Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2013, 00:40   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Autorski] Zuchwali



KUPIECKIE KŁOPOTY


MIĘDZYRZECZE


Jesień
874 PE / 987 RC





Errden, Ellyria

* * *


Czasy, kiedy nad Errden powiewał czarny niedźwiedź Soennyru, minęły bezpowrotnie. Teraz, nad zamkiem i na publicznych budynkach dumnie łopotał sztandar ellyriański - biały wilk na niebieskim tle. Obok niego natomiast dostrzec można było jaskółkę w czerwonym polu; Eulass Sturgitis, Margrabia Międzyrzecza, nie zapominał bowiem o swoim rodzinnym symbolu, jakkolwiek blado by nie wypadał w porównaniu z drapieżnikami czy mitycznymi bestiami. Ale w sumie nie herb świadczy o człowieku.

Dziadek Eulassa, Oryg, podczas ostatniej wojny o Międzyrzecze wykazał się męstwem i odwagą, ratując życie Króla, tym samym przechylając szalę zwycięstwa na ellyriańską stronę. Sturgitisowie posiadali skromy zamek na wschodnim wybrzeżu, ale kiedy Jego Wysokość mianował swego wybawcę na zarządcę nowo-zdobytych ziem - został zlicytowany i opchnięty po zawyżonej cenie. Pierwszy Margrabia Międzyrzecza nie cieszył się władzą długo, ginąc w podejrzanych okolicznościach rok po wojnie. Jego syn, a ojciec Eulassa, Roskand objął władzę, a śmiercią Oryga obarczono bojowników o niepodległość Soennyru. Szlachta została pozbawiona swoich włości, kopalnie i inne interesy - skonfiskowane. Kiesa Marchii znacznie na tym zyskała i nic dziwnego, że prawdziwych powodów śmierci Margrabiego nikt nie dociekał.

Roskand zmarł śmiercią naturalną, śniąc o bogowie wiedzą czym i od tamtego czasu Eulass rządzi ellyriańską częścią Międzyrzecza. Lepsze czasy na rządy chyba nie mogły mu się trafić. Kopalnie przynoszą zyski, spichlerze nie świecą pustkami, a Errden urasta do rangi ważnego ośrodka handlowego. Gdyby nie bandyci i patrioci, prowadzący partyzantkę z licznych lasów, byłoby sielsko. Ale nie było. Było wesoło.

* * *


W Errden było zimno. Co prawda ciemne, ciężkie chmury, które wisiały na niebie przez parę ostatnich dni, zostały przepędzone przez słońce i światło, ale ciepło im towarzyszące poległo przed zimnym powietrzem z Gór Szarych. Nie zrażało to jednak podróżnych, którzy wlewali się do miasta z każdego niemal kierunku. Czasami byli to zwykli turyści, pragnący zobaczyć nowe miejsce. Czasami wagabundzi i wędrowcy, wiecznie w ruchu. Czasami dostawy z okolicznych wiosek i kopalni. Czasami karawany kupieckie. Czasami...

Czasami były to osoby, które przybywały do miasta w interesach. Przybyłe na czyjeś wezwanie, wynajęte do ukrócenia niekorzystnej działalności.

* * *


Po rezydencji Edvina nie szłoby powiedzieć, że kupiec jest jednym z najbogatszych ludzi na Międzyrzeczu. Może była to kwestia gustu, może charakteru - marmurowy budynek był skromny, przynajmniej jeśli idzie o dekorację wnętrz. Rozmiarowo bowiem, był całkiem spory. Trzy piętra z parterem i piwnicą. Kilkanaście sypialni gościnnych, jadalnia, kuchnia, mała sala balowa i gabinet. Do tego dziedziniec, przybudówka w której były kwatery służących, ogród, stajnie i mur. Edvinowi goście mieli się gdzie przechadzać.

Ale na przechadzki już nie było czasu. Zebrani w jednym z pokoi na piętrze, którego centrum zajmował wielki stół, mogli jedynie zerkać po sobie i czekać na gospodarza. Zerkali nieśmiało, w myślach notując sobie pierwsze wrażenia. Jeden miał bliznę na policzku i włosy jak krucze skrzydło. Drugi był młody, o profilu godnym monet. Trzeci wyróżniał się najbardziej; niby Narsain, ale nie do końca.

Byli też inni. Pannica o złotych lokach i niebieskich oczętach, z nożami przy zgrabnych biodrach. Jej towarzysz, starszy od niej, z mieczem przy pasie i siwizną w kasztanowych włosach. Młody cyrulik, czy inny alchemik, z pasem pełnym fiolek i piórami wplecionymi we włosy.

Już któreś z nich otwierało usta, już któreś chciało przyjaźnie zagaić, ale nie zdążyło. Drzwi otworzyły i do pokoju wkroczył nie tyle gospodarz, co jego wysłannik. Sigurd, blady jak pergaminy w jego dłoniach, stresował się najwyraźniej pod ostrzałem sześciu spojrzeń. Poprawił nerwowo znoszoną tunikę, podrapał się po nosie i odchrząknął.

- Panowie, pani. - Skryba skłonił się i gestem zaprosił ich do stołu, samemu zajmując jedno z krzeseł. - Mój pracodawca, mości pan Edvin, pragnie podziękować wam za przybycie i chęć wysłuchania jego oferty.

Sigurd sięgnął po jeden ze zwojów i rozwinął go przed ich oczami. Mapa był całkiem dobrej roboty, warta niemałą fortunę, ale z kartografią byli na bakier i dla nich była chuja warta. Jakieś kreski, bazgroły, wymyślone linie. Gdyby nie sigurdowe wyjaśnienia, nie wiedzieliby nic.

- W przeciągu ostatnich dwóch miesięcy, konwoje mości Edvina, podróżujące do Easeyr, zostały zaatakowane. Wszystkie cztery, wiozące cenny ładunek i wszystkie cztery na Pograniczu. Tu, tu, tu i tu. - Wskazał palcem odpowiednie miejsca na mapie. - Podejrzewamy zwykłych bandytów lub soennyrski ruch oporu, którego działalność mogła przenieść się z zachodu. Wszystkie ataki miały miejsce w nocy, w terenach zalesionych, wobec czego podejrzewamy o napaść jakąś małą grupę, wykorzystującą element zaskoczenia.

Sigurd wyprostował się i rozejrzał po grupie.

- Zlecenie jest proste. - Oznajmił. - Znaleźć winowajców i ukrócić o głowy. Mości pana Edvina nie interesują jeńcy. Interesują go natomiast wyniki i bezpieczeństwo następnego transportu. Jeśli będziecie w stanie to zapewnić, mości Edvin odpłaci się za tą przysługę. Hojnie i z nawiązką. Pytania?
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 29-10-2013 o 01:26.
Aro jest offline  
Stary 11-10-2013, 11:46   #2
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Wczoraj

Księżyc był w pełni ale lejące się z nieba srebrne światło z trudem przenikało do wąskich wypełnionych śmieciami zaułków Errden. Tylo było to na rękę godzina spotkania zbliżała się, a on nie chciał być zauważony przez zbyt wiele osób. Jego ciemno bury płaszcz z głębokim kapturem zapewniał mu co prawda anonimowość ale zawsze lepiej dmuchać na zimne. Był już prawie u celu gdy wieża zegarowa wybiła północ, teraz zmieniają się warty straży więc powinien przejść spokojnie. Nie mylił się on, zawieszona na tyczce latarnia trzymana przez jednego z strażników miejskich zamigotała już tylko na rogu jednej z głównych ulic na którą musiał dostać się Tylo i zniknęła, do przybycia zmiany miał on pewno jeszcze z 15 minut więc czasu był aż nadmiar. Przemknął on kryjąc się w cieniach do domu rzeźnika. Budynek był bardzo duży jak na na zwykłego handlarz mięsem, a Tylo wiedział dlaczego. W zeszłym roku zamieszkały tu Rufert był członkiem zakapturzonych na jego nieszczęście postanowił on dokonać najgorszej zbrodni jakiej mógł się podjąć w szeregach tej organizacji, zdradził. Dwa wozy pełne skór i stado bydła które zakapturzeni zdobyli w swoich łupieskich wyprawach pod jego obstawą miały dostać się w okolice Cygiu systematycznie gubiąc po drodze swój ładunek i rozdając go okolicznym chłopom, ale tak się nie stało cały ładunek zaginął rozpłynął się w powietrzu razem z Rufertem. Ale za wszystko w końcu czeka kara i miała ona zostać wymierzona dziś w nocy z rąk Tylo. Kto by się spodziewał że zaproszenie do starego towarzysza Edvina pomoże mu też znaleźć tą szumowinę.

-A kto by się spodziewał Eddvin, że gdy spotkam cie po latach będziesz kupcem.- mruknął do siebie pod nosem Tylo odchylając jedną z okiennic w tylnej części domu rzeźnika.

Cholernego szmaciarza było nawet stać na podwórze, ale to działało także na korzyść Tylo wysoka tuje zasłaniała go od strony zaułka. Okiennice były zamknięte na haczyk ale bez problemu dało się go podważyć wsuwając sztylet w szparę.

- Szyba kurwa, w tylnich oknach od podwórza za tują.- mruknął znów zirytowanym tonem zakapturzny widząc gładką tafle ukrytą za okiennicami.

Nie mając innych pomysłów wymierzył w nią uderzenie łokciem, szybko sięgnął do środka otworzył okno i wskoczył do środka. Brzęk mógł kogoś zaalarmować więc lepiej niech widzą tylko stare dobrze znane podwórze z zamkniętymi okiennicami niż szarpiącego się na zewnątrz mężczyznę.

- I trzeba było taką wielką chałupę stawiać Rufert ?- pomyślał Tylo.
- Jak by miała tylko jedno piętro to od razu byś mnie usłyszał-

Przekradając się przez ciemne korytarze Tylo kierował się basowym chrapaniem które słyszał już z tyłu domu piętro niżej. Drzwi do sypialni rzeźnika były otwarte, sporych rozmiarów pokój z sześć na sześć metrów cały aż ociekał bogactwem. Stół z najlepszego lakierowanego drewna, krzesło z kunsztownie zdobionymi oparciem i siedziskiem z aksamitu musiały być warte fortunę nie wspominając już o królewskim łożu w którym obok zgrabnej kurewki spoczywał potwornie gruby Rufert. Kobieta otworzyła oczy natychmiast gdy tylko ręka Tylo spadła na jej usta nie pozwalając jej wydać nawet najmniejszego dźwięku, jej oczy urosły do rozmiarów talerzy gdy zobaczyła nóż w drugiej ręce zakapturzonego i zastygła w bezruchu ze strachem w oczach. Tylo nie zamierzał jej zabijać nóż w jego ręce obrócił się chowając ostre za przedramię, a następnie tą samą ręką sięgnął do swojego kaptura i tu pociągnął nieznacznie w dół jego czubek i kiwnął głową niczym gentleman witający się z kobietą na ulicy unosząc lekko kapelusz, był to znak zakapturzonych. Kurewka uspokoiła się trochę. Tylo następnie dotknął wskazującym palcem jej klatki piersiowej a następnie pokazał na drzwi. Dziwka zrozumiała podniosła się cicho z łoża zabrała swoją suknie i cichym truchtem wybiegła z pokoju.
Tylo odczekał aż usłyszy zamykające się za nią drzwi i przystąpił do grubasa, ostrze noża znowu się ukazało i szybkim pewnym ruchem przywarło do tłustej szyi grubasa. Rufert tylko zachrapał donośnie i powiercił się odrobinę więc Tylko wymierzył mu siarczysty policzek, ostrze sztyletu przecięło lekko skórę rzeźnika gdy jego głowa szarpnęła pod wpływem uderzenia.

-Co! ysz ty kurwo jak ja.....- i tu przerwał nagle widząc stojącą nad nim ze sztyletem na gardle postać.

Chciał krzyczeć ale silna dłoń zatkała mu usta.

- Witaj Rufert - powiedział Tylo.
- Widzę ,że interes kwitnie. No, no, z dwadzieścia świniaków wóz pełen dobrych skór i dwa lata, a tu coś takiego. Musisz mieć niezłą żyłkę do interesów.- dorzucił kpiąco.

Oczy rzeźnika były jeziorami pełnymi czystego przerażenia a rozchodzący się po pokoju odór moczu mógł sugerował, że zwieracze rzeźnika odmówiły posłuszeństwa.

- Posłuchaj mnie teraz. Zabiorę teraz rękę z twoich ust ale spróbuj chociaż spróbować krzyczeć a utopię cię we własnej krwi.- powiedział spokojnie Tylo i powolnym ruchem zabrał dłoń z ust grubasa.
- To nie tak, to nie tak, ja to wszystko zbieram żeby oddać. Przecież widać ile wszystko warte. Już miałem jechać i wszystko rozdać tylko jeszcze interes zwinąć co by nic się nie zmarnowało. Mówię wam źle robicie ja jeszcze mogę się wam przyd... - a tu jego głos mienił się w bulgot krwi i ciche rzężenie, Tylo miał dość tego pierdolenia i po prostu przeciągnął mu ostrze po szyi.

Śmierć zabrała grubasa szybko . Teraz Tylo miał dużo czasu przetrzepał dom grubasa w poszukiwaniu wszystkiego co wartościowe i łatwe do wyniesienia złoto, kamienie szlachetne, srebrna zastawa stołowa. To wszystko wylądowało w jego torbie.
Z domu rzeźnika wymknął się dosłownie w ostatniej chwili światła lampy nowej zmiany straży już oświetlały początek ulicy.

***

Kolejnego dnia

Słońce świeciło jasno i mocno ale chłód i tak przenikał przez ubranie jak nóż wbijając się igłami w ciało ale na to Tylo nie mógł nic poradzić, postawił tylko wyżej kołnierz kurty i dalej kierował się w stronę głównego targu. Jego towarzysz miał tam już czekać. Nie szukał długo, nie wyróżniający się z tłumu jegomość niosący na plecach jakiś kosz kiwnął mu głową zaciągając na twarz kaptur na rogu pewnej uliczki. Tylo podszedł do niego odpowiadając tym samym gestem.

- Henzel ? - zapytał jeszcze dla pewności.

Nieznajomy kiwnął głową.

- Mam tu coś dla ciebie - powiedział Tylo stawiając na ziemi swoją torbę z której wyciągną worek w którym znajdowało się wszystko co zabrał z domu Ruferta.
- Przechodziłem dziś koło domu rzeźnika, nikt nic nie zauważył, myślą że po prostu zachlał i dziś nie otwiera. Poślijcie chłopaków wieczorem żeby zgarnęli resztę jak dalej będzie czystko - dorzucił Tylo lądując worek do kosza nieznajomego.
- Teraz pewno idziesz do Edvina, co nie? - zapytał jeszcze nieznajomy.
- Tak, mam u niego dług do spłacenia, Bezimmieny wie już o tym. Trzymajcie się jak mnie nie będzie. - powiedział jeszcze odchodząc.

***

W posiadłości Edvina.

Posiadłość Edvina bardzo podobała się Tylo. Różnica między nią a mieszkaniem gdzie przebywał ostatniej nocy była oczywista. Tylo nie miał nic przeciwko bogaceniu się pod warunkiem ,że nie odbywało się to cudzym kosztem człowiek nie obnosił się z tym zbyt przesadnie. Zdziwiło go natomiast to ,że "Moście Pan Edvin" nie zszedł do nich osobiście. Może nie ma go po prostu w mieście ?

- Ja mam nawet dwa. - powiedział Tylo po wypowiedzi skryby.
- Czy jedziemy tą samą drogą co poprzednie transporty i jeżeli można pytać, co będziemy przewozić? -
 
czajos jest offline  
Stary 11-10-2013, 12:49   #3
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Bliżej nieokreślona i brzydka część lasu.

No, może nie tak nieokreślona. Nic nie przebijało bowiem unoszącego się leniwie nad ziemią, dokładnie na wysokości nozdży, odoru gnijących odpadków, kału i pałaszujących na resztkach, zwierząt (często dopuszczając się swoistego, zwierzęcego kanibalizmu).

Cywilizacja....

Miejsce gdzie zalesiałe, melancholijnie upstrzone tereny, ustępują chaotycznie wybuchowym. A grunt przesiąka wszelkimi nieczystościami. Brud, smród i ubóstwo szybko odzyskało rezon gdy tylko jesienne deszcze ustąpiły słońcu. Nic nie trwa wiecznie, a najkrócej czyste powietrze w miastach.
To nie należało do wyjątków. Mogło jedynie wyróżniać się wyraźnie widocznymi oparami przetaczającymi się w mocnym chłodzie pogody. Oraz mniejszymi oknami stanowiącymi niejako barierę dla lodowatej mieszanki zapachowej. Niestety, tutaj trzeba było zawitać. Tak pisało w liście dostarczonym kilka, kilkanaście... nieważne, dni temu. Tutaj, konkretnego dnia, wizja pełnej sakiewki miała stać się coraz bardziej materialna.

Errden...

Narsain przetoczył niespiesznie po mało malowniczym krajobrazie konstrukcji wciśniętej na siłę w nieprzyjazny klimat. Można by użyć słowa leniwie, lecz nie oddawałoby to powolności z jaką piwno-żółte oczy krytykowały w milczeniu ideę życia ciągle w tym samym miejscu. Nie oddawałoby tej niechęci i grymasu twarzy wylegającego jako odzew na perspektywę zanurzenia się w tą pedantycznie uporządkowaną i równą "pieczarę". Spowitą produktami defekacji tak wielu osobników. Gówniane miejsce.
Ale nikt nie mówił że będzie łatwo, prawda?


Rezydencja pracodawcy. Po zawiłej wycieczce wąskimi uliczkami.

Ghrarr czuł że jego płaszcz, zlepek kilkunastu fragmentów różnych włochatych skór, na dobre zespolił się z zapachami miasta. Niemniej jednak, pozwolił on uniknąć przewiercających spojrzeń jakimi obdarzano go na traktach, gdy spotykał dowolną grupkę ludzi. Czy to kupców, czy zwykłych podróżników lub zwolenników danej religii.
Czapka z klapami na uszy stanowiła dodatkową sposobność do stopienia się z niekiedy większym, niekiedy mniejszym, tłumem. Taką samą formą"obrony" był poszarpany nożem, nieregularny zarost na brodzie.
Pozbawił się jednak tej ochrony, nawet jeśli i tak idiotycznie w niej wyglądał, odsłaniając swą wyblakłą, oliwkową cerę.
"Złodziej", "Zwierzak", "Odludek"... Ghrarr z niejednym określeniem się już spotkał ale zawsze jakoś przekonywano się do niego w obliczu przejścia leśnymi zakamarkami. Można by rzec, że po dniu czy dwóch podróży, darzono go sympatią. Co raczej nie zdarzało się w tę "drugą" stronę...

Jedynym i najważniejszym dla Narsaina plusem posiadłości były duże korytarze. Zamknięte klitki wywoływały w nim nie tyle agresję, co chęć profilaktycznego obicia mordy najbliższemu osobnikowi. Tak dla przykładu.
Przepych, choć utrzymany w harmonicznym tonie, zbył wzruszeniem ramionami, a nieobecności samego pracodawcy nawet nie zauważył. No bo po co?
Na zachętę do pytań skinął głową ale nie zadawał sobie trudu by plątać język tą amelodyjną mową ludzką.
Wolał posłuchać, zgodnie z radą, która niejednokrotnie ochroniła go od kalectwa, czy braku paru zębów (w najlepszym przypadku) - "trzymaj język za zębami" - złota rada.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 11-10-2013, 18:57   #4
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Dzień wcześniej...

Ostrze gładko wysunęło się z ciała człowieka. Ostatnie tchnienie uleciało z ust pechowego mężczyzny, kiedy to osuwał się na ziemię.
-Przepraszam, naprawdę, szczerze przepraszam- odpowiedział szczerze czarnowłosy mężczyzna. Blizna na jego policzku wygięła się, gdy ten wykrzywił usta w smutnym uśmiechu. Echa czynu, którego właśnie dokonał, dopiero docierały do jego umysłu.
-Gdybyś dał mi wybór... Gdyb... Może wszystko potoczyłoby się...inaczej...?- głos zaczął mu się załamywać, zaś z ust zniknął uśmiech ustępując miejsca wyrazowi głębokiej konsternacji.
Ciężko wzdychając otarł ostrze swojego miecza o ciało leżące u jego stóp. Krew pozostawiła czerwona smugi na płaszczu trupa.
-Wszystko byłoby kurwa inaczej!- ryknął, a po chwili, jakby dla podkreślenia swoich słów, kopnął mocno nieboszczyka w twarz. Usłyszał trzask, zaś na czubku buta pozostało mu trochę krwi. Schował broń do pochwy, po czym schował swoją twarz w dłonie. Kolejne westchnięcie.
Przybył do Errden z prostym założeniem. Wykonać robotę, podobno bardzo dobrze płatną, po czym wreszcie usunąć się w cień. Zakończyć najemniczą działalność. Nie chciał już walczyć. Całe jego życie było jedną, cholerną bitwą! Batalią, której nie potrafił wygrać. Poczucie, że musi się ustatkować przyszło zaledwie kilkanaście dni temu. Powróciło po wielu latach. Szczerze mówiąc, to nie myślał o tym od utraty żony... Minęło już tyle lat.
Lata mijały, a ból zanikał. Vindieri odczuwał to, był gotów zacząć wreszcie życie od nowa. No i zakończyć ten niezbyt chlubny okres przejściowy który to aktualnie trwał w najlepsze.
-Przynajmniej tyle dobrego zrobiłeś...- wzrok Vina podążył pod ścianę zaułka w którym się znajdował. Znajdowała się tam rozbita, odkorkowana flaszka podłej wódki, którą chciał raczyć się tego wieczora. Niestety, silne kopnięcie w plecy spowodowało, że zataczając ją do przodu wypuścił ją z dłoni. Spowodowało również, że wyciągnął miecz jednocześnie obracając się, zbił pchnięcie sztyletu po czym wbił miecz głęboko w brzuch przeciwnika. Następny cios dosięgnął gardła rozbójnika.
Vindieri nie miał ochoty przeszukiwać swojego niedoszłego zabójcy. Musiał być strasznie głupi, skoro zaatakował uzbrojonego mężczyznę w tak nieudolny sposób. A ani pieniądze, ani inne dobra materialne niezbyt trzymają się głupich ludzi.
Że też spróbował go obalić kopiąc, zamiast po prostu dźgnąć pod łopatkę...
Zabrał sobie tylko sztylet, nieźle wyważony, co warto zauważyć. Jeszcze raz popatrzył smutnym wzrokiem na zwłoki mężczyzny. Udało mu się wreszcie uspokoić emocje. Taak... Zmiana aktualnego stylu życia będzie widocznie o wiele trudniejsza, niż początkowo sądził.
Powolnym krokiem ruszył w kierunku, z którego przybył. Ominął jednak karczmę, choć z niemałym trudem. Wiedział, że pierwszym krokiem w kierunku wewnętrznej przemiany było zaprzestanie picia tego syfu. Znaczy się mógł popić od czasu do czasu, ale tak codziennie niemal do nieprzytomności? Przynajmniej zauważył, że coś jest nie tak, a to już pierwszy krok ku lepszemu. Tak czy inaczej, dziś nie miał już ani czasu, ani nastroju nawet na mały kufelek piwa. Musiał przygotować się do podróży, o czym przypomniał mu pechowy "skrytobójca".

Dzień spotkania z pracodawcą

Można powiedzieć, że miasto było jego żywiołem. Nie lękał się ciemnych zaułków czy też innych ponurych dzielnic. Bał się komuś zaufać. Vindieri był cholernie podejrzliwy. Jego pierwszą zasada brzmiała bowiem "Nigdy nie ufaj nikomu. A w szczególności pracodawcy". W kręgach najemniczych była to bardzo popularna życiowa zasada, jednakże Vin przestrzegał jej w ostatnich latach bardzo, ale to bardzo rygorystycznie. Teraz zyskał nieco więcej wiary w ludzi... Może to częściowo przez chęć jego przemiany? A może przez rozchwianie emocjonalne spowodowane rzucaniem nałogu...
Jego fioletowe oczy spoglądały na dziesiątki, a może nawet setki ludzi na ulicach miasta. Fakt, było tu tłoczno. Nawet chłodne powietrze nie przepędzało ludzi do ciepłych karczm lub domów. Każdy miał coś do załatwienia...
Po kilku minutach Vindieri szedł schodami na górę, tam gdzie mieli zebrać się wszyscy goście. Wspinał się powoli, ciesząc się brakiem przepychu w rezydencji. Nie lubił nadmiernych bogactw. Zwykle starał cieszyć się prostymi rzeczami... No, przynajmniej w dawnym życiu. W tej chwili nie miał zbytnio z czego się cieszyć. Choć, myślał, może to wkrótce się zmieni?
Zanim skończył ostatnią myśl stał już wśród innych gości. Obejrzał towarzystwo... Niewiele mógł o nich powiedzieć. Nie znał ich. Na wyrobienie sobie o nich zdania przyjdzie jeszcze czas. Na razie zajął tylko miejsce przy stole i wysłuchał cierpliwie Sigurda. Gdy inni zadali swoje pytania, nieśmiało odchrząknął po czym przemówił już nieco pewniejszym głosem.
- Mam pewne zasadnicze pytanie. Jak dobrze chronione były poprzednie karawany?- Podrapał się po policzku. Coś jeszcze go trapiło... Ach, tak...- Kiedy wyrusza...nasz... transport?- Delikatnie wsunął jedną rękę pod stół, po czym skierował rękę w kierunku cholewy buta i poprawił zamocowany wewnątrz sztylet. Dobra kryjówka, tylko cholernie niewygodna!
 
Ryzykant jest offline  
Stary 14-10-2013, 18:05   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Łup! łup! łup! Ciężkie żołnierskie buciory uderzały o brukowaną uliczkę, wzbijając w powietrze zalegający nań pył i zrywając ptaki do lotu. Alejka pełna była żebraków, umorusanych dzieci i innych oportunistów czekających na łatwy zarobek, ale pały z żelaznymi wykończeniami, błyskające ostrza i ponure gęby odstraszały nawet tych najbardziej zatwardziałych.

* * *


- Standardowa eskorta. - Odparł Sigurd na pytanie Vindieriego. - Tuzin zbrojnych, podstawowe wyposażenie. Dwóch strzelców z kuszami. Wszyscy wyszkoleni, znający szlak. Gdyby nie to, że ataki nadeszły znienacka, dotarliby do Easeyr.

* * *


Podgrodzie było wrzodem na errdeńskim tyłku, który przez ostatnie dekady rozrósł się jak tyłki kupieckie i mieszczańskie, spasione dzięki szylingom zarabianym na wydobywanym metalu i kamieniach szlachetnych. Problem ten nie dręczył tylko ellyriańskiej stolicy Międzyrzecza, ale też każde znaczne miasto Voserii: Ouriad, Yznor, Hjargaard, Nasco, Cronsverę. I Ylcveress, najbardziej Ylcveress. Biedne, zbite byle jak z desek chałupy rosły pod murami jak grzyby po deszczu, a gdy zabrakło miejsca, rozrastały się gdzie wzrokiem nie sięgnąć. Czasami próbowano ocieplić ich wizerunek, nadając wymyślną nazwę - Stare Miasto, Dolne Miasto, Stara Kwatera - ale nie zmieniało to natury Podgrodzia, wąskiego labiryntu śmierdzącego szczynami, gównem i śmiercią.

Nocą było niebezpiecznie. Nocą na żer wychodziły szuje, kurwy i cały inny margines społeczeństwa. Nocą łatwo było o kosę między żebra, bądź przy odrobinie szczęścia - o obity ryj i zwiniętą sakiewkę. Nocą... Ale nie przemierzali Podgrodzia nocą. Z edvinowej siedziby wyruszyli kiedy słońce stało niemal w zenicie. Całą ferajną. Z trzema jeźdźcami w awangardzie i trzema w ariergardzie. Szóstka najęta przez Edvina plasowała się gdzieś pomiędzy. Z wozem przypominającym te z narsaińskich taborów pośrodku orszaku, na boku którego wymalowany był symbol ich pracodawcy - złoty lis. Nie szło zajrzeć do środka, nie szło nawet zapuścić żurawia. Ale wiedzieli co transportowali.

* * *


- Kamienie. - Sigurd zaspokoił też tylową ciekawość. - Wieźć będziecie ostatnią dostawę z kopalni. Ta sama droga, ta sama obstawa. No, obstawa trochę bardziej doświadczona. Mości pan Edvin ma nadzieję, że podołacie zadaniu i ukrócicie ataki. Oraz że transport dotrze do Easeyru. To pierwsze ma priorytet. Kwatery gościnne są do waszej dyspozycji przez noc, a o dzwonie południowym powinniście być już na szlaku.

* * *


I byli. Dzwony na wieżach kasztelu i świątyni Matki wybijały południe, kiedy Errden znikało im za plecami. Było cieplej niż dnia poprzedniego, bez ani jednej ciemnej chmury na nieboskłonie. Jechali leniwie, wystawiając twarze ku słońcu, integrowali się i popijali sobie. Gwardziści i woźnica byli ciut za sztywni na wspólne rozmowy, ale szóstka z edvinowego gabinetu jako tako się dogadywała.

Elva Larsdatter, złotowłosa piękność, kusiła. Skórzana kurta odsłaniała co nieco, a i obcisły materiał nie ukrywał powabnych kształtów, jeszcze niedotkniętych przez widmo czasu. Adoratorów jednak nie było. Jej towarzysz, Madyass Calyeri, był chłop na schwał. Zahartowany przez służbę w ellyriańskim wojsku, i u niego skórzana zbroja nie ukrywała kształtów. Kształty były jednak zgoła inne niż te elvowe. Nie powabne, nie kuszące, ale świadczące o drzemiącej w łapach sile. Dziwna para, Soennyrka i Ellyrian, ale para.

Wzrok najbardziej przyciągał, zaraz po Elvie, cyrulik. W ciemne loki powplatane były pióra przeróżnej maści, przy pasie wisiały fiolki jakichś chemikaliów, a zielone spojrzenie było jakby zamglone i nieobecne. Perdus, bo tak matka dała młodemu na imię, studiował niegdyś w Księstwie Greińskim, dopóki nie wywalili go na zbity pysk za, jak sam to określił, "drobne nieporozumienie". Czy owo "nieporozumienie" miało coś wspólnego z tym, że wołano go "Szalony" - nie wiedzieli. Wiedzieli jedynie, że miał torbę pełną alchemicznych i chirurgicznych badziewi, które prędzej czy później się przydadzą.

I podróżowali sobie w najlepsze. Wesoło podrygujący wóz, gburliwi strażnicy i małomówny woźnica. Pół-Narsain, młody idealista, pijaczyna. Blondyneczka, rudy eks-żołnierz i lunatyk.

* * *


"Pięć dni i cztery noce do Pogranicza. Drugie tyle stamtąd do Easeyr."

Słowa Sigurda odbijały się echem w myślach; informacje przezeń podane były dokładne, co do joty. Pięć dni podróży, cztery noce nocowania w opłaconych z góry zajazdach. Z początku było ładnie, było przyjemnie. Słońce świeciło, ptaszki ćwierkały i ogólnie była sielanka. Żarli i pili za edvinowe pieniądze, ale powoli kończyło się dobre.

Od dwóch dni, im bliżej było im do Pogranicza, tym było mniej przyjemnie. Niebo było szare i ciężkie nad głowami, od czasu do czasu spadł deszcz. Strażnicy zrobili się bardziej burkliwi, kompani mniej rozmowni. Wszyscy bez wyjątku wiedzieli, że coraz bliżej do paszczy lwa, do być albo nie być całego przedsięwzięcia.

To już, to tutaj. Ostatni przystanek przed decydującym etapem. Wioska i skromny posterunek, z których ellyriańskie podjazdy nękały zachodnich sąsiadów. Kilkanaście lig na zachód natomiast, był pas spalonej ziemi - Pogranicze. A pomiędzy nim, a Podlesiem czekała na nich zasadzka. Ale przed sobą mieli jeszcze jedną noc w zajeździe, darmowe jedzenie i napitek oraz nocleg w wiosce, a nie pod gołym niebem.

Tyle że wioski nie było. Były tylko czarne, spopielałe szkielety chat. Osmalona, w wielu miejscach doszczętnie spalona palisada. Z daleka można było jeszcze dostrzec jedno z większych drzew i ciemne kształty zwisające z jednej z gałęzi. Gdyby nie wydłużające się cienie i paskudna pogoda, dym z Podlesia widzieliby wcześniej.

Ale byli na wzniesieniu, pół ligi od byłej już palisady. Byli za blisko. Dłonie automatycznie odnalazły bronie, zacisnęły się na rękojeściach i palce gotowe były pociągnąć za spust. Nie spodziewali się kłopotów tak wcześnie. Nawet fakt, że po piromanach nie było ani śladu, nie nastrajał podróżników optymistycznie.

- I chuj. - Madyass powiedział na głos to, co wszyscy sobie myśleli.

- To co, będzie nocleg pod gołym niebem? - Cyrulik bawił się jednym z piór, jakby nieporuszony odkryciem.

- Nie możemy zostawić sfajczonej wioski za plecami. Wracać i nadrabiać nazajutrz drogi też raczej nie. - Stwierdził nader trzeźwo Vindieri.

- To co? - Elva zeskoczyła ze swojego konia i podała wodze Madyassowi. - Sprawdzamy wioskę?
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 26-10-2013 o 13:59. Powód: Literówki.
Aro jest offline  
Stary 15-10-2013, 12:15   #6
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Słowa Soennyrka nie były dla Tylo zaskoczeniem dym wyczuł już sporo wcześniej niż zgliszcza pojawiły się w polu widzenia i od tego czasu był zajęty przygotowaniami. Odpiął szarobury płaszcz i zaciągnął na głowę kaptur który był częścią kurty, wyciągnął z sajdaków łuk, naciągnął cięciwę. Następnie poprawił u łożenie strzał w kołczanie unieruchamiając je kawałkiem szmaty, miecz pojawił się na chwile w jego ręku by następnie cichym kliknięciem zniknąć na nowo w pochwie a sztylet został poprawiony przy pasie. Po słowach Elvy zeskoczył z wozu podskoczył w miejscu parę razy by upewnić się ,że nic nie pobrzękuje i potwierdzająco kiwnął głową zwrócony w stronę Soennyrki. Łuk trzymał w jednej ręce ze strzałą przytrzymywaną palcem przy łuczysku.
 
czajos jest offline  
Stary 15-10-2013, 21:10   #7
 
Ryzykant's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryzykant ma wyłączoną reputację
Pokiwał powoli głową. Napiłby się. Znowu. Ale będzie na to czas wieczorem, o ile będą nadal żywi. Wolną dłonią dotknął pasa. Sztylet... Jest. Kolejny sztylet... Jest. Dobył go, w lewej dłoni przyjemnie zaczął ciążyć drobny kawał zaostrzonej stali.
Do drugiej dłoni powędrował miecz. Odwinął nieco płaszcz, coby nie utrudniał mu ruchów. Sajdak nadal zawierał łuk oraz kołczan. Widocznie nie zamierzał ich na razie używać. O wiele pewniej czuł się z kawałkiem stali w łapie. Miał szczerą nadzieję, że Ci, którzy spalili wioskę stracili chociaż trochę amunicji na płonące strzały. Albo na wymordowanie mieszkańców. Cokolwiek.
Miał też w sumie nadzieję na to, że podpalacze się stąd wynieśli. Choć sam szczerze w to wątpił. Obmyślał już plan działania... W zasadzie to kilka planów. Jego twarz wykrzywiała się przy tym dziwnie. Słabo myślało mu się na trzeźwo. Jeszcze raz popatrzył w kierunku ponurych kształtów zwisających z drzewa. Przeszły go ciarki. Obiecał sobie, że kiedy już będzie bezpiecznie to spróbuje przynajmniej ich stamtąd ściągnąć.
Podszedł bliżej Elvy, po czym wzruszył ramionami i mruknął:
-Zgłaszam, ekhem, gotowość do działania.
 
Ryzykant jest offline  
Stary 16-10-2013, 18:41   #8
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Przez te kilka dni podróży niemal wcale nie integrował się z grupą. Słuchał, analizował, rozważał ale wyłącznie ze sobą ze swym rozumem. Zresztą, nie potrafił mówić. A przynajmniej nie tak by go słuchano. Dlatego robił to co robić musiał bez odzywania się. No bo po co?

Kilka razy już odwiedził "Zgliszcza", jak nazywał Pogranicze jeden z poznanych przez Ghrarr'a staruchów. Więc obraz doszczętnie wypalonej ziemi wioski nie zrobił na Narsainie większego wrażenia.
Nie zszedł z siodła. Wychylił się tylko by podnieść z ziemi kamień i rzucić nim w najbliższą gromadkę kruków pałaszujących coś, co mogło być spalonym zwierzątkiem domowym.
Nie przywiązywał większej wagi do komfortu noclegów. Wiedział że wszystko prędzej czy później się skończy. Nie czekając na nikogo położył się w siodle opierając tors o koński kark.
Może było to ryzykowne, ale nie płacili mu za trzymanie się w gromadce i popłakiwanie nad zmarłymi. Płacili mu za powstrzymanie napadów, a by dotrzeć tam należało przejechać przez wioskę.
Powoli, zdając się na instynkt konia i wrażliwość jego zmysłów, zjechał ze wzniesienia zbliżając się do poczerniałej pozostałości palisady. Przytulony do zwierzęcia, w neutralnych szarozielonych ciuchach oraz skórkowym płaszczem mógłby się zdawać źle umocowanym pakunkiem skór i tkanin. Jedyny problem pozostawiała jego twarz. Widoczna gdyż rozglądał się czujnie na boki. Wiedział, że stał się wabikiem na strzały, bełty i inne miotające przyrządy. Nie obchodziło go to. Zwłaszcza jeśli pomoże to innym dorwać odpowiedzialnych za ich opóźnienia. Czuł i słyszał delikatne mlaskania butów skradających się najemników.

Głupiec. Jesteś skończonym głupcem. Jak wyjdziesz z tego cało to ci szczerze pogratuluję.


Beształ się w myśli ale nie zmieniało to faktu. Za palisadą, nie spełniającą już swej funkcji z powodu zniszczeń, dostrzegał różnej wielkości domki. Prawdopodobnie większość z nich się zapadła i stąd aż taka "inność" jednych od drugich. Koń leniwie przejechał przez coś co może kilka cykli słońca temu było bramą. Na głównej drodze, poza pyłem i sadzą, baraszkowało stado kruków. Spłoszonych powolnym stukaniem kopyt o wystające spod błota pnie, mających utwardzić większą część drogi na tym odcinku.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
Stary 17-10-2013, 01:56   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Podlesie niegdyś było uroczą wioseczką, popularnym przystankiem karawan kupieckich i podróżników. Ellyriański garnizon postawił po przybyciu skromną palisadę, która chroniła przed zwierzyną i bandyckimi bandami. Krąg drewnianych, zaostrzonych bali postawiony został wokół kilkunastu chałupek, w których mieszkała z setka pracowitych duszyczek. Był też strażniczy posterunek, zbudowany z kamienia i dumnie obwieszczający wszystkim wokoło, że osada należy do Korony Ellyrii.

Ale edvinowa karawana, niestety, mogła jedynie podziwiać pozostałości po Podlesiu, wyzuty z życia czarny i spopielały relikt dawnej świetności. Palisada już nie broniła wstępu do ludzkich siedlisk; Elva, Tylo i Vindieri bez trudu znaleźli się między szkieletami chat. Wystarczyło tu poluzować, tam kopnąć i voila. Droga stała otworem. Mogli przemykać jak cienie przez cmentarzysko.

Ghrarr, w przeciwieństwie do trójki towarzyszy, wybrał bardziej bezpośrednie podejście. Niczym bohater lub idiota (zależy od punktu widzenia) postanowił wjechać do Podlesia jak pan na włościach, ściągając na siebie uwagę ewentualnych obecnych wśród zgliszczy. Na główny placyk dojechał jednak nieniepokojony i bez uszczerbku na zdrowiu, co dawało nadzieję na brak kłopotów.

Główną atrakcją Podlesia był wielki, sędziwy dąb o rozłożystej koronie, czule nazywany przez miejscowych Staruszkiem. Latem można było skryć się przed słońcem w jego cieniu, ale teraz pozbawione liści gałęzie ostro akcentowały los wioski. Zwłaszcza że na jednej z nich, na grubej linie konopnej, wisiały trzy osoby. Cała czwórka miała na nich dobry widok - Ghrarr na koniu, Elva za winklem, Tylo zerkający zza chlewika i Vindieri przyklejony do beczek.

Tożsamości wisielców domyślali się. Wąsaty i wysoki, ten w zbroi musiał być dowódcą ellyriańskiego garnizonu. Obok niego, brodaty grubasek w kubraku, to pewnikiem starosta, czy inny wójt. Co do profesji trzeciej postaci nie było natomiast żadnej wątpliwości. Kobieta była młoda, niewiele starsza od Elvy, ale nie tak urodziwa. Biała szata, z której wypruto złote nici, była rozdarta i zbrukana krwią. Kapłanka... Nie, akolitka Matki miała przed śmiercią najgorzej. Nie dość, że zarżnęli znajomych i pewnie rodzinę, sfajczyli miejsce zamieszkania, to jeszcze nie wystarczyło im poderżnąć jej gardła. Musieli zgwałcić.

Ale wisielce nie byli jedynymi ofiarami życiowej niesprawiedliwości. Pod studnią leżał młody chłopaczek, tam dwóch chłopów z wyprutymi flakami. U wylotu któregoś z zaułków leżała babuleńka, wbijając niewidzące spojrzenie w gromadzące się daleko w górze chmury. Skurwysyny nie oszczędziły nikogo; smugi krwi na ziemi i liczne ciała dobitnie o tym świadczyły. Goście w Podlesiu wiatr powitali z ulgą - odpędzał smród śmierci i spalenizny z dala od nich, gdzieś w stronę skromnej strażnicy.

Ghrarr i Tylo byli pierwszymi, którzy zorientowali się, że mają towarzystwo.

- Ho, ho! Aleśmy trafili, proszę ja cię.

- Poscenściło nam sie. Szefu tłafił w dziesiontke.

Sępy. Jakaś banda, która musiała odkryć nieszczęście Podlesia przez przypadek. Albo jego sprawcy. Nie było jednak czasu na główkowanie i dociekanie co, kto i czy, bowiem dwójka objuczonych zdobytymi dobrami zbójów już wkroczyła na drugi koniec placu. Chyba zmierzali do garnizonu, ale zatrzymali się na widok Narsaina.

- Czoś ty kułwa za jeden? - Chudy jak tyka i brzydki jak noc szczerbaty wybałuszył komicznie oczy.

- No, kurwa, jak kto? - Ten drugi nie miał wady wymowy, ale urodą dorównywał towarzyszowi. - Frajer jakiś. Tej, żółtooki, myto jest. Zapodaj wszystkie kosztowności i jedziesz dalej. A żwawo, bo inaczej...

Ghrarr znał ludzkie zwyczaje na tyle, by wiedzieć jakie ma wybory i jakie są ich konsekwencje. Nie zapłaci - zajebią i zabiorą. Zapłaci - i tak zajebią. Sytuacja beznadziejna, chyba że miało się asa w rękawie. Albo, jak Narsain, trzy.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 17-10-2013 o 02:15.
Aro jest offline  
Stary 17-10-2013, 19:30   #10
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Widok nie wpłynął zbytnio na żołądek Grarr'a. Poczuł zaledwie coś na kształt wzdęcia na widok brzydkiej kompozycji flaków i ich dziecięcych właścicieli. Smród śmierci przytępiał dość wrażliwy nos Narsaina.
Nawet bardziej niż gówna miejskie kilka dni temu w Errden.
To świadczyło o jednym. O świeżości trupów i spaczonym humorze oprawców tworzącym artystyczną wizję masakry.

Jednak nozdrza nie były tropicielowi potrzebne do usłyszenia posapywań i stęknięć przeplatanych brząkaniem czegoś metalowego. Wyciągnięty z juków, krótki łuk z dużym refleksem (dzięki któremu można było przebić dzika na wylot) oparł między końskimi uszami. Szepnął oczywiście konikowi kilka słów na uspokojenie w relaksujących tonach. Grot strzały założonej na cięciwę nie był uszykowany na ludzi. Służył on do poskramiania rozzłoszczonych miśków które nie zdecydowały się uciec przed humanoidem z powodu głodu.

Trwało to krótko bo wszystko było pod ręką ale i tak Grarr dziękował wszelkim bóstwom, że dwójka zdecydowała się wpierw werbalnie zakomunikować swe zdziwienie.
Nim więc groźba, której kwintesencją była pauza dająca rozmówcom pole do popisu pod względem wyobraźni i tego co "inaczej...", na dobre zadomowiła się w dźwiękach otaczających wszystkich zgliszcz, strzała z cichym lekko gwiżdżącym świstem pomknęła ku najmniej objuczonemu z pary.
Ta szybka analiza oraz instynkt, pozwoliły Narsainowi tak, a nie inaczej ocenić poziom zagrożenia ze strony niespodziewanych gości.
Nim do pewnych siebie i trochę przyblokowanych zdobyczami złodziei dotarło co, jak i dlaczego, pięty tropiciela wbiły się mocno w końskie boki. Wymuszając w czworonogu zerwanie się z miejsca do galopu. Celem oczywiście był drugi z przybyłych, a "ogrom" placu ułatwił mu zbliżenie się do sepleniącego w dosłownie kilka susów.

Wszystko w niezmąconym milczeniu. No bo na chuj się odzywać?
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172