Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-07-2019, 10:06   #201
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
- Rzadko jest was aż tylu. Z jedną czy dwoma osobami jeszcze można coś próbować i często się udaje. - Nick popatrzył na Sigrun która z całej grupki odezwała się pierwsza i wzruszył do tego ramionami na znak, że widocznie stanowili bardzo niestandardową grupę do przeprowadzenia.

- Ale z tym wodzirejem Nick może spróbujesz? Masz odpowiedni styl prowadzenia rozmowy i wyraz twarzy też. - Kari chyba spodobało się porównanie Szwedki bo zmrużyła oczy i popatrzyła z ukosa na stojącego obok stalkera. Ten odwzajemnił jej się krzywym spojrzeniem.

Marian w milczeniu przysłuchiwał się całej sekwencji wydarzeń. Trudno było wybrać pomiędzy jedną śmiercią, a drugą. Zabłądzić i zginąć w strefie, czy wiedzieć gdzie iść i zostać zabitym przez strefę robiąc za wabika stalkerów.

Co za pojebany wybór? W przeciwieństwie jednak do Szwedki bardziej skłaniał się ku ucieczce w stronę muru. Mogli zabłądzić, mogli nie trafić w odpowiednie miejsce, nie mieli żadnego przewodnika, ale wychodzili z epicentrum strefy. Teoretycznie im bliżej muru, tym bezpieczniej, a przynajmniej tak to zrozumiał. Z kolei porywanie się na instytut oznaczało, że mają skupić na sobie uwagę strefy. Zawołać wszystkie paskudztwa tamtego miejsca do siebie bez żadnej ochrony stalkerów. Nagrodą za przeżycie było odzyskanie przewodników.
Polak ważył oba warianty i jakby na to nie patrzeć rozstanie wydawało się mimo wszystko bezpieczniejsze. Przyjął spojrzenie Szwedki.

- Nie wiem Sig. Którąkolwiek bramkę wybierzemy będziemy mieli przejebane, ale pójście z nimi nie dość, że nie daje nam żadnej większej ochrony niż pójście samemu, to jeszcze wchodzimy w większe gówno niż to, w którym jesteśmy. - Zapala zaczesał mimowolnie brodę jak zwykle gdy się zastanawiał. - Jeśli dobrze zrozumiałem, to im dalej od epicentrum strefy, im bliżej lotniska i muru, tym łatwiej powinno nam być unikać niebezpieczeństw. Z drugiej strony jeśli ten instytut jest faktycznie czymś z naszych czasów, nasza wiedza może okazać się przydatna. - wątpliwości związane z byciem mięsem armatnim, lub królikiem puszczonym na pole minowe przemilczał. W ostateczności mógł zdać się na los i rzucić monetą, ale póki nie musiał, wolał nie stosować takich środków decyzyjnych.

- Czy mamy plan lepszy od “idźmy, gdzie wydaje się nam, że jest wyjście”? - zapytała Sigrun. - W obu przypadkach nie jesteśmy przygotowowani na nic. Do lotniska została jeszcze długa droga… Sporo się może stać.
- Nie mamy. Nie wiemy którędy na lotnisko. Przejebane niezależnie co wybierzemy.
skonstatował Polak.
- Jakieś punkty orientacyjne musiały się zachować, w końcu most, Big Ben, resztki opactwa ostały się mimo rozpierduchy... - Mervin niespodziewanie włączył się do rozmowy. Trudno było mu przyjąć decyzje stalkerów. Nie sposób było pojąć zachowania Nicka. Najpierw szyderstwo, pozorowana opieka, zniknięcie i wysługiwanie się Abi, spora doza altruizmu z kocimiętką, a potem nagły pomysł wykorzystania ich jako żywego mięcha, aby zbadać miejsce najeżone niebezpieczeństwami i groźne nawet dla strefowych wyjadaczy. Ale skoro N.N. udało się wyjść samodzielnie ze strefy, czemu nie mieli dokonać tego oni? Już trochę zahartowali się w zonie, nie są zwykłymi turystami, zapłacili już "frycowe" i ponieśli straty. Każda śmierć czegoś uczyła. Przetrwać. Doktor oceniał szanse na przeżycie i musiał przyznać rację brodatemu Polakowi.
- Lepiej jednak dać sobie spokój z instytutem, jesteśmy w piekle, a kolejny stopień ciekawości może zaprowadzić nas... nie wiem, na pewno nie do Beatrycze... - spojrzał wymownie na Sig, która lubowała się w dosadnych i zwykle bardzo trafnych określeniach sytuacji hibernatusów. - Jestem za dalszą wędrówką na Heathrow, gdzie oddziaływanie strefy może być słabsze... Instytut to proszenie się o kłopoty i wątpliwa satysfakcja z odkryć strefowych tajemnic, jeśli będziemy martwi…
W tym przypadku głos rozsądku święcił tryumf nad zawodową ciekawością badacza.
Sigrun przygładziła irokeza, zastanawiając się.
- Ale nie mamy, ten teges… Know-how, jeśli czaisz, o co mi chodzi. - rzekła. - W przypadku niebezpieczeństwa, możemy liczyć na pomoc tych mądrali tam - wskazała końcówką papierosa na stalkerów. - Jeśli w czas załapią, co dokładnie jest w tym Instytucie, będziemy w stanie rozkminić, jak sobie z tym poradzić. Opcja druga, po przetasowaniu nie spotkamy naszych kochanych misiów-pysiów już nigdy - wypluła peta i machinalnie odpaliła kolejnego.
- Same plusy. - mruknął ironicznie Marian.
- Co za tym idzie, jeśli będzie psikus w stylu, ktoś z nas dostanie markera, to tego gówna już nie załatasz. Tak samo jeśli chodzi o stwory w tej szacownej miejscówce, potrafimy tylko uciekać. Moja skromna opinia, wiedza o Strefie znaczy sporo a my wiemy o niej tyle, co kot napłakał, kurwa. Ja bym gadała, ładujemy się na Instytut, lepsze to niż błądzenie w głębokiej przez następne pół roku. Przynajmniej Nicka będzie szło powkurwiać, o!
 
psionik jest offline  
Stary 25-07-2019, 14:12   #202
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Nie musimy wszyscy pakować się w tej sam szajs - powiedział milczący do tej pory David. - Mam wrażenie, że samodzielna wyprawa w stronę lotniska ma większe szanse powodzenia, ale ja się wybiorę do instytutu.

- Sig, oni też uciekają i ukrywają się, nie słyszałaś jak mówili? To jest taktyka na strefę, czy nam się to podoba, czy nie. I nie licz, że oni ci pomogą jak złapiesz markera. Po pierwsze słyszałaś jak trudno złapać to coś, co może go zdjąć, a po drugie oni będą jeszcze szczęśliwsi jak złapiesz syfa, bo ściągniesz do siebie więcej fagasów i ułatwisz im przejście. - odpowiedział jej Zapala. - Czy zabiorą cię przy wyjściu? Nie wiem. - spojrzał po stalkerach. - Nie sądzę. Są otwarci w swojej niechęci do nas i nie wydaje mi się że będą chcieli ryzykować, szczególnie jak to my mamy szturchnąć kijem ul, żeby oni mogli wykraść miodek. - Polak nie czuł absolutnie żadnego przywiązania, ani szacunku do ludzi tak jawnie odnoszących się niechęcią do hibernusów i ich sposobem rozmawiał o nich, jakby ich nie było. Przecież i tak mieli ich za nic, więc nie będą się przejmować wystawioną opinią.
- Doktorze, punkty orientacyjne może i są, ale czy są we właściwych miejscach? Oni mówili, że raz przechodzisz przez rzekę, a raz nie. - wrócił na chwile do wypowiedzi Mervina.
- Nick ma niechęć do nas, ale to dlatego, że Nick jest pojebany, to norma. - Sigrun wzruszyła ramionami. - Jeśli ruszamy sami, musimy wiedzieć, jak się maskować i reszta dupereli.

Zastanowiła się przez chwilę.

- Nie wiem - rzekła w końcu. - Pójść samopas brzmi jak kurewne ryzyko. Instytut też, tylko trochę mniejsze - rzekła w końcu.

-Instytut… Duża szansa na zgon, idziemy jako przynęta lub mięso armatnie. Z pewnością będzie tam coś dużego i wrednego, co będzie nas próbowało zabić. Na co czekamy? - odezwał się słabym głosem Koichi. -Chętnie zobaczę ten legendarny gmach i sprawdzę co kryje w bebechach. Tak z czystej ciekawości. Podróż samopas do Heathrow jest równie niebezpieczna, lecz chcę się dowiedzieć czegoś więcej o strefie. A lepszej okazji mieć już nie będę.

- No to konkreciki - odparła Sigrun. - Ninja, fajter i dusza imprezy są za Instytutem, doktor śmierć i człowiek-demolka chcą nakurwiać solo. Ta wyprawa samopas do Heathrow… Kurwa, wątpię, kurwa, jak niewierny Tomasz. Jak nie masz jakichś konkretów, Marian, na przykład pizdy po gwoździu w łapie albo innego zajebistego stygmatu, że zmartwychwstanie to fakt, to no deal. No deal, Maryja.

- W porządku Tomaszu. - Marian uniósł ręce w geście poddania. - Twoja sprawa.
- Doktorze? Jakie rokowania? -
spytał Mervina.
- Z tego co kojarzę topografię Londynu, to póki co stacja, rzeka i opactwo było we właściwym miejscu. Jakie inne punkty orientacyjne mamy po drodze? -

- Muzeum Wiktorii i Alberta w Kensington - odparł spokojnie Wilgraines. - Bywałem tam, w Hammersmith Teatr Apollo również na koncertach, to także po drodze... Dalej mamy Osterlay Park, dużo wolnej przestrzeni.. bez zabudowań lub.. gruzowisk.. przynajmniej tak było kiedyś.. - zamyślił się z niezdecydowaną miną. - Później już w zasadzie lotnisko... - Trochę mało danych, ale.. chrzanić to.. wszystkie anomalie i stwory powędrują przecież do instytutu, niczym pszczoły do ula, prawda? - wyraźnie poweselał, spoglądając na Mariana, "Pszczółkę" i resztę. - Spróbujemy we dwóch, może sprawniej to pójdzie, niż w tłumie.. co "Madman"? - popatrzył na Polaka. - Ryzyko podobne, jak w instytucie, tyle że dalej od epicentrum naszego piekiełka…
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 25-07-2019 o 17:14.
Santorine jest offline  
Stary 28-07-2019, 10:14   #203
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Joe potrząsnął wściekle głową, niczym jakiś pies. Podobnie jak one, i on rozchlapał dookoła wodę tym zabiegiem. Co z uwagi na wciąż tryskające zraszacze na niewiele się zdało. Jednak nie wody Joe pragnął się pozbyć, a koszmarnych omamów. Co tu się działo?

Nie rozumiał tego. Nie był nawet pewien, czy chce rozumieć.

Obrócił się na pięcie i podążył trasą jaką wydawało się, że Leila próbuje go poprowadzić. Nie wiedział gdzie był, dawno stracił orientację, niby wszystko było jak powinno, a jednak nic się nie zgadzało w tym dziwnym miejscu...

Wody przybywało w niezwykłym tempie. Do tego brnął pod wciąż nasilający się nurt. Jakby coś umyślnie chciało go spowolnić. Jakby jakaś świadomość z nim walczyła.
Joe czuł jak jego mięśnie z trudem przeciwstawiają się wodzie, rozchlapując, sięgającą mu obecnie do kolan, mroźną toń. Poruszał się równymi, silnymi krokami. Tak, by najlepiej przedrzeć się przez wodę i przeciwstawić nadal tryskającym spryskiwaczom.
Większość lamp przestała działać. Kilka skrzyło iskrami, wywołanymi na skutek jakiegoś spięcia. Kilka mrugało jeszcze, jakby tylko z przekory. Większość była jednak martwa, pogrążając szpital w ciemnościach.
Coś z tyłu, w mroku uderzyło o ścianę. Usłyszał głośny łomot. Potem donośny zwierzęcy warkot. To jego przeciwnik odnalazł jego trop.
Plusk rozchlapywanej z ogromną siłą wody zmroził Joe krew w żyłach. Obejrzał się za siebie, lecz nie był w stanie wiele dostrzec. Mrok i gęste opady z zraszaczy skrywały jakąś dużą czarną sylwetkę, rozpierającą wodę na boki z niesamowitą siłą, powodując dwa wodne pióropusze uderzające twardo o ściany korytarza.
Joe przyśpieszył. - Musi umknąć! - Potwór był jeszcze daleko. Lecz zbliżał się szybko. Gdzie uciekać?!
Joe parł na przód. By spowolnić przeciwnika, przesuwał stojące na korytarzu wózki i łóżka na środek przejścia.
Nie trwało długo, gdy usłyszał pierwsze uderzenie o pozostawioną przeszkodę. - Cholera, był już tak blisko?
Joe obejrzał się za siebie. Zobaczył tylko wyrzucony w powietrze powyginani stelaż łóżka i masę rozchlapanej wody. - Kurwa! - wrzasnął i spróbował jeszcze przyśpieszyć. Nie udało się. Prąd wody był za silny. Czuł jak grzęźnie, mimo ogromnego wysiłku, nie był w stanie poruszać się szybciej.

Skręcił za zakręt, poślizgnął się i wyłożył jak długi. Woda wdarła mu się do nosa i ust. Wstał niezwłocznie, prychając i plując. I... zdębiał.
Korytarz kończył się jakieś 3 metry dalej. Na jego końcu były schodki prowadzące do ciężkich drzwi, nad którymi wisiał napis "Zbrojownia - nieupoważnionym wstęp surowo wzbroniony". Lampa alarmowa kręciła się nad drzwiami, rzucając wściekle czerwone światło dookoła.
Kolejny trzask przebijanej blokady zza pleców spowodował, że Joe poderwał się na nogi i rzucił do przodu.
Dopadł schodków gdy zza rogu wypadło goniące go monstrum. Potworny ryk wstrząsnął powałą.
Joe rozpaczliwie pognał po schodkach. Poślizgnął się i prawie by upadł, lecz w ostatniej chwili pochwycił się poręczy i bardziej siłą woli niż mięśni, rzucił się wyżej.
Z całego rozpędu wskoczył w uchylone drzwi. Coś od tyłu szarpnęło nim, rozdzierając ubranie i znacząc plecy krwawymi szramami. Joe zawył, lecz przecisnął się przez szparę w drzwiach.

Wewnątrz, natychmiast naparł na drzwi by je zamknąć. Usłyszał pazury drapiące o metal. Monstrum nacisnęło swym ciężarem. Joe stęknął. Wiedział, że jeśli przepuści stwora, umrze. Boleśnie i żałośnie. Musiał zamknąć te drzwi.
Przez długie sekundy Joe przeciwstawiał siłę swych mięśni stworowi. Przegrywał.
Lecz stwór był niecierpliwy. Czuł krew. Odsunął się na kilkadziesiąt cali od drzwi by uderzyć na nie z całej siły. Joe stęknął. Utrzymał jednak wrota.
Stwór odstąpił ponownie. Joe wykorzystał tę chwilę i zatrzasnął drzwi, blokując zamek.

- Powinny wytrzymać - ocenił.
Dopiero teraz odetchnął i rozejrzał się dookoła.
Jak daleko spojrzeć ciągnęły się regały uginające się od różnej broni i amunicji. Joe aż zaniemówił.
Skąd w szpitalu taka ilość broni?
Uśmiechnął się. Czuł się, jakby dziś była wigilia, Wielkanoc i urodziny na raz!

Dla bezpieczeństwa , przeciągnął i przewalił kilka regałów, blokując dodatkowo drzwi.

Potem dopadł do sprzętu i natychmiast zaczął się dozbrajać.
Pancerz, hełm. Taktyczna uprząż. Ciężkie wojskowe buty. Taktyczne noże w pochwach na łydkach i przy pasie.
Super szybkie pistolety maszynowe w każdą dłoń. Celowniki laserowe. Ciężkie pociski z mikro ładunkiem wybuchowym. zapasowe magazynki. Dużo magazynków!
Znalazł nawet dwa miecze, które mógł przytroczyć do pleców.
Z wrednym uśmiechem obrócił się w stronę drzwi. Stwór nadal w nie tłukł. Było widać, jak pancerna blacha powoli wgina się do środka. Tynk dookoła futryny był popękany i miejscami odpadał. Górne zawiasy wychodziły już ze ściany.
Czarne pazury pojawiały się raz za razem w powstałych prześwitach.
 
Ehran jest offline  
Stary 28-07-2019, 20:11   #204
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 27 - Rozstanie

Kryjówka



Gdy Mervin popatrzył po twarzach mężczyzn i kobiet jacy jakoś mieścili się w resztkach dawnego living room dostrzegł na nich różne emocje i grymasy. Ale w przypadku stalkerów było to głównie powątpiewanie.

- No cóż, turysto. Widocznie za mało widziałeś tej strefy i dalej uważasz, że to po prostu zrujnowane atomówkami miasto. - odparł zamaskowany stalker wstając ze swojego krzesła i przyglądając się swojej ulubionej, bzyczącej maskotce.

- Teatr i park, pewnie, jakie to proste. Mapę zrób. - Kari prychnęła i pokręciła głową na takie pomysły. Sądząc z ironicznego tonu chyba nie uważała pomysłów Londyńczyka za takie proste do zrealizowania. Bo planowanie trasy i robienie strefowych map chyba cała czwórka stalkerów uważała za równie sensowne jak budowanie lodowych zamków na Słońcu.

- Nie wiem dlaczego uważasz, że nagle wszystkie strefowce nagle zlecą się do Instytutu. Mówiłem, że tam coś jest. A nie, że zasysa wszystkie strefowce z okolicy jak odkurzacz. - Norton też pokręcił głową ale już się zbierali do drogi. Kto co miał do zapakowania po kieszeniach czy plecaka to się pakował. Tak czy siak musieli opuścić tą kryjówkę. Zostało życzyć sobie nawzajem powodzenia i pożegnać się.




Mervin i Marian



No to zostali sami. We dwóch. Reszta odeszła razem z czwórką stalkerów. A gdzie mieli iść Polak i Brytyjczyk? Okolica nie wyglądała zbyt zachęcająco. Kupa gruzów. Przemielone nieznaną siłą budynki. Może podmuch atomowy, może regularne klasyczne bombardowanie, może jakaś tajna broń a może jeszcze coś innego co skosiło cały sektor miasta przy samej ziemi rozsypując ściany, sufity i podłogi w kupę nierozpoznawalnych gruzów.





Byli na jakiejś jednej, wielkiej hałdzie gruzów. Całe sterty tych hałd. Ledwo dało się rozpoznać gdzie dolinami szły niegdyś jakieś ulice. A często nawet one znikały przysypane gruzami budynków jakie niegdyś tędy biegły. No i okazało się, że orientacja i nawigacja w strefie wcale nie jest taka prosta i oczywista.

Nie mieli kompasów. Przynajmniej takie które działałyby jak należy w strefie. A bez tego nie dało się ustalić kierunków świata. Zresztą były tu jakieś kierunki świata? Nie było też nieba aby móc ustalić to samo albo chociaż porę doby i przybliżony czas. Tylko ta czerwona kopuła mgły która przesuwała się razem z obserwatorem. Ta czerwona mgła kryła też dalsze okolice, czasem na pół setki kroków, czasem na dwie ale zwykle gdzieś tak pośrodku. Więc odpadało nawigowanie według jakiegoś odległego punktu do jakiego można by zmierzać. Bez miaronadajnych mierników czasu i odległości nie można było nawet prowadzić nawigacji zliczeniowej aby chociaż mieć mniej więcej pojęcie o przebytej odległości. Ta czerwona mgła zi ruiny zdawały się być wieczne, niezmienne i monotonne utrudniających złapanie namiaru na cokolwiek. Jedna hałda gruzu wydawała się identyczna z sąsiednią i setką innych jej podobnych. Zapewne gdyby ktoś tutaj kiedyś bywał może mógłby coś rozpoznać, jakieś trasy czy punkty no ale obydwaj byli tu pierwszy raz. Przynajmniej odkąd stolica Wielkiej Brytanii zmieniła się w głęboką strefę. Więc wszystko dla nich było nowe i szli tędy jak pierwszy raz. Dwójce hibernatusów wydawało się, że są pośrodku bezimiennej pustyni gruzów. Tak bezimiennej, że właściwie mogliby być na dowolnej kupie gruzów na tym świecie.

Ostatnie względnie rozpoznawalne okolice to przy kryjówce stalkerów w podziemiach katedry Westminster Abbey. Ale gdzie to było? Jak dawno temu? Teraz dwójka podróżników nie miała pojęcia nawet gdzie można by się udać w miejsce gdzie już przecież byli. A lotnisko? No tam jeszcze nie byli i też każdy wybrany kierunek w tym gruzowisku wydawał się równie losowy. Można było iść w ciemno licząc, że trafi się na coś znajomego. No i przetasowanie. Stalkerzy mówili, że niedługo ma być. Ale też nie było wiadomo co to właściwie oznacza poza tym, że “puzzle” czy “kafle” mogą zmienić swój układ.

- Spróbujcie znaleźć wejście do metra i iść tunelami. - poradził im Nick na rozstaniu. Stalkerzy zrobili zrzutę i nawet odstąpili dwóm hibernatusom trochę zapasów. Pudło czarciego pyłu, kilka tych dziwnych świeczek i parę konserw. Abi nawet dała im jeden, własnoręcznie zrobiony gwizdek podobny jak podarowała wcześniej dziewczynom. Tylko rada Nortona wydawała się równie bezużyteczna jak i wszystkie poprzednie. Gdzie tu niby na tym gruzowisku znaleźć zejście do metra?! Może i kiedyś było ale teraz pewnie i tak przywaliły je hałdy gruzów.

No ale iść musieli. Odkąd opuścili kryjówkę nic ich nie maskowało. A jeśli wierzyć temu co wymądrzali się stalkerzy to strefa była wybitnie wyczulona na takich świeżaków jak oni. Poruszanie się po wiecznie obsypującej się pod każdym krokiem kupie gruzów było skrajnie niewygodne i bardzo męczące. Marian miał wyraźnie lepszą kondycję od Mervina to po prostu się spocił i zasapał. Ale Mervinowi samo maszerowanie na przełaj przez ten niekończący się gruz dawało mocno w kość. Do tego Polak raz osunął się po jednym z gruzowisk i rozdarł sobie o coś nogę. Nie wyglądało zbyt poważnie ale trochę piekło no i lepiej było to zabandażować. Podróż przez te kupy gruzów same w sobie były dość ryzykowne.

A ruiny były bezludne ale nie puste. Z okolicznej mgły dochodziły ich odgłosy. Różne. Osuwające się kamienie jakby coś tam myszkowało w tym gruzie. Skowyty, szczekania, skrzeki jakiejś strefowej menażerii niewiadomego pochodzenia. I podróż przez ten gruz nie wiadomo jak długo, jak daleko, i w jakim kierunku.

---


Rzuty na gruzwalk

Marian 10
Mervin 2


---




Instytut



No i nadszedł czas pożegnań. Najpierw w kryjówce no a potem kawałek dalej gdy stalkerzy uznali, że już im nie po drodze z dwójką która postanowiła poszukać własnej drogi wyjścia ze strefy. Ostatnie słowa, ostatni uścisk rąk, życzenia powodzenia i już. Stalkerzy zrobili jeszcze zrzutkę ze swoich zapasów aby zostawić dwóm hibernatusom trochę świec, puszkę z czarcim pyłem i kilka konserw. Nick nawet poradził im aby spróbowali pójść tunelami metra. Chociaż na tym gruzowisku żadnych zejść do metra nie było widać. A potem trzeba było ruszać za stalkerami, przez te zrujnowane hałdy bezimiennego gruzu. Jak stalkerzy rozpoznawali tutaj drogę i kierunki to pozostawało ich tajemnicą. Ale dość często Norton przystawał aby sprawdzić swoje drutowate wahadełko a Pszczółka bez przerwy mamrotał do swojej Fifi.

Szli gęsiego. Nick i Pszczółka na początku, potem trójka hibernatusów i dziewczyny na końcu. Przy każdym kroku gruz obsypywał się pod nogami i wydawało się, że z czerwonej mgły wyłaniają się przed nimi i znikają za nimi tylko kolejne hałdy bezimiennego gruzu. Ale w końcu wydostali się na jakiś mniej zrujnowany teren. Po typowo strefowej czasoprzestrzeni czyli po nie wiadomo jakiej odległości ani czasie. Nawet Koichi musiał dać sobie spokój z technikami liczenia oddechów. Podróżowanie przez ten gruz było zbyt absorbujące nie było szans aby się skoncentrować na liczeniu bo groziło to gapiostwem a gruz był sam w sobie wymagającym przeciwnikiem. Każdy krok mógł grozić osunięciem się na dół, nadzianiem się na jakiś szpikulec, wpadnięciem w dziurę i podobnymi atrakcjami. Co zresztą całej siódemce zdarzało się co chwila. Prawie na każdej hałdzie ktoś się wywracał, osuwał, łapał w ostatniej chwili czegoś lub kogoś albo to on kogoś łapał czy jego łapano. Ruinom było obojętne czy dopadną stalkera czy hibernatusa czy ktoś miał doświadczenie w takim terenie czy nie. Wymęczyły, zakurzyły, ubrudziły i wypociły solidnie całą siódemkę. Na szczęście mimo, że sponiewierani to jednak poza standardowymi otarciami i zadrapaniami nikomu właściwie nic się nie stało.

No i nie byli sami. Nie było w okolicy żadnych innych ludzi. Chyba. Ale nie znaczy, że były tutaj tylko same ruiny. Były też dźwięki wyraźnie wskazujące, że w okolicy są jacyś strefowcy. Na tą okoliczność Nick kazał nieść pierwszemu hibernatusowi jakąś dymiącą racę. Co było o tyle niewygodne, że chwytna zostawała tylko jedna ręka a przy przedzieraniu się przez ten gruz było to spore utrudnienie.

No ale wreszcie wyszli na jakiś asfalt. Też z kawałkami gruzu no ale już dało się iść dnem tej zrujnowanej ulicy. Po bokach szczerbiły się wypalone, zrujnowane ściany, na ulicy wciąż stały wraki wypalonych samochodów no ale już ten najgorszy etap z tym morzem ruin chyba się skończył. Tempo więc można było znacznie zwiększyć a właściwie po prostu iść normalnym marszem. I tak szli sobie przez nieco mniej zagruzowane kwartały i ulice aż wreszcie Nick a potem pszczółka zatrzymali się.

- Jest. - mruknął cicho Nick wpatrując się w ulicę przed sobą. Dzięki temu postowjowi pozostali zdążyli się zebrać przy nim i też sobie pooglądać to samo co on. Jakaś klasyczna żelazna brama z resztą równie żelaznego ogrodzenia. Stalkerzy ruszyli do przodu. Ostrożnie, Nick podchodził z wyciągniętym wahadełkiem, Pszczółka z dłonią nad którą buszowała mu latająca pszczoła, Kari wydawała się nasłuchiwać czy nawet węszyć w tej swojej półmasce a Abi trzymała się blisko Nicka. W końcu podeszli w pobliże bramy i mogli rozejrzeć się po tym co jest po drugiej stronie ogrodzenia.





Brama nie była właściwie nawet zamknięta. Ale rzeczywiście wydawało się, że posesja jest wycięta w ogóle z innej bajki. Dotąd szli przez zrujnowane miasto gdzie dominowały gruzy, betonu, stali, szkła i asfaltu. A tutaj było jak zdziczała dżungla haszczy, drzew, trawy i tego typu żywe rośliny. Jak wyspa zdziczałej zieleni otoczona przez morze ruin.

Na samym początku rzucało się w oczy ogrodzenie. Takie klasyczne, kojarzące się z epoką wiktoriańską. Dość niski murek, ceglane słupy w regularnych odstępach i stalowe pręty między nimi. Zardzewiałe, zarośnięte krzakami, porośnięte mchem i trawą no ale dalej stanowiące realne wyzwanie do pokonania gdyby ktoś się na to zdecydował. Chociaż sama brama była właściwie otwarta.

Dalej, za bramą była główna droga wjazdowa. Prowadziła do majaczęcego w głębi budynku. Budynek też wydawał się z wiktoriańskiej epoki. Może jakiś dawny dworek, uniwersytet czy podobna instytucja. Sensacyjna dla stalkerów wiadomość, że widać w budynku światła potwierdziła się. No świeciło się w tym czy tamtym oknie jakby jakieś światła tam nadal działały.

Ale bliżej, kilkanaście kroków za bramą, niedaleko drogi, stał jakiś gąsiennicowy transporter. Ale widać było, że to już złom i lata świetności dawno już ma za sobą. Stał burtą do linii drogi więc widać było jakieś dziury w burtach, całą rdzę jaką był pokryty i nawet kępki trawy które na nim wyrosły to tu to tam.





Poza drogą trudno było coś zobaczyć bo zielsko a nawet drzewa pleniły się tam jak las pierwotny starając się pokryć wszelką działalność człowieka. Co sprawiało jednak, że poza tą osią wzdłuż drogi niezbyt było widać co tam się kryje w tym zdziczałym ogrodzie, parku czy co to tam było kiedyś a tym bardziej co było za nim.

- Chyba coś próbowali wytruć. - Pszczółka odezwał się pierwszy wskazując na jakieś dziwne instalacje przy zardzewiałym transporterze. No też to coś porosły pnącza i krzaki ale jeszcze dało się rozpoznać jakieś spore butle i cysterny podpięte do stojaka z dyszami. Jak jakaś instalacja do zadymiania lub coś podobnego. Trudno było teraz powiedzieć co to właściwie miało być kiedyś. Ale teraz wyglądało na taki sam zdezelowany złom jak i ten transporter. Stały dwie takie instalacje, po obu stronach drogi, zaraz za bramą jakby flankowały wejście na posesję.

Podobnie stały czerwono - białe pachołki i barykady które częściowo nadal blokowały przejście. Chociaż obecnie dało się je ominąć bez większych problemów. Tuż za nimi była konstrukcja z zawalonych worków z piaskiem i wielkich, siatkowanych kostek z jakich kiedyś pewnie ułożono w posterunek kontrolny. Teraz z trudem dało się to rozpoznać co to było i jaki miało pierwotny kształt. Całość wyglądała jakby zaraz za bramą był jakiś posterunek czy punkt kontrolny. Ale obecnie niewiele z tego zostało.

- Byliście wewnątrz? - Kari zapytała obydwu stalkerów którzy mieli tu okazję rozejrzeć się wcześniej. Pszczółka pokręcił przecząco głową.

- Nie, tylko obeszliśmy dookoła. Spieszyliśmy się aby zdążyć wrócić do was i jeszcze raz wrócić tutaj. Na szczęście zdążyliśmy. No ale na wycieczki tutaj nie mieliśmy czasu. - opiekun Fifi wzruszył ramionami streszczając jak wypadł wszcześniejszy wypad z Nortonem. Kari pokiwała głową przyjmując to do wiadomości.

- To co teraz robimy? - Abi zapytała odwracając wreszcie wzrok od tej nietypowo zielonej lokacji i popatrzyła na pozostałą trójkę stalkerów pytającym wzrokiem.

- My się przejdziemy na drugą stronę. Znaleźliśmy inne wejście. - Nick widocznie miał na myśli stalkerową grupkę bo na nich patrzył. - A turyści pozwiedzają sobie budyneczek. - wskazał kciukiem za plecy na drogę prowadzącą do budynku.

- Uważajcie na żywokłącza. Jak wam się wyda, że krzaki się ruszają bez żadnego wiatru albo nagle was złapią i zacznął wciągać to właśnie to. Żywokłącza. - Pszczółka milcząco zaaprobował plan kolegi i dorzucił od siebie wskazówkę dla trójki hibernatusów.

- I na czarny mech. Taki podobny jak zwykły mech. Tylko czarny. Zgnieciony wypuszcza zarodniki. Same zarodniki nic wam nie powinny zrobić ale alarmują inne strefowce. Więc to taki marker gdzie akurat są intruzi. - Norton rzucił kolejną uwagą. Chociaż w parku za ogrodzeniem żadne krzaki się nie ruszały i nie było widać żadnego mchu, ani czarnego ani zwykłego. Chociaż zwykły był na tym wraku i ogrodzeniu.

- Pewnie będą też hellhoundy. No ale te już spotkaliście więc przecież nie straszne wam kilka piesków prawda? - Kari też dołożyła swoje trzy grosze oglądając trójkę ochotników na te strefowe zwiedzanie.

- Nam wystarczy, że wejdziecie do środka i będziecie sobą. Jeśli nam się uda to spróbujcie wytrwać do czasu aż usłyszycie gwizdek. Cztery krótkie. Oznacza wezwanie na zbiórkę i odwrót. Trzy długie oznacza kaszanę. I dalej już musicie radzić sobie sami. Pytania? - Norton wyjął z kieszeni gwizdek i delikatnie w niego zagwizdał na tyle by wydobył się cichy świst demonstrując o jakie sygnały chodzi. Cztery krótkie odwrót, trzy długie wolna ręka co do działania. Stalkerzy wyglądali na poważnych i skoncentrowanych. Chociaż każde na swój sposób. Nick wydawał się poważny a nawet ponury. Pszczółka jak zwykle głównie bawił się ze swoją Fifi i inne rzeczy zdawały się schodzić na dalszy plan. Kari wyglądała jakby pchana ciekawością i podekscytowaniem zbadania tajemnic tej sławnej strefowej lokacji. Abi była skonsternowana i chyba nawet zdenerwowana.


---


Rzuty na gruzwalk:

David 2
Sigrun 3
Koichi 4
Nick 1
Abi 7
Pszczółka 4
Kari 4

---




Joe



No! Wreszcie Joe miał swoje zabawki i był gotowy do zabawy! Znów był silny i zdecydowany a nie takim słabeuszem o kulach jak wcześniej. Drzwi prawie puściły, już widział czarne szpony rozdzierające metal. Metal jęczał i gniótł się szarpany siłą potężniejszą od siebie. Wtedy Joe posłał serię z obydwu luf w tą dziurę. Łomot na chwilę ustał a zza drzwi rozległ się zwierzęcy ryk bólu i wściekłości. Na stalowych drzwiach dostrzegł ściekającą posokę. Trafił! Trafił go! Stwór oberwał!

- Co ty robisz Joe?! Mówiłam, żebyś uciekał! Miałeś czekać na dole! Jestem na dole a ty gdzie?! Dlaczego cię tu nie ma Joe?! - niespodziewanie usłyszał głos Keiry. Chyba przez jakieś głośniki bo jak inaczej? Rozejrzał się dookoła szukając wzrokiem tych głośników. Na słuch to bladolica brzmiała na bardzo wkurzoną, zirytowaną i rozczarowaną tym, że go nie ma gdzie uważała, że powinien być. No ale utknął. Nie widział w tej szpitalnej zbrojowni innego wyjścia niż to jakie właśnie forsowało to coś z korytarza. Od kiedy w szpitalach są zbrojownie? I to tak świetnie zaopatrzone jak prywatny arsenał jakiegoś Punishera czy jakiejś grupy specjalnej.

- Oh! - Joe jęknął i spróbował się schylić gdy po momencie ciszy nastąpiło gwałtowne uderzenie. Wyrwane drzwi tylko śmignęły mu tuż nad głową boleśnie trącając ramię. Ale na szczęście chociaż ramię zapłonęło żywym ogniem bólu od tego uderzenia to udało mu się zejść z linii strzału drzwiami i nie oberwał po całości. Teraz prędko zanim…

Zdążył tylko mniej więcej nakierować automat w stronę poczwary i pociągnąć za spust. Lufa wypluła tylko kilka pocisków z których część nawet trafiła w pierś stwora ale bez realnego efektu. Potwór wylądował tuż przed Joe’m i chlasnął go na odlew swoją wielką łapą. Trzaśnięty Joe poleciał w bok jak szmaciana lalka przewalając jakiś regał i wpadając na następny. Po nim zsunął się na podłogę a kolejny spadł na niego obsypując go całą masą wojskowego żelastwa. Zamroczyło go i ogłuszyło. Dzwoniło mu w głowie. Mniej więcej docierało do niego, że musi się ruszyć, wygrzebać z tego złomu i coś zrobić bo stwór bez problemu przewalił kolejny regał razem z wojskowa zawartością i rycząc wściekle rozpruwał szponami gruzowisko aby dostać się do ofiary.

Głupcze, sądzisz, że coś znaczysz? Że coś zdziałasz? Zostaniesz tu na zawsze. Dołączysz do mojej kolekcji.

Joe nie był pewny czy słyszał jakiś szyderczy głos czy mu się zdawało. To stwór tak gadał? Ktoś inny? Stwór chyba tylko warczał i rozrywał wszystko i wszystkich co mu wpadło pod szpony. Joe próbował w niego wycelować. Udało mu się. Automat z bliska posłał serię w stwora który właśnie odwalił regał który przygniótł Joe’go. Zaryczał ze złości i złapał za mizernego przy nim człowieczka. I znów cisnął nim o ścianę. Tym razem Joe osunął się tuż po framudze wyrwanych drzwi. Już nawet widział korytarz. Stary, zaniedbany korytarz. A gdzie woda? Gdzie zraszacze? I chyba już nie słyszał alarmów.

Nie możesz mnie zabić! Nic nie może mnie zabić!

Znów usłyszał ten szyderczy głos. Może poczuł. Jakby czuł sam gniew i szyderstwo kogoś czy czegoś a tylko jego umysł jakoś ubierał to w znane dla siebie słowa. Jęknął. Chyba stwór rozpruł mu plecy. Czuł jak go palą żywym ogniem, jak krew ścieka po żebrach na podłogę. Ale miał szansę! Wystarczy wyskoczyć, zebrać się, wypełznąć ze zbrojowni póki stwór był wewnątrz. Musiał tylko… wstać… a brakowało mu tchu. Jęknął łapiąc się za krawędź futryny i próbując się chociaż podciągnąć. Coś odwróciło jego uwagę.

Cichy, metaliczny dźwięk. Obły kształt toczący się po podłodze w stronę potwora. Stwór też go dostrzegł bo skierował na niego swój pysk. Granat! Joe jęknął, musiał się wydostać zanim granat wybuchnie! Sapnął gdy próbował podciągnąć się na jeszcze sprawnej ręce na zewnątrz. Złapała go jakaś dłoń. Blada, szczupła o pomalowanych na czarno paznokciach. Złapała za nadgarstek i szarpnęła bez ceregieli. Ból zranionej ręki i pleców zaćmił mu na chwilę umysł i ledwo zdawał sobie sprawę, że chyba znalazł się znów na własnych nogach. Ktoś go popchnął w plecy na zachętę?

Doszedł do siebie kilka kroków dalej. Gdy okolicą szarpnęła eksplozja. Cała zbrojownia wyleciała w powietrze. Zranionym człowiekiem eksplozja rzuciła gdzieś w głąb korytarza. Ledwo upadł na podłogę a ta zawaliła się i spadł niżej. Na górze coś płonęło, szalały eksplozje. Joe wreszcie zdołał podnieść się na czworaka. Odwrócił się za siebie. Tak, pożar, tym razem prawdziwy. I zawaliło się piętro czy dwa od tych eksplozji.

Ale… ale chyba słyszał… odgłos szatkujących co się dało szponów. Odgłos furii i złowróżbny skrzek. Tak, cokolwiek to było eksplozja zbrojowni tego nie zabiła. Najwyżej dała mu trochę czasu. Złapał drugi oddech, jedno ramię miał właściwie bezużyteczne ale pozostałe trzy kończyny sprawne. Mógł się przemieszczać starając się nie zwracać uwagi na ból w plecach. Jeszcze chwila. Bo zakręciło mu się w głowie gdy przy pomocy ściany wrócił do pionu. Obraz zawirował jakby oglądał źle nagrany obraz dwóch korytarzy nałożonych na siebie i przenikających się. Klatka piersiowa też go cisnęła. Spojrzał w dół i dojrzał jakby skrzyżowane na piersi pasy. Ale nie, nie… Przecież miał kamizelkę, musiał widocznie zbyt ciasno zapiąć zamknięcie. No i już. Złapał oddech i obraz uspokoił się. Korytarz. Chociaż trochę jakby mniej szpitalny. No i bez wody, zraszaczy, za to jakiś taki bardziej opuszczony jakby trafił na jakiś rejon szpitala gdzie robiono remont i był zamknięty dla pacjentów i personelu. I to chyba dość dawno ten remont i chyba go nie ukończono. Bo tyle pyłu wszędzie i kurzu. Ale za nim rozciągało się gruzowisko i pożar. A z wnętrza wciąż wyłapywał odgłosy rozwścieczonej bestii. Pewnie znów zacznie go szukać jak tylko pozbiera się po wybuchu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-08-2019, 18:46   #205
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
- Dobra, ludzie - zaczęła Sigrun. -Zanim tam wejdziemy - po pierwsze primo, dokąd mamy wypierdalać, kiedy sprawy przybiorą obrót z gównianego do poziomu dziesiątego metra szamba? Musimy mieć jakiś punkt zbiórki i punkt orientacyjny, gdzie spotkamy się ponownie albo w którą stronę powinniśmy uciekać, kiedy skrewimy. Po drugie - przyda się nam trochę zapasów - jak macie sprzęt, dajcie nam trochę, bo kiedy będziemy uciekać, nie będziemy mieli czasu na wymienianie się. Wisiorki, co czują Strefę też się przydają. Po trzecie - co tam według was jest w tej ruderze i co możemy zrobić, żeby przeżyć? Niby hellhoundy są, ale przecież ma być coś więcej, co nie? - zapytała.

- Acha, jeszcze taki dyngsik, żeby było jasne. Mam przy sobie klamkę i kuszę, jeśli sytuacja będzie tego wymagać, strzelam w bestię i w dupie mam, że Strefa i tak dalej. Jak będzie coś szło nie tak, ratujemy nasze dupy. Ale to pewnie wiecie już sami

- No to strzelaj. Nie krępuj się. Po to tam idziecie. By turyścic na całego. Dajcie sobie na luz i róbcie to wszystko czego zwykle wam zabranialismy. Po to tam idziecie. - Nick odpowiedzial po krótkiej wymianie spojrzeń z pozostałymi stalkerami. Ci pokiwali głowami zgadzając się z jego słowami.

- A punkt zbiórki może być nieaktualny. Może być tutaj przed bramą. Ale nie wiadomo kto, kiedy, w jakim stanie i w jakich okolicznościach wyjdzie na zewnątrz. Dlatego trudno coś planować. Jak usłyszycie gwizdek po prostu spróbujcie iść na odgłos gwizdka. - Pszczółka wzruszył ramionami na znak, że sytuacja jest tak nie wiadoma, że trudno coś planować i trzeba będzie szyć na bieżąco.

-Tak samo jak nie wiadomo co tam jest. Pewnie czarny mech i może hellhoundy jak chłopaki mówili. A co jeszcze to nie wiadomo. Trzeba sprawdzić na miejscu. - Kari dorzuciła swoje trzy grosze do tego co mówili jej koledzy po fachu.

- Dajmy im coś jak tamtym. Przecież możemy już później nie mieć okazji. - Abi popatrzyła na pozostałą trójkę stalkerów i wyjęła z zasobnika jedną świecę. Po chwili wahania pozostała trójka też zrobiła podobną zrzute jaką na drogę dostali Marian i Mervin.

- Nie mamy tego nieograniczonych zapasów. - mruknęła Kari ledwo ukrywając irytacje. Wydawało się, że stalkerzy podobnie uważają obdarowywanie turystów swoimi specowymi zabawkami za wyrzucanie ich w błoto. Sami zapewne uważali, że zrobią z nich skuteczniejszy użytek. No ale ulegli prośbie Abi i ta mogła przekazać niewielką paczuszkę w ręce Szwedki.

- Gdybyśmy później musieli stąd iść na lotnisko na własną rękę, to w którą stronę mamy iść? - David zadał pytanie, na które stalkerzy nie odpowiedzieli.

- W którąkolwiek. O mapę strefy się teraz pytasz. - Nick pokręcił nieco głową obdarzając Australijczyka cierpkim spojrzeniem. Widocznie wszystko co kojarzyło się stalkerom z robieniem mapy czy podobną nawigacją w strefie budziło ich wesołość albo irytację.

- My się chyba nie rozumiemy - odparł David. - Nie pytam o mapę, ale mam wrażenie, że wy sobie wyrobiliście dodatkowy zmysł, który pozwala wam odnaleźć w strefie odpowiedni kierunek. Gdybyś teraz chciał opuścić strefę, to w którą stronę byś się udał?

- Jeśli szukamy kursu, jak w piętnaście minut zostać stalkerem, to chyba tutaj se damy spokój - rzekła Sigrun. - To wszystko, co chciałam wiedzieć. To co, ekipa, ruszamy?

- Ruszamy. - David skinął głową.
Byli już spakowani, od stalkerów nic się nie mogli dowiedzieć - nie warto było tracić czasu.

- Czuj duch. - rzekła jeszcze Sigrun, zanim zaczęli iść w stronę dworku. - Wchodzimy po cichu i po cichu czekamy na naszą kolej, żeby uciekać - dodała.

 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 02-08-2019 o 18:49.
Santorine jest offline  
Stary 03-08-2019, 10:24   #206
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mieli się rozdzielić.
I znów się okazało, że stalkerzy są nie do końca tak uczynni, jak by mogli być...
Owszem - podzielili się zapasami, ale wyjaśnić, w jaką stronę iść, by wydostać się ze strefy, już nie raczyli. A tłumaczenia, jakich udzielił Nick, było - delikatnie mówiąc - mętne. Co mu szkodziło powiedzieć "gdybyśmy teraz chcieli wyjść, ze strefy, to ruszylibyśmy tam"? I wystarczyłoby machnąć ręką, wskazując kierunek, a nie opowiadać głupoty o mapach i ich bezużyteczności w strefie.
Może faktycznie zbyt częste pobyty w strefie źle wpływały na szare komórki. Może i dobrze, że była to osiemnasta wyprawa Nicka w strefę, a nie, na przykład, dwudziesta ósma.
Dalsza dyskusja nie miała sensu.

David odprowadził wzrokiem odchodzących stalkerów, po czym pozbył się części ekwipunku, odkładając zbędne chwilowo rzeczy na brzegu ścieżki, by móc - podczas (nawet pospiesznego) opuszczania terenu Instytutu - zabrać te rzeczy.

Rozglądając się uważnie na wszystkie strony David ruszył, środkiem ścieżki, w stronę budynku, który stalkerzy określili mianem Instytutu.
 
Kerm jest offline  
Stary 07-08-2019, 11:25   #207
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Joe oparł się o ścianę. Musiał chwilę odpocząć. Uspokoić oddech, zebrać siły.
Wszystko poszło tak szybko. Ale co tak właściwie zaszło?

Trafił potwora? Tak. przecież widział krew.
Nie. Krew widział tylko, gdy strzelał przez drzwi.
A potem, gdy monstrum na niego skoczyło? Oberwał porządnie... trudno było mu sobie przypomnieć co było wcześniej. Strzelał. Na pewno strzelał. Trafił? Tak. Prosto w pierś stwora.
Lecz tym razem... nie było ryku bólu. nie było tryskającej posoki.

Czemu?
Co było inaczej, niż jak strzelał przez otwór w drzwiach.

Może wtedy trafił w coś miękkiego, a pierś była kuloodporna? Ta myśl nasuwała się sama. Ale w co?

Próbował sobie przypomnieć stwora. Kurde, było ciemno, a on poruszał się tak szybko. Ale nie, nie dostrzegł żadnych większych ran na pysku czy w innych miejscach.
Cholera, co tu było grane?
A potem ten granat? A stwór nadal żył? I kto go rzucił, tak właściwie? Leila? Gdzie ona znów zniknęła?

Joe zacisnął oczy. Zagryzł zęby. Co tu się działo?

Stwór krwawił. Potem nie krwawił. A na koniec oberwał z granatu, i nadal żył?

- Kim, psia mać, jesteś!? - wrzasnął z całej siły.

Wcześniej stwór do niego przemówił. Albo coś... nie był pewien., czy to faktycznie to monstrum mówiło. Miał raczej poczucie, że głos pochodził z zewnątrz... a atakująca go istota... nie wiedział... nierealność tego miejsca... A co jeśli monstrum nie jest rzeczywiste? Jeśli jest tylko manifestacją czyjejś woli, czyjejś świadomości.

To coś mówiło o kolekcji. Że Joe tu zostanie. Dlaczego kojarzyło mu się to z tym co raz po raz powtarzali stalkerzy? Oni raz po raz używali zwrotu "zostać w strefie". Praktycznie nie używali innych określeń. Nie mówili o umieraniu, zdychaniu, nie nazywali tego śmiercią. Tylko... właśnie "zostać w strefie". Dlaczego?

Czym była strefa? Nie było tu stałego czasu, kierunków, słońca, otoczenie się zmieniało. Nie było map. Raz martwe stwory przeobrażały się w dym by się znów odrodzić? Wszystko było takie nierzeczywiste.

Czym była strefa? Może snem jakiegoś upadłego boga, który wylewał się z jego jaśni i skażał otoczenie? Może połączenie naszej rzeczywistości z jakąś obcą, w której nie obowiązywały nasze prawa fizyki? Słyszał kiedyś teorie o metawersum... lecz niby te światy miały być osobne. Był też taki Polak, co napisał książkę o jakimś... eh... wiedźmiaku? Czy coś? Joe nie pamiętał. Tam doszło do koniugacji sfer... chyba... może coś podobnego miało tu miejsce? Czy spotka różowego jednorożca?

A może po prostu nadal spał w swojej komorze, a to wszystko było snem wywołanym długotrwałym chemicznym snem? A może podczas operacji doszło do uszkodzenia mózgu, i leżał teraz w śpiączce?

Czy strefa miała samoświadomość? Kto, czy co do niego przemawiało?

Joe potrząsnął głową. Za dużo myśli. Miał setki pomysłów czym mogła być strefa. Lecz nie mógł zweryfikować w żaden sposób żadnego z nich.
Wiedział tylko, że strefa przypomina bardziej koszmar, niż rzeczywistość. Czy można było na nią wpływać swoją wolą? Jak to sprawdzić?
Skąd wzięło się tyle wody, wtedy gdy uciekał? Skąd w szpitalu arsenał? Akurat, gdy potrzebował czegoś, by obronić się przed goniącym go koszmarnym stworem? Jak to się stało, że był znów w swoim ciele, chory... a potem, gdy musiał uciekać, gdy potrzebował sprawnego ciała... cholera. Czy on to wszystko podświadomie... ?

I co to były za skrzyżowane na jego piersi pasy? Widział je? Czy mu się tylko zdawało. Znów spojrzał. Spróbował... siłą woli przeniknąć do warstwy "pod". Do tego co było "realne", co było "pod" tą warstwą szaleństwa i omamów.

"Pozostać w strefie". Znów te słowa wróciły do niego. Keira i Leila. One "Tu" zostały. A teraz mu pomagały? Jak to pasowało do całości? Dlaczego ich imiona różniły się tylko dwoma literami? K..r. L..l. .eira .eila? To coś znaczyło? Co?
Ich dusze... jaźnie? się tu błąkały? A może teoria o wpływaniu na strefę podświadomością miała coś z prawdy i samemu je przywołał? Chyba nie. Choć by to tłumaczyło tak podobne imiona, nigdy nie był jakoś szczególnie kreatywny... Ale nie, On by przywołał Hulka, to był jego ulubiony bohater. I Punisher i Conan, też. No i... cóż, jak miał być szczery, to pewno pojawiły by się uzbrojone po zęby modelki Victoria Secret, albo Supergirl w bikini. Przed oczyma przepłynęło mu całe stadko super bohaterek z filmów i książek i komiksów... wszystkie oczywiście skąpo lub nawet bardzo skąpo ubrane. Aż przełknął głośno ślinę. - Skup się kurwa! - warknął na siebie, bo jego myśli już błądziły po rozkosznych krągłościach i miękkich kobiecych kształtach.

Nie, nie sądził, by to on przywołał tu Keirę i Leilę. Więc czemu to one mu pomagały? Może bo były realne... jeśli były... "realne"... równie dobrze, mógł leżeć teraz gdzieś w szpitalu i po prostu majaczyć... - Kurde, no skup się. Takie "być może" nic ci teraz nie da! - znów skarcił się.

- Keira !
- Leila! Gdzie jesteście?!

Ruszył przed siebie. Tam, gdzie spodziewał się wyjścia z budynku, tam, gdzie powinien spotkać Keirę.

W duchu starał się przywołać Leilę, by znów mu pomogła. Starał się wymusić na rzeczywistości, by ułożyła się tak, by krótką i prostą drogą dotrzeć do Keiry.
I oczywiście, starał się siłą woli odepchnąć monstrum. Precz, zgiń i przepadnij!

Po kilku krokach zorientował się, że mamrocze sam do siebie. Powtarzając niczym mantrę swą wolę.

Joe podążał dziwnym korytarzem. Nie, to chyba nie był szpital. Lecz trudno było mu stwierdzić na pewno. Korytarz był generalnie pusty. Choć tu czy tam stało jakieś wiadro, jakieś worki z cementem czy z czym tam. Tu jakaś drabina, tam dalej jakieś rusztowanie. Wszystko pokryte grubą warstwą kurzu. W kątach zwisały pajęczyny, nie jakieś znów ogromne, od co, zwyczajowe konstrukcje pająków, świadczące jeno o tym, że dawno tu nikt nie sprzątał. Większość mijanych pokoi nie miało nawet drzwi. Ktoś je pozdejmował.
pokoje były równie puste co korytarz. Owszem, tu znalazły się jakieś puszki po piwie. Tam jakieś sprzęty remontowe. W innym pokoju stały pozbierane z innych pokoi łóżka, zgrabnie przykryte i zabezpieczone folią. Nawet włączniki światła i gniazdka w większości mijanych pokoi była zdjęta a kable zabezpieczone, zupełnie, jakby ktoś chciał malować ściany i przygotował przedpole. Tylko pędzli i farb jakoś nie widział.

Nigdzie nie widać było też żywej osoby.

Joe zwolnił nieco. Rozglądał się dookoła, jednak nadal podążał tym samym korytarzem.

Z zadumy wyrwał go straszliwy huk i łomot gdzieś za nim. Joe obrócił się błyskawicznie. Ujrzał kilkadziesiąt kroków za sobą wielką chmurę kurzu i walące się cegły. A w środku tego wszystkiego, czarny znajomy kształt. To goniące go monstrum przebiło się przez ścianę do korytarza.

Przerażający ryk wyrwał Joe z osłupienia. Nie czekając ani chwili dłużej, Joe obrócił się z powrotem i pognał co sił w nogach przed siebie.

Ramię bolało. Każdy krok szarpał ranne ciało. Joe zagryzł zęby. Musiał uciekać.

Odgłos drapiących o beton pazurów zdradzał, że istota szybko go doganiała.
Musi uciec. Da radę!

Przebiegając obok ustawionego pod ścianą rusztowania, Joe chwycił zdrową ręką konstrukcję. Kurde, szarpnęło mocno. Rusztowanie było ciężkie, a on rozpędzony.
Wytrzymał. Ściągnął konstrukcję na siebie, a raczej, tam, gdzie przed chwilą stał. Rusztowanie runęło z hukiem tarasując korytarz.
Joe biegł dalej.

Huk roztrącanych desek i żelastwa zabrzmiał dużo szybciej, niż Joe się by tego spodziewał. Kurde. Był już tak blisko?

Następny zakręt. Joe czując oddech stwora na karku nawet nie zwolnił. Wpadł w pełnym biegu, niemal zabijając się o przeciwległą ścianę. Pochwycił jeszcze jakąś aluminiową drabinę i szarpiąc za nią posłał wprost na właśnie wyłaniającego się zza zakrętu potwora.
Drabina zadziałała jak pika, jednym końcem wparta w podłogę, drugim trafiając czarne cielsko wprost pod gardło.
Stwór zawył. A raczej zagulgotał.
Drabina jednak wygięła się dziwacznie, a potem aluminiowa konstrukcja trzasnęła, rozpryskując ostre odłamki dookoła.

Joe zyskał może metr, może dwa.

Musiało to jednak wystarczyć. Już widział majaczące wcale nie tak daleko drzwi wyjściowe. A kawałek przed nimi, jakąś kratę, zamykającą korytarz. Był w jakimś więzieniu? Czy zamkniętym zakładzie? W szpitalach przecież nie było krat.
Na szczęście furta była otwarta. Klucz dumnie wystawał z zamka. Nęcił i kusił. A może drwił?
Joe spiął się do ostatniego sprintu. Wpadł w prześwit i natychmiast chwycił za kraty, chcąc je zatrzasnąć.
Szczęk zapadającego zamka był naj słodszym odgłosem, jakiego Joe słyszał od dawna. Zdążył przekręcić raz.
A potem stwór uderzył z całym impetem w kratę.
Uderzenie było tak silne, że Joe odleciał do tyłu.
Potwór sięgnął pazurzastą łapą do zamka. I napotkał próżnię.
Joe trzymał odłamany klucz w zaciśniętej dłoni.
Stwór ryknął wściekle i szarpnął za kraty. Posypał się tynk.

Joe zerwał się na nogi. Zrobił w stronę rzucającego się stwora międzynarodowy gest "wal się" i pognał do wyjścia.

Wiedział, że kraty na długo nie powstrzymają monstra. Dlatego nie zwalniał. Lecz wyjście było tuż tuż. Uda się!
I wtedy potwór przestał szarpać kratę i uderzać cielskiem o pręty. Zamilkł odgłos wyginanej hartowanej stali. Monstrum jakby zaczął się dławić, czy coś.
Joe obejrzał się za siebie. Błąd.
Właśnie wtedy koszmarna czarna istota plunęła czymś w jego stronę. Wyglądało jak skórzane, oblepione śluzem i żygowiną duże jajo. Tak mniej więcej wielkości piłki do amerykańskiego footballa.
Jajo z plaśnięciem uderzyło o ścianę, odbiło się, pozostawiając ohydny ślad i spadło na ziemię. Natychmiast rozwarło się i ze środka trysnął jakiś oleisty dym. Niezbyt gęsty. Trochę to przypominało zraszacz, jaki używało się do podlewania trawników. Jakieś zarodniki?
Stwór plunął jeszcze raz, i dławiąc się, kolejny raz.
Jajka lądowały dookoła buchając dziwnym dymem, czy gazem.
Cholerstwo strasznie drażniło oczy i gardło. Joe szybko przestał praktycznie cokolwiek widzieć. Nie z powodu samego dymu. Bardziej z bólu oczu i ich obfitego łzawienia.
Musiał się zmuszać, by nie zaciskać powiek. Cholera, ale to bolało. Jakby miał zapalenie spojówek, a na dodatek dostał krople od okulisty. Te na rozszerzenie źrenic, a jakiś dowcipniś zaświecił mu latarką prosto w gały. Bolało kurewsko.

Do tego rozkaszlał się na dobre. Ten dym potwornie drażnił gardło i płuca. Zupełnie nie potrafił się powstrzymać od kaszlenia. Miał uczucie, że zaraz wypluje płuca. Poczuł krew w ustach. Skąd płynęła? Już rozwalił sobie gardło? A może gdzieś głębiej? Mimo krwi, kaszel był z rodzaju tych suchych, drapiących niczym papier ścierny.
Joe przewrócił się. Nawet nie zorientował się, że leci w bok. Cholera. Jego błędnik wariował. Nie wiedział już, gdzie jest dół a gdzie góra. Szlag! Szlag!

Joe rozwarł szeroko oczy. Mimo bólu. Starał się rozejrzeć. Kurewsko bolało. Musiał zaciskać oczy raz za razem. A do tego ten szarpiący całym ciałem kaszel.

Coś jednak dostrzegł. Ktoś stał w drzwiach. Joe spróbował zogniskować wzrok. Nie udało się. Nie potrafił rozpoznać postaci. Ale chyba do niego machała. Przywoływała. - Keira? - spróbował zawołać. Jednak kaszel przerwał już po pierwszej sylabie, uniemożliwiając wyartykułowanie pełnego słowa.

Joe spróbował wstać. Zachwiał się i upadł znów.
- No rzesz kurwa mać!

Ruszył do przodu na czworaka. Mimo rannej ręki, szło mu w miarę sprawnie. No powiedzmy. W każdym razie, poruszał się do przodu w jakimś tam akceptowalnym tempie.

Znów zatrzeszczały stalowe pręty. Huk uderzeń i spadającego tynku rozbrzmiał na nowo.

Joe spróbował przyśpieszyć. Znów wstał i znów upadł.
Nie poddawał się. Wstał jeszcze raz. Słaniając się niczym pijany w sztok marynarz zrobił kilka kroków przed siebie.
~Dam kurwa mać radę!
 
Ehran jest offline  
Stary 08-08-2019, 17:28   #208
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Stalkerzy z wyższością zripostowali jego żart o zlocie strefowców w instytucie. Mervin nigdy nie był duszą towarzystwa i wesołkiem. Tutejsi jednak wyraźnie nie mieli żadnego poczucia humoru. Przez chwilę znowu poczuł się zupełnie obcy. Gdzieś zniknęła międzyludzka solidarność. Stalkerzy mieli swój kodeks zachowań i możliwe, że chronił ich w jakiś sposób, lecz często był zaprzeczeniem zdrowych, międzyludzkich relacji. Szczególnie w powojennej rzeczywistości. Wilgraines chciał wyjść żywy z tej przygody. Pójście z Nickiem i resztą nie dawało żadnych gwarancji. Również towarzystwo szalenie odważnego i pewnego siebie Polaka nie było szczytem marzeń doktora, ale w obecnej sytuacji wybrał je zamiast bycia przynętą w strefowym instytucie. Twardy, nieustępliwy wojownik z charakterem. W połączeniu z wiedzą posiadaną przez Wilgrainesa i chłodnym, analitycznym umysłem obaj mieli szansę na szczęśliwe wybrnięcie z tarapatów. Nie mniejszą, niż gdyby bezwolnie wypełniali polecenia uważających się za lepszych wyjadaczy ze strefy. Którzy też przecież mogli się mylić, bo strefa miała swoje sposoby. Nawet na doświadczonych stalkerów. Czyż przewodnicy nie ginęli w górskich wyprawach lub innych survivalowych wyzwaniach? Brytyjczyk wierzył w swoje umiejętności i szczęście, uśmiechające się czasem do nowicjuszy.

Nie tracił czasu na długie pożegnanie, uściskał tylko Sigrun. - Trzymaj się mała, do zobaczenia za murem. Zamów jakiś karton whisky i zostaw coś dla nas - mrugnął. Skinął Davidowi i odrodzonemu Koichiemu. Podziękował stalkerom za część zapasów. Ruszyli bezzwłocznie, chcąc jak najszybciej zyskać dystans przed możliwym "resetem" zony. Cokolwiek miał on oznaczać....


Teren ponownie ich niemiło zaskoczył. Gruzowisko bez żadnych punktów orientacyjnych. Trudno było znaleźć choćby ślad dawnych ulic, przecinających niegdysiejszy Londyn siecią życiodajnych kanałów. Pustka była przygnębiająca, a jedyne towarzystwo to mniej lub bardziej nachalne głosy i zjawiska, zwiastujące czyjąś nienazwaną obecność. Pamiętał, jak w rozbłysku znikał Joe. Tego nie dało się zapomnieć. Pomyślał o wielkim kompanie, który być może zaznał już spokoju. Albo nadal tkwił w beznadziejnej niewoli strefy zamknięty, niczym w szpitalu psychiatrycznym...

Zmęczenie szybko dało o sobie znać. Merv zwolnił tempo, aby nie ulec wypadkowi, który pogrzebałby dosłownie i w przenośni jego szanse. Skurczybyk Marian radził sobie o wiele lepiej, ale i on dostał ostrzeżenie od losu. Strefa nie dawała im o sobie zapomnieć, zakłócała spokój myśli, powodowała nieustanny dreszcz i ciarki, jak dziki zwierz czający się za plecami. Jednak wędrowni, strefowi turyści szli nieustępliwie naprzód. Gnał ich pęd do życia, siła, która pozwalała dokonywać ponadludzkich wyczynów w dawno minionym świecie, odzywała się teraz po stokroć potężniejszym tchnieniem. Zaciętością malującą się na ich obliczach, można by obdzielić całą wyprawę alpinistów na szczyty Himalajów. Stracili rachubę czasu, ale nie przejmowali się tym, gubiąc rytm, w zamian zaś wyznaczając sobie kolejne cele, będące w zasięgu wzroku ograniczonego czerwonym pyłem. Nadawali nazwy kolejnym hałdom, co jakiś czas pozwoliwszy sobie na żart, czy chwilowo, nucąc jakąś przyśpiewkę z ich dawnych ojczyzn. Nie zwracając uwagi na błędy, nie za głośno, tylko tak, by dodać sobie otuchy, w tym milcząco niebezpiecznym krajobrazie.
Wreszcie jakiś instynkt, zrządzenie losu, przypadek? Jakkolwiek by to nazwać, dało im poczucie niewysłowionej ulgi. Dostrzegli to, chociaż gdyby szli dziesięć metrów dalej, najpewniej nie zwróciliby uwagi na fragment szerokich schodów. Nie schodów kamienicy, lecz znacznie szerszych. Powykręcane barierki, zdezelowane tablice, świadczyły, że mogła to być stacja metra. Pomni rad stalkerów, nie zastanawiali się długo. Zanurzyli w rdzawą mgłę, stąpając wolno na zrujnowane schody, dające jednak możliwość prześlizgnięcia się w mrok tuneli. Byli zmęczeni i potrzebowali rozbicia obozu. Jak alpiniści, którzy zakładali kolejną bazę, by adaptować się do niekorzystnych warunków i planować zdobycie szczytu. Jedyna różnica była taka, że Mervin i Marian schodzili w dół...

Poruszali się po omacku, nie ryzykując odpalenia światła. Nasłuchiwali jak kiedyś podziemnych odgłosów. Dawali sobie sygnały, wykorzystując poznany już wcześniej system niewerbalnych kodów. Doktor wyciągnął gwizdek i wsłuchiwał w reakcję stalkerskiego artefaktu. Kiedy poczuli się trochę bezpieczniej i niepokojące odgłosy z zewnątrz stopniowo cichły, zdecydowali się na odpoczynek i rozejrzenie się w nowym otoczeniu, w którym się znaleźli. Nie chcieli marnować drogocennych świec, lecz były one nieodzowne, aby chociaż przez moment wzrokowo ocenić sytuację i wybrać miejsce odpoczynku. Najmniejszy ślad identyfikujący stację, dałby też Mervinowi wskazówkę do dalszego postępowania, bezcenną w ich obecnym położeniu...
 
Deszatie jest offline  
Stary 08-08-2019, 23:44   #209
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Dwie osoby z ich grupy miały odejść własną drogą. Przyszedł czas na trudne pożegnanie, bo nie byli to już zupełnie obcy, lecz ludzie, z którymi dzieliło się trudy podróży przez strefę, a także walkę czy też ucieczkę przed wynaturzeniami. Koichi kolejny raz miał okazję obserwować, jak wspólne niebezpieczeństwo utraty życia łączy ludzi. W tak krótkim czasie silniejszą więź mogliby tylko zbudować, gdyby razem zabijali. Japończyk skinął głową Brytyjczykowi i Polakowi. – Sayōnara to kōun. I do zobaczenia za murem. Trzymajcie się.

Podczas marszu do osławionego instytutu, Japończyk wytrwale liczył oddechy i kroki. Chciał mieć jakieś odniesienie w czasie, wiedzieć ile minut upłynęło, aby poczuć chociaż namiastkę naturalnej kontroli nad sytuacją. Jednakże, ku swojemu rozczarowaniu, wyszedł z wprawy. Musiał to zwolnić, to przyspieszyć podczas drogi, co naturalnie zaburzało jego fizjologiczny rytm. W czasch kiedy regularnie trenował i medytował, według rytmu ciała mógł nastawiać zegarki. Chyba się trochę zestarzał, albo hibernacjia wciąż dawała o sobie znać. Albo to ta kocimiętka.


Instytut wyglądał niepozornie. Ot, nadszarpnięty zębem czasu stary gmach. Jednak wśród stalkerów wywoływał bardzo żywe uczucia. Z jednej strony ciekawość, z drugiej strach. Ciekawa mieszanina. Nick i Abi zostawili trójce hibernatusów pakunek świec i proszku, rzucili kilka rad co do mchu, żywo kłącza i gwizdków porozumiewawczych, dodali kilka złośliwych żartów i ciętych komentarzy i zaczęli zbierać się, aby zinfiltrować budynek z drugiej strony.

Koichi postawił na czystym, nieporośniętym żadnym paskudztwem skrawku betonowej wylewki paczkę konserw i tabletki odkażające wodę a przygarnął jeden pakunek od stalkerów. Ze starej, nieregularnie porośniętej kępkami trawy ścieżki podniósł kilka niewielkich kamyków i schował je do kieszeni. Może przydadzą się w budynku, do wabienia czy też wykrywania niebezpieczeństw reagujących na ruch. Japończyk pamiętał o ognistej pułapce w hotelu, który poprzednio sprawdzali w poszukiwaniu gaśnicy i koców termicznych. Tym razem wolał nie aktywować nadnaturalnych pułapek własną głową, tylko rzucać kamyki w podejrzane miejsca. Nie było to rozwiązanie przynoszące najlepsze rezultaty, ale póki co, nie miał lepszego pomysłu na zminimalizowanie ryzyka. A chciał zbadać instytut jak najdokładniej. Tak, jak tylko będzie mu to dane, aby wydrzeć strefie kilka sekretów.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 27-08-2019, 19:08   #210
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Pożegnanie przebiegło dość sucho i o dziwo nie było to tylko spostrzeżenie Mariana. Podobnie jak doktor, Polak pożegnał się szczerze i dość czule ze zwariowaną szwedką i rzuconym w przestrzeń "powodzenia" do reszty.
- Trzymaj się wariatko i nie daj się zabić. - powiedział jej na do widzenia. Ich przewodnicy też jakby kompletnie pozbawieni empatii i wyobraźni nie poradzili im kompletnie nic, choć o dziwo podzielili się zapasami, zupełnie jakby łatwiej podzielić się reglamentowanym sprzętem niż dobrym słowem i radą.
Zapała długo się nad tym zastanawiał gdy szli w z grubsza obranym kierunku. Przez chwilę zastanawiali się którędy powinni iść mając różne pomysły, ale koniec końców udało się obrać właściwy kierunek.



Podróż była bardzo monotonna i Marian musiał skupić się na drodze, by nie odpłynąć myślami gdzieś indziej. Czuł podświadomie jakby byli obserwowani, jakby weszli na posesję wściekłego psa, który czaił się w zakamarku bacznie obserwując intruzów, czekając na ich błąd, na sposobność by ich dopaść. Zapała zastanawiał się, czy podzielić się spostrzeżeniem z Mervinem, ale ostatecznie postanowił nie denerwować naukowca biorąc ewentualne ryzyko na własną klatę. Z ich dwojga, to umiejętności Wilgrainesa stanowiły cenniejszy dobytek dla tych co urządzali się za murem.


Wreszcie, gdy droga stała się naprawdę niemiłosierna - trudna, męcząca, monotonna z wyniszczającym uczuciem zagrożenia, znaleźli to! Wejście do metra!
Po krótkiej rozmowie obaj zgodzili się, że podróż pod ziemią ma mniejsze ryzyko zgubienia się eliminując możliwe kierunki do dwóch. Polak zastanawiał się, czy nie zrzucić swojego pancerza i nie zostawić gdzieś na powierzchni, celem zmylenia, lub opóźnienia pościgu, ale po krótkiej rozmowie zdecydowali się nie zostawiać niczego za sobą. Zeszli wgłąb ziemi czujni. Polak miał w pamięci zbyt realny obraz rozrywanego ciała bladolicej Keiry.


W ciemnościach stacji Marian wytężył swoje zmysły starając się dostrzec, bądź wymacać tablicę informacyjną. Gdzie są? W którą stronę powinni iść? To dwa najważniejsze pytania.


Jeśli poczują pościg, będą musieli zdążyć do kolejnej stacji i znaleźć miejsce gdzie będą mogli rozbić obóz i uśpić czujność Strefy.



 
psionik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172