|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-04-2019, 16:45 | #81 |
Reputacja: 1 | Wybuchy i odgłosy strzałów wskazywały na jedno. Bestie zaczęły rozwałkę w drugim budynku, do którego oni sami pragnęli się dostać. Dostanie się tam było jak pakowanie się w sam środek jeszcze większego gówna niż teraz. Zwłaszcza że hałas przyciągał dzikuny, a jednego mieli znów na karku. - Strzelajcie gdy będzie bliżej i spokojnie. Musi przystanąć by skoczyć, co da nam szansę. - rzekł do ekipy obracając się ze strzelbą w kierunku nadciągającego zagrożenia. - Rachel, otwieraj drzwi, a my usuniemy bestię. - dodał celując w stronę dzikuna. Łatwiej powiedzieć choć trudniej zrobić. On chciał się wstrzymać z oddaniem strzału do chwili gdy zwierzę będzie już niemal przy nich na odległości prawie szczęk. Dopiero wtedy miał zamiar władować z bliska w nią pociski z broni. Ricardo szybko przekazał klucz kobiecie. Ona zaś zaczęła w pośpiechu gmerać przy zamku aby go otworzyć. Pozostała trójka ustawiła się plecami do jej pleców i wycelowała przed siebie w kierunku korytarza. Wszystko rozegarało się w kilka przyśpieszonych oddechów. Majaczący w ciemnościach ciemny kształt jaki pędził ku nim błyskawicznie przekształcił się w stwora z rozwartą zaślinioną szczęką i złośliwym spojrzeniem. Trzy lufy huknęły jednocześnie wypluwając z siebie ładunek różnego ołowiu. Ciężki pocisk Magnum z Winchestera, solidny i mocny pocisk pełnowymiarowego karabinu ze sztucera i wiązkę śrucin ze strzelby która na takim krótkim dystansie, gdy śrut wciąż jeszcze stanowił zwartą elipsę miała morderczą moc obalającą. Trafili! Może ktoś, może wszyscy ale na pewno trafili! Bestia zdążyła tylko zawyć gdy wywinęła kozła i przefikała się po podłodze zatrzymując się zaledwie o krok od trójki strzelców. I drzwi! Dziewczynie udało się je otworzyć i nie czekając na wynik strzelania wykuśtykała na zewnątrz kierując się do tych naprzeciwko, w drugiej stronie budynku! W te kilka chwil zdołała przebyć kilka z kilkunastu kroków jakie dzieliły jedne drzwi od drugich. - Dalej, wynosimy się stąd skoro już mamy drogę wolną. - rzekł do reszty gdy bestia padła. Wyjątkowo im się poszczęściło i dzikun zdechł nim zdążył zrobić cokolwiek poza bieganiem. Może w końcu los dawał im szansę. Przemieścił się przez otwarte drzwi, by dołączyć do dziewczyny i by pomóc jej się ruszać. Oczami przebiegał w po okolicy rozglądając się za kolejnymi zagrożeniami. - Jesteś pewna że te drugie drzwi będą otwarte? - Nie wiem! - odkrzyknęła kuśtykająca tubylec próbując dostać się do drzwi wejściowych w drugim budynku. Do drugich drzwi brakowało z góra dwa tuziny kroków. Wybiegli za kobietą ale nie byli aż tak poranieni jak ona więc dość szybko ją dogonili. Ricardo i Zimm dobiegali już do drzwi na ostatnich krokach, druga para była ledwo ze trzy kroki za nimi gdy z boku, kątem oka, dostrzegli jak jedna z bestii zainteresowała się nimi i runęła prosto na nich. Brakowało jej z kilkanaście ludzkich kroków aby dopaść kogoś z ich czwórki. Marcus zaklął wściekle widząc jak ich szczęście nagle diabli biorą. Puścił dziewczynę i obrócił się w kierunku bestii, odruchowo wycelowując jednocześnie ze strzelby. - Kurwa czy one się kiedyś skończą? Osłona! - warknął w kierunku “kumpli” mając nadzieję że dadzą mu wsparcie. Bestia dopadła by ich gdyby byli już przy drzwiach, skaczą na plecy i to on do spółki z dziewczyną byli by pierwszym celem do pożarcia. Wiedział że w strzelbie zostały mu ostatnie naboje, zatem czekał do ostatniej chwili by wpakować z najbliższej odległości nadciągającego dzikuna ładunek śrutu. - O kurwa, biegnie tu! - któryś z chłopaków też dojrzał nadbiegającego stwora. Obaj zatrzymali się tuż przed zamkniętymi drzwiami drugiego budynku i unieśli broń próbując trafić stwora. Obaj postawili raczej na gęstość ognia niż dokładność. Marcus przeciwnie. Ale efekt był podobny, oni zdążyli wystrzelić, przeryglować i znów wystrzelić a on strzelił raz gdy stwór był już ledwo kilka kroków od niego. Ale pudło! Śrut rozbryzgał mokre błoto tuż przy łapie stwora no ale raczej główna chmura śrutu go ominęła! Bestia z warkotem wbiła się w dziewczynę która akurat zdołała dokuśtykać do drzwi i próbowała dostać się do środka. Nie zdążyła. Bestia z impetem skoczyła na nią przewalając ją na mokrą po deszczu ziemię. Dziewczyna krzyknęła ze strachu próbując zasłonić się swoją lagą a bestia warczała do tego próbując rozszarpać powalonego dwunoga. Bestia minęła go i znów spadła na swoją ofiarę. Najsłabsze w stadzie zawsze pierwsze padają łupem drapieżników a ten działał instynktownie. Marcus przełamując ból doskoczył z boku by kopnąć w tułów zwierzęcia a potem władować w niego ładunek śrutu. Załatwienie tego dzikuna było konieczne, jeśli mieli mieć spokój przez kolejne chwile oraz żywego przewodnika… - Wykończcie go! - rzucił do reszty. Obiecał sobie, że gdy już będzie po wszystkim to tutejsi dostaną swoją nauczkę za okradanie go ze sprzętu. Gdyby miał swój karabin nie było by tyle problemów w tej chwili.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
19-04-2019, 18:45 | #82 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 - IX.01; przedpołudnie IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Vesna; piętro; blokowane okna Federata sprawnie zorganizował wszyskim pracę pod kierunkiem swojego eksperta. Ona miała pomysł on talenty organizacyjne a miejscowi świadomość pomieszczenia i własne ręce. W efekcie przy rozbitym oknie zaczęła z wolna kształtować się zawalidroga w postaci rumowiska krzeseł, szafek i stołów. Ludzie zalepiali tą drogę czym się tylko dało i nawet jak to wszystko się chwiało i bez trwałego mocowania czymkolwiek nie było stabilne to już samą swoją masą chaosu dykt, desek i nóg krzeseł czyniło przyzwoitą zawalidrogę. Może nie do nie rozwalenia dla tych silnych i szybkich dzikunów ale też pod nawet jedną czy dwoma lufami już była to przeszkoda znacznie trudniejsza do sforsowania niż to co tam było wcześniej. W tej chwili gdyby taki dzikun się wbił z impetem w okno najpierw musiałby rozwalić te rumowisko. Może by i rozwalił ale trochę czasu by pewnie mu to zajęło. Gdy jeszcze pracowali przy oknach dwójkę karawaniarzy wywabiły głosy z korytarza. Wracali! Na szła ta sama dwójka jaka pierwsza schodziła schodami czyli Alex i Jehnsen. Runner miał powpychane za pas albo w kieszenie zapasowe magi do swojego karabinka więc widocznie udało mu się dostać do furgonetki. W jednym ręku niedbale trzymał ten karabinek a w drugiej worek gdzie w samochodzie trzymali jedzenie na drogę. Szczerzył się jak do Ves jakby miała mu wręczyć złotą kartę do tankowania u Raidersów*. I był cały! Powitanie drugiej pary było mniej radosne. - Gdzie byliście?! Zostawiliście nas tam na dole! - Johansen wypluł z siebie ze złością celując palcem w szefa karawaniarzy który miał poprowadzić z połowę grupki szturmowej zaraz za pierwszą parą na parter. A nie poprowadził. - Proszę tu spojrzeć. - van Urk nie tłumaczył się słowami tylko ustąpił miejsca szefowi miejscowych aby ten sam mógł ocenić jak wygląda zaatakowana przez dzikuny klasa. Widok wyjaśnił Johannesowi więcej niż słowa bo gdy się odezwał to już z tylko cieniem irytacji w głosie i jakoś napięcie między tymi dwoma i ich grupami jakoś się rozładowało pod ciężarem strachu i radości. Niespodziewany atak dzikunów na piętro, dwie zagryzione i jedna prawie ofiary. Do tego dwóch czy trzej zbrojnych rannych w walce z nimi. Takie mieli straty na piętrze. Powód do radości był taki, że dzikuny nie rozlały się po kolejnych korytarzach i salach no i zostały zabite a barykada wsparta strażnikami zapobiegnie powtórce. Johansenowi też wyraźnie kamień spadł z serca gdy zobaczył, że ranni zostali opatrzeni a przegląd pozostałych sal zdradził, że gdzie indziej stwory się nie dostały. Bilansem wypadu na dół było odzyskanie trzech osób którym udało się zamknąć w małym gabinecie ten zaś był na tyle blisko schodów, że pół tuzinowi zbrojnych pod wodzą Johansena udało się tam dostać, uwolnić ich i zabrać ze sobą. - Bo mieliśmy nasze bomby. - Alex jak zwykle nie zgapił okazji aby podkreślić swoje zasługi i zalety. Właściwie Vesny no czyli w jego mniemaniu też jego. No ale chyba tak. Z relacji parterowej wyprawy wynikało, że huk, gaz i eksplozje pozwoliły utrzymać bestie na dystans i tylko dlatego tak mała grupka, o połowę mniejsza niż planowali wcześniej, zdołała cało zejść na dół, zrobić swoje i wrócić. Kto wie czego by dokonali jakby byli w pierwotnym składzie. W zamieszaniu, strzelaninie, walkach i wybuchach nie byli pewni czy ktoś jeszcze nie został tam na dole. Niespodzianką było powrót czwórki z drugiego budynku. Z czego było trzech karawaniarzy jakich ostatni raz widzieli się z van Urkiem jeszcze w dzień w Espanioli a obsadą detroidzkiej furgonetki jeszcze dłużej. Przybyli wraz jedną z miejscowych kobiet. Cała czwórka była mniej lub bardziej poszarpana przez dzikuny, dziewczyna wręcz słaniała się na nogach. Na szczęście strażnikom na dachu szkoły udało im się ich wciągnąć na górę, poza zasięg szczęk i pazurów. Stamtąd przeszli po dachu z na piętro opanowane przez ludzi. Każdy z tej czwórki wymagał porządnego opatrunku bo to czym załatali pobieżnie swoje rany to była czysta improwizacja w gorączce walki. --- *Raidersi - grupa z Detroit jaka przejęła jedyną działajacą rafinerię w mieście i jest głównym dostarczycielem paliwa a mieście. Marcus; grunt; drzwi wejściowe Stwór który dopadł dziewczynę tubylców szarpał nią jak szmacianą lalką. Marcus kopnął stwora aby zepchnąć go z atakowanej kobiety ale przy masie i sile zwierzęcia efekt był właściwie żaden. Zaraz potem wypalił ze strzelby ale trafił ponad skaczącym grzbietem szarpiącego się zwierzęcia rozbryzgując błoto i fragmenty cegieł ze ściany. Zimm i Ricardo też strzelali ze swoich spluw ale nie mogli się wstrzelić. Niespodziewanie jednak niebiosa przyszły im z pomocą. Na dachu pojawiła się jakaś sylwetka która otworzyła ogień do stwora szarpiącego słabnącą dziewczynę. Stwór zawył gdy ołów przeszył mu trzewia ale to było za mało aby zrezygnował ze swojej ofiary której krwi już spróbował więc nie rezygnował. Walki, strzały i krzyki pod zamkniętymi drzwiami zwabiały kolejnych uczestników. Wewnątrz budynku też chyba trwała jakaś walka bo słychać było jakieś wybuchy, wystrzały i krzyki. Ale pod drzwiami ludzie zdobywali przewagę nad stworem. Z dachu do stwora strzelała kolejna sylwetka dołączając do trójki która już strzelała do niego z czego się dało na błotnistej ziemi. Wreszcie udało się! Stwór zawył po raz ostatni i spróbował uciec w beznadziejnej próbie zachowania żywota ale zdołał tylko odwlec się kilka kroków nim padł na błotnistą ziemię. Uwolniona i zakrwawiona ciemnowłosa dziewczyna zaczęła łapać się ściany i czego się dało aby podnieść się na nogi. Pozostała trójka nie mogła jej pomóc bo mieli inne zajęcie. Namierzył ich kolejny stwór i rzucił się na nich z szarżą. Zdołał dopaść do młodego Latynosa. Impet szarży rzucił nim o ścianę zdołał jednak w ostatniej chwili zablokować paszczę stwora swoim karabinem. Jednak na dole i na górze zebrało się już z pół tuzina bez przerwy strzelających luf różnego kalibru co pozwoliło na takie zagęszczenie ognia, że stwór nie zdążył dokończyć dzieła i padł rozstrzelany tym różnorodnym ołowiem. Oberwał z bliska i skumulowaną wiązką śrutu ze strzelby Marcusa, i z karabinowych pocisków Zimma i tych z dachu. - Dawaj rękę! Na górę! - dwóch z miejscowych zeskoczyło z dachu na daszek jaki łączył oba budynki i schyliło się aby pomóc czwórce na ziemi dostać się na ten poziom. Po kolei wciągali całą czwórkę gdy pozostali pilnowali lufami obie strony podejść. Gdy ktoś pomagał z góry to nawet nie było to takie trudne. W parę chwil cała czwórka znalazła się na daszku łącznika. Jeszcze jedną chwilę później na dachu głównego budynku na względnie bezpiecznej przestrzeni. Potem miejscowi zaprowadzili ich do zejścia na dół. Okazało się, że ci co ocaleli z ludzi schronili się na piętrze głównego budynku. Tam spotkali mniej lub bardziej znajome twarze z karawany oraz została im udzielona pomoc medyczna. Ta dziewczyna z błękitnej furgonetki i jakaś obca szatynka razem opatrywały całą czwórkę. Mogli wreszcie odsapnąć na względnie bezpiecznym gruncie. IX.01; przedpołudnie; gorąco, pogodnie, zarośnięta wioska na pd od Espanoli Wszyscy Pobojowisko. Albo po oblężeniu. O ile w nocy była groźnie i panowała atmosfera oblężonej twierdzy która może paść w każdej chwili to wraz ze zbliżaniem się świtu rozpaczliwe nadzieje rosły. “A może się uda?”. Zapewne mało kto mógł spać gdy w każdej chwili stwory mogły wedrzeć się do tych ostatnich przyczółków ludzi a od czasu do czasu strzelano z dachu lub z okien. Z drugiej strony przedłużająca się nerwowa niepewność rodziła znużenie. Z wodą, jedzeniem i amunicją też nie było różowo. Wszystkim wszystko się kończyło. Gdyby to oblężenie miało potrwać to lus ludzi zapowiadał się marnie. Ale najpierw niebo z czerni przeszło w granat. Potem granat się zaróżowił. Wreszcie pokazały się pierwsze promienie Słońca. Niedługo potem nad zarośniętą dżunglą wioskę spłynął potężny żar tropikalnego dnia. Wraz z dniem sprawdziły się przypuszczenia tubylców i okazało się, że dzikunów widać coraz mniej, coraz częściej widać było jak czworonogi truchtają wilczym truchtem w stronę dżungli aż w końcu od jakiegoś czasu nie widzieli ani nie słyszeli żadnego. Johansen zdecydował odczekać cały poranek tak na wszelki wypadek. Uznał, że nie warto ryzykować bez potrzeby i jeśli ktoś na dole przetrwał całą noc to godzina czy dwie czekania raczej nie zrobią mu różnicy. W końcu uznał, że “to już” i zbrojni z obu grup ruszyli na dół aby przeczesać posiadłość. Wybuchła jeszcze jedna czy dwie strzelaniny gdy okazało się, że jeden czy dwa stwory schowały się w ciemnych zakamarkach budynku. Jednak w dzień wydawały się niemrawe a może to były ranne w nocnych walkach. W każdym razie w dzień, w pojedynkę dla grupek przygotowanych i uzbrojonych ludzi, nie stanowiły takiego zagrożenia jak w nocy gdy buszowały tu całym stadem. W całym szkolnym kompleksie odnaleziono jeszcze jakiś tuzin żywych osób. Właściwie wszystkim udało się w ostatniech chwili zamknąć na tyle solidnie, że stwory nie dały rady sforsować ich kryjówek bo albo były za wysoko albo drzwi były zbyt mocne albo było to w jakimś budynku. Sceny gdy cudem ocalali tubylcy witali się ze sobą mogły chwycić za serce. Gdyż każda ze stron przez całą noc obawiała się, że jest jedynymi ocalałymi. A to okazało się, że poszczególni bracia i siostry tej społeczności też przetrwali ten nocny pogrom. Prawdziwą hekatombę czworonogów odkryto w psiarni jaką okazał się stojący nieco na uboczu budynek. Dwa gatunki czworonogów musiały walczyć tutaj ze sobą bez udziału dwunogów. Świadczyły o tym całe stosy ciał na podejściu do budynku i wewnątrz. Dzikuny sforsowały drzwi psiarni i dorwały prawie wszystkie psy jakich ludzie nie zdążyli wypuścić. Ludzie w dzień mogli tylko przechodzić nad kolejnymi rozszarpanymi kłami i pazurami truchłami. W nocy musiała się tu odbyć prawdziwa bitwa w mroku na te kły i pazury. Leśne stwory z zajadłością atakowały drzwi i ogrodzenie psich kojców chcąc dorwać się do psiej zawartości. Ale psy tubylców to nie były jakieś kundle tylko prawdziwe ogary wyhodowane i wytresowane do walki i polowań. Walkę miały we krwi i naturze. Nie sprzedawały tanio swojego psiego życia więc podłoga psiarni była usłana truchłami obydwu gatunków. Właśnie w psiarni zdarzył się coś co tubylcy uznali prawie za cud. Na strychu najpierw usłyszeli szczekanie. Szczekanie a nie ujadanie. Całkiem radosne, psie szczekanie. Gdy po chwili zaskoczenia ruszyli w tym kierunku strych otworzyła im jakaś mała dziewczynka a wraz z nią ostatnie, dwa żywe psy ludzi i ocalały koszyk z całym miotem szczeniaków. Wzajemnej radości zdawało się nie mieć końca. --- - Do roboty, mamy parę spraw do załatwienia! Musimy zdążyć przed zmierzchem! - Johansen nie dał zbyt wiele czasu do narzekania, radości czy lamentów. Zagnał ocalałych ludzi do pracy. Większość z nich naprawiała więc wyrwane przez samochody ogrodzenie i wyłamane drzwi. Pozostali, głównie starsi i podrostki pomagali jak mogli czyli albo porządkowali wnętrze budynku, gotowali wreszcie jakieś jedzenie albo opiekowali się rannymi. - Sprawdźcie co z samochodami. - van Urk również ze swojej strony znalazł karawaniarzom zajęcie. Na początek Alex mógł wrócić za kierownicę furgonetki i wyjechać nią na zewnątrz. Przegląd ujawnił, że same samochody od ataków bestii za bardzo nie ucierpiały. W końcu samochody same w sobie raczej interesowały drapieżniki tyle samo co ściany budynków czy ogrodzenie. Pojazdy jednak nosiły slady przestrzelin jakie skolekcjonowały od początku ataków pewnie w większości w pierwszej fazie walk. Straty wśród ludzi były znaczne. Sam Federata nosił na sobie świeże opatrunki ale nadal był mobilny i decyzyjny. Jego kierowca i ochroniarz jednak był w tak poważnym stanie, że nie było wiadomo czy z tego wyjdzie. Obsada naprawianego wcześniej razem z Detroitczykami kombiaka też została mocno przerzedzona. George, patykowaty młodzik, został ranny ale jeszcze trzymał. Kierowca wyszedł bez szwanku za to jego kolega z jakim był na złomowisku po części zginął jeszcze na drodze na początku walk. Rano znaleźli jego poszarpane i nadgryzione ciało na drodze za ogrodzeniem. W furgonetce Hoffmana w jakiej początkowo jechał Marcus było podobnie. Sam Hoffman i jego nawigator którzy przybyli razem z główną częścią karawany wyszli z tej kabały tylko lekko ranni. Zimm który był przydzielony do grupy rozpoznawczej Marcusa podobnie. Sam Marcus też zresztą oberwał całkiem mocno i o bieganiu na razie mógł zapomnieć. Co najwyżej na zranionej nodze mógł truchtać. Zaś z pierwotnej obsady wozu brakowało Jaxa który zginął w nocy już wewnątrz budynku. No i nie wiadomo było co z pierwotną obsadą wozu z jakiej został tylko Ricardo. Młody Latynos trochę oberwał ale jeszcze trzymał się całkiem nieźle. Nie wiadomo było co z tymi co zostali przy samochodach w dżunglii. Ani Lemay’em i jego kolegą co zostali porwani jeszcze wcześniej. Szef karawany więc zebrał swoich ludzi zdolnych do działania w jednej z pustych sal aby przedstawić sytuację. - Ta noc była trochę kłopotliwa ale nie zrażajmy się takimi przeszkodami. Cieszę się, że udało nam się ją przetrwać. I dziękuję wam za okazaną pomoc. Spisaliście się świetnie. - zaczął to małe, prywatne zebranie od czegoś pozytywnego. Przydało się bo mało kto przetrwał tą noc bez szwanku. Mieli rannych, poważnie rannych, zabitych i zaginionych. A chwilowy, wymuszony sytuacją ostatniej nocy sojusz z tubylcami wydawał się chwiać w posadach. Wróciły na wierzch sprawy jakie sprowadziły tutaj karawaniarzy. Napaść, porwanie i rabunek. Za to miejscowi obwiniali karawaniarzy o staranowanie ogrodzenia i drzwi przez co stwory wdarły się do środka więc wszelkie ofiary w ich mniemaniu spadały na obcych. Sytuacja znów więc zrobiła się nerwowa. Szef więc tak mówił jak i słuchał co kto ma do powiedzenia zanim ostatecznie rozmówi się z szefem tubylców. Ponieśli straty praktycznie przy pierwszym kontakcie z dżunglą. Potrzebowali nowych sił i uzupełnień. Ktoś miał jakieś pomysły? Trzeba było też odwieźć bardzo ciężko rannego ochroniarza do jakiejś ostoi cywilizacji. Może do Espanioli, może gdzieś dalej. Pozostali którzy przeżyli nadal mogli utrzymać się na własnych nogach. Z nich najpoważniej wyglądały rany Marcusa i Georga ale póki nie trzeba było biegać czy skakać to jeszcze tragedii nie było. No i wrócić na drogę w dżungli aby sprawdzić co z dwójką która wysadziła grupkę rozpoznawczą i miała czekać na nich przy samochodach. Jeśli zostali tam na noc to ich los zapowiadał się marnie. No ale może nic im się nie stało albo wrócili do Espanioli. Dlatego wkrótce cała karawana zapewne ruszy do tej osady, także po to by odpocząć i uzupełnić zapasy. - A może Nice City? Możemy z Ves zawieźć go do Nice City. Od Espanioli do Nice City droga nie jest taka zła. Jak pojedziemy dzisiaj to jutro możemy być z powrotem tutaj czy w tej drugiej dziurze. - do rozmowy niespodziewanie wtrącił się Runner proponując własne rozwiązanie. Federata uniósł brwi ze zdziwienia ale sądząc po minie pomysł przypadł mu do gustu. - Świetnie! I zawieziecie list do lady Amari. A my wrócimy do Espanioli i rozprostujemy tam kości. - szef karawany zgodził się na takie rozwiązanie i nawet chyba mu się spodobało. Alex również był zadowolony z takiej opcji, puścił Vesnie oczko i uśmieszek jakby właśnie udał mu się jakiś szwindel. No ale to były dalsze kroki, na razie czekały ich jeszcze negocjacje z miejscowymi, zapewne w obecności tego mniej rannego policjanta z Espanioli.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
25-04-2019, 02:24 | #83 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR Ostatnio edytowane przez Amduat : 25-04-2019 o 02:27. |
25-04-2019, 08:44 | #84 |
Reputacja: 1 | Bestia padła a ratunek nadszedł nagle i niespodziewanie. Dla Marcusa to było doprawdy zbawienne biorąc pod uwagę cały chaos i przeklętą noc. Po raz pierwszy od dawna znów poczuł to, o czym zapomniał, co go niegdyś ukształtowało. Strach i wola przetrwania, kosztem innych tak jak uczył go ojciec, jak nauczyło go życie w Kill One. Od kiedy opuścił rodzinne strony ani razu nie doświadczył tak desperackiej walki o życie. Do tej pory zadania jakich się podejmował były w porównaniu do tamtych doświadczeń łatwe, niezbyt wymagające. Może dlatego zmiękł, przystosował się, zaczął działać częściowo w drużynie. I zapłacił za to ciężkimi ranami jakie odniósł. Kolejne blizny do kolekcji tych, jakie już miał od czasu swoich młodych lat po szponach i kłach. Ta, która go opatrywała wciągnęła ze świstem powietrze widząc poza nową raną na nodze podłużną grubą bliznę na udzie. Może i była przyzwyczajona do takich widoków, ale chyba taka była dla niej nowością. - Bliskie spotkanie z ścierwojadem. Uznał że jestem dobrym posiłkiem i próbował mu urwać nogę. Trochę się przeliczył. - mruknął do niej gdy zmieniała opatrunek oczyszczając i zszywając świeżą ranę. Faktem było że miał wtedy chyba dwanaście lat, a przez bestię mało nie stracił życia, to jednak wtedy pierwszy raz zasmakował prawdziwej grozy w swej pierwszej walce. Gdy już leżeli wypoczywając Marcus usiadł na swoim legowisku, spoglądając na spoczywającą obok Rachel. Jakby nie jego zainteresowanie i działania nie wyszłaby żywa z tego wszystkiego. - Dobrze się sprawiłaś, tam podczas całej walki. Jakbyś chciała czegoś ode mnie, to zwą mnie “Buźka”. - odezwał się do niej w końcu przedstawiając się. W sumie zasłużyła by wiedzieć kto ją ocalił. Nie planować ruszył z tymi, którzy mieli przeczesywać szkołę w poszukiwaniu niedobitków. W tej chwili to już nie była jego sprawa, poza tym nie był w formie na takie numery. - Ja powiedziałam jak się nazywam jeszcze tam, na korytarzu. - mruknęła zmęczona i obolała dziewczyna. Warunki tej nocy, nawet we względnie bezpiecznej kryjówce na piętrze, były mocno improwizowane. Widocznie oryginalnie, to pomieszczenie nie było pomyślane ani jako lazaret ani nawet miejsce do spania. Ranni leżeli na tym na czym się dało aby nie leżeli na gołej podłodze. Na jakichś kurtkach, kocach, ubraniach, połączono kilka stołów aby stworzyć platformę dla kilku rannych. Wśród tych jęczących, świeżo opatrzonych ludzi leżał też i Marcus i Raquel. Teraz gdy adrenalina zeszła to i wszyscy wydawali się senni, zmęczeni i omotani bólem. Środków przeciwbólowych praktycznie nie było, dobrze, że chociaż opatrunków dla każdego starczyło. Więc atmosfera w lazarecie była ciężka tak samo jak stan większości poranionych ludzi. Pod tym względem ciężko poszarpana przez bestie Raquel nie wyróżniała się na tle reszty pacjentów. - Tak, pamiętam. Rachel. - odparł po czym na nowo się położył. Potrzebował trochę wypoczynku i snu przed porankiem. Jak wszyscy tutaj. Potem przyjdzie pora na resztę spraw. - Dzięki za tamto w korytarzu. Chyba by mnie dopadł inaczej. Ale wtedy byście błąkali się po szkole sami więc chyba jesteśmy kwita. - dziewczyna przymknęła oczy i wydawało się, że zasnęła albo próbuje. Mimo to jednak, poprzez zmęczenie i zamknięte powieki odezwała się jednak po chwili. - Czemu w ogóle byłaś sama poza resztą? Wydawać by się mogło że nie było nikogo innego w tym budynku poza tobą. - skoro już zaczęła rozmowę, to postanowił coś z niej wyciągnąć. - A ty czemu byłeś tam poza resztą? Ja to chociaż tam mieszkam a ty? Na pewno nie. Jesteś pewnie od tych z samochodami. - dziewczyna zareagowała całkiem szybko i na podobne pytanie dała podobną odpowiedź jak niedawno w korytarzach zaciemnionej szkoły. - Szukaliśmy naszych dwóch towarzyszy, którzy zostali porwani. Ślad biegł w stronę waszej wioski. Wasz przywódca nie lubi gości w okolicy czy potrzebował ich do czegoś? - Nic nie wiem. Jego się pytaj. - Raquel mruknęła znów przykładając dłoń do ciężkiej głowy próbując pewnie jakoś zdzierżyć ból z rozszarpanej nogi. Nie wydawała się ani pogodna, ani radosna ani zbyt skora do dialogów. - Z pewnością nie omieszkam. Mają coś należącego do mnie i wolałbym odzyskać ekwipunek. Mieszkasz w nim sama z dala od reszty? - mruknął jeszcze przymykając oczy. Skoro nie była zbyt chętna do dialogu to nie planował jej więcej męczyć, o ile sama nie powie czegoś, co mogłoby go bardziej zainteresować. - Nie mieszkam sama. Nie bardziej niż inni. Nie zdążyłam uciec razem z innymi a dzikuny nie zdążyły mnie dopaść. No prawie. - dziewczyna westchnęła i sięgnęła po leżącą obok kurtkę aby się nią nakryć. Mościła się przez chwilę na tym prowizorycznym posłaniu najwidoczniej próbując zasnąć. Przeszkadzała jej bardzo poraniona i obandażowana noga przez którą nawet przekręcić się w miejscu nie było jej łatwo. Ale mimo to po chwili stękań i wysiłków wydawała się gotowa podjąć próbę zaśnięcia. Marcus też już milczał. W tej chwili raczej nic od nie wyciągnie, zatem postanowił iść w jej ślady i również się przespać.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
26-04-2019, 19:39 | #85 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 23 - IX.01; popołudnie IX.01; popołudnie; Espanola; hotel “La Luna” Wszyscy Wreszcie w domu. A przynajmniej w cywilizowanym miejscu gdzie można odpocząć. Powrót do Espanioli odbył się bez większych zgrzytów. Tak naprawdę jak już się wiedziało jak jechać to samochodem było to kwadrans czy dwa jazdy. Chociaż dżungla kończyła się prawie równo z pierwszymi budynkami miasteczka. Więc większość trasy prowadziła w wąskim, mrocznym tunelu prawie całkowicie zarośniętej przez dżunglę drogi. Wydawało się, że jedzie się przez trzewia jakiegoś lewiatana. Więc gdy w końcu widać było wyjazd z dżunglii jawił się on jak błędni ognik majaczący na horyzoncie albo światełko na końcu tunelu. Wyjazd z dżungli jawił się niczym przejście do innego świata. Takiego ze słonecznym blaskiem, niebem nad głową i wielkimi przestrzeniami a nie ściskającą wszystko i wszystkich dżunglą. Ale wreszcie poharata kolumna pojazdów wyjechała na otwartą przestrzeń. Uwalone błotem, postrzelane, poszarpane pazurami, zachlapane krwią samochody reprezentowały podobny wygląd jak ich obsady. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie poszło im na wyjeździe najlepiej. Zatrzymali się znów przed jakimś motelem. Według tego co van Urk dowiedział się od policjanta to właśnie tutaj była szansa aby w całości zakwaterować całą grupę wraz z samochodami. Więc przynajmniej z kwaterunkiem nie było problemów. Budynek był na planie prostokąta gdzie do pokojów na parterze wchodziło się bezpośrednio z zewnątrz a do tych na piętrze na podłużną galeryjkę ciągnącą się wzdłuż dłuższej ściany. Na parterze były trzyosobowe pokoje na piętrze dwuosobowe. Pokoje były zwykle dwu lub trzyosobowe bo w końcu był to przedwojenny motel. Ale standard był raczej obecny więc chociaż były skrzypiące ale względnie całe łóżka, nawet czysta pościel to jednak oświetlenie było na świece i lampy a chociaż w każdym pokoju była łazienka to wody w kranach naturalnie nie było więc trzeba było sobie radzić tak jak zwykle czyli za pomocą wody z wiadra. Jeśli komuś nie wystarczała miska mógł zamówić sobie kąpiel ale to już trzeba było zamawiać sobie w recepcji na zapisy. Kąpiel też była standardowa czyli obsługa wodę musiała napełniać wiadrami co trwało sporo czasu. Zapewne jednak większość karawaniarzy przede wszystkim ucieszyła się z ujściem z życiem z tej kabały. O perspektywie powrotu do tej cholernej dżungli chyba nikt nie myślał już lekko. A ten cholerny czołg był przecież właśnie gdzieś w tej cholernej dżungli. Na razie jednak większość cieszyła się urokami własnego łóżka, stołu i kąpieli. Para z Detroit dostała dwuosobowy pokój dla siebie. Marcusowi przypadł trzyosobowy pokój który dzielił z Zimmem i Ricardo. Początkowo panował typowy harmider i chaos związany z wypakowywaniem się z samochodów i przeprowadzką do zajmowaniem pokoi. Wszyscy spotkali się z godzinę czy dwie później na obiedzie który szef zamówił dla całej ekipy a puste żołądki już chyba każdemu doskwierały. W końcu ostatni raz jedli coś w miarę przyzwoicie zeszłego dnia lub wieczora. Przez noc i rano najwyżej co kto zabrał ze sobą więc zbyt dobrze z tym nie było. Wspólny posiłek znacznie więc poprawił humory i wszyscy mogli się znów spotkać i pogadać razem. Z całej grupy wyróżniał się Federata który do obiadu założył jakąś chustkę za kołnierz i jadł dostojnie nożem i widelcem które chyba miał swoje własne bo były błyszczące jakby były ze srebra. Małym świętem okazał się powrót dwóch ludzi z osobówki pozostawionej wczoraj na drodze w dżungli po wysadzeniu grupki zwiadowczej. Okazało się, że mieli zdrową dawkę instynktu samozachowawczego i gdy zwiadowcy nie wracali z tej dżungli a zmierzch się zbliżał coraz wyraźniej po prostu wrócili do miasta. Dzięki temu ocaleli i ominęły ich nocne przygody w dżungli. - Panie i panowie, proszę o uwagę. - szef karawany po skończonym posiłku zdjął serwetkę z kołnierza, postukał nożem w szkło i wstał przyciągając uwagę biesiadników. Van Urk streścił swoim ludziom przebieg porannych negocjacji z Johansenem i jak to wpływa na ich plany. Szef tubylców przyznał, że mają u siebie dwóch porwanych karawaniarzy i sprzęt. Ale zamierzał zatrzymać ich jako rekompensatę za szkody i straty poczynione nocnym najazdem karawaniarzy. Niemniej Federacie udało się wynegocjować pewien kompromis. A mianowicie tubylcy zgodzili się oddać jeńców i ich sprzęt jeśli ludzie Federaty zajmą się dzikunami. Według Johansena trzeba było przetrzebić ich stado to na dłuższy czas będzie spokój. Wtedy byt osady będzie względnie zabezpieczony więc mogą rozmawiać o dalszej współpracy. A jak na razie wydawało się, że ludzie właśnie z tej zagubionej w trzewiach dżungli osady znają się na tej dżungli i okolicy najlepiej. Ale też oznaczało, że karawaniarzom szykuje się obława na dzikuny, tym razem w dżunglii. Przy stole raczej nikt z radości nie skakał z tego powodu bo szykowała się ciężka przeprawa w dżungli. Miejscowi mieli dać przewodników ale główny ciężar walk miał spaść na barki karawany. - Odpocznijmy zatem póki czas. Dzisiaj i jutro macie wolne. Ale proszę by wszyscy stawili się jutro na obiedzie. Dziękuję za uwagę. Alex, mógłbym cię prosić na słowo? - Federata zakończył swoje obwieszczenia i odchodząc od stołu przywołał do siebie Detroitczyka. Ten spojrzał na Ves pytająco, wzruszył ramionami i wstał aby zobaczyć co chce od niego ich szef. Ludzie przy stole, w większości członkowie lokalnych milicji z Nice City i okolic też w większości skończyli posiłek i teraz zaczynały się swobodniejsze rozmowy przy szklankach i kielichach. W końcu była wreszcie okazja aby odreagować to co się działo ostatniej nocy i obgadać to co miało nadejść. Starcie z dzikunami na ich terenie raczej nie zapowiadało się lekko. Ale też Lamay i jego towarzysz byli z Nice City, byli kolegami i sąsiadami tych ludzi więc nie uśmiechało im się wracać do domów ze świadomością, że ich zostawili w łapach tamtych dzikusów z wioski. Ludzie więc mieli mieszane uczucia ale dało się wyczuć, że zastanawiali się czy warto pchać się dalej w ten interes. Nagroda jednak kusiła. I wiadomo było, że tak wysokie stawki nie dostaje się za byle co. Stawka była wysoka ale pozwalała wrócić do domu z okrągłą sumką która mogła pozwolić zacząć nowy rozdział w życiu. Szef nie rozmawiał długo z Alexem. Alex zaś gdy wrócił zaciągnął Ves do pokoju. - Nie jest źle. Wracamy do Nice City. Mamy zawieźć jego list do tej paniusi no i tego jego chłoptasia też tam do niej. No i czeka na list od niej więc mamy wrócić jutro na ten obiad co mówił. Powiedział, że jak chcemy możemy zabrać jedną czy dwie osoby. Lepiej jechać teraz, nie chciałbym wracać po zmroku. - Alex niewiele miał do pakowania bo właściwie zdążył zabrać torbę z samochodu i ją rzucić koło swojego łóżka. Teraz więc wystarczyło mu ją zabrać z powrotem do samochodu. Ranny kierowca i ochroniarz Federaty był w jego pokoju więc musieli go stamtąd zabrać. W ocenie Foxa do Nice City powinni chyba wrócić w godzinę czy dwie. O ile nic ich nie zatrzyma naturalnie. Niewątpliwie Alex cieszył się bo w Nice City była możliwość wymiany uzbieranego szpeja i talonów na kolejną spluwę o wiele większą niż tutaj. A swój karabinek zostawił Johansenowi w zamian za co ten zgodził się aby Lee pojechała z nimi. No ale i sama Lee wolała pojechać jak wrócą bo obecnie pewnie by miała wyrzuty sumienia zostawiając swoich pobratymców na takim pobojowisku. A wyglądało na to, że w ciągu nadchodzących dni i tak tam wrócą a w międzyczasie miejscowi jakoś uporządkują swoje sprawy. Szef po rozmowie z Alexem przywołał do siebie jeszcze dwie osoby. “Buźkę” i Georga. Oprócz jego ochroniarza z wszystkich karawaniarzy właśnie Marcus i patykowaty młodzik oberwali najmocniej. Federata pytał więc jak się czują i czy są w stanie kontynuować zadanie. Zaproponował, że jeśli mają ochotę mogą się zabrać z błękitnym vanem parki z Detroit bo jadą do Nice City odwieźć jego kierowcę i wracają jutro. George jako ktoś z Nice City przystał na tą ofertę bardzo chętnie. Jednodniowy urlop w domu bardzo by mu się przydał i ucieszył. Szef popatrzył więc na Marcusa oczekując jego odpowiedzi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-05-2019, 02:22 | #86 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=not0bstWaUU[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR Ostatnio edytowane przez Amduat : 07-05-2019 o 01:11. |
09-05-2019, 21:36 | #87 |
Reputacja: 1 | Negocjacje przyniosły wymierne efekty, ale przynajmniej odzyskać miał swoje rzeczy z czego był zadowolony. Inną sprawą było rozprawienie się z dzikunami, do czego potrzebowali większego planu, siły ognia, pułapek… Ale to już nie była w tej chwili jego sprawa. Był póki co wyłączony z akcji z powodu odniesionych ran. - Zabiorę się wozem do Night City. W aktualnym stanie bardziej bym przeszkadzał niż pomagał. Ten dzień przyda się na podlizanie ran. - skwitował wprost. - Myślę, że odpoczynek przyda się nam wszystkim. A zwłaszcza wam. Dobrze, w takim razie proszę przygotujcie się do podróży bo będę zmuszony nalegać aby błękitna furgonetka wyjechała stąd jak najszybciej. - szef karawany uśmiechnął się lekko, skinął głową aby się pożegnać po czym odwrócił się i odszedł. - To ja idę się spakować. Właściwie nie mam za bardzo co to powinno być szybko. - George skinął głową Marcusowi i też ruszył ku wyjściu na zewnątrz gdzie z kolei były wejścia do pokoi na parterze. Marcus wzruszył ramionami. On sam nie miał wiele rzeczy do spakowania. Praktycznie rzecz mówiąc wszystko co miał przy sobie aktualnie było jego majątkiem. Dlatego irytowało go to, że musiał czekać na zwrot swoich rzeczy aż nie rozprawią się z dzikunami. Cóż, trzeba było się przystosować do sytuacji, nie pierwszy w sumie raz. Stał teraz oparty o wóz, czekając aż skończą pakować ciała zabitych oraz rannego. Gdy w końcu wszystko było na miejscu on również wsiadł do środka, na pakę. Towarzystwo trupów mu nie przeszkadzało, gorsze rzeczy miał już za sobą. --- Kierowca raźno zajął swoje miejsce i uruchomił maszynę czekając aż dwóch ostatnich pasażerów zajmie swoje miejsca. Wcale nie było to takie łatwe. Jedną boczną ławę wzdłuż burty zajmował półprzytomny ochroniarz a podłogę zaściełały koce i płachty pod jakimi były ciała dwóch zabitych karawaniarzy. Dla dwóch lżej rannych pasażerów, Marcusa i Georga, została więc do dyspozycji wolna ławka po przeciwnej stronie. W końcu ruszyli w drugiej połowie dnia aby wyjechać z Espanioli. Jechało się zdecydowanie sprawniej i szybciej niż w konwoju. Alex jechał w detroidzkim tempie i stylu wreszcie nie musząc się ograniczać innymi “niedzielnymi kierowcami”. Czyli właściwie każdego spoza Detroit. Do osady w jakiej poprzednio doszło do zderzenia dwóch samochodów i nieplanowanej naprawy i postoju prawie na cały dzień dojechali o wiele szybciej niż gdy jeszcze na wpół po omacku jechali przedtem w przeciwną stronę. Granatowa furgonetka z werwą zajechała przed już całkiem znany trójce spośród przytomnej czwórki osób podróżujących vanem. - Co z nim? - Alex gdy zgasił silnik zapytał wskazując kciukiem na powalonego gorączką i pogrążonego w letargu ochroniarzu Federaty. Przejazd z detroiczykiem za kierownicą do najspokojniejszych nie należał, ale przynajmniej nie rozbił samochodu po drodze. - Wygląda na to, że dogorywa. Ale lepiej spytajcie jakiegoś lekarza o to. - rzekł prostując i masując ranną nogę. Wstrząsy po drodze nie były najlepszym sposobem na szybszą kurację. - Pytam lekarza. - Alex wskazał brodą na wysiadającą z pojazdu Vesnę. George też wysiadł i stanął przy burcie samochodu czekając na to co z tego wszystkiego wyjdzie. Technik nie odpowiedziała od razu, zajęta kończeniem żucia tego co miała akurat w ustach. Tym razem był to jeden z placków bananowych, urozmaicony suszoną figą. Rzuciła żurawia aby ocenić stan rannego i wzruszyła ramiona. - Wiecie jak jest, loteria - westchnęła smutno, pociągając z manierki kompot - Jeśli nie dojdzie do zakażenia krwi, ani nie uaktywni się żadna wada wrodzona o której nie wiemy i nie możemy jej wykryć… wtedy przeżyje. Czeka go długa rekonwalescencja, szybko nie wyjdzie z wyra. Ze swojej strony zrobiłam co się dało, teraz chłopak potrzebuje czystej pościeli, dobrej opieki… i czasu - skrzywiła się - Święty spokój też jest wskazany. - No ale zostawić go tutaj czy zabieramy go do środka? - Alex machnął brodą w przeciwstawnych kierunkach wskazując to na otwarte wnętrze pojazdu to na niedaleko stojące drzwi do wnętrza lokalu. - W środku będzie chłodniej - Vesna mruknęła ponuro, tęsknie patrząc w stronę budynku - Wszystko lepsze niż ten piekarnik na kółkach. - Zatem ruszcie się i pomóżcie go przerzucić. Chyba że wolicie aby zdechł w środku. - Marcus spojrzał na resztę i zabrał się do wyjścia z wozu. Jeśli tamci chcieli mu pomóc to wspólnymi siłami przenieśli by rannego do środka. Ale jeśli nie cóż, nie miał zamiaru samemu się przemęczać i po prostu ruszyłby do lokalu. =================== W środku Vesna z ekipą zaczęli już swoje rytuały powitalne i godowe, na co Marcus tylko uśmiechnął się znacząco. Ci zawsze mieli w głowie głównie zabawę, choćby mieli zaraz zginąć. On sam jakoś nie miał do tego drygu. - Nie żebym narzekał na wasze urocze powitanie, ale sam też bym z chęcią skorzystał z usług tego baru. - mruknął do barmanki gdy ta odeszła przyjąwszy w końcu zamówienie. Siadł ciężko przy jednym ze stolików nieopodal. - Pokój, kąpiel i coś dobrego na ząb. Może być to ciasto i piwo. - Nie planował większych rozrywek podczas odpoczynku. W końcu to Vesna miała zająć się oficjalną częścią całej misji, gdy już skończy się zabawiać z facetem. Miał zatem czas do rana. Mnóstwo czasu na wypoczynek.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
10-05-2019, 11:48 | #88 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 24 - IX.01; zmierzch IX.01; zmierzch; Nice City; hotel “Hamilton” Kolejny gorący dzień miał się ku końcowi gdy granatowy van wjeżdżał w pierwsze budynki Nice City. Było gorąco i panował typowy tropikalny miks wysokiej temperatury, duchoty i wilgotności. Zaczęło padać ledwo wyjechali z Crow gdzie zatrzymali się na popas i aby się odświeżyć. Chociaż siąpiła drobna mżawka a nie regularny deszcz. Z jednej strony dawała uczucie ulgi. Z drugiej dokładala swoją cegiełkę do nadmiaru wilgoci a w końcu musiała zacząć parować zwiększając poziom duchoty w okolicy. Ale na razie jeszcze było widno jak w dzień, póki samochód był w ruchu pęd przyjemnie chłodził przez otwarte okna, można było to zepchnąć w niebyt nadchodzących nocnych ciemności. I póki samochód był w ruchu brzęczenie much jakie już próbowały się dobrać do trupów mogło zejść na dalszy plan. Pobyt na postoju w Crow przydał się chyba wszystkim w furgonetce. Można było poczuć się bezpiecznie, w cywilizowanych warunkach, bez szefa nad głową i dzikich bestii z dżungli za plecami. Najeść się, wykąpać i odpocząć w towarzystwie i z ciepłym uśmiechem ciemnoskórej barmanki, kelnerki i łaziebnej lub bez. No i przydało się zwłaszcza, że co by nie mówić czekało ich spotkanie z szefową całej tej imprezy na jaką się zaciągnęli czyli zapowiadała się wolna noc ale po spotkaniu biznesowym. W końcu granatowa furgonetka zatrzymała się przed głównym wejściem do hotelu “Hamilton”. Mniej więcej w tym samym miejscu skąd cały konwój wyruszał wczoraj rano. Minęło półtorej doby a znaleźli się tutaj ponownie. Tylko w całkiem innym składzie i celu. Przybycie nowych gości do hotelu było wydawało się być sporym zaskoczeniem dla coniektórych. Na pewno lady Amari i jej obstawa wydawała się nie spodziewać tego typu wizyty bo właśnie miała przerwę na ciastko z filiżanka czegoś do picia w swojej prywatnej niszy w hotelowej restauracji. - Milady pije teraz herbatę. Zapytam czy was przyjmie. - szambelan, niczym niezawodny cerber jako jeden z nielicznych nie okazał zdziwienia pojawieniem się gości. I sprawnie przejął nowo przybyłych zanim zdążyli dojść do stolika szlachcianki. Sama Amari siedziała chyba z tym samym mężczyzna jaki jej towarzyszył podczas aukcji mapy w ostatnią niedzielę. Alex cmoknął z tłumionej irytacji, George wyglądał jakby najchętniej to w ogóle tu nie przychodził. Zresztą Alex też odkąd zgadał się po drodze z młodym patyczakiem. Bo skoro George był miejscowy to pewnie wiedział gdzie można załatwić dobrą pukawkę nie? Dobra czyli na wojskowe triplety 5,56. No i z dość rozwleklej relacji młodego wyglądało, że 5,56 tak, triplety no w sumie rzadziej ale tak, no ale jedno i drugie w jednej spluwie to nie był częsty towar na ulicach. A jak już ktoś miał to kitrał dla siebie a nie na wymianę. To “troszkę” podniosło ciśnienie Runnerowi gdyż plan aby kupić nowy karabinek w mieście niebezpiecznie się zachwiał. Dlatego w “Hamiltonie” stał jak na szpilkach chcąc jak najszybciej ruszyć na poszukiwania nowej spluwy. Zwłaszcza, że dzień się kończył a rano pewnie nie powinni ruszyć z miasta dość wcześnie i mogło być różnie z tym załatwianiem spraw na mieście. Szefowa wszystkich Federatów i tych którzy zaciągnęli się pod jej sztandar jednak przerwała picie herbaty aby udzielić audiencji czwórce gości i pracowników. I to ledwo szambelan zdołał podejść do jej stolika a już wracał z powrotem aby oznajmić, że milady ich przyjmie. - Dobry wieczór. - szefowa skinęła kasztanowłosą głową w geście przywitania. - Z czym przychodzicie? Co się stało? - zapytała już całkiem spokojnie i pierwszy odruch zaskoczenia jaki okazała na widok czwórki gości już zniknął jakby go nigdy nie było. Znów była opanowaną, dumną szlachcianką na wieczornej herbatce. George miał minę jakby starał się udawać, że go tu w ogóle nie ma. Alex przeciwnie. Jakby aż świerzbiło aby coś wygarnąć po runnerowemu ale spojrzeniem dał znać, że za ich dwójkę to oddaje pałeczkę Ves skoro ugadali się, że ma gadać z ich wspólną szefową. Cała ta audiencja, obstawa Federatki i oprawa niecierpliwiła go i irytowała co, jak zwykle, maskował dość słabo.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
17-05-2019, 22:06 | #89 |
Reputacja: 1 | Lekko utykając jeszcze Marcus dotarł wraz z Vesną na spotkanie.Teraz skupić się należało na szlachciance, z którą przyszli porozmawiać. - Typowe opóźnienia, których nie da się przewidzieć ani uwzględnić w planach. Musieliśmy opóźnić całą drogę przez tubylców z wioski po porwaniu i teraz “dyplomatycznie” musimy im pomóc by wypuścili naszych ludzi. - Marcus odezwał się pierwszy, w typowy dla siebie sposób, nie owijając w bawełnę. Słowo dyplomatycznie wypowiedział z ironią czy też niechęcią, co też mogło wskazywać że nie podobał mu się ten sposób załatwienia sprawy. - W tej chwili dostarczamy list od szefa oraz zabitych w akcji. Stojąca obok niego panna Holden skłoniła głowę przy wejściu, jak nakazywała kurtuazja i cała otoczka potocznie zwana etykietą. Przywołała na twarz miły uśmiech, który nic przecież nie kosztował. Odchrząknęła i wystąpiła krok do przodu, sięgając do kieszeni. - Wybacz proszę milady, że niepokoimy cię i przerywamy odpoczynek, jednak proszę nam wierzyć… nie zrobilibyśmy tego, gdyby nie było innej możliwości. Jak Buźka zdążył wyłożyć, wyprawa odrobinę się skomplikowała. Pozwoli pani, milady, że wręczę jej list od monsiuer van Urka, który opisał całe zajście - wyjęła kopertę i po kolejnym kroku, wyciągnęła przesyłkę w stronę Federatki. Federatka lekko uniosła brwi gdy Marcus się odezwał. Najwidoczniej oczekiwała na dalsze wyjaśnienia słów które już padły. Gdy wtrąciła się Vesna skierowała uwagę na nią. Spojrzała na kopertę w jej dłoni i kamerdyner który jej towarzyszył w lot pojął niemą aluzję. Podszedł do Vesny i wyciągnął dłoń po kopertę. Gdy ją otrzymał wrócił do stolika i oddał ją adresatce. Ta sięgnęła po całkiem przyzwoicie wyglądający sztylet który wyglądał i gustownie ale i nie zatracał swoich praktycznych funkcji. I tym ozdobnym sztyletem otworzyła kopertę następnie znów chowając ozdobne i praktyczne narzędzie do pochwy. - Jakich zabitych w akcji? Ilu? Kto? - nie było pewne czy Amari i kamerdyner jakoś niemo się porozumieli czy też mieli już tak opracowane schematy, że on teraz przejął rozmowę gdy jego pani czytała list. - Dwóch zabitych, jeden ciężko ranny. Ci dwaj to ludzie zwerbowani tutaj, w Nice City. Ranny został ochroniarz… albo kierowca pana von Urka. - Vesna odpowiedziała spokojnie - Niestety co do imion nie jestem pewna. Rozdzieliliśmy się już na początku trasy, padł jeden z wozów. Z Alexem zostaliśmy przy nim aby dokonać koniecznych napraw, podczas gdy reszta kolumny ruszyła do Espanioli. Tam się spotkaliśmy wieczorem, tuż przed całą tą niefortunną akcją. Z tego co mi wiadomo miejscowi z buszu… pożyczyli sobie jeden samochód ze sprzętem. Ludzie pana von Urka ich namierzyli. To niewielka osada ukryta w głębi dżungli. Wyalienowana, praktycznie odcięta od cywilizacji… w takim znaczeniu tego słowa, jakie powszechnie uważa się teraz za normę - westchnęła prawie niezauważalnie - Doszło do walki, lecz nie między nami. Nie między ludźmi. Dojechaliśmy tam akurat gdy osadę atakowało stado zdziczałych psowatych. Duże, szybkie i zwinne… liczne - skrzywiła się - Zrobiło się gorąco. My byliśmy na zewnątrz, nie mieliśmy się gdzie schronić, więc Alex staranował bramę, gdy go o to poprosiłam. Zrobił wyrwę w obronie, przez którą dostaliśmy się do środka. Dalej - przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech - Była rzeź, najbardziej oberwali miejscowi. Dużo trupów, dużo rannych, niemniej udało się dzięki współpracy, wspólnymi siłami dotrwać do świtu z bilansem dwóch zabitych i paru rannych z naszej strony. Burmistrz… czy jak zwać jegomościa dowodzącego tamtą wioską… sołtys… w Nieważne - machnęła zbywająco dłonią - Powiedział, że odda nam sprzęt, jeśli pomożemy im pozbyć się tych kreatur, dzikunów. Tak je nazywają. Niemniej chodzi o to, by odnaleźć ich gniazda, legowiska i je wypalić. Przetrzebić stado. Mogę zrobić bomby, nie ma w tym problemu. Jeśli dostanę półprodukty. Tutaj, w mieście, nie powinno to stanowić żadnego kłopotu. Dodatkowo… rozmawiałam z jedną z miejscowych kobiet, Lee. To zielarka, znachorka. Ktoś kto bardzo by się nam przydał w dalszej podróży. Sołtys jest gotów ją puścić, lecz chce zastawu. Leczyła człowieka który wrócił z bagien i mówił o czołgu. Stracił rękę - spojrzała na Federatkę znacząco - Zna rośliny z bagien i ich właściwości, mówiła też o mgle znad rzeki. Być może sama okolica wraku jest toksyczna. Przydałoby się zaopatrzyć w maski i ciężkie, gumowe płaszcze. Profilaktycznie… ale to jedynie sugestia - kiwnęła na koniec głową. - Cóż, jeśli chodzi o moje zdanie co do całej sytuacji, to nie byłoby problemu gdyby nie porwali naszych ludzi oraz sprzętu. Z tego co się zorientowałem brak współpracy z ich strony i wyjaśnień spowodował te wszystkie straty. W tej chwili zaś nas obwiniają za całe zamieszanie które zapoczątkowali i mamy za nich rozgromić legowisko bestii. - Marcus miał inne zdanie i podejście do całego tematu. I nie miał zbyt pochlebnych myśli o tubylcach. - Skoro jednak von Urk zgodził się na drogę dyplomatyczną i uległą wobec tubylców to nie mamy już innego wyjścia jak wypełnić to zadanie. Według mnie w takiej sytuacji potrzebna jest spora siła ognia przeciw bestiom. Są szybkie i twarde, przez co trudne do zabicia. Wspomniane bomby, ogień sam w sobie powinny być przeciw nim skuteczne. Myślę że również środki silnie podrażniające ośrodki węchu sprawdziłyby się przeciw dzikunom. Skoro mają wyczulone zmysły, to wykorzystałbym ich najsilniejszą cechę przeciw nim. - Ochroniarz pana van Urka jest ranny?! I dopiero teraz mówicie?! Dajcie go tutaj natychmiast! - kamerdyner czyli starszy już wiekiem pan z ładnie zaokrąglonym brzuszkiem i jeszcze ładniejszym, kostiumie przyjmował spokojnie relacje z wyprawy od obojga pracowników dopóki nie padła informacja o rannym ochroniarzu szefa wysłanej w dżunglę karawany. - Dobra, to ja pójdę. Ktoś mi pomoże? - Alex dziwnie chętnie zaoferował się do pomocy zupełnie jakby znalazł pretekst, żeby znaleźć się gdzie indziej. Kamerdyner machnął ręką w stronę widocznego baru i barman zareagował od razu. Krzyknął coś na zaplecze i zaraz na salę wyszło dwóch kucharzy czy kogoś takiego z obsługi i nawigując za pomocą gestów i półsłówek przeszli przez bar i podeszli do Runnera. Ten machnął głową i poprowadził ich na zewnątrz do zaparkowanego wozu. - A tobie młody człowieku radzę się zwracać per “pan van Urk”. To jest poprawna forma dla kogoś o takiej pozycji. - sapnął kamerdyner w stronę Marcusa gdy widać nie mógł przeboleć takiego uchybienia w protokole. Odwrócił się do tyłu aby zerknąć na szefową ale ta nadal była skoncentrowana na treści otrzymanego listu. Ledwie skinęła dłonią jakby dając znak aby kontynuował. Niezbyt jednak miał co bo do halu wrócili ci dwaj pracownicy lokalu dźwigając między sobą ciężko rannego ochroniarza Federaty. Wtedy Federatka złożyła list, schowała szybko do koperty a kopertę przekazała kamerdynerowi. Sama minęła dwójkę pracowników i zatrzymała się przed trójką jaka właśnie weszła. - Elias? - zapytała ciężko rannego mężczyznę który chyba niezbyt ogarniał co się dookoła dzieje. Jak na poziom wyrafinowania jaki reprezentowała dotąd szefowa wydawała się mówić zaskakująco miękko i troskliwie. - Elias, nic się nie bój. Tjime napisał wszystko w liście. Świetnie się spisałeś. Oboje jesteśmy z ciebie bardzo zadowoleni. Nie ominie cię nagroda. - powiedziała cicho do ledwo przytomnego mężczyzny. Ten trochę jakby się uśmiechnął ale nawet nie było wiadomo czy to przez przypadek czy jednak wyłapał, że się mówi do niego i co. - Zanieście go do pokoju na górze. - rozkazała pomocnikom i ci skinęli głowami i ruszyli ku schodom prowadzącym na piętro. - Dobrze. - skoro mieli załatwioną jedną sprawę Federatka wróciła do roli profesjonalnej szefowej. Popatrzyła na swoich gości i pracowników jakby widziała ich po raz pierwszy. - Macie jeszcze dwóch zabitych. Prawda? - zapytała patrząc na Marcusa i Vesnę a potem na stojącego w drzwiach wyjściowych Alexa. Ten pokiwał głową, pokazał dwa palce a potem kciukiem za drzwi. - Dobrze, podjedź od zaplecza. Trzeba wypakować ciała. Ralf, zajmij się tym. - zwróciła się płynnie rozdzielając zadania pomiędzy obydwu mężczyzn. Kamerdyner skinął głową i ruszył ku barmanowi a co dziwne Alex też skinął głową tylko wyszedł na zewnątrz pewnie do swojej gabloty. - Teraz wy. - Amari zwróciła się do ostatniej jeszcze nie rozdysponowanej dwójki. Minęła ich z powrotem i znów stanęła przy stoliku przy jakim ją zastali. Tylko nie siadła przy nim tylko odwróciła się do nich frontem aby się rozmówić na swobodnie. - Tjime wyraża się o was z uznaniem. Mówi, że jak na razie to się na was nie zawiódł ani razu. Bardzo mnie to cieszy. Doceniam lojalnych i solidnych pracowników. Mam nadzieję, że na koniec współpracy to wrażenie się tylko pogłębi. - szefowa zaczęła od tego co pewnie było w liście. Mówiła z uznaniem ale jednocześnie i tak szło się czuć jak na odprawie u jakiegoś generała. Nie brakowało jej pewności siebie ani nie dało się wyczuć wahania w gestach, słowach czy grymasie twarzy. - Macie bardzo ciekawe pomysły. Aby nie uleciały wam z głowy proszę abyście napisali co waszym zdaniem można by zrobić aby zwiększyć nasze szanse. Listę rzeczy jakie mogą się przydać. Ralf wam w tym pomoże. - wskazała na bar gdzie kamerdyner właśnie znikał na zapleczu wciąż rozmawiając z barmanem. Sądząc z gestów i mimiki to barman wyrażał gorącą chęć współpracy. A z tego co było słychać na zewnątrz Alex pewnie właśnie odjeżdżał z parkingu przed lokalem aby zajechać od zaplecza. - Czy oprócz tego jest jeszcze coś co powinnam wiedzieć? - spojrzenie Federatki wróciło z powrotem do dwójki pracowników i czekała dając im szansę się wypowiedzieć. * Marcus zmrużył tylko oczy lekko na słowa kamerdynera. Niewiele sobie jednak z tego robił, niewiele go obchodziłą opinia osobnika który nie odpowiadał za jego wypłatę. Teraz znów spojrzał na Federatkę, zastanawiając się co może im się przydać. - Amunicja, maski, ubrania ochronne, gaz pieprzony. To chyba nasze jedyne potrzeby. - Buźka wzruszył ramionami i spojrzał na Vesnę. Nic nie przychodziło mu do głowy innego w tej chwili. - Fe2O3 i Al... albo KMnO4 i Al... saletra, pył magnezowy, siarka - panna Holden zmrużyła oczy, wodząc spojrzeniem po suficie przez dłuższą chwilę, aż potrząsnęła głową i wróciła do szlachcianki uwagą - Zrobię listę. Te stwory polują nocą - wzruszyła ramionami, zmieniając wątek w jednej chwili - Milady, czy w waszym zaopatrzeniu znalazłby się karabin samopowtarzalny na 5.56? Chodzi o tę dziewczynę o której wspominałam. Bardzo przydałaby się nam w dalszej drodze. Kwestia zastawu za nią, broni - popatrzyła spokojnie na Federatkę - Mam też osobne pytanie, niezwiązane z wyprawą. Czy wielkim nietaktem będzie, jeśli poproszę o krótką rozmowę z Nemesisem? Lekko zmrużone brwi Federatki sprawiały wrażenie, że takich odpowiedzi się chyba jednak nie spodziewała. Przyjęła je jednak z typowo arystokratycznym spokojem i taktem. - Dobrze, tym zajmie się Ralf. Przekażcie jemu co wam potrzebne. - Amari wskazała dłonią jakby nie była zainteresowana detalami zamówienia o które przecież już nie pytała. Ralfa było widać kawałek w przejściu. Dokładniej kawałek jego eleganckiego surduta. Pewnie nadal z kimś rozmawiał na zapleczu. Na koniec zwróciła uwagę na Vesnę. - Rozmowę z Nemezisem? - zapytała jakby sprawdzając czy mówią o tym samym. - Właściwie to prosiłabym cię abyś została tutaj na chwilę. - wskazała na miejsce przy sobie jakby właśnie zezwalała ciemnowłosej podejść we wskazane miejsce i niejako oznaczało to zakończenie rozmowy z Marcusem. Buźka skinął głową i ruszył do wyjścia skoro sprawa została załatwiona pozytywnie jak mu się wydawało. Spojrzał na Vesnę, która miała jeszcze zostać ale nic nie rzekł. Pewnie jakieś kobiece sprawy, zatem mało go to obchodziło. Uznał jednak, że poczekanie na towarzyszkę będzie dobrym pomysłem, gdy już skończą gadać. Po drodze wedle słów Federatki miał zamiar przekazać informacje o zamówieniu Ralfowi, który czaił się za rogiem. Niech będzie przydatny a nie tylko marudzący w stosunku do tych, którzy odwalają brudną robotę. Technik odczekała aż zamkną się drzwi i z tą sama uprzejmą miną wpatrywała się w Amari, czekając aż wyłoży o co chodzi. Mogła pomyśleć że shultzówna chce skorzystać z jego usług zawodowych. Byłoby to prościej wyjaśnić niż to, o czym naprawdę chciała z nim porozmawiać. “Buźka” podszedł do baru za jakim było widać plecy rozmawiającego szambelana. Ten widocznie coś ustalał z kimś czy wydawał komuś instrukcje sądząc z tego co dochodziło do jego uszu. Ale i tak skończył prędzej niż pozostawione za plecami kobiety. Wyłonił się z powrotem wracając do sali głównej i spróbował zorientować się jakie zmiany zaszły podczas jego nieobecności. - Tak. Teraz ty. - kamerdyner skinął głową w stronę Marcusa i sięgnął po jakiś notatnik i ołówek leżący na barze. Wyrwał z niego kartkę i podał ten zestaw Marcusowi. - Zrób listę tych rzeczy o jakich mówiłeś. - poinstruował. - Amunicja do strzelby, 9mm, 5.56mm, maski przeciwgazowe, ubrania ochronne na bagna, gaz pieprzowy lub coś w tym stylu, granaty łzawiące ewentualnie też by były dobre. - zaczął wymieniać listę wyszczególniając jaki kaliber im brakuje. On sam nie potrafił za bardzo pisać i nikt go tego nie nauczył do tej pory. Jedynie czytać jako tako ogarniał, dlatego też nie wziął kartki a jedynie dyktował co potrzebowali. Tak według Marcusa powinno pójść szybciej. Następnie miał w planach uiścić opłatę za posiłek oraz wygodną kąpiel w miłym towarzystwie. W końcu należało mu się trochę przyjemności od czasu do czasu, zwłaszcza po dobrze wykonywanej pracy. - Z chęcią skorzystam z uroków tego baru, które serwujecie. Ta kąpiel w miłym towarzystwie byłaby najlepszym wyborem. - rzekł do barmanki uśmiechając się znacząco. Skoro Vesna już tutaj tak dobrze się rozgościła to samemu też miał zamiar skorzystać.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
17-05-2019, 23:52 | #90 |
Reputacja: 1 | - Mówiłaś, że spotkałaś w tej wiosce dziewczynę która zajmowała się jakimś rannym mężczyzną bez ręki. - Federatka nie zwlekała. Ledwo zostały same nie licząc towarzystwa tego milczącego mężczyzny który wciąż siedział przy stoliku i mniej lub bardziej widocznych ochroniarzy rozstawionych w okolicy stolika a przeszła do rzeczy.
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |