Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2022, 05:31   #11
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 02 - 2066.03.13; sb; ranek; g 08:15 - Wyprawa po Brittany

Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 05:45
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Blokowisko; mieszkanie Domino
Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, cicho na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Amelia, Thomas, Dave



Tym razem poranek zaczął się dla doktor Jobin w całkiem odmiennej scenerii i charakterze. Pomimo tego, że też obudziła się we własnej sypialni. Ale pozostałe detale miały więcej rozbieżności niż cech wspólnych z ostatnim roboczym porankiem wczoraj. Dzisiaj nie budził jej budzik tylko delikatne ale uporczywe potrząsanie za ramię. Jak otworzyła oczy w jeszcze nocnym półmroku ujrzała nad sobą bladą plamę twarzy. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Było tyle światła co padało przez otwarte drzwi z korytarza. Więc Amelię poznała głównie po głosie.

- Wstawaj Domi. Zaraz będzie 6 rano. Prosiłaś aby cię obudzić. - rzucił blady owal twarzy nad nią znajomym głosem krótkowłosej przyjaciółki. Tak, to metoda budzenia była inna niż wczorajsze uporczywe dzwonienie budzika. No i miejsce nie do końca było to samo. Wczoraj zasypiała i budziła się we własnym łóżku. Dzisiaj na materacu obok łóżka. No i wczoraj była sama. A dzisiaj pomiędzy dwoma towarzyszami z którymi spędziła tak intensywną noc. A teraz pochrapywali biorąc ją w środek. Czuła ten charakterystyczny żar żywego ciała i pot jaki oblepiał jej i ich ciała. Tak. Zdecydowanie było jej gorąco po przebudzeniu. To chyba było pierwsze odczucie jakie się do niej przebiło. Kolejne przyszły zaraz potem.

Jak już wstawała uświadomiła sobie, że to cholernie trudne. W ogóle nie chciało jej się wstawać, ciało i umysł dość zgodnie namawiały aby wrócić na poprzednią pozycję, zamknąć oczy i przespać ten trudny poranek. Może i tak by się skończyło. No ale młoda Australijka czuwała i stanęła na wysokości zadania aby chociaż ją jedną albo pierwszą postawić do pionu. Gdy to się udało i gospodyni zawędrowała do łazienki to już dalej jakoś poszło. Chłodne płytki pod stopami, chłodniejsze powietrze w reszcie pomieszczenia no i zimna woda z kranu skutecznie odegnały sen chociaż na tyle aby mózg chociaż trochę zaczął funkcjonować.

Mózg raczej nie bardzo miał powodów do dumy widząc obraz przekazywany przez oczy. A te widziały w lustrze mało budujący widok. Zaspaną blondynkę jaka wstawała po imprezie zdecydowanie zbyt intensywnej i zdecydowanie zbyt szybko. Właściwie to wyglądała jak skrzyżowanie weekendowej imprezowiczki o zbyt wczesnym poranku i ofiary gwałtu połączonego z brutalną napaścią. I właściwie to tak się właśnie czuła. Pewnie podobnie jak ta kobieta widziana w lustrze łazienki. Wszystko ją bolało. Jakby przebiegła maraton czy coś równie intensywnego. Do tego jak już widziała sama siebie to miała całą kolekcję otarć, siniaków, zaczerwienionych miejsc, zadrapań… Jedne umiała sobie wyjaśnić a inne niekoniecznie. Ten siniak na łokciu to coś jej światało. To jak upadła na podłogę. Właśnie tutaj, w łazience jak wychodzili spod prysznica. I niby mieli przejsć do sypialni. Ale w końcu któryś z nich ją złapał aby przytrzymać, oboje stracili równowagę i mokrzy, nadzy i rozgrzani upadli na podłogę. Wtedy właśnie upadła też na ten łokieć. Dzisiaj miała siniaka. Trochę przeszkadzał jak się tam dotknęła i czuła zesztywnienie w tym miejscu. Ale wczoraj nie. Wczoraj jak była na haju kompletnie nie zwróciła na to uwagi. Zresztą z Juls pewnie było podobnie bo też jej wczoraj w gabinecie opowiadała coś takiego.

I tak jak się obejrzała na spokojnie dzisiaj to naprawdę wyglądała jakby strulała się po jakimś kanciastym zboczu. Sporo tego było. Aż dziwne było, że nic z tego wczoraj nie przebiło się sygnałem ostrzegawczym jakim był ból i poczucie krzywdy jakie zwykle się z tym wiąże. Organizm tak ostrzegał swojego właściciela, że coś się dzieje nie tak, że coś mu zagraża. No ale nie. Wczoraj wszystko było w porządku. Wszystko jej się podobało, nic nie było zbyt straszne, wyuzdane czy bolesne aby tego nie spróbować. Jak tak stała przed swoim lustrem w łazience to aż trudno było uwierzyć, ze ta wyuzdana samica rozpłodowa w szczytowym okresie rui z wczoraj i ta obolała mizeria dzisiaj przed lustrem to ta sama osoba.

Ale nie tylko ona mogła niejako przekonać się co do szczerości i jakości wczorajszej relacji tancerki z “Syrenki”. Bo dziś rano chłopaki wyglądali podobnie. Widocznie mężczyźni też nie byli odporni na ten nowy środek pobudzający. No ale z medycznego punktu widzania to nie było zaskakująco, biochemicznie i metabolicznie obie płcie aż tak się nie różniły. Może już bardziej pod wpływem masy bo zwykle wszelkie dawki leków przeliczało się na masę ciała a przeciętny mężczyzna był nieco cięższy od przeciętnej kobiety. No w tym imiennym wypadku Thomas na pewno był masywniejszy od niej. Dave też ale już nie aż tak. A na ile pamiętała z wczoraj albo miała do czynienia z zawodowymi ogierami rozpłodowym albo trzepnęło ich tak samo jak ją i pewnie Juls wcześniej. Amelia była prawdziwym skarbem. Zwłaszcza jak się z nią od lat mieszkało pod jednym dachem.

Rzucało się to w oczy zwłaszcza w wypadku Wingfielda. Bo o ile po hałaśliwym bajerancie jakim był Moore to może i można się było tego spodziewać. To Thomas był zwykle skryty i oszczędny w słowach i uczuciach. Wręcz łatwo było go uznać, za sztywniaka może w porywach złośliwości za nudziarza. Zawsze pod linijkę, zawsze zgodnie z regulaminem i tak dalej. Aż dziwne było, że mogą się kumplować z żywiołowym i spontanicznym Davidem. Obaj wydawali się stać na dwóch przeciwnych biegunach ekspresywności charakterów. A jednak się kumplowali. A wczoraj zgodnie się nią i z nią zabawiali. A jej się to podobało jak 102. No a dziś rano?

Dziś rano tak na poważnie to się spotkali znów w kuchni. Przy tym samym stole co wczoraj jedli zapiekankę na kolację. Tylko dzisiaj w roli gospodyni była Amelia. W przeciwieństwie do nich nie spędzała nocy tak intensywnie to z początku wydawała się mieć sobie więcej życia niż pozostała trójka razem wzięta.

- Nie wiem czy to ważne… Ale jak twój wujek nie wziął jakichś proszków na sen czy coś w ten deseń… No cóż… Trochę trudno było was nie słyszeć ostatniej nocy… - powiedziała Amelia gdzieś gdzie na chwilę złapała bratanicę ordynatora szpitala samą. Chyba wolała aby ta mimo wszystko była o tym uprzedzona. Nawet jak niekoniecznie była to dobra wiadomość z rana.

Poza tym zrobiła kawę, herbatę, kompot i jajecznicę na śniadanie. Wielką popularnością cieszył się kompot. Chłodny i mokry. Cała trójka czuła potrzebę uzupełnienia płynów i piła go kubkami. Potem herbata i kawa. Na jedzenie jakoś nikt nie miał za bardzo ochoty. No i jeszcze te proszki co przygotowała wczoraj. W końcu jak już za oknami zaczynała się poranna szarówka to i w umysłach trójki kochanków też zaczął wstawać nowy dzień. Jak ta zimna woda w kranie, kawa, prochy i cała reszta zaczynały wreszcie działać.

- No to tak jak mówiłem wczoraj. Nieźle ci wychodzi to siadanie na kolankach więc jakbyś się kiedyś nudziła to daj znać. Chyba będe mógł ci pomóc. - dziś rano znów to Dave wydawał się być inicjatorem wszelkich rozmów. Zwłaszcza jak Amelia dyskretnie wyszła aby zostawić ich samych. Bo wcześniej trochę wyglądało jakby jej obecność krępowała do jakiegoś stopnia, zwłaszcza Thomasa. Jak tak w budzącym się dniu szaleństwa ostatniej nocy wydawały się niestosowne i nie na miejscu. Przynajmniej dzieląc się z kimś kto nie brał w nich udziału i nie był wtajemniczony co tam się działo. Ale uśmiechy, całus z rana czy przygarnięcie do boku świadczyły, że chłopaki też chyba całkiem miło wspominają ostatnią noc.

- Nie pada. I wiatru nie ma. Dobrze. Ale mgła jest. - powiedział David gdy dojrzał na tyle aby kojarzyć, że mają dziś wyjść na zewnątrz. I to wkrótce. Wstał, podszedł z kubkiem kawy do okna i z perspektywy 4-go piętra wyjrzał jak to świat wygląda na zewnątrz.

- Czerwona? - zapytał jeszcze dość oszczędnie jego kumpel. Wygolony prawie na zero mężczyzna przyglądał się jeszcze chwilę. Ale w końcu uznał, że nie. Że raczej zwykła, szarobura mgła. Przynajmniej tak to było widać z okna.

- Już prawie w pół do. Trzeba się zbierać. - mruknął Tom gdy spojrzał na swój zegarek. Więc obaj dopili swoją kawę, przeszli do salonu gdzie wczoraj zostawili swoje rzeczy. I zaczęli się ubierać.

Domino już ich widziała w różnych sytuacjach. Jak byli w pełni wyekwipowani do misji na zewnątrz. Jak byli ubrani w same koszule i ogólnie luźno gdy bawili się w klubie. Jak spotykała ich gdzieś na ulicy przypadkiem i byli w zwykłych kurtkach. No albo wczoraj jak pierwszy raz widziała ich z bliska bez niczego. A dziś rano było znów coś nowego. Coś innego. Widziała jak się zbierają na misję.

Zaczęli w samych gatkach. Potem były termoaktywne skarpety, kalesony i podkoszulka jakie dobrze wchłaniały pot i trzymały ciepłotę ciała. Na to spodnie i bluza już wojskowego sortu. Potem pas z kaburą. I zimowa kurtka mudnurowa. W podobnym stylu czasem widywała ich na mieście. Ale tym razem na kurtkę nałożyli po miękkiej balistyce jaka chroniła przed odłamkami i większości postrzałów z lekkiej broni. W fartownych okolicznościach przed postrzałem za amunicji pośredniej i karabinowej o ile strzał był z bardzo daleka albo pocisk zanim trafił w kamizelkę został osłabiony przez jakieś przeszkody. Na to twardy pancerz jaki powinien wytrzymać bezpośrednie trafienie większości broni ręcznej, czy strzeleckiej czy białej. Już tylko półcalówki i podobnie ciężki sprzet traktowały jakby go nie było. Ten pancerz nadawał ich sylwetkom nieco masywnego, kanciastego kształtu. I niego szła kamizelka taktyczna. A do niej kolejne fanty wyjmowane z plecaków. Krótkofalówki, latarki, nóż no i łukowate magi do karabinków. Thomas preferował pełnowymiarową, brytyjską klasykę czyli LA 85. Wciąż jeden z popularniejszych modeli broni szturmowej na Wyspach chociaż pierwsze wersje wprowadzono do uzbrojenia z 80 lat temu. A David jako zwiadowca wolał nieco mniej gabarytną broń czyli niemiecki G 36C. Używany dawniej przez brytyjską policję i oddziały antyterrosystyczne. Oba karabinki używały tej samej amunicji i nabojów więc mogli w razie potrzeby się wymianiać nimi. No i wyjmowali i wkładali jeden mag, drugi, trzeci… piąty, szósty… W końcu władowali ich całkiem sporo. I jeszcze po dwa, trzy granaty, race, lighsticki, menażki… Przy menażkach sobie jakby przypomnieli, że nie są sami. Bo poprosili gospodynię o ich napełnienie. I jeszcze zbiorniki zapasowej wody w plecakach. Jak skończyli to z tych dwóch prawie golasów, kochanków, gości, kolegów w salonie miały dwóch w pełni uzbrojonych żołnierzy wyekwipowanych jakby szli na wojnę. Albo jakiś patrol przynajmniej.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 07:10
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; Bikes World; plac
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Amelia, Thomas, Dave i Gemma



Jak wychodzili we czwórkę z bloku to owiało ich zimne powietrze poranka. Musiało być z parę stopni powyżej 0*C. Ale wilgotna aura i lekki wietrzyk sprawiały wrażenie, że jest zimniej niż pokazywały termometry. Było to nieprzyjemne, morskie, wilgotne zimno jakie wysysało ciepło z kazdego zakamarka ciała nie osłoniętego szczelnie suchym ubraniem czy ogrzanego mieszkania przez jakąś szczelinę. No i ta mgła. Z bliska nie przeszkadzała i nie wydawała się gęsta. Ale z każdym krokiem rozmazywała obraz. Było coś widać na długość bloku. A dalej to tylko kontury i kształty stopniowo zamazujace się w tej jasnoszarej wacie. A, że była sobota wcześnie rano to i ludzi na chodnikach i ulicach spotykali niewielu. Tych co spotkali zwykle oglądali się na dwóch w pełni uzbrojonych żołnierzy. Bo w bazie podobnie jak w przedwojennej UK broni palnej było niewiele. Zwykle ludzie związani z bojowymi oddziałami ją nosili i często albo szli albo wracali ze służby. No ale w ciągu dekady narobiło się różnych najemników, szperaczy, stalkerów jacy mieli licencje na tego typu szpej chociaż też raczej po to aby wyjść czy wrócić w bazie do domu a nie łazić tak wewnątrz niej non stop.

Jak tak szli przez tą poranną szarówkę jeszcze paliły się uliczne latarnie. Ale pomimo watowatej mgły to dzień już był wyraźnie odczuwalny. Zdeptany i posypany piachem śnieg skrzypiał pod butami a ta kawa, prochy i reszta chyba pomogły bo humory zaczęły dopisywać. Dave pierwszy odzyskał rezon i płotł swoje farmazony jak zwykle mniej lub bardziej rozbawiając pozostałą trójkę.

- No mówię, teraz to trudno ocenić. Bo wiesz Tom, lubię cię, no i zawsze mówiłem, że masz świetny tyłek i w ogóle jakbyś miał jakąś prezentację czy co to pamiętaj, lepiej ustawiaj się właśnie tą lepszą stroną do zdjęcia i w ogóle reszty widzów. No ale po wczorajszym to myślę, że wyrosła ci niezła konkurencja. Bo Domino też ma ten tyłeczek niczego sobie. A jaki fajny! Zwłaszcza tam w środku. No i ma cycki. Też fajne. A ty, jak abrdzo bym cię nie lubił no to kolego jednak cycków nie masz. - plótł tak sobie wesoło i na luzie a jego kompan wspaniałomyślnie milczał, uśmiechał się łagodnie i kiwał głową ze zrolowaną kominiarką aby wyglądała jak zwykła, zimowa czapka. Amelia śmiała się dyskretnie bo zdążyła już nieco poznać bajery tego bajeranta ale całkiem miło jej się tego słuchało. Jak komedii na żywca. Zwłaszcza jak się miało jakieś pojęcie jak spędzili ostatnią noc albo nawet brało się w tym udział. I tak doszli do głównej bramy “Bikes World” gdzie zastali czekającą tam blondynkę w okularach. Jako, że Domino jako jedyna znała całą czwórkę to spadła na nią rola gospodyni aby przedstawić ich sobie wszystkich razem. Jak podchodzili to dojrzała, że Gemma uniosła ku niej dłoń w pozdrowieniu i posłała przyjazny uśmiech ale czekała aż podejdą bliżej aby móc swobodnie porozmawiać. Oprócz zimowej kurtki i czapki miała też podobny patrolowy plecak jak chłopaki. Tyle, że zawartość była pewnie kompletnie inna.

- Cześć. Czyli nie spóźniłam się i nie pojechaliście beze mnie. Bo już się trochę zaczynałam niepokoić. - oznajmiła blondynka jakby kamień spadł jej z serca, że jednak wszystko nadal idzie mniej więcej zgodnie z planem. Przywitała się z uśmiechem i zaciekawionym spojrzeniem gdy już podeszli do niej.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 07:30
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; ulice Clyde;
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Thomas, Dave, Gemma i Francesca



Dzięki Amelii wejscie do srodka nie stanowiło żadnego problemu. Nawet pomimo sobotniej, wczesnej pory dało się spotkać paru jej kolegów po fachu. Ale nawet to miejsce było prawie puste choćby w porównaniu do wczorajszej wizyty doktor Jubin po pracy.

- To ja już mówiłam wczoraj Domino. Może weźmiecie rikszę? Jak tamta dziewczyna ma z wami wracać. - zaproponowała Australijka w czapce i nieodłącznym kapturze. Zwracała się do obu mężczyzn bo to pewnie jeden z nich musiał przesiąść się na rikszę zamiast standardowego roweru. I jak lider łapsów Szarańczy spróbował jak to jest z tą rikszą bo wcześniej nie miał takiej potrzeby ani przyjemności to uznał, że jest w porządku. I to chyba najlepszy sposób aby sprowadzić piątą osobę do bazy w miarę wygodny i sprawny dla obu stron sposób.

- No to powodzenia. Ja będę w domu. Wpadnijcie na obiad. - Amelia pożegnała się z nimi przy bramie firmy rowerowej w jakiej pracowała i pomachała im na pożegnanie. Trzy rowery i riksza. Nie ujechali jednak zbyt daleko gdy spotkali kolejną znajomą.




https://i.imgur.com/USTAVZK.jpeg


- O cześć. A gdzie tak z rana zasuwacie na tych rowerach? - Franceska Holtz też była ubrana na zimowo. I też zerkała na swoje obie znajome ze szpitala. Bo każda z blondynek była częstym gościem w bibliotece jaka Franceska zarządzała razem ze swoim ojcem. Za to panowie widocznie nie pojawiali się tam zbyt często bo coś nie widać było takiej nici znajomości jaka łączyła brunetkę z każdą z blondynek. Ona zaś zerkała ciekawie na całą czwórkę zwłaszcza widok obu w pełni uzbrojonych żołnierzy budził u niej spory znak zapytania wymalowany na twarzy.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 07:40
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; południowa brama;
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)


Domino, Thomas, Dave, Gemma



Opuszczenie bazy było znacznie prostsze niż powrót. Najpierw wewnętrzna brama potem kawałek gołej prostej bez żadnych osłon aby strażnicy mieli wolne pole ostrzału. I zewnętrzna brama. Poszło rutynowo. Wystarczyło pokazać strażnikowi w okienku swój identyfikator i można było jechać dalej. Jedna brama, potem druga i już byli na zewnątrz. Powitała ich zawalona zdeptanym śniegiem droga wiodąca prosta i stapiająca się w jedno z szarą mgła jaka dzisiaj dominowała nad światem o tym zimnym poranku. Ale mimo tak wczesnej pory, nawet w sobotę, nie byli tu sami.

Byli tutaj i o tak wczesnej porze. Zmarznięci, omotani w szaliki, czapki, kurtki. Kryjący się w ziemiankach, w budach z desek i blachy falistej uszczelnionych czym się dało. Z których buchał dym. A w paleniskach też pewnie palono czym się dało aby sie ogrzać i ugotować coś co się dało zdobyć na to śniadanie. Albo chociaż zagrzać wodę na herbatę. Na wpół przemarznięci poruszali się monotonnie aby oszczędzać energię i ciepło. Wśród nich głód był częstym gościem a ten nie sprzyjał zbyt wielkiej rozrzutności w wydatkowaniu energii.

Rowerowa czwórka mijała ich obrzucając spojrzeniami a oni w tych spojrzeniach mieli wszystko. Milczącą zazdrość i zawiść. Niechęć i podziw. Poszukiwanie współczucia i opieki. Nadzieję na poprawę losu i dostanie się do bazy. A póki co robienie interesów namawiając aby mieszkańcy bazy wstąpili na herbatę, kupili jakieś znalezione fanty czy świeżo złowioną rybę. Jedni koczowali tu jakiś czas nim postanowili spróbować szczęścia gdzie indziej inni tu prawie mieszkali na stałe w tym wybudowanych ruderach lub nieco dalej położonych budynkach jak ktoś miał farta tam zajać jakiś dom. Trudno było uwierzyć, że ci brudni, szarzy, głodni i zmarznięci ludzie jeszcze dekadę temu wyglądali i zachowywali się podobnie jak ci co wciąż mieszkali po właściwej stronie murów. Dawniej takie fawele kojarzyły się z jakimiś egzotycznymi krajami trzeciego świata a nie z jednym z topowych europejskich, zachodnich z bogatą gospodarką i mieszczańskimi tradycjami.

Być może był to jeden z powodów dla których większość mieszkańców dawnej bazy Royal Navy tak niechętnie ja opuszczała. Widok jaki można było zastać za bramą budził mieszaninę wyrzutów sumienia i był zwyczajnie przykry. Chociaż akurat czwórka jaka właśnie opuszczała tą bazę nie robiła tego po raz pierwszy więc dość dobrze wiedzieli czego się spodziewać. Zwłaszcza Gemma wydawała się wrażliwa na takie widoki bo jeszcze dwa lata temu też była po tej stronie muru i pochodziła z Glasgow a nie Clyde. I widać było to po jej twarzy gdy wydawała się być przygnębiona widokiem za bramą. Po częsci mogło to być spowodwane ponurą, mglistą aurą jaka panowała tego poranka ale dzisiaj niewiele było widać życia pomiędzy tymi budami. Może po prostu byli zbyt wcześnie.




Czas: 2066.03.13; sb; ranek; g 08:10
Miejsce: Szkocja; okolice bazy RN w Clyde; osada Rhu (ok 5 km na pd od bazy)
Warunki: na zewnątrz: szarówka, mgła, łag.wiatr, b.zimno (-1)



Domino, Thomas, Dave, Gemma



- Chyba będziemy pierwsi w tym wyścigu. - uśmiechnął się Thomas z kwadrans temu. Mijali właśnie krater uderzeniowy po którejś z bomb skalnych jaka kilka lat temu spadła z orbity. Pewnie jedna z mniejszych bo po wypaleniu przez atmosferę obiekt grzmotną w ziemię i zostawił krater jak po pocisku ciężkiej artylerii albo bombie lotniczej. Pechowo walnął akurat w drogę jaka szła wzdłuż wybrzeża Gare Loch. Łączyła baze Clyde z Glasgow. A przy okazji po drodze było Rhu u wejścia tej zatoki. A ten lej wyznaczał mniej więcej połowę drogi między Rhu a Clyde. Z czasem deszcze, wiatr, śniegi zerodowały ten krater i wdarła się tu woda w zaroki zmieniając go w gliniankę z wodą. Teraz pokrytą warstwą cienkiego lodu i przysypaną sniegiem. Dla pieszych nie była to żadna przeszkoda. Po prostu omijali ten lej idąc jego skrajem. Dla pojazdów też. Po prostu objeżdżały ten lej. Ale samochodów było o wiele mniej. Prawie w ogóle. Nawet pojazdy z bazy jak jeździły do Glasgow to zwykle tą drugą drogą, bardziej w głębi lądu. Teraz jak była zima i leżał śnieg taki pojazd musiałby zostawić świeże ślady opon. A żadnych nie było. Więc o ile James nie postanowił się udać na piechotę i to wcześnie rano albo jeszcze wczoraj to raczej nie miał szans ich wyprzedzić w drodze do Rhu. Wiec ten śnieg nie skalany śladami opon ciężarówki Tom wziął za dobry omen.

A z kwadrans później było już trochę po 8 rano. Wjeżdżali właśnie na rogatki Rhu. Jechali za Davidem jaki pełnił rolę zwiadowcy i jechał parę rowerowych długości z przodu. Trzeba było do niego krzyczeć aby coś do niego dotarło. No albo poprosić jego kumpla bo dzięki krótkofalówkom mogli się porozumiewać ze sobą bez zdzierania gardła.

- Mamy dobry czas. O 08:30 to miała być zbiórka w szpitalu a o 9-tej wyjazd. - ucieszyła się doktor Hobson zerkając na swój zegarek. Inne pokazywały podobną porę i wyliczenia.

- A wy w ogóle wiecie jak ona wygląda? Wiecie kogo szukać? - Wingfield zerknął na swoje obie blond towarzyszki. Bo jak były rogatki to niedługo będzie ta przydrożna knajpa “Nad molo”. Bo właśnie była tuż nad molo. I nawet zdarzało się tu cumować łodziom z Clyde.

- Nazywa się Brittany. Będziemy o nią pytać. Ja wczoraj po pracy zabrałam to jej ogłoszenie. Wzięłam je na wszelki wypadek. - oznajmiła okularnica klepiąc się po przedniej kieszeni spodni gdzie miała portfel a w nim ową kartkę z ogłoszeniem.

- No to jesteśmy. - zawołał do nich Moore który zatrzymał się przed zajazdem szczerząc się do nich radośnie. Po chwili dojechała do niego i pozostała trójka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 02-07-2022, 17:45   #12
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=XwfLjvEwlLY[/media]
Sobota; ranek; mieszkanie Domino

Śniadanie podane pod nos zwłaszcza kiedy nie miało się siły żyć było zbawieniem. Lekarka dłubała w jajecznicy i chociaż jedzenie stawało jej w gardle, jadła na siłę przez rozsądek. Ten podpowiadał, że energia tego dnia będzie niezbędna, a organizm musiał mieć co trawić żeby nie zemdlała w połowie drogi do Rhu. Kawa i leki działały powoli, a ona miała idealną wymówkę żeby siedzieć cicho póki nie zbierze myśli. Wystarczyło że musiała się pilnować aby patrzeć w talerz zamiast na bruneta tuż obok. Jego obecność czuła aż nadto wyraźnie co wprawiało umysł w jeszcze większy mętlik. Z jednej strony nie mogła mu spojrzeć w oczy, z drugiej o niczym chyba tak nie marzyła jak o zabraniu go ze sobą z powrotem do sypialni i pójściu spać pod ramieniem z wojskową dziarą… niby drugi kumpel też miał ich dużo, ale nie takie tak Wingfield. Gdzieś z tyłu głowy miała jeszcze stwierdzenie Amy odnośnie narobienia hałasu w nocy. W tym wszystkim odbijała się fraza "kość niezgody" - nią nie mogła być. Chociaż trzeba było przyznać, że kością ową podzielili się bez zgrzytów kilka godzin wcześniej i potraktowali jak kość właśnie. Poranna wizyta w łazience ukazała to aż nazbyt dobitnie, bo w lustrze łazienki Jobin ujrzała jeden wielki krwiak i czuła się jak chodzący siniak. Bolało ją wszystko od brody po pięty, opuchnięta skóra mało gdzie miała naturalny jasny kolor. Wybroczyny od duszenia i zbyt mocnego ściskania, ślady zębów i paznokci, rozcięcia, obicia… widywała mniej obrobione ofiary napaści domowych. Tłumaczyło to też dlaczego prawie nie mogła się ruszać i potrzebowała paru minut pod zimnym prysznicem, a potem jeszcze kilku aby zamaskować przynajmniej na twarzy ślady zbyt intensywnej zabawy. Tuszując posiniałą szczękę nie umiała pozbyć się natarczywych myśli, że gdyby któreś z nich wpadło na pomysł aby dorobić jej trzecią dziurę w brzuchu nożem nikt nie wniósłby sprzeciwu, a dwóch żołnierzy po prostu obudziłoby się rano obok zakrwawionego trupa i tak by się pewnie stało, gdyby trafiła na psycholi. Na szczęście nie trafiła. Skończyła więc kamuflarz, ubrała golf z długimi rękawami, łyknęła jeszcze parę tabletek i wróciła do kuchni, a teraz z uśmiechem na twarzy udawała że wszystko gra, dopijała kawę kiedy pozostała dwójka zakładała cały ten wojskowy szpej warstwa po warstwie coraz mniej przypominając cywili, a coraz bardziej wracając do zwyczajowej normy.
- Jak wy jesteście w stanie ruszać się w tym wszystkim? - spytała, przerywając ciszę.

- Kwestia przyzwyczajenia. - odparł Wingfield ze skromnym uśmiechem. Władował kolejny mag na swoje miejsce i sięgnął po kolejny.

- Co? Zazdrocha cię bierze nie? W szpitalu nie macie takiego kozackiego szpeja co? - Dave popatrzył na nią z udawaną wyższością jakby była z tych co mogą im pozazdrościć takiego solidnego i różnorodnego ekwipunku.

- Po to się uczyłam żeby nie musieć robić za jucznego muła. Dowożą mi na blok operacyjny wszystko czego zażądam, poza tym muszę oszczędzać dłonie - Jobin odpowiedziała śmieszkowi, patrząc na niego znad kubka. Potem spojrzała na drugiego żołnierza.
- Ale nie zaprzeczam, robi wrażenie - uśmiechnęła się, a przez poranne niewyspanie przebiło się wspomnienie tych samych ciał oraz tego co potrafiły.
Dziewczyna opuściła głowę żeby ukryć rumieniec.
- Szkoda tylko że Dave jak zwykle spartolił. Ten striptiz to odwrotnie, zdejmuje się ubrania, a nie je zakłada. Inaczej się nie liczy.

- Nie, nie, nie, coś ci się pomyliło. - obaj widocznie mieli dobre humory po wczorajszej nocy ale jak zwykle to były kapral przejawiał więcej aktywności i inicjatywy we wszelkich kontaktach międzyludzkich. Zwłaszcza z atrakcyjnymi kobietami. Teraz też tak było. Pokręcił głową jakby dostrzegł wyraźny błąd w słowach gospodyni.

- To kobiety robią streaptease. Inaczej się nie liczy. No wczoraj może o tym zapomniałaś no ale skoro prysznic to możemy to ostatecznie puścić w niepamięć. Ale następnym razem mam nadzieję, że lepiej się postarasz i będziesz o tym pamiętać. - powiedział do niej nauczycielskim tonem jakby liczył, że uczenicy może nie wszystko ostatnio wychodziło najlepiej no ale jest gotów dać jej jeszcze jedną szansę na poprawę.

Domino uniosła spojrzenie na łysola i zamrugała, a potem odstawiła kubek na stół.
- Czyli… mam rozumieć, że nie wyszło aż tak źle aby o całym eksperymencie zapomnieć. Zamiast tego w grę wchodzi powtórzenie badania, przynajmniej jeśli chodzi o ciebie Dave… a ty? - popatrzyła na Wingfielda czując ucisk w żołądku. Czy właśnie na własne życzenie pozbawiła się czegoś istotnego?
- Teraz już zawsze będziecie w pakiecie?

- No mam nadzieję, że nie. Znoszę go dłużej niż się powinno. - Thomas spojrzał z ironicznym uśmieszkiem na kumpla. Ten zaś powitał to z pełnym zdegustowaniem.

- Ty niewdzięczniku! Tyle mi zawdzięczasz! A teraz takie coś! Po tylu latach! A myślałem, że łączy nas coś pięknego i niepowtarzalnego! - Dave odparł z komicznym wyrzutem jakby kochanek zostawiał go dla pierwszej lepszej spódniczki jaką spotkał na swej drodze. Zamaszystym ruchem włożył ostatni mag w kieszeń kamizelki taktycznej po czym zasunął głośno swój plecak i ruszył z salonu jakby chciał podkreślić, że z nimi już koniec no i w ogóle, że jest śmiertelnie obrażony na byłego kumpla.

Blondynka uśmiechała się pod nosem gdy wychodził i pokręciła głową. Chyba nie było tak tragicznie jak się obawiała, ulżyło jej. Zaraz jednak spięła się ponownie, gdy zrozumiała że zostali z porucznikiem sami.
-Skoro dostałeś kosza - zaczęła, ale urwała. Zebranie tego co miała powiedzieć w sensowną całość robiło się… kłopotliwe.
Wzięła oddech i zaczęła inaczej.
-Dziękuję za… że się zgodziłeś i naprawdę mam nadzieję, że nie żałujesz. Jeśli o mnie chodzi to chyba… - zamrugała, wbijając wzrok w stół. Najprościej byłoby sięgnąć po powagę lekarza i za nią się schować jak robiła zazwyczaj. Tylko to byłoby nie w porządku.
Wstała ciężko od stołu i podeszła do bojowego mężczyzny, aż nadto rozumiejąc różnicę między tym co prezentował teraz, a tym co pamiętała spod prysznica i co nie mogło wyjść jej z pamięci.
-Nie wiem co teraz myślisz, ale to nie był standard jednak nie żałuję i cieszę się że tu byłeś i… jesteś. Byłoby mi bardzo miło gdybyś był… częściej. Bardzo lubię Davida, ale ciebie…też tylko trochę inaczej - podniosła wzrok na jego oczy a na jej twarz wrócił zakłopotany uśmiech.

- Myślę, że to da się zrobić. - powiedział brunet z tym swoim ciepłym, łagodnym uśmiechem. Całkiem innym niż gdy przed chwilął uśmiechał się z żartów kolegi. Chyba nie brał tego zbyt na poważnie. A słychać było jak trochę dalej razem z Amelią napełnia manierkę w kuchni. Zaś Tom skorzystał z okazji, że zostali sami, że blond gospodyni do niego podeszła. Pogłaskał ją po twarzy czułym gestem, nachylił się i ją pocałował w usta tak, jak swoją kochankę a nie jakąś koleżankę.

Pod blondynką prawie ugięły się nogi, na pewno ze zmęczenia i niewyspania. Oddała pocałunek gładząc trepa po twarzy, a obity łokieć zabolał. Zabolała też reszta otarć i siniaków, ale to nic. Dziwny poranek rządził się swoimi prawami, póki nie wyszli na miasto gdzie wracały wbite na sztywno nawyki. Została dwójka ludzi którym ciężko było od siebie oderwać usta oraz dłonie. Mimo braku narkotyków w ciele i niezbyt dobrej kondycji zrobiło się dobrze, ciepło w środku.
- Skończysz rano zlecenie to wpadnij, możesz się przespać tutaj. Zrobię ci obiad i sprawdzę czy nie trzeba czegoś szyć. Zrobiliście ze mnie sieczkę, więc to jedyne co mogę zaproponować przez najbliższe dni.

- No zobaczymy jak to pójdzie z tym zleceniem. Trudno zaplanować ile to zejdzie. Ale dzięki za zaproszenie. - powiedział odsuwając jej kosmyk blond włosów z twarzy nieco na bok. Całował się i dotykał jej równie chętnie jak ona jego. I aż się chciało znów zdjać dopiero co założone ubranie bo tylko przeszkadzało w takich zabawach. No ale nie była ku temu okazja skoro mieli inne plany na początek tego dnia.

- Dobra, chodź do kuchni. Też muszę napełnić manierkę i plecak. Może nasz kolega już przestał się fochać. - pogłaskał ją po policzku patrząc w jej oczy ale skinął głową w stronę kuchni nakierowując gospodynię na tą stronę. A tam dochodziły ich głosy drugiej dwójki. Głównie Moor’a który coś nawijał do Amelii po swojemu.

- Racja… - Domino zrobiła smutną minę, zgarniając go pod rękę. Niby sobota, jednak wolnego czasu nie mieli, za to całą masę planów do wykonania.
- Z tymi brakami to tak na poważnie mówiłeś - stwierdziła ruszając powoli z miejsca.
Zagryzła wargę.
- A ja was jeszcze wykorzystuję, przepraszam. Wrócimy i powiemy sobie "do zobaczenia", a potem zajrzę do kwatermistrzostwa. Zobaczę co u wujka Hectora i coś od niego wezmę dla was. Pytanie zasadnicze brzmi czego najbardziej potrzebujecie? Amunicji? Jakiej? Dla was NATO 5,56, a inni? Zapasy medyczne? Sorty mundurowe, inne zaopatrzenie? Nie mów że nie trzeba, bo trzeba. Wy dbacie o nas, my o was. Chcę żebyście wrócili w komplecie teraz, następnym razem i za każdym.

- No, trzeba, trzeba. Ale nie chciałbym cię mieszać w przemyt z magazynów marynarki. - przyznał były porucznik FPG gdy szli do kuchni. - Takie info o zadaniach by nam się przydało. Wtedy byśmy mogli się zgłaszać i może lepszy procent by się udało wytargować. - powiedział po chwili namysłu po czym zastali drugą dwójkę w kuchni.

- Aha. Mamy nasze dwa gołąbeczki. - Dave przywitał ich jakby właśnie o nich rozmawiali z Amelią. Czyli głównie on mówił do niej jak można było sądzić chwilę wcześniej na słuch. Ona też popatrzyła na wchodzących z zaciekawieniem i łagodnym uśmiechem.

- No to jak mamy się spotkać z twoją koleżanką za jaką oglądają się faceci i ruszać po tą foczkę do Rhu to chyba nie ma co zwlekać nie? - David popatrzył na nich a Tom podszedł do kranu i zaczął napełniać swoją manierkę a potem camelback.
Uwinęli się szybko, ograniczając rozmowy na rzecz działania… tak było lepiej.
Dla wszystkich.


Sobota, ranek, wejście do Bike World

Wyjście na chłodną, mglistą aurę było tym czego Domino bardzo potrzebowała. Po pierwsze aby pozbyć się resztek otępienia ciężkiego poranka, a po drugie żeby otrzeźwieć i przestać zachowywać się jak głupia nastolatka, bo piętnaście lat miała dobrą dekadę temu. Wtedy miała czas i okazję na zajmowanie durnotkami, albo mało logiczne ucieczki myśli w głąb krainy wyobraźni czy marzeń. Teraz zostawała racjonalna postawa, skupienie na zaplanowanych akcjach. Poza tym po szanowanym i poważanym lekarzu wymagało się zachowania godnego zawodu który reprezentował… zamiast wodzenia cielęcym wzrokiem za którymś z byłych pacjentów. Nawet jeśli ten pacjent również coś często łapał ją spojrzeniem powodując szybki, dyskretny uśmiech na obu twarzach.
Mokre zimno robiło dobrą robotę, podszczypując policzki dziewczyny aż zrobiły się zaczerwienione ze względu na temperaturę a nie głupie myśli. Pomagał też widok całego sprzętu który dwóch żołnierzy dźwigało.
Normalnie Domino myślała że wezmą karabin, ze dwa magi i jakiś pistolet aby je obronić w razie czego przed zdziczałymi kundlami lub natarczywymi wędrowcami, bo na szarańczę było za blisko Clyde… a oni narzucili na siebie pełne wyposażenie i mimo że też przecież nie oszczędzali się w nocy, na ich twarzach nie szło znaleźć śladu po zmęczeniu lub irytacji sytuacją. Dodatkowo Dave jak zwykle robił za pokładowe radio nadając prawie bez przerwy przez co poprawiła innym humor, a lekarce pozwalał zebrać się do końca, więc kiedy pod sklepem z rowerami spotkali drugą blond doktor z miejskiego szpitala, sytuacja była w pełni opanowana. Odmachała położnej na powitanie, potem zerknęła na zegarek.
Dotarli dziesięć minut po czasie…
- Hej Gem, już jesteśmy. Wybacz spóźnienie. Wiara, poznajcie Gemmę. Właśnie z nią jedziemy po tamtą dziewczynę. Też jest lekarzem i to świetnym - zaczęła podchodząc do okularnicy i kiwnęła jej głową na przywitanie, a potem zrobiła krok w bok, wskazując na pozostałą ekipę.
Zaczęła od tej najważniejszej osoby.
- To Amelie, moja przyjaciółka. Pracuje tutaj i to dzięki niej mamy dostęp do rowerów. Ten tutaj łysy kryminalista z gęby to David, a ten uroczy jegomość obok to Tom. Opowiadałam ci o nich - popatrzyła na współpracownicę, uśmiechając się szeroko z wymowną miną. Jakby zdążyła w szpitalu obrobić tyłki obu łapsom.
- Papa dał dokumenty, ale trzeba wypełnić na kogo ma być przepustka. Mam pióro którym pisał, dowiemy się co za Brittany i uzupełnimy glejt… a w ogóle dobrze cię widzieć. - zakończyła z uśmiechem.

- No cześć. - okularnicy spod zimowej czapki niewiele widać było tych blond włosów podobnie jak większość sylwetki zakrywała jej zimowa kurtka to pewnie nawet nie było widać tego zwyczajowego podobieństwa rysopisu obu lekarek jakie widać było gdy były w samych fartuchach na swoim służbowym rewirze. A ona z towarzystwem i towarzystwo z nią przywitało się i spoglądało z zaciekawieniem. Więc chyba to pierwsze wrażenie było wzajemnie całkiem pozytywne. Doktor Hobbs pomachała pozostałej trójce po tym jak się przywitała z koleżanką i po kolei wodziła wzrokiem po przedstawianych osobach.

- No to widzę, że mamy obstawę pierwsza klasa. Domi wiele mi was zachwalała. Widzę, że nie przesadzała i będą się nami opiekować dwaj profesjonaliści. - na lekarce od ginekologii i położnictwa dwóch w pełni wyekwipowanych żołnierzy chyba zrobiło spore wrażenie. Jakby mimo wszystko spodziewała się bardziej jakichś kolegów czy sąsiadów w bardziej domowych klimatach a nie dwóch gości z karabinkami w łapach i pełnym wojskowym szpeju jakby szli na wojnę albo chociaż patrol bojowy.

- No ba! My jesteśmy Łowcy Szarańczy. - David nie zawiódł jeśli chodzi o inicjatywę w rozmowie, zwłaszcza z atrakcyjnymi przedstawicielkami płci przeciwnej. I nie przestawał błaznować. - Widzisz? Domino trochę ją urobiła ale widać, że kolejna co na nas leci. Znaczy wiadomo, że bardziej na mnie. Ale spoko, dokończe robotę tylko mi tego nie spapraj. - zwrócił się niby dyskretnie do stojącego obok kumpla podobnie jak wczoraj wieczorem w kuchni przy kolacji. Tyle, że wtedy chodziło o blond gospodynię.

- Jak zwykle. - mruknął spokojniejszy z ich dwójki z łagodnym uśmiechem. Ograniczył się do skinienia głową nowej lekarce z jaką mieli jechać skoro już i Domino i Dave powiedzieli swoje. Ginekolog zaś co widocznie nie była przyzwyczajona do bajery Moore’a uśmiechnęła się i trochę uniosła brwi niezbyt wiedząc jeszcze jak potraktować jego słowa więc pytająco spojrzała na koleżankę ze szpitala.

Jobin zaśmiała się cicho stając między łapsami i oparła przedramiona o ich barki. Wyglądała na zadowoloną z całej sytuacji.
- Dwadzieścia papierów na to że tym razem też dostanie kuflem po piwie w łeb - powiedziała do Wingfielda udając smutne zadumanie, a drugiej blondynce puściła oczko.
- Zaufaj mi, nie możemy być w lepszych rękach. Chłopaki znają się na rzeczy, a ten łysy jełop nawet umie trafić z punktu “a” do punktu “b” bez zbyt długiego błądzenia. Tylko Tommy musi go pilnować aby się nie rozpraszał. Na przykład nie stać tyłem do niego - wyszczerzyła się.

Tommy spojrzał na nią w milczeniu jakby jeszcze i ona dokładała mu te gejowskie gadki. Gemma uniosła brwi nad okularami jeszcze bardziej ale sądząc po uśmiechu chyba już załapała, że to jakiś rodzinny, żartobliwy folklor zaś Dave był wręcz zachwycony. I ogólnie w swoim żywiole.

- No właśnie a skoro o tej lepszej stronie anatomii mówimy. No sama na niego zobacz. - zachęcił gestem nową lekarkę aby podeszła nieco bliżej i sama mogła sobie obejrzeć porucznika z bliska. Z tej strony co jego kumpel uważał za lepszą. Porucznik uniósł brew i spojrzał na to jego pajacowanie ale Gemma rozbawiona i zaciekawiona faktycznie skróciła dystans.

- No sama przyznasz. Ciężko będzie komuś dorównać. Przyznaję. Domino ma pewne zadatki aby mówić o konkurencji. No a ty? Pozwól, że zerknę. - Moore odstawiał swoje firmowe show i tak dobrze parodiował ton jakiegoś naganiacza czy wodzireja, że z jednej strony aż się chciało go słuchać ale z drugiej troche trudno było brać to za coś innego niż jakiś żart. Gdy doktor Hobbson znalazła się w jego zasięgu zwabiona atrybutami jego kolegi i uwagami o jej koleżance obrócił ją jakby właśnie chciał ocenić jej parametry. Niestety przez dół zimowej kurtki nie były aż tak widoczne jakby pewnie sobie życzył.

- No nie wiem… Co myślicie? Ile byście dali tak w skali do 10-ciu? - Dave nie tracąc tej pariodiowanej powagi spojrzał na kumpla i kumpelę jakby pytał ich o poradę w tej jakże istotnej kwestii.

- Przestań pajacować i nie pesz dziewczyny. Jeszcze pomyśli o nas nie wiadomo co. - Wingfield mruknął do niego jak zwykle gdy próbował pohamować bajerę kolegi. Ten pokręcił głową jakby mu wcale nie pomagał i z nadzieją spojrzał na drugą z blondynek.

Ta stanęła tak, aby móc go ścisnąć uspokajająco za rękę tak, aby reszta nie widziała. Posłała mu też szybki, ciepły uśmiech zanim nie wyszła i nie stanęła przy Gem, biorąc ją pod ramię.
- Na razie pomyśli że więcej gadasz niż działasz, a ten cały szpej to tylko na pozór aby wyrwać wszystko co ma przerwę między nogami. Więc bądź taki dobry Dave i sklej się na razie, dobrze? Mamy kawałek do przejechania, ty idziesz na szpicę, ja się zajmę pozostałą dwójką. Aby się nie zgubili i nie zagubili pośród tej mgły. Widzisz jak się dobrze składa? Nic nie będzie cię rozpraszało - uśmiechnęła się pogodnie do Moore’a. Drugiej lekarce puściła oko.
- Można go nakarmić, wtedy się na trochę zamyka. Nie miej mu za złe, odkąd wczoraj usłyszał że z nami jedziesz przebierał nóżkami aby cię poznać - nachyliła się dokańczając dość głośnym szeptem.

- A… Aha… - Gemma obracała głową na całą trójkę jaka ją otaczała i chętnie zagłębiała się w te rodzinne docinki i pogaduchy z fascynacją poznając ich temat. I wydawało się, że bawią ją i dobrze się z nimi czuje. Thomas dał znać głową Amelii aby ta wprowadziła ich na teren Bike World gdzie miały czekać na nich rowery na tą podróż do Rhu.

- Domino mówiła, że mężczyźni się za tobą oglądają. - Moore nachylił się ku nowej koleżance i też przeszedł do rewanżowego głośnego szeptu.

- Naprawdę? Tylko mężczyźni? No to chyba nie tak źle. No jeden na pewno. Ale mi się trafiły wspaniałe kumpele co mnie przed nim wyratowały. - Hobbs odparła podobnie dyskretnym szeptem jaki też mogła słyszeć pozostała część ich grupki. I nawet z rozbawieniem wspomniała o tym koledze z pracy co się za nią tak całkiem intensywnie ogladał, że wczoraj wcale nie było jej do śmiechu jak to było na świeżo. Niemniej do dziś widocznie pamiętała jak Dominique i Manisha ją poratowały, pocieszyły i dodały otuchy bo na blond koleżankę spojrzała z ciepłym i wdzięcznym uśmiechem.

- Jakiś palant ci się naprzykrza? Spuścić mu łomot? Znaczy ma spaść ze schodów czy coś tam? - ochoczo zaproponował zwiadowca wzbudzając wesoły śmiech ginekolog.

- Oj, nie, tak to chyba nie. Nie trzeba. Ale dziękuję. - powiedziała chyba nie chcąc być prowokatorem do jakiś rękoczynów. Amelia zaś otworzyła furtkę i wpuściła ich na teren swojego zakładu. Przeszli przez jakiś plac a ona poprosiła aby poczekali. Sama zaś otworzyła jakiś garaż w którym na chwilę zniknęła im z oczu.

- Może się poślizgnąć na molo i wpaść do wody, ale parcia na to nie ma - Francuzka dodała swoje poprawiając szalik i kołnierz swetra. Popatrzyła na pozostałą trójkę, skupiając się na męskiej części, a okularnicę mocniej ściskając.
- To ten typek o którym wam wczoraj opowiadałam przy barze. Ten sam któremu podwędzamy Brittany. Da się go załatwić albo siłowo, albo sposobem. Jeśli przegnie zbierze się komisja dyscyplinarna i go wypieprzą na zbity pysk zarówno ze szpitala jak i z miasta. Tylko trzeba poczekać… tak, tak. Rozmawiałam z wujem wieczorem - westchnęła.
- Na komisje potrzeba ciężkich przewinień, lekkie co najwyżej upomnienie albo wpis do akt i tyle. Z drugiej strony jest świetnym specjalistą wnoszącym sporo dobrego do naszej placówki. Czyli zostaje trzecia opcja: utemperować bydlaka coby zaczął się zachowywać poprawnie, nie lecąc z łapami i dennymi tekstami co chwila. Niby się idzie przyzwyczaić do dennych tekstów… patrz przykład Dave’a - wymownie wskazała ruchem głowy na wytatuowanego kumpla.
- Jednak jest różnica między dobrym dennym tekstem, a obleśnym dennym tekstem. Wezmę z nim parę dyżurów w tygodniu i zobaczę od czego zacząć.

- Obleśnym? - Tom spojrzał pytająco na Domino a potem na Gemmę. Obaj zrobili nieme “ahaa” jak się zorientowali, że to cały czas chodzi o tego samego doktorka. I co wczoraj rozmawiali o szpitalu no i dzisiaj jak jechali po tą dziewczynę do Rhu no i w ogóle. Gemma zaś zrobiła zdziwioną minę jak się dowiedziała, że bratanica rozmawiała o tej jej sprawie ze swoim wujkiem. Czyli ordynatorem całego szpitala. I zaraz potem mocniej odwzanejmniła jej uścisk dłoni i ciepły uśmiech. Ale słysząc pytanie nowego kolegi z brytyjskim karabinkiem potwierdziła słowa koleżanki.

- No tak. Obleśny. Nie mam ochoty z nim rozmawiać ani nic takiego. Jak nie muszę. A już na pewno nie mam ochoty spędzać z nim swojego wolnego czasu. Bo służbowo to jeszcze się przemęcze na szczęście jesteśmy z innych wydziałów to nie musimy ze sobą współpracować zbyt często. - ginekolog w skrócie wyznała swoją opinię na temat płucologa o przyjemnym wyglądzie i mało przyjemnej powierzchowności. Nawet tak krótka wzmianka dała się poznać, że budzi w niej niechęć.

- Aha. A to on ma dziś przyjechać po tą dziewczynę? - Winkfield przyjął to spokojnie jak zwykle ale tym razem on ciągnął rozmowę i nawet jego wygadany kumpel tylko się przysłuchiwał. Przynajmniej na razie.

- Tak, powinien przyjechać ciężarówką razem z resztą. Ale prosze nie bijcie go ani nie wruzcajcie do przerębla czy coś takiego. Nie chciałabym wam sprawiać kłopotów ani nam. - okularnica przytaknęła ale chyba tak jak mówiła, nie chciała pakować innych w tarapaty ze swojego powodu. Nawet jakby danie nauczki Jamesowi było jej na rękę i sprawiło jej satysfakcję.

- Dziewczyno, nic się nie bój! Tylko rzucimy na niego okiem. Aby wiedzieć który to. Tak na wszelki wypadek. No nie Tom? Wczoraj słyszałem od takiego jednego mądrego gościa, że nawet majorom zdarzają się wypadki przy czyszczeniu broni. Jak myślisz Tom? Oli też się przydarzają takie wypadki? Pewnie tak. W końcu ona też doszła tylko do kaprala. - David widocznie zbyt długo był cicho bo chociaż odszedł od nich parę kroków aby przyjąć od Amelii pierwszy rower to wesoło nawijał do pozostałej trójki. Thomas uśmiechnął się skromnie, Gemma trochę zawiesiła wzrok niezbyt wiedząc jak traktować jego słowa o wypadkach z czyszczeniem broni.

Domino parsknęła i ściszyła głos aby tylko druga lekarka ją usłyszała.
- Wczoraj wieczorem wpadliśmy we trójkę do wujka Theo po te papiery dla Brittany. Chwilę sobie pogadali, a wujek jak to wujek. Odpowiedział uprzejmie ale prosto z mostu… jakby przypadkiem któryś z tych łosiów miał zamiar zrobić coś głupiego. Temat wyszedł przypadkiem, ale widzę ktoś sobie to wziął do serca - mrugnęła blondynce i wzruszyła ramionami jakby nie działo się nic niezwykłego. Zwykła wizyta na parę minut bratanicy i jej znajomych, bez żadnych następstw w postaci hałasów przez parę nocnych godzin.
Dziewczyna westchnęła w duchu. Wieczorem czekała ją kolacja z majorem i konieczność wytłumaczenia którego jeszcze nie miała przygotowanego. Problem na później.
- Każdy szczur ma instynkt samozachowawczy, Silve nie stanowi wyjątku. Będzie grzeczny do porzygu, ale przynajmniej sobie zanotujecie który to. Chodzi do “Magnum” i “Syrenki”. Tam tyle dziwnych ludzi się kręci, że nie trudno o wypadek po pijaku. Na razie priorytetem jest dowiezienie tu pacjentki.

- No ale nie będzie żadnej strzelaniny? Albo pobicia? - upewniła się ginekolog odbierajac od Amelii kolejny rower. Zaś David na swoim robił próbną jazdę skrzypiąc oponami po zdeptanym i rozjeżdżonym śniegu na placu.

- Nie bój się. Nie będziesz przez nas miała kłopotów. - obiecał jej brunet stojący na mrozie. A dziewczyna z Australii podeszła z trzecim rowerem podając go swojej gospodyni.

- No tak, ja myślę, że on nie jest z tych odważnych. Wystarczy mu się postawić to odpuści. Tak myślę. Chociaż potem może być wredny. Tak jak wczoraj na zebraniu. - ginekolog uspokoiła się słysząc od kumpeli i nowego kolegi te zapewnienia. I chyba też zgadzała się z nią co do szczurzej natury doktora od płuc. Wspomniała jego wczorajsze zachowanie gdy na zebraniu ewidentnie z zemsty próbował tak nakierować uwagę pozostałych aby ona znalazła się na szczycie listy podejrzanych.

- Zapominasz o jednym Gem - Domino wyszczerzyła się nagle wyjątkowo niewinnie i radośnie.
- On jest jeden, nas jest więcej i dłużej tu siedzimy. Znamy to miasto, znamy ludzi. Będzie chciał być wrednym fiutem nagle się okaże że nie ma w Clyde dla niego miejsca. Lubi “Magnum” i “Syrenkę” to dostanie tam zakaz wejścia, nie załatwi nic w kwatermistrzostwie. O dodatkach i innych historiach w pracy też zapomni… więc jak widzisz. Usadzenie go to formalność… a teraz zbieramy się, wiara.


Piątek, późny ranek, Rhu

Wyciągnięcie najdłuższej słomki w wyścigu o przetrwanie nie było tak widoczne jak podczas opuszczania miasta. Wtedy dopiero spokojna rzeczywistość bezpiecznej przystani bazy wojskowej zaopatrzonej we wszelkie możliwe wygody przypominające standard miedzy dwiema światowymi wojnami (czyli naprawdę zaawansowaną cywilizację). Tam też, pod murami i zasiekami, spotykał się pierwszy świat z trzecim, tak bezpośrednio. Czyste, zadbane ubrania i odkarmione sylwetki kontra zabiedzone cienie z oczami jak czarne studnie. Domino z resztą mieli rowery, więc przemknęli szybko… zanim któryś z żywych trupów wpadł na pomysł aby jednak spróbować szczęścia i tego dnia postawić wszystko na jedną kartę.
Wszystkich nie dało się uratować, Jobin powtarzała sobie to ciągle i ciągle… jednak smutek oraz wyrzuty sumienia ciągnęły się za nią jeszcze dobre kilka mil. Innym humor też siadł, zwłaszcza Gem. Bo chłopaki po prostu zajęli się swoją pracą czyli chronili im tyłki, prowadzili po bezdrożach i niańczyli na wszelki wypadek jakby to było potrzebne.
Wystarczyło że obie lekarki w miarę sprawnie kręciły nóżkami, a szło błyskawicznie. Mieli dobry czas, dobrą pogodę, dobre towarzystwo i całkiem dobry plan.
Dojechali więc zanim kobiety zdążyły się zmęczyć, nawet Domino wypluta po poprzednim wieczorze.
- Szybko… i tym razem się nie zgubiłeś, a nas razem ze sobą - powiedziała do wyszczerzonego łysola, gdy zatrzymała się przy nim.

- Dobra, dobra. Nie ściemniaj. Nie musisz się wstydzić. Wszyscy wiemy dlaczego tak wytrwale pedałowałaś na tym rowerku. No teraz już możesz. - ich zwiadowca nie tracił dobrego humoru jaki miał od rana. Znaczy przynajmniej od tego momentu gdy udało mu się przezwyciężyć senność i zaczął świadomie kontaktować. Teraz nachylił swój nawet wygolony policzek ku Domino i ewidentnie pokazał jej jeszcze palcem aby mogła mu dać całusa. Tom i Gemma dojechali do nich podobnie i uśmiechnęli się bo Moore chyba chciał uzyskać efekt, że to za nim te piękne panny tak drałowały od bazy. W końcu jechał na czele ich małej grupki przez tą zawaloną śniegiem i mgłą drogę.

Lekarka przewróciła oczami, westchnęła i pochyliła się aby dać zwiadowcy nagrodę w postaci buziaka w niedogolony policzek. Poczekała aż drugi żołnierz podjedzie i powtórzyła zabieg.
- Dzięki chłopaki, jesteście najlepsi - mruknęła wesoło, a następnie spojrzała na Gemmę.
- Zaczniemy od baru, tam się spytamy i może wypijemy coś ciepłego. Mamy za sobą… ekhm. Ciężka noc była, nie pogardziłabym kawą. Najlepiej wiadrem.

- No “Syrenka” to to nie jest. “Magnum” też nie. To kelnerki pewnie też mają za mniejszy budżet. - Moore wydawał się usatysfakcjonowany taką zapłatą za swój wysiłek włożony w rolę lidera. Zresztą Wingfield podobnie. On też popatrzył na front budynku. Kiedyś tu chyba była jakaś przystań dla łodzi, biuro czy co. Bo tak trochę z tak po fasadzie co się ostała można było sądzić. Od jakiegoś czasu jednak urządzono tu bar i jadalnię w jednym. W Rhu to był jeden z popularniejszych i w sumie jedyny sensowny tego typu lokal. Tu zatrzymywały się patrole wychodzące lub wracające do bazy. Albo przybijali rybacy. A i każdy z ich czwórki bywał już tutaj chociaż pewnie z innych powodów i okolicznościach. Więc dość dobrze wiedzieli czego się spodziewać w środku. I jak prawie łysy zwiadowca mówił pod względem menu, oświetlenia czy wyposażenia to nie miało to porównania do topowych miejsc rozrywki z ich bazy. Ale właśnie tu miał być kontakt do tej Brittany.

- Mam to jej ogłoszenie… Zaraz wyjmę… - okularnica stanęła w miejscu i wyjęła z kieszeni spodni portfel a z niego to zerwane ogłoszenie napisane przez ową desperatkę z zewnątrz.

- Dobra. Ale jak tam jest to może lepiej wy z nią gadajcie. My poczekamy przy jakimś stole czy co. Sprawiacie sympatyczniejsze wrażenie. Niż on. - Thomas pokiwał głową, zsiadł z pożyczonej rikszy i zajął się zakładaniem blokady. Widząc to pozostała dwójka zrobiła to samo. Moore zaś spojrzał na niego z wyrzutem za tą uwagę, że zaliczył go do tej mniej sympatycznej części ich zespołu.

- Jesteśmy osobami zaufania publicznego, musimy sprawiać dobre wrażenie - Jobin pokiwała z namaszczeniem głową, biorąc stronę Toma. Davidowi pokazała język, a do Hobbs się uśmiechnęła.
- Z tego co pamiętam było tam napisane aby pytać o Britt właśnie tutaj. Chodź, podejdziemy do baru i zagadamy, zamówimy też coś dla nas wszystkich. Jeśli mamy się rozminąć z Jamesem należy zacząć finalizować ostatni etap naszego planu, nieprawdaż? - ruszyła do lokalu, poprawiając po drodze włosy aby nie sterczały w każdą stronę. Nasunęła też wyżej na szyję kołnierz golfa. Chwalenie się sino-czerwoną szyją w takiej sytuacji nie wzbudziłoby zaufania, a przeciwnie. Nie potrzebowali niepotrzebnych komplikacji, tak jak Dominique nie potrzebowała teraz pytań równie niepotrzebnych.

Za drzwiami powitało ich przyjemne ciepło ogrzanego pomieszczenia. Aż ręce prawie same siegały aby zdjąć czapki, rękawice i chociaż rozpiąć kurtki bo szybko się robiło gorąco. Piecyki elektryczne napędzane samochodowymi akumulatorami, beczka robiąca za improwizowany piecyk tu i tam robiły swoją grzewczą robotę. Przyjechali dość wcześnie, w sam raz w porę śniadania. Więc z połowa stołów była zajęta no ale pod względem gości to jakby ich zebrać do kupy to by starczyło może na obsadzenie dwóch czy trzech stołów w klubach o jakich wspomniał Dave. Pod względem rozrywki też było tak sobie. Grał jakiś stary kaseciak i to tak aby robić za muzyczne tło a nie główny cel rozrywki. Spora część głów klientów odwróciła się ku nim. I przez chwilę czwórka jaka weszła stała się centrum uwagi. Pewnie przez wygląd dwóch w pełni wyekwipiwanych wojskowych z karabinkami przewieszonymi przez plecy. No ale patrole z bazy gościły tu chyba codziennie to nie była to aż taka sensacja aby się w nieskończoność gapić. Więc jak tak się rozglądali gdzie usiąść to i klienci wrócili do swoich talerzy i kubków.

- To tam przy oknie. Będzie widać rowery. - zdecydował Thomas wskazując na wolny stół zdolny pomieścić z sześć albo i osiem osób. We dwóch tam podeszli i zaczęli się rozpłaszczać. Niestety jak nie chcieli naruszać swojego szpeja to poza rękawicami i czapkami wiele zdjąć z siebie nie mogli. Pod tym względem obu lekarkom było łatwiej bo jakby zdjęłu kurtki to zostawały w tym co miały pod spodem. Po chwili podeszła do nich kelnerka z notesem i ołówkiem w dłoni.

- Dzień dobry. Coś państwo zamawiają? Menu jest tam. - zapytała z uprzejmym i nawet sympatycznym uśmiechem. Wskazała na czarną tablicę gdzie kredą były wypisane dania. Zaskoczenia nie było i dominowały głównie ryby. Główne źródło mięsa dla ludzi żyjących nad zatoką. W Clyde mieli jeszcze do wyboru zapasy sprzed Impaktu no ale poza nią to wody rzek, stawów i zatok były obecnie głównym dostawcą pożywienia. Bo co do farm i hodowli to szło to równie mizernie albo i bardziej niż na cyplu Knockderry.

- Poprosimy cztery duże czarne kawy, cztery razy fish’n’chips i popielniczkę. Oraz informację - Domino odwzajemniła miły uśmiech. Wzięła wdech aby zebrać myśli i na wydechu podjąć spokojnie.
- Nazywam się Dominique Jobin, jestem chirurgiem oraz GP ze szpitala w bazie Clyde. Razem z doktor Hobs znalazłyśmy ogłoszenie niejakiej Brittany, kierujące nas dokładnie tutaj celem zasięgnięcia dalszych informacji. Czy byłabyś w stanie ich udzielić, choćby gdzie ją znaleźć? Chcemy z nią porozmawiać. Panami się nie przejmuj, to nasza ochrona. Nie posługujemy się bronią w stopniu wystarczającym aby w razie konieczności zniwelować zagrożenie na trasie, a jednak kawałek tutaj do was jest.

Chyba nie dało się dostrzec zmiany w zachowaniu kelnerki. Najpierw kiwała głową jak Domino składała to zamówienie i nie patrzyła na nią tylko w notes w jakim sprawnie notowała co mają przygotować. Pozostała trójka rozsiadła się przy stole i widocznie nie miała nic do dodania skoro pozwalali mówić blondynce. Dopiero jak ta wspomniała, że są z bazy kelnerka spojrzała na nich krótko znad notesu ale wróciła do notowania. Ale jak Francuzka wspomniała o Brittany i ogłoszeniu to ołówek tak sprawnie poruszający się po kartce zamówienie nagle jakby stracił rozpęd. Zaś młoda kelnerka spojrzała na nich ponownie. Szybko odwróciła się w stronę baru i jakby rozejrzała się po reszcie sali. Za barem stał ten sam oberżysta co zwykle, człowiek w średnim wieku. Zaś po sali uwijała się jeszcze jedna kelnerka jaka akurat zestawiała komuś z tacy zamówione śniadanie.

- Aha, to jesteście z Clyde? I jesteście z ogłoszenia? - kelnerka wróciła spojrzeniem do ich czwórki siedzącej przy stoliku. I wydawała się być nieco speszona. Jakby zastanawiała się co teraz powinna powiedzieć. Gemma podała jej to zerwane ogłoszenie a ta przyjęła je i przerzuciła szybko wzrokiem. W końcu sapnęła cicho i nieco przygryzła wargę. Po czym uśmiechnęła się trochę nerwowo.

- No to ja. Ja jestem Brittany. To moje ogłoszenie. - przyznała cicho miętoląc nerwowym ruchem i ta kartkę papieru, i notes, i ołówek. David otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć bo na wygląd to ta kelnerka była całkiem niczego sobie. Ale Thomas uciszył go wskazującym ruchem palca.

- To my poczekamy na tą kawę. I skoczymy na fajka. - powiedział porucznik dając koledze znak do wyjścia na zewnątrz. Ten przewrócił oczami niemo skarżąc się na swój ciężki los ale znów okazał na tyle wyczucia by nie pajacować jak to miał w zwyczaju. Obaj wstali, minęli speszoną kelnerkę i ruszyli do wyjścia.

- Dziękuję poruczniku - Jobin kiwnęła Tomowi głową, bo znowu ratował sytuację biorąc inicjatywę w swoje ręce, tak jak zapędy Davida aby zrobić coś głupiego. Poczekała aż chłopaki odejdą i oparła łokcie o stół łącząc końce palców trochę poniżej swojej brody.
- W takim razie świetnie się składa, odpada konieczność dalszych poszukiwań. Przez mgłę tlenek węgla osiada nisko ponad powierzchnią ziemi i utrudnia oddychanie bardziej niż zwykle, ale nie jesteśmy tutaj aby rozmawiać o pogodzie. Miło cię poznać Brittany, zanieś nasze zamówienie a potem usiądź z nami - wskazała krzesło naprzeciwko.

- Dobrze. - rudzielec uśmiechnęła się nieco mniej sztywno do obu lekarek. Chociaż odprowadziła obu żołnierzy wzrokiem do wyjścia jakby chciała zobaczyć na własne oczy, że wyjdą na zewnątrz. I jak faktycznie to zrobili to chyba trochę jej ulżyło. Po czym właśnie skinęła głową na znak zgody, chwilę jeszcze stała jakby zastanawiała się czy coś powiedzieć ale w końcu wymamrotała coś, że zaraz wróci i szybkim krokiem wróciła za bar.

- Strasznie zestresowana. Dobrze, że chłopaki wyszli. Chyba trochę ich się obawiała. Dobrze, że Dave nic nie walnął jak wcześniej. - rzuciła cicho ginekolog gdy kelnerka odeszła od ich stolika. Chłopaki zas na zewnątrz pomachali im reką i faktycznie wyciągnęli szlugi i zaczęli je jarać. Bez zbytniego pośpiechu więc pewnie chcieli im dać czas swobodnie załatwić sprawę.

Dominique prychnela rozbawiona, posyłając obu kumplom całusa i pokręciła głową. Przez otumanienie lekami znowu zaczynał przebijać się ból, a także sztywność mięśni. Wyjęła z kieszeni niewielką fiolke i okręciła ją w dłoni.
- A taka pewna siebie w ogłoszeniu była. Że zrobi co zechcemy w zamian za służbę… a tu niepewny dzieciak. Dobrze że jesteśmy pierwsze. Ona nie może trafić do Jamesa, Gemmy, po moim trupie.

- No nawet ładna. I zgrabna. Tylko dość speszona. Też mi niezbyt pasuje do tego ogłoszenia. Ale na papierze to można cuda na kiju pisać. Może jak się z nami oswoi to się rozkręci? - przytaknęła druga z blondynek bo chyba dla niej też był spory rozdźwięk między dziewczyną z ogłoszenia a tym pierwszym zestresowanym wrażeniem jakie zrobiła na nich tutejsza kelnerka. Też pomachała wesoło chłopakom dziękując im niemo za to uproszczenie tych negocjacji do jakich się zabierały.

Po chwili odpowiedniej na przygotowanie kawy wróciła rudowłosa kelnerka. Sprawnie rozstawiła kubki na stole. - Na resztę trzeba trochę poczekać. Kawę mamy prawie od ręki. Mam im zanieść? - zapytała wskazując na oba kubki z kawą i tłumacząc co i jak się jeszcze robi z ich zamówieniem. Chyba to pierwsze zaskoczenie już jej trochę zeszło bo wydawała się nieco pewniejsza siebie niż przy pierwszym kontakcie.

- Poczekają, teraz panie rozmawiają. Siadaj - Francuzka zachęciła ją do zajęcia miejsca. Patrzyła na rudzielca uważnie przez chwilę zanim się odezwała.
- Dobrze Brittany, powiedz nam coś o sobie. Czym się wcześniej zajmowałaś, co potrafisz i przede wszystkim skąd ta desperacka próba dostania do miasta? Nie wydajesz się zabiedzona, ani brudna. Masz tu widzę całkiem spokojną i stabilną pracę. Nie przypominasz uchodźców koczujących pod bramami bazy, twoje ubrania też są zadbane. Czyli masz tu kąt z bieżącą wodą, stałym wyżywieniem zaspokajającym dzienną dawkę kalorii potrzebnych organizmowi do prawidłowego funkcjonowania. Nie widzę też żadnych zasinień, ale tu mogę się mylić. My kobiety wiele potrafimy ukryć - przez jej twarz przeszedł cień uśmiechu.
- Więc jaki jest powód?

- Nie mamy tu bieżącej wody. W misce się myjemy. Czasem w balii jak jest okazja. - kelnerka skinęła posłusznie głową na takie a nie inne rozdysponowanie kawy po czym usiadła naprzeciwko obu blondynek. Usiadła i znów wydawało się, że to zestresowanie wraca. Nerwowo skubała krawędź stołu i chyba namyślała się nad odpowiedzią. Zaczęła od tego co pewnie było jej najłatwiej wyjaśnić.

- Dbam o siebie. Na ile mogę. Jestem w końcu kelnerką i pracuje z ludźmi. - dodała nieco się uśmiechając. Ale dalej skubała krawędź stołu. I zastanawiała się co dalej.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 02-07-2022, 17:54   #13
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- A pracę tak, udało mi się tutaj dostać. Bo najbliżej do waszej bazy. Ale strasznie bym tam chciała się dostać. Słyszałam, że to trudne. Jak się nie ma znajomości albi odpowiednich kwalifikacji. No ja raczej nie mam ani tego ani tego. To wpadłam na pomysł z ogłoszeniem. Wcześniej pisałam inne i prosiłam kogoś kto tam szedł aby je dostarczył. Pisałam, że mogę sprzątać, być kelnerką, szwaczką i dbać o dom. Ale nikt nie przyszedł. Zresztą słyszałam, że takich ogłoszeń to wiele osób wysyła. No to wpadłam na ten pomysł z… No wiecie… Z tą służbą. Pomyślałam, że i tak tego zwykle ode mnie chcą to mogę to robić wewnątrz. Gdzie jest ciepło i jedzenie. Ta sama robota ale w dużo lepszych warunkach. To czysty zysk. - wzruszyła ramionami na koniec jakby miała to całkiem dobrze przekalkulowane i obmyślone. Jak już zaczęła mówić to szło jej coraz lepiej. Mówiła coraz szybciej i śmielej jakby przyzwyczaiła się do tego z kim i o czym rozmawia.

- No a ja jestem z Londynu. Znaczy przed Impaktem byłam z Londynu. A potem… - kelnerka jakby przypomniała sobie o co jeszcze pytała blondynka bez okularów. I zaczęła ten wątek. Ale żachnęła się jakby uświadomiła sobie ogrom spraw jakie wydarzyły się od czasu Impaktu. Na oko to mogła być rówieśniczką obu lekarek. Może trochę starsza czy młodsza ale mniej więcej były pewnie wszystkie trzy w podobnym wieku.

- No cóż… To stare dzieje. W każdym razie w końcu dotarłam do Glasgow. A tam dowiedziałam się o was. Że jest tu miasto świateł. Że macie energię z okrętów podwodnych. Jedzenie. Prąd. Światło. Wodę w kranie. A to prawda, że macie prysznice? Takie jak dawniej? Że jak sie odkręci kurek to woda leci? Tak jak kiedyś? I można wziąć prysznic? Tak jak kiedyś? - machnęła chyba ręką aby tak na szybko opowiedzieć dekadę swojego życia jaka minęła od londyńskich czasów sprzed katastrofy jaka przetrąciła kręgosłup ludzkiej cywilizacji. A przy okazji rozbiła ją na miliony osobistych tragedii. Ale nagle spojrzała z młodzieńczą fascynacją na obie lekarki z Clyde. Gdy pytała o te właściwie tak codzienne standardy, że dekadę temu nikt na to nie zwracał uwagi. Wszyscy traktowali to jako oczywistą oczywistość. Ale rudowłosa pytała tak jakby dla niej to było na w pół mityczne i zapomniane doświadczenie kojarzone z dawnym światem.

- Nie wszyscy mają prysznice, niektórzy preferują wanny - Domino wyjaśniła z łagodnym, delikatnym uśmiechem. Wzrok jej na chwilę uciekł do okna i pary żołnierzy, którzy mogliby zapewne powiedzieć o zaletach tego pierwszego rozwiązania sanitarnego.
- Nie wszędzie jest też ciepła woda, ale w strefie mieszkalnej dla zatwierdzonych obywateli nie ma z tym problemu… i Londyn - zamyśliła się, siegając po kawę.
- Pamiętam Big Bena, London Eye, Tate Modern, Teatr Globe i Opactwo Westminsterskie... byłam tam raz jako dziecko na wakacjach. Lubliśmy jeździć po Europie… też nie urodziłam się w bazie. Pochodzę z Francji, dokładnie z Paryża. Mieszkałam w Piątej Dzielnicy, tak zwanej Dzielnicy Łacińskiej, niedaleko Uniwersytetu Sorbońskiego. Mój ojciec był tam w radzie Uczelni, opiekun katedry technicznej. Mieliśmy w okolicy mnóstwo księgarni, kafejek, piękne Jardin des Plantes i Muzeum Historii Naturalnej... a z okien widziałam katedrę Notre-Dame. Coś cudownego i majestatycznego. Wartego aby o tym pamiętać - zawiesiła wzrok na ścianie, sącząc kawę. Nie szło nie zastanawiać się jak potoczyłyby się jej losy gdyby nie Theodore Jobin.
Westchnęła cicho.
- Czasy się zmieniły, ludzie się zmienili. Albo po prostu zawsze mieli w sobie pierwiastek zła tylko ze względu na sytuację pozwalają mu dojść do głosu i sterować zachowaniem. Nie każdy jest miły, a ty wystawiłaś się na łatwy cel dla zwyroli z miasta - zmarszczyła brwi wracając do patrzenia na dziewczynę.
- Pisząc się na służbę tego rodzaju, bez jakiegokolwiek nadzoru i z umową słowną między tobą, a potencjalnym pracodawcą ryzykujesz trafienie do burdelu jako rzecz. Towar i zabawka dla wszelkiej maści psycholi. Nigdy nie wiadomo na kogo trafisz i czy nie skończysz w worku w kanale. To było naprawdę bardzo nierozsądne - pokręciła głową, myśląc o przejęciu Manishy całą sprawą. Gdyby ruda trafiła w takie miejsce chyba serce by jej pękło. Jobin tak samo, żadna kobieta nie zasługiwała na taki los.
- Mleko się już wylało, trudno. Dlatego tu jesteśmy, pojedziesz z nami. Żadna kobieta nie zasługuje na to, aby skończyć jako seks zabawka psychopaty. Pójdziesz nie jako służąca ale pacjentka. Dostaniesz zaświadczenie o stanie błogosławionym, zamieszkasz tymczasowo u doktor Hobbs, naszego najlepszego ginekologa i położnej. Wprowadzimy cię do miasta, pomożemy zaaklimatyzować. Zaświadczenie o ciąży kupi nam parę tygodni a w międzyczasie wyrobimy ci kartę stałego pobytu oraz pomożemy znaleźć pracę. Mamy wakat w ekipie sprzątającej szpital, ciągle potrzebujemy rąk do ogarniania opadów pyłu, zanoszenia pościeli do prania i dezynfekowania narzędzi. Ewentualnie opcja numer dwa to recepcjonistka, chociaż tutaj będzie jeszcze trzeba porozmawiać z zarządem i majorem Jobinem, jednak kwestia jest do załatwienia. W zamian oczekujemy stosownego zachowania, szczerości, a także chęci do pracy. Sporo ryzykujemy sprowadzając obcą osobę do miasta poza procedurami, rozumiesz to, prawda?

- Zabierzecie mnie? - póki blondynka mówiła to ruda słuchała i nie odzywała się. Sądząc po minie nie do końca tak samo widziała sprawę z tym swoim ogłoszeniem jakie ściągnęło tu obie lekarki ale nie odzywała się nadal. Na koniec jednak jak doktor Jobin zaczęła mówić o detalach przerzutu jej osoby po właściwą stronę murów bazy to prawie znieruchomiała nasłuchując. Czasem zerkała na tą drugą blondynkę w okularach ale ta zwykle uśmiechała się. No i dała znać zgłoszeniem dłoni, że to ona jest tą ginekolog i położna o jakiej mówiła koleżanka. Ale jak w końcu skończyła to Brittany chciała sie upewnić co do tej najważniejszej dla niej sprawy.

- Tak, zabierzemy. - odparła krótko Hobbson uśmiechając się do niej łagodnie. Brittany aż sapnęła z wrażenia i zakryła dłonią usta jakby bała się krzyknąć i spłoszyć to oświadczenie.

- Naprawdę? O rany! Naprawdę? Oh! Znaczy tak, ja pewnie, że mogę pracować! I w recepcji, i na sprzątaniu, i w kuchni, i gdzie indziej! Już tak pracowałam. Różne rzeczy już robiłam to mogę pracować na różne sposoby. Umiem różne rzeczy. I tak jak kelnerka jak tutaj, i w kuchni, i szyć umiem, i pracowłam przy budowie ogrodzeń i barykad, i młotkiem trochę umiem, i różne rzeczy a jak nie to się nauczę. Umiem się uczyć różnych rzeczy! Tylko zabierzcie mnie ze sobą, nie zostawiajcie mnie tu! - znów jakby się odetkał jakiś korek co blokował słowa w gardle. Bo jak się odezwała to mówiła szybko jak karabin maszynowy pewnie chcąc zapewnić o swojej dobrej woli współpracy i użyteczności. Na koniec nachyliła się nad stołem i każdą z dłoni złapała po jednej dłoni każdej z lekarek jakby chcąc wzmóc swoją prośbę co do zabrania się z nimi za mur.

- Nie zostawimy, nie bój się. Wszystko już przygotowane, będzie dobrze - blondynka bez okularów uścisnęła jej rękę i poczuła ucisk w piersi. Może nie mogli uratować wszystkich, ale paru dadzą radę. Choćby jedno życie wiele zmieniało, a oni ciągle pozostawali ludźmi. Człowieczeństwo zobowiązywało.
- Będziemy potrzebować twoje dane, nazwisko chociaż. Do wypełnienia dokumentów - drugą ręką wyjęła z torby papiery od wuja oraz jego pióro.
- To zezwolenie na wstęp do miasta wydane przez ordynatora szpitala. Doktor Hobbs ma przy sobie druki aby zrobić z ciebie ciężarną. Przejdziesz na początek standardowe badania żebyśmy wiedziały czy coś ci dolega i czy nie potrzebujesz pomocy albo chociaż większej dawki witamin. Załatwimy to, zjemy drugie śniadanie a ty w tym czasie biegnij się spakować. Niestety mamy mało czasu, bo panowie którzy nas eskortują wieczorem zaczynają służbę, a do tego czasu dobrze byłoby aby jednak się jeszcze przespali i ogólnie odpoczęli. Zmęczenie źle wpływa na koordynację, a to priorytetowa rzecz podczas polowań i patroli. Nie musisz brać dużo, ubrania oraz artykuły pierwszej potrzeby dostaniesz z magazynu kwatermistrza do poniedziałku. Jedzenie i resztę masz zagwarantowane. Łatwiej też przejdziesz kontrolę z niewielką torbą niż dobytkiem życia. Mniej rzucania się w oczy.

- Aha… - Brittany uśmiechała się coraz wyraźniej w miarę jak obie lekarki mówiły do niej na zmianę. Zwłaszcza jak zobaczyła takie profesjonalnie wyglądające druczki i formularze. Takie jakie modne były kiedyś we wszelkich urzędach i administracji. Kiwała machinalnie głową na znak ogólnej zgody ale nie przerywała im póki mówiły swoje. Dopiero wzmianka o obu żołnierzach eskorty wciąż stojących na zewnątrz i palących fajki skierował wzrok i uwagę ku nim.

- A to… Oni są z waszej eskorty tak? To nie są z policji? Czy czegoś takiego? Nie są tu po to aby mnie aresztować? Ja nic nie zrobiłam. Tylko wysłałam ogłoszenie. - Brittany wolała się dopytać o rolę obu umundurowanych mężczyzn i znów zaczynała okazywać tą obawę jaką miała na początku spotkania.

- Nie, nic się nie bój. Jakby mieli cię aresztować to już byś była w kajdankach i byśmy wracali do bazy a nie tak sobie plotkowały o tobie. - Hobbs pokręciła głową i machnęła dłonią na znak, że nowa znajoma nie powinna się obawiać takiej alternatywy o jakiej mówiła kelnerka.

- No to teraz powiedz. Byłaś już w ciąży z inną kobietą? - zamachała formularzem jaki miała do dyspozycji i zagadnęła ja z uśmiechem pewnie chcąc odwrócić jej uwagę od przykrych myśli. Pytanie było tak bezpodstawne, że ruda roześmiała się także. Po czym lekarka zaczęła jej dyktować pytania aby mogła wpisać odpowiednie dane.

Rudowłosa urodziła się 23 lata temu w Londynie jako Brittany Fletcher. Miała teraz prawie 1,7 m wzrostu a wagi nie znała. Dawno nie znalazła żadnej działającej wagi. Chwilę to trwało nim ginekolog zrobiła jej to dziecko. Przynajmniej na papierze. A atmosfera nawet się rozluźniła. Domino zaś zyskała okazję aby wyjść do chłopaków czekających na zewnątrz.

- No i jak? - zagadnął ją Thomas gdy obaj spojrzeli na nią pytająco. Przez okno mogli widzieć mniej więcej co się dzieje przy stole jaki zostawili wcześniej ale trudno było odgadnąć detale.

- Załatwione, Gem robi jej dziecko - dziewczyna parsknęła wesoło. Mijając Dave’a poklepała go ramieniu i stanęła przy Tomie, opierając się o jego bok. Poszło dobrze, nadspodziewanie dobrze. Ciekawe jak cała akcja się skończy i czy obie blondyny oraz trzecia hinduska matka dobrej woli nie będą tego gorzko żałować.
- Jest przestraszona, zmieszana i nie do końca taka wyuzdana jak wychodzi z ogłoszenia. Wygląda na dobrego dzieciaka, dlatego bardzo cię proszę… bądź odrobinkę mniej czarujący niż zazwyczaj, dobrze? - spojrzała na łysola.
- Nie chcemy aby myślała że jedzie do miasta po to aby ją przykuć do stołu i dać posuwać komu tam się podoba, albo do koszar jako podobny mebel. Zjemy i spadamy. Pójdzie dobrze to miniemy Jamesa… a w ogóle jak się czujecie? Chcecie jeszcze coś przeciwbólowego? - strzelała oczami od jednego do drugiego, a jej uśmiech zrobił się wyjątkowo ciepły.

- W porządku. - Thomas odparł kiwając spokojnie głową i gestem zaproponował lekarce nowego szluga z paczki.

- Gem robi jej dziecko? Tak przy wszystkich? Przy stole? - Dave za to odwrócił się w stronę okna obserwując obie młode kobiety przy jednym stole. Jedną blondynkę pochyloną jakby coś pisała i drugą rudowłosą jakby coś jej mówiła. Teraz wyglądało to nawet po koleżeńsku. Jakby dwie koleżanki rozmawiały sobie o czymś tylko jedna robiła z tego jakieś notatki.

- Eee… Tak w ubraniu to się nie liczy… I co one tam mogą jak tak siedzą? Najwyżej coś nogą pod stołem… - Moore nieco rozczarowany pokręcił głową, że z tym robieniem dziecka Brittany to tak niezbyt coś emocjonującego do oglądania.

- I nie jest wyuzdana? Ooo… Szkoda… Te wyuzdane są najgorętsze… A tak się fajnie zapowiadała. - westchnął już jakby nic ciekawego z tej wyprawy miało nie wyniknąć ze strony rudowłosej kelnerki.

- Zrobiłeś dobry uczynek. Nie cieszy cię to? - zagaił go kumpel nieco ironicznym tonem. Zwiadowca jednak machnął ręką jakby czysty altruizm nie leżał w gestii jego zainteresowań i preferencji.

- I co z tego? Dobra to idźcie tam z nią kończyć, wracamy do bazy i może się chociaż wyśpię przed nocką. - dodał nieco skwaszonym tonem jakby chciał już jak najszybciej zakończyć tą niezbyt fortunną dla siebie wyprawę.

- Jeszcze ci mało wyuzdania po Hyper? - lekarka uniosła obie brwi w bardzo zdziwionej minie. Wyglądała na naprawdę zszokowaną kiedy tak oglądała łysego uważnie i zagryzła w końcu dolną wargę.
Wreszcie prychnęła.
- Ale chyba domyślam się dlaczego. Widać to ja jestem ta słabsza płeć, gdzie mi zwykłemu konowałowi do takich dzielnych, silnych chłopaków w mundurach i z toną szpeju - skrzywiła ironicznie usta robiąc krok do tyłu. Patrząc na obu odwinęła szalik, a potem opuściła kołnierz golfu pokazując szyję, gdzie w miejscu końca tapety zaczynała się masakra. Od kości żuchwy aż do obojczyków skóra miała kolor sino-czerwony, miejscami napuchnięty od zbyt mocnego ściskania, albo z plamami strupów w kształcie śladów po zębach. Tam gdzie nie było siniaków znajdowały się krwiaki albo krwawe wybroczyny, a całość na dodatek została podrapana.
- Niżej nie wygląda lepiej, nie miałam głowy aby rano was sprawdzić… przepraszam. Dlatego pytam czy nie chcecie czegoś łyknąć bo ja muszę. Inaczej zaraz się nie będę w stanie ruszyć, a musimy sie spieszyć. Ewentualnie zjemy co zamówiliśmy. Wasz wybór - stwierdziła, poprawiając kołnierz i wiążąc szalik z powrotem.

- Możemy kawę wypić. Nie jestem głodny. Skończcie z tą laską i wracamy. Mamy dzisiaj dość napięty grafik. Kiedy indziej sobie odbijemy. - Thomas odparł zamiast swojego kolegi. I widocznie z typową dla siebie konsekwencją zamierzał się trzymać raz zaplanowanego planu dnia. Czyli uwinąć się jak najprędzej z tą sprawą z Brittany a potem wrócić do bazy i przygotować się do wieczornej wyprawy poza bazę.

- No słyszałaś mała. Pan sztywniak przemówił. Odstawiamy was do domu, dacie buzi na pożegnanie i widzimy się rano czy kiedy tam. - zwiadowca wzruszył ramionami i wskazał na swojego kumpla który przy okazji był tu szefem.

- Spalimy fajki i idziemy na tą kawę. Ale nie przedłużajcie z tą laską. Załatwcie co macie załatwić i spadamy. Do 9-tej już nie tak daleko. - Wingfield wskazał na swojego szluga z jakiego została mniej niż połowa więc wiele już im nie zostało z tego palenia.

Blondynka pokiwała krótko głową po czym wychyliła się żeby po kolei obu pocałować w policzek.
- Dziękuję że tu jesteście i dzięki za wczoraj. Świetnie wam poszło, aż nie mogę w to uwierzyć. Jak się wyrobicie w niedzielę wieczorem możemy skoczyć na piwo do “Magnum” - na koniec zerknęła na dowódcę i mrugnęła mu. Oni się umawiali na coś innego.
- Pójdę powiem im że zaraz spadamy - wskazała brodą na wnętrze knajpy i tam się udała zostawiając ich na mglistym zimnie.

- O w samą porę. Właśnie kończymy… - okularnica podniosła głowę na wracającą koleżankę i jeszcze przeglądała wypełniony formularz.

- Gem właśnie zrobiła mi dziecko. - roześmiała się szczerze Brittany jakby jej się spodobał ten żarcik z robieniem dziecka przez panią ginekolog. Chyba pierwszy raz się szczerze roześmiała odkąd do nich podeszła aby przyjąć zamówienie.

- Zobacz czy wszystko dobrze. - podała formularz koleżance. A przy okazji ta mogła z niego skorzystać aby wypełnić swój. Oba powinny mieć wystarczająco mocy urzędowej aby zaciążoną właśnie kelnerkę legalnie przemycić do bazy.

- No to leć po swoje rzeczy Brittany. My tu na ciebie poczekamy. - oznajmiła jej okularnica a ruda popatrzyła jeszcze na drugą z blondynek czy ta czegoś od niej nie potrzebuje przed odejściem.

- Zbieramy się szybciej, panowie się bardzo spieszą. Kawa i w trasę, niech jedzenie zje ktoś głodny w kuchni. Powiedz ile się należy to uregulujemy przy barze - Domino rozłożyła trochę ręce siadając na swoim krześle. Chwyciła kubek, z pudełka tabletek wyłowiła dwie i je szybko połknęła, popijając kawą.
- Ale będziemy tutaj, nie jedziemy nigdzie bez ciebie - dodała z pokrzepiającym usmiechem aby rudzielec się nie stresowała.

- Aha. To mi nigdzie nie uciekniecie jak pójdę po swoje rzeczy? - ruda uśmiechnęła się lekko ale chyba już zdołały ją przekonać na tyle, że raczej już wierzyła, że ją ze sobą zabiorą.

- Nic się nie bój. Przecież nie zostawiłabym tutaj samej matki mojego dziecka. - Gemma chyba postanowiła uderzyć w żartobliwe tony i to te z tym zachodzeniem w ciążę co już raz rozładowało atmosferę w zabawny sposób. Teraz też podziałało bo Brittany roześmiała się wesoło.

- No tak, racja. No dobra to ja tam mam pokój po drugiej stronie podwórza to zaraz tam pójdę i przyniosę swoje rzeczy. I zaraz będę z powrotem. - kelnerka wstała, machnęła im wesoło rączką na pożegnanie po czym ruszyła żwawym krokiem w stronę baru. Tam jeszcze chwilę coś rozmawiała z oberżystą przez chwilę. Pewnie mówiła, że odchodzi bo oboje parę razy spojrzeli w stronę obu blondynek siedzących przy stole. Po czym zniknęła im z widoku wychodząc gdzieś na zaplecze.

- Wydaje się całkiem sympatyczna. Jej! Jak się cieszę, że to my ją zgarniemy a nie James. Chociaż oni to już mogą niedługo przyjechać. Chyba, że jakieś opóźnienie by mieli. - okularnica zaczęła pakować podpisane dokumenty z powrotem do saszetki i potem do kurtki aby były w pogotowiu aby je okazać przy bramie. A zaraz potem do środka wróciła ich dwuosobowa eskorta. Pewnie skończyli palić fajki albo zorientowali się, że ruda gdzieś poszła.

- I jak się sprawy mają? - zapytał Thomas biorąc do ręki kubek z kawą jaki wskazała mu blondyna. Dave wziął swój i obaj grzali dłonie od jego ciepła patrząc z ciekawością na obie lekarki.

- Papiery załatwione, szczegóły dogadane. Dziewczyna poszła po plecak i zaraz będzie. Wraca, pakujemy ją w rikszę i wracamy do Clyde żeby was jak najszybciej zluzować abyście odpoczęli przed nocą. - Domino wyłożyła zwięźle co i jak.
Siorbnęła jeszcze ciepłej kawusi.
- Kończymy pod Bike World, akurat oddamy Amy rowery. My się zajmiemy Brittany, powiemy Manishy co i jak. Rano za to przychodzicie obaj na śniadanie, nieważne o której. Skończycie zlecenie i zapraszam. Odmowy nie przyjmuję. Coś jeszcze? - odwróciła się z pytaniem do Gem.

- Na razie chyba nie. Myślę, że z tymi papierami co teraz mamy powinno wszystko pójść gładko na bramie. Trzeba będzie jej wyrobić te papiery u policji i potem u administracji no ale to potem. Teraz i tak jest weekend to wszystkie te urzędasy nie pracują. - okularnica zastanawiała się chwilę czy coś jeszcze by mogli zdziałać na miejscu. Ale nic takiego nie przyszło jej do głowy.

- Dobra, to czekamy na nią i się zwijamy. - zgodził się Tom upijając łyk ze swojego kubka.

- I mamy cię odwiedzić jutro z rana? Wiedziałem, że tęsknisz za nami. Zwłaszcza za mną. Ale nie przejmuj się to zdrowy objaw. - Moore pokiwał swoją prawie łysą głową uśmiechając się do blond GP ze zrozumieniem. Jakby nie działo się nic nadzwyczajnego i jedynie się powtarzał wielokrotnie sprawdzony schemat. Gemma popatrzyła na nich z zaciekawionym uśmiechem ale tylko upiła swojej kawy. Kończyli lub skończyli już tą kawę gdy wróciła Brittany. Już ubrana w zimową kurtkę. Z niewielkim plecakiem na plecach i trochę większą, sportową torbą. Widocznie nie miała zbyt wiele majątku ruchomego. Pomachała do nich wesoło ale jeszcze zatrzymała się przy oberżyście. Widać było, że się żegnają i pewnie życzą powodzenia. Rozstawali się w koleżeńskim stylu. Potem ruda już ex-kelnerka podeszła do blondynki. Z nią rozmawiała dłużej, też się żegnając, ściskając i całując w policzki na powodzenia i pożegnanie. Wreszcie wzięła odłożoną na chwilę torbę i podeszła do czwórki czekającej przy stole.

- No to już jestem! - obwieściła im wesoło jakby znów była jakąś nastolatką co ma lada chwila ruszyć do Disneylandu.

Jej pojawienie zakończyło poprzednie rozmowy, zwłaszcza te o rozłożeniu sił tęsknoty. Była lekarzem, musiała dbać o swoich pacjentów szczególnie gdy byli jej bliscy. Poza tym należało się choćby za pomoc teraz.
- Doskonale, w takim razie ruszamy - Jobin ucieszyła się, stawiając pusty kubek na stoliku. Odliczyła też odpowiednią sumę talonów za posiłek którego nie zjedli i przycisnęła właśnie kubkiem do stołu.
- Pojedziesz rikszą, my na rowerach tuż obok. Wszyscy gotowi? Jeśli tak zapraszam na zewnątrz.

- Dobrze. - Brittany pokiwała głową na znak potulnej i wesołej zgody. Po czym cała grupka ruszyła do wyjścia zapinając się, zakładając czapki i rękawice. Jeszcze chwilę trwało zdejmowanie rowerowych blokad a Thomas wskazał rudej miejsce w rikszy. Właściwie mogło tam siedzieć dwie osoby obok siebie ale jak wszyscy mieli swoje rowery to panna Fletcher mogła obok złożyć swój skromny dobytek.

- Odjazd moja dzielna załogo! Zwijać cumy i naprzód marsz! Do wioseł! - zakrzyknął wesoło zwiadowca wzbudzając falę śmiechów i uśmiechów. I ruszyli. Tylko napierali nogami na pedały rowerów a nie ramionami na rączki wioseł. Moore znów wysunął się na kilkanaście rowerowych długości do przodu. A pozostała trójka jechała mniej więcej razem. Podobnie jak poprzednio. Tyle, że teraz w koszu rikszy mieli rudowłosą pasażerkę. Mgła zdążyła nieco zrzednąć ale sytuacja za bardzo się nie zmieniła podczas ich pobytu w “Nad molem”. Wyjeżdżali już z rogatek Rhu gdy Moore odwrócił się do nich i coś gestem wskazał przed siebie.

- Słyszycie!? - krzyknął do nich wesołym tonem. Zaraz potem też to usłyszeli. Pomruk ciężkiego silnika ciężarówki i plamy rozmazanych świateł. Prawie na pewno była to ciężarówka z Clyde bo jaka inna? Bez paliwa to mało kogo było w okolicy stać aby jeździć samochodem a jak już to popularniejsze były różne łodzie i kutry używane do połowów.
Ciężarówka zbliżyła się i widzieli jak Dave pozdrowił żołnierzy w szoferce gestem. Gdy go minęła i się zbliżyła do pozostałej trójki Thomas uczynił podobnie. W końcu byli poza bezpiecznym terenem bazy więc to była taka trochę tradycja aby się pozdrawiać jak się widziało kogoś z bazy. Zwłaszcza wśród mundurowych. Kierowca ciężarówki też uniósł dłoń w geście pozdrowienia a obok w miejscu pasażera siedział ktoś w kurtce. Cywil. I chociaż ciężarówka była w ruchu i szyby miała trochę brudne to obie lekarki odniosły wrażenie, że to mógł być ich kolega ze szpitala.

Dwójka cywilów miała to szczęście, że zakręcona w czapki, szaliki i kurtki wyglądała jak kolejne punkty na drodze. Nikt po wierzchu nie poznawał kogoś po profesji. Chyba że akurat nosił mundur i przyciagał uwagę jak chłopaki. W ich cieniu dwie blondynki niknęły, taki pakunek albo paczka do dostarczenia. To samo rudzielec w rikszy.
Domino pogratulowała w duchu im wszystkim. Wyrobili się bez zbędnej interakcji. Silve dojedzie na miejsce gdzie zastanie niespodziankę. Nie dość, że będzie musiał pracować w sobotę, to jeszcze jego wymarzona uległa służka dała dyla, podwędzona spod nosa dosłownie na kwadrans przed przyjazdem.
- Szkoda że nie zobaczymy miny Jamesa! - blondynka zaśmiała się wesoło kiedy wóz zniknął a oni zostali w trójkę w jednej linii.
- Może szlag go trafi i nam odpadnie jeden problem!

- Oj tak! Też bym chciała to zobaczyć! Pewnie się strasznie wścieknie! Ja go spławiłam wczoraj a teraz zgarnęłyśmy mu Brittany! A się tak napalał na nią już wczoraj! - Gemma też śmiała się do rozpuku. Obejrzała się kilka razy za paką oddalającej się ciężarówki. Ta z powodu oblodzenia i zaśnieżonej drogi no i mgły jechała dość wolno. Ale i tak zaczęła się w niej rozmywać a silnik cichnie stopniowo.

- A to ktoś tam był? Po mnie? - zapytała ze swojego koszyka rudowłosa kelnerka słysząc, że to chyba coś ma związek z jej skromną osobą.

- Oj taki wredny, obleśny, złośliwy typ. Co też chciał cię zgarnąć dla siebie. Dlatego przyjechaliśmy tak wcześnie rano aby go ubiec. - wyjaśniła jej okularnica pedałując obok rikszy. Jak jechali do Rhu trochę po drodze rozmawiali z Thomasem. Bo się okazało, że w sprawie dostarczania ochłapów Szarańczy to są jakby na dwóch przeciwległych krańcach tej procedury. Grupa Wingfielda łapała je i zwykle wykrajała te różne organy i części ciała. Zwykle robił to Zszywacz. A Gemma była nowym naukowcem w zespole jaki badał te organy próbując coś z tego zrozumieć. Więc trochę to wyglądało na rozmowę praktyka i teoretyka albo łapsa i naukowca. Ale o dość wspólnej tematyce. Teraz jednak jak wracali to raczej sprawa rudowłosej kelnerki bardziej ich absorbowała. Jobin uśmiechajac się pod nosem dała im rozmawiać i poznawać. W końcu każdy potrzebował kumpli, a dobrze zacząć od razu od wysokiej poprzeczki i standardów.


Droga z albo do Rhu zajmowała z godzinę dobrego marszu. Ale rowerem to z połowę tego. Dalej było bardzo zimno i mróz szczypał policzki. Mgła jednak rzedła coraz bardziej i teren wokół nich robił się coraz bardziej przejrzysty. Jak ze dwa kwadranse potem wyjechali na ostatnią prostą to znów ujrzeli piesze sylwetki koczujące przed bramą a potem samą bramę.

- To co teraz? Mam coś robić? Coś powiedzieć? - widząc swoje Nemesis od jakiego się dotąd tylko dobijała Brittany znów zaczynała się stresować. Chociaż teraz ze wsparciem obu lekarek i papierów jakie jej wyrobiły raczej powinno wszystko pójść gładko.

- My to załatwimy, spokojnie. Masz papiery w porządku, a to tylko prosta procedura. Przede wszystkim nie bój się, nie rób niczego głupiego. Nie uciekaj, nie płacz ani nie krzycz. Wszystko jest pod naszą kontrolą, zaraz będziemy po drugiej strony - Jobin odwróciła się do dziewczyny, uśmiechając się ciepło. Mówiła też inaczej niż zwykle, bardziej uspokajajacym tonem.

- Dobrze. - zgodziła się ruda nieco uspokojona takim tonem i słowami. Znów znaleźli się w obrębie drogi obudowanej głównie z jednej strony przez slumsy zbudowane z-czego-się-dało. Od ziemi, blachy falistej, desek, dykty, cegieł i co tam kto zdołał tu przywlec i sklecić w coś podobnego do mieszkalnej budy czy straganu. Teraz już ranek zrobił się późny, właściwie nawet już zaczynało się przedpołudnie więc i było widać większy ruch niż gdy opuszczali bazę wcześnie rano. David też zwolnił i pozwolił się dogonić by “w razie czego” mógł im przyjść z pomocą. Chociaż widok dwóch w pełni uzbrojonych wojaków na rowerach musiał pewnie dawać do myślenia na tyle wyraźnie, że nikt ich nie zaczepiał.

- O, jakieś zbiegowisko. - mruknął Moore wyciągając szyję aby lepiej dojrzeć co tam się dzieje. Zbiegowisko to może nie ale parę osób stało przy tablicy ogłoszeń. Ta też była duża i bardzo popularna bo tu z kolei był jakby punkt kontaktowy między ludźmi z bazy i spoza niej. Jeszcze podobnie było na dawnych kortach tenisowych gdzie raz w tygodniu odbywał się targ i to była jedyna okazja dla ludzi z zewnątrz aby chociaż na chwilę znaleźć się w obrębie bazy. Chociaż w odgrodzonym od reszty bazy sektorze przeznaczonym właśnie na handel wymienny.

- Leć zobacz o co chodzi. - polecił mu dowódca. Ten pokiwał głową i podjechał pod tablicę.

- Dawałaś tu swoje ogłoszenie? - Gemma nachyliła się do koszyka rikszy aby zapytać nową koleżankę.

- Tak. Ale na początku. O sprzątaniu, kelnerce i tak dalej. To o służbie to napisałam tylko jedno. - Brittany potwierdziła, że korzystała z tego źródła wymiany informacji ale raczej nie tej jaka sprowadziła do niej dziś rano pozostałą czwórkę. Zaś pozostali mijając tablicę niejako zgarnęli po drodze Moore’a.

- Dali ogłoszenie o tym nowym posterunku w Rhu. Szukają rąk do pracy w zamian za jedzenie i trochę talonów. Sporo chętnych chyba będzie do tej roboty jak tak posłuchałem co gadają. - zrelacjonował zwiadowca co tam wyczytał i dowiedział się pod tą tablicą. Sam schował jakiś papierek do kieszeni a oni już zbliżali się bezpośredniej strefy przed bramą.

- Mówiłam wam, że Admiralicja ruszyła z kopyta jeśli chodzi o szukanie nowych zapasów i dobrze - Domino pokiwała głową. Powiększając teren bazy zwiększali szansę na przetrwanie większej ilości ludzi. Koczujący pod bramą zyskali możliwość dostania obywatelstwa oraz pomocy społeczności. Lepsza alternatywa niż szykowanie do buntu.

Procedura powrotna była nieco bardziej skomplikowana niż wyjazdowa. Przynajmniej dla stałych mieszkańców bazy. Trafili już jednak na drugą zmianę bo pierwsza jaka ich wypuszczała już się skończyła. Dla całej czwórki tubylców to była raczej formalność. Nawet mogli znać się z co niektórymi strażnikami, zwłaszcza dwaj łowcy co dość często wychodzili na zewnątrz zachowywali się jakby wracali na własne podwórko. Trzeba było pokazać identyfikatory, strażnik wpisywał ich powrót na listę. Potem dać się zeskanować i swój bagaż czy się nie ma czegoś nielegalnego. Podobnie jak to dawniej na lotniskach bywało. Dopiero jak trafiła się Brittany co nie miała identyfikatora i wygladała na nieco speszoną to zrobiło się nieco inaczej.

- O, macie ze sobą gościa. To z jakiej to okazji? - zapytał sierżant sprawdzający dokumenty. Potem jak dostał od obu blond lekarek przygotowane papiery przeczytał je z wprawą i pokiwał głową.

- No dobrze to niech wasza nowa koleżanka jeszcze wrzuci bagaż do skanu i przejdzie przez bramkę. - rzucił raczej rutynowym tonem jakby nie spodziewał się kłopotów z tej strony. Brittany spojrzała pytająco na obie lekarki jakby chcąc sprawdzić co teraz powinna zrobić.

Domino zachęciła ruchem dłoni rudzielca do działania. Na szczęście trafili na normalnego strażnika który nie robił pod górkę dla samej przyjemności robienia bliźniemu pod górkę.
- Podaj panu sierżantowi swój plecak, musi sprawdzić czy nie wnosisz nic niebezpiecznego.

- Dobrze. - była kelnerka odparła cichutko i skinęła głową na znak zgody. Trzymała się całkiem dzielnie nie sprawiając kłopotu ale widać było, że sytuacja mocno ja stresuje. Panowie już przeszli przez kontrolę i czekali na nie już po wewnętrznej stronie bramy. A rudzielec posłusznie położyła plecak na taśmę do skanowania sama zaś ruszyła do bramki kontrolnej. Ta zabrzęczała niepokojąco co oznaczało, że wykryła coś czego nie powinno być. Kapral jaki obsługiwał ten skaner podniósł na nią wzrok.

- Ale wyjmij co masz w kieszeniach. - poradził jej dość spokojnym tonem. Kelnerka pokiwała głową i zaczęła wykładać co tam miała. Raczej same drobiazgi. Chociaż znalazł się tam też mały pojemnik z gazem do samoobrony i składany nóż.

- Tego nie możesz wnieść. Zostawimy ci to w depozycie. Odbierzesz jak będziesz wychodzić. - strażnik przy skanie wyjął małą reklamówkę i zaczął pakować niebezpieczne narzędzia do niej. Brittany znów posłała obu blondynkom pytające spojrzenie gdy on spisywał ten depozyt do protokołu.

- Teraz przejdź. - jakaś jego koleżanka przejęła procedurę i kazała rudej jeszcze raz przejść przez skaner. Gdy to zrobiła tym razem skaner milczał. - Dobrze, to tyle. Możesz się ubrać. - powiedziała do niej z całkiem sympatycznym uśmiechem więc kelnerka z powrotem zaczęła nakładać buty a potem kurtkę.

- A jaki jest przewidywany czas gościny? - sierżant czekając aż Brittany się ubierze zapytał obu lekarek aby dokończyć uzupełnianie formularza.

Jobin popatrzyła na Hobbs i tak chwilę naradzały się wzrokiem.
- Tydzień, tyle powinno starczyć na przeprowadzenie badań. Tak, proszę wpisać tydzień. Jeśli nastąpią komplikacje wystąpimy jako szpital o przedłużenie pacjentce przepustki - zwróciła się do strażnika uśmiechając uprzejmie.

- Tydzień? Dobrze… To będzie… 19-go… Akurat przed świętem… - powiedział wpisując podaną datę jaką sprawdził w kalendarzu. W międzyczasie Brittany już ubrała buty i zakładała kurtkę rozmawiając z policjantką. Pewnie coś wyjaśniała ale w pewnym momencie sierżant z policji spojrzała na obie blondynki nieco zdziwionym wzrokiem. Ale gość wzięła już swój plecak i torbę po czym spojrzała na nią pytająco.

- To tędy. No mam nadzieję, że wszystko z twoim brzuszkiem będzie dobrze. Będę trzymała za ciebie kciuki. - powiedziała do niej policjantka życząc jej powodzenia. No a jej kolega z MP skończył wypełniać formularz i obie blondynki też mogły podążyć śladami swojej koleżanki.

- To która z was jest ojcem jej dziecka? - zapytała sierżant O’Hara chyba rozbawiona czymś co pewnie usłyszała od Brittany gdy chwilę rozmawiały. Ale pewnie wzięła to za jakiś żart albo objaw zdenerwowania nowej spoza bazy bo nie wydawała się być podejrzliwa i zagaiła raczej dla żartu.

Dominique parsknęła, potem odchrząknęła i z w miarę poważną miną spojrzała na drugą blondynkę.
- Doktor Hobbs przeprowadzała badania wstępne ustalając stan błogosławiony pacjentki, czyli wedle procedur, przynajmniej na papierze, jest ojcem dziecka. Chyba będziemy musiały za to wypić jednego po pracy. Zapomniałam pogratulować - kiwnęła głową dalej w żartobliwym tonie.

- Oj no faktycznie! Jej! Jeszcze nigdy nie byłam ojcem! Matką zresztą też nie. Faktycznie mamy co oblewać! - doktor ginekologii też się roześmiała szczerze i wesoło. Jak ten początkowy żarcik z tawerny w Rhu wrócił tak niespodziewanym rykoszetem teraz. Ale ową policjantkę też rozbawił tak samo jak wcześniej Brittany. Ona sama stała ledwo parę kroków na zewnątrz ale już po właściwej stronie bramy. Zadzierała głowę do góry i przysłuchiwała się rozmowie z delikatnym uśmiechem.

- Ale to wcześnie ją zabieracie. W ogóle po niej nie widać tego brzucha. To coś jej grozi? Czy to tak nietypowa ciąża, że lepiej nie pytać? - sierżant policji zapytała już ciszej wskazując głowa na rudowłosą w czapce i zimowej kurtce. Nie był to zbyt obcisły zestaw aby dobrze było widać figurę ale jak na kobietę w ciąży to musiał to być wczesny etap co na zewnątrz jeszcze nic nie było widać.

Za jej wzrokiem podążył też wzrok Dominique, która westchnęła ciężko i trochę pokręciła głową wychylając się w stronę strażniczki. Przeszła na dyskretny szept dając znać Gem aby zabrała Britt trochę dalej.
- Najniebezpieczniejszy jest pierwszy trymestr, a ona… już dwójkę dzieciaków straciła. Wiesz jak jest poza murami, daleko temu do zdrowych warunków ułatwiających utrzymanie ciąży. Upewniamy się…eh, inaczej. Nigdy nie ma stuprocentowej pewności czy wszystko przebiegnie prawidłowo, ale chcemy zwiększyć ich szanse. Jej i dziecka.

Okularnica posłuchała tej niemej sugestii przyjaciółki i podeszła do czekającego rudzielca. I nakierowała ją w stronę rowerów i czekających łapsów którzy znów jarali szlugi czekając aż skończą się te procedury wejściowe. Skoro Brittany znalazła się po właściwej stronie mury to zapowiadało się to naprawdę dobrze. Procedury przy wewnętrznej bramie już powinny być tylko formalnością nawet dla niej jako gościa.

- Ojej… Przykra sprawa… - strażniczka westchnęła współczująco widząc odchodzącą pacjentkę. Wydawała się taka młoda, zgrabna i zdrowa. A tu już wedle blond lekarki była po takich traumatycznych przejściach. Policjantka pokiwała głową i wciąż patrząc na czekającą czwórkę odparła Domino podobnie dyskretnym tonem.

- Mam nadzieję, że wszystko będzie z nią i jej ciążą dobrze. I z jej ojcem. - powiedziała raczej poważnie nie mogąc jednak sobie darować tego żarciku o blond ojcu dziecka co właśnie stała razem z nią przy rowerach. - Bo wydano nam nowe procedury. Mamy uważać i wzmóc czujność na przemyt nielegalnych. Często pod różnymi fikcyjnymi papierami i wezwaniami. Wiesz jak to jest. Do szpitala, do urzędu, do czegoś tam. Podobno nie wszystkie są prawdziwe. No ale tym razem jak się obie pofatygowałyście osobiście po pacjentkę z tak wczesną zagrożoną ciążą to na pewno nic z tych rzeczy. Ale jak tak wczesna ciąża to pewnie tydzień nie wystarczy. To by potrzebne było zezwolenie na przedłużenie pobytu. - mówiła wciąż cicho a nawet wyszła nieco na schodki prowadzące na dół jakby wolała aby jej koledzy z budki niekoniecznie mogli złowić jakieś słowo. I kiwała głową zgadzając się ze słowami lekarki i wydawała się mówić całkiem poważnie. Chociaż w oczach miała jakieś dyskretnie rozbawione iskierki.

Lekarka kiwała głową na zgodę, słuchając sierżant uważnie i wyglądając na szczerze przejętą. Czyli fatygowanie się bladym świtem miało również formalne plusy. Chociażby dobre wrażenie i podkładkę powagi pod całą sytuację.
- Nadal wnioski składa się na głównej komendzie czy coś tutaj też pozmieniali? Ostatnio mamy tyle roboty, że nie nadążam nad nowelizacjami przepisów - powiedziała, spoglądając na strażniczkę.

- Tak, można w komendzie. Ale takie wnioski nie mają zbyt wysokiego priorytetu i traktujemy je dość rutynowo. Myślę, że zwykły sierżant mógłby wystawić taki papier od ręki jeśli by miał takie druczki przy sobie. - powiedziała sierżant policji uśmiechając się w końcu delikatnie do lekarki z jaką rozmawiała. Pozostała czwórka przy rowerach obserwowała ich z zewnątrz pewnie zastanawiając się o czym jeszcze rozmawiają ale cierpliwie czekali dalej.

Domino też się uśmiechnęła, naprawdę symaptycznie.
- W takim razie, skoro i tak zawracamy już głowę i zabieramy czas wspomnianemu sierżantowi możemy załatwić to od razu? Aby potem nie musieć ponownie odrywać go od służby i pracy dla dobra naszej społeczności? Byłabym niezmiernie wdzięczna, jeden problem mniej do wychodzenia w poniedziałek.

- Nie mamy tutaj tych druczków. Mam je u siebie w biurze. Jak przyjdziesz czy tam któraś z was to wam wystawię. Jestem sierżant Maya O’Hara, z prewencji. W recepcji was pokierują. No chyba, że wolisz wieczorem po służbie. To przyniosę te druczki i załatwimy co trzeba. - powiedziała cicho już darując sobie półsłówka skoro zaczęły grać w otwarte karty.

- Bardzo chętnie, akurat jutro wieczorem robię francuską zupę cebulową z grzankami. Chyba że wolisz bouillabaisse… taka zupa rybna. To zmienię plany - blondynka wyszczerzyła ząbki.
- Mieszkam w Trójce, klatka VI, numer mieszkania 64. Ostatnie piętro, ostatnia narożna klatka od strony wejścia na osiedle. Byłoby mi bardzo miło gdybyś wpadła na obiad, albo wczesną kolację. Przynajmniej w ten sposób odwdzięczę się za fatygę.

- Trójka? Ostatnia klatka i piętro? Jutro wieczorem? O 18-tej? 20-tej? Jutro niedziela to mam wolne. Mogę być wcześniej niż zwykle. O ile mnie nie wezwą. A te zupy to zdam się na ciebie. Na pewno będą bardzo apetyczne. - policjantka kiwała głową na znak, że podany adres kojarzy i wie jak tam trafić. I jeszcze chciała tylko wiedzieć parę detali co do jutrzejszego spotkania ale wydawała się być nastawiona do tego spotkania, samej lekarki jak i całej sprawy bardzo pozytywnie. Nawet jeśli już się chyba kapnęła, że z tą ciążą Brittany to może nie wszystko jest jak tu właśnie mówiły i było zapisane w papierach.

- O 18stej będzie idealnie - Domino wytypowała wcześniejszą godzinę. Uśmiechała się i już w głowie układała plan na jutrzejszy dzień który chyba w większości spędzi w kuchni. tylko najpierw odwiedzi dom Manishy po wsparcie zaopatrzenia. Myśl o tym że zaledwie kilka metrów od nich, za płotem, głodują ludzie… odsunęła te myśli od siebie.
- Tylko pamiętaj, ostatnie piętro. Numer mieszkania 64. Pod 63 piętro niżej lepiej nie pukać - parsknęła, mrugając krótko sierżant i na koniec kiwnęła jej głową dość oficjalnie, bo podchodziły do reszty.
- Dziękuję pani sierżant, wszystko już ustalone w takim razie. Życzę spokojnej służby i aby szybko zleciała.

- Oby ślicznotko, oby. To do jutra. - O’Hara wydawała się z trudem panować nad podekscytowaniem ale ostatecznie jej się to udało ograniczyć do bezczelnego uśmieszku. Zaś Domino mogła wrócić do czekającej czwórki zostawiając ją na tych paru schodkach prowadzących do budki strażniczek.

- Co z nią tyle gadałaś? - zapytał zaciekawiony Moore wskazując brodą na jeszcze widoczną policjantkę.

- Jak wszystko mamy to zmywamy się dalej. - Thomas skinął bokiem głowę w stronę wewnętrznej bramy widocznej nie daleko. Dziewczyny milczały ale widać było po twarzach, że też je ogromnie ciekawi co tak zeszło jeszcze kumpeli z tą policjantką jak wszystko wydawało się już być załatwione wcześniej.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 02-07-2022, 17:58   #14
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Tak, możemy iść - Jobin zgodziła się, dając znać aby ruszali dalej. Po paru metrach, gdy brama zniknęła im za rogiem, odezwała się po raz drugi.
- Są zmiany przepisów, teraz trzepią podobne “skierowania” bo ponoć za dużo osób chce się wkręcić do miasta. O’Hara też się zorientowała prawdopodobnie że to ściema. Niemniej udało mi się załatwić przedłużenie przepustki dla Brittany bez konieczności wizyty na komendzie przed rocznicą Impaktu. - zrobiła krótką przerwę, a następnie bez żadnego skrępowania grzebnęła Tomowi w kieszeni spodni wyjmując papierosy.
Zapaliła jednego i odłożyła paczkę na miejsce.
- Zaprosiłam ją jutro na obiad, ma wpaść z gotowymi drukami. Wydaje się sympatyczna, nie uważacie?

- Tak, wydawała się bardzo miła. Ale… Zorientowała się? - Brittany zgodziła się z wnioskiem lekarki o policjantce. No a poza nią tylko ona przez chwilę z nią rozmawiała podczas skanu.

- Zorientowała się, że to lewe papiery? I mimo to nas puściła? I jeszcze zgodziła się napisać przedłużenie? Jutro u ciebie? - Gemma zamrugała oczami bo do tej pory chyba sądziła, że wszystko poszło dobrze. A tu kumpela mówiła jakby O’Hara tego nie kupiła. A mimo wszystko jakby i tak zgodziła im się pomóc. Zamiast zaalarmować swoich kolegów i w ogóle zrobić aferę.

- Na to się zanosiło od jakiegoś czasu. Słyszałem, że mają zaostrzyć przepisy. Widocznie się wreszcie za to wzięli. To dobrze, że trafiliśmy na nią. A nie jakiegoś skurwiela. - Thomas dał sobie wyjąć paczkę fajek a potem wsadzić ponownie. I szedł razem z nimi bo tak się łatwiej rozmawiało niż jadąc a do drugiej bramy było blisko.

- Potrzebujesz z nią jakiejś pomocy? Jak coś by było potrzeba to mogę przyjść i pomóc. - zaoferowała się ginekolog chyba już myślami będąc przy opcji jutrzejszego spotkania kumpeli z tą policjantką jaką właśnie zostawili za swoimi plecami.

Domino westchnęła, pociągając papierosa. Dym zadrapał w gardle, jednak udało się nie rozkaszleć.
- Nazwała mnie ślicznotką… dobra, chyba jeszcze pamiętam jak być urocza i czarująca. Tak mi się wydaje - prychnęła, kręcąc głową i dmuchnęła dymem do góry. Mieli farta, zepsucie tego na tak zaawansowanym etapie byłoby głupotą. Nagle wciągnęła głośno powietrze.
- O’Hara, cholera… znam to nazwisko! - popatrzyła na resztę towarzystwa i jęknęła.
- To ta sierżant MP o której chodzą plotki na mieście. Podobno za “okazanie wdzięczności” puściła złodziejkę, młodą i ładną. Słyszałam jak gadali o niej MP na rutynowej kontroli w zeszłym miesiącu u nas. Pięknie… - zaciągnęła się znowu, tym razem spalając prawie ⅕ papierosa naraz.
- Dobra, załatwię to - warknęła krótko, rzucając niedopałek pod nogi.

- Oj bo jesteś śliczna i czarująca Domino! - Gemma nachyliła się nad swoją kierownicą na tyle aby po przyjacielsku pacnąć kumpelę w dłoń. I zaraz wymownie spojrzała na obu panów.

- No tak, to prawda. - zgodził się Wingfield kiwając zgodnie głową.

- No. Masz śliczny tyłeczek i taki gościnny. I umiesz siadać na kolankach. No tak, ta gliniara zna się na rzeczy. O’Hara? A kurde coś słyszałem w ten deseń. Ale nie wiedziałem, że to właśnie ta. - David jak zwykle był bardziej wylewny od kumpla. Ale wzmianka o nietypowym zachowaniu policjantki wywołała jakieś mętne skojarzenia w jego wygolonej prawie na zero czaszce.

- A to… Znaczy jutro jak przyjdzie… Bo jakbyś potrzebowała wsparcia czy co… Żeby z nią załatwić… No to mogę ci pomóc. Chyba, że wolisz sama to nie ma sprawy. - okularnica mimo wszystko zaoferowała swoją pomoc jak przed chwilą. Bo te plotki o owej sierżant nieco zmieniały światło na jutrzejsze spotkanie.

- Jakby co to ja mogę ją dla ciebie załatwić. Was obie. I jeszcze ciebie. No to i dla Britt nie będę robił wyjątku bo by jej przykro było, że tak sama i smutna siedzi jak koleżanki mają ze mną tyle frajdy i radochy. No nie Britt!? - właściwie David też zaoferował swoją pomoc. A nawet rozszerzył ją na resztę potrzebujących dam aby było wiadomo, że w takich sprawach mogą liczyć na obrotnego byłego kaprala.

- David, na litość boską… jeszcze to napisz i przyklej na tablicy pod szpitalem - Domino przetarła twarz dłonią. Jednak nie było sprawiedliwości… ona ledwo się ruszała, a ten chciał już zagarniać całe stado samic do zabawy prokreacyjnych. Nie fair… chociaż niczego nie żałowała, a wspomniana pojemność na niej też zrobiła wrażenie. Czego to człowiek się o sobie dowiadywał gdy ćpał…
Za to na Gemmę popatrzyła w wdzięcznością. Druga blonyndka nie podkuliła ogona kiedy zaczynały się komplikacje, miła rzecz… bardzo miła.
- Jeśli ci to nie przeszkadza byłabym niezmiernie wdzięczna za wsparcie - westchnęła, kręcąc głową.
- Nie pociągają mnie kobiety, wolę To… warzystwo kogoś innego - zajęknęła się, próbując ukryć zakłopotanie.
- Albo pójdę wieczorem do “Syrenki” i zamówię jej na deser Juls, trudno. Mój portfel jakoś to wytrzyma, zresztą szykowałam się na łapówkę w ten czy inny sposób. Załatwimy, nie bój się - popatrzyła z pewnym siebie uśmiechem na Brittany.
- Zostajesz w Clyde.

- Tak?! Oh, dziękuję! - oczy kelnerki z zewnątrz rozszerzyły się a twarz ozdobił pełen radości, szeroki uśmiech. Podskoczyła do blondynki bez okularów, uściskała mocno podskakując w miejscu więc i pozostali musieli na chwilę się zatrzymać nim wznowili marsz do wewnętrznej bramy.

- A jak coś trzeba z tą policjantką to ja też mogę. Dla mnie to żaden problem. Była całkiem miła. - rzuciła jej cicho na ucho korzystając z okazji, że są tuż przy sobie. A potem jako, że była jedyną co nie prowadziła żadnego roweru to szła obok swojej wybawicielki.

- No to jak ci nie przeszkadza to wpadnę jutro na kawę czy co. Nie bój się, co będę mogła to ci pomogę. - ginekolog chciała chyba dodać otuchy swojej kumpeli ze szpitala i wybawić ją z opresji na tyle na ile mogła. I miała minę jakby chciała powiedzieć coś jeszcze ale albo zrezygnowała albo Thomas jej przerwał.

- No to już jesteśmy. Przyszykujcie te papiery do kontroli. Teraz to już powinno pójść szybko. - porucznik wskazał na drugi zestaw budki strażniczej, bramy i szlabanu do jakiego się zbliżali. Faktycznie okazało się to tylko formalnością. Sprawdzanie identyfikatorów, u Brittany wystarczyła krótka kontrola czasowej przepustki wystawionej jej na zewnętrznej bramie i w parę minut cała piątka znalazła się wewnątrz murów Clyde.

- No to witamy w bazie Royal Navy - Dominique postarała się zrobić symaptyczną minę gdy zwracała się do rudej kelnerki. Dotarli, przeszli przez kontrolę. Teraz należało zakwaterować dziewczynę i poradzić z problemami po drodze. Idąc parę metrów blondynka popatrzyła na Hobbs.
- Mam jeszcze Hyper, gdyby szło ciężko. Działa tak jak opisują, ale następnego dnia… są ciężkie efekty uboczne. Po coś odczuwamy ból, blokowanie jego receptorów nie jest specjalnie mądre. Zwłaszcza w… ekhem. - kaszlnęła, urywając temat, za to popatrzyła w niebo szukając tam odpowiedzi.

- Masz? Ciekawe. Słyszałam o tym. Ale nie próbowałam. - druga z blondynek, z plecakiem paramedyka na plecach szła obok. Widocznie wszystkim się lżej rozmawiało jak się szło niż jechało rowerem.

- Koniecznie nadrób to natychmiast! Dziewczyno nie wiesz co tracisz! Mówię co bomba sprawa! Nawet bzykanie krzesła robi się super ciekawe! - Dave jak tylko usłyszał o czym obie blondynki rozmawiają od razu dorzucił swoje trzy grosze. Większość Hobs przyjęła z uśmiechem i kiwaniem głowy. Dopiero ta wzmianka o krześle wybiła ją z rytmu i sprawiła, że zmrużyła oczy.

- Tom próbował i bardzo sobie chwali. - wyjasnił uprzejmie Moore jak zwykle wrabiając kumpla z uprzejmym wyrazem niezbyt rozgarniętego dziecka. Blondynka i ruda roześmiały się wesoło na ten mały żarcik.

- Dobra to podjedźmy. To już niedaleko. - Wingfield zniósł ten przytyk w dzielnym, męskim milczeniu ale sam wsiadł na siodełko rikszy i machnął na Brittany aby ta wróciła na swoje miejsce w koszyku. David też dosiadł swojego kołowego rumaka i ruszył pierwszy. Okularnica też się zebrała na swój ale korzystając z małego zamieszania z powrotem na siodełka rzuciła cicho do koleżanki.

- To ta jedna z kluczowych decyzji z Glasgow co ci mówiłam wczoraj. Jak trzeba to ja mogę z tą policjantką i bez prochów. Ładna jest i robi sympatyczne wrażenie. No i właściwie to chce nam pomóc. Jak coś by jutro było w tej sprawie to mogę cię zastąpić jeśli ty i ona się zgodzicie. - powiedziała cicho i szybko aby pozostała trójka ruszająca znów rowerami ich nie słyszała. Po czym sama też dosiadła swojego pojazdu i czekała aż kumpela ruszy razem z nią.

- Byłabym wdzięczna… i przepraszam Gem. Jestem sztywniarą dokładnie taką na jaką wyglądam. Jakoś to rozliczymy, będziesz miała u mnie przysługę - Jobin skrzywiła się, ruszając rowerem za resztą. Zaraz prychnęła, podnosząc głos aby inni ją słyszeli.
- Bzykanie krzesła? Dzięki Dave, rozumiem że jestem drewnem ale takiego określenia na siebie jeszcze nie słyszałam. Prawie poetyckie! - rzuciła w plecy łysola kwaśnym spojrzeniem tak dla zasady.

- Nie no daj spokój! - zwiadowca odwrócił się na ile mógł aby spojrzeć na nią. - O tobie miałem nie mówić! Chyba, że w ogłoszeniu przed szpitalem! To wcale nie mówię o tobie! Tylko o krześle! I o Tomie! On lubi taką grę! - odkrzyknął wesoło i zaśmiał się rubasznie. Dziewczyny roześmiały się rozbawione.

- Brittany. Pozwalam ci rzucić śnieżką w kaprala Moora. - powiedział niby poważnie Wingfield jakby wydawał podwładnej polecenie służbowe. Chwilę to trwało zanim była kelnerka nachyliła się na tyle aby złapać jakąś śnieżną grudę leżacą na drodze po czym cisnęła ją w jadącego na czele kaprala. Nie trafiła ale śmiechu było co nie miara. I tak dojechali do tej samej bramy co rano spotkali okularnicę w zimowym ubraniu.
Sprawnie oddali rowery, zgarnęli plecaki na plecy i dalej piechotą ruszyli do swoich porannych śladach.


Sobota; przedpołudnie; mieszkanie Domino

Odstawienie rowerów w Bike World było formalnością teraz w środku dnia jak był otwarty. I jeszcze Amelia pewnie uprzedziła kolegów więc nie byli zdziwieni pojawieniem się rowerowej piątki. No i chociaż niektórzy pewnie rozpoznawali chociaż jej współlokatorkę więc to była formalność. Potem piątka, już pieszo, zaczęła trasę powrotną przez ulice swojej bazy pod znajomy adres z ostatnią klatką i piętrem w roli głównej. Jeszcze chrobot klucza w zamku, ruch klamki i Domino wróciła do znajomego, domowego zacisza. I na spotkanie wyszła jej krótkowłosa kumpela z Australii.

- Cześć. I jak poszło? - przywitała się z łagodnym uśmiechem czekając aż po gospodyni pozostała część grupy wtarabani się do środka.

- Ooo jaaa! Prawdziwe mieszkanie! Takie jak kiedyś! - Brittany chyba odkąd przeszli przez wewnętrzną bramę i znaleźli się w niedostępnym do tej pory świecie była cicho. Jakby bała się spłoszyć te widoki dookoła niej które dla reszty były już standardem. Nawet Gemma Hobson co mieszkała tu najkrócej z nich wszystkich miała jakieś dwa lata aby się do tego przyzwyczaić. Dopiero jak oddali rowery i szli na piechotę ulicami miasta rudowłosa zaczęła na głos odkrywać swoje zdumienie niczym dawny stereotyp japońskiego turysty. Do kompletu to jej tylko aparatu fotograficznego brakowało. I u pozostałych budziło to zwykle sympatyczne i ciepłe uśmiechy. No i ktoś jej tłumaczył na co akurat patrzy i co mijają. Trochę dziwnie było pomyśleć, że Fletcher zapewne od dekady nie widziała takich luksusów jakie przed Impaktem znali i mieli wszyscy. Więc i gdy weszła do mieszkania swojej dobrodziejki to nie wytrzymała aby nie okazać swojego zachwytu i zdumienia na głos.

Wszyscy przeszli przez rytuał zdejmowania kurtek i odwieszania ich na kołki przy drzwiach, zdejmowania butów oraz czapek. Było to też moment kiedy żołnierze mogli zdjąć część oporządzenia i odstawić pod ścianę broń.
- Poszło dobrze, nie było żadnych niepokojów po drodze. Żadnej Szarańczy, żadnych psów albo bandytów. Wyrobiliśmy się przed Silvą… Amy poznaj Brittany. Nasza nowa pacjentka - zrobiła krok w bok po uściskaniu Australijki aby ta mogła zobaczyć rudą w pełnej krasie.
- Na końcu korytarza po lewo jest łazienka, jeśli sobie życzysz możesz się odświeżyć. Zaraz przyniosę ci ręcznik i nowe ubrania. Stare wrzuć do kosza, upiorę je potem. Wchodźcie, nie będziemy tak stać w progu - pogoniła resztę do salonu.

- Łazienka? A jest woda? Taka w kranie i prysznicu? Słyszałam, że tu u was to jest. - oczka Brittany świeciły się jak małe żaróweczki z tej ekscytacji. Grzecznie odwieszała kurtkę i zdejmowała buty i wykonywała resztę poleceń. Ochoczo przywitała się z Australijką pod wpływem nadmiaru emocji ściskając ją mocno jak od lat nie widzianą siostrę czy przyjaciółkę.

- Tak, tak odśwież się i zdejmij ubrania. Najlepiej wszystkie. Nie krepuj się. - podpowiedział jej Moore podejrzanie życzliwym tonem. Ruda głowa pokiwała mu energicznie uśmiechając się wesoło i jednym ruchem rozsunęła zamek swojej bluzy pod jaką widać było koszule w jakiej pracowała jako kelnerka.

- Nie tutaj! Amy weź ją zaprowadź i pokaż co i jak. - Gemma zareagowała szybko jakby obawiała się, że z tej ekscytacji Brittany się zacznie rozbierać tu i teraz. Strofowała zwiadowcę wzrokiem prosząc Amelię o pomoc.

- Właśnie Amy, pokaż Brittany co i jak. My wiemy gdzie jest kuchnia no i mamy Domino. - Tomas trzepnął w ramię kumpla aby ten przestał pajacować. No i po chwili obie kobiety poszły do łazienki a pozostała grupa do kuchni. Amelia powiedziała, że obiad jest na szafce i w piekarniku. Więc na razie to na Domino spadły obowiązki gospodyni.

- O, to tak sobie mieszkacie? Bardzo ładnie. Podoba mi się. - Gemma co pierwszy raz była tu z wizytą rozglądała się z zaciekawieniem po kuchni. - Coś ci pomóc? - zapytała koleżanki z pracy gdy panowie z lubością zdejmowali z siebie tą całą taktykę i resztę szpeja jaki mieli na sobie. Na chwilę wszyscy zamarli i spojrzeli w tą samą stronę. Bo od strony łazienki doszedł ich kobiecy pisk radości.

- Woda leci! Zobacz Amy woda leci! - słyszeli radosne okrzyki Brittany.

- Czekaj! Nie w ubraniu! Rozbierz się najpierw! - brzmiało trochę jakby w ostatniej chwili Amelia próbowała uratować suchość ubrań nowej znajomej. Ale co z tego wyszło trudno było z kuchni zgadnąć. Zaś w kuchni Amelia przygotowała wszystko co trzeba do obiadu na pół tuzina osób. Wystarczyło ponakładać na czekające talerze i można było zaczynac obiad. Po tych trzech godzinach spędzonych na mrozie powrót do ciepłego i jeszcze ciepły obiad na talerzu wydawał się świetnym pomysłem. A i te poranne kłopoty z brakiem łaknienia chyba wszystkim przeszły bo byli już w pełni głodni.

Znowu się sprawdzało, że współlokatorka taka jak Amelie to prawdziwy skarb. Słuchając hałasów z łazienki Jobin parsknęła pod nosem, aby zrobić się czerwona na policzkach kiedy przypomniała sobie warunki w jakich korzystała z prysznica po raz ostatni. Rzuciła spojrzeniem po obu żołnierzach jeszcze mocniej się czerwieniąc.
Odchrząknęła, stając frontem do szafek i obiadu.
- Pomóż mi z kubkami i sztućcami, ja nałożę obiad - poprosiła Gemmę. Najpierw chciała jej powiedziec aby z komody w sypialni wyjęła jakieś rzeczy lecz zorientowała się że nie sprzątnęła rano pobojowiska więc w porę ugryzła się w język.

Hobson sprawnie weszła w rolę pomocniczej gospodyni wspomagając właścicielkę mieszkania w przygotowywaniu obiadu. Panowie pozbyli się nadmiaru szpeja i na chwilę przeszli do salonu aby go zostawić tak jak wczoraj wieczorem. Po czym wrócili i jak wzorowi chłopcy zasiedli za stołem akurat jak obiad był prawie podany. A do kuchni wróciła Amelia. Miała podwinięte do łokci rękawy bluzy a tu i tam i tak widać było mokre plamy.

- Wskoczyła pod prysznic w ubraniu. Nie zdążyłam jej zatrzymać. - oznajmiła rozbawionym tonem wskazując kciukiem za siebie na drzwi do łazienki. - No ale to nic. To jej ubranie i tak do prania a my jej damy coś nowego. Zresztą ona coś tam ma w tej swojej torbie to będzie miała się w co przebrać. Coś wam pomóc? - cała heca z prysznicem Brittany, możliwe, że pierwszym od dekady, raczej ją rozbawiła i nawet rozczuliła niż zezłościła. A widząc dwie krzątające się po kuchni koleżanki zapytała czy może jakoś dołożyć swoją cegiełkę.

- Wszystko jest pod kontrolą, zaraz będzie gotowe - Jobin z uśmiechem pod nosem wskazała poprocjowany obiad od zapachu którego ślina sama zapychała usta.
- Chłopaki nam dzielnie pomagają dając pracować. Pod nadzorem abyśmy niczego nie pomieszały - parskajac wzięła dwa talerze i postawiła przed Moorem i Wingfieldem. Poklepała ich obu po ramionach a potem w przypływie czułości pocałowała w policzki.
- Zaraz lecicie do pracy, nie czekajcie na nas tylko jedzcie od razu. Zapakujemy wam coś na drogę abyście nie zmarnieli do rana, pasuje? Gem, podasz dzbanek z herbatą?

Koleżanka w okularach spojrzała we wskazaną stronę i podała gospodyni ten dzbanek z herbatą. Zaś koledzy z satysfakcją wbili swoje widelce w ciepły obiad.

- Dobre. Bardzo dobre. - pokiwał z uznaniem Thomas ale z pełnymi ustami nie bardzo mógł powiedzieć więcej. Ale z tego całusa to obaj byli bardzo zadowoleni. Jeszcze bardziej niż z obiadu.

- No, tak, nie będziemy zawracać wam gitary. Jeszcze musimy sprawdzić co z resztą. Mam nadzieję, że nikt nie przyniesie żadnego L4. - porucznik przełknął pierwszy kęs i myślami wrócił pewnie do reszty swojego oddziału z jaką rozstali się wczoraj na początku wieczoru w “Syrence”.

- Jak są normalni to pewnie jeszcze śpią. W końcu wczoraj mieliśmy sobie zrobić sobotni wieczór. No i z Julką ich zostawiliśmy. Ona na pewno im nie przepuści. Ciekawe czy udało im się skołować Hyper. - David pokiwał głową dołączając do tych rozważań o kolegach i koleżankach o jakich do tej pory nie rozmawiali za bardzo. Zostali obsłużeni z obiadem to i panie też zyskały okazję aby do nich dołączyć.

- Dajcie spokój, przecież nam nie przeszkadzacie. Czujcie się jak u siebie, rozkład domu znacie i wiecie gdzie trzymamy wódkę - Domino z ciepłym uśmiechem nalała im herbatę po czym sama zasiadła do jedzenia. Z talerza patrzyła na nią spora porcja fasoli w pomidorowym sosie, z warzywami które dało się dostać na rynku i suszonym mięsem.
Wyglądało i pachniało przepysznie.
- Racja, tylko nienormalni zrywają się w sobotę bladym świtem i jeszcze jeżdżą za miasto bo im głupia baba płacze w rękaw że tak trzeba, a bez nich sobie lebiega nie poradzi. Zgubi na prostej trasie, wilki ją zjedzą i co najgorsze los okrutny również na niewinną kumpelę sprowadzi. - pokiwała mądrze głową.
- A jakby tego było mało wyciąga taka dzielnych, walecznych pogromców Szarańczy z ich przepustki… myślę że reszta znalazła to czego szukała. Taka kobieca intuicja… właśnie! Jak ich spotkacie przekażcie, że w Dzień Impaktu robimy obiad dla samych swoich. Byłoby nam niezmiernie miło gdybyście wpadli w komplecie. Tak jak wy dwaj jutro wpadnijcie po zleceniu na coś ciepłego na ząb… i nadal podtrzymuję tamto - spojrzenie uciekło jej do Wingfielda.

- Dzięki. Wpadniemy. Powiem reszcie. Na pewno się ucieszą. - Tom nachylił się ku blond sąsiadce i cmoknął ją w policzek uśmiechając się przy tym ciepło. Siedzieli już wszyscy w piątkę i cieszyli swoje smaki i żołądki pysznym obiadem przygotowanym przez buntowniczkę z odległej krainy. Brakowało tylko rudej no ale sadząc po szumie prysznica pewnie jeszcze cieszyła się powrotem do cywilizacji.

- I daj spokój. Dobrze, żeśmy po nią pojechali. Całkiem miła dziewczyna z tej Brittany. Dobrze, że mogliśmy jej pomóc. No ale zostać za długo nie możemy bo jak zostaniemy to na pewno nie pójdziemy spać. A musimy kontaktowac co i jak się dzieje dookoła jak wieczorem pójdziemy za bramę. - odparł Thomas całkiem sporo jak na swój standard. Ale widocznie wcale nie żałował, że zrywali się z samego rana aby pomóc tak sympatycznej dziewcyznie jaką się okazała ta desperatka z ogłoszenia.

- Trochę szkoda, żeśmy tego lamusa od was nie spotkali. To ten z szoferki? Ale kurde tylko mignął. Nie zdążyłem się przyjrzeć. Heh. Można by Oli o nim wspomnieć. - Moore chyba już sobie też odpuścił to wdzięczenie się od rudej za ratunek i wrócił do przyjemniejszych tematów.

- Oj nie wiem czy to dobry pomysł. - brwi porucznika nieco zmarszczyły się gdy chyba obrabiał propozycję kumpla w myślach. Widząc pytające spojrzenia wokół siebie wyjaśnił. - Oli jest strasznie cięta na takich typów. Jak typ nie chodzi na jakieś karate czy co to lepiej aby z nią nie zostawał sam na sam. A jak już to trzeba by jej zabrać nóż. - powiedział co nieco o swojej koleżance z oddziału jaka pełniła rolę zwiadowcy ale głównie strzelca wyborowego.

- Też się cieszę, że mogliśmy jej pomóc. A za tydzień mogę przyjść z nią? Bo co? Samą ją w domu zostawię jak sama pójdę do was na balety? - Gemma chwilę trawiła te wieści o nieznajomej znajomej chłopaków. Ale wróciła do rozmowy o rudowłosej i tym przyjęciu na Impact Day o jakim wspomniała gospodyni.

- Jasne, wpadnijcie obie. Będzie weselej - Jobin uśmiechała się szeroko udając że wcale i w ogóle nie wpatruje się w porucznika cielęcym wzrokiem. Zmieniła obiekt zainteresowania na współlokatorkę aby im obojgu nie robić siary.
- Jak stoimy z zapasami? Przeżyjemy jeszcze parę dni czy trzeba się kopnąć do Hectora i porobić wielkie oczy? I tak będziemy szły po przydział dla Brittany, przy okazji wysępić można coś ekstra dla nas. Jutro rano mamy chłopaków na śniadaniu, potem jedną sierżant na obiedzie. Podpytam Manishy czy jej ojcu udało się wyczarować coś ekstra. Specjalne życzenia? - rozejrzała się po grupce.

- Z gotowaniem to na nas nie liczcie. Ale może uda się coś skołować z kantyny. Albo dziewczyna Beara coś pomoże. Zawsze robi mu dobre żarcie. A jak robił urodziny i nas zaprosił to dobra szama była. A to ona właśnie robiła. Bo jutro to nie. Jak będziemy szli w teren to nie będziemy nic brać. - Thomas poczuł się pewnie wywołany do wypowiedzi w imieniu Łowców bo odezwał się pierwszy. Trochę w małej sprawie na jutrzejszy powrót z nocnego patrolu na zewnątrz bazy a trochę na tą imprezę pamiątkową za tydzień co się zaczynali umawiać.

- No. Ona coś tam hoduje w swojej szklarni na dachu. Coś jej tam nawet czasem wyrośnie. Pomidory nawet jej raz urosły. Takie małe, zdechłe właściwie. Nie takie jak kiedyś. Ale jak ze trzy Bear przyniósł i rozkroiliśmy dla każdego to każdy się tym zażerał. Rany, nie pamiętam kiedy ostatni raz jadłem prawdziwego pomidora. - kumpel poparł kumpla i też widocznie miło wspominał te kulinarne i ogrodnicze umiejętności narzeczonej ich kumpla. A teraz bez światła słonecznego takiego jak dawniej to wszelkie rośliny napędzane chlorofilem kiepsko rosły. Więc wyhodowanie czegoś zjadliwego w rozsądnej ilości było trudne. Ale tak symbolicznie i prawie do smaku, w ogródkach przydomowych czy jakichś szklarniach jeszcze się co jakiś czas udawało. Widocznie dziewczyna cekaemisty była jedną z takich osób. A o pomidory i inne takie płody rolne było bardzo trudne. Jak już były to z puszki albo mrożonki ewentualnie jako dodatek na jakiejś pizzy czy zapiekance. Ale takich soczystych, świeżych, czerwonych kulek to była rzadkość.

- Byłoby miło. - odparła Amelia kiwając głową i przygryzając wargę gdy się zastanawiała nad pytaniem właścicielki mieszkania. - No ja bym musiała mieć listę na ile osób mam zrobić to przyjęcie. I to tak jak ma być w niedzielę no to do środy, czwartku. Bo do piątku bym musiała wszystko albo większosć kupić a w sobotę to by mi w kuchni zeszło aby na niedzielę było. No a jak kupować to też bym właśnie musiała wiedzieć na ile osób. - dziewczyna z Australii nie była przejęta ogromem zadania. Raczej podchodziła do sprawy rutynowo. Ale skoro chodziło o większą liczbowo skalę to po prostu czekało ją więcej pracy i zakupów.

- Ja mogę dać moje esktra talony. Albo jak powiecie co kupić to spróbuję kupić. Tylko trochę mi ciężko bo w dzień mam dyżury a jak kończę to już tak popołudnie to trudno coś dostać. - Gemma też chciała coś dorzucić od siebie. Jak nie ręce do pracy to chociaż swoje talony. Bo te zwykłe to każdy dostawał tyle aby starczyło na przeżycie. No ale one jako lekarki dostawały też te ekstra co można było kupić więcej jedzenia albo coś mniej typowego. No i był jeszcze barter czyli najczęsciej jeśli chodzi o jedzenie coś co udawało się złowić w zatoce ewentualnie jak jakimś szperaczom coś udało się wyszperać i przynieść. Zwykle jakiś makaron, kaszę czy puszki jakie przetrwały dekadę w jakimś zapomnianym, bezpańskim obecnie domu.

- No i tak, teraz coś trzeba będzie skołować dla Britt. Bo jakby była w szpitalu to by karmiła ją nasza kuchnia jak resztę pacjentów. Chociaż powinnam dać radę jej wystawić papier na ekwiwalent w talonach. To by miała swoje kieszonkowe. - lekarka pokiwała głową zerkając na gospodynię. Faktycznie gdyby rudzielec znalazła się jako pacjentka w szpitalu to by odpadał kłopot z jej wyżywieniem i utrzymaniem. Ale jeszcze była możliwość wypisania do domu i załatwienie ekwiwalentu na żywność w talonach. Nie był zbyt duży no ale pozwalał takiej osobie nie umrzeć z głodu.

- Na jutro to mam makaron i jakieś słoiki. Może pójdę do portu to udałoby mi się dostać jakąś świeżą rybę. To jak mała to bym zupę albo gulasz zrobiła a jak większa to może własnie coś z ryby. Może z frytkami. - Amelia wróciła do bliższego, jutrzejszego posiłku zerkając pytająco na Domino jaka powinna być najlepiej zorientowana w sytuacji. Przerwała bo usłyszeli kroki i do kuchni weszła przebrana w świeże ciuchy Brittany. Z jeszcze mokrymi włosami. Śmiała się od ucha do ucha.

- Ooo! Ile jedzenia! - zatrzymała się widząc stół otoczony domownikami i gośćmi. i to stół zastawiony talerzami, miskami i garnkami z jedzeniem. Sądząc po minie chyba zrobiło to na niej spore wrażenie. A pozostali dali jej znać aby usiadła na wolnym miejscu i dołączyła do nich.

“Problemy pierwszego świata” pomyślała Domino obserwując kątem oka reakcję rudzielca. Oni tu rozprawiali o przygotowaniu fury żarcia dla kilkunastu osób, a tamtą zachwycał zwykły obiad dla sześciu osób. No dobra, nie taki zwykły skoro przygotowała go Amelia.
- Zapytam czy Basia wydębi nam parę rzeczy z Neptuna, dam jej talony. W końcu najlepsza restauracja w bazie, od Felixa weźmiemy parę flaszek. Bo oczywiście oni też przychodzą. Nie wiem co z Garcią - mruknęła dość poważnie znad talerza, bawiąc się widelcem.
- Jeśli jest w mieście… nie ma już nikogo, pewnie od dawna nie jadł niczego domowego. Szkoda żeby chlał sam skoro nawet nasz ulubiony barman będzie tutaj… byle go wujek nie przyciął bo znowu przyleci z Glockiem, a po co nam awantury. Albo co gorsza wypadki z bronią, bo przecież wiadomo że takowe się zdarzają każdemu i oficerowie nie są tutaj wyjątkiem - westchnęła. Niby zamknięty rozdział, ale jakoś zamknąć do końca się nie dał.

- Jakąś berbeluchę to my możemy skołować. - obaj panowie popatrzyli na siebie przez chwilę jakby w myślach oceniali swoje możliwości wsparcia tej nadchodzącej imprezy. I widocznie wyszło im, że w przypadku promili mogliby pomóc.

- Garcii nie widziałam ostatnio, ale jakby był to można go zaprosić. W końcu to Dzień Pamięci. Trochę jak wigilia. Nie wypada aby ktoś był sam. - Amelia odezwała się w sprawie kontrowersyjnego nicponia jaki niegdyś zawrócił w głowie jej kumpeli tak, że do dziś tak całkiem nie mogła o nim zapomnieć chociaż już niby nic specjalnego ich nie łączyło. No a póki łączyło to miał właśnie ów zatarg z wujkiem Domino o tym wypadku z czyszczeniem broni o jakim obaj chłopcy się dowiedzieli wczoraj trochę od niej a trochę od niego samego.

- Jak coś trzeba to ja mogę pomóc. Tylko nie wiem co. Może w kuchni. Bo miasta to nie znam to musiałby ktoś ze mną iść. - Brittany chętnie się poczęstowała tym jedzeniem i jadła szybko, prawie, że zachłannie. Ale mimo to też nie chciała wyjść na pasożyta społecznego co tylko żeruje na innych nie dając nic w zamian więc co mogła to chciała pomóc.

- A jakby Basia miała być to może coś by się dało u nich zamówić? Chociaż za gotowce to trzeba by pewnie zabulić. - kucharka z Australii rozważała kolejny wątek co by można przygotować na następny, rocznicowy weekend.

- Gotowce nie… ale półprodukty i zapasy? Może mięso, albo coś specjalnego. Chyba że ciasto, ale to zobaczymy co nam powie. Jest też Manisha i jej rodzice. Na pewno przyniesie od nich któryś z tych kolorowych cudów - Jobin popukała widelcem w talerz dla lepszego skupienia.
- Britt pomoże Amelie, chłopaki ogarną alkohol. My z Gem załatwimy co się da i gdzie się da. Przyniesiemy tutaj i niech nasz szef kuchni zobaczy co z tego da się wyczarować. - pokiwała głową. Brzmiało jak dobry plan, naprawdę bardzo dobry. Druga rzecz to łażenie po mieście aby poinformować znajomych o zaproszeniu.
- Juls nie dadzą wolnego, ale można ją zamówić. Zapłacimy za prywatny pokaz u klienta żeby jej szef nie marudził i też z nami posiedzi. Idą święta, przyda się dziewczynie odpoczynek. - jakoś tak wymownie popatrzyła na Moore’a mając nadzieję że zrozumiał słowa “posiedzieć” oraz “odpoczynek”.
- W ogóle gdzie was gnają dziś? O ile możecie powiedzieć - zwróciła się do Wingfielda, pod stołem ocierając łydką jego łydkę, a ponad blatem udając że nie dzieje się nic nieprzyzwoitego.

- Nigdzie nas nie gnają. Ot, dostaliśmy cynk, że te psy co tak ostatnio się za bramą kręcą i atakują ludzi to tam są. I mieliśmy tam iść. W nocy powinno je dać się łatwiej podejść niż w dzień. No ale wleźliśmy w tą cholerną czerwoną mgłę… No i sama wiesz. - Wingfield skrzywił się i nieco pomarudził na tą wymuszona zmianę planów przez to uszkodzenie. Lekarka poklepała go po przedramieniu z miną “wiem, wiem”.

- No ale to było w czwartek, wczoraj zabalowaliśmy to dzisiaj idziemy trochę w ciemno. Ale mamy w dzień spotkanie z naszym informatorem. Może dowiedział się coś nowego. No i dlatego też nie będziemy mogli zbyt długo zostać. Znaczy ja bym mógł no ale pan sztywniak to się zawsze upiera sam z wszystkimi gadać. A przecież Oli też sie zna i wie o co pytać no i Hank jeszcze jest no ale, pan sztywniak musi wszystko sam. - Moore dorzucił swoje uwagi, znacznie luźniejszym i nieco zgryźliwym tonem. A w ich grupie faktycznie od rozpoznania był on i Olivia no ale głównym mózgiem był Wingfield. Zaś Hank, że był radiowcem i technikiem też często robił za pomocniczego człowieka od kontaktów z innymi.

- Ja chętnie pomogę z tym chodzeniem i resztą. Właściwie to i tak dyżur kończymy podobnie to po pracy mogłybyśmy iść razem jakby gdzieś trzeba było. - Gemma i pozostałe koleżankie Domino bez sprzeciwu przyjęły zaproponowany przez nią podział ról i obowiązków związanych z tą imprezą za tydzień. Każda wydawała się być zadowolona z takiego zadania jakie jej przypadło.

- Nie bój się Britt, wszystko ci pokażę co i jak. Weźmiemy riksze ode mnie z pracy albo rower dla ciebie to się uwiniemy raz dwa z tymi zakupami. - Amelia poklepała ramię nowej znajomej aby zapewnić ją, że we dwie sobie poradzą. Rudzielec pokiwała posłusznie głową i uśmiechnęła się do niej i reszty ciepło na znak, że nie ma obiekcji w takiej sprawie.

- A z Juls… No chyba bym mogła pomóc. - Gemma odezwała się ponownie ale trochę się zawahała. Pozostali popatrzyli na nią więc westchnęła i ciągnęła dalej. - Zamówiłam ją dla siebie. Na Dzień Pamięci. - przyznała blondynka w okularach rozkładając ręce na boki. - No co? Pamiętam jak to było rok temu. Przykre. Nie chciałam być sama. A nie wiedziałam, że mnie zaprosicie. No to się z nią dogadałam na domową wizytę. Lubię ją. Nie wiedziałam, że się z nią znacie. Nic mi o was nie mówiła. To ta koleżanka od tv co ci wczoraj mówiłam. - powiedziała trochę jakby spodziewając się jakichś wyrzutów czy oskarżeń. I nieco nerwowo dłubała widelcem po swoim talerzu. Wyglądało jakby na poważnie nie spodziewała się spędzać świąt w innym towarzystwie niż zamówiona na domową wizytę nocna syrenka.

Wyrzuty ani oskarżenia się nie pojawiły, zamiast nich był szeroki, radosny wyszczerz Domino, która klepnęła drugą blondynkę w ramię.
- Świetnie, odpada konieczność bicia się o nią z jakimś podstarzałym erotomanem gawędziarzem. Juls jest dyskretna, taka praca. Znamy się spoza niej, jak będzie chciała to ci opowie po obiedzie za tydzień. Złożymy się po połowie, aby za bardzo cię nie obciążać Gem. - pokiwała głową i przeniosła wzrok na łysola.
- Nie dziwi mnie że Tommy woli iść sam interesu dopilnować. Jeszcze byś zepsuł albo polamał. Poza tym już ustaliliśmy że pan porucznik posiada atuty o których reszta może sobie tylko pomarzyć, albo ponarzekać lub pojojczyć na niesprawiedliwość - z przemiłą miną posłała mu buziaka.

- Widzę, że on ma na ciebie zły wpływ. Zaraża cię swoją niewdzięcznością wobec mojej, wspaniałej osoby. Poczekaj aż znów znajdziemy się pod prysznicem. - Moore obdarzył ją tonem i spojrzeniem jakim do tej pory czasami częstował Thomasa. Zwykle aby jemu i otoczeniu przypomnieć jak porucznik wiele zawdzięcza swojemu wybitnemu kapralowi a w ogóle to by bez niego pewnie już dawno zginął. Przynajmniej wedle słów owego kaprala. Teraz chyba i Domino awansowała do tej samej kategorii. Oczywiście chociaż Moore wydawał się smiertelnie poważny w tym wyrzucie to i tak chyba każdy przy stole roześmiał się słysząc tą kolejną porcję jego pajacowania.

- A z tą Julią to nie trzeba. Już za nią zapłaciłam. Sama mi to podpowiedziała. Żeby zapłacić wcześniej to będzie zaklepana dla mnie nawet jakby ktoś przyszedł z większą kasą to już będzie, że zajęte i jest wynajęta. Poza tym pewnie i tak wy będziecie miały na co wydawać. No i chętnie wam pomogę czy to z tym chodzeniem, kasą czy w ogóle. - okularnicy chyba ulżyło, że tak gładko i ciepło gospodyni i grono jej znajomych przyjęli te wieści o jej znajomości z tancerką z nocnego klubu. Bo po tej chwili nieco nerwowego oczekiwania na ich reakcję roześmiała się i znów była cała w skowronkach od tego uczucia akceptacji i bezpieczeństwa. No i wspólnoty. Bo w przeciwieństwie do zeszłego Dnia Pamięci tym razem zapowiadało się, że spędzi go w gronie osób które ją tolerują, szanują a nawet lubią.

- Jej… To naprawdę gruba biba się szykuje… Naprawdę chyba będę musiała zrobić listę gości aby kogoś nie pominąć. - Amelia też się roześmiała ale z innego powodu. Wyglądało jak z każdym kwadransem ich obiadu ta potencjalna lista gości wydłuża się coraz bardziej o kolejne osoby.

- My porozmawiamy w nocy ze swoimi. To wam jutro powiemy kto od nas będzie a kto ma inne plany. - Thomas też pewnie się z tym zgadzał bo zadeklarował się w imieniu całego oddziału. Jeszcze z nimi nie gadali o tym no ale wieczorem mieli iść na akcję to pewnie będą mieli do tego okazję. No a na jutro i tak byli z kapralem umówieni tutaj.

- Doskonale, w takim razie po przybyciu do punktu zbiórki, ale przed udaniem do kantyny zostanie przeprowadzona zbiórka w węźle sanitarnym. Odpowiednio przeszkolony personel medyczny sprawdzi czy nie wnosicie kapralu żadnego obcego materiału biologicznego potencjalnie chorobotwórczego lub niebezpiecznego. Bardzo dokładnie sprawdzi. Wszystkie brudne zakamarki. Przygotuje dziś węża i gumowe rękawice do inseminacji. Na wszelki wypadek - Dominique z chłodną uprzejmością popatrzyła na kaprala jak na jednego ze swoich krnąbrnych pacjentów. Pod stołem z zaczepiania łydki porucznika przeszła do trącania stopą jego kolana i uda.
Za to do Gem zwróciła się z ciepłym uśmiechem.
- Świetnie, nie będę latała jak wielbłąd albo muł juczny. We dwie obskoczymy co trzeba i ponosimy w razie potrzeby. Obgadamy szczegóły jutro przed przyjściem O’Hary, dobrze? Przynajmniej szkielet planu ustalimy i zobaczymy co wyjdzie. Zaczniemy od listy - wycelowała palec w Australijkę.
- Aby nasz chief wiedział ile gąb trzeba zapchać, a my ile miejsca przygotować. Bardzo się cieszę że na razie nikt z was się nie wyłamuje. Będzie co wspominać podczas misji poza Clyde i do czego, a raczej kogo wracać jak najszybciej na powtórkę - podniosła szklankę przepijając toast do wszystkich i za wszystkich przy stole.

Zrobiło się całkiem miło i rodzinnie. Jakby oblewali jakieś święto, awans czy urodziny. Szklanki brzękły i w gardła polał się płyn. Biesiadnikom zaś humory dopisywały. Amelia przyjęła niemy salut na znak, że cieszy się z takiej inicjatywy koleżanki i reszty grona. Thomas patrzył na główną gospodynię ze skromnym uśmiechem pozwalając jej stopie błądzić po swoich udach i ich złączeniu. Gemma też wydawała się być zadowolona i jeszcze tylko chciała wiedzieć na którą powinna przyjść jak policjantka miała być o 18-tej. Moore zaś wydawał się być wręcz zachwycony obietnicami przyjemności jakie miały na niego czekać jutro w tym węźle sanitarnym, a Domino łyknęła kolejną białą tabletkę udając że wszystko jest pod absolutną kontrolą.

 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 02-07-2022, 18:03   #15
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2irrSu6KJ44[/MEDIA]
Sobota; południe; szpital

Zachodzenie do miejsca pracy na dniu wolnym nie specjalnie cieszyło Domino, szczególnie że spędzała w szpitalnych murach większość czasu od poniedziałku do piątku, ale sytuacja była wyjątkowa to i wyjątkowo przełknęła konieczność odwiedzin. Poza tym wpadała na chwilę, a nie na pełen dyżur no i szła do Manishy. Przekraczając próg szpitala poczuła od razu charakterystyczny zapach oraz ciepło. Na zewnątrz mroźne powietrze szczypało odsłonięte fragmenty twarzy, w środku grzane systemem kaloryferów też szczypało ale gorącem. Szybko więc dziewczyna rozpięła płaszcz i zdjęła czapkę.
- Dzień dobry Mia - przywitała się z recepcjonistką. Dziś padło na Azjatkę.
- Pójdziemy do zabiegowego, tam pobiorą ci krew, zmierzą ciśnienie, wzrost wagę. Te wszystkie podstawowe informacje aby założyć ci kartę pacjenta - idąc korytarzem mówiła do rudzielca aby ją czymś zająć.

Mia przywitała się z ostrą pani doktor co wczoraj tak surowo potraktowała występy duetu kabareciarzy. Przywitała ją i pozostałą dwójkę tym ciepłym, typowo azjatyckim uśmiechem jaki wiele osób łapał za serce. Ale jak ona oraz obie lekarki były na swoim podwórku to właściwie nie potrzebowały niczego z recepcji. A Brittany uprzedzona po co i gdzie idą też zachowywała się spokojnie. Nabrała chyba do obu blondynek na tyle zaufania, że była gotowa wypełniać ich polecenia. Za to rozglądała się intensywnie po ulicy no a teraz po szpitalu. Zwłaszcza jak można już było zdjąć kaptury bo w południe z tych chmur co wisiały nad bazą i zatoką od rana w końcu lunęło deszczem. Właściwie to teraz to już ten deszcz przeszedł w ulewę.

- To naprawdę wygląda jak szpital. - powiedziała z zafascynowaniem widząc te dwukolorowe ściany, ludzi w fartuchach, czując ten szpitalny zapach no i całą szpitalną resztę. Znów odezwało się to wrażenie turystki co wreszcie ma okazję zobaczyć jakiś plan filmowy osobiście a nie tylko na ekranie. Wyszły zza narożnika i nadziały się prawie na trzecią blondynkę.

- O. Dzień dobry pani doktor. - ta trzecia chyba też się ich nie spodziewała jak można było poznać po pewnym zaskoczeniu w głosie i spojrzeniu. - Przyszłam na badania i tą kroplówkę tak jak pani wczoraj poleciła. I darowałam sobie wczorajsze występy. I nie brałam żadnych beforków ani afterków. - zameldowała grzecznie Kitty Blond jakby była jakąś prymuską co chce zameldować surowej nauczycielce swoje osiągnięcia z pracy domowej czy coś takiego. Chociaż przybrała dość żartobliwy ton i uśmiechała się przy tym sympatycznie. Dzisiaj faktycznie wyglądała dużo lepiej niż wczoraj na ostrym dyżurze. Jeszcze bez wyraźnego makijażu i stroju dobranego pod odgrywaną rolę ale już bez tych worków pod oczami i wymizerowanej twarzy jakby lada chwila znów miały wziąć ją torsje. Dzisiaj wyglądała całkiem prosto i świeżo. Odpoczynek i reszta kuracji widocznie pomogły.

- No i chciałam przeprosić za wczoraj. Nie czułam się najlepiej to może nie byłam tak miła jak powinnam. W końcu mi pomogłaś no i reszta od was też. Nie powinnam tak na was najeżdżać. - dodała już normalniejszym tonem jakby przemyślała od wczoraj sprawę i głupio jej było za swoje zachowanie. Gemma popatrzyła z zaciekawieniem na to wszystko, zresztą Brittany też. No ale ona nie była wczoraj w szpitalu to nie wiedziała o czym rozmawiają.

- Dzień dobry Kitty - Domino z automatu weszła w rolę doktora, przyjmując stonowany uśmiech, gdy kiwała tej trzeciej lekko głową. Szybki rzut oka pozwolił ocenić że aktorka mówi prawdę.
- Cieszy mnie że pokładanie zaufania w twój rozsądek nie było chybionym posunięciem. Widzę że masz się lepiej, to dobrze… liczę na pamięć o tym następnym razem, chociaż wolałabym spotkać cię na scenie niż jako pacjentkę tutaj. Dziś premiera, prawda? Uważaj na siebie, połamania nóg i widzimy się w poniedziałek.

- No tak. Dziś premiera. Ta nowa sztuka o mrocznych elfach. Ja gram demonetkę. Taka komedia trochę. - aktorka uśmiechnęła się kiwając głową na znak, że lekarka dobrze kojarzy z tą dzisiejsza premierą nowej sztuki. Otworzyła torbę i coś tam zaczęła szukać.

- Jak macie ochotę to zapraszam was serdecznie. Będzie mi no i w ogóle nam, bardzo miło jeśli nas odwiedzicie. Prosze tu jak chcecie to macie bilety. Nie byłam pewna czy was spotkam dzisiaj to miałam zostawić w recepcji aby wam dziewczyny przekazały no ale jak spotkałam to mogę wam wręczyć do ręki. - aktorka wyjęła kilka kuponów jakie robiły za bilety. Co prawda wstęp był darmowy ale taki wstęp oznaczał jedno z wielu miejsc na krześle, w jednym z wielu rzędów na sali gimnasytcznej. No a taki bilet oznaczał jedno z miejsc dla VIP-ów, te przy scenie gdzie wszystko było najlepiej widać i słychać.

Blondynki popatrzyły na siebie, a ta bez okularów wiedziała doskonale że ta w pinglach bardzo lubi kabareciarzy. Sama też mogłaby się odchamić raz na jakiś czas, chociaż może akurat nie kiedy w pionie trzymało ją przedawkowanie mixu paracetamolu z tramadolem.
- Dziękujemy Kitty, to naprawdę bardzo miły gest z twojej strony, oraz ze strony całego zespołu. Skoro tak zapraszasz wielkim nietaktem byłoby nie przyjść i nie zobaczyć tej zapowiadanej premiery na żywo. Poza tym w razie kłopotów będziemy na miejscu aby udzielić pomocy. - wzięła bileciki poszerzając trochę uśmiech.

- Nie pogniewam się jak macie inne plany na sobotnią noc ale na pewno by mi było miło jakbym was mogła pozdrowić ze sceny. - aktorka obdarzyła ich czarującym uśmiechem a Gemma wyglądała na zachwyconą tym wszystkim.

- Ja, znaczy my z Britt na pewno będziemy! I tak miałam w planie iść na tą waszą premierę. No ale nie spodziewałam się miejsca w loży dla VIP-ów! - Hobson tryskała entuzjazjem i wskazała na stojącą w środku rudzielca. Brittany co niezbyt była wprowadzona w temat z tym kabaretem i ich występami tylko miło się uśmiechała, pokiwała głową ale nie odzywała się sama z siebie.

- Dobrze, bardzo mnie to cieszy. To pewnie macie jeszcze tu jakieś swoje sprawy? No to nie będę was dłużej zatrzymywać. Mam nadzieję, że spotkamy się wieczorem. Do widzenia pani doktor. - Kitty też wydawała się być w świetnym humorze. Pożegnała się jakby obie lekarki były jej ulubuionymi fankami a na koniec na chwilę znów wróciła do tego stylu grzecznej uczennicy i nawet dygnęła lekko przed Dominique jakby ta była surową nauczycielką czy kimś takim.

- Do widzenia Kitty, pamiętaj aby się nie forsować - Doktor Hetera odkiwała jej głową lekko, a po pożegnaniu rozeszły się w swoje strony. Wtedy dopiero parsknęła krótko pod nosem.
- To co dziewczyny, wieczorem wybywacie na premierkę? Będzie trzeba znaleźć Britt elegancką kieckę. Kto wie, może się okaże że wpadnie tam w oko jakiemuś ważniakowi, on jej i obywatelstwo załatwi się samo. Łącznie z aktem ślubu. - zażartowała.

- No! Pewnie, że wpadniemy! A kieckę… No chyba coś znajdę. Aż tak bardzo rozmiarami się chyba nie różnimy. - blond okularnica też się roześmiała. Ale idąc obok rudzielca spojrzała szacując wzrokiem jej rozmiary. Była trochę wyższa od dziewczyny z Londynu ale poza tym faktycznie była spora szansa, że jak coś pasuje na jedną to powinno też pasować na drugą.

- A kto to był? I co to za występy? - zapytała wreszcie Brittany gdy zyskała okazję. - I co jej zrobiłaś, że tak ci czapkowała? - spojrzała w drugą stronę na francuską GP bo chyba i jej rzuciło się w oczy ta różnica z jaką aktorka traktowała obie blond lekarki.

- Ona jest aktorką z Glasgow. Przyjechali do nas parę tygodni temu i dają wystepy prawie co wieczór. Wczoraj ją przywieźli do nas na ostry dyżur i trafiła na Domi. - doktor ginekologii wyjaśniła rudzielcowi w największym skrócie kim jest blondynka jaką właśnie spotkały.

- O! To słyszałam o nich! Słyszałam, że tutaj przyjechali. Jaka szkoda… Rozminęłam się z nimi. Jakbym przybyła do Glasgow trochę wcześniej to miałam nadzieję zabrać się z nimi. - niespodziewanie okazało się, że dziewczyna spoza bazy coś kojarzy na temat tej grupy teatralnej nawet jeśli sama ich nigdy wcześniej nie spotkała.

- Widzisz? Dziś w takim razie nadrobisz ich występ - Jobin pokiwała głową z sympatyczną miną, a w duchu zaśmiała się bo na głos nie wypadało. Nie w miejscu pracy.
- Jeżeli sukienka Gem będzie za krótka możecie poszukać w mojej szafie, jestem wyższa. Łatwiej zrobić zaszewkę niż przedłużać - podjęła spokojnym tonem prowadząc obie towarzyszki korytarzem.
- I nic jej nie zrobiłam, po prostu przyjęłam, zbadałam i wypisałam receptę tak jak mam w zakresie obowiązków gdy pełnię rolę GP. Porozmawiałam też z jej opiekunami z zespołu, powiedziałam jak mają się nią zająć. Widzę podziałało, bardzo dobrze.

- Mhm. Mam takie dziwne wrażenie, że jakbyś ją zapędziła do zabiegowego i kazała ściągnąć majtki na zastrzyk to nawet by nie odważyła się okiem mrugnąć, że nie. - okularnica pokiwała głową też mając niezły ubaw z tej całej sytuacji ze spotkania z aktorką i wczoraj i dziś. Brittany z uśmiechem pokiwała swoją rudą głową na znak, że pewnie podobnie ocenia tą sytuację.

- A z sukienką no chyba coś znajdę. Ale właściwie jak chcesz to możemy przed występem wpaść do ciebie. W końcu ja mieszkam w sąsiednim bloku. Jak będziesz miała coś odpowiedniejszego dla Britt to ją przebierzemy. Z butami trochę nie wiem. Ale to będziemy myśleć jak zaczniemy przymierzać. A potem jak już Britt będziesz z nami to po prostu pójdziemy na miasto i kupimy ci coś co sobie wybierzesz. - doktor Hobbs kiwała głową na znak, że zgadza się z kumpelą co do tego ubierania ich przemyconej do bazy nowej koleżanki i była gotowa na spory kompromis. No i to tak na dzisiaj i ten weekend. Bo gdyby rudzielec dłużej tu pomieszkała to faktycznie zdobycie dla niej ubrań nie powinno nastręczać większych trudności.

- Zastanawiałam się czy by od razu nie zabrać Britt do mnie na oddział. Albo do ciebie. Na badania. Teraz nie powinno tam być nikogo. - rzuciła okiem na koleżankę ze szpitala bo skoro były tu obie to miały oba gabinety do dyspozycji i to pewnie teraz powinny być puste. Można było więc zrobić rudej badania ginekologiczne chociaż to trochę czasu by zajęło. A na razie dochodziły już do korytarza gdzie na końcu były drzwi obwieszczające, że tam się zaczyna ostry dyżur.

Jobin zastanowiła się, szukając pomysłu w suficie przez chwilę.
- Najpierw Manisha i morfologia. Potem do ciebie na mierzenie, ważenie, posiew i kontrolę. - zadecydowała i humor od razu się jej poprawił.
- Masz więcej potrzebnego sprzętu u siebie, choćby aparat do USG. Sprawdzimy jajniki czy nie ma na nich torbieli i nerki. Czy wystepują zmiany guzowe w macicy. Tak na początek. Zajmę się wypełnianiem dokumentów i zakładaniem karty pacjenta, a wy się pobawicie w doktora - dokończyła cicho z uśmiechem.

- Lubię się bawić w doktora. Zwłaszcza z takimi ładnymi pacjentkami. - blondynka popatrzyła wesoło na idącą obok byłą kelnerkę jakby taki podział zadań jaki zaproponowała koleżanka był jej jak najbardziej na rękę.

- Dobrze. - Brittany zgodziła się potulnie ale sądząc po zadowolonym uśmiechu nic nie miała przeciwko takim badaniom o jakich rozmawiały. A chwilę potem pchnęły dwuskrzydłowe drzwi i znalazły się na pogotowiu. Jednak z nich trzech, dwie były tu jak u siebie więc na pewnika przelawirowały przez korytarz, poczekalnię aż do biurka pielęgniarek gdzie powinna urzędować ta ulubiona dla Domino. I faktycznie nie przeliczyła się. Hinduska podniosła głowę aby sprawdzić kto podszedł do biurka a jak się przekonała kto to uśmiechnęła się promiennie.

- Cześć dziewczyny! Co was do mnie sprowadza? - zapytała wesoło obdarzając nieznajomego dla siebie rudzielca zaciekawionym spojrzeniem.

Od progu na twarzy Francuzki pojawił się szeroki uśmiech. Wystarczył znajomy widok i głos.
- Cześć Mani, właśnie wróciliśmy z Rhu. Poznaj Brittany, potrzebujemy dla niej zrobić morfologię, profil lipidowy, próby wątrobowe ALT, AST, ALP, BIL, GGTP, odczyn Biernackiego, białko C-reaktywne, pomiar kreatyniny, homocysteiny, mocznika i kwasu moczowego, MTHFR… pakiet standardowy dla nowych pacjentów. - ściszyła głos i puściła czarnowłosej wesołe oczko.
- Wszystko poszło według planu, misja wykonana ma’am.

- Spocznijcie żołnierzu! - roześmiała się Hinduska i obeszła biurko aby wyjść do nich bliżej.

- Bardzo miło mi cię poznać. Ja też chciałam iść z dziewczynami po ciebie no ale jak widzisz mam tu dziś dyżur. Cieszę się, że wam się udało. Jestem Manisha ale możesz mi mówić Mani. - pielęgniarka objęła ciepło i przywitała się z nową pacjentką. I wydawała się autentycznie ucieszona, że ten na szybko uszyty wczoraj na stołówce spisek jednak się udało doprowadzić do szczęśliwego końca.

- Dobrze to zaprowadzćie Brittany do 3-ki. A ja tu wszystko przygotuję. Wyniki będą w poniedziałek no ale to pewnie wiecie. - pielęgniarka wróciła do swoich obowiązków i wskazała im sektor odgrodzony parawanami w jakich dokonywało się zabiegów gdzie pacjentka miała poczekać na początek badań.

- Dzięki Mani, jesteś aniołem - Domino z wdzięcznością posłała jej całusa. Szło sprawnie, zresztą rudzielec nie mógł trafić w lepsze ręce.
- Nie bój się, Gem zaprowadzi cię za kotarkę, a ja przygotuję coś słodkiego jako nagrodę dla dzielnej pacjentki. A tak naprawdę musimy pobrać ci sporo krwi, abyś nie zasłabła dostaniesz wspomaganie. Standardowa procedura i będziemy tuż obok - powiedziała do Brittany, klepiąc okularnicę w ramię. Trzy wiedźmy ustaliły spisek i wykonały go perfekcyjnie. Było z czego się cieszyć. Poczekała aż dziewczyny znikną za parawanem i nachyliła się do pielęgniarki.
- Minęliśmy Jamesa gdy wracaliśmy. Jechał ciężarówką, nie poznał nas… niestety jego miny nie widziałyśmy, a musiała być epicko rozczarowana. Zajęcia mu starczy do końca weekendu. Do tego czasu mamy spokój. Jutro sierżant z bramy przyniesie papiery przedłużające Britt pobyt aby miała więcej czasu niż standardowy tydzień. Swoją drogą mam bilecik VIPowski na dzisiejszy występ wesołej Kitty i jej kompanii. Chcesz lecieć się odstresować po dyżurze?

- O! Tak? No ja widziałam go jak tu czekał na ciężarówkę. Trochę się spóźniła ale potem wsiedli wszyscy i pojechali. Nie wrócili ale pewnie dlatego, że po powrocie to każdy wysiadał gdzie mu wygodnie a ciężarówka wróciła do garażu. No to nie wiem co tam u niego. Ale dobrze mu tak! Tak się cieszę, że wam się udało! I jej, zobacz na tą rudą wiewióreczkę… No aż mi szkoda pomyśleć co ten świntuch by z nią robił. Dobrze mu tak! Ciekawe czy w poniedziałek będzie coś o tym mówił. Aha słyszałam od dziewczyn jak obgadywał tych z naukowego, od tej Szarańczy. Tam co Gemma ostatnio chodzi. Do tej pory ich się nie czepiał to pewnie znów chodzi mu o nią aby ją oczernić. - Hinduska skorzystała z okazji aby wyzwolić swoją radość i satysfakcję. Nieco zahukana i skromna kelnerka też widocznie zrobiła na niej dobre pierwsze wrażenie. Więc tym bardziej miała satysfakcję z porażki planów przystojnego płucologa.

- I już jej załatwiłaś przedłużenie? Jej, szybka jesteś, że to aż niesamowite! - roześmiała się nieco zaskoczona, że aż tak sprawnie wyszło z tym przemytem nielegalen w sumie imigrantki do ich bazy. No ale jakby wyrobić jej odpowiednie papiery to już by była legalną obywatelką z pełnią praw jakie im przysługują z tego tytułu.

- I masz bileciki na tą elfią premierę dzisiaj? O… No pewnie, że bym chętnie poszła, miałam pójść jutro bo jutro nie mam dyżuru no ale na premiere i to w VIP-owini to chętnie się przejdę! A ty? Będziesz szła? - znów się trochę zdziwiła słysząc kolejną porcję dobrych wieści. I była całkiem chętna udać się dzisiaj do sali gimnastycznej na występy teatralnej trupy nawet jeśli do tej pory miała w planie iść jutro. No ale premiera była tylko dzisiaj.

- Idą Britt i Gem, ja mam za sobą ciężką noc i naprawdę nie marzę o niczym tak bardzo jak o tym aby się położyć z tyłkiem do góry… a przede wszystkim przestać chodzić - mruknęła blondynka i pokręciła głową, nachylając się nad hinduską aby szepnąć jej do ucha.
- Jak będziesz kończyła zmianę idź na chwilę do pionu administracji i wyciągnij z naszych teczek zdjęcie Sivle. Trzeba mu ukrócić to fikanie i chamskie wycieczki. Knur chodzi do “Magnum” i “Syrenki”. W “Magnum” Felix stoi za barem, w “Syrence” pokaże się jego mordę ochronie… poza tym mam pewien pomysł. Paru trepom nie spodobało się to co odwala, a w barach wiadomo jak jest. O skucie mordy nie trudno. Dasz fotę Gemmie, ona jutro do mnie wpada to przekaże… a ja wieczorem przekażę chłopakom. Zgotujemy fiutowi ciepłe przyjęcie gdy wróci do bazy.

- Aha, jego zdjęcie. - Manisha zastanawiała się chwilę nad tym nowym pomysłem swojej ulubionej lekarki. A wieści, że ktoś tam w jakimś barze czy gdzie może dać nauczkę złośliwemu doktorowi chyba była miła jej sercu.

- Dobrze, spróbuję. Dzisiaj sobota i jak będe kończyć to tam powinno być pusto. Ale Domino mam nadzieję, że dostanie nauczkę no ale nie tak aby skończył u nas jako pacjent. Albo w kostnicy. Nie przepadam za nim no ale czegoś takiego to bym nie chciała. - pielęgniarka zgodziła się ale zgłosiła pewne zastrzeżenie jakie miała nadzieję, że dokotr Jobin dopilnuje. Jej dobrotliwa i życzliwa natura nie zgadzała się na celowe robienie ludziom krzywdy. W wypadku płucologa pewnie uznała, że należy mu się jakaś nauczka no ale nie tak aby doznał stałej krzywdy z tego powodu.

- Szwy i nastawianie nosa potraktujemy jako lekki zabieg bez konieczności kładzenia go do łóżka? Wtedy nie zostanie pacjentem - blondynka dopytała aby mieć pewność.
Sapnęła, kręcąc głową.
- Oh Mani, przecież go nie zabiją. Dostanie w pysk, może go ktoś przypadkiem przekopie jak mu spadnie na buty i tyle. Wypadki chodzą po ludziach, ale bez trupów. Już pies trącał Jamesa. Nie narobię kumplom przypału, sądów i ekstradycji poza teren bazy. Załatwimy to tak, aby zabolało, jednak bez hospitalizacji. - wyciągnęła rękę aby przybić układ.

- No dobrze. Bo mnie by chyba sumienie zamęczyło jakby coś poważnego mu się stało a ja bym w tym miała swój współudział. - Hinduska wahała się jeszcze chwilę ale w końcu uśmiechnęła się i przybiła piątkę na zawarcie tego układu. Akurat wróciła Gemma niosąc kilka fiolek z próbkami krwi Brittany i podała je pielęgniarce.

- Jeszcze coś tutaj? Czy idziemy na górę? - zapytała patrząc na nie obie bo jak próbki były pobrane to zostawało je przekazać do labu. Ale przed poniedziałkiem i tak nie będzie wyników.

- Już wszystko, jeszcze samolocik, usg, suwmiarka i spadamy - Domino zatarła dłonie, a potem wcisnęła w rękę Hinduski bilecik.
- Szybko się uwiniemy to jeszcze odstawimy was na bóstwo. Trzeba się w mieście pokazać, nie… a właśnie, dziewczyny - popatrzyła na pacjentkę i drugą lekarkę. Bardziej na lekarkę.
- Są kociaki do oddania w dobre ręce.

- Kociaki? - doktor ginekologii kiwała zgodnie z głową ale na ostatnie pytanie chyba nie do końca była pewna jak je potraktować.

- O właśnie! Kociaki są, cała szóstka. Właściwie czwórka bo dwa już znalazły amatorów. Wczoraj rano Colin je znalazł, jeden z cleanerów. Ledwośmy je odratowali. Jeszcze są malutkie i trzeba je smoczkiem karmić ale są takie śliczne i słodkie. W kuchni są ale jak pójdziecie to na pewno wam pokażą jak o nie zapytacie. - Manisha poczuła altruistyczny zew tak samo jak wczoraj gdy o tych kociakach pierwszy raz opowiadała swojej kumpeli. Teraz też zdradzała zapał i entuzjazm aby znaleźć tym trochę nieszczęsnym a trochę farciarskim kociakom nowy dom i opiekunów.

- O… No… Lubię koty. To potem możemy zobaczyć. - tego okularnica się nie spodziewała, spojrzała pytająco na Brittany skoro wedle planu póki co miały mieszkać razem. Ta jednak pokiwała ochoczo głową na znak, że nic nie ma do małych kociaków ani większych jak urosną.

- No jakbyście miały mieć jakiś kłopot to nie. Ale jakbyście dały radę to byłoby bardzo miło. - pielęgniarka nie chciała chyba przymuszać obu kobiet do zabrania kociaków do siebie ale dała znać, że ona sama mogłaby to sobie i im zaliczyć jako dobry uczynek.

- Dobrze, to zajdziemy do kuchni po badaniu. A jakbyśmy się nie widziały to pewnie do poniedziałku. - Gemma pokiwała głową na wstępną zgodę i trochę zdziwiła się, że pewnie z Hinduską spotkają się jeszcze tego wieczoru na premierze tych mrocznych elfów z Glasgow. I w tej radosnej atmosferze wyczekiwania pożegnały się z Manishą i ruszyły ku schodom i piętro gdzie znajdował się oddział ginekologiczny. Nie był tak całkiem pusty bo leżały tu ciężarne kobiety tuż przed albo po porodzie. Ale same gabinety lekarskie powinny być puste. Gemma wyjęła klucze i otworzyła swój ale zanim weszła zatrzymała wzrok w głębi korytarza.

- O. To chyba Jenny. Ta wiesz, co ci mówiłam. Musiałabym podejść bliżej. W przyszłym tygodniu chyba będzie można ją wypisać. Właściwie to nic już jej nie jest. - powiedziała bardziej do koleżanki lekarki bo Brittany jak na razie za słabo znała lokalną sytuację aby rozpoznawać co jest co i kto jest kto. A w oddali korytarza tam gdzie była poczekalnia widać było plecy kobiety. Stała przy oknie i sądząc po ramionach pewnie trzymała w nich dziecko jakby pokazywała córeczce świat za oknem. Akurat widok nie był budujący. Ostro lał deszcz i batożył ten ziemski padół.

- Przedstawisz nas? - druga lekarka szybko podjęła decyzję, zerkając na zegarek. Jeszcze nie było aż tak późno.
- Krótka rozmowa, nic co ją zdenerwuje, obiecuję.

- Pewnie. Chodźcie. Ona jest całkiem sympatyczna. No chyba, że idzie o jej męża. To wtedy się robi trochę niezręcznie. Mój szef mi mówił, że może ją przejąć jakbym chciała. Bo to kłopotliwa sytuacja, same rozumiecie. A jak zaczęła do mnie przychodzić to jeszcze nie widziałam co nosi w brzuszku. Ale pomyślałam, że w Glasgow nie takie rzeczy musiałam znosić. I to tak trochę nie ładnie ją porzucić w takiej ciężkiej chwili. No to zostałam z nią. Powiedz do niej coś po francusku. Na pewno się ucieszy. - ginekolog zostawiła otwarte drzwi do swojego gabinetu a sama ruszyła korytarzem w stronę samotnej, kobiecej sylwetki przy oknie. Po drodze szybkim, szeptem wprowadzając parę detali z kim będą rozmawiać. Głównie Domino bo rudej imigrantce pewnie i tak to wiele nie powiedziało. Pacjentka musiała usłyszeć ich kroki bo odwróciła się i widząc swoją doktor prowadzącą uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Faktycznie w ramionach miała becik z niemowlakiem jakiemu widać było głównie buzię. Zdecydowanie ciemniejszej karnacji od matki jaka była bladolicą, zgrabną szatynką.

- Cześć Jenny. Miło mi cię widzieć. Jak nasze maleństwo? - zagaiła okularnica podchodząc ostatnie kilka kroków. Też się do niej uśmiechnęła i z miejsca dało się wyczuć, że się nawzajem lubią i szanują.

- W porządku Gem. Trochę musiałam ją pobujać ale wreszcie usnęła. - odparła cicho jej matka wskazując wzrokiem na swoje dziecko.

- Cieszę się. Pozwól, że ci kogoś przedstawię. To moja przyjaciółka Dominique. Jest GP. Może ona cię przejmie jak już będziesz miała dość mnie i tego oddziału. A to Brittany, moja współlokatorka. - Hobson widząc, że dziecko faktycznie śpi też zeszła do cichej rozmowy, prawie szeptu aby jej nie obudzić. I przedstawiła swojej pacjentce swoje obie towarzyszki. Jeny nie bardzo mogła podać im dłoń więc tylko pomachała im swoją na ile dała radę. A gdy okularnica przedstawiała doktor Jobin udało jej się powiedzieć jej imię na tyle francusko, że to chyba zwróciło uwagę brunetki bo posłała GP zaintrygowane spojrzenie.

Druga blondynka użyła całego swojego uroku osobistego, odkładając na bok pozę hetery rozstawiajacej pacjentów i personel po kątach.
- Bonjour Jen, quelle jole fille! - nachyliła się nad zawiniątkiem z niemowlakiem, uśmiechając się ciepło. Ściszyła też głos aby małej nie obudzić.
- Quel est son nom?

- Bonjour belle mademeisoelle! Êtes-vous français? - szatynka rozpromieniła się od tego miłego powitania i to ponoć w języku i kraju w jakim była zakochana. Przynajmniej wedle wcześniejszej relacji jej ginekolog.

- Dominique jest nie tylko Francuzką ale i z samego Paryża. - okularnica usłużnie podpowiedziała pacjentce kontekst. Ta rozpromieniła się jeszcze bardziej.

- Ah Paris ! La plus belle ville du monde ! - dorzuciła jakby spotkała dawno nie widzianą siostrę czy rodaczkę. A rodowita paryżanka musiała przyznać, że jak na kogoś kto nie był rodowitym Francuzem to przynajmniej te proste zdania Jenny mówiła bardzo dobrze.

- Oh przepraszam, tak rzadko mogę tu z kimś porozmawiać po francusku. Byłam w Paryżu trzy razy no i gdyby nie to świństwo co spadło na nas z kosmosu pewnie bym tam studiowała i zamieszkała na stałe. - Jenny przeszła na angielski aby nie alienować pozostałej dwójki z towarzystwa. I ten francuski początek wprawił ją w dobry nastrój i nastawienie do francuskiej pani doktor.

- A imię no nie mogę się zdecydować. Myślę o Josephine albo Fabienne. Oba mi się strasznie podobają. Nawet myślałam aby dać jej dwuczłonowe imię ale znów któreś musiałoby być pierwsze. - przyznała, że jak pewnie wielu rodziców ma kłopot z wybraniem imienia dla dziecka. Zwłaszcza pierwszego.

- Josephine brzmi godnie, piękne imię. Jak Josephine Baker, francuska tancerka, aktorka, piosenkarka i agentka wywiadu. Piękna, mądra, przebiegła i niezależna. - Domino uśmiechnęła się, patrząc na śpiącą dziewczynkę.
- Też miała ciemną karnację, pasowałoby idealnie… ale takie jest tylko hm. Powiedzmy opinia lekarska której tym razem nie musisz brać pod uwagę. Kiedy doktor Hobbs mi was odda pod opiekę będziemy miały wiele okazji aby porozmawiać po francusku. Jeśli chcesz mam w domu płyty Edith Piaf i kilka filmów. Mogę je przekazać przez Gemmę, albo kiedyś zaprosić cię na podwieczorek. Was obie - dokończyła łagodnie.

- Josephine Baker? Też o niej myślałam jak szukałam imienia. - Jenny rozpromieniła się jakby miło jej się zrobiło, że rodowita Francuzka też podążała tym samym tropem co ona z tymi imionami. - To jak maleńka? Chcesz być Josephine? Myślę, że by ci pasowało. A Fabienne najwyżej damy ci na drugie imię. - zaćwierkała pieszczotliwie do swojej córeczki a ta przyjęła to z niezmąconym spokojem śpiąc dalej.

- Śliczna jest. A Josephine, Jo, ładne imię. - odezwała się milcząca do tej pory Brittany. Chyba wszystkie obecne przy tej rozmowie uśmiechały się rozczulone tą matczyną sceną.

- Chcecie ją potrzymać? Ręcę by mi trochę odpoczęły. - zaproponowała młoda mama patrząc na pozostałą trójkę.

- Ja służę pomocą ale miałam już ten zaszczyt. Może dziewczęta mają ochotę. - ginekolog oddała pierwszeństwo nowym koleżankom. Więc Jenny popatrzyła na nie pytająco. Dominique chętnie wyciągnęła ręce, biorąc na nie maleństwo i robiąc głośnie “ohhh”. Zaczęła delikatnie kołysać ramionami.

- No a z tym GP to mnie moja droga kupiłaś tym francuskim z miejsca. Jak tylko będę mogła to się do ciebie zapiszę. A Edith Piaf! Cóż to był za głos, ile namiętności, ile miłości, ile emocji w tym było! Z przyjemnością bym jej posłuchała ponownie. A ten podwieczorek no nie chciałabym się narzucać ale na pewno by mi było bardzo przyjemnie. Mam dziwne wrażenie, że po powrocie ze szpitala moje grono znajomych znacznie sie uszczupli. - powiedziała machając wyzwolonymi od słodkiego ciężaru dłońmi dla przywrócenia lepszego krążenia.

- W takim razie tym bardziej widzę was u siebie na herbacie i podwieczorku - Jobin przejęła inicjatywę. Młoda matka podobała się jej coraz bardziej. Też uwielbiała Piaf…
- A znajomymi się nie przejmuj. Ludziom się teraz nudzi to gadają i żyją cudzym życiem. Powinni się cieszyć twoim szczęściem, a nie święcie oburzać. Masz piękną, zdrową córeczkę i sama przeżyłaś poród, obyło się bez komplikacji. To prawdziwy dar. Jeśli tego nie rozumieją nie są warci abyś była ich znajomą.

- O. A poza tym my akurat dzisiaj byłyśmy u Dominique na obiedzie i naprawdę było pyszne. Poza tym ładne mieszkanie i spokojnie tam było. Też pierwszy raz dzisiaj byłyśmy. - Gemma wskazała w punkt o jakim mówiła kumpela. A przy okazji też postarała się przedstawić ją pacjentce w jak najlepszym świetle.

- Tak, było dużo jedzenia. I dobre. - rudzielec nachylająca się nad Jo na chwile oderwała się od niej i potwierdziła słowa okularnicy.

- Macie rację. Nie warto się nimi przejmować. No i byłoby mi bardzo przyjemnie. Dobrze, że z Gemmy to taki skarb. Nie zostawiła mnie jak większość. Prawdziwa opoka. Podtrzymywała mnie na duchu i mówiła, że wszystko będzie dobrze. To naprawdę miło z waszej strony. - Jenny chyba ulżyło, że obie lekarki przyjęły ją tak ciepło. Nawet jeśli tą bez okularów dopiero co poznała. Jej ginekolog zaś pokraśniała z dumy słysząc takie komplementy pod swoim adresem.
Pożegnały się chwilę potem, zostawiając młodą matkę i jej córkę w spokoju.
Następną godzinę spędziły we trzy zamknięte w gabinecie Gemmy, a gdy skończyły obowiązki rozstały się umawiając na następny dzień na godzinę 17:00 aby był czas na wszelkie przygotowania.


Sobota; południe; sklep “Sten”

Lało. Lało jak we trzy przechodziły przez drzwi wejściowe do szpitala i jak wychodziły. Tam jeszcze było zadaszenie jakie dawniej pozwalało wyładować pacjentów z karetek pod dachem czy też tych co prywatne samochody przywiozły do szpitala. Tam jednak się pożegnały i rozstały.

- Jakbyś zmieniła zdanie to zapraszamy serdecznie. Wiesz gdzie nas szukać no a bilecik i tak masz. - powiedziała na pożegnanie blondynka w okularach ściskając tą bez.

- Ja też. Jakbyś coś potrzebowała z tą policjantką jutro albo w ogóle coś pomóc to ja bardzo chętnie. I jeszcze raz dziękuję za to, że po mnie przyjechaliście. - Brittany nie okazała się niewdzięczną zdzirą i też pożegnała się z Domino jak z najlepszą przyjaciółką. Chociaż dziś rano to jeszcze nawet nie znały się choćby z widzenia. No i tak się we trzy rozstały. Gemma poprowadziła rudzielca do siebie aby pokazać jej gdzie póki co będzie mieszkać no i w bliższej perspektywie przygotować się na dzisiejszy, wieczorny występ w sali gimnastycznej. A francuskiej lekarce zostało narzucić kaptur i wyjść spod tego zadaszenia na zalane deszczem ulice. Padało ostro i deszcz zmieniał leżący śnieg w zimną, mokrą breję. Szło się bardzo nieprzyjemnie. A i na ulicach chociaż był środek pochmurnego dnia nie było wiele przechodniów. I w takiej scenerii doktor Jobin szła prawie pustymi ulicami aż doszła do znajomej fasady z wymalowanym pistoletem maszynowym z czasów II WŚ. Z charakterystycznym, bocznym magazynkiem. Jak weszła przez drzwi zadzwonił dzwonek a ona sama znalazła się w dość znajomym wnętrzu. Nie było tu zbyt ciepło ale nie wiało i nie padało. Zaś przywitały ją te same lady i za nimi regały z egzemplarzami broni przykutymi do swoich miejsc. Była to głównie broń krótka ale też nieco myśliwskiej na śrut czy kulowej. A prawdziwe rarytasy czyli automaty i broń typowo wojskowa stanowiła tu wyraźną mniejszość no i nie było jej tak łatwo dostać. Władze w porównaniu do sytuacji sprzed katastrofy może nieco odpuściły z licencjami i przepisami na posiadanie broni ale głównie stalkerom i takim łapsom jak ludzie Wingfielda co niejako z założenia pracowali poza murami bazy. No i był sprzedawca. Jego akurat nie znała. Pewnie ktoś nowy w obsłudze. Podniósł głowę znad czegoś co czytał i pozdrowił ją skinieniem głowy. Pewnie nie chciał się narzucać więc czekał na inicjatywę ze strony klientki.

Dziewczyna zdjęła kaptur i szalik z twarzy aby nikt nie posądzał jej o niecne zamiary. Zamiast zacząć grozić albo się awanturować uśmiechnęła się stonowanie gdy podchodziła do lady.
- Dzień dobry, Stu jest może gdzieś na zapleczu? - spytała nowego spokojnym tonem i rozwinęła aby nie zostawiać niedopowiedzeń. Bo nowy mógł jeszcze nie znać wszystkich z imienia.
- Simpson, Stuart.

- No jest. A coś trzeba? - nowy skinął głową obserwując z zaciekawieniem młodą klientkę. No i dalej poszło dość szybko. Skoro potrzebny był konkretny rusznikarz to się go wezwało. I nowy wrócił na swoje miejsce zaś za ladą stanął krótko ostrzyżony blondyn.


- Cześć Domino. Co cię do nas sprowadza? - zapytał Stuart patrząc przez szerokość lady na swoją znajomą.

- A byłam w okolicy to pomyślałam że wpadnę i zobaczę co słychać - dziewczyna powiedziała wesoło gapiąc się blondynowi w oczy. Stała rozluźniona, widocznie ciesząc ze spotkania.
- Tak myślałam że dziś będziesz bo lepiej w robocie gwintować lufy niż zmieniać pieluchy. Właśnie, co u twojej i malucha? Wszystko w porządku? Chcesz to wpadnę do was po weekendzie na wizytę domową, sprawdzę co i jak. Znikam na trochę w przyszły poniedziałek, więc korzystajcie póki jestem.

- A dzięki ale odpukać, wszyscy w domu zdrowi. No a dziś sobota to zwykle mnie nie ma ale miałem robotę do skończenia no i szef zrobił sobie wolne a sami młodzi dzisiaj to ktoś musiał z nimi zostać. Tak na wszelki wypadek. A gdzie znikasz? - blondyn odparł spokojnie i z łagodnym, prawie flegmatycznym uśmiechem. Widocznie sprawy miały się u niego dość rutynowo skoro nie widać było żadnych rys na tym spokoju.

Francuska położyła dłonie na blacie i wychyliła się w jego stronę, uśmiechając niewinnie.
- Wciąż masz tą dobrą herbatę co ostatnio? - spytała szczerząc zęby.
- Przyniosłam ciastka, chodź na zaplecze. Usiądziemy, pogadamy zamiast tak wisieć na sali.

- Dobra, to chodź. - powiedział i podszedł do bramki w ladzie aby ją przepuścić do wewnątrz. Potem dał znać młodemu jaki pełnił dyżur na sklepie. A potem znaleźli się w korytarzu i w małej kanciapie używanej podczas przerw ale w tej chwili pustej. Ktoś tam za ścianą obrabiał metal sądząc po odgłosach ale sama kanciapa była pusta. Stuart przejął obowiązki gospodarza i wyjął dwa kubki i wstawił wodę. Po czym usiadł na sąsiednim krześle patrząc zachęcająco na gościa co ją tutaj sprowadza.

Lekarka dopiero gdy zamknęły się drzwi od kantorka pozwoliła sobie aby blondyna uścisnąć mocno na powitanie.
- Dobrze wyglądasz, służy ci ta fucha. Jakieś rotacje że sami nowi na pokładzie, czy kogoś wywaliście? - spytała siadając na jednym z krzeseł.

- Mamy wymianę z Glasgow. Szef chce tam nowy sklep otworzyć no i trzeba kogoś przeszkolić co by tam pracował. Ten Jack co widziałaś, to właśnie z tej wymiany. A tam na zapleczu Emma piłuje lufy. - powiedział po kolei wskazując na dwie przeciwległe ściany gdzie mieli nowych pracowników.

- Ja ogólnie to nie zamierzam tam się przenosić no ale jak będziemy tam otiwerać to pewnie szef mnie tam wyśle aby im pomóc zacząć. Pewnie na weekendy będę wracał tutaj. Może w połowie tygodnia. To się jeszcze zobaczy. No a ty gdzie się wybierasz? - powiedział gdy uścisnął ją tak jak ona jego. A potem siedli czekając aż się wrzątek zagotuje.

- Nieźle, w sumie kto jak nie ty im tam poustawiasz biznes aby zaczął hulać i buczeć - pokiwała głową. Czasowo powroty na weekendy nie były złe, Glasgow niezbyt daleko. Zapłata za podobne zlecenie nieporównywalnie wyższa.
- Lepiej siedźcie tutaj w bazie. Niedługo będziemy mieli od cholery roboty i każda para rąk znających się na swojej pracy stanie się towarem na wagę złota. - mruknęła wyjmując ciastka z torby i po rozłożeniu papieru pakowego ułożyła zawiniątko na stole przed nimi.
- Wybywam na trochę do Adruli, Admiralicja wreszcie rusza się aby zabezpieczyć ewentualne zapasy paliwa. Przyda się im ktoś kto poskłada zarówno ludzi jak i pompy paliwowe. Poza tym zobaczymy czy w okolicznych budynkach uchowało się coś ciekawego. Przysłać ci pocztówkę?

- Pewnie. - odparł uśmiechając się i sięgając po ciastko. Wgryzł się w nie i chrupał przez chwilę zastanawiając się nad tym co powiedziała.

- No do Adruli to nie tak daleko. Ale i nie tak blisko. W jeden dzień to się nie da tam dojść. No ale pewnie sama nie idziesz? No jak w grupie to łatwiej. Ja zostanę tutaj. Albo w Glasgow. Jak tam ułożymy co trzeba to wrócę tutaj na cały etat. - dodał wstając do gotującego sie wrzątku. Zaczął rozlewać go do przygotowanych kubków po czym wrócił z nimi na poprzednie miejsce jeden stawiając przed gościem.

- A co to ma być za ruch co mówisz? - zapytał zerkając na nią jakby licząc, że może wiedzieć coś więcej od niego samego.

- Zwiad i ustanowienie bazy wypadowej na Man. Mają miesiąc na załatanie statków aby nie zatonęły po drodze… a potem jak dobrze pójdzie kontynent. - sięgnęła po kubek i dmuchnęła w niego parę razy zanim się napiła.
- Ciągle dobra - pochwaliła gospodarza.

- Oo… To jednak? Plotki, że trzeba się ruszyć to się słyszało od dawna. Ale dotąd na tym się kończyło. Tym razem to prawda? - pokiwał i pokręcił głową czyli go to coś ruszyło bo akurat tego się nie spodziewał. Niby od dawna się mówiło, że trzeba się wynieść z bazy ale zwykle to były prywatne rozmowy mieszkańców. I w większości wypadków na nich się kończyło. Nikt za bardzo nie miał chyba pomysłu ani możliwości gdzie można by się wynieść. Było parę lokalnych społeczności rozsianych po okolicy a jedyna sensowna alternatywa to Glasgow. Ale to raczej ludzie stamtąd chcieli się dostać do bazy a nie na odwrót.

- Prawda, ruszamy na Man z początkiem kwietnia. Zobaczymy ile zajmie ogarnięcie posterunku i zabezpieczenie wyspy jako takiej… i płyniemy dalej. Docelowo na południe bo jeszcze parę lat i oprócz śniegu niczego tu nie zobaczymy. Dlatego mam prośbę Stu - zagryzła ciastkiem herbatę, a potem spojrzała na niego poważnie.
- Potrzebuję broń krótką i długą, najlepiej samopowtarzalny karabin na 5.56 bo są uniwersalne. Wojskowy sort. Chciałabym żebyś mi je wyszykował, oczywiście nie za darmo. Zapłacę za wszystko z górką, zależy mi na pewności że sprzęt nie zawiedzie w najgorszym momencie. Tobie ufam w tej kwestii.

- 5,56 i broń krótka. - rusznikarz pokiwał ze zrozumieniem głową. Oparł się o oparcie krzesło i zastanawiał się chwilę. - Zobaczę co da się zrobić. Taki sprzęt to raczej na licencję. - powiedział obracając tą sprawę w swojej blond głowie.


- Oficjalnie będzie dla kogoś z licencją, nie martw się. Nie wpędzam cię w nic nielegalnego albo lewego. Chcę mieć ze sobą sprzęt któremu mogę zaufać w pełni. Na Man i dalej, na kontynencie, będę miała wystarczająco wiele problemów na głowie aby dokładać kolejne. - blondynka uśmiechnęła się znad kubka herbaty.
- A teraz potrzebuję dwa magi natowskiej 5.56… wiesz, z tych suchych zapasów i bez ryzyka zawilgoconego prochu. Zależy mi na tym, aby ten kto je dostanie wrócił z patrolu do domu.


Sobota; popołudnie; mieszkanie majora Theodora Jobina

Skoro sobotni dzień powoli przechodził w sobotni wieczór przychodził czas na cotygodniowy rytuał odbywający się w bloku numer 3, dokładnie w mieszkaniu numer 63 na przedostatnim piętrze. Z tej okazji zanim wybiła wyznaczona 17:00 doktor Jobin wzięła prysznic, ponownie podmalowała zasinienia na twarzy i w nowym golfie, z uczesanymi włosami wyglądała prawie jakby nic się zeszłej nocy nie stało. Co prawda musiała znowu łyknąć leki przeciwbólowe, jednak efekt końcowy zadowalał. O ile nie będzie podwijać rękawów gdzie nadgarstki wyglądały jak po spotkaniu z ciasnymi kajdankami, powinno być w porządku. Wreszcie pięć minut przed piątą zeszła piętro niżej stając przed mieszkaniem majora. Normalnie nie czułaby się spięta, lecz miała z czego się tłumaczyć o ile opiekun z dzieciństwa nie wziął niczego mocnego na sen.
- Ne sois pas un enfant - mruknęła do siebie pod nosem. Nie była już dzieckiem, więc zapukała. Dwa razy, chwila przerwy i trzy razy.

Usłyszała zbliżające się do drzwi kroki. Pewne i zdecydowane. No ale w końcu gospodarz był u siebie no i spodziewał się jej skoro byli od wczoraj umówieni na tą wizytę. A zaraz potem zgrzytnął zamek i drugi a drzwi stanęły otworem.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 02-07-2022, 18:07   #16
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
- Bonjour mademoiselle. - przywitał się w ich ojczystym języku uśmiechając się przy tym ciepło. Po czym otworzył szerzej drzwi aby mogła wejść do środka. Był ubrany w nieskazitelnie białą koszulę i spodnie od garnituru. Jak przechodziła obok niego wyczuła zapach jego wody kolońskiej. A on zaprosił ją gestem głębiej do kuchni. Póki mieszkali razem to właśnie zwykle jadali posiłki w kuchni.

- Bonjour monsieur - dziewczyna odpowiedziała grzecznie, całujac go w policzek na przywitanie i dalej przeszła tak dobrze znanym korytarzem prosto do celu, wyprzedzając elegancika pasujacego do ich dawnego domu w Paryżu, a nie zapyziałej bazy która i tak stanowiła szczyt luksusu na dziesiątki kilometrów.
- Świetnie wyglądasz, masz dziś randkę? - odezwała się żartobliwie po francusku skoro byli tylko we dwoje - Powiedz kto jest tą szczęściarą i jak szybko mam się ewakuować aby wam nie przeszkadzać?

- Idę wieczorem na premierę. Nasi kabareciarze z Glasgow mają grać jakąś nową sztukę. Jest sobota wieczór, cały tydzień nie ma czasu człowiek wziąć głębszy oddech to miałem nie iść tylko zrobić to co nie zdążyłem przez ten tydzień a dobrze byłoby zrobić na poniedziałek. No ale pomyślałem, że trudno. Trzeba chociaż raz na tydzień złapać głębszy oddech, wejść w inne otoczenie bo inaczej zwariować można. Poza tym jako ordynator i szef działu dostałem oficjalne zaproszenie. To nawet nieco nie wypada mi nie iść. - poinformował najpierw jej plecy gdy szli do kuchni a potem gestem wskazał jej stół gdzie od lat miała swoje ulubione miejsce. A on swoje. Wszedł w rolę gospodarza sprawnie zdejmując potrawy z garnków i półmisków na talerze. A gdy skończył usiadł na swoim miejscu.

- A ty jakie masz plany na dzisiaj? Jeśli to nie jest zbyt wścibskie pytanie oczwiście. - zapytał energicznie krojąc pierwszy kawałek rybnej pieczeni. Dziś chyba miał ochotę na chińszcyznę bo dominował ryż i podobne dodatki do tej ryby.

Dziewczyna rozsiadła się na swoim krześle z podłożoną dodatkową poduchą i podwinęła kolana pod brodę. Czas stanął w miejscu, a potem cofnął o parę lat.
Na szczęście zdolności kulinarne Theodora z roku na rok robiły się coraz lepsze.
- Wygląda i pachnie przepysznie - przyznała, czekając g

- Bonjour mademoisellerzecznie aż gospodarz nałoży porcje na talerze. Dzięki temu mogła gadać.
- Słyszałam o tej sztuce. Podobno jakieś mroczne elfy czy inne cudaki. Kitty będzie grać demonetkę… czymkolwiek by to nie było. Chyba jakiś sukkub… tak. Maski, lustra i demony… normalnie panorama nowelistyki francuskiej z lat 1880-1900 - zaśmiała się na wspomnienie opowiadań dekadentów tamtych czasów.
- Cieszę się że wychodzisz, dobrze jest rozerwać się od czasu do czasu aby właśnie nie zwariować… i daj spokój. Jasne, że możesz pytać. - prasknęła wesoło biorąc widelec.
- Szczerze to sama myślałam czy nie iść, mamy bilety. Gemma pójdzie z naszą znajomą na pewno. Ja… szczerze mówiąc najchętniej poszłabym spać. Padam na twarz, kawa powoli przestaje działać i mam co odsypiać. Przepraszam za.. ekhm. Hałas. Mam nadzieję że mimo tego się wyspałeś.

- O tak, też tak słyszałem. Ma być coś o rodzinie mrocznych elfów. Ale komedia. No ciekawe co tam wymyślili. Bo mroczne elfy to tak kojarzą się… no mrocznie właśnie. Więc pewnie jakaś parodia. - wujek pokiwał swoją łysą głową na znak, że tytuł i temat nowej sztuki Grupy Teatralnej z Glasgow naprawdę go zaintrygował. Wsadził kawałek ryby do ust, potem trochę ryżu i sałatki i przeżuwał to chwilę.

- Gemma idzie? No tak, pewnie będzie z połowa naszego szpitala. W końcu nieźle reklamowali tą premierę. A jak tam wyszło z tą dziewczyną co po nią mieliście rano jechać? - zapytał gdy przełknął ten pierwszy kawałek orientalnej potrawy. Jak tak się namyślił to pewnie mu wyszło, że nawet licząc po obsadzie ich szpitala to pewnie będzie sporo znajomych twarzy. Ale też doktor Hobbs skojarzyła mu się z tą wyprawą do Rhu o jakiej rozmawiali wczoraj wieczorem.

- I masz może moje pióro? Bardzo je lubię a jak pewnie wiesz ciężko teraz dostać coś dobrego. - zapytał półżartem unosząc do góry jedną brew i patrząc na nią koso przez stół jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Ale skoro pozwalał sobie na takie żarty to chyba miał dobry humor.

- A te wczorajsze hałasy… - zaczął temat i zamilkł. Przeżuwał energicznie kolejny kawałek jakby zbierał się w sobie jak tu ugryźć ten temat.

- Właściwie to nie bardzo wiem co mam ci powiedzieć. - zaczął rozkłądając na chwilę trzymany nóż i widleec na boki aby podkreślić tą swoją niewiedzę. Chyba sam dostrzegał tą ironię bo się nieco ironicznie uśmiechnął.

- Jak tylko zostaliśmy we dwoje zdawałem sobie sprawę, że tego typu rozmowa kiedyś pewnie nadejdzie. A jak nadeszła jestem tak samo głupi jak dziesięć lat temu. Więc mam nadzieję, że pomożesz mi przez to brzebrnąć. - zaczął jakby chciał zaznaczyć, że dla niego też jest to kłopotliwa i nietypowa sytuacja.

- Nie chciałbym wyjść na takiego tatuśka co to każdego boyfrienda swojej córki traktuje jak wroga i straszy go łopatą i dołem wykopanym w ogródku. Chociaż jak wiesz ogródek i łopatę mam. - powiedział uśmiechając się z przekąsem do tego małego żarciku na jaki sobie pozwolił.

- A co do hałasów cóż… Nie powiem bym cię nie rozumiał. Sam też byłem młody ze 20 lat temu i ostro korzystałem z tej młodości. Z nas dwóch to raczej twój ojciec był ten grzeczny i bezkonfliktowy. Więc jak wczoraj poszłaś na górę z tymi dwoma kawalerami no nie spodziewałem się, że będziecie w bierki grać czy filmy oglądać. W końcu już nie jesteś nastolatką tylko młodą, w pełni sił kobietą. A każda dorosła i zdrowa osoba, czy mężczyzna czy kobieta, ma swoje potrzeby w tym względzie. Jesteś lekarzem więc o antykoncepcji i ciąży nie będę ci truł. - rozłożył swoje sztućce ponownie dając znać, że jego wczorajsze szacunki co do zamiarów trójki młodych ludzi względem siebie okazały się nadzwyczaj trafne.

- No ale mimo wszystko te wasze zawieranie znajomości było na tyle intensywne, że nie zdziw się jak cię sąsiedzi będą odprowadzać dziwnym wzrokiem. - wskazał palcem dookoła siebie chcąc zaznaczyć, że nie tylko on tu mieszkał i mógł coś słyszeć z wczorajszej nocy na ostatnim piętrze.

- Z tym się musisz liczyć. Raz to można zmyślić cokolwiek no ale jak to się będzie powtarzać… No chyba zdajesz sobie sprawę jakie to może robić wrażenie i plotki. Zastanów się na spokojnie na czym ci naprawdę zależy bardziej. - dał jej zadanie do przemyślenia, niekoniecznie na teraz. Raczej tak aby miała to na uwadze planując sobie kolejne dni i noce.

- I to był Wingfield? Młody Wingfield? Znałem jego ojca. Tego twojego trochę pamiętam jak był jeszcze młokosem. - powiedział nieco przekierowując temat z wczorajszych hałasów na jego sprawców. - No cóż, lepszy niż ten Garcia. Mam nadzieję, że skończyłaś z nim te romanse. To nie jest materiał dobrze rokujący na przyszłość. A ten Wingfield może nie jest już oficerem marynarki… No ale jakoś trzyma pion. No i przynajmniej miał na tyle odwagi aby stawić czoło majorowi. Ten drugi to widzę jakiś śmieszek. No cóż mam ci powiedzieć moja droga. Jesteś już dorosła i to od jakiegoś czasu. Chcesz się bawić i używać młodości aby mieć potem do wspominania grzechy młodości to się baw. Ale miej na uwadze, że kazdy z nas w końcu staje w szranki z tymi grzechami sam. I podobnie sami piszemy swoją opinię i cv. - powiedział jako podsumowanie. Więc raczej nie brzmiało to wszystko jak potępienie i nagana. Raczej jak dobra rada i ostrzeżenie przed konsekwencjami. Jakby zdawał sobie sprawę, że historia pomiędzy starym a młodym pokolenie powtarza się niezmiennie od początku świata. A nawet po jego końcu. I każdy musi przez to przejść osobiście a samo gderanie i marudzenie nie zmieni tutaj wiele więc mija się z celem.

Cokolwiek się robiło przede wszystkim należało dbać o wizerunek. Swój osobisty jak i rodzinny. Starszy Jobin przez lata pracował na nienaganną opinię, dbał o nazwisko więc teraz jego bratanicy nie wolno było zaprzepaścić tego ot tak, dla zabawy i chwili przyjemności bo ta znikała razem ze świtem, a wtedy zaczynał się sąd okolicy. Lekarze musieli wzbudzać zaufanie, byli przecież osobami użyteczności publicznej. Niepotrzebne plotki jedynie szkodziły. Niemniej brak potępiającego spojrzenia opiekuna uspokoiła Dominique. Obawiała się przeprawy jak kiedyś z poprzednim chłopakiem, ale o dziwo tym razem poszło całkiem gładko. Aż przez pierwsze minuty w to nie do końca wierzyła. Słuchała wuja trzymając na twarzy uprzejme zainteresowanie i jadła powoli kolację, kiwając głową w odpowiednich momentach. Jednak przy wspomnieniu młodego porucznika uśmiechnęła się szczerze i trochę nieobecnie.
- Oj cholera… będzie co wspominać - parsknęła robiąc się czerwona. Podniosła szklankę soku upijając trochę.
- Masz rację, wybacz. Powinnam pomyśleć… ale jakoś tak wyszło. Następnym razem użyję głowy zanim ją stracę. Więcej powodów do plotek sąsiadom nie dam, nikt na mieście nie zacznie mieszać naszego nazwiska z błotem o to się nie martw. Rozumiem też że nie będziesz latał ani za jednym ani za drugim i ich na muszce prowadził na klif żeby “porozmawiać jak mężczyzna z mężczyzną”? Dobrze, bardzo mnie to cieszy. Chociaż Davidowi by się przydało naprostować parę klepek najlepiej młotkiem, ale to sobie poradzimy we własnym zakresie - jej uśmiech zrobił się trochę krzywy po czym westchnęła, spoglądając w talerz.
- Tak wujku, ja i Riley to prehistoria, nie masz się absolutnie czym przejmować… sam mówiłeś że było słychać, co nie? Poza tym też uważam że Wingfield, znaczy Tommy… cóż, nie mówię że teraz, ale może kiedyś…bardzo bym nie chciała aby mu się przytrafił wypadek podczas konserwacji broni. Ma jaja, sam to powiedziałeś. Wiedział co zrobiłeś z Garcią, a mimo tego przyszedł… i lubimy się od jakiegoś czasu. Z Davidem też, ale inaczej… - urwała niby pijąc sok, a tak naprawdę przepijała zmieszanie.
- Mógłby wnieść do puli genowej naszej rodziny naprawdę sporo pozytywów. Sprawdzałam jego kartę pacjenta i historię chorób w rodzinie. Mieszkali w bazie przed Impaktem, zostało sporo dokumentacji. Brak chorób psychicznych w rodzinie, brak wad serca, nowotworów, przyzwoita długość życia. Jego ojciec do końca utrzymał pełnię władz umysłowych, czyli żadnego Alzheimera. Parkinsona również nie odnotowano. Żadnych krewnych z zespołem downa. Jest bystrym, zdolnym i przede wszystkim rozsądnym mężczyzną. Wysokim, sprawnym fizycznie. Skoliozy ani płaskostopia nie odnotowano. Wzrok w normie. Wydolność płuc mimo czasów również nie wzbudza zastrzeżeń. Bez astmy, bez epilepsji… i porucznika dostał. Nie byłoby zbędnego gadania gdyby zaczął się pojawiać u mnie, albo ze mną na mieście. Nikt by ci nie robił docinek.

- No cóż… Brzmi jak idealny kandydat na męża i ojca. Oby wam się ułożyło. Dobrze jakbyś sobie kogoś znalazła. Jak twoi rodzice. I popracowali nad tym przedłużeniem puli genowej w rodzinnym gronie. - powiedział chyba rozbawiony zasięgiem rozważań swojej bratanicy. Chociaż postarał się być w tym dość dyskretny. Niemniej zdawał się jej dobrze życzyć i trzymać kciuki za jej związki aby się jej poszczęściło jak najbardziej.

- A z tymi wybrykami no mam nadzieję, że rozumiesz sytuację. Aby daleko nie szukać spójrz na pannę Craig. Na Mercedes. Pewnie jesteście w podobnym wieku. Tylko ona poszła na nawigację. I robi kurs pilota. Dobrze. Nawigatorzy i piloci nam są potrzebni tak samo jak lekarze i marynarze. Parę sprawnych śmigłowców jeszcze chyba mamy. Chociaż nie wiem czy ci nowi piloci kiedyś sobie na nich polatają. I podobno nieźle jej idzie na tych szkoleniach. Ale pewnie słyszałaś o tym wyskoku z Merolem? No. To pewnie wiesz co się teraz o tym mówi. A taki numer to zwykle mimo wszystko mniej kole po oczach niż jakieś takie zabawy jak wczorajszej nocy. Złośliwych i zazdrosnych ludzi jest pełno. A jak są za słabi aby nas zaatakować w bezpośredniej konfrontacji to plotka i oszczerstwo jest często ich bronią. - powiedział jakby jeszcze raz chciał przestrzec przybraną córkę przed pochopnym traceniem głowy. W końcu machnął na to ręką i upił kompotu ze swojego kubka.

- No nic. Zawsze byłaś rozsądną dziewczyną a teraz kobietą. Pewnie masz to po rodzicach. Na pewno postąpisz właściwie. Z konsekwencjami każdy z nas musi sam brać się za bary no ale po to ma się rodzinę i przyjaciół aby nas wspierali. Co będę mógł to ci pomogę. No ale nie wybronię cię przed każdym paskudztwem tego świata. - dodał obdarzając ją ciepłym uśmiechem nie chcąc pewnie aby odniosła wrażenie, że w razie kłopotów wypnie się na nią i zostawi samą.

- Dobrze, że zgłosiłaś się do tych wypraw. To dobrze wygląda. Zawsze może być twoim atutem gdzieś tam kiedyś pewnego dnia. Nikt nie będzie mógł mnie czy tobie zarzucić, że tylko chowasz się za moim biurkiem i ci wszystko załatwiam. Dobrze, że się zgłosiłaś. - pochwalił jej inicjatywę jakby dostrzegał w niej coś więcej i dalej niż tylko samo uczestnictwo w tych planowanych wyprawach poza bazę. O wiele dalsze niż standardowe patrole wokół niej czy nawet w miarę regularne wyprawy do Glasgow.

Dziewczyna sapnęła, biorąc do rąk kubek i zaczęła go okręcać w palcach.
W końcu prychnęła.
- Pod względem zawodowym nikt nie ma najmniejszego prawa mi zarzucić że jadę na twoich plecach. Byłam najlepsza na roku, wszelkie egzaminy zdawałam w terminie zerowym z najwyższymi ocenami. Nie byłam tylko teoretykiem, co udowodniłam w praktyce asystując jako medyk patrolom poza murami od początku nauki i na rezydenturze. Zawsze biorę nadgodziny, operuję większość najcięższych przypadków. Nie odwalam fuszerki i nie nadużywam przerw. Prędzej chodzę głodna lub niewyspana niż spławię petenta. Trzy razy sprawdzam zanim postawię diagnozę i tłukę się z administracją o każdą nadprogramową terapię albo dawki leków. Poważnie traktuję naszą przysięgę, uczyłam się od najlepszych i wiem że nie mogę cię zawieść. Zrobię wszystko abyś był ze mnie dumny tak ja ja jestem dumna że mam tego farta być twoją rodziną. Brakuje mi mamy i taty… ale w ogólnym rozrachunku nie mogłam sobie wyobrazić lepszego ojca niż ty - wyprostowała się na krześle i zrobiła się poważna.
- Musiałam się zgłosić, tak trzeba. Zaczyna nam brakować wszystkiego po kolei, jeśli mamy przeżyć czeka nas eksodus na południe gdzie nie sięgnie zlodowacenie. Do tego trzeba nam paliwa, wysuniętych przyczółków. Siedzenie z założonymi rękami i czekanie aż się samo zrobi nie wypali i oboje dobrze o tym wiemy. A jeśli uda się odkryć coś wartościowego, co przechyli szalę przetrwania na nasza korzyść w raporcie Admiralicji wśród uczestników wyprawy znajdzie się nazwisko Jobin… najpierw to, potem będę myśleć o przedłużaniu gatunku. Nie chcę mieć dzieci póki nie będę w stanie zapewnić im bezpiecznego życia i leczenia jeśli przyjdzie taka konieczność. Jeszcze jest czas, na wszystko. Dlatego najpierw obowiązki. Wobec reszty osób z Clyde. Wobec ciebie i rodziny. Wobec tych na których mi zależy. - odstawiła kubek na stół i zalała go nowym sokiem.
- Tommy nie pracuje już dla RN, ale jako wolny strzelec. Mamy środki aby zatrudnić jego oddział choćby na tydzień? Ma świetnych ludzi, od zwiadowców po sani. Jest też rozsądny, no i byli tymi którzy nawiązali pierwszy kontakt z Szarańczą. Znają się na robocie, a wokół Arduli może być różnie. Gdybyś rozmawiał z Holzem zasugeruj mu kontrakt z nimi. Raz że do ochrony są idealni, dwa pracują z naszymi naukowcami dostarczając im próbki… słyszałam plotki o wielkiej hordzie Szarańczy w okolicach bazy. Plotki nie poszatkowałyby tak strażnika którego znaleziono. Jeśli zajdzie potrzeba zrzeknę się miesięcznego wynagrodzenia na rzecz opłaty ich usług. Są tego warci.

- To chyba nie będzie konieczne. - ordynator szpitala obdarzył ją ciepłym uśmiechem do tej ostatniej uwagi o zrzekaniu się poborów. Bo wcześniej słuchał z dość poważną miną. Kiwał nieco swoją łysą głową niemo zgadzając się ze słowami swojej bratanicy.

- Wspomnę o nich na zebraniu skoro ich tak polecasz. Tak, wiem, że przeszli na własny rachunek. Ale w poniedziałek powinno być to ogłoszone publicznie. Ta wyprawa do Ardlui. Lepiej aby się zgłosili. Wówczas będą w puli zgłoszonych ochotników. No i może uda się ich wtedy dołączyć do tej wyprawy. - powiedział to tak jakby częściowo piłeczka była po stronie Łowców Szarańczy. Bo gdyby się nie zgłosili podejrzanie by wyglądało jakby mimo wszystko admiralicja dołączyła ich do wyprawy a nie jakichś innych ochotników. Bo na rozkaz to mogli posłać jakiś oddział marines a najemnicy czy im podobne grupy to raczej pracowali na kontrakt, na zlecenie jakiego się podjęli czy zgłosili.

- No a eksodus tak. Zapewne to nas czeka. Jak nie w tym roku to następnym. A ta wyspa Man to tylko pierwszy krok. Trochę jak trening przed właściwą wyprawą. Musimy sprawdzić sprzęt, ludzi, procedury. To dość blisko to w razie czego będzie łatwiej coś skorygować. Może nawet wysłać jeden z tych śmigłowców gdyby sytuacja była awaryjna. Ale docelowo to taka rozgrzewka. I tych wypraw w głąb lądu też pewnie będzie więcej. Musimy zebrać co się da aby się przygotować na tą akcję kolonizacyjną nowych lądów. - dodał w zadumie nad planami na nadchodzący sezon. Ten mniej zimny i śnieżny tradycyjnie nazywany latem chociaż z dawnym latem wiele wspólnego nie miał.

Na przeciwko niego blondynka pokiwała w ciszy głową. Zapowiadał się ciężki czas, dużo pracy przed wyruszeniem. Dla wszystkich po logistyka przeniesienia miasta była w tej chwili czymś wręcz niewyobrażalnym. Ale niezbędnym aby przetrwać.
- Zbierzemy, nie przejmuj się. Wrócę z Man i oddam się Admiralicji do dyspozycji na dalsze wyprawy. A z Tommym pogadam rano. Teraz poszli sprawdzić trop zdziczałego stada psów zza murów. Wrócą na śniadanie i bez obaw. Tylko śniadanie - powiedziała zdecydowanie, chociaż czuła smutek patrząc na łysola naprzeciwko.
Wreszcie wychyliła się ściskając jego dłoń.
- Zostaniesz tu sam. Tu czy potem… będziemy daleko od siebie. Ty ogranizując zaplecze medyczne nowej bazy, a ja w terenie. Może wyjść że przez parę tygodni albo i miesięcy jedyny kontakt między nami będzie się odbywał przez listy albo depesze. Łamie mi się serce jak o tym pomyślę… bardzo chciałabym abyś nie zostawał w pojedynkę. Mówiłeś o zakładaniu rodziny, przedłużaniu gatunku, uzupełnianiu puli genowej. Rozumiem że masz mnóstwo na głowie i to się nie zmieni… tylko wracanie do pustego domu jest okropne. Zasługujesz na szczęście i trochę prywaty poza pracą. Na porządną kobietę i dzieci, przecież jesteś jeszcze dziarskim facetem który niejednego młokosa wprawi w zakłopotanie. Cieszyłabym się, gdyby mój dawny pokój zajął ktoś ci równie bliski.

- Bardzo ci dziękuję za troskę i te miłe słowa. - odparł ujmując jej dłoń i całując ją po szarmancku i w starym stylu. - Ale rodzina i dzieci to coś dla innych a nie dla mnie. Dzieci to są dobre aby im dać prezent pod choinkę albo na urodizny. Poza tym to małe, wrzaskliwe diabełki jakich wszedzie głośno i pełno. Dobrze, że ty już mi się trafiłaś dość wyrośnięta, prawie dorosła właściwie. Ale dzieci, zmienianie pieluch, kłótnie z żoną to nie, to nie dla mnie. Ale nie martw się o mnie ja tu mam cały szpital i sektor zdrowia do towarzystwa i na mojej łysej głowie. Wierz mi to prawdziwa przyjemność wrócić do swojego cichego i spokojnego mieszkania. Miła odmiana. - odparł dobrotliwie ale i z rozbawieniem. Pewnie nie chciał aby się o niego zamartwiała gdy zostanie tutaj a ona będzie gdzieś indziej. Do tej pory od dekady się prawie nie rozstawali. Bo nawet jak któreś z nich musiało opuścić bazę to najdalej byli w Glasgow czyli względnie blisko. A teraz się szykowały wyprawy liczone w najlepszym razie w dniach. A w najdłuższym to nie szło teraz zgadnąć.

- A przedłużenie nazwiska? Powinieneś mieć syna choćby z tego powodu. Ponad trzysta lat udokumentowanej historii rodziny nie może iść ot tak, w zapomnienie. Jak kiedyś dobrze pójdzie przyjmę nazwisko męża jako człon własnego, moje dzieci wedle tradycji będą nosić nazwisko ojca - Domino podeszła do sprawy z innej strony i westchnęła z rozbawieniem.
- Od pójścia na randkę albo kolację nie zawali się świat. Czekają nas jeszcze cięższe czasy, korzystajmy póki możemy mieć chwilę oddechu. Przystojniak z ciebie, podobasz się kobietom. Szarmancki, kulturalny oficer z nienagannymi manierami i czarującym uśmiechem.

- Coś widzę usilnie pracujesz aby mieć ciocię. - wujek roześmiał się, tym razem serdecznie. Ale uniósł toast kubkiem z kompotem aby oddać szacunek swojej bratanicy i jej słowom. - I tak już słyszałem to i owo o mnie i Keirze. Bo po co staremu, łysemu, ordynatorowi taka młoda i atrakcyjna asystentka. W szpilkach. - dodał w rozbawieniu jakby z powodu Keiry też już coś słyszał podobnego.

- No i za twoje dzieci. Ile by ich nie było i z kim byś ich nie miała. Aby były zdrowe i przynosiły ci szczęście i spokój ducha. A pewnego dnia, przy pewnym stole, musiała im tłumaczyć dlaczego pewien rodzaj hałasów w nocy jest szczególnie niestosowny. - wypił ten toast kompotem i mówił tak życząc jej jak najlepiej a na koniec nieco ironicznie spojrzał na nią z nutką złośliwości w spojrzeniu.

Dziewczyna przepiła toast zachowując uprzejmą minę chociaż ślepia to śmiały się jej na całego.
- Szczęście bliskich jest równie ważne, a nawet ważniejsze niż swoje własne - rzuciła maksymą i bez cienia ironii kontynuowała.
- Dobrze że kiedyś robili grubsze mury, szczególnie w tych naszych bazach nad Sekwaną. Ponoć hałasy się aż tak nie niosły. Tata coś tam wspominał raz czy trzydzieści - upiła z kubka aby ukryć uśmiech.
- Ludzie zawsze będą gadać, prawda? Nieważne czy coś zrobimy albo nie. Na kabarecie będzie Gemma, to dobra i mądra kobieta. Oddany lekarz, profesjonalistka. Bardzo się jej podobasz, więc mi tu nie gadaj o starych łysolach. Tylko zaproś ją na kolację albo po prostu pogadaj chwilę mniej oficjalnie. Sam zobaczysz że od tego się nie umiera. Ani nie degradują. Nie mówię od razu o przeprowadzaniu nocnych manewrów bo okropnie się tu niosą dźwięki. Do kitu te budownictwo, a niby Royal Navy.

- Czy ty mnie swatasz młoda damo? I to ze swoją koleżanką co pewnie jest w twoim wieku? - brwi gospodarza uniosły się ze zdziwienia do góry gdy usłyszał tak otwarte zaproszenie do mniej oficjalnego kontaktu z młodą panią ginekolog z Glasgow. Pokręcił swoją łysą głową, pobawił się trochę kubkiem i dopił jego zawartość.

- Pójdę dziś wieczorem na tą premierę. A co dalej to zobaczymy. Sama pewnie wiesz, że romanse szefa z podwładną nie są zbyt mile widziane. Jeszcze z taką dużą różnicą wieku to już w ogóle. - pokręcił głową, wstał od stołu i wsadził ten kubek do zlewozmywaka. Miał o tyle racji, że w tej dość niewielkiej w sumie społeczności wszyscy się mniej lub bardziej znali. Co mocno utrudniało zachowanie czegoś w sekrecie. A romanse i tajne schadzki zawsze były łakomym kąskiem takich plotek.

- W moim wieku więc dobrze byśmy się dogadywały - blondynka też wstała, zbierając resztę naczyń i zrobiła minę niewiniątka, bo przecież nie miała niczego zdrożnego na myśli.
- Duża różnica wieku to kiedyś był problem, a teraz? Proszę cię… w kim masz wybierać jak większość kobiet w twoim wieku jest zamężna, albo w związkach i sobie już wychowuje gromadkę dzieciaków? Nie jest jak kiedyś, jest nas ograniczona ilość, więc mniej powinno szokować że kobieta o wolnym statusie wchodzi w związek z mężczyzną o wolnym statusie. Ta sama dziedzina, medycyna. Macie wspólne tematy i zainteresowania. O czym byś gadał z babą co handluje rybami? No i nie oszukujmy się, większość dojrzałych osób zginęła przez dekadę od Zagłady. Powinno nam zależeć na utrzymaniu gatunku, młoda żona jest gwarancją na dzieci bez większej ilości obciążeń genetycznych. Szczególnie przekazanie genów osób wartościowych - podeszła do zlewu i położyła mężczyźnie brodę na ramieniu żeby spojrzeć mu w oczy.
- Chyba że wolisz dwie.

Kręcił głową i uśmiechał się gdy tak jak kiedyś gdy jeszcze mieszkali razem zdarzało im się wspólnie myć naczynia. Wtedy też on stał przy zlewozmywaku a ona mu podawała albo odbierała naczynia. Wtedy różnica wzrostu była większa niż teraz ale chociaż bratanica jak na kobietę wcale nie była taka niska to on nadal ją przewyższał wzrostem. No i tak myli te naczynia po kolacji na cztery ręce gdy mu tłumaczyła swoje argumenty i mimo wszystko nadal coś chyba nie miał przekonania do tego pomysłu. Ale ostatnie zdanie na tyle go wybiło z rytmu i zaskoczyło, że odwrócił do niej głowę i spojrzał na nią zdziwiony.

- Dwie? Jak to dwie? Cóżeś znowu dziewczyno wymyśliła? - zapytał zaintrygowany tym ostatnim punktem w jej argumentach.

- Z trzema byłby problem - udała że się zastanawia i dla lepszego efektu przygryzła wargę z tego zamyślenia. Nie wyglądał na oburzonego, to dobrze.
- A dwie akurat jakby się ze mna kumplowały… wtedy częste odwiedziny w naszej klatce nie wzbudzają żadnych podejrzeń bo nikt nie przypatrzy się do którego mieszkania wchodzą. Tym bardziej że to ostatnie piętra, pracujemy razem i mamy dobre relacje. A dla ciebie dwa razy więcej radości - pomachała mu rzęsami mrugając szybko.
- Wiesz co? Chyba jednak przejdziemy się razem na ten kabaret. Będzie świetna zabawa.

- Dobrze, że już jestem łysy. To mi włosy nie wypadną. I nie osiwieją. Na to co ty wygadujesz dziewczyno. - wujek pokręcił głową i wzniósł oczy do nieba. Czyli ku sufitowi. Ale chyba raczej był rozbawiony niż zły czy obrażony. Kończyli już to zmywanie naczyń i czas było zacząć myśleć aby szykować się na wyjście na tą premierę.

- Dobra, dobra. Kapitan Jobin nie takie numery odstawiał na przepustkach. Byłam dzieciak, ale uszy miałam. Dodawanie też mi nieźle szło tak jak łączenie kropek. Ciągle jesteś w grze, nie pakuj się sam na ławkę rezerwowych albo w papucie starego ramola bo ci w nich nie do twarzy. Już nie musisz świecić przykładem całodobowo i siedem dni w tygodniu. Jestem dorosła, wychowałeś mnie perfekcyjnie. Rozumiem czym jest trzymanie prywatności, a co pokazuje się publicznie. Teraz zrób coś dla siebie - zaśmiała się blondynka stając na palcach żeby pocałować go w policzek.
- Jak mamy iść razem będę potrzebowała twojej pomocy. Tylko obiecaj że się nie wściekniesz i Glock zostanie w szufladzie, dobrze?

- No nie wiem… - udał, że się zastanawia gdy strząsł ręce z nadmiaru wody i sięgnął po ścierkę do wycierania rąk. - Może jakbyś poszła jako moja partnerka i przyzwoitka… No to nie musiałbym sięgać po gnata z szuflady. - dodał trochę żartobliwym tonem jakby się targował. Chociaż ta litania pochwał pod swoim adresem chyba sprawiła mu przyjemność.

Młodsza Jobin udała że się zastanawia. Mrużyła oczy, robiła głośnie “hmmm” i szukała natchnienia za oknem. Wreszcie kiwnęła głową.
- Pójdę jako twoje wsparcie i będę cię ubezpieczać w razie potrzeby… chociaż nie wydaje mi się abyś potrzebował wsparcia. Niemniej jestem tuż za tobą, więc środki przymusu bezpośredniego zostają w domu - zgodziła się wesoło. Po chwili jednak trochę nastrój jej siadł. Westchnęła cicho.
- Tylko nie wymagaj ode mnie dziś tańców albo szybkiego biegu z pełnym obciążeniem przez mgłę. Miałam ciężką noc i od rana latam jak kot z pęcherzem… jednak jako wsparcie mentalne masz mnie całą. Tylko naprawdę nie denerwuj się, dobrze? Wszystko jest pod kontrolą… przyniosę podkład i pomożesz mi z siniakami bo sama nie sięgnę na kark i tył pleców, a skoro to premiera i wychodzimy wyjściowo trzeba nie robić ci siary i iść w sukience.

- To ma być przedstawienie teatralne. To tańców chyba nie będzie. - odparł wujek aby uspokoić swoją partnerkę na dzisiejszy wieczór. Zafrapował się nieco słysząc o tych siniakach i tak dalej. Przygryzł wargę ale skinął głową na znak, że jej pomoże.

- To leć. Jeszcze nie jest na ostatnią chwilę no ale jak mamy iść to nie ma co zwłóczyć. - machnął ręką w stronę klatki schodowej dając jej znać, żeby przyniosła zestaw maskujący wczorajszej nocy.

- Daj mi pięć minut - Domino szybko uścisnęła go, a potem wyleciała biegiem z mieszkania na klatkę schodową. Pokonując po dwa stopnie dopadła drzwi swojego mieszkania. Tam chwilę bawiła się z kluczami, a kiedy zamek ustąpił, wpadła jak burza do środka od razu kierując się do szafy. Z wieszaka zdjęła prostą, czarną sukienkę. Z szuflady wyjęła bieliznę i pończochy, a z innej szafy palto oraz kozaki na wysokiej szpilce. Na koniec zgarnęła kosmetyczkę z lustra w łazience i powtórzyła trasę z powrotem na dół.
Wpadła z powrotem do mieszkania numer 63 prawie całe pięć minut później, jak zapowiedziała.

- Jestem! - krzyknęła od progu, a potem rzutem na taśmę udała się do salonu aby tam zostawić ubrania. Z kosmetyczką w ręku stanęła na środku mnąc ją w palcach. Wiedziała jak wygląda, z czasem nie robiło się lepiej bo siniaki dojrzewały i puchły, wybroczyny robiły ciemnoczerwone, a szramy pokryły strupy. Dało się to maskować golfem, długimi rękawami i całą resztą.
- Ale na pewno nie wywiniesz numeru jak z Rileyem, klifami i męskimi rozmowami, tak? Obiecujesz?

- To jest aż tak źle? - uniósł brwi, tym razem w podejrzliwym grymasie. Przez chwilę wyglądało jakby naprawdę się zastanawiał czy obietnica jest warta zostawiania gnata w szufladzie. Ale w końcu pokiwał swoją łysą głową.

- No dobra. Klify i Glocki sobie daruję. - powiedział gdy zgodził się na taki kompromis pełen złych przeczuć. Jak się zgodził i bratanica zdjęła z siebie golf i resztę miał okazję ujrzeć pobojowisko pełne siniaków i zadrapań na jej ciele. Pamiątki z ostatniej nocy. To aż sapnął. I po zaciśniętych szczękach poznała, że chyba pożałował właśnie tej obietnicy. Ale nic nie powiedział. Poza tym, że ma usiąść, podnieść ramię, opuścić, podnieść głowę, opuścić. A sam z chirurgicznym spokojem, systematycznie zaczął pracować wacikami i resztą przyniesionego szpeja aby zamaskować te wszystkie siniaki i wybroczyny jakie na sobie miała. Chodził, klęczał, kucał, nachylał się nad nią trochę jak fryzjer albo jakaś kosmetyczka. No ale wyczuwała jego złość. Tylko nie była pewna czy na nią, czy na nich.

- Skończone. Wstań i obróć się. - powiedział gdy uznał, że skończył. Jak wstała mógł ją jeszcze raz obejrzeć w całości. Podszedł i poprawił jeszcze tam i tu aby dokładniej zaszpachlować te siniaki. W końcu jednak dzieło nakładania kamuflażu było skończone.

Pacjentka stała jeszcze przez chwilę nieruchomo dając kosmetykom wyschnąć i w pełni przylepić się do skóry. Wciąż czuła ból przy poruszaniu choćby łokciem i żebrami, lecz wyglądała normalnie. Jakby zeszłą noc przespała grzecznie sama w swoim łóżku od zmierzchu do świtu. Chciała rzucić dowcip na rozładowanie sytuacji, ale czuła że to nie poprawi sytuacji, a może ją zaostrzyć.
- Trochę wypiliśmy i się zapomnieliśmy… a… - urwała, zerkając na wuja z miną imitującą spokój. Przecież nie stało się nic złego. Aż tak złego. Przeciwnie. Podobało się jej i dobrze zapasy we trójkę wspominała. Te fragmenty które pamiętała.
- Sama chciałam, nie zrobili niczego na siłę. Tak wyszło… i też ich poharatałam. Nie bądź zły, przynajmniej będę miała co za dwadzieścia lat wspominać. Co prawda o tym nie wspominaliśmy, ale byłoby super jakby wszystkie noże też nie opuściły szuflady. Poza tym zima jest, ziemia twarda. Ciężko się kopie.

- Ale Zatoka zamarznięta nie jest. - odparł cicho wujek jakby zima nie była go w stanie powstrzymać. Gdyby się uparł. Pocałował swoją przybraną córkę w czoło i odłożył kosmetyki i waciki na stół. Zamarł tam jakby zastanawiał się przez chwilę nad czymś.

- Wolałbym pochować ich niż ciebie. Mam nadzieję, że wiesz co robisz i się pakujesz. Obiecałem twoim rodzicom, że się tobą zajmę. I jakiś tam były porucznik mi w tym nie przeszkodzi. - powiedziała jego łysa czaszka i plecy do niej. Chyba dalej się z tym gryzł i bolał jak to się mogą skończyć takie ekstremalne zabawy jego podopiecznej. W końcu odwrócił się do niej frontem.

- No ale przecież nie będę ci wisiał non stop nad sypialnią. Mam nadzieję, że ta zabawa którymś razem nie posunie się za daleko. Bo dopiero wtedy bym został na tym świecie naprawdę sam. Miej to proszę na uwadze córeczko. - powiedział uśmiechając się samymi kącikami ust i po ojcowsku wyciągnął ku niej ramiona.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 02-07-2022, 18:08   #17
 
Dydelfina's Avatar
 
Reputacja: 1 Dydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputacjęDydelfina ma wspaniałą reputację
Nie podnosił głosu, nie rugał… ale się gapił w ten specyficzny sposób, dobierając podejście pod drugą stronę i miał w tym doświadczenie. Lekarka jak po sznurku podreptała do niego, parkując w przygotowanym doku, a poczucie winy gniotło ją od środka. O tak, stary major doskonale wiedział co powiedzieć aby podziałało.
- Dobrze… obiecuję że więcej się to nie powtórzy… do tego stopnia co wczoraj. Masz na to moje słowo - powiedziała mu gdzieś na wysokości obojczyków, mocno obejmując w klatce piersiowej. Dość głupich testów i eksperymentów, spróbowała i wystarczy. Łysol miał wystarczająco trosk na głowie żeby jeszcze musieć się przejmować nią.
- Naprawdę bym sie ucieszyła jakbyś pogadał z Gem. Wyobraź sobie sytuację odwrotną gdy ja się martwię o ciebie… mniej więcej tak jak ty przed chwilą o mnie.

- To ona jest aż tak niebezpieczna aby narobić tyle zadrapań i siniaków? No popatrz… A wygląda na taką miłą, sympatyczną dziewczynę… - humor też musiał mu się poprawić po tej obietnicy i zachowaniu swojej bratanicy. Bo nawet pozwolił sobie na mały żarcik pod adresem blond ginekolog w okularach.

- No może jak się trafi okazja to zamienię z nią słówko czy dwa. Ale sama rozumiesz. Ja jestem ordynatorem a ona moją lekarką. - powiedział jakby też chciał pójść ze swojej strony na pewien kompromis w sprawie młodej blond koleżanki Domino ale mimo wszystko zdawał się patrzeć na sprawę także jako ordynator a zwykle romanse między szefem a podwładnymi były kiepsko widziane a nawet potrafiły być z tego powodu służbowe nieprzyjemności.

- Dobrze to teraz jak mamy iść oboje na tą premierę to musimy się odpowiednio wystroić. Wybacz ale muszę jeszcze dokończyć ubieranie się. - cmoknął ją jeszcze raz w czubek blond głowy i przez chwilę ojcowskim ruchem obejmował ją przytulając do siebie. Czuła ciepło jego żywego ciała jakie biło przez tą śnieżnobiałą koszulę i zapach wody kolońskiej. Ale puścił ją i ruszył aby się przygotować do tego eleganckiego wyjścia do teatru.

- Prawie jakbyśmy szli na Jezioro Łabędzie do Opera Garnier - parsknęła patrząc uważnie czy na jego koszuli nie zostały ślady podkładu, ale udało się uniknąć plam. Wzięła się więc za przygotowanie siebie, aby nie robić wstydu opiekunowi. Łyknęła też nową dawkę leków przeciwbólowych trochę żałując że jednak nie zostaję w domu. Z drugiej strony przyjemnie było wyjść gdzieś z wujem Theo… jakby naprawdę wrócili do normalnych czasów.
- Zagrajmy w grę wyobraźni - powiedziała głośno poprawiając w lustrze na ścianie makijaż.
- Nigdy nie było kosmicznej kolizji ani burzy słonecznej. Jest sobota wieczór, moi rodzice wyjechali i jesteśmy oboje skazani na siebie. Gdzie byś mnie zabrał aby nie kisić się w domu? Nadmienie że już jestem pełnoletnia.

- W sobotni wieczór? Tak, żeby po pworocie twoi starzy mnie nie zabili i nie mieli pretensji? - uśmiechnął się zaintrygowany jak stał przed lustrem i wiązał sobie muszkę. Zastanawiał się chwilę nad tym nietypowym zagadnieniem. Całkiem sporo czasu mu to zajęło bo zawiązał tą muszkę, potem dobrał staromodne ale eleganckie spinki do mankietów koszuli i w końcu podszedł do szafy i zaczął zakładać marynarkę. Widać zamierzał się ubrać w pełni na galowo, zupełnie jakby szli do jakiegoś prawdziwego, paryskiego teatru czy opery a nie do takiego szkolnego standardu urządzonego w sali gimnastycznej. No ale nic godniejszego pod tym względem tu nie mieli.

- Nocny lot Osprey’em. Bez i w noktowizji. Niesamowity widok. Akurat miałem znajomego pilota i trochę w obsłudze ruchu, myślę, że dałbym radę to załatwić. Ospreyem lata się całkiem inaczej niż zwykłym śmigłowcem. Szkoda, że tutaj takiego nie mamy. Mamy jeszcze parę śmigłowców no ale to już nie to samo. Niesamowity widok. Zwłaszcza niskie przeloty na pełnej prędkości. Robią wrażenie. Poprosiłbym go aby przeleciał wzdłuż Sekwany. Z niego był taki numer, że przelatywał pod mostami. Byłoby na co popatrzeć i co wspomninać. - rozmażył się gdy zapinał swoją marynarkę. Skończył akurat razem z opowieścią. Stał przed lustrem jako dystyngowany, starszy pan, w sam raz pasujący do śmietanki towarzyskiej miasta jaki zamierza się wybrać na jakiś uroczysty wieczór.

- A z tym strojeniem to się nie dziw. Pewnie wszyscy co będą odstawią się w co mają najlepszego. Wszyscy chcą zobaczyć tą nową premierę. No i trochę jak próba generalna przed Dniem Pamięci. - rzucił ku niej sprzed lustra dokonując ostatnich poprawek w swoim wyglądzie. Był już prawie gotowy do wyjścia.

U Domino było gdzieś w połowie roboty. Makijaż skończyła, teraz powoli kończyła upinanie włosów przy pomocy całej serii wsuwek i puszki lakietu bo sama spinka było za mało aby jakoś to wyglądało. Zaśmiała się słysząc propozycję łysego na sobotni wieczór.
- Może uda się znaleźć jakiegoś na kontynencie. Nikt nie wie co tam znajdziemy, ale musiały się zachować wojskowe hangary. Wyglądało jak symulacja? Ten lot nocny? - popatrzyła na niego przez odbicie lustra i uśmiechnęła się łagodnie.
- Ja bym cię zabrała do Katakumb, ale nie na jakąś nudną wycieczkę z przewodnikiem którą da się zamówić przy oficjalnym wejściu przy Denfert-Rochereau. Tylko przez dziurę pięć kilometrów na północ, za starym browarem. Kawałek chodnika się tam zapadł i powstało dzikie zejście. Chodziliśmy tam co weekend na imprezy. Stroboskopy, alkohol, dragi, lasery, kości i muzyka. Wszędzie kości, miliony kości i czaszek patrzących ze ścian. Bywało zajebiście, ale należało uważać. Chciałeś się oddalić na ubocze na numerek to ktoś i tak pilnował. Paru się zgubiło, nigdy ich nie znaleziono. Ponoć Katakumby były przeklęte, znajdowało się tam zejście do Piekła… ale to pierdoły. Po prostu paro poziomowy labirynt grożący zawaleniem w każdym momencie ma to do siebie, że otwierają się pod nogami dziury. Dlatego policja tak nas ganiała, jednak nie mieli szans. My znaliśmy te tunele jak własną kieszeń, przynajmniej kilka najbliższych kimometrów. A po każdej powodzi i zimie chodziliśmy na rozpoznanie co się pozmieniało tym razem. Czasami otwierały się zupełnie nowe sale i korytarze. Czasami traciliśmy kawał znajomego terenu przed osunięcia i podmycia. Mamie mówiłam że nocuję u Adele i uczymy się do egzaminów. Albo jedziemy z jej starszą siostrą za miasto na weekend. Byłam okropnym dzieckiem, teraz się niewiele zmieniło. Wciąż “wszystko wiem najlepiej” - zaśmiała się i pokręciła głową.
- W święta robimy kolację, będzie dużo ludzi. Ciebie pewnie nie puszczą z oficjalnych imprez, ale jakbyś chciał wpaść na drinka to zapraszam. Będziemy siedzieć pewnie do rana to pora nie gra roli.

- Dziękuję za zaproszenie. Ale raczej się mnie nie spodziewajcie. - powiedział dobierając sobie białą chusteczkę w klapę marynarki. Popatrzył jeszcze ostatni raz na odbicie w lustrze i pewnie uznał, że lepiej już nie będzie. Bo wreszcie od niego odszedł i popatrzył na swoją dzisiejszą partnerkę.

- To ciekawe zabawy miałaś w Paryżu jako nastolatka. - powiedział patrząc na nia nieco kpiącym wzrokiem co to tu się po latach dowiadywał o swojej bratanicy. - A Osprey, chyba powinien być na naszych symulatorach marynarki. Pewnie dałoby się to zasymulować z jakimś pilotem. No ale to mimo wszystko tylko lot na symulatorze a nie naprawdę. - dorzucił nieco z żalem, że póki co na takie plany trzeba się obejść smakiem.

- Jak to było? Każdy był młody i robił różne szalone rzeczy przysługujące młodości? - ona też popatrzyła na niego równie ironicznie, rozbierając się do bielizny bez skrępowania. Założyła pas do pończoch, a gdy kończyła je do niego mocować zaśmiała się.
- Dobra, w takim razie masz moje słowo że ci poszukam tego Ospreya. Jeszcze się takim przelecisz, zobaczysz. Wtedy ja będę za twoim fotelem gapić ci się przez ramię. Od ciebie ogarnięcia mi katakumb nie wymagam… ale myślisz, że wrócimy do domu? - trochę posmutniała bo zdała sobie sprawę co to oznacza.
Ujrzenie ruin czegoś co kochane żyło pięknymi wspomnieniami w pamięci.

- Spotkała nas straszna ale losowa katastrofa. To nie była wojna atomowa aby każde większe miasto na kontynencie oberwało paroma głowicami. A Nemesis uderzył na drugiej półkuli. Więc zapewne samo miasto, podobnie jak Glasgow stoi. Ale więcej to niczego nie można być pewnym. - wzruszył ramionami ale dyskretnie odwrócił głowę od przebierającej się bratanicy. Sam pomysł ze znalezieniem sprawnego latadełka o jakim rozmawiali wydał mu się zabawny bo pokiwał w zadumie swoją łysą głową chyba niezbyt wierząc, że to jest możliwe ale nie chciał psuć takich pięknych marzeń.

- To ja przygotuję płaszcz. - powiedział wskazując na drzwi do korytarza i tam faktycznie wyszedł aby naszykować okrycie wierzchnie na tą mało przyjemną dzisiaj pogodę. Dobrze, że jak rano jechali na zewnątrz rowerami to nie było tak paskudnie jak w drugiej połowie dnia i teraz.

- Jasne, za pięć minut będę gotowa - odpowiedziała nie wspominając że ponad dekada dewastacji i korozji do spółki z kwaśnymi deszczami, opadami popiołu oraz masowymi pożarami zapewne zrobiła z ich pięknego miasta wypaloną skorupę pokrytą szlamem oraz kośćmi. Kości pod ziemią, kości nad ziemią… jedna wielka metropolia śmierci jak wiele pozostałych miast.
- Cité des ossements… - westchnęła cicho zakładając buty.
Popiół i kości, tyle zostało z pięknej niegdyś cywilizacji która nigdy już nie wróci, a z pewnością nie za życia aktualnego pokolenia. Byli głupi ci, którzy łudzili się że jest inaczej.
Ale marzenia były jedynym co zostawało.
 
__________________
This is my party
And I'll die if I want to
Dydelfina jest offline  
Stary 03-07-2022, 09:07   #18
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
T 03 - 2066.03.13; sb; wieczór; - Rodzina mrocznych elfów

Czas: 2066.03.13; sb; zmierzch; g 19:30
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; sala gimnastyczna; sektor VIP
Warunki: wnętrze sali gimnastycznej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (-2)



Domino i wujek i dziewczęta



Wujek i przybrany ojciec Dominique miał rację. Premiera nowej sztuki Grupy Teatralnej z Glasgow stała się istnym pokazem mody dla mieszkańców Clyde. Chyba każdy chciał tu być i pokazać się z jak najlepszej strony. Dawno nie widziała takiego nagromadzenia garniturów, krawatów, eleganckich sukni, kolczyków i innych dodatków. Tak, każdy widocznie włożył co miał najlepszego aby się pokazać w odpowiednim świetle. Przez te dwa czy trzy tygodnie wystepów artyści z Glasgow dali się poznać jako świetne źródło wieczornej rozrywki. No ale teraz zapowiedzieli nową sztukę, jakiej jeszcze nie grali nawet u siebie w Glasgow. Mieli w planie rozpocząć nią nowy sezon i ten pierwszy raz miał właśnie przypaść w udziale mieszkańcom dawnej bazy Royal Navy w Clyde. Do tego tytuł był dość intrygujący. “Rodzina mrocznych elfów”. Brzmiało to jak jakieś fantasy. Ale do tej pory takich skeczy artyści raczej nie prezentowali. Trudno więc było zgadnąć czego się tu spodziewać. Eksxytacja i nadzieje były jednak spore. Zupełnie jakby dzieci oczekiwały na worek prezentów od grubasa z brodą i w czerwonym kubraku.

Wcześniej zdarzało się, że Dominique towarzyszyła na jakichś przyjęciach czy uroczystościach jako partnerka czy gość honorowy swojego wuja. Gdy już podrosła na tyle aby nie traktować jej jak dziecko no i właśnie można było ją zabrać na takie spotkania. Zwykle czyjeś urodziny, awans czy jakaś szpitalna albo oficjalna akademia. Wszyscy chyba już przyzwyczaili się, że Theodore Jobin, były major francuskiej marynarki wojennej a obecnie ordynator szpitala no i właściwie szef całej służby zdrowia w Clyde pojawia się sam. Ale czasem właśnie ze swoją przybraną córką jako swoją partnerką. Co przyjmowano ze zrozumieniem no a dla Domino było okazją do poznania śmietanki towarzyskiej bazy. Często od tej mniej oficjalnej i służbowej strony. Ale dość dawno mu nie towarzyszyła więc jakby odkrywała na nowo jak to jest być jego parnterką na oficjalnym przyjęciu. Całkiem nieźle.

Wszyscy go znali a i on znał wiele osób, często z imienia. Zwłaszcza tych z wyższej półki bo z nimi najczęściej załatwiał interesy i różne inne sprawy czy to dla szpitala czy całej bazy albo występował jako ekspert i przedstawiciel służby zdrowia. Dla zwykłej GP to byli ludzie z wyższej półki jakich znałaby co najwyżej z nazwiska, z twarzy jako ci co pojawiali się na oficjalnych uroczystościach bazy czy szpitala no ewentualnie jakby ktoś do niej trafił jako pacjent. A tak to miała okazję ujrzeć ich z bliska, uściskać im dłoń czy co niektórym dać pocałować swoją no i posłuchać i poobserwować z bliska jak to wymieniają z jej wujem różne okolicznościowe i grzecznościowe uwagi. Wydawało się, że mężczyźni go szanują a kobiety lubią. Z bliska przynajmniej u kilku z nich dojrzała obiecujący uśmiech czy błysk zainteresowania w oku. Zresztą podobnie jak u mężczyzn pod swoim adresem. Ale wszyscy trzymali się zasad dobrego wychowania i na tym się kończyło.

- O, jest i Alex. Chodź przywitamy się. - no to już trzeba było być bliskim współpracownikiem admirała Alexandra Craiga aby sobie pozwolić na nonszalancję mówieniu o nim per “Alex”. Ale często słyszała, że i w domu czy mniej oficjalnych spotkaniach w szpitalu też tak o nim mówi. I obaj panowie a do tego oficerowie natowskich marynarek wojennych zdawali się żywić szacunkiem a nawet sympatią. No i byli swoimi bliskimi współpracownikami od prawie dekady a tam w sztabie, za zamkniętymi drzwiami to z tego co jej wuj czasem opowiadał to panowała podobnie rodzinna i przyjacielska atmosfera jaką wuj starał się wprowadzić w szpitalu. Więc podeszli do “Alexa” jaki przybył na premiere razem z żoną i swoją córką Mercedes. Dominique znała każde z rodziny Craig. Najlepiej chyba właśnie Mercedes bo były prawie rówieśniczkami, córka admirała była chyba od niej o rok czy dwa starsza. Ale zaliczyły tą samą bo jedyną szkołę średnią i dopiero potem ona poszła na studia medyczne a córka admirała na nawigację w barwach Royal Navy.

- To może panowie niech sobie porozmawiają a my zajmiemy miejsca. - zaproponowała w pewnym momencie pani Craig z ciepłym uśmiechem wtrącając się na chwilę w rozmowe obu oficerów. Którzy już ją mieli kończyć, już mieli iść i siadać ale jeszcze coś im się przypomniało, że mieli do omówienia. Państwo Craig przywitali się ładnie i ciepło z osieroconą dwójką Jobin no ale najwięcej mieli sobie do powiedzenia głowy rodzin gdy pani i panny z reguły musiały się przysłuchiwać. A, że panom widocznie ta dyskusja sprawiała przyjemność to nie chciały im przerywać. Jednak w końcu widząc, że nie zanosi się na szybki koniec to pani Craig na moment przejęła inicjatywę uwalniając się od tego raczej niemego towarzystwa z ich strony.

- Gdzie macie miejsca? - zapytała Dominique i okazało się, że nie aż tak daleko. Głównie dlatego, że loża VIP-ów, czyli kilka stołów i krzeseł ustawionych tuż pod sceną nie była aż tak liczna to niejako wszyscy uznani za VIP-ów byli swoimi bliższymi lub dalszymi sąsiadami.


---



Theodore Jobin wciąż toczył swoje rozmowy jak nie z Alexem to z kimś jeszcze kogo spotkał i miał okazję pogadać tak towarzysko i prywatnie. A jego przybranej córce przyszło czekać bo przyszli trochę za wcześnie i scena nadal była pusta. Nie czekała jednak zbyt długo sama. Wkrótce dojrzała jak do loży przychodzą Holtz. Franceska prowadząca swojego ojca. Starszy z Holtzów za nic sobie miał styl i resztę manier, przyszedł w swojej charakterystycznej szerokiej opasce spinającej długie i już od dawna siwe włosy. Przez co wyglądał jak podstarzały hipis. No i był szefem biblioteki chociaż aktywne obowiązki to już raczej scedował na swoją dorosłą córkę. Oboje do pewnego stopnia wyznaczali też trendy w dziedzinie edukacji i to właśnie Henry prawie dekadę temu był głównym inicjatorem otwarcia szkoły dla dzieci i młodzieży jakie mieszkały tu wcześniej albo dotarły wraz rodzicami. Jak choćby właśnie sama Dominique. Ale takich jak ona było całkiem sporo. To właśnie młodzież jaka wówczas zaczynała naukę teraz była już młodymi specjalistami co zaczynali karierę zawodową. A dekadę temu to jeszcze popularny był pogląd, że rząd z Londynu przyśle jakąś pomoc, jakieś ONZ, UE albo ci niezawodni Amerykanie. Wszystko wtedy jeszcze wydawało się czasowe i panowała nadzieja, że jakoś to będzie. Otwieranie i urządzanie szkoły w jednym z biurowców bazy wydawało się chybione. No ale w końcu admiralicja ustąpiła Henremu bo zgodzili się, że zostawione samopas dzieci i młodzież mogą zacząć robić jakieś głupoty a tak to będą mieli jakieś konstruktywne zajęcie. No a z każdym upływającym rokiem jak nadzieja na ratunek z zewnątrz malała to coraz poważniej traktowano tą kontynuację obowiązku szkolnego i dalsza edukację. Dzięki temu po dekadzie nadal mieli pod tym względem zbliżone standardy do tych sprzed katastrofy a poza murami bazy to ta edukacyjna przepaść rosła z każdym rokiem. Wystarczyło choćby posłuchać Gemmę jak opowiadała co się dzieje w Glasgow. A w końcu to było w miare duże miasto i miało większe możliwości w tym względzie niż jakieś półdzikie komuny koczowników żyjących w okolicy.

Właściwie to ani Henry ani Franceska nie należeli do ważnych i decyzyjnych osób w bazie. No ale mieli spore poważanie, zwłaszcza Henry w sztabie bazy. No a jego córka często występowała jako jego mentalna spadkobierczyni, wysłanniczka i kontynuatorka jego edukacyjnego dzieła. A także jako opiekunka jak choćby teraz. Oboje usiedli przy stoliku przed Dominique a Franceska odwróciła się ku niej aby ją pozdrowić i zamienić parę słów.

- I jak wam poszła ta rowerowa wycieczka? - zagaiła nawiązując do przypadkowego spotkania dziś rano.

- Był sex, narkotyki i rock and roll? - zagaił starszy pan śmiejąc się cicho do motta ze swojej młodości.

- Tato! - syknęła na niego córka.

- Co tato, co tato? Taka prawda. Nie uciszaj mnie tu moje dziecko, tak trzeba. Musimy się rozmnażać. No ja to może już nie chociaż jakby się trafiła jakaś taka fajna nimfa to jeszcze bym chociaż spróbował. Ale wy, młodzi, zwłaszcza wy, młode, zdrowe kobiety bo to wy macie w tym decydującą rolę to wy musicie się rozmnażać aby dać zdrowe pokolenie. Potrzebujemy nowego pokolenia bardziej niż kiedykolwiek. Więcej rąk do pracy. Tak, tak, czeka nas dużo pracy, maszyny i komputery się skończyły albo wkrótce skończą to wszystko trzeba będzie zasuwać ręcznie jak w średniowieczu. Więc musimy się rozmnażać a nie, że wstyd, że kariera, że to nie ten partner, nie ma co wybrzydzać moje drogie, trzeba się rozmnażać, na końcu wojny zawsze zwycięża demografia i zasoby a nie jakieś kill ratio* czy inne dyrdymały. - starszy pan nawijał i nawijał, przesunął się na bok krzesła aby było mu wygodniej patrzeć i mówić na swoją o pokolenie albo dwa młodszą rozmówczyni. A mówił z taką werwą i swadą, że kilka bliżej siedzących osób też zaczęło go słuchać.

- Tato! Już wystarczy! - prosła go córka rumieniąc się trochę na ten monolog ojca i trochę nerwowo rozejrzała się dookoła.

- Co wystarczy, co wystarczy? Wiesz Dominique, że ona nie chce mi zamówić jakiejś gorącej panny na moje urodziny? No mówi, że jestem za stary. To jej mówię, że pokażę jej jak się robi nowe pokolenie skoro ona sama coś się nie kwapi aby dać mi wnuka. A ja mogę odejść lada chwila. No to myślę dorobię jej braciszka albo siostrzyczkę nim mnie kostucha zabierze. Będzie chowała moje jak nie chce swojego. Znasz jakąś wolną pannę? Najlepiej aby miała fajne cycki. Lubię jak kobietę jest za co złapać no a fajne cycki są najlepsze. No i aby nie wybrzydzała, że do buzi to nie, w tyłek błe i w ogóle jakaś cnotka. Nie wiem po co robią takie cnotki. Po to Bóg dał kobiecie piczki i cycki aby tego używała a nie chowała dla jakiegoś boskiego rycerza który wiadomo, że się nie pojawi a jak już to i tak oleje jakąś sztywną cnotkę tylko poleci na fajną dupkę i cycki. - staruszek nawijał jakby rozmawiali we trójkę i wcale nie przejmował się uśmieszkami czy śmiechami rozbawienia a czasem zakłopotania jakie rozeszły się tam i tu wobec jego nieskrępowanej hipisowskiej tyrady.

- Tato! Ostatni raz do ciebie mówię! Uspokój się! Nie jesteśmy tu sami! - Franceska nieco podniosła głos bo sama też była zakłopotana tematem tej rozmowy co dało się poznać po pąsie na jej twarzy. No i sama raczej uchodziła za nerda niż rozrywkową dziewczynę czyli mogła odebrać te słowa jako osobisty przytyk ze strony ojca. Ten w końcu machnął ręką, uśmiechnął się ostatni raz do młodej Francuzki no i uniósł ręce do góry na znak poddania się takiemu reżimowi ze strony swojej córki.


---


*kill ratio - czyli stosunek własnych zabitych i ogólnie strat do zabitych przeciwnika. Jeden z popularnych w NATO, zwłaszcza USA, współczynników do badania sukcesów w jakiejś kampanii, bitwie czy wojnie.

---



Pan i panna Holtz zajęli się w końcu czekaniem na występ gdy Domino dojrzała znajome, kobiece sylwetki. Właściwie z Gemmą to znała się już jakieś dwa lata. Ale dość powierzchownie. Ot kolejna koleżanka - lekarka ze szpitala i tyle. Nawet mniej bo z większością rówieśników to chodziła jak nie do klasy to robiła studia medyczne. Nawet Jamesa Sivle który tak im podpadł ostatnio znała lepiej bo był od niej dwa czy trzy lata starszy ale nadal w mniej więcej podobnym wieku. To zdarzało jej się widzieć doktor Hobson na jakichś uroczystościach w szpitalu czy innych gdzie się nie chodziło w fartuchu lekarskim tylko jakoś tak bardziej elegancko. No ale chyba i ginekolog wyczuła co się święci na dzisiejszej imprezie bo się odstawiła w krótką, niebieską i niebieskie szpilki jakby wyszła na towarzyskie łowy. Młoda, ładna, zgrabna sylwetka zakończona ładnie ułożonym blond kokiem.

Brittany rano spotkała pierwszy raz w życiu. Wtedy była w koszuli, krótkiej spódnicy czyli stroju standardowym dla kelnerki. Potem u siebie w domu jak się przebrała po kąpieli to była w zwykłej bluzie i dżisnach to wyglądała jeszcze bardziej zwyczajnie i domowo. Potem widziały ją z Gemmą bez tych spodni i majtek jak ją wzięły na badania do gabinetu okularnicy. Większość wyników zależała od badań w labie a ten wznawiał pracę dopiero w poniedziałek rano. To wyniki przyjdą pewnie popołudniu na koniec dnia albo na wtorek rano. Na ile szło ocenić to panna Fletcher tak okiem amatora to pod majtkami skrywała to co młoda i zdrowa kobieta powinna. I to w całkiem przyjemnym do zwiedzania stanie. Ale okiem lekarza, zwłaszcza ginekologa i to tam w środku to już nie było tak różowo. Obie lekarki poznały, że przynajmniej raz była w ciąży. Poza tym Gemma przepisała jej receptę na uporządkowanie tych spraw intymnych. Ostatecznie uznała, że jak na kogoś kto od dekady nie znajdował się pod żadną opieką medyczną nie mówiąc o ginekologicznej to w sumie jest całkiem nieźle. Chociaż gdyby to była mieszkanka Clyde to uznałaby, że bardzo się zaniedbała w tych intymnych sprawach. Ale tego tak na zewnątrz nie było widać. A już na pewno nie teraz jak uczesana i wystrojona w agresywną czerwień Brittany szła na szpilkach za swoją lekarką w stronę drugiej.

- Cześć Domi! Jednak przyszłaś? Cudownie! Ślicznie wyglądasz, polujesz na kogoś konkretnego czy tak rzucasz tylko wabik? - Gemma nachyliła się nad nią i uściskała po przyjacielsku a z bliska dało się wyczuć zapach jej szamponu i perfum. Tych samych zresztą co u Brittany gdy ta podobnie przywitała się ze swoją drugą dobrodziejką.

- Tak się pindrzyłyśmy przed lustrem i w łazience, że już się bałam, że nie zdążymy. Cieszę się, że się udało. - powiedziała Hobson siadając obok swojej koleżanki ze szpitala. A rudzielec usiadła za nią.

- Twój wuj widzę świetnie wygląda. Hmm… Czy mi się wydaje, czy właśnie flirtują z Amandą? - Gemma rozejrzała się po okolicy i dostrzegła łysinę ordynatora szpitala. Właśnie rozmawiał z Amandą Clausen co też należała do HQ bazy tylko z pionu cywilnej administracji. Byli mniej więcej w podobnym wieku tyle, że ona była od dawna wdową. Ale figurę zachowała bardzo dobrze no i chociaż średni wiek było po niej widać to był to całkiem zadbany średni wiek i wciąż uchodziła za atrakcyjną kobietę. I właśnie całkiem wesoło sobie rozmawiali z wujem Domino.


---



- Cześć! Już jestem! To jednak będziemy w komplecie? - do tego kobiecego kompletu doszła im jeszcze Manisha. Pewnie nie załapałaby się na lożę dla VIP-ów, z całej czwórki może tylko Francuzka jako partnerka swojego wuja miałaby tu miejsce. Ale dzięki VIP-owksim biletom od Kitty Blond miały najlepsze miejsca z możliwych. No i hinduska pielęgniarka przyszła jako ostatnia. Ale gestem dała znać Domino aby wstała. Siedziała pierwsza z ich trójki to wyglądało to całkiem naturalnie. A gdy wstała usłyszała od Manishy aby spojrzała w konkretny rząd. W międzyczasie te rzędy krzeseł zdążyły się zapełnić więc można było dostać oczopląsu. Potem wstała też Gemma i Brittany. Oprócz tej ostatniej co jeszcze prawie nikogo tu nie znała to obie blondynki dość sprawnie wyłowiły ten duet o jakim mówiła ich kumpela.

- Keira? Z nim? No nie wierzę. Myślałam, że ma lepszy gust. - sapnęła z niedowierzaniem Hobson jak zorientowała się, że tam, w trzewiach tego tłumu co obsiadł krzesła ustawione w rzędy siedzą obok siebie James i Keira. Ją było łatwiej zauważyć bo śnieżnobiała biel jej sukienki aż biła po oczach w tym pstrokatym tłumie.

- Może tylko przypadkiem tak siedzą obok siebie. - rzuciła Brittany mając trudności ze zorientowaniem się kogo obserwują.

- Raczej nie. Widziałam ich jak tu szli razem jak szłam do was. Tylko skręcili właśnie tam. No to sama nie wiem. Nie słyszałam aby Keira z nim chodziła. Albo w ogóle, że ma kogoś. Myślałam, że jest singielką. - pielęgniarka ubrana była po zachodniemu ale nie odmówiła sobie egzotycznie wyglądających akcentów w postaci kolczyków i biżuterii.

- No ja też nie. No ale ja ich tak nie znam jak wy. A trzymali się za rączki czy coś? - okularnica nie ukrywała, że niezbyt ją raduje myśl, że nielubiany kolega z płucologii znalazł sobie partnerkę na dzisiejszy wieczór. I to tak atrakcyjną jak asystentka ordynatora.

- Nie. Nic specjalnego, po prostu szli razem i trochę rozmawiali. Jakby nie szło o niego to bym wam powiedziała, że Keira jednak ma kogoś i tyle. No ale to on. Wiecie jaki on jest. - pielęgniarka mówiła jakby wolała zobaczyć długonogą szatynkę w szpilkach w towarzystwie kogokolwiek innego niż Jamesa. Czy może raczej w jej opinii James nie zasługiwał aby być z jakąkolwiek kobietą. Przynajmniej z tych jakie lubiła i szanowała.

- A ona jest singielką? A nie wiecie czy lubi z dziewczynami? Jakby lubiła to śmiesznie by było jakby go zostawiła dla powiedzmy jakiejś blondynki nie? - Gemma rzuciła żartobliwym tonem może dla rozładowania trochę skwaszonej atmosfery.


---



- O widzę, że będziemy mieć urocze towarzystwo podczas tego przedstawienia. - doktor Jobin chyba wreszcie się nagadał ze swoimi znajomymi. Albo po prostu dźwięk gongu oznajmiającego początek początku w końcu zmusił go do zajęcia miejsca z loży VIP-ów zrobionej ze zwykłych stołów i krzeseł. Nawet nie były odgrodzone taśmą od reszty zwykłej publiczności ot, stały trochę z przodu przy samej scenie.

- Dobry wieczór! - towarzyszki jego bratanicy uśmiechnęły się do niego ładnie i przywitały się obdarzając go ciepłymi uśmiechami. O ile z Gemmą musiał się znać chociaż z widzenia a poza tym był w większości komisji egzaminujących finalne egzaminy no i on wręczał patent każdemu świeżo upieczonemu lekarzowi. Podobnie z Manishą mimo, że była tylko pielęgniarką. O tyle podobnie jak rano jego bratanica z Brittany spotykał się po raz pierwszy. Niemniej szarmancko ucałował kobiece dłonie jakie mu ich właścicielki tak chętnie i wdzięcznie podały. I dopiero wtedy usiadł na miejscu obok swojej bratanicy.




Czas: 2066.03.13; sb; zmierzch; g 20:10
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; sala gimnastyczna; sektor VIP
Warunki: wnętrze sali gimnastycznej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (-2)



Scena



W końcu nadszedł ostatni gong zapowiadający początek występu. I zaraz potem wyszła na scenę dwójka już dobrze rozpoznawalnych aktorów. Mężczyzn prezentował Hubert zaś co było trochę nietypowe, partnerowała mu dzisiaj Kitty Blond a nie jak zazwyczaj Jeanette. Kitty była w pelerynie która ją zakrywała prawie całą, że wystawały tylko buty i głowa. Ale mimo to było widać, że ma pomalowaną na czerwono twarz w na głowie diabelskie rody. Więc chyba wczoraj nie żartowała, że ma grać demonetkę. Wokół oczu miała zrobione, żóte, kroplowate plamy co z daleka pewnie mogło wyglądać jak płonące ogniem piekielnym oczy.

- Witamy, witamy! Witamy gorąco najgorętszą publiczność w Szkocji! - jak zwykle zaczął lider aktorskiej trupy i jak zwykle od razu kupił sobie uwagę i sympatię publiczności. On też był skryty peleryną więc nie było widać co miał pod spodem. Ale widać było długie uszy jakie pewnie miały symbolizować elfa jakiego miał odgrywać. W końcu to miała być sztuka o rodzinie mrocznych elfów. Tylko żadnej demonetki nie było w tytule. A stała obok niego. Z publiczności zgromadzonej w sali gimnastycznej gruchnęły brawa i wiwaty. Zaś gdy umilkły Huber zaczął zapowiadać tą ekspeymentalną sztukę, w konwencji fantasy ale komediowej bo nie ma co się jeszcze w sobotni wieczór smucić jak wokół i tak jest tyle nieszczęść. I tu niejako przekazał pałeczkę raczej milczącej do tej pory partnerce.

- Właśnie. Ja miałam ostatnio taką mało przyjemną przygodę przez jaką wylądowałam w szpitalu. Ale już nic mi nie jest! - Kitty płynnie przejęła wątek i mówiła do mikrofonu. Ordynator szpitala trochę się chyba zdziwił, że padła nazwa instytucji jaką kieruje a Gemma szybko spojrzała na Domino bo akurat spotkały przecież Kitty podczas owej “mało przyjemnej przygody”. A nawet dzisiaj, kilka godzin temu. Między innymi od niej miały te bilety w tej loży w jakiej siedziały.

- No i ta przygoda uświadomiła mi jak łatwo przekroczyć granicę. I jak wielką pracę wkładają ludzie z NHS aby nam pomóc i ustrzec przed różnymi przykrościami jakie nas spotykają na co dzień. Dlatego bardzo was proszę, wielkie brawa dla NHS i podziękujmy im za ich trudną służbę! - Kitty pod koniec musiała już prawie krzyczeć bo jej apel spotkał się z bardzo żywym odzewem ze strony publiczności. W końcu były sektory jakie były liczniejsze niż szpital ale jako pracodwaca to nadal był jeden z większych w bazie. A dzisiaj, na tej premierze sporo było tu pewnie osób z personelu szpitala lub mieli kogoś takiego w rodzinie. Więc było im bardzo przyjemnie, że aktorka z tej lubianej i popularnej grupy kabareciarzy tak oficjalnie o nich pamiętała, wspomniała i wyraziła swoje poparcie. A i reszta sali też zaczęła bić brawo.

- A przede wszystkim chciałabym podziękować doktor Dominique Jobin i Gemmie Hobson co się tam troskliwie mną zajęły. I pani doktor, daję słowo stosowałam się do zaleceń i nie robiłam żadnych afterków i biforków! Ale jakby pani miała ochotę to zapraszam do nas! - jak brawa i oklaski uciszyły się na tyle by znów było sens mówić do mikrofonu to Kitty Blond podeszła do krawędzi sceny, tuż naprzeciwko obu blond lekarek i podziękowała im imiennie. Znów nieco uderzając w ton i styl posłusznej pensjonariuszki jak dziś w południe na szpitalnym korytarzu. Rozbawiło to chyba całą widownię bo znów rozległy się wesołe brawa i śmiechy.

- Zobacz Domi! Pamiętała o nas! I jeszcze nas zaprasza do siebie! - okularnica z wrażenia złapała za ramię drugiej blondynki nie mogąc się nacieszyć chwilą gdy gwiazda estrady, z estrady, zwóciła się ku nim imiennie no i z podziękowaniem.

- To ty ją znasz? - wujek z drugiej strony bił brawo jak cała reszta ale chyba był jeszcze bardziej od reszty zaskoczony. - No, no ale nam zrobiła gratisową reklamę. Zwłaszcza wam obu. - przyznał uśmiechając się pod nosem bo faktycznie dostali darmową promocję na najwyższym możliwym poziomie przed najważniejsza publoicznością w bazie. No a gdy już ten wstęp i zapowiedzi się skończyły to zaczęło się właściwe przedstawienie.




Czas: 2066.03.13; sb; zmierzch; g 21:45
Miejsce: Szkocja; baza RN w Clyde; sala gimnastyczna; sektor VIP
Warunki: wnętrze sali gimnastycznej, jasno, ciepło, gwar rozmów; na zewnątrz: noc, zachmurzenie, łag.wiatr, mroźno (-2)



Scena



- Mój panie! Mój władco! O najpotężniejszy z potężnych! - pierwsza scena otwierająca nową sztukę była mocna. Pewnie po części ze względu na kostiumy. Gdy światło rozjaśniło scenę gdzie dekoracje przedstawiały jakiś zamek dało się poznać dwie sylwetki. Mężczyzna stał w dumnej pozie a kobieta klęczała tuż u jego stóp. Istna, klasyka męskiego zdobywcy i uległej, wdzięcznej białogłowy. Mężczyzną był Hubert który odgrywał ojca dumnego, rodu mrocznych elfów. Okazało się, że peleryna jest częścią jego stroju a pod nią miał coś co wyglądało na zbroję. I to nie taką zwyczajną, ze średniowiecza ale taką jaka pasowała wizreunkiem do wyobrażenia o elfach. Do tego u pasa miecz no i jeszcze buławę za pasem. No istny rycerz, wódz i zdobywca.

Kitty zaś miała na sobie znacznie mniej. Właściwie nie było pewne czy w ogóle coś na sobie miała. Była bowiem cała pomalowana na czerwono co pewnie miało sugerować jej demoniczne pochodzenie. Zaś za kostium robiło jej coś co chyba było błyszczącą, czarną taśmą. Na tle czerwieni te paski czerni wyglądały mocno kontrastująco no i ładnie podkreślały te kobiece kształty czerwonej kusiceli. Do tego prawdziwa obroża na szyi i skórzane obręcze na nadgarstkach i kostkach. Ukoronowaniem kostiumy były rogi wpięte we włosy widocznie juz wcześniej. Właśnie ona klęczała w uległej pozie u stóp swojego elfiego zdobywcy i wychwalała go pod niebiosa.

- Tak, tak, dobrze ci idzie Demi, kontynuuj proszę. - Hubert jako wódz elfów łaskawie zgodził się z jej słowami. Dalej stał w dumnej pozie jakby pozowali do jakiegoś plakatu z klasyki fantasy i komiksów.

- Mój zdobywco! O największy i najpotężniejszy! Tylko ciebie pożądam, tylko ty dajesz mi prawdziwą rozkosz i spełnienie! - Demi uniosła się nieco w kolanach i mocniej złapała za udo swojego elfiego wodza jakby naprawdę nie mogła się bez niego obyć.

- Tak, właśnie tak. Widzę, że masz dobry dzień dzisiaj. Nie psujmy tego. - elfi wódz i zdobywca znów okazał uległej demonetce swoją łaskawość i pozwolił jej się pławić w swojej męskiej wspaniałości a sobie w jej pochlebstwach.

- Oh proszę, pozwól mnie po tysiąckroć przeklętej, nasycić się swoim jestestwem! Napełnij mnie swoją potęgą i mocą! Chcę cię natychmiast tu i teraz! - Kitty się postarała bo wyjęczała to tak rozkosznie i przekonywująco jakby nie mogła istnieć ani chwili dłużej bez natychmiastowego skonsumowania swojego uległego związku ze swoim panem. I pewnie niejeden widz z chęcią znalazłby się na miejscu Huberta aby skosztować tej kuszaco uległej demonetki. Wódz elfów też miał minę jakby właśnie podzielał takie zdanie i już otworzył usta aby coś powiedzieć gdy wtrąciły się w tą scenę osoby trzecie.

- Tato, tato, tato! - Michelle wbiegła z impetem na scenę wywołując chaos swoją ekspresją z jakiej była znana. Też była ubrana w jakieś elfi kostium i widocznie odgrywała zgrabną, ciemnoskóą elfkę. Z biczem u pasa.

- Nosz ku! Dlaczego zawsze w takim momencie! - syknął rozeźlony Hubert i na ile to mógł dyskretnie próbował sobie zasunać rozporek. Dyskretnie oczywiście przed Michelle a nie przed widownią. Demi zaś grzecznie opadła na kolanka do początkowej pozycji i z miną niewiniątka udawała, że nic się nie działo.

- Tato no… - Michelle zatrzymała się obserwując ich oboje jakby sprawdzała czemu mogła przeszkodzić.

- To twoja matka tak twierdzi. - mruknął wyraźnie zirytowany elf a sala buchnęła śmiechem. Co prawda nie poznali jeszcze matki Michelle i pewnie żony elfiego wodza no ale jak kogoś kabareciarze nie ukrywali w zanadrzu to z kobiet brakowało tylko Jeanette. Więc z tym “tato” w ustach Michelle to faktycznie był niezły ubaw.

- Oj no tato to jak już skończyłeś się zabawiać z Demi… A właśnie Demi to przyjdź do mnie jak już ululasz tatę… No to ten, to mi się niewolnicy skończyli i potrzebuję nowych. - Michelle też miała sztuczne, elfie uszy przyczepione do własnych i wyglądała jak jakaś wojowniczka. Tylko zamiast miecza miała zwinięty u pasa bicz.

- Hej, chwila, jak to “przyjdź do mnie”?! Jak to “ululasz tatę”?! Co to ma być? I zaraz jak to skończyli ci się niewolnicy? Przecież dopiero co ci kupiłem cały tuzin. - dzielny wódz elfów no a przy okazji ojciec Michelle i pan Demi, popatrzył na nie jakby się właśnie dowiedział, że coś je łączy za jego plecami. Ale uwaga o niewolnikach bardziej przykuła jego uwagę.

- Oj no skończyli się. Tuptuś był trochę nieuważny przy karmieniu. - wyznała niezbyt tym zrażona córka swojego ojca.

- Jak to “skończyli się”? Cały tuzin? To powinno wystarczyć na kwartał. Co ty z nimi robisz? I jak to Tuptuś był nieuważny? Zaraz… Chyba nie karmisz niewolnikami swojej hydry? - ojciec rozłożył ręce i klapnął nimi o uda dając znać, że coś mu tu mocno nie gra w opowieści córki. Ale nagle jakby wpadł na pomysł w jaki sposób owi niewolnicy tak szybko mogli “się kończyć”. Michelle zaś ndziwnym trafem zaczęła przypatrywać się swojej stopie jaką zaczęła rysować w tę i we w tę po podłodze zdradzając rolę winowajcy. Zanim wódz elfiego rodu zdążył coś przedsięwziać znów się rozległ podobny okrzyk jak wcześniej.

- Tato, tato, tato! - tym razem był to męski głos i za chwilę na scenę wbiegł Terry. I on już samym pojawieniem się wywołał burze oklasków i śmiechów. Z całej szóstki był bowiem najwyższy, najtęższy i najcięższy. Więc najmniej pasował do kostiumu baletnicy w zwiewnej kiecce i pończocach. A własnie wbiegł w takim stroju. Zarówno jego siostra jak i ojciec popatrzyli na niego krytycznie.

- To twoja matka tak twierdzi. - mruknął Hubert znów chyba niezbyt będąc dumny ze swoich dzieci. Zresztą to jak się potem okazało było dość odwzajemnione uczucie.

- Tato ja już nie chcę być baletmistrzem. - Terry powiedział coś co sprawiło, że jego ojciec zbystrzał.

- Nie? No nareszcie! Mój synu! - podszedł do syna, objął go, uściskał jakby wreszcie ten zmądrzał, skończył z młodzieńczymi wygłupami i był gotów przejąć po nim schedę.

- No. To głupie. I mało męskie. - Terry pokiwał głową a w końcu był z pół głowy wyższy od kolegów a z koleżanek to prawie o głowę. Może oprócz Jeanette bo ta jak na kobietę była dość wysoka i dorównywała wzrostem obu kolegom a w szpilkach i upiętych włosach to nawet wydawała się ciut wyższa.

- Nareszcie! To kim chcesz być? Jako potężny, dumny, syn prastarej rasy mrocznych elfów! Zabójcą? Egzekutorem? Wojownikiem? No niech stracę, może magiem? Ostatecznie to też zawód jak każdy inny. Jak się przymknie oko. Albo oba. No nieważne, mag w sumie może ostatecznie być. A może… A może chcesz być morskim korsarzem?! Jak tatuś! - Hubert zdawał się przelać na Terrego całą ojcowską miłość, wyrozumienie i tolerancję. Nawet maga mógł mu wybaczyć chociaż wydawał się żywić do niech jakąś niechęć.

- Nie no co ty tato, nie rób siary… Aż tak zdesperowany nie jestem. - Terry spojrzał na niego i przyjął dość młodzieżowy ton jakby ojciec chciał mu narobić obciachu przy kolagach.

- Tak? Dobra. To kim chcesz być. No mów. Dawaj. Przetrwałem już barda, poetę, stylistę, baletmistrza to dawaj co tam masz. - ojciec westchnął, odsunął się od syna i zachęcił go słowem i gestem aby ten wyprowadził ten cios w jego serce jak wiele wcześniejszych.

- Chcę zostać seksualnym niewolnikiem. - odparł Terry i na twarzy wykwitł mu lubieżny uśmieszek. Zaś widownia znów zaczęła bić mu brawo. Bo pod względem fizyczności to jemu było najdalej do standardowych kanonów piękna.

- Co?! Chyba oszalałeś! Czy ty wiesz co to oznacza?! Wiesz co ci zrobią!? - Hubert wybuchnął jakby mimo wszystko znów spróbował synowi ostatni raz przemówić do rozsądku.

- No już trochę wiem. Ale jeszcze nie wszystko. No i właśnie dlatego przyszedłem. Pożyczysz mi na wieczór Demi? Muszę potrenować. - Terry bezwstydnie wskzazał na wciąż klęczącą na poduszkach demonetkę. Ona zaś odwzajemniła mu się gestem jakby strzelała z niewidzialnego bicza. Na co on jej pomachał wesoło dłonią.

- O nie, nie, mowy nie ma, Demi jest moja i w ogóle tak mamy napisany cyrograf i w ogóle to nie ma mowy, absolutnie nie. - ojciec pokręcił przecząco głową jakby Demi była jego ostatnim skarbem i deską ratunku jaką chciał mieć tylko dla siebie.

- Tak? A kto pisał ten cyrograf? A zresztą… Maamooo! - Terry złapał się za biodra jakby dostał nie taką odpowiedź jakiej oczekiwał i mu się to bardzo nie podobało. Ale wiedział jak uzyskać to co chce.

- Nie! Nie wołaj jej! Bo przyjdzie! No jeszcze jej tu tylko brakowało… No i przylazła… - dumny i męski wódz prastarej rasy przez chwilę zżymał się na syna ale już nie dało się powstrzymać nieuniknionego więc poddał się biegowi wypadków.

- Słucham cię synku? - na scenę wkroczyła Jeanette. I miała równie dopasowany kostium co Hubert. Tak jak on w spokoju mógł grać w nim elfiego króla tak ona jego królową. No i przyszła stukając dumnie obcasami i trzymając pod bokiem ostatniego z ich szóstki czyli Juniora. Który z kolei miał męski odpowiednik stroju Michelle czyli jakiegoś młodego wojownika o niższej od wodza randze. Za to nadrabiał atrakcyjną sylwetką i wyglądem. A przez sposób wprowadzenia na scenę wyglądał na aktualnego kochanka elfiej wiedźmy. No i wyjaśniło się czemu ojciec i mąż żywił taką niechęć do magów. Jego żona była jedną z nich.

- A tata nie chce mi pożyczyć Demi na noc. - Terry poskarżył się matce na swojego ojca pokazując go oskarżycielsko palcem.

- A mi nie chce kupić nowych niewolników. - Michelle skorzystała z okazji i dołożyła swoje trzy grosze. - I nie chce pożyczyć Demi. - dodała jakby na deser.

- Tak? Mój drogi, że tak zażartuję, mężu. Jak możesz wyjaśnić swoje niestosowne zachowanie względem, że tak zażartuję, naszych dzieci? - zapytała elfia królowa jakby to ona w tej rodzinie miała dominujący głos i pozycję.

- Ty wiesz kim on chce zostać? A ona karmi swoją hydrę tymi niewolnikami! - Hubert nie poddał się tak łatwo i mimo wszystko spróbował swojej argumentacji z żoną. - A w ogóle kto to jest? To Garlond już ci się skończył? - jakby na deser zapytał o mężczyznę towarzyszącego jego żonie.

- No niestety mój drogi ktoś musi pracować na naszą rodzinną pozycję. I proszę cię nie marudź. Nie wiesz co się ostatnio nasłuchałam o tobie od Elandii. No naprawdę gust ci sie nieco poprawił z tymi kochankami ale no mój drogi, jak już się z którąś umawiasz to proszę cię rób co do ciebie należy. A nie. Zasypiasz w połowie. Musiałam dokończyć za ciebie. Na szczęście Elandii jest o oczko wyżej od tej twojej poprzedniej wywłoki i nawet miałam z tego nieco przyjemności. Nim jej poderżnęłam gardło. - żona prychnęła na swojego męża i w paru zdaniach streściła jak to wyglądają stosunki w tym elfim społeczeństwie.

- Znowu?! Nie no nie możesz ciągle podrzynać gardeł moim kochankom! W końcu żadna nie będzie się chciała ze mną umawiać! Temu swojemu dandysowi poderżnij gardło! - Hubert wybuchnął jakby od strony rodziny otrzymał kolejny cios.

- Nie. Jeszcze nie. Na razie mnie zadowala. A Elandii to tylko biznes. Potrzebowałam świeżej krwi do czarów a ona była, że tak zażartuję, pod ręką. Nóż też no ale sama chciała. Mówiła, że to ją kręci. Co miałam przyjemności odmówić koleżance? - Jeanette wzruszyła ramionami i odparła dość spokojnie. Za to jej kochanek promieniał z dumy patrząc z wyższością na swojego pokonanego konkurenta. Do momentu gdy usłyszał to “jeszcze nie”.


---



- Nie, ma tego dość! Mam tego wszystkiego, cholernie dość! Koniec tego! Biorę statek i wypływam na wiking! Biorę swoją wierną załogę i wypływam! Nie wiem kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę! Demi! Zbieraj się, jedziesz ze mną! - przez większość sztuki poza jej początkiem to głowa elfiej rodziny nie wyglądała zbyt dumnie. W miarę jak widzowie dowiadywali się o kolejnych grzeszkach każdego z członków tej mrocznej i mocno patologicznej rodziny wydawali się mniej idealni. Każdy miał jakieś wady, grzeszki, był próżny i egocentryczny. No i nawet każdy w jakiś sposób romansował z Demi chociaż w całkiem innym stylu. Tak to w pewnym momencie Michelle po zabawach z Kitty oddała jej swój pejcz aby zrobiła użytek na jej bracie którego uważała za niedojdę ale i konkurenta do majątku i tytułów. No a sama Demi wydawała się zwinnie lawirować pomiędzy członkami elfiej rodziny jakimś cudem dogadując się z każdym a i wszyscy chcieli mieć z nią dobre relacje a najlepiej to mieć słodko uległą demonetkę tylko dla siebie. Ona też jakby stanowiła łącznika i negocjatora pomiędzy zwaśnionymi stronami próbując ich jakoś pogodzić albo chociaż uspokoić. Zaś głowa rodziny zaś jawiła się jako zwykły ciapciak i kapeć jaki nie ma szacunku i poważania nawet we własnym domu. I pławi się w chwale swoich dawnych dni i wyczynów. Aż do ostatniej sceny. Wtedy bowiem krew w nim zawrzała na tyle, że postanowił zerwać z tym wszystkim i ruszyć na łupieżczą wyprawę z jakiej słynęła rasa mrocznych elfów.

- Tak mój panie! Z rozkoszą mój panie! - Demi zerwała się z miejsca i pobiegła za swoim władcą jaki zdążył już wyjść ze sceny.

- Korsarska wyprawa? To będą nowi niewolnicy! Tuptuś będzie szczęśliwy! Tato! Tato poczekaj! To ja też chcę płynąć z tobą! - Michelle zawołała w stronę widowni ale na koniec już w bok i pobiegła za swoim ojcem. Bo przez cały występ nie mogła się doprosić o nowych niewolników ani od ojca ani od matki.

- Korsarska wyprawa? To będą tawerny i zamtuzy! Wreszcie zdobędę doświadczenie i będę mógł się pokazać z lepszej strony! Tato! To ja też płynę! Poczekaj, jeszcze ja! - Terry też był nadspodziewanie zadowolony z decyzji swojego ojca. I w koncu też wybiegł ze sceny znikając z oczu widowni.

- Korsarska wyprawa? No nie wierzę… Tak jak kiedyś, jak byliśmy młodzi… I był taki dzielnym, bezkompromisowym zdobywcą… Tak poetycko krew sikała z ran jego wrogów jak przyszedł po mnie gdy wyrżnął ich wszystkich… A potem kochaliśmy się całą noc śliscy od tej krwi! - Jeanette chociaż przez całą sztukę ewidentnie pogarzała takim ciapciakiem jaki był jej mężem chociaż zawze umiała to ubrać w gładkie słówka chociaż nadal to były ostre, drażniące szpile. I raczej nie grała tu miłej postaci, raczej była symbolem kobiety zimnej i wyrachowanej. Ale ociekającej zimnym, dominującym erotyzmem. Teraz jednak, na sam koniec sztuki jakby się przebudziłą. I dostrzegła w tym ciapciaku mężczynę w jakim była kiedyś zakochana i jakiego szczerze pożądała. - Kochanie! Kochanie, proszę cię zaczekaj! Może jeszcze to wszystko przedyskutujemy?! - zawołała w bok i w końcu wyszła energicznym krokiem w ślad za swoimi dziećmi i mężem. No i ich rodzinną demonetką.

- Korsarska wyprawa? No poważnie? Nosz w mordę a już miałem wszystko poukładane i zaplanowane! - Junior miał najmniej mówioną rolę i odgrywał raczej młodego i ambitnego karierowicza. Który chętnie pozbyłby się starszego rywala i zajął jego miejsce. A miał ku temu sporo okazji bo w pewnym momencie właściwie wszyscy mieli dość pozera w roli ojca i chętnie oddaliby dowódczą buławę komuś takiemu jak on. Jedynie Demi do końca stała po stronie starego kapitana i to ona dosypała blekotu do wina młodszego konkurenta przez co się potem zbłaźnił i zawalił sprawę. Ale pewnie by to jakoś odkręcił. Ta nagła wyprawa korsarska jednak mocno pokrzyżowała mu plany. - No i bedę musiał płynąć razem z nimi. - westchnął na końcu bo nawet jak zamierzał zamieszać w tych rodzinnych relacjach o był niejako skazany na dzielenie ich losu. - Panie kapitanie! Panie kapitanie proszę zaczekać! Na pewno przyda się panu zaufany nawigator! - krzyknął głośniej i też udał się w bok sceny za pozostałymi.


---


No i był koniec przedstawienia. Cała szóstka wyszła jeszcze raz na scenę, wciąż w swoich kostiumach. Ukłonili się na raz dostając brawa a w końcu owacje na stojąco. Premiera nowej sztuki w eksperymentalnym gatunku fantasy i komediowej konwencji zakończyła się sukcesem. Sztuka się skończyła i cała szóstka znów była zgranym zespołem aktorów, kolegów i koleżanek z jednej trupy jako ciężko pracowali nad tą sztuką i teraz mieli chwilę aby nacieszyć się brawami i okrzykami uznania.

- Tak, tak, dziękujemy. Nagrania będą dostępne wkrótce. Misimy jakoś zarabiać na naszych tantiemach. A gdyby się okazało, że coś można zarabiać na naszych autografach to dajcie znać. I to tam za chwilę jak zejdziemy ze sceny. - Hubert zabrał głos w imieniu całego zespołu i jak to często miał w zwyczaju lubił w żartach podkreślić, że aktorzy dla kasy zrobią wszystko albo bardzo wiele a w ogóle to są tylko bezdusznymi maszynkami do zarabiania pieniędzy. Oczywiście nikt w to nie wierzył bo w tych ich skeczach i przedstawieniach było czuć pasję, serce i duszę jaką aktorzy w to wkładają. Nie dałoby się tego robić bez uczuć i na zimno. W końcu aby wziąć to trzeba dać. Tak samo z okazywaniem emocji ze strony widowni tak jak teraz. Nie dało się tego zrobić bez okazywania własnych. Tak to kiedyś wspomniał pół żartem pół serio podczas jednego ze swoich żartobliwych monologów przed jednym z występów. Ale też tradycją się stało, że po występie artyści niejako “schodzili do ludu”. Czyli zwykle dosłownie schodzili ze sceny na dół i można było z nimi pogadać, pożartować, skomentować na gorąco występy czy choćby wziąć autograf.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-07-2022, 01:19   #19
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 03 - Pierwszy kontakt z Szarańczą (1/3)

Czas: 2060.09.09; cz; południe; g 12:15


Czerwony pluton - 1-sza drużyna, 2-go plutonu



- Zobacz co znalazłem. - kapral z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy pomachał płaskim pudełkiem na DVD z filmem. Po czym pokazał spotkanej na korytarzu dwójce. Przeszukiwali ten dom licząc, że znajdą coś pożytecznego, cennego albo choćby fajnego na tyle aby to zabrać na wózek jaki mieli na fanty. Stał teraz na środku ulicy pilnowany przez porucznika i Bear’a. Osłaniali oni szperaczy od ulicy.

- Lubisz takie rzeczy? - Roman zdziwił się gdy Dave mu pokazał okładkę filmu. Irene też zajrzała mu przez ramię i wydawała się nie mniej zdziwiona.

- To nie dla mnie. To dla naszego porucznika. On lubi takie rzeczy. - kapral Moore uśmiechnął się do nich ciepło i usłużnie z miną nieszkodliwego idioty.

- Thomas? Naprawdę? - Irene nie zdołała całkiem ukryć swojego zaskoczenia. I rozczarowania tą informacją.

- Przykro mi kochanie. Ale jak chcesz utulić łzy i wypłakać się w rękaw i na piersi to chyba będę mógł ci pomóc. - Dave wyszczerzył się do niej jakby udało mu się zbajerować kolejną ofiarę na jakąś bliższa znajomość. Ale zostawił ich aby dokończyli przeszukanie a sam wrzucił płytę z filmem na wierzch skrzynki i ruszył z nią schodami na dół. Potem na parter i do wyjścia gdzie przywitały go spojrzenia Thomasa i Beara. To był kolejny dom jaki sprawdzali, po prostu szli wzdłuż ulicy i co wydało im się warte zabrania znosili do wózka. A potem zaczynali kolejny dom. Póki ulica się nie skończy albo wózek nie zapełni. Wtedy pewnie wrócą na wybrzeże ze zdobytymi fantami. Dlatego traktowali tą sprawę jako kolejną część ćwiczeń nowego oddziału. Tyle, że w prawdziwym terenie. Podobno ktoś mówił, że ktoś tu zginął czy zaginął i jacyś sekciarze są czy inne dziwne typy. Ale od rana nikogo nie spotkali. Więc było dość monotonnie i bez sensacji.

- Hej Tom! Mam coś dla ciebie! Na pewno ci się spodoba! - Moore postawił skrzynkę wśród innych kartonów, worków, plecaków i większych bambetli jakie znaleźli w poprzednich domach. Po czym pomachał pudełkiem radośnie i podszedł do jedynego oficera w ich oddziale i przy okazji swojego kumpla. Po czym uroczyście wręczył mu pudełko. Pomachał do Romana i Irene bo z ciekawością zerkali przez okna na piętrze jaka będzie reakcja dowódcy.

- Co to jest? - zapytał Wingfield gdy już z grubsza ogarnął napisy i obrazki na okładce. Na wszelki wypadek jeszcze odwrócił na drugą stronę gdzie zwykle był dokładniejszy opis filmu.

- To jest Detektyw Dick Pink. Twardy policjant z wydziału narkotykowego jaki bezlitośnie zwalcza przestępczość. Tym razem trafia na siatkę brutalnych handlarzy narkotyków i nie wszystko idzie zgodnie z planem. - Dave uprzejmie zaczął mu tłumaczyć czy raczej czytać co tam było napisane na tej okładce.

- Wygląda mi jak gejowskie hard porno. - mruknął porucznik przerywając tą litanię. Sam się już domyślił po wymownych pozach i kostiumach prawie wyłącznie męskich aktorów na okładce.

- Mhm. To prezent od nas. Pomyśleliśmy, że ci się spodoba skoro lubisz. - Dave uśmiechnął się słodko jak najlepszy kumpel. I niewinnie wskazał na postacie wyglądające z okien. Nawet Bear co też z ciekawości podszedł bliżej aby zobaczyć co tam takiego ciekawego chłopaki oglądają też się uśmiechnął pod nosem. Budową i wzrostem górował nad nimi wszystkimi. Nie było więc dziwne, że miał fuchę operatora broni ciężkiej. W przeciwieństwie do większości drużyny chodził z brytyjską wersją FN MAG-a kolejnej generacji.

- A to? A tam co masz? - Thomas miał już coś rzucić o tych gejowskich żarcikach kolegi ale dostrzegł, że ma jakieś drugie pudełko z filmem. I chyba z dużą ciekawszą okładką.

- To? To jest “Lesbians prison 69”. - odparł Dave ugodowym tonem i pokazał okładkę koledze. I nie pytany zaczął tłumaczyć i czytać co to jest. - To z Mazzixxx to musi być dobre. Tajna agentka Megan, zostaje niesłusznie skazana i zesłana do więzienia dla kobiet o zaostrzonym rygorze. Naczelniczka i jej strażniczki to prawdziwe sadystki. Ale niespodziewanie Megan znajduje tam sojusznika… - kapral zaczął czytać co tam pisało z drugiej strony pudełka a i to co od frontu widać było na okładce to pasowało z grubsza do tego opisu.

- O! No to to mi daj! A nie jakiegoś Pink Dicka. Sam go sobie wsadź wiesz gdzie. - dowódca prychnął z rozbawionej irytacji i podał gejowski film Moorowi jakby chciał go wymienić na ten lesbijski.

- O nie, nie. Ten jest dla Oli. - Dave cofnął swój film tylko dla kobiet i rzeczowo wyjaśnił, że dla kogo jest on przeznaczony.

- A to Oli jest… - Thomas zamrugał oczami zaskoczony i trochę się speszył. Nie spodziewał się, że ich operator broni wyborowej może mieć takie preferencje. A z drugiej strony to wciąż podejrzewał, że Dave robi go w balona. Jak to mu się często zdarzało w takich żartobliwych chwilach. No ale do tej pory nie mieszał w to Olivię. Z drugiej strony do tej pory nie trafił na takie filmy co by dawały okazję…

- Mam kontakt. Ale on jest jakiś dziwny. - głos eteru z wpiętek w kamiezelkę krótkofalówki zaskrzecał nieco ale i tak dało się rozpoznać właśnie Olivię. Obaj popatrzyli na siebie zastanawiając się czy słyszała ich rozmowę. Porucznik jednak wyczuł powagę w jej głosie i jak się nie zgrywała jak Moore to pewnie nie zgłaszała się aby pożartować. Zresztą komunikat też był raczej suchy i oficjalny jakby spotkała… No właśnie kogo? Bo trochę dziwny był ten jej meldunek.

- Sprecyzuj. - odparł porucznik uznając, że lepiej potraktować zgłoszenie poważnie i oficjalnie.

Olivia właśnie czegoś takiego spodziewała się po Wingfieldzie. Ale jak mimo wszystko to usłyszała to sapnęła cicho. Co miała mu powiedzieć? Sama nie była pewna na co właściwie patrzy. I czy to w ogóle zgłaszać. Była strzelcem wyborowym więc zazwyczaj była na czujce, i to takiej wysuniętej, albo na oku jak teraz. Znalazła sobie wygodny dach i filowała z niego na okolicę gdy na dole chłopaki i Irene sprawdzali dom po domu czy czegoś tam nie ma wartościowego do zabrania. Zwykła misja poszukiwawcza. Nic specjalnego. Zwykli szperacze mogliby to robić no ale jak Royal Navy miała świeżo upieczonego porucznika i większość w jego drużynie to też była świeżakami to traktowała takie lekkie misje jako dalszą część szkolenia zaawansowanego. Takie sprawdzenie w praktyce. Z dala od bazy bo tu była mniejsza szansa na jakiś wypadek czy niejasną sytuację z cywilami jakich zawsze pełno kręciło się wokół bazy. Dlatego taki bezludny teren jak ten był w sam raz. Zwykłe chodzenie po opustoszałych domach. Czasem były spalone, często splądrowane a czasem trafiały się zapomniane domy jakie wyglądały jakby właściciele wyszli dopiero co. To dopiero było creepy. Jak się miało wrażenie, że włazi się z buciorami i spluwami w czyjś dom i życie. A właściciel zaraz wróci i zacznie pytać co oni do choleru tu robią. Takie domy też się zdarzały. Ale poza tym to raczej były rutynowe misje gdzie wiele się nie działo. Ale mogło. Bo to już nie był poligon w bazie albo w jakimś w miarę stabilnym bo często patrolowanym terenie. Tylko dziki, słabo poznany, często mieli co najwyżej mapę sprzed katastrofy i jakieś luźne relacje przypadkowych świadków. Oficjalnie to właśnie mieli sprawdzić stan faktyczny takich plotek. Często to były jakieś bujdy wyssane z palca albo sprawy nieaktualne. No ale czasem potrafiły naprowadzić drużynę sprawdzająca na coś ciekawego albo nawet cennego. No a oficerowie i podwładni mogli poćwiczyć nawigację w terenie, patrole, urządzanie postojów, podział na mniejsze grupy czy CQC* bo taki teren był jak dowolny poligon bez żadnych ograniczeń. No a teraz leżała na tym dachu a gdzieś tam poniżej Wingfield czekał na meldunek. A ona niezbyt wiedziała co ma właściwie mu przekazać.

- Człowiek… Cywil… Nie ma widocznej broni… Ma długie dredy… Chyba czarnoskóry… - w myślach sapnęła jeszcze raz ale w końcu zaczęła mówić co widzi kilkaset metrów dalej. Akurat była przerwa między domami bo jakieś ogródki przydomowe były czy co to miała dobry widok po tej linii. Na poziomie ulicy Thomas spojrzał pytająco na Davida. Ten wzruszył ramionami i zrobił minę w stylu “nie wiem”. Porucznik obejrzał się w drugą stronę na Beara. Ale ten zaregował tak samo. On sam też nie miał pojęcia. Co tak zaintrygowało Olivię? Bo ten opis brzmiał tak rutynowo, że aż nudnie. No pewnie chodziło, że ktoś tu się kręci w okolicy. Zwiadowcy mieli meldować jakby kogoś dostrzegli.

- Przyjąłem. Jeszcze coś? - porucznik przyjął więc meldunek rutynowo. Leżąca na dachu snajper niemo pokiwała głową. No tak, jakby jej ktoś złożył taki meldunek też by pewnie tak to potraktowała. Rutynowo. Tylko, że jak patrzyła na tego czarnego z dredami… No to było dziwne. Coś jej w nim nie pasowało. Ale chociaż oglądała go na zbliżeniu swojej lunety nadal nie umiała tego ubrać w słowa. Co z nim było nie tak?

- Właściwie to nic. Ale on się tak dziwnie giba. - powiedziała snajper znów po chwili wahania. W końcu udało jej się to jakoś sprecyzować. To nie to jak ten typek pół kilometra dalej wyglądał tylko jak się ruszał. Jakoś tak… dziwnie… chwiał się trochę i poruszał się bez sensu… Jak zamroczony albo na jakichś prochach… To chyba było to.

- Giba? Znaczy co? Rapuje? Czarni to tak mają. Może to jakiś DJ? Albo ćwiczy breakdance? - w rozmowę włączył się Dave. W swoim wesoło chaotycznym stylu. Bo czarni i gibanie to właśnie tak mu się kojarzyło. Zresztą pozostałym też i się nawet uśmiechnęli na myśl o jakimś gibającym się raperze czy kimś takim.

- Jak to jakiś cywil to ja mogę spróbować z nim porozmawiać. - Irene zgłosiła się na ochotnika do pierwszego kontaktu z tubylcami. Właściwie to nie była od nich. Z komandosów Fleet Protection Group z jakiej wywodził się trzon ochrony bazy atomowych okrętów podwodnych z atomowymi głowicami na pokładzie. A wingfield i pozostali byli nowym narybkiem jaki miał kontynuować te chlubne tradycje. No ale nie Irene. Irene przyszła z administracji Royal Navy i była przyjaźnie nastawionym do życia i życzliwym dla ludzi ekspertem od PR. Chociaż bojowo czy kondycyjnie zaniżała im średnią to Thomas był w gruncie rzeczy bardzo rad z jej obecności. Bo gdy jednak trafili na jakiegoś cywila to dziewczyna okazywała się prawdziwym skarbem od wyciągania informacji w ten swój życzliwy i łagodny sposób, że ludzie sami jej mówili co i jak. A on to raczej był milczek i jak musiał się obyć z tymi kontaktami bez regulaminów i procedur to było mu ciężko. Dlatego taki śmieszek jak Dave bardzo mu się w gruncie rzeczy przydawał bo umiał rozładować sytuację czy obrócić wszystko w żart. A Thomas to zaraz wszystko brał na poważnie i nie umiał się wyluzować stąd miał opinię sztywniaka i służbisty. I w gruncie rzeczy wiedział, że słusznie. Dlatego właśnie taki ktoś jak Dave czy Irene bardzo mu byli na rękę. Zwłaszcza do kontaktów z cywilami. Bo ze swoimi ludźmi to jak rzucił żargonem wojskowym wspartym procedurami jakie wszyscy rozumieli to nawet szło mu całkiem sprawnie.

- No jak by tu przyszedł to zobaczymy. Na razie robimy swoje. Oli obserwuj naszego gościa. - porucznik skinął głową dziewczynie w mundurze wyglądającej z piętra i dał wytyczne jej i snajper na łączu.

- Zaraz mi go zasłoni budynek. Ale jak dalej będzie człapał tak jak teraz to powinien niedługo wyjść tam pomiędzy niebieskim Nissanem a zielonym Fordem. Z pół kilometra na wschód od nas. - snajper właściwie dlatego zameldowała o tym reszcie. Bo obserwowała tego dziwnego typka od dłuższej chwili. Chciała dać znać wcześniej no ale właśnie coś w nim jej nie pasowało. I wolała poczekać aby zorientować się co. Ale jak tak powoli i niemrawo kuśtykał po ulicy w końcu znalazł się blisko krawędzi jej ekranu i groziło, że zaraz straci go z oczu. Więc wolała dać znać o tym pozostałym.

- Dobra widzę te samochody. Dave miej to na uwadze. - powiedział po chwili porucznik gdy razem ze zwiadowcą posłali spojrzenie wzdłuż osi ulicy na jakiej stali. Namiar podany przez Olivię pomógł im zawęzić obszar do przeszukania i wkrótce znaleźli te dwa kontrastowo różne samochody. Była między nimi większa przerwa co pasowało do wylotu ulicy. Nadal nie wyglądało to groźnie. Jeden, nieuzbrojony cywil co mógł zrobić całej drużynie uzbrojonych po zęby komandosów? Więc Tom był spokojny i reszta podobnie. Chociaż w głosie Olivii była pewna nutka podejrzliwości to raczej wyglądało jak rutynowa przeszkadzajka podczas poligonowych ćwiczeń. No ale polecił Moorowi aby miał na uwadze tą stronę. Resztę zaś zagonił do ponownego przeszukania domu. Mieli dobry czas i miał nadzieję, że uda im się poprawić poprzedni wynik. Zależało mu na dobrych wynikach i swoich i swojego oddziału. Skończyli z tym budynkiem i przeszli do następnego. Thomas popchnął wózek z zebranymi fantami, ledwo zauważając, że mu kumpel wcisnął pudełko z filmem do bocznej kieszeni spodni. Złapał go za rękę aby go zatrzymać albo wyrzucić to gejowskie hardporno ale znów usłyszeli w eterze głos Olivii.

- Wyszedł na ulicę. Między tym Fordem a Nissanem co mówiłam. Powinniście go już widzieć. - obaj przerwali te kieszonkowe zapasy i spojrzeli wzdłuż ulicy. Faktycznie było widać ludzką sylwetkę ale z pół kilometra to się więcej nie dało zobaczyć.

- To kobieta. Czarnoskóra kobieta z długimi dredami. - zameldowała snajper gdy dostrzegła coś nowego. Obaj mężczyźni popatrzyli po sobie. Po co ona melduje im takie rzeczy? Nudzi jej się? Jednak to napięcie w jej głosie sugerowało zachować ostrożność i powagę. W końcu ona widziała tego typa czy typiarę a oni dopiero co. Wingfield uniósł swoją lornetkę do oczu aby wreszcie samemu się przyjrzeć źródłu zamieszania.

- A ładna jakaś? Fajne ma cycki? Bo jak tak to może ją zawołajmy i się z nią zaprzyjaźnimy. - zwiadowca nie miał lornetki a gołym okiem to widział, że ktoś tam stoi i tyle. Pewnie cywil sądząc po kolorowym ubraniu. No i z długimi, ciemnymi włosami. Tyle widział z pół kilometra.

- Co ona robi? - zdziwił się Thomas bo już po chwili obserwacji przez lornetkę dostrzegł… Coś dziwnego. No niby widział czarnoskórą kobietę z długimi dredami, bez broni, wszystko było tak jak mówiła im Oli. No ale co robiła ta laska? Zachowywała się… No jakoś dziwnie.

- Chyba węszy. Albo nasłuchuje. Sama nie wiem. - odparła obserwatorka na dachu. Ulżyło jej, że teraz i ich dowódca to widzi to miała jakiegoś sojusznika i partnera w tych obserwacjach i dyskusjach. Bo do tej pory to było jej zwyczajnie głupio, że musi im meldować… No właśnie sama do końca nie wiedziała co. No jakaś czarna laska z dredami i tyle. Niby nie ma czym zawracać gitary. Ale była jakaś dziwna. To się od razu rzucało w oczy chociaż trudno było sprecyzować o co chodzi z tą dziwnością.

- Węszy? Jak pies? No co wy… Daj zobaczyć. - Moore zdziwił się. Zwłaszcza zachowaniem kolegi który stał tuż obok. I wyglądało, że w parę chwil zaraził się od Olivii tym napięciem i niepewnością na co właściwie patrzą.

- Jak trzeba to ja mogę z nią porozmawiać. - Irene znów pojawiła się w oknie na piętrze i zgłosiła swoje usługi jako negocjatorka. Roman stanął obok niej. Z piętra mieli nieco lepszy widok niż z poziomu ulicy ale bez optyki to widzieli podobnie jak przed chwilą David. Tylko tyle, że ktoś tam stoi kilkaset metrów dalej. Teraz jednak porucznik zdjął swoją lornetkę i przekazał zwiadowcy aby i ten mógł się przyjrzeć dziwnej kobiecie.

- Cycki ma spoko. Jakby trzeba to ja mogę chętnie porozmawiać z jej cyckami. Zwłaszcza brajlem. A buzia… No pokaż mi swoją buzię czarna ślicznotko i proszę cię aby ślicznie pasowała do twoich ślicznych cycuszków… - mruczał pod nosem Moore z oczami przyklejonymi do lornetki. Ale dzięki wpiętej łączności słyszeli go wszyscy. Jego niefrasobliwe uwagi znów wywołały uśmiechy i rozbawione prychnięcia. Bo jakoś ta obca laska zaczynała przykuwać uwagę całego oddziału. Pewnie dlatego, że poza jej pojawieniem w tej bezludnej okolicy nic się innego nie działo.

Niespodziewanie spokój tej obserwacji został przerwany przez nagły krzyk, pisk albo skrzek. Trudno to było stwierdzić. Reszta nie była pewna co to i skąd to więc zaczęli się rozglądać dookoła. Tylko ci z optyką, Olivia i David wiedzieli dokładnie kto wydał ten obcy, szarpiący nerwy krzyk.

- To ona! Kurde leci tu do nas! - krzyknął Dave informując pozostałych co się własnie stało i szybko oddając lornetkę dowódcy.

- Potwierdzam. Biegnie tu. Ale nie widzę żadnej broni u niej. - porucznik odetchnął szybciej niż przed chwilą ale przez lornetkę widział jak kobieta w iście sprinterskim stylu pruje prosto na nich.

- Tak jest. 400 m. Zbliża się szybko. - Olivia złożyła swój lakoniczny meldunek. Miała z nich wszystkich najlepsze oko do oceny odległości a oprócz tego dalmierz zamontowany w optyce to miała świetne referencje do podawania odległości od widzianego obiektu. Albo celu.

- Ja cię pieprzę jak zasuwa! Jak Usain Bolt. Musi być jakąś sprinterką. - Zszywacz co akurat zszedł na ulicę aby wrzucić swój łup na wózek już nie wracał na górę. Tylko skorzystał z okazji aby też popatrzeć na nadbiegającą kobietę. Ale wszyscy musieli w duchu przyznać, że trafili na jakąś fankę sprintu, że tak tutaj zasuwa.

- Zmęczy się. Nie dobiegnie tu. Nie w takim tempie. Będzie musiała zwolnić. Zresztą po co ona tu tak leci? - Roman pokręcił głową bo też niezbyt mógł zrozumieć zachowanie tej kobiety z dredami. Jej samej zbyt wyraźnie jeszcze nie widzieli ale te jej dredy skakały w jedną i drugą stronę przy każdym kroku jak chorągiewka. I widać było, że raczej nic nie ma w dłoniach bo pewnie by było widać. Jak nie gołym okiem to przez lornetkę.

- Mam z nią porozmawiać? Może jest w jakimś szoku czy co. - Irene jeszcze raz zaproponowała swoje usługi. To zachowanie obcej było dziwne no ale mimo wszystko to była tylko jedna kobieta bez broni. Nie chciała aby coś tu się komuś stało w jakiejś nerwowej i niejasnej sytuacji.

- Może jest na jakichś prochach? Ja cię pieprzę jak zasuwa. - Zszywacz stanął obok Wingfielda i Moora. Wzdrygnęli się gdy kobieta wydawał ten skrzekliwy krzyk po raz kolejny. Tak samo jak na początku swojego biegu.

- 300 metrów. Zbliża się szybko. - snajper miała tą czarną w celowniku. Czuła przez skórę, że będą przez nią kłopoty. Aż ją palec świeżbił na spuście aby strzelić i zlikwidować zagrożenie. No ale nie było rozkazu. Poza tym mimo wszystko widziała w krzyżu celowniczym cywila. Chociaż chętnie by zameldowała o jakiejś spluwie, nożu czy granacie to jednak nic takiego u sprinterki nie widziała.

- To przebiegła już setkę? W takim tempie? I nie zwalnia? - Roman też czuł, że krwe zaczyna mu szybciej krążyć. W tej biegaczce było coś nienaturalnego.

- A ten skrzek? Zszywacz? - Wingfield obserwował nadbiegajacą przez lornetkę. Czuł, że sprawy zaraz zaczną się komplikować coraz szybciej. A tak chciał tego uniknąć! Chciał skorzystać z porady pozostałych póki była okazja.

- Może ma coś z gardłem. Jakieś nietypowe przeziębienie. Bez oględzin to trochę trudno powiedzieć. Czy mi się wydaje czy ona trochę kuleje? - Zszywacz co był ich sanitariuszem odczuł ciężar swojej ekspertyzy. No ale ją podał. Jednak diagnozy to zwykle się wydawało jak się oglądało pacjenta z zasięgu ręki a nie jak ten leciał naprzeciw z 300 metrów.

- No faktycznie. Jakoś tak trochę kuśtyka. Tak dziwnie trochę. - Thomas dopiero teraz zwrócił uwagę na nieco koślawe ruchy nadbiegającej na jakie z tego wszystkiego mu umknęły. A paramedyk jakoś gołym okiem i to wychwycił.

- Ej! Co to było? Słyszeliście? - Moore mrużył oczy ale usłyszał coś w oddali. Spojrzał na pozostałych i widział po ich minach, że też to usłyszeli.

- Jakby… Jakby ktoś jeszcze tak krzyczał… Jak ona… Tylko gdzieś dalej. - Zszywacz przełknął ślinę. Ale powiedział na głos coś co pewnie usłyszeli i pomyśleli wszyscy.

- 200 metrów. Zbliża się szybko. Mam ją w celowniku. - Olivia zameldowała krótko. Na wszeli wypadek dodała coś jeszcze. Wystarczyłoby jedno słowo Wingfielda i zdjęłaby tą cholerną sukę. Bo jeszcze jakby jedna była to na pewno chłopaki na dole by sobie poradzili. Jak więcej to też. No ale wystarczyłby jeden rozkaz i by nie musieli sobie radzić bo by zdjęła tą cholerną sukę.

- Nie! Nie będziemy strzelać! Jesteśmy Royal Navy do cholery a nie jacyś rzeźnicy z Katangi! Nie strzelamy do nieuzbrojonych cywilów! - porucznik spiął się w sobie ale krzyknął na cały głos dając szlaban na otwieranie ognia. Nie miał zamiaru z powodu nerwowej sytuacji zostać mordercą niewinnych albo dowódcą takich morderców. To na pewno dało się jeszcze jakoś wyjaśnić. Chociaż znów słychać było ten dziwny, szarpiący nerwy skrzek gdzieś z okolicy. Chyba ta sprinetrka nie była tu sama. Jego ludzie sapnęli w duchu. Nie podobała im się ta blokada ostrzału. No ale porucznik miał rację. Mimo wszystko to była tylko jedna, nieuzbrojona kobieta.

- Stary lepiej coś z tym zrób. I to szybko bo czas się kończy. - mruknął cicho Moore czując jak pot gromadzi mu się na rękawicach a te zaciskają na karabinku. Najchętniej rozwaliłby tą nadbiegającą sukę a potem zastanawiał się co dalej. No ale Wingfield był takim cholernym służbistą!

- Roman bierz przeciwną stronę czy nas nie obchodzą. Bear druga strona ulicy. Hank przeciwny dom. - porucznik sprawnie obdzielił pozostałe kierunki zaś trójka jego ludzi potwierdziła wykonanie rozkazu. I z ulgą usłyszał od nich trzy razy “clear”. Więc przynajmniej na razie nie groziło im okrążenie.

- 150 metrów. Zbliża się szybko. - Olivia cały czas miała czarnoskórą sprinterkę na celowniku. Trochę dziwnie skakała i chyba Zszywacz miał rację, że kulała. Jak kulała to jakim cudem mogła zasuwać tak szybko? I tak długo! Usain Bolt to kiedyś biegał na setkę a ta obca zdzira przebiegła już ponad 300 metrów i nie wyglądało aby miała zamiar zwolnić. Jakim cudem?!

- Ja cię pieprzę jak zasuwa! Musi być na jakichś prochach jak nic! To niemożliwe aby utrzymać takie tempo tak długo! - Zszywacz mimo niepokoju jaki odczuwał nie mógł powstrzymać się od pewnego medycznego zafascynowania nad wydajnością organizmu sprinterki. Jak ona mogła tak długo utrzymać takie sprinterskie tempo?

- Stary zrób coś. Albo ja to zrobię. - Moore mruknął złowróżbnie ale cicho. Tak, że oprócz Wingfielda może tylko Zszywacz mógł to usłyszeć. I przy tym delikatnie postukał palcem w pałąk spustu aby nie było wątpliwości jak ma zamiar rozwiązać sprawę. Wingfield sklął go w duchu. To niesubordynacja! Ale w głębi ducha sam czuł coraz większą potrzebę aby zlikwidować źródło tego niepokoju i po prostu rozwalić tą idiotkę. Ślepa?! Nie widzi, że są Royal Marines?! Że mają karabiny i całą resztę?! Życie jej niemiłe!?

- Daj krzyk ostrzegawczy jak nie pomoże to strzał ostrzegawczy. Ona jest chyba w jakimś amoku, rozmowy mogą być z nią trochę trudne. - z piętra Irene co cały czas obserwowała tą lawinową pogarszającą się sytuację rzuciła swoją propozycją. Już widziała na tyle wiele aby zorientować się, że trudno to nazwać standardowa sytuacją.

- Rozwal ją. Powiemy, że miała pas sahida albo darła się “Allah Akbar”. Kto to sprawdzi? - zwiadowca cicho rzucił swoją propozycją podając proste rozwiązanie problemu jakie zwolniło by im blokadę otwierania ognia. Bo gdyby istniało zagrożenie atakiem terrorystycznym to mogli strzelać legalnie i do skutku.

- Nie strzelać! Ja to załatwię! - Wingfield w gruncie rzeczy był wdzięczny im obojgu. Obie te możliwości dawały mu pewne pole manewru i pretekst do otwarcia ognia w samoobronie. Nawet przed jednym cywilem. Czuł jak pot spływa mu po skroniach, karku, plecach jak łapy mu się pocą w rękawicach i w ogóle ten cały, spocony stres i ciężar decyzji dowódcy odpowiedzialnego za swój oddział. Ruszył spokojnie do przodu w kierunku nadbiegającej kobiety.

- 100 metrów. Zbliża się szybko. Mogę ją zdjąć w każdej chwili. - zameldowała ponownie Olivia. Z każdym krokiem tej czarnej suki musiała walczyć z pokusą aby nie pociągnąć za spust. Ale na razie udawało jej się utrzymać reżim ognia nakazany przez dowódcę. Czyli wstrzymać ogień. Z całego oddziału miała najdłuższy staż i doświadczenie. Ale nie awansowała powyżej kaprala bo snajperzy słabo nadają się do zarządzania całym oddziałem jak często działają z dala od niego i nie mają takiej świadomości sytuacyjnej jak reszta oddziału a zwłaszcza dowódca. Ale tym razem była dość blisko nich, ledwo kilka dachów dalej. I jej doświadczenie i instynkt podpowiadał aby sukę rozwalić już pół kilometra temu. Jak tylko wydarła się po raz pierwszy i zaczęła na nich lecieć. Teraz żałowała, że nie rozwaliła jej zanim o niej zameldowała. Wtedy nikt tak naprawdę by nie wiedział do czego strzelała. Ale teraz już było na to za późno. Rozkaz czy nie obiecała sobie, że jak ta zdzira przekroczy 50 metrów to ją rozwali. Czy będzie rozkaz czy nie. Ale widziała, że porucznik ruszył do przodu więc pewnie coś planował z tym zrobić.

- It's the Royal Navy! It's the Royal Navy here! Ma’am! Please stop! Or we’ll shoot! Ma’am, please stop! It's the Royal Navy here! - porucznik wyszedł już na dobre kilka kroków przed Zszywacza i Moore’a. I krzyknął ostrzegawczo do cywila. Zgodnie z procedurami. Irene dobrze mówiła. Najpierw okrzyk. Potem strzał ostrzegawczy. No a potem to mógł już otworzyć ogień z czystym sumieniem. Mimo wszystko miał nadzieję, że ta szalona kobieta jednak się w ostatniej chwili zatrzyma i opamięta. Już to widział w raporcie! “Biały, uzbrojony oficer zastrzelił czarnoskórą, nieuzbrojoną kobietę”. Zjedliby go w bazie żywcem za taki numer! Już widział sąd wojenny, oskarżenie o mordowanie cywili, i metkę mordercy do końca życia. No i rozczarowaną minę swojego ojca. No i własne sumienie by go chyba zeżarło gdyby nie spróbował każdej szansy aby nie zabijać tej czarnoskórej, nieuzbrojonej kobiety która w iście sprinterskim tempie pokonała chyba z pół kilometra. Jak ona może tak zasuwać?!

Pozostali odczuli ten charakterystyczny dreszcz gdy usłyszeli znajome hasło “It’s Royal Navy here!”. To był okrzyk bojowy brytyjskich marynarzy od wieków. Tak krzyczeli butnie podczas abordażu na hiszpańskie, holenderskie i francuskie galeony. Ten okrzyk usłyszeli brytyjscy marynarze uwięzieni w ładowniach niemieckiego “Altmarka”** jaki wiózł ich do III Rzeszy jako jeńców wojennych. To słyszeli Afgańczycy gdy brytyjski but wyważał im drzwi a za nimi szły lufy L 85*** szukające terrorystów. Tak krzyczeli oni sami gdy motywowali się do ostatniego wysiłku podczas treningu i symulowanego ataku czy walki bezpośredniej. Teraz ten okrzyk też zadziałał. Pobudził. Ostrzegał. Dawał znać, że żarty się skończyły. Łapy w spoconych rękawicach zaciskały się i rozluźniały na trzymanych karabinkach. Unieśli swoją broń. Moore ustawił się nieco po skosie aby nie trafić w plecy Wingfielda. Zszywacza mimo, że jako paramedyk nie był za bardzo krwiożerczy do jednak poszedł z drugiej strony flankować porucznika. Bear niemo dał znać, że ma baczenie na przeciwną stronę ulicy i był gotów otworzyć ogień ze swojego ckm. A z piętra Irene nerwowo ściskała swoje MP 5 mając do końca nadzieję, że nie będzie musiała go użyć. Nieco dalej Olivia z precyzją automatu śledziła w lunecie każdy krok dredziary. Ta umowna meta na 50-tym metrze zbliżała się bardzo szybko. Tylko do tej nadbiegającej idiotki nic nie docierało i dalej pruła na nich po całości.

Thomas sapnął w duchu. Nie zatrzymała się. Musiała być już kilkadziesiąt metrów od niego. Uznał, że nie ma wyjścia. Przesunął selektor ognia na ogień pojedynczy, uniósł swój karabinek, wycelował ponad jej głową i strzelił w powietrze. Strzał ostrzegawczy. Brak efektu. Nawet nie zwolniła.

- Rozwal ją! Powiemy, że miała pas z C4 czy co! - krzyknął ponownie kapral i sam celował w sprinterkę gotów w każdej chwili otworzyć do niej ogień. Te opcje proponowane przez Irene były słuszne i sensowne. Ale na tą czarną dredziarę nie podziałały.

- Znów słyszałem te krzyki. Chyba jest ich więcej. Ja cię pieprzę jak zasuwa! - Zszywacz dorzucił swoje wciąż nie mogąc się nadziwić nad nienaturalną wytrzymałością sprinterki. Mężczyzna i to olimpijczyk miałby chyba trudność z takim tempem a co dopiero kobieta.

- Zamknij się! - syknął porucznik przez zaciśnięte zęby. Ta biegaczka była już tak blisko, że lada chwila można by było odłożyć broń długą i sięgnąć do kabury po klamki. Teraz już nie miał wyboru. Kusiło go aby rozkazać Davidowi albo Olivii otworzyć ogień. Wtedy ten kłopotliwy strzał poszedłby na ich konto. A on sam pozostałby względnie czysty. A czuł, że oboje bardzo chętnie załatwiliby tą sprawę za niego. No ale nie. To on był ich dowódcą. On za nich odpowiadał. W końcu był porucznikiem a ci działali wedle zasady “Rób to co ja!”. To miał im rozkazać coś czego sam nie chciałby robić. Trudno. Pociągnął za spust. Broń szczeknęła pojedynczym wystrzałem, z karabinku wypadła złota łuska ale pocisk chybił. A ta sprinterka była coraz bliżej. Byłoby łatwiej jakby celował w środek sylwetki a nie gdzieś w udo które tak szybko ruszało się podczas biegu. Przestał się cyrtolić. Otworzył szybki ogień raz za razem aż czwarty czy piąty pocisk musiał trafić. Biegaczką rzuciło, wybiło ją z rytmu, straciła równowagę i walnęła o brudny asfalt koziołkując po nim ze dwa czy trzy razy. Westchnął z ulgą i opuścił broń. Wszystkim chyba ulżyło. Już po wszystkim.

- I po co ci to było głupia zdziro? - warknął Dave i splunął. Ale udczuwał ulgę i satysfakcję, że już po wszystkim.

- Jeszcze się rusza. - zauważył Zszywacz. Widział, że Tom trafił tamtą w udo, może biodro. Pewnie nie chciał jej zabić. Mimo wszystko. A takie trafienie nawet kalibrem 5,56 nie powinno być śmiertelne o ile nie rozerwało aorty udowej. Bo wtedy to nawet dla niego sprawa byłaby krytyczna do uratowania.

- Tak wiem, ale… - porucznik pokiwał głową i zaczął coś mówić ale nagle dostrzegł ruch kątem oka i usłyszał krzyk.

- O kurwa! - krzyknął krótko Dave i zanim zdążył coś ktoś zrobić szybko uniósł karabinek ponownie i rozorał dwoma tripletami plecy kobiety. Bo ta powalona niespodziewanie zerwała się i jakoś tak małpim ruchem, jak jakiś pierdolony krab, na czworakach, jakby miała jakieś dodatkowe stawy, znów wyrwała do przodu. Wszyscy krzyknęli albo sapnęli z zaskoczenia iw rażenia. Nikt po postrzale z 5,56 w udo czy biodro nie był tak skoczny! Ale triplety Moor’a ponownie powaliły ją na asfalt.

- Ja pierdolę… Dalej się rusza… - sapnął z niedowierzaniem Zszywacz. Sprinetka musiała mocno oberwać, może nawet dogorywała. A mimo to niczym jakieś zombi z gier i filmów wciąż wlokła się i czołgała w ich stronę. To było tak niesamowite i przerażające, że nawet kapral zamarł.

- Co jest kurwa? Przecież ją trafiłem. - Dave spojrzał na swój karabinek, widział w pasku magazynka brak tych naboi jakie wystrzelił, czuł zresztą zapach prochu i szarpanie broni podczas wystrzału a obok niego leżały złote krople świeżo wystrzelonych łusek.

- To niemożliwe… Coś musi być nie tak… Coś musi być ostro nie tak… - Zszywacz bełkotał z przejęciem chociaż pozostali czuli podobnie. Widzieli jak ta czarna z czarnymi dredami zostawia za sobą krwawy ślad ale nieubłaganie czołga się w ich stronę. Jakim kurwa cudem?! Po tylu trafieniach?! Nagle rozległ się głośny huk pojedynczego 7.62.

- 50 metrów. Cel zdjęty. - głos Olivii rozległ się w eterze niczym duch z zaświatów. Przez to wszystko prawie o niej zapomnieli. Ale ona nie. Czekała na rozkaz Wingfielda do otwarcia ognia. Musiała przyznać, że chociaż zwlekał i jak na jej gust za bardzo się babrał w tych regulaminach to zrobił na niej wrażenie, że sam przejął pałeczkę i nie zasłaniał się snajperem przy brudnej robocie. Ją samą też zaskoczyła ta niezwykła odporność sprinterki. Nawet przez chwilę myślała, że może ma jakieś SAPI pod spodem. Ale brakowało tych kanciastych kształtów jakie nadawały sztywne płyty pancerza. Poza tym zwykle nosiło się pancerz na ubraniu a nie na odwrót. I widziała z góry coś co niekoniecznie musieli widzieć chłopaki na dole. Wingfield trafił. Bo widziała w optyce rozbryzg krwi na udzie, tuż pod biodrem. A potem Moore też trafił. Widziała szybko rosnące krwawe plamy na plecach bluzy. No i krwawy ślad jaki ta czołgajaca się zdzira zostawiała na asfalcie. A chłopaki co byli bardziej w poziomie nie musieli widzieć tego tak dokładnie. Sama przez moment zamarła i nie wiedziała co zrobić. Aż zorientowała się, że ta czarna przekroczyła tą umowną barierę 50 metrów jaką jej po cichu dała szansę aby spasować. Wtedy nagle wszelkie tryby wskoczyły na znajome miejsce i pociągnęła za spust. Tylko celowała w głowę. Trafiła. Strzał do ledwo ruchomego celu ze 100 metrów był dla niej dziecinnie prosty. Czaszka trafiona ołowiem za ponad 3 000 dżuli rozbryzgła się jak balon rzucony z dużej wysokości. Ciało od razu znieruchomiało i padło plackiem na asfalt. Zamiast głowy miało resztki żuchwy a poza tym to był krwawy kleks przetkany szarymi kawałkami mózgu i białymi kośćmi czaszki. Co świadczyło dobitnie, że cel został zdjęty.

- Ja pierdolę… - Moore sapnął i opuścił broń. Uniósł ją w końcu aby zastrzelić zdzirę ostatecznie, nawet jakby miał w nią wywalić cały magazynek. A potem kolejny. Ale Oli była szybsza. I skuteczniejsza. Dzięki Bogu! Wszyscy zapadli w jakiś stupor z niemą fascynacją obserwując to już nieruchome i bezgłowe ciało leżące na asfalcie. Pierwszy ocucił się Zszywacz. Zaczął coś wyjmować z torby i podszedł do tego ciała.

- Co ty robisz? Zostaw ją. Lepiej nie podchodź. - rzucił mu Moore niezbyt rozumiejąc zamiary paramedyka. Ten zaś klęknął przy świeżym trupie i wyjął jakieś małe, plastikowe coś.

- Pobiorę próbki. Ona musiała być na jakichś prochach. Dobrze wiedzieć co to jest. - odparł zagajony biorąc małą próbkę krwi do probówki. Zaczął ją na szybko podpisywać.

- Dobra pośpiesz się. A reszta nie ma tu nic do oglądania! Pilnować perymetru! - porucznik też się ocknął i pozwolił działać paramedykowi. Reszcie przypomniał po co tu są. Miał tego wszystkiego dość i najchętniej wróciłby na statek. A potem do bazy.

- Bierzemy jeszcze coś czy wracamy? - Irene z trudem oderwała wzrok od bezgłowego ciała które sprawiło im tyle nerwów i kłopotów. Ale jak się oderwała wskazała kciukiem na wnętrze domu jakie do tej pory przeszukiwali. Porucznik potarł nasadę nosa próbując myśleć racjonalnie. Powinni kontynuować zadanie czy dać sobie siana i wracać na statek?

- Wodzu zgłasza się “Albatros”. Mówią, że słyszeli strzały. Pytają czy to my. No i ogólnie co się dzieje. - Hank wychylił się z rozwalonego okna na piętrze i wskazał na słuchawkę swojego plecakowego radia. Wingfield zaklął. Zbliżały się konsekwencje. Szybciej niż się spodziewał. Co miał powiedzieć “Albatrosowi”? Że właśnie zastrzelili nieuzboroją kobietę?

- Co im powiedziałeś? - wezwał go do siebie gestem a łącznościowiec zbiegł po schodach na parter po czym wytruchtał na ulicę w stronę dowódcy. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że ten incydent nie będzie dobrze wyglądał w raporcie.

- Nic. Tyle, że słabo słyszę bo zakłócenia. I, że dam porucznika. - Hank odparł zgodnie z prawdą przekazując słuchawkę oficerowi. Ten miętolił ją w łapie namyślając się co tu teraz odpowiedzieć. Zakłócenia były od początku. Bo od zatoki oddzielał ich jakiś polodowcowy garb czy co więc blokował najprostszą drogę falom radiowym. A bez satelitów to było to poważne utrudnienie dlatego łączność z jednostką macierzystą była taka sobie.

- Kontakt. Jeden typ. Biegnie ku nam. - niespodziewanie odezwał się Bear. Wszystkie głowy zwróciły się ku operatorowi broni ciężkiej a ten brodą wskazał nadbiegajacą sylwetkę.

- Potwierdzam. 200 metrów, do was 300. Zbliża się szybko. Kolejny za nim. Wybiegł z przecznicy. 500 metrów, do was 600. - Olivia odwróciła się w przeciwną niż dotąd stronę i szybko zweryfikowała i potwierdziła słowa cekaemisty.

- Kurwa. Zlatują się jak muchy do gówna. Ta suka ich wezwała. Zresztą ich też coraz częściej słychać. Zlatują się tu Wodzu, co robimy? - kapral przytaknął prawie wesołym głosem i nonszalancko uniósł lufę swojego karabinku do góry trzymając broń tylko za tylny chwyt jakby chciał pozować na jakiegoś Rambo.

- Kontakt! Kilka domów, skacze przez płoty jak jebany płotkarz! Jak jakaś cholerna małpa! Mam strzelać? - Roman wtrącił się w dyskusję. Wciąż czatował w oknie piętra ale od strony ogrodów. I niespodziewanie dostrzegł jak jakiś typ zaczyna przeskakiwać przez pierwszy płot. W moment pokonał szerokość ogrodu i już fikał przez kolejny! Jak nie biegł wzdłuż ulicy jak ci co ich dojrzeli Bear i Olivia to był cholernie blisko.

- Nie! Najpierw okrzyk ostrzegawczy! Potem strzał! Ogień pojedynczy! Dopiero jak nie zadziała będziemy strzelać! Zszywacz pośpiesz się! Irene do Romana! - Thomas znów poczuł, że na chwilę opanowana sytuacja zaczyna wymykać mu się z rąk. A akcja gwałtownie przyspieszać.

- Ja pierdolę Tom! Ślepy jesteś?! Te skurwysyny na nas szarżują bo chcą nas rozwalić! - Moore jęknął głośno nie mogąc dłużej zdzierżyć tego regulaminowego drylu porucznika.

- Kapralu Moor! Stulcie pysk! I wykonywać rozkazy! Nie będziemy strzelać do bezbronnych cywili! - oficer stracił nad sobą panowanie i krzyknął na podoficera. Przez moment obaj mierzyli się morderczymi, nienawistnymi spojrzeniami. Wszyscy przez skórę czuli, że sytuacja waży się na szali. Właściwie porucznik miał rację. Nadal nie widać było u tych biegaczy żadnej broni ani mundurów co kazało traktować ich jak cywili. A Royal Navi nie mordowała cywilów. Ale jak ta czarna dredziara dała popis swoich nienaturalnych zdolności wszystkich aż palce świerzbiły na spustach aby otworzyć ogień. Ale dowódca zabraniał. Zżymali się w duchu, odliczali nerwowe sekundy i kroki i czekali na cud.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 04-07-2022, 01:24   #20
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Bonus 03 - Pierwszy kontakt z Szarańczą (2/3)

Czerwona Trójka




- Potwierdzam, zasuwa tu jak ta czarna. To ja do niego krzyknę. - krótkofalówki rozbrzmiały speszonym głosem Irene. - Stać! Stój! It’s the Royal Navy! Stój bo otworzymy ogień! - negocjatorce brakowało pewności siebie i charyzmy jaką przed chwilą wykazał się ich dowódca. No i do tej pory nigdy nie znalazła się w takiej sytuacji. Była zadeklarowaną pacyfistką i nawet dziwne było, że w ogóle włożyła mundur. A mimo to nawet ona uznała, że w tym kolesiu co tak śmigał przez płoty i ogrody to chyba jest podobnie jak z tą bezgłową obecnie sprinterką. Padł strzał. Pojedynczy.

- Nie zatrzymał się! Możemy już strzelać?! - krzyknął Roman widząc, że tamtemu zostało już tylko ostatnie dwa ogrody. Wingfield zawahał się o moment za długo. Wedle uznania Davida.

- Strzelać nie, bo przecież lepiej niech cywile rozpierdolą nas a nie my ich! - krzyknął wkurzony kapral i ruszył w poprzek ulicy w dom w jakim na piętrze, tylko z drugiej strony byli Roman i Irene. Po drodze wyszarpał swój kukri z pochwy.

- Zezwalam! - krzyknął Thomas żałując, że go tam nie ma i sam nie może ocenić sytuacji. Z tą czarną było łatwiej bo wszystko miał jak na dłoni. Ale skoro miał mieć zaufanie do swoich ludzi jak oni do niego to właśnie w takich chwilach trzeba było to okazać.

- Strzelaj! Rozwal go! - Roman tylko na to czekał. Skierował lufę w dół i ponaglił Irene znając jej pacyfistyczne tendencje. Właściwie to na nią za bardzo nie liczył bo wiadomo było, że była słabym strzelcem. A cel był szybki, co chwila pojawiał się i znikał z widoku lub był w połowie sylwetki albo akurat skakał przez płoty które były wyższe od niego. Jakim cudem?! Nieważne! Otworzył ogień ze swojego L 85. Strzelał pojedynczymi, tak jak porucznik kazał. Ale nawet lepiej, pojedyncze wystrzały było łatwiej opanować odrzut niż przy tripletach a to sprzyjało precyzji. W kolimatorze sylwetka była tak blisko, że nie mieściła się już w obiektywie. I strasznie skakała. Odłożył więc broń i strzelał na czuja, prosto w dół. Irene też w końcu się przemogła i otworzyła ogień ale trudno było ocenić skuteczność. A tamten koleś w dresie w końcu zeskoczył na ich ogród i zarówno Roman jak i Irene spodziewali się, że teraz wbiegnie przez kuchenne drzwi do środka i dalej albo przebiegnie przez budynek na ulicę albo schodami do nich. Dlatego oboje pisnęli i jękneli z zaskoczenia gdy obcy niczym jakaś żaba odbił się po skoku z płotu i poszybował wprost ku nim! Na pierwsze piętro, tak bez przystanku i przygotowania! Niemożliwe!

- Kurwa! - krzyknął Roman próbując jeszcze w locie trafić skoczka. Nie miał pojęcia czy się udało czy nie, widział i słyszał jak ten gruchnął o parapet i małpim skokiem wylądował w pokoju.

- Ja pierdolę! Jest w środku, jest w środku! - krzyknął Roman usiłując obrócić siebie i lufę karabinku zanim facet w dresie wyhamuje swój pęd i doskoczy do któregoś z nich. Irene krzyczała z przerażenia gdy to działo się zbyt szybko i zbyt blisko. Ten obcy był w tym samym pokoju co oni!

- Strzelaj! Rozwal go! - wrzasnął saper tracąc ułamek sekundy na selektor ognia aby przełączyć na triplety. Otworzył ogień i widział jak kule siekają krwawymi rozbryzgami ciało tego w dresie. Ten jednak wyhamował, odwrócił się i ruszył na nich. Widząć, że już go nie rozwali kulami uniósł karabin aby zamachnąć się kolbą na dresiarza. Nie miał już czasu krzyknąć do Irene aby wstrzymała ogień. Niespodziewanie w plecy dresiarza wpadł jakiś facet. Impet uderzenia powalił go na podłogę a potem facet w mundurze zamachnął się swoim khukri i wbił go w plecy przeciwnika. Ten zacharczał jakimś dziwnym, obcym skrzekiem, podobnym do tego jaki wydawała ta czarna dredziara. Po czym wbił ostrze jeszcze raz.

- Zdychaj! Zdychaj pojebie! Zdychaj! - Roman stracił panowanie nad sobą. Nawet jakby zapomniał o trzymanym karabinie. Tylko z impetem glanował głowę napastnika miażdżąc ją kawałek po kawałku swoimi wojskowymi buciorami. Zaś Moore w końcu wbił nóż tak głęboko, że stal przebiła się aż do serca. Dresiarz znieruchomiał.

- Zdychaj pojebie zdychaj! - saper dalej kopał nieruchome już ciało. Kapral wstał, złapał go za ramiona i potrząsnął.

- Już! Roman już! Już po nim! Załatwiliśmy skurwiela. - pomogło. Roman zamrugał oczami i zorientował się, że to David go trzyma za ramiona. Spojrzał w dół. Na brudnym dywanie leżało ciało mężczyzny w niebieskim dresie z krwawymi plamami na plecach i wokół głowy. Dywan nasiąkał nową krwią jaka wypływała z ciała. I zostawały na nim ślady wojskowych butów.

- Jesteś ranny. - odezwała się na chwilę zapomniana negocjatorka. Obaj mężczyźni trochę z zaskoczeniem spojrzeli na nią. Wciąż trzymała swoje mp-i. Ale patrzyła gdzieś w dół. Jak obaj tam spojrzeli zorientowali się, że Roman ma krwawą plamę na udzie. Z zaskoczeniem dotknął rany bo nawet jej nie poczuł.

- To… To nic… Nic takiego… - wymamrotał trochę rozkojarzony. Przez chwilę panowało zakłopotane milczenie. Teraz jak brunetka zwróciła na to uwagę to wszyscy rozpoznali dość okrągłą ranę wlotową od kuli. Kuli lekkiego kalibru. Bo pośrednia jaką oni mieli w karabinkach przeszłaby przez udo na wylot. Wiedzieli, że w zamieszaniu Roman musiał oberwać od Irene. Ona też już się w tym zorientowała.

- Przepraszam! Nie chciałam! Chciałam trafić tego tu a nie ciebie! - Irene była bliska płaczu gdy podbiegła do zranionego przez siebie kolegi. Ten o ile w pierwszej chwili w ogóle nie poczuł trafienia to teraz z każdą chwilą ten kawałek ołowiu jaki utkwił mu w udzie zdawał się rozgrzewać i palić go coraz bardziej.

- Wodzu Roman oberwał. Musi zejść z posterunku. Zszywacz wolny? - Moore poklepał dziewczynę po ramieniu ale nie bardzo było okazji na coś więcej. Wierzył jej, że nie zrobiła tego specjalnie. Chujową sytuację mieli tu przed chwilą. Z dwojga złego to lepiej, że ona trafiła Romana a nie na odwrót. Bo po 5,56 to dopiero zostawały dziury.

- Dawaj, schodźcie do mnie. Oli, ty na razie zostajesz, dasz nam osłonę. Ostrzegawczy przed nogi a potem wal wedle uznania. Bear osłaniaj nas od frontu. Reszta do mnie. Zszywacz przygotuj się na Romana. - Wingfield po tym krótkim kryzysie decyzyjności zrozumiał, że nie mają do czynienia z cywilami. Przynajmniej nie takimi zwykłymi. Postanowił więc dać im jeszcze szansę tymi ostrzegawczymi strzałami ale jeśli będzie otczyło się jak dotąd to pewnie nie pomoże i będą musieli otworzyć ogień na całego. Jak do wroga który próbuje ich zabić.

- Połóż go tutaj. Nic ci nie jest, to tylko draśnięcie. Wyjdziesz z tego. Nie ruszaj się, może trochę zakłóć. - Zszywacz nie robił w tym zawodzie od wczoraj. Widząc jak Irene pomaga iść Romanowi kazał jej go położyć na asfalcie. Szybko zorientował się, że udo zostało postrzelone. I prawie z miejsca domyślił się, kto był pechowym strzelcem. Zwłaszcza jak się widziało to zżerające poczucie winy na twarzy Irene.

- Nic się nie stało. Będzie dobrze. Daj mi szprycę a resztę załatwimy na “Albatrosie”. - Roman miał na tyle hartu ducha i opanowania, że trochę wyglądało jak to on miał wyrzuty sumienia, że sprawił przykrość i zakłopotanie tej miłej i życzliwej dziewczynie jaką była Irene. Wszyscy drgnęli jak rozległ się pojedynczy strzał z 7,62. Olivia. Ostrzegawczy. Po chwili drugi. Chwila ciszy.

- Cel zdjęty. Biorę następny. - zameldowała sucho snajper lunetą już szukając tego dalszego celu jakiego widziała przed chwilą.

- Zszywacz kończ to! Zwijamy żagle! Postaw go na nogi i spadamy stąd! Charlie, Mike, Josh na szpicę! Dave, Owen prawa flanka, Zszywacz i Bear lewa! Hank do mnie! Irene i Roman w środek. - zakomenderował młody porucznik jak na tak niesprzyjające okoliczności całkiem sprawnie i spokojnie. Co pomogło też ochłonąć pozostałym i wierzyć, że jakoś z tego syfu sie wykaraskają. Padł kolejny strzał Olivii.

- Nic mi nie jest. Nie potrzebuję niańki. - mruknął Roman chcąc dać znać, że to tylko draśnięcie, dokładnie tak jak to mówił paramedyk.

- Zaraz będzie. Szpryca zacznie działać, cała noga ci zesztywnieje. - rzekł Zszywacz szybko i sprawnie wbijając igłę blisko zranionego miejsca. Działała szybko ale nie natychmiastowo. No a efektem ubocznym było brak czucia w tym wypadku w udzie czyli właściwie w całej dolnej kończynie.

- A wózek? - zapytała Irene wskazując na nieco zapomniany wózek na jaki do tej pory ładowali fanty z grabieży bezludnych domów.

- Chrzanić wózek! Zbieramy się! - fuknął porucznik uznając przerwane zadanie za zbyt trywialne aby się nim teraz przejmować.

- Nie, nie. Mi chodziło, że Romana możemy załadować na wózek. Tylko trzeba by zrobić miejsce. - Irene wykazała się całkiem trzeźwym umysłem. Wingfield pokiwał głową z uznaniem i rzucił pozostałym.

- Zrobić miejsce dla rannego! - krzyknał i znów się wzdrygnęli gdy padł kolejny strzał strzelec wyborowej.

- Cel zdjęty. Kolejny kontakt. 400 metrów od was. Biegnie do was. I dwa kolejne. Ta sama odległość i kierunek. - zameldowała Olivia i praktycznie jeden zlikwidowany cel zaowocował trzema kolejnymi. Mimo to kapral nie traciła spokoju i rozwagi. Co też dodawało otuchy pozostałym, że mają takiego zbrojnego anioła stróża co nad nimi czuwa.

- Zrobione! - krzyknęli chłopcy całkiem ochoczo zrzucając uzbierane z takim trudem bambetle na asfalt aby zrobić miejsce dla rannego kolegi który właśnie dostał szprycę.

- Przenieście go tylko ostrożnie. - paramedyk polecił kolegom nawet jak Roman upierał się, że nic mu nie jest i w ogóle to sam może chodzić. Teraz jeszcze tak ale wkrótce gdy moc szprycy objawi się w pełni będzie tylko kulał i spowalniał resztę.

- Kontakt! Ostrzegawczy… - Bear krzyknął nagle i wycelował swój ckm w przecznicę. Posłał kilku nabojową serię w asfalt przed biegaczem w czerwonej kurtce. Nie zatrzymał się. Więc następne kilkanaście kul przeorało samego biegacza i wbiło się krusząc stare cegły w ścianie domu kilkadziesiąt kroków dalej. - Zdjety. - zameldował krótko z pewną satysfakcją obserwując jak sprinter pada na asfalt przeszyty solidną dawką ołowiu.

- Wodzu, Roman załadowany! Ale ktoś musi pchać wózek. - Zszywacz zameldował porucznikowi wykonanie powierzonego zadania.

- Ja mogę! Dam radę! - Irene krzyknęła zgłaszając się na ochotnika. Chociaż zwykle oszczędzano ją przy pchaniu załadowanego wózka milcząco uznając, że to męska sprawa a ona jest do tego za słaba. Poza tym chłopakom szkoda było wysilać tak sympatyczną dziewczynę. Teraz jednak sprawa robiła się nerwowa a negocjatorka chciała się zrehabilitować. Poza tym pchanie wózka zabierało obie dłonie a wszyscy wiedzieli, że to ona jest najsłabszym strzelcem w ich oddziale.

- Dobra dajesz mała. Załoga odjazd! Zwijamy żagle i na statek! Nikt nie zostaje w tyle, zabieramy wszystkich! - Wingfield ustawił się razem z Hankiem na końcu ich grupy. W ten sposób miał na widoku cały swój oddział. A na szpicy wystawił Charliego który był jego zastępcą czyli nr. 2 w hierarchii dowodzenia. Dał mu też Josha z drugim ckm dla zapewnienia dużej siły ognia. Zaś z prawej flanki jeszcze mógł ich wspomóc ckm Beara.

- A Oli? - zapytał Moore o snajperkę jaka koczowała na jednym z dachów z setkę metrów dalej. Ale wzdłuż ulicy jaką mieli wracać.

- Zgarniemy ją po drodze. Jazda, ruchy, ruchy! - porucznik ponaglił swoich ludzi. Już chyba wszyscy zrozumieli, że to nie jakaś samotna sprinterka z dredami albo dwóch czy trzech ich kolegów. Tylko było tych samobójczych szaleńców więcej. Nie miał pojęcia kim są i co to za jedni. Ale chciał się jak najszybciej wydostać z niebezpiecznego terenu i wrócić na “Albatrosa”. Albo chociaż w zasięg jego wsparcia ogniowego.

- A co ze strzałami ostrzegawczymi? - dopytał się jeszcze bezczelny, śmieszkowaty kapral. Tak na wszelki wypadek. Bo coś wyglądało, że nawet miłośnik regulaminu ma już dość tego wszystkiego.

- Chrzanić strzały ostrzegawcze! Przebijamy się! Przebijamy się do skutku! Strzelać bez rozkazu! It’s the Royal Navy here! - Thomas faktycznie miał już tego dość. Nie miał pojęcia czy stanie za to przed sądem czy nie. Ale już go to nie obchodziło. Teraz miał zamiar wyrwać siebie i swoich ludzi z tego zaciskającego się pierścienia okrążenia.

- Yeah! Mój człowiek! Jak wrócimy do bazy to pogadam z Oli! Może ci pożyczy te “Lesbian prison”! - Dave zarechotał i wydawało się, że ten jego niefrasobliwy, szczeniacki humor momentalnie wrócił. W tej całej niepewnej i gorączkowej sytuacji było to tak zaskakujące, jak powiew znajomego zapachu z kuchni w swoim domu, że wszyscy się chociaż uśmiechnęli albo roześmiali. Nawet Thomas.

- Jakie “Lesbian prison”? Ja mam jakieś “Lesbian prison”? - w eterze rozległo się zdziwione pytanie ponoć właścicielki wspomnianego tytułu. Chociaż ona miała w optyce namiar na kolejnego zasranego sprintera to musiała przyznać, że Dave ją nieco zaintrygował i rozbawił tym wspomnianym tytułem.

- Później ci wyjaśnię, sama wiesz jaki nasz porucznik to sztywniak i psuja dobrej zabawy. Może pod prysznicem? Irene mówiła, że chętnie umyje ci plecy czy co tam byś chciała. - Dave nawijał wesoło jakby byli w barze albo w ogóle gdzieś za bezpiecznymi murami bazy. Nawet jak porucznik gestem dał znać, żeby ruszali naprzód.

- Nie mówiłam nic takiego! - zaperzyła się Irene nieco się czerwieniejąc. I stęknęła bo dla niej jednej to ten wózek razem rannym saperem w pełnym ekwipunku to trochę ważył. Ale nie zamierzała ustąpić i nie chciała nawalić skoro wszysyc inni robili swoją robotę.

- Rany, Dave, przymknij się. - Bear fuknął na zwiadowcę bo trochę żal mu się zrobiło zakłopotania życzliwej negocjatorki. Reszta już jakoś zdązyła się przyzwyczaić do jego wygłupów ale Irene była u nich wciąż dość nowa.

- Panie poruczniku. A co z “Albatrosem”? - korzystając z chwili spokoju Hank przypomniał się dowódcy klepiąc się w słuchawkę plecakowej radiostacji. Thomas znów jęknął w duchu. Przez chwile o tym zapomniał. Zastanawiał się co tu teraz zrobić. Miał im zameldować, że atakują ich jacyś szaleni, nieuzbrojeni cywile z manią samobójczą? Co wszyscy jak jeden brali jakiegoś speeda i zasuwali po pół kilometra jak cholerni olimpijczycy? Nikt w to nie uwierzy!


---



Wody zatoki; patrolowiec HMS “Albatros”



- Nie ma odpowiedzi panie kapitanie. - radiowiec podniósł głowę, zsunął słuchawki z uszu i popatrzył na kapitana “Albatrosa”. Ten pokiwał głową i ponownie wpatrywał się w ziemny garb porośniętym spalonym lasem. Ja pewnie większość ludzi na mostku i kto tam tylko miał wolne na pokładzie. Odruch właściwie bez sensu. Bo właśnie ten ziemny pagórek, nawet niezbyt wysoki no ale jednak był. A póki był to tak samo blokował fale radiowe jak i linię wzroku. A ci z Czerwonej Trójki nie powinni być tak daleko w linii prostej. Góra kilka kilometrów. No ale przez ten cholerny wał ziemny nie było ich widać póki nie wspięliby się z tamtej strony na jego szczyt a i łączność była mocno utrudniona. Tu na statku mieli solidny maszt, wzmacniacz sygnału i ogólnie mocniejszy sprzęt to tamci powinni ich jakoś odbierać. Ale ze sobą mieli tylko polową plecakówkę jaka miała pod tym względem o wiele mniejsze możliwości połączenia się z informacją zwrotną. Tak było od rana, odkąd tylko drużyna Wingfielda zniknęła za tym cholernym pagórkiem.

- Jaką zgłaszali ostatnią pozycję? - zapytał kapitan po raz kolejny. Właściwie też bez sensu. Bo przecież od ostatniego przekazu od Czerwonej Trójki czyli trzeciej drużyny pierwszego plutonu. Bo pierwszy pluton miał kodową nazwę Czerwony. No to nic od ostatniego przekazu się nie zmieniło. To znaczy pewnie tam, w tym opuszczonym miasteczku, to pewnie coś się działo. Ale tutaj nie mieli żadnej aktualizacji co tam się dzieje.

- Tutaj panie kapitanie. W linii prostej jakieś cztery kilometry. Mówili, że już wracają. Za pół godziny do godziny powinni być z powrotem. - pierwszy oficer usłużnie postukał w mapę rozłożoną na stole. Nie powiedział nic nowego. Tego się właśnie kapitan patrolowca jaki był bazą do tych desantowych wypadów spodziewał.

- No ale do czegoś przecież muszą strzelać. - Clarence też był porucznikiem FPG tak samo jak Wingfield. No ale miał dłuższy staż i doświadczenie. On też bywał na takich morsko - lądowych wypadach ale i dowodził całym pierwszym plutonem. Tak jak pewnie wkrótce Wingfield otrzyma swój pierwszy pluton do dowodzenia no ale na razie traktowano go trochę jak żółtodzioba i próbnie dowodził tylko drużyną. Zaś Clarence z Czerwoną Dwójką był w rezerwie. A Czerwona Jedynka została w bazie. Tak to zwykle robili. Jedna drużyna zostawała w bazie a dwie ładowały się na pokład. Z czego jedna ruszała na akcję a druga była w rezerwie. Ale rzadko się trafiała sytuacja na tyle poważna aby drużyna nowoczesnej piechoty potrzebowała wsparcia ogniowego. Już prędzej medyków, mechaników, negocjatorów gdy przychodziło do jakichś kontaktów z lokalnymi społecznościami. Ale niewiele było wypadków aby ktoś był na tyle durny czy zdesperowany aby zaatakować drużynę uzbrojonych po zęby komandosów. No. I tak to działało. To do czego chłopcy Wingfielda strzelali?

- No tak. Do czegoś muszą strzelać. - kapitan pokiwał głową i zadumał się nad sytuacją. Co robić? Kompletna niewiadoma. Ani dokładna pozycja trzeciej drużyny, ani ich status, ani czas kiedy powinni wrócić. No i nie odpowiadają na zgłoszenia. Ogień przez odległość i ten cholerny pagórek był słabo słyszalny. Ale jak się powtarzał i powtarzał to dało się coś usłyszeć.

- Za dużo tego na strzał ostrzegawczy. A na regularną bitkę to trochę za słabe. Może pójdę przygotować moich ludzi? Tak na wszelki wypadek. - zaproponował Clarence dzieląc się z kapitanem swoimi wnioskami.

- Dobrze, zezwalam. Tak na wszelki wypadek bądźcie w gotowości. - zgodził się kapitan a porucznik zasalutował mu i odmaszerował. Energicznym krokiem przeszedł do kajuty jaka robiła za mesę i pokój odpraw dla drużyn piechoty a także punkt zbiórki. Już jak tylko usłyszał pierwsze strzały kazał im się przygotować. A gdy te nie milkły to i chłopcy z Dwójki sami zaczęli ubierać pancerze, kamizelki taktyczne, ładować magi i tak dalej. Tak na wszelki wypadek. Gdy więc przyszedł z zezwoleniem od kapitana wszyscy prawie byli już gotowi. Więc dał im znak aby wyszli na pokład. I przygotowali drugi zodiac. Tak na wszelki wypadek. Na świeżym powietrzu słychać było te wystrzały. Jeszcze dość odległe i wytłumione przez odległość i wzgórze. Ale nie milkły. I to było najbardziej niepokojące. No i może brak stabilnej łączności z kolegami z Dwójki.

- Panie kapitanie! Mam ich! - na mostku radiowiec nagle złapał poszukiwany głos. I bez pytania dał go na głośnomówiący aby kapitan i reszta też mogli go słyszeć. Bo połączenie mogło się znów zerwać w każdej chwili.

- Mówi Czer… rzy! Jeste… owani! Sytuac… 44… - głos mężczyzny przy radiu rwał się i trudno było zrozumieć co dokładnie mówi. Kapitan przejął słuchawkę i sam zaczął rozmowę.

- Czerwony Trzy, to ty? - zapytał od ustalenia tożsamości rozmówcy. To było prawie pewne, że to muszą być trzeciaki. Chyba, że ktoś by zdobył ich radiostację co wydawało się mało prawdopodobne. No i chciał dać znać tamtemu jak słabo go słyszą.

- Tak, pot… m. - usłyszeli krótką odpowiedź a i tak ją urwało.

- Jesteście atakowani? - zapytał kapitan bo słysząc od jakiegoś czasu strzały można się było tego domyślić.

- k, potwierd… - znów krótkie chyba potwierdzenie. Ale oznaczające, że Trójka wpadła jakieś kłopoty.

- Przez kogo? - dowódca “Albatrosa” zadawał takie pytania aby mogła je wyjaśnić jak najkrótsza odpowiedź.

- Przez sprint… arzam jest…. owani przez cywi… - tym razem odpowiedź była nieco dłuższa. Ale brzmiała dziwnie. Kapitan spojrzał pytająco na pierwszego oficera co ten z kolei zrozumiał bo może coś więcej.

- Są atakowani przez sprinterów i cywili? - zaproponował oficer zdając sobie sprawę jak to idiotycznie brzmi. Drużyna uzbrojonych po zęby komandosów? Atakowana przez sprinterów i cywili? No przecież to brzmiało jak jakiś nonsens! Kapitan spojrzał jeszcze na radiowca który z niich wszystkich miał najwięcej wprawy w wyłapywaniu takich niuansów.

- Wydaje mi się sir, że właśnie coś takiego powiedział. - odparł grzecznie łącznościowiec też zdając sobie sprawę jak to durnie brzmi. Kapitan wzruszył ramionami i chwilę namyślał się co tu teraz począć.

- Czerwony Trzy. Powtórz przez kogo jesteście atakowani. - poprosił aby ten porucznik albo łącznościowiec z trójki powtórzyli jeszcze raz co się u nich dzieje.

- Powtarz… śmy atak… oczków i sprint… yba są naćp… - głos po drugiej stronie cały czas się rwał chociaż dało sie wyczuć, że stara się mówić wolno i wyraźnie. A jednak był spięty. Skoro jednak byli w walce to nie było dziwne.

- Czy napastnicy mają broń? Czy mają palną? - pierwszy oficer dołączył do dyskusji chcąc spróbować z innej strony. Bo nadal nie mieli pojęcia o co chodzi z tymi cywilami, sprinterami i co? Skoczkami?

- Nega… Nie widzę br… są agresyw… yba… ćpani. - odparł głos po tamtej, lądowej stronie. Oficerowie Royal Navy popatrzyli po sobie niepewnie.

- Strzelają tam do nieuzbrojonych cywilów? Tyle razy? - zapytał prawie szeptem kapitan i potarł nagle spocone czoło.

- Ale mówił, że zachowują się agresywnie. - wspomniał siedzący radiotelegrafista niezbyt czując się komfortowo w tej napiętej sytuacji z dwoma stojącymi tu nad głową oficerami.

- Podajcie swój status. - kapitan nie wiedząc jak ma rozumieć słowa rozmówcy zapytał go co innego. Póki jeszcze mieli łączność.

- Przebij… do was. Jed… anny. Sytuacja 44… am sytuacja 444. - mężczyzna po drugiej stronie starał się zachować czytelność przekazu ale pewnie sam nie wiedział co z jego słów dotrze na statek a co nie.

- Chyba mówi, że przebijają się do nas. I mają 444. - odparł łącznościowiec zadzierając głowę do góry.

- No tak, już ostatnio meldowali, że mają wracać. A 444 to nie tak źle. - pierwszy oficer pokiwał głową na tą pierwszą w miarę dobrą wiadomość. Spodziewali się, że trzeciaki powinni przekroczyć swój rubikon i zacząć powrót na “Albatrosa” już z godzinę temu. Echo wystrzałów sugerowało, że nie są jakoś strasznie daleko. A 444 to tak wedle kodu sytuacja taka średnio -dobra. 111 oznaczało że spokój, nuda i rutyna. 000 oznaczało praktycznie zniszczenie jednostki więc rzadko ktoś zdołał nadać sygnał w takiej sytuacji. Już 999 oznaczało sytuację beznadziejną i to, że jednostka wydaje się być bliska unicestwienia. No to 444 to nie było jeszcze tak źle. A byli dość blisko. Tylko nadal nie było na mostku wiadomo o co chodzi z tymi cywilami, sprinterami i resztą. Jakieś zamieszki wywołali czy co?

- Podajcie swoją pozycję. - poprosił kapitan zerkając w dół na mapę. Miał zaznaczoną ostatnią ich pozycję no i swojej własnej jednostki. Co dawało mu przybliżony rejon gdzie obecnie powinni znajdować się trzeciacy.

- Wychod… asta. Kings… rwa! Tam je… zwal go! - ten sam głos podał jakiś namiar. Chyba wychodzili z miasta. A oficerowie pochylili się nad mapą szukając ulicy z “Kings” w nazwie. Gdy nagle głos zmienił tonację jakby akcja tam nagle przyspieszyła.

- Czerwony Trzy? Czerwony Trzy słyszysz mnie? Czerwony Trzy? Czerwony Trzy zgłoście się? Jeśli nie możecie mówić dajcie sygnał morsem. - łącznościowiec przejął pałeczkę i szybko spróbował awaryjnie wywołać piechociarzy z trójki. Ale efektu nie było. Tylko trzaski w eterze ale żadnego głosu. Łącznościowiec zadarł głowę i popatrzył na obu oficerów. Kapitan namyślał sie jeszcze chwilę ale podszedł do pulpitu, ptryknał przełącznik i jego głos się rozległ ze szczekaczek rozmieszczonych na okręcie.

- Tu mówi kapitan. Alarm bojowy. Obsadzić wszystkie stanowiska bojowe. Czerwony Trzy wpadł w tarapaty. Musimy być gotowi udzielić im wsparcia. Czerwony Dwa, masz zgodę na desant. Zajmijcie wzgórze i dajcie znak jak to wygląda. - ledwo skończył mówić a marynarze zerwali się ze swoich miejsc i popędzili korytarzami na swoje stanowiska. Obsadzono działka, stanowiska moździerzy, wkm-ów i miotaczy ognia. Jak na standardy floty to “Albatros” był dość małą, raczej przybrzeżną jednostką patrolową. Ale od katastrofy i odkąd Royal Navy wznowiła morskie patrole i wypady takie jak ten jego rola wzrosła. Dozbrojono go w moździerze, miotacze ognia i broń ciężką przekształcając go w solidny gunship jaki potrafił dać porządne wsparcie ogniowe drużynom wprawiających się na lad. W ciągu paru minut wszystkie pokrywy zakrywające lufy zostały zdjęte, amunicja przygotowana a zodica z Czerwoną Dwójką spuszczony na wodę odbijał od burty macierzystej jednostki.


---


Czerwona Trójka



Już szło im tak dobrze. Już widzieli światełko na końcu tunelu. Czyli koniec ulicy gdzie za ostatnimi domami zaczynało się pole. A w oddali widać było krechę tego garbu jaki oddzielał ich od wód zatoki i pływającego tam “Albatrosa”. Jak tylko lufom zdjęto ten przysłowiowy kaganiec potrafiły sobie poradzić z nadbiegającymi napastnikami. Poki biegli wzdłuż drogi zwykle nie stanowiło to większego problemu. Zwłaszcza, że atakowali nieskładnie i bez planu co pozwalało dwóm czy trzem lufom skoncentrować się na każdym z nim a potem zacząć następnego. Gorzej było z tymi co wybiegali z domów i ogrodów. Tych było widać w ostatnim momencie i czasu na reakcję było bardzo mało. Właśnie taki atak z boku przerwał im szyki. Strzelając z bliskiej odległości drużyna Czerwonych Trzy wbiegła na piętro jakiegoś domu i z niego sie ostrzeliwała.

- Mag! - krzyknął Mike dając znak, że będzie zmieniał magazynek. Charli skinął głową i otowrzył ogień ryjąc tripletami pierś nadbiegającego mężczyzny. Ten wbiegał jak szalony w górę schodów, zaplątał się w trupy poprzedników co zadziałało jak jakiś potykacz. Szybkie triplety rozłupały mu pół czaszki, bark i plecy. Upadł rzężąc na ciała poprzedników zalegających na schodach.

- Fire in the hole! - wydarł Zszywacz i cisnął granat za okno. Nastąpiła eksplozja w ogrodzie, wcale nie taka głośna. Za to w ścianę i sufit tuż nad oknem sieknęła seria szrapnęli. Za to dołu rozległy się dzikie piski i skrzeki ranionych napastników. Owen skorzystał z okazji, wychylił się przez framugę, i ostrzelał tripletami kłebiące się, powalone eksplozją ciała. Widział przez dym i parujące krwawymi ochłapami trzewia, że trafia. Ale kątem oka dostrzegł, że nadbiegają następni. Więc skierował na nich lufy a obok niego stanął Zszywacz z kolejnym okrągłym pociskiem w dłoni.

- Fire in the hole! - krzyknął ostrzegawczo sanitariusz i cisnął odłamkowym nieco dalej, na sąsiedni ogród. Upadł tam trochę za daleko, za plecami napastników a nie wśród nich. I eksplodował. Dwóch najbliższych powalił a Owen znów ostrzelał kogo się dało. Zanim zdążył dokończyć sprawę mag szczeknął suchą pustką.

- Maagg! - wydarł się strzelać i cofnął się za framugę aby szybko wymienić magazynek na pełny. Zszywacz potrzebował chwili aby chwycić swój karabinek i bez wahania otworzył ogień do zastopowanych choć na chwilę napastników.

- Zostaw go! Chłopaki! Na pomoc! Jest w środku! - krzyknęła w sąsiednim pokoju Irene. Znów była z Romanem. Miała go pilnować i zamierzała to zrobić. W pomieszczeniu było okno ale na dachu więc wydawało się trudniejsze do sforsowania niż te na parterze albo piętrze. Dlatego tu ich ulokował porucznik. Rannego z kontuzjowaną nogą no i najsłabszego strzelca w oddziale. Tu wydawali się najbezpieczniejsi. Do czasu aż jeden z napastników wskoczył razem z szybą przez to okno. Roman trochę otumaniony szprycą podniósł się i wycelował karabinek. Ale albo nie trafił albo nie trafił wystarczająco bo ten rzucił się na leżącego na łóżku komandosa. Irene bała się strzelać w tą kotłowaninę mając świeżo w pamieci jak to się ostatnio skończyło i to właśnie dla sapera. Więc krzyknęła na pomoc i rzuciła się ze swoim HK na przeciwnika okładając go wściekle kolbą i czym tylko mogła. Gdy do środka wpadł Bear w pierwszej chwili nie mógł się połapać co jest co. W drugiej też bał się strzelać ze swojego ckm-u aby nie trafić w swoich. Więć podbiegł do łóżka i bezceremonialnie złapał za bark Irene odpychając ją na bok.

- Odsuń się! Chodź tu skurwielu no chodź! - zaryczał i podobnie złapał napastnika. Zaskoczenie i niedźwiedzia siła cekaemisty sprawiły, że napastnik wylądował na podłodze tuż obok Irene jaka jeszcze nie zdążyła się podnieść ani odturlać. Zaś Bear uniósł swoją broń do góry i spuścił kolbą na czaszkę przeciwnika. Uderzenie było potężne. Pochodna FN MAG to była ponad 10-kg sztaba stali. Wspomagana przez potężne mięśnie cekaemisty miała ogromną siłę uderzenia skoncentrowaną na niewielkim obszarze gdzie kolba zerktnęła się z czaszką napastnika. Czaszka wytrzymała w całości pierwsze uderzenie chociaż właściciela chyba ogłuszyło. Drugie trafienie spowodowało pęknięcie czaszki. Trzecie przebiło czoło i odłupało jego białe fragmenty na boki a dookoła twarzy, głowy i kolby trysnęła krew. Czwarte uderzenie rozjuszonego niedźwiedzia przebiło kolbę aż do wnętrza potylicy. Przeciwnik znieruchomiał.

- Hank! Hank nawiąż łączność z “Albatrosem”! Podaj im nasz namair! Potrzebujemy wsparcia moździerzy! Niech nam dadzą moździerze! - Wingfield wcale nie chciał się tu znaleźć. Ale nie miał już wyjścia. Byli w patowej sytuacji. Na razie ołów i determinacja starczały aby utrzymać dystans tuż poza chciwymi zębami i pazurami napastników. Ale takie tempo prowadzenia ognia wyczerpywało ich amunicję w morderczym tempie. Wkrótce skończą im się magi do broni głównej, podobnie jak granaty. Trzeba będzie przejść na broń boczną ale do niej nikt nie brał zbyt wiele magów. Więc po tym to już mieli tylko bagnety, buty i pięści. O ile ten napór nagle nie ustanie. Jedyna nadzieja było we wsparciu ogniowym z ich macierzystej jednostki. Ale przez ten cholerny garb przy samej zatoce to tylko moździerze dawały nadzieję, że tutaj sięgnął. A powinni już być w ich zasięgu.

- Jaki namiar?! Mają walić po naszej pozycji?! - Hank spojrzał na niego czy dobrze zrozumiał rozkaz. Na filmach to brzmiało i wyglądało kozacko. Ale tak w realu to głupio było dać się zabić własnym moździerzom. Thomas przeczesał palcami włosy a raczej hełm. Ale gest był ten sam. Zorientował się, że wątpliwości łącznościowca są całkiem sensowne.

- CS! Niech walą w nas CS! Wszyscy, gazmaski włóż! Wkładać gazmaski! Zaraz walnie gazem! - Wingfield w ostatnim momencie wpadł na genialne rozwiązanie. Wiedział, że moździerze miały trochę pocisków z gazem łzawiącym. Zabierano je na wypadek pacyfikacji zamieszek czy podobnych sytuacji. Często pocisk ze zwykłym dymem jaki spadał tam gdzie ktoś z marines ostrzegał, że spadnie, pozwalał ochłonąć tubylczym gorącym głową. W końcu nawet ktoś kto nigdy nie był w wojsku mógł załapać, że jak marines mogą gdzieś zrzucić bombę z dymem to mogą i zrzucić każdą inną. To miało zdumiewającą moc perswazji i pozwalało się obyć bez rozlewu krwi.


---



Wody zatoki, patrolowiec HMS “Albatros”



- Powtórz jeszcze raz końcówkę! - łącznościowiec na mostku uważnie zapisywał cyfry jakie oznaczały pozycję na jaką miały spaść pociski moździerzowe. Tamten po drugiej stronie starał się mówić wyraźnie ale brzmiało jakby krzyczał. A w tle słychać było regularną kanonadę. Strzelali się tam na całego. Na koniec przeczytał jeszcze raz cały kodowy adres.

- Tak, tak, dawaj… ! - urwało znowu ale łącznościowiec uznał to z apotwierdzenie. Zresztą tamci rządali wsparcia pociskami CS a sami mieli przecież maski przeciwgazowe. Więc gdy dostał ten namiar przekazał go moździerzystom. Ci sprawnie ustawili swoje tuby na żądany kierunek oraz odległość po czym otwarli pojemniki z małymi bombami z kolorem pasków oznaczający gaz łzawiący.

- Ognia! - rozkazał dowódca baterii i moździerz cicho puknął a mina wyleciała z jego lufy wysoko w górę. Zaraz ładowniczy wrzucił do lufy kolejny pocisk i operacja powtórzyła się. Zaś dowódca czekał ze słuchawką przy uchu gdyby przyszedł meldunek, że coś trzeba skorygować.

- Dalej, chłopaki, jeszcze trochę! Musimy pomóc naszym! - Clemence pierwszy wyskoczył z zodiaka na błotnisty brzeg. A za nim reszta dwojaków. Biegli w pełnym obciążeniu po błotnistym wzgórzu przetykanym korzeniami. Ślizgali się po tym zimnym błocie, potykali na korzeniach i leżących gałęziach, zdzierali paznokcie, pomagali przewróconym kolegom ale w zadyszce gnali pod górę aby tam dotrzeć i zorientować się w sytuacji Wingfielda. Walili już granatami! Czyli walka toczyła się na bardzo krótki dystans! Karabinki mogły strzelać na kilkaset metrów a granat dało się z sensem rzucić na trzydzieści, może pół setki metrów. Miały podobny zasięg jak broń krótka. Potem to już były tylko kolby, bagnety, kły i pazury. Czyli cokolwiek przytrafiło się chłopakom i dziewczynom z Trójki to sytuacja była bardzo poważna. Dlatego gnali pod górę na złamanie karku byle tylko ich wspomóc. Jeszcze zanim dotarli na szczyt wzgórza usłyszeli nowe wybuchy. Moździerze. Dostali wsparcie moździerzy. Jako broń stromotorowa mogły strzelać ponad wzgórzem i podobnymi przeszkodami. Gdy pierwsi z Dwójki wspięli się na wzgórze, ubłoceni, zdyszani i spoceni od razu dostrzegli ulicę i okolicę z unoszącą się tam zawiesiną białej mgły. Tam musiały walnąć pociski z gazem. I wciąż tam spadały nowe.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172