Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2019, 12:02   #101
 
Vadeanaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Vadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputację
Nie do wiary, jak strach potrafił być konstruktywny, o ile nie urośnie do ślepej paniki. Widok pustego pojemnika, nawet w ledwo oświetlonym wnętrzu ładowni wyrył się w umyśle Birgit jak błyskawica, wraz z którą powróciła do steranej pamięci fala następnych skojarzeń, a napędzane adrenaliną mięśnie odzyskały część sił. Niemka przylgnęła do burty ciężarówki, przytkniętym do ust rękawem tłumiąc odruch krzyku i przekleństwo.
Obiekt zniknął!

***

"Zabezpieczycie konstrukt według schematu cztery przez pięć G. Detektory pięć."

Rozkaz. Wtorkową noc kobieta przypominała sobie wyraźnie.
Rozkaz. Hauptsturmführer Theiss nie był dowódcą, z którym warto dyskutować, zwłaszcza po tym, jak na wstępie zwrócił uwagę na rude warkocze Birgit i choć przypomniała sobie także, iż trzeciego dnia podróży ciągnęli w kabinie zapałki, które z nich, ona czy Kurt, pójdzie wreszcie z nim porozmawiać... Nie zdążyła. Odwlekała, nawet przed sobą samą tłumacząc się błahostkami, łącznie z chorobą morską i po prostu już nie zdążyła. Zapałkę z ułamanym końcem wciąż pewnie znalazłaby w kieszeni, jednak zgrabiałe z zimna palce nie chciały jej słuchać i porządnie chwycić za guzik.

***

Teraz Kurt nie żył.
A ten skurwysyn Theiss...

Próbował mnie zabić.
Zagryzając wargi do krwi i starając się jak najciszej rozcierać dłonie, żeby choć trochę je ogrzać, Birgit ruszyła powoli w stronę klatki eksperymentu.

***

"Tak jest, zrobimy wszystko, co konieczne".
Pomagała Kurtowi wstać, jeszcze na pokładzie. Bała się, straszliwie się bała, że po wszystkim chemikowi puszczą nerwy. Że jej też puszczą nerwy, a wtedy oficer od razu pociągnie za spust. Wydawało jej się, że bardziej już nie będzie się bać. Pomyłka. Ale potwierdzenie rozkazu esesmana to tylko kłamstwo... Już wtedy.... to było kłamstwo? Kłamała, ze skamieniałą twarzą, tak samo jak milczeniem podczas ohydnego rytuału marcowej równonocy?

***

Nie, Theiss, nie będzie żadnego wyrzucania. Wróg MUSI się dowiedzieć.
Jaki wróg? Ty jesteś moim wrogiem.

Uparcie usiłowała nie myśleć, że gdzieś, w innej jednostce, w innym miejscu, ale także w czarnym mundurze z trupią główką na czapce "służy Narodowi" jej rodzony brat, Alexander.
Wszystko, co konieczne. Boże.
Dezercja. Zdrada. Co jeszcze? Czy to oni sami? Ona i Kurt… Czy...
...Boże!...

***

Mrowienie, a później ból. Przeszywający dłonie ból powracającego w palcach krążenia przywołał chaotyczne myśli Birgit do pojedynczej, bieżącej chwili. To dobrze, jeszcze ich nie odmroziła. Jeszcze jeden i drugi łapczywie złapany oddech. Wolniejsze, ale uparte zaciskanie w pięści bolących rąk i... Już. Stała tuż przy fatalnym pojemniku i wytężając wzrok oglądała wygięte od środka wewnętrzne pręty już nie jak przestraszona dziewczynka, tylko jak przestraszony naukowiec. Zabezpieczenia, te specjalne, którym poświęcała najwięcej czasu, spaczinżynieryjne – oczywiście - nie działały. Trudno było jednak stwierdzić, czy to przyczyna, czy skutek... Tak samo jak szereg wgnieceń na konstrukcji, których pochodzenie nie budziło żadnych wątpliwości. Ślady po kulach.
Kto strzelał? Theiss, czy Anglicy?
Znów zakryła usta, choć przez ściśnięte falą strachu gardło i tak nie przeszłoby żadne słowo. Zamarłaby w zupełnym bezruchu, gdyby mogła to zrobić, ale nie potrafiła opanować szarpiących wychłodzone ciało dreszczy.
Jeśli Anglicy, to pewnie zamknęli teraz ładownię na głucho i żadne krzyki nie pomogą, najwyżej sciągną jej na kark wypuszczoną z klatki bestię.
Lepiej założyć, że to żyje.
Lepiej założyć, że żyje jeszcze Theiss, choćby po stokroć życzyła mu śmierci.
A jeśli ciągle są w ładowni, stanowią większe zagrożenie niż głód, pragnienie i hipotermia.
Każde skrzypnięcie kołyszącego się kadłuba statku przyciągało nadaremnie spojrzenie w ciemność. Z każdym ruchem kadłuba coś gdzieś się przesuwało na metalowej posadzce którejś ciężarówki, a może ładowni, a chrzęst mimowolnie urastał w wyobraźni do odgłosu kroków. Birgit gorączkowo obmacywała trzęsącymi się rękami wszystkie kieszenie. Wiedziała, że często ma w nich więcej niż mieć powinna, a spontanicznie "pożyczony" od marynarzy, lub zabrany z własnej kabiny drobiazg mógł teraz przeważać szale wagi. Teoretycznie w samej ładowni, na samochodach znajdowało się mnóstwo broni. Dla Obiektu to niemalże zabawki równoważne z packą na muchę, ale gdyby wyszła do Anglików z bronią, nie mogłaby ich nawet winić, jak obwiniała w myślach tamtego smarkacza, który strzelił do niej odruchowo, kiedy chciała się poddać.

To be, or not to be - absurdalne skojarzenie z lekcji Martina Learsa. – Gówno!

Pamięć znów płatała Niemce niewczesne figle, szczęściem zawroty głowy nie powracały od przynajmniej kilkunastu minut, więc mimo paraliżujących skurczy i uciążliwych dreszczy musiała spróbować jeszcze raz.
Musiała spróbować się stąd wydostać. Na pokład.
Zanim ulegnie irracjonalnej pokusie schowania się gdzieś i zaśnie z zimna, snem, z którego już się nie obudzi.
Zanim spotka Konstrukt. Albo zanim Theiss sam zatopi całą, cholerną, stalową trumnę.
Paradoksalnie, wciąż najbardziej bała się fanatyka w czarnym mundurze SS. Być może dlatego, że od niedawna przerażająco wyraźnie zdawała sobie sprawę, do czego jest zdolny człowiek, podczas gdy demoniczne byty nadal stanowiły na wpół naukową zagadkę.
Moralne kwestie zdrady odeszły w zupełną niepamięć.
Musiała się WYDOSTAĆ.

Patrz!

Sprawdziwszy zawartość kieszeni kurtki i spodni, Birgit mozolnie próbowała opanować oporne, rozdygotane nerwy i skupić się na pierwszym etapie. Ominąć bestię i dotrzeć do korytarza prowadzącego na pokład. Bo jeśli… Jeśli Obiekt zostawił po sobie ślady, powinna je zauważyć. Nie mogło minąć aż tak wiele czasu...
 
Vadeanaine jest offline  
Stary 19-09-2019, 23:05   #102
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
dialog pisany z Aiko

Oho, nadszedł czas zemsty, myślał Woods, gdy wychodził z odprawy. Był tak poirytowany, że nie zadał żadnego pytania nie tylko dlatego, że oficerowie prowadzący nie mieli już nic ciekawego do powiedzenia. Nawet on zdawał sobie sprawę, że są pewne słowa, których lepiej nie wypowiadać głośno, bo słów cofnąć nie można. Był tak zły, że nie poczekał nawet na Faucher, która jak podejrzewał, pewnie chciałaby w tym momencie z nim porozmawiać. On za to jak najszybciej chciał się znaleźć na zewnątrz. Dlatego szybko zszedł, niemal zbiegł, po schodach, przeciął główny hol i wymaszerował z budynku. Zatrzymał się dopiero na chodniku, gdzie wyciągnął papierosa z pogniecionej paczki, odpalił i mocno się zaciągnął. Powoli zaczął się uspokajać...

* * * * *

Podróż do Scapa Flow była... No, lepiej o niej zapomnieć. Woods spędzał ją głównie na byciu zirytowanym faktem, że powierzono mu to bezsensowne zadanie. Marynarze na zdobytym statku "zobaczyli ducha", a wszyscy od razu wszczynają alarm. I dlaczego, do ciężkiej cholery, wysyłają właśnie jego? Nie znał się na statkach, nigdy nie był w marynarce, ani w Norwegii, a o zjawiskach paranormalnych wie tyle, ile zdążył się nauczyć podczas spektaklu, jaki młoda odwaliła przed nimi w Paryżu. Niepotrzebnie po misji powiedział temu żabojadowi co o tym wszystkim myśli. To pewnie on go w to władował...

W przerwach w gniewie Woods wbijał sobie do głowy nowe nazwisko, podziwiając legitymację, którą dostał wraz z aktami sprawy. Przez chwilę poczuł coś w rodzaju sentymentu. "Coś w rodzaju", albowiem Woods nie był człowiekiem sentymentalnym i doskonale o tym wiedział, a zatem musiało to być coś innego. Pamiętał, że sam miał identyczną legitymację, tyle że wtedy widniało w niej "major George F. Woods", podczas gdy teraz było to "porucznik marynarki Matthew M. Finney". Głupie nazwisko. Nawet stopień się nie zgadza.

Gniew powrócił nagle z całą swoją mocą...

* * * * *

Woods nerwowo strzelał palcami dłoni. Po raz nie wiadomo który przeglądał akta wręczone im przez brytyjsko-francuskę parę - symbol współpracy ich dwóch wielkich narodów w czasie tej okropnej wojny, bla, bla, bla… Co oni sobie myślą, do cholery? Wysyłają go żeby szukał jakichś marynarskich zwidów pod pokładem szwabskiej łodzi? Kim on jest, Sigmundem Freudem żeby badać poczytalność wojsk jego królewskiej mości? Że też Hawthorne musiał odejść. Wcisnęli by mu to polowanie na duchy, a Woods miałby spokój. A przez “spokój” rozumiał jakieś zadanie warte jego czasu.

- Co za nonsens… - mruknął pod nosem.

Prawą dłonią pogładził się po jak zwykle nieskazitelnie ogolonej brodzie. W samolocie nie można było palić. To powodowało, że denerwował się jeszcze bardziej. Wreszcie z irytacją zatrzasnął teczkę i skupił się na podziwianiu widoków za oknem.

Noemie przeczytała akta przed wylotem, jej teczka pozostała w biurze gdzieś w bezpiecznej Anglii. Sama spoglądała teraz na swojego towarzysza. Przez ostatnie tygodnie raczej nie współpracowali, każde skupiając się na swoich zadaniach i swoich podopiecznych. Niemal była sobie w stanie wyobrazić co temu staremu zgredowi siedziało w głowie.

- Wyraźnie potrzebowali kogoś doświadczonego - powiedziała spokojnie także zerkając za okno. Zbliżali się do Norwegii… Gdyby tylko mogła wrócić do sprawy Gabrielle i Johna. Cały czas nie dawała jej ona spokoju.

Woods przestał gapić się w okno. W sumie nie mogło go dziwić, że Belgijka czyta w jego myślach, wystarczająco wyraźnie odkrywał je całym sobą. Już miał odpowiedzieć “doświadczonego w czym?”, ale zdążył się ugryźć w język. Może i wtrącała się w nie swoją sprawę, ale czy tylko mu się zdawało, czy też próbowała go pocieszyć? Burknął więc tylko coś niewyraźnie i nieco się uspokoił, chociaż w jego głowie wciąż szalała burza.

- A co tobie chodzi po głowie? - spytał.

- Norwegia i sprawa Gabrielle i Johna - Noemie odpowiedziała mimochodem podsumowując swą wypowiedź wzruszeniem ramion. - Ale za chwile będę miała poważniejsze kłopoty. Jaką tożsamość ci dali?

- Też się nad tym zastanawiałem - Woods zbył pytanie, koncentrując się na pierwszej kwestii. - Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli akcja się sypie to z jednego z dwóch powodów. Albo ktoś popełnił błąd, albo ktoś sypnął, przypadków nie ma. W pierwszym przypadku, wybacz moją obcesowość, problem jest rozwiązany, a przeciek zlikwidowany. W drugim zdrajcą mógł być Allier, ale raczej nie sprowadziłby obu agentów do Paryża, mógł ich załatwić w dowolnym innym miejscu. Zdrajcą mógł też być Gulbrand, co tłumaczyłoby jego tajemnicze zniknięcie w Norwegii. Tak czy inaczej obaj są już po tamtej stronie, choć niekoniecznie w tym samym rozumieniu tego zwrotu.

- Lub przeciek mógł się pojawić w agencji francuskiej. Oni wiedzieli zapewne że Allier będzie jechał do Paryża i wiózł cenny towar - Noemie nie odrywała wzroku od Woodsa. Cały czas miała problem z komunikacją z tym człowiekiem, ale z jakiegoś powodu Agencja wysłała go na tą misję… z jakiegoś, bo nie miała pojęcia czemu. -Jeśli to właśnie się wydarzyło, to powinno się dokładniej zbadać tą sprawę, bo nasza współpraca nadal trwa i jak się okazuje może być dosyć ryzykowna.

- Jeśli przeciek nastąpił w Paryżu to jest to problem francuskiego wywiadu, nie nasz - stwierdził lekceważąco Woods.

- Tak długo jak nie wyciekają tam nasze informacje - Noemie zaśmiała się cicho. W takich chwilach Woods wydawał się tak krótkowzroczny. - Wyobraź sobie, że nasz przeciwnik mógłby w tej chwili odkryć nasze przykrywki z Francji i wiedzieć, że ruszyliśmy do Norwegii. Nie brzmi zbyt optymistycznie, prawda?

- Nie sądzę, by nasi przyjaciele - ostatnie słowo wręcz ociekało ironią - z centrali nazbyt chętnie dzielili się sprawozdaniami z naszych operacji z DB - w końcu nawet Batard nie znał ich prawdziwych nazwisk, co dopiero wywiad.

-Też mam taką nadzieję, choć cały czas potrafią mnie zaskoczyć - Noemie zamyśliła się przymykając oczy. -[i] Ale chyba chodzi raczej o to, że nie lubię pozostawiać spraw niedokończonych.[/i]

- Sprawa jest zakończona - rzekł Woods tonem, jak gdyby tłumaczył coś dziecku. - Wiemy kto zabił, towarem podzieliły się obie strony, a każdy kto mógł bezpośrednio zdradzić agencję jest martwy lub w Niemczech. Dla nas sprawa jest zakończona, a jeśli DB faktycznie ma w swoich szeregach gracza na dwa fronty, wyłuska go w ciągu kilku tygodni.

Faucher tylko wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Dla niej tak nie było, ale byłaby głupia myśląc, że znajdzie wspólnika w postaci George'a. Gdyby był tu Ken… ale on pewnie już znalazł sobie kogoś i zaczynał normalne życie po drugiej stronie.

- Pewnie masz to w swoich aktach ale jakby co, moje imię na czas misji to Danna Perry - odpowiedziała po dłuższej chwili zupełnie zmieniając temat.

- Matthew Finney - “przedstawił” się Woods.

- Miło poznać - Noemi wyszczerzyła się do mężczyzny. - To Finney, odpocznijmy nieco nim przyjdzie nam przesłuchać wszystkich z RN.

* * * * *

- Dzień dobry! Porucznik Jeremy Perry, HMS Penelope! Witamy na pokładzie!

Woods zszedł pierwszy na pokład łodzi, a potem jak przystało na dżentelmena, którym zdecydowanie nie był, pomógł to samo zrobić Faucher. Potem zaś bez ogródek zwrócił się do oficera marynarki:

- A zatem, panie Perry - umyślnie pominął stopień. - Niech pan nam opowie co takiego znaleźliście - Woods ponownie ostatnie słowo doprawił ironią tak mocno, że jej nadmiar się od niego odrywał i atakował pozostałe słowa w zdaniu - na pokładzie, czy też pod pokładem tej, niemieckiej jednostki. Bardzo jesteśmy ciekawi - znów ironia, był naprawdę dobry w kąśliwościach.

Nawet nie patrzył na marynarza, zerkał gdzieś w kierunku fiordów i z półuśmiechem na twarzy rozkoszował się zapalonym właśnie papierosem. No dobrze, wysłuchajmy co ten bojący się własnego cienia siusiumajtek mu opowie o wymysłach swoich lub jego kolegów, przejdźmy się po tym niemieckim statku, nic nie znajdźmy, zapakujmy się z powrotem do samolotu i lećmy do domu.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 25-09-2019 o 21:16.
Col Frost jest offline  
Stary 20-09-2019, 14:50   #103
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 09:30
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster”
Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal


Birgit Schrötter



Kieszeń. Kieszenie. No tak, sprawdzić kieszenie. Po przetrzepaniu chyba wszystkich na sztywnych i bladych od zimna dłoniach znalazła garść przedmiotów. Jakiś zapomniany kawałek ołówka, swój mały notes, jakiś zegarek, na pewno nie jej bo męski. Pokazywał, że jest z kwadrans po 9. Tylko nie była pewna rano czy wieczorem.





Znalazła jeszcze jakąś zapalniczkę i klucze do swojej kabiny. Wszystko zmieściło jej się na jednej dłoni. Nie było tego zbyt wiele. A z drugiej strony była przecież w ładowni frachtowca wypełnionego wojskowym sprzętem. Tylko cholernie ciemnej i zimnej. No i jeszcze te kołysanie fal i te wszystkie trzeszczące i stukające odgłosy z ciemności przez co wydawało się, że ktoś tam chodzi. Albo coś…

Właśnie. Coś. Miała okazję zbadać klatkę. No pusta. Mogła też być pewna, że tego czegoś co zyskało roboczą nazwę Schweinehund nie było w środku. A nazwę wzięło ze zwyczajowej, niemieckiej obelgi bo wyglądało paskudnie. Mniejsze od człowieka, wielkości przeciętnego psa. Ale nawet jeśli kiedyś to był jakiś pies, małpa czy inne stworzenie to obecnie już ledwo ogólnym kształtem przypominało oryginał. No i wydzielało jakąś aurę którą naukowcom nie udało się jednoznacznie zdefiniować. Więc mógł to być jakiś zapach, niskie dźwięki niewykrywalne ludzkim uchem, jakaś lokalna zmiana ciśnień czy jeszcze coś co to coś przywlokło tak skąd to ściągnięto. Ale efekt był taki, że trudno było na to coś patrzeć. Oczy łzawiły, bębenki kłuły jak przy zmianie ciśnienia, w głowie łomotało jak przy masakratycznej migrenie no po prostu obezwładniało człowieka. A im bliżej tym gorzej. Do tej pory glify wbudowane w zabezpieczenia klatki powodowały osłabienie tego efektu dlatego mogła wcześniej razem z Kurtem sprawdzać czy z klatką wszystko w porządku. Ale teraz klatka była rozwalona a stwór gdzieś poza nią. Może nawet w tej ładowni. W tych ciemnościach. Zaraz za nią…

Odwróciła się ale nie. Chyba nie. Nic nie widziała. Nie czuła też żadnych sensacji. Więc stwora nie było w pobliżu. Ale nie była pewna na jaką odległość działała ta jego aura. Ale podobno był szybki jak hart i skoczny jak małpa. A tu, w tej ładowni pełno było mrocznych zakamarków gdzie stwór mógł się ukryć. Pod każdą plandeką, pod ciężarówką, na ciężarówce, między ciężarówkami no wszędzie.

Ale było zabezpieczenie! Oczywiście, że było. Jak łyżka i zawleczka w granacie czy zapalnik w bombie. Przecież nie można było puścić stwora samopas. Grzechotka czy kołatka którą można było zwabić stwora. I gwizdek który go odstraszał. Ale nie miała pojęcia gdzie są te gadżety teraz. Powinien je mieć szef misji czyli Theiss…

Z pustą klatką nie było zbyt wiele więcej do roboty. Nie było stwora, zabezpieczeń a klatka była uszkodzona. I zaczynała mieć dreszcze z tego wychłodzenia. I żołądek ssał ją od środka zmuszając do poszukiwania pożywienia. Na skostniałych nogach po tym kołyszącym się pokładzie szła jak na szczudłach. Krążenie pewnie jej szwankowało od długotrwałego leżenia w jednej pozycji do tego w tak zimnym pomieszczeniu. Nawet pokład mocno się nie kołysał, raczej dość monotonnie i łagodnie. No ale nie był nieruchomy jak na porządnym stałym lądzie więc to dodatkowo utrudniało poruszanie się. Musiała wspomagać się opierając się dłonią o burty, błotniki i maski mijanych ciężarówek. Dłoń czuła przenikliwe zimno bijące z gładkich, metalowych powierzchni kabin albo chropawy chłód drewnianych burt.

Światła były rozstawione dość oszczędnie a do tego były dość słabe. Więc tam gdzie były to były i plamy żółtawego światła do których chętnie się zmierzało. A gdy się kończyły trzeba było iść w zimny mrok w którym z trudem majaczyły sylwetki pojazdów i maszyn. W końcu dotarła do największej przeszkody na jaką trafiła do tej pory. Drabiny. Prowadziła na górny poziom tam gdzie był dach ładowni i wyjście na wyższe poziomy. Ale cholera włazić na drabinę w tym stanie? Zapowiadało się poważne wyzwanie. Zwłaszcza jakby się poślizgnęła i spadła. Pół biedy jak na wczesnym etapie ale jak spadnie z ostatnich szczebli? To było chyba jak pierwsze a może i drugie piętro. Tak spaść na stalową posadzkę z tej wysokości to nie zapowiadało się ani zdrowo ani przyjemnie. No i te dziwne wrażenie, że jak stała twarzą do drabiny to z tych ciemności za nią zaraz wypadnie Schweinehund i rozpruje jej plecy…

Ale to była duża ładownia więc miała więcej niż jedno wyjście. Na dole powinno być drobne, osobowe przejście jakie prowadziło do sąsiedniej ładowni. Tam nie była bo do tej pory nie miała po co to nie wiedziała co tam jest. Dalej by była na dnie ładowni tylko innej. Na razie wolała nie myśleć czy da radę samodzielnie otworzyć jakiekolwiek drzwi. Wcześniej schodziła tutaj z Kurtem albo jakimś marynarzem i oni otwierali drzwi. No ale jak tak będzie stać pod tą drabiną to niczego nie sprawdzi ani się nie dowie.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 09:30
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope”
Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno



Noémie Faucher (D.Perry) i George Woods (M.Finney)



- Znaleźliśmy całe mnóstwo ciekawych rzeczy co wam, chłopcom* z wywiadu na pewno dostarczy wiele wieczorów interesującej rozrywki. Cały szwabski konwój ciężarówek. - porucznik odparł na kąśliwości gościa z pogodą ducha i lekką domieszką ironii. Wydawało się, że interesuje go zwłaszcza pasażerka. Marynarze przy wiosłach też ciekawie zerkali na Noeme. Zapewne młoda kobieta w służbie wywiadu albo w sprawach służbowych na pokładzie jednostki marynarki wojennej to nie był codzienny widok.

Rejs po wodach fiordu od zaparkowanego Sunderlanda w kierunku równie zaparkowanego lekkiego krążownika dała okazję rozejrzeć się po okolicy. Z dołu wszystko wydawało się większe, wyższe i dłuższe niż przez bulaje łodzi latającej gdy podchodzili do wodowania. Fiord jawił się niby jakaś szeroka, ponura rzeka o stalowoszarych wodach jaka płynęła pomiędzy dwoma wystającymi pasmami wzgórz. Wzgórz zaś były pokryte lasem i śniegiem. Niebo było równie ponure i szare jak woda po której płynęli.

- Tutaj, w głębi fiordu, woda jest spokojniejsza dlatego tutaj założyliśmi tymczasową bazę. - porucznik RN siedział na desce łodzi naprzeciwko dwójki gości z wywiadu. Przejął rolę przewodnika wprowadzając ich w temat.

- A tu proszę! To nasza ślicznotka! - na twarzy porucznika Perry’ego pojawił się uśmiech gdy wskazał na swoją rodzimą jednostkę.





Pomalowana na szaro HMS Penelope rzeczywiście prezentowała się groźnie i okazale. Im bliżej podpływała szalupa tym wydawała się mniejsza a krążownik potężniejszy. Musiał mieć gdzieś z półtorej setki metrów długości. Pełnowymiarowa, oceaniczna jednostka zdolna do samodzielnego działania albo pracy w zespole. Dwa kominy i trzy wieże z dwoma armatami jako uzbrojenie główne jednostki. Podpływali pod skosem, trochę od strony dziobu więc widok mieli całkiem niezły.

- Niestety tu są bardzo zdradliwe wody i dno. Bez pilota strach pływać. Ostatnio jak polowaliśmy na Hunów to weszliśmy na mieliznę i pocharatało nam dno. No to dowlekliśmy się tutaj i próbujemy to łatać. Więc na razie jesteśmy unieruchomieni. Mam nadzieję, że Luftwaffe nas tutaj nie znajdzie. - oficer spokojnie i z pogodą ducha opowiadał ostatnie przygody które ściągnęły HMS Penelope właśnie do tego fiordu.

- No a to jest ten szwabski gruchot. - z jawną pogardą i niechęcią wskazał na inny statek. Nawet dla laika różnica między smukłym krążownikiem a masywnym frachtowcem były od razu widoczne.





Oba były chyba podobnej długości. Ale niemiecki frachtowiec wydawał się wyższy i masywniejszy z powodu wysokiej centralnej nadbudówki i wysokich burt wznoszących się jak ściany jakiegoś zamku nad stalowoszarą wodę.

- Dwa dni temu zdobyli go chłopcy z “Icarusa”. Płynął do Narviku aby dowieźć Hunom ciężki sprzęt. No ale spotkał naszego “Icarusa” no i jak widzicie już tam nie dopłynie. - porucznik streszczał dzieje przejęcia jednostki. Może nie był pewny czy goście z wywiadu to wiedzą a może chciał być dokładny.

- No ale chłopcy z “Icarusa” doprowadzili go tutaj i przekazali nam a sami się zmyli dalej polować na Hunów. A my tutaj i tak chwilowo jesteśmy uziemieni więc posłaliśmy część chłopaków aby mieli pieczę nad tą łajbą. No i się zaczęło… - porucznik zaczął dochodzić do streszczania wydarzeń z ostatniej doby gdy przerwał bo dobili do burty macierzystej jednostki. Z góry zrzucono drabinkę sznurową i można było wejść na pokład krążownika. Co wcale nie było takie proste! Drabinka zdawała się złośliwie uciekać, zwłaszcza spod stóp. Dobrze, że leżała oparta o stalową burtę a nie wisiała luźno w powietrzu. Noémie poradziła sobie całkiem przyzwoicie. Chyba nawet lepiej niż obserwujący przy burcie i pokładzie marynarze mogli się spodziewać. Chyba sporo osób przegrało jakiś chwilowy zakład albo było rozczarowanych, że ich pasażerka tak gładko pokonała tą przeszkodę. Ale George co już młodzieniaszkiem nie był to jednak sporo się nasapał zanim wdrapał się na pokład co z kolei wywołało dyskretne ale zauważalne uśmieszki sporej części marynarskich widzów. Na górze jednak porucznik Perry znów sprawnie przejął rolę przewodnika. Z pokładu też trochę lepiej było widać stojącą nieopodal przejętą, niemiecką jednostkę bo było widać trochę więcej niż z poziomu wody.

- Proszę tędy. Zapraszam na ciepłą herbatę. - porucznik poprowadził gości gdzieś w stalowoszare trzewia swojej jednostki. Ale ledwo weszli do jakiegoś korytarza przywitało ich przyjemne ciepło i światło. A w końcu i coś co wyglądało jak pokój narad gdzie dominował długi, drewniany stół na jakiś tuzin osób. Większość miejsc była pusta bo we trójkę nie byli w stanie zapełnić wszystkich miejsc. Po chwili przyszedł jakiś marynarz z tacą na jakiej podał gościom kubki z ciepłą herbatą i dodatkami do wyboru. Więc można było się poczuć jak na kawałku angielskiej ziemi. Zupełnie jakby byli w jakiejś kawiarni w Londynie. Chociaż tam pewnie nie podano by herbaty w tak zwyczajnych kubkach.

- Proszę sie częstować. Kapitan zaraz przyjdzie. - oficer Royal Navy usiadł na jednym z wolnych miejsc i sam z przyjemnością grzał zmarznięte dłonie od ciepła kubka. - O czym to ja… aa taakk… - zmrużył oczy ale chyba zaraz przypomniał sobie o czym mówił ostatnio. - No cóż, więc wysłaliśmy załogę pryzową na tego szwabskiego gruchota. Szkieletowa załoga, dwadzieścia osób. Póki statek stoi na kotwicy to w zupełności wystarczy. Na pokładzie już nie było żadnych Hunów bo chłopcy z “Icarusa” go sprawdzili. Wszyscy zwiali na szalupach i zostali zabrani na “Icarusa”. Trzymamy ich teraz pod pokładem ich krypy. Zamkniętych i rozbrojonych oczywiście. Z połowa naszych na tym gruchocie to właśnie pilnuje tych Fryców. - mężczyzna w oficerskim mundurze RN z wyraźną niechęcią wyrażał się o niemieckiej jednostce i jej załodze. Ile trzeba osób do obsługi frachtowca to nikt z agentów nie wiedział bo sprawy floty i morza były im obce. Zostawało im zdać się na opinie speców z marynarki.

- No i wczoraj w nocy, w naszej pierwszej nocy po zajęciu tego pryzu coś tam zaczęło się dziać. Chłopcy strzelali do czegoś. Nie jesteśmy pewni do czego. Oni też nie. My przypuszczamy, że może jakiś Niemiec jeszcze tam się pęta. Ale chłopcy Jay’a Abbotta twierdzą, że to nie człowiek. No trudno im opisać co to jest. Jakiś szwabski pies? Mówili, że pytali Hunów ale niby nic nie wiedzą. I jeszcze mówią, że w nocy coś tam słychać. Jakby wycie czy krzyki. Tak mówili przez radio bo na razie nikt z nas tam jeszcze nie był poza chłopcami Jay’a. - twarz i głos oficera spoważniała ale jednocześnie zaczął mówić ostrożniej. Jak zwykle gdy ludzie nie są pewni tego co mówią albo o czym obracając w myślach jakiś mętny i śliski temat gdy wypada mówić merytorycznie i konkretnie.

- Zabraliśmy stamtąd jednego marynarza. Wypadek. Spadł z drabiny. Ale twierdził, że tak się spieszył bo coś go goniło. Jest u nas w lazarecie, możecie z nim porozmawiać jeśli chcecie. No i jak lekarz pozwoli. - porucznik Perry wskazał odruchowo kciukiem za siebie jakby lazaret był tuż za ścianą. W tym momencie skrzypnęły drzwi i do środka wszedł jakiś marynarz który zaraz stanął przy drzwiach i wyprostował się jak struna.

- Proszę wstać! Kapitan na pokładzie! - krzyknął marynarz i porucznik Perry błyskawicznie wstał i wyprężył się również.

- Proszę usiąść. - kapitan okazał się starszym mężczyzną w wieku zbliżonym do George’a. Trzymał się jednak prosto i ruchy miał pewne siebie. Sam usiadł na szczycie stołu a razem z nim wszedł i usiadł obok mężczyzna trochę młodszy który chyba mógł być pierwszym oficerem.

- Kapitan Samuel Bishop i porucznik Ben Thompson. - Perry przedstawił wyższych rangą oficerów w tym pierwszego po Bogu.

- Tak. Chłopcy z wywiadu. A nawet kobieta. - kapitan przyjrzał się gościom z namysłem. I też chyba młodej kobiety na pokładzie się nie spodziewał. - Mam nadzieję, że smakuje wam nasza herbata. Możliwości gościny mamy tutaj dość skromne. Panie Perry czy pokazał pan naszym gościom ich kajutę? Bo niestety nie spodziewaliśmy się kobiety w gościnie więc przygotowaliśmy tylko jedną. - kapitan przejął obowiązki gospodarza ale jednak dał wyraz jak bardzo zaskakuje go obecność kobiety na pokładzie. Pewnie spodziewał się wizyty samych mężczyzn więc nie miał na podorędziu kajuty tylko dla jedynej kobiety na pokładzie.

- Zaraz się tym zajmę panie kapitanie. Najpierw chciałem przedstawić panu gości i wprowadzić w temat. - młody porucznik mówił do swojego dowódcy wyraźnie bardziej służbowo niż niedawno rozmawiał z dwójką gości. Mimo, że już znów siedział i grzał ręcę od ciepłego kubka herbaty to wydawało się, że mentalnie wciąż stoi na baczność. Nawet gdy kapitan mówił spokojnie a wręcz łagodnie. I chyba był zakłopotany dyskomfortem jaki może odczuwać jedyna pasażerka na pokładzie.

- No dobrze a czy nasi goście z wywiadu mają już jakiś pomysł co tam może się włóczyć po tym szwabskim statku? - kapitan przyjął tłumaczenia porucznika do wiadomości i zwrócił się znów do swoich gości.

- Chwileczkę panie kapitanie. - niespodziewanie do rozmowy wtrącił się milczący dotąd pierwszy. - Zanim przejdziemy dalej to myślę, że najpierw powinniśmy wylegitymować naszych gości. Mamy wojnę i musimy przestrzegać procedur bezpieczeństwa. - porucznik Thompson zastopował rozmowę zwracając uwagę na ten aspekt formalny i żądając od gości okazania odpowiednich legitymacji.

- A to prawda. Dobrze, że trzyma pan rękę na pulsie panie Thompson. A więc panie i panowie jeśli można… - kapitan spojrzał trochę zaskoczony na swojego pierwszego ale w końcu przyznał mu rację i wykonał dłonią przyzywający ruch ręką w stronę gości na znak, że teraz właśnie powinni się wylegitymować.


---



*Chłopcom - tutaj po angielsku byłoby “guys” które niby oznacza chłopców ale bywa też używane na określenie mieszanego towarzystwa, zwłaszcza z liczebną przewagą mężczyzn.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-09-2019, 21:08   #104
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Woods w milczeniu słuchał opowieści porucznika, delektując się pierwszym od wielu godzin papierosem. Zignorował nawet ironiczny ton oficera, zwłaszcza że ten szybko zniknął, zastąpiony kurtuazją, albo ze względu na szacunek dla przedstawicieli wywiadu, co było wątpliwe, albo ze względu na obecność damy, w tym przypadku Faucher.

Na wzmiankę o lotnictwie agent odruchowo spojrzał w zachmurzone niebo, ale szybko spuścił wzrok nie odnajdując na nim sylwetek samolotów z czarnymi krzyżami na skrzydłach. Na szczęście nikt tego nie zauważył. W duchu przyznał porucznikowi rację. Byłoby naprawdę kiepsko, gdyby odnalazły ich tu niemieckie bombowce. Pamiętał czego potrafiły dokonać. Wciąż miał przed oczami obraz płonącej Warszawy, pamiętał bombardowania tłumów uchodźców na drogach, słyszał przerażający odgłos syreny Stukasa, gdy ten nurkował ku swej ofierze. Przebywanie na atakowanym statku wydawało się jeszcze gorsze, bo nie było dokąd uciec. Jeszcze jeden powód, by szybko skończyć z tą sprawą i wracać do Londynu.

Z myśli wyrwał go delikatny stukot jaki spowodowało dobicie do burty brytyjskiego krążownika. Gdy opadła sznurowa drabinka, obaj oficerowie puścili przodem Faucher. Woods, jak nakazywały dobre obyczaje, nie spoglądał w górę w ślad za swoją przełożoną, ale jak słyszał po komentarzach marynarzy zgromadzonych na górze, a także tych w łodzi, poszło jej zupełnie nieźle.

Odwrotnie niż jemu samemu. Trochę czasu mu to zajęło, ale wreszcie zasapany i mokry dotarł na szczyt. Odtrącił rękę jakiegoś marynarza, który chciał mu pomóc wdrapać się na pokład i jakimś sposobem dokonał tego sam. Nie rozglądał się na boki, woląc nie widzieć uśmieszków na twarzach gówniarzy w mundurach. No cóż, latka lecą, papierosy też robią swoje. A jeszcze nie tak dawno potrafił przebiec półtorej mili w pogoni za kierownikiem nielegalnej drukarni w dokach Dover...

Dalej dali się poprowadzić porucznikowi do jakiegoś gabinetu, czy jak to się nazywało na statku. Woodsa zawsze trochę irytowało to, że pomieszczenia mają inne nazwy jeśli znajdują się na okręcie. Nie pokój, tylko kajuta, nie toaleta, tylko kingston, nie stołówka, tylko mesa i takie tam bzdury. Zrzucał za to winę na karby marynarskiej zarozumiałości.

Podano im herbatę, a porucznik przeszedł wreszcie do objaśniania sedna problemu. O dziwo wydał się całkiem rozsądny, wspominając że duch prześladujący brytyjskich marynarzy to ich niemiecki odpowiednik, albo pies. Woodsa trochę zdziwiło, że nie wysłano na tamtą jednostkę większej liczby ludzi, z racji panujących niepokojów, tylko od razu zawiadomiono Londyn, ale nie poruszył tego tematu.

Wkrótce pojawił się kapitan ze swoim zastępcą. Woods, głównie z racji noszonego munduru, ale również by dobrze wypaść, wstał razem z porucznikiem, choć nie tak energicznie jak on. Teatralnie przewrócił oczami, gdy padła "propozycja" pierwszego, ale powstrzymał się od komentarza w stylu "Masz rację synu, przylecieliśmy cholernym Short Sutherlandem do fiordu, o którym szwaby nie mają pojęcia, bo inaczej już dawno zmietli by waszą łódeczkę z powierzchni wody, więc oczywiście istnieje ryzyko, że jesteśmy ichnimi agentami, którzy chcą złapać zagubionego kundla na strzeżonej przez was krypie". Zamiast tego sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył stamtąd legitymację, którą przekazał kapitanowi.

- Porucznik* Finney - oznajmił. - A to pani porucznik** Perry - przedstawił koleżankę po fachu i oczekiwał reakcji zgromadzonych na wieść, że kobieta nie tylko jest członkiem marynarki, ale jeszcze ma tak wysoki stopień. Na szczęście zaskoczenie było pełne, bo spod noszonego przez nią płaszczu nie było widać munduru.

* * * * *

Gdy formalności mieli już za sobą, przeszli do kwestii bardziej istotnych (choć Woods powątpiewał, że w tej sprawie można takowe znaleźć), jak na przykład, co teraz robić. Agent powiedział zwracając się bezpośrednio do Faucher i ignorując obecność trójki oficerów:

- Jeśli mogę coś zaproponować, pani porucznik - podjął lekkim tonem. - Niech mi będzie wolno zgłosić się na ochotnika do popłynięcia na tą niemiecką krypę, o ile tylko pan kapitan się na to zgodzi i udostępni nam jakąś łódź oraz kogoś do jej obsługi - skinął dowódcy Penelopy. - Rozejrzę się tam, a pani mogłaby w tym czasie zająć się przesłuchaniem tego rannego marynarza, o ile wyrazi pani zgodę - "Po czym oboje wrócimy do domu" dodał w myślach. - Co pani na to?


~~~~

* ang. Sub Lieutenant - odpowiednik porucznika w wojskach lądowych
** ang. Lieutenant - odpowiednik kapitana w wojskach lądowych
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 25-09-2019 o 22:43.
Col Frost jest offline  
Stary 27-09-2019, 13:50   #105
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Belgijka nie zwracała uwagi na rzucane w jej kierunku ukradkowe bardziej lub mniej spojrzenia. Była świadoma swojej płci i tego jak bardzo rzadko spotykano kobiety w wojsku, a już szczególnie w lotnictwie lub marynarce. Przysłuchiwała się porucznikowi spoglądając na statek, do którego się zbliżali. Chłód męczył, przebijał się przez płaszcz, mundur i ciął ciało Noemie. Nie pokazywała tego jednak starając się zachować poważną minę. Musiała się pilnować, dostrzegą każde jej potknięcie… jeśli sobie na takowe pozwoli.

Gdy podpłynęli do statku pewnym ruchem chwyciła drabinkę i bez większego wysiłku wdrapała się na statek nie zważając na oferowaną pomoc. Uśmiechnęła się jedynie do porucznika, który wysunął w jej stronę rękę i rzuciła żartobliwie.
- Skorzystam z pomocy gdy przejdziemy do śledztwa. - Chwyciła drabinkę i pewnie weszła na pierwszy stopień. - Tu sobie poradzę.

Na górze skinęła zebranym marynarzom, którzy obserwowali ich pojawienie się i dała się zaprowadzić do kajuty, która wyraźnie służyła im do narad. Tutaj przyjęła herbatę i ropięła płaszcz pozwalając by wpadło pod niego nagrzane powietrze kajuty. Na widok kapitana odstawiła ją szybko i zasulutowała. Spokojnie zaczekała aż Woods ich przedstawi i wydobyła z kieszonki swoje dokumenty by je zaprezentować kapitanowi i porucznikowi.

Słysząc propozycję swojego towarzysza przytaknęła ruchem głowy i spojrzała na kapitana.
- Nie mamy wiele czasu. Będę wdzięczna za każdą okazaną pomoc. - Uśmiechnęła się do mężczyzny. - Zwiedzanie kajuty może zaczekać, teraz chętnie zapoznałabym się z rannym i wysłuchała jego relacji.
 
Aiko jest offline  
Stary 27-09-2019, 21:11   #106
 
Vadeanaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Vadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputację
Znaleziona w kieszeni zapalniczka kusiła do ogrzania dłoni, ale Birgit bała się jednocześnie kusić licha płomyczkiem w mroku. Z podobnych względów odrzuciła możliwość przejścia do sąsiedniej ładowni. Przebywanie w ciemnych wnętrznościach statku, nawet gdyby nie lodowate zimno, zdawało się coraz bardziej przytłaczające. Przemykając więc pomiędzy ciężarówkami kobieta dotarła do wyjścia na górę.
I zaklęła.
Szpetnie i cicho klnąc pod nosem zsunęła się z tych kilku stopni drabiny, na które weszła w prymitywnym, napędzanym lękiem pośpiechu, zanim rąbnęła w szczebel łokciem, kiedy zgrabiałe palce omsknęły się z uchwytu.
Próby odpędzenia z umysłu najgorszych skojarzeń związanych z testowym obiektem, który biegał gdzieś teraz luzem, też chwilowo spaliły na panewce. O ile wcześniej Birgit świadomie i uparcie unikała nazywania tego nie-stworzenia obelżywym mianem Schweinehund, teraz paskudne określenie kołatało jej w myślach jak dzwonek alarmowy. Przez moment aż się skurczyła, uświadomiwszy sobie, że wyjście z ładowni nie zapewni jej żadnej przewagi nad istotą z innego wymiaru, a czasu, żeby go "przeczekać" nie miała. Cholera! Po prostu nie miała czasu!
Ale dyktowane najpierw strachem wspomnienie każdego zarejestrowanego wrażenia w pobliżu obiektu skierowało w końcu myśli Birgit na znane tory analizy.
Pomimo tragicznie małej ilości udostępnionych danych, na co zdążyli z Kurtem po cichu ponarzekać przy klatce, to wszystko, co im powiedziano, przypominała sobie coraz dokładniej. Pamiętała dodatkowe zabezpieczenia, którymi powinien dysponować Theiss, wabik i odstraszacz, przygotowane jak na zwierzę. Tyle, że dla niej samej również one pozostawały poza zasięgiem.

Cholera!

Stojąc w przeklętej ładowni, z plecami przyciśniętymi do metalowej ściany i ruszając na powrót te kilka kroków w ciemność, wciąż na zmianę miotała w duchu obelgi pod kilkoma adresami jednocześnie (nie wyłączając własnej głupoty) i próbowała ugryźć problem racjonalnie. Zapalniczka? Mało. Rozgrzane na moment ręce zaraz znów odmówią posłuszeństwa w kontakcie z zimnym metalem. Rękawice? Nie miała przy sobie żadnych, ale mogłaby poszukać w szoferkach pojazdu. Liczyć na to, że ktoś spośród kierowców lub mechaników zostawił robocze... Łut szczęścia? Mało. Nie. Nie tędy droga. To nie laboratorium, inne warunki początkowe... Mogłoby się udać.
Później przyjdzie czas na problem hybrydy, której przynajmniej nie wyczuwała jeszcze w pobliżu.

Spieszyła się, klęła, ale już nie panikowała. Najpierw sprawdziła najbliższy pojazd w poszukiwaniu żołnierskich albo roboczych rękawic oraz pasów mocujących, lub pasów od ciężkiej broni, wszystko jedno, byle nadawały się do zaimprowizowania uprzęży bezpieczeństwa. A potem jeszcze raz. Na górę.
 
Vadeanaine jest offline  
Stary 28-09-2019, 19:51   #107
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty

Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster”
Warunki: chłodno, jasno, wilgotno, mostek, bujanie fal



George Woods (M.Finney)



Okazało się, że zarówno bezpośrednia przełożona jak i najwyższa władza na tym okręcie nie mieli przeciwwskazań do sugestii Pana Finney’a więc mógł ruszyć je wykonać. Po rozstaniu się z Noémie i resztą oficerów, został poprowadzony przez jednego z marynarzy wąskimi korytarzami o stalowych ścianach pomalowanych na rozweselającą stalową szarość. Ten marynarz poprowadził go do jakiejś mesy czy innego pomieszczenia gdzie poinformował swoich kolegów, że zostali wyznaczeni na ochotnika by przewieźć tego tutaj oficera na niemiecką krypę. Radości z tego powodu na owych twarzach George nie dostrzegł ale rozkaz to rozkaz. Więc już wśród małej gromadki marynarzy znów ruszyli korytarzami aż z powrotem wyszli na pokład główny. Gdzie znów można było być świadkiem ponurego majestatu norweskich gór i fiordów. Oraz tego jaki to jest mokry, ponury ziąb.

Przygotowanie łodzi i sama podróż nią między uszkodzonym lekkim krążownikiem a zdobycznym frachtowcem trwała gdzieś z kwadrans. Tym razem zabrakło oficera i przewodnika jakim poprzednim razem okazał się porucznik Perry więc nikt z marynarzy nie kwapił się aby zagaić rozmowę z obcym porucznikiem. Ze sobą też prawie nie rozmawiali zajęci głównie wiosłowaniem. Ale chyba rejs na “nawiedzony statek” jak to któryś nazwał jeszcze w mesie gdy przewodnik Georga oznajmił im ich nowe zadanie, no to niezbyt nastrajał ich optymistycznie.

Ale sam krótki rejs i procedura wejścia na pokład wyglądała bardzo podobnie jak z pół godziny temu wyglądało to przy krążowniku. Może nawet trochę trudniej bo frachtowiec miał wyższe burty niż krążownik. Ale w końcu George stanął na mokrych deskach niemieckiego pokładu. Tam został przejęty przez innego marynarza.

- Porucznik Finney? Proszę za mną. - marynarz przywitał się jakby spodziewał się jego przybycia. Zaprowadził gościa przez bujający się pokład ku centralnej nadbudówce statku. Tu, na szczęście bujanie było ledwo wyczuwalne a nie jak na tej chyboczącej się na każdej fali szalupie jaka go tutaj przywiozła. Wreszcie znaleźli się w suchszym wnętrzu klatki schodowej. Na niej Brytyjczyk dostrzegł niemieckie napisy wymownie świadczące do kogo do niedawna należała ta łajba. Tak weszli przez kilka pięter w górę, potem jakiś korytarz i wreszcie George znalazł się na najbardziej decyzyjnym miejscu na każdej łajbie - mostku kapitańskim.

- Porucznik Finney, pnie poruczniku. - zameldował marynarz do oficera z dystynkcjami takimi samymi jaka miała legenda Georga. Mężczyzna okazał się jednak wyraźnie młodszy od niego i chyba nie miał zbyt dobrego humoru.

- Witam poruczniku. Porucznik Abbott. Dobrze, że wywiad nas tak szybko odwiedził. Mam nadzieję, że uda się wyjaśnić tą sprawę przed kolejną nocą. - dowodzący załogą pryzową oficer przywitał się z gościem. Poza nimi na mostku było dwóch innych marynarzy i ten trzeci który przyprowadził oficera wywiadu. Za to przez okna od frontu widok okazał się całkiem majestatyczny na dziób frachtowca i zbocza porośniętych lasem fiordów. W tym ponurym dniu nawet ten las wydawał się być czarny.

- To od czego chce pan zacząć? Przyznam, że pierwszy raz jestem w takiej sytuacji a procedury niewiele podpowiadają co robić w takich sytuacjach. Nie mam aż tylu ludzi aby przeszukać cały statek. - George miał wrażenie, że kolega w bliźniaczym stopniu chyba liczy po cichu na to, że gość znajdzie sposób jak wyjść z tego kłopotliwego impasu.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope”
Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno



Noémie Faucher (D.Perry)



Belgijka która obecnie udawała Brytyjkę została sama z oficerami brytyjskiego krążownika po tym gdy George odszedł aby przepłynąć na niemiecką jednostkę. I chociaż brytyjscy oficerowie Royal Nayvy zachowywali się nienagannie to przez skórę Noémie czuła, że widok kobiety, do tego w mundurze tej samej formacji w jakiej oni służyli, do tego jeszcze tak młodej i o dość wysokim stopniu oficerskim mocno ich zaskoczył. Chociaż dzielnie próbowali przejść do tego do porządku dziennego jakby nie stało się nic nadzwyczajnego.

- To pani kapitan, proszę za mną do lazaretu. - porucznik Perry dalej został przy niej w roli przewodnika i poprowadził labiryntem dosłownie stalowo szarych korytarzy, jakimiś metalowymi schodami i całkiem często mijali różnych marynarzy którzy przechodząc oddawali saluty mijanej randze.

Tym sposobem przeszli chyba całkiem sporą część jednostki aż znaleźli się w lazarecie. Z miejsca dało się to poznać po szpitalnym wystroju i zapachu. Wyglądało i pachniało jakby ktoś urządził lazaret w stalowym pudle pomalowanym na jakże rozweselający stalowo szary kolor.

- Dzień dobry poruczniku Hobbs. To jest kapitan Perry. Przysłali ją z centrali aby zbadała sprawę. Chce porozmawiać z tym marynarzem co miał wypadek na tej szwabskiej krypie. - przewodnik który nomen omen nosił to samo nazwisko co legenda Belgijki, przedstawił ją i jej sprawę starszemu wiekiem oficerowi. Ten był o pół głowy wyższy od Faucher i na mundur oficera miał narzucony biały, szpitalny fartuch wymownie świadczący, że należy do korpusu medycznego marynarki. Słuchał z zainteresowaniem co młodszy kolega ma do powiedzenia i poczekał aż ten skończy.

- Ah tak. Porucznik Damian Hobbs. Miło mi. - przywitał się z gościem po czym odwrócił się gdzieś w głąb swoich włości. - Z tą rozmową proszę bardzo. Ale proszę mieć na względzie, że ten biedak spadł z tej drabiny na twarz. Mocno ją sobie rozbił więc ma tam sporo bandaży. No i musiałem go mocno znieczulić podczas zabiegu. Więc proszę o ostrożność i wyrozumiałość podczas rozmowy. - wojskowy lekarz po krótce przedstawił jak wygląda sytuacja z jak się okazało z jednym z niewielu obecnie pacjentów. Poza owym marynarzem miał jeszcze kilku którzy zostali poszkodowani wcześniej gdy zderzyli się z norweskim dnem kilka dni temu. Ale nic poważnego.

Jak to opisał porucznik Hobbs, marynarz Spencer Bradshaw został mu przywieziony ostatniej nocy. Właściwie tuż przed świtem o 7:15 rano. Czyli jakieś dwie godziny zanim Sunderland wylądował w fiordzie przywożąc gości z wywiadu. Pacjent miał liczne urazy potwierdzające upadek z niezbyt dużej wysokości. Ale widocznie upadek na stalową podłogę był dość pechowy. - Pewnie chciał złagodzić upadek ramionami no ale niewiele mu to dało. - wyznał swoją opinię lekarz. Pacjent bowiem w jego opinii spadł na twarz gruchocząc sobie jedno z ramion i twarz. Drugie z ramion miało mniejsze obrażenia i tam pewnie za parę dni będzie można było notować powrót do zdrowia. Więc chociaż jedno, sprawne ramię będzie miał za parę dni. Mówiąc to lekarz poprowadził pozostałą dwójkę do stalowych drzwi za jakimi miała być sala z pacjentami. Uprzedził tylko,że Bradshaw jest wciąż na silnych znieczulaczach więc pewnie będzie sprawiał wrażenie skołowanego i zmęczonego. No ale raczej zdatnym do rozmowy.




Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster”
Warunki: chłodno, ciemno, mokro, wnętrze ładowni, bujanie fal



Birgit



No wreszcie się jej coś poszczęściło! Na pace jednej z ciężarówek znalazła niedbale rzucone rękawice robocze. Brudne, zgrzebne i chyba nieprzyjemne w dotyku. Chyba bo w zgrabiałych dłoniach miała dość słabe czucie. No ale gdy założyła od razu poczuła się lepiej. Znalazła chwilę później jakieś pasy parciane używane do mocowania ładunków. Mogła ich użyć aby zmajstrować coś w rodzaju uprzęży. Chociaż wiązanie tych sztywnych pasów nie mniej sztywnymi palcami to była istna mordęga. Dobrze, że nie robiła tego na czas bo pewnie oblałaby każdy test. A tak to w końcu jakoś obwiązała się w pasie tymi pasami i zawiązała pętlę z drugiej strony w czym wydatnie pomogła jej klamra podobna do tych jakich używało się w zwykłych paskach do spodni.

I tak stopień po stopniu, kawałek, po kawałku, krok po kroku pokonała wysokość drabiny podobną chyba do standardowego piętra. Albo i dwóch. Znów dobrze, że nie musiała robić tego na czas. Gdy palcami w rękawicach złapała za barierkę przy galeryjce na górze i jeszcze chwilę potem stanęła na tej galeryjce własnymi nogami była nieźle spocona i zasapana. Ale gdy z góry patrzyła na te rzędy kanciastych kształtów wojskowych ciężarówek pogrążonych w mroku ładowni wydawało się jakby dosłownie wydobyła się z tego mroku na jakiś wyższy poziom. I to tak mentalnie jak i dosłownie.

Ruszyła ku drzwiom którymi zwykle tutaj przychodziła razem z Kurtem albo sama. Miały rygle i dźwignie do otwierania i zamykania tak samo jak większość drzwi na tym statku. Chyba tylko te drzwi do kajut i w tej pasażerskiej części miały “normalne” klamki. Na szczęście były otwarte. Zgrzytnęły metalicznie jak zwykle ale dały się otworzyć chociaż musiała mocno naprzeć na dźwignię. Za drzwiami był korytarz. Niestety ciemność panowała tam całkowita. O ile w ładowni słabo ale świeciły się jakieś światła to w korytarzu żadne. A na pamięć to zdawała sobie sprawę, że jest dość prosty odcinek na jakieś dwa tuziny kroków a potem znów drzwi. Potem jeszcze podobny zestaw zakończony znów drzwiami. A za nimi powinna być klatka schodowa na wyższe poziomy. I może gdzieś tam dalej i wyżej było jakieś światło no ale tutaj na początku to spoglądała w mrok. A mrok spoglądał na nią. Wydawało się jakby miał ją połknąć i zniknąć ledwo przekroczy próg tego podłużnego pomieszczenia. Nadal nie widziała ani nie słyszała żadnych ludzi. Tylko te stukoty, grzechoty i trzeszczenie tego wszystkiego co nagromadzono w ładowni. Wciąż czuła delikatne bujanie pokładu ale w dość monotonnym tempie. Widocznie woda była względnie spokojna. No i było cicho. Znaczy nie słyszała ani nie czuła pracy silnika. Czyli statek stał na dryfie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-10-2019, 14:55   #108
 
Vadeanaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Vadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputacjęVadeanaine ma wspaniałą reputację
Chyba nie boisz się ciemności? To tylko korytarz.
Próbowała się przekonywać, ale prawda była taka, że lęk towarzyszył jej nieproszony, cały czas, przypominając, że coś już wcześniej zmusiło ją do powrotu do ładowni. Problem w tym, że nie pamiętała, co. Czy tylko Anglik, który strzelał na ślepo? Aż na sam dół?
Ale wciąż, po otwarciu drzwi, na których skrzypienie prawie wstrzymała oddech, nie czuła żadnych sensacji wywoływanych bliskością nie-stworzenia. Nie ma go tutaj. Za to chwilowe poczucie rozgrzania ze zmęczenia szybko ustępowało, a przepocone ubranie jeszcze szybciej wychłodzi organizm. Inżynier zdawała sobie z tego sprawę. Jeśli wahając się straci cenne minuty, może już nie mieć okazji ich odzyskać.
To tylko korytarz, powtórzyła w duchu. Odruchowo potarła skroń i syknęła cicho, natrafiając na zaschnięty strup. Ile to było kroków?
Liczyła je, żeby zająć umysł konkretnymi, mierzalnymi danymi, od samego przekroczenia progu, idąc ostrożnie w ciemność z lewą ręką przyłożoną do ściany, a drugą wyciągniętą przed siebie. Przymknęła oczy, nie zamykając ich jednak całkiem, aby nie zaskoczyło ją nagłe zapalenie świateł, a przede wszystkim, żeby na próżno nie wpatrywać się w ciemność, karmiąc wyobraźnię do wypełnienia mroku wszystkimi, niedawno doświadczonymi ohydztwami. I liczyła kroki - żeby zmusić pamięć do odtworzenia drogi oraz pogubionych przez strzał Theissa, wcześniejszych wydarzeń.
 
Vadeanaine jest offline  
Stary 04-10-2019, 00:58   #109
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- To od czego chce pan zacząć? Przyznam, że pierwszy raz jestem w takiej sytuacji a procedury niewiele podpowiadają co robić w takich sytuacjach. Nie mam aż tylu ludzi aby przeszukać cały statek.

- Zobaczymy, zobaczymy - odparł Woods jakby z roztargnieniem, rozglądając się wokół. - Może zaczniemy od rozmowy? Jak oficer z oficerem - popatrzył znacząco na dowódcę pryza.

Tamten dopiero po chwili zrozumiał o co chodzi:

- Oczywiście - powiedział z pewnym zawahaniem. - Proszę za mną.

Zaprowadził agenta do pobliskiego pokoju. To znaczy kajuty, Woods poprawił się w myślach. Pomieszczenie było skromnie urządzone. Łóżko, niewielka szafka, składany stół i para krzeseł. Oficerowie zajęli je i siedli przy stole. Na poczęstunek nie było sensu liczyć, zresztą Woods niedawno już pił herbatę, a nie lubił tego robić zbyt często. Jakież to było nieangielskie z jego strony!

- Panie poruczniku - zaczął Woods swobodnym tonem. - Niech mi pan powie, ile osób liczy pański oddział, czy też załoga, jak pan woli.

- Od czasu wypadku Bradshawa dziewiętnaście osób. Są podzieleni na dwie wachty. Połowa wachty pilnuje jeńców, druga połowa obsadza mostek.

- Rozumiem - Woods pokiwał głową. - Jak dużą część statku macie... pod stałą obserwacją?

- Na początku sprawdziliśmy cały okręt, ale przy tak szczupłych siłach stale obstawiamy tylko mostek, miejsce w którym przetrzymujemy jeńców oraz niektóre kajuty mieszkalne, w których śpimy.

- Czyli w zasadzie jest możliwe, że jakiś pojedynczy osobnik, lub nawet grupa takich, dobrze znająca statek, zdołała uniknąć pojmania i zataić przed wami swoją obecność? - Woods patrzył porucznikowi prosto w oczy.

- Zrobiliśmy wszystko, by wykluczyć taką ewentualność. Porównaliśmy stan niemieckiej załogi ze spisem, nikogo nie brakuje.

- Czasami wszystko to za mało - mruknął pod nosem Woods. - Niech mi pan opowie, proszę, o przebiegu pobytu pana i pana załogi na pokładzie tego statku.

- Przepraszam, ale chyba nie rozumiem - na twarzy porucznika pojawiło się zakłopotanie.

- Proszę zreferować dokładnie przebieg pańskiej służby od momentu otrzymania rozkazu przejęcia jednostki niemieckiej. Godzina po godzinie. Każdy szczegół może być ważny.

- No więc - Abbott zaczął niepewnie - W nocy z 10 na 11 kwietnia, około godziny 22:00, otrzymałem od kapitana Bishopa rozkaz obsadzenia niemieckiego okrętu. Wyznaczaniem ludzi do tego zadania zajęli się bosmani, bo mieli oni pochodzić ze wszystkich pododdziałów na Penelopie, tak by nie osłabiać macierzystej jednostki. Opuściliśmy pokład krążownika koło godziny 23:00, tutaj dotarliśmy jakieś piętnaście minut później. Natychmiast udałem się na mostek, gdzie przeprowadziłem krótką rozmowę z oficerem z Icarusa, porucznikiem Downeyem. Jeszcze przed 0:00 marynarzy z Icarusa na stanowiskach zastąpili nasi, a tamci opuścili pokład. Koło godziny 1:00 Icarus opuścił fiord.

Do tej pory wypowiedź Abbotta była płynna, a jego głos brzmiał pewnością siebie. Po prostu oficer składa raport przełożonemu, chociaż Woodsa, a w zasadzie Finneya, ciężko określić tym mianem. Potem jednak opowieść porucznika z Penelopy zmieniła swój charakter. Głos stał się nieco cichszy, a sama wypowiedź często była przerywana, jak gdyby oficer musiał się dobrze zastanowić na doborem słów.

- Początkowo wszystko przebiegało zwyczajnie. Pięciu ludzi skierowałem do pilnowania fryców, kolejna piątka obsadziła mostek, reszta była przydzielona do drugiej wachty. Ze względu na brak ludzi wprowadziłem wachty 12-godzinne, pierwsza z racji tego, że ludzie przybyli na pryza oderwani od obowiązków, trwała znacznie krócej. Pierwszego dnia zaobserwowałem u ludzi pilnujących jeńców pewną nerwowość, ale zrzuciłem to na karby dość stresującej sytuacji. Jednak... Nie chcę oczerniać moich ludzi, to porządni chłopcy, żadne mięczaki... W każdym razie potem nieustannie dochodziły do mnie relacje, że marynarze słyszą dziwne dźwięki. Jakieś szuranie, jęki, niektórzy widzieli ruch w ciemnych korytarzach... W każdym razie morale jest w kiepskim stanie, a nerwy ludzi napięte. Niektórzy twierdzą, że coś tu się pęta po korytarzach.

- Coś?

- Tak mówią - porucznik wzruszył ramionami. - W każdym razie jeszcze wczoraj zameldowałem przez radio o wszystkim Penelopie. Najwyraźniej kapitan Bishop uznał, że powinniście się o tym dowiedzieć również wy.

- Jakie były okoliczności wypadku tego marynarza... - Woods zamilkł jak gdyby próbował sobie przypomnieć nazwisko.

- Bradshawa - wyręczył go Abbott. - Doszło do niego przy jednej z centralnych ładowni. Zmianę wachty zarządziłem na godzinę 7:00. Bradshaw wracał z matem McDowellem do swojej kajuty, gdy nagle zgasło światło. McDowell wrócił się do przełącznika, by je z powrotem zapalić, ale w międzyczasie usłyszał krzyk Bradshawa, odgłos pospiesznych kroków i trzask drzwi. Gdy zapalił światło korytarz był pusty, a przeciwległe drzwi zamknięte. Zza drzwi dobiegał krzyk Bradshawa. McDowell pospieszył tam czym prędzej i znalazł go leżącego u stóp drabiny. Spadł z niej... Darł się o jakimś stworze przed którym uciekał. A przynajmniej tyle dało się zrozumieć z jego chaotycznego słowotoku. McDowell wyciągnął go stamtąd, sanitariusz dał mu morfiny i odesłaliśmy go na Penelopę.

- Czy ktoś oprócz Bradshawa został zaatakowany? Albo widział to coś?

Porucznik zawahał się przez moment.

- Trudno powiedzieć co kto widział. Na okręcie panuje zaciemnienie dla bezpieczeństwa przed szwabskim lotnictwem. A w ciemności można zobaczyć różne rzeczy. Atmosfera jest nerwowa, w końcu jeńcy mają nad nami wielokrotną przewagę liczebną. W wypadku buntu... - westchnął. - W każdym razie nie byłoby sensu urządzać dla nas akcji ratunkowej.

- To wasz pierwszy pryz?

- Tak, one nie zdarzają się codziennie - odparł Abbott.

- Jaka jest pańska opinia o podwładnych?

- To dobrzy chłopcy, sprawdzeni w boju i doświadczeni. Wszyscy służą na Penelopie jeszcze od czasu, gdy była częścią Floty Śródziemnomorskiej. Walczyliśmy z Włochami, potem oddelegowano na do Floty Ojczystej. Pływaliśmy w konwojach, a teraz jesteśmy tutaj. O żadnym nie mogę powiedzieć złego słowa. Ale nerwy robią swoje.

- To oczywiste - ton głosu Woodsa nie wskazywał, by ostatni argument zdołał go przekonać. - A jaka jest pańska prywatna opinia na temat ostatnich wydarzeń, jeśli mogę spytać?

- Nie mam opinii - wzruszył ramionami. - Ale żeby nie było wątpliwości, w żadne duchy czy zjawy nie wierzę. Na razie u czubków mnie nie zamkną, dziękuję bardzo. Jest tak jak mówiłem, w nerwach, w ciemności różne rzeczy można zobaczyć. Zresztą może to tylko jakiś kundel, maskotka okrętu? Szwaby mogą chcieć go kryć, by nie dostał się w nasze ręce, a w spisie załogi by taki nie figurował.

Woods przyznał z lekkim zdziwieniem, że jednak jest ktoś na tym statku, kto jeszcze potrafi trzeźwo myśleć. Płynąc tu spodziewał się, że nawet dowódca będzie trzęsącym się strachajłem.

- No dobrze, powiem panu co zrobimy - przemówił po chwili milczenia. - Pan niech wraca do swoich obowiązków, a ja rozejrzę się trochę po pokładzie. Gdyby był pan tak miły i przydzielił mi ze dwóch swoich ludzi. oczywiście po to bym się nie zagubił w tych ciemnych korytarzach - wyjaśnił szybko. - Jeszcze by brakowało żeby musiał pan organizować akcję poszukiwawczą - zaśmiał się sztucznie.

Pierwszym punktem wycieczki na planie Woodsa musiało być miejsce, w którym doszło do wypadku Bradshawa. Obejrzy wszystko dokładnie, poszuka śladów bytności kogokolwiek poza brytyjskimi marynarzami, a potem zacznie zataczać coraz szersze kręgi wokół tego miejsca, sprawdzając całą okolicę. Przesłucha też tego McDowella, ale to na końcu. A potem zamelduje przez radio Faucher i Bishopowi, że niczego tu nie ma i spokojnie wrócą na łódź latającą, która zabierze ich z powrotem do Anglii.
 
__________________
Edge Allcax, Franek Adamski, Fowler
To co myśli moja postać nie musi pokrywać się z tym co myślę ja - Col


Ostatnio edytowane przez Col Frost : 04-10-2019 o 22:04.
Col Frost jest offline  
Stary 04-10-2019, 09:44   #110
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:00
Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, HMS “Penelope”
Warunki: ciepło, jasno, sucho, pokój narad, na zewnątrz ziąb i pochmurno

- Kapitan Danna Perry. - Noemi wykonała krótki salut i uśmiechnęła się do przedstawiciela korpusu medycznego. - Wierzę, że będzie mi Pan w stanie pomóc w śledztwie.

Gdy lekarz mówił Faucher wydobyła z kieszeni marynarki niewielki notes i skrupulatnie zapisywała wszystkie informacje. 7:15… całe zajście miało więc pewnie miejsce godzinę lub pół wcześniej. Potem dopyta Woodsa ile płynął na Alster.

- Jak przedstawiono Panu zajście? Czy zaobserwował Pan jakieś nietypowe urazy? - Zadała szybkie pytania spoglądając na metalowe drzwi przy, których się zatrzymali.

Noemi zauważyła, że Hoobs z trudem powstrzymał prychnięcie. WIedział jednak, że zachowanie byłoby nieodpowiednie
- Spadł bo się spieszył aby zwiać po drabinie no i stracił równowagę i grzmotnął o pokład i się połamał. Potem się darł to go koledzy wywlekli na pokład a potem szalupa z krążownika przypłynęła po niego i zabrała go na krążownik do lazaretu.przy wyższych stopniem. - Po tym stwierdzeniu zamyślił się na chwilę drapiąc się po jednodniowy zaroście. - Zadrapania. Nie było nic specjalnego, to co miał na sobie (poza tym "głównym" dmg) to mógł zrobić sobie podczas ucieczki albo upadku albo jak go koledzy wlekli na górę. Żadnych postrzałów, cięć nożem i temu podobnych nie było.

Noemi przytaknęła notując sobie by upewnić się jak dokładnie przetransportowano marynarza na Penelope. - Czy po dotarciu do lazaretu mówił coś konkretnego?

- No głównie to się darł bo miał rozwaloną rękę. I bredził coś, że coś go goniło i chyba nie chodziło mu, że jakiś Niemiec czy inny człowiek. Wziąłem to za majaki albo szok bo brzmi bez sensu z medycznego punktu widzenia. - Lekarz zaczął zerkać na towarzysza Noemie wyraźnie chcąc odejść do swoich obowiązków.

- Pani Porucznik? - Perry spojrzał na nią sprawdzając czy ma jeszcze jakieś pytania. Noemie pokręciła jednak przecząco głową.

- Chciałabym teraz porozmawiać z… Spencerem Bradshawem. - Powoli przeczytała podane na początku rozmowy nazwisko marynarza.

- Nie widzę przeciwwskazań ale przypomnę proszę mieć na względzie, że ten biedak spadł z tej drabiny na twarz. Mocno ją sobie rozbił więc ma tam sporo bandaży. No i musiałem go mocno znieczulić podczas zabiegu. Więc proszę o ostrożność i wyrozumiałość podczas rozmowy.

- Rozumiem… postaram się zadać proste pytania. - Noemie uśmiechnęła się i weszła do kajuty mieszczącej lazaret, po tym jak Hoobs otworzył jej drzwi. Porucznik Perry podprowadził ją do odpowiedniego łóżka, gdzie lekko nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na nią Bradshaw.

[MEDIA]https://i.postimg.cc/L4bthKHp/Bradshaw.jpg[/MEDIA]

- Witam. Jestem porucznik Perry i przybyłam zająć się sprawą statku Alster. - Powiedziała spokojnie stając tuż obok łóżka.

Mężczyzna wyraźnie chciał zasalutować, ale utrudniła mu to połamana ręka.

- Spencer Bradshaw. - Przedstawił się mówiąc z trudem. - Po.. Pomogę jak mogę.

- Opisz co dokładnie się wydarzyło. - Noemie otworzyła notatnik i uśmiechnęła się do marynarza zachęcająco.

Ten wyraźnie się zmieszał, ale chwilę później na jego twarzy pojawiło się skupienie. Widziała, że ma z nim problem.
- Byłem... na straży zamkniętych Niemców ...akurat schodziłem z kolegą Ballem… Jensonem… Jansonem Ball.. - Przypomnienie sobie imienia kumpla zajęło mu chwilę. - Skończyła się nasza zmiana… Pani porucznik i… szliśmy aby odpocząć. WTedy usłyszeliśmy ten dziwny dźwięk. Myśleliśmy że to jakiś kolejny Fryc, ale gdy otworzyliśmy drzwi światło zgasło. Więc Ball… wrócił na koniec korytarza by je zapalić.

Nagle twarz Bradshawa przeszył szczery strach. Patrzyła jak jego obite oblicze wykrzywia się, a oczy otwierają się szerzej.
- Drzwi zamknęły się… same… i wtedy usłyszałem to… coś jakby skrzeczenie… dyszenie. W ciemnościach było jakieś... - Spojrzał na Noemie jakby wiedział, że ta mu nie uwierzy. Belgijka skinęła jednak głową by kontynuował. - zwierzę… spanikowałam… zacząłem krzyczeć i uciekać. No i wtedy Ball zapalił światło. Stało tam… pies.. Tylko.. Straszniejszy… dziwny… wtedy zobaczyłem tą drabinę.. Pobiegłem do niej, ale spadłem. Potem wylądowałem tutaj.

- Co było w nim strasznego, wyróżniał się czymś konkretnym? - Noemi z pełną powagą wynotowała szczegóły obserwowana przez niedowierzającego Bradshawa.

- No... - Marynarz wyraźnie nie mógł uwierzyć, że porucznik traktuje go poważnie. - Był dłuższy niż wyższy… czworonóg… czarny.. Cholernie… Wybaczy Pani Porucznik. Bardzo duży. Z jego grzbietu coś wystawało ni to skrzydła.. Ni to szpon.. Coś dziwnego.

- Dziękuję. Odpoczywaj teraz, a gdybyś o czymś sobie przypomniał poproś by mnie wezwano - Noemie schowała notesik i uśmiechnęła się do Marynarza. Ten znów spróbował jej zasalutować i znów mu to nie wyszło.

Gdy opuścili kajutę i ruszyli w kierunku mostka odezwała się do Perrego.
- Będę musiała złożyć sprawozdanie z tego centrali. - Powiedziała spokojnie, rozglądając się po pokładzie. - Będzie mi też zależało na tym by porozmawiać z tym Ballem i przeszukać Alster. Czy mogę liczyć na wsparcie jakiejś grupy marynarzy?
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172