Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-06-2017, 12:31   #571
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 75

Wyspa; centrum; las; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.




Will z Vegas



Udało się? Chyba się udało. Może się udało? Te lub podobne słowa pewnie krążyły we wszystkich głowach pstrokatej grupki maszerującej przez gęsty las. Nikt do nich nie strzelał ani nic wokół nie wybuchało, nie słychać było wrzasków pogoni więc było względnie spokojnie. Ale wciąż nerwowo. Ani Will, ani Kelly, ani Runnerzy nie mieli pewności czy zgubili żołnierzy NYA. A jak szli wciąż ich śladem? Znów ich namierzają na te moździerze czy co oni tam mieli? Więc grupka mimo, że poruszała się cicho i prawie się nie odzywali do siebie to jednak byli chyba wszyscy czujni, spięci i nerwowi.

Maszerowali najpierw szybko, potem nieco zwolnili stawiając na ostrożność. Zresztą ciężka rana brzucha jaką miał Cano nie pozwalały mu na zbytnie szaleństwa pod względem swobody poruszania się. Jasne było, że zacznie ich w końcu spowalniać. Wolniejsze tempo więc sprzyjało i jemu i ostrożności.

Często też robili postoje. Częściowo by zorientować się czy za nimi nikt nie idzie a częściowo by zastanowić się dokąd iść. Początkowo po prostu oddalali się jak najbardziej od terenu zbombardowanego moździerzami. Więc ogólny kierunek marszu miał mniejsze znaczenie. Jednak teraz musieli się zdecydować dokąd iść. Z tyłu zostawała albo nawet wracała się czasem ta dziewczyna. Will miał wrażenie, że to chyba jej stała fucha bo nie widział by Runnerzy się naradzali pod tym względem. Zaś z przodu najczęściej szedł Robert albo drugi z Runnerów. Cała grupka szła gęsiego z ciężko rannym Cano i Schroniarzami wewnątrz szyku. Teraz jednak natrafiła okazja by się naradzić co dalej.

Natrafili na strumień. Kelly była pewna, że to ten do którego planowała dojść. Choć nie bardzo wiedziała w jakim punkcie tego strumienia wyszli.Gdyby ruszyli z jego biegiem doszliby do północnych brzegów trzech stawów. Tym brzegiem planowała udać się na zachód w kierunku lotniska bo gdy się kończyły lotnisko powinno być już dość blisko. Wtedy powinni dojść mniej więcej w ciągu pół godziny, może całej. Oczywiście zakładając, że nic nie przeszkadzałoby im w tym marszu. Tylko, że wówczas musieliby iść wzdłuż strumienia czyli trochę nadłożyć drogi.

Alternatywą było pójść przez strumień i dalej na przełaj na południe. Wówczas doszliby chyba dość szybko do tych stawów a jeśli za bardzo ich w tym lesie zniosło na zachód to będą szli, i szli przez las aż w końcu dojdą o tej drogi jaką już Schroniarze znali. W tym wypadku co prawda znacznie by nadłożyli drogi z tym łażeniem na przełaj przez las ale drogą już nie było problemu trafić na lotnisko. Tylko droga prowadziła nie tylko na lotnisko ale też i do południowej przystani gdzie rozbili się obozem Nowojorczycy więc mogło im strzelić do głowy mieć na nią oko.

Trzecia alternatywa była najbardziej ryzykowna bo albo była najkrótsza albo najdłuższa ze wszystkich. Mogli iść w górę strumienia i w którymś momencie odbić na zachód. Gdyby udało im sie wstrzelić w moment i kierunek wówczas mieli szansę trafić na ten najszybszy wariant. Jeśli jednak nie to mogli tak, iść i iść aż wyszliby na zachodni brzeg Wyspy.

W każdym wariancie pewnie w końcu znaleźliby te lotnisko pozostawało jednak kwestią czasu ile im to zajmie. Kelly jednak dodała Willowi dodatkowy dylemat. Skorzystała z tego, że Runnerzy odpoczywają przy strumieniu i szeptem naradzają się co dalej robić też odezwała się do drugiego Schroniarza.

- Cano ma odłamek w ranie. Namacałam jak go banażowałam. Trzeba mu go wyjąć jak najszybciej bo wda się zakażenie. Ale to zajmie z kwadrans, jak się zacznie babrać to z dwa. Jeśli tego nie wyjmę, za kilka godzin, pewnie pod wieczór zacznie gorączkować. No i ból. Odłamki cały czas szarpią ranę od środka przy każdym ruchu. Na razie daje radę ale w końcu może go to rozłożyć. - wyszeptała najemniczka patrząc uważnie na Willa. Dopiero na koniec zerknęła na młodego Runnera. Usiadł na jakimś zwalonym pniu, opierając się o wystającą gałąź jak o poręcz krzesła. Uśmiechał się gdy Robert coś chyba mówił do niego pewnie coś zabawnego ale widać było, że Cano jest w boleściach. Kelly miała rację z medycznego punktu widzenia to trzeba było te odłamki wyjmować jak najszybciej się dało. Jednak gdyby zacząć oznaczało to dłuższy postój. Jeśli NYA ich zgubili to nie było problemu. Jeśli nie to mógł się zrobić problem. Tylko właśnie obecnie nie mieli pojęcia jak to z tym gubieniem żołnierzy z Nowego Jorku im poszło.

- Mogę mu dać morfinę. Podziała ze 3 - 4 godziny. Ale mam tylko trzy. - dodała nie patrząc na Willa a na siedzącego Runnera. Morfina działała cuda na takie przypadki. W Schronie były takie skarby, że nawet morfinę można było mieć. Aż trzy. Bo poza takimi oazami chemicznymi jak rodzime miasto Willa to już był prawdziwy rarytas. Morfina pozwalała rannemu zapomnieć o bólu więc mógł przez ten czas funkcjonować normalnie. W tym wypadku Cano by ich nie spowalniał nawet jakby dalej miał ten odłamek w środku. Ale wtedy Kelly zostałoby już tylko dwie działki i dobrze by było w ciągu tego czasu co specyfik działał dojść w jakieś sensowne miejsce.




Detroit; Downtown; kamienica Starszego; Dzień 7 - wczesny ranek; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Dziki zareagował jak Dziki. Gdy nosy zetknęły się dopilnował by ich usta i języki też się zetknęły. Poniosły go widocznie emocje bo pocałunek szybko ewoluował w coś więcej z użyciem dłoni i napieraniem ciała na ciało. Jednak rajdowiec nie do końca się zapomniał i w końcu z cięższym już oddechem odkleił się od blondynki choć nadal zatrzymał się na odległości łączących ich nosów.

- Jesteś córką Emmy Green? Tej cizi sprzed wojny? - rajdowiec nieco odchylił się w tył jakby chciał się przyjrzeć twarzy Blue dokładniej. Nazwisko widocznie kojarzył i się pewnie zastanawiał czy siedząca mu na kolanach kobieta o tylu sekretach i niespodziankach żartuje, ściemnia, sprzedaje swój firmowy tekst czy mówi prawdę.

- I coś ich podkoksować? - mężczyzna siedząc na masce spojrzał z zaciekawieniem na siedzącą mu na kolanach blondynkę. Jej wyprostowane na masce nogi, przyobleczone w długie, jasne spodnie wybitnie były widoczne gdy kontrastowały z ciemnymi barwami pojazdu rajdowca.

- Trzeba by wiedzieć komu a nie wiemy kto wystartuje. - zawahał się gwiazdor z Ligii gdy zastanowił się nad tym aspektem pomysłu Blue. No na razie nie wiedzieli czy pomysł w ogóle wypali i jakie obostrzenia wymyśli stary zgred by odcisnąć znamię na coś co miał firmować swoim nazwiskiem. - Ej czekaj! Jak stary zgred ma mieć udział na pewno wystawi swoją ekipę. No to im można by coś na srakę dosypać. - Dziki wyszczerzył się olśniony swoim własnym pomysłem i domyślnością.

W rozmowę wtrąciły się drzwi. Dokładniej ich otwarcie. Przez nie wyszedł szybko jeden z ochroniarzy. W szarówce poranka Blue rozpoznała Barry’ego. - Jedźcie na Baker Street. Normalnie. - Barry wyraźnie zaakcentował te “normalnie” patrząc prosto na Dzikiego choć gdy podchodził to można było odnieść wrażenie, że to siedząca na kolanach blondynka wzbudza więcej jego spojrzeń. - Pojedziemy za wami. - dodał i zawrócił się z powrotem tym szybkim tempem znikając za drzwiami kamienicy. Ale zanim się odwrócił Blue miała wrażenie, że ten ostatni uśmiech to jest jakoś bardziej skierowany do niej, niż do gwiazdy Ligi.

- Przecież ja zawsze jeżdżę normalnie. - Dziki wzruszył ramionami. Ciężko było osądzić czy żartuje czy naprawdę ma problemy ze zrozumieniem do czego pił ochroniarz Starszego. Musieli jednak zsiąść z maski i wrócić do wnętrza czarnego Mustanga. Dziki zdecydowanie najlepiej czuł się za kierownicą. Za jego dotknięciem czarne mechaniczne monstrum przebudziło się z uśpienia. Dziki jakby na złość, zaczął serię gwałtownych manewrów jakby nie mógł się powstrzymać przed pokazaniem choć drobnej próbki możliwości swoich i swojej maszyny. Zawrócił może i “normalnie”. Ale w takich zrywach, że silnik, opony, hamulce na zmianę wyły, piszczały a dwójką ludzi wewnątrz bujało w rytm tych zrywów, przyspieszeń i hamowań. Zatrzymał się wreszcie na dobre mając przed maską szerokość drogi i główne drzwi wejściowe do kamienicy. - O są. Otwórz u siebie okno. I pomachaj im. Powiem im, by jechali za nami. - powiedział spokojnie rajdowiec widząc jak z bramy przy kamienicy wyjeżdża czarne auto. Blue zdążyła akurat otworzyć swoją szybę i przez nią widziała świetnie jak pierwsze auto wyjechało kierując się w ich stronę, potem wyjechało drugie, całkowicie czarne i eleganckie a za nim trzecie. Panna Faust wiedziała i z rodzimego podwórka, że przy pewnym miejscu w hierarchii po prostu nie wypadało ot, tak wsiąść w samochód jak jakiś szaraczek i pojechać. Starszy na pewno szaraczkiem w tym mieście nie był. Wtedy właśnie Dziki ruszył. I ruszył jak to Dziki zazwyczaj widocznie ruszał.

Wyrwał do przodu i wyglądało jakby zamierzał staranować główne drzwi kamienicy. Szerokość jezdni pokonali momentalnie. Czarny Mustang ze zgrzytem opon skręcił lekko podskakując na krawężniku gdy wjechał na chodnik. Pingwiny w pierwszej maszynie zaczęły jakby panikować widząc te dzikie i niezrozumiałe zachowanie Dzikiego co dało się poznać po nerwowych ruchach sylwetek i głów jakie wywoływała rozpędzona momentalnie czarna maszyna. Nie było to dziwne. Czarny Ford jechał kursem przeciwbieżnym do kolumny trzech aut i nie trzeba było mieć profesji ochroniarza by wyobrazić sobie jak pasażer Mustanga przez otwarte okno wystawia polewaczkę i polewa nią przemykające tuż obok pojazdy. Ale przecież to był Dziki! Ten fakt mógł o ułamek sekundy wydłużyć czas reakcji ochroniarzy ale nie zatrzymać. Pierwsza maszyna zaczęła skręcać by zablokować drogę Mustangowi do najważniejszego pojazdu za sobą i przyjąć na siebie ciężar uderzenia. Ale dopiero się rozpędzali i nie mieli takiego przyśpieszenia, zdecydowania i wprawy jaką miał kierowca z Ligii.

Czarny Ford przemknął tuż przed skręcającą “jedynką” ale Dziki nie miał zamiaru pruć chodnikiem bez końca. Już gdy rozmijał się o centymetry z suvem zaczął skręcać ku środkowi jezdni. Przed maską Forda zawirowała kamienica po drugiej stronie i zapiszczało zawieszenie razem z hamulcami. Drugi wóz już wcześniej zaczął hamować teraz już był w trakcie tego manewru. Rufa rajdowej fury Dzikiego przemknęła mu przed maską i nagle czarny Ford Mustang Dzikiego się zatrzymał. Ponieważ drugi pojazd w kolumnie nie miał dużej prędkości jak i cała kolumna to również stanął. Prawie burta w burtę.

[Media]https://www.carid.com/images/koko-kuture/wheels/koko-kuture-lindos-matte-black-gloss-black-lip-rolls-royce-ghost.jpg[/media]

Przed bocznym oknem Blue było boczne okno limuzyny. Widziała w niej swoje odbicie bo szyby były przydymione. Po sekundzie nienaturalnego zdawałoby się spokoju boczna szyba limuzyny zsunęła się na dół. Ukazało się kontrastująco jasne wnętrze jak wypadało na kogoś z rewiru Schultzów na tak wysokim stanowisku “czyste jak przed wojną”. Wewnątrz ukazała się górna połowa ciała Starszego i McCarthy’ego oraz jeszcze jakichś dwóch facetów.

- No to ten. Jedźcie za nami dobra? - rzucił wesoło Dziki machając równie wesoło dłonią w kierunku pasażerów limuzyny. Starszy uśmiechnął się też pod nosem ale dowcip chyba McCarthy’emu niezbyt przypadł do gustu. Albo po prostu miał na sobie tą zawodowo niewzruszalną maskę profesjonalisty.


---



Po tym drobnym pokazie Dziki jednak choć pruł ulicami Det to jednak nie tak jak wcześniej na Wyścigu po lotnisku. Więc kolumna czarnych aut nie miała trudności by trzymać się za nimi. No i pewnie wszyscy i tak wiedzieli gdzie jest Baker Street i jak tam dojechać. Nad ulicami wstawał kolejny dzień. Zrobiło się już całkiem widno choć do światła pełnego dnia było jeszcze trochę czasu. Zajechali przed osławioną w całym chyba mieście cukiernię. - Cholera wapniak już jest. - powiedział Dziki parkując tym razem w cywilizowany sposób. Mówił to spoglądając na kolumnę trzech, czarnych, wypucowanych mercedesów które wyglądały jakby brud i gnój tego świata ich się nie imał. Stały na honorowym miejscu a przy nich stało kilku ochroniarzy. Oni też byli z Det więc gdy oczywiście pomachali wesoło gwiazdorowi z Ligi a od też im odmachnął.

Zaraz za czarnym Mustangiem zaparkowała kolumna trzech pojazdów Starszego. Jeden z ochroniarzy Schultza widząc takich gości rzucił papierosa i wszedł do środka. - Steve też jest. - Dziki wskazał na innego mercedesa stojącego w pobliżu. Tym razem kontrastowo wręcz białego tak jak garnitur właściciela. Rzucał się w oczy kolorem w tym zdominowanym przez czerń wycinku świata zarządzanym przez Teda Schultza. Ale stylistycznie nadal dało się poznać znamię czystości i elegancji tak charakterystycznej dla firmy Schultza.

Starszy z odpowiednią dostojnością ruszył z samochodu do wnętrza lokalu. Wraz z nim i jego ochroniarze i goście. Znaleźli się znowu w cukierni jakby żywcem wyjętej z jakiejś tornadowej wizji. Światła, szyby, czyste stoliki, zapach kawy i ciastka za ladą. Uśmiechnięta przyjaźnie czarnoskóra kobieta w czystym firmowym ubraniu i sporej tuszy za ladą.

- Dzień dobry Margie. - przywitał się uprzejmie Starszy podchodząc do lady i uśmiechając się do czarnoskórej kobiety.

- Dzień dobry panie Starszy, tak rzadko nas pan ostatnio odwiedza. Za dużo pan pracuje. Dzień należy zacząć odpowiednio od dobrego śniadania z kawą i deserem. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. - kobieta zdawała się tryskać optymizmem, uprzejmością i sympatycznym uśmiechem.

- Masz absolutną rację Margie. - zgodził się potulnie Starszy kiwając do tego głową. - A myślałaś może o mojej propozycji? U mnie na pewno by ci było lepiej niż tutaj u tego starego łobuza. - Starszy wskazał na siedzącego przy jednym ze stolików starszego mężczyznę w eleganckim garniturze kosztującego właśnie łyżeczką jakieś ciasto. Siedzącego obok niego młodszego i czarnowłosego mężczyznę Blue rozpoznawała świetnie. Steve ”White Hand” Clandey.

- Wszystko słyszałem! - starszy mężczyzna wskazał na Starszego i ekspedientkę łyżeczką i cała trójka uśmiechnęła się jakby to był ich stały skecz. Blue słyszała o starym zgredzie wcinającego teraz ciastko przy stoliku różne określenia. Ale nie słyszała by komuś bez konsekwencji udało się je powiedzieć je właścicielowi w twarz. Zazwyczaj zwracało się do niego w stylu “proszę pana” czy “panie Schultz” lub podobnie z odpowiednią ilością okazywanego respektu i szacunku. A tutaj widziała właśnie jak dwaj starsi panowie dowcipkowali sobie z właścicielką lokalu ja niegdyś dwaj szefowie korporacji podczas przerwy na lunch. I nie słyszała by ktoś tak swobodnie nazywał Teda Schultza “starym łobuzem” a temu najwyraźniej to nie przeszkadzało a nawet bawiło. Nawet Dziki się jakby spacyfikował przynajmniej na chwilę.

- A i widzę, przyprowadził pan gości panie Starszy. - gdy odpowiednia fala wstępnej radości minęła Mrs. Fong zwróciła uwagę na dwójkę ludzi z jakimi przyszedł Starszy najwyraźniej ignorując standardowych w tym otoczeniu ochroniarzy. - Czyż to nie jest nasza gwiazda z Ligi? - zapytała retorycznie spoglądając na Dzikiego na co i on i Starszy zgodnie pokiwali głowami. Kto z Det nie znałby Dzikiego? - Niesamowite! Szkoda, że mojej siostrzenicy tu nie ma ona pana uwielbia! Byłby może pan uprzejmy zostawić jej autograf? - zapytała Mrs. Fong patrząc z uprzejmą prośbą na rajdowca i podając jedną kartę menu i długopis rajdowcowi.

- Nie ma sprawy. Jak ma na imię? - Dziki uśmiechnął się i wziął ołówek i szybko nabazgroilił kilka słów na podanej karcie. Siostrzenica miała mieć na imię Laura i tak rajdowiec się uwinął z widoczną wprawą.


---



Siedzieli przy jednym stoliku. Starszy, enigmatyczny ważniak z dzielnicy Schultzów. Ted Schultz głowa całego schultzowego świata. Steve “White Hand” Clandey główny zabójca Teda i spec od mokrej roboty schultzowego dominium. Dziki, jedna z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd detroidzkiej Ligi. No i ona. Blondynka w świetnie dobranym kostiumie biurowym wciąż jeszcze dość nowa w mieście by mieć nazwisko porównywalnie z kimkolwiek z tych czterech mężczyzn. A mimo to z tej czteroosobowej grupki tylko jeden nie spotkał jej wcześniej choć nie była pewna czy czegoś nie słyszał. Choćby od Steve’a.

Początkowo rozmowa była zdominowana przez dwóch starszych panów siedzących przy stole. Była jakby kontynuacją żarcików zaczętych przy ladzie. Blue miała okazję dzięki temu przyjrzeć się każdemu z nich. Ted Schultz wydawał się na pozór sympatycznym, przemiłym staruszkiem o manierach emerytowanego szefa korporacji. Zwłaszcza w tym lokalu pasowało to jak ulał. I mogło być zwodniczo zabójcze. Jeśli do kogoś nie przemówiłaby grupka ochroniarzy czy swoją nienachalną milczącą obecnością jednak nie dało się ich przegapić. Razem z ochroniarzami Starszego i Steve’a tworzyli wyraźny bufor strefy dla VIPów. Mogła też przemówić aura władzy i potęgi jaką zdawał się promieniować ten starszy pan i co już wyraźnie przeczyłu żarcikom o ciastach czy narzekaniu na zawodników z jakiegoś meczu. Starszy pan ale ruchy miał płynne, oszczędne i zdecydowane. Spojrzenie Teda Schultza można było wziąć za serdeczne i uprzejmę. Ale gdy się nie miało pojęcia kim ten facet jest. Gdy się zaś wiedziało to pogłoski o jego zdecydowanych, brutalnych czy wręcz okrutnych decyzjach sprawiała, że facet nie musiał ani mówić głośno ani wzmacniać wypowiedzi wulgaryzmami. A i tak było wiadomo, że jest ważny, że ma władzę, i że mówi śmiertelnie poważnie i tego samego wymaga od rozmówcy.

Widziała też gazetę leżącą na stole jaką dotąd czytał czy przeglądał Ted. Była nieprzyzwoicie biała, cała, nie podarta, nie poplamiona, nie z pożółkłymi stronami no w ogóle wyglądała jak świeża nowa gazeta a nie jak te ogryzki z dawnych czasów jakie się uchowały do dzisiaj. Musiała być nowa bo sądząc po nagłówku była to nowojorska “Prawda”. Jak bardzo nowa to widać było po dacie. Przez te balowanie nie była do końca pewna jaki jest dziś dzień ale data na gazecie całkiem nieźle pasowała do “dzisiaj”. Chyba. Ale jeśli dzisiaj była ta data jaka widniała na gazecie to Ted czytał dzisiejszą gazetę. Z Nowego Jorku. I miał tą gazetę dzisiejszego ranka. No chyba, że to była wczorajsza data ale jeśli nawet to i tak dostarczenie jej inaczej niż pocztą lotniczą mogło budzić zdumienie. Przecież Nowy Jork nie był za rogiem.

A co do poczty lotniczej to widziała akurat na tytułowej stronie jakieś śmigłowce. W locie. Wyglądały jak jakieś wycięte z jakiegoś filmu czy zdjęcia sprzed wojny. Wrak śmigłowca czy samolotu zdarzał się rzadziej niż samochodu, o wiele rzadziej ale jednak się zdarzał. Ale latający samolot czy śmigłowiec? No w Vegas był jeden czy dwa zdatne do lotu. Ale poza tym to ciężko było usłyszeć coś o latających sprzęcie a raczej coś wiarygodnego nie mówiąc już by coś takiego zobaczyć na własne oczy. Tytuł nagłówka jednak był o lataniu. “NYA ZNÓW W PRZESTWORZACH”. Pod ostrym kątem i prawie do góry nogami nie czytało się Julii zbyt wygodnie zwłaszcza starając się nie być zbyt nachalną w tym czytaniu. Początek artykułu jednak był pogrubionym tekstem więc dała radę przeczytać ale potem druk robił się zbyt drobny by próbować tej sztuki.

“Dziś w nocy, z naszej lotniczej bazy odleci oddział specjalny morskich pszczółek który dołączy do oddziału wydzielonego pułkownika “Bombera” Harrisona znanego nam z działań w “Outpost 26” w Pasie Wschodnim. Nasi dzielni żołnierze będą prowadzić misję pokojową na odległej placówce na północy kraju. Fenomenem jest odlot a nie wyjazd naszych żołnierzy. Dzięki wspólnemu wysiłkowi całego społeczeństwa już wcześniej dzięki trafnym decyzjom naszego prezydenta Collinsa udało się doprowadzić do stanu używalności kilka maszyn a następne są w trakcie remontu. Ta misja jest wyjątkowa bo to pierwsza misja tak dalekiego zasięgu w której zostaną użyte nasze siły lotnicze.”



- A przy okazji Ted. - powiedział w końcu Starszy gdy już można było odnieść wrażenie, że poza przywitaniem się dwójka gości jest tylko do robienia dobrego ale milczącego wrażenia. Chociaż White Hand też praktycznie się nie odzywał. A jednak Blue miała wrażenie, że przypominał rozwalonego leniwie tygrysa obserwującego przyprowadzone na wybieg kozy. Dzikiego zżerała niecierpliwość. Chciał zapalić by wyjął paczkę papierosów ale gdy Ted i Starszy na moment przerwali rozmowę i spojrzeli na niego zgodnie schował paczkę fajek z powrotem do kieszeni. Siedział więc niecierpliwią się i usilnie próbując udawać, że się nie niecierpliwi co wychodziło mu raczej słabo.

- Dziś rano Dziki i panna Blue przyjechali do mnie z bardzo interesującą propozycją. - Starszy wskazał na swoich porannych gości siedzących obecnie obok niego. - Mnie ich pomysł wydał się bardzo perspektywiczny i stosunek zysków do strat jest po prostu fenomenalny. - Starszy przetarł szlak i przygotował grunt swoją rekomendacją. Ale do tego się nie ograniczył. - Panna Blue reprezentuje naszych znajomych z Vegas. - dodał starszy pan wskazując na ubraną w biznesowy kostium młodą kobietę o blond włosach.

- Tak? A których? - Ted spojrzał na młodą kobietę z odcieniem uprzejmego zainteresowania.

- Z Faustów. - odpowiedział Starszy. Użył nazwiska choć krótki kontekst brzmiał oficjalnie i z ksywą Blue nie umiejscawiał jej w konkretnym miejscu w hierarchii poza tym, że ich reprezentowała. Brzmiało też jakby między rodziną Schultzów a z tymi w Vegas były powiązania. Choć Blue nie wiedziała między którymi i jakie ich mogły łączyć relacje. Jednak Vegas było powszechnym eksporterem prochów tak samo jak Detroit samochodów więc wymiana między tymi dwoma środkami cywilizacji nie dziwiła nikogo kto choć trochę był w temacie lub chociaż pomieszkał trochę w którymś z tych miast.

- Z Faustów. - Ted odpowiedział enigmatycznie i skinął głową przez co nie było wiadomo jak i z czym kojarzy te nazwisko. Starszy albo dawał jej właśnie jakieś fory albo ją elegancko wtapiał. - Dobrze, to w takim razie niech mówi jak to wygląda ten perspektywiczny projekt z fenomenalnym bilansem zysków strat. I niech od razu poda jaki kapitał początkowy musiałbym w to włożyć i jaki ona ma w tym interes. - starszy pan wygodnie rozsiadł się opierając się oparcie kanapy jakby szykował się na solidne przedstawienie faktów.




Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; nieprzyjemnie.




Nico DuClare, Alice Savage i San Marino



Peter coś mówił. Śmiał się, cieszył, złapał nagle za kibić swoją już żonę i wyrzucił ją wysoko w górę jakby była małą piłeczką a nie dorosłą kobietą. Ten szczery i niekontrolowany wybuch spodobał się runnerowej gawiedzi bo przywitali go z aplauzem. Pazur tak pewnie jak wyrzucił Emily do góry tak i pewnie ją złapał ponownie gdy grawitacja zaczęła ściągać ją na dół. No i coś mówił. Że się cieszy, że to niesamowite, że Emi jest niesamowita, że nie ściemniała, że nie wystawiła go do wiatru i jeszcze coś o obrączkach. Nie był pewny rozmiaru i robił na oko. Z granatu. Jakiś stary, rozebrał go i w środku coś tam było ale musiał przerobić i wygładzić by weszło, dlatego takie niezgrabne wyszło ale potem coś wymyśli, znajdzie ładniejsze no i będzie miał rozmiar i się zrobi, wszystko się zrobi, teraz już wszystko będzie dobrze jak już są razem to dadzą radę. Cokolwiek będzie to dadzą radę. Petera chyba poniosły emocje bo gadał w zdenerwowaniu jakby trema i stres dopiero teraz mu wyłaziły na wierzch w tym gadaniu. Gadał tak chaotycznie i gęsto jak nigdy wcześniej. Nawet jak szefowi składał raport i musiał się nagadać to mówił jakoś zwięźlej i bardziej to było poukładane. Teraz zaś gadał jakby mu ślina coś przyniosła na język to to właśnie mówił.

Guido dla odmiany mówił jak na niego całkiem mało. Jasne jak to Guido. Przybrał pozę starszego brata i tego fajnego gościa za jaką uwielbiała go większość jego bandy i chciała się trzymać właśnie z nim i być taki jak on a jak nie to chociaż za nim podążać. Więc nadal umiał znaleźć w locie ripostę na żarciki i docinki, obejmował się i podawał rękę z członkami bandy, śmiał się, żartował ale poza tym niewiele mówił. Cieszył się. Cieszył się szczęściem, tak rzadkim i tak skąpionym w tym świecie. Więc Guido najwięcej się uśmiechał. Uśmiechał się tym rzadkim, promiennym uśmiechem gdy naprawdę coś przeżywał i to coś sprawiało mu prawdziwą radość. Nie jak się szczerzył gdy się zgrywał robiąc kawał, gdy się szczerzył złośliwie plując kły z błyskami zimnej stali w oczach, gdy się wyśmiewał z przeciwnika szczerząc się szyderczo tylko właśnie uśmiech zdawał mu się być szczery, przyjazny i nie schodzący mu z twarzy.

Guido skierował się do drugiej pary nowożeńców. Przez jeden krótki błysk oczu spojrzenia szefa mafii i podporucznika Pazurów skrzyżowały się. I dla Alice i dla Emily było jasne, że ci dwaj nadal się nie trawią. Wyglądali jak para wilków alfa w jednym stadzie stojących jeden naprzeciw drugiego. Spojrzenie jednego automatycznie traktowane było jak wyzwanie przyjmowane równie automatycznie przez drugiego. W jednym stadzie na dłuższą metę nie mogło być dwóch tak silnych liderów. Jeden musiał odejść w ten czy inny sposób. Te stado z racji barw i tradycji miało już swojego lidera o czarnej grzywie więc ten drugi był na zdecydowanie słabszej pozycji. A mimo to było w nim coś takiego, że sam czarny lider wilczego stada widział w nim konkurenta i zagrożenie. I jedno i drugie chętnie by się pozbył. Alice wyczuwała, że sytuacja miała miejsce podobnie jak na relacji Guido i Viper. Viper miała silną pozycję w stadzie ale póki jawnie nie rzucała wyzwania Guido i nie łamała reguł gry potrafili ze sobą współpracować płynnie dość długo. Nix jednak nie był Runnerem i nie miał zamiaru nim zostać. Z dumą nosił i mundur i naszywkę pociętej pazurami tarczy na rękawie. I co wiedziała Emily czuł, że musiał ustąpić w nocy Guido ale bynajmniej nie czuł się od niego gorszy. Był z innej bajki niż Guido i jego Runnerzy. I wcale nie chciał być z ich bajki. Wolał napisać swoją. Razem z nią. Ona jednak była Runnerem i Mówcą. Przy obecnych tendencjach ci dwaj zostawieni sami sobie na ograniczonym rewirze w końcu musieli doprowadzić do wzajemnego konfliktu. Przy możliwościach i umiejętnościach każdego z nich były realne szanse, że cało wyjdzie z takiego konfliktu tylko jeden lub żaden. Chyba, że pojawiłyby się inne tendencje, czynniki i okoliczności. Jak teraz, w tej chwili, tu na środku chebańskiego mostu.

Guido wyciągnął rekę do Nixa składając mu gratulacje. Nix przyjął uścisk dłoni. Też złożył gratulacje, obydwaj uściskali się całkiem szczerze i radośnie. Potem była wymiana, Nix zaczął składać gratulacje Alice a Guido Czaszce. Znaleźli się w centrum uwagi bo w końcu byli w centrum uwagi chyba każdego. Otoczyły ich roześmiane i rozradowane twarze w większości w skórzanych kurtkach na grzbiecie.

- Alice powodzenia wam życzę. Szczęścia i zdrowia. Nie wiem jak ty to robisz ale jakoś dajesz radę. Z nim i w ogóle. Chyba jesteś z nim szczęśliwa. Nie wiem jak. Ale wiesz, jak ci pasuje to niech wam się wiedzie. I wiesz jakby coś ci robił to przyjdź i powiedz. Ja tam go nadal nie lubię ale ty to co innego. Jakbyś miała ochotę by ktoś go trzasnął po gębie to się nie bój, jego tam pewnie u was nikt nie ruszy ale ja mogę i to bardzo chętnie. Ale to tak mówię. Wiesz, fajnie by wam się udało. I w ogóle. Nie wiem co mam powiedzieć. Głupoty pewnie gadam. - Nix składał życzenia Alice. Złapał ją w objęcia jak ukochaną siostrę i mówił. Kiwał głową w stronę stojącego obok szefa Runnerów wcale się nie przejmując, że on może to usłyszeć. Też mówił jak brat który nie lubi męża siostry i chętnie by go ze schodów spuścił ale jednak ze względu na nią mu to odpuści. Ale jednak z cichą nadzieją, że kiedyś może jednak będzie okazja do spuszczenia go z tych schodów.

- Czacha nie wiem co ty widzisz w tym Śmieszku. Ale widocznie to widzisz czego ja nie widzę. U nas jest mnóstwo świetnego towaru więc wiesz Czacha jakbyś chciała to korzystaj. Jakby co to ty jesteś od nas a nie on. - szef mafii uśmiechnął się wskazując lekko głową na otaczających ich tłumek Runnerów. O “świetnym towarze” mówił na tyle bezczelnie jednoznacznie, że równie dobrze mogło chodzić o koks, wódę, fury jak i inne zamienniki Ślicznego. - Ale muszę ci przyznać jedno. Zaskoczyłaś mnie. Już miałem temu zgredowi pokazać sztuczkę z papierosem jak temu żołnierzykowi. - zaśmiał się chrapliwie Guido pstrykając petem. Wcześniej gdy tak pstryknął innym petem po chwili padł strzał przy bucie nowojorskiego kapitana. Teraz pet poleciał mniej więcej w stronę “nowojorskiego” brzegu ale tym razem żaden strzał nie padł. - Ale dałaś czadu Czacha. Naprawdę dałaś Czadu. To było kozackie. - przyznał Guido coraz mocniej kiwając głową jakby zgadzał się sam ze sobą. - Wiem, że to nie wynagrodzi tego co zrobiłaś. Ale chciałbym okazać ci swoją wdzięczność w tych ubogich i skromnych warunkach. I dam ci prezent. - powiedział i pod koniec już mówił jak zazwyczaj gdy zaczynał swój show. Teraz też zgromadzeni Runnerzy i tak podskakujący już z radości i euforii na moment jakby się ucieszyli. Guido wskazał na Billy Bob kurczowo przyklejonego prawie w tym tłoku do schwytanej i obitej kapral Nowojorczyków.

- Chodź no tu Anitko. - Guido zaprosił gestem wskazaną dwójkę i młody Runner posłusznie wyskoczył z tłumu trochę pchając a trochę ciągnąć Swager ze sobą. Guido położył dłoń na barku jeńca i zaczął ją obchodzić dookoła. - Wiesz czemu taka zwykła kapral jest taka ważna? Czemu tak za nią latają? Czemu tak udają, że to taki zwykły kapral? Czemu ona sama tak udaje? - Guido zatrzymał się za kapral i położył jej drugą dłoń na drugim ramieniu. Ale, że był od niej wyższy to nadal widać było mu twarz. Kapral szarpnęła się desperacko.

- Zamknij się! - krzyknęła rozpaczliwie przez już nieźle napuchnięte i pocięte kastetem wargi. Jednak ze skrępowanymi nadgarstkami, trzymającym ją wciąż młodzikiem i szefem gangu nie miała szans. Guido roześmiał się rozbawiony postawą kobiety z Nowego Jorku. W ogóle wydawał się mieć wyśmienity humor.

- Bo to jest córeczka tatusia. - Anita znów próbowała się wyszarpać i zakrzyczeć Guido ale wyszło jej podobnie jak poprzednim razem. - Bardzo ważnego tatusia. - kapral wydawała się być na skraju histerii widząc do czego zmierza szef bandy. Szarpała się jak dzika kotka złapana na smycz i Billy Bob który przejął na siebie lwią część szarpaniny miał wyraźne trudności by ją utrzymać. Jego wątłość by nie rzec cherlawość pewnie wcale mu nie pomagały w tym zadaniu. Oddawał się mu jednak z pełnym zaangażowaniem gdy szef był tuż obok. Za to reszta bandy dała się ponieść widowisku i z przyjemnością i niecierpliwością oczekiwała wielkiego finału jake naszykował szef. Też płonęła już w nich ciekawość widząc jak schwytany jeniec broni się przed ujawnieniem jego tajemnicy.

- To jest córeczka samego “Bombera” Harrisona. Ich szefa który nimi tu zarządza. Prawda Anitko? - wyjawił wreszcie Guido patrząc prosto na Czachę. Dopiero na końcu gdy zapytał pewnie nie czekając na odpowiedź spojrzał na schwytanego jeńca. Zaś kapral jakby dla odmiany zamarła w bezruchu. Gdy padło nazwisko wyglądało wyglądała jak sflaczały balon z którego nagle uszło powietrze.

- N-ni-nie… Nieprawda… Jestem Anita Swager kapral NYA, numer… - czarnowłosa kobieta w mundurze choć wyglądała na złamaną próbowała z uporem powtarzać to co zwykle ale tym razem brzmiało to słabo i raczej jak ktoś widział jej własny kontrast emocji jakie zaprezentowała nie mógł raczej dać się nabrać, że z tą Anitą i kapralem, tylko zwykłym kapralem, to tak cała prawda jeśli cokolwiek. Ją samą zagłuszył szybko szyderczy śmiech runnerowej bandy. Oni na pewno jej już w to nie wierzyli.

- I to jest mój prezent dla ciebie Czacha. Daję ci ją. Zrób z nią co uważasz. Chcesz to im ją oddaj a chcesz to ją sobie zatrzymaj. - Guido stanął tak, że jednej strony trzymał dłoń na ramieniu kaprala a drugą na ramieniu szamanki jakby je sobie przedstawiał. Kobieta w mundurze z napuchniętą twarzą, świeżymi rozcięciami na wargach, policzkach i łuku brwiowym stała naprzeciwko kobiety w białej sukience która rano większość tych rozcięć jej uczyniła. Teraz jednak kapral zdawała się jednak przede wszystkim przytłoczona tym, że jej tajemnica wyszła na jaw. Billy Bob z wyraźną satysfakcją wyciągnął rękę w stronę Czachy by przekazać jej sznurek. Uśmiech zamarł mu na wargach gdy usłyszał odchodzącego w stronę Brzytewki Guido. - Billy Bob twoje zadanie się nie zmienia, zmienia się osoba dla której pilnujesz ale nie której pilnujesz. - młodzik skrzywił się nagle jakby odkrył, że Hegemon, szef mutantów z ich strefy w Det, jest jego ojcem.

Po chwili przerwy związanej z przekazaniem jeńca zabawa, gratulacje, okrzyki, życzenia znów zaczęły żyć własnym życiem. Nowożeńców chyba chciał dotknąć, porozmawiać, życzyć im czy coś dać chyba każdy. Jedną z pierwszych osób był Tony. Składał gratulacje i swojej pierwszej przybranej córce i tej drugiej którą poznał kilka godzin temu a przed chwilą poprowadził ją do nieistniejącego ołtarza na środku mostu w osadzie gdzie nie pałano do nich miłością do ślubu którego udzielał im kapłan Armii z którą się od kilku dni wyrzynali z wzajemnością a sakramentu udzielił im kapłan który pewnie wolałby im prędzej udzielić ostatniego namaszczenia niż ślubu. A jednak. A jednak wbrew wszystkiemu udało im się.

Tony też porozmawiał i z panami młodymi. Z Guido który teraz był jego zięciem i z Nixem dla którego był nie tylko dowódcą ale i mentorem i wzorem do naśladowania. I świeżo przybranym ojcem jego żony. Nix wciąż nazywał go szefem i okazywał pełną szacunku rezerwę związaną z pozycją i autorytetem olbrzymiego Pazura. Tony zwracał się do niego chcąc mu dodać otuchy i to chyba działało bo Nix jak zwykle przy szefie z jednej strony do razu się spinał by wypaść jak najlepiej a z drugiej wszelkie pochwały czy dobre słowo szefa potrafiło go wręcz uskrzydlić. Guido zaś nadal nazywał Tony’ego “staruszkiem” drwiąc sobie z czołobitności jaką jego zdaniem okazywał mu Nix. Sama rozmowa między ojcem a zięciem była taka jaką między innymi można by oczekiwać po młodym mężczyźnie ktoremu udało się wyrwać córeczkę spod opieki surowego i silnego ojca nawykłego do spławiania kolejnych amantów. Obydwaj jednak wydawali się być upojeni chwilą i szczęściem więc gdy się nie skupiał ktoś na “staruszkowaniu” jakie uskuteczniał Guido to właściwie było jak to na ślubach być powinno między ojcami a zięciami.

W tym wszystkim trochę pogubiły się druhny. Kręciły się co prawda w pobliżu par młodych ale tłum ich rozdzielał, łączył, znów rozdzielał i znów łączył. Same się odłączały lub podłączały tak samo jak chyba każdy w tym hałaśliwym zamieszaniu. Boomer wydawała się przytłoczona tymi wszystkimi twarzami, okrzykami i hałasem. Najczęściej trzymała się blisko Czachy i Nixa pewnie ze względu na Nixa przy którym czuła się chyba bezpieczniej. Tweety natomiast miała swoje pięć minut. Darła się, śmiała, chichrała chyba z każdym i pewnie nikomu nie zapomniała przypomnieć, że jest druhną. Ona też przypomniała o tradycji rzucania welonów przez panny młode. Nie zapomniała też, że druhny też mogą łapać welon ani o tym głośno przypomnieć.

Byli też Bliźniacy i Taylor. Taylor z racji obydwu rąk na temblakach obściskał obydwie panny symbolicznie. Nie mówił też za dużo ale jak rzadko kiedy uśmiechał się a Alice nie pamiętała by się z czegoś śmiał jak nikt kawału czy żartu nie powiedział. Nixa od niechcenia trzepnął temblakiem w bok. Dopiero z Guido postał chwilę dłużej i porozmawiali we dwóch choć ani jeden ani drugi wylewny nie był to jednak widać było wspólne dzielenie się radością. Bliźniacy dla odmiany mimo, że kuśtykali w swoich pobandażowanych rękach i nogach to byli bezczelni, hałaśliwi, roześmiani jak zwykle. Najbeczelniej na świece wycałowali w biały dzeń z języczkiem na oczach jednego a potem drugiego pana młodego najpierw jedną a potem drugą pannę młodą. I choć Guido miał silne rozwinięty terytorializm a Nix za nimi nie przepadał to obydwaj uwinęli się tak szybko, z taką swadą i humorem, że wszyscy chyba odbierali jako kolejny ich numer tak bardzo dla nich charakterystyczny z tą bezczelną żywiołowością jaka była wręcz ich firmowym znakiem rozpoznawczym. Lenin też nie zapomniał o swojej kumpeli. Jako prezent wręczył jej runnerową, wyćwiekowaną skórzaną kurtkę z wieloma naszywkami dzięki którym mogła wyglądać jak pełnoprawny Runner.

Gdzieś przy barierce mostu stała trójka stróżów prawa. W większości milczeli. Do strzelaniny nie doszło, szanse, że wybuchnie znacznie zmalały a mundurowi z gwiazdą w klapie niezbyt czuli się związani z tym całym rozbawionym i rozwrzeszczanym tłumem tuż obok. Nowojorczycy gdy zaczęła się ta impreza na środku mostu dali znać, że wracają na swój brzegi i naprawdę tam wrócili. Stali lub siedzieli teraz przy swojej terenówce. Szeryf nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Próbował wytargować ustępstwo ze strony Runnerów by odzyskać swoich ludzi zabranych przez nich zimą. Przez gambit tej czarnowłosej panny młodej jaki wywarł wrażenie na kapelanie Nowojorczyków nic z tego nie wyszło. Co dalej z tym Runnerzy zrobią nie było wiadome. Teraz skakali, wrzeszczeli i składali parom młodym życzenia i tendencja była coraz bardziej ku eskalacji hałasu i imprezy. Trójka stróżów prawa wobec dwóch czy trzech tuzinów gangerów prezentowała się dość mikro.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 05-06-2017 o 20:45.
Pipboy79 jest offline  
Stary 11-06-2017, 02:06   #572
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
-To takie wzruszające, mam nadzizieję że ma pan paczkę chusteczek- Mruknęła Nico do Daltona głosem pełnym entuzjazmu jak audiobook z kodeksem postępowania administracyjnego po czym wyciągnęła kawałek jerky z kieszeni i odgryzła sobie kęs - Hmm ale to już nowy zwrot akcji - skomentowała po chwili nową informację
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 18-07-2017, 01:19   #573
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

W innym miejscu i innym czasie, w kompletnie innym świecie - tym nieznającym Pustkowi i chaosu ciągłej walki o przetrwanie - wydarzenie pokroju ślubu nie stanowiło czegoś wyjątkowego. Codziennie zawierano ich tysiące, drugie tylko kończyło się para podpisów na papierach rozwodowych. Zwykłe, prozaiczne czynności… tak było kiedyś, nim z nieba spadły bomby, zmieniając Ziemię w krainę opromienioną nie blaskiem elektrycznych świateł, a radami. Gdzie miast muzyki lecącej z radia, człowiek wsłuchiwał się w miarowe tykanie licznika Geigera, zaś każdy spacer kończył się potykaniem o czyjeś szczątki. Zniszczenie, degradacja i korozja… jeśli patrzyły się powierzchownie. Ich świat nie składał się jednak tylko z kości, ruin i wojny. Wciąż żyli na nim ludzie i jak to ludzie - uparcie trwali pomimo przeciwności losu. Zmieniali się, adaptowali do nowych warunków. Odzierano ich ze współczucia oraz całej gamy odczuć uważanych teraz za słabość, lecz mimo otaczającego ich szaleństwa i koszmaru jakim oddychali na co dzień, wciąż gdzieś głęboko w środku nosili okruch dobra. Pragnęli spokoju, szczęścia i rozpaczliwie chwytali te ulotne, efemeryczne momenty, gdy do łask powracał stary porządek - ten przedwojenny, poprawny. Dobry, radosny i niosący nadzieję… jakże inny od codziennej samotności, wyobcowania oraz nieufności przez którą ludzie obarczeni bagażem doświadczeń odsuwali się od siebie pełni obaw, zapominając jakim cudownym aspektem życia jest bliskość, a co za tym idzie miłość. Ona jednak nie poddawała się, była również cierpliwa i wyrozumiała. Przychodziła niezapowiedziana, w chwili jakieś człowiek najmniej się spodziewał.

Detroicki mafioso i Anioł Miłosierdzia - połączenie z pozoru niemające prawa bytu, fantasmagoria… stająca się prawdą wraz z paroma słowami, poprzedzającymi przekazanie obrączek. Wzruszenie odbierało Alice głos, zamykając wiecznie gadające usta skuteczniej od knebla. Nie odrywała wzroku od Guido, uśmiechając się przez łzy. Cholerny, przeklęty Kłaczek, jej mąż. Ktoś kto pokazał zagubionej skamielinie z niejasną przeszłością, że i w nowej rzeczywistości zwykły dzień może być wspaniały jeśli dzieli się go z najbliższymi. Okazało się, że miłość wciąż istnieje i ma się dobrze, sprawiając że nieufne, podejrzliwe oraz ostrożne ze wszech miar dusze uczyły się sobie ufać, choć tak bardzo bały się to uczynić. Teraz, stojąc ramię w ramię, trzymając się za ręce i obejmując, nie bały się niczego, bo miały siebie. Do tego otaczała ich rodzina, przyjaciele. Roześmiane, krnąbrne i mało karne jednostki w skórzanych kurtkach, a także te spokojniejsze w mundurach Pazurów. Życzenia mieszały się z wybuchami radości nie podszytej złośliwą uciechą z czynienia krzywdy bliźniemu, lecz współdzielenia czegoś jasnego, dobrego. Niesiona falą entuzjazmu lekarka kiwała głową i przyjmowała gratulacje, śmiała się z żartów, czując jak z każdym klepnięciem w ramię unosi się coraz wyżej. W końcu porwana przez Petera, rozdzieliła się z ukochanym, słuchając gorączkowego słowotoku tego pierwszego. Parsknęła przez nos słysząc zapewnienia o chęci pomocy w pacyfikacji brykającego męża. O tak, w razie potrzeby podporucznik bardzo chętnie ustawi go do pionu, choćby pięścią. Drugi pan młody również nie pozostawał dłużny, a wymienione między nimi spojrzenia jasno wskazywały, że wciąż najchętniej poszliby na noże.

“Spokój… przede wszystkim spokój. Jeden problem, potem następny, nic pospiesznie i nie w takiej chwili” - pod rudą kopułą przewinęła się prosta myśl, drobna pierś uniosła się, a potem opadła w uspokajającym oddechu. Pośpiech rodził nieuwagę, ta zaś miast niwelować kłopoty niestety je mnożyła. Na wszystko przychodził czas i miejsce, szkoda tylko, że tego pierwszego mieli jak na lekarstwo. Czarne chmury zakotłowały się gdzieś ponad mostem, nie zbliżały się jednak, ot tkwiły raptem w okolicy, manifestując zbliżający się natłok sterów oraz obowiązków samą swą obecnością… lecz wciąż mieli parę minut dla siebie.
Lawirując pomiędzy tłumem, lekarka weszła na kolizyjną z Kłaczkiem, wpadając na niego i z automatu obejmując ramionami w pasie.
- Winszuję zdolności organizacyjnych - powiedziała, a pomiędzy piegami rozsiadła się szczera radość - Wybacz, ale muszę spytać. Jak udało ci się zorganizować obrączki pośrodku regularnej wojny i to w tak krótkim czasie?

- Pytam się ciebie skąd masz welon czy kwiaty?
- Guido sparodiował swój zaczepny ton który nie sparodiowany nie był ani przyjemny ani przyjazny. Ale teraz będąc cieniem i karykaturą samego siebie jednak dawał się odebrać jako żart. - Po prostu zorganizowałem. - roześmiał się, wzruszając nonszalancko ramionami. Spojrzał zarówno na swoją improwizowaną obrączkę jak i na swojej żony. - Widziałaś jakie zajebiste? Lepsze niż tamten Śmieszek wykombinował, nie? - nie mógł chyba sobie darować by nie podkreślić swojej przewagi nad Nixem choćby na tym obrączkowym polu.

- Kwiaty zebrałam na łące, a welony są dziełem Boomer. Prawda że urocze? Prawie tak urocze jak ty… i jakie pomysłowe! Idealny przykład adaptacji oraz kreatywnego myślenia przy wysoce ograniczonych środkach. Prawdę powiedziawszy wedle tradycji, a także przyjętych konwenansów, welon może założyć tylko dziewica… taka niebrana na żądanie - wyszczerzyła się, zadzierając rudą łepetynę ku górze i stając na palcach - Ze względu na mało standardową sytuację dało się przymknąć oko na ów detal jako drobną nieścisłość. Poza tym Boomer tak się starała, z dobrego serca i własnej inicjatywy poświęciła czas. Sczytem opryskliwości oraz nietaktu byłaby odmowa przyjęcia prezentu w tym wypadku - odpowiedziała z rozbrajającą szczerością aby pokazać, że to nie takie trudne i wcale nie boli. Uśmiechnęła się przy tym pogodnie, zaś jej dłonie wślizgnęły się pod gangerową kurtkę, korzystając z wydzielanego przez drugie ciało ciepła. Temperatura na zewnątrz, mimo dziennej pory, nie rozpieszczała. Przy dalszej części opadły jej ramiona, choć miękkie kolana ledwo dawały rade utrzymać półtora metra piegowatych kłopotów w pionie. Nie mógł odpuścić, co na swój sposób było cholernie rozczulające - Kochanie nie każdy niestety może być równie zaradnym, pomysłowym oraz ze wszech miar uzdolnionym mężczyzną jak ty. Do tego zabawnym, z klasą i stylem. Inteligentnym, bystrym… ciężko byłoby znaleźć drugiego takiego jak ty. A Nix... nie jego wina, że nie wychował się w Det, tylko gdzieś w prowincjonalnej dziurze i brak mu luzu. Za mało pali, pewnie jakby więcej jarał to by dawał na luz.

Guido roześmiał się całkiem szczerze i wesoło gdy usłyszał od żony dlaczego drugi pan młody jest tak nieudany.
- Masz rację nie każdy jest z Det i dlatego jak ktoś jest z Det jest taki zajebisty! - pokiwał głową z wciąż rozweselonym wyrazem twarzy. Na wcześniejsze wymienione elementy składowe zakończonej właśnie ceremonii kiwał głową choć najwyraźniej nie miał ochoty wnikać w temat. - A jakby tylko dziewice miały się hajtać to ludzkość nie dotrwałaby do tej wojny by sobie na łby te wszystkie bomby spuszczać i mieć ten syf co teraz wokół. - uśmiechnął się ironicznie wodząc ręką dookoła. Akurat na środku mostu była całkiem ładna panorama na okoliczne budynki.

Uwielbiała, gdy się tak uśmiechał - szczerze, serdecznie. Bez tego wystudiowanego chłodu w gestach i nie przez zęby. Lekarka zadzierała głowę do góry, nie potrafiąc oderwać od niego oczu. Mąż… miała męża. Nie chłopaka, szefa, czy przyjaciele z bonusami. Męża, takiego prawdziwego, zaobrączkowanego. Czuła się, jakby opróżniła na hejnał butelkę tequili, miała ochotę skakać i krzyczeć z radości, ograniczyła się jednak do przyklejenia do Guido, wodząc wzrokiem po jego twarzy. Gdyby pół roku wcześniej ktoś powiedział jej, że stanie na moście pośrodku regularnej wojny i powie przysięgę mafiozowi z Miasta Szaleńców, kazałby delikwentowi pilnie zasięgnąć porady psychiatrycznej. Przy fragmencie o dziewicach parsknęła przez nos, kręcąc z rozbawieniem rudą łepetyną, a rozanielony uśmiech się poszerzył.
- Logiczne i zrozumiałe… gdyby trzymać się zasady, że znajomość zaczyna się od spaceru, randki w kinie, albo restauracji, a dopiero potem przechodzi do bliższego, bardziej dosłownego docierania… i bez podejrzanych dodatków w drinkach - zrobiła niewinną minę, mrugając szybko parę razy. Wzmocniła uściska ramion wokół jego pasa, opierając brodę gdzieś dwie piąstki powyżej pępka Runnera. To wystarczyło, by przegnać atakujący z premedytacja, wiosenny chłód.
- Różnie się w życiu układa, początki bywają trudne i skomplikowane, mimo tego jednak zawsze warto… dać szansę, bo z pozoru niepasujących połączeń może wyjść coś dobrego i pięknego. Spójrz na nas... ty wiadomo. Ja zaś nie jestem z Det, dziwnie gadam, gubię się, nie znam na porządnych, prawilnie osiedlowych aktywnościach. Same kłopoty - uśmiechnęła się ciepło, choć w zielonych oczach przelała się kropla czarnego atramentu.
- Słyszałeś co Milly mówiła temu kapelanowi. Nie musiała stawać w niczyjej obronie, zwłaszcza, że sama dostała pozwolenie i przyzwolenie na zawarcie związku małżeńskiego. Ksiądz mógł zirytować się jej gadaniem, zacząć również jej robić problemy i w efekcie odesłać z kwitkiem. Mimo tego zaryzykowała… wiesz o co mnie prosiła, żebym obiecała przed przysięgą? - zrobiła znaczącą pauzę, unosząc wymownie rude brwi do góry - Abym dbała i była dla ciebie dobra. Nie zrobiła krzywdy i nie przysparzała smutków. Może naczytała się Kinga i chodzi wystrojona w mobilny cmentarz dla zwierząt, pije, sprawia wrażenie oschłej furiatki, wysoce nadużywającej słów uważanych za wulgarne... od samego początku jednak stała za nami murem. Widziałeś co umie, ten aspekt parapsychiczny, czy paranormalny: widzenie przeszłości, rozmowy z duchami… nie było jej zimą przy pierwszej rozmowie z Daltonem, a wiedziała co się stało. Duchy maja wielką moc… dużo jednak za to płaci. Wczoraj w nocy - zagryzła wargi, sapiąc lekko przez nos - Konwulsje przedśmiertne są dość specyficzne, różnią się od zwykłego ataku padaczki, nieważne jednak. Chodzi o clue. Sens, podsumowanie… Miłość to dość specyficzny stan, a ona kocha Petera. Daj mu szansę. On nie chce podburzać twojego autorytetu, ani nic z tych rzeczy. Widziałam jak rozbraja trzech ludzi, a dał ci się obić jak szczeniak, nie szuka zwady. Jesteśmy rodziną, niestety mimo najszczerszych i najgorętszych pragnień nia zostaniemy. Cała czwórka - sprecyzowała, akcentując wypowiedź puknięciem brodą w czarna koszulkę gangera.
- Sytuacja jest napięta i jątrzy się… nie musi tak być. Prócz ciebie ciężko o ideał. Przyznaję… Nix nie jest z Det, lecz i ludzie spoza niego mogą być w porządku, nawet jak są rudzi - parsknęła, szybko jednak wróciła do powagi - Zejdź z niego nie dlatego że cię o to proszę, ale dla Milly. Żeby któregoś paskudnego dnia przez wasze zatargi nie zrobić z niej ponownie wdowy. Każdy z nas zasługuje na szczęście, a ona już dość wycierpiała, abyśmy i my dokładali jej kolejny krzyż na kark. - ściszyła głos i stanęła na palcach, nie chcąc rozsiewać zbędnych plotek, gdy ludzie słuchali. - Widziałam co zrobili ci, którzy ją ścigają… kąpałyśmy się razem przed wyjściem. Torturowano ją, zdzierano żywcem skórę, przypalano. Teraz jest z nami. Nowy początek. Proszę Kochanie… nie mówię, że macie wspólnie chodzić z Nixem na ryby czy coś. Wypicie wspólnie piwa, krótka rozmowa bez mordowania wzrokiem… takie tam, podstawy. Dziś jest wyjątkowy dzień, dobry moment… żeby zrobić im prezent ślubny, choć bardziej Milly - między piegami ponownie pojawił się uśmiech.

Guido, szef, przyjaciel, opiekun, partner a teraz i mąż patrzył z uśmiechem na rudowłosą zonę przystrojoną białym welonem kompletującym się z bielą sukienki. Uśmiechał się, kiwał głową gdy mówiła o starych czasach, zwyczajach, tak kompletnie różnych od obecnych, że właśnie były niezłym tematem do żartów i kpin. Przynajmniej dla niefrasobliwych zdawałoby się gangerów o militarnych korzeniach z Detroit. Jednak w miarę gdy przekierowywała się rozmowa na Nixa i poprawę stosunków między nim a Guido uśmiech tężał aż w końcu zmienił się w niewyraźny uśmieszek. Temat Nixa najwyraźniej dalej nie należał do ulubionych ani najprzyjemniej się kojarzących czarnowłosemu gangerowi. Oparł się w końcu o balustradę mostu i pociągnął do siebie żonę tak, że mogła usiąść na jednym jego udzie z nogami między jego nogami. Guido wysłuchał co ma do powiedzenia, pokiwał głową i wyjął z kieszeni swoją srebrną, elegancką papierośnicę z tymi nienaturalnie w tych czasach papierosami które wyglądały całkiem często złudnie podobnie do dawnych papierosów a czasem nawet naprawdę były to przedwojenne papierosy.
- No Brzytewka. - westchnął Guido otwierając wieczko papierośnicy i częstując żonę papierosem. Poczekał aż weźmie po czym sam sięgnął po białą pałeczkę dla siebie. - No spójrz na niego. - wskazał dopiero co wyjętym papierosem na najemnika w mundurze. - Widzisz? Jest cały. I zobacz. Fika sobie jak mu się podoba. Fika z naszą Czachą. I nic mu nie jest. Jest cały. No sama zobacz. Nikt go nie rusza. - wskazał tym razem brodą bo chował z powrotem papierośnicę do kieszeni kurtki. W zdominowanym przez skórzane kurtki towarzystwie na moście osoby które były w czymkolwiek innym rzucały się aż nadto w oczy. Wśród runnerowego towarzystwa były to dwie panny młode ubrane na biało. Boomer i Rewers ubrani w kamuflażowe mundury. No i właśnie Nix. Ten kontrast między czernią kurtek a innymi barwami bił prawie po oczach. Była co prawda grupka szeryfa z ich mundurami ale oni trzymali wyraźną rezerwę tak w zachowaniu jak i odległości jakby otaczała ich niewidzialna bariera. Nie dało się więc przegapić, że Nix choć na pewno nie lubiany przez szefa Runnerów poruszał się obecnie wśród Runnerów całkiem swobodnie. Sądząc z tonu jaki przyjął Guido uważał już to za spore ustępstwo ze swojej strony. W końcu facet który go wkurzał fikał mu radośnie przed oczami. I nic.
- O Czachę się nie martw. Ona jest z nami. Z nim czy bez niego. - wzruszył ramionami zapatrzony w drugą parę nowożeńców. - Ale nie bój się. Nie sprzątnę Śmieszka ani nie będę kazał go sprzątnąć. No chyba, że zacznie nas rolować. Albo jej. No to wtedy sam sobie założy pętle na szyję. - spojrzał z góry w piegowatą twarz żony i uśmiechnął się lekko chyba chcąc ją uspokoić tym stwierdzeniem i obietnicą. - A to w nocy no wiesz, słyszałem trochę o Pazurach trochę mi świta co potrafią. Wczoraj w nocy też. Ale widać nie jest tępakiem. I skumał, że gdyby coś mi wyskoczył przeżyłby może z oddech, a może dwa. - rozłożył ręce w skórzanych rękawach kurtki i wracając przypalił Alice a potem sobie papierosa. Zaciągnął się pierwszym buchem i wydmuchał dym w niebo. Chwilę w nie patrzył i cmoknął z niezadowolenia. - Ale znowu go Czacha wtedy wybroniła. - przyznał niechętnie. Podrapał się po brodzie i z tej perspektywy Alice widziała jego szyję, grdykę i podgardle całkiem wyraźnie.
- No i jak mam z niego zejść? Słyszałaś jak on o mnie mówi? Przy moich ludziach? - głowa Guido skierowała się w dół i znów Alice mogła widzieć jego twarz. Patrzył na nią badawczo. - Ja coś mówię co robimy a ten się wcina i wymądrza. Przy moich ludziach! - w oczach Guido pojawiły się niebezpieczne iskierki złości a usta zwęziły w zawziętą kreskę. - Zobacz na swojego starszego. To jakiś ważniak i to ważniejszy od Śmieszka. W końcu jest jego szefem a nie na odwrót. I on tak do mnie nie mówi. Okazuje szacunek. Nie wiem co tam sobie pomyśli po cichu i obgada mnie za plecami. Ale jak do mnie mówi i przy moich ludziach okazuje mi szacunek. A Śmieszek? Wymądrza się, podkopuje to co ja mówię! Jakby wiedział lepiej! - syknął ze złością mąż do żony siedzącej mu na udzie. Po chwili spojrzał na tłumek na moście i bez trudu wyłowił podmiot rozmowy. Poruszył ze złości nozdrzami widząc go szczęśliwego, rozbawionego w towarzystwie drugiej kobiety ubranej na biało.
- Może i się zna. Może i wie lepiej. Może ja jestem głupi. Ale do cholery niech tak nie mówi do mnie i to przy moich ludziach. Bo mnie kurwa szlag od razu trafia. - wycedził przez zęby, posyłając błyskawice złości w rozbawionego najemnika. Milczał chwilę i z wolna zaciągnął się papierosem. Tytoń rozżarzył się od głębokiego zaciągnięcia się. Palacz przetrzymał chwilę dym a potem wolno wypuścił go dysząc niczym smok. Opuścił wzrok na twarz Alice i dla odmiany uśmiechnął się łagodnie.
- Wkurza mnie ten typ. Ale masz rację Alice. To wyjątkowy dzień. I my, Czacha i nawet ten cały Śmieszek zasługuje na dzień dobroci. Więc co proponujesz bym teraz z nim zrobił? Bo jak on tak dalej będzie ja dotąd to od serca ci mówię Alice ja go nie zdzierżę. W końcu przegnie pałę. - zapytał Guido chyba pierwszy raz pytając ją o zdanie w kwestii jak powinien postąpić a jaka kompletnie nie zależała od specjalności czy umiejętności rudowłosej lekarki. Gdy nie trzeba było wybrać celu dla całej bandy a zwyczajnie postąpić z kimś indywidualnie co zazwyczaj rozstrzygał sam i to w mgnieniu oka albo po krótkiej rozmowie.

Dziewczyna paliła w ciszy, słuchając i kiwając głową. Co pewien czas się uśmiechała, by po chwili pozwolić trosce zamieszkać w zielonych oczach. Obejmowała Runnera jednym ramieniem, opierając się o niego z zadartą do góry głową. Przypomniała sobie słowa Milly do kapelana, te dotyczące grzechów Diabła. Kłaczek nie był żadnym czartem, gdyby nim był Nix już dawno leżałby gdzieś na dnie rzeki, choć z drugiej strony niewinny również nie był… ale za to cierpliwy ponad przyjęte ogólnie pojęcie, przyczepione przez społeczeństwo do słowa “ganger”
- Porozmawiaj z nim. - rzuciła cicho, zaciągając się z werwą. Wypuściła dym, wydmuchując go na bok i podjęła wątek - Tutaj, teraz. Bez ludzi, bez świadków. Mogę robić za mediatora, jeśli chcesz. Wiesz… jemu też odrobinę… cóż, próbowałam przemówić do rozsądku, jeszcze przed ślubem. Jesteście cholernie podobni. Silni i wytrwali. Jednostki dominujące, lecz i takie mogą się dogadać. Nie jest głupi, wie że teraz jesteśmy w pakiecie i zależy mu na Milly. Musiał się podłożyć i to go ubodło… taka męska, zraniona duma, a to że zna specyfikacje sprzętu wojskowego? - parsknęła i przeniosła wzrok na łysego olbrzyma - Odebrał szkolenie Pazurów, poza tym uczył go tata. Zobaczysz, jeśli tylko będziesz chciał sam również opanujesz podobną wiedzę… o ile oczywiście pozwolisz tacie sobie w tym pomóc. Z drugiej strony Nix jest młody, niedoświadczony. Ma charyzmę, ale charyzma to nie wszystko. Nie umie porwać tłumów, podporządkowywać ich własnej wizji. Ukształtować, nadać kierunek wojennej machinie. Dowodzić dużą, mało karną grupą w warunkach wysoce ciężkich… jak to teraz po tej przeklętej wojnie. Cóż… myślę, że mam pomysł jak podejść do tematu. Przyprowadzę ci go, poczekaj tu - rozpogodziła się, łapiąc go za szyję i przyciskając usta do jego ust.

- Za mediatora? No coś ty Brzytewka sądzisz, że sobie z nim nie poradzę? Albo potrzebuję niańki? - Guido parsknął jakby w obawie, że ktoś mógłby pomyśleć, że w jakikolwiek sposób obawia się Nixa. Przemyślał jednak to co powiedziała rudowłosa lekarka i jego żona pokręcił trochę czarnowłosą głową, zmrużył oko i w końcu skinął głową. - Dobra. Przyprowadź go. - zgodził się w końcu wypuszczając ubrano na biało kobietę z objęć.

- Bardziej się obawiam, aby on nie skończył z trepanacją czaszki. Bądź grzeczny jak mnie nie będzie…. tak bardzo cie kocham - szepnęła, obejmując go na pożegnanie, jakby mieli się już nigdy nie zobaczyć. Z ciężkim sercem zwolniła chwyt, cofając się o krok, a potem kolejny. Dopiero po piątym dała radę obrócić się i przestać na niego patrzeć. Powinni korzystać z ostatnich minut wspólnej czasoprzestrzeni, nacieszyć się sobą nim wojna znów ich rozdzieli. Miast tego Savage wykonywała podejrzane akrobacje, lawirując między dwoma mężczyznami na których jej zależało.

Guido pomachał wesoło swojej żonie.
- Spoko, będę tu i poczekam na ciebie. - powiedział uspokajająco widząc jak Alice ociąga się przed odejściem jakie sama zaproponowała.

Gdzieś pod gardłem czuła napór zimnych ,kościstych paluchów sumienia, dławiących na podobieństwo garoty. Gdyby Guido dowiedział się jak zakończyło się niesienie pomocy przez Petera dwie noce wstecz, szanse na pogodzenie ich obydwu równałyby się całkowitemu zeru. Westchnęła, przebierając szybko nogami, aby wejść na kolizyjną z Pazurem, a gdy znalazła się tuż obok, przywołała na twarz pogodny uśmiech.
- Mogłabym cię prosić na chwilę, Pete? - spytała, wyciągając zapraszająco rękę.

- No pewnie. Emi, Alice mnie na chwilę porywa. - rzucił wesoło młody Pazur najpierw do jednej a potem do drugiej panny młodej. - Co się stało? - zapytał Nix gdy dał się prowadzić przez tłumek rozbawionych Runnerów.

“Co się stało”... niby proste pytanie, lecz odpowiedź na nie należała do tych skomplikowanych. Dziewczyna wzmocniła nacisk na dłoni Pazura, holując go w stronę czekającego cierpliwie Runnera, przypatrującego się im parą wilczych oczu spod grzywki barwy smoły. Obawiała się tej rozmowy, reakcji dwóch indywiduów… tak różnych ale równocześnie podobnych do siebie. Zbyt podobnych, choć obaj bronili się rękami i nogami przed dostrzeżeniem owego faktu.
- Pamiętasz naszą konwersację sprzed domu? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, po czym rozwinęła wątek - Tę zaraz przed przygotowaniami do ślubu. Jemu też się przed chwilą dostało po uszach. Zrozumiał parę kwestii… ot choćby fakt, iż zeszłej nocy mu się podłożyłeś i dałeś obić żeby rozładować sytuację i nie doszło do mordu. On to wie, szanuje twoje umiejętności. Chciałabym, abyście pogadali ze sobą. Obaj. Tutaj i dziś. Jesteśmy teraz rodziną, taką prawdziwą. Dla dobra nas wszystkich nie możemy się gryźć i… pamiętaj, że jest człowiekiem, nie tylko kurtką, dobrze? Milly go lubi, ja też… znaczy nie jest aż tak zły, przewrotny i beznadziejnie agresywny jak uważasz. Nie szanujesz go, uważasz za gorszego, bo jest kryminalistą i nie mów że jest inaczej. Widać to w sposobie w jaki rozmawiacie przy ludziach. Można coś zaproponować, pokazywać alternatywę i wykazywać sie wiedzą jaką bezsprzecznie posiadasz… bez podkopywania autorytetu. Spójrz jak rozmawia z nim tata, a między nimi to dopiero jest przepaść merytoryczna... nie o tym jednak. Byliście z Milly w samochodzie… Kłaczek walczył na Froncie, na szpicy operacji Wyłom. Tata z nim współpracował parę lat temu. On i jego ludzie wjechali na kilkadziesiąt kilometrów wgłąb pozycji Maszyn, parę godzin po wybuchu bomby atomowej. Wykonali zadanie, mimo tego, że dowództwo dało ciała i… wpisali ich w straty wojenne, spuszczając na karki ładunek nuklearny. Zmobilizował ludzi, ruszyli i zrobili co trzeba. Do domu wróciły trzy ledwo żywe osoby… z całego oddziału i do tej pory odczuwają reperkusje. Może i Runner nie jest wart szacunku, ale weteran frontowy już tak. Nic nie jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka, a okładka potrafi zmylić co do treści książki - zadarła do góry głowę, łowiąc spojrzenie rozmówcy, wiszące wysoko ponad rudą czupryną. Posłała mu pokrzepiający uśmiech i wspólnie pokonali ostatnie metry, podczas których Savage układała w myślach harmonogram tego, co zamierza powiedzieć. Przez ostatnią dobę próbowała urobić ich obu, na osobności tłumaczyć i rozmawiać, aż do tej chwili. Odkładana konfrontacja wreszcie nadeszła, mieli jedną szansę… żeby przestać na siebie warczeć i roić pretensje. Pogadać od serca, wyjaśnić nieporozumienia.

Zatrzymali się, a ona stanęła między parą agresorów, wciąż ściskając dłoń najemnika. Drugą ujęła rękę Runnera i przywołała na twarz uśmiech. Przyklejony do piegowatej twarzy grymas pozostawał uprzejmy, choć pod nim lekarka szalała z niepokoju i stresu, co przekładało się na przyspieszone bicie serca, obijające się boleśnie o wewnętrzną stronę klatki piersiowej.
- Jesteście inteligentnymi, charyzmatycznymi, pomysłowymi i zdolnymi mężczyznami. Wiele was różni i równie dużo łączy, mimo kompletnie ambiwalentnego postrzega stanu rzeczy… sprzecznego z waszymi wewnętrznymi odczuciami. - zaczęła, dzieląc uwagę po równi między te wilcze i niebieskie oczy - Spójrzcie wokół, otacza nas wystarczająco wielu wrogów, abyśmy nie musieli szukać ich wśród swoich szeregów, to nielogiczne. Więcej zdziałamy współpracą oraz dbaniem o siebie, niż utarczkami albo szukaniem płaszczyzn do pokazania własnej wyższości czy to ze względu na status - zamilkła, spoglądając na Guido. Zaraz jednak kontynuowała, przenosząc wzrok na Nixa - Czy ze względu na posiadana wiedzę techniczną. Pochodzimy z różnych światów, lecz mimo tego wciąż pozostajemy ludźmi - posiadamy więc aparat mowy oraz w toku ewolucji wykształciliśmy zdolność porozumiewania werbalnego. Różnimy się, wychowywaliśmy się w różnych miejscach, warunkach i czasach… ale co z tego? Nikt nie jest alfą i omegą - chodzącym, wszystkowiedzącym ideałem, niezdolnym do popełniania błędów. Coś co dla jednego jest oczywistą oczywistością, dla drugiego pozostaje czarną magią. Życie tak jest skonstruowane, że różnimy się i przez to uzupełniamy, wystarczy chcieć to zauważyć. Możemy się od siebie wiele nauczyć, ot choćby znaczenia słowa “seraficzny” w sposób przystępny i przyjazny - posłała Pazurowi wymowne spojrzenie, po czym wróciła do obserwacji Guido

- Wy możecie się wiele od siebie nauczyć, tylko dajcie sobie szansę. Dziś jest wyjątkowy dzień dla całej naszej czwórki. Nowy początek, nowe życie i masa zmian, a nie wszystkie negatywne. Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że teraźniejszy świat nie składa się tylko z ruin i kości, choć na tamten moment nie potrafiłam dostrzec niczego więcej poza tym, co przez wojnę rasa ludzka straciła. Inny mądry człowiek lubi zaś powtarzać, aby nie myśleć o przeszkodach, tylko patrzeć na rozwiązania. Nikt nie rodzi się by być Jezusem z Nazaretu, ale każdy może zostać Szymonem z Cyranei, gdy więc czujemy na barkach ciężar, warto rozejrzeć się z kim go dzielimy. Współpraca bardzo ułatwia niesienie brzemienia… a mamy wojnę do wygrania. Póki to nie nastąpi szanse na powrót do normalnego życia i założenie rodziny równają się zeru. Bezpiecznego, spokojnego domu, gdzie nie trzeba żyć z cieniem pościgu na karku, ani zakładać kolejnych masek celem ukrycia tego kim się jest. - zamilkła na moment, obracając twarz w stronę majaczącej po drugiej stronie mostu figury w bieli. - Zarówno Milly jak i ja nie chcemy patrzeć jak skaczecie sobie do oczu, bo kochamy was obu i o obu się martwimy, wymiennie. Teraz jesteśmy rodziną, jakkolwiek abstrakcyjnie ów zwrot nie brzmi.

W pierwszej chwili najemnik ciągnięty za rękę przez niższą pannę młodą wydawał się być przede wszystkim upojony szczęściem i radosną atmosferą zabawy po ceremonii ślubnej. W miarę jednak jak Alice mówiła i jednocześnie oparty o barierkę mostu cel tego spaceru wciąż palący papierosa był bardziej widoczny tym radość zastępowała miejsca ponuremu grymasowi nieukrywanej niechęci. Nix nie przerywał jednak, czasem wzruszył ramionam czasem pokiwał głową ale nie przerywał monologowi Alice. W miarę jak się zbliżali, krok po kroku do Guido coraz wyraźniej było widać jak ci dwaj coraz częścią mierzą się spojrzeniem. Zdecydowanie tak samo nieprzychylnym. Żaden jednak nie odezwał się póki Brzytewka mówiła najpierw do jednego a potem gdy się zatrzymali i stała się jednocześnie żywym łącznikiem i izolatorem między nimi. Przestali na siebie spoglądać spod byka, gdy mówiła o drugiej pannie młodej najpierw jeden a potem drugi przekierował spojrzenie na sylwetkę w bieli tak bardzo rzucającą się w oczy w pstrokatym tłumie na moście. Popatrzyli na rozbawionych gangerów, na wodę za barierką, na swoje buty, co jakiś czas na Alice ale na siebie nawzajem jakoś spojrzeć nie mogli.

- To ty byłeś tymi “Ridersami” podczas “Wyłomu”? - Nix w końcu zdecydował się zagadnąć pierwszy i choć w głosie nadal dało się słyszeć całe morze rezerwy to ton chociaż z bardzo dużym przymrużeniem oka miał szansę ujść za neutralny.

- Nie byliśmy żadnymi Ridersami. Byliśmy i jesteśmy Runnerami. I Runnerami zdechniemy! - Guido chyba starał się nie syczeć i nie warczeć ale nie do końca mu wyszło. Zdarzenie z przeszłości nie było miłe i budziło jego złość i niechęć. Teraz też gdy jeszcze pytał o to ktoś kogo najchętniej pewnie by się pozbył na dobre ostatniej nocy nie był w stanie zdobyć się na neutralny ton.

- Mieliśmy symulację. Manewry. Taką grę terenową. I tam zmotoryzowana grupa na przedzie była oznaczona jako Ridersi. - Pazur zaciął wargi w wąską kreskę gdy usłyszał odpowiedź czarnowłosego mafioza i odwrócił wzrok ku drugiej sylwetce w bieli. Jednak mimo, że złość poruszała mu nozdrzami wrócił spojrzeniem do mafioza i starał się wyjaśnić skąd taka rozbieżność.

- My nie byliśmy tam na żadnych manewrach i grach. Byliśmy tam naprawdę. I naprawdę stamtąd wróciliśmy. I to dzięki sobie! A nie wam! - Guido zaciągnął się gwałtownie papierosem i patrzył gdzieś poza barierkę na chebańską rzekę. Dopiero na koniec wskazał oskarżycielsko na Pazura gdy dawna uraza znów w nim odżyła.

- Mnie tam wtedy nie było. - Nix spojrzał na Alice słysząc opór Runnera. Potem znów na niego spojrzał ale ten zdążył odwrócić głowę w bok i znowu wpatrywał się z zawzięciem w rzekę i równie zawzięcie palił papierosa.

- Olać to. - Guido pokręcił głowa i rzucił papierosa za barierki. Odwrócił się do najemnika i spojrzał na niego wyzywająco. - Wkurzasz mnie Śmieszek. - zaczął jakby zamierzał w końcu wygarnąć Nixowi co go boli i drażni.

- Nie nazywaj mnie tak! - Nix w końcu podniósł głos też zdenerwowany całym tym godzeniem się. - Jestem Nix! - syknął wyzywająco do mafioza.

- Rozwal dla mnie te kutry to ci wymyślę coś innego. - wycedził Guido przez zaciśnięte zęby.

- Rozwalę! Ale nie dla ciebie. - Pazur zrewanżował się podobnym tonem.

- Heh! A dla kogo? - mafiozo prychnął ironicznie patrząc podobnie ironicznym wzrokiem na najemnika. Ten chwilę zawahał się jakby zastanawiał się czy kontynuować ten spór czy wątek. Wreszcie spojrzał znów na głębię mostu na białą sylwetkę wśród rozbawionego tłumu.

- Dla niej. - powiedział wskazując brodą na Emily. Guido też spojrzał i przygryzł nieco wargę. Chwilę obydwaj milczeli wpatrzeni w postać drugiej panny młodej.

Guido w końcu spojrzał na tą bliższą, która trzymała go za rękę. Głowa na chwile odwróciła mu się znowu w stronę rzeki.
- No i zajebiście. - pokiwał w końcu głową z dość neutralnym tonem. Na tyle neutralnym, że Pazur spojrzał na niego ze zdziwieniem. Czekał na jakieś rozwinięcie ale Guido przedłużał milczenie. - Wkurzasz mnie Śmieszku. - Guido w końcu znów spojrzał na Pazura. Powtórzył to samo co na początku. Ale tym razem brzmiało jakoś inaczej. Nie jak jawne wyzwanie czy początek kłótni. - Podobno znasz się na paru rzeczach. Jak starszy Brzytewki czy co. - powiedział brunet patrząc w napięciu na Pazura. Ten wzruszył ramionami i po chwili wahania potwierdził ruchem głowy. - No i zajebiście. Jak następnym razem ja coś mówię. To kurwa ja coś mówię. Jasne? A masz coś do powiedzenia. To masz to kurwa powiedzieć mi. Jasne? Nie fikaj mi i to ma moim kurwa podwórku bo mnie szlag trafia! Jasne? A jak mnie szlag trafia to wtedy wokół dzieją się złe rzeczy. Jasne? - Guido w końcu wywalił kawę na ławę jak widzi dalsze relacje między sobą a Pazurem. Ten chwilę milczał i obaj wpatrywali się w siebie intensywnie.

- Jasne. Ale jestem Nix. A nie Śmieszek. Jasne? I nie podnoś więcej na mnie ręki. Ani na Emi. Bo ci ją upierdolę. Jasne? - teraz Nix wycelował palec w mafioza i ten zacisnął usta w wąską linię. Nastąpiła chwila napiętego milczenia.

- No i zajebiście. - kiwnął w końcu głową Guido, puścił dłoń Alice i wyciągnął ją w stronę Nixa. Ten też puścił jej dłoń i obydwaj panowie młodzi podali sobie ręce.

Szeroki uśmiech na twarzy Savage mówił więcej, niż tysiąc słów. Spoglądała to na jednego, to na drugiego delikwenta, a radość rozsadzała ją od środka. Udało się! Wreszcie się dogadali! Znaczy mieli progres. Znaleźli nić porozumienia między sobą, odłożyli na bok niechęć i podziały. Porozmawiali jak na dwóch dorosłych facetów zmuszonych do życia w jednym miejscu i czasie przystało. Poczekała aż cofną ręce kończąc symboliczny gest zgody, po czym wyciągnęła ramiona, obejmując ich obu jednocześnie. Po końcu języka skakało co prawda pytanie, czy nie dało się tak sprawy załatwić od razu, lecz zmilczała taktownie, ciesząc się z tego, co wreszcie udało się osiągnąć. Może rzeczywiście wyskoczą kiedyś obaj na symboliczne piwo do baru, nie teraz oczywiście. Za jakiś czas, gdy wojna dobiegnie końca, a oni przeżyją. Drobne ciało przeszedł zimny dreszcz, lecz lekarka szybko zepchnęła czarne myśli daleko poza zasięg rejestracji systemu. Uda się, będzie dobrze. Musiała w to wierzyć. Wiara ponoć czyniła cuda.
- Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę - miast wątpliwości postawiła na pogodę ducha, szczerząc się po wariacku - Razem się uda, zobaczycie. Dziękuję, że zechcieliście spróbować, widzicie? Nie było tak źle.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 21-07-2017, 14:31   #574
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację

San Marino spodziewała się wszystkiego: nagłej śmierci, załamania pogody, końca fajek i zmiany Bliźniaków w parę mnichów… jednak prezentu od szefa nie spodziewała się w ogóle. Zwłaszcza takiego żywego i cennego. Patrzyła wpierw oniemiała na córkę ich głównego oponenta od Nowojorów - pobitą, związaną i zdaną na jej łaskę. Jej zapłata za pomoc, chociaż nie dla gambli gadała, tylko dlatego że było trzeba. No i klecha ją wkurwił.
- Mówca nie wie co powiedzieć - zająknęła się, stając przed Guido i gapiąc się na niego zmieszana - Nie trzeba było… to cenny jeniec, może się przydać jakby te sztywniaki zaczęły coś knuć… dziękuję - pochyliła głowę, szybko myśląc co dalej. Najchętniej rozerwałaby głupiego mundurowego kaszalota na strzępy za zranienie Pete’a, ale to mijało się z celem. Bardzo powoli podniosła rękę i zawiesiła ją otwartą tuż przed twarzą wysokiego gangera.
- Mówca nie złożył Wilkowi życzeń na nowej drodze życia - wyszeptała spiętym głosem, dotykając czubkami palców jego czoła - Niech szczęście nigdy cię nie opuszcza, a Duchy dzielą się mądrością i prowadzą w godzinie próby, wskazując rozwiązania roztropne. - przesunęła palce na jego nos i usta, kciukiem drapiąc linię żuchwy. głos przeszedł w szept - Niech chłód i głód trzymają się od ciebie z daleka, a śmierć nadejdzie ze starości, gdy osiągniesz wszystko, czego zapragniesz. Odnajdź spokój ducha, a wrogowie niech zawsze będą o krok za tobą. Patrz śmiało w przyszłość i pamiętaj, że nie jesteś sam… bądź dla niej dobry, bo ona świata poza tobą nie widzi - uśmiechnęła się, zabierając rękę - Szef rozkazuje, Mówca słucha. Teraz i do końca.

Guido uśmiechał się tym swoim wesoło - bezczelnym uśmiechem gdy Czacha zaczęła składać mu życzenia. Jednak gdy jej dłoń zbliżyła się do jego twarzy chyba się zdziwił. Przestał się uśmiechać i spoważniał a wraz z nim jakoś jego nastrój jak zwykle rozlał się i na resztę gangu. Towarzystwo w skórzanych kurtkach , obwieszonych znaczkami, medalikami, naszywkami i piórami zaczęło milknąć. W miarę jak San Marino zaczęła udzielać własnego błogosławieństwa szefowi bandy robiło się jakoś tak ciszej i ciszej a cała ceremonia na szaleńcach z Det wywarła chyba nie mniejsze wrażenie niż przed chwilą co zakończony ślub. W końcu z jednej strony chodziło o szefa, o Guido, tego farciarza i gościa z którym chyba każdy z nich chciał się trzymać i za nim podążać. A z drugiej o szamankę. Nie jakąś ściemniarę i szarlatankę obwieszoną creepy stuffem tylko prawdziwego Mówcę i pomost z duchami jaka wczoraj w nocy naocznie pokazała swoją potęgę nawet jeśli ktoś z Runnerów nie był świadkiem innych jej numerów. Poza tym ona też wydawała się być w porządku i świetnie wpasowana w runenrowe stado. I teraz ta kobieta udzielała błogosławieństwa w imieniu duchów temu mężczyźnie. Może kogoś z zewnątrz mogło to nie ruszać czy wydawać się śmieszne. Ale dla Runnerów z Det było to jak najbardziej serio i traktowali to jak najbardziej na serio. I ruszało. Gdy szamanka oderwała dłoń od twarzy Guido ten się wreszcie znowu uśmiechnął. A nawet wyszczerzył.
- Hej słyszeliście!? - wydarł się jakby ktoś miał szansę nie usłyszeć albo nie zobaczyć całego błogosławieństwa. - Duchy są po naszej stronie! Z ich pomocą rozwalimy wszystko co nam stanie na drodze! - wydarł się uniesiony entuzjazmem szef bandy wyrzucając w triumfalnym i obiecującym zwycięstwo geście pięść w górę. Banda od razu podchwyciła ten entuzjazm który również rozlał się na nią i po niej mieszając się z wcześniejszą radością z okazji podwójnego ślubu. Radość spotęgowała się, pęczniejąc i buchając z gardeł, ust i uniesionych pięści. A Guido umiał dostrzec ten perfekcyjny moment w nastrojach swojego stada chwycić go i zmusić by podążał w wybranym przez siebie kierunku. Gdy rozległy się wiwaty, gdy rozległy się śmiechy i okrzyki i gdy wreszcie jak często zdarzało się to wcześniej zaczął powtarzać się refren. Ten który im przewodził łączył, wskazywał jasne cele, prowadził do walki i zwycięstwa. “Gu-ii-do, Guuiidoo” tłum w skórzanych kurtkach momentalnie podchwycił te krótkie, proste i tak dobrze znane każdemu z nich imię. Guido zaś nie dał się długo prosić.
- Tak jest! Zwyciężymy! Rozwalimy każdego! Duchy są z nami! I wiecie co wam powiem?! - czarnowłosy ganger podchwycił okrzyk a gdy na moment przerwał zaciekawieni ludzie w skórzanych, wyćwiekowanych kurtkach na chwilę przycichli czekając złaknieni na jego słowa. Na jego show, na kolejny numer jaki odstawi i za jakie go tak uwielbiali.
- Deathrace! - wrzasnął te jedne słowo tak bardzo wrosłe korzeniami w tradycje Miasta Szaleńców. Większość twarzy wyrażała zdziwienie. Przecież nie byli ani w Det ani nawet samochodów właściwie nie mieli. Jak rozrywać Wyścig bez samochodów? A do Deathrace potrzebne jeszcze były jakieś roboty do rozwalenia. - Tak jest nie pogięło mnie! Zrobimy Deathrace! Tu i teraz na tym zadupiu! Rozwalimy roboty! Rozwalimy je tym co mamy! - zdziwienie zaczęło się przeciągać i w tłum zaczynała się wdzierać niepewność. Runnerzy patrzyli to na siebie nawzajem to na rozgorączkowanego szefa. Jakie roboty? Gdzie? Są tu jakieś roboty w okolicy?
- Te kutry po które tu przyjechaliśmy! To są roboty! Tam nie ma żywych ludzi! Rozjebiemy je! Jak w DeathRace! Pierwszy Deathrace gdzie rozjebiemy pływające roboty i do cholery to właśnie my je rozjebiemy! Pójdzie szacun na całe Det bo w końcu jeszcze nikt nigdy nie rozjebał robotów na wodzie nie? A my właśnie je rozjebiemy! Mamy Czachę mamy duchy, mamy czołgi, mamy karabiny maszynowe, noże, kastety i bejsbole! Nic nas nie zatrzyma! Rozjebiemy je w drobny mak a potem wyprujemy z nich flaki! - zawył Guido znów unosząc pięść do góry tym razem jakby coś chwytał i miażdżył. Teraz sprawa była dla Runnerów jasna i gdy zrozumieli o co chodzi szefowi też dali się ponieść fali jego entuzjazmu. Kto by nie chciał zrobić czegoś tak szalonego, że nawet w Mieście Szaleńców by to zostało zaznaczone i zapamiętane?! A pływających robotów jeszcze nikt, nigdy nie widział bo by o tym na ulicach Det coś ktoś wiedział a nie wiedział i nie słyszał nikt. A jak nie słyszał to i nie rozwalał więc byliby pierwsi! To było coś! Coś za co warto walczyć! W powietrze nad mostem więc znów przeszły okrzyki triumfu, radości i entuzjazmu. Byli Runnerami! Byli Runnerami od Guido! Przewodził im Guido pobłogosławiony właśnie przez Czachę która miała moc od duchów! Co mogło pójść źle?! Co by nie poszło na pewno dadzą radę! Rozwalą i te pływające roboty i wszystko co im stanie na drodze!

Czacha bez czaszek stała przez całą przemowę za plecami gangera, próbując wyglądać poważnie i profesjonalnie, jak na zawodowego Mówcę przystało. Przykleiła do gęby zębaty, pewny siebie uśmiech, ćmiąc wyciągniętego ze stanika peta. W pewnym momencie jej wzrok padł na Męża, lód w oczach stopniał. Powoli do niej docierało, że należy do niej ,tak jak ona do niego. Już nie była sama. Miała jego, Wilka, Plamę, Bliźniaków, Lenina i pozostałych. Dobrze było być częścią stada. Została jednak jeszcze jedna rzecz do załatwienia. Usunęła się w tył, zostawiając szefa aby pławił się uwielbieniu i rozsiewał niezachwianą pewność siebie. Ona w tym czasie cofnęła się do szczyla w skórze i jeńca. Jeńca Mówcy. Stanęła przed nią, momentalnie zmieniając wyraz twarzy na furię. Szczerzyła się wrogo i warczała nisko, patrząc na Anitkę jak na coś co bardzo, ale to bardzo chce zrównać z ziemią.
- Słyszałaś Wilka? Jesteś mięsem do spopielenia. Twoje życie, dusza…oddech, krew płynąca w żyłach i strach mieszkający we flakach. Łzy, pot i ból. Już nie chronią cię rozkazy, należysz do Mówcy. - wycedziła z nienawiścią, ale i zadowoleniem. Dłoń z obrączką błyskawicznie wystrzeliła do przodu, łapiąc kapral na posiniaczoną twarz. Nie zrobiła tego delikatnie, paznokcie wbiły się w opuchniętą skórę, zmuszając do patrzenia na gangerkę.
- Jeżeli zacznie uciekać, możesz łamać jej kości, miażdżyć kończyny. Wybijać zęby i wyłupiać oczy. Na razie ma żyć. Życie nie równa się zdrowiu. - cedziła powoli, zwracając się do Billy’ego Boba, ale gapiąc się na prezent - Jeżeli zjebiesz glucie, to cię dopadnę i sprawie, że śmierć będzie ci się wydawać wybawieniem… ale i ona nie przyniesie ukojenia. Wyrwę twoją duszę ze Świata Popiołu i nakarmię nią upiory. Twoja agonia będzie trwać wiecznie. Nie skończy się nigdy, już ja o to zadbam, czaisz? - przy pytaniu obróciła pysk do młodszego gangera - Ale. Jak się spiszesz czeka cię nagroda. Gamble i szpej.I wstawię się za tobą u Duchów. Mówca umie się odwdzięczyć. Za wszystko - przy tym słowie zwolniła chwyt na twarzy, chwytając za skrępowane ręce. Bez ceregieli szarpnęła za palce prawej, mocno. Ze złością. Chrupnęły wyłamywane kości, a San Marino zwinęła pięść i jak poprzednio, posłała ją z całej siły w żołądek drugiej kobiety.
- Podniosłaś ten przeszczep na mojego mężczyznę! - wydarła się, poprawiając dla efektu kopem pod żebra - Mojego męża! - powtórzyła czynność - Jest z Mówcą, a Mówca jest z nim! Jeszcze kurwa raz! Jeden włos mu z tej ślicznej głowy spadnie! Zajebię! Rozkurwię na kawałki! Rozwieszę bebechy na płocie! Uchlastam łeb i wyjebie do szamba gdzie jego miejsce! Daj mi kurwa tylko pretekst, jedziesz! Zapierdolę cię i rozpruję od pizdy po ryj, jak jeszcze chociaż na niego krzywo spojrzysz! - wydarła się. Po wybuchy wyprostowała się i rozejrzała po zebranym tłumie w skórach. Splunęła w bok i wróciła do szyderczego półuśmiechu, gapiąc się z góry na efekt pracy.
- Może Plama cię opchnie po rozsądnej cenie to wrócisz do starego - przeszła na szept i przeturlała fajka z prawego kącika ust do lewego - O ile wcześniej nie wkurwisz nikogo od nas. Mnie na przykład. Widziałaś co się wczoraj stało z waszym kapitanem. Dopadnę cię na odległość. Pilnuj jej Billy Bob, będzie fikać połam nogi - na koniec zwróciła się do młodego, rzucając mu ostatni suczy wzrok znad ramienia.

Agresywna przemoc ze strony szamanki zostały powitanie chyba z zaskoczeniem przez okolicznych widzów. Ale, że w większości byli Runnerami czyli osobami nawykłymi i do agresji i przemocy to i szybko przeszło to w aplauz dla widowiska gdzie jedna focza okładała drugą. I było fajnie bo w końcu ta swojska okładała jakąś obcą i do tego we wrogim mundurze. Jednak aplauzu nieco przygasł gdy zwykła przemoc i znęcanie się nad jeńcem zostały przemieszane ze światem duchów i groźbą ich wmieszania się w sprawę. Przeciętny Runner wiedział, że duchy lepiej mieć po swojej stronie czyli szamana który jest do nich pomostem też. Sama zaś kapral Nowojorczyków wydawała się najpierw przybita i obojętna tym, że jej tajemnica wyszła na jaw, potem w oczach zapłonęła złość i bunt gdy San Marino przeszła do gróźb i rękoczynów by wreszcie zostać zdominowanym przez ból i strach. Czy jednak było to chwilowe czy trwałe tego nawet szamanka nie była pewna. Ostatecznie nic nie powiedziała. Wodziła wzrokiem ku szamance, czasem po Nixie gdy wskazywała na niego, czasem na Guido albo Billy Bob. Ale głównie na swojej oprawczyni. Ale choć jęczała gdy trafiały ją ciosy, wrzasnęła gdy wyłamała jej palce, syknęła gdy paznokcie wbiły się w ciało to jednak nie odezwała się ani słowem. Sprawiała wrażenie silnej i zdeterminowanej osoby. W tej chwili jej temperament wydawał się być utemperowany przez szamankę. Tylko właśnie nie było wiadome czy to trwały efekt.

Show nożowniczki dobiegło końca, ręce splamiła krew. Parę czerwonych kropel spadło na rękawy narzuty którą miała na sobie, ale miała to w dupie. Z wysoko podniesioną głową i cynicznym uśmiechem zostawiła jeńca z młodym, a sama nie spiesząc się, skierowała kroki ku Peterowi. Powoli, stopa za stopą, ciągnęła w jego kierunku, mimo że najchętniej zerwałaby się do biegu i schowała w ramionach… żeby nie myśleć. Nie roztrząsać co właśnie zrobiła. Podobne zachowanie byłoby niestety słabością, a skoro zaczęła grać, nie wolno było wychodzić z roli. Szczerzyła się patrząc jak sylwetka w mundurze moro rośnie z każdym krokiem ale spojrzenie miała puste i smutne. Nie mówiąc nic wczepiła się w ostoję spokoju, złapała go za niesforne brązowe włosy i przyciągnęła głowę do twarzy. Znalazła jego zimne wargi i zaczęła je podgryzać, kusić, prosząc o więcej. Całowała rozpaczliwie jakby zaraz miał się odsunąć. Nie chcieć mieć z nią więcej do czynienia.
- Będą się bać… muszą się bać - wyszeptała kiedy przerwali żeby zaczerpnąć oddechu - Wtedy nic nie zrobią. Nie pozwolę im… nikomu… zrobić ci krzywdy.

San Marino mijała ludzi, w większości Runnerów. Teraz gdy skończyła swoją robotę nadal uśmiechali się do niej, klepali przyjacielsko po ramionach, wyciągali kciuki ku górze, gratulowali, mówili, że jest zajebista ale jednak jakoś czuła, że jest jakoś inaczej. Trochę jkby nie poklepywali ją a próbowali dotknąć jak żywy amulet na szczęście. Albo składali życzenia z myślą, że lepiej mieć Mówcę po swojej stronie. A może nie? Może jej się tylko zdawało?
Tylko Nixa była na pewno pewna. On się nic nie zmienił. Co prawda gdy nagle zjawiła się za nim i go pocałowała chyba był zaskoczony co wyczuła i w jego ruchach i niemrawości ust ale gdy już ją rozpoznał całował i trzymał pewnie i zachłannie jak zawsze.
- Nie, nie bój się, będzie dobrze! Zobaczysz ułoży nam się. Nie wiem jak ale jakoś się ułoży. No zobacz! - powiedział z przejęciem a na końcu prawie wykrzyknął radośnie łapiąc jej dłoń w swoją i unosząc do góry na wysokość ich twarzy. Na splecionych palcach widać było stalowe kółko obrączki. - Pobraliśmy się! Teraz już wszystko będzie dobrze, zobaczysz Emi! - roześmiał się radośnie jakby sam nie mógł uwierzyć, że wbrew wszystkiemu udało im się to. Gdy skończył się śmiać popatrzył na swoją żonę z uśmiechem. - I to dzięki tobie. Przekonałaś tego kapelana. I o rany to był kapelan! Prawdziwy wojskowy kapelan! - wyrzucił dłonie w górę a że wciąż miał je splecione z dłońmi żony jej ramiona też wystrzeliły w górę. Brzmiało jakby fakt, że ślubu udzielał wojskowy kapłan jakoś szczególnie cieszył Petera. - Ja… Ja nigdy nie myślałem… No wiesz… Że spotkam dziewczynę i się z nią ożenię. Myślałem, że to inny mają tyle farta a nie ja. Ale… No nie wiem. Ale właśnie jak chciałem… Jak dowiedziałem się, że oni mają kapelana… - spojrzał w stronę krańca mostu opanowanego przez NYA. - No wiesz. To z kapelanem to wyszedł taki wojskowy ślub. - powiedział w końcu znów patrząc w oczy Emily. - I to dzięki tobie - uśmiechnął się znowu i pogłaskał ją czule po policzku. Po tym geście znów ją pocałował. Zaczął delikatnie i czule ale pocałunek nabierał mocy w trakcie trwania i stawał się coraz bardziej chciwy i drapieżny. Gdy się oderwali od siebie Nix znowu spojrzał na swoją Emi.
- Emi! Pójdziesz ze mną? Muszę coś wysłać. Chodź. - powiedział nieskładnie i zaczął iść w stronę centrum mostu prowadząc ze sobą żonę. - Bo chciałbym wysłać do domu. Powiedzieć im. Że się ożeniłem. O! No powiem. I że jestem cały. I nie wiem co od ciebie napisać. Co byś chciała? Ha! I wiesz co? I powiem im jeszcze, że zostałem Pazurem! Oficerem! Bo mi nie wierzyli! Mówili mi, że mi się nie uda i że nie dam rady! Ale to nic, napiszę im o tobie. O nas. Chodź Emi. - Peterem musiały targać gwałtowne emocje bo co chwila słowa i pewnie myśli przeskakiwały mu z jednej myśli na kolejną. Kierował się ku centrum mostu gdzie stała grupka chebańskich stróżów prawa.

Peter tyle mówił, ciągle ruszał szczęką. Zamykał ją tylko wtedy, kiedy robił przerywnik żeby ją pocałować. Gadał i śmiał się, trochę bredził, ale był w tym tak uroczy, że San Marino udziel się jego nastrój. Może nie gadała, skupiając się na słuchaniu, ale miała wrażenie podobne do tego jakie ma się po wciągnięciu torby koksu. Kręciło się jej w głowie, nogi miała miękkie, a z twarzy nie schodził uśmiech. Cała ta radość, ciepło i bliskość cieszyły. Zapomniane, dawne echo przestało nim być. Nabrało ciała. Takiego w wojskowym mundurze maskującym. Nagły pomysł z listem ją zaskoczył. Peter mówił, że nie układało mu się z rodziną, dlatego wyjechał. A teraz chciał im coś wysyłać? Potwierdzenie że żyje i dowód jak bardzo się mylyli - to drugie rozumiała aż za dobrze.
- Napisać… do twojej rodziny? Słowa od Mówc.. ode mnie? - zamrugała robiąc zmieszaną minę. Żeby nabrać pewności siebie i tego co robi, mocniej objęła Pazura. Pomogło, mętlik w głowie od razu się rozproszył - Najchętniej bym im narysowała rękę ze środkowym palcem. Jak mogli w ciebie wątpić? Przecież rodzina powinna się wspierać, a nie podkładać nogi. Napisałabym im że z chęcią bym ich poznała tylko po to, żeby zobaczyć ich miny. - prychnęła, ale szybko się ogarnęła. Rozmawiała o rodzinie Petera. Jej Petera. Westchnęła - Nie… nie jestem w tym dobra Pete, w… w rodzinie. Trochę straciłam wprawę. Mam ciebie i to mi wystarczy, niczego innego mi do szczęścia nie potrzeba, tylko tego żebyś był. Ze mną, tutaj… to wystarczy… i co ty w ogóle mówisz? Dlaczego miałbyś się nie hajtnąć? - patrzyła na niego uważnie sprawdzając czy nie robi sobie jaj - Taka śliczna dupka, jak z plakatu. I zdolna. Odważna. Dobra, ciepła. Honorowa. Poukładana pod kopułą… nic tylko brać. - parsknęła, szczerząc się jak wariatka którą była - Napisz im, niech im gul stanie. Że jesteś oficerem Pazurów, u kogo skończyłeś szkolenie z wyróżnieniem. Może tylko nie wspominaj że twoja żona jest gangerem i rozmawia z duchami… wiesz co? - nagle zbystrzała, patrząc na drugą stronę brzegu - Ten fotograf, on tu jest i zna Plamę. Naślijmy ją na niego. Po zdjęcie… i tak narobił tyle, że… potem będziemy się martwić - wzruszyła ramionami, chociaż martwiła się o to. Jeżeli jej gęba trafi do gazety mogli ją rozpoznać i wrócić. Odszukać i chcieć znowu zakuć w kajdany… ale to potem. Teraz był czas radości - Niech zobaczą, że nie jestem garbata, ani kulawa, albo stara i parchata. Plama z tym fryzem dobrą robotę odwaliła… no i nawet się umyłam… niech zazdroszczą - spojrzała rozbawiona na męża, żeby nagle pochylić się i go pocałować.

Z młodego oficera Pazurów entuzjazm i radość zdawały się tryskać na wszystkie strony jak fontanna. Kiwał głową, śmiał się, trochę zmarszczył brwi gdy mówiła o rodzinie a gdy zatrzymała się by go pocałować też się zatrzymał i też ją pocałował ale gdy skończył nagle złapał ją za kibić i porzucił w górę jakby była małą dziewczynką a nie dorosłą kobietą.
- Zdjęcie! - krzyknął jakoś akurat jak panna młoda osiągnęła najwyższy punkt lotu. - No tak zdjęcie! - krzyknął znowu tym razem gdy ją łapał. Przechylił ją nieco i roześmiany tak ją przytrzymał. - Och Emi, jesteś genialna! Seraficzna! Kocham cię! - roześmiał się i pocałował ją rozognionymi ustami. - Chodź, zobaczysz, wszystko się uda! - powiedział gdy równie nagle zerwał się i pociągnął ją za sobą. Zmienił nieco kierunek marszu i gdy wyłowił z tłumu pstrykającego fotografię dziennikarza skierował się na niego. - Masz rację, zrobimy sobie zdjęcie! I je wyślemy! I zobaczysz powiem im. Jaką wspaniałą dziewczynę spotkałem. Jaką mądrą… ha! genialną! I śliczną. Zresztą na zdjęciu zobaczą sami! I się ożeniłem! I będzie świetnie! O! I zapasową patkę im wyślę! Patkę podporucznika! Zobaczysz Emi, wszystko się uda. A z dziewczynami wiesz. Dwa lata szkolenia to nie było kiedy. Czasem człowiek nie wiedział czy chce mu się srać czy nie. To gdzie tu jakieś śluby czy co. Ale mówię ci Emi jakbym wiedział, co mnie tu spotka i by cię tu spotkać trzeba by przejść jeszcze raz to bym poszedł! Od ręki! O, jest. Dzień dobry. Przepraszam, mógłbyś nam cyknąć fotkę? Chcielibyśmy ją wysłać rodzinie. No najlepiej dzisiaj. Teraz. Da się? - Nix obecnie mówił równie szybko jak chodził i bez chwili przerwy czy zwłoki najpierw mówił do swojej żony a [potem od razu przeszedł do rozmowy z wygolonym prawie na zero reporterem. Ten zaś przy panu młodym w kamuflażowym mundurze prezentował się raczej mizernie.

- Teraz? No pewnie, mogę wam cyknąć zdjęcie teraz ale to potem musiałbym wrócić do obozu i je wywołać. Mam jeszcze cyfrówkę ale to musielibyście mieć na co zgrać a w domu jakoś to odtworzyć. - powiedział reporter mówiąc dość ostrożnie jakby się obawiał reakcji państwa młodych. Rozczarowanie na twarzy Pazura było aż nadto widoczne.

- To nic nie dasz rady zrobić na teraz? - zapytał tonem jak dziecko któremu najpierw pokazano cukierka a potem go schowano ponownie.

- Mam polaroid. Ale no jakościowo to nie wychodzi najlepiej w porównaniu do prawdziwego aparatu. - powiedział Nowojorczyk schylając wygoloną głowę by pogrzebać w swojej torbie i po chwili wyjął z niej mały aparacik.

- Może być! Widzisz, Emi, mówiłem ci, że wszystko się uda! - werwa znów wstąpiła w rozpromienionego ponownie Pazura.

- No to się ustawcie. - uśmiechnął się reporter też chyba rozbawiony albo sytuacją albo reakcją pana młodego.

Entuzjazm Petra rozbrajał. Jakoś gdy ciągle powtarzał że wszystko się uda i będzie dobrze, nożowniczka nie umiała mu nie uwierzyć.
- A co miało się nie udać, jak ty się za to zabrałeś? - odwzajemniła uśmiech, patrząc czule na męża. Pociągnęła go pod barierkę mostu, żeby w tle nie znalazły się podejrzane osoby w jeszcze bardziej podejrzanych skórzanych kurtkach, ani ślady wojny, karabiny, klamki i nic, co psułoby magię chwili. Spokojny, cichy brzeg rzeki z zarysem zabudowań w tle - neutralny obraz bez niepotrzebnych elementów rozpraszających. Ustawiła się z boku najemnika, poprawiła włosy i welon. Wciągnęła brzuch, żeby wyjść jak najlepiej. Objęła go, kładąc mu głowę na piersi i patrząc z uśmiechem w obiektyw. Tak normalnie, bez złośliwych grymasów ani szczerzenia zębów. Z przodu wylądował bukiet.
- Kocham cię… wiesz o tym, no nie? Jestem twoja, a ty jesteś mój - szepnęła i zamrugała bo coś złośliwie wpadło jej do oczu. W bzdurnej bieli wyglądała jak zwykła, szczęśliwa kobieta razem z wybrankiem który w tej parze prezentował się groźniej przez wojskowy mundur. Żadnych noży, ani broni. Dwoje zakochanych ludzi na tle sennego miasteczka.

- Oczywiście. Ja też cię kocham. - uśmiechnął się czule mężczyzna w kamuflażowym mundurze i pocałował kobietę o czarnych włosach przystrojoną w kontrastującą z tym biel. Popatrzyli na siebie i moment na zdjęcia minął nie wiadomo kiedy.

- Mogę zrobić tylko trzy. - fotograf chrząknął po chwili milczenia i podszedł do nich z trzema kartonikami w dłoni. Podał je młodej parze. Były trzy. Ale w każdej Nowojorczyk zdołał uchwycić jeden ale niepowtarzalny moment. W pierwszym byli ujęci tak jak Emily sobie zaplanowała. Z dumnie wyprężonym Nixem i nią samą z głową złożoną na jego piersi. Prezentowali się razem elegancko i zgrabnie jak chyba w popularnej pozie nowożeńców. On silny i dumny ona śliczna i powabna. Drugie zdjęcie było w chwili pocałunku. Zbliżenie obejmowało prawie same głowy więc pocałunek nawet na polaroidowym zdjęciu był ładnie widoczny. Tak samo jak zaangażowanie i uczucie dwojga ludzi. Trzecie było podobne i było tuż po. Jak już się nie całowali ale jeszcze byli objęci i wpatrzeni w siebie i tylko siebie nawzajem.
Wszystkie wyszły ślicznie bo i ciemne barwy munduru pana młodego i biel sukienki panny młodej ładnie kontrastowały z błękitem i nieba i wody a w końcu przez ostatnie dni i noce pogoda był skrajnie paskudna i teraz jakby cudem się rozpogodziło akurat jak brali ślub.

- To… to naprawdę my? - San Marino nie mogła uwierzyć w to co widziała. Że niby oni serio tak wyglądali? - Ale bajer… ja pierdolę - wymsknęło się jej i jakoś uznała to za nieodpowiednie stwierdzenie do sytuacji. Żeby zakryć zmieszanie wyszczerzyła się i pokazała pierwsze zdjęcie - Widzisz? Złamasy miały rację, normalnie jak z plakatu… nie dość że Śliczny to jeszcze Plakatowy. Normalnie z bólu dupy będą spać na brzuchach przez miesiąc, albo im żyłki pójdą i się przepną - teraz to ona nawijała, patrząc to na zdjęcia to na Nixa - Są świetne… i które wyślemy twojej rodzinie? Które im się spodoba? Myślisz, że ojcu Rogerowi też mogę jedno wysłać? Ucieszy się… on się zawsze martwił i mnie stawiał do pionu, pomagał. Był… dobry. Jakby się dało, jemu też wysłać… tylko które. Nie wiem które ładniejsze… są… są super. Wyglądam na nich… jak Żywa… i… i jakby nic nigdy… nikt… - zaczęła mrugać i zacinać się, uciekając spojrzeniem za barierkę. Objęła mocniej Pazura, czerpiąc z jego siły i pogody ducha. Zabierając ciepło, gdy jej nagle zrobiło się lodowato, a skórę pokryła gęsia skórka. Nabrała powietrza, spychając kłęby mgły poza zasięg nim na dobre ją otoczyła. Nie tu, nie teraz… teraz nie był czas umarłych.
- Widziałam że robiłeś zdjęcia wczoraj - zwróciła się do fotografa - Przy spotkaniu z Jastrzębiem i jego ludźmi. Słyszałam że piszesz artykuły, jak ten o Plamie… o Alice. I że są tam twoje fotki. Jeżeli będziesz pisał… reportaż stąd, z teraz. Z tej wojny… jeżeli mogę prosić… - zacisnęła usta i prychnęła, spluwając za barierkę - Uciekam przed kimś. Nie pokazuj mnie w swojej gazecie. Nie chcę żeby tu przyjechał… i znowu… próbował… - wzruszyła nerwowo ramionami - Nie chcę żeby znowu ktoś próbował mnie palić żywcem. Zapłacę za milczenie. Podaj cenę.

Słysząc słowa żony Nix przestał się uśmiechać a w zamian za to poczuła jak mocniej ja obejmuje. Tym swoim pewnym i mocnym uściskiem którym potrafił przekazać uczucie troski, współczucia i ciepłą pozytywną energię. Pocałował ją też w skroń by dodać jej otuchy i wsparcia. Reporter uśmiechnął się jednak łagodnie. Z bliska Emily dostrzegła, że ma połamane zęby. Nie wypadnięte czy zepsute tylko połamane. Tego typu obrażenia nie powstawały naturalne i były albo efektem ciężkiego pobicia albo jakiegoś wypadku. Na wygolonej prawie na zero głowie też dostrzegła kilka braków w jego rzadkim jeżyku które układały się w wąskie kreski pasujące do dawnych rozcięć.
- Rozumiem. Nie obawiajcie się skoro nie chcecie to nie będę publikował twoich zdjęć. I nic się nie należy. Potraktujcie to jak prezent ślubny. Lubię robić śluby. Rzadko się zdarza widzieć dzisiaj szczęśliwych ludzi. - reporter znów uśmiechnął się tymi swoimi połamanymi zębami i lekko się cofnął. - Jak wam zależy no to mam więcej no ale muszę je wywołać. - wskazał na aparaty jakie wisiały mu na szyi i zaczął chować polaroid do torby.

- Dzięki chłopie. Ty jesteś Ljubjanović? Ten co tu był w zimie? A imię? Bo w gazecie samo nazwisko było. - Nix pierwszy przerwał milczenie i zapytał wciąż tuląc do siebie żonę.

- Zdravko. A wy? Właściwie to już słyszałem no ale wiecie… - reporter uśmiechnął się tym razem bez pokazywania ubytków w uzębieniu i lekko rozłożył ręce gdy już zapakował polaroida.

- Nix. A to jest najpiękniejsza i najmądrzejsza kobieta na świecie. Moja żona. - roześmiał się najemnik lekko gibając się na boki razem z trzymaną koietą jakby chciał się nią pochwalić przed reporterem. Wyciągnął dłoń do reportera by przybić te zapoznanie się.

- Zapomniałeś dodać że też najszybsza. Po gębie dostałeś ode mnie w uczciwym pojedynku. Poza tym najzabawniejsza, najmilsza i wszystko co fajne z naj w nazwie… i najskromniejsza - zaśmiała się, ściskając rękę reportera. W końcu za całkowity frajer obiecał nie puszczać zdjęć w świat. Była bezpieczna, Nix też. Przynajmniej taką miała nadzieję - San Marino, Czacha. - zawahała się, po czym uśmiechnęła się ciepło - Emily Nixon. Mów mi po imieniu.

- Naprawdę bardzo mi miło.
- reporter uśmiechnął się przyjemnie choć znów błysnęły szpecące go ubytki.

- Dokładnie tak kochanie. - Nix bez żenady skinął głową potulnie zgadzając się z opinią żony o sobie samej. - Ale nie powtarzaj może tak na lewo i prawo, że mnie tłuczesz bo raz, że wyjdę na pantoflarza a ty zostaniesz żoną pantoflarza a dwa to sobie ktoś pomyśli, że mamy jakąś przemoc w rodzinie czy co. - Peter nieco odchylił się by spojrzeć na ile mógł w twarz żony a Zdravko roześmiał się na całego słysząc tą żartobliwą atmosferę i docinki.

- Kobieta cię bije… no tak. Dobra, swojska patologia nie jest zła… póki nikt nie widzi. W końcu hajtłeś się z gangerem nie? Musi być przemoc i terror w biały dzień - udała powagę, ale szybko się roześmiała i wskazała na rozwrzeszczaną hałastrę za plecami - Szefowi i Plamie też cyknij zdjęcia. Ucieszą się… może nawet wyjdą jak ludzie. I na zdjęciach nie słychać gadania.

- Oj ty moja miss gangu chodźmy już wysłać te zdjęcia. I dzięki stary równy z ciebie gość.
- Nix był widocznie w świetnym humorze bo wszystko go bawiło i wprawiało w jeszcze lepszy humor. Zdravko zaś też roześmiał się znowu z kolejnej porcji małżeńskich żarcików.

- Tak ich też cyknę. - potwierdził reporter patrząc na drugą parę młodych. Pomachał im jeszcze na pożegnanie i Nix już zasuwał na swój pierwotny kurs w stronę szeryfa.

Nożowniczka patrzyła jak fotograf odchodzi, a gdy znalazł się poza zasięgiem słuchu zwróciła wyszczerzoną gębę do najemnika.
- Zapomniałeś o najważniejszej focie - zmarszczyła potępiająco brwi, ale oczy jej błyszczały, gdy pociągnęła za kołnierz munduru - Takiej bez tego szajsu, cobyś wyglądał plakatowo jak chuj. Wiesz, żebym miała pamiątkę i do czego wzdychać jak pojedziesz do roboty. Pamięć mam słabą, jeszcze zapomnę jak wyglądasz i co wtedy? - spytała ze smutną miną.

- Wierzę w partnerskie układy. - wymruczał wciąż rozanielony i rozpromieniony pan młody zahaczając palce dłoni o dekolt panny młodej, odchylając go i zaglądając do jego wnętrza. Z wciąż odchylonym dekoltem żony mąż spojrzał na jej twarz która w tej pozycji znajdowała się bardzo blisko jego twarzy. - Ale pomysł świetny. Pod warunkiem, że też mi dasz podobne zdjęcie co by mnie rozgrzewało w jakichś mokrych, zimnych ziemiankach i innych okopach. - powiedział sunąc palcem drugiej ręki wzdłuż linii jej szczęki.

- I co, to zdjęcie też wyślesz rodzinie? - zarzuciła mu ramiona na szyję, przyciskając do siebie - A może kolegom z oddziału będziesz się chwalił? Dostaniesz takie i co? Rozgrzejesz się w zimną, ciemną noc… a dalej? Co zrobisz jak nie będę pod ręką, a zamiast tego napatoczy się jakaś mundurowa dupa, chętna na przyklejenie do plakatu? - droczyła się, pocierając nosem o jego nos.

- Są zdjęcia jakie wysyła się rodzinie i do domu. - zgodził się, siląc się na poważny a może nawet uroczysty ton podbijając słowa potakującym ruchem krótko ostrzyżonej brązowowłosej głowy. Puścił Emily i przesunął leniwie dłońmi po jej ciele aż zawędrowały na jej tył i tam gdzieś złączyły się ze sobą na pograniczu jej bioder i pośladków. - A są takie które trzyma się w portfelu. - skinął głową z tym niby poważnym wyrazem twarzy. Ocierał się nosem o nos chętnie ale coś jakoś tak wyglądało, że jego usta coraz bardziej zbliżają się do jej ust.
- I nie będę się chwalił takim zdjęciem kolegom. Chyba, że mi któryś pokaże podobne zdjęcie swojej żony. No to rozumiesz. Braterska więź, kompania braci i takie tam. - też droczył się z Runnerem wciąż czule ją obejmując i składając pocałunek na jej ustach. Przez chwilę ich wargi były zajęte czymś innym niż mówieniem.
- A jakby mi się przykleiła jakaś fajna i chętna dupa w mundurze… - Nix uniósł głowę w górę i zmrużył jedno oko jakby próbował sobie wyobrazić taką scenkę. - No to jakby była bardzo fajna no to nie wiem czy bym wytrzymał. - powiedział w końcu opuszczając wzrok znowu na twarz Emily. - No chyba, że właśnie miałbym takie specjalne zdjęcie co by mnie tak rozgrzewało, że żadna dupa nie byłaby aż tak fajna jak ta na zdjęciu. - wyjawił jej w końcu jak widzi sprawę. - A ty? Zostaniesz z tymi Runnerami. Tak się z nimi lubisz i oni lubią ciebie. A to prawie same samce. I co zrobisz jak ja będę daleko a tu ci się jakieś takie ciacho w skórze trafi? - odbił piłeczkę zadając jej właściwie identyczne pytanie na identyczną okoliczność i patrzył z rozbawieniem jak zareaguje i co wymyśli.

- Te złamasy? - San Marino prychnęła, pokazując kciukiem za plecy - Weź mnie nie rozśmieszaj… no chyba że byłabym bardzo wyposzczona. Wtedy rozumiesz… siła wyższa - rozłożyła bezradnie ramiona w geście “no co ja mogę?”, jednak prędko wróciły one do obejmowania Pazura - Albo jakby przydzielili tu od was kogoś równie plakatowego… nic nie poradzę, że ten mundur działa jak magnes. No i nie pomyliłabym przypadkowo oczywiście… ciebie z kimś podobnym - mruczała mu do ucha, podskubując je wargami - No ale gdybym miała taką fotę, pamiętałabym o każdej porze dnia i nocy na kogo dokładnie czekam. Zwłaszcza nocy. długich, zimnych i samotnych… w otoczeniu bandy wiecznie podjaranych samców… a ciacho w skórze, kto wie? Tylko Duchy znają nasz los, lecz ich porady często są wskazówkami, nie jasnymi odpowiedziami.

- Mundury działają na ciebie jak magnes?
- oficer Pazurów uniósł brwi w figlarnym spojrzeniu gdy wyłapał jakiś ciekawiący go fragment z wypowiedzi małżonki. - To czemu chcesz moją fotkę bez munduru? - zapytał z uśmiechem sunąc palcami po jej policzku. Jego palce delikatnie i powoli zanurzyły się w jej czarnych włosach i sunęły dalej po skórze czaszki w pierwotnym, kojącym geście troski i czułości. Chwilę milczał czerpiąc chyba przyjemność z dawania przyjemności. - Ale myślę, że dobrze by było jakby te duchy dały takie wskazówki jakimś ciachom i złamasom by trzymali się z daleka od ciebie. Zwłaszcza jakbyś się czuła taka wyposzczona. Sama rozumiesz. - na końcu uniósł brwi i uśmiechnął się papugując od niej minę i gest “No co ja mogę?”.

- Ale ty niedomyślny - nożowniczka westchnęła, unosząc oczy do góry i biorąc niebo i Duchy na świadków niedoli - Możesz pozować w rozpiętym mundurze. Bluza wystarczy - wyszczerzyła uzębienie, stukając szczekami jakby go chciała ugryźć - I nie, nie rozumiem. Duchy to nie banda frajerów na posyłki. Robią co uważają za słuszne i kiedy uważają za słuszne. No czaisz, że jestem tylko gangerzyną z cywilbandy nie tak fajnej i szanowanej jak Pazury. Gdzie mnie do kogoś z tarczą i jeszcze nasranymi pagonami - postukała w emblemat na jego ramieniu, a potem ramię z patkami podoficera.

- W rozpiętym mundurze? Tak, to jest jakiś pomysł. - Pazur zmrużył oczy smakując w myślach pomysł w końcu łaskawie kiwając głową na znak zgody. - Świetny. Takie jakie masz w zwyczaju. - roześmiał się nie wytrzymując tego udawanego napięcia i powagi. Zaraz potem objął dłonią bok głowy panny młodej i sam zaczął ją całować. Znowu był bardzo zdecydowany, mocny i głęboki pocałunek jakby ta cała gadka i nadmiar emocji pobudziły go tak samo jak bliskość kobiety stojącej tuż przy nim. Gdy się oderwali na siebie San Marino widziała, że jej uznanie dla jego rangi i profesji w jakiej osiągnięcie włożył tyle wysiłku sprawiło mu wyraźną przyjemność i satysfakcję. - I nędzną gangerzyną? No weź się nie wygłupiaj. Widziałem w nocy. Nawet szef ani żaden z instruktorów nie umie tego co ty umiesz. Jesteś wyjątkowa. Niepowtarzalna. Niesamowita! - Peter roześmiał się znowu chyba nie mogąc się nacieszyć i nadziwić, że wbrew wszelkim przeciwnościom jednak spotkali się i teraz byli razem.

Ich macanki nie pozostawały San Marino obojętne. Odwdzięczała się mężowi pięknym za nadobne, błądząc łapami bo jego ciele ukrytym pod mundurem. Robiła to coraz bardziej natarczywie, tak samo jak coraz ciężej oddychała.
- Najchętniej zdarłabym z ciebie te łachy - powiedziała z wyrzutem, który przypominał jęk skargi. Dla potwierdzenia słów szarpnęła za przód bluzy, rozpinając parę guzików przy kołnierzu. Pocałowała go przelotnie i prychnęła, wsadzając rękę pod ubranie - Tu i teraz… i kurrrwa, niech wtedy Zdravko robi te foty. Miałbyś dopiero pamiątkę. I ja też - sapała mu w twarz, przygryzając wargi - Myślisz że pożyczy aparat? To też jest dobry pomysł, nie? Mnie się podoba. Wtedy przy takich fotach żaden złamas, lafirynda i ciacho nie będzie mieć podjazdu. A ty się rozgrzejesz w tych zimnych okopach… a potem wrócisz. Będę czekać. Chyba że się znudzę - na zakończenie przybrała ironiczny ton, szczerząc się jak zwykle miała w zwyczaju dwójka jej braci krwi.

- Emi! jesteś genialna! - Peter wyglądał jak rażony gromem prostotą tego pomysłu. Sam też wydawał się reagować na ich wzajemne zabawy tak samo jak Emily. Rozejrzał się po kłębiącym się tłumie. Większość zebranych miała skórzane kurtki na grzbiecie więc każdy inny dość wyraźnie wyróżniał się w tym tłumie. Sam reporter też dał się dość łatwo zauważyć. Przymierzał się właśnie do kolejnego zdjęcia. - Chodź, zapytamy go! - powiedział działając pod wpływem chwili i wesoło pociągnął za sobą Emily kierując się w stronę wygolonego reportera.

- Zdravko? No cześć. Słuchaj taka sprawa jest. - zaczął mówić prawie z rozpędu tak samo szybko jak przed chwilą szedł razem ze swoją małżonką. Gdy Nowojorczyk jednak odwrócił się uśmiechając się przyjaźnie i spoglądając wyczekująco Nix trochę stracił wątek. Spojrzał na aparat trzymany przez reportera a potem wyżej, na jego twarz. - Eee… Pożyczyłbyś nam aparatu? - zapytał patrząc pytająco na wygolonego mężczyznę. Ten przestał się przyjaźnie uśmiechać a w zamian na twarzy wykwitło mu zdziwienie.

- Mam wam pożyczyć mój aparat? - niepewnie zmrużył oczy też zerkając w dół na trzymany aparat a potem w górę na pana młodego i panią młodą.

- Noo… No tak. Mógłbyś? Wiesz, chcielibyśmy sobie pstryknąć kilka fotek. Noo… Wiesz, tak sami. Bo nie wiemy czy potem będzie okazja. - Nix trochę się zmieszał i nawet jakby się zaczerwienił gdy wspólny plan musiał mu przejść przez gardło w rozmowie z obcym właściwie sobie mężczyzną.

- Już wam mówiłem, jak chcecie to wam zrobię takie zdjęcia jak chcecie. - Zdravko dalej wydawał się być dość skonfundowany pomysłem o jakim mówił Nix.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 21-07-2017 o 15:06.
Czarna jest offline  
Stary 21-07-2017, 14:32   #575
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
- Noo… noo taak…. Ale wiesz… Chcielibyśmy mieć swoje zdjęcia. Takie prywatne dla siebie. No wiesz… - Pazur bynajmniej w tej chwili nie sprawiał wrażenia szczęśliwego czy zadowolonego z tego co i jak musiał tłumaczyć ale wydawał się być zdeterminowany więc brnął dalej czasem wskazując wolną dłonią na Emily w białej sukience, czasem podnosząc w górę jej dłoń jaką trzymał a czasem patrząc z zakłopotaniem na reportera i trzymany przez niego aparat.

- Ach, rozumiem. - Zdravko pokiwał pokancerowaną czaszką gdy wreszcie załapał o czym mówi Nix. Popatrzył kontrolnie na pannę młodą jakby ją też chciał zapytać o zdanie.

- Co, lubisz podglądać? - nożowniczka nie wyglądała na zakłopotaną, wręcz przeciwnie. Szczerzyła się szeroko, przyklejona do Pazura i macała go to po żebrach, to po brzuchu, to po klacie albo i po w okolicach zapięcia spodni - No zajebiście że kumasz, ułatwi nam to robotę. Chcemy zrobić sobie foty… czaisz, że wyjebią go gdzieś w teren, nie? Jak dostanie rozkazy. wyląduje na gorszym zadupiu niż to tutaj. Sam, samotny i wyposzczony… a jeszcze jakaś lafirynda się może kręcić w okolicy, no wiesz jak jest. - wzruszyła ramionami - Nie mogę jeździć za nim i podrzynać gardła każdej, która będzie w okolicy, mam swoje zajęcia tutaj. Ktoś musi pilnować tych złamasów, nie? - wskazała na gangerów na moście - Przekazywać im wieści zza Bariery i straszyć. Mam napięty grafik - parsknęła, dostając słowotoku. chyba jednak też się gdzieś tam w środku denerwowała, ale kij z tym - A tak będziemy mieli oboje pamiątkę, jak się stęsknimy i tym podobne pierdy. Chcemy ten aparat żeby zrobić foty bez łachów, w różnych kombinacjach. Ja na Ślicznym, Śliczny na mnie… zobaczymy co bardziej podpasuje. Przecież nie mogę go przelecieć na środku mostu… bo wyjdzie, że nie dość, że go biję, to jeszcze wykorzystuję tak przy ludziach - zrobiła zbolała minę, drapiąc swojego Żywego po włosach - No to dopiero będzie siara jak skurwensyn. No to co, cykniesz nam te parę fot gdzieś na uboczu? My możemy być trochę zajęci - uderzyła wyszczerzem fotografa - A można i zagadać z szefem i Plamą. Będzie pełen komplet rodzinnej sesji i w ogóle. - dokończyła śmiertelnie poważnie.

Peter wyglądał jednak na spiętego słysząc co mówiła jego żona. Ale chyba jej swawola w głosie i zachowaniu oraz zwykła ciekawość no i te poczucie desperacji jakie towarzyszyło im od początku sprawiło, że jednak nie stawał okoniem. Zdravko kiwał głową słuchając panny młodej i chwilę się namyślał. W końcu wzruszył ramionami.
- No jeśli chcecie i nie będzie wam to przeszkadzać no to mogę was obfotografować gdy będziecie sobą zajęci. - powiedział w końcu patrząc pytająco na Nixa którego brakowało do kompletu odpowiedzi. Ten przygryzł wargę chyba trochę zdenerwowany, spojrzał na pannę młodą o czarnych włosach, pogłaskał ją po policzku by dodać jej czy sobie otuchy i w końcu chyba się zdecydował.

- Dobra. Raz się żyje. - w końcu machnął ręką, pocałował krótko i szybko Emily i znów pociągnął ją w stronę “runnerowego” krańca mostu. Reporter ruszył za nimi. Przeszli sprawnie przez rozbawiony tłum choć wszyscy chcieli im życzyć czy chociaż krzyknąć coś, przybić piątkę lub poklepać po ramieniu chociaż. San Marino poczuła nawet jak ktoś klepnął ją w tyłek i nie do końca była czy przypadkiem. Choć z rozbawionego tłumu ewentualnego delikwenta trudno było wyłowić. Zatrzymali się przy brzegu gdzie most przechodził w jezdnię. Nix chwilę się wahał ale szybko ruszył w stronę gąsienicówki jaką przyjechały niedawno panny młode i ich orszak. Chwile majstrowania przy włazie i po chwili znaleźli się we wnętrzu pancernej puszki. We trójkę.

Brakowało tylko bliźniakowych złamasów do pełni nixowego nieszczęścia. Jego mina i napięcie były tak widoczne, że Emily przez krótką chwilę żałowała że go w to wciągnęła. Dla niej nie było w tym nic złego, ani gorszącego. Istniały gorsze rzeczy niż koleś cykający foty kiedy się rżnęło wewnątrz wojskowego łazika. Co on się zrobił taki delikatny i to tak nagle? Przecież nie dalej jak wczoraj uskuteczniał na zarobaczonej, zalewanej zmrożonym deszczem ławeczce kombinacje wielokątne na oczach postronnych. Wtedy mu to nie przeszkadzało, teraz wyglądał, jakby miał zaraz dostać zawału. Dobrze, że widział tylko reportera, a nie korowód szepczących cieni pod ścianami. Wtedy dopiero by mu nie stanął.
- Patrz na mnie - złapała go za głowę i obróciła twarz w swoją stronę. - Po prostu patrz na mnie - powtórzyła, ściągając żakiet i odrzucając go na ławeczkę. To samo zrobiła z kiecką nie przejmując się że biały ciuch może się ubrudzić.

Wnętrze pojazdu który z zewnątrz wyglądał jak ścięte z jednej strony pudło też wyglądało jak puste pudło. Tylko trochę mniejsze niż od zewnątrz. Na tyle niskie, że stojący, dorosły człowiek musiał się niewygodnie schylać. Ale dla siedzącego na ławce czy podłodze już było w porządku. Nix usiadł razem z Emily na jednej z ławek a Zdravko na przeciwnej. Reporter coś mruknął, że pójdzie przygotować sprzęt i dyskretnie przeszedł gdzieś w przód, do sterówki pojazdu. Dalej był dla młodych świetnie widoczny ale przynajmniej na początek widzieli głównie jego pokancerowaną potylicę, kark i plecy a nie twarz i obiektyw. To w połączeniu z zabiegami Emily chyba pomogło rozluźnić się Peterowi. Coraz częściej z pleców reportera spozierał na odkrywającą swoje wdzięki szamankę.
- Zaczekaj. - powiedział cicho do Emily przywołując ją gestem do siebie. - Pomogę ci. - dał jej znać by się odwróciła i poczuła jak rozpina jej górę sukienki. Poczuła jego dłonie na nagle wyeksponowanej skórze pleców. Dłonie przesunęły się ku zapięciu stanika i sprawnie ją rozpięły. Następnie znów zaczęły sunąć wyżej, ku jej brakom i ramionom. W końcu naparły na nie przysuwając kobietę do mężczyzny tak, że poczuła za sobą jego oddech na karku. Oddech szybko przemienił się w usta i sunący po skórze karku język. Potem ten zestaw przesuwał się co raz bardziej po szyi aż do ucha i linii szczęki Emily. Z każdym posunięciem i oddechem czuła jak śmiałość i podniecenie Petera wracają objawiając się coraz większym zdecydowaniem w ruchach. Pomógł jej rozsupłać się z góry kiecki a gdy usta już poczynały sobie całkiem śmiało z jej ustami dłonie ruszyły nacieszyć i siebie, i piersi, i ich właścicieli wspólną zabawą.

- Widzisz? Nie ma tragedii, świetnie ci idzie - szeptała gorączkowo, pozbywając się sukienki do końca. - Tylko czemu kurwa ciągle jesteś ubrany? Co, ja to dorsz? Mam z pamięciówy lecieć? No chyba pogrzało - wywarczała zaczepnie zabierając się za rozpinanie bluzy munduru. Przekręciła się na jego kolanach żeby mieć lepszy widok i pole manewru, a usta złączyła z jego ustami, zajmując uwagę i odbierając sposobność na strzelanie oczami do szykującego się reportera.

Nixa nie trzeba było więcej zachęcać. Wyglądało na to, że znów się rozpalił do czerwoności. Zaczął w pospiechu rozbierać siebie, pozbywając się kurtki, bluz, koszulek by wreszcie wyswobodzić swoje ciało z tego nadbagażu. Wciąż przy tym nie odrywał ust od ust od ust i twarzy Emily. W końcu odchylił ją w tył by ustami móc przejechać po jej szyi i znowu posmakować jej piersi. Chwilę trwali w takiej siedzącej pozycji aż wreszcie niecierpliwość pognała ich dalej. Pazur wykorzystał swoją sprawność i lekko przełożył Emily na ławkę transportera i zaraz potem pozbył się jej białej sukienki. Sam wstał i schylając się zaczął pospiesznie ściągać z siebie spodnie.

- Który to już raz dzisiaj? - zaśmiała się, patrząc drapieżnie jak pozbywa się ostatnich łachów. Przyciągnęła go do siebie, pomagając uporać się z paskiem i zapięciami, aż razem posłali spodnie w dół. - Licząc dwadzieścia cztery godziny wstecz - Parsknęła, zsuwając się z ławeczki i opadając na kolana. Pocałunkami zaznaczyła linię od pępka aż do granicy ciemnych włosów poniżej, a potem rozchyliła usta, zajmując je czymś kompletnie innym niż gadanie. Czarna głowa zaczęła się poruszać w przód i w tył, wargom i językowi pomagały zwinne palce, a wnętrze transportera wypełniły mlaszczące odgłosy sumiennej pracy.

Z początku Nix przyjął pieszczotę z zadowoleniem. Znieruchomiał wygięty w niewygodny dla siebie łuk pod sufitem transportera. Sapał i jęczał cicho z zadowolenia gdy żona z takim oddaniem i tak pomysłowo dbała o niego w tym najważniejszym i najwrażliwszym punkcie. Ale w końcu albo zrobiło mu się niewygodnie albo samemu zachciało mu się coś jeszcze. Opadł więc na kolana tak, że zrównał się poziomem z twarzą Emily. Złapał ją za bok głowy i pocałował. Znów był to zdecydowany, mocny i długi pocałunek.
- Odwróć się. - szepnął do niej mąż przejeżdżając i ustami i gorącym oddechem po policzku. Pomógł jej w tym kładąc dłonie na jej ramionach i przekręcając na odpowiednią pozycję. Znalazł się tak tuż za nią i mogli się czuć dokładniej, ciało przy ciele i skóra przy skórze.
Przez chwilę uwagę Nixa znów przykuły te dwie, magiczne kuleczki z przodu kobiety. Błądził po nich palcami i dłońmi, bawiąc się, ściskając, podszczypując i stawał się w tych zabawach coraz bardziej natarczywy i stanowczy. W końcu jedna dłoń przesunęła się w dół, po gwałtownie oddychającym kobiecym brzuchu w stronę jej podbrzusza. Tam też jego palce zaczęły penetrację terenu.
W końcu to też było za mało. Więc Peter chciał przystąpić do głównego dania. Przekręcił głowę żony by móc ją jeszcze raz pocałować. - No to jedziemy. - szepnął do niej po czym bez ceregieli popchnął ją tak, że upadła na czworaka tuż przed nim. Sam Nix zaczął zaś pakować się w nią i po chwili przez wnętrze transportera rozeszły się rytmiczne, klaszczące dźwięki, ciężkie oddechy, jęki i trzaskanie metalu.
San Marino wygięła się grzecznie, nadstawiając odpowiednią część ciała pod odpowiednim kątem i sapała przez nos, tłumiąc jęki i zaciskając szczęki. Ładował ją równie zapamiętale co wtedy na ławce, nadając szybkie, ostre tempo i popychając do przodu ilekroć ich ciała się zderzały. Przytrzymywał ją w pasie i po zaciskaniu się dziesięciu kołków na skórze łatwo szło się zorientować że zabawa mu się podoba. Robiło się gorąco, szarpane oddechy wypełniały ciasne pomieszczenie, ruch też podnosił temperaturę. Czasem gdzieś z boku jednego i drugiego błysnął flesz, ale oni to ignorowali zajęci sobą i dzieloną przyjemnością. Uwagę, troską, radością i obecnością, podsycaną miarowymi, coraz gwałtowniejszymi ruchami i łomotem pulsu.
- Co tak mnie miziasz leniwie? - prychnęła zęby zachęcić męża do większego wysiłku, chociaż radził sobie aż za dobrze, o czym świadczył trzęsący się głos który nie wyszedł aż tak zaczepny jak nożowniczka planowała - Chcesz żebym tu walnęła komara?

- Osz ty wredoto!
- sapnął trochę rozbawiony a trochę zirytowany Nix chyba bardzo dobrze świadom, że żona go jawnie prowokuje. Wyglądało, że chwilę balansował czy dać się podpuścić czy nie ale w końcu złapał pannę młodą za czarne włosy pociągając ją do siebie. Drugą ręką zaś klepnął ją mocno w wypięty tyłek. Jednak mieszanina klaszczących odgłosów, szybkich urwanych oddechów i sapnięć mówiła, że oboje muszą czerpać i współdzielić taką samą przyjemność.

Zabawa nabrała dodatkowych rumieńców, do tego teraz ich fotograf mógł uchwycić u nożowniczki coś więcej niż strzecha ciemnych kłaków i popalone plecy, bo pamiątka miała być dla nich obojga, nie tylko wersja plakatowa dla San Marino.
- Jak ja… zagrożony gatunek… całkiem nieźle sobie… radzisz - wystękała mu do ucha, odchylając kark i dając się posuwać coraz szybciej. Gorący oddech na karku parzył wręcz. Tak samo jak oni się parzyli, ostrzeliwani fleszem aparatu. Ciekawe czy Zdavko już kiedyś robił coś podobnego… może potem go spyta.

- A ty… jak na speca od duchów to jesteś… bardzo materialna… gorąca… i mokra… - Peter zrewanżował się podobnym komplementem biorąc kolejne oddechy między częściami krótkiego zdawałoby się zdania. Nix nie ustawał w dopompowywaniu tempa akcji i dla lepszej równowagi złapał się za jakąś rączkę umocowaną pod dachem transportera. Drugą dłonią przyciskał do siebie żonę. Ta zaś widziała skupioną i nieco pochyloną sylwetkę o góra dwa przygarbione kroki przed sobą, siedzącą na krzesełku kierowcy i zasłoniętą obiektywem aparatu. Musiała być na pierwszym planie całym swoim wstrząsanym przez ruchy Nixa frontem zasłaniając go przed obiektywem.
Nagle wyszedł z niej i równie nagle odwrócił ją do siebie twarzą. Rozgorączkowanym wzrokiem szukał czegoś na dnie jej oczu i wilgotnych ustach. Pocałował ją równie nagle i naparł przy tym dłońmi na jej barki tak, że opadła plecami na podłogę transportera. Wtedy pochylił się nad nią i znów się w nią wbił. Przerwany na chwilę rytm znów został wznowiony. Emily czuła, że kulminacyjny punkt zbliża się wielkimi krokami, z każdym pospiesznym ruchem jak na przemian łączył ich i dzielił. Nix w końcu zajęczał głośniej, mokrym od potu ciałem zaczęły szarpać dreszcze zakończone finałem tak bardzo oczekiwanym przez nich oboje i tak bardzo pożądanym.
Spazmy w końcu zakończyły się a Peter wciąż ciężko dysząc jeszcze podpierał się o podłogę patrząc na twarz żony. Przesunął dłonią po jej twarzy jakby uczył się jej na pamięć. Wreszcie opadł na nią i jego usta zetknęły się z jej ustami. Znowu ją pocałował. Tym razem wolno, długo, czule i troskliwie.
- Jesteś niesamowita Emi. Nie ma drugiej takiej jak ty. - powiedział szeptem przesuwając znowu palcami po jej twarzy.

- I dobrze… jakby była taka i chciała cię zabrać? Musiałabym ją zabić… a dziś dopiero wtorek - szamanka też dochodziła do siebie, biorąc się w garść po rozbiciu na kawałki. Nadrabiała bycie martwym przez lata, albo… - To twoja wina - parsknęła, przyciskając go do siebie i powtarzając ruchy dłoni - Albo to ten mundur. Albo… dla ciebie mogę nawet stać w garach i sprzątać. Odłożyć noże. Tylko się nie zmieniaj. Taki jesteś najlepszy - pocałowała go zanim zdążył dopowiedzieć swoje.

Peter pokiwał głową na znak zgody. Wtedy gdzieś po chwili spokoju skrzypnęło coś i jakoś tak dobitnie do dwójki na podłodze pancerki dotarło, że nie są tu sami.
- Ano tak. - Nix pokiwał głową jakby sobie dopiero teraz to uświadomił. Wcześniej reporter był prawie jakby go nie było.

- No tak.
- odezwał się Zdravko pierwszy chyba raz odkąd weszli zdawałoby się całe godziny temu do wnętrza transportera. Wstał ze swojego miejsca i pochylony przeszedł do przedziału desantowego siadając na ławeczce.

- Wyszły te zdjęcia? - zapytał trochę z niechęcią w głosie Pazur leżący na podłodze obok swojej żony.

- Nie wiem. Muszę je wywołać w ciemni u siebie. - odpowiedział Nowojorczyk i sądząc po minie Pazura kompletnie był rozczarowany taką odpowiedzią. - Ale mam coś innego. - uśmiechnął się całkiem psotnie reporter i podał im swój aparat. Na nim, na tym małym ekraniku jak na małym telewizorku widać było zatrzymane w ruchu dwie, nagie sylwetki na ciemnym tle. Trochę jakieś zamazane jak uchwycone w ruchu ale i tak rozpoznawali siebie na nim.

- Film! Nagrałeś to?! O rany! - dla odmiany Nix wydawał się teraz wniebowzięty i szybko jego palce ożywiły ekranik i tam znów widzieli to co zarejestrował aparat z opcją robienia filmu.

San Marino zmrużyła podejrzliwie oczy, gapiąc się to na wyświetlacz, to na Zdravko, a to na Ślicznego i zaczynała kolejkę od nowa. Film? Taki jak jeszcze czasem dało się znaleźć gdzieś kasetę albo płytę? Taki z aktorami… czyli aparat miał też funkcję nagrywania.
- To co… jesteśmy tam - pacnęła paluchem ekranik i wydawała się coraz bardziej zainteresowana tematem - Od początku do końca? I z dźwiękiem? O kurwa pokazuj! - ponagliła męża, trącając go ramieniem.

Nix roześmiał się kiwając głową. A, że trochę niewygodnie było leżeć na płask i trzymać nad sobą aparat więc oparł się o burtę wozu i przyciągnął do siebie żonę tak, że mogła częściowo oprzeć się o niego a trochę i na nim. Na trzymanym ekraniku był też i dźwięk. Czasem oboje w tym ekraniku wyskakiwali poza kadr. Ale i ta prawie cały numer był nagrany i mogli bez trudu rozpoznać siebie. Znowu widzieli po kolei jak się dotykają, całują, rozbierają i kochają. Zdravko nie przemieszczał się podczas filmowania więc ale jakoś i tak udało mu sie zarejestrować wszystkie najbardziej charakterystyczne i rozpoznawalne momenty.
- Ejjj… Świetne. Świetnie wyszło. Dzięki stary. - Nix uśmiechał się, kiwał głową i zdawał się być naprawdę zadowolony i szczęśliwy.

San Marino też wygląda na uradowaną. Ciemność transportówki ukryła łaskawie większość blizn, pozostawiając na taśmie tylko dwa rozgrzanie, chętne i splecione ze sobą ciała. Wyszło genialnie, mogłaby to robić codziennie. Zzłapała brodę męża i zmusiła go do spojrzenia w twarz.
- Wyszło zajebiście - powiedziała z namaszczeniem, uśmiechając się wymownie - Ale tego za chuja nie pokazujesz kolegom.




Stojący pośrodku mostu Dalton przypominał obitą i posiniaczoną, ale jednak pełną godności kulę w kapeluszu i z gwiazdą szeryfa wpiętą w klapę kurtki. Razem z pozostałą parą zastępców robili za bufor pomiędzy ludźmi w skórach i ludźmi w nowojorskich mundurach. Nożowniczka ciągnięta przez Nixa nie za bardzo chciała przed nim stawać w tej chwili, kiedy pół godziny wcześniej pogrzebała nadzieję miejscowych na odzyskanie pojamanych braci poprzez zawarcie układu z szefem gangerów. Rozkroiła japę, zawarczała i posmędziła, no i jakoś tak wyszło.
- Zobaczysz, będzie na mnie wkurwiony - mruknęła do najemnika, zanim znaleźli się w zasięgu słuchu Chebańczyków.

- No coś ty ona nas przecież bardzo lubi. - uśmiechnął się wesoło i równie wesoło machając nonszalancko ręką i patrząc równie wesoło na idącą obok szamankę. - Oj nie bój się, jakby co to cię obronię! - zadeklarował śmiejąc się na całego i całując ją w policzek. W takim świetnym przynajmniej dla Nixa humorze podeszli do trójki stróżów prawa. Ci widząc zbliżającą się ku nim parę czekali aż się zbliży. Pierwszy odezwał się jednak szeryf Dalton.

- Moje gratulacje. Powodzenia i szczęścia wam życzę. - powiedział wyciągając na przywitanie i do złożenia gratulacji dłoń. Najpierw do pana młodego potem do panny młodej.

- Dziękujemy szeryfie. - Nix roześmiał się znowu pewnie także i z tego, że zgadł gładkie zaczęcie rozmowy. Szeryf uśmiechnął się grzecznościowo a może i naprawdę z sympatią choć całościowo wydawał się poważny i czujny mimo twarzy pokrytej zadrapaniami i siniakami jakie od nocy zdołały już ładnie rozkwitnąć i opuchlizną i paletą sinych barw.

- W czymś wam mogę pomóc jeszcze? - zapytał starszy już wiekiem stróż prawa. Nix zerknął krótko na żonę ale zaraz podjął temat sięgając do kieszeni kurtki by wyjąć przygotowaną kopertę.

- Tak. Poprosiłbym. Boo… - słowa najemnika nagle ugrzęzły mu w gardle a sam jakby stropił się patrząc na zamkniętą kopertę którą dość nerwowymi ruchami obracał w dłoniach.

- Chciałbyś bym ci to gdzieś wysłał synu? - podpowiedział mu szeryf widząc, że pan młody coś się zaciął w mówieniu.

- Tak! Tak właśnie! - pokiwał gwałtownie głową Pazur unosząc nieco w górę trzymaną kopertę. - Ale to daleko. Do Tennessee. To przy Appalachach. - zawahał się Peter patrząc patrząc niepewnie na szeryfa. Stąd do Appalachów był ładny kawał drogi. A drogi rzadko obecnie bywały bezpieczne.

- Coś chyba pamiętam z geografii Stanów synu. - uśmiechnął się łagodnie szeryf. - Mogę spojrzeć na adres? - zapytał wyciągając dłoń po kopertę. Nix po chwili wahania oddał mu kopertę.

- Chciałbym wysłać wiadomość do domu. Że się ożeniłem. - powiedział unosząc dłoń żony do góry i eksponując parę improwizowanych obrączek. - I zdjęcie tam wsadziłem. I ten papier, że zostałem Pazurem. Bo mi nie wierzyli… - Nix urwał zmieszany a szeryf pokiwał głową. - A ten. To by dużo kosztowało? Wysłać taki list? - zapytał szybko by zmienić temat.

- Pewnie trochę zachodu by z tym było. - pokiwał głową szeryf patrząc na adres na kopercie. - Ale myślę, że potraktujemy sprawę jako prezent ślubny. - uśmiechnął się przez spuchnięte wargi Chebańczyk.

- Naprawdę?! O rany, jest pan super! - wykrzyknął uradowany Nix i bez pytania potrząsnął w podziękowaniu dłonią Daltona.

- A ty? Chcesz coś gdzieś wysłać? - zapytał mundurowy z wpiętą złotą gwiazdą szeryfa patrząc pytająco na pannę młodą.

Pytanie zdziwiło szamankę. No tak… też chciała wysłać zdjęcie pastorowi Rogerowi, ale pucowanie, że nie umie napisać adresu nie bardzo jej odpowiadało. Popatrzyła niezbyt pewnie na Petera, uśmiechając się przy tym krzywo. Wiedział o problemach żony ze słowem pisanym… no i nie miała koperty, ani nic takiego.
- Może potem - smutek zmienił się w firmowy kpiący uśmiech, mimo kłucia w sercu. Stary klecha ucieszyłby się widząc, że w końcu wyszła na ludzi, no ale jak zacząć podobną gadkę przy świadkach nie wiedziała - Nie mam w czym wysłać, ani na czym napisać… tego co bym chciała staremu sutanniarzowi przekazać- wzruszyła ramionami - Ale dobrze, że Nix dał radę, tak też jest dobrze. Duchy pozwolą, to wrócimy do tematu… po powrocie z polowania. O ile propozycja wciąż będzie aktualna.

- Coś znajdziemy.
- Nix szybko wsparł małżonkę w tym niespodziewanym dla nich pytaniu.

- Rozumiem synu. - Dalton równie poważnie patrzył jak i kiwnął głową, chowając kopertę Nixa do kieszeni kurtki. - Jakbyście mieli problemy z tym szukaniem zapraszam do biura. Coś chyba się znajdzie. - powiedział zerkając w stronę patykowatego Eryka. Ten pokiwał głową twierdząco.

- Naprawdę dziękujemy szeryfie. - pan młody ucieszył się widząc, zachowanie szeryfa.
Nożowniczka za to łypała podejrzliwie na Daltona, mrużąc przy tym szare ślepia. Milczała przy tym nie odzywając się praktycznie aż do końca rozmowy. Potem też tylko się gapiła, przekrzywiając kark prostopadle do ramion aż chrupnęły kości.
- Wykrakałeś - odezwała się burkliwie, nie mrugając.

- Co takiego? - zapytał szeryf unosząc wyczekująco brwi. Nix postąpił podobnie nie wiedząc chyba o czym wspomniała jego żona a jednak obydwu to zdawało się ciekawić.

Blady paluch dźgnął Pazura w pierś, gębę Emily wykrzywił uśmiech.
- Jego wykrakałeś - mruknęła i parsknęła setnie rozbawiona - Wtedy przy Brianie. W bryce Lenina. Mówiłeś że nie tylko Duchy opiekują się Mówcą. No i wykrakałeś - parsknęła po raz drugi. - Nie wiedziałam że też wieszczysz.

Szeryf uśmiechnął się przez napuchnięte wargi. Potem kiwnął głową w kapeluszu. Spojrzał na świeżo poślubionego męża San Marino.
- Tak, tym razem chyba faktyczne mi się udało. - powiedział chwilę wodząc wzrokiem po jrgo mundurowej sylwetce - Ale nie sądziłem, że będzie chodzić o ciebie. - dodał kiwając brodą w stronę Pazura.

- No chyba nie jest to istotne. Co by nie było teraz jesteśmy już razem. - powiedział z uśmiechem obejmując ramieniem pannę młodą.

- Taaaa… a niby o kogo miało chodzić? - zapytała zaczepnie, szczerząc się trochę jak zwierze, ale bez złośliwości, tylko szeroko aż po siódemki. Trąciła Petera barkiem - No spójrz na niego, jaki on plakatowy i w tym mundurze dupa pierwsza klasa. I nawet udaje mu się czasem być zabawnym jak się postara… same zalety - obdarzyła wyszczerzem męża.

Obydwaj mężczyźni roześmiali się słysząc dowcip panny młodej. Zastępcy szeryfa którzy to dosłyszeli też się uśmiechnęli.
- A Emi jest niesamowita. - uśmiechnął się pan młody, przyciągnął do siebie żonę i pocałował ją w policzek. Gest znów chyba wzbudził pozytywną reakcję u szeryfowej grupki. Wymienili jeszcze parę zdań i czarnowłosa kobieta z Kalifornii ulotniła się, wracając na runnerową część mostu.


Pozostała jedna sprawa leżąca nożowniczce na sercu. No dobra… było ich o wiele więcej, ale ta wydawała się jej najpilniejsza i najbardziej ciążyła, więc wypadało coś z tym zrobić póki jeszcze była szansa i okazja. I czas, bo on akurat już się kończył i jeżeli przed wyruszeniem w drogę cokolwiek miało się zmienić, wypadało wziąć się w garść, skończyć pierdolić po kątach farmazony i stanąć przed problemem z pochyloną do ataku głową. Tak też San Marino zrobiła, wyplątując się z objęć Petera. Zostawiła go w towarzystwie Boomer i bez zwlekania przecisnęła się przez tłumek otaczający szefa. Musiała paru odepchnąć, na paru nawarczeć a innemu wbić łokieć pod żebra żeby ruszył dupę i dał jej przejść, ale się udało.
- Diable - zaczęła ledwo między nią a czarnowłosym gangerem znalazła się stopa wolnego terenu. nie bawiła się w popierdywanie, wykładając prosto z mostu po co przyszła - Mówca chce iść z Nixem podłożyć ładunki pod łódki. Jak ma się udać Śliczny potrzebuje wsparcia i kogoś, kto nie podwinie ogona i nie spierdoli. Albo kurwa nie stoczy się do wody przeciążony bebechem jak przy ósmym miesiącu ciąży - prychnęła pogardliwie, zezując na Hivera - Po chuja on tam? Rozumiem że wielki kurw to dobry cel i tarcza przed kulami, ale to trzeba zrobić po cichu… no spróbować chociaż. Taka locha tylko się zasapie i tyle. A jak się zacznie pierdolić to jebnie na zawał, albo chuj go tam wie. Ostatnie miesiące go rozleniwiły jak w pierdlu na dupie przesiedział. Żarcie pod nos mu dawali, raczej nie wypuszczali żeby poćwiczył. Poza kwiczeniem mógł zapomnieć jak się walczy - zmrużyła oczy, wracając nimi do Guido - Niech zostanie na brzegu i tam robi za tarczę. Mówca zajmie jego miejsce na łodzi. Jeżeli Diabeł pozwoli - uśmiechnęła się i wstrzymała oddech.

Guido patrzył bystro i z zaciekawieniu na rozmówczynię w bieli. Patrzył też odpowiednio na Nixa i Hivera gdy o nich mówiła. Gdy skończyła uśmiechnął się, zwłaszcza to co mówiła o Hiverze zdawało się go bawić. Pokiwał w końcu głową.
- Jasne Czacha, jedziesz z nami. - zgodził się od razu by wziąć ją ze sobą na wyprawę na te kutry. - A Hiver. - powiedział przestając się uśmiechać i wyławiając z rozbawionego tłumu rozdętą sylwetkę. - Hiver musi wziąć udział w tej zabawie. Może wreszcie dokończy coś co nie udało mu się w zimie i stanie po właściwej stronie lufy. Szkoda, że ten twój bystrzak nie skumał od razu. - kiwnął teraz lekko głowa w stronę pary rozmawiających Pazurów. Mafiozo odwrócił głowę i spojrzał gdzieś w głąb rzeki poza balustradę. - Pojedziesz z nami. Ale sprawę obdzielimy na miejscu. Mamy obecnie dwa komplety ładunków. Ten twój i Krogulec mają jeszcze dorobić przed odjazdem. Będziesz w rezerwie. Coś nie wypali to cię poślę. - powiedział w końcu znów spoglądając na Czachę. Czacha wyczuwała, że najchętniej pozbyłby się Hivera raz na dobre. Ale też nie było dobre gdyby jakiś Runner był zamieszany w pozbycie się takiego ważniaka od samego Hollyfielda. Co innego gdyby bohatersko padł na polu walki. Wtedy pewnie nikt nikomu nie miałby za złe. - Poza tym Czacha gadasz z Duchami. Nie mamy nikogo innego kto by mógł zastąpić ciebie. I świetnie z nimi gadasz. Tak jak w nocy załatwiłaś tego ich oficerka. - na samo wspomnienie Guido roześmiał się i uniósł kciuk do góry z aprobatą.

Czarnowłosa głowa skłoniła się grzecznościowo przy komplemencie. Tak, Jastrząb został wyłączony z potyczki tamtej nocy, lecz Mówca też zapłacił cenę… tak samo jak Nix.
- Oddech jest jak nić łącząca świat Żywych ze światem Popiołu. Jego ciągłość nie leży w naszych rękach, lecz Przeznaczenia. Jesteśmy dziećmi, zależnymi od jego kaprysów. Nasz los przypadł na złe czasy… jednak nie będzie fatalnym przypadkiem, jeśli na to nie pozwolimy. W księdze Przeznaczenia nasze historie zostały spisane już dawno, nie uciekniemy od tego co nam przygotowano. Wola się wypełni, w ten czy inny sposób - sięgnęła za pazuchę i ze stanika wyjęła paczkę papierosów. Wzruszyła ramionami, wyciągając ją do Diabła - Mówca jest tylko prochem w klepsydrze, ćmą błądzącą na granicy blasku rzucanego przez świecę. Widział swój koniec. Nie nastąpi on dziś. Chce iść, bo teraz wypowiedział Słowa. Przysięgi składane przed obliczem Przedwiecznego są ciężkie i wiążące. Potężniejsze niż śmierć.

Guido popatrzył uważniej na szamankę. Zastanawiał się nad jej słowami i lekko skłonił jej głową w oznace szacunku. Dalej jednak układał sobie w głowie to co powiedziała.
- Dobrze. Jeśli wystarczy ładunków dołączę cię do ich zespołu. - powiedział po tej chwili zastanowienia. - Ale jeśli dasz się tam zabić wiedz, że poczuję się wyrolowany. - powiedział dźgając ją lekko w ramię z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy. - Teraz jesteś z nami. I wiele osób tutaj liczy na ciebie. Nie co dzień spotyka się kogoś kto naprawdę umie gadać z Duchami. Jesteś Czachą ale naszą Czachą. Nie tylko jego. - powiedział łagodnie i po przyjacielsku wskazując na koniec Nixa który wciąż rozmawiał z Boomer i Tonym.

Żywi potrafili być tacy… rozbrajający. No i za dużo gadali, za normalnych rzeczy. Przecież wiedziała że teraz jest z nimi, należy do sfory. Nie musieli jej o tym przypominać, ale to robili. On to robił, a ona nie umiała się obronić przed jego podstępnymi atakami. Żartami… to były żarty, ale nie złośliwe. Rozejrzała się dookoła, poświęcając każdej twarzy parę sekund a na końcu wróciła do Guido i sama się uśmiechnęła po żywemu. Podniosła rękę i zmierzwiła czarne włosy matczynym ruchem.
- Mówca wie, nie wyroluje cię. Możesz na niego liczyć… i dziękuję - mruknęła łagodnie, ale szybko się ogarnęła - Poza tym spójrz na nich - zabrała łapę i wycelowała paluch w parę Bliźniaków, a głos jej się zmienił na standardową szyderę - No zobacz, nie dość że złamasy, to jeszcze kaleczniaki. Kurtki gubią, pół roku latają za jakimś obciąganiem bez skutku. Wreszcie się im do rodziny trafił ktoś myślący… może nawet przestaną po cieniacku rżnąc głupa i wyjdą na ludzi. - westchnęła z bólem, bolejąc nad beznadziejnością obu przypadków.

Guido pokiwał głową uznając widocznie, że zawarli porozumienie w kwestii wyprawy na kutry. Za to słysząc co Czacha mówi o Bliźniakach i widząc ich w pierwszej chwili skonsternowane i niezbyt mądre miny roześmiał się serdecznie.

- Ejjj! Nie mów tak! Znaczy chodziło ci z tym brakiem myślenia o niego nie? - Hektor zaprotestował żwawo kuśtykając w ich stronę na swojej zabandażowanej i usztywnionej nodze.

- I z tym zaprzestanie rżnięcia to żart co? No weź. Jak to tak bez rżnięcia? Kto by tak wytrzymał. - Paul idąc o własnych siłach ale z ramieniem na temblaku łatwo wyprzedził Latynosa a zainteresował i jakby zaniepokoił inny fragment wypowiedzi siostry krwi.

- Obaj jesteście złamasy - pokręciła głową jakby już ich pakowała do dołka i miała zamiar powiedzieć “szkoda ich, byli całkiem spoko jak na Żywych”. - Przyda się wam ktoś inteligentny i z polotem. Może nawet czegoś się nauczycie i wyjdziecie na prostą z tego dołka patatajacej chujni w jakiej teraz siedzicie. Duchy nie są co do tego jednomyślne… ale macie szanse, o ile znajdzie się ktoś na poziomie aby wam w tym pomógł - wydęła melancholijnie wargi, ale oczy się jej złośliwie cieszyły - No dobra, może być i w pionie… bo w końcu to nie gwałt, jeśli są martwi - tym razem pokiwała z namaszczeniem głową, a w jej palcach nie wiadomo skąd pojawił się nóż, którym zaczęła się bawić.

Bliźniac i Guido nie przejęli się chyba nożem w dłoniach szamanki. A przynajmniej nie tak bardzo jak tym co mówiła.
- Nie no co ty gadasz? - zapytał Hektor który zdołał już do nich dokuśtykać. - Przecież ja wszystko umiem co trzeba. Kraść samochody, zdobywać towar, jarać gandzię, rozwalać frajerów na poboczach, robić rozpierdol, ściągać długi a moja obsługa panienek jest szeroko znana nie tylko w samym Det ale i daleko poza. A jak złamas coś ma złamane no to do niego a nie do mnie. - Hektor zaczął bez wahania wymieniać swoje liczne jego zdaniem zalety z czego za najważniejszą chyba uznawał to co było o pionie i poziomie z panienkami i tym wspomnianym wcześniej rżnięciem. I oczywiście uważał, że to Paul jak zwykle zaniża mu wszelkie możliwe kategorie.

- Ale poczekaj. - Paul marszczył dotąd brwi jakby coś mu się nie zgadzało w tym co powiedziała Czacha albo czegoś nie był pewny. Naturalnie wyniośle zlał samochwalczy wywód kumpla sprzed chwili. - Chodziło ci o proste patatajanie w dołku chujem? Na siedząco. - zapytał poważnie zbliżając nieco twarz do szamanki i mrużąc oczy jakby na poważnie się pytał o bardzo poważną rzecz. - No to ja bardzo lubię i dobrze mi z tym. Ale jakbyś chciała usiąść i to obgadać albo przećwiczyć to wiesz, zaraz tu znajdziemy coś do siedzenia. Jakąś ławeczkę czy co. - Paulowi udało się zachować tak poważny wyraz twarzy, że ktoś obcy pewnie mógłby się pomylić, że on tak na poważnie pyta o bardzo poważna rzecz. Guido jednak znał go tak samo jak reszta w tej grupce więc roześmiał się. Pewnie plotki o ławeczce z chebańskiego portu już poszły w runnerową brać.

- No teraz to żeś jebnął złamasie farmazonem jak łysy grzywką o kant kuli - nożowniczka fuknęła na Latynosa z wyższością nie tylko wzrostową ale też intelektualną i w każdym możliwym rodzaju. Wyszczerzyła się ze smutkiem tak szyderczym, że aż jej się ślepia z tego smutku świeciły - Co tam sapałeś pod tym płonącym pierdolnikiem? Że ile za Brzytewką latałeś żeby ci obciągnęła? Od zimy i co? - zrobiła przerwę i z rechotem dodała - I jajco kurwiu… i nawet te twoje nawijki nie pomogły. A po chuja ławeczka? - obróciła sie do Paula i na niego też nafuczała - Siedzieć to mogę na własnej dupie i szkoda mi czasu żeby z lupą szukać czegoś co kurwa niby powinieneś mieć w gaciach, ale wzięło i spierdoliło ze smrodu. Ktoś ci mówił że trza się myć, nie wietrzyć? Weź kurwa nie stawaj do mnie z wiatrem bo pierdolnę ci hafta na klacie… chociaż niektórzy to lubią - rozłożyła bezradnie ręce.

Guido roześmiał się znowu słysząc te wzajemnie trójstronną wojnę na złośliwości i docinki z jakiej tradycyjnie znani byli Bliźniacy a teraz okazywało się, że Czacha im w tym całkiem nieźle dorównuje. Dwaj kumple spojrzeli uważnie z wystudiowanym spokojem. Najpierw na Czachę. Potem na siebie nawzajem. Wyglądało, że porozumiewali się samymi oczami jakby spojrzenia mogły przekazać myśli i stan ducha równie dobrze jak słowa.

- To przez tego Plakatowego. - profesor Hektor pokiwał głową z poważną miną patrząc na doktora Paula.

- Za dużo z nim przebywa. - Paul równie poważnie pokiwał głową zgadzając się z diagnozą kolegi.

- I za mało jara. - latynoski spec spojrzał na pannę młodą wciąż z tym bardzo poważnym wzrokiem. Zaczął wydobywać z kieszeni remedium na tą przypadłość.

- Dokładnie. Może jeszcze jest dla niej nadzieja. - Paul pokiwał głowa też przypatrując się swojej pacjentce i do kompletu wyjmując zapalniczkę którą odpalił ziołowe remedium i Hektor z wyraźnym pietyzmem podał je czarnowłosej szamance.

- Zapal. Jeśli nie zadziała powtórzyć. - powiedział tak uroczyście, że aż zabrzmiało trochę dramatycznie.

- A jeśli zadziała powtórzyć. Jak działa nie wolno przerywać kuracji. - dodał wciąż poważny doktor Paul.

- Widzę tylko jeden problem, jak z kociej pizdy wór na mąkę
- San Marino przyjęła skręta, bo darmowy i za frajer i do tego chłopaki mieli dobry towar. Zrobiła przy tym zbolałą minę, zaciągając się ile sił w płucach. Potrzymała tam dym, a potem puściła jego chmurę prosto w dwóch złamasów. Wydawała się równie tragicznie smutna i zadumana - Jak jaram to nie obciągam. Aż tak podzielnej uwagi nie mam i tylko jedna gębę… a jeszcze czas był - westchnęła boleśnie, ocierając palcem łzę z kacika oka o potem pstryknęła ją gdzieś na trawę - Ale aż się kurwa wzruszyłam. Tak sie poświęcać, gdy choć raz można nie być złamasowym przegrywem - obdarzyła braci spojrzeniem pełnym nostalgii - No i sami mówicie, że terapii nie wolno przerywać.

- To ma być problem?
- Hektor westchnął z ulgą jakby takie problemy zjadał na śniadanie między jednym skrętem a łykiem promili na początek. Porzucił przy tym pozę poważnego specjalisty wracając do zwyczajowej, zblazowanej normy. - Terapii oczywiście nie można przerywać. - zaczął latynoski Bliźniak a drugi w lot pojął o co mu chodzi.

- Ale naturalnie to nie w porządku palić w towarzystwie nie częstując towarzystwa. - zakończył Paul patrząc wymownie na skręta trzymanego przez Bliźniaczkę. - A w międzyczasie jak nie palisz i usta masz wolne no to możesz podziałać śmiało. - białasowy Bliźniak zachował nieco więcej powagi ale kąciki oczu błyskały mu rozbawionymi błyskami.

- No! Widzę że kumacie - nożowniczka wycelowała palcem i skrętem w białasa, ale zanim zdążył go wziąć, fajek wrócił do niej. Zaciągnęła się z premedytacja, mrucząc z zadowolenia - Częstuje się nie złamasów, a towarzyszy, czaicie? Chcecie więcej szczegółów to wykurwiajcie do Lenina, on wam to odpowiednio rewolucyjnie wytłumaczy. Poza tym bez jaj… skąd mam wiedzieć co za padlinę trzymaliście przed chwilą w gębach? - wzruszyła ramionami i wydarła się gdzieś w tłum - Leeeeeeniiiin! Chcesz bucha?
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 21-07-2017 o 14:58.
Czarna jest offline  
Stary 23-07-2017, 16:45   #576
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will szedł w środku grupy nerwowo rozglądając się na boki. Świadomość faktu, że za moment może znowu usłyszeć świst pędzącego w powietrzu pocisku była niemal paraliżująca. Od dłuższego czasu jednak nic się nie działo, nie mieli żadnego kontaktu z Nowojorczykami, więc Will, jako wieczny optymista, coraz mocniej skłaniał się do nieco naiwnego wniosku, że całkiem już ich zgubili.

Wybór dalszej drogi był oczywistą konsekwencją podążania w losowo wybraną stronę, jednak chłopak miał cichą nadzieję, że Kelly jakimś magicznym sposobem odkryje nawigację w głowie i pokieruje ich w stronę drugiego wejścia do schronu. Niestety jednak magiczne sposoby tym razem zawiodły, żaden jednorożec nie wskazał im trasy i, jak zawsze, pozostawał wybór tragiczny między kilkoma drogami.

Do tego pozostawała kwestia nomen omen rannego Runnera, który według Kelly miał w ranie odłamek i przez to mógł, w bardziej bliższej niż dalszej perspektywie, mieć z tego powodu nieprzyjemności. Podanie morfiny też było jakąś opcją, jednak dzień jeszcze był długi i chłopak miał wrażenie, że nadejdą momenty, gdy ból będzie towarzyszył fruwającemu ołowiu i wówczas będzie bardziej niezbędny. Poza tym chłopak był zdania, że ból wzmacnia charakter, a trochę więcej charakteru w gangu Runnerów z pewnością im się przyda. Tak więc Will w zasadzie robił im przysługę...

- Cano, trzymasz się jakoś? - szepnął Will podchodząc bliżej rannego- Sprawa wygląda tak, że została nam jakoś godzina drogi - zwrócił się do reszty niezbyt przejmując się odpowiedzią chłopaka - Myślę, że jeśli się sprężymy, damy radę dotrzeć do miejsca i tam na spokojnie będziemy mogli się zająć rannymi. - odwrócił się w kierunku rzeki, wyciągnął do niej rękę i kontynuował - Najlepsza droga wiedzie wzdłuż rzeki. Trasa zajmie nam z godzinę, max półtorej. W ten sposób nie mamy możliwości żeby się zgubić i trafić przypadkiem do obozu Nowojorczyków - zakończył swój wywód.

Chłopak włożył cały wysiłek silnej woli, aby nie zerknąć nerwowo na boki, sprawdzając, czy Nowojorczycy nie wykorzystali jego przemowy aby podkraść się do nich od tyłu. Na szczęście jednak Will opanował nerwy i pozostał niewzruszony - miał nadzieję, że jego heroiczny czyn pozwoli także towarzyszom nabrać większej pewności siebie i z optymizmem ruszyć na spotkanie absolutnie pustego lasu aż do drugiego wejścia do Schronu.

- W porządku. - odpowiedział krótko Cano kiwając głową. Kelly nie zdradziła się niczym, że posiada morfinę i zdała się na opinię Willa w kwestii jej użycia. Cano i pozostała grupka Runnerów uczynili podobnie jeśli chodziło o wybór dalszej trasy. Ruszyli w podobnym szyku co do tej pory z dwójką Schroniarzy i Cano w centrum szyku. Tym razem czuli się chyba wszyscy o tyle pewniej, że prowadził ich strumień którego nie szło zgubić. Wokół jednak nadal otaczał ich gęsty i dziewiczy las ograniczający tak bardzo pole widzenia. Głowy chyba wszystkich przepatrywały drzewa i zarośle obawiając się wycelowanych w siebie nowojorskich luf.

Doszli tak po jakimś czasie do stawu. Ciężko było dokładnie oszacować czas ale zajęło im to może z kwadrans, może trochę więcej. Tu wyraźnie Kelly się ożywiła i humor jej się poprawił co przelało się na resztę grupki. Wiedziała już gdzie są i jak powinni teraz iść. Szli teraz wzdłuż wybrzeża stawu który ich prowadził. Z przeciwka widać było południowy cypel jaki wrzynał się w stawy rozdzielając je na dwie oddzielne części. W miejscu gdzie wyszli mieli do niego może z pół setki kroków otwartej wody. Ale poza nim południowy brzeg stawu oddalał się na dobre kilkaset metrów. Dziewczynie od Runnerów wydawało się znowu, że coś słyszy. Jakiś chyba silnik. Ale daleko. Od wschodniej strony czyli gdzieś tam gdzie była główna droga łącząca kiedyś wybrzeże z Centrum Meteo. Will ani reszta jednak nie wychwycili tego odgłosu a dziewczyna sama powiedziała, że już go nie słyszy. Poza tym ich wybrzeże stawów prowadziło na zachód czyli w całkiem przeciwną stronę.

Wybrzeże stawów jednak zaczęło coraz bardziej odbijać na południe. Kelly postanowiła je zostawić i ruszyć na przełaj przez las. Disco kwękał cicho, że na jego oko to właśnie zrobili kółko z tym strumieniem ale poza tym uwag nie było. Zanurzyli się w dziką dzicz leśnych ostępów. Kelly teraz nadal szła w środku grupy ale nadawała jej kierunek wskazaniami kompasu. Gdy zbytnio zbaczali co w dziczy bez punktów orientacyjnych było bardzo łatwe nakierowywała ich ponownie. W końcu jednak idący na przedzie Runner który zmienił niedawno Roberta dał znak i wskazał coś przed nimi. Prześwity! Przed nimi musiał być kraniec lasu! Ale i nie wiadomo co za nim. Wedle szacunków Kelly mogło to być już lotnisko ale nie można było wykluczyć jakiejś polany czy czegoś podobnego. Wszyscy spięli się jakby podchodzili pod okopy wroga nie wiadomo czy na serio opuszczone czy tylko sprawiające takie wrażenie. Sprawa jednak się wyjaśniła po tych ostatnich kilkudziesięciu metrach leśnej niepewności. Przed sobą mieli stosunkowo wąską, ale za to bardzo długą przesiekę w lesie. A jakieś kilometr czy dwa przed nimi widać było wieżę lotniska i hangary.

Will rozejrzał się na obydwie strony oceniając ile zajęłoby ominięcie dziury w lesie. Na otwartym terenie będą stanowić łatwy cel na wrogów i jeśli nawet obserwujący grałby po pijaku w karty z dziewczyną na kolanach, to ciężko byłoby mu nie zauważyć ich w trakcie przechodzenia.

- Przechodzenie po otwartym terenie nie jest zbyt mądrym pomysłem,
ale obejście tego naokoło zajmie sporo czasu...
- wyszeptał po chwili obserwacji - Poobserwujmy przez chwilę i upewnijmy się, że nikt nie czai się po drugiej stronie, a potem bym ruszał. Polana jest malutka, więc jeśli ktoś ją obserwuje, to powinniśmy go zobaczyć też stąd - dodał i rozejrzał się po pozostałych próbując wyczuć jak przyjęli ten pomysł.

Według Willa najlepszym pomysłem byłoby przejść przez tę przesiekę szybkim, ale ostrożnym krokiem, tak aby jak najkrócej być na otwartej przestrzeni, ale jednocześnie nie wywołać zbędnego hałasu.
 
Carloss jest offline  
Stary 06-08-2017, 20:13   #577
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

Pośrodku całego zamieszania, krzyków, gratulacji i przekomarzań sfory w skórzanych kurtkach, ciężko było wyciągnąć jej szefa na rozmowę w cztery oczy. Każdy z szeregowych członków chciał mu uścisnąć dłoń, wymienić parę zdań, lub najzwyczajniej w świecie poklepać po plecach, a on krążył między ludźmi jak chłopak z sąsiedztwa, nie zdystansowany dowódca. Śmiał się, pajacował i szczerzył, czasem kiwał głową i odpowiadał na typowo gangerowe zaczepki, podczas gdy Alice próbowała przebić się przez tłum i wejść na wilczą kolizyjną, co również należało do czynności utrudnionych, ze względów tożsamych jak w przypadku Kłaczka. Nie liczyła ile razy wyrzucano ją w powietrze niczym szmacianą lalkę, ściskano i klepano po plecach, a gorąca kula wewnątrz klatki piersiowej wprawiała niewielkiego rudzielca w stan czystej euforii. Więc tak to było mieć rodzinę… taką, która akceptowała człowieka wraz z całym bagażem przywar oraz zalet. Z kosmiczną przewagą tych pierwszych. Lawirując między Runnerami pierwszy raz od niepamiętnych czasów czuła, że jest w domu, wśród swoich. Tak zwyczajnie, bez fajerwerków odnalazła spokój, przynajmniej chwilowy. Dobrze było znaleźć swoje miejsce na tej zakurzonej ziemi, wśród osób stanowiących i nadających sens życiu, choćby i przedwojennemu. Wystarczyło spojrzeć na złotą obrączkę na dłoni - dobitny znak przypisania do tych czasów i tego miejsca. Tego jednego, konkretnego człowieka, do którego udało się jej w końcu dostać, przeciskając się przez ostatnią zaporę z Taylora i Bliźniaków.
- Dobrze się bawicie? - spytała, kotwicząc u wilczego boku na podobieństwo rudej boi, pływającej przy większym i ze wszech miar poważniejszym statku.

- Zajebiście. - pokiwał czarnowłosą głową mafiozo biorąc Alice i przyciągając do siebie tak, że stała teraz plecami oparta o jego tors a on ją obejmował ramionami. Pokancerowani przez ostatnie dni Taylor i Bliźniaki stali obok uśmiechając się, chichrając i reprezentując ponad przeciętną średnią zblazowania i wyluzowania jak zwykle korzystając z każdej chwili i okazji do wytchnienia i zabawy. I zajarania skręta.

Dziewczyna z wyraźnym zadowoleniem dała się objąć, po czym zaparła się nogami, pchając mężczyznę do tyłu aż zorientował się w intencji owych działań. Potrzebowała odciągnąć go na stronę, na parę chwil.
- Wybaczcie skarby - rzuciła do pozostałej części rodziny, posyłając im przepraszający uśmiech, gdy i dla nich działania Alice stały się jasne, a raczej ich cel. Przeszli oboje te parę metrów do miejsca lustrzanego do tego w jakim stali razem z Nixem, by choć trochę wyrwać się z żywej masy i zyskać szansę na rozmowę.
- Chciałam cię o coś poprosić - zaczęła lekko nieobecnie, wskakując na barierkę i sadowiąc się na niej prawie że wygodnie. Co prawda musiała się przy tym manewrze przytrzymać wilczej kurtki aby nie zlecieć w tył, lecz finalnie zakończył się on sukcesem. Dla pewności otoczyła pas Runnera udami, zyskując dodatkową podporę i zwalniając ręce od konieczności trzymania się metalowej podpory, dzięki czemu mogła posłać je do góry, tam gdzie zarośnięte policzki i wykrzywione ironicznie usta.
- Chodzi o Bena i resztę jeńców… pozwól im wrócić do domu. Sam widzisz, że miejscowi nie są w stanie ci zagrozić, poza tym wciąż pozostaje obsada Bunkra - westchnęła, gładząc opuszkami palców linie żuchwy od brody po policzki - Zresztą teraz to tylko dodatkowe jednostki do wykarmienia, a z zapasami tu ciężko. Cheb jest naszym najbliższym dostawcą, pozwalając im odejść zyskamy zabezpieczenie przed zatruwaniem żywności i robieniem pod górkę. Wiem… zamiast wdzięczności lepszy jest strach - już to powtarzałeś, ale my tu będziemy mieszkać. Żyć… na stałe - uniosła głowę, by móc patrzeć w ciemne ślepia - Czasem zamiast palić mosty lepiej je budować.

Szef bandy oparł się ramionami o balustradę mostu. Zezował to na siedzącą obok rudowłosą pannę młodą to na widok rzeki pod sobą albo w dali. Nawet na sam wygląd woda sprawiała wrażenie bardzo mokrej, bardzo zimnej, i niezbyt czystej. Guido kiwnął głową, podrapał się kciukiem po kości policzkowej i chwilę trawi słowa żony.
- Przed chwilą tego samego chciał Dalton. - wskazał kciukiem mniej więcej w stronę grupki stróżów prawa symbolicznie oddzielających dwie nie pałające do siebie sympatią strony. Choć jasne było, że pod jakimkolwiek siłowym względem są najsłabszą stroną to jednak na razie nieźle spełniali rolę bufora między tymi stronami.
- Z jedzeniem nie jest dobrze. - przyznał kiwając głową gdy zgadzał się z wnioskami Alice. - Ale nie jest źle. A na nas wszystkich ten tuzin ludzi w tę lub we w tę jakoś specjalnie rachunków nie zmienia. - w przeliczeniu na porcję na dobę czy inny podobny przelicznik można było uznać, że ma rację. Przy całej bandzie jaka zawitała z Det na Wyspę tuzin jeńców wydawał się po prostu kolejnym tuzinem, tyle, że bez skórzanych kurtek i o innym statusie. - Z dostawami żarcia stąd wątpię. - pokręcił głową wyrażając swoje wątpliwości. - Trochę ich skubnęliśmy w zimie. Pewnie dopiero pod koniec lata wyjdą na jakąś prostą. Do tego czasu będzie bieda. Nas jest teraz pewnie podobnie co ich więc za chuja nas nie wykarmią nawet jakby naprawdę chcieli. A po zimie wątpię by chcieli. Więc źródło żywności trzeba znaleźć inne. - powiedział wpatrzony gdzieś w znikający zakręt rzeki z rzadko jak u niego poważnym wyrazem twarzy. Takim z jakim omawiał najważniejsze sprawy całej bandy z najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi. - Ale z zatruwaniem żywności to raczej na odwrót. - przekręcił głowę tak by spojrzeć na siedzącą obok kobietę. - Od razu trzeba by powiedzieć, że żarcie od nich będą też szamać te ich chłopki co ich mamy. - w tym punkcie miał odmienne zdanie bo zdecydowanie pokręcił głową nie zgadzając się z wnioskami żony. - Nie wiem. Paru można by wypuścić. Jako dobry gest. Ale niech ten Dalton sobie nie roi, że to na mnie wymusił! - wzruszył ramionami i dopiero na koniec syknął groźniej na myśl, że ktoś mógłby odnieść wrażenie, że Guido przestraszył się czy ustąpił w czymkolwiek lokalnemu stróżowi prawa.

Zaczynał się denerwować, a nie tego lekarka chciała. Zadziałała więc prewencyjnie, chwytając poły jego kurtki i ciągnąc do dołu ledwo skończył mówić. Sama wyprostowała plecy, wychodząc wargami na przeciw jego warg i dusząc nimi dalszy potok niechęci. Przeniosła chwyt na czarnowłosy kark, przytrzymując go aby nie wywinął się za szybko. Całowała go długo i dogłębnie, aż zaczęła tracić oddech. Dopiero wtedy odsunęła głowę, przerywając kontakt przy akompaniamencie mokrego cmoknięcia.
- Wymusił? Próbował, ale mu się nie udało. Nie on udzielał nam ślubu, tylko kapelan. Jego żądania przeszły bez echa, utonęły pod nawałą innych aktywności, układów oraz rozwiązań. Teraz, jeśli ktokolwiek z naszej gościny wróci do domu, będzie to tylko i wyłącznie twoja dobra wola. Kaprys, Gest i chęć. Nie czyjkolwiek rozkaz. Jeśli wrócą do domów jest szansa, że Boomer tu zostanie, przynajmniej przez jakiś czas. Nie będzie musiała od razu wracać do bazy. Nix tak samo. Może uda się ich wymienić za rekrutów dla Pazurów, wtedy… posiedzą z nam. Będą też wracać na przepustki. Rodzin się nie rozdziela - pocałowała go w czubek nosa, uśmiechając się lekko
- Kwestia żywności… oczywiście, teraz jest za wcześnie na jakiekolwiek wymiany z nimi, skoro sami przymierają głodem. Patrzmy jednak długofalowo - przesunęła dłonią po czarnych włosach, mierzwiąc je czuje - Nadejdzie lato i czas zbiorów, spichlerze się napełnią, a miasto odżyje. Jeśli będą mieli więcej rąk do pracy, szybciej to nastąpi, a Ben i jego rodzina stanowią tu liczną grupę. Hmm… jak z owcami. Nie ma co ich strzyc do krwi, lepiej poczekać aż wełna odrośnie. Poczekajmy, a gdy nadejdzie pora - wtedy porozmawiamy z nimi o dostawach. Jeśli zaś chodzi o zatrucie… od czegoś tu jestem, prawda? - uniosła wymownie brwi - żywność da się sprawdzić… poza tym Dalton uważa mnie za kobietę mafii. Nie omieszkał mi wypomnieć udziału w porwaniu i uśpienia rodziny. Zdradzieckiego oczywiście. W jego mniemaniu zapewne nie miałabym problemów z otruciem ludzi z miasta, a skoro pod ręką są wirusy i zasoby bunkra… cóż. On wie, że nie jestem stąd - zrobiła okrężny ruch brodą, wskazując najbliższą, skorodowaną okolice, oraz Pustkowia jako takie - Kochanie… oni i tak długo już u nas siedzą. Od zimy. Też mają rodziny, które się o nich martwią. Jeśli nie chcesz puszczać wszystkich… nie istnieje pojęcie większej połowy, ale jest ich dwunastu. Koniecznie chcesz aby ktoś od nich u nas gościł - zostawmy może dwóch, a reszta… reszta niech wraca do domów.

Pocałunki i dotyk Alice wydawały się działać zgodnie z jej zamiarem. Mężczyzna uspokoił się i spokój ducha mu wrócił. Potem słuchał z zastanowieniem co ma do powiedzenia. W zamyśleniu wyjął swoją srebrną papierośnice ale zwlekał z wydobyciem dajek w zamian bawił się nią stukając cicho i okręcając metalowe pudełko o poręcz barierki o jaką się opierał.
- Można im paru oddać. Zwłaszcza tego brodatego spaślaka. - powiedział po dłuższej chwili zastanowienia. - To będzie długi i ciężki sezon. - pokręcił głową i wyprostował się otwierając pudełko z papierosami. Otwarte podał żonie, a potem wziął jedną eleganckie zwinięta pałeczkę w zęby i chwilę zajęty bym odpalaniem dwóch papierosów. Następnie równie machinalnie schował z powrotem pojemnik do kieszeni na piersi kurtki. - Przez te jebane kutry i tych dupków. - spojrzał ze złością na wody rzeki a potem na drugi brzeg gdzie przebiegała chwilowa umowna linia rozdziału między Detroitczykami a Nowojorczykami. Wzrok zawiesił mu się w nieprzychylnym spojrzeniu utkwionym w Hummerze NYA wciąż widocznym na przeciwległym krańcu mostu.

- Wiem Wliczku… czeka nas ciężki dzień - dziewczyna przyjęła papierosa i odpaliwszy go, zaciągnęła się od serca, by zaraz oprzeć czoło o szeroką pierś, okrytą czarną podkoszulką - Czacha ma córkę pułkownika. Możemy spróbować wystosować do niego… zaproszenie. Na mediacje, debatę. Rozmowę. Zyskacie szansę na spotkanie i dowiedzenie się bezpośrednio czy jest opcja wypracowania kompromisu. Spotkanie… po kutrach, kiedy będziemy wiedzieć na czym stoimy. Porozmawiam z Daltonem, przekażę mu twoje stanowisko odnośnie jeńców. Zwalniamy dziesiątkę? I jeszcze jedna rzecz - zadarła rudy łeb ku górze, a na jej twarzy zagościła determinacja - Chcę iść z wami, przyda się lekarz, a ja… chyba zejdę na zawał z nerwów, jeśli tu zostanę podczas gdy wy pójdziecie walczyć.

- Jechać z nami? - powtórzył patrząc na rudowłosego Runnera w białej sukience kompletnie zaskoczony. Potem spojrzał znowu przez barierkę na wodę przepływającą poniżej. Splunął w nią i zaciągnął się papierosem spoglądając w dwie plamy w rozmazanych, zimnych falach wody odbijające się na tle jednolitej linii barierki mostu. - Z nimi trzeba coś wymyślić. To szpeje. Mają swoje rozkazy. Nawet jak się ugadamy albo obrobimy jednego przyślą następnych. Będzie długi i ciężki dzień. A potem następny. Ale jeśli przetrwamy tu następną zimę powinniśmy wyjść na prostą. Ale to w tej chwili tak dalekie jak to, że Jay rozłoży nogi przed Billy Bobem. - splunął znowu krzywiąc się niechętnie do wniosków do jakich doszedł, a jakie choć mu się nie podobały nie mógł ich zignorować. Nie brzmiało na to by widział następne miesiące i pory roku jako wakacyjny piknik.
- Musimy mieć Bunkier. Bez tego Bunkra jesteśmy tylko kolejną bandą na wycieczce. Bez tego Bunkra nie utrzymamy się tutaj. Chyba, że jako banda szmaciarzy a to mnie nie interesuje. Nikogo z nas nie interesuje. Nie po to tu przybyliśmy. - podniósł się i oparł szeroko rozpostarte ramiona na balustradzie mostu. Zaciągnął się papierosem trzymanym samymi wargami. Wydmuchnął dym przez szczelinę w tych wargach bijąc się z myślami.
- Z miejscowymi nie byłoby problemu. Mogą nas się bać i nienawidzić ale są za ciency by nam fikać. I wiedzą o tym. Dalton o tym wie dlatego wkurza mnie ale nie ruszam go. Ale te kutry i te palanty pana superprezydenta rozwalają ten układ. Póki jest równowaga Dalton pewnie będzie siedział cicho. Ale chętnie przyłączy się by dobić pokonanego. Zwłaszcza jak to my będziemy pokonani. Na pewno nam nie zapomną ostatniej zimy. - powiedział spokojnie zaciągając się po raz kolejny. Wpatrywał się chwilę w żar skręta.
- Ten Bunkier. To nasza kopalnia skarbów. Bez niego się nie utrzymamy. Wszystko się posypie. A te cwele od pana prezydenta też chcą go mieć więc też nie odpuszczą. Dosyłają im śmigłowce. W życiu nie widziałem latającego śmigłowca. A oni mają i je tu przysłali. Na pewno nie na pusto. Coś musieli im przywieźć. - oczy Guido zwęziły się gdy główkował nad ostatnimi wydarzeniami i ich konsekwencjami na dzisiaj, jutro i nadchodzące miesiące. Oparł się tyłem o barierkę i zaczął przyglądać się rozbawionej bandzie. Ktoś coś do nich wrzasnął a Guido uśmiechnął się, pokiwał głową i pomachał mu ręką.
- Ale oni są daleko. Dalej niż my. Przysłanie czegokolwiek, nawet tymi śmigłowcami musi ich cholernie drogo kosztować. To nasza szansa. - uniósł w górę palec na znak, że choć sytuacja nie rysuje się w różowych barwach to jednak nie uważa jej za beznadziejną. Otarł dłonią twarz zjeżdżając nią aż na włosy i za ucho. - Ciężko jest. Ci tu to jakieś pizdusie. - nie otwierając oczu kiwnął głową w stronę nowojorskiego brzegu. Przez twarz przeszedł mu wyraz pogardy. - Ale ci na Wyspie… - dla odmiany pokręcił głową na znak, że o tamtych ma odmienne zdanie. - Z tamtymi jest ciężko. Jak dłużej potrwa albo przyślą więcej takich jak na Wyspie to się zrobi bardzo ciężko. Dlatego trzeba coś wymyślić. - otworzył oczy i spojrzał na siedzącą obok Brzytewkę. W końcu uśmiechnął się bo gdy chodziło o te wymyślanie uchodził przecież za eksperta, a wśród jego ludzi i innych rejonów opanowanych przez Runnerów ta jego zdolność uchodziła wręcz za przysłowiową i legendarną. Choć widocznie nie przychodziło mu to tak łatwo jak się zazwyczaj sam z tego zgrywał.

- Damy radę, cokolwiek by się nie działo. Siedzimy w tym razem - odwzajemniła uśmiech, barwiąc go ciepłymi nutami. Drobne dłonie zagłębiły się pod połami runnerowej kurtki, grzejąc się o żywy piec pod spodem. Nie omieszkały też drapać skóry na piersi, obrysowując na koszulce doskonale znanych wzorów tatuaży, znajdujących się pod spodem - Wiedza to potęga. Trzeba porozmawiać z pułkownikiem. Dowiedzieć się czego konkretnie chcą. Jeśli chodzi o sprzęt i dane -możemy im je oddać. Informacje przekopiujemy. Zostawimy dla siebie, oni dostaną… odpis, ale nie muszą o tym wiedzieć. Pracowano tu nad rządowym, wojskowym projektem, nie dziwne, że gdy dokopano się w dowództwie do odpowiedniej teczki, armia zechciała go dla siebie. Możemy im coś dać aby zapchać gęby… kwestia czego konkretnie chcą: to nasz cel. Dowiedzieć się, bo gdy zniknie niewiadoma łatwiej dokończymy równanie - zacisnęła uda, przyciągając męża bliżej. Zimny wiatr kąsał odsłoniętą skórę łydek, lecz był to mało znaczący detal - I co w tym dziwnego, że nie chcę cię zostawić samego z tymi okropnymi kutrami? Nie chcę cię stracić - uśmiech spełzł z jej twarzy, gdy westchnęła ciężko - Nikogo z was… a sprzęt. Szkoda, że nie pamiętam co jest w Hope - zgrzytnęła zębami, przymykając ze zmęczenia oczy i naraz wypaliła - Szczerze to odczuwam spory dyskomfort na myśl o tym miejscu, choć paradoksalnie w przyszłości będzie można tam uzupełnić braki sprzętowe… kiedyś. A gdyby ich uśpić? Tych na Wyspie? - poderwała głowę, a zielone oczy zaczęły błądzić po okolicy, gdy ich właścicielka przekopywała się przez katalogi pamięci podręcznej - Lakrymatory. Bromoaceton, chloropikryna, dibenzoksazepina. Coś co ich wyłączy, bez konieczności zabijania… rozumiem powagę sytuacji, ale… skoro mam robić broń, niech paraliżuje. Bez mordowania… proszę. Nie… nie dam rady znowu, a chcę… chcę pomóc - spojrzała prosząco ku górze, a między piegami zamieszkało napięcie.

Szef Runnerów z wolna kręcił przecząco głową gdy wtulona w niego Alice wymieniała swoje pomysły. Objął jej plecy ramieniem które będąc w czarnym rękawie skórzanej kurtki jawnie kontrastowało z białym i delikatnym materiałem sukienki pożyczonej od Kate.
- Może. - powiedział w końcu po chwili zastanowienia. Choć owe “może” ociekało wątpliwościami. - Może ich na chwilę zapcha jakieś papiery czy co. - machnął ręką na znak, że ma minimalne pojęcie jakie by można mieć pojęcie o zawartości bunkra innej niż powszechnie rozpoznawalne dobra jak ściany, podłogi, broń czy sprawne komputery czy prysznice. - Powiem ci co oni chcą bez żadnego gadania z nimi: chcą ten schron dla siebie. Czyli bez plątających się tam degeneratów z Detroit. Chcą mieć dla siebie by załatwiać te swoje bardzo ważne prezydenckie sprawy. Albo zabrać co się da pozostawiając gołe ściany na te ich odbudowę o której tak trąbią ciągle. Zresztą, jakbyś podeszła jakbyś chciała coś od nich, albo od Daltona a on ci przyniósł jakąś kartkę? - zapytał patrząc na nią. Ale zaraz sam sobie odpowiedział. - Bo ja bym zakładał, że ma całą kupę takich kartek i wkurzałoby mnie, że mi je dawkuje wedle jego widzimisię. Więc usunąłbym palanta by się dorwać do źródełka gambli. I oni wbrew temu co tak głoszą w tych swoich gazetach to są w tym bardzo podobni. Dlatego nie sądzę by to zadziałało na dłuższą metę. Ale kto wie, może ich zająć na jakiś czas. No i pogadać z nimi można. - wzruszył ramionami i wyglądało, że nie wiąże jakichś specjalnie wielkich nadziei z tą opcją ale też i nie uważa ją za całkiem zbędną. Skoro można było coś choć trochę ugrać by zwiększyć swoje szanse to nie odkładał tej karty na stół bez próby ugrania czegoś.
- A z tym uśpieniem. - podrapał się po głowie. - Jakiś gaz? Mają sporo gazmasek, nie wiem czy nie każdy z nich. No i jak chcesz to im dostarczyć? Jakieś słoiki z gazem by można zrobić ale to ma słaby zasięg. Tyle co kto rzuci. Jakaś mała grupka no można by spróbować. Ale całościowo to może by się udało raz. Jakby jakoś dostarczyć ten gaz. A oni by nie mieli gazmasek. No ale lepiej mieć coś takiego niż nie mieć. - mafiozo obracał chwilę pomysł z uśpieniem. Nie wnikał w co i jak ale zastanawiał się na praktycznym zastosowaniem takiego środka w scenerii jaką mieli na Wyspie. Wahał się nie podejmując jeszcze żadnej decyzji a jedynie rozważając plusy i minusy takiego kroku. - Ale czemu mówisz, że musisz robić broń? Nikt ci przecież nie każe. A na pewno nie ja. - wyszczerzył się do niej w uśmiechu równie błazeńskim jakiego żaden z Bliźniaków by się nie powstydził.

- Chirurgia sumienia, nikt nie zapyta o intencje. Liczą się rezultaty… kim bym była, gdybym nie próbowała bronić tego co kocham i w co wierzę? Rodziny, przyjaciół… najbliższych? Rozważam wszelkie alternatywy, próbuję… przygotować się na najgorsze. Nie mogę wiecznie stać z boku, pozwalać aby umierali ci, których za wszelką cenę powinnam chronić, a wiesz że technicznie nie sięgnę po rewolwer bo nie umiem strzelać. - wychrypiała gdzieś na wysokości gangerowej pachy, zaciskając dłonie na czarnej podkoszulce - Próbuję dostrzegać inne drogi… połączenia i możliwości. Przeciwnik jest silny, ale na każdego da się znaleźć sposób, jeśli… zawiodą inne drogi. Obrona, nie atak… a gdyby wpuścić do bunkra kogoś od nich? Obeznanego w temacie, aby sam na własne oczy zobaczył co biorą i dostają? Mogliby się bać zasadzki, jednak… i tu jest pewna opcja. Gdyby się zgodzili, istnieje opcja wymiany. Jako gwarant ich bezpieczeństwa, będzie potrzebny zakładnik. Skoro i tak ciągle ktoś mnie porywa, tym razem pójdę sama. O ile się zgodzą, ale to kwestia do dogadania. Poza tym… gdyby istniało urządzenie lub proces, potrafiący odwrócić efekty starzenia? Albo ciężkich chorób i ran? Przywrócić młodość, odjąć lata… z amnezją jako efektem ubocznym? Ilu starych grzybów siedzi u nich w sztabie? Ilu znajduje się na granicy śmierci? Wojna nie jest zdrowym zajęciem, czas nie należy do łaskawych wartości. Podobne ustrojstwo mogłoby ich zainteresować To nie fantasmagoria, tylko fakt. Dowody… - westchnęła - Żadnych namacalnych, ale mogę z nimi porozmawiać. Z tym pułkownikiem. Jeżeli jest wiekowo podobnie posunięty jak Dalton… myślę, że pamiętamy bardzo podobny przedział czasy… mamy podobne wspomnienia miejsc, ludzi, wydarzeń. Jeśli się ich zaciekawi, kupimy sobie może nawet parę tygodni.

- Pójść tam sama? Brzytewka kurwa pojebało cię? - Guido złapał za ramiona lekarki i odsunął na całą długość by spojrzeć na jej twarz jakby szukał tego żarciku w twarzy którego chyba nie dostrzegł w słowach. - Posłuchaj, nigdzie nie pójdziesz, na żadną wymianę jasne? - powiedział potrząsając jej ramionami by podkreślić jak bardzo mówi na poważnie. Potem dla odmiany tymi samymi ramionami przycisnął ją do siebie i pocałował mocno w usta. Oderwał się po długim i gorącym pocałunku ale jeszcze czegoś szukał na dnie jej zielonych oczu. - Nie puszczę cię. Zostaniesz ze mną. Z nami. - powtórzył dobitnie wciąż jej nie puszczając. Zmienił jednak nieco pozycję tak, że objął ją znowu trzymając w mocnym uścisku ramion.
- Ale jakiegoś ich speca czy dwóch można by wpuścić. Wkurwia mnie to bo na pewno co by nie wciskali na pewno zobaczą więcej niż chcielibyśmy pokazać. Ale co to da? Napalą się jeszcze bardziej jak im ich ludzie poświadczą jakie tu są skarby. Nie wiem w czym by nam to miało pomóc poza tym, że sobie pozwiedzają nasz teren. - wzruszył ramionami zastanawiając się na głos nad kolejnym pomysłem. Lekko i uspokajająco kołysał się a wraz z nim trzymana w objęciach panna młoda.
- Ale z tym życiem wiecznym to lepiej nie wyskakuj. Serio trochę cię znam i ciężko mi w to uwierzyć i zrozumieć. Jakby chodziło o kogoś innego uznałbym, że na piwo zbiera ciekawymi bajerami. A oni cię tak nie znają i są naszymi wrogami więc przede wszystkim będą zakładać, że im mydlimy oczy i kłamiemy. Ja przynajmniej tak podchodzę do tego co mówią i robią. Tak jak teraz. Na pewno coś właśnie kombinują przeciwko nam. Tylko jeszcze nie mogę rozgryźć czy coś przy tych kutrach czy coś innego ale byliby durniami jakby nie skorzystali z tego rozejmu. Ja bym skorzystał. Właśnie po to idziemy po te kutry skoro jest okazja. Więc oni też pójdą po te kutry albo wywinął coś innego. -bez ceregieli i żenady przedstawił Alice swoje podejrzenia względem przeciwnej strony. Nawet teraz gdy wyjątkowo od paru dni świeciło Słońce i było dość przyjemnie. A w okolicy nie było słychać, żadnych strzałów, walki a krzyki i to tuż obok były radosne i roześmiane.

- Guido… - kłucie w klatce piersiowej przybrało na sile, tak samo jak dotyk większych ramion wokół ciała. Alice zamrugała, głos się jej urwał, pozostawiając półotwarte po pocałunku usta. Czemu jego słowa i postawa ją zaskoczyły? Wszak nie powinny, nie po tym co widziała i czego była świadkiem w ostatnich godzinach. Czułość, troska, ciągłe powtarzanie tych samych sekwencji, mających na celu przebicie się przez rudy opór i zakorzenienie w pokręconym gruncie idei równie prostej co pięknej - kochał ją. Dbał i martwił się. Nie chciał stracić tak jak ona nie chciała stracić jego. W tym również odnajdowali podobieństwo, mimo… masy nieistotnych czynników, lecz nawet w tej chwili ciężko szło pozbycie się wspomnienia innego człowieka, wypowiadającego podobne słowa. W innym miejscu, innym czasie. Pośrodku spieczonej słońcem pustyni, na dachu zrujnowanego domu. W ciszy nocnej warty, pod baldachimem rozgwieżdżonego nieba. Eony temu… niecały pełen zmian i zawirowań rok.
Już nie mogła działać samopas, narażając się i wiecznie stawiając w roli elementu zbędnego, mogącego zostać wyeliminowanym na poczet wyższych wartości. Ludzie i okoliczności się zmieniły, przestała stanowić odrębną jednostkę, żyjącą na uboczu linii czasowej, trochę jakby poza nią. Neutralny obserwator przeszedł w aktywnego członka społeczności, wiążąc siebie i przywiązując do kogoś, przez co indywidualizm musiał zostać odłożony do zakurzonego kuferka pojęć niemających prawa bytu. Przeszłości, od której należało się odciąć, aby mieć jakąkolwiek przyszłość. Jeśli los pozwoli, jesli się uda dożyć do wieczora, a potem do rana.
“Jeśli”… jakże nie znosiła tego słowa. Powinno zostać usunięte ze słownika powszechnego, od razu żyłoby się mniej stresująco.
- Wróć do mnie… błagam cię, nie daj się zabić - wyrzęziła, obejmując go z całej siły i drżąc niczym liść. Po kolei, krok po kroku i nie wszystko na raz. Jeden problem, potem kolejny i jeszcze następny, inaczej nic nie wskórają. - Tylko o to cię proszę. Tylko… to się liczy. Inaczej ciężko będzie myśleć o powiększeniu rodziny i stabilizacji. Potem… potem będziemy myśleć co dalej, ale teraz… póki jeszcze mamy chwilę - uniosła głowę, zmuszając odrętwiałe mięśnie do uśmiechu, choć zielone oczy wypełniała rozpacz. Sen się kończył, czuła to bardzo wyraźnie. Pierwsze symptomy przebudzenia łaskotały w kark, przyprawiając o ciarki z gatunku tych nieprzyjemnych. Aby zniwelować ich działanie szarpnęła w dół za gangerową kurtkę, zamykając ustami jego usta i próbując nie płakać.


Z całej okolicy okupujących most ludzi jeden wyróżniał się wręcz przysłowiowo. Ponury, poważny mężczyzna, spoglądający spode łba na rozbawiony ogół w skórzanych kurtkach, zalegający na brzegu należącego do niego miasta. W żaden sposób nie wydawał się zadowolony, o nie. W jego ruchach i postawie królowało napięcie, oczy zaś wylewały niechęć do spółki z uwagą skupioną na tkwienie pośrodku jako symboliczna granica, oddzielająca Nowojorczyków od Runnerów. Maurice Dalton, szeryf Cheb. Ojciec Briana i jeden z głównych elementów przyprawiających Savage o niekontrolowany zgrzyt zębów… z wzajemnością. Nie chciał ich tutaj, ani żołnierzy, ani gangerów, lekarka zaś nie mogła go za to winić, mimo osobistych konkluzji. Ich stosunki dało się określić jako arktycznie oziębłe, lecz mimo dzielących ich różnic i nerwowych słów, wciąż zależało im na tym samym, przynajmniej na niektórych płaszczyznach. Dlatego dziewczyna odkleiła się od czarnowłosego gangera i przemierzywszy połowę mostu, skierowała się prosto ku grupie stróżów prawa, czatujących w jego centralnej części.
- Dzień dobry szeryfie. Eliott, Nico, Eryk - kiwnęła każdemu głową, z nieśmiertelnie uprzejmą miną - Jak się czujecie, co z Brianem? Kate dotarła do was bez przeszkód?

- Tak, Kate doszła do nas cało. Z Brianem jak go widziałem ostatnio jest w porządku. I gratuluję zawarcia małżeństwa. Powodzenia wam życzę.
- zastępcy szeryfa kiwnęli głowami na przywitanie rudowłosej panny młodej ale jasne było, że oczekują od szefa, że on przejmie rozmowę. I tak się stało. Obita twarz stróża prawa była pochmurna a spojrzenie miał surowe jak zwykle. Nawet napuchnięte jedno oko nie łagodziło tego spojrzenia. Głos jednak miał spokojny i stonowany. Przy składaniu gratulacji nawet lekko skinął głową.

Ruda głowa powtórzyła gest, choć jej właścicielka miała gorącą ochotę werbalnie wyrazić gdzie stary gliniarz może schować puste frazesy.
- Dziękuję szeryfie, to niezmiernie uprzejme z pańskiej strony - uśmiechnęła się maską, tak było bezpieczniej. Odbiła piłeczkę, grając dalej w pin ponga dobrego wychowania - Nie przyszłam jednak marnować pańskiego czasu konwersacjami na temat własnego życia prywatnego. Pamięta pan o czym rozmawialiśmy w vanie przed przyjazdem chłopaków? - zaakcentowała pytanie uniesieniem lewej brwi i zaraz parsknęła - Ten kawałek o budowaniu mostów zamiast ich paleniu.

Dalton kiwnął głową na znak, że pamięta.
- Co w związku z tym? - zapytał unosząc pytająco brwi i czekając by lekarka powiedziała do czego zmierza.

- O czymś przed chwila wspominałeś, a czego nie udało ci się załatwić ze względu na… nazwijmy to czynniki zewnętrzne - uśmiechnęła się uprzejmie, nakierowując rozmówcę na właściwy tor myślowy.

- Czynniki zewnętrzne. - głowa w kapeluszu odezwała się trochę bardziej cierpkim głosem a oczy, w tym jedno spuchnięte odszukały w tłumie na moście drugą sylwetkę w białej sukni. - Ciekawe określenie. - powiedział po chwili obserwacji szamanki w tak nietypowej dla niej bieli. - No ale było nie było. Co w związku z tym? - głowa mundurowego wróciła spojrzeniem w dół patrząc na niższą pannę młodą. Ta zaś zorientowała się, że szeryf pojął już do czego pije ale niekoniecznie do czego zmierza skoro przez ostatnie kwadranse nie pojawiły się, żadne nowe okoliczności.

- Dziś jest wyjątkowy dzień - lekarka podążyła za wzrokiem szeryfa i uśmiechnęła się ciepło. Szybko jednak wróciła do uprzejmej powagi i rozmówcy - Lecz niestety nie dane jest nam zatrzymać czasu. Zamrozić go i móc trwać w sekundzie nacechowanej szczęściem oraz spokojem. Pana rhei… z greckiego, “wszystko płynie” - westchnęła, poprawiając pasmo włosów wyszarpane przez wiatr z odświętnego koka - Określenie filozoficznej zasady zmienności i względności we Wszechświecie. Przypisywane Heraklitowi z Efezu, twierdzącemu, że nie ma rzeczy o stałych właściwościach. Nie ma bytu, jest tylko stawanie się. Teorię związaną z powiedzeniem panta rhei nazwano wariabilizmem lub heraklityzmem… nie o tym jednak chciałam porozmawiać. Wciąż pamiętam co obiecałam Benowi, choć oczywiście słowo gangera warte jest mniej niż funt ubłoconego pierza, nieprawdaż? - pozwoliła sobie na szerszy uśmiech, patrząc Daltonowi prosto w oczy. Stali naprzeciw siebie, więc aby sztuczka się udała dziewczyna musiała wysoko zadrzeć rudy kark - Zamieniliśmy z Kłaczkiem parę zdań, odnośnie nowych początków. Był na tyle kochany, że zgodził się z własnej woli zwolnić do domów dziesięciu z dwunastu jeńców. Jako znak dobrej woli i pierwszy filar podwalin pod przyszłą koegzystencję… mam nadzieję pokojową. Dziesięciu ludzi, mniej więcej tylu, ile potrzeba aby założyć w Cheb posterunek Pazurów. Oczywiście nie muszą to być te same osoby. Kwestia waszego wewnętrznego Forum Romanum - rozłożyła ręce aby podkreślić własną niemoc akurat w tej kwestii - Ludność miasteczka jest nieliczna, dręczona dodatkowo przez czynniki zewnętrzne nad którymi pozwolę się nie rozwodzić, gdyż nie mam ochoty na kolejną populistyczna polemikę sloganów i glinianych frazesów - posłała rozmówcy przepraszający uśmiech po czym kontynuowała - Odzyskawszy część współmieszkańców dysponujecie szerszą pulą kandydatów na szkolenie, przez co plan z wymianą usług ma większe szanse ze sfery niematerialnej przejść do życia jako fakt namacalny. Poza tym wypada, aby wreszcie wrócili do domów. Rodzin nie powinno się rozdzielać - zmarkotniała, przenosząc spojrzenie na szarą wodę płynąca leniwie pod mostem.


Wśród całego korowodu twarzy jedna wybitnie przyciągała uwagę rudej lekarki - wymizerowana, blada, z oczami podkutymi ciemnymi smugami. Zmienił się, poszarzał odkąd go ostatnio widziała w zasypanym śniegiem samochodzie. Wtedy tryskał energia i entuzjazmem… teraz poruszał się ostrożnie, lecz wciąż dało się w nim dostrzec ową niezłomność reportera nowojorskiej gazety. Oboje się zmienili, lecz w zestawieniu tym Zdravko plasował się na o wiele gorszej pozycji. Kręcił się pośród zgromadzenia, raz po raz unosząc aparat do oczu. W pierwszej chwili dziewczyna się wzdrygnęła, jednak szybko zepchnęła wraże odczucie, ruszając z impetem na spotkanie. Zielone oczy śmiały się do reportera, tak samo cała piegowata fizjonomia, ale im bliżej podchodziła, tym więcej detali dostrzegała, a radość przygasała, zastępowana przez troskę i grozę. Na litość boską… co oni mu zrobili?
- Zdravko...- wydusiła przez ściśnięte gardło. Chciała coś dodać, powiedzieć cokolwiek. Zamiast tego po prostu wyciągnęła ramiona, otaczając nimi dziennikarza i przytulając rozpaczliwie, jakby miało to ochronić ich oboje.

Reporter chyba trochę zaskoczony tą wylewnością jednak zaraz objął pannę młodą równie mocno jak ona jego.
- Też się cieszę, że cię widzę Alice. - powiedział gdzieś nad jej głową i chyba naprawdę się ucieszył. - No i gratuluję, to twój wielki dzień! Jeszcze nie miałem okazji. Ale udało ci się! Cieszę się, że ci się udało. - pokiwał głową wciąż przyciskając ją do siebie. Teraz gdy Alice miała okazję go uściskać mogła wyczuć jak bardzo ubranie maskuje jego mizerność. Był chudy lub wychudzony. Choć nie była pewna czy tak zawsze było czy to jego obecny stan. Tylko głos i spojrzenie wciąż miał takie pogodne, rezolutne i ciekawskie. Choć obecnie doprawione jakąś szczyptą smutku, nostalgii albo czegoś podobnego.

Kontrast. Cholerny kontrast i złośliwy chichot losu. Jakże oboje się zmienili od ostatniego spotkania w postrzelanym, atakowanym przed gangerów kościele. Wtedy, wśród mrozu i śniegu to reporter wydawał się okazem zdrowia, do tego pewnym siebie, a także tryskającym życiową energią. Ona zaś ledwo powłóczyła nogami, utrzymywana na nogach tylko za pomocą pochodnych amfetaminy, walcząc z zagubieniem, zmęczeniem oraz strachem plus okresowymi napadami bólu brzucha i torsji po otruciu. Gdy ostatni raz się widzieli dzieliła się z nim obawami i niepewnością odnośnie zawartego układu, zmuszającego ją do podróży prosto w strefę Runnerów. Próbowała się przygotować na najgorsze, on zaś dzielił się informacjami i podnosił na duchu, roztaczając aurę spokoju tak wtedy dziewczynie potrzebnego.
Parę miesięcy później znów stanęli naprzeciw siebie w Cheb. Jeniec stał się nie dość że Runnerem otoczonym rodziną Runnerów, to na dodatek żoną ich dowódcy. Wolny człowiek zaś został pobity i torturowany.
- Zdravko... - dziewczyna powtórzyła, oddalając się od niego na odległość wyprostowanych ramion. Zielone oczy wypełnił niepokój o rozmówcę. Dyskretnie wskazała brodą na brzeg opanowany przez Armię - Oni ci to zrobili? Co się stało? Widział cię lekarz, potrzebujesz pomocy? Mogę ci jakoś pomóc? Jakkolwiek… tylko powiedz. Coś wymyślimy - zakończyła łagodnym uśmiechem, zaciskając pokrzepiająco palce na jego ramionach.

- Wszystko dobrze Alice. - reporter uśmiechnął się ze smutkiem na ustach i melancholią w spojrzeniu. Położył jej pocieszająco dłoń na ramieniu a drugą machnął ręką jakby chciał zbyć sprawę i nie było o czym mówić. - Trochę odpoczynku na świeżym powietrzu i będę jak nowo narodzony. - powiedział z uśmiechem który byłby pewnie bardzo przyjemny i uprzejmy. Efekt trochę psuło to jak się chyba pilnował by nie uśmiechnąć się za szeroko bo wtedy było widać jego połamane zęby.
- Może porozmawiajmy o tobie? Musiałaś mieć niesamowite przygody. Ale cieszę się, że udało ci się z nich wyjść cało. I to z tak szczęśliwym zakończeniem. - powiedział z uśmiechem wskazując na jej białą sukienkę i pewnie całą tą ceremonię jaką chyba wszyscy Runnerzy na moście właśnie świętowali.

- Wiesz że to nie koniec, prawda? - Savage zmarkotniała, a między piegami położył się szary cień - Wciąż trwa wojna i nikt nie daje gwarancji… - zamilkła, przymykając oczy i biorąc serię uspokajających oddechów. Podjęła po pół minuty, nie puszczając reportera z objęć - Nikt nie daje gwarancji, że biel nie zmieni się w czerń. Chciałam ci jednak podziękować za ten artykuł. Dzięki niemu Tony tu przyjechał i mógł być dziś ze mną… to dla nas bardzo ważne. Dziękuję - wspięła się na palce i zostawiła pocałunek na zapadniętym policzku. Mimo całej elokwencji nie umiała wyrazić pełni radości z obecności olbrzymiego Pazura, choć wydarzenia ostatniej doby musiały być dla niego szokiem, nie pierwszy raz zresztą. Już kiedyś lekarka wycięła mu podobny numer. Skończyło się na obietnicy, którą pokrył czarny popiół... lecz w tej chwili to również nie było istotne.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 07-08-2017, 01:06   #578
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Z podziękowaniami dla Grave ;)



15 maj 2040 roku; Okolice Barstow; Kalifornia



Gdy ostatnie promienie słońca zniknęły znad horyzontu, zostawiając miejsce atramentowej czerni, mąconej raptem przez blask okruchów gwiazd, oddział Pazurów skończywszy ostatnie porwaki, mógł wreszcie odpocząć. Pięć ciał zaległo na zasypanej piachem podłodze, gromadząc się wokół rozpalonego w domu ogniska. Dzięki obecności ścian ogień nie był widoczny poza wnętrzem budowli, ukrywając ślady ludzi dla postronnego oka. Samochody w nocnej czerni nie wyróżniały się na tle Ruin i z daleka wyglądać musiały niczym kolejne wraki jakich pełno pozostawił po sobie dawny świat. Martwe, pordzewiałe zwłoki, zaścielające ziemski padół na podobieństwo pokrywających parchatego kundla liszai. Co innego żyjące na nim organizmy.
Jeden taki znalazł się bezpośrednio przed Alice, lecz aby się do niego dostać, musiała wpierw wdrapać się na drabinę i przeturlać się przez dach aż do miejsca, gdzie się rozłożył. Zakutany w koc przypominał bardziej kolejną stertę gruzu, niż człowieka i tylko oparty o krawędź dachu karabin wyborowy - teraz nonszalancko pozostawiony samopas - przeczył temu pozornemu nieprzygotowaniu.
- Przyniosłam ci kawę - okoliczności przyrody sprawiały, że lekarka mówiła szeptem, nie chcąc pobudzić śpiących na dole ludzi. Zasługiwali na odpoczynek, czekał ich od świtu ciężki dzień.

Strzelec skinął jej głową, wskazując miejsce obok siebie. Całkiem niezłe miejsce, trzeba było przyznać, wyłożone dodatkowym kocem, z dobrym widokiem na okolicę spowitą blaskiem gwiazd.
- Już myślałem, że się jednak nie zjawisz - rzucił cicho, chociaż nie na tyle by nie dało się wychwycić wesołych nutek w jego głosie.

- Czemu? Przecież coś ustaliliśmy i się zobowiązałam - uśmiechnęła się nieznacznie, co w panującym mroku pozostało niezauważone. Przez mgnienie oka skrzywiła się, widząc wymoszczone jak dla pisklaka gniazdo. Zajmowali się nią niczym zbutwiałym jajkiem, niańcząc i pilnując aby przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy przez dość beztroskie podejście do zasad bezpieczeństwa, a także dziedzin pokrewnych. Dla nikogo z dołu nie czekałoby podobne miejsce, choć z drugiej strony troska owa budziła wdzięczność. Chłód pustynnej nocy dawał się ostro we znaki, zmieniając oddech w obłoczki rzadkiej pary. Pomyśleć, że jeszcze parę godzin temu temperatura oscylowała w okolicach czterdziestu stopni Celsjusza… w cieniu.
- Byłoby wysoce nieuprzejme z mojej strony, gdybym zignorowała zaproszenie po tym, gdy oboje je zatwierdziliśmy - dodała, siadając na kocu tuż obok najemnika. Ledwo okryła się drugim kocem, drobne ręce poczęły walkę z zakrętką termosu. Do zapachu rozgrzanej ziemi, smaru i ludzkiego ciała, dołączyła subtelna woń kawy - Zgodziłeś się poświęcić swój cenny czas, celem podszkolenia mnie, więc ignorancja w tym przypadku… trzeba szanować drugiego człowieka, zwłaszcza gdy pochyla się nad nami i chce pomóc. Słodzisz? - zakończyła pytaniem. Nakrętka pełna czarnego, parującego płynu czekała aż ją przejmie.

Westchnął… Tak mniej więcej w połowie jej wywodu, jednak reszty wysłuchał już w ciszy, śledząc ruchy jej dłoni i chciwie wciągając powietrze nozdrzami. W mroku nocy rozbłysły jego zęby, gdy odsłonił je w odpowiedzi na jej pytanie.
- Nie - rzucił, biorąc od niej nakrętkę. - Gorzka, czarna i gorąca - mruknął jeszcze, zanim przyssał się do jej zawartości. - Mogłaś zmienić zdanie - odpowiedział po jakiejś chwili, nawiązując do jej nader obszernego wyjaśnienia dlaczego jednak się pojawiła. - Nie miałbym za złe, chociaż nie powiem, noc przyjemniej się spędza we dwoje.

Tym razem to ona westchnęła, rumieniąc się i okręcając szczelniej narzutą. Denerwowała się nie tylko nocną wartą, ale przede wszystkim jego obecnością. Wciąż trzymała w pamięci echo ich poprzedniej rozmowy i to spojrzenie, rzucane bezczelnie prosto w środek piegowatej twarzy. Sugestywne insynuacje, cała gama podtekstów… już nie pierwszy raz. Teraz jednak zeszli ciekawskim oczom z widoku, bunkrując się wysoko ponad ich głowami.
- Za dużo mówię, prawda? Wybacz… to przez stres - mruknęła przepraszająco, wbijając wzrok w rozgwieżdżone niebo.

- Możesz gadać - rzucił, wyraźnie rozbawiony jej stwierdzeniem. W następnej chwili poczuła jego ramię, które wślizgnęło się za jej plecy i przyciągnęło ją bliżej do jego ciała. - Chociaż nie masz się czym stresować - dodał żartobliwym tonem, podtykając jej pod nos nakrętkę z kawą.

Rzeczywiście, nie miała się absolutnie czym stresować. Najmniej zaś leżacym tuż obok karabinem tak wielkim, że nie miała wątpliwości co do realnej szansy na jego podniesienie. Przyjęła napitek, kupując parę cennych sekund przez zamoczenie w nim ust. Jeśli przed chwilą było jej zimno, teraz otoczona nie tylko kocem, czuła przyjemne ciepło. Częściowo emanował nim siedzący tuż obok snajper. Częściowo zaś pochodziło gdzieś z głębi wątłej klatki piersiowej, poruszającej się w przyspieszonym rytmie.
- Faktycznie, zero presji. Powiedz to panu Rewersowi - parsknęła w kubek i przymknąwszy oczy, oparła głowę o okryty mundurową bluza korpus. Szorstki materiał drapał skroń i policzek w rytm oddechu towarzysza. Gorycz kawy przyjemnie zmywała resztki sennego otępienia, pobudzając zmysły… a może czyniła to obecność drugiego człowieka?
- Jeżeli wydam ci się spięta to dlatego… wiesz, że nie miałam za dużo kontaktu z ludźmi spoza domu. - cichy szept odbił się od smoliście czarnej powierzchni, unosząc się razem z parą wodną ponad ich głowy. Mieli za sobą paskudny dzień, lecz należał już do przeszłości. Minął, wraz ze znikającą za linią horyzontu słoneczną tarczą. Zegar się resetował, system startował od nowa.
- Gubię się - w szept wdarły się gorzkie nuty, pusta nakrętka wylądowała na szyjce termosu - Nie wiem co robić. Nie rozumiem… umykają mi ciągi przyczynowo-skutkowe. Chciałabym… - zacięła się, przekładając ramię przez pas mężczyzny i przytuliła się ufnie. Odkaszlnęła i dokończyła niemrawo - Chciałabym się obudzić, ale to nie jest sen. To wszystko jest prawdziwie, cała ta wojna, kości i wraki. Ruiny. Gdyby nie ty i Tony - przełknęła ślinę, a między piegi wrócił cień żywszych kolorów, nierozpoznawalnych w mroku nocy - Wy też jesteście realni. Jesteś tutaj. Dziękuję Rich… to czego konkretnie chcesz mnie nauczyć? - spytała, zmieniając temat o sto osiemdziesiąt stopni.

Ten jednak nie odpowiedział na jej pytanie, przyciągając ją jeszcze bliżej i wyciągając dłoń w kierunku jej twarzy. Na policzku poczuła dotyk szorstkiej dłoni, który powoli zsunął się na jej brodę, by tam zatrzymać. Kciuk musnął jej dolną wargę, a następnie zsunął się niżej. Delikatnie, chociaż stanowczo, jej głowa została uniesiona, wprost na spotkanie czekających na nią ust, które łagodnie spoczęły na jej wargach.
- To nie tylko wojna, kości i wraki - wyszeptał jej, wprost w usta, wpatrując się przy tym w jej oczy. Z tak bliskiej odległości mogła dostrzec ciepły blask, który rodził się z ognia, szalejącego w ich głębi. Pocałunek był może łagodny i delikatny, pieszczotliwy wręcz, jednak to co wyzierało z jego oczu, co wrzało w ich głębi, miało inny posmak.

Ruch zaskoczył lekarkę, więc z początku przyjęła pocałunek biernie, nie wiedząc jak się zachować. Do tej pory podobne aktywności oglądała na filmach, brakowało jej doświadczenia i obycia, nie mówiąc o pewności czy postępują właściwie. Podobny zabieg podpadał pod fraternizację, mógł przysporzyć im obojgu nielichych kłopotów. Z każdą mijającą sekundą niepewność jednak zostawała wypierana przez kompletnie inne odczucie, rodzące się gdzieś w głębi trzewi. Spinner od samego początku się jej podobał. Wystarczył drobny kontakt warg, by wyzwolić zastrzyk endorfiny i pobudzić serce do wzmożonej pracy, objawiający się rozkosznym drżeniem w dole brzucha. Zmieniła pozycję, podnosząc się na kolana aby choć w ten sposób zniwelować część różnicy we wzroście. Koc opadł na ziemię, lecz coś takiego jak chłód straciło na znaczeniu. Oddała pocałunek, wpierw nieśmiało, lecz nagle jakby część podsystemów odpowiedzialna za racjonalność przepięła się, aktywując uśpione dotąd komendy. Dłonie dziewczyny wystrzeliły do przodu, ramiona oplotły szyję adwersarza i tam pozostały, przytrzymując ich twarze w bezpośrednim kontakcie.
- Jesteś tego pewny? - spytała cicho, gdy oderwali się od siebie na parę milimetrów - Czynności prokreacyjne z nieletnią... kiedyś groził za to prokurator i konsekwencje prawne z pozbawianiem wolności na czele.

Zamiast jej odpowiedzieć przywarł do jej warg, powstrzymując ją przed dalszym mówieniem. Tym razem jednak w pocałunku nie było nic z delikatnej pieszczoty. Dłonie odnalazły drogę ku jej piersiom, otaczając je szczelnymi kokonami stworzonymi z palców. Nacisk zwiększał się i zmniejszał rytmicznie, podążając za ruchami języka, który podjął aktywną próbę przedarcia się przez zasłonę zębów i wniknięcia do wnętrza jej ust. Całym ciałem napierał na nią zabierając kolejne milimetry przestrzeni.

Obłęd, inaczej nie dało się nazwać tego co wyprawiali. Zamiast pilnować, zajmowali się sobą przez co pozostała grupa śpiących pod nimi ludzi zostawała wystawiona na niebezpieczeństwo… lecz jak się opanować, gdy wzrok zasnuwa mgła pożądania, a w głowie wiruje od posmaku oddechu i dotyku aż nazbyt chętnego towarzysza? Mrok nocy skrywał detale, pozostawiając kontury sylwetek, wraz z lśniącymi szałem oczami. Miał rację, ich teraźniejszy świat nie składał się jedynie z koszmarów. Były też dobre sny, zupełnie jak ten. Zachęcona jego działaniami, wpuściła ruchliwy język głębiej, łącząc go ze swoim. Pion wydawał się niewygodny, Savage odchyliła się więc do tyłu, ciągnąc ich oboje tam gdzie przygotowane z wcześniejszą troską posłanie koców. Cholernik zaplanował całe zdarzenie, a teraz realizował plan. Na tym miała polegać nauka? Na ewolucji dzieciaka w kobietę? Chciała go o to spytać, niestety złączone usta utrudniały komunikację werbalną.

On zaś nie palił się do tego aby ich usta rozłączać. Wręcz przeciwnie, zdawał się być ich spragniony niczym człowiek, który po dniach spędzonych na upalnej pustyni, dorwał się wreszcie do źródła chłodnej wody. Spijał z nich, badając wnętrze językiem, na podobieństwo jego rąk, które przesunęły się teraz niżej, do jej talii. Prawa wsunęła się pomiędzy niewielką przestrzeń, która dzieliła ich ciała, i zajęła rozpinaniem paska. Lewa wsunęła pod przeszkadzającą warstwę ubrania i podjęła drogę powrotną, dążąc do ponownego spotkania z piersią dziewczyny. Bez wątpienia miał wprawę w postępowaniu z kobietami, bo obie czynności szły mu całkiem zgrabnie.

Dwa ciała ścisle do siebie przylegające, badające się nerwowymi, pospiesnymi ruchami, pełnymi niecierpliwości i oczekiwania. Na to co się stanie. Dwa organizmy dążące do połączenia w rytmie nadawanym przez odwieczny cykl życia. Każdy gatunek dążył do prokreacji, bedącej drogą ku rozrodowi przedłużającemu jego istnienie. Selekcja naturalna, zakodowany w łańcuchu DNA nakaz aby wybierać na partnerów tylko te jednostki, które mogły zapewnić potomstwu pulę najbardziej porżadanych cech dziedzicznych. Zwinność, spryt, siła - zestaw potrzeby, by przetrwać w nowym, powojennym świecie. Całująć Spinnera Savage stawały przed oczami krzyżówki genetyczne, dpozwalajace określić któe allele dominowały nad cechami recesywnymi. Allele dominujące i recesywne warunkowały daną cechę, bądź jej odmianę. W krzyżówkach cecha warunkowana była przez dwa allele genu. By ujawniła się cecha dominująca, wystarczył tylko jeden allel dominujący, drugi mógł być recesywny, ponieważ dominujący zdominuje allel recesywny i nie pozwalał mu się ujawnić fenotypowo.
“Cechami recesywnymi są: piegi, ciemne oczy, ciemne włosy, policzki z dołkami, kręcone włosy, długie rzęsy, duże usta, niski wzrost i umiejętność zwijania języka w rureczkę. Jeśli chcemy by cecha recesywna ujawniła się, muszą być dwa allele recesywne. Inaczej gdyby był dominujący, to zdominował by recesywny i cecha recesywna nie ujawniła by się. Tak więc jeśli ktoś ma cechę recesywną to musi on posiadać dwa allele recesywne. Genotyp takiej osoby to: aa.” - prosta formułka obijała się po rudej czaszce, podczas gdy dłonie lekarki na wyścigi walczyły z zapięciami mundurowej bluzy. Palce drżały z niepokoju, dotyk drugiego człowieka i jego ciepło tak kontrastujące z chłodem nocy, przyprawiały zmysły o szaleństwo, zaś serce o stan bliski zawałowi. Puls podskoczył, łupiąc w skroniach z częstotliwością karabinu maszynowego, lub tak się dziewczynie wydawało. Bardziej skupiała się jednak na ustach, wymianie oddechów z których ten obcy smakował kawą, determinacją i czymś nieuchwytnym, równie subtelnym co ziołowy posmak na końcu języka. Otaczała ich ciemna, pustynna noc i gdyby nie kaszel dobiegający z dołu, miałoby się wrażenie, że nawet wiatr ucichł, zostawiając zmysłowi słuchu odbiór spektrum dźwięków ograniczających się tylko do ich organizmów. Rozsądek niestety nie chciał dać się stłamsić do końca, pobudzony hałasami z obozowiska, powrócił do łask systemu nerwowego, przesyłając siecią synaps spostrzeżenia nie do końca przyjemne. Lubili się, może nawet bardzo… tylko zawsze musiało znaleźć się jakieś “ale”. Nieznana w równaniu, mogąca wywrócić je do góry nogami równie z łatwością, z jaką dziecko wywraca domek z kart.
Drobne ciało zamarło, zatrzymajac się gdzieś w połowie ruchu majacego zakończyć się finalnie zdjęciem najemnikowi munduru z ramion. Zamiast dokończyć, blade dłonie przeniosły się do jego twarzy, stanowczo ją odpychając.
- Robisz to dla zakładu? - spytała wprost, ten jeden raz nie chcąc bawić się w słowna gimnastykę i woląc zwięźle przekazać myśl bez niebezpieczeństwa zostania opatrznie zrozumianą. Przymknęła oczy, obracając twarz w bok, aby tym razem tak prosto nie przyszło mu jej uciszenie - W bazie słyszałam jak Ethan z Gregiem dysputowali na ten temat. Wedle finalnej konkluzji podobno potrzebuję… “bolca” celem naprostowania światopoglądu. Założyli się kto pierwszy osiągnie cel, czekali jednak aż pana Rewersa nie będzie w okolicy. Teraz go nie ma - wysunęła rękę spomiędzy ich ciał, zataczając w powietrzu niewielki okrąg. - Będę zobowiązana za odpowiedź prawidłową, dzięki której… - zacięła się i musiała odkaszlnąć dla niepoznaki,aby ukryć zdenerwowanie. Powoli wróciła głową na poprzednia pozycję, patrząc w ciemne teraz oczy wiszące tuż nad nią - Wolałabym abyś powiedział mi prawdę.

Spinner także zamarł, patrząc na nią długo jednak nic nie mówiąc. Cisza przeciągała się, naruszana jedynie przez odgłosy z dołu. Powoli, jakby musiał stawiać czoła jakiejś niewidzialnej sile, która broniła mu do niej dostępu, zniżył ponownie głowę tak, że niemal dotykał jej czoła swoim.
- Nie mam zwyczaju brać sobie kobiet tylko dlatego żeby wygrać zakład - oświadczył stanowczo, chociaż głos drżał mu nieco od buzującego w jego ciele pożądania. - Szczególnie gdy przy okazji mi na takiej zależy. Gdyby to inna osoba mi coś takiego zasugerowała to dostałaby po mordzie. A teraz z łaski swojej zamknij się i przestań myśleć - dodał, całując ją lekko w nos, a następnie sięgając ustami niżej, jednak na tyle wolno by w razie chęci, mogła go powstrzymać, co też zrobiła, ujmując jego twarz w dłonie i wstrzymując ją w miejscu.

- Zdefiniuj zwrot “zależy mi”. Określ w przybliżeniu ilość przedstawicieli płci przeciwnej, mogących się pod niego podpiąć w tym konkretnym przypadku - poprosiła, a drżące nuty w jej głosie jasno informowały, że odpowiedź jest istotna. Po wybuchu bomb kwestie społeczne nabawiły się nieprzyjemnego schorzenia, mogącego dostać łatkę “upadek norm oraz obyczajów”. Bycie częścią grona satelit, krążącego wokół Pazura średnio się dziewczynie uśmiechało. Pomijając wzmożone prawdopodobieństwo zarażenia chorobami wenerycznymi, pozostawała też ta ważniejsza - niby zwykła, archaiczna dzisiaj… normalność. Chęć budowania relacji takimi, jakie powinny być bez względu na czynniki społeczno-przyrodnicze.

Uśmiechnął się, który to uśmiech miał w sobie nieco wyższości, takiej jaką to zwykle dorośli okazują dzieciom.
- Powinienem pamiętać, że ciebie czasem lepiej nie dopuszczać do głosu - mruknął, wznawiając przy tym działania lewej dłoni, zogniskowane w okolicy jej piersi. - Zależy mi… No zależy - w miarę swoich ograniczonych możliwości wzruszył ramionami. - Nie chcę żeby coś ci się stało, mała. Żeby cię ktoś skrzywdził. Żebyś sama sobie nie zrobiła krzywdy… - Jego uśmiech poszerzył się. - I jeżeli obawiasz się o konkurencję to spokojnie, nie interesują mnie haremy. Interesuje mnie za to taka jedna ruda, ciągle gadająca, pakująca się nie tam gdzie trzeba i wiecznie gubiąca, dziewczyna. Znasz może jakąś?

Westchnienie ulgi, po którym nastąpił głęboki, uspokajajacy oddech. Nie miała żadnych podstaw aby mu nie wierzyć, wręcz przeciwnie. Analizując te trzy miesiące na powierzchni, w większości w towarzystwie właśnie jego, wynik wychodził jasny i przejrzysty. Potwierdzenie tezy wywołało u Alice czystą, niczym nieskrępowaną radość. Pisnęła głośniej, zaś drobne dłonie wystrzeliły do góry, obejmując pochylającą się nad nią sylwetkę za szyję. Przytuliła się z całej siły, walcząc z ochotą aby głośno się śmiać - podobnie niestosowne zachowanie mogło obudzić kogoś pod nimi, a tego raczej oboje nie chcieli.
- Niezmiernie się cieszę Rich, naprawdę - wyszeptała mu do ucha, łaskocząc oddechem małżowinę i bok szyi - Również… bardzo mi na tobie zależy. Wolałam nie wychodzić z żadnymi propozycjami przez wzgląd na dysproporcję wieku, a także inne czynniki… do tej pory nie przechodziłam inicjacji. Nie mam za sobą doświadczeń w aktywnościach fizycznych, tych koedukacyjnych… i w poziomie - entuzjazm lekarki jakby odrobinę przygasł, szybko jednak odzyskała rezon - Będziesz musiał udzielić paru lekcji.

On zaś roześmiał się cicho w odpowiedzi.
- O lekcje możesz być spokojna - zapewnił, sięgając w dół by wznowić próby wyłuskania jej ciała z okowów ubrania. Próby te były gorączkowe, całkiem jakby nauczyciel nie mógł się owych lekcji doczekać. Jecznośnie poczuła jego usta na szyi, niezmiennie zachłanne, pochłaniające kolejne milimetry jej ciała, badające je i oznaczające muśnięciami zębów, jako swoje.

Każdorazowy kontakt wspomnianych powierzchni wzbudzał dreszcz, przeszywający mniejsze ciało na wskroś. Savage chciała jeszcze doprecyzować, podpytać czy w takim razie będą teraz chodzić na randki i za ręce, a także co na podobny przejaw bliskości wzajemnej powie ich przełożony i opiekun? Myśli złośliwie uciekały gdzieś w dal, wyparte bliskością drugiego człowieka - jego ciepłem, ciężarem. Dotykiem nie tylko warg, lecz również szorstkiej tkaniny. Już nie czuła chłodu, choć okrycie z koca zleciało na bok, zrzucone w nerwowych konwulsjach pozbywania się ubrań. Nie tylko on się niecierpliwił. Żar barwiący piegowatą skórę na głęboki szkarłat przeszedł z twarzy na szyję, rozlewając się falą po piersiach oraz żebrach, sunąc w dół aż do lędźwi. Pulsujący regularnie, nieznośny płomień dający się ugasić tylko w jeden sposób.
- Już nie będę mówić - obiecała, przykładając rękę do ogolonego gładko policzka i wychyliwszy się, złączyła ich usta w długim, mokrym pocałunku. Wolną ręką szarpnęła za mundur, ściągając go najemnikowi do połowy pleców. Przesunęła się pod nim, by po krótkiej gimnastyce objąć go nogami w pasie. Zaplotła kostki na wysokości części lędźwiowej, trochę powyżej miednicy. O dziwo zamiast specyfikacji i anatomicznej nomenklatury, rudą czaszkę wypełniły skojarzenia bardziej przyziemne, fizyczne.

Jej ochota jak najbardziej przypadła do jego gustów, co mogła usłyszeć w zduszonym przez złączone wargi, pomruku. Jego lewa dłoń przerwała swą dotychczasową czynność i znalazła drogę, która doprowadziła ją do miejsca nowo powstałego złączenia ich ciał. Ruchy palców były pewne i nakierowane na pokazanie rudej nowych sposobów na doświadczanie przyjemności, płynącej z damsko-męskiej integracji. Prawa dłoń z kolei wciąż próbowała wyswobodzić ciało dziewczyny ze zbyt dużej jak na tą okazję, ilości ubrań.

Na pierwszy ogień poszły zapięcia habitu, potem koszuli uwalniając drazniąco powoli piegowate ciało na widok nocy. Guzik po guziku, nap po napie i sprzączka po sprzączce, wyciągał lekarkę z warstw ochronnych, nie zapominając w międzyczasie drażnić rejonu do tej pory używanego tylko w celach fizjologicznych, wywołując cichę jęki gubione w przestrzeni złączonych ust. Okazywało się, że z pozoru zwyczajne fragmenty skóry mają dziesiątki milionów zakończeń nerwowych, bardzo wrażliwych. Wcześniej dziewczyna tego nie odnotowywała, teraz zaś każde muśnięcie palcami przez materiał odczuwała niczym chlaśnięcie rozgrzanym do czerwoności batem. Bliskość przez bariery stawała się nieznośna, temperatura rosła wraz z każdym kolejnym oddechem i pomrukiem. Chłód nocy odszedł całkowicie na bok, zostawiając pole do popisu rozgrzanym ciałom. Do dźwięków szamotaniny dołączył metaliczny klik rozpinanego paska, potem drugiego, do których dołączył syk suwaka. Po chwili wahania lekarka wsunęła dłoń w powstałą wyrwę, badając delikatnie zawartość obcych spodni. Z medycznego punktu widzenia doskonale wiedziała czego się spodziewać. Z punktu widzenia dnai codziennego… nigdy wcześniej nie miała okazji przeprowadzać podobne badania. Korzystała więc skwapliwie, wciskając palce pod materiał bielizny i wodząc opuszkami po wypukłości pod spodem.

Badanie to jak najbardziej przypadło Pazurowi do gustu, jego ruchy przyspieszyły, bez wątpienia mając za zadanie jak najszybsze wydostanie ciała kochanki z okowów. Wprawne dłonie radziły sobie ze swoim zadaniem całkiem nieźle, czy to tym związanym z ograbianiem dziewczyny z odzieży, czy też tym bardziej intymnym, które nabierało mocy, jednocześnie sprawiając rosnącą z każdą chwilą przyjemność. Tyle tylko, że bariera, która broniła dostępu do owych rejonów, którymi tak skrzętnie owa dłoń się zajmowała, zaczęła stanowić nie lada problem. Wśród pomruków zadowolenia, wywołanych działaniami drobnych, kobiecych dłoni, podążył za jej przykładem i miast dalej zadowalać oboje igraszkami, które wciąż można było za względnie bezpieczne uznać, wydobywać zaczął na światło gwiazd kolejne, nader istotne rejony jej ciała. Działania jego były pospieszne, acz delikatne. Pilnował też skrupulatnie by jej usta zajęte były czynnością inną niż mówienie.

Plan działał dopóki nie przyszła pora na zdejmowanie spodni i bielizny. Wtedy też siłą rzeczy zsunął sie ku dołowi, uwalniając wiecznie kłapiący otwór gębowy rudzielca. Wysawiona na chłód piegowata skóra z automatu pokryła się gęsią skórką, choć chłodu dziewczyna nie odczuwała. Jej mózg skutecznie utonął w oparach pożądania, wygłuszających zbędne bodźce na rzecz wyczulenia wyspecjalizowanej grupy zmysłów tkich jak dotyk, smak, zapach. Więc… to już? Teraz? Co prawda do tej pory wyobrażała sobie scenerię pierwszego zbliżenia zgoła inaczej niż na zasypanym piaskiem dachu, lecz towarzystwo skutecznie przeważało wszelkie minusy. Poza tym dookoła panowała cisza, nad ich głowami rozpościerał się granat nieba upstrzonego lśniacymi diamentami gwiazd. Określenia kameralne i romantyczne pasowały jak ulał.
- Co z zabezpieczeniem? - wysapała, zagryzając wargi i unosząc biodra, aby ułatwić partnerowi wypakowanie jej do końca. Mimo gorączki chwili jakaś część analitycznego umysłu uparcie nie chciała dać się spacyfikować i odpuścić. Posiadanie dziecka a teraźniejszych realiach niosło ze sobą masę komplikacji, których Alice nawet nie potrafiła do końca pojąć, co dopiero się im przeciwstawić.

Skrzywił się, chociaż nie zaprzestał zsuwania z niej spodni i bielizny. Za dłońmi, które się tym zajmowały, ruszyły usta, wpierw skupiając się na piersiach, a później powoli schodząc w dół. W trakcie tej drogi, zdołały oderwać się od jej ciała na czas wystarczający by jej odpowiedzieć.
- Mam coś w sam raz na tą okazję - rzucił, unosząc wzrok i jednocześnie wysuwając język i muskając nim jej pępek. - Przestań się wreszcie kłopotać nieistotnymi sprawami. Samobójcą nie jestem - dodał, nawiązując do tego, co by go zapewne spotkało gdyby Cass dowiedział się, że sprawił dziecko jego podopiecznej. Liczył na to, że ta odpowiedź zamknie jej usta, a jak nie to powinny podziałać jego wargi, które zdołały dotrzeć do wzgórka łonowego i ani myślały na nim poprzestać.

- A czy wiesz, ze prezerwatywy zapewniają dziewięćdziesiąt dziewięć procent skuteczności antykoncepcji... o ile nie są przeterminowane, albo uszkodzone? P..poza t-tym… aach - jeśli miała jeszcze coś do powiedzenia, zuchwałe poczynania jego warg skutecznie odwróciły uwagę od tego co… co właściwie miała powiedzieć? Nabrała ze świstem powietrza drżąc przy każdym pocałunku. Ruda potylica wbiła się w koc, dłonie chwyciły ramiona kochanka, zaciskając kurczowo palce na barkach. Schodził co raz niżej, drażniąc i pieszcząc wrażliwą skórę tuż przy granicy sfery intymnej. Uwolnione ze spodni uda rozsunęły się odruchowo na boki, lędźwie podążały ku górze, ułatwiając dostęp i zmniejszając niecierpliwe oczekiwanie, odliczane coraz płytszym i bardziej chrapliwym oddechem.

On zaś, wyraźnie zadowolony z efektów swojej pracy, nie zamierzał przerywać, badając językiem i wargami te jakże czułe miejsca, które miał przed sobą. Dłonie zaś… Te także pracowały w efekcie czego już po chwili mógł sobie zarzucić jej nogi na ramiona, dzięki czemu znalazł się w dogodnej pozycji by do zabawy językiem, dołączyć także zabawę palcami. Delikatną co prawda, będącą ledwie muśnięciami tuż na granicy i lekkim tylko wniknięciem w jej wnętrze. Nie dość by naruszyć delikatną barierę, ale i wystarczająco by poczuć ją pod opuszkami palców. Jego oddech przyspieszył, napędzany pragnieniem, odsunął je jednak na bok, skupiając na obdarowywaniu jej doznaniami, na badaniu jej ciała. Tak z zewnątrz jak i wewnątrz, gdzie w końcu dotarł także jego język.

Policzki piekły Savage, sama nie wiedziała czy z podniecenia, czy podświadomego wstydu. Wszak pierwszy raz ktoś obcy zajmował się nią w ten sposób, fundujac oralne pieszczoty. Gdzieś z tyłu czaszki niczym stado przerażonych ptaków, tłukły się myśli o tym, że nie przygotowała się do tego, nie miała ze sobą niczego do umycia, ani… dobrze chociaż, że owłosienie ze względów higienicznych usuwała systematycznie, ale czy to wystarczyło?
Korowód pytań, tonących w huku pulsu, wybijającego na skroniach werble melodii o utracie kontroli. Dziewczyna jęknęła ochryple i sięgnąwszy miedzy uda, wplotła palce w ciemne włosy na znajdujacej się tam głowie. Zacisnęła je kurczowo, przygryzła wargi starajac się pamiętać o ludziach piętro niżej, tylko… coraz ciężej szło sie skupić na czymkolwiek poza serwowanymi przez najemnika atrakcjami.

Spinnerowi zaś wcale nie spieszyło się do tego by je przerwać. Wręcz przeciwnie, sprawiał wrażenie człowieka, któremu to zajęcie sprawia wiele przyjemności. Czując jej palce w swoich włosach wydał z siebie coś na kształt warkotu połączonego z jękiem i z nową werwą zabrał się za dokładne badanie jej wnętrza, okazjonalnie przechodząc z powrotem ku górze, by zająć się także łechtaczką. Jego wargi obejmowały ten delikatny punkt, zasysając i drażniąc czubkiem języka, podczas gdy palce kontynuowały swoją zabawę, wnikając i badając jej wnętrze. Druga dłoń zsunęła się pod jej udo, przyciągając ją bliżej do jego ust, nie pozwalając się wyrwać.
Nie pozwolił jej jednak dojść, przerywając zanim ten moment nastąpił i ponownie wspinając się ku górze. Delikatne muśnięcia palców miały teraz za zadanie utrzymać ją na skraju, podczas gdy wargi pokonywały drogę powrotną do jej ust. Jednocześnie druga dłoń zajęła się nieco gorączkowymi ruchami, mającymi na celu znalezienie jakże istotnego w tej chwili rekwizytu, który został gdzieś w kieszeni spodni.

- A...aa jak… ktoś… ktoś tu przyjdzie? - lekarka wydała z siebie skamlące pytanie, szukając ustami jego ust. Mniejsze ciało przygniecione większym trzęsło się niczym w malignie, nieprzytomne oczy wodziły po lśniących u góry gwiazdach, zahaczając też o te odbite w parze oczu tuż na wyciągnięcie ręki.

- To szybko stąd pójdzie - mruknął, ofiarowując jej swoje usta, ale tylko na krótką chwilę bo akurat poczuł znajomy kształt. Szybko złapał za opakowanie i to nim zajął na krótki czas usta, rozrywając je i wyjmując zawartość. Najwyraźniej nie zamierzał uczyć jej technikaliów związanych z zakładaniem prezerwatywy bo zrobił to sam i to szybko, po czym znowu znalazł się tuż nad nią, wbijając wargi w jej usta, dłonią zaś powracając do pieszczenia wewnętrznej strony jej ud, powoli przy tym napierając i inna częścią ciała, która była jak najbardziej gotowa do tego by skosztować prezentowanych wdzięków.

Więc to już, teraz. Tutaj, tej nocy i na tym zapiaszczonym dachu. Z tym mężczyzną, przyciskającym ją do podłogi. Naturalna, odwieczna kolej rzeczy. Akt prokreacji, zaprogramowany w ludzkim genomie i nie tylko ludzkim - każdego zywego organizmu. Mechanizm mający na celu zapewnienie przetrwania gatunku. Bardzo… przyjemny mechanizm. Zabiegi najemnika działały pobudzająco, windując podniecenie na nieznany dotąd poziom, lecz gdzieś w sercu wciąż tliła się obawa. Kolczasy, atawistyczny lęk mieszkajacy pod rozpaloną do czerwoności skórą w tym momencie wrażliwą ponad wszelkie normy, zwłaszcza na dole, w okolicach intymnych, odczuwjącycj napieranie obcego elementu niczym smaganie rozpalonym do białości żelazem.
- Proszę… bądź delikatny - oderwała się od niego, by wyszeptać proste, podszyte obawą zdanie. Obawiała się bólu, czytała co prawda i znała teoretyczny przebieg zbliżenia… jednak teoria do praktyki miała się… nijak.

Słysząc jej prośbę wstrzymał swe działania na krótką chwilę by skupić się w pełni na niej, na jej twarzy, którą musnął delikatnie opuszkami palców i na jej ustach, które otrzymały podobną pieszczotę którą obdarowały ją jego wargi. Wstrzymanie się kosztowało go jednak wiele. Ledwo panował nad oddechem i potrzebami ciała pobudzonymi przez drobne ciało, które miał pod sobą. Chętne ciało, czekające tylko na to, żeby się w nie zagłębić.
- Będę - zmusił usta do wypowiedzenia obietnicy, tuż przed tym nim ponownie zajęły się kosztowaniem jej warg. Nie czekając dłużej, bo zwyczajnie nie miał już na to siły, wsunął się w nią, pilnując w miarę swoich możliwości by nie wyrządzić jej krzywdy. Raz, bo mu na niej zależało, a dwa, bo wiedział że gdyby ją skrzywdził to by miał przerąbane do końca życia, które mogłoby okazać się wyjątkowo krótkie.

Dziewczyna wciągnęła ze świstem powietrze, zmaierając bez ruchu i tylko rozszerzone oczy łowiły obraz najbliższej okolicy, z jego twarzą na czele-kolażem plam czerni i szarosci w królujacej niepodzielnie nocy. Centymetr po centymetrze rozpychał się w niej, aż do momentu, gdy ich biodra prawie się zetknęły. Dopiero wtedy się rozluźniła, gdy zamiast bólu przyszło coś kompletnie innego. Do tej pory zachodziła w głowę jak pocieranie o siebie naskórków może przyprawiać o niekotnrolowaną euforię i rozkosz. Dowiedziała się ledwo zaczął się powoli wycofywać. Rozedrgany jęk przetoczył się między złączonymi ustami, dłonie kurczowo wczepiły się w skórę górujących nad lekarką pleców. Mniejsze ciało zadrżało, lędźwia poruszyły się niecierpliwie, wychodząc naprzeciw kolejnemu pchnięciu.
Po którym nastąpiło kolejne i kolejne, a każde nieco szybsze, nieco głębsze. Kontrola powoli zanikała wypychana przez żądzę. Głos, który przypominał o konieczności bycia delikatnym, zagłuszony został przez szumiącą w uszach krew. Serce waliło coraz szybciej, tak jak coraz szybszy był oddech. Dłonie odnalazły drogę ku łagodnym wzgórzom piersi i sterczącym z nich dumnie sutkom. Usta pieściły wargi, język podjął taniec z językiem. Coraz głębszy, gwałtowniejszy, odpowiadający ruchom lędźwi. Świat wokół przestał się liczyć. Zniknął dach, zniknęli ludzie śpiący na dole, zniknęły obowiązki i obawy. Istniała tylko ta chwila i te złączone ze sobą ciała dążące do tego samego celu. Spinner wprawnymi ruchami dłoni pobudzał ciało swej młodej kochanki, wprowadzając je na coraz do wyższe poziomy rozkoszy prowadząc ją prostą drogą do szczytu. Brał i dawał, pogłębiając ich zespolenie, biorąc ją w posiadanie, a gdy to mu nie wystarczyło zsunął dłoń niżej i uniósł nieco jej udo, układając na własnym, zgiętym ramieniu. Chciał więcej i dążył do tego by dostać to co chciał. Górował nad nią, przygniatał i pochłaniał. Zarówno ustami jak, dłońmi, jak i resztą rozpalonego, spoconego ciała.

Był większy, cięży i silniejszy, do tego znajdował się na górze, skutecznie odcinając kochance ewentualną drogi ucieczki. Dbał o to, by mu się nie wywinęła i nie zmieniła nagle zdania, chcąc przerwać wzajemne poglębianie znajomości. Przygotował zawczasu teren, zadbał o odpowiednie warunki, trzymając się skrupulatnie planu aż do momentu, w którym drobne ciało pod spodem wyprężyło się, wydając z siebie zduszone kwilenie prosto w jego usta. Ruda potylica wbiła się w koce pod spodem, oddech i tak płytki urwał się na parę sekund. Świat Savage zamarł, wypełniając się nagłym błyskiem podobnym uderzeniu pioruna. Elektryzującym tkanki i rozchodzącym się pulsacyjnymi falami ukropu od bioder aż po najdalsze członki. Połączone wargi skutecznie tłumiły hałas, blade palce zaciskały się i rozluźniały, orając pazokciami napiętą skórę barków Pazura. Wybuch supernowej, trzęsienie ziemi wywołane biciem skrzydeł motyla.

Usta które tłumiły odgłosy spełnienia, wygięły się w iście samczym uśmiechu zadowolenia. Teraz i on ruszył ku szczytowi, uderzając raz po raz, wnikając w nią coraz szybciej i głębiej by w końcu znieruchomieć i wystrzelić. Jego ciało zwiotczało na kilka sekund, przyciskając ją do dachu. Na szczęście nie trwało to długo bo zaraz uniósł się nieco, łapiąc oddech i uśmiechając się z zadowoleniem.
- W porządku, mała? - zapytał, gdy już był w stanie wydać z siebie głos. Czy było rozsądnym zadawanie jej pytań w takiej chwili? Pewnie nie ale wolał się upewnić że jej nie skrzywdził. Dłoń jego powędrowała ku jej twarzy, a palce rozpoczęły powolną wędrówkę od czoła przez linię włosów ku policzkowi i nieco w tył, tam gdzie znajdowało się ucho, za które założył kosmyk jej rudych włosów.

Spełnienie pozostawiło po sobie zmęczenie i niecheć, aby ruszać się z miejsca… najlepiej już nigdy się z niego nie ruszać. Rozgrzane ciało rozpoczęło proces studzenia, oddech normował się powoli, zaś zresetowany mózg powoli, acz wyjatkowo niechętnie przygotowywał się do podjęcia współpracy. Pierwsze uruchomiły się podsystemy techniczno-merytoryczne i działając na zasadzie skojarzeń, podtykały lekarce ciągi danych, zagłuszające zewnętrzne bodźce dźwiękowe.
- Normozoospermia… prawidłowa ilość powyżej dwudziestu milionów plemników w każdym mililitrze ejakulatu. Szczytową objętość normospermia osiąga u mężczyzn w wieku trzydziestu-trzydziestu pięciu lat. Parametr ten gwałtownie spada po przekroczeniu pięćdziesiątego piątego roku życia. Jak każda wartość może posiadać odchylenia od normy - szeptała, wpatrzona w rozgwieżdżone niebo. Głaskała mechaniczne plecy partnera, dziwnie osowiała i nieobecna - Odchylenia od standardowej objętości ejakulatu to: aspermia, hipospermia, bądź hiperspermia. Odchylenia co do jakości plemników w ejakulacie to: teratozoospermia, asthenozoospermia. W skład ejakulatu wchodzą wydzieliny jąder, najądrzy, prostaty, pęcherzyków nasiennych oraz gruczołów opuszkowo-cewkowych… tak? - drgnęła nagle, jakby dopiero zdała sobie sprawę, że nie jest sama, a Spinner ciągle znajduje się na niej. I w niej.

- Mnie nie pytaj - odpowiedział, rozbawiony jej słowotokiem, na którego treść nie bardzo zwracał uwagę. Skoro tyle gadała to znaczyło, że wszystko z nią było ok.
Jako że i on doszedł już nieco do siebie, podniósł się i wysunął z niej, wzdychając przy tym, a następnie zajął efektami ich zbliżenia o których najwyraźniej rozwodziła się Alice. Zużyta prezerwatywa wylądowała gdzieś na dachu, a Spinner przyjąwszy pozycję siedzącą sięgnął po spodnie by z ich kieszeni wyłuskać paczkę fajek i zapalniczkę.
- Poleż chwilę - poradził jej, skupiając się na wyjątkowo palącej potrzebie wciągnięcia w płuca substancji smolistych. Po namyśle i po tym jak wsunął jeden z własnoręcznie wyprodukowanych skrętów między wargi, wyciągnął paczkę w jej stronę, zapraszając do skorzystania. Nie sądził, żeby jeden jej zaszkodził chociaż pewnie jak nic zaszkodzi jemu gdy ruda zacznie jeden z tych swoich wywodów.

Rozłączenie przyniosło ze sobą poczucie dziwnej pustki, zwłaszcza w tym wciąż lekko pulsującym miejscu miedzy nogami. Nagła lekkość i pluszowa wata otaczająca myśli miękkim kokonem sprawiły, że na piegowatym obliczu zagościł szeroki uśmiech. Kłapiące szczęki skleiły się, stawiając na ciszę wbrew naturalnej, wrodzonej potrzebie gadania. Było… cudownie, spokojnie i cicho. Co prawda wartowanie wybitnie nie polegało na zajmowaniu się sobą, ale terenem otaczającym obóz… jednak w owej chwili Savage nie umiała się tym przejąć. Wedle zalecenia pozostała w pozycji poziomej jeszcze pół minuty, po czym usiadła na kocu, drżąc w pierwszych zarejestrowanych podmuchach nocnego chłodu. Racja, wszak temperatura odbiegała od zwyczajowej normy, niezdrowym było pozostawanie na zewnątrz bez ubrania. Wystarczyło kilkadziesiąt minut, by ciało zaznało pierwszych symptomów hipotermii. Hipotermia - Alice jakoś od zawsze lubiła ten temat, fascynował ją w pewien pokrętny sposób, lecz nie tak, jak mężczyzna naprzeciwko.
“Co teraz?” - proste pytanie zakołatało wewnątrz rudej czaszki, niepewność wróciła z przymusowego wygnania, krążąc nad nią na podobieństwo stada wron. Aby je odgonić przyjęła papierosa i zabrawszy ze sobą koc, przetransportowała się najemnikowi na kolana.
- Zmarzniesz, jesteś spocony. Szybciej wytracisz ciepło i się przeziębisz - ograniczyła się do zdawkowego stwierdzenia, okręcając płachtą szorstkiego materiału jego i siebie tak, że finalnie przypominali dość niekształtny naleśnik o ludzkim nadzieniu.

Spinner dodatkowo otulił ją ramieniem, przyciskając do siebie i ruchem kciuka pobudzając do życia zapalniczkę.
- Dobrze, mamusiu - mruknął, z wprawą utrzymując przy tym skręta między wargami, a następnie odpalając go i zaciągając się głęboko z widoczną przyjemnością. Odwróciwszy głowę na bok, wydmuchał dym tak, żeby nie kadzić nim prosto w twarz dziewczyny, a następnie podsunął jej płomień. Na jego twarzy rozbawienie mieszało się z ciekawością. Czyżby miało to być dla niej noc pierwszych razów? Coś mu się zdawało że nieźle mu się za to oberwie ale w obecnej chwili jakoś nieszczególnie miał ochotę myśleć o konsekwencjach. Znacznie bardziej zainteresowany był jej reakcją na pierwszego bucha.

Alice wetknęła rulonik między wargi i ostrożnie przystawiła końcówkę pod płomyk, oświetlajacy ciepłym blaskiem ich splecione, zakręcone w koc ciała, a zwłaszcza twarze. Teraz, w jego blasku, mogła się przyjrzeć Spinnerowi dokładniej. Nie wyglądał na zdenerwowanego, ani złego. Chyba… był zadowolony, bo rozbawienie miał wpisane w pakiecie niczym jakiś pieprzyk, lub znamię.
- Dziękuję - powiedziała nie do końca pewna za co konkretnie. Za uwagę, troskę, obecność, czy papierosa. Zaciągnęła się i ledwo gryzący dym przebył drogę z jamy ustnej do oskrzeli, oczy stanęły jej w słup, zachodząc automatycznie łzami. Zrobiła się czerwona, po chwili blada i znów czerwona. Niewielkim ciałem wstrząsnął spazm ostrego kaszlu i trwał, gdy dziewczyna zgięła się w pół, krztusząc się i prychając niczym zniesmaczony kot.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 07-08-2017, 01:06   #579
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Zaraz też poczuła delikatne klepanie po plecach, a pod nos został jej podstawiony termos z kawą.
- Powoli, mała - usłyszała rzuconą rozbawionym tonem radę. - Na początku trzeba delikatnie, małymi partiami. Stopniowo przyzwyczajać płuca i całą resztę.
Tym razem to on miał okazję walnąć tyradę, chociaż najwyraźniej nie zamierzał z okazji korzystać bo po tych paru zdaniach zamknął się i tylko delikatnie pocierał plecy dziewczyny, czekając aż pierwsze efekty zbyt gwałtownego zaciągnięcia się przez niewprawną w paleniu osobę, miną.

- J… jak-khe, khe, można to… lubić? - spytała odzyskując zdolność mówienia po dobrej minucie. Z wdzięcznością przyjęła napitek, przepłukując opuchnięte, drapiące gardło. Papierosy należały do używek wysoce szkodliwych, zmniejszały pojemność płuc poprzez zwężenie pęcherzyków płucnych. Miały również w składzie połowę tabliczki Mendelejewa. Palenie przyczyniało się do pogłębienia wad serca, układu oddechowego, a także prowadzić mogło do pojawienia się nowotworów - drobnostka w świecie, gdzie nawet przy prostym oddychaniu pochłaniało się resztki radioaktywnego pyłu sprzed dwóch dekad. Mimo nieprzyjemnego początku Alice wzięła kolejnego bucha, tym razem się nie zaciągając. Na początek musiało wystarczyć.
- Wybacz… z tego wszystkiego nie spytałam jak ty się czujesz.- uniosła głowę, łowiąc spojrzenie mężczyzny przed panujący wokoło półmrok - Bardzo się rozczarowałeś? Mówiłam, że nie jestem w tym dobra, przepraszam - spuściła głowę, kotwicząc wzrok na kubku.

Przez chwilę po jej słowach panowała cisza. Chwila ta zdawała się przeciągać nieskończenie, pozwalając by pod rudą czupryną zaczęły się rodzić coraz to gorsze scenariusze odpowiedzi, która przecież w końcu nastąpić musiała i nastąpiła.
- W życiu nie słyszałam nic głupszego, mała - stwierdził Spinner, chwytając ją za brodę i unosząc jej twarz tak, żeby znalazła się tuż przy jego. Skręt wylądował mu w dłoni, żeby nie przeszkadzał w tłumaczeniu czegoś, co jemu wydawało się oczywiste, jej zaś najwyraźniej nie.
- Gdyby nie to że powinnaś trochę odpocząć po pierwszym razie to bym cię wziął jeszcze raz, nie bacząc ani na tych na dole ani na nic innego. Jesteś śliczna, słodka i cudownie ciasna w środku, więc przestań pieprzyć głupoty. Nawet gdybym mógł to bym cię nie zamienił na inną laskę, nie ważne jak doświadczoną, a może wręcz tym bardziej że doświadczoną. Rozumiemy się? - Zakończył pytaniem, ozdobionym wesołymi błyskami w oczach i szerokim uśmiechem. To że w jego oczach nie tylko wesołe iskierki lśniły tylko podkreślało niedorzeczność jej obaw.

- Najwidoczniej nie słyszałeś o teorii pustej ziemi i rasie Reptilian, ukrywających się pośród ludzi i rządzących nimi zza kurtyny. To dopiero niedorzeczność. Przecież wiadomo, że wewnątrz naszej planety znajduje się płynne jądro z metalu. Co do jaszczuroludzi teraz… cóż, wypada się wstrzymać z osądem - parsknęła w kubek, czerwona po końce uszu. Naprawdę uważał, że jest ładna? Dziwna, obca, irytująca - to prędzej. - Jeszcze raz, tak… od razu? Nie… nie jestem zmęczona, to ty… ty wykonałeś całą pracę. Ja tylko…cóż, no wiesz - dukała mało składnie, robiąc wszystko byle na niego nie patrzeć. W końcu westchnęła, policzyła w myślach do dziesięciu i zadała nurtujące ją pytanie - Co teraz?

- Teraz odpoczniesz, dopijemy kawę, dopalimy skręty i zajmiemy się pilnowaniem terenu - odparł, chociaż palec który zsunął się z jej podbródka i właśnie wraz z resztą dłoni zmierzał ku jej prawej piersi, przeczył nieco tym słowom. - Nie jestem zmęczony, mała. Wiem jednak że lepiej jest odpocząć między jednym a drugim razem, szczególnie tym pierwszym. Nie chcę ci sprawić bólu. Aż tak samolubny nie jestem - dodał, pochylając się nad nią i całując ją w czubek głowy. - W międzyczasie możemy pomyśleć jak przekazać Cassowi że jego mała dziewczynka przestała być dziewczynką i że ani myślę z niej rezygnować - dodał wesoło, wyraźnie próbując zbagatelizować świeżo powstały problem.

- Aż tak samolubny? Strach się bać - zaśmiała się cicho, łapiąc go słowo i wzdychając kiedy ciepła dłoń zetknęła się z jej klatką piersiową. Rozsiadła się wygodniej, przekręcając plecami tak, aby Pazur robił za fotel z ciepłym i niezwykle miłym oparciem. Popalała papierosa, przepijając go kawą co niwelowało chęć aby wypluć płuca. Milczała do końca kawy, ciepło oraz bliskość drugiego człowieka i ciesząc się z czegoś, czego jeszcze nie potrafiła prawidłowo nazwać. Pozytywne uczucie, choć obarczone masą komplikacji.
- Myślę, że pan Rewers może się… odrobinę zdenerwować. Trzeba to przekazać jakoś delikatnie, żeby się nie martwił. Ciągle się martwi, nie chcę żeby miał do ciebie pretensje, albo pomyślał coś niestosownego. Kwestia wieku… pewnie stwierdzi, że za wcześnie. Powinnam się bawić lalkami, a nie… - zamilkła i westchnęła ciężko, opierając się mocniej o żywy piec za sobą - Nie chcę abyś odniósł wrażenie, że w jakikolwiek sposób żałuję. Po prostu… też się martwię. O was obu. Bycie zarzewiem kłótni między wami nie plasuje się wysoko na mojej liście marzeń życiowych. Moglibyśmy… poczekać jeszcze trochę, o ile chłopaki zachowają dyskrecję. Sądzisz, że coś słyszeli? - spytała, klepiąc wymownie dach, poniżej którego spała pozostała piątka Pazurów.

- Jak na mój gust to już dawno z lalek wyrosłaś, a im wcześniej zaczniesz się bawić pistoletami i nożami, tym dla każdego lepiej - stwierdził, otulając ją dodatkowo kocem. - No a czy słyszeli czy nie to się okaże rano. Nie zwlekałbym też zbyt długo z poinformowaniem Cass’a, bo im dłużej się go będzie w niewiedzy trzymało tym bardziej będzie wkurwiony. Lepiej mieć to już za sobą żeby nie musieć kryć się po kątach.. czy dachach - dodał, owiewając jej kark swoim oddechem. - Będzie co będzie, mała. Czasu się nie cofnie, a nawet gdyby się dało to co najwyżej po to by zaliczyć powtórkę.
Jego usta znalazły drogę do do jej ucha, na którego kontemplacją spędziły kolejne sekundy. Jeżeli nawet martwił się tym co miały przynieść kolejne dni to usilnie starał się tego po sobie nie pokazywać, żeby nie obarczać jej ciężarem swoich zmartwień. Całkiem dobrze radziła sobie z ich wyszukiwaniem i rozdrabnianiem na czynniki pierwsze.

Pozorna sielanka, preludium przed burzą. Jeszcze było spokojnie, lecz na horyzoncie czaiły się już czarne chmury, równie ponure co dwumetrowy łysol stacjonujący niecałe sto mil na wschód. Lekarka przekrzywiła kark, ułatwiając mężczyźnie sprawiajace przyjemność zabiegi i choć daleko jej było do spokoju, próbowała go zachować. Spokój był ważny, bez niego człowiek nabierał tendencji do bezowocnego obracania się w kółko.
- Tata… będzie rozgoryczony. Zapewne dla niego jeszcze na wszystko mam czas… myślę że zrozumie. Będzie z początku zły, ale zrozumie - na usta cisnęło się jej stwierdzenie “kiedyś”, nie dodała go aby nie siać defetyzmu. Najbliższe tygodnie zapowiadały się dość nerwowo.
- Wolę skalpele i bandaże - westchnęła, gdy powrócił wraży temat, stanowiący przysłowiową kość niezgody między rudą dziewczyną, a otoczeniem - Abstrahując od powagi sytuacji… zaplanowałeś wartę tak, że etap strzelania mamy już za sobą - uśmiechnęła się, sięgając w dół między ich ciała. W ciemności wymacała interesujący ją organ i pogładziła go opuszkami palców - Niech tak zostanie. Nie psujmy chwili.

Zapewne miał zamiar coś powiedzieć, jednak ruch jej dłoni skutecznie przeobraził słowa w sapnięcie. Nie dało się też ukryć, że zdecydowanie nie był on zmęczony wcześniejszymi igraszkami, a przynajmniej nie była nimi zmęczona badana przez nią część męskiego ciała.
- Nie, zdecydowanie nie psujmy tej chwili - zgodził się z nią, przechodząc od ucha w dół, wzdłuż linii szyi aż po bark. Dłonią zaś nakrył jej dłoń podejmując kolejną lekcję, tym razem mającą na uwadze odpowiedni sposób trzymania i obsługi broni.

- Wreszcie się w czymś zgadzamy - ruda pozwoliła sobie na drobną docinkę, zmieniając ułożenie. Przekręciła ciało tak, aby móc siedzieć twarzą do twarzy mężczyzny, dzięki czemu operowanie rękami przestało stanowić aktywność tyle niewygodą, co problematyczną dla nierozciągniętych mięśni. Dała sobą pokierować, podłapując tempo i stopień nacisku. Nic skomplikowanego… góra, dół, znowu góra i dół. Mieć wzgląd na przyspieszający oddech i wraz z nim zwiększyć częstotliwość ruchów oraz wzmocnić nacisk, lecz nie tak, aby sprawić ból, wszak nie o to chodziło. Wolną ręką wodziła po ciepłym torsie, obrysowując palcami linie mięśni i drapiąc pobudzająco co trzeci wzgórek. Choć panowała ciemność, widziała przed oczami rycinę z encyklopedii medycznej, ukazującą budowę tkanki mięśniowej człowieka.
- Dwugłowy ramienia - mruczała cicho, pocałunkami zaznaczając o czym konkretnie mówi. Druga dłoń zwiększa tempo pracy, wpadając w rytm odpowiadający oddechowi kochanka - Płaski, gładki… dwuwarstwowy. Wrzecionowaty.

Nawet nie udawał że słucha, zbytnio skupiony na jej i ich wspólnych działaniach. Widząc, że nauka przychodzi jej z łatwością, oddał jej swobodę ruchów. Nie znaczyło to jednak, że jego dłonie pozostały bez zajęcia. O nie… Tą, która wcześniej zajmowała się działaniami instruktażowymi podjęła działania mające na uwadze ponowne, dokładne zbadanie rejonów między udami dziewczyny. Druga zajęła się masowaniem piersi, chociaż dość ciężko było mu się skupić na tym zajęciu. W końcu poddał się, przeniósł dłoń na jej kark i przyciągnął ją ku sobie, wbijając wargi w jej usta, powstrzymując przy tym kolejne, kompletnie niepotrzebne słowa, które uparcie wypowiadała.

To co wyprawiali było wyjątkowo mało higieniczne, choć piekielnie przyjemne. Nierozsądne również, a także mało profesjonalne. W gruncie rzeczy równie dobrze mogli po prostu “iść na spacer”, podczas, gdy ktoś inny pełniłby wartę. Taką pożądaną i regulaminową. Prącie pod palcami sztywniało i pęczniało, budząc się do życia z werwą świadczącą o wytrzymałości i kondycji posiadacza… odrobinę przerażające i podniecające. Delikatne zakończenia nerwowe wnętrza dłoni wyłapywały każdą nierówność, wzgórek i zagłębienie, malując za zamkniętymi powiekami lekarki obraz iście anatomiczny - z wektorami i przypisami po łacinie. Chciała się nim podzielić z Richem, lecz ten przesłał jej niewerbalne “zamknij się”, przy okazji zajmując uwagę własnym dotykiem, pod którego naporem mniejsze ciało wiotczało i ponownie dostawało gorączki.
Naraz pod rudą kopułą zaświtała kompletnie nowa idea, a otoczony kokonem amoku mózg uznał ją za świetnie rozwiązanie, przesyłając do kończyn serię impulsów rozpoczynających działanie. Ramiona dziewczyny odepchnęły stanowczo najemnika, przerywając kontakt i sugerując mało subtelnie aby uwolnił jej usta. Zaraz też rozpoczęła operację wyplątania z gościnnych ramion, zachowując podejrzaną ciszę.

Niechętnie bo niechętnie ale ją wypuścił. Pobudzone jej działaniami ciało domagało się więcej ale przecież na siłę tego więcej brać nie zamierzał. Przez głowę przeleciała mu myśl, że coś zrobił nie tak, chociaż niczego takiego jakoś nie mógł się doszukać w swoich działaniach. Nie żeby zawsze rozumiał jej zachowanie, ale..
- Wszystko w porządku? - zmusił się do wypowiedzenia pytania, chociaż serce wciąż waliło mu jak po biegu, a oddech rwał. Zwinną miała tą rączkę, trzeba jej to było przyznać. Teraz jednak powinien się skupić na tym co się z nią działo bo jakoś słabo widział swoją przyszłość jeżeli jej przypadkiem zrobił jakąś krzywdę.
- Możemy odczekać jak chcesz, mała - zapewnił, przyglądając się jej uważnie.

Ona zaś zsunęła się z jego kolan, ladując na skotłowanym kocu. Drugi zarzuciła troskliwie na jego odkryte ramiona, całując przelotnie w usta i kierując się w dół, tam gdzie żuchwa, obojczyk i splot słoneczny.
- Mam imię - odpowiedź padła dopiero na wysokości pępka, co nie przeszkadzało rudej głowie schodzić jeszcze nizej.

Zrozumienie przyszło nieco zbyt późno.
- Co ty do… - Nie udało mu się dokończyć. Gwałtownie wciągnięte powietrze odebrało mu na chwilę zdolność mowy. Podniecenie i obawa walczyły ze sobą o palmę pierwszeństwa. W ich tle zmagały się ze sobą inne pragnienia i wątpliwości, które z szybkością pocisków wypluwanych przez karabin maszynowy, przewalały się przez jego umysł. Co ona do cholery wyprawiała? Co on wyprawiał pozwalając jej na to? Czy w ogóle powinien… Kurwa, przecież robiła to pierwszy raz, a jak jej ząbki się omksną… Powinien ją powstrzymać, do diabła i nawet położył dłoń na jej głowie z myślą o tej czynności, tyle że ta postanowiła żyć własnym życiem i zamiast chwycić za rude włosy i odciągnąć usta dziewczyny od wrażliwej i nader cennej części jego ciała, zaczęła wręcz nagląco przyciągać ją, namawiając do dalszych prób i testów. Kompletnie mu odwaliło, tego jednego był pewien.
- Tylko... ostrożnie - jęknął, dołączając do pierwszej i drugą dłoń, którą zaczął masować drobny kark. Po chwili dotarło do niego co powiedziała zanim jej usta zajęły się przyjemniejsza niż mówienie czynnością. - Alice…

Zawodny zmysł wzroku zszedł na dalszy plan, zastąpiony przez dotyk. Lekarka zamknęła oczy, skupiając się na wrażeniach serwowanych przezpozostałe zmysły. Wpierw zbliżyła twarz niepewnie, spięta i nagle zestresowana. A jak popełni błąd i zrobi Richardowi krzywdę? Nagle zbierze się jej na kichnięcie, przepona skurczy się, posyłając sygnał do reszty układu nerwowego, w tym szczęk?
“Uważaj na zęby, uważaj na zęby, uważaj…” - wałkowała w kółko, otulając ustami sztywną główkę. Gdzieś na granicy rejestracji zmysłów słyszała wykładowy ton, tłumaczący, że męski układ moczowo-płciowy składał się zarówno z narządów służących wydalaniu substancji szkodliwych dla organizmu poprzez produkcję moczu, jak i z organów, dzięki którym mężczyzna jest był do podejmowania aktywności seksualnej i przedłużania gatunku. Ze względu na to, że układy moczowy i płciowy mężczyzny miały na pewnym odcinku wspólny przebieg były one często określane jako jeden system – układ moczowo-płciowy. W praktyce przede wszystkim poczuła słony smak wydzielin fizjologicznych, zmieszany z syntetyczną pozostałością lateksu i płynu nawilżającego. Nad wszystkim górował zapach mężczyzny tak intensywny, że kręciło się od niego w głowie. Cofnęła głowę, łapiąc trzon penisa w dłoń i powtarzając wyuczony już ruch. Usta próbowały mu wtórować, pochłaniając kolejne, twarde centymetry w ciepłą, wilgotną jamę ustną. Nie czując sprzeciwu, Savage nabrała odwagi, schodząc wargami coraz niżej. Pieściła językiem podstawę, nabierając tempa aż do momentu, gdy przeliczyła się i zaatakowała zbyt łapczywie. Stęknęła, szybko rozwierając usta nim atak kaszlu zaciśnie jej szczęki. Dopiero wtedy rozkaszlała się, przekrzywiając głowę w bok.
- W...wybacz - sapnęła, pracy ręki jednak nie przerwała czekając aż oddech wróci do normy i pozwoli podjąć próbę. O ile górujący nad nią Pazur również pozwoli. Przekręciła twarz, zadzierając brodę ku górze. Próbowała złowić jego spojrzenie, niestety mimika i detale tonęły w mroku, zmieniającym oczodoły w dziury wypełnione czernią.

Próbował zmusić się do tego by zacząć myśleć racjonalnie. Właściwie to próbował zacząć myśleć i to by było na tyle. Dotyk jej ust, języka, rytmiczne przesuwanie dłonią w górę i w dół powodowały, że ta funkcja została wyłączona, a jemu zwyczajnie brakowało sił na to, żeby znaleźć przycisk włączający.
- Spokojnie ma… Alice, nic się nie stało - zdołał wydukać niczym znajdujący się na swojej pierwszej randce mięczak. Jedyne co miał w głowie to błagalny jęk, żeby powróciła do przerwanego zajęcia. Tym bardziej, że ruch jej dłoni utrzymywał go w stanie stałego napięcia, któremu nie tak znowu wiele brakowało do kulminacyjnej chwili. Pewnie powinien powiedzieć coś jeszcze, coś właściwego starszej i bardziej doświadczonej połówce tego duetu, tyle że w tej chwili jedyne do czego był zdolny to namawiające i wyjątkowo samolubne przyciągnięcie jej głowy z powrotem w rejony, które wymagały uwagi ze strony jej ust i języka. Pieprzyć ryzyko, raz się żyło…

Nie kazała się prosić, uspokojona brakiem oporu i pretensji, ponownie pochyliła głowę, wracając do przerwanej pracy. Odnalazła zgubiony rytm, ciesząc się że chyba nie było aż tak tragicznie. Na długą chwilę ciszę pustynnej nocy mąciły tylko przyspieszone oddechy, ściszone posapywanie i mokre klęśnięcia z jakimi dziewczyna uwalniała tą jakże istotną część najemnika z gościnnych ust. Rozłąka nie trwała długo, ruda czupryna unosiła się do góry i opadała nieprzerwanie, aż nagle ciałem mężczyzny wstrząsnął spazm, poprzedzany pulsowaniem wyczuwalnym na języku. W jednej chwili słone ciepło zalało jej gardło i choć myślała, że jest na to przygotowana… nie wyszło tak jak się spodziewała. Kubki smakowe momentalnie zdrętwiały, przesyłając do mózgu sygnał z rodzaju tych mało przyjemnych. Żołądek automatycznie zwinął się w supeł i podjechał lekarce do gardła. Szybko się wyprostowała, zatykając usta ręką, zdezorientowana i przerażona. Zawartość ust drażniła śluzówkę, wnętrzności domagały się uwolnienia zawartości… co byłoby wielce niestosowne i niewskazane. Co miała zrobić? Wypluć, gdzie? Połknąć? Przecież to smakowało tak okropnie! Zebrawszy resztki opanowania, zdecydowała się na drugie rozwiązanie, zmuszając mięśnie przełyku do pracy. Kłopotliwy ładunek z trudem, ale dał się zepchnąć razem z żołądkiem do jamy brzusznej. Dopiero wtedy dziewczyna wzięła głęboki wdech, niczym wynurzający się na powierzchnię jeziora topielec. Spanikowane zielone oczy wbiły się w Pazura, lustrując jego reakcję. Wygłupiła się, do tego czuła nudności i niesmak na odrętwiałym języku.
- Ugh - mruknęła nim zdążyła się w ów jęzor ugryźć - Shake waniliowy to to nie był…

Spinner nie odpowiedział od razu, czekając aż oddech wróci mu do normy, a serce przestanie walić w piersi. Jakoś do tej pory żadna nie narzekała, ale też nie powinien chyba spodziewać się niczego innego po osobie tak niedoświadczonej jak ten mały rudzielec.
- No dzięki - parsknął w końcu, przyciągając ją do siebie. - Wiesz jak podbudować faceta - dodał, przytulając jej drobne ciało i otaczając kocem. - Ekspert ze mnie żaden ale pewnie z czasem i kolejnymi doświadczeniami smak przestaje być taki zły. Przynajmniej się nie porzygałaś - pochwalił, muskając jej nos ustami. Głos zdradzał zadowolenie połączone z nutkami rozbawienia, którego iskry wyzierały także z jego oczu. Ramiona obejmowały ją ciasno, przyciągając coraz bliżej do jego rozgrzanego ciała. Całkiem jakby chciał ją ochronić nie tylko przed chłodem ale i całym światem. Mały, rudy skarb który za dużo gadał. Zaraz jednak się opamiętał i sięgnął do kurtki po manierkę. Nic tak nie działało na złe smaki jak porządne wypalenie kubków smakowych. Z tą myślą odkręcił zakrętkę i podał jej naczynie.

- Wybacz proszę… to było wyjątkowo nieuprzejme. Nie chciałam cię urazić, przecież… na przyszłość postaram się powstrzymać od podobnych przejawów impertynencji, obiecuję - przyjęła poczęstunek od razu przytykając szyjkę manierki do ust. Tym razem smak alkoholu zadziałał niczym zbawienie, choć poczucia wstydu z popełnionej gafy zmazać nie mógł. Westchnęła, moszcząc się pod męskim ramieniem i zadzierając rudy łeb do góry.
- Kiedy się urodziłeś, Rich? Chodzi o miesiąc i dzień - wypaliła nagle, przekazując naczynie właścicielowi.

- Nie uraziłaś - pokręcił głową, rozbawiony. - Jeżeli wierzyć matuli to będzie trzydziesty pierwszy lipca.
Po co jej ta wiedza była potrzebna, tego był pewien że się zaraz dowie bo raczej małe były szanse na to żeby się powstrzymała. Poprawił koc, który zsunął się nieco w trakcie jej moszczenia się, po czym sięgnął po fajki.

- Ostatni dzień lipca… czyli zodiakalny lew - Savage klasnęła w dłonie czymś wyraźnie rozbawiona. Odkaszlnęła i podjęła cichym głosem, dzieląc uwagę między Spinnera a niebo nad głową - Lew to znak zodiaku, podlegający żywiołowi ognia, na który szczególny wpływ ma Słońce. Mówi się, że to jeden z najszczęśliwszych znaków zodiaku, a osoby urodzone wtedy, kiedy panuje, zawsze chodzą z podniesioną głową. Zodiakalne Lwy są pełne godności, dumy, a także honoru, są bardzo energiczne i pełne życia, mają dominującą, silną osobowość. Spójrz - uniosła rękę, wskazując na wielką, bladą tarczę wiszącą wysoko nad ich głowami - O tej porze roku na półkuli północnej łatwo można namierzyć gwiazdozbiór lwa, dwunastą co do wielkości konstelację. W naszych czasach przez gwiazdozbiór Lwa przebiega trzydzieści pięć i osiem dziesiątych stopnia ekliptyki: dwie-piąte znaku Lwa, cztery piąte znaku Panny. Liczba gwiazd widoczna nieuzbrojonym okiem: około siedemdziesięciu. To księżyc, łatwo rozpoznać. Wyobraź sobie żelazko, takie z rączką. Sam kształt. Kontur. Księżyc znajduje się w podstawie… stopie, mniej więcej pośrodku. Wyżej masz pozostałą część. Korpus i głowę. Tamta jasna gwiazda to Regulus - palec przesunął się odrobinę ku górze - Wyobraża serce Lwa i ma piętnaste miejsce pod względem jasności wśród gwiazd. Jego położenie wskazuje miejsce lwiego serca. Łacińska nazwa gwiazdy oznacza „małego króla”. Gwiazda nazwana tak przez Mikołaja Kopernika. Niebiesko-biała gwiazda ciągu głównego, odległego od nas o siedemdziesiąt siedem lat świetlnych.

Słuchał jej wpierw z zainteresowaniem jednak dość szybko ograniczył się do słuchania jednym uchem. Nie żeby to co mówiła go nudziło, tyle tylko że nie widział zastosowania dla tej wiedzy w obecnych realiach. No ale przerywać też jej nie przerwał, skupiając większość swojej uwagi na wyjęciu skręta, wsunięciu go do ust i odpaleniu. Kłąb dymu powędrował wysoko, tam gdzie palec Alice wskazywał tą całą gwiazdę… Regulus.
- Brzmi nieźle - podsumował tą część, którą dało się jeszcze przełknąć.

- Nieprawdaż? - w swojej naiwności dziewczyna wzięła zdawkową odpowiedź za dobrą monetę i nawijała dalej z prędkością karabinu maszynowego - Astrologia jest szalenie interesująca, tak samo jak rozciągające się nad naszymi głowami niebo. Cały układ słoneczny poruszający się z niesamowitą prędkością poprzez kosmos robi wrażenie...tym większe, że wszak jesteśmy tylko małym pyłem w tej machinie. Istnieją miliony gwiazd podobnych naszemu słońcu, gdzieś w odległych zakamarkach wszechświata istnieje planeta równie pełna życia co nasza. Obca cywilizacja, zapewne skrajnie różna od naszej… a może nie do końca? Ile ich tam jest, na jakim poziomie ewolucyjnym się znajdują? Obserwują nas i nasze zmagania, czy wręcz odwrotnie? Dopiero poznają proste figury geometryczna, ot choćby koło? Lubię myśleć, że są gdzieś tam i że kiedyś… - zatoczyła ręką koło nad głową i w jednej chwili zesztywniała, opuszczając głowę. Z drobnego ciała uleciało powietrze, jakby ktoś przekuł je niewidzialną szpilką.
- To co spotkało naszą rasę, planetę… w tym musi być sens. Byliśmy krnąbrni, bawiliśmy się w Boga… ale ciągle jeszcze mamy szansę. Podnieść się z kolan, choć to plan długoterminowy i wciąż niepewny… mogłabym prosić o jeszcze jedną kolejkę? - spytała, ruchem brody pojazujac manierkę.

- Jasne - podał jej naczynie, chcąc nie chcąc zastanawiając się przy okazji nad jej ostatnimi słowami. Co dalej? Zwykle nie było czasu żeby się zastanawiać nad “co dalej”. Pewnie… Następny dzień czy tydzień, a nawet miech, ale poza tym?
- Można mieć nadzieję na to lepsze jutro, czemu nie - mruknął, wydychając kolejny kłąb dymu, który wzniósł się nad nimi na obraz grzyba. - To raczej niczemu nie szkodzi. Przynajmniej dopóki nie żyje się samymi marzenia, bo wtedy zwyczajnie nie żyje się na tyle długo, żeby którekolwiek z nich zrealizować. Ludzie, jakby nie spojrzeć, to twarde skurwiele. Czy wystarczająco twarde… Czas pokaże. Jakby się zebrać do kupy, obmyślić co i jak, ustalić zasady, terytorium, pomyśleć nad zapleczem, to kto wie. Do tego jednak trzeba odpowiednich ludzi. Takich którym by zależało, obeznanych w zasadach działania społeczności większych niż garstka człeka z gnatami w łapach.

Miało sens, morze sensu... gdyby nie jeden szczegół nadrzędny, który dopóki istniał, nie wróżył ludziom spokoju na tym nie najlepszym ze światów. Lekarka westchnęła, lecz zamiast wylewać wątpliwości, objęła strzelca i położywszy mu głowę na ramieniu, przymknęła oczy.
- Trzeba wierzyć Rich. W coś, w kogoś. Wiara jest ważna, potrafi przenosić góry. Nadaje życiu sens. - wyszeptała pogodnie, jeżdżąc policzkiem po rozgrzanej skórze w okolicach jego obojczyka - Ilekroć spełnia się twoje marzenie, postępujesz jeden krok w stronę Boga. Ale im bliżej jesteś, tym lepiej Go widzisz, i może okazać się, że jest zupełnie inny, niż sobie wyobrażaliśmy.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-09-2017, 12:47   #580
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 76

Cheb; rejon centralny; most; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; nieprzyjemnie.



Nico DuClare, Alice Savage i San Marino



- ... I dlatego dobra materialne powinny być rozdzielane kolektywnie przez odpowiedni organ przedstawicieli ludu. - Lenin z marsową i bardzo mądrze wyglądającą miną skinął powoli głową zaciągając się szlugiem.

- Taa? A kto miałby być tym przedstawicielem ludu od rozdziału szpeja? - Hektor przejął żarzące się dobro materialne od zwolennika marksizmu i leninizmu i zaciągnął się nim wdychając dym w płuca.

- No to musi lud wybrać. Ale ja tu widzę tylko jedną właściwą osobę z odpowiednim nastawieniem politycznym. - powiedział komunizujący Runner łapiąc się za ranty kurtki na piersi i wskazując na siebie.

- Dlaczego mnie to kurwa nie dziwi? - prychnął Paul biorąc od Bliźniaka szluga. Obydwaj roześmiali się jakby rozgryźli kolejne szachrajstwo kolejnego palanta. Ale Lenin trwał niewzruszenie że wspaniałomyślna wyższością lekko bujając się na piętach świadomy swojej ideologicznie słusznej postawy.

Wrócili do rozmowy o redystrybucji dóbr wedle komunistycznego porządku po całej masie ubawu jakie chyba wszyscy mieli podczas grupowego zdjęcia. Wiadomo zaczęło się od fotek Zdravko który robił je parze młodej ale pomysł okazał się chwytny. Ludzie zaczepiali go by zrobić sobie zdjęcie czy z kimś z par młodych czy ze sobą nawzajem. W końcu reporter zaproponował, że zrobi wszystkim wspólne, grupowe zdjęcie. Pomysł ogarnął bandę jak wieść o darmowych bonach na paliwo. Po wielu radosnych krzykach, przepychankach niesforna banda wreszcie ustawiła się na tle “zorganizowanego” na Wyspie transportera. Obsiedli jego górę, siedząc na kadłubie, stojąc na nim, przed nim, wokół niego tak, że niewiele go właściwie było widać. W centrum znalazły się dwie pary młode gdzie zwłaszcza dwie kobiety w bieli wybijały się kontrastem na tle brunatno - czarnych barw z wieloma pstrokatymi dodatkami. Zdravko pstryknął im zdjęcie. A potem kolejne i na wszelki wypadek jeszcze jedno.

Luźna, bezczelnie wesoła atmosfera jaką roztaczali gangerzy w skórzanych kurtkach którzy zdominowali chebański most została nagle przerwana. W pierwszej chwili twarze i głowy rozglądały się niepeweni patrząc na siebie, na most, wybrzeża rzeki i okolicznych budynkach. Szybko jednak ujście rzeki przykuło ich uwagę. Nic nie było widać. Ale było całkiem dobrze słychać. Wybuchy. Odległe strzały. Broń maszynową. Przez zebrany na moście tłum przeszedł dreszcz nerwowych odruchów jak przez ciało szarpnięte prądem. Spojrzenia dość szybko zogniskowały się na jednej, ciemnowłosej sylwetce znajdującej sie między nimi. Jak impuls nerwowy jaki rozchodzi się przekacując bodźce do centralnego środka decyzyjnego oczekując na informacje jakie wprawia te ciało w ruch i nadadzą moment pędu i celu do działania. Guido wściekle cisnął papierosa na mokry asfalt nadal pełen platikowych wylinek.

- Hej! Hej wy! Co to ma być?! Miał być rozejm! - mafioz wrzasnął wściekle w stronę wciąż widocznych na drugim krańcu mostu nowojorskich żołnierzy.

- No jest. O co ci chodzi? Ktoś was atakuje? - odkrzyknął mu z nonszalanckim uśmiechem jedna z tych mundurowych sylwetek.

- W chuja tniesz?! A to?! - wrzasnął wściekły szef Runnerów wskazując dłonią na ujście rzeki i widoczny fragment jeziora. Ale na tym jeziorze mogło być tylko jedno miejsce w jakim ktoś mógł się tak strzelać. Wyspa. A stężenie i rozmiar strzelaniny jasno wskazywało na umundurowanego uczestnika tych walk. W takim rozrachunku przeciwnik który zaangażowałby tak silne środki walki mógł być tylko jeden. Runnerzy na Wyspie.

- A tam to żeśmy na rozejm się nie umawiali. - odpowiedział ze złośliwą satysfakcją umundurowany rozmówca. Guido przez chwilę pieklił się w milczeniu rozszerzając nozdrza i kurczowo zaciskając pięsci. Po kilku sekundach strasznego milczenia w końcu odpowiedział gestem środkowego palca skierowaną w stronę “nowojorskiego” brzegu. Odwrócił się napięcie i ruszył w stronę “runnerowego” brzegu. Szedł a jego banda rozsepowała się przed nim i postępowała od razu za nim. Most więc momentalnie opustoszał i Runnerzy ruszyli za Runnerem.

Guido to co teraz robimy? Musimy wracać na Wyspę. Co za kurwa nędzne chujki! Musimy pomóc Jednookiemu i reszcie. Kurwa rozwalmy tych cweli! Ja jebię trzeba było rozpierdolić ich wczoraj w nocy. Guido to co robimy? Wracamy?

- Nigdzie nie wracamy. - Guido słuchał w milczeniu wyjmując i odpalajac ze swojej srebrnej papierośnicy kolejnego papierosa. Był zdenerwowany. Alice widziała to patrząc na niego z bliska. Tego się nie spodziewał. Był zaskoczony takim obrotem sprawy. Myślał na gorąco co teraz uczynić. Słyszał też pewnie swoich ludzi. W nich po pierwszym zaskoczeniu i dezorientacji zaczął gotować się gniew i chęć odwetu.

- Jak nie? Zostawimy ich? - zapytał jakiś większy Runner z kolczykiem w uchu z pretensją w głosie i twarzy. Towarzyszyły temu potwierdzające pomruki reszty bandy domagajace się reakcji na taką akcję Nowojorczyków.

- Nie zostawimy. Ale nie możemy teraz przeprawić się przez jezioro. Wystrzelają nas. Na jeziorze nie ma się gdzie ukryć. O to im chodzi. Chcą nas sprowokować. I na jeziorze też kurwa niby nie ma tego jebanego rozejmu! Jak tam popłyniemy teraz sami nadstawimy dupę do kopnięcia. Jednooki sobie poradzi. Nie urodził się wczoraj. Spuści im kurwa łomot! Wrócimy po zmierzchu. - szef zaciągnął się papierosem. Mówił szybkim, zdenerwowanym głosem choć dalej brzmiało w nim zdecydowanie i pewność siebie. Część ludzi pokiwała głowami, większość popatrzyła na siebie trawiąc jego słowa. Gorączka chwilowa zastopowała ale dalej była bliska punktu kulminacyjnego i niebezpieczne było nie dać jej ujścia.

- No to co kurwa robimy do tego wieczora? Piknik mamy rozbić? Rozwalmy tych tam! - w końcu znowu odezwał się ten większy z kolczykiem mówiąc ze sfrustrowaną bezsilnością. Wskazał machnięciem kciuka na drugi brzeg Cheb. Pokiwały mu nie nawykłe do bezczynności głowy pełne złości na takie zagranie NYA. Widać trafiała im do przekonania ta część słów szefa o odroczeniu powrotu na Wyspę ale do zmroku andal było z ładnych parę godzin. Na myśl, że będą stać na brzegu i słuchać z bezsilną złością jak walczy o przetrwanie reszta bandy szlag ich trafiał.

- Deathrace! Jedziemy rozjebać te jebane kutry. Zajebiemy im te jabane wielkie spluwy jakie tam mają. Potem wracamy na Wyspę. I tymi zajebanymi spluwami zajebiemy tych nowojorskich pierdolców na Wyspie! - rzucił z zacięciem w głosie mafioz cedząc wściekle słowa przez zęby. W oczach pojawił mu się płomień energii. Głowy zaczęły się kiwać coraz szybciej i mocniej. W lot trafiło im to do przekonania. Teraz mówił tak jak to lubili, mówił tak jak rozumieli więc napędzana adrenaliną gniewu i złości energia rozlała się po ludziach w skórzanych kurtkach jak kregi na wodzie. Zaczęli krzyczeć pełni gniewu i zapału. Wznosili pięści w górę i złorzeczyli przekletym prezydenckim sługusom.

- Zbieramy się! Do wozów! Jazda! - Guido nie doczekał końca papierosa tylko cisnął go znowu w przemoczony asfalt. Sam wskoczył na transporter czemu pomogły mu chętnie wyciągnięte dłonie. Zanim zeskoczył do włazu kierowcy na chwilę zatrzymał się patrząc na drugi brzeg. Wreszcie uniósł pięść w uniwersalnym geście pogróżki.

- No to teraz powinno się zrobić luźniej. - powiedział szeryf obserwujac całą mostową scenę i szykujących się do odjazdu Runnerów. Wraz z odjazdem jednej ze stron konfliktu w okolicach granicznego mostu powinno zrobić się luźniej i nie tak nerwowo gdy samym swoim widokiem jedna strona prowokowała drugą.




Wyspa; centrum; las; Dzień 8 - przedpołudnie; słonecznie; ziąb.



Will z Vegas



- No nie taka mała. A długa w chuj. - burknął Tango patrząc krytycznie na polanę jaka otaczała lotnisko. Trawy wyrosły dość wysokie, sięgały człowiekowi gdzieś do pasa, Jak nie do końca wyrośnięte zboże choć nie tak gęste. Na kształt przypominała proporcjami sam pas startowy czyli podłużny mniej więcej prostokąt wycięty w lesie. Na długość mieć ze 2 czy 3 km. Ale na szerokość przez większość długości miał może setkę albo dwie metrów. Wyprawa schroniarsko - runnerowa wyszła gdzieś w pobliżu jednego z tych węższych krańców więc przeciwległy krańce lotniska wydawał się po prostu ciemną krechą odległego lasu.

Zgodnie z pomysłem Willa zaczekali chwilę. I drugą. Ale nie widać było żadnego ruchu w odległych o jakiś kilometr budynkach. Robert w końcu zaproponował by pójść skrajem lasu. Zbliżaliby się względnie bezpiecznie skryci pod osłoną drzew i krzewów a sami byliby nie tak łatwi do zauważenia. Kulmiacyjny moment przyszedł gdy doszli już całkiem blisko budynków całkiem nieźle pamiętanych przez Willa sprzed pół roku, z jesiennych początków na tej Wyspie.

Pierwsza poszła ta dziewczyna która chyba była jakimś zwiadowćą u Runnerów. Wyszła na otwarty, odkryty teren wiec wszyscy się spięli. Jakby tam ktoś był to właśnie teraz raczej powinien strzelać. Naszykowal broń celując do budynków gotowi strzelać do zauważonych w nich celów. Dziewczyna przeszła jednak kilka kroków, potem kilkanaście, doszła do pierwszych budynków w których zniknęła. Potem pojawiła się po drugiejs stornie hangarów. Wreszcie na końcu pokazała się na szczycie wieży kontrolnej gdzie pół roku temu w nocy coś latającego zaatakowało Babę. Teraz machała dając znać, że mogą do niej dołączyć. Jasne było, że nie mogła sprawdzić w pojedynkę wszystkich zakamarków lotniska w tak krótkim czasie. Ale jeśli ktoś tu był to już musiałby się nieźle ukrywać i nie dążyć do konfrontacji skoro nie zaatakował pojedynczej Runnerki.

Spotkali się z nią na dole przy wieży. Tam gdzie w tamtą noc gdy to coś zaatakowało Babę Will, Barney i reszta pośpiesznie wkładali buty i chwytali broń by wspomóc kolegę w walce na szczycie wieży.

- Przeszłam przez ten hangar. Tam raczej nikogo nie ma. Ktoś może ukrywać się w innych budynkach ale to trzeba by się przejść po nich. - powiedziała dziewczyna. Zanim ktoś zdążył zrobić więcej niż kiwnięcie głową czy otworzenie ust do odpowiedzi dała się słyszeć seria eksplozji. I huk broni maszynowej. Nie tutaj, przy lotnisku ale gdzieś z kierunku skąd właśnie przyszli. Nie było widać żadnego z tych wybuchów a ich odgłosy były znacznie wytłumione w porównaniu do tego gdy ostatnim razem spadały w pobliżu ich wycieczki. Odgłosy strzelaniny też były dość przytłumione. Biorąc pod uwagę kierunek i odległość wydawało się prawie pewne, że Runnerzy i Nowojorczycy znów wzięli się za łby. I to z pełną mocą. Runnerzy wydawali się kompletnie zaskoczeni tą kanonadą. Kelly zresztą też. Ona jednak nie reagowała z gniewem, złością choć i wydawała się raczej zaniepokojona niż zdenerwowana jak oni. W końcu jednak reszta Schroniarzy w przeciwieństwie do Runnerów była w podziemiach Bunkra względnie bezpieczna od takiej walki jaką słyszeli. A pobratymcy tych ludzi w skórzanych kurtkach byli gdzieś tam, na powierzchni pewnie pod ogniem tych wybuchów.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172