Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-06-2020, 20:36   #101
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Rzucane przez akolitę zdania jakoś nie napawały Davetha optymizmem.
Z Laurą działo się coś niedobrego, a chłopaczek najwyraźniej nie miał odwagi powiedzieć, co się stało.
- Co jej zrobiliście?
Pytanie nie doczekało się odpowiedzi, a przynajmniej nie słownej. Jednak to, co Daveth zobaczył sprawiło, że na moment stracił mowę.
- Na wszystkich bogów... co wyście zrobili... Otwórzcie tę kratę! - polecił.
Przyklęknął przy kracie, przeklinając w duchu wszystkich głupców, co nie potrafili zadbać o jego przyjaciółkę.
- Lauro, moja kochana… - powiedział, a tygrysica zatrzymała się na chwilę, spojrzała na niego, po czym prychnęła niezadowolonym tonem. W tym czasie młodzik wcisnął klucz w dłoń Druida, po czym się wycofał.
- No jak mówiłem panie, dziki zwierz...im bardziej wracała do zdrowia, tym była większym dla nas zagrożeniem…
- Trzeba było ją do mnie przyprowadzić... - powiedział Daveth, przekręcając klucz w zamku.
- Jak byłeś nieprzytomny? No i kto ją miał prowadzić...wszyscy się bali, że ich zeżre - Chłopak cofnął się jeszcze bardziej.
- Bardka też się bała? - Daveth nie do końca wierzył w to, że wszyscy mieli stracha. - [Ta, która razem z nami spadła z nieba? One się bardzo dobrze znają, znaczy Laura i Amaranthe...
Otworzył kratę.
- Cholera, nikt o tym nie pomyślał… - Powiedział akolita, znikając za rogiem.

A w tym czasie Laura… skoczyła ku Davethowi z rykiem! W ostatniej jednak chwili ten "atak", został zakończony łagodnym wylądowaniem przednich łap na barkach mężczyzny, a wielki pysk zamiast rozgryźć mu twarz, przywitał Druida porządnym liźnięciem jęzora.
- Lauro, mój skarbie.. - Daveth przyciągnął do siebie łeb swej przyjaciółki, chociaż ta była nie pierwszej świeżości. - Chodź, idziemy się wykąpać i najeść - dodał, głaszcząc tygrysicę. - Zaprowadź nas do jakiejś sadzawki czy jeziorka - polecił młodzikowi. - A potem wybieramy się do kuchni.
W tym momencie zauważył, że jego przewodnik zniknął.
- Świat schodzi na psy... - powiedział z niesmakiem i po raz kolejny pogłaskał Laurę po łbie - a dzisiejsza młodzież jest niezbyt obowiązkowa. - Westchnął. - Znajdziemy kogoś, kto nam pokaże drogę - stwierdził, po czym, z Laurą u boku, ruszył na poszukiwanie sadzawki.

* * *


Trochę to trwało, ale w końcu udało się 'odświeżyć' i nakarmić Laurę.
Daveth również zdołał doprowadzić się do porządku, bowiem nie wypadało pokazać się królowej w stroju, który pasował do polnych dróg i bezdroży, ale nie na królewski dwór.
To było zdanie Droltudena. Daveth uważał, że to przesada i że mądra królowa okazałaby więcej zrozumienia, ale nie zamierzał się kłócić. Z tego też powodu po kąpieli ubrał się w przyniesione przez służbę stroje. Całkiem nieźle pasujące, co oznaczało, że podczas ich dość długiego snu ktoś go dość dokładnie pomierzył we wszystkich kierunkach.

- Leż tu grzecznie, moja droga - powiedział, głaszcząc tygrysicę po głowie. - I pamiętaj, nikogo nie wolno zjeść. Najlepiej nawet na nikogo nie warcz.

Zostawił Laurę rozciągniętą na dywanie, po czym ruszył na spotkanie z pozostałymi. Nie wypadało kazać królowej czekać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-09-2020 o 21:37.
Kerm jest offline  
Stary 15-06-2020, 19:00   #102
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

- Olgrimie, chciałbym... - Villem zapytał krasnoluda, gdy chwilowo herborystki zabrały Carys by pomóc jej w toalecie i mężczyźni zostali sami - Chciałbym cię zapytać jako specjalistę w dziedzinie którą się parasz. Jak bogowie… - Rycerz dobierał słowa powoli, ostrożnie i z wyraźnym namysłem. I z wielką jak na młodzieńca w swym wieku powagą. - postrzegają zerwanie przysięgi narzeczeńskiej?
- To dość… trudne pytanie.- odpowiedział ostrożnie krasnolud drapiąc się po karku. - I wymaga sprecyzowania. O którym bogu mówimy? Bo podejście zależy od doktryny. I na czym polegało złamanie przysięgi.
- To bardziej ogólne pytanie - odpowiedział Villem czując się nieco niezręcznie na tak bardzo obcej sobie płaszczyźnie - Złamanie polega na złamaniu warunków przysięgi… myślą… sercem… czynem. I ostatecznym zerwaniu jej… A bóg… - Villem zastanawiał się przez chwilę. Nie wiedział czy pytać o patrona przyrzekającego, przyrzekanej, czy kapłana, który był świadkiem przysięgi…Poza tym Olgrim nie musiał przecież się na nich wyznawać - Co Dugmaren o tym mówi?
- Cóż… Dugmaren nie zajmuje się przysięgami. To domena Wielkiej Matki, ona pilnuje tych kwestii. Poza tym krasnoludy składają przysięgi jeszcze na imię Wszechojca… a wojownicy przysięgają czasem Clangeddinowi Srebrnobrodemu lub Gormowi Gulthynowi.- wyjaśniać począł Olgrim, a następnie się stropił dodając.- Ogólnie my wielce cenimy słowo i znamy ukrytą w nim moc, więc przysięgi składamy rzadko...bo nie wolno nimi szastać….ale to… temat na rozmowę przy kuflu. Natomiast co do twoich wątpliwości to nie… przysięgi myślą złamać się nie da. Słowem czasem, czynem zazwyczaj, ale nie myślą. Niemniej jeśli złamana została przysięga w oczach jakiegoś bóstwa, to wypada udać się do kapłana owego bóstwa. Najlepiej tego który ową przysięgę przyjmował, acz ostatecznie może być każdy inny… wyłożyć mu sprawę i okoliczności złamania owego słowa. A potem ów kapłan po rozpatrzeniu w duchu całej sytuacji i modlitwie do boga, nakłada na tego kto przysięgę złamał, pokutę stosowną do wagi czynu.
Rycerz dumał naprawdę dobrą chwilę nad słowami Olgrima, co potwierdzało skupienie i zaduma wymalowane na jego twarzy. W końcu odezwał się temi słowy:
- Olgrimie. Świadkiem złożonej przeze mnie przysięgi narzeczeńskiej był kapłan Amaunatora. A ponieważ nie spodziewam się go spotkać niebawem, uczyń mi proszę ten zaszczyt i zadaj pokutę w jego imieniu. Świadomie bowiem nie dotrzymam warunków przysięgi i nie poślubię niewiasty, której to przysięgałem. Z racji tego faktu zrzekam się swego rycerskiego stanu mając Ciebie tym razem za świadka. Niechaj bogowie osądzą mnie.
Co rzekłszy Villem pochylił głowę przed krasnoludem. I jakkolwiek w odzieniu szpitalnym wyglądał zabawnie, brzmiał bardzo poważnie i uroczyście jakby chwila owa miała dla niego wielką wagę.
Krasnolud zamarł w zaskoczeniu słysząc słowa Villema. Amaunator, nie spodziewał się że kiedykolwiek usłyszy to imię. Bądź co bądź, ciężko o kapłana bóstwa które jest de facto martwe od tysiącleci, bóstwa imperium które samo w sobie było legendą. Czy przysięgi składane martwemu bóstwu w ogóle mają moc ? Olgrim wątpił. Niemniej skoro rycerz tak uważał, to cóż..
- Nie jestem czy można się zrzec rycerskiego stanu. Ten może być odebrany przez suzerena. Niemniej jeśli chcesz porzucić stan to… winieneś porzucić sygnet, imię i herb. - ocenił kapłan.- Wyrzec się całkiem dawnego życia, jeśli chcesz wziąć nowe…
Podrapał się po brodzie dodając głośno.- Nie wzywaj osądu bogów pochopnie. To nigdy nie jest mądre.
Zamyślił się ogłaszając swój wyrok. -W ramach pokuty zaś. Powinieneś napisać listy do narzeczonej i rodziców narzeczonej. I swoich. I wyjaśnić im sytuację. Pokutą będzie też zadośćuczynienie im.
- Dziękuję Olgrimie - odrzekł po dłuższej chwili milczenia Villem.
- Zawsze do usług i porad duchowych.- odparł z uśmiechem kapłan.


To co Olgrim, popluskamy się?” … jak odmówić takiej propozycji.

- Więęęc… -zaczął krasnolud rozbierać się powoli zerkając co jakiś czas na coraz bardziej golutkie ciało bardki. - ... co się właściwie stało? Przydzwoniłem mocno gębą w bruk. Nie wszystko pamiętam. Jak to się stało… że wylądowaliśmy tutaj. W tym lazarecie, w tym zamku… co ty im powiedziałaś?
- No… same dobre rzeczy? O walkach z potworami i smokami - Zaśmiała się Bardka.
- Acha.. a jak dobre? - zapytał krasnolud zanurzając się goły w ciepłej wodzie i rozkoszując przyjemnością płynącą z tego stanu rzeczy. W przeciwieństwie do niektórych kultów Moradinnsman, jego Kościół nie wymagał ascetycznych praktyk.-Czego mamy się spodziewać po rozmowie z szlachcicami ? Jakich to rewelacji o nas ?
Amaranthe również weszła w końcu do dużej wanny, siadając na wprost Olgrima, po czym zaczęła przyglądać się, i obwąchiwać, stojące blisko buteleczki z różnymi pachnidłami, przeznaczone chyba do kąpieli, aż w końcu wlała sporą zawartość jednej z nich w wodę.
- Heroiczna walka z Gnollami...z całym zastępem Gnolli - Dziewczyna na moment wyszczerzyła ząbki - Wysiekanie tuzinów pijawek...wielkości koni. Rozgromienie...stada Goblinów. Ubicie...dwóch smoków? - Zatrzepotała niewinnie rzęskami -Choć to tylko nasze ostatnie dokonania? Te najświeższe? - Zachichotała.
Krasnolud jęknął… boleśnie i podrapał się po czuprynie.
- Tooo dlatego utknęliśmy w królewskim lazarecie zamiast w jakimś przyświątynnym? Nie sądzisz, że teraz oni… będą mieli oczekiwania?- zapytał podejrzliwie.
- To chyba dobrze, prawda? Teraz dostaniemy możliwość odkucia się, i w końcu i porządnie zarobimy? - Bardka zaczęła obmywać swoje ramiona i… piersi. Spoglądała przy tym Olgrimowi prosto w oczy, przygryzając figlarnie usteczka.
- Nooo… nie wiem…- odparł krasnolud zezując to na krągłości bardki.- Jakież to problemy mają miejscowi? Jakież to ploteczki podsłuchałaś?
- Na zachodzie krainy, gdzie góry, i granica z kolejną, zwącą się Vaasa, bandy Barbarzyńców i potworków uprzykrzają życie prostemu ludowi… Król w tej chwili tam jest, na wyprawie wojennej… - Powiedziała Amaranthe, a nagle jej stópka, gdzieś tam pod wodą, znalazła się na kroczu Krasnoluda. Dziewczyna z kolei, uśmiechając się, niby nic, dalej się myła…
-Achaa...a pozaa tym…- Olgrim starał się zachowywać spokojnie i rozważnie, acz Amaranthe jak zwykle mu tego nie ułatwiała. - Mnie bardziej interesują plotki i wydarzenia tu na miejscu. A nie gdzieś tam…
Bo w końcu musiał istnieć jakiś powód dla którego traktowano ich z tak dużą atencją. Olgrim jakoś nie wierzył za bardzo we wspaniałomyślność władców.
- Te "gdzieś tam" to ledwie ze trzy dni konno… a tu na miejscu? Nic ciekawego… Król i Królowa podnoszą królestwo po latach walk z potworami właśnie i jakąś armią Licza czy coś… - Palce stopy Amaranthe poruszyły się nieco w newralgicznym miejscu Olgrima, i dziewczyna zaczęła tam pocieranie i jakby masowanie Krasnoluda.
- Nic… ciekaweg…- oj nie ułatwiała mu koncentracji na czymkolwiek poza swoją stópką,jak krągłościami wynurzającymi się lekko z wody.- Czyli… co… pooopowiadasz i sooobie… póójdzieemy?
Bardka słodko się uśmiechnęła, chwilkę jakby powierciła w miejscu, po czym… do pierwszej stópki dołączyła druga. Po chwili zaś interes Olgrima znalazł się pomiędzy nimi, miło pocierany i drażniony miękką skórą.
- Pewnie mają dla nas jakieś zadanie, albo coś takiego, inaczej po co właśnie nas by tu leczyli… - Amaranthe przymknęła oczka.
- I to mnie martwi… wolałbym wiedzieć… na co… się piszę…- krasnolud z ciężkim oddechem przyglądał się ciału bardki, sam będąc całkowicie we władzy pieszczących go stóp wspólniczki.
- Nadejdzie ten moment, gdy nam to wyjawią… a wtedy zawsze można powiedzieć nie, i iść swoją drogą… - Dziewczyna nagle przestała nietypowych pieszczot, po czym wynurzyła obie nogi, układając je na obu brzegach wanny. Otwarła oczka, spoglądając na Olgrima, rozchylona w zapraszającej pozie.
- Teraz jest jednak moment na coś innego? - Szepnęła.
- Trzpiotka…- odparł kapłan wstając i podchodząc do dziewczyny. Jego paluchy poczęły wodzić po udach, a on sam całując jej krągłe piersi, naparł biodrami i wziął ją w posiadanie leniwym ruchem bioder. Kolejne były już bardziej stanowcze i silniejsze… i szybsze.


Figle z Amaranthe nie uśmierzyły wątpliwości Olgrima. Krasnolud pochodził z gminu, z zaułków miejskich i półświatka. Pałacowe korytarze nie były naturalnym miejscem dla byłego złodziejaszka. Nie czuł się tu zbyt swobodnie i wolałby opuścić te mury. Ale nie mógł. Nie wypadało wszak opuszczać gospodarza bez pożegnania.
Na szczęście dla kapłana, dwójka jego towarzyszy była szlachetnie urodzona i znała się na etykiecie. Czymś o czym Olgrim nie miał pojęcia. Więc planował całą tą dyplomację i relacje zostawić w ich kompetentnych dłoniach.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-06-2020, 20:18   #103
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Następna była czarodziejka.�- Wspierając się na ramieniu rycerz wystąpiła lekko do przodu. Ukłon w jej wykonaniu, mający na celu oddanie czcić władczyni, był tak naturalny i doskonale współgrał z kreacją,�- która czarodziejka założyła na tę okazję, a która była gustowna i stonowane,�- jak przystało na reprezentantkę chessentańskiej arystokracji.�-

- Carys Fiaghruagach i Villem Adlerberg z Chessenty, poszukiwacze przygód i członkowie tej zacnej grupy.�- Do usług Wasza Wysokość.

Na potwierdzenie tych słów, Villem uklęknął na jedno kolano i pochylił głowę przed królewskim majestatem.

- Emm…�- Olgrim Grimhammer.- krasnolud ukłonił się sztywno jakby mu ktoś kij wpakował głęboko w zadek. - Wędrowny kapłan Dugmarena Jasnego Płaszcza.

To nie było jego miejsca i widać to było wyraźnie w każdym jego geście i spojrzeniu. Najchętniej by się schował w cieniu zostawiając�- towarzyszom obeznanym z dworem dalszą rozmowę.

- Daveth Amatan. - Ukłon druida był uprzejmy, ale bynajmniej nie czołobitny. - Druid i wyznawca Mielikki, do usług.


Królowa drobnym skinięciem głowy witała się z każdym przedstawiającym się śmiałkiem, choć przy ostatnim z nich, wyraźnie można było zauważyć drobniutki moment zwłoki… w końcu władczyni nawet miło się do wszystkich uśmiechnęła.

- Witam was dzielna świto w Heliogabalus. Słyszałam o was wiele opowieści od Amaranthe, i mam nadzieję, że sami mnie nimi uraczycie. Nie co dzień mamy takich nietypowe odwiedziny, gdy ktoś spada nam prosto z nieba, i jestem przekonana, iż Król Smocza Zguba również byłby rad was poznać. Zapraszam was więc, zostańcie z nami kilka dni, nim mój małżonek powróci z wyprawy, jako nasi goście - Powiedziała władczyni, a staruch obok jej tronu zrobił kwaśną minę.

- Nie będę was jednak męczyła od samego początku, tuż po przebudzeniu, proponuję więc, byśmy się wszyscy spotkali na wieczornej uczcie. A tymczasem, rozgośćcie się w pałacu, odpoczywajcie, pozwiedzajcie stolicę. Jeśli macie jakieś prośby, myślę iż będziemy je w stanie spełnić? Wszystkim zajmie się Droltuden - Królowa spojrzała na Dragonborne, a ten przytaknął.


Daveth nie wiedział, czym podpadł królowej, ale dopóki nie padły słowa "ściąć mu głowę", nie zamierzał zbytnio się przejmować.

- Wasza Wysokość jest dla nas bardzo szczodra i łaskawa - powiedział, a towarzyszący słowom ukłon był nieco głębszy, niż poprzedni. - Ale prosiłbym jeszcze o wyrażenie zgody na to, by w zwiedzaniu stolicy mogła mi towarzyszyć moja czworonożna przyjaciółka - dodał. Ciekaw był, jak daleko sięga łaskawość Jej Wysokości.

- JEŚLI zadbasz o to, by nie było żadnych z nią związanych problemów, nie widzę powodów, dla których należałoby tygrysicę trzymać w zamknięciu. Jeśli jednak cokolwiek nabroi, będzie oczywiście na ciebie… - Królowa uśmiechnęła się dosyć cierpko.

- Dziękuję, Wasza Wysokość - odparł Daveth, dołączając do podziękowań ukłon.�-

Był pewien, że Droltuden zdała załatwić mu jakiegoś przewodnika. Albo, jeszcze lepiej, młodą przewodniczkę.�-

- Będziemy pani zaszczyceni mogąc uraczyć Ciebie i twój dwór naszą skromną opowieścią - odezwała się Carys. - Wdzięczni jesteśmy za twą gościnność i opiekę jaką nas otoczył twój majestat pani - mówiąc to czarodziejka dygnęła jak nakazywał dobry zwyczaj i jak została nauczna przez lady Adlerberg.

- Posiłek z Waszą Wysokością będzie dla nas zaszczytem - odezwał się Villem i uznając, że królowa wskazując swojego majordomusa zakończyła audiencję, powstał na równe nogi.

- Ano będzie… - dodał krasnolud speszony, gdyż… opowieści nie były jego mocną stroną. Owszem w księdze wiele już stron zapisał, ale opisami i zapiskami tego co zobaczył, odkrył lub się dowiedział. Nie o tym co robił. Nie widział nic szczególnie heroicznego w pokonaniu niedużego smoka, zwłaszcza że nieco większy od niego już spuścił im łomot.

- Jeśli to już wszystko, to do zobaczenia zatem później śmiałkowie, i miłego pobytu - Królowa skinęła minimalnie głową.

Krasnolud dygnął nerwowo i pochylił się głęboko w pożegnaniu, po czym tyłem wycofał z sali.


Czarodziejka, pożegnawszy się z należytym szacunkiem z władczynią kraju, w którym tak niespodziewanie wylądowali, zwróciła się do marszałka dworu.�-

- Wybacz panie, że głowę ci zwracamy,�- ale mamy z panem Adlerbergiem prośbę. Nasze pojawienie się tu i dla nas jest zaskoczeniem,�- choć wdzięczni jesteśmy za opiekę i miłe przyjęcie.�- Jednak tam, gdzie na smoka polowaliśmy został nasz sługa z dbytkiem.�- Aby fałszywych wieści do domów naszych nie zawiózł chcielibyśmy go poinformować gdzie jesteśmy.�- Czy jej wysokość, w swej dobroci, mogłaby nam pomóc i wskazać kogoś kto prześle taką wiadomość? Sprawa jest o tyle delikatna,�- że jak już wspomniałam cały nasz dobytek został daleko stąd i o wsparcie prosić musimy.

- Oczywiście. Zobaczę co da się w tej sprawie zrobić - Odpowiedział Droltuden, minimalnie kiwając Carys głową.

- Dziękuję ci panie,- chessentyjska arystokratka odpowiedziała również kiwnięciem głowy,�- choć nieco głębszym,�- wszak marszałek dworu był sobą wysoko postawioną w hierarchii społecznej i szacunek należał mu się z tego powodu.

- Czy jest jeszcze coś pani, co wam umili tu pobyt, lub w jakiś sposób pomoże? - Spytał Dragonborne, nawet się trochę miło uśmiechając.

- Czy mógłbyś panie wskazać nam osobę,�- która oprowadzi nas po mieście?- Carys odwzajemniła uśmiech. - Jeżeli oczywiście to nie problem i nie odciągnie cię panie od ważnych spraw

- Hmmm… znajdzie się przewodnik...przewodniczka? Do oprowadzenia was po mieście. Drobiazg - Odparł rozmówca - Proszę tylko pamiętać o wieczornej uczcie o godzinie osiemnastej. W mieście jest sporo zegarów na wieżach…

-Ależ oczywiście - odpowiedziała uprzejmie czarodziejka nie zrażona tymi insynuacjami. Może i w tej krainie ludzie zwykli się na spotkania z koronowanymi głowami spóźnić,�- jednak w Chessenci było to niedopomyślenia. Carys była na tyle dobrze wychowana, żeby takie drobiazgi pomijać.�-

- Kogo panie uznasz za stosowne - ciągnęła dalej czarodziejka. - My z panem Adlerbergiem�- będziemy ukontentowani każdym przewodnikiem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-06-2020, 12:23   #104
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Audiencja zrobiła dobre wrażenie na Villemie. Być może było za wcześnie by o czymkolwiek wyrokować, ale miał wrażenie, że tym razem trafili przed oblicze prawdziwego majestatu, który swą domenę dziedziczył, a nie kupował.

Podczas ustalonego zwiedzania, miał zamiar spieniężyć topór we wskazanej przez przewodnika kuźni, a także dopytać się w tak samo wskazanej świątyni o możliwość odsprzedania, lub zdjęcia klątwy z pasa jaki znaleźli w zamczysku na bagnach. Carys, jeśli słusznie odgadywał jej wyraz twarzy, przedmiot ów napawał odrazą. Praktyczna natura jemu jednak nakazywała zorientować się nieco dogłębniej. Być może na czas użytkowania pasa można się było obłożyć jakąś ochroną przed klątwą by nie cierpieć jej skutków? A taki potężny przedmiot mógłby posłużyć jeszcze przecież w niejednej słusznej sprawie przeciw złu. Nawet jeśli zrodziła go jakaś przewrotna i zepsuta istota. W świątyni napewno będą wiedzieć.

Rad też był na sam spacer i możliwość zobaczenia miasta, w którym się znaleźli od strony podszewki tym razem. Zobaczyć z czego słynie i czym się mieszkańcy parają. Wszak pańskie oko konia tuczy, a pana mieli spotkać już za kilka dni. Niegrzecznym byłoby nieprzygotować się na audiencję królewską.

Do słów Carys postanowił nie wracać przed kolacją. Co innego gestem. Jak choćby ujęcie jej dłoni podczas spaceru.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-06-2020, 20:10   #105
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dzięki, MG ;)

Po opuszczeniu sali audiencyjnej Daveth postanowił skorzystać z łaskawego zezwolenia, udzieliła im królowa i zwiedzić miasto, oczywiście w towarzystwie Laury, dla której siedzenie w luksusowym pokoju niewiele różniło się od zamknięcia w ciasnej klatce.
Ale wcześniej Daveth chciał zamienić parę słów z Droltudenem.
- Prosiłbym bardzo o przydzielenie mi przewodniczki - powiedział. - Młoda, umiejąca szybko chodzić, dobrze znająca miasto - przedstawił swoje preferencje.
- Mogą być dwie przewodniczki - dodał. - Najlepiej by było, gdyby były w strojach służby pałacowej.

Marszałek Dworu uniósł nieco jedną ze swoich gadzich brwi, przysłuchując się "żądaniom" Davetha.
- Dwie młode przewodniczki… oczywiście ładne, zgrabne, z odpowiednimi kształtami, tak? - Uśmiechnął się perfidnie. - Czy jeszcze coś?
- Mogą być członkinie gwardii pałacowej, jeśli się pan obawia o ich cnotę - odparł spokojnie druid. - To chyba dobrze, że ktoś lubi piękno, prawda? - Spojrzał na marszałka dworu. - Ale jeśli takich na dworze nie ma... - Zawiesił głos.
- Poszukam… i pytałem, czy jeszcze coś, panie Amatan? - Odparł niewzruszonym tonem Dragonborne.
- Nie, dziękuję. Do chwili powrotu ze spaceru przewodniczki mi wystarczą - odpowiedział uprzejmie Daveth. - Ile mam czasu do wieczornej uczty? Zdecydowanie nie chciałbym się spóźnić. To by był niewybaczalny nietakt - dodał poważnym tonem.
- Godzina osiemnasta. Będą biły dzwony, i tym podobne wskazówki, zwracają uwagę cywilizowanych osób, odnośnie czasu… poradzi pan sobie? - Tym razem Droltuden się wrednie uśmiechnął, szczerząc swoje kły.
- Spróbuję. - Daveth nie wyglądał na przejętego złośliwościami, jakimi raczył go Droltuden. - A nawet jeśli coś umknie mojej uwadze, to będę mieć przy boku przewodniczki, znające się na tego typu utrudniających życie drobiazgach. Bo chyba nie przydzieli mi pan, marszałku, jakichś podkuchennych, co dopiero ze wsi do pałacu trafiły, prawda?
- Powiedziałem, że poszukam odpowiednich osób do tego zadania… - odpowiedział rozmówca.
- W takim razie nie widzę problemów - stwierdził Daveth, darując sobie stwierdzenie, że słowo "odpowiednie" można różnie rozumieć. - Nie widzę też powodów do złośliwości... One nie pasują do osoby na takim stanowisku. Jeśli uważa pan, panie marszałku dworu, że moja osoba nie pasuje do tego otoczenia - rozejrzał się dokoła - to wystarczy parę słów i już mnie tu nie będzie. Królowa, jestem pewien, zrozumie pana motywy.
- Jesteś gościem Królowej, a nie moim. Nie wszystko musi się więc mi podobać, prawda? A te swoje… urazy, czy i groźby, godne iście damulki, to sobie wsadź panie Amatan, gdzie słońce nie zagląda - Marszałek wzruszył ramionami.
- Wielce szanowny mój nie-gospodarzu - odparł Daveth - skoro coś ci się nie podoba, to to swoje niepodobanie zachowaj dla siebie. A na to, że nie odróżniasz gróźb od obietnic, to ja nic nie poradzę.
- Nie jestem byle służebnym, więc mogę pokazać co mi się podoba, a co nie. A co do reszty… - Droltuden wzruszył ramionami, po czym się odwrócił, i najzwyczajniej w świecie sobie poszedł…
- Wiele brakuje tutejszej służbie - rzucił za nim Daveth, zaciekawiony, co takiego Droltuden ma przeciwko druidom. A może przeciwko niemu akurat? Czyżby kiedyś jakiś Amatan narozrabiał i naraził się jej królewskiej mości?
To pytanie pozostawało bez odpowiedzi.

* * *


Daveth wrócił do pokoju i, korzystając z bogatej zawartości szafy, przebrał się w coś mniej rzucającego się w oczy, mniej oficjalnego, a potem rozsiadł się wygodnie w fotelu, by poczekać na obiecane przewodniczki.
- Za chwilę wybieramy się na spacer - powiedział. - Mam nadzieję, że nie będziesz rozrabiać.
Laura przybrała minę prawdziwego niewiniątka - całkiem jakby była malutkim, niegroźnym kotkiem.
- Za chwilę przyjdą tu dwie panie, które razem z nami pójdą na spacer - uprzedził przyjaciółkę. - Ładnie i grzecznie się przywitaj. Nie strasz ich, bo będziemy musieli zostać w domu.
Nie sądził, by w pałacu grasowali złodzieje, postanowił więc zostawić w pokoju większość swego ekwipunku - plecak i całą broń. Wziął tylko garść monet, by móc zrobić parę drobnych zakupów i, ewentualnie, zaprosić swoje przewodniczki na wino.

W końcu rozległo się stukanie w drzwi komnaty… i ku rozczarowaniu Druida, który otworzył drzwi, oprócz znajdującego się tam na swoim stanowisku strażnika, stał jakiś młodzian w typowym ubiorze służby zamkowej.
- Czyżby przysłał cię pan Droltuden? - zapytał Daveth. - Masz być naszym przewodnikiem?
- Emmm… nie… - Młodzian zezował na tygrysicę w komnacie. - One czekają na dole, na dziedzińcu panie…
- Lauro, chodź, idziemy.
Na te słowa tygrysica podniosła się z dywanu i dołączyła do swego przyjaciela.
- Ten młodzieniec nas zaprowadzi - wyjaśnił druid. - Nie ma czasu, by się z nim bawić - dodał. - Prowadź więc - polecił służącemu.

Ruszyli więc korytarzami i schodami zamczyska, a Daveth zauważył, iż w wielu miejscach służba była zajęta strojeniem ścian i sufitów kwiatami, rozwieszaniem dwóch rodzajów herbów, i ogólnym sprzątaniem.
- Czy szykuje się jakieś wielkie przyjęcie? - spytał druid. - Chyba tłum gości ma przyjechać.
- Weselicho będzie! - ucieszył się służący, pewnie odnośnie sporej, związanej z tym wyżerki. - Najstarsza księżniczka będzie ten… no… staje na… no wiesz panie!
- Na ślubnym kobiercu? - spróbował domyślić się Daveth. - A kto jest tym szczęśliwcem?
- Baron Arof Ravensun - odparł młodzian.
To miano nic Davethowi nie mówiło.
- Młody, stary, przystojny, bogaty...? - zagadnął, by podtrzymać rozmowę. - Jak ma na imię księżniczka? Ile ma lat?
- No… nie wypada mi o takich rzeczach gadać panie... - zmieszał się chłopak.
- A ile jest warta taka informacja? - spytał Daveth, sięgając do sakiewki i wyciągając garść srebra.
- Nie wyp... - zaczął młodzian, i zezując na monety, o mało nie zleciał ze schodów, którymi akurat schodzili, na co spojrzało na niego (i Davetha) kilku starszych służących, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, dekorujących tu i tam pomieszczenia. Pokręcili jakoś tak z... rezygnacją głowami.
- Nie wypada panie... dowiesz się gdzie indziej - dokończył chłopak.
- Masz rację. - Daveth skinął głową i schował pieniądze. - A czy napiwki wypada przyjmować? - spytał.
- Jak nikt nie widzi - zaśmiał się krótko służący.
Daveth uśmiechnął się, a gdy dokoła nikogo nie było wręczył chłopakowi pięć sztuk srebra.
- Wypij za swoje zdrowie, albo... zrób z tego jakiś dobry użytek - powiedział.
- Dzię… dziękuję panie! - Chłopak aż się zapowietrzył, szybko chowając monety.

Wkrótce też dotarli na dziedziniec, gdzie wskazał Davethowi dwie czekające na niego kobiety, po czym opuścił już Druida… a ten z kolei, im bliżej podchodził obu “przewodniczek”, tym bardziej miał wątpliwości co do naprawdę wielu spraw. Wyglądało na to, iż wielmożny pan marszałek dworu ma bardzo ciekawy gust. Albo tak nisko ocenia Davetha.

- Witaaaaaj panieeee - zaszczebiotała ta ubrana na czerwono, dygając bardzo nie-dworsko, po czym zachichotała.
- Witaj panie - powiedziała i ta jasnowłosa, nieco nerwowo uśmiechając się na widok tygrysicy.
- Witam, drogie panie. Czy to was przysłał pan Droltuden? Macie być naszymi przewodniczkami po mieście? - spytał druid.
- Taaaaaaak - odezwała się “śpiewnie” znowu ta pierwsza, spoglądając na Laurę. - Jaaaaki fajny koooociak!
Jej towarzyszka z kolei jedynie przytaknęła głową na słowa Davetha.
- Jestem Daveth, to jest Laura. A wy?
- Avraaaa. - Ta w czerwonej sukience pochyliła się mocno do przodu, dając wielki wgląd w swój dekolt, by chyba pogłaskać Laurę… która spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem, ale nie odsunęła się. A potem obwąchała dłoń dziewczyny.
- Ja jestem Colilra - przedstawiła się druga.
- Miło was poznać - powiedział Daveth, chociaż był daleki od zachwytu. W przydrożnej karczmie zapewne nie pogardziłby taką przygodą, ale to był pałac, a nie kurna chata... - W takim razie prowadźcie. Najpierw jakaś winiarnia, porozmawiamy trochę, a potem obejrzymy kawałek miasta.
- Winiarniaaa? Ojeeej! - zaśmiała się Avra, głaszcząc tygrysicę po łbie. A wśród tego śmiechu zafalował biust kobiety. - Będzie faaajnie!
- Jak sobie życzysz, panie - powiedziała z kolei z miłym uśmiechem Colilra, przytakując głową.
- Prowadźcie zatem - poprosił Daveth.
- Długo już pracujecie w pałacu? - spytał, gdy przeszli parę kroków.
- Myyy? W pałaaaacu? Hahahaha! - Roześmiała się głośno Avra, głośniej niż wypadało, zwracając na nich uwagę kilku osób. Młoda kobieta uwiesiła się na ramieniu Davetha, a ten wtedy wyczuł wyraźną woń alkoholu.
- To nie tak… - zaczęła jej towarzyszka, ale w sumie cała trójka była już blisko bramy, tam z kolei… czekał na nich strażnik??
- Pan Amatan? - spytał zbrojny.
- Zgadza się. - Daveth skinął głową. - Czym mogę służyć? - Starał się być uprzejmy, chociaż sytuacja podobała mu się coraz mniej. Ciekaw był, co jeszcze wymyślił Droltuden... i zamierzał jak najszybciej pozbyć się co najmniej połowy swoich przewodniczek.
- Nie ma raczej mowy o pomyłce, w końcu chyba w całej stolicy jest tylko jeden jegomość z tygrysem… to dla pana - powiedział strażnik, po czym podał Davethowi jakiś pierścień i zwój. - Ten papier to królewski glejt, zapewniający powrót na zamek, oraz rozpoznawalny w całym mieście, zresztą pierścień również. Oba oczywiście do zwrotu, jeszcze dzisiaj.
- Uuuuuuuuu - Obie kobietki wydały z siebie odgłos podziwu, po czym... obie pochwyciły Davetha z jednej i drugiej strony pod ramię. Dotarło do nich, iż ten jest “grubą rybą”?
Będę pilnować jak oka w głowie - zapewnił Daveth, odbierając oba przedmioty.. - I oddam zaraz po powrocie - dodał, zakładając pierścień i chowając zwój w zanadrze. - Czy znasz te panie? - spytał strażnika.
- Kiedyś chyba je widziałem, ale dokładniej sobie nie przypominam… dlaczego pytasz panie? - Odparł strażnik nieco zdziwionym tonem. A jeszcze bardziej zdziwione były obie kobietki uczepione Druida.
- Lubię wiedzieć, z kim mam mam przyjemność - odparł Daveth. - Avro, podziękuj panu Droltudenowi, ale chwilowo podziękuję za twoje towarzystwo. - Sięgnął do sakiewki, po czym przysunął pod nos dziewczynie sztukę złota. - Panna Colilra dotrzyma mi towarzystwa... przez parę chwil.

Wieczny uśmieszek na twarz Avry zniknął w oka mgnieniu… podobnie jak strażnik, który bardzo szybko wycofał się parę kroków w tył. Dłoń Colilry z kolei zacisnęła się odrobinkę mocniej na ramieniu Davetha.
- Co ty... - Wydukała ciemnowłosa, puszczając Druida. Monety zaś nie tknęła.
- Przykro mi bardzo - powiedział Daveth - ale musisz się z tym pogodzić.
- Nie wiesz co tracisz - Burknęła wkurzona Avra, niemal zgrzytając zębami - Col? - Zagadnęła towarzyszkę.
- Tak… - Jasnowłosa puściła Davetha, po czym również od niego odstąpiła. Minimalnie kiwnęła do niego głową, i obie po prostu go opuściły, wychodząc bramą w stronę miasta…
- I to by było na tyle, jeśli chodzi o prawdomówność i uczynność Droltudena - powiedział, bardziej do siebie, niż do strażnika, który nawet nie drgnął. - Czy możesz mi znaleźć szybko kogoś, kto zna miasto? - spytał.

Strażnik zwrócił skrytą pod hełmem głowę w kierunku Davetha.
- Niestety panie, to przekracza moje obowiązki - Odpowiedział, po czym ponownie spoglądał przed siebie.
- Świat schodzi na psy - stwierdził Daveth, po czym przekroczył, w towarzystwie Laury, bramę i ruszył w stronę miasta.
Daveth nie miał pojęcia, czy Droltuden jest głupi, złośliwy czy jedno i drugie. Osobiście stawiał na to ostatnie, ale mógł się mylić. Za to był pewien, że marszałek dworu ma pewne talenty, skoro zdołał w parę chwil załatwić parę... hmmm... panienek. Chyba że trzymał kilka takich w zapasie. Na wypadek przybycia prymitywów z dziczy lub na własny użytek.

Do miasta nie było daleko, a że zamek leżał na wzgórzu, to można było po drodze podziwiać różne widoki. I nie chodziło tu o tyłki obu panienek, a o panoramę miasta. A Daveth usiłował wypatrzyć budynek, który mógł być świątynią.
Oczywiście mógł zagadnąć pierwszego z brzegu przechodnia, ale co własne oczy, to własne oczy.
Fakt - najbliższe źródło informacji maszerowało właśnie przed nim, ale Daveth był przekonany, że Avra prędzej by mu wydrapała oczy, niż odpowiedziała na parę pytań. A poza tym - jako że w zamku pracowała najwyżej dorywczo, to o pałacowych sekretach pewnie wiedziała mniej niż więcej… zwłaszcza, że było ją słychać.
- Te, patrz, on za nami lezie!
- Avra ciiii...
- Co “ciii”, co “ciii”?? Co, łeb mi każe ściąć czy co?
- Na bogów, stul dziób! Idziemy się napić!
- Ooooo, to jest dobry pomysł! A on pewnie i tak ma małego, hiehie...

Jeszcze raz potwierdziły się podejrzenia Davetha co do obu panienek. Ciekaw był tylko, czy gdyby inny z gości poprosił o przewodnika czy przewodniczkę, to stary cap też by jej przydzielił jakąś dziwkę.
Przeciw sprzedajnym panienkom druid nic w zasadzie nie miał, chociaż wolał kobiety, które nie kupczyły swoimi wdziękami. A jako przewodniczkę po Damarze wolał mieć kogoś... z wyższej półki, niż podchmielona i zbyt głośna Avra.

Postanowił więc chwilę poczekać, nim obie panienki oddalą się na jeszcze większą odległość, obserwując okolicę. Tuż przed zamkiem na wzniesieniu, rozciągały się w dół starannie przystrzyżone trawniki, było nieco pojedynczych krzaczków róż, czy i małych drzewek i ławeczek. Ot takie tam eleganckie sprawy wyższych sfer…

Na samym dole, była z kolei następna brama w pierścieniu murów, wysokich na 5 metrów, a za nimi w końcu zaczynała się pierwsza dzielnica miasta. Z miejsca gdzie z kolei stał Druid, wyraźnie widział po swojej lewej stronie coś jakby drugi, okazały pałacyk-zamek(?), o białych murach, i czerwonych dachach. Może to była jakaś świątynia, ta niby największa i najważniejsza w całym Heliogabalus?

Najlepszym wyjściem było iść i przekonać się na własne oczy.
Nie zwracając już uwagi na rozzłoszczone panienki Daveth ruszył w stronę bramy. Był pewien, że tam też będą jacyś strażnicy, a ci - zapewne - będą skłonni udzielić mu wyjaśnień. A jeśli nie? W końcu ma zdrowe nogi i bez problemów, zapewne bez problemów, może dotrzeć do "drugiej budowli w mieście".
- Dzień dobry - Daveth zatrzymał się dwa kroki od strażnika. - Czy możecie mi powiedzieć, panowie, co znajduje się w tamtej wspaniałej budowli?

Nastała chwila milczenia, jakby sądzono, iż pytający spadł z konia… albo nie był tutejszy. Wybrano tą drugą opcję.
- To jest Zakon Złotego Pucharu - padła odpowiedź.
Nazwa Davethowi nic nie mówiła. Puchar kojarzył mu się z ucztami, na których wino lało się strumieniami, ale z pewnością nie o to chodziło.
- Czy jako przybyszowi z obcych stron możecie mi powiedzieć coś o tym zakonie? - spytał.
- Świątynia Ilmatera? - powiedział drugi zbrojny, po czym zlustrował Davetha z góry do dołu. - Wychodzisz obcy przybyszu z zamku królewskiego… kim jesteś? - dodał, a obaj jakby mocniej chwycili swoje glewie stalowymi rękawicami.
- Gościem - odparł Daveth, równocześnie pokazując pierścień. Drugą dłoń położył na łbie tygrysicy. - Lauro, spokojnie. Ci panowie wykonują tylko swoje obowiązki.
- Pierścień mogłeś ukraść… - powiedział ten bardziej podejrzliwy.
- Ktoś by go kiepsko pilnował - odparł Daveth, sięgając po opieczętowany pergamin. - Czy to zaspokoi twój głód wiedzy i rozwiąże wątpliwości? - zapytał.
- W porządku, panie…? - Obaj strażnicy nieco zluzowali postawy na widok i pergaminu.
- Jakie jeszcze świątynie są w mieście? - spytał Daveth, który wolałby znaleźć świątynię Mielikki, ewentualnie Silvanusa.
- Pytałem o miano, panie, z kim mamy do czynienia? - odezwał się znowu ten “bardziej upierdliwy”.
- Daveth - odparł druid. - Czy to jednak nie lekka przesada z waszej strony? Każdego gościa tak sprawdzacie?
- Każdego, którego nie znamy, kto nie wjeżdża tu, czy wyjeżdża orszakiem… a taki samotny wędrowiec na piechotę, trochę nietypowe?
- Przepraszam, nie pomyślałem o tym, by poprosić pana Droltudena o przydzielenie mi większej obstawy. A ze względu na moją przyjaciółkę - pogłaskał Laurę po łbie - wolę chodzić pieszo - wyjaśnił, przeklinając w duchu głupotę i złośliwość marszałka dworu.
- No tak, w sumie racja... - Ton zbrojnego już całkiem złagodniał - To miłego pobytu w stolicy?
- Dziękuję bardzo - odparł Daveth, po czym wyszedł bramą, i skierował się w stronę świątyni Ilmatera, stawiając pierwsze kroki w stolicy Damary.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-06-2020 o 20:19.
Kerm jest offline  
Stary 30-06-2020, 21:17   #106
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kapłan odetchnął z ulgą, gdy ta audiencja się skończyła. To nie było miejsce dla krasnoluda. Nie czuł się swobodnie w tym miejscu i w takiej sytuacji. Nic dziwnego, że uśmiechnął się dopiero po wszystkim.
-Ten tego… nie wiem jak wy, ale ja zamierzam skorzystać z rady władczyni i rozejrzeć się po mieście.- rzekł do towarzyszy.- Ktoś idzie ze mną?
- Tym razem idę sam - odparł Daveth.
- Nie ma sprawy - Amaranthe wzięła Olgrima pod rękę, szeroko się uśmiechając - Poradzimy sobie sami… obyś też się dobrze bawił Daveth!
- Postaram się - odparł druid z uśmiechem. - Do zobaczenia na kolacji.
Krasnolud w milczeniu machnął na pożegnanie, ograniczając ruch dłoni do minimum. I tak wiadomym było, że druid żegna się przede wszystkim z jego wspólniczką.
Był w błędzie, ale i tak by w to nie uwierzył.


Zresztą kapłan miał na głowie inne sprawy. Głównie religijne. W tej części Faerunu krasnolud raczej nie był więc zamierzał się rozejrzeć. Za ziomkami by przynieść im nieco pociechy religijnej. Cóż… zdawał sobie sprawę że takie miejsca niespecjalnie mogą przypadać jego figlarnej wspólniczce, więc na wstępie ich wyprawy obiecał, że potem pójdą tam gdzie zechcą. Najpierw świątynie. Należało znaleźć najbliższy przybytek poświęcony bóstwu o dobrej naturze… albo przynajmniej neutralnej. Z doświadczenia Olgrim wiedział, że kler w miastach trzyma się razem bo zwykle jest obciążany tymi samymi daninami, a rzadko kiedy podkrada sobie nawzajem wyznawców. Świątynie były jak gildie, każde bóstwo miało swoje poletko które uprawiało. Swoich wyznawców którymi się opiekowało, więc zwykle nie wchodzili sobie w paradę. Zwykle, bo czasem dziedziny się zazębiały a wtedy… niemniej to miasto wyglądało na spokojne. Olgrim wiedział, że w najbliższej świątyni dowie się o innych przybytkach religijnych i zostanie do nich skierowany. A świątynie zawsze łatwo było znaleźć. Bądź co bądź, każdy kult stawiał na oryginalność domów modlitwy i ofiar dla swojego boga.

Chodzenie po wielkiej metropolii piechotą miało swój wpływ na nogi, jak i czas do tego potrzebny… a Amaranthe robiła dobrą minę do złej gry?

W stolicy żadnej świątyni Elfów nie było, a krasnoludów ledwie kapliczka… z ludzkich z kolei, największą i najważniejszą była ta Ilmatera, stojąca na drugim wzgórzu górującym ponad miastem, podobnie jak sam zamek królewski. Ale za to ponoć był i przybytek Silvanusa, co było dosyć nietypowe, jak na świątynię bóstwa natury w mieście…

Amaranthe już raz zapsioczyła odnośnie bolących nóg. Minęła godzina wędrówek ulicami.
Kapłan jednak nie narzekał dziarsko podążając w kierunku świątyni Silvanusa, bądź co bądź będąc z natury piechurem bardziej niż jedźcem. Zamierzał pogadać z miejscowymi druidami, a potem… bardce zostawić decyzję co do dalszych rozrywek.

Przybytek “Ojca Lasów” był nietypowy. W samym środku wielkiego miasta, wśród całej masy budynków i ulic, zdołano w dużym stopniu oddać piękno i majestat natury, co nawet Amaranthe się spodobało. Wszędzie zielono, sporo wody, ptactwa, małych zwierzątek, miło dla oka, tak… inaczej. Niby w mieście, ale jakby i w lasku, czy jakimś parku. Było miło.


Krasnolud zaś nie czuł się zbyt komfortowo, za dużo zieleni tu było. Niemniej nie przybył tu by napawać się naturą. Więc zaczął się rozglądać za właścicielami świątyni.

Po paru chwilach kogoś dojrzał, kto mógłby być kimś z owego kleru… ale czy i “właścicielem” tego przybytku? Raczej niekoniecznie. Młodzian dojrzał także i Amaranthe wraz z Olgrimem, po czym się nimi zainteresował.
- Witam witam, w czym mogę pomóc? - Spytał jegomość pozdrawiając ich uniesieniem dłoni.
- Witaj…- rzekł krasnolud dobrodusznie chwytając za swój święty symbol na szyi i eksponując.- Jestem Olgrim… wędrowny kapłan Dugmarena Jasnego Płaszcza, niedawno przybyłem do miasta i jestem z tego powodu zaciekawiony jak nasza kasta radzi sobie w mieście. Dostrzegłem świątynię Ilmatera górującą nad miastem. Czy ona góruje także we wpływach? Czy rodzina królewska jest żarliwa w tej wierz, czy też innemu bóstwu biją pokłony?
- Nasz Król sam jest Paladynem Ilmatera… więc tak? I co znaczy "nasza kasta"? Nie rozumiem? - Spytał rozmówca.
- Noooo… my kapłani… w miarę dobrych bóstw.- odparł żartobliwie skonfundowany Olgrim rozmyślając nad kwestią króla paladyna. Bo takie coś wydawało się dziwną kombinacją. No ale co kraj to obyczaj. - Nie prowadzicie tu rozmów ze sobą? Nie trzymacie się razem?
W miastach krasnoludzkich słudzy bogów zawsze współpracowali, tym bardziej że kapłani konkretnego bóstwa pełnili unikalne role w społeczności.
- Nie wchodzimy sobie w drogę, i się tolerujemy… - Wyjaśnił rozmówca - Czy to jest w sumie wasz cel wizyty? Wypytanie mnie o parę rzeczy? Ponieważ trochę zajęć jeszcze mam, więc…
- Nie chcemy cię więc zatrzymywać.- odparł Olgrim siląc się na uprzejmość i ukrywając za nią rozczarowanie. Cóż… zdecydowanie wolał małe świątynie w małych miasteczkach. Te wielkomiejskie były zawsze z nosem w górze i wiecznie zajęte.
Kapłan zwrócił się więc do bardki.- Rozejrzymy się tutaj?
Amaranthe pokręciła noskiem, rozglądając wokół.
- Tu w świątyni? No jak tam chcesz… choć ja nie bardzo - Uśmiechnęła się.
-Możemy gdzieś indziej, tutaj za dużo jest sztywniaków, nawet jeśli dobrodusznych.- odparł cicho krasnolud.- Teraz ty wybierz naszą trasę i cel podróży.
- Chodźmy coś zjeść, bo zaraz tu padnę z głodu? - Amaranthe uśmiechnęła się, chwytając dłonią za brzuszek.
-W zasadzie to… nie mam nic przeciw temu pomysłowi.- Olgrim jeszcze nie był aż tak głodny, ale nie mógł sobie odmówić dobrego posiłku w miłym towarzystwie.
- Ja jestem głodna! - Bardka zaciągnęła Kapłana w poszukiwaniu jakiejś tawerny, lub czegoś podobnego… i po kilku minutach zostali przez miejscowych skierowani do “Pod Szczęśliwą Monetą”. W środku zaś przywitał ich smakowity zapach pieczonych ryb, mały gwar rozmów, i ogólne, miłe, lecz i leniwe klimaty popołudniowe…
- Wygląda nieź…- w połowie wypowiedzi kapłanowi zdradziecko i głośno zaburczało w brzuchu.- ..lee. Wchodzimyyyyyyyyy? - Olgrim został już wciągnięty przez wesołą Amaranthe do środka.
- Stolik dla dwójki! - Niemal wyśpiewała Bardka. Krasnolud rozejrzał się po bywalcach by ocenić do jakiej karczmy właściwie trafili. Wszak nie na każdą było ich stać. Liczył że zobaczy kupców i mieszczan, bo nadmiar arystokracji mógł oznaczać ceny z wyższej półki. I na szczęście właśnie miejscową śmietankę gospodarczą. Ani chybi członkowie miejscowej gildii.. dobry złodziej miałby tu niezły połów.
- Co tu tak wspaniale pachnie rybką? - Powiedziała głośno siadając przy stoliku Bardka, co wywołało uśmiechy i u gości, jak i obsługi.
- Specjał dnia? To dla nas dwa razy poprosimy! I dwa piwka! - Zawołała.
- Właśnie. Tylko porządnie uwarzone. I żadnego rozcieńczania!- dodał swoje trzy miedziaki Olgrim i rozglądajac się dodał. -Całkiem miło tu… i porządnie.
- Ale muzyki nie ma. I aż mnie korci żeby… - Zaczęła dziewczyna, po czym zastygła w pół słowa i ruchu, z dłonią przy swoim boku. No tak, przecież nie brała swoich instrumentów… Bardka zachichotała, kiwając głową na boki.
- Wątpię by miejscowi docenili muzykę przy jedzeniu. Zresztą są pewnie inne karczmy które potrafią docenić bardów. Ino otwierają się raczej w godzinach wieczornych.- pocieszył ją Olgrim.
- Oj tam, cichutko bym i nastrojowo do posiłku coś zagrała... - Bardka pokazała Krasnoludowi język, a wtedy na stole pojawił się posiłek.


Kotleciki rybne z dorsza, wraz z osobnym półmiskiem ziemniaczków, oraz dwa kufle piwa.
- Smacznego - Powiedziała kelnerka z miłym uśmiechem, po czym nieco pochyliła się do Olgrima, dodając nieco ciszej, i nadal z uśmieszkiem - A piwa nie rozwadniamy, więc proszę tu takich rzeczy nie wygłaszać - Po czym oddaliła się od parki awanturników.

Amaranthe z kolei obiema dłońmi zakrywała usta, niemal próbując chyba samą siebie przydusić, by się głośno nie śmiać z gafy, jaką zafundował samemu sobie Olgrim.
- Przekonamy się.- mruknął kapłan wpierw sprawdzając jakość piwa, a potem zabierając się do jedzenia. Coraz bardziej zachłannie, rybka bowiem była smaczna, a piwo smakowało jak należy… Amaranthe również jadła, choć może nie tak… “ostro” jak Olgrim. Jej jednak również smakowało.
- Masz jeszcze jakiś pomysł na kolejną lokację? - Spytała, między kęsami.
- Hmmm… te nowe wynalazki o których słyszałem… tyatry? Tam gdzie wystawiają sztuki? Może jest tu taki? - zaproponował kapłan po długim namyśle.
- Chcesz mnie wziąć do teatru? - Amaranthe zatrzepotała przesadnie rzęskami, kładąc dłoń na dłoni Krasnoluda, po czym miło się uśmiechnęła.
- No… czemu nie. Nigdy nie byłem w teatrze? O ile nie będzie to kosztowało za wiele…- właściwie to nie wiedział ile taka wyprawa kosztowała, bo nigdy w takim przybytku nie był. Słyszał tylko, że takie istnieją. A czy był taki w tym mieście, to nie wiedział.
- Poszukamy więc, czy jakiś jest - Bardka mrugnęła, i nieco zmieniła temat - Co do tej pory sądzisz o tym wszystkim, o miejscu gdzie jesteśmy, o królowej?
- Eeee… nie wiem.- przyznał wyraźnie zakłopotany kapłan.- Miasto wygląda ładnie, ale ta cała atencja… Mam nadzieję że szybko straci zainteresowanie. Władcy mają duże wymagania zazwyczaj.
- A właśnie! Propo tu… i tam. Ty wiesz o tym, że my jesteśmy niemal na drugim końcu świata? Do Zachodnich Ziemi Centralnych jest około 2000 kilometrów! Taki powrót zajmie nam z kolei nawet ze 2 miesiące - Amaranthe odrobinę zmarszczyła nosek.
- Powrót? A niby dlaczego mielibyśmy wracać? I do czego? Po prostu pójdziemy dalej wspólniczko. Gdziekolwiek.- Olgrimowi akurat ten problem nie ciążył. Ot stracił kuca. Żadna strata… i tak zwierzaka nie lubił. Jak i całej jazdy konno.
- W sumie racja! - Uśmiechnęła się Bardka - Znajdziemy sobie zajęcie wszędzie!
- No właśnie. - odparł rubasznie krasnolud.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-07-2020, 10:32   #107
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Daveth do wielkich miast przyzwyczajony nie był i za takowymi nie przepadał, ale musiał przyznać, że stolica Damary wyglądała całkiem nieźle. No, może dlatego, że przylegająca do zamkowych murów dzielnica była bardzo bogata, a domy były raczej umieszczonymi w mieście dworami, niż zwykłymi budynkami. Można było sądzić, iż mieszkają tu najbogatsi, a raczej najbardziej znaczący ludzie w mieście.
Przechodnie, jeśli już byli, ubrani byli bardzo porządnie, a niekiedy wręcz bogato. Bez względu jednak na ubiór spoglądali na Davetha i jego towarzyszkę dość podejrzliwie, a było i paru takich, co ich ominęli szerokim łukiem.
Oczywiście i tutaj był ktoś, kto pilnował porządku.
Na widok Davetha złożony z trzech strażników patrol skręcił w jego stronę.
- Dobrze idę do świątyni Ilmatera? - spytał uprzejmie.

I znowu było to samo. "Kim jesteś, co tu robisz, co to za zwierz, gdzie idziesz…", i kolejne pokazanie koronnych glejtów, i znowu zmiana nastrojów strażników.
- Tak panie, dobrze idziesz… - powiedział jeden z nich.
- Dziękuję bardzo. - Daveth skinął głową i ruszył dalej, rozmyślając nad magicznym niemal wpływem kawałka metalu i skrawka ozdobionego woskiem pergaminu na zachowanie innych ludzi. I zastanawiając się, czy w tym mieście nie wolno spacerować z własnym zwierzątkiem u boku tudzież zadawać strażnikom pytań.
Po raz kolejny doszedł do wniosku, że gdyby Droltuden spełnił jego prośbę, obyłoby się bez machania co krok pergaminem i świecenia pierścieniem po oczach..

Najdłuższa nawet wędrówka kiedyś się kończy, więc i Daveth dotarł w końcu w okolice siedziby Zakonu Złotego Pucharu, a mówiąc prościej - świątyni Ilmatera.
Ale nie dało się ukryć - z okazałości budowli sądząc - świątynia zasługiwała bardzo wspaniałą i baaardzo dłuuugą nazwę.
Przerost treści nad formą... I, zapewne, było to inny Ilmater niż ten, o jakim Daveth wcześniej słyszał, chociaż nad głównym wejściem (przez które mogłoby wejść parę słoni równocześnie) wymalowano parę dłoni przewiązanych czerwonym sznurem.


A wszędzie stada pozłacanych rycerzy, wystrojonych kapłanów i strażników w paradnych zbrojach.
Czy Płaczący Bóg byłby zadowolony z takiego przepychu?

Z pewnością Ilmater cieszył się uznaniem i szacunkiem, bowiem zarówno do, jak i ze świątyni stale płynął szeroki strumień ludzi i nieludzi; dzieci, młodzieży, dorosłych i starców obu płci, pragnących się pomodlić lub potrzebujących konkretnej pomocy w chorobie czy zranieniu.
- Ilmater jest litościwy! - rozległ się donośny głos stojącego przy pokaźnych rozmiarów skrzyni. - Co łaska!
Sądząc z brzęku wpadających do skrzyni monet 'co łaska' było niekiedy całkiem pokaźną sumą. Nic więc dziwnego, że stać ich było na takich rozmiarów świątynię i takie wdzianka dla tych, co bezpośrednio służyli Ilmaterowi.

Daveth ruszył w stronę wejścia, jak na razie nie zamierzając dorzucić do skrzyni ani jednej monety. Ale nie z tego powodu zatrzymali go strażnicy. Pod wodzą urodziwej dziewoi.


- Kim jesteś i czego tutaj chcesz? - Glewia strażniczki była bogato zdobiona, ale i tak mogłaby zrobić w ciele niezłą dziurkę.
Daveth pogłaskał Laurę po łbie.
- Przyszedłem się pomodlić... - odparł. Po sekundzie namysłu postanowił nie denerwować żadnej z pań - ani tej w zbroi, ani tej czworonożnej. - Prosto z pałacu - dodał, pokazując pierścień i pergamin.

Błękitne oczy dziewczyny wpatrywały się przez dłuższą chwilę w Davetha, a królewskie glejty najwyraźniej nie zrobiły na niej wrażenia… póki owe oczy, koloru najprawdziwszego oceanu, nie rozżarzyły się na chwilę mocniejszym błękitem. I wszystko równie szybko się skończyło, co pojawiło.
- Proszę - Powiedziała jasnowłosa, gestem zbrojnej dłoni wskazując kierunek.
- Dziękuję bardzo. - Daveth do słów dołączył uprzejme skinienie głową, po czym ruszył zastanawiając się, w jaki sposób strażniczka wykonała sztuczkę z oczami.
Laura obrzuciła strażniczkę uważnym spojrzeniem, a potem ruszyła za swym przyjacielem.
Po paru krokach druid obrócił się, by sprawdzić, co porabia strażniczka.

Obserwowała go, stojąc gdzie stała, wcale się nie kryjąc z tym co robiła. A dwóch towarzyszących jej zbrojnych mężczyzn, zdawało się czekać, jaką ona podejmie decyzję…
Daveth uśmiechnął się do niej i raz jeszcze skinął jej głową.
- Nie wierzą nam - powiedział cicho do Laury, po czym wkroczył do świątyni.

Wnętrze, jak się okazało, było jeszcze bardziej okazałe, niż sugerował to wygląd z zewnątrz. Za znajdujące się tu dobra można by kupić pół niewielkiego królestwa.. Gdyby, oczywiście, kapłani zechcieli wydać je na na tak prozaiczny cel.

Przed przeogromną figurą - symbolem Ilmatera - kłębił się prawdziwy tłum osób, które głośniej lub ciszej bądź prosili o coś, bądź dziękowali za coś. Zapewne, bowiem do uszu Davetha docierała mieszanina głosów, z której nie dało się wyłowić pojedynczych słów.
Laura warknęła, lecz nie wyglądało na to, by było to podziękowanie. Prędzej protest przeciwko hałasowi.
Druid przez moment przyglądał się figurze, później spojrzał wyżej, na bogato zdobiony sufit, potem ponownie na figurę.
- Jeśli tobie zawdzięczamy życie, Ilmaterze - powiedział cicho - to składam ci serdeczne podziękowania. I jeśli kiedyś będziesz czegoś ode mnie potrzebować, to wystarczy, że dasz mi znać - obiecał.

Przyglądając się świątyni zauważył coś jeszcze - blond-strażniczkę, która weszła do świątyni i bacznie przyglądała się Davethowi.
Jej troska o obcego w obcym mieście była aż wzruszająca.

Przez moment jeszcze przyglądał się figurze, po czym wyszedł ze świątyni, po drodze wrzucając do skrzyni pięć sztuk złota.
Podszedł do strażniczki.
- Piękna świątynia - powiedział - ale czy możesz mi powiedzieć, gdzie w mieście mogę znaleźć świątynię Mielikki?
- Nie ma tu takiej - odparła dziewoja - Nie każde bóstwo ma w końcu świątynię.
Zapomniałaś dodać "w tym mieście", pomyślał.
- Szkoda, że nie mogę zostać tu dłużej... - powiedział. - Ale może się jeszcze spotkamy. Jutro też masz tu służbę?

Dziewczyna spojrzała na niego wyraźnie mocno zaskoczona, a towarzyszący jej strażnicy aż wprost zbaranieli.
- Nie wiem skąd jesteś, ale w cywilizowanych regionach nie zaprasza się od tak sobie prosto z mostu, nieznajomą osobę na jakieś spotkania, ledwie po kilku chwilach znajomości?? To… naprawdę dziwaczne
Druid omal nie parsknął śmiechem, bowiem zdecydowanie nie chodziło mu o prywatne spotkanie, chociaż dziewczyna, na pierwszy przynajmniej rzut oka, warta była grzechu i to niejednego.
- Nie spytałem, o której kończysz służbę - odparł, starając się nie uśmiechnąć - chociaż jak tak mówisz... to byłby niezły pomysł. Ale raczej myślałem o tym, że byłoby mniej ceregieli z tym całym kontrolowaniem. A jeśli chodzi o zapoznanie się... Daveth, a to jest Laura. - Pogłaskał tygrysicę.

Jasnowłosa zrobiła się na twarzy czerwona niczym pomidor. Odchrząknęła raz, drugi… po czym wskazała dłonią gdzieś za siebie.
- Wracamy do obowiązków, miłego dnia - powiedziała niespokojnym tonem, po czym spojrzała na towarzyszących jej strażników, którzy natychmiast ruszyli się z miejsca.
- Dziękuję, wzajemnie - odparł Daveth. - Miło było cię poznać,...
Strażniczka nic już nie powiedziała, więc druid odprowadził ją wzrokiem po czym spojrzał na Laurę.
- Chodź, moja droga - powiedział, a potem ruszył w stronę miasta. Było jeszcze w miarę wcześnie, więc można było jeszcze to i owo zobaczyć.

* * *


Do miasta postanowił iść nieco inną drogą, niż dotarł do świątyni Ilmatera. Po co było ograniczać się do jednego kawałka miasta, skoro można było zobaczyć dwa?

Po pewnym czasie dzielnica zmieniła swój charakter - okazałe rezydencje robiły się coraz mniejsze, aż w końcu przeszły w normalne miejskie zabudowania. Bardzo porządne, ale zdecydowanie nie była to już dzielnica szlachecka.

Szyld z napisem "Złota Gęś", ozdobiony malunkiem pomalowanego na złoto ptaszydła, sugerował, iż zmęczony wędrowiec może tu nie tylko odpocząć, ale i zjeść coś i wypić. Czy nazwa oznaczała, iż preferują tu dania z drobiu?
Prawdę mówiąc Davethowi było to obojętne. Pora obiadu minęła jakiś czas temu, a kolacja u królowej niekoniecznie oznaczała, że jedzenie zacznie się natychmiast. Miejsce, gdzie znajdowała się gospoda sugerowało, iż zjeść tu będzie można dobrze - chociaż z pewnością nie tanio.
Druid otworzył drzwi i, z nieodłączną Laurą u boku, przekroczył próg "Złotej Gęsi".

- Nie! Nie! Nie! Tak nie wolno! - Rozległ się niemal natychmiast protest po przekroczeniu progu przybytku. Sprzeciw takiemu wejściu z kolei, należał do jakiegoś jegomościa, robiącego tu chyba za obsługę - sądząc z jego ubioru - a ton zdecydowanie nie pasował do osoby przemawiającej. Głos był bowiem mocno… zniewieściały.


- Bestia na dwór, i basta! - Powiedział mężczyzna ze “Złotej Gęsi”.
- Dlaczego? - zainteresował się Daveth. - Skoro ma wstęp na dwór królewski, to dlaczego nie tutaj?
- Królewski-srólewski! Słyszałem już wiele bajeczek! Nie i tyle, do widzenia! - Jegomość mężnie wyprężył klatę, i… tupnął nogą.
- Bajeczki? A widziałeś kiedyś coś takiego? - Druid podsunął pierścień pod nos kelnera, bo tym zapewne był ów jegomość. - Kto tu jest właścicielem?
- Fałszywka! - Machnął teatralnie dłonią kelner, nawet nie spoglądając na pierścień.
- To proponowałby, wezwać straż miejską. - Daveth machnął mu przed nosem pergaminem. - A potem będę ci przysyłać paczki, jak do lochu trafisz, za brak szacunku dla królowej.
Kelner się zapowietrzył, łaskawie niby spoglądając w stronę Druida.
- Zabieraj mi swoją brudną łapą sprzed nosa - Wymamrotał… gdy…
- Giuseppe, ja cię proszę, ciszej. Głowa mi pęka, a te awantury nic nie pomagają - Do dyskusji wtrącił się kobiecy głos. Należał do rudowłosej Elfki, czy i może Półelfki? Siedzącej przy jednym ze stolików na uboczu, palącej sobie fifkę. Młoda kobieta najwyraźniej zabawiała już tu dłuższą chwilę, co mogło chociażby świadczyć o tym pozbycie się dla chwilowego komfortu obuwia…


A oprócz tego, rudowłosa, bladolica piękność, miała na sobie wyjątkowo kuso skrojoną suknię…
- Sam słyszałeś, nie wydzieraj się... A teraz mi powiedz, gdzie znajdę właściciela... zanim sam będę musiał się obsłużyć - powiedział Daveth.
- Phhh! - Fuknął kelner, po czym poszedł w cholerę… a rudowłosa wzruszyła ramionami do Davetha, po czym zajęła się już pykaniem dymka przy własnym stoliku.
- Fatalna obsługa - powiedział Daveth bardziej do Laury, niż do elfki-półelfki. - Chodź, poszukamy kuchni - dodał.
- Siadaj, zanim naprawdę wezwą straż - Powiedziała rudowłosa.
- A zapewniano mnie, że to takie gościnne miasto - powiedział Daveth. - [i]I że królewskie glejty czynią cuda[/ii] - dodał, bardziej już od siebie. - Ale dzięki za radę. - Usiadł przy sąsiednim stoliku.
- Prawdziwe? - Spytała nieznajoma, chyba mając na myśli właśnie owe królewskie insygnia.
- Podrabianymi bym się nie chwalił - odparł. - No ale skoro dali, to chciałem się przekonać, jak wygląda z tymi cudami. - Uśmiechnął się. - Czy jest szansa, że on wróci, ten Giuseppe, czy będę musiał sam o siebie zadbać? - A czego dusza pragnie? - Spytała kobietka, puszczając dymka, i tajemniczo mrużąc oczka.
- Czegoś dobrego do zjedzenia, dla mnie i dla niej - pogłaskał tygrysicę. - Coś do picia. Parę informacji... na początek. A potem się zobaczy.
- Uhum... - Rudowłosa wymownym spojrzeniem wskazała na dzwoneczek, taki sam, jak znajdował się na stoliku zajmowanym przez Druida.
- Ach, te cywilizowane sztuczki - zażartował Daveth, po czym skorzystał z dzwoneczka.

Gdzieś z "zaplecza" wyszedł Giuseppe, który na widok dzwoniącego zrobił srającą minę, po czym jak szybko się pojawił, tak zniknął. A Półelfka roześmiała się.
- Czyżby twój dzwonek był lepszy? - zainteresował się Daveth. - Mogę skorzystać?
Nie czekając na odpowiedź przesiadł się i ponownie skorzystał z dzwonka, tym razem tego półelfki.

I znowu było to samo. Dzwonienie. Giuseppe. Srająca mina. Ulotnienie się Giuseppe.
- Jesteś głodny? - Spytała kobietka.
- Nie aż tak bardzo - odparł - ale mam za to miłe towarzystwo. No i mogę w każdej chwili posłać po niego Laurę.

Bladolica spojrzała na Druida jakoś tak… dziwnie, po czym przyłożyła palec do ust. A po chwili...
- Giuseppe!!!! Ty bękarcie oślicy!!! - Wydarła się naprawdę, naprawdę głośno.

Kelner zjawił się w końcu w drzwiach kuchennych, po czym z kolejną miną z cyklu “czego kurwa”, przydreptał do stolika.
- Jestem głodna, chciałabym coś przekąsić - Powiedziała rudowłosa, po czym spojrzała na Davetha.
- Co ten uroczy lokal oferuje najlepszego? - Druid spojrzał na półelfkę.Prosił o radę, ale zabrzmiało to nieco dwuznacznie...
- Paszteciki grzybowe z boczkiem i ciemnym sosem - Odpowiedziała kobietka, a Giuseppe zadrgała mocno powieka.
- Dwie porcje? - Daveth nie odrywał wzroku od półelfki.
- Tak. Taka głodna jestem… - Powiedziała kobietka, nie odrywając wzroku od kelnera - I do tego kawał mięsiwa, surowy, tak nawet ze trzy kilo…
- A do picia? Jakie wino? - spytał, ponownie kierując pytanie pod adresem rudowłosej, która nadal grała swoją rolę.
- Czerwone, lekkie, i jeszcze jeden kielich - Półelfka uchwyciła swój kielich w paluszki. - To wszystko Giuseppe.

Kelner mało nie eksplodował, jednak w milczeniu kiwnął głową, po czym udał się do kuchni…
- Mam nadzieję, że potrawy są tu tak wspaniałe, jak sugeruje nazwa tej gospody - powiedział druid. - Daveth - przedstawił się. - A ta panna - wskazał na tygrysicę - ma na imię Laura. ale to już wiesz. - Uśmiechnął się do półelfki.
- Galai - Powiedziała rozmówczyni, i to chyba było jej imię?
- Co tu porabiasz, i skąd masz królewskie glejty? - Dodała.
- Wpadliśmy do Damary z niespodziewaną wizytą - odparł. - Moi przyjaciele i ja jesteśmy aktualnie gośćmi królowej, więc dostałem ten pergamin byśmy mogli swobodnie wchodzić i wychodzić, nie zaczepiani przez straż. I bez konieczności przywoływania pana Droltudena - wyjaśnił. - Ty, jak rozumiem, jesteś mieszkanką Heliogabalus?
- Czeeekaj, czekaj. Jesteś jednym z tych, co parę dni temu spadli tu z jakiegoś portalu z kawałkami smoków? A to ci numer… głośno o was w każdym zakątku miasta! Każdy się zastanawia coście za jedni - Galai zrobiła podejrzaną minkę, mrużąc oczka.
- Dokładnie, to my, - Daveth skinął głową. - Polowaliśmy sobie, całkiem udanie, na smoki, gdy pojawił się portal i porwał naszą bardkę. Wszak nie można było pozwolić, by sama znalazła się w jakichś tarapatch, więc ruszyliśmy za nią. I to wszystko.
- Taaaak, jaaasne - Półelfka przytaknęła wyjątkowo sceptycznie, a w tym czasie zjawił się Giuseppe z flaszką wina, i kawałem surowego mięcha na wielkim talerzu. Postawił wszystko bez słowa na stole, po czym powrócił do kuchni…
- Dziękujemy... - rzucił za nim Daveth, po czym przeniósł wzrok na swą rozmówczynię. - Nie nie poradzę na to, że to trudne do uwierzenia - powiedział. - Ale królowa nas przygarnęła, więc, zapewne, trochę nam wierzy.
- Królowa pewnie ma na to swoje sposoby - Mruknęła rudowłosa, po czym podsunęła dwa kielichy pod butelkę wina.
Billy napełnił oba naczynia, po czym podsunął dziewczynie jej kielich.
- Twoje zdrowie, Galai - powiedział, unosząc swój.
- I twoje - Odpowiedziała, po czym oboje łyknęli winka, i Daveth musiał przyznać, iż było dobre…
- A cóż ty porabiasz w stolicy Damary? - spytał.
- Schodzeniem z drogi straży miejskiej? - Palnęła Galai, po czym roześmiała się perliście, szybko jednak łapiąc za skroń - Ał, moja głowa…
- Ciekawe zajęcie... - przyznał. - A ten ból głowy to po zbyt szybkim biegu, czy nie wypoczęłaś po interesującej nocy? - spytał.
- Raczej za mało sypiam, a za dużo piję, a ty czym się zajmujesz? - Spytała. A wtedy w kolano Davetha stuknął mocno pysk Laury, która ruszyła się z miejsca. No tak, mięsiwo na stole?
Druid zestawił duży talerz na podłogę, po czym spojrzał na półelfkę.
- To już ci więcej nie naleję - powiedział na pół żartem. - Może na parę dni powinnaś zmienić tryb życia na bardziej spokojny?
- Nie mów mi jak mam żyć, dobrze? - Galai przybrała wyjątkowo poważną minę, choć jedynie na moment...po chwili znów była pogodna. - I nie zmieniaj tematu, czym ty się zajmujesz?
- Słyszałaś kiedyś o wakacjach? - zapytał. - A my się włóczymy po świecie szukając przygód. I wiedzy o świecie.

Rudowłosa westchnęła z rezygnacją, wysiliła się jednak na miły uśmiech do Davetha, po czym ponownie upiła wina...a spod stołu dobiegały dosyć obleśne odgłosy pożerania mięsiwa. Laura chyba była głodna.
- Głodomór... - mruknął Daveth. - Dobrze, że nie nadgryzła Giuseppe... Wtedy byłby jeszcze bardziej wolny, niż teraz.
- Tiaaa... - Tym razem Półelfka uśmiechnęła się już wyjątkowo sztucznie, po czym zabębniła paluszkami po blacie stołu.
- Nie jada ludzi - wyjaśnił Daveth, widząc, iż rozmowa zboczyła na zdecydowanie nieprzyjemne tematy. - Z pewnością wiesz, kto z rodziny królewskiej bierze ślub? - Postanowił przejść do zdobycia paru informacji... gdyby jego rozmówczyni zechciała się wypowiedzieć.
- Księżniczka Alma, i co w związku z tym? - Zdziwiła się Galai.
- Rozmawiałem z jednym ze służących... Zachował się tak, jakby to, kto, z kim i dlaczego brał ślub było państwową tajemnicą - odparł. - Byłem więc ciekaw, kto zakazał mu cokolwiek mówić. Pewnie sam Droltuden. - Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia o co chodzi, o tym przecież wie każdy w mieście… a właściwie i w całej Damarze? - Wzruszyła ramionkami rudowłosa, po czym wychyliła do końca zawartość swojego kielicha.
Daveth natychmiast dolał jej wina, sam również się napił.
- Chyba mnie nie polubił. - Z uśmiechem pokiwał głową. - Jakoś to przeżyję i serce nie będzie mi krwawić - dodał. - Możesz mi jeszcze powiedzieć, co ciekawego można zobaczyć w mieście? Z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika... Widziałem na razie pałac królewski i siedzibę Zakonu Złotego Pucharu. Z chęcią obejrzałbym inne atrakcje stolicy.
- Nie wiem jakie "atrakcje" cię interesują. Dla jednych jest to biblioteka, dla innych nielegalne walki w piwnicach… - Uśmiechnęła się tajemniczo Galai, a wtedy w końcu zjawił się Giuseppe z pasztecikami…


- Dziękujemy bardzo - powiedział druid, po czym podsunął dziewczynie jeden talerz, ona zaś skinęła głową do kelnera, który się oddalił.
- Smacznego - powiedział Daveth.
- Smacznego - Powiedziała i Galai, po czym użyła pieprzu na jednym z pasztecików. Następnie biorąc go w palce zjadła kawałek, przetarła usta serwetką, po czym… napiła się sosu(?) z filiżanki, i znowu przetarła usteczka serwetką. Najwyraźniej tak to się tu jadło?

Daveth poszedł w jej ślady - częściowo, bowiem użył znacznie mniej pieprzu.
Smakowało... ciekawie. Słodko-kwaśny smak mógł się niektórym nie podobać, ale Davethowi smakowało.
- Bardzo dobre - powiedział, gdy przełknął parę kęsów i wytarł usta serwetką. - Walk mam dosyć co drugi dzień... - Pokręcił głową, wracając do poprzedniego tematu. - Nawet gdyby to walczyły nago piękne kobiety, to też miałoby to swoje wady. Piękno kobiet wolę oglądać w innych warunkach.Tutejsza kuchnia... to co innego. Ewentualnie bazar. Czasem kupuję różne ciekawe drobiazgi.
- Trafisz więc gdzie trzeba, po prostu pytając na ulicach? I nawet ci glejty do tego potrzebne nie będą? - Odparła Półelfka, wśród szyderczego tonu i uśmieszku.
- Czasami warto wiedzieć, o co pytać. - Daveth zabrał się za kolejny pasztecik, nie reagując na ton i na uśmieszek. - Ale masz rację, znajdę "bez łaski", dodał w myślach.
- Och. Czyżbym wyczuwała zawód w twej wypowiedzi? Nie zrozum mnie źle, ale do wyprawy na targowisko, lub równie coś tak prostego, ja raczej potrzebna nie jestem… a zresztą, co bym z tego miała? Poza oczywiście "miłym towarzystwem"? - Tym razem Galai uśmiechnęła się całkiem zwyczajnie. - Gdzie ta wędka, i gdzie ten haczyk? Na co mnie złapiesz? - Parsknęła, po czym napiła się wina.
- Zadziwiający brak wiary panuje w tym mieście. - Daveth pokręcił głową. - Poza tym już parę razy dano mi do zrozumienia, iż najlepszym towarzystwem to ja nie jestem. Chyba że w łóżku - dodał z poważną na pozór miną. - Nie sądzę jednak, by to mogło stanowić jakiś haczyk. - Uśmiechnął się lekko i również wypił nieco wina.

Na słowa o łóżku Galai odkaszlnęła, i dobrze, że skończyła tuż przed tym popijać winko, inaczej wszystko mogło mieć inny przebieg.
- No wiesz, dziesięć lat walk z Liczem, jego armią, potworami, i szpiegami robi na ludziach swoje… - powiedziała.
Daveth przez dłuższą chwilę przyglądał się rudowłosej.
- Masz za sobą takie ciekawe przygody? - spytał, a Galai przewróciła oczkami, po chwili jednak pokiwała głową.
- No tak, ty nietutejszy… w dużym skrócie: z sąsiedniej krainy, z Vaasy, napadł na Damarę Licz, i walczono z nim owe dziesięć lat. Licz zabił nawet poprzedniego króla, aż w końcu go zgładził nasz obecny, razem z królową, i paroma innymi herosami z dawnych ich dziejów. Więc w sumie, niemal każdy tutaj przez to wszystko w jakiś sposób przeszedł… - wyjaśniła.
- No tak... W sumie możemy być szpiegami i demony wiedzą kim jeszcze. - Daveth skinął głową, zastanawiając się, czy półelfka również walczyła z najeźdźcami z Vaasy. - Mamy szczęście, że jeszcze żyjemy... - dodał. "Pytanie, czy Giuseppe nie dosypał mi trutki na szczury", pomyślał. - Zdecydowanie nie jestem najlepszym towarzystwem. - Dokończył ostatni pasztecik. - Ostatnie więc pytanie i przestanę cię kompromitować... Jak dojść do świątyni Silvanusa?
- Zaraz z igły robisz widły, Daveth. Nie, że szpieg, że coś konkretnie ty, tylko miejscowi są odrobinę nieufni obcym, tak to wygląda, choć zmienia się już na lepsze - Wyjaśniła Półelfka - A co do świątyni, to w sumie prawie w tamtym kierunku będę zmierzała…
- Czy to znaczy, że zechcesz zostawić rozkosze stołu i potowarzyszyć mi? - spytał żartobliwym tonem. - Powinienem odwiedzić tę świątynię, bo bogowie mogą okazać większe niezadowolenie niż królowa, jeśli się spóźnię na kolację.

Półelfka wpatrywała się przez chwilę w mężczyznę, a jej usta utworzyły poziomą kreskę.
- Pfff… bogowie… - Odezwała się w końcu, wzruszając ramionkami - Myślisz, że takie…"pierdoły" ich interesują? - Znowu napiła się wina. Jej puchar był już pusty.
- Z królową na kolacji? Ho ho, ale zaszczyty… - Galai pokiwała głową już z uśmieszkiem.
- Jako że korzystam z ich łaski - odparł - więc wolę nawet nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby mnie tej łaski pozbawiono. - Napełnił kielich rudowłosej. - Królowej też się wolę nie narażać, o takim drobiazgu jak grzeczność nawet nie wspomnę. Nawet na zwykłe spotkanie nie wypada się spóźniać - dodał z lekkim uśmiechem. - A ten zaszczyt to ach... wyróżnienie... - Trudno było powiedzieć, czy mówi poważnie.
W międzyczasie, rudowłosa zjadła kolejny pasztecik, popiła sosem, w ruch poszła tu i tam znowu serwetka…
- To płaciMY i idzieMY? - podkreśliła liczbę mnogą, po czym znowu uraczyła się winem. A z tego co Daveth zauważył, piła chyba nie gorzej niż Olgrim.
- Ty mówisz ile, a ja płacę - odparł. - Wygląda na to, że bywasz tu dość często...
- Za jadło złocisz, za wino trzy, za kawał mięcha następny - Powiedziała Galai, po czym zerknęła pod stół...i nagle zesztywniała. Zamarła w pół ruchu, i w końcu głęboko westchnęła. Spojrzała na Davetha, i podparła głowę na ręce o blat.
Druid poszedł w jej ślady i również spojrzał pod stół. Laura już dawno zjadła swoją porcję mięsiwa, chyba jej jednak było mało, na deser bowiem upodobała sobie pozostawione samopas pantofelki rudowłosej. Z jednego zostały już strzępy, a drugi właśnie tygrysica kończyła obgryzać…
- Polubiła cię... - powiedział, gdy był pewien, że nie wybuchnie śmiechem. - Poza tym nie mam pojęcia, co powiedzieć... Zawieziemy cię do najlepszego szewca - zaproponował.
- Zawieziecie? - Półelfka uniosła jedną brewkę w górę.
- Są dwie możliwości - odparł. - Możesz pojechać wierzchem na Laurze. Ewentualnie zamówimy jakiś powóz. To się chyba da załatwić, prawda?
- Jazda na tygrysicy wydaje się atrakcyjna, choć może być niewygodna… powóz z kolei to oczywiście nie problem, jednak sama obecność Laury może również taką przejażdżkę komplikować? - Stwierdziła Galai - Ach te życiowe dylematy...
- Jazda na tygrysie... Taka okazja nieprędko ci się trafi - kusił Daveth.
- Ale będziesz mnie podtrzymywał? - Spytała rudowłosa, sięgając po swoją chustę-narzutkę, wykonaną z równie przewiewnego materiału, co jej sukienka. Następnie zaś użyła dzwoneczka, by przywołać Giuseppe celem zapłaty…
- Teraz będziesz musiała odpracować to, co zniszczyłaś. - Darvan pogroził Laurze palcem. - Wyłaź spod stołu, łakomczuchu, i przeproś panią Galei.
Laura ukazała się w całej okazałości, lecz na zbytnio skruszoną nie wyglądała. W zębach trzymała resztki bucika półelfki. Po chwili, jakby po namyśle, podeszła do rudowłosej i oddała jej te żałosne szczątki.
Gdy w sali pojawił się Giuseppe Darvan położył na stole pięć sztuk złota. Uznał, iż jakość obsługi była taka kiepska, że nie zasługiwała na napiwek.
- Bądź grzeczna - powiedział do Laury, pomagając półelfce dosiąść nietypowego wierzchowca. Ta z kolei, zasiadła na nietypowym wierzchowcu " po kobiecemu", z nóżkami na jednym boku Laury. W końcu rudowłosa miała na sobie sukienkę… opuścili więc przybytek, i ledwie po pokonaniu kilku metrów…
- Stop, stop, stop! - powiedziała Galai. Gdy zaś się zatrzymali, postawiła ostrożnie jedynie paluszki stóp na ulicy, po czym przez chwilkę szukała czegoś w swojej torebce...no tak, fifka.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-07-2020, 21:10   #108
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po zjedzeniu smacznego posiłku, wypiciu piwka, oraz uregulowaniu zapłaty(nic wielkiego, ledwie 2 złocisze), Kapłan i Bardka udali się na poszukiwanie teatru. Spacerek po mieście zajął im około pół godziny, i dotarli w końcu do miejsca zwącego się “Teatr Złotej Lampy”.

Budynek był ogromny, i w porównaniu do innych wysoki gdzieś na trzy piętra. Imponujące wejście, godne jakiejś świątyni, wewnątrz zaś równie wielki hol, i… pustki. Nikogo tam nie było, nikt ich nie powitał, nikt nie czekał na wchodzących. Za to gdzieś z głębi docierała jakaś przytłumiona muzyka, parka ruszyła więc do jej źródła.

W wielkiej sali, która miała dziwnie krzywą podłogę, pochyłą w dół, w kierunku sceny, stały setki wygodnych foteli, jednak równie pustych. Na scenie zaś, kilka osób odgrywało jakąś scenkę, a jedna ze znajdujących się tam kobiet, wyjątkowo głośno zaw… śpiewała, wśród przygrywania orkiestry składającej się z dwóch tuzinów muzykantów.



- Jakaś operetka? - Szepnęła do Krasnoluda Amaranthe. Krasnolud wzruszył bezradnie ramionami. To ona była artystką, to ona powinna wiedzieć… on sam nie miał o tym pojęcia.
- W czym mogę pomóc? - Spytała, pojawiająca nagle się obok obojga młoda dziewoja.
-Eeee… chcemy obejrzeć? Miejsce trzeba wynająć? Znaczy siedziska? Ile za jedno? - gruby palec krasnoluda wskazał na scenę.
- Dwa pokazy w tygodniu. Za jedno miejsce trzy złocisze. To co teraz widzicie to próba - Wyjaśniła szeptem dziewoja.
- A kiedy najbliższy pokaz?- zapytał uprzejmie kapłan.
- Jutro wieczorem, ale miejscówek zostało już niewiele. Obowiązują również gości stosowne stroje - Szepnęła dziewczyna. A wtedy…
- Ćśśś! - Ktoś z przodu, chyba nawet z samej sceny, ich uciszył?
- Czyli… jakie?- spytał cichutko Olgrim.
- Hmm...jak na bal? Wytworne? - Dodała rozmówczyni, po czym gestem dłoni wskazała wyjście z sali, by ponownie udać się do holu przed nią?
Olgrim spojrzał zaś na bardkę, czekając na decyzję Amaranthe.
- Jeśli masz ochotę Olgrimie, jasne - Powiedziała Bardka.
- Zobaczymy jutro. Acz nie mam stroju na bal… ani nie wiem jak ma wyglądać.- wyjaśnił cicho krasnolud wyraźnie zakłopotany.
- Tym się nie przejmuj. Znajdziemy wytworny strój bez problemu - Powiedziała z uśmiechem Amaranthe, gdy przeszli już z sali do holu, w towarzystwie tutejszej dziewczyny.
- To jak z tymi miejscówkami? - Spytała ta ostatnia.
-Zamawiamy….dwie…- policzył na palcach kapłan.
- Płatne z góry, zapraszam za mną, zaraz dostaniecie bileciki - Wyjaśniła dziewczyna.
Krasnolud nie lubił tego wyrażenia, niemniej westchnął i pokiwał głową podążając za pracownicą. Po chwili okazało się zaś, według mini-mapki sali, iż centralne siedziska były już w dużej części zajęte. Pozostawała więc lewa lub prawa flanka, lub… balkoniki, również na obu skrzydłach owej mapy. Za te jednak trzeba było zapłacić dodatkowe dwa złocisze.
- Balkonik! - Pisnęła Amaranthe, po czym wymownie odchrząknęła, i powtórzyła zwyczajowym, miłym i spokojnym tonem - Weźmiemy balkonik, owe dwa złocisze to żaden problem - Bardka mrugnęła wymownie do Olgrima.
- Żaden problem… na razie żaden problem.- stwierdził krasnolud wyciągając z sakiewki monety. Trochę ich zaoszczędził podczas podróży. Problem polegał na tym, że ostatnio żadnych nie zarobił.

Po uszczupleniu swoich zasobów o 8 złotych monet, otrzymaniu bilecików, oraz opuszczeniu w końcu przybytku, Olgrim i Amaranthe znaleźli się ponownie na ulicy miasta. Bardka spojrzała na brodacza, po czym z uśmiechem ucałowała go w… nochal.
- Wszystko w porządku? - Spytała.
-Tak… tak… nie masz się czym martwić wspólniczko.- odparł z uśmiechem Olgrim i zamyślił się. - Wracamy do pałacu?
- Chwilę moglibyśmy jeszcze gdzieś zabawić… no chyba, że nie masz już ochoty - Amaranthe zerknęła na niebo - Zostały nam gdzieś dwie godzinki
- Tak… możemy. Jak chcesz się zabawić? - Olgrim nie był aż tak obeznany z niewiastami by załapać podteksty.


Targowisko było takie jakie być powinno w dużym mieście. Rojne, gwarne… pełne przekupek, kupców, złodziejaszków i strażników miejskich udających że chce im się ganiać za małymi smarkatymi rzezimieszkami. Olgrimowi przypominało dom… do którego już nie bardzo mógł wrócić z różnych powodów. On sam czerpał niewielką satysfakcję z przedzierania się przez ten rój ludzi i towarów. Jego wspólniczka bawiła się znacznie lepiej ganiając od straganu do straganu… zwłaszcza tych z tkaninami ze wschodu, strojami, biżuterią i przyprawami. Krasnolud musiał przyznać że wybór towarów był tu większy i bardziej rozmaity niż ten na Północy z której pochodził. Ale atmosfera targowa była taka sama jak w Neverwinter. No… ale podziwiać było co. No i zawsze istniała szansa na natknięcie się złotych krewniaków z południa.

Tych akurat nie było, a i sama Amaranthe choć zerkała ciekawsko na masę towarów nie zakupiła jakoś żadnego. Ot więcej było podziwiania i ekscytowania ze strony wspólniczki krasnoluda, niźli zakupów. I to mimo gorących przekonywań kolejnych przekupni z którymi rozmawiała. Krasnolud zaś został zredukowany do roli ochroniarza i… sprawdzał się w niej doskonale. Znał złodziejskie metody i sztuczki uliczników. Potrafił wypatrzeć potencjalnych łowców mieszków. I kilku nastolatków przekonało się, że krasnoludy nie są wcale takie powolne.. za to ich grube paluchy są jak imadła. Miejscowi nauczyli, że nie można okraść Amaranthe, gdy ma swojego ochroniarza w pobliżu.
Czas na targowisku minął im szybko, Amaranthe była zbyt zajęta oglądaniem, a Olgrim pilnowaniem jej i siebie by zwracać uwagę na jego upływ.
Prawie się spóźnili… prawie.
Do zamku wracali biegiem, co krasnoludowi w zbroi nie wychodziło dobrze.
Niemniej jakoś udało się zdążyć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-07-2020, 20:47   #109
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
By Buka, Efcia and Mart

Gdy nadszedł czas wyruszenia w miasto, by poznać okolicę, miejscowy lud, i tym podobne, Czarodziejka i Rycerz udali się na zamkowy gościniec, gdzie… czekał na nich wytworny, biały powóz, mający im służyć za transport. Woźnica skinął uprzejmie głową w stronę parki ze swojego siedziska.


Przed samym powozem czekała z kolei jasnowłosa młódka, w prostej, biało-niebieskiej sukience. Uśmiechnęła się miło do Carys i Villema, lekko dygając.
- Witam państwa! Będę waszą przewodniczką. Nazywam się Roni - Powiedziała, dłonią wskazując na środek transportu.
Idąca pod rękę z Villem Carys mocniej ścisnęła ramię rycerza i uradowana, jak dziecko, zaczęła nawet piszczeć.
- Łiii..! Powóz!! Jak cudownie!! Zrobimy sobie przejażdżkę - z rozmarzonym wzrokiem oparła głowę o ramię mężczyzny i tak przez chwilę szła.
Gdy podeszli bliżej kiwnęła uprzejmie stangretowi i dziewczynie, która miała być ich przewodnikiem.
- Witaj Roni, jestem Carys .

Czarodziejka, korzystając z pomocy pana Adlerberga zajęła miejsce w pojeździe.

Villema powóz również miło zaskoczył. Takie traktowanie oznaczało naprawdę najwyższe względy.
-' Pan Droltuden jest mistrzem w swym fachu - przyznał czarodziejce gdy przystanęli na chwilę zaskoczeni widokiem.
Zaraz jednak ruszyli ku czekającej na nich przewodniczce. Czyżby królowa poświęciła im czas jednej z dam dworu? Roni nie wyglądała jak służka.
-' Miło nam Cię poznać Roni. Jestem Villem. Nie spodziewaliśmy się… - wskazał spojrzeniem powóz - Ale to bardzo miłe zaskoczenie. Radzi byśmy gdybyś po drodze opowiedziała nam trochę o Heliogabalus i jego świetnościach. Gdyby możliwy był przystanek w świątyni patrona miasta i w dzielnicy rzemieślniczej byłoby wspaniale.
- Oczywiście. Pojedziemy dokąd tylko zechcecie… - Roni również zasiadła w powozie, tyłem do kierunku jazdy -...najpierw jednak, pan Droltuden ma również coś do przekazania - Dziewczyna wyciągnęła z małego schowka w powozie pierścień oraz pergamin, podając je Carys i Villemowi.
- To królewskie glejty, zapewniające powrót na zamek, poszanowanie w całym mieście, i często otwierające i zamknięte dla niektórych wrota różnych przybytków - Wyjaśniła.
- Dziękujemy. I postaramy się by żadne nie okazało się potrzebne - odparł Villem przyjmując pergamin.

Carys uśmiechnęła się gdy jej tworzysz brał pergam, a jej przypadł w udziale pierścień. Musiała przyznać, że władcy tej krainy co razbardziej zaskakiwali ją. Najpierw opieka, później audiencja u królowej z zaproszeniem na wieczerzę, a teraz to. Było to tak różne od gburowatego barona.

W końcu ruszono powozem, opuszczając zamek. Droga w dół była odrobinę stroma, w końcu siedziba królewska wznosiła się ponad miastem na sporym wzgórzu… po drodze zaś rozciągały się równo przystrzyżone i zadbane trawniki, krzaczki róż, małe drzewka, i pojedyncze ławeczki. Coś więc jakby namiastka ogrodów… na dole zaś pierścień murów, oddzielający teren zamkowy od pierwszej dzielnicy miasta.
- Wspomniał pan o świątyni - Roni wskazała dłonią, dobrze widoczny, i znajdujący się na drugim wzgórzu górującym ponad miastem, kolejny zamek - To Zakon Złotego Pucharu. Główna świątynia miasta, pod patronatem Ilmatera. Pojedziemy tam teraz, czy może później? Osobiście bym proponowała odwiedziny po zwiedzeniu miasta?
- Dobrze. Po. - Odparł Villem przyglądając się iście monumentalnej budowli - Czy
zakonnicy również toczą wojnę u boku króla?

Czarodziejka z podziwem patrzyła na budowlę, jak i na otaczające królewski zamek ogrody, które dawały przedsmak tego co miasto mogło zaoferować.
Na propozycję by świątynię odwiedzić później kiwnęła głową, że się zgadza.
- Owszem panie Villemie, Paladyni i Kapłani wspomagają Króla w potyczkach z Barbarzyńcami... - Przytaknęła Roni.

W międzyczasie, karoca opuściła tereny zamkowe, i towarzystwo wjechało w pierwszą dzielnicę miastową. Z uwagi na jej bliskość zamku, była to oczywiście bogata dzielnica, zapewne zamieszkiwana przez szlachtę… małe i duże rezydencje, pałacyki, bogato odziani mieszczanie, drogie sklepy, wszystko jak się należy, i jak się można było w takim miejscu spodziewać. A przypadkowo spotkane po drodze osoby pozdrawiały jadących karocą skinieniami głowy, ot zwyczajowe grzeczności wyższych sfer, spotykając kogoś wśród “spacerków” ulicami…

Carys odpowiadała na te pozdrowienia takim samym gestem.
- Czy uraczysz nas Roni krótką historią miasta z wymienieniem zasług jakie obecni władcy położyli w jego rozwoju i rozkwicie? - Czarodziejka zwróciła się do przewodniczki.
- Oczywiście - Dziewczyna uśmiechnęła się bardzo, bardzo miło do Carys, po czym zaczęła swoją mini-opowieść -Wieeele lat temu, w sąsiedniej krainie, zwącej się Vaasa, pojawił się zły Licz-Czarodziej, który zamieszkał na “Zamku Grozy”. Stamtąd za pomocą swoich potworów, armii nieumarłych, i innych plugastw podbił najpierw Vaasę, a następnie i zaczął podbój Damary. Wtedy zaś, Paladyn Gareth Smocza Zguba, wraz ze swoimi towarzyszami, postanowił się z nim rozprawić… tak, nasz Król i w sumie i Królowa, byli kiedyś takimi samymi śmiałkami jak wy… rozgromili więc armię Licza, po czym pokonali jego samego, choć trwało to niemal 10 lat, a następnie Gareth poślubił swoją towarzyszkę przygód, Druidkę Christinę, która była córką Barona Tranth of Bloodstone, a wkrótce oboje zasiedli na tronie Damary, odbudowując krainę po ciężkich latach walk. Jak więc widać, bajki dla dzieci, opowiadane w wielu miejscach, tutaj stały się prawdą - Roni pokiwała energicznie głową, z wielkim uśmiechem na ustach.
- To musi być wielkie szczęście dla ludu Damary mieć takich władców - panna Fiaghruagach uśmiechnęła się. I tylko ona wiedziała, że ten uśmiech wywołała romantyczna historia, którą opowiedziała ich przewodniczka.
- A co się stało z krainą Vaasy? I z Zamkiem Grozy? - dopytywał równie wciągnięty w historię Villem dając to po sobie poznać.
- Zamek został zniszczony, a Vaasa, jak wcześniej, pozostała krainą bez oficjalnego władcy. Jest tam kilka miast, rządzących się samotnie. Nadal pałęta się tam również wiele potworów, bandytów, i barbarzyńców - Wyjaśniła dziewczyna.
- Niebywałe. - Wrażenie Villema dla rodziny królewskiej rosło coraz bardziej. Nie miało niczego wspólnego z zachodnim kupiectwem i pragmatyzm. - Jego Wysokość jest niezwykle szlachetny, że broni ziem poza granicami swojego królestwa. Skąd wziął się jego przydomek? I kto był jego poprzednikiem na tronie Damary?
- Król ubił kilka smoków, jak wy! - Roni przyklasnęła radośnie w dłonie. Następnie zaś zmarszczyła brewki, chyba wysilając umysł… - Poprzednim władcą był Virdin Krwawe Pióra, zabity właśnie przez Licza... - Przewodniczka posmutniała.
Tym razem podziw Villema choć rósł i rósł, był nieco przyhamowany porównaniem ich do króla.
- Z nami to wyolbrzymienie i… - nie za bardzo wiedział jak wytłumaczyć sytuację nie rzucając cienia nieufności na zeznania panny Amaranthe, która musiała ubarwić ich sławę w znamiennym dla siebie poetyckim stylu. Spojrzał więc szukając ratunku na Carys.
- To bardzo uprzejme z twojej strony Roni, ale nie śmielibyśmy porównywać się z jego wysokością - powiedziała Carys również zastanawiając się co bardka powiedziała. Trzeba będzie z nią porozmawiać zaraz po powrocie, żeby na wieczerzy nie było zdziwionia.
- Nie rozumiem? - Zdziwiła się dziewczyna - No przecież ubiliście ze dwa smoki i wiele różnych potworów?
- Los drugiego smoka nie jest nam znany - Villem stwierdził, że cokolwiek wymyśliła panna Shimboris, nigdy nie doścignie jej w ubarwianiu faktów. Toteż i nawet nie próbował - Bitwę przerwało pojawienie się portalu, który nas tu przeniósł.
Po reakcji dziewczyny Carys mogła wywnioskować, że Amarnathe bardzo, ale to bardzo ubarwiła ich przygody na bagnach, wprowadzając tym samym gospodarzy w błąd. Czarodziejka szturchnęła delikatnie rycerza w bok.
- O naszych dokonaniach rozmawiać będziemy wieczorem. Teraz chcemy jak najwięcej dowiedzieć się o mieście, jego władcach i mieszkańcach. - Spojrzała z wyczekiwaniem na Roni.
- Co by tu jeszcze... - Ich przewodniczka znowu na momencik się zamyśliła - Handel na nowo ożywa, w górach znowu wydobywają bogactwa, “Krwawniki” wróciły do łask, to takie sztabki kupieckie, niby przynoszące pecha, ale już nie… ludzie i nie-ludzie cieszą się z nowych, lepszych czasów... Król wróci za dwa dni… och, no właśnie! Za dwa dni ślub najstarszej księżniczki!
- Tak? - Zaciekawiła się Carys. - Może nam o tym opowiesz?
- Księżniczka Jalynn staje na ślubnym kobiercu z Baronem Arofem Ravensunem. Ślub oczywiście z miłości, nie z układów czy konieczności - Roni… mrugnęła do obojga.
- I w toku tych przygotowań jej wysokość znalazła czas jeszcze dla nas. Czujemy się wyróżnieni - powiedziała czarodziejka z uśmiechem na twarzy. I choć romantyczna historia królewskiej wydawała jej się nader interesująca, towiedziała że nie wypada pytać. - A co z walkami, które teraz toczy król?

Roni pochyliła się nieco w stronę Carys i Villema, po czym odezwała ściszonym głosem:
- Na zachodzie, z gór między Damarą a Vaasą, schodzą plugawi Barbarzyńcy, mordujący prosty lud. Król tam pojechał, by skontrolować postępy walk wojsk z tymi… tymi… dzikusami.

Panna Fiaghruagach wydała z siebie cichy piski zaskoczenia i przejęcia zakrywając przy tym usta dłońmi. Wygląda na poruszoną tą informacją, szczerze poruszoną.
- Jak to dobrze, że macie władcę dbającego o prosty lud.
- Zło zawsze znajdzie najmniej odpowiedni moment by unieść swój łeb - skomentował z niesmakiem Villem ujmując w jakimś szybszym od myśli odruchu przejętą Carys za dłoń - Szczęściem nie brak i ludzi jak Jego Wysokość, by się mu wczas przeciwstawić.
Czułość, jaką obdarzona została czarodziejka spotkała się z miłym przyjęciem. Twarz Carys nieco wypogodziła się, a jej dłoń zacisnęła się na dłoni rycerza. Sama czarodziejka czerpała z tego odruchu sporo siły jak i przyjemności. Przesunęła się bliżej do młodego Adlerberga, a oprawszy głowę o jego ramię znów zaczęła przeglądać się miastu.
- Oby tylko zło nie zakłóciło tej pięknej chwili - powiedziała.

- Jesteśmy w dzielnicy rzemieślniczej - Powiedziała w końcu Roni, gdy karoca zatrzymała się… i faktycznie, tak było. Villem i Carys przegapili przejazd z jednej dzielnicy do drugiej, pochłonięci rozmową, i często własnymi myślami.


- W jakim celu tu jesteśmy? - Spytała dziewczyna.
- Wspominałaś Roni o krwawnikach - odparł Villem - Mamy broń zdobyczną, którą radziśmy wymienić u jakiegoś rzemieślnika na rzeczone sztabki.
- Och... - Zdziwiła się Roni, po czym zaczęła przyglądać obojgu z uwagą, zupełnie jakby czegoś wypatrywała na ich ciałach?
Na co panicz Adlerberg odpowiedział uprzejmym acz pytającym spojrzeniem.
- Szukam tej broni… - Powiedziała dziewczyna.
- To nic takiego - odparł młodzieniec -[i] Berdysz… taki topór znaczy. Chciałabyś go Roni zobaczyć, nim pójdziemy?[i]
- Emmm… - Dziewoja zawahała się, ale kiwnęła potakująco głową.
Villem skinął i zwrócił się do czarodziejki.
- Czy mógłbym Cię prosić o torebkę, Carys? - spytał tylko trochę kryjąc rozbawienie sytuacją, które i w jej oczach spodziewał się dojrzeć.
Czarodziejka, z powagą na twarzy, ale już nie w oczach, podała mężczyźnie rzeczoną torebkę.
- Bardzo proszę Villemie- powiedziała niezwykle uprzejmnie.
Przejąwszy ją, rozpiął klamry torebki i rozchylił jej poły. Następnie zanużył w środku... całe ramię i po chwili wydobył omawianą broń.
-' Dziękuje - wręczył ponownie torebkę czarodziejce jakby niczego dziwnego nie było w tym, że damy w Chessencie trzymają na wszelki wypadek w torebkach topory, a broń ustawiając trzonkiem na podłodze karety okręcił prezentując ją Roni - Jak już rzekłem, to nic takiego, ale wykonanie ma bardzo zdatne i może znajdzie zastosowanie jeszcze na pograniczu z Vaasą.
- To jakaś zdobycz na wrogu? - Zaciekawiła się Roni, wysiadając z karocy.
- W rzeczy samej - odparł Villem wysiadając również i obchodząc karetę by otworzyć drzwiczki czarodziejce - Nim przebrnęliśmy przez bagna do miejsca spotkania smoka, mieliśmy parę niezbyt przyjemnych spotkań z różnymi potworami. To z pewnością nie jest ich dzieło i im służyć nie powinno.
Parę chwil później topór był sprzedany, a oni byli bogatsi o 150 sztuk złota w krwawnikach.
- Zatem gdzie teraz Roni?
- Hmmm... - Zamyśliła się dziewczyna - W porcie gwarno, tłoczno, i rybami śmierdzi. Na teatr, łaźnie, czy podobne rozrywki czasu raczej braknie… oprócz odwiedzin w przybytku Ilmatera, może jeszcze jakieś sklepy albo targ?
Coś nieokreślonego w wyrazie twarzy wojownika zdradzało, że nie porwał go ten pomysł. Uśmiechnąwszy się zwrócił do czarodziejki.
- Masz ochotę zobaczyć targowisko Carys?
Czarodziejka pokiwała głową.
- Z wielką przyjemnością.

Targowisko było ogromne. Setki straganów, wozów, namiotów i namiocików, baldachimów chroniących przed słońcem, gama kolorów, zapachów, i gwaru. Ludzie i nie-ludzie, sprzedawali swoje towary, kupowali, zachwalali, prowadzili dyskusje. Same targowisko znajdowało się na wielkim placu, ciągnęło się jednak jeszcze w wiele graniczących z nim ulic.




Było tu z kolei chyba wszystko. Owoce i warzywa, oraz wiele innego jadła, wszelakie ubiory, sprzęt domowy, błyskotki, trunki, jakby dobrze poszukać, z pewnością znalazłoby się tu naprawdę wszystko, czego tylko dusza pragnie.

- Pilnujcie trochę swoich mieszków, bądź co bądź, w takich miejscach trafiają się złodziejaszki - Doradziła Roni - Czym bylibyście zainteresowani? - Dodała, gdy ich trio wkroczyło na targowisko już pieszo….

- Szczur na patyku! Szczur na patyku! - Zachwalał jakiś jegomość dosyć nietypową przekąskę.
- Tanie mikstury lecznicze! Tylko dzisiaj! Ledwie 30 złociszy! - Kilka kroków dalej zawodził jakiś Akolita.
- Piękne suknie dla pięknej pani? - Spytała Carys kobieta z kolejnego straganu, wskazując dłonią masę porozwieszanych ubiorów.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 20-07-2020, 19:31   #110
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Idąca pod rękę z Vilemem Carys przyglądała się, ale niezbyt nachalnie, temu co oferował targ. Nietypowa przekąska jakoś nie zainteresowała czarodziejki, delikatnie wskazała jednak na inny straga, ten z owocami, coś drobnego mogliby zjeść .
- Weźmy kilka owoców - zaproponowała ignorując kobietę, która usiłowała jej wcisnąć suknię
Mikstury lecznicze rzeczywiście sprawiały wrażenie tanich. Być może warto było zakupić kilka. Villem pamiętał jednak, że jakiś czas temu Carys sama planowała sporządzić kilka eliksirów. A pieniądze mogą być im bardziej potrzebne na wierzchowce. Do serca wziął więc sobie radę dwórki.
Również nie skorzystał z oferty obnośnego sprzedawcy osobliwych przekąsek i ruszył za czarodziejką. Nie omieszkał jednak spytać o to zjawisko Roni.
- Czy szczury są zwyczajowo jedzone w Heliogabalus?
W międzyczasie wybrał ze straganu kilka owoców i uiścił zapłatę.
- To raczej nietypowa przekąska - Roni skrzywiła się na moment - Nie ma zbyt wiele popularności, ale ktoś to w końcu zjada. Ponoć nie smakuje źle, choć sama nie próbowałam, i raczej nie spróbuję - Dziewczyna wzdrygnęła się, po czym uśmiechnęła.
Villem skinął głową w podziękowaniu za wyjaśnienie i wgryzł się z satysfakcjonującym chrupnięciem w zieloną gruszkę.
- W górach na zachodzie Chessenty mieszkają elfy. Nasz kucharz właśnie od nich się wywodzi i wiele razy wspominał, że przysmakiem w jego stronach jest smażona w tempurze świnka morska. Wygląda więc na to, że takie dania zdarzają się wszędzie.

Młody panicz Adlerberg przez chwilę rozglądał się po targu i jego okolicach baczenie mając na mijających jego i czarodziejkę przechodniów. Podawszy później prawe ramię czarodziejcę, a lewe zaproponowaszy Roni zasugerował by przez jakiś czas pospacerowali po targu bez większego celu dla zwykłej przyjemności oglądania wszelakich dóbr jakimi żyło to miejsce.
Ich młoda przewodniczka ochoczo skorzystała z silnego, męskiego ramienia jako podpory, uśmiechając się wyjątkowo uroczo do Villema, jak i do Carys. Spacerowali więc przez kilka dobrych minut we trójkę, często przyciągając spojrzenia napotkanych osób. Ciekawe o czym sobie myśleli miejscowi, tak na nich spoglądając… chyba to jednak nie były złe myśli, wiele osób bowiem również się uśmiechało, choćby tylko przelotnie.

Wkrótce do nosów trio dotarł zapach pieczonego kurczaka, a Villema aż skręciło wewnątrz ciała z głodu. Czym tam była zwykła gruszka, w porównaniu do pysznego mięsiwa…
- Może pieczony kurak? - Spytała Roni - Tylko trzeba jeść palcami - Dodała z uśmiechem.
- Jesteś głodny?- Zapytała Carys spoglądać w kierunku, z którego dochodził zapach.
- Jak wilk - zaśmiał się Villem wdychając zniewalający dla rosnącego apetytu zapach pieczonej kury z wyraźnie wyczuwalną nutą tymianku i słodkiej marynaty - Ale za trzy godziny jesteśmy proszeni na wieczerzę u królowej i niezręcznie byłoby mi przyjść na taką uroczystość sytym - westchnął po czym zmitygował się energicznie - Co mi przypomina, że czas płynie, a mielibyśmy bodaj najistotniejszą sprawę do załatwienia w świątyni Ilmatera.
- Weźmy zatem kilka owoców, żebyśmy jak te wilki na wieczerzy nie rzucili się na jadło i jedziemy do świątyni .- Uwaga jej przyjaciela wywołała uśmiech na jej twarzy.
- Do powozu więc, a następnie do świątyni! - Roni wskazała palcem na przybytek górujący ponad miastem, na równi z królewskim zamkiem. A przyjęła przy tym pozę, niczym jakiś posąg, z ową wyciągniętą ręką w odpowiednim kierunku, po czym zachichotała…

***

Przechodząc przez świątynne bramy chessentiscy arystokraci złożyli odpowiedni datek. Od razu też zaczęli rozglądać się za jakimś kapłanem. Wszak cel ich wizyty w tym przybytku bal jasny dla obojga

Oprócz sporych tłumków zwykłego ludu, masy strażników oraz Paladynów(?), po terenie przybytku kręciły się i osoby w kapłańskich szatach… i akurat jeden z takich jegomość przechodził całkiem blisko trio "wycieczkowiczów".
- Przepraszam, ma pan chwilkę? - Spytała Roni.

Kapłan zatrzymał się, zlustrował dziewczynę, towarzyszące jej osoby, po czym rozłożył jakby w geście bezradności ręce.



- Ale ja ślubów nie udzielam, i to jeszcze takich dla trójki? - Powiedział z dziwaczną miną. A Roni zamrugała oczkami, spojrzała na Carys i Villema, po czym oblała się wielkim rumieńcem.
- I dobrze, bo my w innej sprawie - powiedziała Carys uprzejmie zupełnie nie zrażona słowami kapłana, które za zart wzięła. - Chodzi o przedmiot, który jakąś klątwą obłożony jest.
- A cóż to za przedmiot, i jaka klątwa? - Zaciekawił się miejscowy.
- To pas - odparł Villem ciekawym wzrokiem przyglądając się licznym zbrojnym. Świątynia w istocie dysponowała wielką siłą, którą mogła szybko wystawić przeciw dowolnemu wrogowi. Damarczycy musieli znać się na wojowaniu. - Klątwa, którą jest obłożony… - zastanowił się przyklękając na kolano i ponownie podejmując trud wyciągnięcia czegoś z sakwy przechowywania. Właściwie to dokładna natura pasa nie była do końca poznana - pozbawia noszącego przymiotów mężczyzny. Czy da się ten przedmiot oczyścić ze złej magii?
Co rzekłszy wyciągnął pas w kierunku kapłana, ten jednak szybko cofnął się o dwa kroki, najwyraźniej nie mając zamiaru brać przedmiotu nawet w dłoń.
- Czy to znaczy, że te dwie niewiasty, to tak naprawdę mężczyźni?? - Zdziwił się miejscowy, a na jego słowa i cała trójka również została zaskoczona.
Carys lekko drgnela powieka gdy zastanawiała sie czy to aby prawdziwy kapłan. Ewewntualnie czy standardy przyczynia do to tego fachu było tak niskie w mieście rządzonym przez wydawałoby się światłach władców? Nie wyraziła jednak tych wątpliwości na głos. Zamiast tego powiedziała jakby człowiek w kapłańskich szatach żadnego nietaktu nie popełnił.
- Wtedy szukalibyśmy kogoś kto zdejmie klątwę z nas, a nie z pasa.
- Usunięcie spaczonej magii z przedmiotu to zadanie raczej dla Maga, nie Kapłana - Wyjaśnił rozmówca, zakładając rękę na rękę - Potrzebne zaś do tego największe moce, jakie są tylko dostępne śmiertelnikom… bez względu na to, kto się tego podejmie, to będzie jednak baaaaardzo dużo kosztowało za taką usługę.
- To jest dla nas jasne, że trzeba za to zapłacić- Carys dyskretnie rzuciła okiem na to jak ubrani są inni odwiedzający świątynię. Być może tutaj należało wstroic się idąc do takiego przybytku a oni naiwnie założyli, że tak jak w ich rodzinnych stronach liczy się skromność. Wszak już raz błędnie ocenili kapłana.

Większość tłumnie przybywających do świątyni, sądząc właśnie po ubiorach, należała do szeroko pojętej grupy zwanej po prostu mieszczanami...choć i było sporo osób, które nawet zaliczały się chyba i do kategorii niżej, będącej "pospólstwem". Jakoś wielce wystrojonych było tu naprawdę mało, a właściwie to nawet wcale…
-|Jeśli ten pas nie jest wielce potężnym przedmiotem magicznym, to raczej nie opłaca się niwelowanie jego spaczonych mocy - Dopowiedział z kolei kapłan.
Panicz Adlerberg przyznać musiał, że kapłaństwo na owym człeku piętna chyba nie odbiło. Wywodził się z gminu najwyraźniej i nawet Ilmater tego w swej boskości zmieniać nie uważał.
- Nie przyszliśmy ani prosić o ślub bez zapowiedzi i datku, ani o poradę finansową, ani do czarodzieja czcigodny kapłanie. Wszak nie po to się do świątyni przychodzi. Szukamy możliwości zdjęcia z tego przedmiotu klątwy, lub przynajmniej uchronienia noszącego pas, przed jej mocą. Czy umiesz udzielić odpowiedzi, czy kapłani Ilmatera mogliby w tej kwestii pomóc? A jeśli nie umiesz, to czy mógłbyś wskazać nam kapłana, który byłby w stanie jej udzielić?

Miejscowy rozmówca, po wysłuchaniu słów Villema, uśmiechnął się… świńsko. Nadal z rękami założonymi na siebie, pokiwał na chwilę głową, tak jakby potakująco.
- Jak już wspomniałem, usunięcie klątwy z samego przedmiotu, wymaga użycia wielkich mocy, bez względu, czy czyni to Mag, czy Kapłan… u Maga to jednak prostszy obrządek. Niezależnie jednak, od tego, kto tego dokona, taka usługa kosztowałaby naprawdę sporo. Naprawdę. Sporo. Jeśli zaś, owy pas, nie obdarza noszącego wspaniałymi, potężnymi, niesamowitymi mocami, to taka eskapada z owym pasem się absolutnie nie opłaca. Lepiej więc go po prostu sprzedać, OCZYWIŚCIE informując kupującego o owej klątwie, inaczej będzie to oszustwo handlowe, co jest przestępstwem… a w sumie ludzie i nie-ludzie kupują naprawdę wiele dziwacznych przedmiotów, więc nie powinno być większych problemów ze sprzedażą. Czy taka odpowiedź panicza zadowala, czy mam może zawołać samego Czcigodnego Ojca Zakonu Złotego Pucharu? Jest on najpotężniejszym Kapłanem w stolicy, i to żaden problem, by i on udzielił rady…

Villem i Carys zauważyli kątem oka, iż wokół nich, w odległości tak od dziesięciu do dwudziestu kroków, zebrało się kilku strażników i Paladynów, obserwując przebieg tej rozmowy.

Villem patrzył kilka chwil wyczekująco na kapłana nie zwracając uwagi na coś co chyba było jakimś grubiańskim czynieniem mu awansów. Zawsze jednak winnym mógł być język którym się posługiwali i interpretacja. Widząc jednak iż kapłan najwyraźniej skończył, zachęcił go do dalszych wyjaśnień.
- A w tej drugiej sprawie, czcigodny kapłanie…?
- Przypomnij mi łaskawie co było tą drugą sprawą?
- Powiedział spokojnym tonem miejscowy.
- Czy są czary mogące chronić noszącego pas przed mocą zaklętej w nim klątwy? - Odpowiedział Villem równie spokojnie.
- Hmmm… nie, nie ma. Są czary chroniące przed złymi istotami, przed nieumarłymi, i tak dalej, przed "złymi" przedmiotami jednak nie ma, z tego co mi wiadomo - Odpowiedział kapłan.
- Dziękujemy za odwiedziny i odpowiedzi, których nam udzieliłeś - powiedziała Carys tytułem zakończenia rozmowy i pożegnania się.
A gdy cała trójka opuściła już bramy świątyni czarodziejka zwróciłam się do przewodniczka.
- Czy to tu ogólnie przyjęta reguła, że kapłan obraża szukających u niego pomocy?
Roni uśmiechnęła się tak jakoś… krzywo.
- Cóż mam Carys powiedzieć na taką sytuację, lepiej więc przemilczę - Wzruszyła dziewczyna ramionkami - To wracamy do zamku?
Czarodziejki obrzuciła dziewczynę badawczym spojrzeniem ale nic więcej na ten temat nie powiedziała.
- Tak, wracamy do zamku - przytaknęła krótko.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172