16-09-2019, 12:02 | #101 |
Reputacja: 1 | Nie do wiary, jak strach potrafił być konstruktywny, o ile nie urośnie do ślepej paniki. Widok pustego pojemnika, nawet w ledwo oświetlonym wnętrzu ładowni wyrył się w umyśle Birgit jak błyskawica, wraz z którą powróciła do steranej pamięci fala następnych skojarzeń, a napędzane adrenaliną mięśnie odzyskały część sił. Niemka przylgnęła do burty ciężarówki, przytkniętym do ust rękawem tłumiąc odruch krzyku i przekleństwo. Obiekt zniknął! *** "Zabezpieczycie konstrukt według schematu cztery przez pięć G. Detektory pięć." Rozkaz. Wtorkową noc kobieta przypominała sobie wyraźnie. Rozkaz. Hauptsturmführer Theiss nie był dowódcą, z którym warto dyskutować, zwłaszcza po tym, jak na wstępie zwrócił uwagę na rude warkocze Birgit i choć przypomniała sobie także, iż trzeciego dnia podróży ciągnęli w kabinie zapałki, które z nich, ona czy Kurt, pójdzie wreszcie z nim porozmawiać... Nie zdążyła. Odwlekała, nawet przed sobą samą tłumacząc się błahostkami, łącznie z chorobą morską i po prostu już nie zdążyła. Zapałkę z ułamanym końcem wciąż pewnie znalazłaby w kieszeni, jednak zgrabiałe z zimna palce nie chciały jej słuchać i porządnie chwycić za guzik. *** Teraz Kurt nie żył. A ten skurwysyn Theiss... Próbował mnie zabić. Zagryzając wargi do krwi i starając się jak najciszej rozcierać dłonie, żeby choć trochę je ogrzać, Birgit ruszyła powoli w stronę klatki eksperymentu. *** "Tak jest, zrobimy wszystko, co konieczne". Pomagała Kurtowi wstać, jeszcze na pokładzie. Bała się, straszliwie się bała, że po wszystkim chemikowi puszczą nerwy. Że jej też puszczą nerwy, a wtedy oficer od razu pociągnie za spust. Wydawało jej się, że bardziej już nie będzie się bać. Pomyłka. Ale potwierdzenie rozkazu esesmana to tylko kłamstwo... Już wtedy.... to było kłamstwo? Kłamała, ze skamieniałą twarzą, tak samo jak milczeniem podczas ohydnego rytuału marcowej równonocy? *** Nie, Theiss, nie będzie żadnego wyrzucania. Wróg MUSI się dowiedzieć. Jaki wróg? Ty jesteś moim wrogiem. Uparcie usiłowała nie myśleć, że gdzieś, w innej jednostce, w innym miejscu, ale także w czarnym mundurze z trupią główką na czapce "służy Narodowi" jej rodzony brat, Alexander. Wszystko, co konieczne. Boże. Dezercja. Zdrada. Co jeszcze? Czy to oni sami? Ona i Kurt… Czy... ...Boże!... *** Mrowienie, a później ból. Przeszywający dłonie ból powracającego w palcach krążenia przywołał chaotyczne myśli Birgit do pojedynczej, bieżącej chwili. To dobrze, jeszcze ich nie odmroziła. Jeszcze jeden i drugi łapczywie złapany oddech. Wolniejsze, ale uparte zaciskanie w pięści bolących rąk i... Już. Stała tuż przy fatalnym pojemniku i wytężając wzrok oglądała wygięte od środka wewnętrzne pręty już nie jak przestraszona dziewczynka, tylko jak przestraszony naukowiec. Zabezpieczenia, te specjalne, którym poświęcała najwięcej czasu, spaczinżynieryjne – oczywiście - nie działały. Trudno było jednak stwierdzić, czy to przyczyna, czy skutek... Tak samo jak szereg wgnieceń na konstrukcji, których pochodzenie nie budziło żadnych wątpliwości. Ślady po kulach. Kto strzelał? Theiss, czy Anglicy? Znów zakryła usta, choć przez ściśnięte falą strachu gardło i tak nie przeszłoby żadne słowo. Zamarłaby w zupełnym bezruchu, gdyby mogła to zrobić, ale nie potrafiła opanować szarpiących wychłodzone ciało dreszczy. Jeśli Anglicy, to pewnie zamknęli teraz ładownię na głucho i żadne krzyki nie pomogą, najwyżej sciągną jej na kark wypuszczoną z klatki bestię. Lepiej założyć, że to żyje. Lepiej założyć, że żyje jeszcze Theiss, choćby po stokroć życzyła mu śmierci. A jeśli ciągle są w ładowni, stanowią większe zagrożenie niż głód, pragnienie i hipotermia. Każde skrzypnięcie kołyszącego się kadłuba statku przyciągało nadaremnie spojrzenie w ciemność. Z każdym ruchem kadłuba coś gdzieś się przesuwało na metalowej posadzce którejś ciężarówki, a może ładowni, a chrzęst mimowolnie urastał w wyobraźni do odgłosu kroków. Birgit gorączkowo obmacywała trzęsącymi się rękami wszystkie kieszenie. Wiedziała, że często ma w nich więcej niż mieć powinna, a spontanicznie "pożyczony" od marynarzy, lub zabrany z własnej kabiny drobiazg mógł teraz przeważać szale wagi. Teoretycznie w samej ładowni, na samochodach znajdowało się mnóstwo broni. Dla Obiektu to niemalże zabawki równoważne z packą na muchę, ale gdyby wyszła do Anglików z bronią, nie mogłaby ich nawet winić, jak obwiniała w myślach tamtego smarkacza, który strzelił do niej odruchowo, kiedy chciała się poddać. To be, or not to be - absurdalne skojarzenie z lekcji Martina Learsa. – Gówno! Pamięć znów płatała Niemce niewczesne figle, szczęściem zawroty głowy nie powracały od przynajmniej kilkunastu minut, więc mimo paraliżujących skurczy i uciążliwych dreszczy musiała spróbować jeszcze raz. Musiała spróbować się stąd wydostać. Na pokład. Zanim ulegnie irracjonalnej pokusie schowania się gdzieś i zaśnie z zimna, snem, z którego już się nie obudzi. Zanim spotka Konstrukt. Albo zanim Theiss sam zatopi całą, cholerną, stalową trumnę. Paradoksalnie, wciąż najbardziej bała się fanatyka w czarnym mundurze SS. Być może dlatego, że od niedawna przerażająco wyraźnie zdawała sobie sprawę, do czego jest zdolny człowiek, podczas gdy demoniczne byty nadal stanowiły na wpół naukową zagadkę. Moralne kwestie zdrady odeszły w zupełną niepamięć. Musiała się WYDOSTAĆ. Patrz! Sprawdziwszy zawartość kieszeni kurtki i spodni, Birgit mozolnie próbowała opanować oporne, rozdygotane nerwy i skupić się na pierwszym etapie. Ominąć bestię i dotrzeć do korytarza prowadzącego na pokład. Bo jeśli… Jeśli Obiekt zostawił po sobie ślady, powinna je zauważyć. Nie mogło minąć aż tak wiele czasu... |
19-09-2019, 23:05 | #102 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | dialog pisany z Aiko Oho, nadszedł czas zemsty, myślał Woods, gdy wychodził z odprawy. Był tak poirytowany, że nie zadał żadnego pytania nie tylko dlatego, że oficerowie prowadzący nie mieli już nic ciekawego do powiedzenia. Nawet on zdawał sobie sprawę, że są pewne słowa, których lepiej nie wypowiadać głośno, bo słów cofnąć nie można. Był tak zły, że nie poczekał nawet na Faucher, która jak podejrzewał, pewnie chciałaby w tym momencie z nim porozmawiać. On za to jak najszybciej chciał się znaleźć na zewnątrz. Dlatego szybko zszedł, niemal zbiegł, po schodach, przeciął główny hol i wymaszerował z budynku. Zatrzymał się dopiero na chodniku, gdzie wyciągnął papierosa z pogniecionej paczki, odpalił i mocno się zaciągnął. Powoli zaczął się uspokajać...
__________________ Ostatnio edytowane przez Col Frost : 25-09-2019 o 21:16. |
20-09-2019, 14:50 | #103 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 26 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 09:30 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Birgit Schrötter Kieszeń. Kieszenie. No tak, sprawdzić kieszenie. Po przetrzepaniu chyba wszystkich na sztywnych i bladych od zimna dłoniach znalazła garść przedmiotów. Jakiś zapomniany kawałek ołówka, swój mały notes, jakiś zegarek, na pewno nie jej bo męski. Pokazywał, że jest z kwadrans po 9. Tylko nie była pewna rano czy wieczorem. Znalazła jeszcze jakąś zapalniczkę i klucze do swojej kabiny. Wszystko zmieściło jej się na jednej dłoni. Nie było tego zbyt wiele. A z drugiej strony była przecież w ładowni frachtowca wypełnionego wojskowym sprzętem. Tylko cholernie ciemnej i zimnej. No i jeszcze te kołysanie fal i te wszystkie trzeszczące i stukające odgłosy z ciemności przez co wydawało się, że ktoś tam chodzi. Albo coś… Właśnie. Coś. Miała okazję zbadać klatkę. No pusta. Mogła też być pewna, że tego czegoś co zyskało roboczą nazwę Schweinehund nie było w środku. A nazwę wzięło ze zwyczajowej, niemieckiej obelgi bo wyglądało paskudnie. Mniejsze od człowieka, wielkości przeciętnego psa. Ale nawet jeśli kiedyś to był jakiś pies, małpa czy inne stworzenie to obecnie już ledwo ogólnym kształtem przypominało oryginał. No i wydzielało jakąś aurę którą naukowcom nie udało się jednoznacznie zdefiniować. Więc mógł to być jakiś zapach, niskie dźwięki niewykrywalne ludzkim uchem, jakaś lokalna zmiana ciśnień czy jeszcze coś co to coś przywlokło tak skąd to ściągnięto. Ale efekt był taki, że trudno było na to coś patrzeć. Oczy łzawiły, bębenki kłuły jak przy zmianie ciśnienia, w głowie łomotało jak przy masakratycznej migrenie no po prostu obezwładniało człowieka. A im bliżej tym gorzej. Do tej pory glify wbudowane w zabezpieczenia klatki powodowały osłabienie tego efektu dlatego mogła wcześniej razem z Kurtem sprawdzać czy z klatką wszystko w porządku. Ale teraz klatka była rozwalona a stwór gdzieś poza nią. Może nawet w tej ładowni. W tych ciemnościach. Zaraz za nią… Odwróciła się ale nie. Chyba nie. Nic nie widziała. Nie czuła też żadnych sensacji. Więc stwora nie było w pobliżu. Ale nie była pewna na jaką odległość działała ta jego aura. Ale podobno był szybki jak hart i skoczny jak małpa. A tu, w tej ładowni pełno było mrocznych zakamarków gdzie stwór mógł się ukryć. Pod każdą plandeką, pod ciężarówką, na ciężarówce, między ciężarówkami no wszędzie. Ale było zabezpieczenie! Oczywiście, że było. Jak łyżka i zawleczka w granacie czy zapalnik w bombie. Przecież nie można było puścić stwora samopas. Grzechotka czy kołatka którą można było zwabić stwora. I gwizdek który go odstraszał. Ale nie miała pojęcia gdzie są te gadżety teraz. Powinien je mieć szef misji czyli Theiss… Z pustą klatką nie było zbyt wiele więcej do roboty. Nie było stwora, zabezpieczeń a klatka była uszkodzona. I zaczynała mieć dreszcze z tego wychłodzenia. I żołądek ssał ją od środka zmuszając do poszukiwania pożywienia. Na skostniałych nogach po tym kołyszącym się pokładzie szła jak na szczudłach. Krążenie pewnie jej szwankowało od długotrwałego leżenia w jednej pozycji do tego w tak zimnym pomieszczeniu. Nawet pokład mocno się nie kołysał, raczej dość monotonnie i łagodnie. No ale nie był nieruchomy jak na porządnym stałym lądzie więc to dodatkowo utrudniało poruszanie się. Musiała wspomagać się opierając się dłonią o burty, błotniki i maski mijanych ciężarówek. Dłoń czuła przenikliwe zimno bijące z gładkich, metalowych powierzchni kabin albo chropawy chłód drewnianych burt. Światła były rozstawione dość oszczędnie a do tego były dość słabe. Więc tam gdzie były to były i plamy żółtawego światła do których chętnie się zmierzało. A gdy się kończyły trzeba było iść w zimny mrok w którym z trudem majaczyły sylwetki pojazdów i maszyn. W końcu dotarła do największej przeszkody na jaką trafiła do tej pory. Drabiny. Prowadziła na górny poziom tam gdzie był dach ładowni i wyjście na wyższe poziomy. Ale cholera włazić na drabinę w tym stanie? Zapowiadało się poważne wyzwanie. Zwłaszcza jakby się poślizgnęła i spadła. Pół biedy jak na wczesnym etapie ale jak spadnie z ostatnich szczebli? To było chyba jak pierwsze a może i drugie piętro. Tak spaść na stalową posadzkę z tej wysokości to nie zapowiadało się ani zdrowo ani przyjemnie. No i te dziwne wrażenie, że jak stała twarzą do drabiny to z tych ciemności za nią zaraz wypadnie Schweinehund i rozpruje jej plecy… Ale to była duża ładownia więc miała więcej niż jedno wyjście. Na dole powinno być drobne, osobowe przejście jakie prowadziło do sąsiedniej ładowni. Tam nie była bo do tej pory nie miała po co to nie wiedziała co tam jest. Dalej by była na dnie ładowni tylko innej. Na razie wolała nie myśleć czy da radę samodzielnie otworzyć jakiekolwiek drzwi. Wcześniej schodziła tutaj z Kurtem albo jakimś marynarzem i oni otwierali drzwi. No ale jak tak będzie stać pod tą drabiną to niczego nie sprawdzi ani się nie dowie. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 09:30 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope” Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno Noémie Faucher (D.Perry) i George Woods (M.Finney) - Znaleźliśmy całe mnóstwo ciekawych rzeczy co wam, chłopcom* z wywiadu na pewno dostarczy wiele wieczorów interesującej rozrywki. Cały szwabski konwój ciężarówek. - porucznik odparł na kąśliwości gościa z pogodą ducha i lekką domieszką ironii. Wydawało się, że interesuje go zwłaszcza pasażerka. Marynarze przy wiosłach też ciekawie zerkali na Noeme. Zapewne młoda kobieta w służbie wywiadu albo w sprawach służbowych na pokładzie jednostki marynarki wojennej to nie był codzienny widok. Rejs po wodach fiordu od zaparkowanego Sunderlanda w kierunku równie zaparkowanego lekkiego krążownika dała okazję rozejrzeć się po okolicy. Z dołu wszystko wydawało się większe, wyższe i dłuższe niż przez bulaje łodzi latającej gdy podchodzili do wodowania. Fiord jawił się niby jakaś szeroka, ponura rzeka o stalowoszarych wodach jaka płynęła pomiędzy dwoma wystającymi pasmami wzgórz. Wzgórz zaś były pokryte lasem i śniegiem. Niebo było równie ponure i szare jak woda po której płynęli. - Tutaj, w głębi fiordu, woda jest spokojniejsza dlatego tutaj założyliśmi tymczasową bazę. - porucznik RN siedział na desce łodzi naprzeciwko dwójki gości z wywiadu. Przejął rolę przewodnika wprowadzając ich w temat. - A tu proszę! To nasza ślicznotka! - na twarzy porucznika Perry’ego pojawił się uśmiech gdy wskazał na swoją rodzimą jednostkę. Pomalowana na szaro HMS Penelope rzeczywiście prezentowała się groźnie i okazale. Im bliżej podpływała szalupa tym wydawała się mniejsza a krążownik potężniejszy. Musiał mieć gdzieś z półtorej setki metrów długości. Pełnowymiarowa, oceaniczna jednostka zdolna do samodzielnego działania albo pracy w zespole. Dwa kominy i trzy wieże z dwoma armatami jako uzbrojenie główne jednostki. Podpływali pod skosem, trochę od strony dziobu więc widok mieli całkiem niezły. - Niestety tu są bardzo zdradliwe wody i dno. Bez pilota strach pływać. Ostatnio jak polowaliśmy na Hunów to weszliśmy na mieliznę i pocharatało nam dno. No to dowlekliśmy się tutaj i próbujemy to łatać. Więc na razie jesteśmy unieruchomieni. Mam nadzieję, że Luftwaffe nas tutaj nie znajdzie. - oficer spokojnie i z pogodą ducha opowiadał ostatnie przygody które ściągnęły HMS Penelope właśnie do tego fiordu. - No a to jest ten szwabski gruchot. - z jawną pogardą i niechęcią wskazał na inny statek. Nawet dla laika różnica między smukłym krążownikiem a masywnym frachtowcem były od razu widoczne. Oba były chyba podobnej długości. Ale niemiecki frachtowiec wydawał się wyższy i masywniejszy z powodu wysokiej centralnej nadbudówki i wysokich burt wznoszących się jak ściany jakiegoś zamku nad stalowoszarą wodę. - Dwa dni temu zdobyli go chłopcy z “Icarusa”. Płynął do Narviku aby dowieźć Hunom ciężki sprzęt. No ale spotkał naszego “Icarusa” no i jak widzicie już tam nie dopłynie. - porucznik streszczał dzieje przejęcia jednostki. Może nie był pewny czy goście z wywiadu to wiedzą a może chciał być dokładny. - No ale chłopcy z “Icarusa” doprowadzili go tutaj i przekazali nam a sami się zmyli dalej polować na Hunów. A my tutaj i tak chwilowo jesteśmy uziemieni więc posłaliśmy część chłopaków aby mieli pieczę nad tą łajbą. No i się zaczęło… - porucznik zaczął dochodzić do streszczania wydarzeń z ostatniej doby gdy przerwał bo dobili do burty macierzystej jednostki. Z góry zrzucono drabinkę sznurową i można było wejść na pokład krążownika. Co wcale nie było takie proste! Drabinka zdawała się złośliwie uciekać, zwłaszcza spod stóp. Dobrze, że leżała oparta o stalową burtę a nie wisiała luźno w powietrzu. Noémie poradziła sobie całkiem przyzwoicie. Chyba nawet lepiej niż obserwujący przy burcie i pokładzie marynarze mogli się spodziewać. Chyba sporo osób przegrało jakiś chwilowy zakład albo było rozczarowanych, że ich pasażerka tak gładko pokonała tą przeszkodę. Ale George co już młodzieniaszkiem nie był to jednak sporo się nasapał zanim wdrapał się na pokład co z kolei wywołało dyskretne ale zauważalne uśmieszki sporej części marynarskich widzów. Na górze jednak porucznik Perry znów sprawnie przejął rolę przewodnika. Z pokładu też trochę lepiej było widać stojącą nieopodal przejętą, niemiecką jednostkę bo było widać trochę więcej niż z poziomu wody. - Proszę tędy. Zapraszam na ciepłą herbatę. - porucznik poprowadził gości gdzieś w stalowoszare trzewia swojej jednostki. Ale ledwo weszli do jakiegoś korytarza przywitało ich przyjemne ciepło i światło. A w końcu i coś co wyglądało jak pokój narad gdzie dominował długi, drewniany stół na jakiś tuzin osób. Większość miejsc była pusta bo we trójkę nie byli w stanie zapełnić wszystkich miejsc. Po chwili przyszedł jakiś marynarz z tacą na jakiej podał gościom kubki z ciepłą herbatą i dodatkami do wyboru. Więc można było się poczuć jak na kawałku angielskiej ziemi. Zupełnie jakby byli w jakiejś kawiarni w Londynie. Chociaż tam pewnie nie podano by herbaty w tak zwyczajnych kubkach. - Proszę sie częstować. Kapitan zaraz przyjdzie. - oficer Royal Navy usiadł na jednym z wolnych miejsc i sam z przyjemnością grzał zmarznięte dłonie od ciepła kubka. - O czym to ja… aa taakk… - zmrużył oczy ale chyba zaraz przypomniał sobie o czym mówił ostatnio. - No cóż, więc wysłaliśmy załogę pryzową na tego szwabskiego gruchota. Szkieletowa załoga, dwadzieścia osób. Póki statek stoi na kotwicy to w zupełności wystarczy. Na pokładzie już nie było żadnych Hunów bo chłopcy z “Icarusa” go sprawdzili. Wszyscy zwiali na szalupach i zostali zabrani na “Icarusa”. Trzymamy ich teraz pod pokładem ich krypy. Zamkniętych i rozbrojonych oczywiście. Z połowa naszych na tym gruchocie to właśnie pilnuje tych Fryców. - mężczyzna w oficerskim mundurze RN z wyraźną niechęcią wyrażał się o niemieckiej jednostce i jej załodze. Ile trzeba osób do obsługi frachtowca to nikt z agentów nie wiedział bo sprawy floty i morza były im obce. Zostawało im zdać się na opinie speców z marynarki. - No i wczoraj w nocy, w naszej pierwszej nocy po zajęciu tego pryzu coś tam zaczęło się dziać. Chłopcy strzelali do czegoś. Nie jesteśmy pewni do czego. Oni też nie. My przypuszczamy, że może jakiś Niemiec jeszcze tam się pęta. Ale chłopcy Jay’a Abbotta twierdzą, że to nie człowiek. No trudno im opisać co to jest. Jakiś szwabski pies? Mówili, że pytali Hunów ale niby nic nie wiedzą. I jeszcze mówią, że w nocy coś tam słychać. Jakby wycie czy krzyki. Tak mówili przez radio bo na razie nikt z nas tam jeszcze nie był poza chłopcami Jay’a. - twarz i głos oficera spoważniała ale jednocześnie zaczął mówić ostrożniej. Jak zwykle gdy ludzie nie są pewni tego co mówią albo o czym obracając w myślach jakiś mętny i śliski temat gdy wypada mówić merytorycznie i konkretnie. - Zabraliśmy stamtąd jednego marynarza. Wypadek. Spadł z drabiny. Ale twierdził, że tak się spieszył bo coś go goniło. Jest u nas w lazarecie, możecie z nim porozmawiać jeśli chcecie. No i jak lekarz pozwoli. - porucznik Perry wskazał odruchowo kciukiem za siebie jakby lazaret był tuż za ścianą. W tym momencie skrzypnęły drzwi i do środka wszedł jakiś marynarz który zaraz stanął przy drzwiach i wyprostował się jak struna. - Proszę wstać! Kapitan na pokładzie! - krzyknął marynarz i porucznik Perry błyskawicznie wstał i wyprężył się również. - Proszę usiąść. - kapitan okazał się starszym mężczyzną w wieku zbliżonym do George’a. Trzymał się jednak prosto i ruchy miał pewne siebie. Sam usiadł na szczycie stołu a razem z nim wszedł i usiadł obok mężczyzna trochę młodszy który chyba mógł być pierwszym oficerem. - Kapitan Samuel Bishop i porucznik Ben Thompson. - Perry przedstawił wyższych rangą oficerów w tym pierwszego po Bogu. - Tak. Chłopcy z wywiadu. A nawet kobieta. - kapitan przyjrzał się gościom z namysłem. I też chyba młodej kobiety na pokładzie się nie spodziewał. - Mam nadzieję, że smakuje wam nasza herbata. Możliwości gościny mamy tutaj dość skromne. Panie Perry czy pokazał pan naszym gościom ich kajutę? Bo niestety nie spodziewaliśmy się kobiety w gościnie więc przygotowaliśmy tylko jedną. - kapitan przejął obowiązki gospodarza ale jednak dał wyraz jak bardzo zaskakuje go obecność kobiety na pokładzie. Pewnie spodziewał się wizyty samych mężczyzn więc nie miał na podorędziu kajuty tylko dla jedynej kobiety na pokładzie. - Zaraz się tym zajmę panie kapitanie. Najpierw chciałem przedstawić panu gości i wprowadzić w temat. - młody porucznik mówił do swojego dowódcy wyraźnie bardziej służbowo niż niedawno rozmawiał z dwójką gości. Mimo, że już znów siedział i grzał ręcę od ciepłego kubka herbaty to wydawało się, że mentalnie wciąż stoi na baczność. Nawet gdy kapitan mówił spokojnie a wręcz łagodnie. I chyba był zakłopotany dyskomfortem jaki może odczuwać jedyna pasażerka na pokładzie. - No dobrze a czy nasi goście z wywiadu mają już jakiś pomysł co tam może się włóczyć po tym szwabskim statku? - kapitan przyjął tłumaczenia porucznika do wiadomości i zwrócił się znów do swoich gości. - Chwileczkę panie kapitanie. - niespodziewanie do rozmowy wtrącił się milczący dotąd pierwszy. - Zanim przejdziemy dalej to myślę, że najpierw powinniśmy wylegitymować naszych gości. Mamy wojnę i musimy przestrzegać procedur bezpieczeństwa. - porucznik Thompson zastopował rozmowę zwracając uwagę na ten aspekt formalny i żądając od gości okazania odpowiednich legitymacji. - A to prawda. Dobrze, że trzyma pan rękę na pulsie panie Thompson. A więc panie i panowie jeśli można… - kapitan spojrzał trochę zaskoczony na swojego pierwszego ale w końcu przyznał mu rację i wykonał dłonią przyzywający ruch ręką w stronę gości na znak, że teraz właśnie powinni się wylegitymować. --- *Chłopcom - tutaj po angielsku byłoby “guys” które niby oznacza chłopców ale bywa też używane na określenie mieszanego towarzystwa, zwłaszcza z liczebną przewagą mężczyzn.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-09-2019, 21:08 | #104 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | Woods w milczeniu słuchał opowieści porucznika, delektując się pierwszym od wielu godzin papierosem. Zignorował nawet ironiczny ton oficera, zwłaszcza że ten szybko zniknął, zastąpiony kurtuazją, albo ze względu na szacunek dla przedstawicieli wywiadu, co było wątpliwe, albo ze względu na obecność damy, w tym przypadku Faucher. ~~~~ * ang. Sub Lieutenant - odpowiednik porucznika w wojskach lądowych ** ang. Lieutenant - odpowiednik kapitana w wojskach lądowych
__________________ Ostatnio edytowane przez Col Frost : 25-09-2019 o 22:43. |
27-09-2019, 13:50 | #105 |
Reputacja: 1 | Belgijka nie zwracała uwagi na rzucane w jej kierunku ukradkowe bardziej lub mniej spojrzenia. Była świadoma swojej płci i tego jak bardzo rzadko spotykano kobiety w wojsku, a już szczególnie w lotnictwie lub marynarce. Przysłuchiwała się porucznikowi spoglądając na statek, do którego się zbliżali. Chłód męczył, przebijał się przez płaszcz, mundur i ciął ciało Noemie. Nie pokazywała tego jednak starając się zachować poważną minę. Musiała się pilnować, dostrzegą każde jej potknięcie… jeśli sobie na takowe pozwoli. |
27-09-2019, 21:11 | #106 |
Reputacja: 1 | Znaleziona w kieszeni zapalniczka kusiła do ogrzania dłoni, ale Birgit bała się jednocześnie kusić licha płomyczkiem w mroku. Z podobnych względów odrzuciła możliwość przejścia do sąsiedniej ładowni. Przebywanie w ciemnych wnętrznościach statku, nawet gdyby nie lodowate zimno, zdawało się coraz bardziej przytłaczające. Przemykając więc pomiędzy ciężarówkami kobieta dotarła do wyjścia na górę. I zaklęła. Szpetnie i cicho klnąc pod nosem zsunęła się z tych kilku stopni drabiny, na które weszła w prymitywnym, napędzanym lękiem pośpiechu, zanim rąbnęła w szczebel łokciem, kiedy zgrabiałe palce omsknęły się z uchwytu. Próby odpędzenia z umysłu najgorszych skojarzeń związanych z testowym obiektem, który biegał gdzieś teraz luzem, też chwilowo spaliły na panewce. O ile wcześniej Birgit świadomie i uparcie unikała nazywania tego nie-stworzenia obelżywym mianem Schweinehund, teraz paskudne określenie kołatało jej w myślach jak dzwonek alarmowy. Przez moment aż się skurczyła, uświadomiwszy sobie, że wyjście z ładowni nie zapewni jej żadnej przewagi nad istotą z innego wymiaru, a czasu, żeby go "przeczekać" nie miała. Cholera! Po prostu nie miała czasu! Ale dyktowane najpierw strachem wspomnienie każdego zarejestrowanego wrażenia w pobliżu obiektu skierowało w końcu myśli Birgit na znane tory analizy. Pomimo tragicznie małej ilości udostępnionych danych, na co zdążyli z Kurtem po cichu ponarzekać przy klatce, to wszystko, co im powiedziano, przypominała sobie coraz dokładniej. Pamiętała dodatkowe zabezpieczenia, którymi powinien dysponować Theiss, wabik i odstraszacz, przygotowane jak na zwierzę. Tyle, że dla niej samej również one pozostawały poza zasięgiem. Cholera! Stojąc w przeklętej ładowni, z plecami przyciśniętymi do metalowej ściany i ruszając na powrót te kilka kroków w ciemność, wciąż na zmianę miotała w duchu obelgi pod kilkoma adresami jednocześnie (nie wyłączając własnej głupoty) i próbowała ugryźć problem racjonalnie. Zapalniczka? Mało. Rozgrzane na moment ręce zaraz znów odmówią posłuszeństwa w kontakcie z zimnym metalem. Rękawice? Nie miała przy sobie żadnych, ale mogłaby poszukać w szoferkach pojazdu. Liczyć na to, że ktoś spośród kierowców lub mechaników zostawił robocze... Łut szczęścia? Mało. Nie. Nie tędy droga. To nie laboratorium, inne warunki początkowe... Mogłoby się udać. Później przyjdzie czas na problem hybrydy, której przynajmniej nie wyczuwała jeszcze w pobliżu. Spieszyła się, klęła, ale już nie panikowała. Najpierw sprawdziła najbliższy pojazd w poszukiwaniu żołnierskich albo roboczych rękawic oraz pasów mocujących, lub pasów od ciężkiej broni, wszystko jedno, byle nadawały się do zaimprowizowania uprzęży bezpieczeństwa. A potem jeszcze raz. Na górę. |
28-09-2019, 19:51 | #107 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 27 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, jasno, wilgotno, mostek, bujanie fal George Woods (M.Finney) Okazało się, że zarówno bezpośrednia przełożona jak i najwyższa władza na tym okręcie nie mieli przeciwwskazań do sugestii Pana Finney’a więc mógł ruszyć je wykonać. Po rozstaniu się z Noémie i resztą oficerów, został poprowadzony przez jednego z marynarzy wąskimi korytarzami o stalowych ścianach pomalowanych na rozweselającą stalową szarość. Ten marynarz poprowadził go do jakiejś mesy czy innego pomieszczenia gdzie poinformował swoich kolegów, że zostali wyznaczeni na ochotnika by przewieźć tego tutaj oficera na niemiecką krypę. Radości z tego powodu na owych twarzach George nie dostrzegł ale rozkaz to rozkaz. Więc już wśród małej gromadki marynarzy znów ruszyli korytarzami aż z powrotem wyszli na pokład główny. Gdzie znów można było być świadkiem ponurego majestatu norweskich gór i fiordów. Oraz tego jaki to jest mokry, ponury ziąb. Przygotowanie łodzi i sama podróż nią między uszkodzonym lekkim krążownikiem a zdobycznym frachtowcem trwała gdzieś z kwadrans. Tym razem zabrakło oficera i przewodnika jakim poprzednim razem okazał się porucznik Perry więc nikt z marynarzy nie kwapił się aby zagaić rozmowę z obcym porucznikiem. Ze sobą też prawie nie rozmawiali zajęci głównie wiosłowaniem. Ale chyba rejs na “nawiedzony statek” jak to któryś nazwał jeszcze w mesie gdy przewodnik Georga oznajmił im ich nowe zadanie, no to niezbyt nastrajał ich optymistycznie. Ale sam krótki rejs i procedura wejścia na pokład wyglądała bardzo podobnie jak z pół godziny temu wyglądało to przy krążowniku. Może nawet trochę trudniej bo frachtowiec miał wyższe burty niż krążownik. Ale w końcu George stanął na mokrych deskach niemieckiego pokładu. Tam został przejęty przez innego marynarza. - Porucznik Finney? Proszę za mną. - marynarz przywitał się jakby spodziewał się jego przybycia. Zaprowadził gościa przez bujający się pokład ku centralnej nadbudówce statku. Tu, na szczęście bujanie było ledwo wyczuwalne a nie jak na tej chyboczącej się na każdej fali szalupie jaka go tutaj przywiozła. Wreszcie znaleźli się w suchszym wnętrzu klatki schodowej. Na niej Brytyjczyk dostrzegł niemieckie napisy wymownie świadczące do kogo do niedawna należała ta łajba. Tak weszli przez kilka pięter w górę, potem jakiś korytarz i wreszcie George znalazł się na najbardziej decyzyjnym miejscu na każdej łajbie - mostku kapitańskim. - Porucznik Finney, pnie poruczniku. - zameldował marynarz do oficera z dystynkcjami takimi samymi jaka miała legenda Georga. Mężczyzna okazał się jednak wyraźnie młodszy od niego i chyba nie miał zbyt dobrego humoru. - Witam poruczniku. Porucznik Abbott. Dobrze, że wywiad nas tak szybko odwiedził. Mam nadzieję, że uda się wyjaśnić tą sprawę przed kolejną nocą. - dowodzący załogą pryzową oficer przywitał się z gościem. Poza nimi na mostku było dwóch innych marynarzy i ten trzeci który przyprowadził oficera wywiadu. Za to przez okna od frontu widok okazał się całkiem majestatyczny na dziób frachtowca i zbocza porośniętych lasem fiordów. W tym ponurym dniu nawet ten las wydawał się być czarny. - To od czego chce pan zacząć? Przyznam, że pierwszy raz jestem w takiej sytuacji a procedury niewiele podpowiadają co robić w takich sytuacjach. Nie mam aż tylu ludzi aby przeszukać cały statek. - George miał wrażenie, że kolega w bliźniaczym stopniu chyba liczy po cichu na to, że gość znajdzie sposób jak wyjść z tego kłopotliwego impasu. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope” Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno Noémie Faucher (D.Perry) Belgijka która obecnie udawała Brytyjkę została sama z oficerami brytyjskiego krążownika po tym gdy George odszedł aby przepłynąć na niemiecką jednostkę. I chociaż brytyjscy oficerowie Royal Nayvy zachowywali się nienagannie to przez skórę Noémie czuła, że widok kobiety, do tego w mundurze tej samej formacji w jakiej oni służyli, do tego jeszcze tak młodej i o dość wysokim stopniu oficerskim mocno ich zaskoczył. Chociaż dzielnie próbowali przejść do tego do porządku dziennego jakby nie stało się nic nadzwyczajnego. - To pani kapitan, proszę za mną do lazaretu. - porucznik Perry dalej został przy niej w roli przewodnika i poprowadził labiryntem dosłownie stalowo szarych korytarzy, jakimiś metalowymi schodami i całkiem często mijali różnych marynarzy którzy przechodząc oddawali saluty mijanej randze. Tym sposobem przeszli chyba całkiem sporą część jednostki aż znaleźli się w lazarecie. Z miejsca dało się to poznać po szpitalnym wystroju i zapachu. Wyglądało i pachniało jakby ktoś urządził lazaret w stalowym pudle pomalowanym na jakże rozweselający stalowo szary kolor. - Dzień dobry poruczniku Hobbs. To jest kapitan Perry. Przysłali ją z centrali aby zbadała sprawę. Chce porozmawiać z tym marynarzem co miał wypadek na tej szwabskiej krypie. - przewodnik który nomen omen nosił to samo nazwisko co legenda Belgijki, przedstawił ją i jej sprawę starszemu wiekiem oficerowi. Ten był o pół głowy wyższy od Faucher i na mundur oficera miał narzucony biały, szpitalny fartuch wymownie świadczący, że należy do korpusu medycznego marynarki. Słuchał z zainteresowaniem co młodszy kolega ma do powiedzenia i poczekał aż ten skończy. - Ah tak. Porucznik Damian Hobbs. Miło mi. - przywitał się z gościem po czym odwrócił się gdzieś w głąb swoich włości. - Z tą rozmową proszę bardzo. Ale proszę mieć na względzie, że ten biedak spadł z tej drabiny na twarz. Mocno ją sobie rozbił więc ma tam sporo bandaży. No i musiałem go mocno znieczulić podczas zabiegu. Więc proszę o ostrożność i wyrozumiałość podczas rozmowy. - wojskowy lekarz po krótce przedstawił jak wygląda sytuacja z jak się okazało z jednym z niewielu obecnie pacjentów. Poza owym marynarzem miał jeszcze kilku którzy zostali poszkodowani wcześniej gdy zderzyli się z norweskim dnem kilka dni temu. Ale nic poważnego. Jak to opisał porucznik Hobbs, marynarz Spencer Bradshaw został mu przywieziony ostatniej nocy. Właściwie tuż przed świtem o 7:15 rano. Czyli jakieś dwie godziny zanim Sunderland wylądował w fiordzie przywożąc gości z wywiadu. Pacjent miał liczne urazy potwierdzające upadek z niezbyt dużej wysokości. Ale widocznie upadek na stalową podłogę był dość pechowy. - Pewnie chciał złagodzić upadek ramionami no ale niewiele mu to dało. - wyznał swoją opinię lekarz. Pacjent bowiem w jego opinii spadł na twarz gruchocząc sobie jedno z ramion i twarz. Drugie z ramion miało mniejsze obrażenia i tam pewnie za parę dni będzie można było notować powrót do zdrowia. Więc chociaż jedno, sprawne ramię będzie miał za parę dni. Mówiąc to lekarz poprowadził pozostałą dwójkę do stalowych drzwi za jakimi miała być sala z pacjentami. Uprzedził tylko,że Bradshaw jest wciąż na silnych znieczulaczach więc pewnie będzie sprawiał wrażenie skołowanego i zmęczonego. No ale raczej zdatnym do rozmowy. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal Birgit No wreszcie się jej coś poszczęściło! Na pace jednej z ciężarówek znalazła niedbale rzucone rękawice robocze. Brudne, zgrzebne i chyba nieprzyjemne w dotyku. Chyba bo w zgrabiałych dłoniach miała dość słabe czucie. No ale gdy założyła od razu poczuła się lepiej. Znalazła chwilę później jakieś pasy parciane używane do mocowania ładunków. Mogła ich użyć aby zmajstrować coś w rodzaju uprzęży. Chociaż wiązanie tych sztywnych pasów nie mniej sztywnymi palcami to była istna mordęga. Dobrze, że nie robiła tego na czas bo pewnie oblałaby każdy test. A tak to w końcu jakoś obwiązała się w pasie tymi pasami i zawiązała pętlę z drugiej strony w czym wydatnie pomogła jej klamra podobna do tych jakich używało się w zwykłych paskach do spodni. I tak stopień po stopniu, kawałek, po kawałku, krok po kroku pokonała wysokość drabiny podobną chyba do standardowego piętra. Albo i dwóch. Znów dobrze, że nie musiała robić tego na czas. Gdy palcami w rękawicach złapała za barierkę przy galeryjce na górze i jeszcze chwilę potem stanęła na tej galeryjce własnymi nogami była nieźle spocona i zasapana. Ale gdy z góry patrzyła na te rzędy kanciastych kształtów wojskowych ciężarówek pogrążonych w mroku ładowni wydawało się jakby dosłownie wydobyła się z tego mroku na jakiś wyższy poziom. I to tak mentalnie jak i dosłownie. Ruszyła ku drzwiom którymi zwykle tutaj przychodziła razem z Kurtem albo sama. Miały rygle i dźwignie do otwierania i zamykania tak samo jak większość drzwi na tym statku. Chyba tylko te drzwi do kajut i w tej pasażerskiej części miały “normalne” klamki. Na szczęście były otwarte. Zgrzytnęły metalicznie jak zwykle ale dały się otworzyć chociaż musiała mocno naprzeć na dźwignię. Za drzwiami był korytarz. Niestety ciemność panowała tam całkowita. O ile w ładowni słabo ale świeciły się jakieś światła to w korytarzu żadne. A na pamięć to zdawała sobie sprawę, że jest dość prosty odcinek na jakieś dwa tuziny kroków a potem znów drzwi. Potem jeszcze podobny zestaw zakończony znów drzwiami. A za nimi powinna być klatka schodowa na wyższe poziomy. I może gdzieś tam dalej i wyżej było jakieś światło no ale tutaj na początku to spoglądała w mrok. A mrok spoglądał na nią. Wydawało się jakby miał ją połknąć i zniknąć ledwo przekroczy próg tego podłużnego pomieszczenia. Nadal nie widziała ani nie słyszała żadnych ludzi. Tylko te stukoty, grzechoty i trzeszczenie tego wszystkiego co nagromadzono w ładowni. Wciąż czuła delikatne bujanie pokładu ale w dość monotonnym tempie. Widocznie woda była względnie spokojna. No i było cicho. Znaczy nie słyszała ani nie czuła pracy silnika. Czyli statek stał na dryfie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
01-10-2019, 14:55 | #108 |
Reputacja: 1 | Chyba nie boisz się ciemności? To tylko korytarz. Próbowała się przekonywać, ale prawda była taka, że lęk towarzyszył jej nieproszony, cały czas, przypominając, że coś już wcześniej zmusiło ją do powrotu do ładowni. Problem w tym, że nie pamiętała, co. Czy tylko Anglik, który strzelał na ślepo? Aż na sam dół? Ale wciąż, po otwarciu drzwi, na których skrzypienie prawie wstrzymała oddech, nie czuła żadnych sensacji wywoływanych bliskością nie-stworzenia. Nie ma go tutaj. Za to chwilowe poczucie rozgrzania ze zmęczenia szybko ustępowało, a przepocone ubranie jeszcze szybciej wychłodzi organizm. Inżynier zdawała sobie z tego sprawę. Jeśli wahając się straci cenne minuty, może już nie mieć okazji ich odzyskać. To tylko korytarz, powtórzyła w duchu. Odruchowo potarła skroń i syknęła cicho, natrafiając na zaschnięty strup. Ile to było kroków? Liczyła je, żeby zająć umysł konkretnymi, mierzalnymi danymi, od samego przekroczenia progu, idąc ostrożnie w ciemność z lewą ręką przyłożoną do ściany, a drugą wyciągniętą przed siebie. Przymknęła oczy, nie zamykając ich jednak całkiem, aby nie zaskoczyło ją nagłe zapalenie świateł, a przede wszystkim, żeby na próżno nie wpatrywać się w ciemność, karmiąc wyobraźnię do wypełnienia mroku wszystkimi, niedawno doświadczonymi ohydztwami. I liczyła kroki - żeby zmusić pamięć do odtworzenia drogi oraz pogubionych przez strzał Theissa, wcześniejszych wydarzeń. |
04-10-2019, 00:58 | #109 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | - To od czego chce pan zacząć? Przyznam, że pierwszy raz jestem w takiej sytuacji a procedury niewiele podpowiadają co robić w takich sytuacjach. Nie mam aż tylu ludzi aby przeszukać cały statek.
__________________ Ostatnio edytowane przez Col Frost : 04-10-2019 o 22:04. |
04-10-2019, 09:44 | #110 |
Reputacja: 1 | Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope” Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno - Kapitan Danna Perry. - Noemi wykonała krótki salut i uśmiechnęła się do przedstawiciela korpusu medycznego. - Wierzę, że będzie mi Pan w stanie pomóc w śledztwie. |