Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2020, 19:58   #11
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację

Krew zalewała falą twarz Bożydara mącąc wzrok, upośledzając węch i zniekształcając smak. Jedynie słuch, po chwili świstów nawołujących do drogi w pustkę, wrócił do normy. Czuł się otępiały, a mimo to pędził w ciemność, szukając ratunku. Biała Walkiria wyrosła przed nim i zatrzymała szaleńczy bieg, delikatnie, acz stanowczo przyciągając go za ramiona do ziemi. Ręką odzianą w ciężką, syntetyczną rękawice starła mu część posoki z twarzy sprawiając, że uczucie piekącego bólu ustąpiło chłodnej uldze. Bił od niej spokój i opanowanie. Usłyszał klik zabezpieczanej broni i mechaniczne zgrzyty rozpinanych przedramion skafandra. Żylasta dłoń lekko pogładziła go po policzku. Stłumiony trzask rwanego materiału wypełnił ciszę jaka pozostała po panicznej ewakuacji rozgromionych bandytów.

Siostra poświęciła nie tylko swój long-sleeve lecz także prawie całą posiadaną wodę na przywrócenie żołnierzowi kolejnego zmysłu. Zobaczył ją nad sobą, pochyloną jak nad dzieckiem, systematycznie przecierającą jego skórę zmoczonym materiałem. Powoli i sprawnie upewniała się jak rozlegle są jego obrażenia zrywając kolejne warstwy zaschniętej, brudnej juchy ze świeżej rany, która jak się okazało nie była ani zbyt głęboka, ani szeroka. Jedynie jej długość mogła stanowić problem, choć nie rozwiąże go szycie. Prędzej puder lub peruka, jeśli dalej marzy się mu być najprzystojniejszym z trojaczków, bo rozorana została wierzchnia warstwa skóry - od prawej brwi, po kark za lewym uchem.

- Nie powinniśmy czasem powstrzymać lokalsów przed pokrojeniem Vanhoose’a? - zapytał opatrującej go siostrzyczki Bożydar. - Jeden a dziesięć tysięcy ammo to spora różnica. Połowę z tego można by poświęcić na dozbrojenie osady… - wojownik spojrzał w kierunku zebranych mieszkańców i zerwał się na nogi zanim Żyleta zdążyła go powstrzymać.

- Nazywam się Bożydar Colt, z Alternatywy dla Ameryki. Znam część z was, w tym Maxa. Ten parszywiec jest wart 10 tysięcy naboi żywy, a tylko tysiąc martwy. Odstąpcie, a za część majątku wyposażymy was na przyszłość. Jego śmierć nie da wam nic poza zemstą, a broń, amunicja i zwiększone zapasy bez wątpienia macie jak wykorzystać. - wykrzyczał młodszy z braci Colt. Na co Bogumiła pokręciła głową i pogładziła się po karku wolną dłonią. Gość miał wszczepy, nie wiadomo jakie i nie wiadomo do czego. Nie chciała ryzykować zabierania go ze sobą żywego, tysiąc ammo to i tak było sporo, a oni mieli przecież zupełnie inny cel. Coltówna całkiem intencjonalnie i ze sporym wyczuciem przycisnęła ranę, którą opatrywała, żeby brat na pewno dokładnie jej wysłuchał:

- “Możemy go zabrać, pod warunkiem usunięcia mu ze łba tych kabli inaczej sama usunę mu całą głowę.” - wygestykulowała bez złości i wróciła do pracy, na nowo sadzając go przed sobą, żeby z przyklęku sięgać całej jego sylwetki. Oderwała ostatni rękaw swojego odzienia spod pancerza i założyła mu na czerep opaskę - czepiec ze zdobytego materiału, który przytrzymywał zwinięte wcześniej opatrunki. Wyglądał odrobinę komicznie, ale postrzał był fachowo oczyszczony i dobrze zabezpieczony. Gdy skończyła (co wcale nie było łatwe, bo kręcił się jak dzieciak kontynuując ich rozmowę) zawiązała mu na końcu opatrunku supełek. Wielki wojownik o aparycji gladiatora spojrzał na siostrę miłosierdzia z nieskrywanym zdziwieniem, na co ta uśmiechnęła się i skomentowała w migowym, że to tak... tylko w ramach przypomnienia: "żebyś dalej nie dał się zabić" i dodała w myślach " oraz wyglądał jak debil". Pozbierała swoje rzeczy i pomogła bratu wstać.

Ruszyli razem równym tempem w kierunku baraków zbudowanych z blachy falistej lub innych podobnych do niej elementów złomu. Cała wioska nie prezentowała się zbyt okazale, nawet biorąc pod uwagę, że wiele z jej niedoskonałości ukryło się w mroku to 100 metrów w prostej linii szosy zastawiało raptem 27 pokracznych budynków, w których prześwity pozasłaniane były płachtami, siatkami i wszelkiego innego rodzaju szmatami. Do każdej takiej posiadłości prowadziły tylko jedne drzwi znajdujące się od strony drogi. Żołnierze mogli więc być pewni, że bezpiecznie przecisną się między szeregową zabudową Nowej Nadziei i nie zaskoczy ich żaden niespodziewany atak z wnętrza budynków. Inaczej mogła się tylko mieć sytuacja przy hangarze na skraju osady. Wyróżniał się on rozmiarami, był znacznie dłuższy i wyższy od pozostałych zabudowań, a więc znacznie bardziej niebezpieczny. Docierali już na miejsce zbiórki, gdy ich uwagę przykuło to, że tłum na dole zaczął gęstnieć, a i coraz więcej głosów nawoływało do przyspieszenia kroku.



Bogumiła, nie była narwana jak bracia, nie paplała bez sensu i nie musiała być wszędzie pierwsza. Wystarczało, że inni tak robili pozostawiając jej czas na zajęcie najskuteczniejszej pozycji wśród strzelców. Tak było i tym razem, kiedy doczłapali się do zbiegowiska pancerbaba zajęła pozycję defensywną, ustawiając się z wyciągniętą bronią między hałastrą rządną krwi i dziwnym ubranym na czarno kolesiem w cylindrze (albo może meloniku? - zawsze się jej te archaiczne nakrycia głowy myliły), a swoim oddziałem. Celowała w ziemię, gotowa oddać strzał w kierunku Vanhoose’a.


Wielkie, nieporęczne bydle, jakim było jej czarne M14 dobrze prezentowało się tylko dzięki kontrastowi z jej pancerzem i zakrwawionymi dłońmi, którymi go trzymała. Stała jak skała nie odzywając się ani słowem, ani nawet gestem. Wiedziała czego chcieliby jej bracia, a jeden z nich znał warunek przystania na ich propozycję. Do tego główny cel mieli w zasięgu ręki - Truposz sam się znalazł, przedstawił i opowiedział historię pościgu.

Noc stawała się jakby lepsza, mniej skomplikowana od dnia.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 27-08-2020 o 10:08.
rudaad jest offline  
Stary 28-07-2020, 17:24   #12
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bożydar przywykł do krwi niczym dobry rzeźnik do krojenia mięsa. Cięcia, krwiaki, złamania, skręcenia, a nawet dziury po postrzałach nie były mu obce. To co różniło świeżą ranę od pozostałych to paskudna, widoczna bliza, która zostanie po przygodzie w Nowej Nadziei. Colt nie należał jednak do takich, którzy zasłanialiby znamię pod chustą, czapką czy arafatką. Nie. Rewolwerowiec z dumą będzie ją eksponował. Zapewne skróci włosy, a z czasem dla zachowania symetrii postara się o kolejną bliznę gdzieś na twarzy. Pierwsza widoczna na jego ciele blizna będzie mu się kojarzyła nie z byle kim, bo postrzelonym przez niego Williamem Vanhoose'm. Wielki, straszny przywódca Syndykatu ustrzelony z jego ukochanego Kałacha. Mimo wytrzymałości i silnej woli nożownik nie potrafił oszukać swego ciała. To, jak każde inne, czuło ból i poddawało się bodźcom, które uprzykrzały życie. Zamazany obraz, otumanienie i ten tryb który nie pozwalał mu się zatrzymać w miejscu.

Wojownik z uśmiechem przyglądał się siostrze, która opiekowała się nim z oddaniem godnym ich zmarłej matki. Bogumiła poświęciła swoje rękawy siląc się nawet na delikatność. Bożydar nie chciał przerywać jej zmagań jednak w końcu musiał zaproponować jakąkolwiek reakcję na poczynania mieszkańców Nadziei. Co prawda mieli oni prawo do złości, ale Colt chciał odegrać tamtej nocy zdecydowanie większą rolę aniżeli oddanie dwóch celnych serii. W końcu wojownik zaczął krzyczeć w kierunku zebranej przy mordercy tuszy. Nie wiedział czy ludzie będą chcieli go słuchać, ale mówił prosto z serca mając na uwadzę aby wpleść też nieco rozsądku. Serce podpowiadało mu, że Vanhoose'a należałoby zabić jednak dodatkowe "surowce" przydałyby się osadnikom jak nigdy wcześniej.

- Aaa… Brakuje ci kilku kabli w pancerzu? - zapytał z uśmiechem i zakrwawionym ryjem Bożydar patrząc na siostrzyczkę. - Wyciągaj z niego co chcesz. Oby tylko to przeżył. O ile miejscowi nie zdecydują, że “jebać kasę” i go poharatają jednak. - wojownik westchnął. Tak naprawdę sam nie wiedział jakby postąpił będąc na ich miejscu. Rozsądek podpowiadał aby zostawić typa przy życiu, ale serce… Dobrze, że decyzja nie należała do niego, bo nie była wcale łatwa.

Dziewczyna energicznie pokiwała głową i wzięła się za dalsze opatrywanie rany, która wyglądała paskudnie, ale nie była zbyt głęboka. Gdy skończyli babraninę we krwi ruszyli w dół wzgórza. Starszy Kapral Colt podziwiał Starszą Kapral Colt w pancerzu, który - musiał przyznać - robił piorunujące wrażenie. Siostra była w nim dużo wyższa, a nawet szersza od napakowanego brata o aparycji gladiatora. Bożydar odwiesił AK na plecy zajmując się marszem w kierunku mieszkańców Nowej Nadziei. Wojownik nie wyciągał broni, ale na oczach cały czas miał zamontowane gogle termowizyjne. Wszelkie ruchy skrytych w ciemnościach postaci nie mogły umknąć jego uwadze. Bez swojego Magnuma rewolwerowiec czuł się niemal nagim. Co jak co, ale Magnum - nawet z pustym bębnem - zwracał na siebie uwagę.


Wojownik po drodze układał sobie w głowie plan, który mógłby zadowolić wszystkich. Zarówno żądnych krwi Vanhoose’a, jak i osobników nie kierujących się wyłącznie porywczym sercem. Bożydar niegdyś należałby do tych drugich i czym prędzej pozbawił bandziora życia, jednak w tamtej chwili wiedział, że Nowa Nadzieja będzie potrzebowała broni, amunicji i szczęścia aby przetrwać to co mogło nadejść. O ile szczęścia ponoć nie szło kupić to broń i amunicję jak najbardziej. Colt nie chciał bogactwa dla siebie, ale dla ludzi, którym zwykł pomagać. Bożydar udał się w kierunku całego zbiegowiska wyglądając dość niecodziennie. Z goglami termowizyjnymi i opatrunkiem zwieńczonym kokardką mógł wywołać salwę śmiechu...

Będąc wśrod obywateli rewolwerowiec dał się wypowiedzieć innym. Mówili jego starszy brat, wyglądający nieciekawie gość zwany Truposzem, ale też sam Vanhoose i Burmistrz Nowej Nadziei - Ross Damon. Bogumiła pobiegła naprędce zająć pozycję. Boguchwał miał całkiem ciekawy pogląd na sytuację, ale alternatywę stanowiła też propozycja Truposza, który mógł zmienić arcy-bandziora w warzywo zostawiając go przy życiu. Bożydar miał nadzieję, że wspólnie z pozostałymi uda mu się przemówić Burmistrzowi i pozostałym do rozsądku. Nic na to nie wskazywało jednak wojownik nie miał zamiaru się poddawać. Z wyglądającym komicznie opatrunkiem na głowie kontynuował.

- Moim zdaniem zbyt surowo podchodzicie do przemówienia Boguchwała. - odezwał się po wysłuchaniu pozostałych Bożydar. - Jak wiecie mój brat to człowiek dalece praktyczny i rozsądny. Wie, że kiedy Syndykat wybierze nowego przywódcę to, zgodnie z podejrzeniami Truposza, może wam się przydać broń i amunicja, którą możecie nabyć za nagrodę wyznaczoną za łeb tego ledwie dychającego ścierwa. - Bożydar nabrał flegmy po czym splunął w twarz Vanhoose’a. - Te dwie serie, które oddałem w twoim kierunku naprawdę sprawiły mi frajdę, zjebie. - uśmiechnął się delikatnie wojownik. - Wiedzcie, dobrzy ludzie, że zabicie tej kreatury będzie niczym więcej jak spełnieniem jej woli. To, że Vanhoose zabił własną kobietę i nienarodzone dziecko aby pokazać, że nic go nie rusza, wyzbył się człowieczeństwa i zahamowań, nie oznacza, że to słuszna droga. Rozsądnie byłoby zebrać naboje za parszywca i przygotować się na to co nadejdzie. Z drugiej strony serce może wam podpowiadać aby zabić gnidę i pochować skatowanych przez nią dobrych ludzi. Jakiejkolwiek decyzji nie podejmiecie jestem z wami. Propozycja Truposza też nie jest głupia chociaż nie wiem czy “roślinę” jaką otrzymają od nas ludzie Antykryzysowej Agencji Dozoru nie uznają za trupa dając nam jedynie tysiąc sztuk amunicji. Ciągnąc go żywego też ryzykujemy odbicie albo śmierć zjeba po drodze, ale… Ryzyko może zostać wynagrodzone dziesięciokrotnie większą nagrodą. Decyzja należy do was. - nożownik stanął bokiem zerkając na bandytę, zebranych ludzi i okolicę. W goglach widział więcej niż ktokolwiek z zebranych.


Jeśli Vanoose przeraził się perspektywy wegetowania jako roślinka, to nie dał tego po sobie poznać. Szczerzył dalej swoje zakrwawione dziąsła, próbując zrobić wszystko by tej nocy w Nowej Nadziei padł jeszcze jeden trup. Jego oczy jednak zmieniły swój wyraz gdy Bożydar wspomniał o kobiecie i dziecku. Po raz pierwszy to nie było puste, pozbawione śladu emocji spojrzenie drapieżnika. Czy maruder przypadkiem trafił w jego czuły punkt? Colt nie miał czasu się nad tym zastanawiać, bo sytuacja szła nie po ich myśli. Wydawało się, że nici z nagrody, że żadne argumenty nie docierają do osadników i podjęli oni decyzję w chwili gdy chwycili za prowizoryczną broń i ruszyli na kanibala. A jednak kropla drąży skałę. Najpierw Boguchwał, potem Truposz i John, a na końcu Bożydar zasiali w tych ludziach niepewność. Burmistrz Damon się zatrzymał. On pierwszy mógł zadać jeńcowi cios, ale coś go powstrzymało. Kiedy opuścił tasak, ludzie spojrzeli na niego zdziwieni, nikt nie zdecydował się wystąpić przed szereg. Stary przywódca Nowej Nadziei splunął pod nogi Vanhoose’a a potem odwrócił do rodzeństwa Colt, Johna i Truposza.

- Żeby było jasne. Sram na waszą nagrodę. Nie potrzebujemy tej amunicji. Nie jesteśmy wojownikami i nie zamierzamy z nikim walczyć, to nie leży w naszej naturze. Widzę jednak, jaką broń nosicie. Z jednym czy dwoma karabinami próbowaliście stawić opór tym bandytom. To nie tak powinno wyglądać, nie tak. Gdyby nie Alternatywa dla Ameryki takie osady jak nasza nie miałyby szans przetrwać. Dlatego zatrzymajcie wszystko co dostaniecie za łeb tego skurwysyna, ale nie przestawajcie robić tego co robicie.

- Powtarzam raz jeszcze– odezwał się Vanhoose, wyraźnie poirytowany i zaskoczony nagłą zmianą frontu – Nie będzie żadnej nagrody. Nie stanę przed sądem, oni nie pozwolą żebym…

- Zamknij ten parszywy ryj! - Damon wymierzył kanibalowi siarczysty policzek po czym znów zwrócił do przybyszów. - Teraz jest waszym jeńcem, odpowiadacie za niego. Mam nadzieję, że dotrzymacie słowa i przed śmiercią ten potwór pożałuje nocy gdy wjechał do Nowej Nadziei. Do świtu zostało jeszcze parę godzin. Odpocznijcie. Rano chcę z wami porozmawiać. Rick pokaże wam baraki.

Bożydar nie podejrzewał, że sytuacja może finalnie wyglądać tak korzystnie. Jako członek AdA chciałby robić więcej dla takich społeczności jednak ciężko było sobie wyobrazić większe poświęcenie od tego jakie okazywał dotychczas. Burmistrz wybrał rozsądek i powstrzymał rozwścieczonych ludzi. Bożydar mógłby uznać to za łatwe zadanie jednak wiedział, że gdyby Vanhoose skatował jego brata czy siostrę nic by go nie powstrzymało. Rewolwerowiec zmieniłby się w bestię, która przestałaby gryźć dopiero nad stygnącymi zwłokami Williama. Dopiero kiedy wrzawa zaczęła opadać do głosu doszedł ból i zmęczenie. Bożydar musiał wypocząć i zrobić ile się dało aby być następnego dnia zdolnym do dalszego operowania w terenie...
 
Lechu jest offline  
Stary 28-07-2020, 18:01   #13
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Bezpiecznie zakamuflowana w kampie Caroline zaklęła siarczyście pod nosem, patrząc bezradnie w kierunku odjeżdżającej naprędce kolumny wozów. Nie udało się jej posłać żadnego z drani do piachu. Straciła za to dwie strzały. Pech. Choć niczym gwiazdka z nieba spadła jej okazja do odegrania się na kolejnej bandzie Syndykatu Czaszek za dawne dni tortur i wykorzystywania, to jedyne czego zdołała dokonać, sprowadzało się zaledwie do zranienia dwóch z nich. Dziewczyna energicznie podniosła się i w gwałtownym wybuchu złości uderzyła pięścią w pobliski budynek. Huk bitej blachy rozległ się energicznie w promieniu paru metrów.

Zebrawszy się nieco do kupy, kobieta wyszła na główną drogę, prowadzącą przez sam środek osady. Tam udało jej się dojrzeć trochę ciał i kilka sztuk porzuconej, skorodowanej broni. Chwilę później przez przyciemnione okulary przebił się widok, który sprawił, że jej serce momentalnie drgnęło. Wypowiedziane szeptem słowo "Vanhoose" mimowolnie wyrwało się spomiędzy jej spierzchniętych warg. Nie zastanawiając się zbytnio, Rita przyspieszyła kroku. Po chwili dojrzała w pełnej okazałości bossa bandy, która napadła na Nową Nadzieję. Szczęśliwa moneta bandyty odwróciła się tego dnia. Uniósł się ociężale i przyłożył broń do twarzy, pistolet jednak odmówił mu posłuszeństwa gdy postanowił skrócić swe męki i uniknąć srogiego gniewu tych, których skrzywdził. Potem jeszcze kilka razy rozległo się głuche kliknięcie płynące od zamka broni. Zaś gotowy do samosądu tłum tutejszych sukcesywnie zbliżał się... wkrótce zaczął już gęstnieć wokół pechowego ludożercy, jednej z najgorszych kanalii na ziemiach amerykańskich. Govin przystanęła w rozkroku i nonszalancko splotła ramiona na piersiach, oczekując, aż rękami tłuszczy dokona się surowy wyrok. Próżnym było jednak jej oczekiwanie, bowiem zaraz zjawili się ludzie Alternatywy dla Ameryki i zaczęła bezsensowna awantura. Na co dziewczyna z żalem wzruszyła ramionami, straciwszy zainteresowanie całą sprawą. Nie czekając na rozwój wypadków, skierowała swe kroki do wcześniej wynajętego lokum. A tam, po zebraniu wszystkich swoich, rzeczy zajęła się przygotowywaniem motocykla do drogi. I tak już by nie zmrużyła oka, a do świtu nie było tak daleko.
 
Alex Tyler jest offline  
Stary 28-07-2020, 18:32   #14
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Caleb miał nadzieję zamienić pół-wrak w leżący na dachu wrak kompletny. Z pasażerami wygrzebującymi się spod pogiętych blach, zwęglonymi dłońmi sięgając ku wolności. Wieńcząc nieudaną próbę palczastymi zagłębieniami w przeoranej pazurami ziemi. Nawet stanąłby nad nimi niczym sęp nad padliną i wygłosił pożegnalną mowę. Umknęła jedna z sytuacji, w których mógł zabijać nie rozsierdzając przy tym duchów. Wbijały się tysiącem głosów do głowy, przeszywały setką emocji ciało. Przynosiły ponure wizje przyszłości i przypominały o wydarzeniach, o których wolałby zapomnieć. Wzdrygnął się na samą myśl o bólu i utracie kontroli. Musiał zadowolić się świadomością, że szybko nie doszorują tapicerki. Rita również wydawała się zawiedziona, Syndykat niewątpliwie wysoko figurował na liście jej rzeczy do utylizacji.


Samedi przekroczył granicę kręgu ciemności rozpraszanej przez światła ostatniego z pojazdów. Szedł z pochyloną głową, starając się odpalić trzymanego między wargami papierosa od tlącego się niebieskim płomieniem urządzenia zapłonu miotacza. Wyprostował się, zaciągnął i przez dłuższą chwilę obserwował sponiewieranego bandytę. Wypuścił nozdrzami dym.
Mnie szukałeś, oto jestem, niemal zaszczycony, że poświęciłeś życie chcąc doprowadzić do spotkania. Wysoka cena za moją skromną osobę – strząsnął popiół. – Ten cały pościg brzmiał nieco desperacko, wybacz jeśli odniosłem mylne wrażenie… Co w nim jest? Nagranie jak wielki William biega w stroju różowej wróżki? – zapytał drwiąco.
Nic innego nie przychodzi mi do głowy – drapał się po potylicy – co mogłoby równie mocno zaabsorbować człowieka, któremu nie zależy ani na pieniądzach, ani na życiu, na wiedzy, czy… o, a może broń… Syndykat uwielbia siłę i potęgę, hmm?
Truposz bawił się w kalambury, nie spodziewając się, że znajdzie w osobie Vanhoosa chętnego rozmówcę, ale zawsze warto było spróbować, dialog to zawsze dla niego kilka oddechów więcej na tym nędznym padole, nim osadnicy zrobią żagiel z jego skóry i olinowanie z jelit.

Ranny bandyta na chwilę stracił zainteresowanie tłumem, który podjudzał do samosądu i spojrzał na upiorną facjatę Caleba.
No tak…teraz wiem dlaczego nazywają cię Truposzem. Obawiam się, że twoje imię okazało się złą wróżbą chłopcze. Kupując ten złom w Tahoe ty i twoja przyjaciółka podpisaliście na siebie wyrok.
Vanhoose uśmiechnął się półgębkiem. Jednym czujnym okiem obserwował strzykawę, drugim maruderów i skórzaka, którzy zmierzali w jego kierunku.
Wujek Billy da ci teraz dobrą radę. Zniszcz to kurestwo, zanim ktoś inny położy na nim łapska i przypieczętuje swój los jak ty i Rita.

Caleb rozejrzał się wokół spod przymkniętych powiek, żądne zemsty duchy zbliżały się coraz bardziej. Nie mógł odmówić słuszności ich pragnień, jednak zgrzytał konflikt interesów. Żadnemu się nie dziwił. William mówił interesujące rzeczy, chciał przeżyć? Wiecznie niedofinansowana Alternatywa potrzebowała pieniędzy, zgadywał że tak bardzo, iż drogę z wydm pokonają w rekordowym czasie. Truposz schował dłoń pod klapą płaszcza. On chciał informacji, a trzymany w ręce granat z do połowy wysuniętą zawleczką często działał cuda, by trzymać ludzi na dystans. Choć na razie jeszcze nie ujawniał zamiaru. Czekał na rozwój sytuacji, wodząc palcami po chłodnym, karbowanym kształcie, leżącym pod ubraniem. Bawił się zawleczką.
Zatem też dam ci jedną – odrzekł bez śladu emocji Vanhoosowi. – Jeśli teraz umrzesz, Czerń cię pochłonie. Przyciągają ją takie dusze jak na… twoja – skrzywił się na myśl, że prawie się wygadał, a może toczył grę i zrobił to specjalnie. Chciał, aby bandyta odczuł więź porozumienia pomiędzy przeklętymi?
Śmierć jest dopiero początkiem – zakończył złowieszczo z grobowym przekonaniem. Ponownie się zaciągnął. Papieros odpowiedział ulotnym żarem spod cienia kapelusza. Wiedział, że zaraz zrobi się tłoczno, zaczną krzyki, groźby i może już nigdy nie dokończą konwersacji. Ani trochę nie burzyło to mocnego snu umarłego.


Zszedł na ubocze, gdy przybyła odsiecz ze wzgórz - postacie zamknięte w zbroi i towarzysząca lżejsza piechota. Podejrzewał, że to jeszcze nie wszyscy, albo ci biegli najszybciej, sądząc po przyspieszonym oddechu mówcy. Tego w złomiastym pancerzu nie dało się ocenić, głos tłumił i zniekształcał hełm, dodatkowo pancerz wspomagał motorykę, to i wcale nie musiał być zmęczony. Brał pod uwagę, że pozostali trzymają się z tyłu, osłaniając delegacje z ciemności, nie chcąc popełnić tego samego błędu co wcześniej bandyci.
Piękna przemowa – odezwał się, gdy echo wybrzmiało. – Mocno życzeniowa, ale w założeniach piękna – przyjrzał się bliżej osobie reprezentującej Alternatywę, Unię i Kolektyw w jednym. Wydawał się bardzo podobny to tego drugiego z zabandażowaną czachą. Zaczęli klonować ludzi, by zwiększyć zaludnienie? Ki chuj?
Sądze, że do rana chętni na stołek Syndykatu skończą się wyżynać i Vanhoose wersja dwa zero zacznie udowadniać pustkowiom, że wybór okazał się słuszny, może nawet próbując odbić starego szefa… - przybliżył się do Williama zbierającego się z ziemi po solidnym kopnięciu.
Co? O to chodziło w stwierdzeniu, że do rana będziemy martwi? – jeszcze jedna okazja, by uzyskać informacje. Caleb z zawodowej ciekawości analizował aparaturę zainstalowaną w ciele ludożercy.
Może lepiej z nim skończyć – wzruszył od niechcenia ramionami – wtedy nie będzie czego odbijać…
Celem był prosty zabieg socjotechniczny. Opowiedzieć się na wstępie po stronie żądnych krwi osadników, żeby mieli go za swojaka, później łatwiej wpływać i kontrolować ich emocje.
Noc pełna niespodzianek. Dobry wieczór – skłonił się, dotykając palcami ronda kapelusza.

Vanhoose po uderzeniu w klatę, leżał obolały na ziemi, histerycznie się śmiejąc. Całkowicie zignorował pogróżki Truposza dotyczące życia pozagrobowego i nie odpowiedział na żadne z jego pytań. Skupił wzrok na Boguchwale.
Kto ci pisze te przemowy? Jezu, ten patos boli bardziej niż…
Anarchista popatrzył na swoje ramie i prawy bok, gdzie jątrzyły się rany po kulach. Przestał się śmiać a potem znów zwrócił do mieszkańców Nowej Nadziei, którzy zatrzymali się w pół kroku, gdy na szosie pojawili ich wybawiciele.
Nie bądźcie głupi ludzie. Im nie zależy na was, chcą zgarnąć dla siebie parę skrzynek amunicji więcej. Dacie się kupić tymi żałosnymi obietnicami? Myślicie, że was obronią kiedy moi bracia tutaj wrócą? Nie dajcie się wydymać, nie nadstawiajcie policzka, tylko zemsta zmniejszy ból, nikt nie wie tego lepiej od mnie.

Ross Damon, burmistrz Nowej Nadziej na Vanhoose’a patrzył z odrazą a Boguchwała i Johna obdarzył spojrzeniem pełnym nieukrywanego wyrzutu.
Mamy tak po prostu odpuścić!? – wskazał palcem na ciała Maxa Dixa, Oza, Henrego i Bennego Trzy Palce który w rozpaczliwym samobójczym ataku zdążył zabić trzech bandytów
Przehandlować naszych przyjaciół za bezwartościowy ołów? Życie Boguchwale to nieskończona ilość możliwości, nawet w takim piekle jak nasz świat, a śmierć, wbrew temu co mówi Truposz jest przerażająco ostateczna. Nic nie naprawi tego co zabrał nam ten potwór.

Zgadzam się z tobą starcze – Vanhoose z powrotem podniósł się na tyłek wycierając krew z wargi a potem spojrzał na Coltów i Johna Ridda. – A wy posłuchajcie Truposza, on jedyny ma tu łeb na karku. Gdziekolwiek chcecie mnie zabrać, nie dojdzie do procesu. Już jestem martwy, a wy dołączycie do mnie jeśli spróbujecie odebrać nagrodę.

Gdy już z nim skończymy, oddamy wam jego ścierwo – powiedział Ross Damon mocniej chwytając za trzonek prowizorycznego kuchennego tasaka.
Paru mężczyzn zakrzyknęło z aprobatą, bandyta im zawtórował. Rozkrzyżował ręce i wyszczerzył zęby w rekinim uśmiechu.
Jestem cały wasz. Nie hamujcie się chłopcy, dajcie z siebie wszystko.

Truposz również się uśmiechał, choć dyskretnie, ukrywając naciągnięte w łuk usta za ręką z papierosem. Sytuacja była intrygująca, jak dobra partia szachów, afirmował chwilę. Spoważniał, potrząsając głową w zaprzeczeniu.
Mylicie się biorąc moje słowa za groźby, bądź pobożny bełkot religijnego człowieka – westchnął jak ktoś kto zna prawdę, ale nie ma już sił otwierać ludziom oczu. – Mówię jak jest… ale nie o to tu chodzi. Mam rozwiązanie które zadowoli wszystkich – zrobił znaczącą pauzę.
Przygotuję mieszankę, która strawi mu mózg. Wciąż będzie żywy, w znaczeniu oddychający, ale niezdolny by kiedykolwiek nawet samodzielnie się podetrzeć. Uwięziony w ciele, los gorszy od śmierci, wystarczy użyć tych... rurek – pstryknął jedną z nich.
Zastrzyk możecie zrobić wy, a za warzywo też przecież dadzą nagrodę – tu skinął w stronę Alternatywy – do tego odwet Syndykatu skupi się na nich, za nimi podążą. Jak dla mnie same plusy, będą mogli sobie postrzelać, a wyglądają na takich co lubią...
Zakończył dłuższą wypowiedź, obiecując sobie, że limit słów na dziś został już wyczerpany. Podczas, gdy on patrzył wesoło w oczy Vanhoosa, chcąc wybadać co sądzi o wizji, którą mu właśnie zaoferował, milczący użytkownik pancerza wspomaganego zdawał się robić dokładnie to samo z jego osobą.

Robot bojowy na dźwięk słowa "rurki" skupił na moment uwagę na Truposzu, zlustrował całą jego sylwetkę jakby określając poziom jego przydatności i wiedzy. Jegomość wyglądał na takiego, który miał do pokazania zdecydowanie więcej sztuczek niż tylko zaproszenie na grilla.

Skanowanie przyciągnęło uwagę mężczyzny, na co mechaniczne ramię pancerza zareagowało serią dziwnych gestów. Wskazało na niego i przyciągnęło dłoń złożoną w znak „ok” do siebie, z rozciągniętymi palcami środkowym, serdecznym i małym.* Baron pomasował się po brodzie – te oddziały specjalne i ich „close combat hand signals”. Ty to chyba nigdy nie wychodzisz z trybu bojowego, co?
Już po wszystkim żołnierzu, spocznij, czy jak wy tam do siebie mówicie, odmaszerować – uniósł do góry rękę zgiętą w łokciu i poruszał zaciśniętą pięścią, jakby pociągał sygnał lokomotywy.

*migowy - jesteś mój
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 28-07-2020 o 20:32.
Cai jest offline  
Stary 29-07-2020, 17:38   #15
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Boguchwał rzucił okiem na towarzyszy po oddaniu ostatniego strzału... chybionego. Oto jego brat leżał plackiem. Nie wiedział ilu ich zdjęli i kto jeszcze żył, a kto nie. Przy odrobinie szczęścia... Spojrzał do komory Magnum. Jeden nabój. Kurwa, że jego brat tak skąpił na pestkach? Po kiego chuja mu broń boczna jak nie ma ani jednego pocisku? By co? Szpanować? Nie wnikał... to po prostu było nielogiczne na jego standardy, ale zgodne z standardami co niektórych. Standardami, które uważał za dobitną głupotę i oznakę upośledzenia umysłowego...

Spojrzał na Ridda. Kurz jeszcze nie opadł. W sumie nawet się wzbijał, jeszcze odjeżdżali... Wiedział, że niebezpieczeństwo było odwołane, a bratem pewnie zajmie się siostra. Było dobrze. Mieli kurewsko dużo farta, że tak szybko szmatławcy odpuścili! He. Zgodnie z planem!
- John, biegniemy do Nowej Nadziei. - zakomunikował wstając i ściskając broń w dłoni - Jeśli Vanhoose żyje będą chcieli go na plasterki. Trzeba temu zażegnać. Musimy mieć go żywego.

Po tych słowach rzucił się w bieg. Tam, na dół w dół wzgórza. Być tam nim rozpęta się pandemonium. Dorwać skurwiela żywcem. Nie inaczej. Antykryzysowa Agencja Dozoru płaciła grube tysiące za ten wciąż dychający i zdatny do komunikacji worek kurewstwa. Mniejsza nagrodę, ale mogła to być karta przetargowa z ocaleńcami! Jeśli dowiozą go do AAD to ci go tak przemaglują, że wyśpiewa wszystko, a Syndykat zostanie tak wyruchany we wszystkie dziury zardzewiały, rozgrzanym do białości gazrurem z zadziorami. Jak dobrze pójdzie to już się nie podniosą na nogi!

Biegł w dół. Byle dotrzeć, byle być pierwszym i wypadł z między domów kiedy padały kolejne dźwięki nieudanych prób strzału. wszędzie byli mieszkańcy. Wściekli mieszkańcy. Kurewsko wściekli mieszkańcy, a bandzior-bydlę chciał się wykaraskać z patowej sytuacji... że miał czelność!

Technik widział jak John bez słowa komentarza zgodził się na jego sugestię i biegł razem z nim na dół do zbiegowiska, aby przechwycić bandytę póki jeszcze żywy.Wiedział, że myśleli identycznie. Ta brzydota świadomości, jak to oprawcy i ich ofiary są w sumie rzeczy tacy sami… jedyna różnica to kto jest na górze. Aż dziwo nie byłoby wspomnieć legendy Vanhose’a...

Truposz? Tak... tak chyba można by go nazwać, wdał się w rozmowę kiedy wypadli spomiędzy budynków... była pouczająca, a ludność była rządna krwi. Boguchwał plunął na bok i wystąpił na środek. Podszedł szybko do Vanhoose i zadał mu kopa w klatę by się raz jeszcze obalił na ziemię, a następnie kopnął w dłoń w której miał krótkofalówkę, ta odleciała w dal… tym samym eliminując możliwość podsłuchania sytuacji ze strony uciekających i komunikację z nimi. Usłyszał uderzenie o budynek.

Cofnął się. Mówił zimnym, niemalże wyprutym z emocji głosem. Głośno i wyraźnie, by wszyscy usłyszeli i zrozumieli. W szczególności ten skurwiel.
- W imieniu Alternatywy dla Ameryki, Antykryzysowej Agencji Dozoru, Unii Handlowej, oraz wszelkich świadków waszych zbrodni i każdej żywej istoty, Williamie Vanhoose, zostałeś uznany za winnego działaniom na rzecz kanibalizmu, morderstw, gwałtów i handlu ludnością cywilną jako niewolnikami, konspiracji celem zniszczenia rasy ludzkiej, sprzymierzeniu się z najeźdźcami z kosmosu i tak dalej... Zostajesz zatrzymany i przewieziony do pilnie strzeżonego ośrodka celem przesłuchania przez AAD, a następnie stracony publicznie!

Doktor spojrzał po zgromadzonych z surowym wyrazem twarzy, ale nie spuszczał Vanhoosa z oka. Teraz trzeba było przekonać miejscowych... to było trudniejsze...
- Spójrzcie na mnie, przyjaciele! Znacie mnie! Znacie nas i wiecie, że powiem prawdę! - wskazał bandziora oskarżającym palcem - Ta kupa ścierwa zbyt wiele zniszczyła, by dostała to czego chce, a chce umrzeć! Oddajcie go nam, a Agencja wyciągnie z niego wszystkie informacje które raz na zawsze zniszczą Syndykat Czaszek! Tylko wtedy będziecie bezpieczni, bo nie wstaną z kolan, nie podniosą broni, nie wrócą kontynuować Jego dzieło. Nie zrobią tego, bo już ich nie będzie! Tylko w taki sposób będziecie bezpieczni! Agencja zadba, by jego śmierć była długa, krwawa i bolesna!

Skupiony na kawałku krwawiącego ścierwa Boguchwał dostrzegł jak John stanął pomiędzy nim, a Vanhoosem wyciągając przy tym pokojowo ręce przed siebie w stronę gawiedzii odezwał się, gdy wściekły i żądny świeżego mięsa i krwi tłum znalazł się na odległości głosu
- Wstrzymajcie się chwilę i przemyślcie naszą ofertę.

To co wydarzyło się później... to było istne pandemonium myśli i słów. Jak by to powiedzieli w dawnych czasach... Siła Złego Na Jednego... ale tym razem tym Jednym, był ten Zły. Dokror wiedział kiedy zamilknąć i obserwować sytuację. Oceniał wszystko, a Truposz? Cóż, musiał mu to oddać... miał gadkę i całkiem interesujący stosunek do śmerci... ale potrzebowali tego skurwiela bandziora z w miarę nie zrytym mózgiem... to co miał w głowie, było więcej warte niż nawet dwadzieścia, czy trzydzieści tysi amo! Było bezcenne!

Na szczęście, sytuacja się wyklarowała i jego ukochana i jedyna siostra, nota bene Starsza Kapral, podeszła bezpośrednio do Vanhoose’a i bezpardonowo uderzyła go w głowę ciężką kolbą karabinu co niechybnie miało za zadanie ogłuszyć to ludzkie gówno. Boguchwał prychnął cichutko jak były lider kanibali padł na ziemię jak worek kartofli. W sumie mógł o tym pomyśleć sam, ale... aż tak dobry w te klocki wojskowe to on nie był... no i miał tylko Magnum brata, bo nożem to mógł mu jedynie gardło poderżnąć.

Spojrzał na Damona. Nastała chwila ciszy i skinął mu głową.
- Przyjmijcie choć połowę, by sprowadzić chętnych wojowników co zamieszkają wśród was. Założą rodziny, staną się częścią społeczeństwa. Może warto też przeznaczyć amo na poprawę życia, infrastrukturę? ADA może przybyć z potrzebnymi materiałami. Dobrze rozwinięta społeczność sprawdza ludzi, a Nowa Nadzieja ma prawdziwy potencjał. Alternatywa zawsze pomoże. Nie zawsze mamy środki, ale zawsze się staramy ile tylko możemy. Dzieło odbudowy Stanów nie jest łatwe. Myślę, że nasi Technicy z chęcią pomogą rozwinąć to miejsce w zamian za pomoc i dobre serce które okazywaliście wobec nas wszystkich. Oczywiście, jeśli wyrazicie zgodę.

Jednak w tyle głowy... zachodził w jedno. Mieli Vanhoosa, mieli Truposza, przynajmniej chwilowo po swojej stronie, a w którym widział potencjał... tylko gdzie na miłość Boga Maszyny była osoba co wystrzeliła strzałę? Chyba tak... nie słyszał wystrzału, a kamień na pewno to nie był, ani nóż... W końcu wrzeszczeli, że ich otoczyli, nie? Truposz nic takiego nie miał. Łuk, lub kusza. Nie ma co, to była jedyna logiczna ścieżka... gdzie ta osoba się podziewała?
 
Dhratlach jest offline  
Stary 31-07-2020, 17:20   #16
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Blade światło porannej jutrzenki powoli rozpraszało mrok, pierwsze promienie nieśmiało wyglądały zza piaszczystych wzgórz. Za kilka godzin pustynia zamieni się w przedsionek piekła, lecz teraz o świcie, dla ludzi podróżujących przez niegościnne pustkowia, powietrze wydawało się świeże i orzeźwiające. Idealne warunki, by się przespać i odpocząć. Tej nocy jednak niewielu mogło zmrużyć oczy. Część pomagała grzebać ciała swoich przyjaciół, część stanęła na warcie wypatrując wrogów, inni, jak młoda wdowa po Maxie Dixie, rozpaczali w samotności. William Vanhoose przeleżał nieprzytomny w jednym z baraków resztę nocy, a gdy się obudził miał gorączkę i majaczył. Wciąż miał w sobie parę kul, które trzeba było wyjąć by żywy dotarł do DiscCity lub innego miasta, gdzie zostanie aresztowany, skazany a potem powieszony. W trakcie przeszukania znaleźli przy nim między innymi przedmiot przypominający detonator bomby, z jednym czerwonym przyciskiem. Boguchwał szybko zorientował się, że detonator skorelowany jest falami radiowymi z metalowym konstruktem wszczepionym do pleców i za pomocą przycisku uruchamia urządzenie. W środek konstruktu włożone były dwa podłużne pojemniki z zieloną cieczą, Truposz bez problemu rozpoznał, że to Medex w swojej najczystszej, najszlachetniejszej formie. Caleb znał wiele sposobów na ćpanie i przyjmowanie symulantów, ale Vanhoose poszedł o krok dalej. Metalowe ustrojstwo na plecach połączone zostało operacyjnie z rdzeniem kręgowym a jego wyjęcie w najlepszym wypadku oznaczało ciężkie kalectwo. Do tego część potylicy kanibala zastąpiła metalowa płytka, połączona trzema grubymi przewodami z konstruktem na plecach. Przecięcie przewodów pewnie by go nie zabiło, ich wyrwanie raczej na pewno tak.

Bandyci, którzy mieli mniej szczęścia niż ich przywódca skończyli w dole nieopodal osady, gdzie ich kości niedługo przykryją tańczące wraz wiatrem piaski pustyni. Zanim spoczęli w anonimowym grobie, Coltowie, John i Truposz dokładnie przeszukali ciała a potem sprawdzili samochód. Wszystko co miało jakąś wartość zatrzymali dla siebie. Kiedy Nowa Nadzieja przywitała nowy dzień, po zbirach i ich ofiarach zostały tylko zaschnięte rdzawe plamy krwi na szosie. Kiedy natknęli się na burmistrza Damona, staruszek stał w miejscu kaźni. Przez długi czas milczał, bijąc się z myślami.
- Myślałem o tym co powiedzieliście. Nowej Nadziei potrzebni są doświadczeni najemnicy, ale nie da się tego zorganizować w krótkim czasie. Ci bandyci mogą wrócić tu w każdej chwili, raczej na pewno z posiłkami a ja nie mogę ryzykować, że znowu zginie jeden z naszych. Dlatego podjąłem decyzję. Wracamy do Azylu. W bunkrze mamy wszystko żeby ukryć się i przeczekać parę tygodni. Problem w tym, że Oz, nasz jedyny człowiek, który mógł przywrócić systemy nie żyje.
Tu staruszek z pewnym wahaniem spojrzał na starszego z braci Colt
- Potrzebujemy technika, a jedynym którego znamy jesteś ty Boguchwale. No i minęło dziesięć lat odkąd opuściliśmy kryptę, nie wiemy jakie cholerstwo zastaniemy w środku. Ktoś tam musi wejść i sprawdzić czy jest bezpiecznie.
Mówiąc to zwrócił się do Caroline.
- Rito, niewiele o sobie mówisz, ale widziałem rzeczy, które zwoziłaś czasem ze sobą. Domyślam się kim jesteś. Podejrzewam też, że takie opuszczone miejsca nie mają przed tobą tajemnic. Wiem, Nowa Nadzieja to tylko przystanek w podróży i gdyby nie burza dawno by cię tu nie było, ale czy rozważysz moją prośbę? W Azylu wciąż są rzeczy, które mogły by cię zainteresować. Krypta znajduje się na północ, dziesięć mil stąd, u podnóża góry Rage Peak. Mam mapy, podróż zajmie nie więcej jak pół dnia. Zastanówcie się moją propozycją. Będę czekał w moim baraku.
Burmistrz odwrócił się a potem zniknął w jednym z blaszaków zostawiając ich samych. Coltowie i John poznali tej nocy Truposza, teraz mieli zaś pewność, że dziewczyna, do której zwrócił się z prośbą Ross Damon to poszukiwana przez Alternatywę dla Ameryki Rita.
 

Ostatnio edytowane przez Arthur Fleck : 31-07-2020 o 17:33.
Arthur Fleck jest offline  
Stary 31-07-2020, 20:37   #17
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Rita spędziła kawałek czasu, przygotowując motocykl do podróży. Po sprawdzeniu poziomu paliwa w baku, stanu kół i sprawności wszystkich mechanizmów wzięła się za czyszczenie pojazdu. Starannie wymiotła z wszystkich jego zakamarków uciążliwe drobiny piasku i przetarła sumiennie siedzenia oraz kierownicę. Po wykonaniu pracy otrzepała ceremonialnie dłonie obleczone skórzanymi rękawiczkami bez palców, po czym rozejrzała się wokoło. Caleb nadal się nie zjawiał, na co stwierdziła, że awantura nad Vanhoosem musiała wciąż trwać w najlepsze. Kobieta westchnęła krótko i przysiadła pod ścianą baraku. Następnie wydobyła z torby i rozłożyła przed sobą fragment nieco wyblakłej mapy USA, dokładnie tam, gdzie widniała Nevada. Przebiegła palcem po kilku cienkich żółtych i grubszych czerwonych liniach prowadzących na północny wschód. Musiała sprawdzić alternatywne drogi do DiskCity, nie wątpiła bowiem, że Syndykat Czaszek zapragnie zemsty za przepędzenie go z Nowej Nadziei. Nie można więc było wykluczyć, że zastawi na nią i Truposza pułapkę gdzieś po drodze. Zastanawiało ją, dlaczego bandziory zjawiły się w mieście, oraz jak bardzo to było dziełem przypadku. Siedząc tak nad kawałkiem papieru, w pewnym momencie poczuła, że jej powieki robią się niezwykle ciężkie. Mimowolnie przysnęła.

Obudziła się nad ranem. Słońce leniwie wstawało nad pustynią. Powietrze jeszcze było chłodnawe i rześkie. Przetarła niemrawo oczy i powoli podniosła się na nogi. Willburna nadal nie było. Dostrzegła jednak ludzi wracających skądś z łopatami. Nie wymagało od niej żadnego wysiłku intelektualnego, by odgadnąć, co robili. Noc musiała być dla nich ciężka. Ale cóż mogła im poradzić? Tutaj każdy dźwigał swój krzyż. Sama zrobiła, co mogła, nie uciekła.

Mimo wszystko pojazd był gotowy do drogi, a jej kompan się gdzieś zawieruszył. Od momentu napadu nie wrócił. Govin ruszyła więc na jego poszukiwania. Drobna mieścina nie była miejscem, gdzie można było się zgubić, więc szybko znalazła zaginionego. Stał w otoczeniu ludzi Alternatywy, na co wskazywał symbol na jednym z pancerzy i niedawne wydarzenia, których częściowo była świadkiem. W wątłym świetle poranka oczy brunetki były praktycznie niedostrzegalne przez szkiełka jej okularów. Zatem mogła, nie okazując otwarcie zainteresowania, przyjrzeć się dokładnie grupce. Jak na warunki pustkowi prezentowali się nawet okazale. Nie było to jednak towarzystwo w jej typie. Zgraja dobrodziejów, nakarmiona siermiężnymi ideałami. Ona zaś była typowym wytworem postapokalipsy, może nie postępowała zawsze moralnie, ale robiła wszystko by przeżyć.

Stalkerka nie zdążyła otworzyć ust, bo zagadnął ich tutejszy burmistrz. Kiedy zaś skończył mówić, zwyczajnie odszedł. Rita wzruszyła na to ramionami i poczęła rozważać w głowie jego propozycję. W sumie jednodniowe opóźnienie nie krzyżowało jej planów. A propozycja splądrowania Azylu prezentowała się nader interesująco. Nie mówiąc o tym, dzięki temu zyskałaby więcej czasu, by zastanowić się na obraniem alternatywnej trasy do DiskCity. Szybko podjęła decyzję. Ale świadoma, że stanowi od jakiegoś czasu tandem, zapytała dla formalności Truposza, kompletnie ignorując obecność pozostałych.
Co o tym sądzisz Caleb?
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 01-08-2020 o 13:10.
Alex Tyler jest offline  
Stary 06-08-2020, 22:07   #18
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Kilka dni wcześniej

Dwóch mężczyzn siedziało na werandzie budynku skleconego z drewnianych bali, smoły, cienkiego cementu i blach poprzykręcanych w miejscach, gdzie w zależności od pogody dziurami wlewał się kwaśny deszcz lub wsypywał piach z pustkowi. Dziś było niemiłosiernie gorąco, więc uciekli z wnętrza rozgrzanego jak piekarnik i liczyli choć na bryzę kurzu, która schłodzi spocone ciała. Jeden uniósł się lekko nad taboret, odlepiając od nóg przywierający do skóry materiał spodni, drugi siedział niewzruszony, ze stoickim spokojem ignorując cały dyskomfort rzucany w niego przez niesprzyjającą aurę. Wokół wznosiło się jeszcze kilka podobnych budynków, z czego większy naprzeciwko, pełniący rolę baru i motelu. Do odwiedzenia przybytku zachęcał przekrzywiony szyld z uśmiechniętą pin-up girl z zadartą zalotnie spódniczką ponad zgrabne udo. Farba była wyblakła i wykruszona, ale widać ktoś ambitny próbował odświeżyć malunek. Zabieg godny pochwały, lecz o ile noga z bucikem wyszła jeszcze jako tako, to uśmiech przypominał teraz przesadnie wyszczerzonego klauna z rozmazanym makijażem.

Idziesz na dno, klecho – starszy facet ściągnął w krzywym grymasie twarz pooraną zmarszczkami, przypominającą ziemie po wyschniętym jeziorze. – Pograj trochę z dziećmi, zanim rzucisz wyzwanie dorosłym – uderzył w rozklekotany zegar, przełączając odmierzanie czasu na drugiego z graczy. Nie był stary w przedwojennym znaczeniu tego słowa. Miał może z pięćdziesiąt lat, jednak surowe warunki i znaczne obniżenie średniej umieralności, czyniły go w oczach pozostałych mieszkańców pustkowi osobą leciwą.

[MEDIA]https://images.chesscomfiles.com/uploads/v1/blog/367764.84a8a7dd.668x375o.615cea939ac2@2x.jpeg[/MEDIA]

Czy mi się wydaje, czy twoja wskazówka wciąż się przycina i wolniej cię liczy? – mężczyzna ubrany jak grabarz, taki z lepszej firmy pogrzebowej, pochylił się nad planszą, przyglądając uważnie rozkładowi figur. – A myślałem, że gdy z pokera przerzucę się na szachy, przyjdzie mi rzadziej wieszać oszustów – przesunął piona pod bicie z cwaną miną, że gdy przeciwnik się złapie to wpadnie w matową pułapkę.

Kogo ty chcesz nabrać? – dziadek wyciągnął pewnie ręke ku planszy, jednak w połowie ruchu zawahał się i zwątpił – Hmmm hmmm – pochrząkiwał, licząc coś w pamięci.

W takim momencie?! – człowiek z bielejącą czaszką wytatuowaną na twarzy, poderwał się z miejsca, jakby ktoś nagle krzyknął mu do ucha. Rozcierał je i uderzał otwartą dłonią, chcąc pozbyć się piszczenia. – Bądźcie przeklęci wy i wasze dzieci do pięciu pokoleń! – klął, tupiąc wyposażonymi w ostrogi butami po drewnianym podeście, obracając się przy tym w jakimś dziwnym upiorno-kowbojskim tańcu.

Eeej ejj, nawet nie próbuj uciec od przegranej, zwalając na te swoje „duchy” – starszy protestował, obserwując oponenta pobłażliwym wzrokiem. Nie znał go za dobrze, bo ledwie od kilku miesięcy, gdy od czasu do czasu przyjeżdżał do osady, ale wiedział, że to cwaniak równie duży jak on sam. Poza tym był całkiem przydatny dla mieszkańców, to i go zaakceptowali. Zrobił nawozy, co wspomogły uprawy, poskładał Karla, gdy pług wystrzelił i przeorał mu nogi. Miał swoje odpały, ale kto w tym świecie ich nie miał.

Nie tym razem, Sam – krople zimnego potu pokrywały rosą twarz bladego jak płótno mężczyzny w surducie. Stał z oczami wbitymi w niewielki pakunek leżący na skraju stołu, prezent, który miał przekazać bratu rywala. Ociekał krwią, strugi spływające po drewnianych nogach i przesiąkające przez deski blatu układały się na podłodze w rozmyty kształt róży.

[MEDIA]https://png.pngtree.com/thumb_back/fw800/background/20191014/pngtree-watercolor-rose-abstract-brush-background-image_319369.jpg[/MEDIA]


Nowa nadzieja, obecnie


Truposz w świetle dnia wydawał się nieco mniej straszny. Kościste tatuaże, które w nocy przebijały się na pierwszy plan, dając wrażenie kroczącego w ciemności szkieletu, nikły, przygaszone promieniami wczesnego słońca. Nie dało się odmówić wzorom kunsztu wykonania. Na pewno robił je wirtuoz i bardzo prawdopodobnie kosztowały mężczyznę majątek. Nie bez przesady byłby też osąd, że na ich podstawie można udzielać lekcji anatomii. Ubiór, choć elegancki, pod jaśniejącym niebem ujawniał wszelkie swoje mankamenty. W wielu miejscach przetarty, zakurzony i mimo widocznych prób utrzymania go w jak najlepszym stanie, nosił wyraźne ślady długich podróży.

Świt nadszedł szybko. Caleb poświęcił uwagę ekwipunkowi zabitych o tyle o ile posiadali przedmioty lekkie i łatwe w transporcie, jak chemia, używki i amunicja. Więcej czasu przeznaczył pomocy przy zakopywaniu zmarłych, odprawieniu ceremoniałów pogrzebowych i wsparciu żałobników. Mimo, że ludzie często bywali zamknięci na jego słowa, obowiązki grabarza i pasterza dusz uważał za jemu przypadającą misję. Nim ciało Maxa Dixa opuszczono do grobu, włożył mu nabój do ust. Opłata za podróż na drugą stronę, żeby nie musiał błąkać się długo po ziemi, samemu szukając drogi. Pożegnał spoczywającego na dnie uniesieniem kapelusza i dorzucał łopaty piachu, aż przykryły grubą warstwą jego zwłoki. Wbrew logice rytuały miały moc sprawczą, jakby skupienie woli i chęć pomocy skatalizowane przez symboliczny gest mogły wesprzeć zmarłego w jego pierwszych krokach w krainie śmierci.

Ledwo co złapał trochę snu po nocy pełnej trudnych decyzji, przyszło mu podejmować kolejne. Dwa obozy podzielone na jeszcze mniejsze frakcje, zebrały się na środku osady ścierając w bitwie na rozpoznanie swoich potrzeb i dojście do porozumienia czy chociaż kilka z nich będzie wspólnych przy jednoczesnym wyrwaniu jak największych korzyści dla siebie.

Pomogłem wam w ramach spłaty przysługi – Truposz wyjaśnił, zwracając się do ludzi z Alternatywy, przy okazji uzasadniając swoją nieobecność przed Caroline, która dość długo czekała na jego powrót – ale teraz równie dobrze nasze drogi mogą się rozejść, może nawet powinny, jeśli w słowach Vanhoosa była choć krztyna prawdy.
Zasiał ziarno ciekawości. Nie od wczoraj chodził po ziemi i wiadomym mu było, że niebezpieczeństwo płynące posiadania z tajemniczych części robota z Tahoe słabiej uderzy w niego, jeśli zagrożenie rozproszy się na sześć osób, zamiast dwóch.

Jeśli boisz się jego ludzi – odezwał się John wskazując na Vanhoosa - to lepiej będzie odpierać ich w szóstkę niż w dwójkę i jak najszybciej ściągnąć tu ochronę Alternatywy… a jak mi się wydaje zawartość bunkra ich zainteresuje.

Bardziej tych, którzy trzymali mu nóż na gardle – Samedi sprecyzował – Podróżowanie z nami to wyrok, a ja nie chcę mieć was na sumieniu – skłamał. „Bronił się” jeszcze dla pozoru, choć słowa żołnierza w złomiastej zbroi były dokładnie tym co chciał osiągnąć.

Ty już się o mnie nie martw, tylko o mieszkańców Nowej Nadziei - odparł John – Jeśli ci, o których mówisz są tacy groźni to Azylanci nie mają szans. Albo pomożesz nam z ściągnięciem pomocy Alternatywy albo będziesz miał na sumieniu ich wszystkich. A ja i Coltowie swój los wybieramy sobie sami.

Boguchwał przyglądał się Truposzowi… i zerkał na Ritę. W końcu się uśmiechnął refleksyjnie i powiedział z namysłem.
Wszyscy kiedyś umrzemy. Dziś, jutro, za rok, kula, nóż, starość, czy choroba. Liczy się tylko czy ma się za co umrzeć. Macie za co umrzeć? Cel? Nadzieję? Pragnienie? – dopytywał.

Mam po co nie umierać. Nastały takie czasy, że naprawdę nie warto – kapelusznik rozłożył szeroko ramiona, tworząc całym sobą kształt krzyża rzutujący za nim długim cieniem w nisko zawieszonym słońcu – Więc jak przyjdzie waszym kościom z powodu przeklętego złomu bieleć w palącym słońcu pustyni, nie miejcie pretensji, ostrzegałem – poczuł się idealnie usprawiedliwiony. Pierwszą część negocjacji miał za sobą.
 

Ostatnio edytowane przez Cai : 07-08-2020 o 07:28.
Cai jest offline  
Stary 09-08-2020, 00:58   #19
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Gdy dla jednych zapadał zmrok, dla drugich wstawał świt. Dwoistość egzystencji i różnorodność doznań... tak oczywiste dla wszelkich czujących istot, za każdym razem niosły widmo zmian. W tym wypadku praw własności dóbr doczesnych pokonanych.

Nim, na buty przyjezdnych zdążył opaść kurz pustyni wzbity w górę głuchym plaśnięciem o ziemię pokiereszowanego cielska Vanhoose'a, zostało ono rozbrojone przez jego główną agresorkę. Bogumiła Colt wyciągnęła spod ludojada, nomen-omen, zaciętego Colta M1911 z 6 sztukami ammo w magazynku, zbrukany krwią Maxa Dixa kastet z kolcami, kopniętą przez brata krótkofalówkę oraz przedmiot przypominający detonator bomby... który ostrożnie przekazała najlepszemu technikowi z jakim pracowała. Ten w słabym brzasku dnia szybko przeanalizował znalezisko i dotarł do dwóch podłużnych pojemników z zieloną cieczą wmontowanych w metalowy konstrukt wszczepiony w plecy jeńca Alternatywy. Żyleta ostrożnie niczym saper, za którego nie raz w oddziale robiła, wyjęła je ze stalowych obejm i ułożyła na glebie obok reszty znalezisk. Całe to odkrycie utwierdzało ją tylko we wcześniejszym założeniu, jakoby ten syndykacki skurwiel stanowił jedną wielką niewiadomą, której należy się bać. Cholera wie, jak dużo mieli szczęścia, że nie zdążył nic zrobić z tym detonatorem i ukrytym we własnym ciele środkiem, nim Dar położył go poprawioną serią z kałacha. Szukając aprobaty dla swojej postawy obrzuciła całą zgraję twarzy zebranych na placu przelotnym spojrzeniem.... znów, o dziwo, wzrok zatrzymując na hallowenowym cudaku, którego mimika twarzy nie zdradzała wiele, ale wzrok wyraźnie wskazywał na to, że odkrył coś więcej niż oni sami. Po raz kolejny odnotowała jego przydatność w swoim "różowym, pluszowym pamiętniczku" pamięci i oddała się nadzorowi nad prawidłowym skrępowaniem zakładnika przed przeniesieniem go do nowego tymczasowego domu.


Gdy wszyscy rozeszli się do swoich zajęć, wraz z Johnem i Boguchwałem przeszukała dokładnie ciała zastrzelonych bandytów i ich porzucone auto. Wszystkie przedmioty jakie tylko udało się im znaleźć, czyli całe: 4 karabiny AK47, 4 krótkofalówki, 4 kamizelki kuloodporne, 96 sztuk różnego ammo, zegarek, 2 paczki fajek, 2 paczki zapałek sztormowych, jeden kompas, 10 flar, apteczkę, lornetkę, latarkę, kanister pięciolitrowy, dwa śpiwory, trzy batony odżywcze i jedno opakowanie hydrodrażetek, zrzucili na plac przy rzeczach Vanhoose'a.



Nim grabieżcy zaczęli cokolwiek robić dalej ze swoimi znajdźkami, za namową kobiety, wyjęli baterie ze wszystkich krótkofalówek i przejrzeli komory zamków broni palnej. Każda znaleziona pestka i bateria stanowiła łup do równego podziału. W świetle tej zasady sama Bogumiła wzięła, dla bezpieczeństwa oddziału, pojemniki z zieloną cieczą oraz każdą rzecz, która okazała się nieprzydatna dla reszty lub zwyczajnie się jej należała. W efekcie zgarnęła niezbyt szczęśliwszego Williamowego Colta M1911, lornetkę, paczkę papierosów, zapałki, kompas, hydrożetki, trochę różnej ammo, cztery flary, kanister pięciolitrowy, jedną krótkofalówkę, jednego Akacza i jedną kamizelkę. W obecnych czasach nikt nie narzekał na zbytek wyposażenia, tym bardziej dobrzy żołnierze, którzy szli w ciemną noc na pomoc obcym. Taka była ich rola - pomagać. Choć obecnie nie jedyna, a tym bardziej nie nadrzędna. Według rozkazu należało jeszcze: pytać, namierzyć i sprowadzić do DiscCity Ritę oraz Truposza. To było jasne. Przynajmniej dla niej, niestety nie dla reszty.

Po niesprawiedliwie krótkich godzinach lekkiego, niespokojnego snu Miła wtulona w ramię młodszego bliźniaka przebudziła się wraz z pierwszymi odgłosami z zewnątrz baraku. Nim założyła po raz wtóry pełen kombinezon bojowy cicho, gdy jeszcze spał, zdjęła swój autorski opatrunek z głowy Bożydara i przyjrzała się jego ranom. Ciągle były świeże, ale nieznacznie już przyschnięte i zbladłe. Nie wdawało się zakażenie. Nie widać było po bracie oznak szoku. Przebudziła go więc i przyjrzała się zaspanej twarzy, tak złudnie podobnej do swojej. Sprawdziła jego odruchy i reakcje. Gdy wszystko okazało się być we względnej normie, bez słowa pogłaskała go po policzku i wyjęła ze swoich rzeczy jedynego medexa, którego posiadała. Nim zdążył zaprotestować bezbłędnie wyszukała najbardziej nabrzmiałą żyłę na jego przedramieniu i przyłożyła do niej igłę z biostymulantem. Poczekała na zgodę wojownika, nim przebiła jego skórę ostrzem strzykawki i wpuściła do organizmu skumulowaną chemię bojową, która wystarczyła za kolejne dni intensywnej opieki ambulatoryjnej.

"Tak trzeba" - zamigała do brata, wiedząc, że jako żołnierz też dojrzy ich jedyną szansę na wykonanie rozkazu i pozostanie wiernym Armii... Armii Alternatywy dla Ameryki, która ich wszystkich troje wychowała, wykarmiła i pozwoliła stać się tym kim są obecnie. A byli kimś, świadczyło o tym choćby błaganie o pomoc Nowej Nadziei. Burmistrz Damon, nie kajała się nawet przed najeźdźcami z zeszłej nocy, jednak dziś prosił otwarcie o pomoc. Chcieli wracać do Azylu, potrzebowali technika i obstawy. Nie wiadomo tylko po co potrzebowali poszukiwacza skarbów... bo na nikogo innego nie wyglądała osławiona posłańczą wieścią Rita - indywidualistka, buntowniczka, w swym mniemaniu - pępek świata. Cóż... Negocjacje zostawiła pozostałym członkom oddziału wkraczając jedynie między rozmawiających, gdy wybrzmiały słowa groźby ze strony obcych. Nie robiła co prawda już takiego wrażenia jak w swojej białej zbroi, bo z 2,3 m wysokości zostało jej zaledwie 184 cm, ale i tak na większość ludzi mogła patrzeć z góry. Nie na braci co prawda, ale równiejszych niż oni dla Bogumiły nie było.


Żyleta budowę ciała miała szczupłą, odrobinę żylasta, z wyraźnie rysującymi się pod obcisłym long-sleevem - nieokreślonego, ale raczej brudnego koloru -mięśniami barków, brzucha i przedramion. Na jednym jej nadgarstku przewiązana była kolorowa chustka - robiąca, za frotko-potkę. Odznaczający się pod jej bluzką biust był niewielki. Za to biodra miała zdecydowanie kobiece, co uwydatniały jej długie nogi w zdartych do granic możliwości M60-siątkach w amerykańskie piksele z porządnym skórzanym paskiem. Na którym uczepiona była zwykła koszarowa, jednolita bluza z kapturem. Obrazu pełnego profesjonalizmu dopełniały solidne i przez lata wypróbowane na wszystkich frontach Belleville 790-tki. Twarz Coltówny była dziewczęca mimo, że już niezbyt młoda. Do tego niebywale blada jak na codzienne warunki. Ponad to w jej wyglądzie zwracały na siebie uwagę szczegóły takie jak: gówniarski kolczyk w nosie i naderwane lewe ucho, wraz z niewielką, w miarę świeżą blizną na szyi, której nie przysłoniły podgolone z jednej strony dawno farbowane na blond włosy. Co ponoć się nazywało się “Sombre” - Nie jakieś tam zwykłe odrosty! W ogólnym oglądzie, kobieta po prostu wyglądała na bardziej zwariowana kopię braci bliźniaków, których widok zaszczycał obecnych od poprzedniego późnego wieczoru.

Bogumiła, gdy zorientowała się, że pchnięta starymi nawykami, weszła odruchowo w ideologiczny impasy, wymigała swoje zdanie jedynie w twarz najstarszego brata stojąc bokiem do Truposza i Rity:

- "Ja też mam ten ich Azyl w poważaniu, zabierajmy ich do DiscCity. Podeślemy tu z pierwszego posterunku na drodze patrol z technikiem. Wiesz przecież, że są nowe, obecnie obowiązujące nas rozkazy... Brat, jedynie tego wymalowanego klauna mi zostaw to załatwię sprawę z Vanhoose".

Na co otrzymała lakoniczną odpowiedź, również w migowym:

- "Przeczekamy ich - zmiękną". - Widać Boguchwał był zbyt pewny swojego, bo po niedługiej chwili każdy z rozmówców urażony rozszedł się w swoją stronę. Jednak to sama Bogumiła poczuwała się do winy za rozgonienie towarzystwa, swoją niewzruszoną postawą. W efekcie ruszyła nie niepokojona przez nikogo w kierunku baraku, gdzie zrzucony był wczoraj nieprzytomny Vanhoose. Ktoś musiał się wszak zająć robota, ale jak zwykle brakowało do tego chętnych rąk...

Po wejściu do zapuszczonej blaszanki Starsza Kapral dostrzegła, że kanibal dalej leżał związany, tak jak go wczoraj zostawili, na starych szmatach. Nie wyglądał za dobrze, krew odeszła mu z twarzy a krople potu perliły się na białym jak kreda czole. Wydawało się, że śpi, lecz kiedy Miła weszła do baraku, otworzył oczy. Spojrzał na naszywki Alternatywy dla Ameryki na worku podróżnym ciężkozbrojnej wojowniczki, a kącik jego ohydnych, zniekształconych ust uniósł w czymś pomiędzy szyderczym uśmieszkiem a zbolałą miną.

- Już zdecydowaliście dokąd mnie zabieracie?
– spytał. Choć starał się mówić głośno i wyraźnie, z jego gardła wydobył się słaby szept a głos drżał.

"Na koniec świata, albo jeszcze dalej'' - przemknęło dziewczynie przez myśl, nie zamierzała jednak marnować sił na bezsensowne machanie rękami, więc tylko uśmiechnęła się z satysfakcją patrząc na wysiłki herszta bandytów. Przyszła nieuzbrojona i bez pancerza, miała ze sobą plecak z materiałami, które nadawały się na opatrunki, choć były tylko jej prywatnymi ciuchami oraz podstawową apteczkę, którą wczoraj zdobyli. Do tego zabrała napełniony wcześniej bukłak wody, nóż od Bożydara i jeden z pojemników z dziwną cieczą znalezioną pierwotnie przy głównym poszkodowanym.

Zanim wzięła się do pracy poprawiła więzy na kończynach zbira, tak żeby ręce miał skrępowane za plecami, a kolana podwinięte pod siebie - całkowicie niemożliwe do wyprostowania.


Dzięki temu w całej okazałości widoczny i dostępny był dla niej tors Vanhoose oraz jego przeorany prawy bok. Co okazało się jeszcze lepsze, bo w obecnej pozycji sam pacjent mógł do upojenia obserwować postępy jej prac.
Nim rozpoczęła zabieg, przyszykowała sobie jeszcze awaryjne opatrunki oraz przemyła wodą: swoje dłonie, a potem twarz i bok klatki piersiowej ofiary ostrzału brata. Nawet zwilżyła mu, cudownie chłodnym płynem, zdeformowane usta... nie pozwalając się jednak napić.

- To zbyteczne dziewczyno – sapnął przywódca Syndykatu Czaszek widząc, jak Bogumiła szykuje się do zabiegu – Już jestem trupem, nie dostaniecie za mnie złamanej pestki. Im dłużej mnie utrzymujecie przy życiu, tym bardziej ryzy…

Nim skończył zdanie, najmłodsza z trojaczków Colt wprawnie, jedną dłonią przytrzymała go od dołu za brodę, uniemożliwiając gryzienie i krzyki, a druga zaczęła głęboko grzebać w jego otwartych, jątrzących się ranach żeby wydobyć kule. Vanhoose zacisnął spiłowane zęby próbując zdusić rodzący się w gardle krzyk. Wytrzeszczył oczy, a żyły na jego skroniach nabrzmiały pulsując fioletem.

Żaden z widoków, których wspólnie doświadczali nie był miły. Żaden też specjalnie ich do siebie nie zbliżał, choć można rzec, że nawiązali nić wzajemnej zależności. Niezniszczalny parę godzin temu bandzior poddawał się jak kukiełka objazdowego teatrzyku każdemu uciśnięciu kobiecej dłoni, coraz szerzej się na nie otwierając. Jego rany rozkwitały czerwienią, plamiąc bladą skórę kobiety. Spływający falami zimny pot zalewał mu oczy, rozmazując sylwetkę Anioła Śmierci z Alternatywy w cień białej Valkirii, która miała zaprowadzić go ku upragnionemu końcowi.


Taniec majaczeń niewyobrażalnego cierpienia przerwał nagły metaliczny dźwięk uderzenia spłaszczonego pocisku kalibru 7,62 mm o blaszaną posadzkę baraku. Jeden raz, drugi, trzeci… Opustoszałe miejsca w ciele nagle wypełniły się spienioną posoką, która w ułamkach sekund została spłukana i zastąpiona czystym szkarłatem nowych ran. Samozwańcza Dr Quinn, natychmiast po usunięciu kul, pewnie oczyszczała zainfekowane wcześniej tkanki. Bez krzty współczucia, czy litości, ostrzem, zrywała z ciała oprawcy wierzchnie warstwy skóry i mięśni. Byle tylko głębiej, dokładniej i szybciej dostać się do pierwotnego, nieskażonego systemu komórek, który można było szyć.

Mijały minuty, być może godziny. Jednostajny, stłumiony jęk całkowicie zlewając się z otoczeniem, przeszedł już w kłującą uszy ciszę. Jedynie dwa goniące się wzajemnie oddechy wyznaczały rytm dnia i jej pracy. Kobieta zdążyła, co prawda, zaszyć już wszystkie, na nowo, oprawione przez siebie, nienaturalne dziury w ciele Vanhoose'a, ale zmęczona długim, improwizowanym, polowym zabiegiem chirurgicznym, ciągle jeszcze ociągała się z założeniem mu opatrunków. By ułatwić sobie sprawę przewróciła go na lewy bok. Przez co, po raz kolejny, jej uwagę przyciągnęło metalowe ustrojstwo na plecach kanibala, które połączone zostało operacyjnie z jego rdzeniem kręgowym. Gdy bezwiednie zaczęła analizować to połączenie zauważyła, że część jego potylicy zastąpiła metalowa płytka, połączona trzema grubymi przewodami z konstruktem na plecach. Zawahała się i przecięła wystające ponad skórę przewody.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 27-08-2020 o 10:10.
rudaad jest offline  
Stary 09-08-2020, 19:06   #20
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Rita, Truposz, Boguchwał


Boguchwał spojrzał na kobietę. Ritę. Zdanie kapelusznika było już znane, a jej?

Rita nie wsłuchiwała się zbytnio w rozmowę. Jeśli Caleb chciał się mieszać w sprawy porządniaczków z ADA, to jego problem. Dopiero po jakimś czasie zauważyła, że mniej przystojny (w jej opinii) z bliźniaków dość ostentacyjnie na nią patrzy. Na jego pytanie, które padło wkrótce potem, wzruszyła ramionami.
Umieranie za cokolwiek jest tak samo sensowne, jak umieranie za nic. Ostatecznie i tak kończysz jako zimny trup — stwierdziła, następnie zarzuciła głową i przyjęła bardziej nonszalancką postawę — Mi tam nie śpieszno do transformacji w gnijącą kupę mięcha. Nie myślę o takich niepotrzebnych rzeczach, skupiam się wyłącznie na przetrwaniu.
Może i zabrzmiało to szorstko, ale Caroline skonstatowała, że lepiej będzie pewne kwestie stawiać jasno. “Banda górnolotnych marzycieli, filozofów i bojowników o wolność, tak, tego nam trzeba było Wilburn” dodała po chwili w myślach. Owszem, kobieta była duszą towarzystwa, ale też nie chciała dać się wciągnąć w jakieś fantasmagorie o odbudowie ameryki. Znała ten typ ludzi, organizację zdążyła poznać od podszewki dorastając w Carson City. W danym momencie żywiła wielką nadzieję, że współpraca z tymi ludźmi ograniczy się wyłącznie do załatwienia spraw w bunkrze. Nie mówiąc o tym, że dla niej dwoje to już tłok, zaś szóstka, to już prawdziwy tłum, a więc stanowczo zbyt wiele. W takiej liczbie nie można było zachować dyskrecji (pachołkowie ADA nawet nie wyglądali na wielbicieli konspiracji, na co wskazywało ich uzbrojenie i dwa ciężkie pancerze). Podział jadła, wody czy łupów też prezentował się w takim przypadku nieciekawie. Rita stwierdziła, że dopóki będzie traktować ich szorstko, to nie będą nawet próbować wciągnąć jej w swoje problemy i interesy. W danym momencie liczyła się tylko robótka dla Damona. A następnie? Viva DiskCity!

Boguchwał uśmiechnął się lekko.
- Oto mamy chodzącego trupa, co prawi o życiu i śmierci, moralności, ale nie chce umierać…- przewrócił oczami - ...i mamy łuczniczkę, co myśli tylko o przetrwaniu, własnym? Ciekawa z was para, ale Twoje podejście Rito rozumiem bardziej.
Przechylił głowę lekko na bok i skrzyżował ręce na piersi.
- Jednak bycie samotną wyspą jest zaledwie nędzną egzystencją. Tak jak Syndykat. Im też tylko zależy na nich samych i nikim więcej. Moja przyszyszłość, przyszłość Stanów, droga Alternatywy… to jest moja ścieżka. Ne wydarzy się to za mojego życia, ale podejmę wszelkich starań, by Syndykat zachwiał się w kolanach, by ludziom żyło lepiej, by Skalani Komuniści zostali wypaleni… By życie wróciło do normy. Za to walczę i za to umrę. NIe dlatego, bo to ideał, ale dlatego, bo to jedyna słuszna droga. Droga, która ma szansę się ziścić.
Prychnął i wzruszył ramionami, rozkładając ręce na boki, by dodać dużo ciszej tylko dla uszu ich małej zebranej grupy.
- Poza tym, to naprawdę nieźle płacą, lokum, sprzęt, opieka medyczna, wyżywienie…

- Znacie sentencje „Jako w Niebie tak i na Ziemi” – Truposz obruszył się poirytowany, że znowu musi wyjaśniać rzeczy ludziom, którzy dokładnie wiedzą co ich czeka po śmierci, bo z pewnością byli i widzieli. – No to wam powiem, są prawdziwe. W Niebie trwa wojna, a odkąd trwa, bramy zamknięto na głucho – rozpoczął kazanie, wywołany na ambonę przez jednego z braci.
- Nikt nie wchodzi, ani nie wychodzi już od bardzo dawna. A teraz zgadnijcie, co się stanie, gdy masa dusz przesyconych negatywnymi emocjami, często zagubionych, nawet nieświadoma własnej śmierci zostanie pozostawiona w Zaświatach sama sobie – powątpiewający w jego intencje technik zdawał się lubić logikę – Ratowanie tego miejsca nic nie da, najpierw trzeba znaleźć sposób by uratować tamto, albo chociaż nauczyć się jak w nim funkcjonować bez krzywdy. Potem dopiero można dać sobie przywilej umierania – zakończył dobitnie.

Za szkiełkami przeciwsłonecznych okularów korekcyjnych Rita wyraźnie przewróciła oczami. Zaczynały się przemądrzałe i umoralniające gadki, a Truposz w dodatku nie mógł sobie darować swojego metafizycznego pierdolamento. Wyglądało na to, że nadszedł już czas, by ruszyła dupę w troki i usunęła się ze sceny. Atmosfera nie była odpowiednia dla ludzi z jej rodzaju. Ale nie zamierzała odchodzić bez słowa i dogadania tematu z towarzyszem...
Jak na ludzi dążących do restytucji państwa, to nawet nie stać was na prawidłowe przedstawienie się. Za to łatwo przychodzi wam wchodzenie z buciorami w czyjeś życie i wypytywanie o intymne motywacje — powiedziała szorstko w kierunku Boguchwała, szczególnie poruszyło ją porównanie do Syndykatu Czaszek, który uczynił jej tyle krzywdy — Ameryka jest wszędzie, nie tylko tam, gdzie posadzicie dupska. No i ten kraj to ludzie, nie kawał ziemi ujęty w kreski na mapie. A ci chcą jeść, pić, czuć się bezpiecznie i… przeżyć. Nie traktujcie ich tak protekcjonalnie, skoro zamierzacie im pomóc.
Następnie, nie czekając na odpowiedź, zwróciła się do wprost do Wilburna.
Pytałam, co sądzisz o propozycji burmistrza Damona. Idziemy do tego Azylu, czy chcesz jechać dalej do… wiesz gdzie — przerwała pod koniec, nie zamierzała zdradzać swoich planów ludziom ADA, jeszcze by zaczęli wypytywać, albo chcieli skonfiskować ich towar z Tahoe, prawem samozwańczych obrońców państwa.
Wydaje mi się, że to, co moglibyśmy tam wygrzebać, zrekompensuje nam drobne opóźnienie — dodała — Tutejsi kryli nasze dupska, więc można im przy okazji pomóc.
 
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172