Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2017, 20:11   #11
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Zdradziecka rozpadlina


Doszedłeś do wniosku, że godniej będzie zachować wyniosłą powagę i pogrążyłeś się w gniewnym milczeniu. Jednak podziw zajął miejsce gniewu, kiedy poczęliście podróżować przez doliny wycięte niby jakimś gigantycznym nożem w obsydianie. Po obu stronach wznosiły się na setki stóp strome zbocza, kryjące wyloty w głębokim cieniu. Cieniu czyhającym na jeden nieostrożny krok.

Gwałtowność wydarzeń zbiła cię z tropu. W jednym biciu serca usłyszałeś coś jakby pęknięcie lodu, w drugim już bliski, głośny chrzęst. Kiedy ziemia zaczęła drżeć, zareagowałeś z szybkością błyskawicy, odskakując jak kot. Wielka wyrwa otworzyła się pod nogami Sadonokai i Tressaka. Runęli w przepaść, by roztrzaskać się na ostrych, czarnych głazach dwadzieścia stóp niżej.

Z licznych ran na ramionach i udach diablicy sączyła się krew. Leżała bez ruchu. W tej rozpadlinie spotkała śmierć. Oszołomiony Tressak począł się podnosić na muskularnych ramionach - zaskoczenie i szybkość, z jaką potoczyły się wydarzenia, oszołomiły go. Jego ślepia zapłonęły nienaturalną czerwienią. Miałeś okazję, aby rzucić się do szaleńczej ucieczki bądź spróbować wykrwawić rannego demona. Co robisz?


Rashad, w pierwszej chwili oszołomiony, spojrzał na rozbite na skałach zwłoki tej aroganckiej suki Sadonokai i z trudem powstrzymywał się od wybuchnięcia szyderczym śmiechem. Po jej niedawnym wywyższaniu się taka śmierć w drodze do ich świętego miejsca była niezwykle ironiczna, szkoda tylko, że diabelstwo pewnie umarła zanim zdała sobie sprawę z ironii sytuacji….

Przeniósł wzrok na podnoszącego się Tressaka, zastanawiając się co dalej… demon był ranny, gdyby zaatakował go znienacka przywołując magicznie rapier do ręki miałby spore szanse go zabić tylko co potem, ostatnio zbyt często działał nierozważnie… Nie był pewien czy jest w stanie znaleźć drogę do Amiry i reszty, a samotnie nie widział zbytnich szans na przeżycie na tym piekielnym Planie. Z drugiej strony zginął jeden z poruczników Herazibraxa, co mogło sprawić, że będzie bardziej przydatny kultowi.

- Potrzebujesz pomocy Tressaku? Może powinniśmy też zabrać ekwipunek naszej nieszczęsnej towarzyszki… rozumiem że to nie jest to część próby, myślałem, że to wasze terytorium - powiedział z nutą irytacji.

- Moim terytorium jest tylko Otchłań. Tu jesteśmy... Niemile widziani - warknął tanar'ri. W kilku ruchach wspiął się na szczyt rozpadliny. - Ruszaj się - rozkazał, nie komentując nawet jednym słowem śmierci Sadonokai.

- Ruszam się chyba całkiem dobrze skoro jako jedyny nie wpadłem do tej dziury… rozumiem że dalej podążamy do Mechuitiego? W takim razie prowadź o mój przewodniku… - Rashad miał wrażenie że poza smokiem cały ten kult to banda głupców, może miał szansę wykorzystać ich żeby po pierwsze przetrwać a po drugie zrealizować swoje ambicje?

- Jesteśmy już niedaleko, choć gdybyś chciał odszukać samemu więzienie Mechuitiego, zdradzieckie miraże wodziłyby cię za nos całymi latami.

- Interesujące, te miraże to dzieło naszego pana czy jego wrogów?

- Miejsce i metodę uwięzienia wybrał ten, który zniewolił mego pana. Jak widzisz, zrobił to całkiem... Pomysłowo.

- Zielony Cesarz… prawie cały mój ród zginął za sprawą tego dwulicowego tyrana… - powiedział Rashad nienawistnym głosem. Był gotów podążyć dalej za Tressakiem.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 14-03-2017, 20:15   #12
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Petra i Algrad


Już dawno straciłeś rachubę czasu. Nie pamiętałeś, ile dni minęło od pułapki. Śmiertelnej zasadzki zastawionej na ciebie przez sułtana ifrytów w tym siedlisku żmij zwanym Mosiężnym Miastem. Wielu towarzyszących tobie krasnoludów zostało zabitych, a resztę ścigano jak stado szakali. Ty czmychnąłeś na jałowe, obsydianowo-bazaltowe pustkowia, jakie wokół miasta tworzyła koniunkcja Planów Wewnętrznych Ognia, Ziemi i Powietrza, gdzie niebezpieczeństwo czaiło się za każdym ostrym głazem, szczerzyło się szyderczo zza każdej rozpadliny.

Oprócz goryczy wściekłości i litanii przekleństw towarzyszyła ci już tylko Petra Exsmith z Thunderhold, dawna kwatermistrzyni Suwerennej Kompanii i wybranka Goibniu, Kowala Bogów. Ostatnie straceńcze dni spędziliście na ponurej zabawie w chowanego z bandą Chietańczyków, podniebnych piratów, którzy przemierzali najdziksze rejony Stopionych Niebios w statkach powietrznych łudząco podobnych do tarantyjskich dau. Widok tylu obcych chętnych do pozbawienia cię życia w krainie, z której nie ma ucieczki, nie napawał cię zbytnim optymizmem, ale z drugiej strony zlecenie pojmania cię Chietańczykom symbolizowało, jak niewiele obchodziłeś sułtana. Gdybyś był dla niego czymś więcej niż robakiem, na twoim ogonie byliby teraz nie padlinożerni piraci chwytający się każdej roboty, lecz dosiadający gryfów Zakon Gorejącego Serca czy sadystyczne salamandry znane jako Ulubieńcy Sułtana, a na stawienie czoła podobnemu wyzwaniu nie byłbyś przygotowany...

Wypuściliście powietrze z ulgą, gdy piracki okręt zniknął za rozognionym horyzontem. Zgubiliście ich w cieniu czerwono-purpurowych drzew dżungli, wyrastającej nienaturalnie spomiędzy nieżyciodajnych obsydianowych płyt pustkowi. Ten potworny las mógł służyć za kryjówkę innym stworzeniom, pomyśleliście pełni obaw.

Nie uszliście daleko, gdy wasze domniemania się potwierdziły. Całe szczęście nie natrafiliście na warczące stwory, toczące pianę z pyska i błyskające nabiegłymi krwią ślepiami, a na... Obozujących awanturników. Pięciorga włóczęgów: gnoma skalnego, Karakhańczyka, Aasimarkę, Orichalankę i Tarshyjczyka bez żadnego wspólnego mianownika poza desperacją wymalowaną na obliczach. Taką samą desperacją, jaką widziałeś na twarzy Petry i jaką ona musiała widzieć na twojej. Desperacją rozbitka walczącego o przeżycie we wrogiej życiu sferze.

- Szefie, mamy towarzystwo - warknęła Petra, ważąc w dłoniach topór. - Albo nową nadzieję...

Co robisz, Algradzie? Co robicie, poszukiwacze przygód?


Algrad przyglądał się przez chwilę obrazującym a na słowa towarzyszki odpowiedział.

- Widzę. Raczej nie wyglądają na łowców głów.- Ruszył na spotkanie z dziwną grupą awanturników.

Amira gdy tylko usłyszała szelest w zaroślach odwróciła się w jego kierunku pozornie niedbałym ruchem gotowa w każdej chwili do walki lub ucieczki. Rozluźniła się odrobinę dopiero gdy zobaczyła wychylające się z zarośli nie behtu czy ifryty a krasnoludy - rasę dobrze jej znaną z rodzinnych stron. Ku jej jeszcze większemu zdziwieniu rozpoznała na tarczach krasnoludki znak Suwerennej Kompanii, która wielokrotnie była najmowana przez jej małżonka do pewnych jakby tu rzecz delikatnie… delikatnych misji. Wyciągnęła przed siebie ręce pokazując ich dłonie w uniwersalnym geście pokoju:

- Elihh tharag - powiedziała, uderzając prawą dłonią o mostek, pamiętała bowiem że takiej formy przywitania z najemnikami używał zwykle jej małżonek - jestem Amira Al-Maalthir małżonka lorda Barakisa z Miasta Niezwyciężonego Suwerena, rozumiem że nie ma między nami długu krwi i nie nadszedł jeszcze dzień by umrzeć? - zapytała niepewna czy wygłasza standardową formułkę przywitania czy w domu wydarzyło się coś naprawdę kłopotliwego i przyjdzie jej stoczyć ostatni pojedynek.

- To Czarny Lotos jest od skrytobójstw, trucizn i innych babskich sztuczek, nie my - wygarnęła krasnoludka, bardziej przyjęta opinią o Suwerennej Kompanii niż faktem, że spotkała kogoś z Miasta-Państwa na drugim końcu świata. - My pomagamy zdobywać trony. Oni, je utrzymać.

- Wybacz Pani - Amira skłoniła lekko głowę - jeśli cię uraziłam, obca jestem w mieście Suwerena i widać nie pojmuję wszystkich zawiłości w domu mojego pana męża. Wiem jedynie że rozpoznaję ten znak gdyż osoby je noszące kilkukrotnie w przeciągu ostatnich lat wizytowały lorda Barakisa, natomiast przyznam się, że to przywitanie słyszałam tylko raz gdy małżonek mój witał tak pewnego krasnoluda w porcie ponieważ nie przydział oznak klanowych, ani nie zauważyłam na nim żadnego innego znaku mylnie uznałam, że należy on do Suwerennej Kampani. Jeszcze raz proszę o wybaczenie i proszę byście spoczęli z nami w cieniu drzew bo widzę, żeście zmęczeni nieco - to mówiąc wskazała dłonią w stronę obozowiska. Wiedziała, że siedząc i biesiadując mniejszym będą zagrożeniem zaś może ten drobny gest uprzejmości pozwoli jej zdobyć tak potrzebnej jej wsparcie militarne, kontynuowała więc niby to niewinnie ot tak tylko dla podtrzymania konwersacji - rozumiem, że poszukujecie tej porzuconej kuźni ognistych krasnoludów?

- To nie są krasnoludowie, a ja nie reprezentuję Suwerennej Kompanii na tym zadupiu - ucięła zbrojna, podczas gdy jej towarzysz taksował was wzrokiem w milczeniu. - No i daj wreszcie komuś innemu coś powiedzieć, chociażby o tej kuźni, bo ci w gardle zaschnie i zdechniesz - para ciężkozbrojnych krasnoludów w tym piekielnym gorącu wydawała się nie istotami z krwi i kości, a spiżowymi statuami. Zastanawialiście się, jak wytrzymują w tym upale.

Orryn widząc krasnoludy pokraśniał na twarzy, wyglądając na zadowolonego. Nie spodziewał się znaleźć w tym niegościnnym miejscu krajanów z Miasta Państwa. Przezornie jednak wyciągnął i powiesił na widoku swoje cechowe dłuto, oznaczające rzemieślnika, które każdy porządnie wychowany krasnolud rozpoznawał i szanował.

- Skąd idziecie, wędrowcy? Może przysiądziecie się do nas? Jadła i napitku nie ma na tym przeklętym przez bogów pustkowiu, ale w grupie raźniej - Orryn zapraszającym gestem wskazał na niewielkie obozowisko.

Żołnierka rozpoznała symbole na dłucie.

- Klan Brokdag - krasnoludka kiwnęła na towarzysza - jak i Hakerdeg idą tak samo jak Drugain z Thunderhold. Nie widziałam cię wcześniej na naszej wyprawie, a w takie zbiegi okoliczności trudno uwierzyć. Nie wyglądacie na piknik. Prędzej na... Miraż.


- Oh, chciałbym być mirażem zaiste. Niestety, nie mamy tyle szczęścia, bo pewna potężna istota posłała nas na ten plan. Przypadkiem odkryliśmy pozostałości kuźni Azerów w tym miejscu, i mamy pewne plany aby je zwiedzić, jak już wspomniała nasza towarzyszka Amira. Szczególnie, że dwójka naszych towarzyszy została pochwycona przez tutejszych barbarzyńców i najpewniej zawleczona do owej kuźni. Organizujemy właśnie ekspedycję… ratunkową. Ale gdzie moje maniery! - czarodziej tropnął się i od razu skorygował faux pas - Jestem Orryn Hemanostramus z klanu Drugain, do usług waszych i waszego klanu. Na pewno słyszeliście o moich wynalazkach w Thunderholdzie?

- Słyszeliśmy Orrynie, słyszeliśmy, ale pogawędki o rzemiosłach muszą odbywać się w oberżach, jeśli mają prowadzić do owocnych wniosków. Petra Exsmith z klanu Hakerdeg - przedstawiła się wojowniczka.

Amira dopiero po dłuższej chwili otrząsnęła się z szoku, jaki wywołał w niej rynsztokowy język najemnej wywłoki. Przygryzła wargi by nie powiedzieć stosownie na tak niestosowną uwagę, wiedziała bowiem, że w najbliższym czasie będzie potrzebowała wsparcia krasnoludzicy w jak to określił Orryn misji ratunkowej. Po chwili jednak uśmiechnęła się delikatnie uświadamiając sobie, że przecież zemsta najlepiej smakuje na zimno. Zajęła więc wygodne miejsce i czyszcząc sztyletem paznokcie przysłuchiwała się rozmowie.

Milczący do tej pory krasnolud zdjął hełm i siadając położył go obok lewej nogi a swój dwuręczny młot przy prawej nodze.

- Mi Algrad Brokdag z klanu Mahakar.- Kiwnął głowę Orrynowi.

- Dziękuję wam za okazanie gościnności. Na tym planie to rzadkość. - Dodał po chwili.

Elcadia podeszła do nowoprzybyłych i uśmiechając się ciepło powiedziała: - Witajcie, nazywam się Elcadia, jestem kapłanką Mitry. Nawet nie wiecie jak rada jestem, że was spotykamy szanowne krasnoludy. W większej grupie łatwiej będzie nam tu przetrwać.

Już siedzący krasnolud uśmiechnął się i skinął głową na powitanie Elcadii. Jeśli wśród tych awanturników była kapłanka takiej bogini to Algrad poczuł się lepiej i mniej zestresowany.

- Siedzący mędrzec to Anlaf, druid. A ten cichy człowiek to Mawashi. - Orryn przedstawił krasnoludom resztę awanturników. - Wspominaliście coś o wyprawie? Co was sprowadza w te gorące niczym piec miejsce?

Krasnolud skinął głową pozostałym przedstawionym i aż lewa brew mu się uniosła słysząc pytanie Orryna.

- Nie trudno nie domyślić się, że krasnoludy na tym planie rekreacyjnie raczej nie przebywają. - Kiwnął głową z uśmiechem. - W sumie to przybyłem tu wraz z towarzyszami by zdobyć cenny kruszec i nawiązać kontakty handlowe, ale teraz trochę mi się zmieniło. - Zaczął mówić Algrad spokojnie i gładził się po brodzie. - Niestety sporo się zmieniło i teraz mam jeszcze coś tu do zrobienia. - Zastanowił się chwilę. Popatrzył na towarzyszkę i dodał: - Chcecie uratować swoich kompanów? - Spojrzał pytająco na Orryna i pozostałych. - Z chęcią pomogę wam to uczynić lecz liczę na podobny rewanż jeśli taka propozycja nie jest dla was zbyt obraźliwa. - Przyglądał się każdej osobie patrząc w oczy.

- A co spotkało twoich towarzyszy? - Orryn nie mógł powstrzymać ciekawości.

Algrad chrząknął i odpowiedział.

- Zdradliwe plugastwa tych ziem zaatakowały nas jakiś czas temu. Sporo z moich kompanów poległo lub zostało złapanych. Niestety jest wśród nich ktoś kogo muszę odbić. - Wyjął z małej sakiewki przy pasie fajeczkę i z woreczka nasypał tytoniu.

- Przynajmniej o podpałkę tu nie problem. - Mruknął pod nosem podpalając.

- Brzmi jak niezły układ… - Orrynowi grdyka zadrgała, kiedy poczuł nosem krasnoludzki tytoń. Wypalenie fajki z nowo poznanym mogło być niewątpliwie dobrym pomysłem, więc gnom wyjął swoją i po chwili obaj siedzieli naprzeciwko siebie pykając z fajek i puszczając w rozgrzane powietrze kółka z dymu.

Mawashii zbliżył się wolnym krokiem do nowoprzybyłych i skłonił się lekko w geście powitania.

- Ziemie te są domem dla wielu zdradliwych plugastw. Które z nich porwało waszych towarzyszy? Wiecie gdzie przebywają?

- Kontakty handlowe, zdradliwe plugastwa, biedne krasnoludki, sranie w banie - Petra podsumowała wypowiedź Algrada. - Powiem wam, jak było. Banda chciwych dziadów z Thunderhold chciała sułtańskiego mithralu, więc jeden wyjątkowo charyzmatyczny dziad znalazł bandę przygłupich ochotników, kilku innych bogatych dziadów wyłożyło monety na teleport, ale plan nie wytrzymał pierwszego kontaktu z celem i oto tu jesteśmy jako pogróżka dla podobnych inicjatyw.

- Krasnoludopodobnym żywym pochodniom też się przez nas oberwało, za współudział w "spisku". Ale chociaż wiemy, gdzie ten mithral jest, wiemy, jak stąd uciec i mamy coś na wzór mapy - klepnęła ręką solidny bukłak, na którym wyryto jakieś trójkątne wzory. - Choć pewien uparciuch - spojrzała na Algrada - nie będzie taki skory do brania nóg za pas - najemniczka miała chyba na myśli "rewanż" zaproponowany przez jej mniej rozmownego szefa. - Co sama dobrze rozumiem - w ostatnim zdaniu ton jej głosu wyraźnie zmienił się na melancholijny.


Amira z największą przyjemnością przyglądała się rozmowie, która przybierała przynajmniej interesujący kierunek.

- Czyli podsumowując daliście dupy - Amira efektownie zapauzowała dla lepszego efektu, po czym kontynuowała patrząc krasnoludziej wywłoce prosto w oczy - w sumie nic w tym dziwnego jeżeli cała kompania była równie... niesubordynowana... ale pomińmy to milczeniem. Trzymając się faktów potrzebujecie naszej pomocy bardziej niż my waszej. - Amira uśmiechnęła się do Algrada - i z przyjemnością Wam pomożemy w zamian za udział w uzyskanym łupie - przezornie pominęła milczeniem fakt, iż to nowi mają mapy tej krainy w myśl starej zasady Al- Maalthirów, że nadmiar prawdy szkodzi i powodować może w krańcowych wypadkach ciężkie zatrucie żelazem.

- Kłap kłap, kłap kłap. Stuknij się w łeb i zastanów, czy wiesz, jak stąd uciec z tymi twoimi łupami. Stuknij się drugi i zastanów, czy wiesz, jak rozczytać tą mapę - poklepała bukłak po raz drugi. - Bo zaraz to tobie pozostanie dawać dupy sułtanowi, co w sam raz pasuje do takiej ślicznej buźki - prychnęła nosem. - Czemu gadam z ozdobami, a nie chłopami? Języków nie macie?

Ogień zagotował się w żyłach Amiry, jak taki nikt może ośmielać się ją krytykować…

- Moja droga, ja przynajmniej będę mogła dawać dupy sułtanowi, a na ciebie nie spojrzy nawet ostatni z jego sług, inna sprawa, że pozycja nałożnicy w dłuższej perspektywie może okazać się dużo bardziej korzystna niż wąchanie kwiatków od spodu, tym bardziej, że na Planie Ognia raczej nie ma kwiatów... - to mówiąc Amira roześmiała się złośliwie… - inna sprawa, że moja przodkini, szlachetna Relmilda Al-Maalthir, jako czwarta nałożnica Cesarza Viridistanu sprawiła, że ród nasz z obdartych uciekinierów został wyniesiony na godną jego pozycję jednego z najpotężniejszych domów w Viridistanie… więc moja droga, acz niezbyt urodziwa błyskotko, zrozum że niektóre kobiety potrafią władać jeno stalowym orężem, inne potrafią wykorzystać każdy który wpadnie im w ręce…Nadto chciałabym zaznaczyć że twoja Kompania zawsze cieszyła się opinią wyjątkowo zdyscyplinowanych żołnierzy, ale biorąc pod uwagę rozmowę z tobą wydaje mi cię ona co najmniej niezasłużona, albo być może to jest powód dla którego nie jesteś w swojej jednostce... ot baba co nie umie utrzymać języka na wodzy. Zresztą teraz to nie ważne, muszę porozmawiać z twoim pryncypałem….. - to mówiąc spojrzała w kierunku Algrada.

- Czy ona zawsze była tak niesubordynowana i kwestionowała twoje rozkazy, czy to jest świeży problem, związany z ostrą reakcją na stres być może? Mój ojciec jako lek na taką zalecał co najmniej pięćdziesiąt batów na początek, no ale z drugiej strony nie godzi się podnosić ręki na drobną kobietkę.

- Panienko Amiro. Żadnego rozkazu nie wydałem Petrze. Jest wolnym krasnoludem i wielce przyjacielska, chociaż z ciętym językiem.- Pyknął z fajki i pogładził się po brodzie.

- Co do dawania waszych zadków. - Uśmiechnął się i popatrzył wymownie w okolice pośladków. - Wydaje mi się, że każda potwora znajdzie swojego amatora.- Zakpił grubiańsko Algrim.

Elcadia przysłuchując się rozmowie kobiet o nałożnicach zaczerwieniła się lekko na twarzy. Nigdy nie była z żadnym mężczyzną, przez co czuła się trochę zawstydzona i nieswojo, musiała się jednak przemóc i spróbować uspokoić obie panie, bo zaczynanie współpracy od kłótni nie było dla niej dobrym pomysłem - Moje drogie, opanujcie trochę swoje emocje… - zaczęła nieśmiało - Jeśli mamy razem działać nie możemy pozwolić sobie na kłótnie. Wadząc się między sobą nie pomożemy ani twojemu kuzynowi Amiro, ani przyjaciołom naszych nowo przybyłych towarzyszy - powiedziała trochę głośniej, próbując wywołać w swym głosie wrażenie stanowczości.

- Elcadio masz niewątpliwie rację - powiedziała Amira spokojnym głosem nie spuszczając oczu z Petry gotowa na pierwszy sygnał ataku zapalić jej ognisko pod dupą. Wręcz marzyła tym aby wywłoka uderzyła pierwsza i dała jej powód do samoobrony.

Petra słuchała znudzona.

- W wielkim skrócie uważasz się za rasowego pieska, ale jesteś kundelkiem, bo od pokoleń lubicie gździć się ze smokami, zielonymi, ifrytami i czym tam jeszcze popadnie. A nie, sułtan jest dopiero następny w kolejce. I chciałabyś połączyć ten piknik z konkursem piękności, do którego usilnie szukasz chętnych. Ale zmartwię cię, kundli się nie podziwia na wystawach. A ja nie jestem ozdóbką. Może przejdziecie już do rzeczy? My swoje już powiedzieliśmy.


- By nie postawić was przed faktem dokonanym - wtrącił się Mawashii, poirytowany dziecinną kłótnią - naszych towarzyszy nie więzi byle kto. Pojmani zostali przez Behtu - ludożerne małpie demony. Miejsce, w którym się znajdują, a gdzie podejrzewamy, że także jest tam owa kuźnia, jest leżem pewnego gada… - urwał na chwilę, obserwując ożywioną reakcję pary krasnoludów. - Dokładnie tak, smoka. Co prawda młodego, ale jednak smoka. Jeżeli rozważamy współpracę, macie prawo wiedzieć, na co się porywacie. Nie trwóżcie się jednak na zapas, gdyż nie zamierzamy ślepo wziąć leża szturmem. Nie wiemy nawet, czy podejdziemy bliżej, niż pół mili. Obecnie planujemy jedynie rekonesans, by ocenić sytuację - wyjaśnił, po czym westchnął i dodał już bardziej do siebie niż do awanturników. - Czy jedynym przeznaczeniem liści jest upaść?

- Panie Mawashii. Wreszcie ktoś coś sensownego oznajmia a nie próbuje gładkim językiem wybadać na czym stoimy. - Pyknął z fajki po raz wtóry.

- Smoczek powiadasz Panie Mawashii? - Uniósł brwi i widać było błysk w oku u krasnoluda.


- Jeśli mamy z nim się zmierzyć to wyjawię wam jeszcze jeden cel mojej obecności na tym planie. - Popatrzył po zainteresowanych.

- Wiem, że na tym planie jest broń należąca do mojego klanu, która może bardzo pomóc w ewentualnej konfrontacji z jaszczurką. Jeśli ją odnajdziemy to przysłuży się i wam i nam lecz uprzedzam. Nie ważne kto ją znajdzie. Ma znaleźć się u mnie bo posypią się zęby a nawet i trzewia. - Zmrużył oczy i opuścił dłoń na młot by dać wyraz, że nie żartuje.

- Co do handlu przysługami i łupami to wyraże się jasno. To po co tu przybyłem należy do mnie. Pozostałe rzeczy, jeśli takowe będą rozdzielimy. - Popatrzył na Amirę.

- Taka szlachetna pani powinna to zrozumieć bo i po co jej łupy jak i tak zamierza oddać się w posiadanie jakiegoś bogatego lorda. - Tymi słowy krasnolud chciał dać do zrozumienia, że stanie po stronie swojej popleczniczki jeśli zajdzie taka potrzeba.

- No ale już pokój panienko Amiro.- Uśmiechnął się do kobiety unosząc prawicę w geście uspokajania.

- Jesteśmy istotami rozumnymi i wszyscy jesteśmy w przysłowiowej dupie. Więc zwady i przytyki zostawmy na spokojniejsze czasy. - Dodał opróżniając fajkę z popiołu po tytoniu.

- Smok nie jest duży. Mniej więcej drzewa owocowego, więc albo jest karłowaty, albo bardzo młody. Plemię Behtu też nie obfituje w wojowników. Mając krasnoludzkich wojowników, magię którą dysponujemy… może się udać - Powiedział Orryn.

- Skoro tak przedstawiasz sytuację, można rozruszać trochę kości. - Zasępił się Algrad.

- Ale jeśli utłuczemy jaszczurkę to bym z miłą chęcią popracował nad jej łuskowatą skórą.- Popatrzył na Orryna i resztę awanturników.

- Wprawnym rzemieślnikiem jestem i to byłoby dla mnie wyzwanie zrobić jakąś zbroję z niej.- Pytająco popatrzył na zgromadzonych.

Anlaf obserwował jedynie całą wymianę zdań analizując sytuację i przekonując się w końcu do szczerej pary krasnoludów. - Wspaniale! - zakrzyknął znienacka druid. - jeżeli o mnie chodzi to chętnie pójdę z wami szukać tej broni - po czym zbliżył się do Algarda i Petry mówiąc już ciszej - Jestem Anlaf, druid z Tarsh, ale o tym wspomniał wam już Orryn - po czym odwrócił się do gnoma: - Może się uda, a może nie, ale jedno jest pewne. Jeżeli z nami pójdą to w razie walki będą stać na pierwszej linii i zgarniać razy za czarodziejów. To wasza decyzja - dodał wracając wzrokiem do krasnoludzkiej pary - ale jeżeli chcecie iść najpierw po broń to wiedzcie, że chętnie wam w tym pomogę. Mam jednak nadzieję, że szybko uda nam się opuścić ten Plan.

- Jak daleko jest owa broń na jaszczurki, o której wspomnieliście? Zakładam, że nie jest to po drodze do smoka… trzeba podjąć decyzję - Orryn popatrzył na pozostałych.

- Jeśli mamy uratować naszych towarzyszy nie możemy długo czekać, nie chcemy aby skończyło to się, że zdobędziemy ich broń, uratujemy ich towarzyszy a naszych behtu zjedzą.

- Z jednej strony, jeśli chcemy pomóc Rashadowi i pani Minervie musimy się pospieszyć, a z drugiej broń której szukają nasi nowi towarzysze może być bardzo pomocna - powiedziała aasimarka patrząc raz na Amirę, raz na krasnoludy. - Trzeba to rozważyć moja droga.

- Jeśli Algrad i Petra wiedzą, gdzie jest ta broń i jest to niedaleko, można pójść tam najpierw. Jeśli nie wiedzą lub jest to bardzo daleko…..nie ma co rozważać - Orryn starał się zachować w tych planach odrobinę logiki. Jeśli broń zabójcza dla smoka znajdowała się w ich zasięgu, zwiększała szansę na odbicie towarzyszy lub zwiększała ich szanse na przeżycie spotkania ze smokiem. Jeśli nie, dyskusja była niepotrzebna, a ryzyko było wspólne.. Pozostawało pytanie, czy krasnoludy zechcą je podjąć.

- Według starych legend "Zabójca Smoków" to jedyne dzieło krasnoludów, przez które Azerów tak zżerała zazdrość, że aż wyprawili się po artefakt na Plan Materialny, do Dzikich Krajów - wyjaśniła Petra. - Może być tuż pod naszymi nosami, a może być gdziekolwiek na tym Planie. Który smok byłby na tyle głupi, by trzymać swego zabójcę tuż koło siebie? Albo który byłby na tyle mądry...

- Masz rację, jutro pójdziemy to sprawdzić! - Orryn mrugnął do Amiry i zaczął powolne przygotowania do dalszej drogi.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 14-03-2017 o 20:21.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 18-03-2017, 11:54   #13
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Wyspa Krwawiącej Czaszki


Zła podróż doprowadziła was - ciebie i Tressaka - do... Ciemności, bo tak tylko można było nazwać ten obcy widok. Wspiąłeś się po schodach prowadzących na szczyt perfekcyjnie wyciętego w obsydianie bloku, wysokiego na dziesięć stóp i o boku dwustu, by spojrzeć w bezkształtną bryłę cienia ciemniejszego niż ciemność. Zdawało ci się, że cień sięga w twoją stronę, że szepcze, że szeptem coś do ciebie woła; nie mogłeś jednak zrozumieć słów.

- Boisz się? - zapytał wyzywająco Tressak, zwierzęcym, gorylim głosem. Nie czekając na twą zmanierowaną odpowiedź, pchnął cię z całej siły jak opornego więźnia.

Upadłeś w nieprzeniknioną sadzawkę mroku szamocząc się i wykręcając, podczas gdy ponad tobą rozszerzało się i rozciągało jasne rozprucie w ciemności świata. Próbowałeś osłonić oczy przed straszliwym światłem, jednak wkrótce były ci one potrzebne do... Pływania, gdy olbrzymia góra wodna przykryła cię grobowcem.

Leżałeś cały mokry, z wodą w ustach, na piaszczystym brzegu. Tressak - całkowicie suchy - pomógł ci wstać. Nieznane morze wyrzuciło cię na miejsce, które stanowiło rozległą łąkę, zarosłą bujną trawą. Dookoła niej w półokrąg rozciągał się las z ogromnych drzew złożony. Tysiące roślin pnących, zwieszonych z gałęzi, poplątanych, poprzerzucanych z drzewa na drzewo, stanowiły nieprzebytą zaporę, zagradzając jak gdyby żywym płotem wstęp do lasu. Oprócz tego niezliczone kaktusy kolczastymi liśćmi utrudniały przejście na każdym kroku. Nad lasem dymił wielki wulkan, największy jaki widziałeś, stanowiący centrum wyspy.


- Witaj na wyspie Krwawiącej Czaszki - wyszczerzył się demon.

Rzucony na kolejny obcy Plan miałeś już wpaść w dziką rozpacz, jednak ochłonąwszy, począłeś podążać za nie czekającym na ciebie demonem ku ognistej górze. Zaczął się ostatni etap wędrówki, najuciążliwszy. Powietrze z czasem stało się tak przesycone oparami, że z trudem chwytałeś oddech. Kręciło ci się w głowie, zataczałeś się i przewracałeś coraz częściej. A jednak z niezachwianą wolą brnąłeś dalej.

Do ciemnej, gorącej głębi wulkanu doczołgałeś się na czworakach, wlekąc się za niestrudzonym demonem. Głuchy podziemny grzmot wstrząsnął powietrzem, stawiając cię na nogi z paniki. Serce waliło ci w piersi, oszalałe ze strachu. Na samej krawędzi otchłani rysowała się czarna sylwetka posągu Mechuitiego, wyraźnie odcięta na tle łuny.

- Czyja wola cię tu przysłała, Rashadzie? - pomnik zapytał cię łagodnym głosem.


Rashad opadł na jedno kolano, nie chciał czołgać się jak robak, którym przecież nie był. Zastanawiał się czy to sam Mechuiti do niego przemówił, znał jego imię, co jeżeli mógł przejrzeć jego myśli? - pomyślał z lękiem, w tym miejscu był kompletnie zdany na łaskę demonów i ich władcy.

- Zaprowadziła mnie tutaj moja własna wola, panie - odparł, wkładając wysiłek, by jego głos nie drżał. Było to w końcu w dużej mierze prawdą, przecież przy rozpadlinie miał dobrą okazję by uciec, ale nie skorzystał z niej.

- Dobrze... Własna wola odróżnia sługę od niewolnika - kontynuował spokojny głos mężczyzny w średnim wieku, pozbawiony jakichkolwiek cech charakterystycznych. - Wiesz Rashadzie, że byłbyś tutaj bezużyteczny. Nie umiesz polować jak drapieżnik, twoja ludzka skóra jest zbyt cienka i podatna na ogień, stopy nieprzyzwyczajone do rozgrzanych płyt obsydianu - Tressak na te słowa wyprostował się, z grymasem pogardy wymalowanym na paszczy. - A jednak będziesz mógł mi pomóc, działając w obrębie murów tego, co z dumą nazywacie cywilizacją.

Rashad z ciekawością spojrzał na przemawiający do niego pomnik. Nie tak wyobrażał sobie Mechuitiego, spodziewał się raczej dzikiej, brutalnej bestii.

- Nie mogę zaprzeczyć, panie, choć nie jestem zupełnie bezbronny w dziczy, wychowałem się w tak zwanej cywilizacji, i tam na pewno byłbym bardziej użyteczny niż większość twoich sług. Moim pragnieniem jest obalenie Zielonego Cesarza Viridistanu, który jest także twoim wrogiem - odpowiedział.

- Tak, jesteś człowiekiem wielkiej ambicji... Napij się mojej krwi. Da ci siłę, by je zrealizować.

Obsydianowy pomnik zaczął cały spływać krwią. Gęsty, ciemny płyn gromadził się w czaszkowatej czarze u stóp figury.


Rashad wpatrywał się przez chwilę z niepokojem w spływający płyn. Picie tej “krwi” brzydziło go, jednak nie miał przecież wyboru, nie spodziewał się, że wyjdzie z tego miejsca żywy jeżeli tego nie uczyni.

-Tak, Potężny Władco, przyjmę twoją krew na znak naszego przymierza i na zgubę naszym wspólnym wrogom - podszedł bliżej pomnika i powoli podniósł czarę do ust. Wyobrażając sobie, że pije dobre, Virisdistańskie wino, pociągnął łyk.

Podniebienie i przełyk zaczęły cię kłuć boleśnie.

- Tak... Pij dalej...


Szlachcic pociągnął jeszcze jeden łyk, zastanawiając się jak wiele tego zostało w czarze i czy miał pić do dna…

Zacząłeś się zataczać.

- Pij, tak, pij...


Rashad zdecydował się zaryzykować jeszcze jeden łyk, po czym spojrzał na pomnik.

Trujący ichor palił twoje trzewia. Czułeś, że wkrótce oślepniesz.

- Nie przestawaj...


- Mam wypić to do dna? Czuje, że jeśli wypije dużo więcej, może to mnie zabić Panie, może twój wierny sługa Tressak chciałby też przyjąć twój dar… Powiedział słabym głosem, z trudem utrzymując czarę w dłoniach.

- Nie chcesz chyba zawieść mojego zaufania. Pij, Rashadzie... - spojrzałeś na czarę, w której widziałeś bestialskie, zwierzęce odbicie. Nie należało do Tressaka.

Zdesperowany Rashad wydał z siebie krzyk wściekłości i rozpaczy i ponownie zanurzył usta w czarze…

O włos od utraty zdrowych zmysłów, z szaleństwem rodzącym się w szeroko otwartych oczach napiłeś się krwi Mechuitiego. Ognista otchłań wulkanu zatrzęsła się, gdy demoniczny władca zaśmiał się, opuszczając maskę łagodności. Śmiech ten zawierał całe okrucieństwo i cynizm demonów. Czara wypadła ci z rąk. Szponiastych rąk pokrytych czarnym futrem.

- Teraz jesteś silny, jesteś jednym z nas - zadudnił głos z głębi wulkanu, głos nie należący do żadnej ludzkiej istoty.

Trzęsąc sie z obłędu straciłeś przytomność.


 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 18-03-2017 o 11:59.
Lord Melkor jest offline  
Stary 22-03-2017, 21:13   #14
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Grunt pod nogami


Wyczarowana przez Orryna “chatka Leomunda” - okrągła kopuła spleciona z magicznej energii - pozwalała wam odpocząć bezpiecznie niczym w warowni, nabrać na nowo sił bez ryzyka spalenia na popiół. Siedzieliście spokojnie, z poważnymi, zadumanymi twarzami, jak gdybyście mieli wiele do przemyślenia, kiedy Petra - ta hałaśliwa, rozgadana, wulgarna krasnoludka - wodziła palcem po płaskim kawałku obsydianu, objaśniając wam specyfikę Planu Roztopionych Niebios jak kapłan wykładający teologię. No, prawie.

- Na dwuwymiarowej mapie - poklepała bukłak pokryty geometrycznymi wzorami - przedstawia się go jako trójkąt. Trójkąt równoboczny, o trzech wyjątkowo charakterystycznych bokach. Równoboczny znaczy, że wszystkie trzy boki są równe. Tak jakbyście wzięli trzy identyczne miecze i ułożyli w trójkąt, tak? - najemniczka wzięła długi łyk z bukłaku i splunęła. Magiczne pole drgnęło zburzona jak tafla wody.

- Obecnie znajdujemy się w tym rogu, blisko Wielkiego Muru i Morza Ognia, o, tu. Wielki Mur to nieskończenie wysoka skalna ściana, którą pewnie byśmy widzieli tam, gdybyśmy mieli lepszy widok. Za nią znajduje się Plan Żywiołu Ziemi.

- Mosiężne Miasto znajduje się dokładnie na środku drugiego boku, graniczącego z Morzem Ognia, morzem płynnego płomienia. Miasto unosi się na nim w wielkiej mosiężnej misie, zakotwiczonej na czterdziestomilowym obsydianowym moście, który zdaje się być jedyną drogą prowadzącą do miasta. Tylko zdaje, bo Azerowie mają swoje sposoby na wykiwanie tego wieprza opasłego sułtanem zwanym. Za Morzem Ognia rozpościera się, zgadnijcie co? Plan Ognia - ciężka rękawica zastukała w obsydian w odpowiednim miejscu.

- Ostatnim bokiem jest - wzięła głęboki oddech - przeklęty na wszystkich bogów i wszystkie kurwy Wieczny Sztorm. Wirująca ściana ostrego, gorącego pyłu. Wiruje wystarczająco szybko, by pociąć nas na kawałki w lada moment. Ulubiony wyrok śmierci chędożonego sułtana, o czym miał się okazję przekonać Bhupindar... I Murdo... I, cholera, Thorsager... - wymówiła imiona świętej pamięci kompanów, przeżegnała się na znak młota i spojrzała w oczy Algrada. Splunęła, mamrocząc coś po krasnoludzku. Magiczne pole znowu drgnęło. - Nadęty bubek. Przyrzekam, że obalę go kiedyś na ziemię i naszczam mu na turban.

Nie potrafiliście sobie tego wyobrazić. Petra kontynuowała:

- Wirujący Sztorm da się pokonać jedynie statkiem powietrznym, jeśli komuś spieszy się na Plan Żywiołu Powietrza.

- Żeby wyjść bezpiecznie z Mosiężnego Miasta, bezpiecznie - to jest tak bezpiecznie, jak tutaj przyszliśmy, czyli niebezpiecznie - trzeba kierować się w stronę przeciwną do miasta. Do wierzchołka, gdzie Wielki Mur styka się z Wiecznym Sztormem w pierwotnym chaosie. To wyjątkowo niebezpieczna i długa droga, wierzcie nam...

- Nadążacie? - rzuciła z nową energią. - Teraz będzie prawdziwa bomba! - Petra zgrzytnęła rękawicą o drugą, jakby chciała klasnąć. - Trójkąt, w którym się znajdujemy, to, uwaga... Kurde. Jak to było Algrad? - zmrużyła oczy i otworzyła usta, usiłując sobie coś przypomnieć. - Gudmundur nam to tłumaczył, zanim nie zmienił się w kawałek obsydianu. - Ten trójkąt to... Jeden z czterech trójkątów, tak! Jeden z czterech trójkątów czworościanu ściętego - recytowała z pamięci - trójkątów znajdujących się pomiędzy sześciokątami foremnymi, jakimi są Plany Żywiołu Ognia, Wody, Ziemi i Powietrza.

Magiczne pole znowu drgnęło. Jednak nie z powodu kolejnego splunięcia Petry. Obsydian pod waszymi nogami drgnął równocześnie. Znowu. I jeszcze raz, silniej. Nie popadając w nędzny strach ani głupią butę zerwaliście się na nogi.

- Terrenon ussbuk! - warknęła. - Terrenon usbuk orek! - wykrzyczała Petra. - To nie trzęsienie ziemi. Coś... Coś się zbliża w naszą stronę!

Co robicie?! Uciekacie? Jeśli tak, to w którą stronę? Rozdzielacie się? Używacie zaklęć? Wchodzicie na drzewa? Sterczycie w oczekiwaniu na śmierć?


Kapłanka zachwiała się w momencie gdy ziemia zadrżała, o mało nie przewracając się na ziemię. Na słowa krasnoludzicy o kimś bądź czymś zbliżającym się w ich kierunku, jej serce zaczęło bić tak szybko, że myślała że zaraz wyskoczy, jej przez gardło. Zamknęła na moment oczy, a gdy je otworzyła zaczęły płonąć jasnym światłem, a z jej pleców wyrosły białe, pierzaste skrzydła. Kobieta zamachnęła się nimi by po chwili wzbić się w powietrze. Obserwowała swoich towarzyszy znajdujących się teraz pod nią, gotowa wspierać ich w potencjalnej walce z góry, jednocześnie przeczesywała wzrokiem okolicę próbując wypatrzyć to co się do nich zbliżało.

Odetchnęłaś z ulgą, gdy przestałaś czuć drżenie obsydianowych płyt. Przez cały swój ciężki dobytek nawet z pomocą świetlistych skrzydeł ledwo co wzleciałaś nad czubek karłowatych, czerwonawych drzew, z których żadne nie było wyższe niż dwadzieścia stóp. Kierując wzrok w stronę, z której nadchodziło nieznane zagrożenie, widziałaś jego ślad - chaotyczny, nieprzewidywalny zygzak wycięty w dziwnej roślinności niczym festynowy labirynt w polu kukurydzy twojej matki, Elizabeth.

Elcadia widząc kształt dziwnych śladów na chwilę wróciła pamięcią do chwil swego dzieciństwa, jednak wyrwała się ze wspomnień gdy uświadomiła sobie co jeszcze przypomina jej owy ślad. “To ma kształt jak ślad zostawiony przez węża” pomyślała. Nie mogła stwierdzić, że ślady faktycznie zostawia wąż, ale postanowiła podzielić się swoim przemyśleniem z resztą - Ślad tego czegoś wygląda jak zostawiony przez ogromnego węża, tylko że pod ziemią? - wołała do towarzyszy na dole.

Elcadia nigdy wcześniej nie pokazywała innym awanturnikom tej części swojego oblicza. Mawashii wpatrywał się prawie jak w obrazek jej lśniącym skrzydłom. Gdyby tylko wiedział o tym wcześniej… już dawno nie widział niczego równie fascynującego, a byłoby miłą odmianą wreszcie sporządzić notatki o czymś innym, niż o tutejszej florze. Jednak mnich nadal był w pełni skoncentrowany na nadchodzącym zagrożeniu. Gdy usłyszał ostrzeżenie kapłanki, wpadł na pomysł. Stworzenie niekoniecznie musiało mieć na celu awanturników. Może znaleźli się oni nieszczęsnym trafem akurat na jego ścieżce?

- Szybko, za mną! - rzucił krótko i ruszył, mając nadzieję, że nadchodzące stworzenie po prostu przejdzie dalej.

Amira podążyła za mnichem, zastanawiając się czy nie ma gdzieś w okolicy skalistego podłoża na którym można byłoby się schronić. Póki co niczego podobnego nie widziała, jednak nie traciła nadziei.

Mawashii i Amira popędzili chwiejnie w dżunglę. Elcadia ze zgrozą zauważyła, jak "podziemny wąż" obrał nowy kierunek. Zaczął podążać tropem uciekających awanturników.

Kapłanka wiedziała, że nie da rady polecieć na tyle szybko by dogonić uciekającą dwójkę, jedyne co mogła zrobić to krzyczeć licząc na to, że ją usłyszą: - Mawashii! Amira! Za wami!

Petra, której zahartowanego w niezliczonych bojach umysłu nie ogarnął strach, rzuciła:

- To... Purpurowy robal! - warknęła. - Może drążyć nieskończenie długie tunele w tych skałach, ale nie wytrzyma kontaktu z lawą! Albo rozgrzanym obsydianem Czarnej Równiny!


Już po chwili Amira zrozumiała, a przynajmniej tak jej się wydawało, że tego stwora przyciąga ruch. Miała nadzieję, że również jej towarzysze to zrozumieją i zastygną w bezruchu, niemniej jednak próbowała odciągnąć go od nich tak daleko jak tylko się da.

Pędziliście ile sił w nogach. Byliście dobre siedemdziesiąt stóp przed robalem, który w tej chwili drążył skałę gdzieś niedaleko zastygłych w bezruchu awanturników. Wbiegliście jednak na nierówne, obsydianowe płyty, po których trudno będzie biec z podobną szybkością. Co robicie?

Amira odczuła ulgę słysząc, że oddala się od źródła hałasu, biegła jednak co sił w nogach, próbując za wszelką cenę zwiększyć dystans a tym samym kupić bezpieczeństwo towarzyszom, niezbędnym jej dla sprawnego przeprowadzenia odbicia krewniaka.

Łamiąc dziwne drzewa i tratując kolczaste krzewy uciekaliście. Amira potykała się na ostrych kawałkach obsydianu. Purpurowy robal ścigał was z prędkością zdwojoną przez głód, który mało co było w stanie zaspokoić. Zdyszana zaklinaczka złapała głęboki wdech i na jednym nerwowym wydechu wykrzyczała zaklęcie, najpotężniejsze jakie znała, by chwilę później wzbić się z Mawashiim przez ponury dach splątanych gałęzi ku Roztopionemu Niebu już nie jako człowiek, a jako wielki orzeł. Purpurowy robal, w ostatnim akcie desperacji, wystrzelił ku wam z niesamowitą szybkością, lecz jego potworne szczęki, rozwarte jak u olbrzymiego węża, złapały tylko powietrze, tuż za wami. Dźwięki, jakie wydobyły się z jego gardzieli, nie przypominały niczego, co mogłoby wydać z siebie jakiekolwiek ziemskie stworzenie. Z przerażającym dudnieniem pokraczne, purpurowe cielsko znikło z powrotem pod ziemią.

- Tak jak się nie wchodzi dwa razy do tej samej rzeki - zaczęła po widowisku Petra - tak purpurowe robale nie wracają do raz wydrążonych tuneli - krasnoludka nachyliła się nad czarną przepaścią. - Świeże korytarze są podobno bezpieczne jak maminy dom. Dopiero po jakimś czasie niezagospodarowane stają się legowiskiem potworów. Choć wątpię, by doprowadziły nas w jakieś sensowne miejsce. Robal wił się jak pijany i zagubiony.

Amira wylądowała na purpurowej gałęzi drzewa. Mawashii zeskoczył na obsydian. Co robicie?


Amira przekrzywiła głowę by lepiej widzieć z za dzioba po czym spojrzała na stojącą u jej stóp resztę drużyny, po czym zaskrzeczała:

- Czekajcie na nas, wrócimy zanim minie godzina, mnichu - wskazała skrzydłem na Mawashiego - leć ze mną narysujesz mapę lasu i zobaczymy jak dojść do leża behtu. - Gdy skończyła mówić wyciągnęła skrzydło w kierunku mnicha umożliwiając mu komfortowe zajęcie miejsca na jej grzbiecie.

Elcadia widząc, że wielki robal zniknął i niebezpieczeństwo tymczasowo minęło sfrunęła na dół do swych towarzyszy. Skrzydła jeszcze nie zniknęły, ale uznała że skoro na dole jest już “bezpiecznie” to nie ma co ryzykować, że zwróci swoją uwagę czegoś na górze. Spojrzała na szlachciankę przemienioną w potężnego ptaka i mnicha który właśnie miał gramolić się na jej grzbiet: - Jesteście cali? Nic się wam nie stało?- spytała patrząc na nich wzrokiem pełnym troski, choć ciężko było to zauważyć, ponieważ jej oczy dalej płonęły magicznym blaskiem. Jednak zanim się obejrzała potężny orzeł machnął skrzydłami i wzbił się w powietrze z mnichem siedzącym na jego grzbiecie.

Orryn wstał z posłania, jakby nie do końca zdając sobie sprawę co właśnie zaszło. Oczy, zaspane jeszcze zakrył swoimi okularami. Podciągnął wyżej dwie orkowe skarpety, których używał jako nogawic po czym podrapał się po głowie, i zapalił swoją fajkę. Miał nadzieję, że dym nieco go obudzi. Rozejrzał się dokoła. Wszyscy wydawali się czymś zaaferowani. Na dodatek w ziemi pojawiło się pęknięcie, i ogromna dziura. Dłuższą chwilę zajęło mu zrozumienie, że wielki orzeł którego dosiadał mnich to nie miraż ani kolejny wywołaniec druida, a zamieniona zaklęciem polimorfii Amira.

- Co tu się dzieje? Nie można nawet porządnie się wyspać, abyście nie narozrabiali… amatorszczyzna - prychnął gnom zbierając swoje rzeczy, starannie segregując ekwipunek.

- A mieliśmy spotkanie z takim jednym robalem - Aasimarka uśmiechnęła się do zaspanego gnoma.

- Zazdroszczę mu takiego snu - zwrócił się Anlaf do Algarda patrząc na zaspanego gnoma - może kiedy Amira i Mawashi skończą zwiad z powietrza dowiemy się czegoś więcej o tym na co się porywamy. Chociaż, mam złe przeczucia co do tego. Mógłbym się założyć, że na nas czekają.

Algrad siedział spokojnie i tylko po dłoni leżącej na broni stwierdzić można było, że kontaktuje ze światem i wie co się dzieje.

- Czy ja wiem? Sen jak sen. Ja też trochę zdrzemnąłem się.- Krasnolud popatrzył na Anlafa.

- Czyli wszyscy już wiedzą gdzie się udać by wydostać się z tego piekła. A teraz poczekajmy na zwiad i w drogę. - Podsumował i zwrócił się do Pietry.

- O czymś chcesz jeszcze nas uprzedzić i przypomnieć póki tu siedzimy?- wyjął fajkę i podobnie jak Orryn zaczął pykać.

Amira leciała oczarowana otaczającą ją przestrzenią. Zachwycały ją te wszystkie barwy czerwień nieba, czerń rzek lawy oraz magiczne kolory obsydianowych gór, których czerń upstrzona była plamami zieleni, pomarańczy, czerwieni, złota i błękitu. Powietrze przepływające pomiędzy jej skrzydłami chłodziło ją i jednocześnie radowało jak pieszczota kochanka.



 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 01-04-2017, 21:20   #15
 
Hakon's Avatar
 
Reputacja: 1 Hakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputacjęHakon ma wspaniałą reputację
Za ognistą rzeką

Po upływie około godziny Amira - w postaci wielkiego orła - i Mawashii powrócili z powietrznego rekonesansu. Diablim ogonem, pod którym najprawdopodobniej znaleźli się Minerva i Rashad, miała być porzucona z niejasnego powodu twierdza Azerów, wykuta w ścianie czarnego klifu Wieczna Kuźnia. Według zaklinaczki znajdowała się jakieś sześć mil drogi stąd. O jej istnieniu i pochodzeniu świadczyła jedynie wielka, zamknięta brama, wykuta w kształcie dumnej głowy przedstawiciela tych krasnoludopodobnych żywiołaków. Do podziemnych korytarzy zdawała się prowadzić tylko jedna droga - obsydianowy most łączący dwa brzegi przepaści, ognistej czeluści, choć Amira przyznała, że znalazła także drugą, niestety po drugiej stronie rzeki. Nie mieliście czasu do zmarnowania, więc podszyci tchórzem ruszyliście w stronę przygody, prawdopodobnie jednej z najbardziej ekscytujących, jakie dane wam będzie przeżyć.

Anlaf znalazł w skalistym brzegu dobry punkt do obserwacji, jakieś pięćset stóp od mostu. Jaskinię tak ustronną, że tylko przypadek mógł przywieść do niej jakąś żądną krwi bestię. Byliście jednak pewni, że podjęcie manewrów na bliższej odległości skończyłoby się niechybnie podniesieniem alarmu przez popleczników kultu Krwawiącej Czaszki.

Położyliście się więc na krawędzi półki skalnej i obserwowaliście. Wieczna Kuźnia, pełna zagrożeń, o których wciąż jeszcze nic nie wiedzieliście, była strzeżona przez blisko tuzin potwornych strażników, a przynajmniej tylu zdołaliście zauważyć, co wcale nie było proste. Z oddali wartownicy wyglądali jak czarne, niezgrabne stwory o skrzydłach nietoperzy. Ich sylwetki zlewały się z czarnym obsydianem skał. Gargulce? Pterodaktyle? Zwierzoludzie? Nie, gdyby nie skrzydła, stwory te przypominałyby ogromne, gorylowate bestie. Po kanionie niósł się chór okropnych ich ryków. Z natury drapieżne, były stworzone nie do stróżowania, a do polowania. Narzuconą rolę pełniły bezładnie i chaotycznie, a brak rzeczywistych zagrożeń nadrabiały bujną wyobraźnią i zapasem strzał.

Co robicie? Obecnie leżycie na półce skalnej. Sypiący się most macie na godzinie jedenastej, poniżej, w odległości jakichś pięciuset stóp. Możecie podejść “na widoku” półką skalną lub od strony dżungli, przedzierając się przez gęstą roślinność. Brama do podziemnej twierdzy jest zamknięta. W zasięgu wzroku brak innego bezpiecznego przejścia na drugą stronę rzeki. Na godzinie dziewiątej obsydianowe góry, z których wypływa ognista rzeka. Znalezione przez Amirę i Mawashiego alternatywne wejście do twierdzy jest otwarte i niestrzeżone.

- Smok zastawił pułapkę, nieprawdaż? Przejdziemy przez rzekę, a małpoludy wezmą nas w kleszcze. Jak rak - Petra udając szczypce klasnęła prawą dłonią cal przed nosem zamyślonego gnoma. - A te goryle? - wzruszyła ramionami. Walczyłam już z gorszymi.


Amira spojrzała na gnoma i zapytała:

- Mówiłeś, że dasz radę zrobić rekonesans i zobaczyć jak to wygląda od środka?

- Dam radę. Ale jest bardzo wyczerpujące. Jeśli je rzucę teraz, nie będę mógł skorzystać z innego, bardzo koniecznego aby ewentualnie pokonać smoka. Oni się nas spodziewają. Może po prostu spróbujmy wyciągnąć w zasadzkę owe wielkie małpy i sprawdźmy, jakie są twarde? - Orryn podsunął pomysł, tarmosząc swoją brodę.

- One aż się proszą o bijatykę - ekscytowała się Petra. - Łyknęłyby każdą przynętę, nawet gdyby były świadome, że to pułapka. Ale nas jest tylko dwoje. To znaczy, siedmioro - poprawiła się krasnoludka, patrząc na nie-krasnoludów. - A w twierdzy również może czekać nas mnóstwo walki. Wystarczy, żeby nas zabić. A w każdym razie WAS.

- W zasadzkę trzeba ich wziąć. Jak będą za twarde dla Was to będzie można wycofać się i odpocząć. Tylko jak ich zwabić?- Pyknął małą chmurkę dymu i popatrzył na kompanów.

- W takim razie spróbujmy zasadzki, wydaje mi się, że lecąc widziałam niedaleko odpowiednie na nią miejsce, jak tylko ich zwabić? Macie jakieś pomysły - to mówiąc Amira spojrzała na resztę drużyny - może by ich tak odciągnąć iluzją, Orrynie?

- Pamiętacie, jak małpiszony nawoływały się, wzywając pomoc? Dlaczego by nie odtworzyć owego dźwięku za pomocą prostej sztuczki? Odnośnie walki, zdam się na wojowników - czarodziej rzucił na próbę sztuczkę, początkowo cicho aby uchwycić jak najlepiej odgłos wzywania pomocy przez Behtu z którymi walczyli. - Jeśli te małpy przy moście usłyszą ten odgłos całkiem blisko, może kilka uda się oderwać od warty.

Gnom miał dobrą pamięć do dźwięków. Iluzje Orryna brzmiały prawdziwie jak patrol behtu w opałach, aż ciarki przechodziły wam po plecach. Pozostawało zaczaić się w zasadzce i sprawdzić, czy na wartownikach złudzenie wywrze podobny efekt.

- Tylko jak otworzyć te drzwi - Amira podrapała się w głowę - nic nie da nam, gdy usieczemy jednych tylko po to, aby zaraz walczyć z drugą wartą, może poobserwujmy ich, zobaczymy, jak często jest zmiana warty i jak się otwiera te pieruńskie wrota, wtedy będziemy mogli świadomie wybrać najbardziej korzystny moment ataku.

- Tak… To bardzo dobry pomysł Amiro, nie ma co się spieszyć. Chcemy przecież uratować naszych towarzyszy, a nie do nich dołączyć - aasimarka skinęła głową na znak, że zgadza się z pomysłem szlachcianki. - Miejmy nadzieję, że zmiana warty odbędzie się jak najszybciej...

Petra, przeżuwając powoli suchara, położyła się z lekką kuszą na obsydianowej półce. Przymierzała się do strzału z nienaładowanej broni. Śledząc przymrużonym okiem fruwającego goryla powiedziała sama do siebie: - Cóż, dokładne poznanie zabierze nam trochę czasu, przystojniaku...

Z tego, co udało wam się zauważyć, warty nie były regularne. Zawsze na posterunku było przynajmniej sześć goryli. Bywało, że w ciągu dnia ich liczba wzrastała nawet do jedenastu, jednak trudno było to nazwać wartą. Było raczej... Spotkaniem towarzyskim. I to dość burzliwym. Podejścia do bramy nie ułatwiał fakt, że niektóre ze skrzydlatych małp zamieszkiwały jaskinie w klifie.

W ciągu tego dnia nie otworzono ani raz bramy. Mechanizm dalej pozostawał dla was zagadką. Roztopione Niebo powoli przybierało krwawoczerwony kolor, a wy widzieliście coraz mniej. Leżeliście lub siedzieliście zesztywniali i przybici, jednak cały czas na baczności. Petra z czasem przestała żartować o swojej najdłuższej wizycie w ogrodzie zoologicznym, znużona.

Kiedy tak leżeliście i słuchaliście ponurych, strasznych odgłosów nocnego życia, przed mostem pojawiły się sylwetki znanych wam groteskowych jeźdźców - behtu dosiadających wielkich jaszczurek. Patrol wynurzył się zza ostatnich kęp drzew i pokonał sypiący się most z pomocą skrzydlatych goryli, które choć na chwilę przestały zawierać między sobą absurdalne zakłady.

Orryn zwęszył okazję i przygotował szybko zaklęcie jasnowidzenia, koncentrując swoje mistyczne zmysły na okolicach bramy. Liczył, że któryś z małpoludów zacznie otwierać bramę i pokaże w jaki sposób to robi, lub jakich narzędzi używa. Nie zawiódł się.

Jeden z myśliwych zaczął majstrować coś przy bramie. Zaaferowani staliście w milczeniu ze wzrokiem utkwionym w pulsującym czerwonym światłem punkcie. Kluczem do tych tytanicznych wrót musiał być jakiś dawny, magiczny mechanizm Azerów, który małpoludy rozgryzły metodą prób i błędów, pewnie bolesną i obfitującą w oparzenia rodem z Dziewięciu Piekieł. Powracający patrol wkrótce zniknął za trzeszczącą bramą, w przerażającej czerni obsydianowych tuneli. Milczeliście przez kilka minut wyraźnie ważąc coś w myślach.

- Wygląda na to, że musimy ich wziąć i zbrojną przemocą, i podstępem! Bo inaczej jak my u diabła przeleziemy przez tą bramę? - zastanawiała się Petra.


Elcadia wpatrywała się w bramę, za którą przed chwilą zniknęły Behtu. Westchnęła ciężko i powiedziała: - Obawiam się, że nie przejdziemy. Ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale chyba nie damy rady uratować pani Minervy i Rashada. To jest misja samobójcza. Według mnie powinniśmy się wycofać i poszukać drogi na inny, mniej “gorący” plan. - dziewczyna zwróciła wzrok z powrotem na wrota i szepnęła po cichu jakby do kogoś znajdującego się za nimi - przepraszam...

- Do diabła z tym twoim gęganiem - parsknęła Petra. - Wychodziliśmy z szefem z gorszych opresji. Orrynie, co tam widziałeś? Potrafisz otworzyć tą bramę?

- Pani Elcadio. Wiary więcej. Jak Petra powiedziała. Zawsze jest szansa .- Powiedział wstając krasnolud i zdjął ciężką kuszę z pleców i zaczął ją czyścić i sprawdzać mechanizm.

- Raczej tak. Co tam widziałem? Wszystko… - zachichotał gnom po czym popatrzył zdziwiony na bojaźliwą reakcję kapłanki - warto chociaż spróbować.

Amira pokiwała głową na słowa Petry, po czym zbliżyła się do Elcadii i szepnęła tak aby nikt inny nie słyszał:

- Chcesz żebyśmy poświęcali swe życie w obronie twej misji, a chcesz uciekać jak tchórz zanim pojawi się prawdziwie niebezpieczeństwo? Zobacz, czy my dokonujemy bezmyślnej szarży? Nie! My przygotowujemy się do dopiero do tej misji, a jeżeli nie będziemy mieli realnej szansy na zwycięstwo to z bólem serca odejdziemy, ale nie teraz kiedy mamy jeszcze realne szanse ich uratować bez strat własnych. Jeśli chcesz odejść idź, ale czy poradzisz sobie sama, jeśli zaś któryś z nas pójdzie za tobą wiedz, że choć niczego nie powie będzie wiedzieć, że jego życie jest dla ciebie niewarte nawet sprawdzenia jakie są możliwości ratunku tak jak życia Rashada i Minervy i będzie to pamiętać w chwili gdy przyjdzie mu ratować twoje - po sugestywnej pauzie dokończyła - czy jesteś na to gotowa aniołku? - po czym ostentacyjnie odwróciła się w stronę pozostałych kamratów.

Kapłanka zacisnęła pięści, zawsze starała się trzymać emocje na wodzy, ale tym razem coś w niej pękło. - Jesteś bezczelna! Jeśli myślisz, że życie pani Minervy i Rashada mnie nie obchodzi to jesteś w błędzie, ale życie całej reszty też mnie obchodzi. A ratunek twojego kuzyna i bardki prawdopodobnie jest równoznaczne z posłaniem reszty na pewną śmierć! Spójrz na te potwory i powiedz jakie są szanse, że oni jeszcze żyją?! - wskazała palcem w stronę stojących na warcie latających goryli.

Amira zamrugała rzęsami w geście zdziwienia, odwróciła się do Elcadii:

- Uspokój się, nic złego się nie dzieje - po czym zwróciła się do reszty. - Rozbijmy się tu na noc, ustalmy kolejno warty, zobaczymy jak sprawa będzie wyglądać jutro, rano większość behtu pewnie wyjdzie, potem zdecydujemy co robić albo ich wciągniemy w zasadzkę albo spróbuję ich oszukać.

- Drogie panie. Mniej nerwów a więcej otwartości umysłu. - Wtrącił się Algrad znad kuszy. Odłożył ją na bok opierając o jeden z większych kamieni i zaczął opróżniać z popiołu fajkę. - Zrobimy wszystko co możemy by ratować waszych przyjaciół. Powinnaś wiedzieć, że wiara czyni cuda kapłanko. - Popatrzył łagodnym wzrokiem na Elcadię.

- Jak Amira mówi. Warty i się zobaczy co możemy zrobić. Twoje zainteresowanie żywotem kompanów cenię. Dlatego poobserwujemy ich. W walce damy radę tym gorylom. Mniej wojowniczy będą spowalniać ich a ja z Petrą po kolei ich wytniemy. - Uśmiechnął się i poklepał po młocie wiszącym przy pasie.

- Czy to da tobie trochę spokoju duszy? Nie chciałbym byś widziała w tym misję samobójczą.

Orryn wydawał się ignorować cały szum związany z kłótniami i swarami wśród towarzyszy. Obchodziło go to zresztą mniej niż śnieg w krasnoludzkim piecu. Syknął tylko ostrzegawczo, przykładając palec do ust i nakazując ciszę. Bardziej interesowało go chaotyczne dosyć zachowanie pełniących straż małp. Starał się też liczyć, ile Behtu wchodziło i wychodziło z twierdzy… oko gnoma koncentrowało się na szczegółach, zapamiętując charakterystyczne cechy każdego osobnika.


Słowa krasnoluda odrobinę uspokoiły nerwy kapłanki. - Chyba faktycznie poniosły mnie nerwy… wybaczcie. Po prostu mam pewne obawy, że z tej akcji ratunkowej będzie więcej ofiar niż uratowanych - ciągnęła, z każdym słowem coraz spokojniej - ale macie rację, nie można ich zostawić… - Elcadia poczuła w sobie pewnego rodzaju wstyd, wiedziała że jeszcze długo nie będzie umiała wybaczyć sobie tego, że chciała zostawić Rashada i panią Minervę na pastwę losu.

Orryn, z przymrużonymi oczami, kręcił ręką w powietrzu jakby otwierał sejf i powtarzał w głowie przyuważoną dzięki magii kombinację. Bramę do kuźni od zewnątrz otwierano za pomocą mechanizmu składającego się z trzech ciężkich, ruchomych dysków. Każdy z nich był pokryty runami, niestety w nieznanym czarodziejowi języku, najprawdopodobniej ognistej mowie, którą posługiwali się Azerowie. Wprawienie w ruch każdej z tarcz wymagało połączonych sił dwóch behtu, a wiedzieliście, że te dzikie małpoludy mimo niewielkiego rozmiaru dorównywały siłą orczym łupieżcom. Zapamiętałeś wygląd symboli i poprawną kolejność. Naprawdę wolałeś nie wiedzieć, co się działo w przypadku pomyłki.

Co zaś mogłeś powiedzieć o powracającym patrolu siedmiu behtu? Twoją uwagę zwrócił małpolud tonący w zbyt dużej koszulce kolczej, której plecionka co jakiś czas przypominała błyskiem o swej magicznej naturze. W odróżnieniu od niedawno napotkanej bandy, groty włóczni i strzał tych wojowników nie były wykonane z drewna, a z obsydianu. Dosiadali wielkich jaszczurek, a przynajmniej tak mogło wydawać się na pierwszy rzut oka - nie widziałeś jeszcze gadów, których wnętrzności jaśniałyby tak, jak piece pełne węgla. Doświadczenie podpowiadało ci, że nie były to przerośnięte bestie, jakie można spotkać w tropikalnych dżunglach, a jakaś kolejna forma żywiołaków charakterystyczna dla Planu Roztopionych Niebios, podobna znanym powszechnie salamandrom i ognistym wężom.

Przełknąłeś głośno ślinę, kiedy zaklęcie przestało działać.


Anlaf milczał przez większość wędrówki nie zdradzając więcej swoich przeczuć odnośnie wypadu na leże smoka. Widząc jednak iż reszta towarzyszy jest zdeterminowana podszedł do gnoma. - Jeżeli dobrze to rozegramy, małpy nie będą stanowić większego problemu. Gdyby udało nam się użyć jakiegoś fortelu, żeby wywabić jak najwięcej osobników to będę mógł użyć dość silnej iluzji aby je unieszkodliwić. - Po chwili zamyślenia dodał: - Martwi mnie tylko ich pan. Smok na pewno dysponuje jakąś potężną magią. Jeśli stracimy choć na chwilę czujność to załatwi nas gorzej niż Ontussa.

- Najpierw się dostańmy do środka panie Anlaf. - Odezwał się obok krasnolud nie wiadomo kiedy podchodząc. - Wywabiamy do pułapki te małpy. Unieszkodliwiamy je i wbijamy się do środka lub walczymy z posiłkami. - Ja i Petra jesteśmy gotowi na to. Mam nadzieję, że wasze umiejętności wspomogą nas.

Mawashii od czasu, gdy dotarli na miejsce w milczeniu kontemplował całą sytuację. Jedynie jego szaty niekiedy zatrzepotały delikatnie na wietrze. W myślach przeprowadzał każde planowane przez awanturników podejście i atak, uwzględniając różne rezultaty.

- Pewien karakański mistrz kiedyś pisał, iż prawdziwy zwycięzca idzie na wojnę dopiero gdy wie, że już ją wygrał. Ten, którego czeka porażka, wyrusza na wojnę pokonany i szuka zwycięstwa. Druid ma rację panie Algradzie. Jeśli nasz fortel ma mieć szanse powodzenia, musi być dobrze przygotowany. Mam wprawdzie plan, jednak wolałbym zobaczyć jak sytuacja będzie wyglądać jutro. Ci nowi - wskazał w kierunku bramy - zmusili mnie do ponownego przemyślenia mojej strategii. Mianowicie, kilka ataków typu “uderz i uciekaj”, które powinny być skuteczne przy ich braku dyscypliny, a gdy się przyzwyczają i zrozumieją o co chodzi, wtedy wprowadzimy ich w pułapkę i zaciśniemy sidła. Spodziewają się nas, więc parę razy się im pokażemy. W różnych miejscach i będziemy ich oszukiwać co do naszej liczebności - Mnich znów zaczynał mówić bardziej do siebie, niż towarzyszy. - Tak… to żmudny sposób, lecz skuteczny. Można zacząć od przekonania behtu, iż nadal liżemy się z ran. Udamy się jutro znów do dżungli i rozpalimy wielkie ognisko, tak by było stąd widać dym. Gdy będą przekonani, że obozujemy w ich zasięgu, mogą wysłać patrol, ale straż przy bramie nie będzie przygotowana na atak. Możemy zaatakować jedno z tych dwóch - rozkojarzoną straż lub znudzony patrol, gdy będą wracali zawiedzeni, iż nikogo nie znaleźli - Mawashii spojrzał ponownie na kompanów. - Kto jest za? Macie jakieś sugestie?

Krasnolud odwrócił się do Mawashiego, do tej pory milczącego. - Nic takiego nie twierdziłem by teraz uderzyć. - Zdziwił się Algrad. - Też uważam, że w gorącej wodzie nie można być kąpanym. Lepiej by nam na plecy znienacka nikt nie wskoczył. - Uśmiechnął się do Mawashiego. - A co powiecie panowie i panie. - Kiwnął głową w stronę drużynowych niewiast. - By zrobić ognisko tak jak planujecie i wejść tylnym wejściem? - Dodał i oparł nogę na jednym z wystających kamieni i rozejrzał się po zainteresowanych.

- Brzmi to nad wyraz interesująco - Amira uśmiechnęła się szeroko.

- Pomysłów macie w bród, ale zdaje mi się, że im dłużej tu leżymy, tym mniejsze nasze szanse na bycie myśliwymi, a większe na stanie się zwierzyną - podsumowała Petra. - Chyba jeszcze pamiętacie tego purpurowego robala, co?

- Petra ma rację. Już raz za długo szykowaliśmy się i wpadli na nasz trop.- Algrad kiwał głową na słowa krasnoludzicy.

- Lepiej działajmy zanim jakimś magicznym sposobem odkryją nasz plan czy zamiary i miejsce gdzie jesteśmy. W końcu smoki mają różne zdolności. Lepiej działać szybko.- Krasnolud widać, że był zaniepokojony i raczej będzie się upierał za szybkim podjęciem decyzji i jej realizacją.

- Dodałbym… że owo drugie wejście może być niestrzeżone z prostego powodu. Jest zabezpieczone pułapkami lub nie do sforsowania. Pomysł z zasadzką jest chyba najlepszy. Ataki z różnych kierunków również. No to niech jakiś specjalista od zasadzek powie, w którym miejscu mam je przywabić owym nawoływaniem, czy wielkim ogniskiem, i bierzmy się za nie - Orryn był już spakowany i gotowy do działania. W czasie, jak rozmawiali przywołał dysk Tensera, umieszczając na nim wszelkie niewygodne do targania przedmioty swoje i innych. Na jego ramieniu siedział jego chowaniec, gotów do powietrznego zwiadu.

- Nie ma wśród nas nikogo kto by się na pułapkach znał? - Zmartwił się krasnolud. Nie spodziewał się by taka drużyna nie miała w szeregach łotrzyka. No ale co zrobić. - Skoro nikt nie zna się na pułapkach, a przede wszystkim ich unieszkodliwianiu to robimy pułapkę jak wspomniał pan Orryn.
 
Hakon jest offline  
Stary 02-04-2017, 13:48   #16
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację

Kuj żelazo, póki gorące

Miałeś sen. Śniły ci się cienie, które sięgały ku tobie poprzez mrok, szepcząc słowa, których nie rozumiałeś. Obudziłeś się przerażony i posiałeś przez powietrze magiczne światło, aby oświetlić każdy kąt, póki nie przekonałeś się, że cienia nigdzie nie było. Nie było, ale ty nie obudziłeś się w domu, posiadłości na przylądku Salmo, pośród drzew cytrusowych i niezliczonego ptactwa nabrzeżnego. Nie obudziłeś się w domu ani żadnym innym miejscu prowincji Gommorath, ziemiach graniczących z wrogim Suwerenem, rządzonych z zamku Grimlon przez padyszacha Drong Dirkahl, starą mądrą kobietę, w której ciele ukrywał się wierny Zielonemu Imperatorowi marilith, o czym wiedzieli tylko ci, od których odwróciła się cesarska łaska...

Oświetliłeś każdy kąt prostej, kamiennej izby, jednej z najbardziej przestronnych, jakie były w tej podziemnej twierdzy, jeśli przestronną dla ciebie była kwadratowa klatka o boku dwudziestu pięciu stóp i niskim suficie, przystosowanym do wzrostu krasnoludów, nie ludzi. Przejrzałeś się w mozaice przedstawiającej nieznane bóstwo patronujące ogniu. Nadal byłeś człowiekiem - to było najważniejsze.

Zjadłeś w tych spartańskich warunkach prosty posiłek z darów dziwnej dżungli. Opuściłeś celę, zastanawiając się, dokąd powinieneś pójść. Było ciemno. Na korytarzu natknąłeś się na jednego z behtu, który pozdrowił cię, chyląc głowę. Zdziwiło cię to do tego stopnia, że wydawało się, iż małpiszon kpi z ciebie swymi ukłonami i szuraniem nogami.

- Rashadzie, panie mój - odezwał się zwierzolud. Dopiero po chwili dotarło do ciebie, że rozumiesz jego mowę jak język ojczysty. - Herazibrax pragnie cię widzieć.


Rashad przyglądał się swojemu ciału, które wyglądało zupełnie normalnie, zastanawiając się czy tylko wydawało mu się, że pijąc krew władcy demonów zmienia się w poczwarę, czy było to jeno koszmarne złudzenie? Jednak w takim razie dlaczego rozumiał mowę behtu - wzdrygnął się, i czemu nie pamięta jak znalazł się w Kuźni? Uznał, że może rozmowa ze smokiem rzuci na tę sprawę nieco światła.

- Dzięki za wieści, mój wierny sługo, prowadź więc do Herazibraxa - ze swoim azerskim, wykutym magicznie mieczem (było to naprawdę piękne ostrze, rękojeść mieniła się rubinami i złotymi wzorami, przedstawiającymi walkę Azerów z ifrytami... tylko dlaczego ta plama krwi nie chciała zejść z klingi?) u pasa starał się wyglądać na tyle dostojnie na ile mógł i nie okazywać przed małpoludem swoich wewnętrznych niepokojów.

Usłużny, wymizerowany behtu, który nie wyglądał na wojownika swej rasy, spieszył w susach. Ledwo za nim nadążałeś. Stukot obcasów roznosił się po ciemnych korytarzach, które oświetlałeś wyczarowanym światłem.

- Jestem dziś na twe usługi, mam ci pokazać cały nasz wielki dom, ale to dopiero później - małpolud odwrócił się w twoją stronę. Mimo chudości miał wielokrotnie pofałdowany podbródek. A raczej: miała - dopiero po chwili uświadomiłeś sobie, że twoim przewodnikiem jest behtiańska samica. - Nazywają mnie Kihm.

Ponownie stanąłeś w kuźni - prawdopodobnie sercu tej całej twierdzy. Na widok Herazibraxa, wylegującego się w ognistej sadzawce, twój umysł był znowu pusty. Ognie piekielne mogłyby zaszkodzić istocie zrodzonej z ognia tyle, co pchły wilkowi. Kiedy smok wygiął długą wężowatą szyję i otworzył paszczę, między jego kłami o rozmiarach sztyletów przeskoczyły małe płomienie.

- Zdaje się, że Mechuiti cię docenił, choć wyglądasz na zmęczonego podróżą. Wszystko w porządku, Rashadzie? - uprzejmość smoka otrzeźwiła cię nieco. Znowu zamierzał bawić się z tobą, jak kot z myszą. Stanąłeś przy jedynym koksiaku oświetlającym salę, wolnostojącym piecyku wykutym tak, by wyglądał jak tańczący złowieszczo płomień. Kihm zniknęła w cieniu korytarza. - Pewnie jesteś nerwowy, myśląc o tym, co przyniesie ci przyszłość, ale najlepszym lekarstwem na podobne troski jest rozmowa z kimś, komu możesz zaufać. Bo sobie ufamy, prawda?

Gdzieś w głębi duszy poczułeś wściekłość, której źródła nie byłeś w stanie zrozumieć. Smok samą swoją bliskością sprawiał, że w mózgu gnieździły się złowrogie myśli, a duch mógłby zbuntować się nawet przeciw najlepszemu przyjacielowi. W jego obecności byłbyś w stanie nawet zabić Amirę, a element Siedmioczęściowego Berła oddać demonom - coś ci podpowiadało, że świat wcale nie stałby się przez to gorszy.


Rashad potrząsnął głową, odrzucając złowrogie myśli. Odkąd stracił rodziców i brata, Amira była mu najbliższą rodziną, tak niewielu z Al-Maalthirów przeżyło czystkę cesarza...pomyśłał, że mógłby znieść wiele, nawet pakty z demonami, aby zyskać siłę by pomścić swój ród, ale poświęcić Amirę….do tego nie byłby zdolny, prawda?

- Tak jak rzeczesz, Herazibraxie, stanąłem przed wielkim władcą Mechuitim i napiłem się jego krwi, a on uznał mnie za godnego. Nie pamiętam jak znalazłem się w tej kuźni, byłem na Wyspie Krwawiącej Czaszki, rozumiem też mowę Behtu, zakładam, że to efekt skosztowania krwi Mechuitiego?

- Jak najbardziej. Skoro okazałeś się godnym, to czy nie wielce prawdopodobnym jest, że twoi towarzysze również się takimi okażą? Przecież jako arystokrata, i to arystokrata z Viridistanu, nie obracałbyś się w złym towarzystwie, nieprawdaż? - miecz, na którego rękojeści zaciskałeś kłykcie do bladości, coraz mniej przypominał podarunek, a coraz bardziej barter. I to bardzo nierówny.

Rashad przełknął ślinę, zastanawiając się przez chwilę nad odpowiedzią:

- Mechuiti powiedział mi, że jego wolą jest bym służył mu w miejscach cywilizowanych, gdzie moje talenty będą jego sprawie bardziej użyteczne, ale na razie nie wiem wiele więcej, może ty w swej mądrości mógłbyś mi pomóc w interpretacji woli naszego pana? Zaś jeżeli chodzi o moich towarzyszy, wszystkich z nich oprócz jednego znam tylko od kilku dni, to łowcy skarbów i piraci, których spotkałem w ruinach Tlan na Planie Wody. Na pewno żaden z nich nie jest słaby… natomiast moja krewniaczka Amira jest osobą dobrze mi znaną, którą cenię niezmiernie, jak wspomniałem jest potężną zaklinaczką korzystającą z mocy smoczej krwi, którą we mnie dostrzegłeś. Myślę, że mogłaby być pomocna w naszej sprawie… - Rashad zastanawiał się, czy Amira wybrałaby taki los jak on by przeżyć… była wyznawczynią Mitry, wroga demonów, ale przecież zawsze była przede wszystkim pragmatyczna, a Mitrę czciła chyba raczej w jego aspekcie patrona kupców.

- Interesujące, chętnie usłyszę więcej, Rashadzie. Jakie zaklęcie Amiry najlepiej oddawałoby jej potęgę? Opowiesz mi coś więcej o każdym ze swoich towarzyszy? Lubię ciekawe historie.

- Amira specjalizuje się w magii ognia, więc potrafi przywołać potężne zaklęcia ofensywne tego żywiołu, takie jak kule ognia, niestety mniej przydatne na tym planie, potrafi też osłaniać się magią przed atakami… Orryn to gnomi mędrzec i wynalazca z Thunderhold, niestety ponieważ krótko razem podróżowaliśmy nie widziałem zbyt wiele z zaklęć jakich używa, wydaje mi się, że jego specjalność to magia przewidywań. Anlaf, człowiek, to jeden z piratów Bellit, druid potrafiący chyba to co zwykle tacy… zamiana w zwierzęta, przywoływanie ich. Mnich Mawashii to kolejny pirat z dalekich krajów słabo znanych w moich rodzinnych stronach, jest mistrzem akrobatycznej walki…. - Rashad nie chciał mówić wszystkiego co wie, chociaż z drugiej strony, czy on wiedział tak wiele o towarzyszach, o Orrynie i Elcadii bardzo mało:

- Prawdę mówiąc nie jestem przekonany czy grupa z którą podróżowałem będzie chętna żeby mnie szukać, Amira byłaby, ale pozostali niekoniecznie… oni szukają drogi do Mosiężnego Miasta.

- Ach, wynalazki... - Herazibrax zainteresował się Orrynem. - Kiedy na tronie Orichii zasiadał Itzlazam Silny, pierwszy z ostatnich czterech smoczych lordów, a skrzydlate Ibu podbijały Plan Materialny w imię Mechuitiego, Zielony Cesarz Viridistanu Phayzelobion IV zniewolił naszego pana właśnie wynalazkiem, reliktem wojny Bogobojnych z Filozofami, wykradzionym prześladowanym niedobitkom Orichalańczyków, którzy oddali swe życie za szkiełko i oko. Czy intelekt tego gnoma równy jest Filozofom? Czy byłby w stanie uwolnić Mechuitiego z przeklętej pułapki Phayzelobiona?

Od nadmiaru nowości kręciło ci się w głowie. A więc to wojna Bogobojnych z Filozofami była tak naprawdę konfliktem między orichalańskimi obozami wynalazców i czarodziejów. Herazibrax umiejscowił Orichalańskie Imperium jeszcze przed tym konfliktem, musiało więc być dawniejsze, niż kiedykolwiek byłeś w stanie przypuszczać. I ta cała "technologia", zdolna zniewolić demonicznych władców, mimo jej ostatecznego upadku wydawała się równie kusząca, jak magiczne artefakty...


- A co z moim pytaniem o misję, jaką ma dla mnie Mechuiti? - Rashad miał ochotę zakończyć ten wątek rozmowy, przypominający za bardzo przesłuchanie.

- W pewien sposób ją właśnie wykonujesz - odpowiedział enigmatycznie zniecierpliwiony smok, oczekując na informacje o Orrynie.

- Rozumiem, panie - odparł Rashad, zmieniając ton na bardziej poddańczy, w pierwszym jego spotkaniu ze smokiem schlebianie mu go uratowało... - Orryn ma w Mieście Niezwyciężonego Suwerena, gdzie ostatnio przebywałem opinię jednego z bardziej wybitnych uczonych, napisał traktat “O obrotach sfer i wielościanów”, jego badania dotyczą bardzo różnych zagadnień, teleskopów, a nawet drobiu… jednak znam go osobiście kilka dni, więc trudno mi odpowiedzieć na pytanie czy jego umysł jest równy legendarnym Filozofom.

Herazibrax westchnął, co brzmiało jak odległy łoskot kamiennej lawiny spadającej pośród gór.

- Słynny we Wieloświecie traktat "O obrotach drobiu na rożnie" też jest pewnie jego autorstwa - skwitował znudzony smok.


- Czyż wiedza Filozofów nie została utracona tysiące lat temu? Muszę przyznać że chociaż interesuje się historią nie miałem wiedzy o wydarzeniach o których przed chwilą wspominałeś, przy twojej mądrości czuje się jak ignorant… Miałem wrażenie że więzienie Mechuitiego ma naturę magiczną a nie mechaniczną, jak coś takiego może w ogóle funkcjonować? - Rashad nie musiał udawać że wiedza smoka wzbudziła jego zainteresowanie, może uda mu się go namówić do dalszej opowieści.

- Alchemia, viridistańskie maszyny mordu, relikty zwane “technologią”, język Logii i alfabet Physik to dziedzictwo Filozofów, wciąż obecne w życiu rozumnych ras. A jak działa więzienie mego pana to pytanie, na które mógłby odpowiedzieć pewnie tylko duch Phayzelobiona, gdyby istniał czarnoksiężnik zdolny wyrwać go z zaświatów.

- Amira, Orryn, Anlaf, Mawashii... - wyliczał Herazibrax pazurami, niebezpiecznie wracając do poprzedniego tematu. - Czy to wszyscy twoi towarzysze, Rashadzie? Z opowieści moich poddanych wynikało, że było ich więcej.


- Ach tak, z tego wszystkiego zapomniałem wspomnieć o jeszcze jednej osobie, wybacz proszę - Elcadia, kapłanka Mitry, chyba potomkini ludzi i aniołów. Z nią też podróżowałem bardzo krótko jak z Orrynem i nie widziałem zbyt wiele z jej zdolności, jednak robi wrażenie niemądrej, zdecydowanie zbyt ufnej dziewczyny, która jest zaślepiona przez swoje ideały i przez to nie rozumie realiów tego brutalnego świata… Rashad mówił lekceważąco o Elcadii, mając nadzieję że smok nie wyciągnie jej tajemnicy którą nierozważnie przekazała Rashadowi.

- Myślę że Orryn i Amira są najbardziej wartościowi z tej grupy, chcesz żebym spróbował ich odnaleźć panie?

- Co mi po cudzych kulach ognia, skoro sam taką jestem? Nie wyglądasz, jakbyś pokładał wielką wiarę w umiejętności swych byłych kompanów. Chociaż... Pokażę ci coś, Rashadzie...

- Ignitio! - zaryczał niespodziewanie Herazibrax.

Ogień w koksowniku zabłysnął jeszcze jaśniej. Rozświetlił całą kuźnię, rzucając światło na parę behtu w kącie, która bez większego zrozumienia próbowała grać w grę podobną do szach, tyle że z pionkami przypominającymi sługusów żywiołu ognia.

Płomienie wciąż rosły. Cofnąłeś się, gdy zaczęły formować się w humanoidalną sylwetkę, która mogła na ciebie w każdej chwili runąć. Bezcelowym i próżnym gestem wykonanym z siły nawyku uniosłeś przed sobą magiczny miecz. Uderzenie żaru i bólu jednak nie nadeszło. Żywiołak był posłuszny smokowi. Oczekiwał jego rozkazów.

- Piękny, prawda? Jak to powiadają, "dajcie mi setkę azerskich niewolników, a będę mógł wykuć imperium, które sprawi, że zadrżą bogowie." Azerów tu już nie uświadczysz, ale zostało po nich wiele skarbów, między innymi twój nowy miecz. A ja lubię kolekcjonować unikatowe przedmioty... A skoro odwiedziłeś jakieś ruiny, i to na innym Planie, czy twoi znajomi nie znaleźli czegoś, dla czego warto byłoby ich tutaj sprowadzić, jeśli nie dla ich umiejętności?


Rashad wpatrywał się w pokaz smoka z mieszaniną fascynacji i niepokoju. Może ten przedmiot mógłby być kolejną nagrodą dla niego, ale za jaką cenę? Czy powinien powiedzieć smokowi wszystko co wie? Na pewno gdy Herazibrax usłyszy o berle będzie chciał odnaleźć towarzyszy podróży Rashada, tylko co wtedy? Chciał odnaleźć Amirę, ale czy ta przeżyje spotkanie z kultem? A jeżeli będzie dobra okazja, by zwrócić się przeciw smokowi… czy jest w stanie wyzwolić się spod wpływu Mechuitiego, czy jego dusza należała do niego?

- Muszę przyznać, że wspaniałą masz kolekcję panie, pewnie wielu starszych przedstawicieli smoczego rodzaju mogłoby ci jej pozazdrościć. Wydaje mi się, że bardka która została pojmana wraz ze mną miała przedmiot pozwalający oddychać w wodzie i bardzo cenną harfę, zawierającą w sobie kilka zaklęć, zakładam, że miałeś już okazję zapoznać się z tymi przedmiotami i są one miłym dodatkiem do twojego skarbca? Zaś jeżeli chodzi o Amirę, to należy docenić krew mojego rodu, ona jest jeszcze młoda jak na standardy magów, ale szybko rośnie w potęgę, podobnie zresztą jak ja. Ona znalazła w Tlan ciekawy amulet pozwalający przechowywać zaklęcia, dzieło starożytnej i zapomnianej kultury, chociaż ma pewne skutki uboczne przy ich zapamiętywaniu, nie zdążyliśmy zbadać jego wszystkich właściwości, pewnie mógłby być kolejnym darem dla ciebie. Rozumiem, płomienny władco, że dałbyś mojej krewniaczce taką samą szansę jaką dostałem ja, jeżeli znalazłaby się w twojej domenie?

- To nie ja daję wam szansę, a wy sobie sami, wierną służbą Mechuitiemiu - odezwał się syczącym głosem.

Oblicze Herazibraxa wyostrzyła smocza chciwość:

- Ten amulet... Czy to wszystko z magicznych przedmiotów, co mieli?


Rashad westchnął czując jak płomienie kuźni wychodzą z niego potem, wiedział że ma małe szanse oszukać smoka, nigdy nie był dobrym kłamcą, a dalsze wzbudzanie jego podejrzliwości mogło zniszczyć jego szanse w tej rozgrywce.. może mógłby wykorzystać chciwość Herazibraxa, w końcu czy nie zwiększało to jego szans na zjednoczenie się z Amirą?

- Kapłanka też miała jakiś interesujący przedmiot, o którym starała się wiele nie mówić… to był fragment berła, jedna z bodajże siedmiu części.

- Berło... Siedem części... Kapłanka Mitry - Herazibrax wymawiał słowa powoli, obracając je w myślach. - Pewnie musi być to dla niej istotne. Albo dla jej kultu. Cokolwiek, to nieważne... - smok strząsnął myśl i pogrążył się w milczeniu, co jakiś czas wypuszczając w gryzące powietrze kłąb pary.

Kiedy wreszcie zdał sobie sprawę, że dalej stoisz tuż obok żywiołaka, czując jego nieprzyjemny żar, odegnał przywołaną istotę.

- Niedługo powinni podać ci jakąś potrawkę, wyglądasz, jakby coś przydało ci się na ząb... Masz do mnie jakieś pytania, Rashadzie? Chcesz odpocząć, rozejrzeć się po twoim nowym domu, odnaleźć swoją kuzynkę?


“Ciekawe, wydawałoby się, że Berło bardziej zainteresuje smoka, czyżby nie skojarzył?” - pomyślał Rashad. Na wzmiankę o jedzeniu zbladł nieco, przypominając sobie straszny koniec Minevry i swój udział w nim, musiał przestać przywoływać to wspomnienie...

- Dziękuję, myślę że potrzebuję dzień albo dwa na odzyskanie sił po ostatnich wydarzeniach, przy okazji mogę poznać to miejsce... potem rzeczywiście mógłbym spróbować odnaleźć Amirę. Może przekazałbyś mi krótko najważniejsze informacje o naszym bractwie i jak widzisz moją rolę w nim?

- Na pewno nie przydasz nam się pośród wulkanów i rzek lawy. Odpoczywaj, Rashadzie, wszystko przyjdzie w swoim czasie. Tressak pomoże ci nadrobić zaległości - powiedział smok protekcjonalnym tonem. Kihm pojawiła się u progu, gotowa ci usługiwać.

Rashad skinął głową smokowi i zwrócił się do Kihm, odchodząc.

- Moja droga, Herazibrax wspomniał że mógłbym dostać posiłek, potem mogłabyś oprowadzić mnie po tej fortecy… kto ją zamieszkuje oprócz was, Herazibraxa i Tressaka?

- Po niespodziewanej śmierci Sadonakai tylko nasz lud... No może nie licząc tego wielkiego dwugłowego przygłupa. Mamy tu takiego niewolnika, wołają na niego Slud i strzeże drugiego wejścia. No i jaszczurki... I igniguany... A czasami jakaś zbłąkana pryzmonoga przekopie się przez ściany naszych korytarzy. Wojownicy świętują zapolowanie na taką, bo z ich powłok jest najlepszy obsydian. A grot z obsydianu rani mocniej niż drewno, czy nawet stal.

- Po tej stronie płonącej rzeki jeszcze klan Mahyahduhm zamieszkuje odległe jaskinie wysunięte w stronę Morza Ognia. Hodują tam wielkie jaszczurki. Zaś klany skrzydlatych Ibu - Kreehdeh i Kenghuh - mają swoje legowiska wzdłuż klifu - im więcej małpoludka mówiła, tym bardziej była dumna, co nie omieszkała wyrazić słowami: - Jest nas wielu i ciągle rośniemy w siłę.

- Tylko smuci mnie, że wielki Herazibrax niepokoi się tymi salamandrami, które zagnieździły się w kopalni... Obawia się, że to szpiedzy samego sułtana - szepnęła. - A do tego ci przeklęci Azerowie...

- Gdzie teraz, panie mój? - Kihm stanęła na skrzyżowaniu dwóch korytarzy, przy okrągłej sadzawce wypełnionej wodą. Byłeś rozbawiony usłużnością potwora, choć w głębi duszy zastanawiałeś się, jaką cenę zapłaciłeś za swój nowy status.


Zachowanie małpoludzicy w dziwny sposób wydawało się Rashadowi właściwe, poczuł się znowu szlachetnym panem, mającym służbę na swoje usługi…. natomiast od natłoku informacji prawie rozbolała go głowa, ale zdobycie wiedzy mogło być bardzo istotne….

- Może wpierw pokaż mi bramę, a w międzyczasie odpowiesz mi jeszcze na kilka pytań, czym są te pryzmonogi, o których wspomniałaś?

- - Takie... No... Takie stonogi, tyle że wielkie. I z obsydianu. Którą bramę, mój panie? Jedna prowadzi nad most, na drugą stronę rzeki, a druga ku dżungli.

- Dwugłowy Slud to taki olbrzym, chyba ettin?

- Et.. Ettyn... Możliwe. Co za dziwne słowo... - Kihm musiała je pierwszy raz słyszeć. - Wielki Herazibrax otrzymał go w prezencie od sułtana.

- Mówisz, że jesteście liczni, jak wielu z was zamieszkuje okolice Kuźni, rozumiem, że mężczyźni są wojownikami, tak?

- Tak. W samej Kuźni mamy dwa tuziny naszych wojowników i tuzin Ibu.

Rashad słuchał zamyślony, zastanawiając się nad kolejnymi pytaniami:

-To może pokaż po kolei obie bramy… powiadasz, że Herazibrax ma relacje z sułtanem ifrytów, panem Mosiężnego Miasta? To bardzo interesujące, czyli czasami ktoś stamtąd pojawia się tutaj?

- Tak, tak! Jakiś ifryt nawet teraz przebywa w komnacie królewskiej Azerów. Cały czas pilnuje go Tressak. Wszyscy mamy zakaz zbliżania się do tamtego miejsca, więc będziemy musieli przejść drogą okrężną do bramy, przez kwatery moich współbratymców.

- Czyli macie relacje z ifrytami, tak, handlujecie z nimi? Wspominałaś o Azerach, rozumiem, że są jacyś niedaleko i są wrogami Krwawej Czaszki?

- Niedaleko... Są... No po prostu wszędzie! Zawaliliśmy tunele, przez które mogliby się tutaj przedostać, ale wciąż walczą o odzyskanie tego miejsca.

- Po drodze do dżungli spotkaliśmy też plemiona pustynnych nomadów, potomków ludzi i ifrytów, macie z nimi jakieś relacje?

- Czerwoni... Tak, panie, są naprawdę smaczni. Już dalej nie pójdziemy - Kihm wskazała światło na końcu korytarza - zniszczoną bramę, w której majaczyła sylwetka dwugłowego wielkoluda, z wielką kulą u nogi. - Nie masz panie amuletu, który uchroniłby cię przed pułapkami, jakie zastawiła Sadonakai na intruzów. Nie wiem panie, dlaczego jeszcze go nie otrzymałeś.

Sam też się nad tym zastanawiałeś. Pewnie Herazibrax jeszcze na tyle ci nie ufał. Byłeś więc wciąż w pozycji niewiele lepszej od więźnia.

Dzięki Kihm zaczynałeś się coraz lepiej orientować w swojej klatce. Widziałeś windy prowadzące do kopalni obsydianu. Wiedziałeś, jak dojść do obserwatorium, niewidocznego dla oblegających bramę napastników dzięki iluzjom optycznym Azerów. Odwiedziłeś wielką halę, która niegdyś pełniła miejsce upamiętniające najwybitniejszych Azerów, a dzisiaj była świątynią Mechuitiego. Gdyby ktoś przyłożył ci nóż do gardła i kazał narysować mapę podziemi, byłbyś w stanie to zrobić.


Rashad spróbował oderwać się na chwilę od swoich dylematów i podziwiał sztukę Azerów, zastanawiając się jak stare jest to miejsce.

- Chętnie bym jeszcze zobaczył widok z obserwatorium, macie może mapę okolicznych terenów na powierzchni? - Zapytał się Kihm.

- Mapy? Nie są nam potrzebne. Znamy dżunglę jak własne dłonie. Może Azerowie takowe mieli. Ich korytarze rozciągają się nawet poza dżunglę. Mieli tu dawno temu wielkie królestwo... - tłumaczyła ci, gdy patrzyłeś na obsydianowy most rozpościerający się nad rzeką lawy. Skrzydlate goryle pełniły od niechcenia swą wartę.

- Z tego co mówił Herazibrax wynikało, że wasi wojownicy spotkali grupę, z którą podróżowałem, wiesz o tym coś więcej, ponieśliście straty? - zapytał się jeszcze w trakcie zwiedzania Kuźni.

- Były straty. Mój mały, biedny Duhm... - zamyśliła się Kihm. Odwróciła od ciebie oblicze, jednak zdążyłeś zauważyć nienawistną żądzę zemsty, którą ledwo zdołała pohamować.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 02-04-2017 o 13:50.
Lord Melkor jest offline  
Stary 22-04-2017, 22:48   #17
Hungmung
 
Dust Mephit's Avatar
 
Reputacja: 1 Dust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputacjęDust Mephit ma wspaniałą reputację
Skrzydlata groza

Postąpiliście tak, jak powiedział “pan Orryn”. Mieliście nadzieję, że dzięki przewadze zaskoczenia zdołacie sprostać skrzydlatym gorylom - ich nadludzkiej wytrzymałości i żywotności, ich stołowym mięśniom i szybkości, wykształconej przez życie w tych dzikich i nieprzystępnych rejonach. Ta nadzieja niestety mogła okazać się bolesną i brzemienną w skutki naiwnością.

Roztopione Niebiosa dopiero zaczynały się rozjaśniać, posępnie rozpalając się z barwy krwawej na złotą, gdy, paląc się z chęci do najświeższej przygody, zaczęliście wprowadzać w życie swój czyn. Przesunęliście się cicho przez gęstą dżunglę w stronę wzgórzystego terenu. Pod nadzorem Mawashiego zajęliście pozycje i odprawiliście kilka zaklęć.

Rozległy się straszliwe krzyki i jęki behtu - iluzja Orryna. Na chwilę zapanowała pełna napięcia cisza. Zastygliście z nagotowaną bronią jak bazaltowe posągi. Tylko Petra niespokojnie przystępowała z nogi na nogę.

Wzniósłszy się ponad purpurowo-fioletową gęstwę drzew, błoniastoskrzydłe czarne diabły nadciągały w stronę źródła podejrzanych dźwięków, z błyszczącymi kłami. Leciały wysoko, w rozproszonym szyku, w szponiastych palcach dzierżąc łuki. Wasz opór mógł zdać się na niewiele. Wręcz wyglądało na to, że wszyscy zdechniecie ze strzałami w karkach, ciosu jednego nie zadawszy.


Elcadia wpatrywała się w latające, demoniczne małpy z przerażeniem w oczach. Widok potworów, tego ile ich jest, uświadomił jej, że nie mają szans w walce z nimi. Zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie cała grupa zginie w tym starciu, a ona zaprzepaści swoją misję, zaprzepaści misję i poświęcenie swojego ojca i swych towarzyszy. Jej serce przeniknęły niemoc i gniew. Zwróciła wzrok w kierunku Amiry, która tak jak reszta, zastygła w bezruchu z spojrzeniem wbitym w latające małpy.

- Mówiłam żebyśmy tu nie szli, mówiłam, że to misja samobójcza… Nie mamy z nimi żadnych szans… - wycedziła przez zaciśnięte w złości zęby bardziej do samej siebie, niż do otaczających ją towarzyszy. Mimo gniewu starała się mówić jak najciszej w nadziei, że te demoniczne istoty jakimś cudem ich nie dostrzegą.

Mawashii przeszył anielicę karcącym spojrzeniem. Okropna szrama szpecąca jego twarz, będąca ponurą pamiątką spotkania ze skorpioliszkiem, sprawiała, że jego wzrok mógł zastraszyć nawet dzielnych skandyckich wojowników.

- Cisza! Niech nikt się nie waży zerwać szyku! - mnich wiedział, że plan zaczynał się sypać. To była cena, jaką mieli ponieść za pośpiech jego towarzyszy. Lecz teraz było już za późno. Musieli uderzyć w demony najmocniej jak potrafili i korzystając z wywołanego zamieszania, umknąć czym prędzej w kierunku czerwonej dżungli.

Algrad schowany w krzakach z przygotowaną ciężką kuszą liczył nadlatujące stwory. Te małpy były chłystkami dla doświadczonego wojownika, ale takich tu nie było. Jedynie Algrad i częściowo Petra. Krasnolud w duchu przyrzekł sobie, że następnym razem będą działać według jego planu. Bo ten bardzo kiepsko sie zapowiada. Te latające bestie trzeba było ściągnąć jakoś na ziemię, ale jak?

Wasz opór mógł się zdać na niewiele, ale krzywda dla dusz, gdy życie bez walki oddacie. Dlatego przywitaliście potwory strumieniami palących płomieni i strzałami, koncentrując wszystkie wysiłki na najdzikszym z nich, któremu w bojowej furii aż dymiły uszy. Nie zdążył nawet z łuku wystrzelić, a już miotał najstraszliwsze przekleństwa, jakie mógł znaleźć w ograniczonym małpim języku i skręciwszy skrzydłami ostro w prawo, zamierzał uciekać.

Dostrzegliście, jak w powietrzu materializują się wielkie orły. Przywołał je Anlaf, jednak jadowite jęki wrogich cięciw nie pozwalały skupić się na zaklęciu. Drapieżne ptaki zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Ich sylwetki rozmyły się jak mgła. Druid przełknął głośno ślinę. Nie zamierzawszy stać się plonem łuczniczej zabawy skrzydlatych goryli, przykrył siebie, Elcadię i Mawashiego całunem niewidzialności.


Amira widząc znikających towarzyszy uznała to za sygnał do odwrotu i przykryła niewidzialnością siebie i Petrę. Miała żal do anielicy, która swą histeryczną reakcją popsuła morale drużyny. Prawdę powiedziawszy w tej chwili poza tworzeniem wody i leczeniem nie widziała dla niej żadnego zastosowania. Dlatego planowała przy pierwszej możliwości znaleźć mniej histeryczną “wodziankę” a tej pozwolić iść swoją drogą.

Kiedy zaś druid magicznie znikł, dotąd ostrzeliwujący go goryl, wielka bestia o niebieskim futrze, ryknęła: “Kvaluk!” Deszcz strzał spadł w miejsce, w którym stał niewidzialny Anlaf. Zanim czar niewidzialności prysł, fontanna krwi wytrysnęła z ran druida, a on sam padł na trawę. Elcadia odruchowo zaczęła wznosić modły ku Mitrze, które uchroniły rannego od śmierci. Nie utraciwszy trzeźwości umysłu Anlaf zamienił się w pająka, niewielkiego krzyżaka i znikł pośród ździebeł trawy.

Ranny Mawashii, którego przywykły do łowów i wojen doborowy oddział skrzydlatych goryli obrał na kolejny cel, widząc, że towarzysze nie wytrzymują naporu strzał, zawołał donośnym głosem:

- Za kamienie! Szybko! - i w kilku susach schronił się za skałami, niemal w tym samym momencie wypuszczając z cięciwy strzałę, która drasnęła skroń goryla o leniwym oku. Skowycząc z wściekłości i bólu małpolud potrząsnął wielką jak bochen chleba pazurzastą pięścią. Łatwo je sprowokować, pomyślał Algrad, który cierpliwie zwalniał cięciwę kuszy, samemu rzadko wystawiając się zza skały na grad strzał.

Amira widząc co się dzieje wychyliła się zza skały po czym cisnęła kulą ognia wprost w największe skupisko latających goryli, przysmalając im futro, którego strzępy unosiły się w powietrzu po wybuchu. Niestety zdaniem Amiry paliły się zdecydowanie zbyt wolno, jak prawie wszystko na tym popieprzonym Planie. Gogusiowaty goryl o niebieskim futrze piszcząc z bólu rzucił się do ucieczki. Amira nie czekając na koniec przedstawienia schowała się za skałę bo przecież najważniejsze jest własne bezpieczeństwo.

Kilka gestów błyszczącą różdżką wystarczyło Orrynowi, by potworowi zaczęło kręcić się w głowie. Wzory kreślone przez gnoma tak go zahipnotyzowały, że ten zapomniał machać skrzydłami. Czarodziej liczył, że bestia roztrzaska czaszkę o skałę i... Niestety się przeliczył. Po chwili bezruchu małpolud podniósł okrwawiony, rozbity łeb, a jego zamglony bólem i bezrozumną furią wzrok spoczął na Orrynie. Przeszywające spojrzenie drapieżnika ścięło mu krew w żyłach. Skrzydlate straszydło raptem wystrzeliło ku drobnemu magikowi, chwyciło go pazurzystymi łapami i wzbiło się w powietrze, kiedy pozostali nieubłagani napastnicy zaczęli was okrążać, zsyłając na wasze głowy lawinę strzał.

Mawashii mimo ran starał się kontrolować sytuację na polu walki. Złapał kolejną wrogą strzałę w locie i wtedy zobaczył, jak skrzydlate straszydło porwało ich kompana.

- Orryn! - jego donośny głos rozbrzmiał w okolicy. Mawashii ruszył z taką lekkością, jakby sam wiatr go niósł, bez żadnego wysiłku ze strony mnicha. Omijając kolejną falę strzał, przeskoczył z kocią gracją nad grubym, wyrastającym z ziemi na parę stóp korzeniem. Nie on jeden próbował zatrzymać demona. Amira, zmieniona za pomocą magii w ogromnego goryla, cisnęła skałą za przeciwnikiem - niestety chybiając. Dopiero pocisk wystrzelony z kuszy anielicy dosięgnął celu, spowalniając goryla, a to mnichowi wystarczyło. W następnych dwóch susach doskoczył do demona na chwilę zanim ten zaczął wzbijać się wyżej w powietrze. Z szybkością, jaką mogli mu pozazdrościć nawet zawodowi łucznicy, Mawashii wystrzelił dwie strzały, jedna po drugiej. Goryl zawył głośno, gdy pocisk ugodził go w bok, lecz drugi, trafiając w tył szyi i przebijając ją na wylot, szybko przerwał jego krzyk. Wielkie cielsko uderzyło o ziemię przygniatając gnoma.

- Zejdź na dół, to ci utnę ten przeklęty łeb! - wykrzyczał Algrad do małpoluda, który zdobił swoje ciało kośćmi. Goryle w przypływie furii były zdolne do każdego głupstwa i krasnolud się nie przeliczył. Bestia odrzuciła łuk i zeskoczyła na ziemię całym ciężarem pokracznego cielska. Z przerażającym, drażniącym rykiem rzuciła się do walki.

W myślach Anlafa kłębiła się prawdziwa litania przekleństw. Gdyby tylko miał możliwość rzuciłby pewnie każdą obelgę zasłyszaną pośród piratów Królowej Hebanowego Wybrzeża. Wiedział jednak w jakim położeniu była teraz reszta towarzyszy. Kiedy wypatrzył potencjalną tarczę przed gradem strzał, wrócił do swojej naturalnej postaci. Chowając się tym razem za skałą po raz kolejny przyzwał wielkie orły i posłał je do walki.

Nim aasimarka zdążyła zareagować na lecącą lawinę strzał było już za późno, dziewczyna nie była w stanie ich ominąć. Z każdą wbitą strzałą jej ciało przechodziła salwa ogromnego bólu. Świat przed jej oczami stał się rozmazany, a po chwili zapadła ciemność. Kapłanka, nieprzytomna upadła na ziemię, by chwilę później zostać porwana przez jednego ze skrzydlatych goryli. Jednak nie wszystko było stracone. Petra odruchowo wypowiedziała sylaby modlitwy, która oślepiła bestię, a Mawashii, nadludzko szybki dzięki magii Amiry, biegł ile sił w nogach, posyłając jedną strzałę za drugą. Wielkie orły Anlafa dziobały i darły pazurami futro i skórę porywacza. Nagle, lecący nisko nad ziemią małpolud zarył pyskiem w obsydianowy piach, gdy strzała unieruchomiła jego skrzydło, które eksplodowało fontanną czarnej krwi. Otoczony, jeszcze przez chwilę toczył nierówną walkę z drapieżnymi ptakami i mnichem, aż w końcu zesztywniał, a powietrze wypełniło się osobliwą mieszanką zapachów kokosów i krwi.

Tymczasem Algrad odrzucił kuszę i zwarłszy się ze sprowokowanym soczystą wiązanką przekleństw napastnikiem, uderzył młotem w osłonięty skórzanym pasem brzuch zwierzoluda. Skrzydlata bestia upadła na jedno kolano z bolesnym jękiem. Krasnolud cofnął się z chłodną rozwagą. Oczy mu groźnie błyszczały, a na ustach zawitał bezlitosny uśmiech. Runął wściekle, zadając cios obuchem prosto w szeroką pierś potwora. Kościany naszyjnik noszony przez goryla rozpadł się na tysiąc odłamków. Oddech potwora stał się nierówny i urywany, ale nie poddawał się. Ciosy padały nieskładnie, jednak niewiele brakowało, by powalił czempiona na posadzkę, wiążąc go w morderczym uścisku. Algrad zdążył zadać decydujące uderzenie - młot rozłupał bestii czaszkę w chwili, gdy ta unosiła łapy do gardła krasnoluda.


Amira po rzuceniu zaklęcia przyspieszenia na mnicha rzuciła się do ucieczki, planując zachować swoje marne życie na później. Nie zdążyła nawet dobiec nawet do najbliższych krzaków, kiedy poczuła na sobie łapy małpola. Nie wahała się ani chwili, zacisnęła jeszcze mocniej ściskany w dłoni sztylet i jednym gwałtownym ruchem dziabnęła, wprost w opresora. Cuchnący łajnem goryl zapiszczał, jednakże pomimo, że właśnie wypływało jego oko nie puszczal swej zwierzyny, rozumiał bowiem że gdyby to zrobił jego ofiara byłaby bezsensowna. Amira spróbowała jeszcze rzucić zaklęcie ostatniej szansy, pewna że żadna latająca paskuda nie oprze się sile jej woli. Spojrzała głęboko w jego aktualnie jedyne oko i powiedziała spokojnym głosem:

-Zostaw tę niewiastę i udaj się pilnie do szamana, jesteś ciężko ranny.

Małpol spojrzał na nią i w jego spojrzeniu zobaczyła błysk ironii, po czym zaczął się wznosić, obejmując ją stalowym uściskiem. Gdy tak lecieli w górę, Amira spojrzała na pole bitwy i widząc porażkę swych towarzyszy postanowiła poddać się losowi, mając nadzieję, że fortuna tym razem poda jej dobre karty. W głębi ducha liczyła że gdy doleci na miejsce, uda się jej zmanipulować małpy lub zawrzeć sensowny układ ze smokiem. Zawsze to była większa szansa na przeżycie niż w najlepszym razie upadek z wielu metrów i pałętanie się samotnej i rannej po dziczy. Gdy tak leciała, uświadomiła sobie, że z jej pleców cieknie krew, widać w trakcie ucieczki dostała strzałą.

Elcadia dogorywała, leżąc pod cielskiem niedoszłego porywacza. Mawashii był zbyt oszołomiony, by jej pomóc, co było konsekwencją końca przyspieszającego zaklęcia Amiry. Wypowiadane histerycznym głosem modlitwy Petry sprawiły, że wokół niej rozległo się upiorne zawodzenie, monotonne i jakby dochodzące z daleka. To duchy krasnoludzkich przodków - prastarych starców o długich, białych brodach i włosach i z jarzącymi się czerwonymi oczyma - przybyły na rozkaz kapłanki. Wznieśli tarcze z wyblakłymi herbami i topory. Ich bojowy okrzyk był tak głośny, że mógł targnąć górami. Na ten widok dwie bestie ogarneła panika. Poczęły uciekać przed zmarłymi jak liście gnane wiatrem i... Młotem Algrada. Niestety uciekły, uciekły razem z pojmanym Orrynem.

Nad polem bitwy rozbrzmiała jeszcze jedna inkantacja druida, jednak nic się nie stało. Kilka bić serca później porwany przez skrzydlate monstrum Anlaf zniknął wam z pola widzenia. Było was coraz mniej. Gorylowi, który usiłował zabrać ze sobą Mawashiego, żelazny młot Algrada strzaskał kości, a kusza Petry wbiła zimny grot w umięśnioną nogę, dopełniając jego ponury los.

Mawashii, Algrad i Petra zrobili co mogli. Wystrzelona za blisko strzała, magiczne płomienie, które porywacz zręcznie wyminął czy draśnięta od rzuconego toporka łydka skrzydlatego goryla - były to działania podjęte nie dla spodziewanego sukcesu, lecz dlatego, że w waszej naturze leżała walka do ostatniego tchnienia. Ostatniego tchnienia Elcadii. Dla niej był to koniec drogi. Dla was - początek nowej lub... Początek końca, bo oto małpie pokrzykiwania i nawoływania, pełne drapieżnej determinacji, rozbrzmiewały coraz bliżej jak maczety przedzierające się przez gęste zarośla. Co robicie? Uciekacie tak, jakby goniły was wszystkie demony? Stajecie do kolejnej nierównej walki? Kryjecie się między drzewami? Czy poddajecie się, czując miażdżącą przewagę waszego przeciwnika?


Algrad patrzył jak małpolud ze skrzydłami oddala się Elcadią. Był zły, że jego topór nie sięgnął celu. Przypomniało mu się jak stracił kilku swoich towarzyszy będąc bezradnym jak w tym przypadku. No ale trzeba było działać, a wróg się zbliżał.

- W nogi i do tylnego wejścia! - Warknął Krasnolud dość głośno by pozostali kompanioni usłyszeli, ale też tak by przedzierający się wrogowie nie mieli szans na usłyszenie słów. Krasnolud miał plan i to była ostatnia szansa na jego powodzenie. Niestety przetrzebiono ich szeregi, ale może się uda.

- Szefie, pora się stąd wynosić - rzuciła zdyszana Petra. - Tam nie ma żadnego Zabójcy Smoków. Wymyśliłam tą bajeczkę na poczekaniu, żebyście przestali gadać i wzięli się do roboty.

- Że jak? - Krasnolud zwolnił i spojrzał na kapłankę. Zaczęła go ogarniać furia, którą szybko powstrzymał. Wiedział, że teraz nie ma czasu. - Rozmówimy się później! - Warknął i przyspieszył.

Mawashii także był pod dużym wpływem emocji. Jego plan - przez zbytni pośpiech - zawiódł. Towarzysze martwi lub porwani. Nie tak to sobie wyobrażał, nawet w najgorszych planowanych scenariuszach. Pierwszy raz od dawna zdarzyło mu się ciskać pod nosem przekleństwa. Gdy odgłosy nadchodzących wrogów przybierały na sile, zawołał do krasnoluda. - Algradzie, musimy uciekać do dżungli! Tędy, za mną!

Krasnolud spojrzał na Mawashiego i burknął.

- A co ja właśnie robię?- I kontynuował wycofywanie się na z góry upatrzone pozycje. To było niepokojące. Było ich sporo a teraz zaledwie trzy osoby urwały się z pułapki, którą sami zrobili. ~ Żenada. ~ Pomyślał i zaczął rozglądać się gdzie by tu skręcić aby zmylić pościg. Najlepiej jakiś strumień, ale w tym przeklętym, ognistym kraju raczej to niemożliwe. Może jakieś skały gdzie ślady na skałach nie pozostaną.
 
Dust Mephit jest offline  
Stary 27-04-2017, 10:33   #18
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wieczni wojownicy
Obudziliście się tak gwałtownie, jakby wylano na was kubeł zimnej wody. Wokół panowała absolutna ciemność. Przez dotyk czuliście, że leżycie na suchej, kamiennej posadzce. Leżeliście tu nie wiadomo jak długo ani dlaczego, zupełnie nadzy, rzuceni na chłodne kamienie. Jednak byliście cali i zdrowi. Odruchowo zaczęliście zasłaniać swe intymne miejsca, zawstydzeni.

Wszystkie wspomnienia wydawały wam się takie odległe i rozmyte, a niektóre zdawały się nawet do was nie należeć. Oskar pamiętał, jak szkicował rysikiem sfinksa, istotę z legend, a nigdy w życiu nie rysował, choć miał ku temu predyspozycje, bardzo zręczne palce. Katona, jak niewyraźny, nocny koszmar, nawiedzała wizja jego śmierci, śmierci w ognistej czeluści rzeki lawy. Zaś obrazy pojawiające się w umyśle Shillen przepełniały ją jakimś niezrozumiałym poczuciem misji, której znaczenia nie potrafiła wytłumaczyć, choć... Po tym wszystkim, co w życiu przeżyła, musiała przyznać, że nawet tak mglista świadomość własnego przeznaczenia była uczuciem o wiele milszym od dotychczasowej egzystencji, przypominającej błądzenie w ciemności, po omacku.

Shillen, Katon i Algrad (niestety już bez Petry), których oczy były przyzwyczajone do mroku, stanęli przed pomnikiem na środku tego niewielkiego grobowca. Rzeźbą idealnego ludzkiego wojownika, tak bliską doskonałości, jak tylko można sobie wyobrazić. Musiał być w jakiś sposób pobłogosławiony, gdyż sam jego widok napełniał serca śmiertelników niewysłowionym porządkiem, harmonią, poczuciem wspólnoty. Statuę podpisano “Byrny, 2881 BCCC”.

Nie mieliście pojęcia, co stało się ponad półtora tysiąca lat temu (jeśli obecnie wciąż był 4433 BCCC), ale ta nazwa nie była wam obca. Byrny było niewielką społecznością żyjącą z wydobywania i obróbki rudy żelaza, słynącą z kowali, którzy zaopatrywali owocami swej pracy Miasto-Państwo Niezwyciężonego Suwerena i krasnoludzką warownię Thunderhold. Ten pomnik mógł być wzniesiony na cześć założyciela osady. A to miejsce było pewnie jego... Grobowcem.

Biorąc głęboki oddech poczuliście coraz większy niedostatek powietrza. Czyżby... Pochowano was żywcem w jakichś podziemnych katakumbach?! W instynktownym dla awanturników odruchu zjednoczenia się wobec wspólnego zagrożenia zaczęliście nerwowo obmacywać ściany, szukając wyjścia. Wielki głaz blokował te, które dostrzegli elfowie i krasnolud. Co robicie?


Shillen nie do końca wiedziała co się właściwie stało i dlaczego się tu znalazła. Czuła się jakby ktoś wlał jej do głowy wspomnienia zupełnie nieznanej jej osoby. Nie było jednak czasu na zastanawianie co się wydarzyło, wiedziała, że muszą się stąd wydostać. Zauważyła, że Katon i krasnolud też spoglądają na wielki głaz. - Musimy chyba go jakoś przesunąć - wiedziała, że mówi oczywistą rzecz jednak czuła potrzebę przerwania panującej tu ciszy.

Katon niemal czuł ogień z lawy od której miałby zginąć. Paroksyzmy bólu przeszywały ciało, a świadomość docierała powoli do umysłu elfa. Nie pamiętał, jak znalazł się w tym miejscu, jednak jego płuca chłonęły zatęchłe powietrze, a wzrok wyławiał z mroku niewyraźne kontury… grobowca. Jego dawni towarzysze również tu byli... i chociaż kojarzył drowkę, krasnolud wyglądał obco. Katon zauważył leżący na ziemi kamień pokryty mchem błyszczącym w ciemności, który chwycił w obie dłonie… - Arivae… - czarodziej zaintonował najprostszą sztuczkę i patrzył z rozszerzającymi się oczyma na blask wydobywający się z kamyka. Elf wstał, unosząc go wysoko nad głowę, dokładnie oświetlając pomieszczenie. - Grobowiec?



Grobowiec Byrnego, czempiona Prawa

Grobowiec. Z kutego kamienia. Fachowa robota, być może krasnoludzka. Pomnik Byrnego dominował w półokrągłej komnacie. Dwa posągi wojowników w hełmach, podpisane Cuthbert i Diderik, wzniesiono po lewicy i prawicy bohatera. Ciała tej trójki najwidoczniej spoczywały pod rzeźbami od stuleci. Sala ogólnie nie sprawiała wrażenia zapomnianej, zakurzonej ruiny. Musiała być odwiedzana raz na jakiś czas jako miejsce kultu lokalnej społeczności. I, sądząc po wielkim głazie, pilnie strzeżona przed hienami cmentarnymi i innymi nieproszonymi gośćmi. Co was wcale nie dziwiło, biorąc pod uwagę symboliczne znaczenie tego miejsca, jednak niepokoiło, gdyż... W obecnej sytuacji mogliście zostać posądzeni o bycie takowymi. Choć nigdy nie słyszeliście o śmiałkach, którzy odważyliby się plądrować grobowce nago.

Rashad przez chwilę dochodził do siebie w niedowierzaniu i oszołomieniu... ostatnie wspomnienia były niczym sen, ale wydawało mu się że umierał na jakiejś arenie w miejscu, gdzie niebo było rozpalone... Mosiężne Miasto? Czy umarł i jego dusza trafiła do Otchłani, czego się lękał?

Ale to miejsce nie wyglądało na Otchłań, nagle pojawiło się światło przywołane przez osobę którą poznawał. Z niedowierzaniem rozejrzał się dookoła, patrząc na nagie postacie, które również wydawały mu się znajome i z którymi podróżował po Planie Wody i Ognia i jedną osobę, jego krewniaczkę Amirę, która była mu aktualnie najbliższą rodziną, chociaż widok jej pięknego ciała bez ubrania robił wrażenie na każdym mężczyźnie… podobnie jak atletyczne, zgrabne, choć poznaczone bliznami ciało Mrocznej Elfki Shillen, z którą krótko podróżował… sam też powinien się czymś okryć, ale nic stosownego nie widział...

- Nic z tego nie rozumiem, gdzie ja jestem, Katonie, Shillen, Oscarze, przecież wy przepadliście w Tlan, martwi lub zamienieni w posągi… Amiro, myślałem że cię utraciłem i stałaś się niewolnicą ifrytów?

Anlaf powoli otworzył oczy, a mimo to nie widział nic. Usłyszał za to głosy, których usłyszeć już nie powinien. A zaraz potem zobaczył nikły blask zaklęcia rzuconego przez znajomego elfa. - Shillen? Katon? Gdzie my... chwila. Pamiętam jak wpadłem do lawy. Ja... Umarłem. Cholera! Wiedziałem, że ta misja to proszenie się o śmierć! - Nie zdążył jednak dokończyć zdając sobie sprawę, że jego polegli towarzysze jak i on sam są całkiem nadzy. Zmarszczył brwi jakby zastanawiając się gdzie właściwie jest. - Grobowiec... W sumie to adekwatne miejsce dla bandy nieboszczyków co? - Objął wzrokiem komnatę rozglądając się za resztą towarzyszy i rozpoznając Skandyka - Oscar?! Też tu jesteś? Haha! Już myślałem że cię nie zobaczę jak nas ten sfinks przeniósł na Plan Ognia. Zaraz będziemy mieli całą załogę Królowej w komplecie! - zawołał z uśmiechem druid. - No, może poza tą parą - dodał kiwając głową na kuzynostwo. - Ktoś z was pamięta jak się tu znaleźliśmy?

- Przyszli Azerowie, wielu Azerów a potem była już ciemność - odpowiedziała Amira nieświadoma, że jej odpowiedź jest pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Następnie kierowana instynktem zbliżyła się do Rashada szukając w jego towarzystwie zarówno otuchy jak i obrony.

Rashad czule położył dłoń na ramieniu Amiry, pozwalając by ona oparła głowę na jego ramieniu, jednocześnie uważając by biorąc pod uwagę ich brak ubrania nie stykali się w niestosowny sposób:

- Nie obawiaj się, zostaliśmy zdradzeni i pohańbieni, ale najwyraźniej bogowie nie mogli pozwolić by prześwietny ród Al-Maalthirów tak skończył, jeszcze zapiszemy się na kartach historii… - Odpowiedział cicho Amirze, następnie zamyślił się na pytanie Anlafa.

- Niestety nie wiem albo nie jestem sobie w tej chwili w stanie przypomnieć… ja i Amira zostaliśmy sprzedani przez smoka Herazibraxa, zdradzieckiego gada, w niewolę ifrytów z Mosiężnego Miasta i tam jak się wydaje zginęliśmy lub byliśmy bliscy śmierci, natomiast ty jak rozumiem zginąłeś w próbie ataku na Wietrzną Kuźnię… zostaliśmy chyba wskrzeszeni przez jakąś potężną siłę powiązaną z tym tutaj miejscem… czy ktoś widział Minervę, nie jest tu chyba z nami a wiem, że nie żyje, zginęła na moich oczach…

Nerwowo złapał oddech, przypominając sobie niczym koszmarny sen okoliczności jej śmierci… dostał wtedy od smoka wspaniały miecz z którym związał się magicznie, czy miał go też w niewoli ifrytów, nie do końca pamiętał? Wyciągnął dłoń w bok, próbując przywołać miecz do ręki swoim mistycznym sposobem. Może nawet w pewnym sensie to lepiej, że nie było tu Minervy, biorąc pod uwagę jego udział w jej śmierci, ale żal mu było też miecza... chociaż jeżeli ceną była jego dusza to wolałby jej nie płacić...

Ku twojemu zaskoczeniu, znajomy oręż - ciężki, długi łuk i wykuty we Wiecznej Kuźni rapier - zmaterializowały się w dłoniach. Szkoda tylko, że nie mogłeś w ten sposób przywołać jakiegoś odzienia. Spojrzałeś ze zgrozą na ostrze, które wciąż szpeciła ciemna plama krwi Minervy. Pewnie dlatego jej tu nie było.

Amira spojrzała na broń z uwagą:

- Masz nowy rapier, i zdaje się, że musisz go wyczyścić, chyba nie za bardzo dbałeś o niego na arenie...

- To magiczny rapier, niestety krew z niego nie schodzi…. - odpowiedział ponuro Rashad nie za bardzo mając ochotę na wdawanie się w szczegóły przy całym towarzystwie. Z wypowiedzi Amiry mógł się domyślić, że też zginęła i raczej nie chciał wypytywać krewniaczki o jej pobyt w haremach ifrytów, gdzie pewnie spotkały ją rzeczy o których wolałaby zapomnieć, zredukowana jak on do roli zabawki tych potworów i zmuszona do spełnienia ich zachcianek, przynajmniej on mógł zginąć z bronią w ręku…..

- Jesteś w stanie rzucić jakieś zaklęcie, które mogłoby pomóc nam odsunąć ten głaz, zaczyna robić się duszno?

- Nie bardzo, chyba że masz kokon gąsienicy najlepiej pełny, ale od biedy zdałby się zasuszony, ale tak to nie… ewentualnie możemy sami odsunąć ten głaz zamiast stać tak i gadać po próżnicy... - to mówiąc skierowała się do wyjścia i zaczęła się bacznie przyglądać głazowi zastanawiając się jak najłatwiej go przesunąć. Nigdy nie była zbyt pruderyjną osobą dlatego osłanianie miejsc intymnych przez towarzyszy w momencie w którym groziła im śmierć z braku powietrza wydawało jej się być śmieszne.

Po oględzinach kamienia Amira stwierdziła, że jego przesunięcie nie będzie wielką filozofią. W kamiennej posadzce można było zauważyć charakterystyczne wyżłobienie. Wystarczyło połączyć wspólne siły. Nie zastanawiając się więc ani chwili przystąpiła do dzieła, miała jednak nadzieję że inni niedługo do niej dołączą.

Dało się wtem usłyszeć cichy, przeciągły jęk, który mimo, iż nie składał się ze słów w żadnym istniejącym języku, zdawał się wprost mówić “jeszcze pięć minut...”. To Skandyk, który mimo, że obudził się już dobrą chwilę temu, ciągle nie potrafił przywołać zmysłów do porządku. Wszystkie ostatnie wspomnienia kotłowały mu się w głowie. Dziwnym uczuciem jest pamiętać własną śmierć - nie mówiąc o dwóch. Najpierw poległ w walce z widmem na latającej wyspie. Później, już w zupełnie innym, gorętszym miejscu, siedząc na rozpalonym, czarnym pyle z obsydianu i otoczony zwłokami martwych ifrytów, wyzionął ostatni oddech wśród czerwonych drzew. Zapisując swoją historię na kartach starannie prowadzonego notesu i uważając, by nie zabrudzić wszystkiego własną krwią, starał się jak najwięcej przekazać komukolwiek, kto znajdzie jego notatki. “Zaraz, zaraz… jakie notatki?!” Szok Oscara pogłębiał fakt, że przez całe swoje życie nigdy nie nauczył się czytać, nie wspominając o kaligrafowaniu. Jedyne do czego Oscarowi mógł przydać się papier, to w najlepszym wypadku do wycierania mieczy. Znajome twarze dodawały mu jednak otuchy.

- Obiecali mi walkirie - zwrócił się w stronę Anlafa i zakaszlał lekko, miał strasznie zaschnięte gardło - A widzę, że dostałem tylko twoją paskudną mordę. Dobrze cię widzieć stary druhu.

Światło Katona z początku go oślepiało, lecz teraz było nieodzowną pomocą. Rozejrzał się i zorientował, że oprócz krasnoluda (którego widok nago nie był najlepszym sposobem na rozpoczęcie dnia), znajdowali się tu tylko jego starzy znajomi. Szczególną uwagę poświęcił Amirze i Mrocznej Elfce, którą znał jeszcze z Królowej.

- Może i nie ma walkirii, ale jednak na widoki nie można narzekać - zaśmiał się Oscar, lecz zauważył, że wszyscy byli bardzo skupieni na próbie odsunięcia głazu, który więził ich w grobowcu. Sam też czuł, że zaczyna mu się oddychać coraz ciężej, więc już bez dalszych komentarzy uniósł się z zimnej posadzki i ruszył pomóc kompanom.

-Widzę, że nawet po śmierci masz długi i niewyparzony język Skandi… - Shillen powiedziała spoglądając w kierunku niebieskookiego wojownika, lustrując go wzrokiem - ale jak się przyjrzeć to chyba na tym się kończy. - rzuciła szyderczo i zachichotała pod nosem.

- Ah, jest i nasza królowa cierni… piękna i niepokorna jak zwykle. Spokojnie, tobie poświęcę tyle samo uwagi, nie ma potrzeby się złościć - odgryzł się Oscar stąpając boso po zimnych kamieniach grobowca.

Amira spojrzała na zbliżającego się barbarzyńcę z politowaniem, po czym pozytywnie oceniając jego muskulaturę ustąpiła mu miejsca przy głazie:

- Widać każdy ma takie walkirie na jakie sobie zasłużył, zresztą co ci szkodzi, zawsze możesz spróbować poskarżyć się kapłanom na niezgodność zamówionego towaru z oczekiwaniami - roześmiała się perliście.

Algrad stał i rozglądał się z początku, ale kiedy usłyszał pierwsze głosy i inkantacje czarów chciał chwycić za topór. Nie znalazł. Był nagi. Rozejrzał się i zobaczył kilka znanych twarzy i kilka nowych. Coś mu się nie zgadzało. Części z nich nie poznał i byli sporo niżsi wcześniej. Czemu? Zastanowił się chwilę i ruszył do głazu by pomóc. Idąc patrzył na pozostałych i lekko się uśmiechnął. Krasnolud miał długą brodę która zasłoniła co trzeba więc rzucił do reszty.

- Ruszta się! Wieczności nie mamy. Pogruchacie sobie jak wyjdziemy.- Naprężył mięśnie i zaparł się. - A wy co? Zaproszenia potrzebujecie?- Warknął do ociągających się.

Głaz zaczął ustępować pod waszym naporem. Czyniliście szuraniem niemiłosierny hałas. Wkrótce zaczerpnęliście świeżego powietrza, zimnego i orzeźwiającego, co było miłą odmianą od duchoty tropikalnych wysp i gryzących pyłów Planu Roztopionych Niebios. Musiało dochodzić z zewnątrz. Przed wami rozpościerał się korytarz utrzymany w podobnej grobowcowi stylistyce, choć krasnoludzkie oko mogło zauważyć, że po obu stronach zaplombowano, zamurowano wiele jaskiniowych tuneli. Krypta musiała zostać wybudowana w centrum kompleksu naturalnych jaskiń wydrążonych wieki temu przez wodę. Na końcu korytarza widzieliście schody prowadzące ku górze, pewnie do wyjścia. Co robicie?

Amira spojrzała na towarzyszy:

- Poszperać po lochach zawsze zdążymy, ale warto byłoby się przekonać jaka jest sytuacja tam na zewnątrz, tak abyśmy w razie czego wiedzieli gdzie uciekać. Swoją drogą jeśli nadal mamy rok 4433 zapraszam was na przyjęcie powitalne u mojego małżonka, to jedynie pięć dni pieszo stąd…

- Druid parsknął głośno śmiechem - Wolne żarty! Zginąłem realizując twój ostatni plan. Katon i Shillen zginęli, bo daliście nogę kiedy tylko zobaczyliście skorpioliszka. Myślisz, że będziesz po tym miała jakiś posłuch? A co z resztą? Elcadią? Mawashim? Co z Minervą?

- Nikt ci nie każe mnie słuchać, ja też nie mam zaufania do druida który nie potrafi przewidzieć jak zachowa się ranne zwierze i idzie wąchać sobie kwiatki z młoda damą, jeśli chodzi o Elcadie i Mawashiego to nie mam pojęcia co się z nimi stało, ale pani Minerva niestety zginęła… zresztą podobnie jak my wszyscy. Jedno jest pewne tu jestem u siebie i myślę, że nawet pierwszy napotkany chłop odprowadzi mnie do mojego małżonka szlachetnego lorda Barakisa więc nie jesteście mi już potrzebni, jeśli więc nie przyjmujecie mojego zaproszenia możecie iść swoją drogą...

Anlaf zaśmiał się jednak jeszcze głośniej. - Dobre! A ile miałaś do czynienia w swoim życiu z chłopami? Wychędożą cię, a potem zabiją. Pójdę swoją drogą i na pewno będzie ona bardziej rozsądna niż kiedy cię ostatnio posłuchałem.

- Po sułtanie ifrytów będzie to miła odmiana, a wychędożyć szlachetną pannę i dostać za to jeszcze nagrodę dobra rzecz, zresztą niechaj cię bogi strzegą i trzymają z dala od moich wrót bo widać, że jako druid nawykłeś więcej do rozmowy ze zwierzętami niż ludźmi - po czym spojrzała na resztę niby spokojna, lecz uważny obserwator dostrzegł pojawiające się na jej ciele drobne łuski, widać śmierć wprowadziła ją lekko z równowagi - a wy róbcie jak chcecie, ja podtrzymuje swe zaproszenie.

Kiedy ucichła rozgorączkowana słowna przepychanka Anlafa i Amiry, rozległ się stukot butów. Ciężkich butów zbrojnych. Na szczycie schodów pojawiła się poświata światła. Ktoś nadchodził.

Rashad z rapierem w ręku czuł się coraz pewniej, spoufalanie się Amiry z bezczelnie przeszywającym ją wzrokiem Oscarem wywołało w nim dezaprobatę, kiedy ostatnio się z nim widzieli nie byli w przyjacielskich relacjach. Pomyślał, że może to jest taktyczne posunięcie ze strony Amiry, która potrafiła dobrze wykorzystywać swoje uroki kiedy było to niezbędne… ale chamskie słowa Anlafa sprawiły że zaczął tracić cierpliwość i groźnie wyciągnął miecz w jego stronę.

- Pohamuj ten bezczelny język, to nie jest Wyspa Grozy gdzie byliśmy równi, tutaj piratów się wiesza, zresztą zauważ że tylko ja mam tu broń.



Grododzierżca Hetalan i Aelorax, rektor świątyni Hefajstosa

- Rzuć to! - ze szczytu schodów dobiegł wrzask rozdygotanego głosu. - Rzuć to, zbóju!

- Hieny cmentarne? Tutaj? - odezwał się ktoś spokojniejszy.


- Tak - odkrzyknęła Amira - a na dodatek perwersyjne, które włamują się do grobów nago, puknij się dobry człowieku w głowę. Jestem Amira al Maalthir i za dostarczenie mnie do mego małżonka lorda Barakisa w mieście Niezwyciężonego Suwerena czeka cię nagroda a to, że znajduję się tu w tak podłej kondycji jest konsekwencją złej przygody o której wolałabym nie wspominać jeśli pozwolicie.

- Dostarczyć cię dostarczymy... Ale co najwyżej na powrozie, smoczy pomiocie. Rzuć broń, gołodupcu - zwrócił się do Rashada.

- Lecieć po ludzi, panie? - szepnął jakiś nerwowy głos.

- Poczekajcie... Aeloraxie, czy to duchy zakłócają spokój mego przodka?

- Nie, panie. Ludzie z krwi i kości - odezwał się postawny mąż w długiej szacie.

- A więc wytłumaczcie się, gdyż stoicie przed grododzierżcą Hetalanem. Błazeństwa i zboczenia nie będą tolerowane.


Anlaf uniósł ręce w geście poddania. Uśmiech nie zniknął jednak z jego twarzy. - Słyszałeś Rashad? - Zapytał drwiąco - Rzuć to.

-Wybaczcie szlachetni panowie zapalczywą reakcję mojego strażnika, gdyż broni jedynie mego dobrego imienia, rzuć broń. - Amira zwróciła się do Rashada.

Rashad wziął głęboki oddech i upuścił miecz, wiedząc że i tak go może swoją mocą przywołać.

Ten, którego nazwano Aeloraxem, Altańczyk, mrugnął kilkakrotnie, zdziwiony. Barbarzyński lud, z którego pochodził, od wieków polował na Orichalańczyków, aż nie została ich zaledwie garstka, żyjąca w wyizolowanych społecznościach. Ten nie okazywał jednak morderczych intencji względem Amiry. Zerknął za to na nagą Shillen, zupełnie bez emocji, i rozkazał:

- Sprawdźcie, czy nie dostali się tu jakimś tunelem. To może być podstęp. Tego plugastwa się ostatnio namnożyło...

Para zbrojnych z pochodniami w ręku zeszła na dół, ominęła was szerokim łukiem i poczęła rozglądać się po grobowcu.

- Czysto, panie! - strażnicy wycofali się z powrotem.


- Wybacz proszę panie Hetalanie, rozumiem, że sytuacja to jest wielce dziwaczna i nasze słowa mogą brzmieć nieprawdopodobnie, ale my wszyscy byliśmy martwi i zostaliśmy przed chwilą przywróceni zza grobu właśnie w grobowcu twego szlachetnego przodka, nie zdążyliśmy jeszcze zrozumieć tej całej niezwykłej sytuacji, więc wybacz nasze zachowanie…

- Oho… w to to nam na pewno uwierzą - dogryzł po cichu Oscar i wystąpił do przodu, by spróbować ratować sytuację. Wyprężył pierś i wskazał na niej ręką na okropną bliznę, której sprawcą nie mógł być ani ogień, ani miecz, ani żadne zwierzę - Oto dowód grododzierżco. Ta rana przyniosła mi śmierć z rąk widma - wynaturzenia nie z tego świata, które nie powinno mieć tu swego miejsca. Lecz nie pytaj panie, jakim cudem stoimy tu przed tobą, skoro podajemy się za trupy. Szczerze powiedziawszy, sam chciałbym to wiedzieć.

- Panie - Aelorax odezwał się do grododzierżcy po długiej ciszy - to tylko banda awanturników, którzy... Poprzekręcali sylaby zaklęcia teleportacji.

- A więc całe to gadanie o powrocie z martwych to bzdura? - Hetalan zmarszczył czoło.

- Ewidentna bzdura - powtórzył kapłan z uśmiechem. - Wymysł, pozbawiona sensu bajęda, tak jak wszystkie te bajki wymyślane przez biednych prostaczków, w których dobre duchy i wróżki spełniają życzenia. No chyba, że... - Aelorax dobył z szerokiego rękawa szaty sztylet, którym począł się bawić - pragną to... Udowodnić - wyszczerzony Altańczyk zerknął na Amirę. - Skoro raz powrócili z martwych, może drugi raz też im się uda?

- Dajcie spokój, Aeloraxie. Ze strachu gadają trzy po trzy, zapomnijmy o tym - podsumował Hetalan. - Imiona jakieś macie? - grododzierżca zwrócił się do tych poszukiwaczy przygód, którzy jeszcze się nie przedstawili. - Mogą być byle jakie, nie pytam z ciekawości, tylko dla ułatwienia rozmowy. Być może przydałaby mi się wasza pomoc. Skoro potraficie się... Teleportować, umiecie też pewnie wiele innych rzeczy.


- pewnie że tak - odezwała się Amira, kłaniając się dworsko - jeśli Waszmościowe pozwolą mogę pokazać próbkę naszych zdolności, upraszałabym jednak o wypożyczenie nam jakiegoś przyodziewku, gdyż zmieniając miejsce naszego pobytu przypadkowo go straciliśmy, a jeżeli chodzi o pozostałych- Amira zawiesiła głos milcząco akcentując- to jest mój kuzyn Rashad, następnie kłótliwy druid Anlaf, elfi czarodziej Katon, dzielna lecz pyskata łowczyni Shillen, wojownik z dalekiej północy Oscar i tam jest jeszcze krasnolud Algrad z Thunderhold, znany mistrz kowalski.

- Dokładniej Algrad Brogdag z klanu Mahakar z Thunderhold.- Dodał wyłaniając się za pleców towarzyszy. Stanął i skłonił się jak przystało.

- Znajdźcie im coś, nie będą nago po warowni paradować - władyka rozkazał strażnikom i cierpliwie czekał na ich powrót. Hetalan wtopił wzrok w podłogę, natomiast Aelorax wolał zawiesić go na kobiecych kształtach.

Rashad najchętniej policzyłby się z tym Altańczykiem, lecz sytuacja nie była w tej chwili do tego idealna… liczba jego wrogów rosła ostatnio w zatrważającym tempie, lecz sojuszników zbytnio nie przybywało (tym bardziej, że nie wiedział czy do tej kategorii może zaliczyć piratów), trzeba było zachować cierpliwość…

- Tak, stracililiśmy oprócz mojego miecza i łuku cały nasz ekwipunek niestety, więc potrzebujemy wsparcia w tym zakresie, jeżeli chodzi o nasze umiejętności to na przykład ja najprawdopodobniej jestem lepszym szermierzem niż najlepszy z twoich ludzi panie. - Odparł dumnie lecz nie arogancko.

- To śmiałe stwierdzenie, ale to dobrze. Parszywe czasy nastały i jeśli brak wam odwagi, lepiej... No wiecie, teleportujcie się gdzie indziej.

- Dumny jak zawsze, to cię kiedyś zgubi…..- mruknął zirytowany, i dotychczas milczący elf - Rashad nie kłamie, panie Aeloraxie. Ostatnie co pamiętam to morda bazyliszka i jego oczy wielkie jak księżyc w pełni. Jestem całkiem pewien, że umarłem gdzieś na bagnie, zamieniony w kamień… tylko dlaczego mam wrażenie, jakbym się spalił? Skóra jeszcze mnie swędzi jak od oparzeń… ale do rzeczy. Jestem czarodziejem i jestem całkowicie pewien, że to co się tu wydarzyło nie jest włamaniem, a raczej kaprysem bogów którzy rzucili nas w te miejsce. Włamywacz nie przychodzi nagi do grobowca, nie mając narzędzi ani broni. Ani nawet najmniejszej sakwy w której mógłby upchać swój złodziejski łup. Nie jesteśmy złodziejami… ale jesteśmy awanturnikami i być może nie bez powodu bogowie rzucili nas do tej krypty. Dysponujemy licznymi umiejętnościami które będą do waszej dyspozycji, o ile udzielicie nam azylu…i odzienia.

Barczysty Altańczyk zachichotał jakby Katon powiedział coś naprawdę głupiego.

- Myślałem, że ten cudaczny wątek mamy już za sobą. A może jednak nie? - skierował sztylet tak, by błysnąć nim w oko Katona.


- Nie widzę problemów… może być jak chcecie - Katon podniósł lekko dłonie do góry w uniwersalnym geście nie robienia problemów. - Chyba wypiłem nieco za dużo wina… kac chyba jeszcze mnie trzyma… - mruknął wyjaśniająco.

- Sam może jesteś awanturnikiem, ja tam jestem uczciwym kupcem - syknęła mu wprost do ucha Amira.

Algrad tylko pokręcił głową niedowierzając z głupoty i arogancji co niektórych, ale stał cicho czekając na łaskę gospodarza.

- W obecnej chwili jedyne, czym możesz kupczyć, jest... Orichalcum, jeśli plotki o waszej krwi są prawdziwe - wyszczerzył się złośliwie czerwonoskóry Aelorax, gadając dla zabicia nudy. Według pewnej legendy zastygająca krew Orichalańczyka zmieniała się w orichalcum, metal drugi pod względem wartości po złocie i ceniony przez czarodziejów za magiczne właściwości. Chętnych do jego pozyskania, najlepiej z sztywniejących ciał Orichalańczyków, nigdy nie brakowało.

- Po tylu tysiącleciach mieszania z ludźmi nie ma już orichalcum w moich żyłach - roześmiała się Amira. - Jeśli jednak mi nie wierzysz z przyjemnością sprzedam ci fiolkę lub dwie mojej krwi za cenę orichacum abyś mógł się sam przekonać, nie przyjmę jednak jej zwrotu ani nie sama nie zwrócę uiszczonej ceny, z uwagi na fakt, że uprzedzam o cechach charakterystycznych towaru.

“Uczciwym jak cholera”, pomyślała elfka. Przyglądała się napotkanej grupie z nieufnością. Przyzwyczaiła się już w “przeszłym życiu”, że mroczne elfy nie są zbyt lubianą rasą i nie liczyła, że teraz będzie inaczej, jednak za nazwanie jej plugastwem miała ochotę wydrapać oczy i wyrwać język Aeloraxowi.

Rozległ się stukot butów. Strażnicy powrócili, rozdając wam ubrania. Grube, zimowe, z gryzących materiałów, rzadko dopasowane. Czuliście się w nich nieswojo, krępowały wasze ruchy.

- Ty - Hetalan wskazał na Shillen - najlepiej zakryj się od stóp do głów. - Rozszarpią cię na strzępy, jeśli rozpoznają w tobie drowkę. Zdaje się, że cały Podmrok wypełzł na powierzchnię i nikt nie rozumie, dlaczego. Ale o tym jeszcze będziemy mieli okazję porozmawiać. Za mną. A wy - złapał jednego ze strażników za kołnierz - ani słowa o tym, co tu widzieliście.


- Mieszkańcy Podmroku na powierzchni? - zainteresował się Oscar zdziwiony. Wiedział, chociażby z przykładu Shillen, że drowy nie przepadają za światłem słonecznym. Po czym nachylił się w stronę elfki i chcąc znów jej dopiec, dodał półszeptem - Choć jeśli inne drowki wyglądają tak jak ty, to może wcale nie być takie złe.

- A właściwie to jaką teraz mamy datę? - zapytał się zaniepokojony nagle Rashad, wpychając się w nie dopasowane stroje -trochę się podczas naszych podróży zagubiliśmy…

- Jedenasty grudnia 4433 roku - odpowiedział Hetalan.

- I mówisz że nastąpiła jakaś inwazja Podmroku na powierzchnię? Czy demony też się może pojawiają albo ci którzy im służą, chociażby władcom zwanym Królowa Chaosu i Mechuiti?

Aelorax splunął, słysząc demoniczne imiona, jednak nie skomentował ani słowem. Szliście korytarzem. Po pytaniu Rashada zapadła długa cisza... Przerwana śmiechem Altańczyka.

- Okrutny to żart - zaczął bawiący się w najlepsze Aelorax - teleportować losową zbieraninę z cyrku, wariatkowa czy galery niewolników. - Viridistańczyk, Orichalanka, drowka i elf, co lubi pociągnąć. Brakuje wam niziołka. Może jeszcze pół-orka, mielibyście wtedy już na pewno gwarantowany łomot w każdej karczmie. Krasnoludzie z Thunderhold, nie wiem z jakiego klanu pochodzisz, ale niech Hefajstos ma cię w opiece. Wybrałeś sobie nie lada towarzystwo...

- Z klanu Mahakar Panie.- Zwrócił się do Aleoraxa. - Niewątpliwie słyszałeś o moim klanie bo współpraca od lat czyniona była. - Dodał po chwili. Ubrał się w dane mu ubranie. Niezbyt pasowało, ale nie spodziewał się lepszego. Było może z lekka wygodniejsze od zbroi jaką dotąd nosił. Żałował, że jej nie ma. Kilka miesięcy ją wykuwał a teraz był w tych łachmanach. Lepsze to jednak niż bycie trupem.

- To tak jakbyś panie grododzierżco wyprawił się na bezludną wyspę z Karno, tym jednorękim ze świątyni Odyna co hoduje grzechotnika. I zabrali do tego Śmieszka Barta...

- Dość! - przerwał Hetalan. - Koniec żartów na dziś. Wróćcie do mnie z rana, Aeloraxie. Zastanowię się, co z nimi począć.

- Jak sobie życzysz, panie - czerwonoskóry kapłan ukłonił się i skierował do wyjścia, a wy w górę po schodach ponurej warowni. Hetalan przyświecał drogę świecznikiem.


Shillen nie miała ochoty na żadne problemy dlatego według rady Hetalana okryła się ubraniami dosłownie od stóp do głów. Po chwili zwróciła się w stronę Skandyka: - Uwierz, że żadna nie byłaby dla ciebie tak miła jak ja - odszepnęła, po czym uśmiechnęła się głupkowato - Mówisz, że chciałbyś poświęcić mi trochę czasu? Nie boisz się? - zaśmiała się po cichu - W sumie lepszej gęby tu nie znajdę. - rozejrzała się po wszystkich dookoła. - Co nie znaczy, że cię lubię. - rzuciła.

Rashad, zadowolony że grający mu na nerwach Aelorax wreszczie ich opuścił, spojrzał na Pana tej warowni:

- Może najlepiej będzie jak na spokojnie gdzieś usiądziemy i odpowiemy na twoje pytania?

- Może najlepiej wyjdźmy wpierw z podziemi - czarodziej wolał nie kusić losu. Ich sytuacja drastycznie zmieniała się na lepsze. Lepiej było nie kusić losu, skoro każdy dodatkowy komentarz mógł albo setnie ubawić ich przyszłych gospodarzy, jak również śmiertelnie ich obrazić. Mądrzej było więc opuścić podziemia i wyjść na powierzchnię, gdzie możliwe byłoby przyjrzenie się otoczeniu, obyczajom tu panującym, czy aktualnej sytuacji politycznej.

- Czuję zapach korzennego miodu i ciemnego piwa - sprowokował czarodziej mając nadzieję, że gospodarze zrozumieją aluzję elfa.

Hetalan wszedł do jednej z sal i skinął głową urzędującym w niej strażnikom.

- Wyjdźcie i przynieście piwa - rozkazał, mimo że nie uśmiechało mu się pozostanie z wami sam na sam. - A wy siadajcie. Nie, nie tu. Tam dalej, jeśli wola.

Grododzierżca podrapał się po brodatym podbródku. Zastanowił się, bawiąc się ciężkim buzdyganem.

- Nie chciałem tego mówić przy Aeloraxie, ale... Chyba wierzę w wasze słowa. No, przynajmniej... Mniej więcej. Mój przodek, Byrny, półtora tysiąca lat temu poprowadził osadników tutaj, nad rzekę Stillring, gdzie oddał życie w walce z plemionami orków o kopalnie żelaza. Żelazo od wieków jest źródłem naszego utrzymania. Jego grobowiec zbudowano w tym miejscu orczego legowiska, gdzie wyzionął ducha, wraz z Cuthbertem i Diderikiem, jego wiernymi kompanami. A nad grobowcem wzniesiono tą warownię. Najdziwniejsze w całej historii jest jednak to, że Byrny zjawił się pośród przyszłych Byrnejczyków... Znikąd. Mówią, że wylazł z magicznego portalu.

- Żelazo od wieków jest źródłem naszego utrzymania. Ta... Ostatnimi dniami w Byrny osiedliły się dziesiątki, jeśli nie setki... Gnomów głębinowych. Zeszli z Gór Majestatycznych. Wykupują każdego kowala, oferują lepsze ceny. Ludzie się gniewają, a gnomy nie złamały przecież żadnego prawa. W dodatku każdy, kto założy u nas działalność, staje się obywatelem Byrny i jest chroniony przez prawo. Podobny proces zaczął się już w Thunderhold - zerknął na Algrada. - Niedługo twoi pobratymcy mogą nie mieć za co wyżywić rodzin.

- A najlepsze w całej historii jest to, że nikt nie wie, dlaczego to się dzieje. Gnomy milczą jak grób.


- Dziękujemy za twoją gościnę i zrozumienie, twoje zdrowie panie - Rashad wzniósł przyniesiony kufel piwa w toaście, próbując jakoś to wszystko poukładać. Sprawy gnomów i kowali nie za bardzo go obchodziły.

- Czy Byrny trapią jeszcze jakieś problemy? Może były jakieś niepokojące znaki? Omeny na niebie? Dziwne zmiany w przyrodzie? Choroby? Potwory w okolicy? - elf zmarszczył brew. Jakkolwiek informacje człowieka były interesujące, nijak nie mógł oprzeć się wrażeniu, że problemy powodowane przez rosnący monopol gnomów jest po prostu kolejnym ekonomicznym procesem, jakich wiele.

Algrim przez chwilę oniemiał słysząc nowiny z domu.

- U moich rodaków też gnomy się rozpychają?- Nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Jak ta gnomia nacja śmie w ten sposób drwić z krasnoludów. Ocknął się jednak i słuchał dalej.

- Zwykle nasze kłopoty ograniczają się do goblinów nadciągających z południa. Król krasnoludów podarował nam nawet miecze pobłogosławione przez patriarchę Thunderhold, które przekazano wojownikom z oddziału Grondmossa. Miały przechodzić przez goblińskie ciała jak nóż przez masło. Jakie było zaskoczenie porucznika Grondmossa, kiedy zamiast goblinów napotkali - popatrzył na Shillen - Mrocznych Elfów. I tych ich pająkoludzi. I wiele gorszego paskudztwa, a wszystkie zaskoczone zimą i walczące o przetrwanie z determinacją dzikich bestii... Grondmoss ledwo uszedł żywy.

- Chyba… że gnomy musiały w pośpiechu opuścić swoje domy. Rozumiem, że nie chcą nawet powiedzieć skąd przybywają? Z której warowni lub siedliska? Może tam należałoby szukać przyczyn… - elf zamyślił się przez chwilę.

- Z północy. Z Gór Majestatycznych, z hal Glimmerfell, jeśli się nie przejęzyczyłem.

- Może przybycie gnomów i pojawienie się drowów to tematy powiązane.. ale wracając może na chwilę do tematu twojego czcigodnego przodka, czy słyszałeś aby od założenia tej osady ktoś się pojawił w tym miejscu w podobny sposób jak my? Przebywając przy posągu Byrniego czułem moc płynącą z tego posągu, czy on był może wyznawcą Mitry? - Rashad zastanawiał się czy ta cała sytuacja ma jakiś związek z Berłem, z obecnych tu tylko on i Amira wiedzieli, co się z nim stało…Czy bogini ciemnych elfów Pajęcza Królowa Llloth nie była przypadkiem demonem, a tej całej Królowej Chaosu służyły przypominające pająki demony, może było między nimi powiązanie?

- Nie wiadomo mi nic o jego religii, jednak z pewnością stał po stronie Prawa, jeśli te niekończące się dysputy o kosmicznych siłach mają dla was jakiekolwiek znaczenie.

Anlaf tak rozkoszował się widokiem piwa podanego przez strażników, że niemal przestał zwracać uwagę na rozmówców. Dopiero po wypiciu połowy kufla włączył się do rozmowy. - Panie Hetalan. Masz pan tu doborową kompanię, która chętnie najmie się jakiejś roboty. Co więcej nikt nas tu nie zna. Myślę, że dotarcie do tego czemu gnomy uciekły ze swoich domów nie leży poza naszymi możliwościami. A może jest coś innego w czym moglibyśmy pomóc? - po czym wziął kolejny łyk. - Cholernie dobre piwo tu macie panie.

- Dokładnie jak powiedziałeś Anlafie - czarodziej przytaknął druidowi. - Jakie są twoje oczekiwania panie? W czym konkretnie mielibyśmy pomóc? Mamy jedynie odkryć przyczynę problemów, czy też może zająć się nimi? - elf czuł, że gdybać o potencjalnych przyczynach problemów trapiących miasto można było w nieskończoność. Jeśli interwencja bogów spowodowała, że znaleźli się tutaj, najprawdopodobniej nie mieli za wiele czasu, i należało działać. “Ciekawe, czy jest tu biblioteka albo jakieś archiwum. Pewnie spisują kroniki albo roczniki...”

Shillen popijała piwo i przysłuchiwała się rozmowie w milczeniu. Wiedziała, że jej gatunek nie jest tu mile widziany i gdyby znaleziono ją tu samą to zabito by ją bez wahania. Uznała więc, że lepiej siedzieć cicho i nie zwracać na siebie uwagi. “Jeszcze kiedyś mnie usłyszą” pogroziła w myślach.

Krasnolud był z lekka roztrzęsiony. Czy to z gniewu czy strachu a może innej przyczyny nikt nie mógł wiedzieć poza nim. Lecz gdy pojawiło się piwo złapał za cztery kufle i duszkiem osuszył dwa pod rząd. Przy trzecim dopiero otarł brodę i wąsy.

- Nigdy nie lubiłem Mrocznych Elfów. Ale jeśli to prawda, że zaczynają się panoszyć u Was jak i u nas to zrobię co w mojej mocy by im napsuć krwi. - Zwrócił się ni to do Hetalana ni do reszty.

- Gnomy także trzeba przepytać. Nie mogą tak bezkarnie pod przykrywką prawa likwidować konkurencji ludzkiej czy krasnoludzkiej. Algrad dopiero poczuł smak piwa. Może nie wyborne ale krasnoludzkie, ale jak na ludzkie całkiem znośne. Do tego od dość dawna nie miał złotego trunku w ustach co mimo informacji poprawiło z lekka mu humor.

Idealnie byłoby - Hetalan odchylił się na krześle i splótł dłonie na brzuchu - znaleźć kogoś, kto zdobędzie zaufanie gnomów głębinowych, zrozumie, co im dolega i rozwiąże ten problem.

Grododzierżca spojrzał na Shillen.

- No chyba, że wygodniej temu komuś będzie pomówić z drowami, ale one najpierw wypruwają flaki, później pytają.

- Ten ktoś nie musi się martwić o nagrodę, bo problem dotyka całego regionu. Sam Suweren powinien być wdzięczny - Hetalan popił piwa, ściszył głos. - To poważna sprawa...


Rashad ożywił się, słysząc, że sprawa jest istotna dla Suwerena, po porażce, jaką okazała się być dla niego i Amiry wyprawa do Tlan (w sumie mógł sobie wyobrazić że jego przyjaciel Lord Barakis, który sfinansował całe to przedsięwzięcie, nie będzie zachwycony rezultatem...), pomoc Suwerenowi w ważnej dla tego sprawie mogła być kluczem dla ich przyszłości.

- Hm, poważna sprawa, czyżby problemy nie dotyczyły tylko twej domeny, czy istoty z Podmroku pojawiły się też gdzie indziej?. Z tego co mówiłeś, Panie, że te istoty były “zaskoczone zimą”, zrozumiałem że te ciemne elfy niekonieczne sprawiały wrażenie dokonujących podboju, czyżby były uciekinierami? - Powiedział szlachcic również ściszając głos. - Myślę, że możemy pomóc w tej sprawie - spojrzał na towarzyszy, mając nadzieję że nie będą protestować…

Niespodziewanie rozległo się skrzypienie. Drzwi do komnaty uchyliły się. Blask płomienia z kominka oświetlił twarz kobiety.



Margery, żona Hetalana

- Hetalanie... - rozejrzała się niespokojnie. - Kim są ci... twoi goście?

- Margery - grododzierżca wstał - wyjaśnię ci później - szepnął coś jej jeszcze na ucho. Zamknął drzwi.

- Wybaczcie. Wracając do naszej rozmowy, no tak. Kłopoty zdają się być wszędzie w okolicy Gór Majestatycznych. Cokolwiek wypełzło z Podmroku, walczy z nami o żywność, odzienie, przetrwanie. Nie byli przygotowani do tak srogiej zimy. My - tak.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 27-04-2017 o 10:45.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 28-04-2017, 00:05   #19
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
- Powoli. Skoro sam Suweren ma problem z atakami stworów z podziemia, nie bardzo widzę, jak prosty wojownik samojeden mógłby pomóc - Katon z powątpiewaniem spojrzał na Rashada, po czym kontynuował - Grododzierżco, na jaką pomoc lokalnie możemy liczyć z waszej strony, jeśli podejmiemy się działać w waszym imieniu? Potrzebuję biblioteki, bo moją bronią jest wiedza. Jeśli jest takowa, mogę zacząć działać od razu. Z kolei moi towarzysze potrzebowaliby choćby podstawowej broni i rynsztunku, niezbędnego w wojownikom. I jakieś lokum dla odpoczynku i planowania działań. Zdaje się, że jednak tu zostaniemy i odwdzięczymy się za okazane zaufanie - elf patrzył spokojnie w oczy Hetalana czekając na konkrety.

Na słowa “prosty wojownik” Rashad spojrzał się na Katona z irytacją, ale nic nie powiedział.

- Potrzebna ci mała lekcja... Geografii - grododzierżca rozlał łyk piwa na stół i zaczął mazać palcem. - Tu są Góry Majestatyczne. Tu jest Byrny, tu Thunderhold, a tu Miasto-Państwo. Suweren nie jest zagrożony atakami - buforem między Górami a Miastem-Państwem jest Księżycowe Wrzosowisko, które zresztą sprawia, że żadna karawana nie jedzie od Byrny do Miasta-Państwa. Cały handel odbywa się naokoło, przez rzekę Stillring i Ujście Roglaroon. Tak jest dłużej, ale bezpieczniej. Traktatu Rorystone używamy tylko w stronę Thunderhold. Jestem poddanym krasnoludzkiego króla, nie Suwerena.

- Dlaczego więc Suweren miałby być wdzięczny, skoro ani jego ziemie nie są zagrożone, ani wy panie nie jesteście jego poddanym? Rozumiem mgliście, że chodzi o politykę, lub interesy? Wybaczcie, ale patrzę z perspektywy elfa... w dodatku uczonego, niezbyt biegłego w sprawach kupieckich czy dyplomatycznych. Nie jest tajemnicą, że jesteście zdaje się sojusznikami Suwerena… jednak wciąż nie widzę bezpośredniego powodu, dlaczego miałby on być zainteresowany wynagradzaniem kogokolwiek za rozwiązywanie lokalnych problemów… - Katon wzruszył ramionami.

- Bo krasnoludowie i my jesteśmy jego zapleczem surowcowym. Jedna z naszych kluczowych dostaw do Miasta-Państwa... Zniknęła. Kiedy wypłynęła, akurat wtedy zaczęły się kłopoty z Podmrokiem. Zamówienie było naprawdę duże. Sześćset mieczy dla nowego regimentu i tak dalej... Podejrzewam, że szykowali się do jakiejś zaplanowanej operacji. Albo... Do odparcia ataku. Jak my upadniemy, Miasto-Państwo pójdzie za nami. A za Miastem-Państwem cały region.

- Pojmuję. Każdy tu jest od kogoś zależny, i jeśli jeden element się osłabi, rozleci się wszystko… - czarodziej obiecał sobie w duchu znaleźć jakąś mapę. W sumie nigdy nie interesował się geografią ziem centralnych.

- A demony Viridistanu nigdy nie śpią - zerknął na Rashada. - Wracając jednak do kwestii waszego ewentualnego zaangażowania... Tak. Mogę wystawić wam glejt, który pozwoli wam uzyskać stosowne zaopatrzenie u miejscowych kowali i handlarzy. Tylko kupujcie proszę u naszych, nie u gnomów...

- A wsparcie? Jeśli takie okaże się potrzebne, choć mam nadzieję, że nie, to - uśmiechnął się - Pierwszy Regiment Brygady Stillring dowodzony przez Grondmossa chętnie zemści się za poległych towarzyszy. Czterdziestu wojowników, najlepszych jakich mam. Możecie nocować w warowni, tylko wymyślcie sobie jakąś... No wiecie. Jakąś groźną nazwę. Jak ludzie dowiedzą się, że nająłem twardych najemników z drugiego końca świata, to może chociaż na chwilę przestaną się martwić.

- Biblioteka? - grododzierżca wrócił do jednego z wątków poruszonych przez elfa. - Co najwyżej spisy ludności, inwentaryzacje warowni i tym podobne... Ale, ale! Nebellor Szary, go powinniście poznać. To nasz kowal, broń kuje, ale biegły jest w sztukach magicznych i potrafi jedno połączyć z drugim. Prawdziwy diament - słychać było z tonu głosu, że Hetalan zaczął coraz optymistyczniej patrzeć w przyszłość.

- Gdybyście uznali, że to za mało to... Gdzieś na północnym zachodzie w Górach Majestatycznych jest bractwo. Nazywają się Konklawe Mgły i Wiatru. Czarodzieje, prawdziwi mędrcy, patrzą w gwiazdy i wróżą. Z układu ciał niebieskich są w stanie przepowiedzieć przyszłość. Raz na rok któryś do nas zawita, co zawsze jest wielkim świętem - Hetalan nie krył zachwytu dla możliwości tamtejszych magów. - Szlak Rorystone tam nie prowadzi, potrzebowalibyście przewodnika, choć byłaby to niebezpieczna wyprawa, biorąc pod uwagę aktualne problemy.


- Szkoda, że nie przeniosło z nami Orryna - powiedział Anlaf - pewnie wiedziałby coś więcej o zwyczajach svirfneblin. - widząc, że część nie do końca kojarzyła o co mu chodzi rozwinął - przez jakiś czas podróżował z nami pewien gnomi czarodziej. Spotkaliśmy go jeszcze na wyspie. Nawet raz o ciebie pytał - uśmiechnął się do Katona.

- Możliwe. Choć nie znam żadnego Orryna - elf próbował sobie przypomnieć jakichś znajomych gnomich czarodziejów, ale nikt nie przychodził mu do głowy. W Tuli widział ich nie raz, choć nie miał interesu by zamienić z nimi choć kilka zdań.

Oscar na wspomnienie o Orrynie nachylił się do Anlafa i powiedział cicho:

- Apropos tego… musimy później pogadać, gdy znajdziemy chwilę - po czym zwrócił się już do ogółu zebranych. - Nie mam nic przeciwko temu, by nas postrzegali jako najemników z różnych stron świata. Groźną nazwę powiadasz? Cóż… do niektórych tutaj najbardziej pasuje “rozbrykane kuce” - zadrwił patrząc w stronę Rashada - Albo “upstrzone pawie”...

Algrad kiwał tylko głową osuszając trzeci kufel. Informacje i tak daleko idąca współpraca władyki była miłym zaskoczeniem dla krasnoluda.

- A co z Thunderhold? Może moi rodacy coś będą wiedzieli więcej? - Mówił na głos Algrad.
Jeszcze chciał coś powiedzieć, ale pomysły Oskara aż zemdliły go.

- Myślę, że król śpi spokojniej niż my, choć trakt Rorystone jest tak niebezpieczny, że wszystkie wieści docierają do nas z opóźnieniem i zniekształcone. Moja warownia, jedyna w okolicy, na wypadek wojny, nie dajcie bogowie oblężenia jest w stanie pomieścić tylko mieszkańców Byrny, czyli jakieś półtora tysiąca, i do tego jeszcze z dwie setki ludzi. Na zgromadzonych zapasach wytrzymalibyśmy góra dwa miesiące. A we wioskach wokół Byrny mam kolejne pięć tysięcy głów, o które muszę zadbać...

- Ty! Błękitnooki. Może byś się skupił na rzeczach ważnych. Bo póki co to dupy ci w głowie i obrażanie tu zebranych. Może okazać się, że w przyszłości uratują twoje zdegenerowane ciało i duszę. Więc myśl by nazwa była właściwa.- Krasnolud mówił spokojnie i patrzył na nordyka w oczekiwaniu.

- Proponuję “Srodzy”. Krótko i dość tajemniczo. - Przeniósł wzrok po zebranych.

- Większość ludzi i tak nas nie zobaczy, a nawet jakby plotki poszły to tylko część widocznie oddziału widzieli. Gdzieś są ci “Srodzy” jeszcze. - Popatrzył na nordyka dając wyraźnie, że o niego mu chodzi.

Skandyk westchnął. Gdy ostatni raz walczył z widmem, stał ramię w ramię z Rashadem, co w pewnym stopniu przekonało go do arystokraty. Może i krasnolud miał rację… ale Oscar był daleki od przyznania mu jej. - Jestem cały czas skupiony na konkretach. Ale jeżeli tak cię to drażni to zostawię sobie docinki na później - wzruszył ramionami. - Co do nazwy, osobiście postawiłbym na coś dwuczłonowego. Niech będzie i “srogie”. Może roboczo “Sroga Dłoń”? Sugeruje, że działamy wspólnie, jako jedno narzędzie.

- No i zacząłeś wreszcie myśleć o czymś innym niż dupy. - Uśmiechnął się do Oscara. - Toast za nazwę. Ktoś przeciwny?- Uniósł kufel w kierunku Nordyka i popatrzył po reszcie.

- ”Sroga pięść” może? - Odparł Rashad, który tym razem zignorował zaczepki, cenił sztukę szermierczą i odwagę Oscara, a jego żarty mniej go denerwowały niż złośliwość i czepialstwo Anlafa. Nie takie rzeczy już słyszał, Viridistańska arystokracja miała naprawdę cięty język.- Rozumiem więc, że przyjmujemy mądrą ofertę naszego szlachetnego gospodarza? Zwrócił się do reszty.

- Z praktycznego punktu widzenia patrząc, jedyną alternatywą jest odejść z gołym dupskiem w środku zimy w nieznane, więc tak. Poza tym chętnie odwdzięczę się za okazane zrozumienie i wyposażenie - uśmiechnął się Oscar i wzniósł kufel w odpowiedzi na toast. Pociągnął dużego łyka. - A “pięść” też brzmi dobrze.

- Zatem za “Srogą pięść”! I za naszego dobroczyńcę Hetalana! - zakrzyknął gromko Anlaf wyciągając kufel w stronę reszty towarzyszy.

- Tak jest - Rashad przyłączył się do toastu.

Hetalan uśmiechnął się szczerze.

- Ciszej, ciszej, dzieci śpią- wziął łyk piwa. - Na mnie zresztą też już pora - zaczął wstawać od stołu.


- I za zwycięstwo - powiedziała Amira już ciszej wznosząc kufel.

- Przy okazji panie Hetelanie, wcale bym się nie zdziwił jakby Viridistan rzeczywiście maczał palce w tej intrydze. Ja i Amira jesteśmy wprawdzie z tamtych stron, właściwie jesteśmy mieszanej krwi Viridistańsko-Orichalańskiej, ale Zielony Cesarz zdradził nasz ród Al-Maalthirów, na jego rozkaz zginęli nasi rodzice i rodzeństwo… więdz więc że nienawidzę tego dwulicowego tyrana i chętnie wypije toast mu na pohybel, a na cześć twoją i króla Thunderhold.

- A i faktycznie zgadzam się, że musimy porozmawiać między sobą… dodał po chwili przerwy i spokojnego picia.

- Będzie na to czas. Kto wie, jeśli okażecie się godni zaufania króla Thunderhold, może szybko awansujecie. Tylko bez oszustw - popatrzył na was z uniesionym palcem, stojąc w drzwiach - rzeka Stillring pomieści jeszcze niejeden worek.

- Służba pokaże wam pokoje, przekaże jutro glejt zaopatrzeniowy i przygotuje do... Wyjścia do ludzi - grododzierżca puknął dwa razy pięścią we framugę drzwi. - Dobrej nocy.

- A - cofnął się. - Jeszcze jedno... - zmarszczył czoło. - Jeśli zginiecie... Czy ponownie powstaniecie z martwych?


- Nie planujemy się tego dowiedzieć - roześmiała się Amira.

- A ja przeciwnie - Katon uśmiechnął się widząc miny swoich towarzyszy - choć oczywiście, nie empirycznie ma się rozumieć.

Hetalan westchnął.

- Oby gwiazdy wam sprzyjały - kiwnął głową i odszedł. Służba zaprowadziła was do pokoju nad kordegardą, w którym mogliście odpocząć.


Shillen potrząsała już prawie pustym kuflem i uśmiechnęła się pod nosem. - Czyli przyjdzie nam upuszczać krwi moim pobratymcom, czemu nie? - powiedziała na głos jednak bardziej do siebie niż do siedzących przy stole towarzyszy. Miała nadzieję, że wśród Mrocznych Elfów, których będzie miała zabić znajdzie się ten, który zdradził jej ojca. Oczami wyobraźni widziała, jak zadaje mu niewyobrażalne cierpienia i jak ten prosi ją o szybką śmierć, której ta nie ma zamiaru mu przynieść. Postanowiła, że gdy go dorwie będzie napawać się każdą sekundą zemsty, niczym najlepszym virdistańskim winem. Podniosła głowę znad kufla, popatrzyła na towarzyszy i przeciągnęła się ziewając. - Nie wiem jak was, ale mnie powrót do świata żywych trochę zmęczył. Padam z nóg.

- Ja nie jestem jeszcze senny, dużo mamy do przemyślenia - odparł będący w nastroju zadumy Rashad - ja zrozumiałem że to nie jest wcale inwazja twoich pobratymców, tylko coś wygnało ich na powierzchnię nieprzygotowanych do zimy... co jest niepokojące, myślałem że drowy należą do najbardziej potężnych istot w Podmroku... myślisz że oni by chcieli z tobą rozmawiać Shillen?

- Najbardziej jednak nurtuje mnie pytanie jak dostaliśmy drugą szansę i wróciliśmy zza grobu… - kontynuował Rashad - to chyba nie jest przypadek że znaleźliśmy się w grobowcu założyciela tej osady i czempiona Prawa, co by wskazywało że powinniśmy w dobrej wierze pomóc Hetalanowi, jest też kwestia tego co stało się z fragmentem tego Siedmioczęściowego Berła i czy ma to jakiekolwiek teraz znaczenie… według Elcadii, kapłanki Mitry która też z nami podróżowała na Planie Ognia, nie wszyscy ją z nas poznali, ten artefakt był bardzo ważny…

- Wszystko zależy od tego jakich drowów byśmy spotkali. To tak jak z ludźmi, jednych tolerujesz, innych nie - westchnęła Shillen - Jest paru takich, których jak tylko bym zobaczyła to nawet bym się nie witała, tylko wypruła im flaki. Z jakiegoś powodu w końcu opuściłam podziemia, ale to nieistotne w tej chwili - machnęła ręką.

- Czy to ważne Rashad? Dlaczego? Ważne, że tu jesteśmy, żywi i najwyraźniej mile widziani - Katon parsknął i podrapał się po brodzie. - Też zwróciłem uwagę na słowa Hetalana. Drowy uciekające przed czymś. Mogły pośrednio wymusić migrację gnomów, albo i nie. Gnomy to może być inna sprawa, choć zastanawiające są praktyki które tu robią, i fakt, że wszystkie te wydarzenia dzieją się niejako w tym samym czasie. Zajmiemy się tym. Przede wszystkim zaś, miło was widzieć, przynajmniej większość z was. Oskar… bogowie muszą cię chyba kochać. Anlaf, nie spodziewałem się już cię ujrzeć, choć widząc, że ty też wylądowałeś nagi w tej krypcie chyba nie kupiłem wam wystarczająco dużo czasu. Skorpioliszek was dopadł? Wspomnieliście coś o Planie Ognia? Amira też tu jest… nie zdobyliście chyba tego miecza? Chyba, że to ten rapier? - czarodziej był autentycznie ciekaw jak potoczyły się losy jego towarzyszy niedoli z Wyspy.

- Czyniąc długą rzecz krótką, zostaliśmy porwani przez jakiś dziwny kult małpiaków zarządzanych przez młodocianego smoka i sprzedani ifrytom, ja do haremu a Rashad na arenę. Nie wiem jak zginął ale jeśli chodzi o mnie to pstryk w jednej chwili uciekam przed Azerami i pstryk w tym samym momencie budzę się naga w krypcie. Jeśli chodzi o rapier nie widziałam go wcześniej, ale mój krewniak zawsze wiązał ze sobą swoją broń więc nic dziwnego, że pojawiła się tu za nim - odpowiedziała Amira.

- Sprawą trzeba się zająć. Tu o moich krewniaków chodzi i o poddanych króla. Jako syn dowódcy wojskowego klanu Mahakar nie zostawię tej sprawy na los. - Zwrócił się do starych jak i nowych kompanów.

- Drowy czy gnomy musiały mieć powody by z butami tak wchodzić. Jednego czy dwóch bym zrozumiał, ale nie całe rodziny. Coś się stało w ich dotychczasowym domostwie, ale co? Trzeba się wypytać jakoś. - Oświadczył.

- Żeby nie było żem niekulturalny. Jam jest Algrim Brokdag z klanu Mahakar z Thunderhold. Kowal i wojownik klanu i wierny poddany Króla. A was jak zwać? - Zwrócił się do nieznanych do tego czasu zebranych w sali.

- Katon - elf kiwnął głową w stronę krasnoluda.

Rashad wydawało się że jakby zmieszał się i zbladł nieco na pytanie o jego miecz, po chwili jednak przywołał na twarz cień uśmiechu i odezwał się do Katona i Algrada:

- Mi też miło ciebie widzieć Katonie, twoja wiedza i magia będą nam bardzo pomocne. A ty Algradzie wybacz mój brak manier, Rashad Al-Maalthir, rozumiem że jakoś już musiałeś poznać moją krewniaczkę Amirę... uzupełniając jej wypowiedź, uciekliśmy wtedy przed skorpioliszkiem, lecz zaraz napotkaliśmy w ruinach podstępną sfinksicę Ontussę, z którą ten skandycki barbarzyńca Hargar wdał się w spór i która teleportowała nas na Rozpalone Niebiosa na Planie Ognia... przy okazji wyobraź sobie że Tlan podobno było na Planie Wody, istne szaleństwo… Rashad westchnął i kontynuował zimnym, sztucznie pozbawionym emocji tonem:

- W każdym razie Hargar zginął w walce z Ontussą, a my podróżowaliśmy kilka dni po Planie Ognia... spotkaliśmy tam aasimarkę Elcadię, która miała przy sobie jeden z kawałków tego Berła o którym wspomniałem, twierdziła że to artefakt na który poluje władczyni demonów, Królowa Chaosu i który próbowała zebrać na polecenie wietrznych książąt z Aaqa... znaleźliśmy potem dziwną czerwoną dżunglę gdzie przebywały małpoludy Behtu i Ibu wyznające władcę demonów Mechuitiego - ja i Minerva dostaliśmy się do niewoli, ona została zjedzona przez małpy na moich oczach a ja sprzedany ifrytom z Mosiężnego Miasta gdzie zmusili mnie do walki na arenie dla ich uciechy, zginąłem w boju z gigantem, w walce pozwolili mi używać tego wykutego przez Azerów ostrza… jednak zanim przywódca kultystów Mechuitiego, płomienny smok Herazibrax, sprzedał mnie ifrytom, byłem świadkiem jak przyniesiono mu zwłoki Elcadii wraz z pojmaną Amirą, jak rozumiem próba ataku reszty naszej grupy na Wieczną Kuźnię, siedzibę smoka, okazała się porażką... Smok chełpił się że w zamian za pomoc w uwolnieniu z więzienia na Planie Ognia jego przeklętego pana, odda fragment berła Królowej Chaosu… - Rashad znów nie potrafił powstrzymać widocznego niepokoju i wydawał się być myślami gdzie indziej, uspokoił się dopiero gdy oparł dłoń na rękojeści pięknego miecza - ale racja, dostaliśmy od bogów drugą szansę i to jest najważniejsze… jednak możemy się już położyć myślę…

- Ja nazywam się Shillen - odezwała się elfka - kilka lat wcześniej byłam zmuszona opuścić swoją enklawę z powodu… drobnych wewnętrznych nieporozumień. Później tułałam się trochę po świecie i zaciągnęłam się na pokład kapitan Bellit. Reszta już mniej więcej tak jak pozostali członkowie załogi.

- Jedna sprawa - Skandyk uniósł dłoń - początkowo myślałem, że podzielę się tym tylko z Anlafem, ale coś czuję, że powinienem wtajemniczyć was wszystkich. W końcu wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Skorpioliszek, Elcadia, jakieś małpy, Plan Ognia… nawet ten kurdupel! - wskazał na Algrada. - Bez urazy… W życiu ich nie widziałem na oczy, a jednak… - Oscar zawahał się chwilę - pamiętam to wszystko. Dokładnie tak, jakbym sam tam był. Stwór z pięcioma głowami i ogonem skorpiona, miałem wrażenie jakby mnie porwał. Elcadia? Imię kojarzy mi się z młodą dziewczyną, wyższą od nas tu wszystkich. Na dodatek potrafiła “przyzwać” skrzydła, wyglądała tak, jak zawsze sobie wyobrażałem walkirię. No i miała fajny tyłek. Nie wiem jak to wyjaśnić, ale gdy ich wspominacie, obraz w mojej głowie robi się coraz jaśniejszy.

- Trochę cię rozumiem Skandi - odezwała się elfka - Też czuję się jakbym była na tym Planie Ognia. Owa Elcadia też coś mi mówi, nigdy jej nie widziałam, ale czuję z nią pewną więź…

- A mi chce się… palić. I swędzi mnie skóra, jakbym wpadł do jakiejś lawy - czarodziej mruknął niby do siebie, ale tak, aby jednak wszyscy słyszeli.

Rashad który już położył się i przykrywał kocem na te słowa podniósł głowę i zmrużył oczy:

- Dziwne rzeczy mówicie, kolejna zagadka, ja brałem udział w walce ze skorpioliszkiem u boku Mawashiego, skakalismy mu we dwójkę na plecy by unikać zmieniającego w kamień spojrzenia i ścinać te paskudne łby... faktycznie było tak Oscarze, że skorpioliszek porwał Mawashiego, ale go upuścił uciekając… zresztą chyba go znaleś z załogi Królowej tak?

- Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że to był ten stary zgred co łamał wiosła otwartą dłonią? - Oscar przypominał sobie Mawashiego z ostatniego rejsu.

- Hahaha, tak właśnie ten zgred. - zaśmiała się drowka. - Po rozbiciu się Królowej wałęsałam się z nim i Rahnulfem po Wyspie zanim napotkaliśmy kilku ludzi z naszej załogi i tą dwójkę - wskazała na kuzynostwo. - Właśnie… Rahnulf… Brakuje mi tego kudłacza.

Amira zamrugała powiekami ze zdziwienia, to było za wiele jak na jej zmęczoną głowę. Dwie osoby na raz w jednym ciele, to było przynajmniej dziwne, ale czy nie równie dziwne było to, że przeżyli mimo wszystko? Cóż pomyślę o tym jutro - pomyślała i poszła spać.

Rashad pokręcił głową oszołomiony i spojrzał na układającą się obok niego do snu Amirę… - ja nie mam żadnych takich odczuć, jakbym miał wspomnienia innej osoby… nie wiem czy nawet siedząc całą noc to rozwikłamy, proponuje spróbować trochę snu złapać, bo pewnie służba Hetalana obudzi nas z rana, a grododzierżca oczekuje chyba, że zesłani mu na pomoc znikąd bohaterowie wezmą się do roboty, a nie będą spać cały dzień - powiedział z nutą ironii próbując zająć w miarę wygodną pozycję, na szczęście podczas podróży przywykł do spania bez luksusów.

Shillen widząc, że większość kładzie się już do snu postanowiła pójść w ich ślady. Usiadła na jednym z łóżek by pogrążyć się w transie.

- Katon? - Anlaf zwrócił się do czarodzieja sprawdzając czy ten jeszcze nie zasnął - Nie podziękowałem ci jak dotąd, za ratunek przed tym skorpioliszkiem. Mam u ciebie spory dług, ale może trafi się kiedyś okazja by chociaż częściowo go spłacić. Ta cała sytuacja z drowami jest naprawdę podejrzana - druid ułożył się wygodnie, po czym naszła go wątpliwość czy po powrocie znów nie zacznie go nawiedzać tajemniczy głos.
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 05-05-2017, 08:20   #20
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Kult Mokmalli

Zamtuz "Pod Pędzącym Rydwanem" w Byrny
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


12 grudnia 4433 roku BCCC, poniedziałek, wieczór

Zimno, lekki wiatr, śnieżyca


Od pierwszych promieni chłodnego poranka do zmierzchu, cały poniedziałek upłynął wam na załatwianiu niezbędnego ekwipunku. Przeważnie były to bronie i pancerze, wytopione z charakterystycznego dla kopalni Byrny lekko czerwonawego metalu. Rzemieślnicy powiadali, że kolor ten zawdzięczali krwi, jaką przyszło przelać ich przodkom w walce o kopalnie z orczą zarazą.

Strudzeni miejscowi, na których twarzach widać było już pierwsze oznaki zmagań z nadchodzącą, brutalną zimą, handlowali z wami nieufnie nawet wtedy, kiedy okazywaliście glejt zaopatrzeniowy i przypominaliście o nazwie swej fikcynej kompanii najemniczej, “Srogiej Pięści”. Odnieśliście jednak wrażenie, że przełamaliście lody z kilkoma tutejszymi, z którymi jeszcze pewnie przyjdzie wam obcować - z hodowcą koni Tallmarem, z prowadzącymi zbrojownię czarodziejem Nebellorem i krasnoludem Thronwinem, z powroźnikiem Fortallo i kowalem Targornem. Cały dzień minąłby spokojnie, gdyby nie jeden dziwny incydent...

Wszystko zaczęło się od tego, że wieczorem znaleźliście się w karczmie "Pod pędzącym rydwanem". Któryś z żołnierzy grododzierżcy polecił wam ten przybytek jako najgodniejszy uwagi i wkrótce siedzieliście pod okopconą powałą, przyglądając się... Rydwanowi. Prawdziwemu rydwanowi z brązu i czarnego drewna. Brakowało tylko czterech koni, które byłyby w stanie wprawić w ruch tą ciężką machinę zagłady. Pozostała część lokalu utrzymana była w podobnym duchu - nawet żyrandol zastąpiono kołem rydwanu.

Jednak to nie wszystko. Po całym dniu człapania w śnieżycy i nerwowych targów z tutejszymi zrozumieliście, dlaczego gwardzista wypowiadał się tak przychylnie o karczmie, dopiero kiedy zobaczyliście służki, odziane w kolcze koszuleczki nie skrywające zbyt wiele, na modłę legendarnych Amazonek. Oscar, Skandyk z Morskiego Runa, mógł zapewnić, że wizerunek ten był daleki od prawdy, ale brak wierności pierwowzorowi nie przeszkadzał bosonogim, rozchichotanym dziewkom w napełnianiu swych sakiewek kosztem podróżników i górników, na co Amirze i Shillen pozostało rzucić pełne obrzydzenia spojrzenia. Na widok tych hożych pań i niektórym z was mogło zacząć ciążyć niedawno otrzymane srebro, w myśl: “łatwo przyszło, łatwo poszło”.


- Panowie... - zbliżył się do was uśmiechnięty, ubrany w czerwoną szatę i brązowe palto postawny, długowłosy brunet, który miał w spojrzeniu coś niepokojącego, co sprawiało, że kobiety czuły się nagie. Nie licząc krótkiego, przedmiotowego spojrzenia, traktował Amirę jak powietrze. - Ze względu na miłość, jaką mnie obdarzyła bogini Mokmalla, pragnę was nakłonić, byście spróbowali pójść jej drogą - skinął na bezzębną karczmarkę - nakłonić oczywiście przy boczku i kuflu dobrego piwa. Co wy na małą... Pogawędkę?


- Rozumiem, że stawiasz waszmość - zapytała ironicznie Amira, która wprawdzie nie lubiła być ignorowana lecz w ich trudnej sytuacji finansowej z przyjemnością zjadłaby coś na krzywy ryj.

Mężczyzna nic nie odpowiedział, nawet nie spojrzał na niedoszłą rozmówczynię. Skąpo ubrana dziewka szybko podała kufle. Na jedzenie trzeba było jeszcze poczekać. Piwo podano wszystkim poza Amirą. Tutejszy wziął łyk piwa. Amira poczuła jak zaczyna gotować się w niej krew, żeby taki chłystek, taki nikt ignorował JĄ - Amirę Szafir Al Maalthir, to było niedopuszczalne… Kontrolowała się jednak, nadal nie mniej jednak siedzący po jej prawej stronie Rashad zauważył delikatny płomyk w okolicy jej ucha, który nigdy nie wróżył dobrze…

Rashad, zmęczony po całym dniu chodzenia po mrozie, był zadowolony z możliwości odpoczynku w tej w miarę przyzwoitej karczmie, przynajmniej jak na tak niewielką osadę… po długich podróżach w dziczy był jednak wdzięczny za jakąkolwiek cywilizację, tym bardziej że na tych “amazonkach” można było oko zawiesić…

Widząc, że ignorowana przez rozmówcę Amira zaczyna się denerwować, postanowił zainterweniować zanim sytuacja wymknie się spod kontroli i miejscowy zostanie zmieniony w ropuchę… nie mogli sobie pozwolić na wszczynanie burd pierwszego dnia pobytu, a może była to okazja do zdobycia ważnych informacji, trzeba było na razie odłożyć dumę na bok.

- Amiro może sprawdzisz, czy z Shillen wszystko w porządku? - powiedział do niej cicho.

Amira spojrzała z uznaniem na Rashada, była dumna, że jej krewniak aż tak wyrósł, zaczął myśleć logicznie po kupiecku, jednak jej złość była na tyle rozpalona, że musiała znaleźć jej ujście.

- To zróbmy tak, zamów dla mnie piwo i coś do przekąszenia a ja przysiądę przy wolnym stoliku niedaleko, też mam prawo do odrobiny komfortu po tym wszystkim, a tak przy okazji wisisz mi przysługę - szepnęła Amira, po czym zmieniła stolik.

Rashad westchnął i zrobił tak jak poprosiła jego krewniaczka. Potem obrócił się do nieznajomego:

- Jestem Rashad Al-Maalthir, a ty obraziłeś właśnie moją kuzynkę… na twoje szczęście jestem dzisiaj we wspaniałomyślnym nastroju.

Anlaf błądził rozradowanym wzrokiem po całej karczmie zawieszając spojrzenie to na jakiejś dziewce to na dzbanie z winem. - Piękny przybytek tu prowadzicie panie - skwitował szczerząc zęby. - Ja w zasadzie czczę Dionizosa, ale jakby odwiedził tą karczmę to idę o zakład, że sam miałby uśmiech od ucha do ucha. Jest czym nacieszyć oko na drodze twojej bogini.

Olbrzym uśmiechnął się serdecznie, odrywając sobie skrzydło kaczki. Było to jedno z tańszych dań w tym lokalu. Co bardziej łakomi z was mieli nadzieję, że dacie radę przekonać grododzierżcę do stałego zakwaterowania was w tym miejscu.

- Każdy mąż, który nie stroni od mocnych trunków i kobiet, jest u Mokmalli mile widziany. Ba, powiem więcej... - uniósł palec do góry. - Wystarczyłby dziennie jeden pokłon przed moją panią i comiesięczna wizyta u wybranki Mokmalli, byście poznali sekrety przedwiecznej, zapomnianej sztuki miłości. Na efekty nie będziecie musieli długo czekać: sen będzie spokojniejszy, duch radośniejszy, a... Kogut twardszy.

- Nazywam się Wolomok - przedstawił się kapłan - i jestem do waszych usług, a raczej trzy wybranki Mokmalli, które pani miłości postawiła na mojej drodze. Powinny zaspokoić wszystkie wasze pragnienia.


- Wszystkie? Haha! Brzmi zachęcająco! A nazbierało się trochę tych pragnień podczas naszej ostatniej podróży. Jestem Anlaf, a to Katon, Oscar i Algrad. Rashada już znasz. "Sroga pięść" - tak na nas mówią. Ale srodzy tylko kiedy trzeba. - Zażartował. - Jesteśmy grupą awanturników z całych Dzikich Krain i gwarantuję, że żaden z nas nie stroni od pięknych kobiet i mocnych trunków - zapewnił z entuzjazmem druid. - Jeżeli o mnie chodzi to chętnie spędziłbym tu sporo czasu na poznawaniu sztuki miłości. - Dodał uśmiechając się i puszczając oko do jednej z wybranek wskazanych przez Wolomoka, po czym cicho westchnął łapiąc się za skromny mieszek srebra otrzymany od grododzierżcy. - Musimy też pomyśleć o pracy aby nie nadwyrężać waszej gościnności. Znajdzie się tu jakaś robota dla doświadczonych poszukiwaczy przygód? Słyszeliśmy, o jakichś problemach z gnomami głębinowymi. Wiesz coś o tym?

Wolomok poklepał Anlafa po ramieniu w przyjacielskim geście i napił się piwa.

- Jedyny problem z gnomami głębinowymi, jaki widzę, jest taki, że nie mam do zaoferowania żadnej gnomicy, a kurduple niedługo mogą stać się moją klientelą - wyszczerzył się. - Uparliście się na pracę, co? A widzicie jak to jest. Pstryk i wielu zapracowanych człowieczków traci robotę. Z tym dajcie sobie spokój - podsumował i zerknął na wasze sakiewki. - Jaja macie pewnie bardziej naładowane niż kabzy, ale coś na to zaradzimy. A jutro, odprężeni, porozmawiamy o poważniejszych sprawach. To jak?


“Amazonki… gówno, a nie Amazonki”, myślał Oscar patrząc na rozchichotane służki. “Prawdziwe Amazonki urwałyby ci jaja i zjadły na twoich oczach, podczas gdy ty wykrwawiałbyś się powoli na śniegu”, Oscar oceniał w myślach Wolomoka. Wiedział, że z wojowniczkami pochodzącymi z jego kraju nie ma żartów. Choć wcale nie przeszkadzało mu to w napawaniu się widokami.

Blondyn chciał nawet bronić Amirę - była przecież tak samo pełnoprawnym członkiem ich wyimaginowanej grupy najemniczej jak każdy inny, jak Wolomok śmiał ubliżyć w ten sposób im wszystkim? Przy okazji może poprawiłby swój wizerunek w oczach Orichalanki, w myśl zasady, że najlepiej smakuje to, co najciężej zdobyć. Lecz skoro już nawet Rashad nie ruszył ze swym dumnym imieniem w obronie kuzynki, nie było się co wyrywać.

Kapłan już na pierwszy rzut oka nie spodobał się Skandykowi. Poczuł się nawet urażony, gdy Wolomok zakwestionował jego “sztukę miłości”. Oscar był wręcz pewien, że akurat w tym jest lepiej wyedukowany od gospodarza - wszak podróżował miesiącami z kapłanką Tama Hamy…

- Chcecie od nas coś konkretnego panie Wolomok? Bo zdaje się, że podążanie drogą zaspokajania ludzkich kobiet niespecjalnie mnie zachwyca. Nic nie wspomniałeś o kulcie owej bogini, co stawia pod znakiem zapytania wasze intencje. Czy chcecie nas przechrzcić, czy może raczej macie do nas jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki? Jak wspomniał wcześniej mój towarzysz, nasze usługi można kupić. Jeśli jesteś zainteresowany, przedstaw ofertę. Jeśli nie, nie trać naszego i swojego czasu - Katon od czasu utraty swojej księgi był strasznie markotny. Nie zamierzał tracić ani chwili słuchając dyrdymałów jakiegoś kapłana “sztuki miłości”.

- Ależ elfie, dbam tylko o to, żebyś to ty był zaspokojony, nie kobieta. One nie mają duszy, więc nie ma czego zaspokajać - parsknął. - Jeden pokłon dziennie z rana i jedna wizyta u wybranki w miesiącu, a z pewnością nie pożałujesz.

"Szowinistyczny kult o wyrafinowaniu godnym epoki kamienia łupanego", pomyślałeś. Z drugiej strony, był to jakiś sposób na uprawianie sutenerstwa bez wyrzutów sumienia i w dodatku z błogosławieństwem jakiejś zapomnianej bogini czy półbogini. Najciekawsza w tym wszystkim musiała być psychika "wybranek". Ciekawe, czy były wśród nich prawdziwie wierzące wolontariuszki, kobiety, które musiały jakoś związać koniec z końcem czy same niewolnice i wyprane mózgi?


Rashad patrzył na Wolomoka z pobłażaniem. Po ogrodach rozkoszy, które znał z Viridistanu, w końcu największego i najwspanialszego miasta w tym świecie, ta oferta nie robiła na nim wielkiego wrażenia, chociaż… miał się już dopytać o cenę tych zachwalanych usług, lecz jego towarzysze uprzedzili go bardziej konkretnymi pytaniami.

- Jeśli wdzięki twoich… akolitek to jedyne, co ofiarujesz, oddal się a będę zadowolony… człowieku - Katon zajął się swoim kuflem zatapiając się na powrót w rozmyślaniach i planowaniu. - Tracimy tu czas…. - mruknął do Anlafa i Oskara.

Oscar z jednej strony czuł ogromną niechęć do Wolomoka, a z drugiej nie potrafił się oprzeć jego ofercie. Planował wypytać jedną ze służek o kapłana, gdy tylko będzie miał okazję pozostać z nią sam na sam.

- Spokojnie Katonie, nie będziemy się przecież po zmroku wałęsać po osadzie, prawda? Gospodarzu, jeśli tak mogę się do waść zwrócić, radzi jesteśmy i chętnie porozmawiamy też o sprawach poważniejszych, gdy będziemy wypoczęci, jak zasugerowałeś. Jednak jest nas pięciu, nawet nie licząc naszego wybrednego… to znaczy towarzysza o nieco bardziej wymagającym guście, przynajmniej dwóch z nas musiałoby podzielić się jedną z twoich wybranek - zasugerował Skandyk dość wymownie.

Rashad zaśmiał się wyniośle, chociaż w duchu zaczynał żałować że pozwolił temu całemu kapłanowi tak potraktować Amirę.

- Myślę, że nie jest to problem nie do rozwiązania, zresztą nasz elfi uczony nie ma w tej chwili głowy do spraw cielesnych… jak słusznie zauważyłeś, nie opływamy w tej chwili w bogactwa po naszej ostatniej wyprawie, lecz jest to stan przejściowy….możemy zapoznać się z wybrankami Mokmalli, a co do reszty praktyk które proponujesz… zobaczymy.

- Otóż to! - Zakrzyknął druid klepiąc dziarsko Oscara i Rashada w plecy - Wreszcie mówisz z sensem Rashad. Trzech panów chętnie pozna trzy panie. Chętne by nauczyć ich czegoś o swojej bogini. W końcu po takich przygodach coś nam się od życia należy. Prawda?

- Świetnie! - Wolomok klasnął w ręce. - Niektórzy ludzie pomagają tylko w wynajdowanu nowych wrogów, a Wolomok - tylko nowych kobiet. - Najedliście się do syta? Jeśli tak, to chodźcie. Przed nami trzy zamki do zdobycia - wskazał schody prowadzące na piętro gospody.

- Miłej zabawy… panowie. Dokończę… trunek... i wrócę do strażnicy - Katon spojrzał z obrzydzeniem w brązową taflę piwa w kubku. Po prawdzie to łowił strzępy ciekawszej rozmowy kilka stolików dalej, gdzie Amira próbowała właśnie władować się w problemy. “Co dwie różdżki to nie jedna”, pomyślał czarodziej. Nie pochwalał jej arystokratycznego napuszenia, ale nie chciał zostawić samej bądź co bądź konfraterki po fachu w razie ewentualnych problemów.

- W takim razie prowadź gospodarzu - odparł Rashad ignorując docinki Katona.

Algrad był zadowolony z dnia. Siedział na ławie w swojej nowej zbroi. Nie była jego roboty czy w ogóle krasnoludzkiej, ale solidność wykonania nawet jak na ludzi była przyzwoita.

Wolomoka na początku słuchał, ale gdy przeszedł do spraw cielesnych prychnął znacząco i skupił się na nowym kuflu piwa od gospodarza.

- To wy sobie idźcie łapać kiłę a ja tu osuszę beczułkę. - Kiwnął głową do odchodzących.

- Katonie. Zdrówko.- Uniósł kufel piwa w toaście.

- Dobrze, że naszej drugiej niewiasty nie ma. O piwo, że ten miłośnik rozpusty by sopranem śpiewał w kilka chwil. - Uśmiechnął się wystawiając zęby.



Burda "Pod Pędzącym Rydwanem"

Kilka stolików obok grupka podróżników obżerała się końskim mięsem upieczonym na miodzie z papryką i popijali wybornymi jak na tę osadę winami.

Amira słyszała, jak z twarzami bladymi jak kreda opowiadali, każdy po kolei, swoją wersję głośnego wydarzenia. Plotka sprowadzała się do postaci samotnego zbrojnego - wycieńczonego i zakrwawionego topornika - który przeszedł przez osadę, z północy na południe, z wielką skórzaną sakwą i rogiem... Bodajże zielonego smoka?


Gdy tylko usłyszała te słowa zbliżyła się do stołu zajmowanego przez podróżnych, uśmiechnęła się najczarowniej jak tylko potrafiła.

- Pozwolicie waszmościowie, że do was dołączę? Ciekawe rzeczy opowiadacie, a ja byłabym wdzięczna gdybym mogła wysłuchać waszych opowieści.

- Pozwolimy ci, ale zabrać stąd twoj wścibski nos w jednym kawałku - mężczyzna popatrzył na Amirę groźnym wzrokiem znad swojej gęstej brody.

- Taki przystojny i odważny mężczyzna, a boi pozwolić aby usiadła przy nim drobna kobietka - powiedziała przesuwając delikatnie dłonią po włosach - rozumiem, że żona ci na to nie pozwala, ale wy panowie - Amira spojrzała na pozostałych i delikatnie zatrzepotała rzęsami - nie boicie się, aż tak swoich żon? Prawda?

- Bo naszych żon - zaczął drugi, niski, o potarganej brodzie i z zepsutymi zębami - nie poznaliśmy w burdelach. - Wynocha zanim nie złoimy ci tej łuskowatej skóry - poklepał nóż za pasem.

- I coś mi się wydaje, że nie potraficie waszych żon zaspokoić i dlatego musicie z burdeli korzystać - Amira roześmiała się pełnym głosem - w sumie im się nie dziwię, bo aniście specjalnie przystojni, ani bystrzy, siedzicie tu tylko i jęzorem nawijacie po próżnicy jak stare baby a jak przychodzi podróżny o coś się zapytać to bucowata natura z was wychodzi, nic więc dziwnego, że wam nie dają - odwróciła się na pięcie, po czym odeszła kołysząc zmysłowo biodrami kierując się ku wyjściu. Uznała, że ten lokal jest plugawy i należałoby go puścić z dymem, ale jeszcze nie dzisiaj… Niemniej jednak tłumiona irytacja sprawiała, że zaczęły ją otaczać delikatne płomyki, bardzo chciała aby ktoś dał jej pretekst do działania.

- Chwileczkę, śmiała damo... - odezwał się nowy głos. Kiedy się odwróciła, raczej dzięki szczęściu niż zręczności odchyliła się przed sztyletem lecącym prosto w jej głowę. Krew spłynęła jej do ust z miejsca, w którym żelazo rozorało skórę. Niski mężczyzna wyszczerzył się jak głodna hiena.

- Nauczymy cię większej karności - Zanim Amira zdążyła cokolwiek powiedzieć, w ręku niskiego opryszka błysnął rapier. Ruszył na nią, nieprzygotowaną do ciosu, jaki zadał. Katon wypowiedział zaklęcie, lecz wystarczyło kilka sylab brodatego awanturnika, by czar spełzł na niczym. Kiedy elf spojrzał gniewnym wzrokiem na czarodzieja, zauważył, że kontury mężczyzny zaczęły się rozmywać. Dotknął osiłka siedzącego po przeciwnej stronie stołu, wypowiedział kilka słów i obaj zniknęli. No, prawie - Katon skontrował zaklęcie w odwecie. Tak czy inaczej mężczyzna wyskoczył przez okno i zachęcił dryblasa do tego samego.

Zauważywszy, że tajemniczy podróżnicy nie są skorzy do przelewania krwi (poza jednym nerwusem), Amira nakazała napastnikowi uciekać, a swój rozkaz poparła magią. Niski, ciemnowłosy szermierz w kilku skokach opuścił karczmę. Najtęższy z nich pozwolił sobie jeszcze dopić wino i zwiał. Wciągnęła głęboko powietrze, by uspokoić gwałtowne bicie serca. Słyszała szepty pozostałych gości, czuła na sobie ich spojrzenia. "Orichalcum", powtarzali ci wyglądający na górników. A może to tylko tobie się wydawało. Nikt się nie zerwał z zatłoczonej ławy, nikt nie chciał sobie psuć kolacji. Spojrzała na okno, przez które czmychnęli awanturnicy, a wraz z nimi plotka o zielonym smoku.


Amira spojrzała na towarzyszy, ponieważ wydawało się, że nic im się nie stało, otarła dłonią krew z twarzy i zapytała:

- To jeszcze po jednym piwku? - po czym spokojnie zajęła miejsce przy wspólnym stole.

- To było nierozsądne. Jeden z nich był czarodziejem. Wprawnym, skoro odparł urok czwartego kręgu. W dodatku, nie wiemy kim byli i czego tu chcieli - Katon podniecił się na chwilę w trakcie magicznego pojedynku, po którym na moment powietrze zaśmierdziało eterem. - W dodatku zwróciliśmy na siebie uwagę. Co ma dobre, i złe strony… - czarodziej podparł się pod brodę, chwycił za kubek, po czym po chwili przemyślenia odstawił go z powrotem. Napięcie powoli uchodziło z elfa, choć zerkał on uważnie po kmiotkach, oknach przybytku i drzwiach, gotowy na pierwszą oznakę niebezpieczeństwa do działania.

- Obrazili mnie, a gdy odeszłam zaatakowali od tyłu z zaskoczenia, tchórze myśleli pewnie że atakują słabą samotną kobietę ale się przeliczyli i teraz już wiedzą, że atakowanie nawet pojedynczego i osamotnionego członka Srogiej Pięści to nie jest dobry pomysł - powiedziała Amira pełnym głosem tak aby wielu mogło ją usłyszeć, po czym dodała normalnym tonem - nierozsądnym byłoby pozwolić się obrażać obcym włóczęgom, a potem zabić ciosem w plecy.

- Dziewczyno. - Wtrącił się siedzący do tej pory spokojny i uśmiechnięty Algrad.

Amira spojrzała z szacunkiem na krasnoluda.

- Radzisz sobie, ale dałaś się podejść. Co do piwka to jasne. - Mówił uśmiechnięty krasnolud pokazując na kelnerkę o kasztanowych włosach, że pusto w kuflu.

- Może gdyby nie prowokowała nieznajomych, to by w ogóle nie trzeba było nikogo przeganiać z karczmy. Ma ktoś w ogóle pomysł na rozwiązanie problemu grododzierżcy, czy tylko mi nie dawało to zasnąć?

- Daj spokój dziewczynie. Ma prawo robić co chce. Ma gorącą krew hartowaną w kuźniach życia. - Dopił ostatni łyk z kufla i wystawił nalewającej.

Amira spojrzała głęboko w oczy elfowi:

- Czy pozwalałbyś się upokarzać? Ten tam dzikus - miała na myśli Wolomoka - obrażał mnie przy wspólnym stole, nikt z was nie zareagował. Pohamowałam się i chcąc uniknąć burdy odeszłam, ci którzy uciekli mówili ciekawe rzeczy o zielonych smokach, zapytałam grzecznie czy mogę przyłączyć się do dyskusji oni nie zachowali się w sposób godny, nie będę wam przytaczać tego co mówili, bo nie warto… może rzeczywiście odpowiedziałam im niezbyt miło ale zostałam potraktowana jak ladacznica. Dziwi was więc moja reakcja? Ale i tym razem się powstrzymałam i odeszłam… zostałam zaatakowana zdradziecko od tyłu a teraz się dowiaduje, że to ja prowokuje nieznajomych…. przemyśl proszę swe słowa, gdyż obawiam się, że to co się wydarzyło w ostatnim czasie pomieszało ci zmysły, może gdyby mnie zgwałcili to też uznałbyś, że to moja wina...

Następnie obróciwszy się do niego plecami przywołała dziewkę karczemną wzrokiem i wyciągnęła w górę rękę pokazująć, że zamawia trzy piwa. Miała nadzieję, że elf przemyśli swoje zachowanie.

- Jesteśmy...w burdelu. Kobieta zaczepiająca mężczyzn w takim lokalu musi być albo prostytutką, albo kelnerką. Jeśli ktoś nie ma ochoty na… obsługę, ma prawo do prywatności. Jesteśmy na pograniczu, nie w cywilizowanym miejscu. Może nikt tu nie zna dworskich manier, a dam raczej się tu nie spotyka…- ironicznie dodał czarodziej.

- Katonie oby sprawiedliwy Mitra był świadkiem tej rozmowy i odpłacił ci słusznie i sprawiedliwie - to mówiąc Amira skłoniła głowę czyniąc znak wagi na piersi.

- Amiro. Nie doszłoby do gwałtu bo ja bym ich wychędożył puginałem. - Zasępił się z lekka brodacz. - Burdel nie burdel, ale Katonie wypadałoby mówić zamtuz i poza tym na Amiry miejscu przypierniczyłbym a nie pokojowo wychodził. Więc w sumie nienagannie się zachowała. - Dodał krasnolud.

- No a teraz dajcie sobie buziaka i golniemy piwka. - Podsumował patrząc na obydwoje wzrokiem nie tolerującym sprzeciwu.

- Resztę wyjaśnicie sobie bez publiki. - Dodał szeptem z kuflem przy wąsach.

- O nie ja z tym panem nic nie będę wyjaśniać, co miałam powiedzieć tom już powiedziała, ale piwa się chętnie napiję. Pozwolę sobie wznieść toast “za puginały - aby nam stały” - roześmiała się.

Katon pokiwał głową słysząc propozycję krasnoluda i uśmiechnął się kiedy napięcie powoli opadało. - Koleżanka łamie mi serce… taka wdzięczność. A chciałem zrobić z ciebie taką przeuroczą małpę. Chciałbym zobaczyć minę tego z rapierem… - zachichotał i posłał jej ręką ostentacyjnego buziaka. - Puginały...? Możemy wypić… - czarodziej zerknął pod stół i jakby sobie coś przypomniawszy zrobił kilka kroków w kierunku leżącego na podłodze sztyletu, którym zbir cisnął w Amirę. Chwilę mu się przyglądał po czym podał go kobiecie...

Sztylet musiał być pierwotnie wykorzystywany do... Dramatów teatralnych. Miał blokadę, której zwolnienie umożliwiało schowanie ostrza przy odgrywaniu scen morderstw i samobójstw. W rękojeści był niewielki pojemniczek na krew, wytryskiwaną na aktora w kulminacyjnym momencie. Jednak w przeciwieństwie do rekwizytów, ten egzemplarz był ostry jak prawdziwa broń.

Jeśli tajemniczy podróżnicy pochodzili z Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena, może właściciele Teatru Patrycjuszy byliby w stanie powiedzieć coś więcej, i o tym sztylecie i tożsamości awanturników. Amira pamiętała, że aktorów uczył Wilfred Tragiczny. Nie uchodził za najlepszego w teatralnym fachu, ale był powszechnie znany jako najznakomitszy pedagog.


- Twój łup… marny, ale zawsze. Wypijmy za to, bo to zdaje się pierwsza uczciwie zrabowana rzecz jaką widziałem od opuszczenia Wyspy…

- To może wypijmy za opuszczenie tej przeklętej wyspy - uniosła kufel.

- No jakby to powiedzieć... Z wami na wyspie nie byłem, ale w tym piekle i za to też bym wypił. - Krasnolud przywarł usta do kufla i do dna osuszył naczynie.

- Wypijmy - zawtórował czarodziej wznosząc kufel, choć następne toasty obiecał sobie wznosić winem.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-05-2017 o 08:22.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172