tuż obok innych drobnych znalezionych przy nim przedmiotów takich jak otwarta paczka papierosów, zapalniczka Zippo, piersiówka, jakieś nienaruszone konserwy o nieokreślonej dacie przydatności do spożycia i pistolecie z zapasowym magazynkiem. Nie interesowało ją jak nazywa się ta broń, w końcu nie ona od tego tu była. Ostatnią rzeczą jaką zrobiła było wyjęcie z kolana Browna swojej rzutki... Gdy to robiła ciało drgnęło, a sama dziewczyna zbladła potwornie, zdjęta nagłym strachem. Jednak nie zaniechała zamiaru odzyskania jedynej broni jaką się z dużą wprawą posługiwała i po niedługiej chwili trzymała w dłoni zakrwawione ostrze... Delikatnie ułożyła je na pisaku tuż obok rzeczy nieboszczka. Nie miała siły teraz go czyścić, chciała pożegnać tego nieznanego człowieka, tylko jak? Nie czuła do niego nic prócz złości od kiedy tylko odebrał sobie życie zabierając najważniejsze dla nich tajemnice ze sobą do grobu... Dla nich, dla niej, dla ekspedycji... Brudną od krwi dłoń ułożyła tuż przy twarzy tego osamotnionego w nieskończonej nicości człowieka. Wolną dłonią pogładziła jego zimną twarz i przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie, moment w którym wydawał się być człowiekiem wartym ich czasu i zaufania. Uśmiechnęła się spokojnie, chcąc jakby część swojego spokoju oddać tej duszy i odwracając wzrok ku zebranym fantom prawie automatycznie podjęła decyzje o wsunięciu mu pod koszulę tykającego zegarka, być może jako symbolu nowego życia... Nie ważne...
Rought była po raz pierwszy tak blisko prawdziwej, namacalnej śmierci, próbowała się z nią pogodzić, tak jak potrafiła... Może było to dla kogoś śmieszne i dziwnie sentymentalne, ale dla niej w tamtej chwili było rzeczą najważniejszą na świecie."

---------------------------------------------------------------------------

Louise Claudel

Louise Rouseau ur. dnia 21.12. 1764 roku w Paryżu w niezbyt zamożnej szlacheckiej rodzinie. W 1780 wyszła za mąż za Ludwika Claudel działacza rewolucyjnego, który w późniejszych latach wstąpił do wielkiej armii rewolucyjnej zmęczony działaniami politycznymi oraz dywersyjnymi i zginął w roku 1794 podczas akcji w Wandei, będąc jednym z "potworów" walczących w "piekielnych kolumnach" utworzonych na mocy dekretu z dnia 21 grudnia 1793r...
Sama Lousie brała na początku udział w ataku na Bastylie.. Co wywarło ogromny wpływ na jej późniejsze życie i decyzje w nim podejmowane.. Kobieta nie była wielką zwolenniczką Rewolucji, jednak Jej duch był obecny w jej domu prawie przez całe jej dorosłe życie..
Zakochana w mężu do granic możliwości ruszyła za nim na wojnę o idee w które on wierzył.. I przekonała się o ich bezsensowności widząc masakrę którą zwolennicy "Wolności, równości i braterstwa" zgotowali ludności Wandei.. Mimo iż sama działała przy kolumnach jako markietanka, wielokrotnie musiała chwytać za broń wraz z żołnierzami, odpierając ataki zdesperowanej i wycieńczonej ludności tej zachodnio-francuskiej krainy na znienawidzone wojsko.. Nie lubowała się we krwi i walce.. Choć nieśmiała przeciwstawić się bestialstwu, które rozgrywało się na jej oczach..
Zaś przez wszystkie kolejne lata swojego życia budziła się nocami krzycząc i zrywając resztki koszmarów, które nią władały podczas snu, a były tylko wspomnieniami z pola bitwy.. I głosami mordowanych kobiet, dzieci, starców, błagających o litość oraz boską opiekę w którą tak wierzyli..
Co do Boga, Louise nie wierzyła w niego nigdy.. A wiarę pokładaną w ludzi również utraciła podczas niezwykłych przeżyć na jakie nie była na pewno gotowa młoda kobieta.. A na które sama tak chętnie i ufnie przystała wierząc w swego męża i jego życiowy cel..
Po śmierci Ludwika, która oczywiście została ogłoszona chwalebną, mimo tego, że jej ukochany został bestialsko zarżnięty kosą osadzoną na dłuższym trzonku, która nie tylko rozpłatała skórę twarzy i głowy, ale również rozłupała czaszkę ukazując ten ostatni bastion myśli rewolucyjnej domu Louise w którym to pokładała jedyną nadzieję na normalność, wyruszyła przez spalone i wyrżnięte tereny Wandei w drogę powrotną wraz z konwojem rannych żołnierzy, do oddalonego od trwającego jeszcze "wiru walki" lazaretu. Postanowiła wtedy nigdy nie powrócić do ojczyzny, której "szczytne cele" były realizowane w TAKI sposób...
Stała się również zaciekłą przeciwniczką podobnych działań politycznych prowadzących tylko do całkowitego wyniszczenia narodu.. Do właśnie którego, jej zdaniem dążył lud spod Bastylii, choć jeszcze sam o tym nie wiedział...
Znienawidziła również Cesarza, którego obarczyła winą za wszelkie zło, które ją spotkało.. I spotkało wszystkich jej podobnym, a dzięki któremu zdołał się On wybić na piedestał władzy i sławy..
Kolejnym, a ostatnim celem jej podróży do dnia dzisiejszego stała się Anglia.. Do której dotarła w roku 1796, po długiej drodze obfitującej w niezbyt chwalebne sposoby na zdobycie pieniędzy na dalszą podróż... A trudniła się w tamtym czasie praktycznie wszystkim: od pomywania naczyń po różnych domach i gospodach, cerowania odzieży napotkanym żołnierzom, aż do prostytucji..
Do celu dotarła w bardzo złym stanie, była chora i zmęczona...Nie mając rodziny w tym obcym kraju zwróciła się o schronienie do pierwszego z napotkanych kościołów.. Nie pamiętała już pod jakim był wezwaniem, ani jakiej religii.. Nie miało to znaczenia.. Najważniejsze było to, iż otrzymała tam pomoc, której tak bardzo potrzebowała.. I znalazła sprzymierzeńców, którzy nie znając jej historii życia, pomogli jej odzyskać wiarę.. I zadbali o to by znalazła schronienie u arystokracji francuskiej na emigracji...

***

Louise była kobietą faktycznie wygladającą na swój wiek, jednak wysoką, krzepką i o dziwo jeszcze całkiem urodziwą. Choć głębokie bruzdy i maleńkie blizny jakby od poparzenia na twarzy, zmatowiały wzrok oraz workowaty strój służącej mogły całkowicie skryć te resztki delikatności i urody jakimi się szczyciła wiele lat temu, gdy zaliczano ją i jej ród Rouseau do poczetu francuskiej szlachty... Teraz wyniszczona i "zdegradowana" żyła na służbie w pańskich domach w Londynie.. Jednak to życie było jej w pewien sposób bliższe, a z pewnością wygodniejsze dla niej , gdyż dawno już miała dość heroicznych wyczynów i walki o idee.. Nawet nie o własne..

Gdy ujrzała młodą La Blance starała się nie zdobywać na żadne refleksje dotyczące jej osoby... Widziała wiele takich panien, bo i wiele lat już spędziła w Anglii.. Wyobcowane, tęskniące za domem rodzinnym i ojczyzną, ale nie mające żadnego wyjścia.. "Gdybyś tylko wiedziała dziecko, za czym tak naprawdę tęsknisz.. "

Podała kobietą napełnione kieliszki, które wcześniej zręcznie wniosła do salonu na tacy z prawdziwie kamienną twarzą, która nie tyle miała wyrażać wyższość, a jedynie zupełny spokój, opanowianie i brak jakichkolwiek uczuć, czy emocji..
Taką właśnie maskę zakładała na każdy nowy dzień, który musiała spędzać pośród ludzi i która prawie zupełnie w nią wrosła..

***

Louis powoli, acz starannie wykonywała wszystkie czynności jakie należały do jej obowiązków. Nie patrzyła na dziewczynę, będącą jej przełożoną.. Wyraz twarzy starszej kobiety nie zmienił się ani o milimetr, od momentu w kiedy usługiwała panią w salonie.
Gdy skończyła słać łóżko, wyprostowała się majestatycznie i popatrzyła bladymi, jakby pustymi już oczami na dziewczynę.. "Dziecko, nie śnij nigdy o niczym co może Ci się spełnić.." .
Gdy zaś ta zaczęła rozmowę, kobieta usiadła na wskazanym jej fotelu.. Czy miała ochotę na rozmowę, trudno było określić.. Czy zaś wzięła w niej udział, to oczywiste - brała.

-Louise? Tak odpowiada mi.

Mówiła głosem nie tyle butnym, co głośnym, wyraźnym i "nie znającym strachu".. Za taki ton, sama uderzyła by swoją służącą w twarz, a co najmniej wyrzuciła by ją od razu z posady.

-Pochodzę z Paryża, żyłam tam, mieszkałam, ale tęsknić za tym krajem nigdy nie będę w stanie.

Słowa nadal miały poprzednią tonację, jednak nie wyrażały żadnych emocji. Ani tych kierowanych do Matyldy, ani tych które powinny towarzyszyć jej wspomnienią. Patrzyła rozmówczyni przez cały czas w oczy, mając w głowie tylko jedną, bardzo prostą myśl - "Rozkaz, rozkazem."

***

Cisza w pokoju panienki LeBlanc owszem ciążyła... Jednak nie Louise, zbyt długo cisza była jej największym sprzymierzeńcem, a nawet najlepszym przyjacielem.." Tylko ona dawała ukojenie, spokój i poczucie bezpieczeństwa.. Poczucie bezpieczeństwa w tym świecie "małego sumienia" bezlitośnie owładniętego białym szaleństwem.. Szaleństwem próbującym przejąc kontrolę nad przemocą zwyciężającą niebieski spokój.. "

Gdy dziewczyna odezwała się dość niepewnym, wymijającym tonem chcąc jak najszybciej skończyć nie zaczętą prawie rozmowę, Louise skinęła tylko delikatnie głową i z pełnym spokojem podniosła się z fotela życząc Matyldzie również dobrej nocy, jednak nie kłaniając się ani razu wyszła bezszelestnie tym swoim pełnym dumy krokiem z pokoju. Znalazwszy się na korytarzu ruszyła wolnym krokiem do swojej sypialni. Spoglądając swoimi jakby wiecznie pustymi oczami gdzieś w dal doszła do swojej izdebki. Znalazwszy się już w jej bezpiecznym mroku i ciszy, za zamkniętymi dla reszty świata drzwiami, zdjęła nareszcie "maskę" i zmieniła wyraz swojej twarzy z kamiennej powagi na smutny uśmiech.. "Dziecko.."- Westchnęła w duchu mając na myśli Matyldę i ich dzisiejsze spotkanie.. Jednak nie oddała się ropamiętywaniu wszystkich wydarzeń dnia, a zajęła się jedynie swoją wieczorną toaletą... Zdjąwszy strój służacej, poczuła się na nowo ludzko.. Nagość przybliżyła jej szczęśliwe chwile.. Zmyła na chwilę ogromne brzemie wspomnień i cierpienia, którym tak chętnie się obarczała ostatnimi laty.. Nie ubierając się, położyła się do łóżka i zwinęłą pod samym kocem.. Sen jak co noc przyszedł szybko i uciął zupełnie świadomość kobiety..

* * *

Ciemny, posępny las.. Wszechogarniający cień.. Pochłaniający wszystko mrok.. Cisza przerywana jedynie echem miarowego kroku regularnego oddziału.. Szarość rozrywana jedynie nieczęstymi błyskami naostrzonych, miejscami rudziejących bagnetów, a pochłaniająca zupełnie sylwetki w niebieskich mundurach łatanych już niejednokrotnie i pokrytych niedoczyszczonymi plamami zaschniętej krwi. W powietrzu unoszący się zapach potu, uryny i prochu.. Oraz atmosfera poczucia obowiąku wobec siebie samych i rewolucji.. Strach.. Adrenalina.. Ruch w zaroślach.. Unoszące się pokrywy mchu tuż pod stopami żołnierzy.. Wycofanie się.. Sformowanie czworoboku.. Zamknięcie go.. Plecaki..
Tun! Tun! Tun! Pierwsza salwa.. Krzyk.. Krew.. Płacz.. Zasadzka! Po raz kolejny, zasadzka! Pojedyńcze wystrzały.. Z pewnością broń myśliwska.. Szum modlitwy.. Słowa skierowane ku Bogu.. Jedynemu, prawdziwemu, który powolił na to szaleństwo.. Który zmusił ich wszystkich do bycia tutaj.. Zmusił ich do szaleństwa..
Tun! Druga salwa.. Znów krzyk.. Bunt.. Wściekłość.. Niczym cyrkowcy.. Ludzie w tak kompletnie niedobranych strojach, że wyglądający komicznie.. Wysypali się spod ziemi.. Z gąszczu leśnego.. Wręcz zza każdego krzaczka.. A nawet spod każdego kamienia... Korowód szaleństwa... A może tylko bohaterstwa?.. Kosy.. Widły.. Drągi.. Noże myśliwskie.. Pałki obijane żelastwem.. Gwałt.. Przemoc.. Bestialstwo.. Brutalność.. A wszystko ze słowami "Bóg" i "ojczyzna" na wargach.. Niesionym nie tylko przez mężczyzn... Ale i kobiety.. A nawet Dzieci..
Tun! Zapach krwi.. W tył marsz! Przez prawo w prawo! Szybki krok.. Formuj szyk! Przestrzeń.. Prawie nieograniczona.. Zamach.. Koło prawego biodra.. Równaj szereg! Ładowanie pistoletu.. Obrót.. Strzał.. Krew.. Dziecko.. Tym razem.. Było to tylko dziecko.. Ostatni jęk.. Grymas bólu na jasnej twarzyczce.. Równaj! Louise! Równaj!
Tun!!!

* * *

Kobieta obudziła się z drżącymi dłońmi i zduszonym krzykiem na wargach.. Cała spocona i wykręcona dziwacznie na swoim posłaniu.. Podniosła się, za oknem już świtało.. Zajęłą się poranną toaletą i pakowaniem kufra na podróż.. Niewielki był jej dobtek, ale warty zabrania ze sobą.. Zwłaszcza maleńki portret.. Będący jedyną jej pamiątką po dawnym życiu, prócz skóry naznaczonej licznymi bliznami..
Gdy panienka Matylda wstała Louise była już na jej każde zawołanie.. Znów z tą samą co codzień maską na twarzy, kryjącą umęczoną duszę kobiety i tym samym pustym spojrzeniem..

***

Louise do tej pory niewnikająca w sprawy, które miały wyglądać na niedotyczące jej, pochłonięta tylko swoimi myślami, zajęta wyłącznie dbaniem o rannego i nie poddawaniem się swoim myślą, nie zwracała uwagi na otaczający ją świat. Jeszcze nie nadeszła kolejna noc, jej własne demony nie miały jeszcze prawa wstępu do jej głowy.
Nie zachwiany spokój markietanki wyniesiony z pól bitew pozwalał jej zachować jej zwykła maskę na twarzy nawet, gdy musiała zetknąć się po raz kolejny ze śmiercią.. A ta dla Baileau była już bliska.. "Głupi polaczku... Sama zatamowałabym krwawienie bez twoich brudnych dłoni do pomocy.." . Nie było jednak ani miejsca, ani czasu na rzucanie oskarżeń..

Do jej uszu dotarł kolejny odgłos wystrzału.. Który jednak nie zmienił dla niej nic, nie podniosła nawet głowy znad wiadra nieczystości by zobaczyć co się stało-za wiele już ich słyszała.. Dopiero bliska histerii panienka La Blance próbująca wydać jej jakiś rozkaz zwróciła jej uwagę.. Podniosła spokojnie głowę by spojrzeć na swą panią, lecz nie ona i jej życzenia tak naprawdę przyciągnęły uwagę kobiety, a poruszona kwestia jakiegoś lądu..

Chwilę później dziwna cisza wypełniła przestrzeń , a obraz zaczął się zamazywać... Louise zesztywniała na całym ciele, ale nie miała zamiaru się poruszać, więc nawet tego nie zauważyła, za to cichutki szept kapitana El Vincejo dotarł do jej uszu jak ryk gromu :

-Noirmountier..

Jedno słowo, a wydawało jej się jakby każda drzazga na tym statku zawodziła tę przerażającą nazwę, a każdy ten głos zdawał się być dziecięcy i odbijał się w jej głowie po stokroć razy.. Chciała krzyczeć.. Nie mogła.. Obok siebie usłyszała stłumione słowa modlitwy.. Matylda w swej dziecięcej naiwności zanosiła swój strach do Boga.. Lecz czego ona mogła się lękać? Była niewinna.. Zaś biały puch ogarniający wszystko zdawał się Louise morzem krwi, które nosiła na dłoniach przez całe życie.. Jak mogła być tak głupia, że złamała najważniejszą w swoim życiu przysięgę? Że nigdy, przenigdy tu nie wróci.. To ludzie.. Nie, nie ludzie.. To oni sami, ludzią zgotowali taki los.. Panowała cisza, ale w jej mózgu rozbrzmiewał nieprzerwanie krzyk.. Zalała się cała zimnym potem.. Zrobiła krok do przodu, zachwiała się, jednak nie upadła..

"...Pardonne-nous nos offenses,
comme nous pardonnons aussi... "

Nie.. Nigdy.. Przenigdy.. Sama nie śmiała wymawiać tych słów.. Teraz opuściły ją już zupełnie resztki opanowania.
"Dzięcię, Boga nie ma...Za to są potwory...".
Cisnęła z rozmachem trzymanym jeszcze w dłoni wiadrem.. Z oczu pociekły jej łzy.. Miała tu nigdy nie wrócić.. Nigdy.. każdy wie, że ziemia nie zapomina..

***

Pierwotne odrętwienie Louise przeszło w spazmatyczne dreszcze, gdy tylko mężczyzna w błękitnym mundurze oddalił się od niej... Myśli powracały do dni walk w Wandei i tego co tam robiła.. Tego co była winna tej ziemi.. Pozostała sama.. Wzbierał w niej szloch, który jednak nie znajdował ujścia ani w jej oczach, ani w tym co chciała krzyczeć, o co chciała błagać.. Wrażenie nierealności wydarzeń sprzed chwili nikło w jej strachu i bólu.. Próbowała paść na kolana.. Jednak instynkt samozagłady ciągnął ją za zjawą.. Zanim uświadomiła sobie co robi, biegła już w stronę zejścia pod pokład... Czego tam szukała? Odpowiedzieć sobie na to pytanie też w pierwszej chwili nie potrafiła.. Przy każdym kroku potykała się o nieistniejące progi, lecz biegła dalej... Każdy kto mógłby ją teraz zobaczyć pomyślałby, że oszalała... Czego również nie była daleka... Gdy wbrew sobie znalazła się już pod pokładem uświadomiła sobie gdzie zmierzała.. Bailleu został sam... A przecież potrzebował stałej opieki, jednak nie to ją tam przyciągnęło... Chciała tak jak na froncie ratować życie towarzysza, nie dbając o własne bezpieczeństwo, ale nie to zmusiło ją do tak heroicznego wysiłku woli i przezwyciężenia bezwładu własnego ciała...

Stabilność ścian wokół niej powoli pomagała jej wrócić do panowania nad sobą.. Cały czas trzymając się drewnianej powierzchni doszła po omacku - jak ślepiec do kajuty gdzie leżał ranny..

- Jego już tu nie ma.

Usłyszała głos, wtaczając się do kajuty. Niski, zachrypnięty głos, w tej chwili całkowicie wyprany z emocji.

- Przyszli po niego i... Zabrali go. Po prostu zabrali.

Mówił, siedząc w pełni wyprostowany na swym łóżku. Louise zmusiła swój rozbiegany wzrok do skupienia sie na Samuelu i tym co właśnie powiedział.. Jak mogła?... Jak mogła pozwolić by tak to się skończyło?... Przecież mógł zabrać ją... A jego zostawić... Nie znała jego historii, nie wiedziała co uczynił w swoim życiu, ani czy był dobrym człowiekiem... Ale nie trudno było znaleźć człowieka lepszego od niej... Zbliżyła się powoli, obijając się o ścianę do pustej koi. Położyła na niej dłoń i czując jeszcze ciepło ogarniętego gorączką ciała sama zwaliła się z nóg. Padała na kolana i zamknęła oczy, chcąc by nareszcie się to wszystko skończyło...

- Co się... Co się dzieje?

W głosie Polaka słychać było wahanie, tak rzadkie u tej dziwnej postaci.

- Wszystko w porządku?

Wstał, szybkim krokiem podszedł do kobiety. Cokolwiek się z nią działo- niepokoiło go to. Gorączka, strasznie wysoka gorączka... Mocnym, żołnierskim ruchem podniósł kobietę i położył ją na łóżku, na którym przed paroma chwilami odszedł Ballieu. Z jej stroju oderwał rękaw, zmoczył go w wodzie i przyłożył do czoła.

- Leż tutaj. A ja pójdę po pomoc.

Rzucił i nim zdążył odejść od łóżka kobiety, ta chwyciła go za dłoń, która przed chwilą starała się ochłodzić jej czoło... Jedynym co tliło się w jej głowie była myśl, że mogła choć raz czemuś zapobiec... Nie masowej rzezi, nie zburzeniu starego ładu pod Bastylią, ale czemuś tak prozaicznemu jak śmierć "niewinnego" człowieka. A jednak nie była na tyle silna by coś co leżało w jej woli mogło zostać ziszczone...
Louise wbiła wzrok w poznaczoną bliznami twarz Danłłowicza, chciała coś powiedzieć choć nie była w stanie.. Zaczęła się krztusić własnymi słowami... Jedynie chłód metalu, tak wyraźnie odczuwalny między jej rozpaloną dłonią, a ciepła dłonią mężczyzny stawał się dla niej ukojeniem... Polak zatrzymał się, odwrócił w kierunku kobiety. Uścisnął jej dłoń mocniej, tak jak nawykł to robić w wojsku, tak jak zawsze chwytał mężczyzn. Chwilowy ból wysłał sygnały do mózgu Louise, jakby na chwilę wybudzając ją z majaków. Była to jednak niecała sekunda, przez chwilę tylko spojrzała wybałuszonymi oczami na twarz Samuela. Ten zaś zbliżył się do jej głowy i kucnął obok niej.

- Co się dzieje? Co chcesz mi powiedzieć?

Gdy twarz mężczyzny pojawiła się koło jej własnej, wspomnienia zbrodni i bezsilności na chwile zbladły, rysy twarzy się wygładziły, oczy nabrały tego samego koloru co zawsze, choć zaszły łzami... Jej ciało powoli zaczęło unosić się i opadać jakby w rytm bicia jej tętna... Wykrztusiła przez ściśnięte gardło to co ją tak męczyło :

-On wcale nie musiał umierać...

Polak tylko pokręcił głową i puścił jej dłoń, w tym samym momencie świadomość opuściła zupełnie Caudel... "Majaki", mruknął już sam do siebie. Musi ściągnąć kogoś do pomocy...

---------------------------------------------------------------------------

Ok, wystawiłam w "Galerii Potworów" dwie ze swoich postaci, dwie diametralnie różne od siebie postacie, żyjące w różnych realiach i nigdy nie mogące jednocześnie przebywać w żadnym miejscu, nawet w mojej głowie. Z obu jetem bardzo zadowolona, jednak tylko Louise pokochałam, może dla Joanne nie nadszedł jeszcze czas. Czy chciałabym coś w którejś z nich zmienić? Nie. Nie ponieważ, zawsze wychodzę z założenia tworząc postać, że jest to tylko szablon który wyznacza mi niewyraźną drogę życia, bo tak żyję moimi postaciami. Uważam, że nawet postać odgrywana bez KP może być tą najwspanialszą i najciekawszą w sesji, to tylko kwestia zdolności i zaangażowania gracza.
Po części owy temat uważam za bezsensowny co pierwotnie napisałam jego autorowi w PW, gdy prosił mnie o wystawienie panny Roughtstorm jako ciekawego eksponatu (chodziło głównie o opinie o postaci, które wrzuciłam bez zastanowienia pod koniec tworzenia postaci). Nie bałam się jednak słów krytyki, a jedynie chciałam udowodnić, iż nic prócz sytuacji z którymi musi się zmierzyć postać jej niedeterminuje. Nie mam racji? Dla wielu ludzi być może nie mam, ale jeśli chciałabym stworzyć idealną postać, ze wszystkim co można o niej wiedzieć, nie grałabym w sesji, a napisałabym książkę.
Dalej, to co zrobiłam w tym poście niespotykanego do tej pory to prócz wrzucenia KP postaci, to dodanie również opisów postaci, jej zachowań i psychiki ze swoich postów w sesji w której daną postacią grałam. Przecież o psychice Claudel niewiele wiemy z jej historii życia, więc to czego brakuje jest uzupełniane w czasie trwania samej sesji w postach.
Nigdy nie zdarzyło mi się od początku do końca zagrać niezmienioną postacią nawet jednej sesji, luźno opierałam działania owej na tym co czytał MG.
Zdarzyło mi się raz nawet zagrać postacią, której nie tworzyłam w ogóle sama, wyznaczyłam jej tylko nic nieznaczące granice i to nie zachowania, a jedynie powodów dla których istnieje i jest tam gdzie jest.
Swoje karty postaci uważam za raczej słabe, ale nie o to chodzi by mieć świetną kartę, ale o to by być świetną postacią. Dlatego też kredyt zaufania dla gracza od MG jest tak ważny. Swego czasu raczej ze słabą KP zostałam na tym forum przyjęta do prześwietnej sesji ze wspaniałymi MG i diabelnie ciężką konkurencjom w rekrucie i chyba spokojnie mogę powiedzieć, że ta szansa przysporzyła LI jednego z najlepszych graczy. (och, skromność to dopiero pierwsza z moich niezliczonych zalet )

Jeśli ktokolwiek dotarł do tego miejsca w poście to serdecznie dziękuję.

Pozdr
Ruda

P.S. Fajnie jest robić fajne rzeczy dla fajnych ludzi.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 23-01-2008, 12:36   #35
 
Etopiryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Etopiryna nie jest za bardzo znanyEtopiryna nie jest za bardzo znanyEtopiryna nie jest za bardzo znany
Ja mam od siebie tylko taką rade aby nie tworzyć historii epickich do postaci na 1 poziomie bo czasem jest to irytujące. Np. Został na zawsze wygnany z Thay gdyż urządził zamach na Szass Tam'a itd. a potem staty.. 1 lvl czarodziej 6 pw śmieszne to jest po prostu czasem:P Zazwyczaj Królowie ras takich jak elfy mają straż na wysokim poziomie (nie 1),

Edit.
Mnie na przykład najbardziej podobają sie historie ciekawe ale na poziomie postaci. Ta o dzikusie jest w porządku xd
 
__________________
"W każdym z nas płynie ta sama, leniwa, czerwona rzeka."

Ostatnio edytowane przez Etopiryna : 23-01-2008 o 12:39.
Etopiryna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-03-2008, 22:37   #36
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny

"Zaczynało się już sciemniać, jednak w lesie już dawno zapadł zmrok.. Niebo przysłaniały bujnie rozwinięte gałęzie drzew. Ziemia składałą się głównie z pożółkej trawy i zgniłych liści.. Gdzieniegdzie można było dostrzeć różne rodzaje grzybów, które spokojnie rozwinęły się dzięki wszechobecnej wilgoci. Ciemna postać bezszelestnie przykucnęła i zbadałała ślady na ziemii. Podniosła się i jakieś 10 sekund stała bez ruchu, nasłuchując. Ruszła po chwili szybkim, zdecydowanym, choć nadal bezgłośnym krokiem w odpowiednim kierunku. Po paru minutach schowała się nagle między dwa duże drzewa.. Były to stare, zniszczone jak po uderzeniu pioruna, dęby. Stały na tyle blisko siebie, ze mógł się za nimi skryć nawet sporych rozmiarów osiłek, a mimo to, można było bezpiecznie rozglądać się po okolicy przez szparę między konarami. Taijl z pewnością do osiłków nie należał. Obserwował uważnie stado jeleni, odpoczywające na sporej wielkości polanie. Dostrzegł odblask pierwszych gwiazd w tafli małego stawu. Przyglądał się kazdemu osobnikowi, oceniając szansę powodzenia. Szczególne jego zainteresowanie przyciągneła jedna z łań.
-Ta się nada idealnie.. - pomyślał.
Odstawała troche od grupy, miała wyraźną rane na lewej, tylnej nodze przez co ledwo nadążała za resztą pobratymców. Stała teraz z pochylona głową przy stawie, zaspokojając swoje pragnienie. Zaczął powoli skradać się w jej kierunku. Był jak cień, żadne stworzenie na polanie nie wiedziało o jego obecności, choć był tak blisko. Znalazł wygodne miejsce, jego łania była idealnie ustawiona - bokiem do niego. Przykucnął na jednym kolanie i wyciągnał strzałę z kołczana na plecach.. Wziął też swój cisowy łuk.. Wymierzył dokładnie.. Strzała pomknęła z cichym świstem, prosto w serce ofiary. Od chwili gdy kucnął, do wystrzelenia, nie minęły nawet 3 sekundy. Stado zerwało się do ucieczki, jak tylko usłyszało i zobaczyło Taijl'ego gdy wyszedł ze swojej kryjówki.
-Nie potrzebujemy wiecej mięsa. Niech uciekają i cieszą się życiem, dopóki znowu nie zgłodniejemy - stwierdził wesoło.
Podszedł do nieżywej łani. Wyjął z plecaka ostry, długi noż i odciął byle jak wszystkie kończyny.
-Muszę zapamiętać to miejsce. Napewno niejedno stado tędy przechodzi.
Poczekał aż krew przestanie płynąć, po czym złapał za krótkie rogi łani i zaciągnął martwe truchło do swojego obozowiska.

Długo to nie trwało, obóz był tylko 20 min drogi od polany.

-Hoho! Wróciłeś? Cholera, tak szybko? I do tego upolowałeś coś? Niech Cię diabli.. - powiedział zdumiony krasnolud, siedzący przy ognisku, spoglądając na wysokiego chłopaka - W dwie godziny załatwiłeś nam zapas jedzenia na pare dni. Kto by pomyślał..
-Tak, wróciłem.. Nie udawaj, ze mnie nie znasz. Nie było trudno, stado zostawiało wyraźne ślady. Mówiłem Ci. - odpowiedział uśmiechnięty chłopak - Ja polowałem, to Ty teraz przyżądź nam ładną kolacje. Konam z głodu.
-Wrócił i od razu rozkazy wydaje.. - burknął krasnolud do siebie, ale zabrał się posłusznie do roboty. Wiedział, że z tym chłopakiem nie ma żartów.

Taijl, rozłożył się wygodnie na kocach, rozłożonych niedaleko ognia, spoglądając w gwiazdy. Były takie same jak te, które pamiętał z dzieciństwa.."

* * *

Imię: Taijl
Rasa: Człowiek
Płeć: M.
Wiek: 18 lat.
Wzrost: 181 cm
Waga: 65 kg
Włosy: Długie, Czarne.
Oczy: Ciemno zielone.

Jego ojciec był myśliwym - polował na jelenie, dziki i inną zwierzyne łowną, a potem sprzedawał mięso w sklepie, w wiosce. Od 10 roku życia Taijl zaczął chodzić na polowania z ojcem, ucząc się tego samego zawodu.. Wyrósł na zręcznego myśliwego, z celnym okiem. W wieku 15 lat mógł juz konkurować z ojcem na polowaniach.

W przeddzień swoich 16 urodzin, Taijl poszedł samotnie do pobliskiej puszczy, żeby poćwiczyć strzelanie z łuku do ruchomych celów - królików, ptaków, wiewiórek.. Gdy skończyły mu się strzały, po jakichs 3-4h, wrócił do rodzimej wioski.. a raczej do szczątkach po niej. Wszystkie domy, stodoły i inne budynki stały w ogniu. Nigdzie nie dostrzegł żadnego człowieka. Pobiegł szybko do miejsca, gdzie kiedyś stał jego dom. Nawoływał przerażony matke i ojca.. Gdy zrozumiał, że nie ma ich tutaj, postanowił znaleźć innych ludzi. Nikogo nie znalazł. Wrócił do zgliszcz dawnego domu.. Po gruntownym przeszukaniu znalazł tylko pare rzeczy: plecak, wisiorek (który od tej pory nosi zawsze), długi i ostry nóż myśliwski, koc i troche ubrań. Przez reszte dnia leżał załamany i płakał. Wkońcu z wyczerpania zapadł w sen. Rano, przypomniały mu się słowa ojca:
"Gdy znajdziesz cel w życiu, podążaj za nim choćby w ogień, bo nigdy sobie nie wybaczysz, jeżeli zmarnujesz chociaż jedną szanse na spełnienie marzeń."
Postanowił znaleźć rodzinę - to miał być jego cel, jego marzenie.

Gdy tylko znajduje jakiś trop dotyczący pamiętnego zdarzenia, odrazu rusza go zbadać - jak dotąd bez widocznych rezultatów. Świetny w unikach i ucieczkach. Z powodu tego, że żył w niedużej wiosce w której nie było szkoły, nie umie pisać i czytać. Jest jednak bystry i niełatwo go oszukać. Trochę arogancki i niewychowany. Czasami lekkomyślny i w swoich działaniach krótkowzroczny. Ma bardzo dobry refleks, jest wyjątkowo szybki i zwinny - niestety, niezbyt silny. Doskonały myśliwy, szczególnie dobrze radzi sobie w lesie. Kocha polowania. Z rzadka kradnie sakiewki kupcom, przejeżdzającym przez główne drogi - robi to tylko, gdy potrzebuje pieniędzy na strzały lub ubrania. Ma świetne wyczucie orientacji w terenie, zna się na roślinach leczniczych, potrafi sporządzać podstawowe mikstury leczące. Na otwartych przestrzeniach radzi sobie gorzej. Jest młody i energiczny. Jego główną bronią, są bronie miotane - strzały, rzutki itp. oraz jego myśliwski nóż. Najwiekszym pragnieniem Taijl'a jest wyjaśnienie zagadki zniknięcia mieszkańców wioski, odnalezienie rodziców i zemsta na oprawcach.

_______

To moja pierwsza KP jaką napisałem. Prosiłbym o szczerą krytykę i wytknięcie popełnionych błedów.. Jestem w tym wszystkim troche nowy.. A! Sytem: D&D.
Pozdrawiam!
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 10-03-2008 o 00:00. Powód: Bo zupa była za słona.. :)
Howgh jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-03-2008, 23:21   #37
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Howghu, dobra postać - zwłaszcza jak na debiut - ale...

Dziecko gania za żabami na bagienku za wioską, wraca - a tam tylko ziemia i niebo. Wielki schemat historii postaci - zazwyczaj motor do 'wielkiego życiowego zadania', vide zemsta na człowieku, który do śmierci bliskich się przyczynił('Po Słowiczej Podłodze', 'Wilczarz', anyone?) albo próba odnalezienia zaginionych krewnych, albo oba - jak to ma miejsce na Twojej karcie. Stary już jestem, i wiele takich KP widziałem - może zbyt wiele, sam zresztą będąc autorem sporego procentu

Schematyzm historii ratuje nie wybitny, ale bardzo porządny opis postaci i wstawka literacka. Poza jednym drobnym błędem('odrazu') nie znalazłem nic, co przyciągnęłoby mój wzrok przy pierwszym podejściu do czytania, ale to można spokojnie zwalić na karb mojej nieuwagi i tego, że jeśli błędy nie są oczywiste, ciężko mi je zauważyć.

Słowem krótka, treściwa historia i młodzieńcu z misją - zbyt rozbudowana na BNa, idealnie pasująca na głównego bohatera średnio ambitnej powieści fantastycznej(wybacz mi, jeśli Cię to uraziło, ale bohaterowi brakuje siły przebicia, która wyniosła by go przed setki innych jemu podobnych młodocianych mścicieli).

Kształć się, jesteś na bardzo dobrej drodze! Widać, że masz sporo talentu. Gdyby moje pierwsze KP tak wyglądały... eh, marzenia Doszlifowany ciężką pracą, ów talent sprawi, że niedługo będziesz kleił takie twory, że cud, miód i orzeszki.
 
__________________
"Uproczywe[sic] niestosowanie się do zaleceń Obsługi"

Ostatnio edytowane przez K.D. : 09-03-2008 o 23:28.
K.D. jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-03-2008, 23:38   #38
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Chciałbym, żeby to co piszesz (końcówka), było prawdą..
Pisząc tą postać inspirowałem się w znancznej mierze początkiem "Eragon'a" Christopher'a Paolini'ego.. (tym razem Ty wybacz, ale nie uważam tej książki za przeciętną.. )
Czasami się zastanawiam, czy można napisac historię, która już się gdzieś nie powtórzyła.. Choć w tym momencie pewnie ogranicza mnie wyobraźnia.

Nie, nie uraziły mnie Twoje słowa, liczyłem na szczerą krytkę.. i wiedziałem, że ogólnie chyba wyszła mi jakaś taka nijaka ta postać bo MG nie przyjął mojego KP..
No cóż pozostaje mi czekać na inną sesję która wpadłaby mi w oko.
Dziękuję za komentarz K.D. i pozdrawiam.
Howgh

aa, PS. Popełniłem parę błędów językowych i stylistycznych z bardzo prostej przyczyny - nie posiadam Worda i wszystko pisałem w notatniku, przez co nie mogłem sprawdzić ortografii..
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 09-03-2008 o 23:50.
Howgh jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-03-2008, 09:12   #39
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Parę uwag techniczno-różnych...

Historia
Tak jak pisał K.D. - historia tradycyjna aż do bólu Mam wrażenie, że każdy MG (ach, nie wiem czemu, na złość graczom chyba ), kocha dzieje na wskroś oryginalne, zniszczenia domu rodzinnego zdecydowanie nie lubiąc...
(Gdzieś czytałem wypowiedź w stylu: "Nie pisz, że twój dom został zniszczony, rodzina zabita, a ciebie wychował wybitny mag/złodziej/wojownik..." Warto to wziąć do serca.)
A że trudno taką wymyślić? To już jest pech każdego, kto stara się o miejsce w drużynie. (Tu trzeba, niestety, zrozumieć MG - jeśli ktoś nie jest w stanie stworzyć ciekawej historii życia, to pewnie w czasie sesji też niczym nie błyśnie...)
Są setki książek, które nie są oparte na takim schemacie. Możesz wziąć też gazetę czy usiąść przed ekranem telewizora. Jak powiadają* - życie wymyśla historie, o których nie śniło się pisarzom

* Kto tak mówi - wszyscy mówią

Opis postaci...
Bohater ma i wady, i zalety. To dobrze. Ale zawsze warto dać swemu herosowi jakąś supercharakterystyczną cechę, odróżniającą go od reszty poszukiwaczy skarbów, przygód czy zemsty Równocześnie coś, co można wykorzystać dla ubarwienia przygody (w myśl zasady - cokolwiek powiesz, MG może wykorzystać przeciwko tobie).
Brak szkoły to nie wytłumaczenie dla analfabetyzmu. Lepiej napisać "Nikt w wiosce..."
Zaciekawił mnie zapis 'Z rzadka kradnie sakiewki...'. Wślizguje się nocą do obozu? Czy mówi "Pieniądze albo życie?"
Brak mi też trochę stosunku do innych ludzi i ras. Oraz zachowania w mieście. W większości przygód te elementy (miasta, inni ludzie, inne rasy) występują.
I może coś o religii, skoro to D&D.

Wstawka literacka.
Nie spodobało mi się centrowanie tekstu. Ale to już sprawa indywidualna.
Podobnie jak 'boldowanie' dialogów. Ale ja nie w ogóle nie lubię 'boldów', o czym wie każdy, kto ze mną grał )
Parę szczegółów psujących całość:
- albo się ocenia szansę powodzenia, albo wyszukuje się odpowiedniego osobnika;
- strzałę wyciągnął chyba zbyt późno (mogę się mylić );
- stado uciekło, jak tylko łania oberwała; z pewnością nie czekało na pojawienie się myśliwego (to nie bizony);
- "odciął byle jak..." Doświadczony myśliwy? To pewnie miało ubarwić scenę, ale lepiej chyba podejrzeć jakąś "myśliwską" literaturę;
- "...z tym chłopakiem nie ma żartów." Tu się powinni wypowiedzieć znawcy tematu, ale nie sądzę, by przeciętny krasnolud obawiał się niezbyt silnego chłopaka Może lepiej byłoby użyć innego argumentu?

Ortów za dużo nie ma ("Wkońcu", "napewno"), ale by je wyeliminować do końca można zmusić Firefoxa (inne przeglądarki pewnie też) do dbania o te sprawy
Jest (na moje oko) za dużo przecinków.
Na stylistykę ani Word, ani żadne inne cudo nie pomoże. To już trzeba samemu

Na zakończenie.
Stworzyłem na tym forum parę kart, czego większość została przyjęta (czasem dlatego, że nie było konkurencji, czasem dlatego, że karta była dobra), ale "jam gracze jeno prosty jest" <powiedział z fałszywą skromnością>. Nigdy nie mistrzowałem i warto by było, by do moich uwag odniósł się ktoś z doświadczonych (wielkich ) mistrzów.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-03-2008 o 09:16.
Kerm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-03-2008, 15:53   #40
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Troche mnie zjechałes Kerm..
No, ale o to mi chodziło - prosto z mostu co źle, a czego nie ma, co powinno być itp.
To z sakiewkami, miało wyglądać jak ta druga opcja - cichaczem, w nocy sakiewki ukradzione, bez żadnych akcji w stylu Rambo. Nie chciałem postaci stawiać ani po dobrej, ani po złej stronie..

Z przecinkami zawsze miałem kłopot.. Stawiam je w każdym miejscu, w którym (wg. mnie) powinien być.. Co czasami jest sprzeczne z właściwą Interpunkcja.. Taki nawyk.

Dzięki za komentarz Kerm.. Pozdrawiam.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Możesz wysyłać nowe wątki
Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172