Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-04-2019, 16:45   #81
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Wybuchy i odgłosy strzałów wskazywały na jedno. Bestie zaczęły rozwałkę w drugim budynku, do którego oni sami pragnęli się dostać. Dostanie się tam było jak pakowanie się w sam środek jeszcze większego gówna niż teraz. Zwłaszcza że hałas przyciągał dzikuny, a jednego mieli znów na karku.
- Strzelajcie gdy będzie bliżej i spokojnie. Musi przystanąć by skoczyć, co da nam szansę. - rzekł do ekipy obracając się ze strzelbą w kierunku nadciągającego zagrożenia. - Rachel, otwieraj drzwi, a my usuniemy bestię. - dodał celując w stronę dzikuna. Łatwiej powiedzieć choć trudniej zrobić. On chciał się wstrzymać z oddaniem strzału do chwili gdy zwierzę będzie już niemal przy nich na odległości prawie szczęk. Dopiero wtedy miał zamiar władować z bliska w nią pociski z broni.

Ricardo szybko przekazał klucz kobiecie. Ona zaś zaczęła w pośpiechu gmerać przy zamku aby go otworzyć. Pozostała trójka ustawiła się plecami do jej pleców i wycelowała przed siebie w kierunku korytarza. Wszystko rozegarało się w kilka przyśpieszonych oddechów. Majaczący w ciemnościach ciemny kształt jaki pędził ku nim błyskawicznie przekształcił się w stwora z rozwartą zaślinioną szczęką i złośliwym spojrzeniem. Trzy lufy huknęły jednocześnie wypluwając z siebie ładunek różnego ołowiu. Ciężki pocisk Magnum z Winchestera, solidny i mocny pocisk pełnowymiarowego karabinu ze sztucera i wiązkę śrucin ze strzelby która na takim krótkim dystansie, gdy śrut wciąż jeszcze stanowił zwartą elipsę miała morderczą moc obalającą. Trafili! Może ktoś, może wszyscy ale na pewno trafili! Bestia zdążyła tylko zawyć gdy wywinęła kozła i przefikała się po podłodze zatrzymując się zaledwie o krok od trójki strzelców. I drzwi! Dziewczynie udało się je otworzyć i nie czekając na wynik strzelania wykuśtykała na zewnątrz kierując się do tych naprzeciwko, w drugiej stronie budynku! W te kilka chwil zdołała przebyć kilka z kilkunastu kroków jakie dzieliły jedne drzwi od drugich.

- Dalej, wynosimy się stąd skoro już mamy drogę wolną. - rzekł do reszty gdy bestia padła. Wyjątkowo im się poszczęściło i dzikun zdechł nim zdążył zrobić cokolwiek poza bieganiem. Może w końcu los dawał im szansę. Przemieścił się przez otwarte drzwi, by dołączyć do dziewczyny i by pomóc jej się ruszać. Oczami przebiegał w po okolicy rozglądając się za kolejnymi zagrożeniami. - Jesteś pewna że te drugie drzwi będą otwarte?

- Nie wiem! - odkrzyknęła kuśtykająca tubylec próbując dostać się do drzwi wejściowych w drugim budynku. Do drugich drzwi brakowało z góra dwa tuziny kroków. Wybiegli za kobietą ale nie byli aż tak poranieni jak ona więc dość szybko ją dogonili. Ricardo i Zimm dobiegali już do drzwi na ostatnich krokach, druga para była ledwo ze trzy kroki za nimi gdy z boku, kątem oka, dostrzegli jak jedna z bestii zainteresowała się nimi i runęła prosto na nich. Brakowało jej z kilkanaście ludzkich kroków aby dopaść kogoś z ich czwórki.

Marcus zaklął wściekle widząc jak ich szczęście nagle diabli biorą. Puścił dziewczynę i obrócił się w kierunku bestii, odruchowo wycelowując jednocześnie ze strzelby.
- Kurwa czy one się kiedyś skończą? Osłona! - warknął w kierunku “kumpli” mając nadzieję że dadzą mu wsparcie. Bestia dopadła by ich gdyby byli już przy drzwiach, skaczą na plecy i to on do spółki z dziewczyną byli by pierwszym celem do pożarcia. Wiedział że w strzelbie zostały mu ostatnie naboje, zatem czekał do ostatniej chwili by wpakować z najbliższej odległości nadciągającego dzikuna ładunek śrutu.

- O kurwa, biegnie tu! - któryś z chłopaków też dojrzał nadbiegającego stwora. Obaj zatrzymali się tuż przed zamkniętymi drzwiami drugiego budynku i unieśli broń próbując trafić stwora. Obaj postawili raczej na gęstość ognia niż dokładność. Marcus przeciwnie. Ale efekt był podobny, oni zdążyli wystrzelić, przeryglować i znów wystrzelić a on strzelił raz gdy stwór był już ledwo kilka kroków od niego. Ale pudło! Śrut rozbryzgał mokre błoto tuż przy łapie stwora no ale raczej główna chmura śrutu go ominęła! Bestia z warkotem wbiła się w dziewczynę która akurat zdołała dokuśtykać do drzwi i próbowała dostać się do środka. Nie zdążyła. Bestia z impetem skoczyła na nią przewalając ją na mokrą po deszczu ziemię. Dziewczyna krzyknęła ze strachu próbując zasłonić się swoją lagą a bestia warczała do tego próbując rozszarpać powalonego dwunoga.

Bestia minęła go i znów spadła na swoją ofiarę. Najsłabsze w stadzie zawsze pierwsze padają łupem drapieżników a ten działał instynktownie. Marcus przełamując ból doskoczył z boku by kopnąć w tułów zwierzęcia a potem władować w niego ładunek śrutu. Załatwienie tego dzikuna było konieczne, jeśli mieli mieć spokój przez kolejne chwile oraz żywego przewodnika…
- Wykończcie go! - rzucił do reszty. Obiecał sobie, że gdy już będzie po wszystkim to tutejsi dostaną swoją nauczkę za okradanie go ze sprzętu. Gdyby miał swój karabin nie było by tyle problemów w tej chwili.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 19-04-2019, 18:45   #82
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 22 - IX.01; przedpołudnie

IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli




Vesna; piętro; blokowane okna



Federata sprawnie zorganizował wszyskim pracę pod kierunkiem swojego eksperta. Ona miała pomysł on talenty organizacyjne a miejscowi świadomość pomieszczenia i własne ręce. W efekcie przy rozbitym oknie zaczęła z wolna kształtować się zawalidroga w postaci rumowiska krzeseł, szafek i stołów. Ludzie zalepiali tą drogę czym się tylko dało i nawet jak to wszystko się chwiało i bez trwałego mocowania czymkolwiek nie było stabilne to już samą swoją masą chaosu dykt, desek i nóg krzeseł czyniło przyzwoitą zawalidrogę. Może nie do nie rozwalenia dla tych silnych i szybkich dzikunów ale też pod nawet jedną czy dwoma lufami już była to przeszkoda znacznie trudniejsza do sforsowania niż to co tam było wcześniej. W tej chwili gdyby taki dzikun się wbił z impetem w okno najpierw musiałby rozwalić te rumowisko. Może by i rozwalił ale trochę czasu by pewnie mu to zajęło.

Gdy jeszcze pracowali przy oknach dwójkę karawaniarzy wywabiły głosy z korytarza. Wracali! Na szła ta sama dwójka jaka pierwsza schodziła schodami czyli Alex i Jehnsen. Runner miał powpychane za pas albo w kieszenie zapasowe magi do swojego karabinka więc widocznie udało mu się dostać do furgonetki. W jednym ręku niedbale trzymał ten karabinek a w drugiej worek gdzie w samochodzie trzymali jedzenie na drogę. Szczerzył się jak do Ves jakby miała mu wręczyć złotą kartę do tankowania u Raidersów*. I był cały!

Powitanie drugiej pary było mniej radosne. - Gdzie byliście?! Zostawiliście nas tam na dole! - Johansen wypluł z siebie ze złością celując palcem w szefa karawaniarzy który miał poprowadzić z połowę grupki szturmowej zaraz za pierwszą parą na parter. A nie poprowadził. - Proszę tu spojrzeć. - van Urk nie tłumaczył się słowami tylko ustąpił miejsca szefowi miejscowych aby ten sam mógł ocenić jak wygląda zaatakowana przez dzikuny klasa. Widok wyjaśnił Johannesowi więcej niż słowa bo gdy się odezwał to już z tylko cieniem irytacji w głosie i jakoś napięcie między tymi dwoma i ich grupami jakoś się rozładowało pod ciężarem strachu i radości.

Niespodziewany atak dzikunów na piętro, dwie zagryzione i jedna prawie ofiary. Do tego dwóch czy trzej zbrojnych rannych w walce z nimi. Takie mieli straty na piętrze. Powód do radości był taki, że dzikuny nie rozlały się po kolejnych korytarzach i salach no i zostały zabite a barykada wsparta strażnikami zapobiegnie powtórce. Johansenowi też wyraźnie kamień spadł z serca gdy zobaczył, że ranni zostali opatrzeni a przegląd pozostałych sal zdradził, że gdzie indziej stwory się nie dostały.

Bilansem wypadu na dół było odzyskanie trzech osób którym udało się zamknąć w małym gabinecie ten zaś był na tyle blisko schodów, że pół tuzinowi zbrojnych pod wodzą Johansena udało się tam dostać, uwolnić ich i zabrać ze sobą. - Bo mieliśmy nasze bomby. - Alex jak zwykle nie zgapił okazji aby podkreślić swoje zasługi i zalety. Właściwie Vesny no czyli w jego mniemaniu też jego. No ale chyba tak. Z relacji parterowej wyprawy wynikało, że huk, gaz i eksplozje pozwoliły utrzymać bestie na dystans i tylko dlatego tak mała grupka, o połowę mniejsza niż planowali wcześniej, zdołała cało zejść na dół, zrobić swoje i wrócić. Kto wie czego by dokonali jakby byli w pierwotnym składzie. W zamieszaniu, strzelaninie, walkach i wybuchach nie byli pewni czy ktoś jeszcze nie został tam na dole.

Niespodzianką było powrót czwórki z drugiego budynku. Z czego było trzech karawaniarzy jakich ostatni raz widzieli się z van Urkiem jeszcze w dzień w Espanioli a obsadą detroidzkiej furgonetki jeszcze dłużej. Przybyli wraz jedną z miejscowych kobiet. Cała czwórka była mniej lub bardziej poszarpana przez dzikuny, dziewczyna wręcz słaniała się na nogach. Na szczęście strażnikom na dachu szkoły udało im się ich wciągnąć na górę, poza zasięg szczęk i pazurów. Stamtąd przeszli po dachu z na piętro opanowane przez ludzi. Każdy z tej czwórki wymagał porządnego opatrunku bo to czym załatali pobieżnie swoje rany to była czysta improwizacja w gorączce walki.


---


*Raidersi - grupa z Detroit jaka przejęła jedyną działajacą rafinerię w mieście i jest głównym dostarczycielem paliwa a mieście.




Marcus; grunt; drzwi wejściowe


Stwór który dopadł dziewczynę tubylców szarpał nią jak szmacianą lalką. Marcus kopnął stwora aby zepchnąć go z atakowanej kobiety ale przy masie i sile zwierzęcia efekt był właściwie żaden. Zaraz potem wypalił ze strzelby ale trafił ponad skaczącym grzbietem szarpiącego się zwierzęcia rozbryzgując błoto i fragmenty cegieł ze ściany. Zimm i Ricardo też strzelali ze swoich spluw ale nie mogli się wstrzelić. Niespodziewanie jednak niebiosa przyszły im z pomocą. Na dachu pojawiła się jakaś sylwetka która otworzyła ogień do stwora szarpiącego słabnącą dziewczynę. Stwór zawył gdy ołów przeszył mu trzewia ale to było za mało aby zrezygnował ze swojej ofiary której krwi już spróbował więc nie rezygnował.

Walki, strzały i krzyki pod zamkniętymi drzwiami zwabiały kolejnych uczestników. Wewnątrz budynku też chyba trwała jakaś walka bo słychać było jakieś wybuchy, wystrzały i krzyki. Ale pod drzwiami ludzie zdobywali przewagę nad stworem. Z dachu do stwora strzelała kolejna sylwetka dołączając do trójki która już strzelała do niego z czego się dało na błotnistej ziemi. Wreszcie udało się! Stwór zawył po raz ostatni i spróbował uciec w beznadziejnej próbie zachowania żywota ale zdołał tylko odwlec się kilka kroków nim padł na błotnistą ziemię. Uwolniona i zakrwawiona ciemnowłosa dziewczyna zaczęła łapać się ściany i czego się dało aby podnieść się na nogi.

Pozostała trójka nie mogła jej pomóc bo mieli inne zajęcie. Namierzył ich kolejny stwór i rzucił się na nich z szarżą. Zdołał dopaść do młodego Latynosa. Impet szarży rzucił nim o ścianę zdołał jednak w ostatniej chwili zablokować paszczę stwora swoim karabinem. Jednak na dole i na górze zebrało się już z pół tuzina bez przerwy strzelających luf różnego kalibru co pozwoliło na takie zagęszczenie ognia, że stwór nie zdążył dokończyć dzieła i padł rozstrzelany tym różnorodnym ołowiem. Oberwał z bliska i skumulowaną wiązką śrutu ze strzelby Marcusa, i z karabinowych pocisków Zimma i tych z dachu.

- Dawaj rękę! Na górę! - dwóch z miejscowych zeskoczyło z dachu na daszek jaki łączył oba budynki i schyliło się aby pomóc czwórce na ziemi dostać się na ten poziom. Po kolei wciągali całą czwórkę gdy pozostali pilnowali lufami obie strony podejść. Gdy ktoś pomagał z góry to nawet nie było to takie trudne. W parę chwil cała czwórka znalazła się na daszku łącznika. Jeszcze jedną chwilę później na dachu głównego budynku na względnie bezpiecznej przestrzeni. Potem miejscowi zaprowadzili ich do zejścia na dół. Okazało się, że ci co ocaleli z ludzi schronili się na piętrze głównego budynku. Tam spotkali mniej lub bardziej znajome twarze z karawany oraz została im udzielona pomoc medyczna. Ta dziewczyna z błękitnej furgonetki i jakaś obca szatynka razem opatrywały całą czwórkę. Mogli wreszcie odsapnąć na względnie bezpiecznym gruncie.




IX.01; przedpołudnie; gorąco, pogodnie, zarośnięta wioska na pd od Espanoli




Wszyscy



Pobojowisko. Albo po oblężeniu. O ile w nocy była groźnie i panowała atmosfera oblężonej twierdzy która może paść w każdej chwili to wraz ze zbliżaniem się świtu rozpaczliwe nadzieje rosły. “A może się uda?”. Zapewne mało kto mógł spać gdy w każdej chwili stwory mogły wedrzeć się do tych ostatnich przyczółków ludzi a od czasu do czasu strzelano z dachu lub z okien. Z drugiej strony przedłużająca się nerwowa niepewność rodziła znużenie. Z wodą, jedzeniem i amunicją też nie było różowo. Wszystkim wszystko się kończyło. Gdyby to oblężenie miało potrwać to lus ludzi zapowiadał się marnie.

Ale najpierw niebo z czerni przeszło w granat. Potem granat się zaróżowił. Wreszcie pokazały się pierwsze promienie Słońca. Niedługo potem nad zarośniętą dżunglą wioskę spłynął potężny żar tropikalnego dnia. Wraz z dniem sprawdziły się przypuszczenia tubylców i okazało się, że dzikunów widać coraz mniej, coraz częściej widać było jak czworonogi truchtają wilczym truchtem w stronę dżungli aż w końcu od jakiegoś czasu nie widzieli ani nie słyszeli żadnego.

Johansen zdecydował odczekać cały poranek tak na wszelki wypadek. Uznał, że nie warto ryzykować bez potrzeby i jeśli ktoś na dole przetrwał całą noc to godzina czy dwie czekania raczej nie zrobią mu różnicy. W końcu uznał, że “to już” i zbrojni z obu grup ruszyli na dół aby przeczesać posiadłość. Wybuchła jeszcze jedna czy dwie strzelaniny gdy okazało się, że jeden czy dwa stwory schowały się w ciemnych zakamarkach budynku. Jednak w dzień wydawały się niemrawe a może to były ranne w nocnych walkach. W każdym razie w dzień, w pojedynkę dla grupek przygotowanych i uzbrojonych ludzi, nie stanowiły takiego zagrożenia jak w nocy gdy buszowały tu całym stadem.

W całym szkolnym kompleksie odnaleziono jeszcze jakiś tuzin żywych osób. Właściwie wszystkim udało się w ostatniech chwili zamknąć na tyle solidnie, że stwory nie dały rady sforsować ich kryjówek bo albo były za wysoko albo drzwi były zbyt mocne albo było to w jakimś budynku. Sceny gdy cudem ocalali tubylcy witali się ze sobą mogły chwycić za serce. Gdyż każda ze stron przez całą noc obawiała się, że jest jedynymi ocalałymi. A to okazało się, że poszczególni bracia i siostry tej społeczności też przetrwali ten nocny pogrom.

Prawdziwą hekatombę czworonogów odkryto w psiarni jaką okazał się stojący nieco na uboczu budynek. Dwa gatunki czworonogów musiały walczyć tutaj ze sobą bez udziału dwunogów. Świadczyły o tym całe stosy ciał na podejściu do budynku i wewnątrz. Dzikuny sforsowały drzwi psiarni i dorwały prawie wszystkie psy jakich ludzie nie zdążyli wypuścić. Ludzie w dzień mogli tylko przechodzić nad kolejnymi rozszarpanymi kłami i pazurami truchłami. W nocy musiała się tu odbyć prawdziwa bitwa w mroku na te kły i pazury. Leśne stwory z zajadłością atakowały drzwi i ogrodzenie psich kojców chcąc dorwać się do psiej zawartości. Ale psy tubylców to nie były jakieś kundle tylko prawdziwe ogary wyhodowane i wytresowane do walki i polowań. Walkę miały we krwi i naturze. Nie sprzedawały tanio swojego psiego życia więc podłoga psiarni była usłana truchłami obydwu gatunków.

Właśnie w psiarni zdarzył się coś co tubylcy uznali prawie za cud. Na strychu najpierw usłyszeli szczekanie. Szczekanie a nie ujadanie. Całkiem radosne, psie szczekanie. Gdy po chwili zaskoczenia ruszyli w tym kierunku strych otworzyła im jakaś mała dziewczynka a wraz z nią ostatnie, dwa żywe psy ludzi i ocalały koszyk z całym miotem szczeniaków. Wzajemnej radości zdawało się nie mieć końca.


---



- Do roboty, mamy parę spraw do załatwienia! Musimy zdążyć przed zmierzchem! - Johansen nie dał zbyt wiele czasu do narzekania, radości czy lamentów. Zagnał ocalałych ludzi do pracy. Większość z nich naprawiała więc wyrwane przez samochody ogrodzenie i wyłamane drzwi. Pozostali, głównie starsi i podrostki pomagali jak mogli czyli albo porządkowali wnętrze budynku, gotowali wreszcie jakieś jedzenie albo opiekowali się rannymi.

- Sprawdźcie co z samochodami. - van Urk również ze swojej strony znalazł karawaniarzom zajęcie. Na początek Alex mógł wrócić za kierownicę furgonetki i wyjechać nią na zewnątrz. Przegląd ujawnił, że same samochody od ataków bestii za bardzo nie ucierpiały. W końcu samochody same w sobie raczej interesowały drapieżniki tyle samo co ściany budynków czy ogrodzenie. Pojazdy jednak nosiły slady przestrzelin jakie skolekcjonowały od początku ataków pewnie w większości w pierwszej fazie walk. Straty wśród ludzi były znaczne. Sam Federata nosił na sobie świeże opatrunki ale nadal był mobilny i decyzyjny. Jego kierowca i ochroniarz jednak był w tak poważnym stanie, że nie było wiadomo czy z tego wyjdzie. Obsada naprawianego wcześniej razem z Detroitczykami kombiaka też została mocno przerzedzona. George, patykowaty młodzik, został ranny ale jeszcze trzymał. Kierowca wyszedł bez szwanku za to jego kolega z jakim był na złomowisku po części zginął jeszcze na drodze na początku walk. Rano znaleźli jego poszarpane i nadgryzione ciało na drodze za ogrodzeniem. W furgonetce Hoffmana w jakiej początkowo jechał Marcus było podobnie. Sam Hoffman i jego nawigator którzy przybyli razem z główną częścią karawany wyszli z tej kabały tylko lekko ranni. Zimm który był przydzielony do grupy rozpoznawczej Marcusa podobnie. Sam Marcus też zresztą oberwał całkiem mocno i o bieganiu na razie mógł zapomnieć. Co najwyżej na zranionej nodze mógł truchtać. Zaś z pierwotnej obsady wozu brakowało Jaxa który zginął w nocy już wewnątrz budynku. No i nie wiadomo było co z pierwotną obsadą wozu z jakiej został tylko Ricardo. Młody Latynos trochę oberwał ale jeszcze trzymał się całkiem nieźle. Nie wiadomo było co z tymi co zostali przy samochodach w dżunglii. Ani Lemay’em i jego kolegą co zostali porwani jeszcze wcześniej.

Szef karawany więc zebrał swoich ludzi zdolnych do działania w jednej z pustych sal aby przedstawić sytuację. - Ta noc była trochę kłopotliwa ale nie zrażajmy się takimi przeszkodami. Cieszę się, że udało nam się ją przetrwać. I dziękuję wam za okazaną pomoc. Spisaliście się świetnie. - zaczął to małe, prywatne zebranie od czegoś pozytywnego. Przydało się bo mało kto przetrwał tą noc bez szwanku. Mieli rannych, poważnie rannych, zabitych i zaginionych. A chwilowy, wymuszony sytuacją ostatniej nocy sojusz z tubylcami wydawał się chwiać w posadach. Wróciły na wierzch sprawy jakie sprowadziły tutaj karawaniarzy. Napaść, porwanie i rabunek. Za to miejscowi obwiniali karawaniarzy o staranowanie ogrodzenia i drzwi przez co stwory wdarły się do środka więc wszelkie ofiary w ich mniemaniu spadały na obcych. Sytuacja znów więc zrobiła się nerwowa. Szef więc tak mówił jak i słuchał co kto ma do powiedzenia zanim ostatecznie rozmówi się z szefem tubylców. Ponieśli straty praktycznie przy pierwszym kontakcie z dżunglą. Potrzebowali nowych sił i uzupełnień. Ktoś miał jakieś pomysły?

Trzeba było też odwieźć bardzo ciężko rannego ochroniarza do jakiejś ostoi cywilizacji. Może do Espanioli, może gdzieś dalej. Pozostali którzy przeżyli nadal mogli utrzymać się na własnych nogach. Z nich najpoważniej wyglądały rany Marcusa i Georga ale póki nie trzeba było biegać czy skakać to jeszcze tragedii nie było. No i wrócić na drogę w dżungli aby sprawdzić co z dwójką która wysadziła grupkę rozpoznawczą i miała czekać na nich przy samochodach. Jeśli zostali tam na noc to ich los zapowiadał się marnie. No ale może nic im się nie stało albo wrócili do Espanioli. Dlatego wkrótce cała karawana zapewne ruszy do tej osady, także po to by odpocząć i uzupełnić zapasy.

- A może Nice City? Możemy z Ves zawieźć go do Nice City. Od Espanioli do Nice City droga nie jest taka zła. Jak pojedziemy dzisiaj to jutro możemy być z powrotem tutaj czy w tej drugiej dziurze. - do rozmowy niespodziewanie wtrącił się Runner proponując własne rozwiązanie. Federata uniósł brwi ze zdziwienia ale sądząc po minie pomysł przypadł mu do gustu.

- Świetnie! I zawieziecie list do lady Amari. A my wrócimy do Espanioli i rozprostujemy tam kości. - szef karawany zgodził się na takie rozwiązanie i nawet chyba mu się spodobało. Alex również był zadowolony z takiej opcji, puścił Vesnie oczko i uśmieszek jakby właśnie udał mu się jakiś szwindel. No ale to były dalsze kroki, na razie czekały ich jeszcze negocjacje z miejscowymi, zapewne w obecności tego mniej rannego policjanta z Espanioli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 25-04-2019, 02:24   #83
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=NQ4S9ydkMG4[/MEDIA]

Buźka i jedna Pirania

Gdy nastał ranek Buźka przysposobił sobie improwizowaną kulę, na której mógł się sprawniej poruszać nie nadwyrężając zbytnio rannej nogi. Odchodząc mrugnął do Rachel i pokuśtykał na spotkanie, które zorganizował szef karawany. Na miejscu mógł dostrzec jak spore straty ponieśli, a wszystko przez tubylców. Powiódł wzrokiem po obecnych, z których większość dopiero teraz widział pierwszy raz na oczy. Zbieranina była całkiem barwa.
- Nie sądzę aby tubylcy byli przychylni do zwrócenia nam skradzionego sprzętu i oddania porwanych. Zwłaszcza że przez ich opór doszło do naszych strat. Czy przy przeszukiwaniu budynków natknęliście się na ludzi ze zwiadu? - odezwał się z pytaniem usadawiając się na jednym ze stołów, by nie nadwyrężać zbytnio połatanej nogi.

Ze swojego miejsca na gangerowych kolanach, Vesna pokręciła powoli głową i westchnęła zmęczonym westchnieniem kogoś, kto najchętniej zległby w wyrze na czas dłużej nieokreślony.
- Nie dowiemy się, póki z nimi nie porozmawiamy… zarówno o porwaniach, jak i sprzęcie. Na razie po obu stronach doszło do sporych strat, my też im wbiliśmy niezłego klina. Jeśli mamy jakkolwiek wyjść na prostą bez następnej awantury, należy cały dalszy dialog rozegrać odpowiednio, bez krzyków i pokazywania palcami. Porozmawiam z ich szefem - wzruszyła ramionami - I tak jest nam winny parę wyjaśnień, a chyba nie działam na niego - uśmiechnęła się dość krzywo - stresogennie.

Marcus zaśmiał się lekko chrapliwie spoglądając na Vesnę.
- Jak na ciebie patrzę, to rzeczywiście. Trudno nazwać cię stresogenną. Raczej bym to określił przyjemną i rozpraszającą. - odparł zmierzywszy dziewczynę od stóp po głowę. Cóż, w przeciwieństwie do niej nie był oględnym osobnikiem, a raczej takim którego się nie chciało spotkać w uliczce. - Jednak jakby nie ich atak na szosie, to cały ten burdel by nie zaistniał. Zatem moim zdaniem niech zwrócą nam co zabrali, my zaś odjedziemy w spokoju skoro ocaliliśmy im tyłki.

Technik odpowiedziała smutną miną do kompletu z bezradnym rozłożeniem rąk, zakończonym objęciem Runnera za szyję i poprawieniu się na jego kolanach, niczym najniewinniejsza foczka po tej stronie Rzeki.

- Właśnie dlatego każda dama potrzebuje rycerza do obrony czci i majestatu, oraz dbania o bezpieczeństwo i najprostsze potrzeby… jak również te bardziej skomplikowane - wydęła usta, układając je w niewinny dzióbek i też spojrzała na rozmówcę uważnie, choć z uprzejmym zainteresowaniem.

- To nie takie proste, ocaliliśmy się wspólnie, współpracując z ludźmi Ryana. Może i cała chryja nie miałaby miejsca gdyby nie porwanie, ale oni stracili też sporo ludzi i psów przez zerwanie przez nas barykady. Możemy więc stwierdzić, że jedziemy na jednym wózku, zresztą jak mówiłam: roztrząsanie kto komu… serio musimy się w to bawić? - pokręciła głową - Zaczniemy inaczej, na spokojnie. My chcemy coś od nich, oni od nas. Nastał świt, lecz wciąż wypada współpracować dla wspólnego dobra. Znają ten teren, widzieli człowieka który szukał czołgu poprzednio - spojrzała na van Urka - Wiedzą o mgle znad rzeki. Trzeba wymienić informacje.

- Z tym się zgodzę. Dodatkowe informacje co do terenu się przydadzą. Wolałbym drugi raz nie wpaść na stado dzikunów. Albo czegoś gorszego. W końcu to tereny przy rzece zatem diabli wiedzą co tam może żyć. W najgorszym wypadku wylądujemy w nowym Kill One. -
tutaj Marcus uśmiechnął się znacząco. Był niewyróżniającym się pod względem wzrostu facetem, ale znoszone i przybrudzone ubranie skrywało dobrze zbudowaną sylwetkę. Jasne, krótkie włosy były w nieładzie po nocy, spoglądał wokół szarymi oczami. Sama twarz z niewielkim zarostem była zniekształcona, choć trudno było określić czy to z powodu blizn z dzieciństwa czy też taki już się urodził. - Twoja decyzja szefie co do sposobu rozmowy z tutejszymi.

- Ponieśliśmy spore straty. Nie wiadomo jeszcze co nas czeka w głębi dżungli. Tymczasem ci tutaj są właśnie tutejsi. Zastanawiam się czy możemy sobie zaufać na tyle aby wynająć ich do pomocy. Właściwie myślę, że o tym też będziemy o tym rozmawiać. I o innych sprawach.
- szef karawany pokiwał głową. Z początku mówił wolno ale w miarę jak myśli mu się klarowały głos nabierał tempa i pewności siebie. W końcu popatrzył na zebranych dookoła siebie twarzach. - Czy jest jeszcze coś, co ktoś chciałby powiedzieć zanim pójdę rozmawiać z Johansenem? - poczekał czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia w tej sprawie.

Panna Holden popatrzyła na pana Holdena, porozumiewając się spojrzeniami, a następnie wstała na własne nogi, powoli podchodząc do van Urka.
- Wstępnie… udało się wyciągnąć parę informacji od Lee, tej dziewczyny, która pomagała z rannymi. Miejscowi… powiedzmy, że mają dość specyficzny układ społeczności. Nie ma tu małżeństw, par, ani niczego w tym rodzaju. Prędzej… jedna grupa, stado - zaczęła dłonią robić niewielkie okręgi, dzięki czemu wspomagała myślenie - Podstawowa komórka społeczna. Jedna… dzięki czemu nie ma sierot, nie ma wdów. Zajmują się sobą i są dość negatywnie nastawieni do obcych, oraz szerszego świata. Znają jednak tutejszą okolicę, jak i okolicę rzeki, a co ciekawsze i bardziej przydatne - tutejsze zioła. - zrobiła krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu - Więc wstępnie ustaliliśmy wykupne dla Lee, zajmiemy się tym, aby z nami pojechała. Poza tym - ściszyła głos - Mają tu swego rodzaju rytuał, a kto weźmie w nim udział… cóż. Patrzą bardziej jak na swojaka. Z Alexem zgodziliśmy się wziąć w nim udział, dodatkowo mam przebadać tutejsze kobiety. Profilaktycznie i jako zadośćuczynienie za zniszczone drzwi - uśmiechnęła się połowicznie - Jeśli sobie pan życzy, chętnie przejdę się do Ryana razem z panem.

- Cóż to za rytuał jeśli można wiedzieć? -
odezwał się z zaciekawieniem Marcus. Ciągle jeszcze pamiętał i nosił ślady swojego “rytuału”, dlatego był ciekaw tutejszego.

- Szczegółami mogę podzielić się dopiero, gdy dostanę pozwolenie na rozprzestrzenianie informacji, a na razie pan Johannsen mi go nie udzielił - odpowiedziała z dyplomatycznym uśmiechem - Niemniej proszę się nie obawiać, to nic grożącego naszemu zdrowiu, bądź życiu.

- No dobrze. Mam nadzieję, że z Johansenem da się porozumieć w rozsądny sposób podobnie jak z tą waszą Lee. W takim razie, wybaczą państwo, na mnie już pora. Przygotujcie się do odjazdu. - szef skinął na koniec głową po czym odwrócił się i wyszedł z sali jaką chwilowo zajęli. Pozostali popatrzyli na puste już miejsce po nim, po sobie nawzajem i w końcu bez pośpiechu zaczęli wstawać ze swoich miejsc aby ruszyć w kierunku własnych samochodów.

- Nic grożącemu zdrowiu i życiu. To byłoby coś nowego, biorąc pod uwagę całą sytuację. Swoją drogą jakby szeryf wspomniał że jest droga do tej dziury, to nie musiałbym się przedzierać przez dżunglę. - westchnął i pomasował nogę w pobliżu opatrunku. Rana była dokuczliwa, choć znacznie mniej niż poprzednio. Zapewne skutek tutejszych ziół.

- Uwierz, też mieliśmy z Alexem inne plany na tę noc - Ves skrzywiła się dość smutno, zakładając ręce na piersi. Stanęła też obok tropiciela, trącając go barkiem - Dość sporo wiesz o tych porwanych. Powiesz co tu się do diabła stało? Dlaczego zawinęli naszych? Szczegóły? Pójdę pogadam z Lee i dowiemy się… co jest grane, ale muszę znać podstawowe fakty. Kto, co, jak, z kim i dlaczego.

- Zwinęli ich cicho, z pomocą strzałek usypiających z wozu, gdy ja sprawdzałem trasę podmytą przez ulewę. Dałem znać szefowi a ten zarządził akcję ratunkową. Wynik widzisz dookoła. Zabici i ranni. Sama osada wydaje mi się zbyt… izolacyjna.
- westchnął - Może to tylko moje podejrzenia, ale porwani mogli być potrzebni jako ofiary dla tych bestii z nocy. Jako obłaskawienie by osadnicy mogli żyć w spokoju. Ale mogę się mylić i równie dobrze mogli ich zjeść.

- Więc na razie nie jedz od nich mięsa… ale nim nawet nie częstują, za to owoce mają pierwsza klasa
- technik uśmiechnęła się, przybierając minę znawcy tematu. Zaraz jednak westchnęła ciężko, a jej mina zrobiła się ponura - Ciężko żyć w podobnie wysuniętej w dżunglę osadzie… ale z tego co mi wiadomo, jeśli spożywasz ludzkie mięso, zaczynasz cierpieć na zaburzenia nerwowe… trzęsawicę - prychnęła, kręcąc intensywnie głową aby pozbyć się podobnych obrazów w głowy - Porozmawiam z Lee, zobaczę co i jak. Dzięki za info… a w ogóle to Vesna - wyszczerzyła się wesoło, wyciągając dłoń do powitania - chyba jeszcze nie mieliśmy tej przyjemności, aby rozmawiać osobiście.

- Buźka. - odparł odpowiadając na jej uśmiech swoim, który jednak na jego twarzy dał wyraz dość… upiorny. Uścisnął wyciągniętą dłoń. - Co do ludzkiego mięsa to masz raczej niepełną wiedzę. Dokładniej to szaleństwo różnie się objawiające niż ta trzęsawica. - wydawał się być pewny tego co mówi, albo próbował ją nastraszyć. - A czy gdziekolwiek jest lekko? Lub przyjemnie? Nie spotkałem jeszcze takiego miejsca.

- Oczywiście, że moja wiedza na temat ludzkiego mięsa jest niepełna. Prędzej teoretyczna niż praktyczna. W końcu trzeba mieć jakiekolwiek standardy, nieprawdaż? Kulinarne również
- dziewczyna zaśmiała się pogodnie, bez obaw patrząc na pobliźnioną twarz rozmówcy - Preferuję drób i wołowinę, od święta ryby i oczywiście bekon w każdej postaci, a najlepiej dużo - zrobiła niewinną minę i tylko w jej oczach zalśniło coś jak ogromny głód - W takim razie nigdy nie byłeś w Det. Wspaniałe miasto, pełne fur, barów, dobrych knajp i oczywiście Ligi oraz Wyścigów. - tym razem westchnęła rozmarzona - Nie próbowałeś życia, jeśli nie jadłeś pączków z Baker Street.

- Pączki? Det? Raczej tam nie byłem. A co do fur, barów to Nowy York ma chyba to samo. Przynajmniej to pamiętam z krótkiego czasu z tego miasta. Większa dziura od Nice City, więcej ludzi, ale to samo bagno. Kamienne. Niezbyt mnie tubylcy lubili. -
wzruszył ramionami. Najwidoczniej niezbyt go przekonała do swojej wizji wspaniałych rzeczy.

- Proszę cię! - panna Holden fuknęła na niego ze złością - Sztywniaki z Nowego Yorku nie dorastają nam do pięt! Banda lizodupów pana superprezydenta… i fury kupują od nas - prychnęła z dumą, żeby po chwili się rozpogodzić - Następnym razem jak będziesz w Det idź na Baker Street. Zobaczysz że warto… polecasz coś z Nice City? Tam jeszcze nie zajechaliśmy - zerknęła przelotnie na Runnera - Poza tym bywa jedna złota zasada współżycia w społeczeństwach. Najróżniejszych - obdarzyła Buźkę promienistym uśmiechem - Jeśli wchodzisz do kogoś do domu, warto odłożyć ponurą maskę. Wtedy łatwiej się żyje.

- Trudno odłożyć moją twarz. Może dlatego mnie nie lubili. A co do Nice City, sama musisz ocenić. Dla mnie nie było tam nic interesującego, zwłaszcza że byłem tam jedynie chwilę.
- parsknął w odpowiedzi na jej słowa, jego twarz zawsze niemal odpychała rozmówców. Przerażała lub zniesmaczała. - A co do społeczeństw, to mnie interesuje czy mają dla mnie robotę i ile płacą za talenty zwiadowcy. A ja do tanich nie należę.

- W tych czasach społecznej i intelektualnej anarchii, gdy każdy sam siebie ustanawia nauczycielem i prawodawcą – społeczeństwo nie będzie zbudowane inaczej niż Bóg to uczynił. Społeczeństwo nie będzie zbudowane, o ile Kościół nie położy fundamentów i nie będzie kierował budową. Nie. Cywilizacji nie trzeba powtórnie odkrywać, nie trzeba budować nowego społeczeństwa na obłokach. To zostało już dokonane.
- technik pokiwała karkiem, odgarniając włosy za ucho - Powierzchowność jest tylko drobiazgiem, liczy się wnętrze. To jak się odnajdujemy w nowych warunkach. Lepiej poznając dane społeczeństwo, łatwiej potem podnieść cenę… za usługi. Lub założyć własną działalność - wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Jednego wsadziła między wargi, a paczkę wyciągnęła do Buźki - Mnie Nice City niezwykle się podobało. Mieli świetny festyn, klub nocy… rafinerię, burdel i dominy - odpaliła papierosa - Chcesz to następnym razem zabiorę cię ze sobą i pokażę… to samo miasto z innej perspektywy. Mniej ponurej.

- Robisz za kaznodzieję w wolnych chwilach? Bo nie wyglądasz, zresztą nieważne. Spotkałem ich mnóstwo i każdy bredził coś o zbawieniu, kościele boga czy bogów i tym podobne banialuki. A jak doszło co do czego to zamiast się modlić płacili ludziom za to, by ich bronili, gdzieś przeprowadzili lub sprzedali jakiś towar. -
wzruszył ramionami na jej słowa odnośnie kościoła i społeczeństwa sięgnął po fajkę i odpaliwszy zaciągnął się spokojnie. - Jeśli bóg uczynił to, co w tej chwili jest z tym światem, to szczerze ci powiem spierdolił sprawę. I niech się więcej nie zabiera do tej roboty. A zmieniając temat na ciekawszy, co niby za inna perspektywa miasta?

- Widać nie trafiłeś na odpowiednich ludzi, bądź nie chciałeś ich widzieć -
wzruszyła ramionami - Po to dostaliśmy wolną wolę, aby sami decydować co jest dobre lub złe. Sami sobie zgotowaliśmy ten los, winić możemy tylko siebie. Wciąż jednak część ludzkości żyje, dawne wartości wciąż pozostają kultywowane. O ile chce się je wyznawać - wypuściła do góry chmurę sinego dymu - A perspektywa… mniej podejrzliwa, bardziej luzacka. Carpe diem, patrzenie na pozytywy, zamiast wyszukiwania wad. Do tego nie trzeba być kaznodzieją… chociaż miałam kiedyś całkiem niezły kostium zakonnicy - wyszczerzyła się szeroko - Poznaj ludzi w danym miejscu, okaż im zainteresowanie, zrozumienie. Spróbuj spojrzeć na świat z ich perspektywy. Wtedy odkryć idzie wiele ciekawych rzeczy… albo osób. W różnych konfiguracjach.

- Mam gdzieś bogów i ich wyznawców. Dopóki nie wchodzą mi w drogę i płacą za robotę mogą sobie tam gadać swoje. Nie przeżyłem tyle czasu wyznając jakieś zbędne rzeczy. Przetrwanie, to było ważne czego się nauczyłem. A co do ciekawych rzeczy. Zjeść coś dobrego, napić się, zabawić panienką od czasu do czasu. -
wydmuchał dym z papierosa i niedopałek zgasił o stół. - A potem znów wędrować dalej, doskonalić swoje umiejętności. A co do mniejszej podejrzliwości, to wolę być podejrzliwy i żyć, niż odpuścić i zdechnąć. I tobie też radzę jednak tutaj uważać, bo coś za łatwo odpuścili. Ale to moje zdanie. - wstał z lekkim trudem ze stołu i oparł się o improwizowaną kulę. Cóż, trudny był w obyciu i ciężko też było z zaufaniem u niego, co jednak nie znaczyło że jest to niemożliwe. Ale tak już ten typ miał.

- Dobrze jest w coś wierzyć. Albo kogoś - panna Holden odwróciła się, mówiąc przez ramię z zastanowieniem - Wtedy życie nie jest wegetacją, a nabiera barw. Sensu… życzę ci z całego serca, abyś kiedyś sam się o tym przekonał. - posłała mu całusa, wracając do Foxa i od razu wpasowując mu się pod ramię.


Van Urke wydał dyspozycje do odjazdu, lecz zanim mieli opuścić bezimienną wiochę, państwo Holden musieli załatwić parę spraw. Pierwszą i zapewne najważniejsza, była rozmowa z Lee, więc to do niej skierowali się ledwo zakończyła się pogawędka z Buźką.
- Pomyśleć że mogliśmy siedzieć u kumpeli Nutelki - Ves westchnęła cicho do Foxa, gdy schodzili po schodach przed budynek, tam gdzie ostatnio widziano szatynkę - Myć się w porządnej bali, zjeść porządny posiłek i jeszcze się zabawić… a tutaj? Cała noc roboty i nie wygląda aby miało się skończyć happy endem.

- No nie koniecznie. Słyszałaś jak łyknął? Dobrze pójdzie to wyrwiemy się do Nice City. Może nawet na całą noc.
- Alex wydawał się dla odmiany lekko podchodzić do sprawy i perspektywa wyrwania się z tej dziczy zagubionej w parnej i mrocznej dżungli całkiem go pociągała. - Ale ta kumpela Nutellki no fakt, ciekawie się zapowiadała to co o niej mówiła. W sumie po drodze mamy bo to właśnie w tej Espanioli miało być… - Fox leniwym ruchem zaczął przygotowywać sobie skręta jakby już główkował co i jak z tym wyjazdem. Pewnie dlatego też nie odzywał się więcej podczas narady aby nie zapeszyć właściwego toru myślenia na jaki udało mu się nakierować ich szefa z tym wyjazdem. W międzyczasie Vesna dojrzała szczupłą szatynkę gdy niosła wiadro z czymś przez podwórze.

- Zanim wyjedziemy musimy też złapać Ryana… tego niedźwiedziowatego szefa tutejszych - powiedziała, dodając wyjaśnienie i lecąc dalej z tematem zanim Fox zacząłby główkować że jest z takim osobnikiem na “ty” - I słyszałeś to? Wyglądam niegroźnie… - zaśmiała się cicho, machając do Lee - Heeej, pomóc ci z tym?!

- Dobrze, że powiedział to o tobie a nie o mnie. Bo coś mogło by mnie podkusić.
- Runner skinął głową na znak, że był i słyszał ale na razie też przyglądał się jak tubylcza dziewczyna odkiwnęła im głową i podeszła do nich z tym wiadrem. W środku miała uzbierane jakieś połamane drewniane coś co może było krzesłem czy innym meblem i inne tego typu szczątki.

- W porządku. Rany byłam u siebie. Ale burdel. - dziewczyna przywitała się i westchnęła ciężko zerkając smętnie na wiadro pełne szczątków jakie niosła ze sobą.

- Pomóc ci? Jeszcze została nam dłuższa chwila zanim wpakujemy się w brykę i odjedziemy na dzień czy dwa - Ves pochyliła się, stanowczo odbierając wiadro i przekazując je Alexowi - Jak się trzymasz tak w ogóle? Nadal chętna żeby z nami odjechać?

Alex popatrzył na wręczone mu wiadro jakby wolał dostawać prezenty innego rodzaju. Ale ostatecznie zdecydował się nie komentować tylko czekał na to co powie i zrobi ich ciemnowłosa przewodniczka po tych szkolnych latyfundiach zaginionych na skraju dżungli.
- Sami zobaczcie. - dziewczyna nie oponowała przed zabraniem wiadra ale z odpowiedzią chwilę zwlekała. W końcu się widocznie namyśliła bo machnęła ręką aby poszli za nią. Po drodze wskazała miejsce gdzie Alex mógł opróżnić wiadro. Był tam już stos podobnych szczątków pewnie do spalenia czy bo wyglądały dość śmieciowato. Mijali zajętych porządkowaniem sal i korytarzy pobratymców Lee którzy zaczynali doprowadzać swój dom do ładu i kolejnej nocy. Dziewczyna poprowadziła ich głównym korytarzem w jakieś bezimienne drzwi.

- Sami widzicie… - westchnęła wskazując na nie. Od zewnętrza drzwi były zapaskudzone czymś rozchlapanym o podejrzanie czerwonawej barwie. I trochę strzaskane chyba kawałkami śrutu. I jeszcze pochlastane pazurami. Wewnątrz okazało się, że jest jakaś mała klitka. Pewnie dawny kącik na miotły czy coś podobnego. Do niedawna była tu jakaś konstrukcja mniej więcej na wysokości pasa dorosłego człowieka, zamontowana między wąskimi ścianami tej klitki. Widocznie jako miejsce do spania. Właściwie to nadal było. Ale z paru przybitych do ścian półek gdzie Lee trzymała swoje rzeczy pospadało a może ktoś porozrzucał co się dało. Może nawet te stwory. Teraz więc na tak małej przestrzeni, raczej typowo dla jednej osoby, bałagan wydawał się aż kłuć w oczy. Zniechęcenie i markotność gospodyni mogło być zrozumiałe gdy w tym stanie zastała swoje skromne ale jednak prywatne kwatery. Pewnie jedyną oazę prywatności w całym tym szkolnym kompleksie.

Technik zaszła ją od tyłu i mocno objęła, wspierając w tej ciężkiej chwili. Nikt nie lubił, gdy obcy wchodzili do jego prywatnej enklawy z buciorami i zostawiali zgliszcza tam, gdzie jeszcze zeszłego dnia panował spokój i ład. Zniszczenie domu było podobne do mentalnego gwałtu, zabrania kawała prywatności, wrzucenia go do kosza jak nic nie warty drobiazg.
- Będziesz miała lepszy dom, obiecuję - wyszeptała do dziewczyny, całując ją w policzek - Większy, lepszy… taki, którego nikt nigdy ci nie zniszczy… rozmawiałam z Ryanem. Podał cenę za twoje odejście na rok, po którym zdecydujesz sama, czy wrócisz. Powiesz słowo, a zaraz do niego pójdziemy i sfinalizujemy transakcję… ale muszę wiedzieć. Lee… - obróciła ją twarzą do siebie - Dlaczego porwaliście naszych ludzi? Co zamierzaliście z nimi zrobić? Czy wy… używacie ludzkiego mięsa do przyrządzania posiłków?

- Ludzkiego mięsa? Nie no coś ty! Skąd ci to przyszło do głowy?
- dziewczyna wyglądała na kompletnie zaskoczoną takim pomysłem. Tak bardzo, że na chwilę nawet wyszło jej z głowy jak wygląda jej własna klitka mieszkalna. Chociaż przed chwilą ciepło przyjęła to jak jej nowa kumpela ją objęła i pocałowała w geście wsparcia i otuchy.

- Myśliwi złapali wczoraj jakichś dwóch. Mieli wieczorem zdecydować co z nimi zrobić. Ale wieczorem to sami wiecie co było. Nie wiem co się z nimi potem stało. - wyjaśniła szybko tą wątpliwość patrząc na nich oboje jakby sprawdzała czy jej wierzą czy nie. Potem znów odwróciła się ku swoim skromnych włościom i znów dopadło ją przygnębienie.

- Muszę to ogarnąć. A z tym wyjazdem sama nie wiem. Chciałabym. Ale mamy tylu rannych i w ogóle. Każda para rąk by się przydała. - szatynka mówiła jakby gryzło ją sumienie i miała kłopot zdecydować co powinna zrobić. Nieoczekiwanie Alex przeszedł obok niej i kucnął przy jakimś leżącym na podłodze worku.

- To zioło? - zapytał podekscytowany gdy wziął trochę w palce i sprawdził zapach. - Tak! To zioło! - Runner roześmiał się w specyficzny, niefrasobliwy i typowo runnerowy sposób jak zwykle gdy wychodził gdzieś temat zioła i jego jarania.

- No tak, zioło, mówiłam wam, że mam trochę. Do celów leczniczych. - Lee mimo wszystko uśmiechnęła się blado widząc i słysząc radość gangera z tego znaleziska.

- Wiecie co wam powiem laski? Za bardzo się przejmujecie a za mało jaracie. Ale ja wam pomogę. - Alex beztrosko usiadł na kratownicy łóżka, położył sobie woreczek na kolanach i sprawnie zaczął szykować trzy skręty. Lee pokręciła głową ale po chwili wahania weszła do środka i siadła obok Alexa przyglądając się jak sprawnie z półproduktów wyczarowywuje jasne pałeczki.

- Ogarniemy rannych, nie bój się. Chwilę tu pobędziemy, tylko skoczymy do NC - technik usiadła obok gangera, opierając się o niego - Nikogo bez pomocy nie zostawimy, zresztą popatrz w ten sposób: to twoja szansa nauczyć się czegoś o leczeniu i majsterkowaniu. Zwykle podobne lekcje są kosztowne, tutaj masz je za free - uśmiechnęła się do niej - Bardziej przysłużysz się swoim odchodząc teraz, bo gdy wrócisz zdołasz im pomagać o wiele skuteczniej… ale to potem. Alex ma rację. Zapalmy… jest też kurczak i ciasto - wskazała na smętnie pustawy plecak.

Dziewczyna posłuchała tego co jej powiedzieli i pokiwała głową. Jednak wyglądała na dość zamyśloną, przygnębioną i przybitą. Smętnie obserwowała jak Alex przygotowuje skręty i jak Vesna uruchamia zapasy z plecaka. Alex wyrobił się pierwszy i chyba dla odmiany był w dobrym humorze bo dziewczynom zaproponował po gotowym skręcie w miarę jak robił kolejne i bohatersko sam wziął dla siebie tego którego zmajstrował na końcu.

- Nieźle wysuszone. Ale nie jest czyste, coś tu dodałaś. - Alex skosztował skręta z miną i tonem konesera. Jego luzacki styl i rozsądne gadki Vesny no i jeszcze samo, wspólne jaranie zioła jakoś powoli przełamywały się przez bariery smutku i zniechęcania gospodyni. Coś zaczęła tłumaczyć co tam jest w tym zielsku jeszcze, co się dodaje, gdzie zbiera chociaż używała tubylczego slangu o dżungli więc dla kogoś z zewnątrz był równie zrozumiały jak gadka dwóch rajdowców w Mechstone dla kogoś kto był tam pierwszy raz.

Panna Holden za to zamknęła dziób, pozwalając dymowi wypełnić przestrzeń między ściśniętymi w klitce ludźmi. Też myślała, chociaż nie do końca o ich aktualnym położeniu. Czyż nie szukała pomysłu na przyszłość, takiego z sensem i detroickim duchem? Nie musiała otwierać garażu, ani nawet pracować w Petro, chociaż akurat to mogłoby być ciekawe… a gdyby tak po powrocie z Appalachów założyć w Nice City plantację zioła? Alex na pewno poczułby się dzięki temu jak w domu.
- Nic na siłę, pamiętaj - uśmiechnęła się wreszcie i puściła Lee oko - Dziś wypadamy do NC z listem, ale wrócimy. Do tego czasu ogarniesz co i jak z tymi waszymi rytuałami? Wasz szef się zgodził na nasz udział.

- Aha. Z jakimi rytuałami?
- Lee co prawda wyglądała na coraz mniej przygnębioną ale za to na coraz bardziej ujaraną. Picie, palenie i jedzenie robiło swoje w tak przyjemnym towarzystwie. Sięgnęła gdzieś na podłogę i po chwili jej dłoń wrociła z butelką która zachowała swoją zawartość. Okazało się, że to jakieś wino owocowe. Trochę szczypało na języku i było raczej łagodne przez co w taki upał działało całkiem orzeźwiająco.

- No z tą nocą zapylającą. - Alex oparł się wygodnie łokciami na łóżko zawieszone nad podłogą i oddawał się uciechom ciała i duszy bez skrępowania. Lee spojrzała na niego i trudno było zgadnąć czy ma coś do tego, że Alex tak swobodnie sie czuje na jej łóżku czy tego co powiedział.

- Dzisiaj nie. I przez parę dni pewnie też nie. Będą pogrzeby, żałoba i remonty. Może w weekend albo następny. Zobaczymy co Johansen powie i reszta starszych. - szatynka przemościła się tak, że oparła się plecami o jedną z węższych krawędzi posłania więc miała półleżacego Runnera wygodnie przed sobą.

- Niech dogadają szczegóły z van Urkiem. W razie czego zawsze możemy dojechać do nich, nie umrą bez nas - Ves zaśmiała się cicho, układając się obok gangera na boku tak, aby móc patrzeć na gospodynię - Też straciliśmy paru ludzi, dosłanie nowych trochę zajmie, a szczerze mówiąc - skrzywiła się - Wolałabym zostać tu póki stan rannych wymaga ciągłej opieki i monitorowania… ale zobaczymy - wzruszyła ramionami - Na razie niech góra obgada co komu nie pasuje i nie leży, da sobie po pyskach i na koniec uściśnie łapy. Dalej jakoś pójdzie. Gdybyśmy wiedzieli gdzie te dzikuny mają gniazda, moglibyśmy spróbować je wybić termitem albo napalmem - mruknęła na koniec i zaciągnęła się.

- Nie wiem czy to dobry pomysł byście tu zostali. W nocy wbiliście się nam na chatę. Ludzie tego nie zapomną. Ja nic do was nie mam, przynajmniej do waszej dwójki. Ale może lepiej będzie jak stąd odejdziecie chociaż na jakiś czas. - gospodyni mówiła już dość lekkim i nawet trochę sennym głosem gdy na zmianę pociągała skręta i popijała z butelki która zrobiła się przechodnia i przechodziła z rąk do rąk.

- Mnie tu nic nie trzyma, mogę zaraz wsiąść w furę i odjechać. I wrócić na tą noc zapylania. Kiedy to? W ten albo następny weekend? - Alex nieco podciągnął się aby też oprzeć się o ścianę ale tą o którą opierała się dłuższa rama posłania. Więc z Lee leżeli trochę na krzyż, on i Ves w poprzek posłania zawieszonego nad podłogą a szatynka wzdłuż. Gospodyni zaśmiała się cicho słysząc niefrasobliwą układność swojego gościa. Po tej nerwowej, cholernie za długiej nocy pierwszy raz mieli okazję odciąć się od wszystkich i wszystkiego i pozwolić spuścić parę. Mało jedli, mało spali za to za wiele przeżyli w ciągu kilku, nocnych godzin. Dlatego teraz przyjemny bezwład od lekkich promili i skrętów bardzo szybko uderzał do głowy.

Ves nie wiedziała kiedy oczy zaczęły się jej kleić i kiedy przysnęła, ale nagle poderwała się słysząc szefa karawany gdzieś w oddali. Potrząsnęła śpiącym... znaczy się medytującym gangerem i razem wstali ostrożnie aby nie budzić gospodyni. Co prawda plany wstępne na ten poranek mieli bardziej aktywne... tylko po cięzkiej nocy żadne z nich nie miało siły na nic ponad chwilową ucieczką w bezruch.

 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 25-04-2019 o 02:27.
Amduat jest offline  
Stary 25-04-2019, 08:44   #84
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Bestia padła a ratunek nadszedł nagle i niespodziewanie. Dla Marcusa to było doprawdy zbawienne biorąc pod uwagę cały chaos i przeklętą noc. Po raz pierwszy od dawna znów poczuł to, o czym zapomniał, co go niegdyś ukształtowało. Strach i wola przetrwania, kosztem innych tak jak uczył go ojciec, jak nauczyło go życie w Kill One. Od kiedy opuścił rodzinne strony ani razu nie doświadczył tak desperackiej walki o życie. Do tej pory zadania jakich się podejmował były w porównaniu do tamtych doświadczeń łatwe, niezbyt wymagające. Może dlatego zmiękł, przystosował się, zaczął działać częściowo w drużynie. I zapłacił za to ciężkimi ranami jakie odniósł. Kolejne blizny do kolekcji tych, jakie już miał od czasu swoich młodych lat po szponach i kłach.

Ta, która go opatrywała wciągnęła ze świstem powietrze widząc poza nową raną na nodze podłużną grubą bliznę na udzie. Może i była przyzwyczajona do takich widoków, ale chyba taka była dla niej nowością.

- Bliskie spotkanie z ścierwojadem. Uznał że jestem dobrym posiłkiem i próbował mu urwać nogę. Trochę się przeliczył. - mruknął do niej gdy zmieniała opatrunek oczyszczając i zszywając świeżą ranę. Faktem było że miał wtedy chyba dwanaście lat, a przez bestię mało nie stracił życia, to jednak wtedy pierwszy raz zasmakował prawdziwej grozy w swej pierwszej walce.

Gdy już leżeli wypoczywając Marcus usiadł na swoim legowisku, spoglądając na spoczywającą obok Rachel. Jakby nie jego zainteresowanie i działania nie wyszłaby żywa z tego wszystkiego.

- Dobrze się sprawiłaś, tam podczas całej walki. Jakbyś chciała czegoś ode mnie, to zwą mnie “Buźka”. - odezwał się do niej w końcu przedstawiając się. W sumie zasłużyła by wiedzieć kto ją ocalił. Nie planować ruszył z tymi, którzy mieli przeczesywać szkołę w poszukiwaniu niedobitków. W tej chwili to już nie była jego sprawa, poza tym nie był w formie na takie numery.

- Ja powiedziałam jak się nazywam jeszcze tam, na korytarzu. - mruknęła zmęczona i obolała dziewczyna. Warunki tej nocy, nawet we względnie bezpiecznej kryjówce na piętrze, były mocno improwizowane. Widocznie oryginalnie, to pomieszczenie nie było pomyślane ani jako lazaret ani nawet miejsce do spania. Ranni leżeli na tym na czym się dało aby nie leżeli na gołej podłodze. Na jakichś kurtkach, kocach, ubraniach, połączono kilka stołów aby stworzyć platformę dla kilku rannych. Wśród tych jęczących, świeżo opatrzonych ludzi leżał też i Marcus i Raquel. Teraz gdy adrenalina zeszła to i wszyscy wydawali się senni, zmęczeni i omotani bólem. Środków przeciwbólowych praktycznie nie było, dobrze, że chociaż opatrunków dla każdego starczyło. Więc atmosfera w lazarecie była ciężka tak samo jak stan większości poranionych ludzi. Pod tym względem ciężko poszarpana przez bestie Raquel nie wyróżniała się na tle reszty pacjentów.

- Tak, pamiętam. Rachel. - odparł po czym na nowo się położył. Potrzebował trochę wypoczynku i snu przed porankiem. Jak wszyscy tutaj. Potem przyjdzie pora na resztę spraw.

- Dzięki za tamto w korytarzu. Chyba by mnie dopadł inaczej. Ale wtedy byście błąkali się po szkole sami więc chyba jesteśmy kwita. - dziewczyna przymknęła oczy i wydawało się, że zasnęła albo próbuje. Mimo to jednak, poprzez zmęczenie i zamknięte powieki odezwała się jednak po chwili.

- Czemu w ogóle byłaś sama poza resztą? Wydawać by się mogło że nie było nikogo innego w tym budynku poza tobą. - skoro już zaczęła rozmowę, to postanowił coś z niej wyciągnąć.

- A ty czemu byłeś tam poza resztą? Ja to chociaż tam mieszkam a ty? Na pewno nie. Jesteś pewnie od tych z samochodami. - dziewczyna zareagowała całkiem szybko i na podobne pytanie dała podobną odpowiedź jak niedawno w korytarzach zaciemnionej szkoły.

- Szukaliśmy naszych dwóch towarzyszy, którzy zostali porwani. Ślad biegł w stronę waszej wioski. Wasz przywódca nie lubi gości w okolicy czy potrzebował ich do czegoś?

- Nic nie wiem. Jego się pytaj. - Raquel mruknęła znów przykładając dłoń do ciężkiej głowy próbując pewnie jakoś zdzierżyć ból z rozszarpanej nogi. Nie wydawała się ani pogodna, ani radosna ani zbyt skora do dialogów.

- Z pewnością nie omieszkam. Mają coś należącego do mnie i wolałbym odzyskać ekwipunek. Mieszkasz w nim sama z dala od reszty? - mruknął jeszcze przymykając oczy. Skoro nie była zbyt chętna do dialogu to nie planował jej więcej męczyć, o ile sama nie powie czegoś, co mogłoby go bardziej zainteresować.

- Nie mieszkam sama. Nie bardziej niż inni. Nie zdążyłam uciec razem z innymi a dzikuny nie zdążyły mnie dopaść. No prawie. - dziewczyna westchnęła i sięgnęła po leżącą obok kurtkę aby się nią nakryć. Mościła się przez chwilę na tym prowizorycznym posłaniu najwidoczniej próbując zasnąć. Przeszkadzała jej bardzo poraniona i obandażowana noga przez którą nawet przekręcić się w miejscu nie było jej łatwo. Ale mimo to po chwili stękań i wysiłków wydawała się gotowa podjąć próbę zaśnięcia.

Marcus też już milczał. W tej chwili raczej nic od nie wyciągnie, zatem postanowił iść w jej ślady i również się przespać.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 26-04-2019, 19:39   #85
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 23 - IX.01; popołudnie

IX.01; popołudnie; Espanola; hotel “La Luna”




Wszyscy



Wreszcie w domu. A przynajmniej w cywilizowanym miejscu gdzie można odpocząć. Powrót do Espanioli odbył się bez większych zgrzytów. Tak naprawdę jak już się wiedziało jak jechać to samochodem było to kwadrans czy dwa jazdy. Chociaż dżungla kończyła się prawie równo z pierwszymi budynkami miasteczka. Więc większość trasy prowadziła w wąskim, mrocznym tunelu prawie całkowicie zarośniętej przez dżunglę drogi. Wydawało się, że jedzie się przez trzewia jakiegoś lewiatana. Więc gdy w końcu widać było wyjazd z dżunglii jawił się on jak błędni ognik majaczący na horyzoncie albo światełko na końcu tunelu. Wyjazd z dżungli jawił się niczym przejście do innego świata. Takiego ze słonecznym blaskiem, niebem nad głową i wielkimi przestrzeniami a nie ściskającą wszystko i wszystkich dżunglą.

Ale wreszcie poharata kolumna pojazdów wyjechała na otwartą przestrzeń. Uwalone błotem, postrzelane, poszarpane pazurami, zachlapane krwią samochody reprezentowały podobny wygląd jak ich obsady. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie poszło im na wyjeździe najlepiej. Zatrzymali się znów przed jakimś motelem. Według tego co van Urk dowiedział się od policjanta to właśnie tutaj była szansa aby w całości zakwaterować całą grupę wraz z samochodami. Więc przynajmniej z kwaterunkiem nie było problemów.





Budynek był na planie prostokąta gdzie do pokojów na parterze wchodziło się bezpośrednio z zewnątrz a do tych na piętrze na podłużną galeryjkę ciągnącą się wzdłuż dłuższej ściany. Na parterze były trzyosobowe pokoje na piętrze dwuosobowe. Pokoje były zwykle dwu lub trzyosobowe bo w końcu był to przedwojenny motel. Ale standard był raczej obecny więc chociaż były skrzypiące ale względnie całe łóżka, nawet czysta pościel to jednak oświetlenie było na świece i lampy a chociaż w każdym pokoju była łazienka to wody w kranach naturalnie nie było więc trzeba było sobie radzić tak jak zwykle czyli za pomocą wody z wiadra. Jeśli komuś nie wystarczała miska mógł zamówić sobie kąpiel ale to już trzeba było zamawiać sobie w recepcji na zapisy. Kąpiel też była standardowa czyli obsługa wodę musiała napełniać wiadrami co trwało sporo czasu.

Zapewne jednak większość karawaniarzy przede wszystkim ucieszyła się z ujściem z życiem z tej kabały. O perspektywie powrotu do tej cholernej dżungli chyba nikt nie myślał już lekko. A ten cholerny czołg był przecież właśnie gdzieś w tej cholernej dżungli. Na razie jednak większość cieszyła się urokami własnego łóżka, stołu i kąpieli.

Para z Detroit dostała dwuosobowy pokój dla siebie. Marcusowi przypadł trzyosobowy pokój który dzielił z Zimmem i Ricardo. Początkowo panował typowy harmider i chaos związany z wypakowywaniem się z samochodów i przeprowadzką do zajmowaniem pokoi. Wszyscy spotkali się z godzinę czy dwie później na obiedzie który szef zamówił dla całej ekipy a puste żołądki już chyba każdemu doskwierały. W końcu ostatni raz jedli coś w miarę przyzwoicie zeszłego dnia lub wieczora. Przez noc i rano najwyżej co kto zabrał ze sobą więc zbyt dobrze z tym nie było. Wspólny posiłek znacznie więc poprawił humory i wszyscy mogli się znów spotkać i pogadać razem. Z całej grupy wyróżniał się Federata który do obiadu założył jakąś chustkę za kołnierz i jadł dostojnie nożem i widelcem które chyba miał swoje własne bo były błyszczące jakby były ze srebra.

Małym świętem okazał się powrót dwóch ludzi z osobówki pozostawionej wczoraj na drodze w dżungli po wysadzeniu grupki zwiadowczej. Okazało się, że mieli zdrową dawkę instynktu samozachowawczego i gdy zwiadowcy nie wracali z tej dżungli a zmierzch się zbliżał coraz wyraźniej po prostu wrócili do miasta. Dzięki temu ocaleli i ominęły ich nocne przygody w dżungli.

- Panie i panowie, proszę o uwagę. - szef karawany po skończonym posiłku zdjął serwetkę z kołnierza, postukał nożem w szkło i wstał przyciągając uwagę biesiadników. Van Urk streścił swoim ludziom przebieg porannych negocjacji z Johansenem i jak to wpływa na ich plany. Szef tubylców przyznał, że mają u siebie dwóch porwanych karawaniarzy i sprzęt. Ale zamierzał zatrzymać ich jako rekompensatę za szkody i straty poczynione nocnym najazdem karawaniarzy. Niemniej Federacie udało się wynegocjować pewien kompromis. A mianowicie tubylcy zgodzili się oddać jeńców i ich sprzęt jeśli ludzie Federaty zajmą się dzikunami. Według Johansena trzeba było przetrzebić ich stado to na dłuższy czas będzie spokój. Wtedy byt osady będzie względnie zabezpieczony więc mogą rozmawiać o dalszej współpracy. A jak na razie wydawało się, że ludzie właśnie z tej zagubionej w trzewiach dżungli osady znają się na tej dżungli i okolicy najlepiej. Ale też oznaczało, że karawaniarzom szykuje się obława na dzikuny, tym razem w dżunglii. Przy stole raczej nikt z radości nie skakał z tego powodu bo szykowała się ciężka przeprawa w dżungli. Miejscowi mieli dać przewodników ale główny ciężar walk miał spaść na barki karawany.

- Odpocznijmy zatem póki czas. Dzisiaj i jutro macie wolne. Ale proszę by wszyscy stawili się jutro na obiedzie. Dziękuję za uwagę. Alex, mógłbym cię prosić na słowo? - Federata zakończył swoje obwieszczenia i odchodząc od stołu przywołał do siebie Detroitczyka. Ten spojrzał na Ves pytająco, wzruszył ramionami i wstał aby zobaczyć co chce od niego ich szef. Ludzie przy stole, w większości członkowie lokalnych milicji z Nice City i okolic też w większości skończyli posiłek i teraz zaczynały się swobodniejsze rozmowy przy szklankach i kielichach. W końcu była wreszcie okazja aby odreagować to co się działo ostatniej nocy i obgadać to co miało nadejść. Starcie z dzikunami na ich terenie raczej nie zapowiadało się lekko. Ale też Lamay i jego towarzysz byli z Nice City, byli kolegami i sąsiadami tych ludzi więc nie uśmiechało im się wracać do domów ze świadomością, że ich zostawili w łapach tamtych dzikusów z wioski. Ludzie więc mieli mieszane uczucia ale dało się wyczuć, że zastanawiali się czy warto pchać się dalej w ten interes. Nagroda jednak kusiła. I wiadomo było, że tak wysokie stawki nie dostaje się za byle co. Stawka była wysoka ale pozwalała wrócić do domu z okrągłą sumką która mogła pozwolić zacząć nowy rozdział w życiu.

Szef nie rozmawiał długo z Alexem. Alex zaś gdy wrócił zaciągnął Ves do pokoju. - Nie jest źle. Wracamy do Nice City. Mamy zawieźć jego list do tej paniusi no i tego jego chłoptasia też tam do niej. No i czeka na list od niej więc mamy wrócić jutro na ten obiad co mówił. Powiedział, że jak chcemy możemy zabrać jedną czy dwie osoby. Lepiej jechać teraz, nie chciałbym wracać po zmroku. - Alex niewiele miał do pakowania bo właściwie zdążył zabrać torbę z samochodu i ją rzucić koło swojego łóżka. Teraz więc wystarczyło mu ją zabrać z powrotem do samochodu. Ranny kierowca i ochroniarz Federaty był w jego pokoju więc musieli go stamtąd zabrać. W ocenie Foxa do Nice City powinni chyba wrócić w godzinę czy dwie. O ile nic ich nie zatrzyma naturalnie. Niewątpliwie Alex cieszył się bo w Nice City była możliwość wymiany uzbieranego szpeja i talonów na kolejną spluwę o wiele większą niż tutaj. A swój karabinek zostawił Johansenowi w zamian za co ten zgodził się aby Lee pojechała z nimi. No ale i sama Lee wolała pojechać jak wrócą bo obecnie pewnie by miała wyrzuty sumienia zostawiając swoich pobratymców na takim pobojowisku. A wyglądało na to, że w ciągu nadchodzących dni i tak tam wrócą a w międzyczasie miejscowi jakoś uporządkują swoje sprawy.

Szef po rozmowie z Alexem przywołał do siebie jeszcze dwie osoby. “Buźkę” i Georga. Oprócz jego ochroniarza z wszystkich karawaniarzy właśnie Marcus i patykowaty młodzik oberwali najmocniej. Federata pytał więc jak się czują i czy są w stanie kontynuować zadanie. Zaproponował, że jeśli mają ochotę mogą się zabrać z błękitnym vanem parki z Detroit bo jadą do Nice City odwieźć jego kierowcę i wracają jutro. George jako ktoś z Nice City przystał na tą ofertę bardzo chętnie. Jednodniowy urlop w domu bardzo by mu się przydał i ucieszył. Szef popatrzył więc na Marcusa oczekując jego odpowiedzi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-05-2019, 02:22   #86
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=not0bstWaUU[/MEDIA]
Jedna noc, jedna rozróba i już szeregi wyprawy Federatów zostały poważnie nadszarpnięte. Pozostawało mieć nadzieję, że pozostałym grupom idzie równie kiepsko i tylko kwestią czasu będzie, aż bagna same w sobie wyeliminują ich z wyścigu bez pomocy osób trzecich. Szczęście w nieszczęściu van Urke zapowiedział krótką przerwę, przeznaczona na powrót do Nice City… przynajmniej dla pary z Det, ich fury… i fury trupów.
- Trzeba się umyć, wiesz o tym… no nie? - panna Holder zerknęła wymownie na gangera, gdy ten skończył mówić i przedstawiać plan działania według ich przełożonego. Ostatnio dwójka uchodźców z Detroit brała kąpiel u całkiem przyjemnej Nutellki. Szkoda by było zmarnować okazję do powtórki, skoro nie musieli na gwałt się spieszyć.

- Taa? Myślisz? - Alex spojrzał kpiąco na jej sylwetkę, potem na swoją, w końcu rozejrzał się po okolicy jakby sprawdzał kto jest czy kto jeszcze słucha. Ale z wyrazu twarzy nie można było powiedzieć, żeby wyłapał coś tak iluzyjnie aluzyjnego.

- No to jak mówisz, że trzeba no to trzeba. - rzucił na ziemię niedopałek i skinął głową w kierunku vana. Wydawało się, że właśnie kończono ładować na niego ciała. Ładowano po prostu na kufer, dopiero tam chyba przykryto je jakimiś kocami czy innymi płachtami.

Ves paliła w spokoju, opierając pośladki o maskę i westchnęła równie przeciągle co wymownie. Do kompletu przewróciła oczami, przybierając obrażoną minę. Nie żeby się gniewała, ale co tam. Trochę rozruszać głowę po aktywnie nieprzyjemnej nocy też należało.
- A od kiedy ty taki zgodny, co? - łypnęła na Runnera żmijowym wzrokiem - Przyznaj się co knujesz, albo co ci powiedział van Urke jeszcze. Od kiedy to się tak kumplujecie, że cię bierze na stronę? Mam być zazdrosna? Niby tu hejt po całości, a jak przychodzi do konkretów to cię woła sam na sam… beze mnie, niegodnej uwagi. Czuję się pominięta - założyła ręce na piersi wystudiowanym ruchem urażonej primadonny - Za ten naganny przejaw braku szacunku… i tego że mnie zostawiłeś samą, żądam rekompensaty. Dwudaniowej i z deserem.

- No weź… -
Alex spojrzał na nią z góry próbując chyba oszacować jak bardzo na poważnie traktuje te swoje oskarżenia. Chyba dojrzał to co chciał dojrzeć bo prychnął pogardliwie jakby nie było o czym mówić. - No pewnie, że gadał ze mną. Przecież jestem facetem i do tego mam łeb na karku co nie? I co? Miał z tobą gadać? Sam? Jeszcze czego… Poza tym to ja siedzę za kierownicą nie? - Runnerowi ledwo udawało się ukryć, że te traktowanie ze strony Federaty mile go połechtało. Zresztą słowa Ves świadczące, że też odebrała tą rozmowę podobnie pewnie też. Teraz miał minę co najmniej jakby właśnie wkroczył na dotąd zakazane salony vipowskie prawdziwie, wielkiego biznesu.

- Siedzisz za kierownicą czterech kółek, o które ja dbam aby się toczyły - dziewczyna doburczała z jawną pretensją, przybierając postawę obrazy majestatu po całości. - I co złego w tym jakbym miała z nim pogadać sam na sam? A to raz gadałam? Pfff! - prychnęła - Jestem dorosła i sama za siebie odpowiadam. Mogę gadać z kim chcę, bez twojego pozwolenia. Jak wtedy w nocy kiedy poszedłeś na dół, a on nas dzielnie bronił przed dzikunami. Mnie i Lee - skrzywiła się - Zresztą skoro tak sam wszystko załatwiasz to po co ci jestem potrzebna, hm?

- Ta, bronił?! A załatwił tyle dzikunów co ja?!
- Alex z miejsca się zaperzył całkiem zapominając, że właśnie tak jakby wkroczył na ścieżkę prowadzącą do drzwi wielkich ważniaków i biznesów. Z miejsca wylazł z niego Runner z Novi po całości. Zapalczywy i krnąbrny oraz oczywiście uważający się za pępek całego świata. Popukał nerwowo palcami o maskę wozu chwilę analizując sytuację i obserwując ludzi wchodzących lub wychodzących z lokalu.

- Zresztą co mnie to obchodzi? Gadaj sobie. Sama widzisz, że jak z poważnymi rzeczami to widzisz do kogo przyszedł. - ganger nie mógł sobie widocznie darować aby nie być jeśli nie lepszy to chociaż nie gorszy od swojej dziewczyny.

- Też załatwiłam jednego dzikuna… i to bez broni - technik zrobiła dumną minę, biorąc się pod boki - Żadnego noża, żadnej spluwy, albo glanów. Sama czysta, mistyczna siła i gołe ręce. Jak mnisi z klasztoru Shaolin, moje ciało to broń sama w sobie - jakimś cudem, ale zachowała poważny wyraz twarzy - Skoro tak dobrze ci idzie, może z Amari też pogadasz? Wystarczy przestrzegać protokołu i kodeksu dobrych manier. Pamiętać kiedy użyć łasiczej mowy, a kiedy próbować pochlebstwem zawoalować właściwy cel - zamrugała, łopocząc rzęsami - Skoro tak świetnie ci idzie, chętnie cię zastąpię. Ja będę jeździć i rozbijać się po barach, a ty załatwiać nasze interesy. Co ty na to? Będe miała więcej czasu dla dziewczyn… - pokiwała głową.

Alex jeszcze chwilę wytrzymał struganie ważniaka do momentu gdy padło nazwisko ich szefowej której nawet szef ich poszarpanej karawany podlegał. Nazwisko tej kobiety o nienagannych manierach i wyrafinowanym poczuciu stylu i smaku skojarzyło mu się chyba z cytryną. Albo czymś równie słodkim. Może jeszcze by próbował coś ze swojej bajery ale oddalająca się perspektywa chętnych dziewczyn jakie zdążyli poznać od przyjazdu do Nice City chyba storpedowała te próby do reszty. Ale oczywiście jako cwaniak z Novi nie mógł się do tego tak po prostu przyznać.

- Znaczy wiesz, Ves, no jak już nie dasz rady no to mogę z nią pogadać. - rozłożył ramiona na boki na znak, że w ostateczności to temu zadaniu na pewno też by podołał. - No ale sama wiesz, że lepiej kitrać jokera w rękawie nie? To lepiej zróbmy tak: pojedziemy tam i z nią pogadasz tam po swojemu, ona cię lubi i w ogóle nie? No to pogadacie sobie, dasz jej ten papier od tego tutaj no a ja będę w pogotowiu. I jakby trzeba było to wpadnę tam i cię uratuję. No to tego nie będą się spodziewać jak niby będziesz tam tylko sama nie? - popatrzył gdy jakoś wybrnął z opresji chociaż sądząc z ledwo maskowanego braku pewności i jak na niego to wolnego stylu mówienia to pewnie musiał szyć ten plan ratunkowy na gorąco. I to tak, że aż mu czacha dymiła od tego główkowania bo aż jakby troszkę się spocił. Ale to na pewno od tego upału więc nawet nie było się co pytać o tą zbieżność.

- Nie, nie trzeba. Skoro tak ci świetnie idzie, nie będę cię pozbawiać tej frajdy - dziewczyna machnęła zbywająco ręką - Jeszcze bym coś zepsuła i co wtedy? Lepiej skitram się w cień, skoro i tak do niczego porządnego się nie przydaję. Wezmę dziewczyny i pójdziemy się napić, a potem zabalować… - udała że się nad tym poważnie zastanawia.

- No daj spokój w ogóle bez sensu gadasz. Przecież i tak jedziemy do tej pięknej i mamy jej zostawić wszystko. To załatwimy to i potem pojedziemy do dziewczyn. - ganger przyjął ton jakby musiał tłumaczyć oczywiste oczywistości chociaż dłuższa chwila zwłoki jaka nastąpiła między jej wypowiedzią a jego świadczyła, że musiał chwilę pogłówkować co tu teraz powiedzieć. W końcu widać uznał, że lepiej postanowił postawić na racjonalizm.

- No to jak już tam i tak razem będziemy to pójdziemy pogadać z tą nie dodymaną lalą i zobaczymy co ona tam chce. A potem wracamy do dziewczyn i balujemy całą noc. - oparł się o maskę granatowego wozu i wyciągnął rękę aby objąć Ves jakby chciał się upewnić, że na pewno wszystko usłyszy no i oczywiście zrozumie we właściwy sposób.

Niestety panna Holden nie ruszyła się z miejsca, odwróciła też głowę w bok, przyglądając się dżungli i domom na jej skraju.
- Wyrzucisz mnie pod burdelem i sam do niej pojedziesz. Jeszcze bym coś zepsuła i co wtedy?

- Nie no nie gadaj głupot Ves. Ostatnio dobrze ci z nią poszło. Zresztą, nie bój się, będę zaraz przy tobie. Jakby zaczęła fikać czy co to by się ją szybko stentegowało.
- Runner przybrał ton jakby chciał rozwiać wszelkie wątpliwości jakie mogły się zalęgnąć w głowie dziewczyny.

- Nie chce mi się już z nikim gadać ani ustalać - burknęła uparcie - Jestem głodna, chcę się wyspać i napić. Więc pójdę się napić, a ty ogarniesz listy, gadki, Fedziów i całą resztę. Ja i tak wykonuję marginalne czynności, więc gdzie problem? - wzruszyła ramionami.

Fox chwilę wpatrywał się w nią szukając czegoś na jej twarzy i sylwetce.
- Głodna? No tak, ja w sumie też. To jedziemy do Nutellki ona nam na pewno zrobi coś dobrego. - powiedział w końcu zerkając czy już idą ci dwaj co mieli się z nimi zabrać. Wniesiono właśnie tego ciężko rannego ochroniarza van Urka i zostali ci dwaj. Chociaż mina i ton Alexa mówiła, że jak się nie pośpieszą to jest gotów odjechać i bez nich. - Dobra, nie ma sprawy Ves, jak nie chcesz gadać z Fedzią to ja to jakoś załatwię. - machnął ręką jakby nie chciał już więcej o tym gadać. Zajrzał przez przednią szybę szoferki aby sprawdzić jak te wszystkie martwe i jeszcze nie, ciała zapakowano. Zmrużył oczy ale na razie nic nie powiedział na ten temat.

- Przecież z nią pogadam - technik fuknęła oschle, pakując się na miejsce pasażera z przodu - A potem i tak będziesz się woził że sam wszystko załatwiłeś, więc jedźmy już. Nie jadłam drugiego śniadania, obiad też był… co to są dwa dania? I porcje małe, ziemniaki niedosolone, a mięso twarde… - burczała w najlepsze, odpalając papierosa.

- Oj no Ves, no daj spokój co? Przecież wiesz, że ja nie jestem od gadania i trzeba z tymi wszystkimi fircykami i paniusiami gadać co to zawsze jakby ich nawet kwartalnie nikt nie dymał i mnie szlag na nich z miejsca trafia to tobie to jakoś wychodzi. Teraz się ujarałem bo mi ten goguś tak przy wszystkich zagadał i w ogóle. No już się nie bocz. Zamówię u Nutellki coś słodkiego. I jak chcesz to tym razem ona może ciebie umyć czy co. - Alex w końcu się poddał w starciu z takim babskim fochem. Widać już było, że dwaj ostatni pasażerowie dzielnie maszerują w kierunku ich fury więc sam też stanął już przy drzwiach szoferki z rozbitą w nocnym ataku boczną szybą gotów zająć swoje ulubione miejsce i ruszać w drogę.

- Chcę sernik… i nowe buty. W tych moich się już zdarły noski - Ves wydmuchała dym, ale humor się jej poprawił. Uśmiechnęła się nawet dość miło do Runnera, klepiąc siedzisko kierowcy zapraszająco - Co tak sterczysz, czekasz aż nasz fircyk ci pomacha chustką na pożegnanie i da całusa na drogę? Zbierajmy się z tej dziury, trzeba w końcu doprowadzić się do porządku u Nutellki. No i coś zjeść - pokiwała przy tym głową, szczerząc się już pełnoprawnie - Musimy mieć siłę na drogę i wieczór. No i noc… w końcu ciągle masz swoje życzenie.

Kierowca miał minę jakby te buty trochę go zaskoczyły. Ale cała reszta widocznie to było właśnie to co chciał usłyszeć więc raźno zajął swoje miejsce i uruchomił maszynę czekając aż dwóch ostatnich pasażerów zajmie swoje miejsca. Wcale nie było to takie łatwe. Jedną boczną ławę wzdłuż burty zajmował półprzytomny ochroniarz a podłogę zaściełały koce i płachty pod jakimi były ciała dwóch zabitych karawaniarzy. Dla dwóch lżej rannych pasażerów, Marcusa i Georga, została więc do dyspozycji wolna ławka po przeciwnej stronie.

W końcu ruszyli w drugiej połowie dnia aby wyjechać z Espanioli. Jechało się zdecydowanie sprawniej i szybciej niż w konwoju. Alex jechał w detroickim tempie i stylu wreszcie nie musząc się ograniczać innymi “niedzielnymi kierowcami”. Czyli właściwie każdego spoza Detroit. Do osady w jakiej poprzednio doszło do zderzenia dwóch samochodów i nieplanowanej naprawy i postoju prawie na cały dzień dojechali o wiele szybciej niż gdy jeszcze na w pół po omacku jechali przedtem w przeciwną stronę. Granatowa furgonetka z werwą zajechała przed już całkiem znany trójce spośród przytomnej czwórki osób podróżujących vanem.
- Co z nim? - Alex gdy zgasił silnik zapytał wskazując kciukiem na powalonego gorączką i pogrążonego w letargu ochroniarzu Federaty.


Gdy weszli do zdawałoby się mrocznego wnętrza lokalu okazało się, że w tej około sjestowej porze lokal jest prawie pusty. No ale nie zupełnie. Za barem dostrzegli odwróconą do wejścia kobietę o znajomych kształtach i kolorystyce. Czarnoskóra dziewczyna próbowała chyba wydobyć coś sensownego z szafy grającej czy radia. Ponieważ i blat baru i sama jej sylwetka sporo tego ustrojstwa zasłaniały to nie można było mieć pewności. Alex wskazał ruchem głowy aby podejść do baru i sam ruszył krokiem jakby należało tutaj do niego wszystko i wszyscy.

Znalezienie się w chłodnym wnętrzu Ves powitała z ulgą. Nie przywykła do upałów Południa i z każdym kolejnym dniem coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że powinna zamieszkać na Alasce. Chwilowo jednak musiała się zadowolić cieniem i czymś chłodnym do picia. Niczym cień Runnera podeszła do baru, opierając się o niego łokciem.
- Co tam, muzyka padła? Rzucić na to okiem?

Lilly odwróciła się gwałtownie gdy Ves się do niej odezwała. I w pierwszej chwili na twarzy zakwitł jej wyraz zaskoczenia zaraz zastąpiony przez szczerze okazywaną radość.
- Too wyy?! Wróciliście! - ucieszyła się kelnerka, barmanka i łaziebna w jednej osobie. Doskoczyła do baru, nachyliła się nad nim aby uściskać ich oboje z tej radości.

- Wpadliśmy na coś słodkiego i zobaczyć co u ciebie słychać - technik oddała uścisk, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech - To byłby grzech, gdybyśmy byli w mieście i nie wstąpili w odwiedziny. Będziesz taka kochana i dasz nam coś zimnego do picia… plus kąpiel? - spytała entuzjastycznie.

- Oh, no pewnie! I obraziłabym się jakbyście nawet nie wpadli się pokazać na oczy! - obecnie barmanka, bardzo ucieszona, jakby witała swoich ulubionych gości a poza tym dawno nie widzianych gości za jakimi się zdążyła stęsknić pościskała ich jeszcze chwilę obdzielając te uściski mniej więcej po równo.

- To co chcecie? - odkleiła się wreszcie i wskazała na tablice gdzie kredą były wypisane dania i napoje. Na zimno też było kilka pozycji. Pewnie z piwnicy albo z zimnej wody ale w taki upał to i cokolwiek mokrego było przyjemne na spieczone usta i wyschnięte gardło. - No a kąpiel to musicie poczekać. Wiecie muszę naszykować wodę i takie tam. A jakieś macie specjalne życzenia co do tej kąpieli? - zapytała podając im menu z jakiego mogli sobie wybrać też coś do jedzenia.

- Vesna jest bardzo brudna. A mamy spotkanie biznesowe. Z taką jedną paniusią. Więc wiesz, trzeba ją dokładnie wyszorować. - ganger wziął podane menu jakby tylko ono go interesowało i mówił lekkim, swobodnym tonem wcale nie zwracając uwagi na stojącą przed nim kobietę i tą drugą, siedzącą obok niego. Ta stojąca zrobiła nieme “aha” spoglądając na tą brudniejszą i sądząc z miny wcale nie była przeciwna ani smutna z takiego zamówienia.

Wszelkie złe emocje wydawały się odpłynąć w siną dal, zostawiając technik w stanie całkowitego szczęścia. Śmiała się, przewracała teatralnie oczami i przytakiwała, obejmując gangera w pasie. Cały czas też gapiła się na barmankę, już zastanawiając się co zamówić i za co Alex obiecał w końcu zapłacić.
- Wiesz jaki on jest… leser i leń. - pochyliła się do Murzynki, ściszając głos ale nie na tyle by jej towarzysz tego nie słyszał - Ledwo wejdzie do wanny i już mu się kończy inwencja. Trzeba się nim zajmować… pamiętasz pewnie jak to leciało. No spójrz na niego, sam sobie nie poradzi z równie skomplikowaną operacją jaką jest mycie pleców czy głowy - przytaknęła, wzdychając - Dlatego jak akurat masz okienko chętnie byśmy skorzystali z twojej pomocy… a póki woda się nie nagrzeje chętnie coś zjemy. Masz może sernik? I zimne piwo? Do tego - przeniosła wzrok na listę dań - Weźmiemy dwa steki z pieczonymi ziemniakami, sałatkę z fasoli, zapiekankę z kurczaka i kukurydzy, placki bananowe z syropem… i może na deser jeszcze, prócz sernika, to ciasto czekoladowe?

- Nie mamy teraz sernika… Ale mamy ciasto wiśniowe i jabłecznik!
- Lilly trochę chyba czuła się, nieswojo na myśl, że nie ma tego co by sobie życzyła jej kumpela ale szybko zaproponowała coś na zastępstwo. Alex udawał, że najpilniej na świecie studiuje menu i nic innego go nie obchodzi.
- Ale za to mamy zimne piwo a w taki upał do obiadu polecam chłodnik. Zresztą i tak wam zrobię. Z resztą nie ma problemu, zaraz się tym zajmę. - wyjęła mały, kelnerski notesik i szybko zaczęła coś w nim pisać. Gdy chyba skończyła zerknęła znad niego koso na parę po drugiej stronie stołu. Teraz ona pochyliła się nad blatem aby poszeptać sobie względnie w komfortowych warunkach z Ves.
- No to zamówiliście moją ulubioną kąpiel. Przynajmniej z wami. A co on tak gada jakby nie miał zamiaru się przyłączyć? Same mamy się kąpać czy jak? Znaczy jak chcesz to możemy same ale tak tylko pytam. - w głosie rzeczywiście pojawiła się ciekawość gdy zerkała z bliska na twarz tej drugiej czasem posyłając równie zaciekawione spojrzenie na siedzącego obok Alexa.

- Ciasto wiśniowe i jabłecznik brzmią świetnie. Bierzemy oba, chłodnik też. No i piwo - technik nie zastanawiała się długo. Za to przy kwestii Foxa trochę się zatrzymała, przyglądając mu się uważnie.
- No nie wiem… będziesz się z nami mył czy same to mamy załatwić? Tylko kto zrewiduje czy aby na pewno wystarczająco się przykładamy do sprawy? - spytała, przytulając się do niego.

Alex uniósł głowę znad menu jakby dopiero co dostrzegł, że w ogóle coś mówią do niego czy tam nawet obgadują prawie jawnie bezczelnie. Lilly aby ułatwić mu podjęcie właściwej decyzji oparła się na łokciu w wymownej pozie nachylając się ku Ves aż właściwie zetknęły się ze sobą policzkami.
- No właśnie Alex. No sam pomyśl. Jak ja będę myła Ves, bardzo dokładnie, i te wszystkie zakamarki co się brud lubi zbierać, no to będę zajęta. Ves też bo przecież będę ją myła. No to musi być ktoś trzeci do sprawdzania czy wszystko jest już czyste i w ogóle. - Lilly podjęła temat zaczęty przez bladolicą kumpelę i flirtowała z gangerem na całego i uśmiechem, i spojrzeniem, i głosem.

- No tak, rzeczywiście, no beze mnie może być wam ciężko. - Fox mądrze pokiwał głową na znak, że dostrzegł wreszcie obie panny w potrzebie którym niezbędny jest ratunek właśnie z jego strony. Objął i przyciągnął do siebie Ves, prawie uśmiechnął się do nich obu ale udało mu się jakoś to wyhamować w ostatniej chwili. - W takim razie się zgadzam. - odrzekł tonem najwyższego poświęcenia jakby wcale się nie ziszczał plan jaki mieli jeszcze przed wpakowaniem się do furgonetki.

- Mój bohater… co my byśmy bez ciebie zrobiły - brunetka przybrała pozę wdzięcznej foczy, wieszając mu się na szyi. Wychyliła się po to aby pocałować ciemnoczekoladowy policzek kelnerki - W nocy też mnie uratował… i jeszcze szamę ogarnął. Bez niego już dawno bym zginęła… taki jest kochany - dodała wzdychając i prawie omdlewając z wrażenia.

- Noo! - twarz Alexa momentalnie pojaśniała jakby Ves mu właśnie wręczała jakiś medal czy puchar. Nawet jak wyczuł, że to tylko poza wdzięcznej foczy to chyba i tak sprawiła mu przyjemność. Zwłaszcza, że Lilly też umiała się ładnie wdzięczyć i robiła oczami i ustami odpowiednie “ochy” i “achy” więc pewnie każdy facet mógłby poczuć jak mu testosteron wycieka każdym porem ciała.
- A Ves zrobiła takie bajeranckie bomby. Normalnie bez nich to byłaby chujnia. Nie wiem czy starczyłoby nam ammo aby dotrzeć do furgonetki i reszty ammo. Tamte lamusy ze wsi to same patyki mieli do tego strzelania a mi tripletami to prawie z miejsca rozszedł się cały mag. Dobrze, że te bomby były. Potem któryś coś brąchał, że tam coś wybuchło za późno czy za wcześnie ale jak się go spytałem czy ma jakiś kurwa problem to okazało się, że jednak nie ma. No to jak zobaczyłem, że jednak wbrew pozorom kumaty no to dałem mu spokój nie? Każdy się może pomylić w nerwach nie? - Alexowi ze szczęścia ulała się całkiem ładna i długa bajera co do ostatniej nocy w zagubionej wśród deszczu i dżungli wiosce.

- Jej to chyba oboje zasłużyliście na ekstra piankę do tej kąpieli. I coś na osłodę. - Lilly roześmiała się wesoło słysząc takie rewelacje i przechyliła się przez blat aby pocałować krótko w usta najpierw ją a potem jego.
- Resztę dostaniecie przy kąpieli. Teraz niestety na razie muszę was zostawić. - obiecała odklejając się od nich, machnęła jeszcze rączką na pożegnanie i wyszła na zaplecze.

- Postaramy się wytrzymać - panna Holden przerwała wślepianie się w Foxa na chwilę, żeby odprowadzić Lilly wzrokiem, a potem wróciła do poprzedniego obiektu obserwacji, wciąż z maślaną miną - Chyba ci wieczorem walniemy z dziewczynami masaż za dzielną postawę i ratowanie dnia. Też jesteś taki głodny czy tylko mi już burczy w brzuchu? - spytała, pociągając nosem, bo z zaplecza doleciały całkiem apetyczne zapachy.

- O! Tak?! Kozacko! - wiadomość i pomysł wyraźnie ucieszyły Runnera tak samo jak niedawno on sam chyba ucieszył je obie swoją pośpieszną i chaotyczną opowiastką. - A myślisz, że jakie dziewczyny będą? I właściwie to gdzie jedziemy? Do burdelu? Czy jeszcze gdzieś? I kurde też zjadłbym coś. Mam nadzieję, że da cokolwiek ale szybko. - gangera zafrapował pomysł z listą dziewczyn jakie mieli szansę spotkać w Nice City. Przyjaznych i sympatycznych twarzy uzbierali sobie całkiem sporą pulę na tyle, że trzeba było pokombinować jak się chciało odwiedzić i spotkać jak najwięcej z nich. Ale na koniec też wrócił do rzeczywistości zerkając na przejście za którym zniknęła “Nutellka”.

- Zaczniemy od Kristi, a jak Kristi to też Kay i nasza blondyneczka od tornado - Ves szybko zaczęła wyliczankę - Podskoczymy też do Sharon i zobaczymy co tam u niej słychać. Kto wie? W Petro też jest całkiem ciekawie… ale jest jedna rzecz, która mi nie daje spokoju - westchnęła cicho, lecz zanim rozwinęła temat pojawiła się Lilly z piwem, chłodnikiem i plackami bananowymi na przystawkę.
- Dzięki… wygląda pysznie.

Alex kiwał głową i wydawało się, że w Nice City czeka na niego wstęp do niebios bram. Kiwał więc głową, zgadzał się, odebrał od Lilly piwo dziękując jej gestem i leniwym uśmiechem kota co już widzi harcujące myszki jakie schrupie wkrótce. Ciemnoskóra barmanka znów zniknęła na zapleczu więc Runner spojrzał na siedzącą obok kobietę.

- No? O co chodzi? - zapytał biorąc łyka z podanej szklanki ze złocistym płynem i zaraz potem zagryzając go plecakiem.

- Chodzi o tę noc zapylania - odpowiedziała po pięciu plackach, z których trzy pierwsze praktycznie połknęła nie żując - Trochę się obawiam… mam tremę. Tylu ludzi, obcych całkowicie, a ja… - wzruszyła ramionami - Nie mam praktyki w takich zabawach. Nie z mężczyznami. Nie wiem czy będę się umiała zachować i nie narobię siary.

- Ah, no tak… - takiego wątku rozradowany dotąd Alex chyba się nie spodziewał. Pokiwał mądrze głową, upił łyk piwa i zaczął żuć kolejny placek zastanawiając się co tu można by zrobić lub powiedzieć. - Nie dygaj Ves, będzie git. Ujaramy się i weźmiemy to wszystko na luzaku. Jak ci łatwiej możesz zacząć z dziewczynami. Choćby z tą Lee, wydaje się w porządku. A jak coś nie będzie nam leżeć to robimy wypad. A jak któryś przegnie no to przecież ja też tam będę. Wyjaśnię dupkowi co znaczy “nie” skoro nie rozumie za pierwszym razem. - po zastanowieniu i łyku piwa problem nie wydawał się chyba Alexowi taki straszny by sobie tym zaprzątać głowę.

Panna Holden bawiła się szklanką z piwem, przestając na trochę jeść. Trawiła, tym razem słowa i informacje, aż wreszcie upiła łyk zimnego napoju i zaatakowała kolejny placek.
- Zróbmy próbę kontrolną. Test - zeżarła placek i jeszcze jeden bo były dobre. Tym razem zapiła chłodnikiem - W Nice City na pewno znajdziemy kogoś, kto się nada. Chcę spróbować jak to jest - spojrzała gangerowi prosto w oczy - Wiedzieć na co się przygotować. Tak… to zabawa, ale znasz mnie. - prychnęła zrezygnowana - Musi być idealnie. Wszystko. Dopięte na ostatni guzik. Zawsze.

- Chwila, chwila, czekaj, czekaj co ty chcesz zapinać? Jaką próbę? Jaki test? Jak to znajdziemy kogoś odpowiedniego? O czym ty gadasz? - Fox wolno pokręcił głową i zmrużył oczy od natłoku tych dziwnych informacji które układały się mu pewnie w jakiś dziwny i podejrzany ciąg. Popatrzył pytająco i badawczo na swoją partnerkę niepewny czy mówią i myślą o tym samym.

- Zapinać mnie. We dwóch - popatrzyła na niego poważnie - Ty i ktoś na próbę. Żebyś był obok i w razie czego… jakby coś jednak nie grało - westchnęła, kładąc dłoń na jego dłoni - Bardzo by mi to ułatwiło sprawę, pomogło się przełamać. Żeby później podejść do głównej nocy już na miękko i na luzie, bo na razie czuję dyskomfort gdy pomyślę o tabunie ludzi… aż takim. Nie tylko foczek. Pomożesz mi?

Alex dla odmiany miał minę jakby podała mu żabę do połknięcia. Nie odpowiedział tylko bawił się swoją szklanką z piwem główkując nad tą niecodzienną prośbą. W końcu z myślenia wyratowała go powracająca z parującymi talerzami Lilly która postawiła po jednym przed każdym z nich. Zaraz potem zaczęła podawać sztućce i te drobne rzeczy z dodatkami jakie zdołała upchnąć na tacy.

- Stało się coś? Chyba się nie pokłóciliście? Zaraz przyniosę desery i resztę już prawie wszystko gotowe. - dodała na wszelki wypadek na znak, że właściwie może wrócić do roli zwykłej kelnerki.

- Nie, spokojnie. Nie pokłóciliśmy się - Vesna uspokoiła Nutellkę wciąż gapiąc się na Alexa - Po prostu… poprosiłam go o coś, ważnego i trudnego jednocześnie. Taki… trochę jak test czy mi ufa i czy oboje sobie ufamy.

- Aha. - kelnerka przygryzła swoje pełne wargi zastanawiając się co powinna teraz zrobić. W końcu niespodziewanie podeszła do zasępionego mężczyzny i czule pocałowała go w policzek. - O cokolwiek cię nie poprosiła pamiętaj, że ona cię kocha. - uśmiechnęła się do niego ciepło i przyjaźnie. Alexa to wszystko najwidoczniej zaskoczyło bo spojrzał na nią zdziwiony sondując jak bardzo mówi to na poważnie. Ale wyglądało na to, że czarnulka nie robi sobie z nich jaj.

- Skąd wiesz? Przecież właściwie nas nie znasz. - zapytał prychając lekko z niedowierzania albo i nawet irytacji.

- Może i nie. Ale nie jestem ślepa. Widzę, że macie się ku sobie i to po całości. Myślisz, że ile samic pozwoliłoby ujeżdżać swojego ogiera innej samicy? No daj spokój Alex. Chcesz to odmów ale to raczej nie scementuje waszego związku. - Lilly uśmiechała się łagodnie i pogodnie, że trudno było nie odwzajemnić się tym samym. Runner wpatrywał się w nią intensywnie główkując nad tym co powiedziała.

- A skąd wiesz o co mnie poprosiła? - zapytał jakby szukał dziury w całym i nieufnie podchodził do rad od prawie obcych osób.

- Nie wiem. Ale jakby to była jakaś bzdura czy coś niedorzecznego to byś tak nad tym nie główkował. Więc jest coś na rzeczy. Dobra to sobie pogadajcie a ja idę po te desery i resztę. - Nutellka wróciła do swojej roli uśmiechniętej kelnerki po czym znów zniknęła w przejściu na zaplecze. Alex chwilę jeszcze wpatrywał się w to przejście z głębokim zastanowieniem na twarzy.

- W sumie jak i tak masz się pukać w tą noc zapylania to chyba możemy z kimś zacząć trochę wcześniej. Ale żadnych bękartów! Nie mam zamiaru cudzych bajorów chować! - Fox zgodził się ale szybko zastrzegł sobie ten sam warunek co poprzednio o tym zapylaniu.

W pierwszej chwili do Ves nie dotarło co właśnie się stało. W drugiej już z piskiem zrywała się z krzesła aby rzucić się Runnerowi na szyję i mocno go objąć. Wpadła na niego, siadając mu okrakiem na kolanach.
- Jesteś najlepszy! - krzyknęła, śmiejąc się jednocześnie z miną czystej radości. Obcałowała całą jego twarz, kończąc na ustach przy których zatrzymała się dłużej, a gdy się oderwała zapewniła gorąco - Mówiłam już głuptasie, jeśli mam mieć dziecko to tylko twoje i nikogo innego. To ciebie kocham, zobaczysz, będzie niezła zabawa!

- Noo doobraa… - Alex chociaż chyba bardzo się starał znów odgrywać urazę i łaskę to jakoś nie dał rady i też w końcu się uśmiechnął a nawet roześmiał. Wziął i przyjął na swoich kolanach rozochocony kłębek szczęścia.

- No i piękny deser. - z zaplecza wróciła Lilly i też się rozpromieniła widząc zmianę w pozycjach i nastrojach. Zostawiła kolejne porcje przygarniając do piersi pustą już tacę. - No proszę jak słodko razem wyglądacie. Aż nie ma się gdzie wpasować! Mam nadzieję, że podczas kąpieli zrobicie mi więcej miejsca bo inaczej to naprawdę będę wam tylko dolewać wody i spłukiwać. - zaśmiała się wesoło patrząc na migdalącą się parkę przed blatem baru.

Uwieszona na gangerze Shultzówna pokiwała energicznie głową, skacząc oczami od przyniesionych frykasów na twarze towarzyszy. Przełknęła głośno ślinę, w brzuchu odruchowo jej zaburczało gdy obudziła się wiecznie głodna bestia w nim mieszkająca.
- Poradzimy sobie, daj spokój Lilly. Bez ciebie nie będzie pełnej kąpieli. - powiedziała lekko, zanurzając palec w misce z zapiekanką i wyskubała kawałek kurczaka, przybliżając go do ust. Już miała go zjeść, ale wzrok uciekł jej do Foxa. Uśmiechnęła się szerzej, oddając mu jedzenie prosto do dzioba.

Wyglądało na to, że wszyscy są zadowoleni z powziętych decyzji. A do tego w miarę jak pustoszały talerze także syci. Co prawda para gości musiała wywalić na to trochę talonów ale było warto. Mogli nacieszyć się wspólnym jedzeniem i sobą w spokoju. I to jakim jedzeniem! Było pyszne! No i dużo. A jak na koniec jeszcze zjedli po kawałku obu ciast to już byli pełni po czubek głowy. Aż się nawet trochę nie chciało wstawać, nawet na tą kąpiel.

- No to chodźcie. Już gotowe. - Lilly pojawiła się ponownie w drzwiach na zaplecze gdy dwójka gości była zajęta słodkim trawieniem i nicnierobieniem. W takiej perspektywie ruszenie się z miejsca wymagało sporo wysiłku i ciała i woli. Ale ostatecznie zawędrowali we trójkę do tej samej łazienki co poprzednio. I w tej samej balii była znów nowa porcja czystej i parującej wody przykrytej przyjemną dla oka pianką. - To od czego macie ochotę zacząć? - Murzynka zapytała po zamknięciu drzwi gdy podeszła do swoich klientów na wyciągnięcie dłoni uśmiechając się do nich ciepło i sympatycznie.

Mieli za sobą już dwa dania, przystawki i jeszcze deser na dokładkę. Vesna czuła się najedzona i szczęśliwie pełna aż po czubki uszu. Chętnie zrzuciła sukienkę, to samo robiąc z bielizną i tym razem jako pierwsza władowała się do kąpieli, zupełnie jak Alex poprzednio.
- Pomożesz naszemu marudzie pozbyć się łachów? - spytała czarnulki, rozsiadając się wygodnie żeby obejrzeć przedstawienie.

- Bardzo chętnie. - Nutellka uśmiechnęła się przyjemnie i ochoczo podjęła się tego wyzwania po tym jak oboje z zaciekawieniem oglądali rozbierającą się a potem rozebraną a teraz wreszcie zanurzoną w wodzie i pianie pannę Holden.

Lilly stanęła za Foxem aby pomóc zdjąć mu kurtkę i przez to on zasłonił ją całkiem sporo. Ale na chwilę bo zaraz potem odeszła aby powiesić kurtkę na hak. Wróciła po to by odebrać koszulkę którą Runner zdjął sam ukazując swój nagi tors. Spojrzał z zaciekawieniem na łaziebną która właśnie miętoliła w dłoniach odebraną koszulkę. - I co? Pewnie ze spodniami i resztą mam ci pomóc co? - czarnulka popatrzyła na niego z rozbawioną ironią.

- No. Jak pomożesz mi to ja pomogę tobie. - Alex okazał się w na tyle dobrym humorze, że był kochany i skory do współpracy a nawet tak jakby miły. Dziewczyna roześmiała się wesoło jeszcze bardziej skracając dystans gdy podeszła do na wpół rozebranego gangera.

- Nawet nie wiesz ile razy to słyszę. - powiedziała wciąż rozbawiona całą sceną gdy popatrzyła z rozbawieniem na już moczącą się w balii Vesnę. Oparła dłonie na jego ramionach i stopniowo osunęła się na dół aż przyklękła przed stojącym nad nią mężczyzną. W międzyczasie jej hebanowa skóra dłoni żywo kontrastowały z o wiele jaśniejszą na torsie mężczyzny po jakim się przesuwały. Wreszcie jej dłonie zagmerały wokół rozporka spodni uwalniając swoją zawartość. W końcu dłonie szarpnęły spodnie na dół, w stronę kostek gdzie wspólnie wyplątali nogi Alexa z tego zbędnego w tej chwili ciucha. No a sam Runner został jedynie w swoich tatuażach i ozdobach.

- No. To teraz ty. - Alex wyglądał na bardzo zadowolonego z takiego sposobu rozbierania no i osoby wspomagającej te rozbieranie. I było to widać tak po twarzy jak i reszcie ciała. Ale też zaczynał mu rosnąć poziom zniecierpliwienia. Więc ponaglił klęczącą przed nim kobietę aby wstała i sam zaczął niecierpliwie ją rozbierać. Szybko rozpinał te dwa czy trzy guziki koszuli której jasny kolor ładnie kontrastował z ciemną skórą właścicielki. W przeciwieństwie do niej chyba z trudem powstrzymywał się aby nie zerwać z niej tego ubrania bo ledwo koszula przeszła przez ramiona dziewczyny to rzucił ubranie gdzieś na taboret. Potem nie wiadomo co by się stało ze stanikiem czarnulki ale ta sprawnie zdjęła go pierwsza. Też zdradzała już oznaki zniecierpliwienia i podekscytowanej gorączki. Zaraz więc stała na środku łazienki w stroju toples. I w jasnych dżinsach prezentowała się bardzo kusząco.

- Alex? A pomożesz mi ze spodniami? Ja ci pomogłam. - poprosiła opierając swoją dłoń na barku Runnera. Temu nie trzeba było powtarzać. Ukląkł przed Lilly i teraz on gmerał przy rozporku jej spodni. - Jeeej, wreszcie ktoś klęczy przede mną! I to jaki przystojniak! - dziewczyna roześmiała się i ucieszyła w bardzo naturalny sposób. Tak bardzo, że nawet Alex na nią spojrzał z rozbawionym uśmiechem na chwilę tracąc z oczu swój cel. Ale na chwilę. Zaraz potem też ściągnął z niej spodnie razem z bielizną i na biodrze Nutellki znów widać było pamiątkowy autograf pozostawiony tam przez Vesnę przy poprzedniej wizycie. Jeszcze chwila ściągania nogawek spodni przez kostki dziewczyny i już ona też była w stroju gotowym do kąpieli. Reszta potoczyła się podobnie jak poprzednio, zanim wyłonili się we trójkę z łaźni, dopilnowali aby w żadnym zakamarku ich ciał nie uchowała się nawet odrobina brudu.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 07-05-2019 o 01:11.
Amduat jest offline  
Stary 09-05-2019, 21:36   #87
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Negocjacje przyniosły wymierne efekty, ale przynajmniej odzyskać miał swoje rzeczy z czego był zadowolony. Inną sprawą było rozprawienie się z dzikunami, do czego potrzebowali większego planu, siły ognia, pułapek… Ale to już nie była w tej chwili jego sprawa. Był póki co wyłączony z akcji z powodu odniesionych ran.
- Zabiorę się wozem do Night City. W aktualnym stanie bardziej bym przeszkadzał niż pomagał. Ten dzień przyda się na podlizanie ran. - skwitował wprost.

- Myślę, że odpoczynek przyda się nam wszystkim. A zwłaszcza wam. Dobrze, w takim razie proszę przygotujcie się do podróży bo będę zmuszony nalegać aby błękitna furgonetka wyjechała stąd jak najszybciej. - szef karawany uśmiechnął się lekko, skinął głową aby się pożegnać po czym odwrócił się i odszedł.

- To ja idę się spakować. Właściwie nie mam za bardzo co to powinno być szybko. - George skinął głową Marcusowi i też ruszył ku wyjściu na zewnątrz gdzie z kolei były wejścia do pokoi na parterze.

Marcus wzruszył ramionami. On sam nie miał wiele rzeczy do spakowania. Praktycznie rzecz mówiąc wszystko co miał przy sobie aktualnie było jego majątkiem. Dlatego irytowało go to, że musiał czekać na zwrot swoich rzeczy aż nie rozprawią się z dzikunami. Cóż, trzeba było się przystosować do sytuacji, nie pierwszy w sumie raz.
Stał teraz oparty o wóz, czekając aż skończą pakować ciała zabitych oraz rannego. Gdy w końcu wszystko było na miejscu on również wsiadł do środka, na pakę. Towarzystwo trupów mu nie przeszkadzało, gorsze rzeczy miał już za sobą.


---

Kierowca raźno zajął swoje miejsce i uruchomił maszynę czekając aż dwóch ostatnich pasażerów zajmie swoje miejsca. Wcale nie było to takie łatwe. Jedną boczną ławę wzdłuż burty zajmował półprzytomny ochroniarz a podłogę zaściełały koce i płachty pod jakimi były ciała dwóch zabitych karawaniarzy. Dla dwóch lżej rannych pasażerów, Marcusa i Georga, została więc do dyspozycji wolna ławka po przeciwnej stronie.

W końcu ruszyli w drugiej połowie dnia aby wyjechać z Espanioli. Jechało się zdecydowanie sprawniej i szybciej niż w konwoju. Alex jechał w detroidzkim tempie i stylu wreszcie nie musząc się ograniczać innymi “niedzielnymi kierowcami”. Czyli właściwie każdego spoza Detroit. Do osady w jakiej poprzednio doszło do zderzenia dwóch samochodów i nieplanowanej naprawy i postoju prawie na cały dzień dojechali o wiele szybciej niż gdy jeszcze na wpół po omacku jechali przedtem w przeciwną stronę. Granatowa furgonetka z werwą zajechała przed już całkiem znany trójce spośród przytomnej czwórki osób podróżujących vanem.
- Co z nim? - Alex gdy zgasił silnik zapytał wskazując kciukiem na powalonego gorączką i pogrążonego w letargu ochroniarzu Federaty.

Przejazd z detroiczykiem za kierownicą do najspokojniejszych nie należał, ale przynajmniej nie rozbił samochodu po drodze.
- Wygląda na to, że dogorywa. Ale lepiej spytajcie jakiegoś lekarza o to. - rzekł prostując i masując ranną nogę. Wstrząsy po drodze nie były najlepszym sposobem na szybszą kurację.

- Pytam lekarza. - Alex wskazał brodą na wysiadającą z pojazdu Vesnę. George też wysiadł i stanął przy burcie samochodu czekając na to co z tego wszystkiego wyjdzie.

Technik nie odpowiedziała od razu, zajęta kończeniem żucia tego co miała akurat w ustach. Tym razem był to jeden z placków bananowych, urozmaicony suszoną figą. Rzuciła żurawia aby ocenić stan rannego i wzruszyła ramiona.
- Wiecie jak jest, loteria - westchnęła smutno, pociągając z manierki kompot - Jeśli nie dojdzie do zakażenia krwi, ani nie uaktywni się żadna wada wrodzona o której nie wiemy i nie możemy jej wykryć… wtedy przeżyje. Czeka go długa rekonwalescencja, szybko nie wyjdzie z wyra. Ze swojej strony zrobiłam co się dało, teraz chłopak potrzebuje czystej pościeli, dobrej opieki… i czasu - skrzywiła się - Święty spokój też jest wskazany.

- No ale zostawić go tutaj czy zabieramy go do środka? - Alex machnął brodą w przeciwstawnych kierunkach wskazując to na otwarte wnętrze pojazdu to na niedaleko stojące drzwi do wnętrza lokalu.

- W środku będzie chłodniej - Vesna mruknęła ponuro, tęsknie patrząc w stronę budynku - Wszystko lepsze niż ten piekarnik na kółkach.

- Zatem ruszcie się i pomóżcie go przerzucić. Chyba że wolicie aby zdechł w środku. - Marcus spojrzał na resztę i zabrał się do wyjścia z wozu. Jeśli tamci chcieli mu pomóc to wspólnymi siłami przenieśli by rannego do środka. Ale jeśli nie cóż, nie miał zamiaru samemu się przemęczać i po prostu ruszyłby do lokalu.
===================


W środku Vesna z ekipą zaczęli już swoje rytuały powitalne i godowe, na co Marcus tylko uśmiechnął się znacząco. Ci zawsze mieli w głowie głównie zabawę, choćby mieli zaraz zginąć. On sam jakoś nie miał do tego drygu.

- Nie żebym narzekał na wasze urocze powitanie, ale sam też bym z chęcią skorzystał z usług tego baru. - mruknął do barmanki gdy ta odeszła przyjąwszy w końcu zamówienie. Siadł ciężko przy jednym ze stolików nieopodal. - Pokój, kąpiel i coś dobrego na ząb. Może być to ciasto i piwo. - Nie planował większych rozrywek podczas odpoczynku. W końcu to Vesna miała zająć się oficjalną częścią całej misji, gdy już skończy się zabawiać z facetem. Miał zatem czas do rana. Mnóstwo czasu na wypoczynek.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 10-05-2019, 11:48   #88
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 24 - IX.01; zmierzch

IX.01; zmierzch; Nice City; hotel “Hamilton”




Kolejny gorący dzień miał się ku końcowi gdy granatowy van wjeżdżał w pierwsze budynki Nice City. Było gorąco i panował typowy tropikalny miks wysokiej temperatury, duchoty i wilgotności. Zaczęło padać ledwo wyjechali z Crow gdzie zatrzymali się na popas i aby się odświeżyć. Chociaż siąpiła drobna mżawka a nie regularny deszcz. Z jednej strony dawała uczucie ulgi. Z drugiej dokładala swoją cegiełkę do nadmiaru wilgoci a w końcu musiała zacząć parować zwiększając poziom duchoty w okolicy. Ale na razie jeszcze było widno jak w dzień, póki samochód był w ruchu pęd przyjemnie chłodził przez otwarte okna, można było to zepchnąć w niebyt nadchodzących nocnych ciemności. I póki samochód był w ruchu brzęczenie much jakie już próbowały się dobrać do trupów mogło zejść na dalszy plan.

Pobyt na postoju w Crow przydał się chyba wszystkim w furgonetce. Można było poczuć się bezpiecznie, w cywilizowanych warunkach, bez szefa nad głową i dzikich bestii z dżungli za plecami. Najeść się, wykąpać i odpocząć w towarzystwie i z ciepłym uśmiechem ciemnoskórej barmanki, kelnerki i łaziebnej lub bez. No i przydało się zwłaszcza, że co by nie mówić czekało ich spotkanie z szefową całej tej imprezy na jaką się zaciągnęli czyli zapowiadała się wolna noc ale po spotkaniu biznesowym.

W końcu granatowa furgonetka zatrzymała się przed głównym wejściem do hotelu “Hamilton”. Mniej więcej w tym samym miejscu skąd cały konwój wyruszał wczoraj rano. Minęło półtorej doby a znaleźli się tutaj ponownie. Tylko w całkiem innym składzie i celu.

Przybycie nowych gości do hotelu było wydawało się być sporym zaskoczeniem dla coniektórych. Na pewno lady Amari i jej obstawa wydawała się nie spodziewać tego typu wizyty bo właśnie miała przerwę na ciastko z filiżanka czegoś do picia w swojej prywatnej niszy w hotelowej restauracji. - Milady pije teraz herbatę. Zapytam czy was przyjmie. - szambelan, niczym niezawodny cerber jako jeden z nielicznych nie okazał zdziwienia pojawieniem się gości. I sprawnie przejął nowo przybyłych zanim zdążyli dojść do stolika szlachcianki.

Sama Amari siedziała chyba z tym samym mężczyzna jaki jej towarzyszył podczas aukcji mapy w ostatnią niedzielę. Alex cmoknął z tłumionej irytacji, George wyglądał jakby najchętniej to w ogóle tu nie przychodził. Zresztą Alex też odkąd zgadał się po drodze z młodym patyczakiem. Bo skoro George był miejscowy to pewnie wiedział gdzie można załatwić dobrą pukawkę nie? Dobra czyli na wojskowe triplety 5,56. No i z dość rozwleklej relacji młodego wyglądało, że 5,56 tak, triplety no w sumie rzadziej ale tak, no ale jedno i drugie w jednej spluwie to nie był częsty towar na ulicach. A jak już ktoś miał to kitrał dla siebie a nie na wymianę. To “troszkę” podniosło ciśnienie Runnerowi gdyż plan aby kupić nowy karabinek w mieście niebezpiecznie się zachwiał. Dlatego w “Hamiltonie” stał jak na szpilkach chcąc jak najszybciej ruszyć na poszukiwania nowej spluwy. Zwłaszcza, że dzień się kończył a rano pewnie nie powinni ruszyć z miasta dość wcześnie i mogło być różnie z tym załatwianiem spraw na mieście.

Szefowa wszystkich Federatów i tych którzy zaciągnęli się pod jej sztandar jednak przerwała picie herbaty aby udzielić audiencji czwórce gości i pracowników. I to ledwo szambelan zdołał podejść do jej stolika a już wracał z powrotem aby oznajmić, że milady ich przyjmie.

- Dobry wieczór. - szefowa skinęła kasztanowłosą głową w geście przywitania. - Z czym przychodzicie? Co się stało? - zapytała już całkiem spokojnie i pierwszy odruch zaskoczenia jaki okazała na widok czwórki gości już zniknął jakby go nigdy nie było. Znów była opanowaną, dumną szlachcianką na wieczornej herbatce. George miał minę jakby starał się udawać, że go tu w ogóle nie ma. Alex przeciwnie. Jakby aż świerzbiło aby coś wygarnąć po runnerowemu ale spojrzeniem dał znać, że za ich dwójkę to oddaje pałeczkę Ves skoro ugadali się, że ma gadać z ich wspólną szefową. Cała ta audiencja, obstawa Federatki i oprawa niecierpliwiła go i irytowała co, jak zwykle, maskował dość słabo.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 17-05-2019, 22:06   #89
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Lekko utykając jeszcze Marcus dotarł wraz z Vesną na spotkanie.Teraz skupić się należało na szlachciance, z którą przyszli porozmawiać.
- Typowe opóźnienia, których nie da się przewidzieć ani uwzględnić w planach. Musieliśmy opóźnić całą drogę przez tubylców z wioski po porwaniu i teraz “dyplomatycznie” musimy im pomóc by wypuścili naszych ludzi. - Marcus odezwał się pierwszy, w typowy dla siebie sposób, nie owijając w bawełnę. Słowo dyplomatycznie wypowiedział z ironią czy też niechęcią, co też mogło wskazywać że nie podobał mu się ten sposób załatwienia sprawy. - W tej chwili dostarczamy list od szefa oraz zabitych w akcji.

Stojąca obok niego panna Holden skłoniła głowę przy wejściu, jak nakazywała kurtuazja i cała otoczka potocznie zwana etykietą. Przywołała na twarz miły uśmiech, który nic przecież nie kosztował. Odchrząknęła i wystąpiła krok do przodu, sięgając do kieszeni.
- Wybacz proszę milady, że niepokoimy cię i przerywamy odpoczynek, jednak proszę nam wierzyć… nie zrobilibyśmy tego, gdyby nie było innej możliwości. Jak Buźka zdążył wyłożyć, wyprawa odrobinę się skomplikowała. Pozwoli pani, milady, że wręczę jej list od monsiuer van Urka, który opisał całe zajście - wyjęła kopertę i po kolejnym kroku, wyciągnęła przesyłkę w stronę Federatki.

Federatka lekko uniosła brwi gdy Marcus się odezwał. Najwidoczniej oczekiwała na dalsze wyjaśnienia słów które już padły. Gdy wtrąciła się Vesna skierowała uwagę na nią. Spojrzała na kopertę w jej dłoni i kamerdyner który jej towarzyszył w lot pojął niemą aluzję. Podszedł do Vesny i wyciągnął dłoń po kopertę. Gdy ją otrzymał wrócił do stolika i oddał ją adresatce. Ta sięgnęła po całkiem przyzwoicie wyglądający sztylet który wyglądał i gustownie ale i nie zatracał swoich praktycznych funkcji. I tym ozdobnym sztyletem otworzyła kopertę następnie znów chowając ozdobne i praktyczne narzędzie do pochwy.

- Jakich zabitych w akcji? Ilu? Kto? - nie było pewne czy Amari i kamerdyner jakoś niemo się porozumieli czy też mieli już tak opracowane schematy, że on teraz przejął rozmowę gdy jego pani czytała list.

- Dwóch zabitych, jeden ciężko ranny. Ci dwaj to ludzie zwerbowani tutaj, w Nice City. Ranny został ochroniarz… albo kierowca pana von Urka. - Vesna odpowiedziała spokojnie - Niestety co do imion nie jestem pewna. Rozdzieliliśmy się już na początku trasy, padł jeden z wozów. Z Alexem zostaliśmy przy nim aby dokonać koniecznych napraw, podczas gdy reszta kolumny ruszyła do Espanioli. Tam się spotkaliśmy wieczorem, tuż przed całą tą niefortunną akcją. Z tego co mi wiadomo miejscowi z buszu… pożyczyli sobie jeden samochód ze sprzętem. Ludzie pana von Urka ich namierzyli. To niewielka osada ukryta w głębi dżungli. Wyalienowana, praktycznie odcięta od cywilizacji… w takim znaczeniu tego słowa, jakie powszechnie uważa się teraz za normę - westchnęła prawie niezauważalnie - Doszło do walki, lecz nie między nami. Nie między ludźmi. Dojechaliśmy tam akurat gdy osadę atakowało stado zdziczałych psowatych. Duże, szybkie i zwinne… liczne - skrzywiła się - Zrobiło się gorąco. My byliśmy na zewnątrz, nie mieliśmy się gdzie schronić, więc Alex staranował bramę, gdy go o to poprosiłam. Zrobił wyrwę w obronie, przez którą dostaliśmy się do środka. Dalej - przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech - Była rzeź, najbardziej oberwali miejscowi. Dużo trupów, dużo rannych, niemniej udało się dzięki współpracy, wspólnymi siłami dotrwać do świtu z bilansem dwóch zabitych i paru rannych z naszej strony. Burmistrz… czy jak zwać jegomościa dowodzącego tamtą wioską… sołtys… w
Nieważne - machnęła zbywająco dłonią - Powiedział, że odda nam sprzęt, jeśli pomożemy im pozbyć się tych kreatur, dzikunów. Tak je nazywają. Niemniej chodzi o to, by odnaleźć ich gniazda, legowiska i je wypalić. Przetrzebić stado. Mogę zrobić bomby, nie ma w tym problemu. Jeśli dostanę półprodukty. Tutaj, w mieście, nie powinno to stanowić żadnego kłopotu. Dodatkowo… rozmawiałam z jedną z miejscowych kobiet, Lee. To zielarka, znachorka. Ktoś kto bardzo by się nam przydał w dalszej podróży. Sołtys jest gotów ją puścić, lecz chce zastawu. Leczyła człowieka który wrócił z bagien i mówił o czołgu. Stracił rękę - spojrzała na Federatkę znacząco - Zna rośliny z bagien i ich właściwości, mówiła też o mgle znad rzeki. Być może sama okolica wraku jest toksyczna. Przydałoby się zaopatrzyć w maski i ciężkie, gumowe płaszcze. Profilaktycznie… ale to jedynie sugestia - kiwnęła na koniec głową.

- Cóż, jeśli chodzi o moje zdanie co do całej sytuacji, to nie byłoby problemu gdyby nie porwali naszych ludzi oraz sprzętu. Z tego co się zorientowałem brak współpracy z ich strony i wyjaśnień spowodował te wszystkie straty. W tej chwili zaś nas obwiniają za całe zamieszanie które zapoczątkowali i mamy za nich rozgromić legowisko bestii. - Marcus miał inne zdanie i podejście do całego tematu. I nie miał zbyt pochlebnych myśli o tubylcach. - Skoro jednak von Urk zgodził się na drogę dyplomatyczną i uległą wobec tubylców to nie mamy już innego wyjścia jak wypełnić to zadanie. Według mnie w takiej sytuacji potrzebna jest spora siła ognia przeciw bestiom. Są szybkie i twarde, przez co trudne do zabicia. Wspomniane bomby, ogień sam w sobie powinny być przeciw nim skuteczne. Myślę że również środki silnie podrażniające ośrodki węchu sprawdziłyby się przeciw dzikunom. Skoro mają wyczulone zmysły, to wykorzystałbym ich najsilniejszą cechę przeciw nim.

- Ochroniarz pana van Urka jest ranny?! I dopiero teraz mówicie?! Dajcie go tutaj natychmiast! - kamerdyner czyli starszy już wiekiem pan z ładnie zaokrąglonym brzuszkiem i jeszcze ładniejszym, kostiumie przyjmował spokojnie relacje z wyprawy od obojga pracowników dopóki nie padła informacja o rannym ochroniarzu szefa wysłanej w dżunglę karawany.

- Dobra, to ja pójdę. Ktoś mi pomoże? - Alex dziwnie chętnie zaoferował się do pomocy zupełnie jakby znalazł pretekst, żeby znaleźć się gdzie indziej. Kamerdyner machnął ręką w stronę widocznego baru i barman zareagował od razu. Krzyknął coś na zaplecze i zaraz na salę wyszło dwóch kucharzy czy kogoś takiego z obsługi i nawigując za pomocą gestów i półsłówek przeszli przez bar i podeszli do Runnera. Ten machnął głową i poprowadził ich na zewnątrz do zaparkowanego wozu.

- A tobie młody człowieku radzę się zwracać per “pan van Urk”. To jest poprawna forma dla kogoś o takiej pozycji. - sapnął kamerdyner w stronę Marcusa gdy widać nie mógł przeboleć takiego uchybienia w protokole. Odwrócił się do tyłu aby zerknąć na szefową ale ta nadal była skoncentrowana na treści otrzymanego listu. Ledwie skinęła dłonią jakby dając znak aby kontynuował. Niezbyt jednak miał co bo do halu wrócili ci dwaj pracownicy lokalu dźwigając między sobą ciężko rannego ochroniarza Federaty. Wtedy Federatka złożyła list, schowała szybko do koperty a kopertę przekazała kamerdynerowi. Sama minęła dwójkę pracowników i zatrzymała się przed trójką jaka właśnie weszła.

- Elias? - zapytała ciężko rannego mężczyznę który chyba niezbyt ogarniał co się dookoła dzieje. Jak na poziom wyrafinowania jaki reprezentowała dotąd szefowa wydawała się mówić zaskakująco miękko i troskliwie. - Elias, nic się nie bój. Tjime napisał wszystko w liście. Świetnie się spisałeś. Oboje jesteśmy z ciebie bardzo zadowoleni. Nie ominie cię nagroda. - powiedziała cicho do ledwo przytomnego mężczyzny. Ten trochę jakby się uśmiechnął ale nawet nie było wiadomo czy to przez przypadek czy jednak wyłapał, że się mówi do niego i co. - Zanieście go do pokoju na górze. - rozkazała pomocnikom i ci skinęli głowami i ruszyli ku schodom prowadzącym na piętro.

- Dobrze. - skoro mieli załatwioną jedną sprawę Federatka wróciła do roli profesjonalnej szefowej. Popatrzyła na swoich gości i pracowników jakby widziała ich po raz pierwszy. - Macie jeszcze dwóch zabitych. Prawda? - zapytała patrząc na Marcusa i Vesnę a potem na stojącego w drzwiach wyjściowych Alexa. Ten pokiwał głową, pokazał dwa palce a potem kciukiem za drzwi. - Dobrze, podjedź od zaplecza. Trzeba wypakować ciała. Ralf, zajmij się tym. - zwróciła się płynnie rozdzielając zadania pomiędzy obydwu mężczyzn. Kamerdyner skinął głową i ruszył ku barmanowi a co dziwne Alex też skinął głową tylko wyszedł na zewnątrz pewnie do swojej gabloty.

- Teraz wy. - Amari zwróciła się do ostatniej jeszcze nie rozdysponowanej dwójki. Minęła ich z powrotem i znów stanęła przy stoliku przy jakim ją zastali. Tylko nie siadła przy nim tylko odwróciła się do nich frontem aby się rozmówić na swobodnie. - Tjime wyraża się o was z uznaniem. Mówi, że jak na razie to się na was nie zawiódł ani razu. Bardzo mnie to cieszy. Doceniam lojalnych i solidnych pracowników. Mam nadzieję, że na koniec współpracy to wrażenie się tylko pogłębi. - szefowa zaczęła od tego co pewnie było w liście. Mówiła z uznaniem ale jednocześnie i tak szło się czuć jak na odprawie u jakiegoś generała. Nie brakowało jej pewności siebie ani nie dało się wyczuć wahania w gestach, słowach czy grymasie twarzy.

- Macie bardzo ciekawe pomysły. Aby nie uleciały wam z głowy proszę abyście napisali co waszym zdaniem można by zrobić aby zwiększyć nasze szanse. Listę rzeczy jakie mogą się przydać. Ralf wam w tym pomoże. - wskazała na bar gdzie kamerdyner właśnie znikał na zapleczu wciąż rozmawiając z barmanem. Sądząc z gestów i mimiki to barman wyrażał gorącą chęć współpracy. A z tego co było słychać na zewnątrz Alex pewnie właśnie odjeżdżał z parkingu przed lokalem aby zajechać od zaplecza.

- Czy oprócz tego jest jeszcze coś co powinnam wiedzieć? - spojrzenie Federatki wróciło z powrotem do dwójki pracowników i czekała dając im szansę się wypowiedzieć. *

Marcus zmrużył tylko oczy lekko na słowa kamerdynera. Niewiele sobie jednak z tego robił, niewiele go obchodziłą opinia osobnika który nie odpowiadał za jego wypłatę. Teraz znów spojrzał na Federatkę, zastanawiając się co może im się przydać.
- Amunicja, maski, ubrania ochronne, gaz pieprzony. To chyba nasze jedyne potrzeby. - Buźka wzruszył ramionami i spojrzał na Vesnę. Nic nie przychodziło mu do głowy innego w tej chwili.

- Fe2O3 i Al... albo KMnO4 i Al... saletra, pył magnezowy, siarka - panna Holden zmrużyła oczy, wodząc spojrzeniem po suficie przez dłuższą chwilę, aż potrząsnęła głową i wróciła do szlachcianki uwagą - Zrobię listę. Te stwory polują nocą - wzruszyła ramionami, zmieniając wątek w jednej chwili - Milady, czy w waszym zaopatrzeniu znalazłby się karabin samopowtarzalny na 5.56? Chodzi o tę dziewczynę o której wspominałam. Bardzo przydałaby się nam w dalszej drodze. Kwestia zastawu za nią, broni - popatrzyła spokojnie na Federatkę - Mam też osobne pytanie, niezwiązane z wyprawą. Czy wielkim nietaktem będzie, jeśli poproszę o krótką rozmowę z Nemesisem?

Lekko zmrużone brwi Federatki sprawiały wrażenie, że takich odpowiedzi się chyba jednak nie spodziewała. Przyjęła je jednak z typowo arystokratycznym spokojem i taktem. - Dobrze, tym zajmie się Ralf. Przekażcie jemu co wam potrzebne. - Amari wskazała dłonią jakby nie była zainteresowana detalami zamówienia o które przecież już nie pytała. Ralfa było widać kawałek w przejściu. Dokładniej kawałek jego eleganckiego surduta. Pewnie nadal z kimś rozmawiał na zapleczu. Na koniec zwróciła uwagę na Vesnę. - Rozmowę z Nemezisem? - zapytała jakby sprawdzając czy mówią o tym samym. - Właściwie to prosiłabym cię abyś została tutaj na chwilę. - wskazała na miejsce przy sobie jakby właśnie zezwalała ciemnowłosej podejść we wskazane miejsce i niejako oznaczało to zakończenie rozmowy z Marcusem.

Buźka skinął głową i ruszył do wyjścia skoro sprawa została załatwiona pozytywnie jak mu się wydawało. Spojrzał na Vesnę, która miała jeszcze zostać ale nic nie rzekł. Pewnie jakieś kobiece sprawy, zatem mało go to obchodziło. Uznał jednak, że poczekanie na towarzyszkę będzie dobrym pomysłem, gdy już skończą gadać. Po drodze wedle słów Federatki miał zamiar przekazać informacje o zamówieniu Ralfowi, który czaił się za rogiem. Niech będzie przydatny a nie tylko marudzący w stosunku do tych, którzy odwalają brudną robotę.

Technik odczekała aż zamkną się drzwi i z tą sama uprzejmą miną wpatrywała się w Amari, czekając aż wyłoży o co chodzi. Mogła pomyśleć że shultzówna chce skorzystać z jego usług zawodowych. Byłoby to prościej wyjaśnić niż to, o czym naprawdę chciała z nim porozmawiać.

“Buźka” podszedł do baru za jakim było widać plecy rozmawiającego szambelana. Ten widocznie coś ustalał z kimś czy wydawał komuś instrukcje sądząc z tego co dochodziło do jego uszu. Ale i tak skończył prędzej niż pozostawione za plecami kobiety. Wyłonił się z powrotem wracając do sali głównej i spróbował zorientować się jakie zmiany zaszły podczas jego nieobecności. - Tak. Teraz ty. - kamerdyner skinął głową w stronę Marcusa i sięgnął po jakiś notatnik i ołówek leżący na barze. Wyrwał z niego kartkę i podał ten zestaw Marcusowi. - Zrób listę tych rzeczy o jakich mówiłeś. - poinstruował.

- Amunicja do strzelby, 9mm, 5.56mm, maski przeciwgazowe, ubrania ochronne na bagna, gaz pieprzowy lub coś w tym stylu, granaty łzawiące ewentualnie też by były dobre. - zaczął wymieniać listę wyszczególniając jaki kaliber im brakuje. On sam nie potrafił za bardzo pisać i nikt go tego nie nauczył do tej pory. Jedynie czytać jako tako ogarniał, dlatego też nie wziął kartki a jedynie dyktował co potrzebowali. Tak według Marcusa powinno pójść szybciej.
Następnie miał w planach uiścić opłatę za posiłek oraz wygodną kąpiel w miłym towarzystwie. W końcu należało mu się trochę przyjemności od czasu do czasu, zwłaszcza po dobrze wykonywanej pracy.
- Z chęcią skorzystam z uroków tego baru, które serwujecie. Ta kąpiel w miłym towarzystwie byłaby najlepszym wyborem. - rzekł do barmanki uśmiechając się znacząco. Skoro Vesna już tutaj tak dobrze się rozgościła to samemu też miał zamiar skorzystać.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 17-05-2019, 23:52   #90
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
- Mówiłaś, że spotkałaś w tej wiosce dziewczynę która zajmowała się jakimś rannym mężczyzną bez ręki. - Federatka nie zwlekała. Ledwo zostały same nie licząc towarzystwa tego milczącego mężczyzny który wciąż siedział przy stoliku i mniej lub bardziej widocznych ochroniarzy rozstawionych w okolicy stolika a przeszła do rzeczy.
- Czy wiadomo ci kim był ten mężczyzna? Tamta dziewczyna to wie? - zapytała to co ją interesowało najbardziej.

Panna Holden zastanowiła się przez chwilę i kiwnęła głową, przypominając sobie rozmowę z Lee z zeszłej nocy.
- To był Durand, jego zgarnęli. Od rzeki ciągnie się trująca mgła wedle jej słów. Zatruł się, poza tym infekcja… - pokręciła głową - Więcej nie udało mi się wyciągnąć, było zbyt wielu rannych i za mało czasu.

Szlachcianka lekko uniosła brwi i skinęła głową jakby właśnie Vesna potwierdziła jej nadzieję czy przypuszczenia.
-A czy ta dziewczyna wie skąd wrócił ten Durand? Wie gdzie jest czołg? W każdym razie moja droga, byłoby nam bardzo na rękę jakbyś się dowiedziała takich rzeczy. I poinformowała o tym pana van Urka tam na miejscu. Wydajesz się mieć głowę na karku i odpowiednią szczyptę finezji. Czy możemy na ciebie liczyć w tej sprawie? - Federatka nawet lekko się uśmiechnęła i widocznie chyba miała o rozmówczyni całkiem przychylne mniemanie.

Vesna kiwnęła głową w podziękowaniu za komplement, uśmiechając się sympatycznie, a nie jak głodna pirania.
- Ona nie bardzo, ale przywódca ich osady, Johansen, jest lepiej poinformowany. Przewodzi też grupie łowców, czy tam tropicieli, nomenklatura - machnęła zbywająco ręką - Pracuję nad nim, nad zdobyciem zaufania. Kiedy mi zaufa łatwiej wyciągnę to czego potrzebujemy z informacjami na czele. Niestety będzie to dość trudna i wymagająca gimnastyki czynność… ale proszę być dobrej myśli. Oczywiście monsieur van Urke będzie informowany na bieżąco o wszystkim czego się dowiem.

- No proszę jaka zaradna i obiecująca młoda dama.
- tym razem uśmiech szlachcianki był naprawdę przyjemny i sympatyczny gdy usłyszała to co chciała usłyszeć. - Jestem temu bardzo rada. Tjime jest moim przedstawicielem i prawą ręką w terenie więc śmiało go informuj o wszystkim czego się dowiesz. - Federatka mówiła jakby chciała dodać Vesnie otuchy i wlać więcej zaufania w te różnorakie relacje. - A teraz pytasz o Nemezisa? Mogłabym wiedzieć w jakiej sprawie? Mam nadzieję, że masz świadomość, że on pracuje dla mnie. Tylko dla mnie. Czy stało się coś co wymagałoby jego umiejętności na tej wyprawie? - po załatwieniu jednej sprawy lady Amari sprawnie przeszła do kolejnej. Tym razem jednak mówiła wolniej i ostrożniej nie wiedząc do czego ma zmierzać ten wątek.

- Oczywiście, mam pełną świadomość że Nemezis pracuje tylko dla ciebie, milady - technik odpowiedziała dość neutralnym tonem, głowiąc się jak dalej pociągnąć temat aby siedzący przy stole bezimienny towarzysz Amari nie usłyszał za wiele, ani za wiele sobie nie dośpiewał. W końcu westchnęła i dodała cicho - Dlatego też nie chodzi o sprawę związaną z pracą, ale… coś prywatnego. Czy mogę prosić na stronę? Wyjaśnię w czym rzecz leży.

Lady Amari patrzyła przez moment na Vesnę jakby nie była pewna czy to nie jakiś żart. Spojrzała na siedzącego towarzysza a potem jeszcze raz na Vesnę. W końcu chyba postanowiła jej zaufać na tyle by podejść z kilka kolejnych kroków do sąsiedniego stolika który akurat był pusty. Stanęła przy nim i popatrzyła pytająco na rozmówczynię.
- Tak, o co chodzi? - zapytała neutralnym tonem.

Panna Holden otworzyła usta, chcąc zacząć łagodnie i od owijania w bawełnę, lecz zrezygnowała z tego, bo podobne zabiegi nie były im teraz do niczego potrzebne.
- Poszłam na układ z Johansenem, aby zaczął na nas patrzeć mniej wrogo. Jako jeden z punktów programu jest zbadanie wszystkich kobiet w ich osadzie i doradzenie im sposobu aby zwiększyć płodność. Nie uznają tam małżeństw, to bardziej jak stado. Dzieci są wspólne, nikt nie wie kto jest czyim ojcem. Mają tam… pewien rodzaj obrzędu, razem z Alexem mamy wziąć w nim udział. To kolejny punkt tego programu - nabrała powietrza i jak gdyby nigdy nic kontynuowała, patrząc Federatce w oczy - Obrzęd nazywa się Nocą Poczęcia, gdzie każdy odbywa stosunek wspólny… pozwolisz milady, że nie będę się zagłębiać w detale. Chodzi o to, że do tej pory nie robiłam czegoś podobnego w zestawieniu więcej niż jeden Alex… plus parę koleżanek - wzruszyła trochę bezradnie ramionami - Nigdy nie obcowałam z więcej niż jednym mężczyzną, co dopiero naraz. Dlatego też chciałam się przygotować, zrobić wstępne rozpoznanie tematu aby nie wyjść na laika, ani nie uciec. Coś na zasadzie oswojenia z tematem. Stąd pytanie o rozmowę z Nemezisem. Chciałam się go spytać czy nie miałby nic przeciwko aby razem z Alexem… się ze mną przespać. Jest w porządku, sympatyczny. Przypomina mi Steva… przypomina mi kogoś z domu. Profesjonalista. Lubię go.

Im bardziej panna Holden zagłębiała się w temat tym bardziej jej rozmówczyni wydawała się rozdarta czy bardziej ma się zdumiewać czy roześmiać. W końcu jednak zwyciężyło dobre wychowanie i takt w którym to milady pozwoliła sobie jedynie na skromny rozbawiony uśmiech i oszczędziła im obojgu zbędnych komentarzy.
- Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. - zauważyła szefowa lekko unosząc brew. - Ale twoje zaangażowanie w naszą sprawę jest godne podziwu. - szlachcianka zaczęła bawić się drapiąc paznokciem po krawędzi własnej szczęki namyślając się nad tym wszystkim. - No cóż. Właściwie Tjime dał wam wolną noc. Nemezis też ma dziś wolne. Więc powiedzmy, że nie interesuje mnie co robicie w wolnym czasie o ile to nie koliduje z obowiązkami w pracy. Zapytaj Rolfa, może będzie wiedział gdzie go szukać. Więcej obawiam się, że nie mogę ci pomóc w tej sprawie. Niemniej życzę powodzenia i udanego wypoczynku. - szlachcianka lekko skłoniła głową z dołączonym rozbawionym uśmiechem i wyglądało na to, że czas audiencji zbliża się do końca.

- Dziękuję, taki właśnie planuję aby był - ukłoniła się lekko, oddychając jakoś lżej. Teraz tylko znaleźć cel i zagadać. Może się pofarci i nie będzie wolał chłopców… albo blondynek. Na szczęście Federatka nie robiła problemów, okazała zrozumienie i obyło się bez zbędnych scen, albo oburzenia. Czyli całkiem miło.
- Z mojej strony to wszystko, jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas. Jeśli nie masz, milady, jeszcze czegoś do mnie, pozwolę sobie pójść do Rolfa. Zrobić listę potrzebnych rzeczy - dodała z najniewinniejszym uśmiechem na świecie. Potem pożegnała się zgodnie z protokołem i znalazła kamerdynera. Chwilę porozmawiali, znaczy ona mówiła, on zapisywał. Na koniec spytała o lokalizację zabójcy udając, że wcale a wcale nie przestępuje z nogi na nogę... no ale Alex się zgodził, prawda?
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172