Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2017, 17:21   #251
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Planeta Pohl
Kaitos System

kolonia badawcza Chulonów

Kolejny dzień na tym zadupiu, kolejne nudy, i jak co dzień, kolejna “drobnica” jaką musiał się zająć. Jimmi “Tomi” Thomson, łebski młodzian z niejednym doktoratem… no dobra, gdyby chodził jak typowy jajogłowy do odpowiednich szkół, to by je miał… w każdym bądź razie, jakieś tam szkoły ukończył, a teraz te cholerne Chulony zdegradowały go niemal do roli podrzędnego technika. Tu coś napraw, tam doglądnij, niemal już jak jakiś “przynieś, podaj, pozamiataj”, i kto by pomyślał, że ta wielce wychuchana i och i ach rasa, może mieć predyspozycje rasistowskie? No ale co się dziwić, w końcu to była ich zakichana kolonia, więc “obcym” ograniczali dostęp do tego, co niezbędne.

Idąc w kolejne miejsce pracy, Jimmi spojrzał na swoją kartę. Napis na niej, brzmiący “Poziom dostępu 7” wprost zdawał się drwić z niego i jego umiejętności, za każdym razem gdy sięgał po ową kartę, wywołując lekkie zgrzytanie zębami. Poziom 7 z… 20.

To nie był dobry pomysł, by tu się ukrywać. Zrozumiał to już po tygodniu, nie było jednak już odwrotu, a przynajmniej przez następne 2 miesiące. Bowiem co 2 miesiące przylatywał statek zaopatrzeniowy, jako jedyne połączenie kolonii z resztą cywilizowanej galaktyki. Było co prawda na miejscu kilka mniejszych jednostek, jednak żadna nie nadawała się do podróży międzyplanetarnej, więc opcja zhakowania któregoś transportera odpadała… no ale jeszcze 3 tygodnie, tylko 3, tylko 21 dni i wreszcie będzie mógł wynieść się stąd w cholerę. A kto wie, może zostawi tym ciotom jakiegoś wirusa w systemie na pożegnanie.



Kolejne drzwi stanęły przed nim otworem. Nieco rozkojarzony, rozejrzał się, gdzie właściwie jest. A tak, poziom korytarzy 3, skrzydło C, dział… przetwórstwa odpadów fizjologicznych. Moment! Jak oni sobie myślą, że będzie grzebał w czyiś gównach, to im serio zmajstruje jakąś bombkę i rozrzuci ich wszystkich w promieniu kilometra po tej cholernej dżungli!
- Thomson? - Zagadał go jakiś nie-Chulon, a gdy Jimmy przytaknął głową, mężczyzna od razu przeszedł do rzeczy, wskazując nawet kierunek palcem.
- Coś nawala klimatyzacja, nie żeby śmierdziało kupskiem, ale jest duszno i ciepło. Komp już wypluł info, że coś nie tak z pompą w szybie 23... - Koleś wzruszył ramionami, po czym wrócił do swojej roboty, polegającej na grzebaniu w owym wspomnianym komputerze.


No i tyle, to było całe info jakie Thomson dostał… zdążył się już przyzwyczaić do takich szczątkowych informacji, wiedział jednak swoje, skoro chodziło o szyb wentylacyjny, to drona naprawczego tam nie wcisną, stąd zapotrzebowanie na jego osobę. Jeszcze 21 dni, jeszcze 21 dni...


~


Kobieta uwijała się w jednej z 3 kuchni kolonii. Ledwie bowiem skończyło się śniadanie, i związane z nim sprzątanie, już należało zająć się przygotowywaniem obiadu dla… bagatela, 800 osób. Dobrze chociaż, że miejscowi jadali swoją jednolitą, monotonną papkę, gorzej jednak było z tymi wywodzącymi się spoza rasy Chulonów, a na miejsce, w którym pracowała Esta Galimba, przypadała ich okrągła setka… niby prawie wszystko zautomatyzowane, ale i tak trzeba było talerze i inne naczynia ręcznie chować i wyciągać ze zmywarek, wcześniej oczywiście i pozbywać się z nich resztek jedzenia, gotowanie również odbywało się pół-automatycznie, i w 100% po prostu nie dało się nigdzie tego chyba we wszechświecie rozwiązać, w końcu co talent kucharski, to talent, żaden komputer czy inne ustrojstwo nie potrafiło jeszcze tak dobrze dobrać smaku potrawy, by nie był do tego potrzebny żywy osobnik.

Czy ta robota była dla kobiety ujmą na honorze? A jaki ona miała honor… no dobrze, może trochę. Ale w tej chwili inaczej się nie dało. Po przylocie postawiono przed nią sprawy jasno: albo będzie w czymś pomagać na stacji, albo może wracać skąd przybyła. A że Esta wracać nie chciała - no i przede wszystkim, nie miała gdzie - zgodziła się na przydzielenie do jakiś obowiązków. Och, jak to wszystko pięknie na początku brzmiało… “przydzielenie obowiązków”. Ale gdzie tam, nigdzie jej nie chcieli, znaczy się, komputer nie chciał przydzielić po Wstępnych Testach Przydatności Społeczeństwu. Do zaganiania innych do roboty, ba, rozkazywania im, jako nie-Chulonka, nie było mowy. Do machania gnatem, choćby i jako strażnik jednej z nielicznych ekspedycji w dżunglę, też nie miała co liczyć. Na grzebaniu w jakiś ustrojstwach, czy tam i innych takich się nie znała, a do majstrowania bomb, czy innych wesołych niespodzianek się nie przyznała, co więc pozostało? Albo kuchnia, albo sprzątanie. Co więc wybrała? Ano kuchnię, w końcu nie będzie za nikim sprzątała… no i masz w potylicę gazrurką, w kuchni jednak też musiała sprzątać. Ale póki się nie wychylała, wcale nie było tak źle, a robota tylko przejściowa, do następnego transportu, do zarobienia na niego kredytów, a liczyło się w końcu tak naprawdę jedynie zniknięcie z eteru na 2 miesiące...

- Dwójka już miga - Wyrwały ją z rozmyślań słowa Gzuvyok Ballatsuz, Chulonki będącej w kuchni szefową personelu. Esta spojrzała na “Gzu”, po czym kiwnęła głową i skierowała swoje kroki do zmywarki nr 2. Tą akurat Chulonkę kobieta nawet odrobinę polubiła, o ile było to możliwe przy obcowaniu z przedstawicielką tej na wpół skostniałej rasy.







Planeta Pohl
Kaitos System

statek Fenix,
kolonia badawcza Chulonów

Łajba zmierzała do celu, lecąc jakieś 200 metrów ponad dżunglą, prowadzona dłońmi Becky, a załoganci dokonywali ostatnich przygotowań do przeprowadzenia swojego planu, i na ewentualne spotkanie z rasą lubującą się w kwiatkach…

Doc z pomocą Nightfalla przeniósł Isabell z kapsuły medycznej na mobilne łóżko, uważając przy tym, by dziewczyna nadal pozostała podłączona do wszelkich koniecznych urządzeń. Zabieg ten był wymagany już teraz, jeśli bowiem Chuloni łykną tą całą ich wielką ściemę, Bullita na pokładzie już nie będzie, więc i nie byłoby nikogo, kto mógłby czuwać nad wspomnianym wcześniej procederem, poza ewentualnie zerkaniem jedynie przez Vis, co w sumie i tak byłoby w razie czego niewystarczające.

Rose, na polecenie pani kapitan, poszła założyć coś “szykownego”, by omotać sobie ewentualnych negocjatorów wokół paluszka, a i co za tym szło, by załoganci uzyskali jak najlepsze korzyści z owych negocjacji… Bixa również odpowiednio przygotowano, z inicjatywy Leeny. Jeśli bowiem by się wszystko powiodło, jak sobie zaplanowali, dla lepszych efektów (i po prawdzie, i z konieczności), “Młotek” również był potencjalnym pacjentem do leczenia. Założyli więc mięśniakowi temblak na rękę, dodali nieco bandaży na pomniejsze rany, ważne, żeby wyglądało groźnie. Poinstruowany Bix z kolei, gdy przyjdzie pora, miał grać poważnie rannego (oj, boli, oj kurna, jak boli), co w sumie daleko od prawdy nie odbiegało. Leena w tym czasie grzebała w transponderze statku, by zmienić jego tożsamość.

Sam Night i Fenn (wraz z Vis i Bixem) mieli czekać w obwodzie, siedząc cicho na pokładzie Fenixa, póki w końcu gadanina z gospodarzami nie przyniesie efektów. I to obojętnie jakich efektów. Albo wszystko pójdzie spokojnie, i wtedy wyjdą z rannymi ze statku, albo… no właśnie, co? Tego jeszcze tak na 100% nie byli pewni, jednak opcja druga z całą pewnością oznaczała już rozwiązania siłowe...

***

Wkrótce Fenix został wywołany w eterze, jednak rozległo się jedynie niezrozumiałe charczenie, będące chyba narzeczem Chulonów… po kilku sekundach w końcu odezwano się jednak i w zrozumiałym już dla wszystkich języku:

- Stacja badawcza K'Tada do niezidentyfikowanego statku na kursie 3-32-11, proszę podać cel podróży i identyfikację, powtarzamy, stacja badawcza...

Leena zarządziła skanowanie stacji, czego dokonała Vis siedząca obok Becky na fotelu co-pilota… stacja skanowała ich, Darakanka więc dostała polecenie zakłócania sygnału. Stacja skanowała Fenixa, Fenix skanował stację… i ta pipidówa na końcu świata, pośrodku dżungli, okazała się wcale nie taka bezbronna. Mieli kilka wyrzutni rakiet, parę działek, systemy obronne, no pięknie.

- Statek transportowy “Cucumaria”, Arda System, zostaliśmy ostrzelani przez piratów zanim dokonaliśmy skoku nadprzestrzennego, mamy spore uszkodzenia i rannych, prosimy o pomoc... - Odezwała się kapitan, jedynie na audio.
- Proszę czekać... - Odezwał się ktoś po drugiej stronie łącza. Więc czekali, lecąc na pół gwizdka w kierunku kolonii.

- Nieuzbrojeni tak? - Leena zamrugała teatralnie oczkami do Nightfalla.

Lecieli i czekali, lecieli i czekali… minutę, dwie, trzy…

- I jak wyglądam? - Na mostku zjawiła się uśmiechnięta Rose w nowym wdzianku.


- ”Cucumaria”, odbiór - Chuloni w końcu się ponownie odezwali. Trwało to zdecydowanie dłużej, niż w normalnych okolicznościach. Czyżby się naradzano, jak dalej postąpić?
- Odbieramy - Odpowiedziała kapitan.
- Macie pozwolenie na lądowanie i dokonanie niezbędnych napraw, opatrzymy również waszych rannych. Przesyłamy koordynaty.
- Dziękujemy, do zobaczenia za chwilę, bez odbioru - Powiedziała Leena, po czym zakończyła transmisję, spoglądając po zebranych na mostku.
- Pierwszy krok za nami, łyknęli bajeczkę - Wstając ze swojego fotela, kobieta odezwała się zarówno do załogantów przy niej, jak i pozostałych na statku, przez Unicom.

Nie pozostało więc nic innego, jak przygotować się do aborda… do negocjacji z kolonistami. Sama Leena również poszła się przebrać, rzucając na odchodne, iż oprócz Rosy i Becky będzie jej towarzyszył również Doc.


Im bliżej kolonii Chulonów, tym wydawała się coraz większa i większa. Zdecydowanie miała rozmiary gdzieś ze 2 kilometrów, a charakteryzował ją z tuzin ogromnych kopuł, wewnątrz których mogły pomieścić się wielopoziomowe budynki… całość zaś była połączona pomniejszymi budynkami i masą korytarzy, wszystko zaś wyjątkowo gęsto “zbite w sobie”, co sprawiało wrażenie, iż spogląda się na jakiś ogromny statek, czy i miasto(którym w końcu owa kolonia niejako była).

Wbrew pozorom, znalazł się i wystarczająco duży hangar, do którego Becky wleciała Fenixem bez większych problemów. Gdy zaś zamknięto za statkiem wrota, a ten osiadł na płycie, wpompowano ponownie powietrze. Pojawiły się również pierwsze schody całego ich planu.

Czy tam na ścianach były niewielkie działka, wycelowane w ich łajbę??

Pojawił się również komitet powitalny, w postaci… 2 Mecha, i dwóch humanoidów. Czekali na załogę “Cucumarii” przed głównym trapem, nie pozostało więc nic innego, jak wyjść im na spotkanie?
- To co, pęka ktoś? - Spytała Leena z drwiącym uśmieszkiem.

Rose zaprzeczyła potrząśnięciem głową, ale i tak dygotały jej kolana… wyszli więc w końcu na zewnątrz statku, a kapitan pozostawiła swój Unicom włączony, by reszta wewnątrz łajby mogła podsłuchiwać.

Zarówno Mecha, jak i humanoidy(które okazały się robotami), były uzbrojone w karabiny, choć te nie były wycelowane w wychodzących z Fenixa, dobre chociaż i to. Na przyłbicach owych robotów zaś widniały holo twarzy Chulonów.
- Witamy - Odezwał się jeden z robotów/Chulonów - Jestem jednym z Administratorów, Gorgan Kneebo Daeli - Przedstawił się(chyba?), przyglądając czwórce na lądowisku.
- Również witam, i dziękujemy, jestem Ethelene Lindberg, kapitan “Cucumarii” - Odezwała się Leena, przedstawiając również na szybko pozostałych - To nasza pilotka, Celeste Kavanaugh, to mój doradca Suza Hollen(Rose wyprężyła się sexy, co jednak… nie wywołało żadnych reakcji), a to nasz ochroniarz, Zacrom Laval - Kapitan zakończyła na Bullicie.

Robot-avatar Gorgana Kneebo Daeli minimalnie skinął każdemu głową, po czym spojrzał ponownie na “Lindenberg”.
- Nie zezwalamy na broń w kolonii, musicie ją oddać - Powiedział, wbijając wzrok w pistolet przy udzie pani kapitan, a trzymane przez Mecha w ich łapskach karabiny minimalnie drgnęły.
- No cóż... - Uśmiechnęła się Leena, szczerząc ząbki - Tego się w sumie spodziewałam...
- Proszę o złożenie broni, poddanie się kontroli osobistej, a następnie możemy rozpocząć negocjacje odnośnie dalszego postępowania - Powiedział beznamiętnym tonem Gorgan, po czym wskazał kierunek w jakim mają się udać, do jednych z kilku niewielkich wrót w hangarze, gdzie zapewne będą musieli przejść przez czujniki wykrywające broń i materiały wybuchowe.

A więc kolejne, ewentualne schody w ich planie?

- Oczywiście - Leena wymusiła na swoich ustach jeszcze większy, niezwykle czarujący uśmiech.




***

Jest i post w komentarzach
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 13-01-2018, 15:16   #252
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Fenix

Nightfall siedział na mostku, pochłaniając światło bijące z monitorów czernią pancerza.
- Etylen rozumiem i Świętą B. - analizował aliasy. - Rose samo przez się, we wszystkie Hollen, ale Doc? O co chodzi z Zacromem Lavalem? Lek na potencję, czy szpryca dla koni? - zastanawiał się głośno. Był rozluźniony, to nie jemu za chwilę będą robić osobistą. Kto plan wymyślił, ten miał zaszczyt wdrożyć go w życie. Przeciągnął się, nie roniąc ani kropli z prowadzonego nasłuchu.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/d7/cd/76/d7cd76babe0d11de2622cba18ae8c6da.jpg[/MEDIA]

- Ty to pewnie byś się nazwał John Smith? - z uśmieszkiem odezwał się Fenn nawet nie patrząc się na kumpla zajęty był dłubaniem w zębie, słyszał kiedyś że to takie zwykłe nijakie nazwisko u ludzi, a przynajmniej u części z jakiegoś tam rejonu.
Siedział wywalony na fotelu kapitan kręcąc się parę centymetrów w jedną, kilka z powrotem w drugą stronę, wywalając przy tym nogi na blat przed nim, oczywiście uważając by nic przy tym nie wcisnąć. Jego pancerz stał otwarty przed mostkiem, chociaż na cholerę on tam miał być to nie wiedział, w razie czego i tak wystarczyło by pogrozić atomówką z ładowni.

- Jestem ciekaw co przygotowałaby dla mnie Leena, podoba mi użyty podtekst - pirat odpowiedział. - Osobiście nie chciałbym wyskakiwać z jakimś pretensjonalnym Starkillerem, więc użyłbym starego dobrego Ifuk d'Uranus, odpowiedni na każdą okazję.

- Podobno najlepsze są takie nie do wymówienia.

Strzelec się nie zgodził.
- Imiona powinny mieć znaczenie, nie mogą być losowym zbitkiem liter, nawet wymyślone, po prostu. Twoje coś znaczy? - zapytał towarzysza. - Fenn Suzh?
Odwrócił się, szukając wzrokiem Vis.
- Ciekawe, czy nasza lady Fussion de'Cay jest już gotowa na bangkiet, głupio by było, gdyby olśniewające wejście wymagało jeszcze z paru godzin pudrowania noska, nie do przyjęcia.

- Kto? - Suzh zmrużył oczy rozglądając się szukając kogo to mógł mieć Night na myśli - Aaaa. Mała Vis? Pewnie zobaczyła wystający kabel po drodzę i się zasiedziała przy nim.
Wzruszył ramionami.
- vyr Keetar znaczy syn Keetar’a, jako że my chłopi nie możemy sobie pozwolić na nazwiska a jakoś wypadałoby się rozpoznawać z grona innych Fenn’Suzh’ów to tak się przyjęło, brać na nazwisko imię ojca.

- A samo *Keetar*, albo *Fenn'Suzh*? - ex-glina drążył w swoim stylu. - U mnie ma. Choć Nightfall nie jest oryginalnym brzmieniem, stanowi dokładne tłumaczenie imienia. Urodziłem się w trakcie zaćmienia, przyjemne zjawisko. Tam skąd pochodzę kultura pozwala na podobne rzeczy. Mamy więc te od drzew, kwiatów, mające zapewnić dzieciom szczęście, przychylność bogów... bardzo staroświeckie. Obecnie wiara w cokolwiek innego niż pieniądze jest traktowana z pobłażaniem należnym debilowi. Duch czasów.

Fenn poważnie się zamyślił, racząc towarzysza ciszą. Dawno nie rozmyślał nad własnym imieniem i jego znaczeniem, bardzo dawno, przestał to robić po Ehaw, kiedy wszystko się zmieniło. Siedział pogrążony w meandrach pustki ze wzrokiem utkwionym w suficie.

- Rozmawiasz na neutralny temat, a tym nagle odpierdala - Night mruknął pod nosem, łypiąc krzywo na Fenna wlepionego tępo w sufit. - Coś tak nagle przygasł? - wywołał żółtego do rzeczywistości. - Rodzice cię skrzywdzili? Jakiś Valariański odpowiednik Brajanusza, Sędziwuja, czy innego Swędzichuja? Też bym się nie przyznał. Czekają mnie dłuugie dni wśród straumatyzowanych osób - dodał z niechęcią - Zaraz po Rose, gdy okaże się, że wdzięki na nikogo nie zadziałały, a poczucie własnej wartości sięgnęło u niej podłogi. Będzie jęczeć i biadolić, ale może zamknie się w sobie i chociaż tyle, spokój.

- Co? A nic, tak się zamyśliłem. - valarianin otrząsnął się z wędrówki umysłu - Bożydar? Hahaha. - wybuchnął śmiechem - Nie, na szczęście nie. Co prawda ojciec też jest religijny, ale ominął mnie taki cios.

- Ile to wszystko może potrwać? - strzelec zmienił temat. - Kilka godzin? Dobę? I mamy siedzieć jak dwa kołki? Moja metoda była lepsza, szybsza, high risk, high reward. Tak powinni działać piraci. Nie jakieś pitu-pitu, pomuszcie mam horom curkę - oparł się łokciem o pulpit i znudzony obracał trójwymiarową mapę koloni, uzyskaną po skanie. Przyłożył dwa palce do okienka budynku, który wydał mu się siedzibą władz, kciukiem odciągnął cyngiel i zasymulował wystrzał.

- Taa, nudno tak siedzieć i czekać, brakuje u was akcji, nawet jak dla mnie jesteście za łagodni. Szczególnie jak na piratów, takich to jeszcze nie widziałem, wręcz nie można was tak nazwać. - przeciągnął się ziewając - Może tylko bawicie się w takich, nazywacie się tak tylko?

- Podejrzewam, że Leena wkręciła nas wszystkich. Feniks i cała otoczka była ściemą by nas zwerbować - Nightfall wrócił do bezcelowego obracania mapy, kręcąc bączki jednym z kopulastych zabudowań. - A naprawdę... naprawdę jesteśmy statkiem transportowym Cucumaria. Nie da się nawet wyrwać w klubie panienki na coś takiego, o chwaleniu się w CV, czy przyznaniu rodzinie już nawet nie wspomnę.

- Meh. - Fenn wzruszył ramieniem - Do handlarzy nic nie mam, ale Cucumaria? To nie brzmi jak coś do chwalenia się, kojarzy się z kuku na muniu czy czymś takim. “Czeeeść laska, chciałabyś się przelecieć moim statkiem? Cucumarią.” Brrrr. - aż się zatrząsł - Nie, to wcale nie brzmi.

- Właśnie, ani trochę - najemnik przytaknął. - Na EAS Bavarian wieźliśmy paru kriopechowców, a od tamtego czasu targamy już tylko swoje tyłki po galaktyce. Transport i handel jak nic. Pocieszam się, że choć po części był to handel ludźmi.

Handel ludźmi, tak długo jak ludzie żyli i nie działa im się wielka krzywda, Fenn był w stanie to przełknąć. Takie skrzywienie że poza obroną i zwykłym obiciem, nie widział przyjemności w zabijaniu innych.
- To ile Ty już z nimi w handlu siedzisz? No przyznaj się. Ja przynajmniej mogę mówić że robię za ochronę. - uśmiechnął się pod nosem

- Ochronę? - Night uniósł brwi. - A kto się tak ładnie targował z tym... no tym co dłubał w nosie? - personalia akurat wyleciały mu z głowy. - Wsiąkłeś Fenn już na dobre - wychrypiał.

- Po prostu nie lubię być dymanym. A pomimo tego że byłem parę razy na podobnych transakcjach, to i tak widziałeś jak się ta skończyła. - wzruszył ramionami - A Ty się jakoś nie kwapiłeś do gadki.

- Jak to nie? Wspierałem cię celnymi argumentami - pirat był niepocieszony, że tak umniejszono jego rolę. - A rezultat mi się spodobał. Jeśli już być handlarzem, to tylko handlarzem śmiercią - zakończył dobitnie.

- Emo, kurwa, Night. Heh. - Fenn zaśmiał się kruciutko - Coś Ty taki ponury? W woju byłeś mniej ponury, a bardziej… bardziej.

Wielkie dysputy na linii Fenn-Night przerwał nagle alarm, dobiegający z… ambulatorium. Jeśli lady Fussion de'Cay niczego tam właśnie nie spartoliła, a była zajęta nakładaniem make-upu do zbliżającego się bankietu, oznaczało to, że… Nightallowi serce podeszło do gardła. Zerwał się z miejsca, zapominając o wszelkich rozmowach i kumplu z woja…
Fenn błyskawicznie ściągnął nogi z pulpitu i skupiony obserwował migający alert na właściwym ekranie.

Nim wybiegł, zatrzymał się po raz ostatni w grodzi oddzielającej mostek od korytarza. Cień okrywał mu twarz, gdy stał z pochyloną głową. Odwrócony plecami, spoglądał znad ramienia na towarzysza.
- Pytasz dlaczego? - wycedził. - Już nie zliczę ile razy umierała mi w ramionach i właśnie chce zrobić to po raz kolejny. Nigdy się nie zakochuj Fenn, nie ma bardziej destrukcyjnego uczucia niż miłość - zniknął za drzwiami.

- Nie byłbym tego taki pewien. - Suzh mruknął do siebie pod nosem.
Spojrzał za oddalającym się Nightem po czym wrócił do obserwowania monitora, przełączył na obraz z kamery w ambulatorium i przyglądał się co się dzieje gotowy na wezwanie Leeny lub doktorka.
Po kilku minutach na mostku zjawiła się Vis… zajadająca się czekoladowym deserem. Spojrzała na monitory, na Fenna, po czym zjadła łyżeczką kolejną porcję.

- Coś nowego? - spytała.

- Śpiąca królewna wariuje, Night do niej poleciał. - odpowiedział dziewczynie - Niech lepiej szybko negocjują z tym lekarzem bo nam ubędzie dwóch załogantów, jeśli laska się do nich zalicza. - spoglądał tylko kątem oka na sytuację w ambulatorium zostawiając trochę prywatności parce, a raczej kumplowi.

- Co tam się do chuja dzieje, co za alarm? Napierdalamy? - odezwał się przez koma Młotek, lekko zadyszany.

- Spokojnie, narzeczona Nighta wariuje. Zaraz będziesz leczony. Szykuj się. - odpowiedział mu Fenn.

- Chuj tam - elokwentnie odrzekł Bix i powiedział rozłączając się - Jedziesz dalej Lola.
Najwyraźniej był w trakcie przeglądu pokładowej seksbotki.

~*~*~

Gdy po dłuższej chwili, strzelec wpadł lekko zziajany do ambulatorium, z sercem walącym niczym przed zawałem, stanął jak wryty. Isabell, leżąca na mobilnym łóżku, gotowa do ewentualnego transportu w celu przywrócenia jej w końcu do zdrowia… poruszyła dłonią.

[MEDIA]https://orig00.deviantart.net/f48c/f/2014/275/8/f/sci_fi_cryogenic_laboratory_by_hercool-d81aek3.jpg[/MEDIA]

Pirat przyjrzał się uważnie wskazaniom aparatury medycznej, gotowy transmitować obraz rejestrowany przez HUD do Dave'a, by mówił co ma robić, ale nie było tragedii, chyba. Miarowy szum pompy, cichy oddech, stabilizacja temperatury ciała. Rurki, jakieś lampki, wykresy. Coś tam migało, alarm poruszenia pacjenta? Podszedł bliżej, ujmując Isabell za rękę.
- Jestem. Wytrzymaj jeszcze trochę, już niedługo, naprawdę niedługo - pogładził dziewczynę po wierzchu dłoni, starając się wypatrzeć, czy aby za ostrzeżeniem nie kryje się coś dużo gorszego.

- Night... - Dało się słyszeć z ust dziewczyny, ledwie co na skraju dźwięków aparatur, jednak nie było wątpliwości, odezwała się. Oczy wciąż miała zamknięte, ledwie żyła, poruszając jedynie palcami na skraju świadomości, wołała go jednak.
Ucieszył się słysząc jej głos, nawet tak nieznaczny przejaw życia dawał mu nadzieję. Przyklęknął i ułożył głowę tuż przy jej.

- Jeszcze tylko trochę, Iss - szepnął. - Znów będziemy ścigać się wzdłuż nabrzeża i nurkować w oceanie. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - nie wiedział, czy bardziej chciał przekonać ją czy siebie. Była taka eteryczna. Bał się, że jeśli choć na chwilę zamknie oczy, zniknie i już więcej jej nie zobaczy. Ostrożnie dotknął policzka dziewczyny. Chłodny i jasny, niczym porcelana. - Wszystko będzie dobrze.

- Kłamczuch... - Isabell otworzyła oczy, spoglądając z bliska w oczy Nighta.

[MEDIA]http://artofvfx.com/wp-content/uploads/2017/09/TheExpanse_S2_SpinVFX_reel_02.jpg[/MEDIA]

- Ja też cię kocham - mężczyzna uśmiechnął się łobuzersko. Przysunął jeszcze odrobinę, że niemal zetknęli się czołami, a na ustach poczuł jej słaby oddech. Przymknął powieki i trwał przy niej. Bliskość dziewczyny rozpogadzała burzę, która od dłuższego czasu targała jego wnętrzem. Nie rozumiał jak to działa, wystarczyła sama obecność, tajna moc projektu ISB-L. Unosił się skąpany w kojącym świetle, bijącym z błękitnych tęczówek. - Naprawdę. Mamy implant, Leena z chłopakami zaraz sprowadzą lekarza, takiego z prawdziwego zdarzenia. Wszystko będzie dobrze.
 
Cai jest offline  
Stary 19-01-2018, 06:11   #253
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Feniks. Nieco wcześniej.


Po ustaleniu wstępnego planu, który w ustach Lenny brzmiał naprawdę dobrze, pilotka uzbrojona w swój notatnik odwiedziła Fenna, odnajdując go na siłowni.
- Cześć Fenn. Kapitan mówiła, że masz listę towaru do sprzedania. - zagadała i spojrzała na rozmówcę oczekując potwierdzenia.
Fenn spojrzał się na nią leniwie.
- No mam. A co? Chcesz coś kupić? - zażartował w odpowiedzi.
Kobieta uśmiechnęła się rozbawiona. - Wprost przeciwnie, chcę coś sprzedać - odpowiedziała z uśmiechem. - Trzeba będzie czymś zapłacić za naprawy i leczenie, a z tego co wiem to zostajesz na pokładzie - wyjaśniła.
- No chyba że mnie wypieprzycie na tym zadupiu. - odpowiedział podnosząc się - Nie wiem czy handel wymienny przejdzie, chociaż z drugiej strony w takich miejscach kredyty mają mniejsze znaczenie. Mam spis w kajucie. - pokazał dłonią na wyjście.
Razem opuścili więc siłownię i udali się korytarzem w kierunku kajuty Suzh’a.
- Handel wymienny przede wszystkim. Kwestia tylko, czy to co mamy na zbyciu będzie dla nich na tyle cenne, że opłaci się to oddać. I czy mają na zbyciu to czego potrzebujemy - powiedziała pilotka.
- Opieka medyczna? Na pewno, w końcu to placówka badawcza ponoć. A części zamienne, no to już może być różnie, niby w takim miejscu ważna sprawa, ale z drugiej strony anteny do wojskowej corvetty nie rosną na drzewach.
- Ale tu jest tyle drzew, że statystycznie może na którymś wyrosnąć - zauważyła Becky i potwierdziła swoją pewność kiwnięciem głowy.
Wtedy to dotarli do kajuty Fenna.
- Jakby takie drzewa rosły, to kujony już dawno by je zamknęli w hermentycznyh pokojach do badań. - Suzh podszedł do panelu drzwi i wstukał kod by je otworzyć.
Kajuta była jak zwykle sprzątnięta, na biurku komputer oraz datapad, na nocnej szafce spluwa, i tylko hologram w kącie pomieszczenia (który swoją drogą wyświetlał tańczącą gołą kobitkę o humanoidalnych kształtach) stanowił jakąkolwiek dekorację.
Fenn podszedł do biurka i wziął do ręki notatnik.
- Tu jest lista, nie aktualizowana od czasu księżyca. Tylko wiesz że większość część z niej jest nierejestrowana i nielegalna przez to?
- Jasne, wiadomo. Bez obaw, uaktualnię listę - odpowiedziała Becky, rozglądając się dookoła. Zapomniała już jak wygląda pokój nowo-wprowadzonego załoganta. Im dłużej ktoś służył, więcej gratów miał i tym większy bałagan w pokoju. Czasem to drugie wcale nie wynikało z pierwszego.
- Jakieś plany na czas postoju? Jak tam resztki tego robota z lądowiska? - zagadała, odbierając od rozmówcy datapad.
- Tradycyjnie. - wzruszył ramionami - Jakiś bar, klub czy innsza rozrywka. Zobaczyć co mają do zaoferowania w ten deseń. Może ktoś da się orżnąć w rzutki, zawszę stówka czy dwie do przodu. Jak chcesz można coś później poszukać.
- Aha - mruknęła Becky, dotychczas sądząc że Fenn zostaje na pokładzie.
Nie dała się jednak zbić z tropu i po prostu przejrzała szybko listę. Broń trzeba było wymazać i było parę gratów, które spokojnie mogli dopisać, ale ona tym się już zajmie.
- Dobrej zabawy. A jakby była jakaś rozróba to daj znać - powiedziała, kopiując całą listę do swojego sprzętu.
- W naszej sytuacji nie będę ich szukał. Chociaż i uciekać przed nimi nie mam zamiaru. - uśmiechnął się, a że wygląda jak wygląda to przy tym zdaniu Becky nie mogła być pewna czy to złośliwy uśmiech, czy nie.
- Nie trzeba zaraz uciekać, czasem wystarczy wziąć na wstrzymanie - zauważyła pilotka. - Gotowe. Postaramy się o dobry deal - powiedziała, oddając rozmówcy jego datapad.

Kilka minut później, Becky zasiadła do odpowiedniego panelu, przeglądając listę tego co mieli na pokładzie... Zbędnego. Niestety nie było tego wiele, a to co mieli było w ilościach średnio nadających się na handel. Becky znalazła jednak nieco “złomu” - rzeczy które u nich po prostu leżały, a które mogły być wiele warte w tej kolonii. Oczywiście Becky nie miała pełnego wywiadu, czy jakiegokolwiek innego porządnego rozeznania. Domyślała się jednak, że w drobnej kolonii na planecie pokrytej gęstą dżunglą, drewno jest nic nie warte, ale wyroby metalowe zdecydowanie powinny zostać docenione... Cała z siebie zadowolona, dopisała do listy: 12 chipów komputerowych Valkir-7, 20 obwodów komputerowych Krakus-X, 6kg polimerów, 140 metrów miedzianych kabli izolowanych KOR-6, 200kg stalowych płyt, oraz 400kg metalowego złomu.

Potem Becky musiała wyszykować już tylko siebie. Porządny prysznic, fryzura, odrobina makijażu i perfum. Specjalny, niewykrywalny przez skanery pistolet laserowy, który odpowiednio schowała. Oraz oczywiście wybór ciuchów, aby wyglądać jak najbardziej profesjonalnie... Efekt był niczego sobie:


Becky powtórzyła jeszcze kilka razy najważniejsze imiona i zabierając zrobioną wcześniej listę opuściła swoją kajutę, gotowa odegrać rolę pilota spokojnej corvetty, która została napadnięta przez złych piratów.


Planeta Pohl, kolonia badawcza Chulonów. Obecnie.

- Odzyskamy je przy odlocie, co?- zapytał Bullit miejscowych niechętnie rozstając się ze spluwą. Bądź co bądź, narzędziem pracy ochroniarza.
Becky zaś nie miała nic do oddania, gdyż jako pilot i główny zaopatrzeniowiec, oficjalnie nie miała przy sobie broni. Nie robiła przy tym żadnych specjalnych min i jak każda niczego nie ukrywająca osoba, czekała tylko aż cała procedura kontroli dobiegnie końca.
- Oczywiście - Odpowiedział Bullitowi robot/administrator.
Towarzystwo udało się więc w odpowiednie miejsce, gdzie załoganci “Cucumarii” mieli przejść przez… śluzy z czujnikami. A więc żadnego tam obmacywanka i gumowych rękawiczek, no dobre chociaż to. Pierwsza Leena, później Becky, na końcu Bullit i po grzecznym oddaniu, co do oddania mieli, nic nie zaczęło drzeć mordy. No fajnie no, przynajmniej jeszcze się nie zaczęło.
- Tędy proszę - Avatar Gorgana Kneebo Daeli poprowadził ich dalej, aż znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu ze stołem i krzesłami, gdzie pewnie miały się odbyć ewentualne negocjacje. Mecha, ze względu na swoje rozmiary, pozostały za drzwiami, wewnątrz zaś czekał na nich osobiście już sam Administrator, wraz z innym Chulonem. Do tego nadal przebywały ze wszystkimi uzbrojone “avatary” owych obu miejscowych.
- Siadajcie proszę, i przystąpimy do rozmów - Wskazał dłonią fotele ten drugi z szaraków.

...

- A więc naprawa waszego statku, uleczenie dwóch osób, z tego jednej w bardzo ciężkim stanie… czasochłonna operacja serca. No cóż, rozumiem, że jesteście ofiarą piratów, jednak nic oczywiście nie ma na tym wszechświecie za darmo, co moglibyśmy zyskać w zamian? Wszak części i robocizna kosztują - Podsumował słowa Leeny Gorgan… a sama Leena zmarszczyła brwi, milcząc. Czyżby miała kolejny atak bolącej głowy?
Zacrom milczał, bo jako ochroniarz nie miał za wiele do gadania. Bacznie za to się przyglądał zarówno obcym jak i otoczeniu w poszukiwaniu “zagrożeń”.
Pilotka też nic nie odpowiedziała, uznając że to nie jej działka. Jednak to właśnie ona miała ze sobą datapad z najważniejszymi danymi.
- No tak - zaczęła spokojnie, wklikując odpowiednią listę. - Oto lista towarów którymi możemy zapłacić - powiedziała, podając Leenie datapad, który wyświetlał spis zbędnego im balastu. - Wartości towarów są różne, ale oczywiście wszystko tu wymienione jest znakomitej jakości - dodała, mając na myśli nawet zwykły złom.
Leena przekazała listę Administratorowi, który przez chwilę ją przeglądał… spojrzał na kapitan, na resztę załogi(Rose zalotnie mrugającą oczkami), po czym odłożył datapad na stół.
- Niewiele tego - Powiedział w końcu Gorgan, a Leena prawie że westchnęła z rezygnacją. Prawie.
- Mamy jeszcze karabiny plazmowe, 10 sztuk - Wypaliła nagle “Lindenberg” - Pistoletów zdaje się też, i broń ta nie jest rejestrowana.
Administrator wyraźnie drgnął na tą wiadomość, po czym wymienił spojrzenia z towarzyszącym jemu Chulonem.
- A skąd je macie, i do tego nielegalne?
- To całkiem zabawna sprawa… wszystko właśnie przez tą broń, którą znaleźliśmy przypadkiem, a należała właśnie do wspomnianych piratów... - Leena puściła straszną ściemę.
Gorgan wydał z siebie kilka dziwnych dźwięków, kliknięć czy czegoś podobnego, na co jego pobratymiec odpowiedział pozytywnym skinieniem głowy.
- Dobrze, więc ubijemy interes - Administrator również skinął głową w stronę kapitan “Cucumarii”, po czym obaj Chuloni wstali od stołu.
Więc już? Interes ubity? Chyba tak...
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 20-01-2018 o 04:47. Powód: Zmiana obrazka pistoletu
Mekow jest offline  
Stary 21-01-2018, 13:36   #254
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Fenna dialożek z Vis

- Centrala komunikacyjna do statku “Cucumaria”, centrala komunikacyjna do Statku.... - Rozległo się nagle na mostku. Chuloni wywoływali łajbę, a w tej chwili jedynie Fenn i Vis mogli cokolwiek odpowiedzieć.
- ... z polecenia naszego Administratora, Gorgana Kneebo Daeli, i w porozumieniu z waszą kapitan Ethelene Lindberg, zajmiemy się waszymi rannymi, proszę więc ich przygotować do przetransportowania do Ambulatorium, wysyłamy transport...
Vis z łyżeczką w ustach spojrzała na Fenna, po czym wyciągniętą dłonią w kierunku komunikatorów dała mężczyźnie do zrozumienia, iż może się wykazać, odpowiedzieć, czy tam, że przejmuje sprawy w swoje łapki?
Fenn uniósł dłoń w geście uspokojenia w stronę dziewczyny i sam się odezwał przez komunikator.
- Tutaj Genosh I’zkar ze statku “Cucumaria”, będziemy czekać za minutę. Dziękujemy za pomoc.
Po czym przełączył się na do ambulatorium - Szykuj królewnę książe, orszak za chwilę po was przyjedzie. - następnie przełączył się do Bixa - Szykuj się do wyjścia, jedziesz się curować.
- Znaczy chuja wymyć i czyste gacie włożyć. Sie robi. Ciekawe czy mają tu seksi pielęgniareczki, takie jak w holoporno - zaciekawił się Bix - Zresztą chuj tam z pigułami, ciekawe jakiego tu robią browca!

...

Jak miejscowi powiedzieli, tak i też zrobili. Po kilku minutach w hangarze pojawiły się dwa małe pojazdy, by zabrać rannych gdzie trzeba… i na widok Bixa rozdziawiono gęby. Wielkolud usadowił się na pace jednego z wózków, aż ten zaskrzypiał. Do kolejnego ostrożnie zapakowano Isabell na noszach, z paroma przenośnymi urządzeniami, utrzymującymi ją przy życiu w trakcie owego transportu. Towarzyszył jej Nightfall, nie odstępując na krok, który między stopami dziewczyny położył skrzynkę z cyber-sercem. Ruszyli więc do owego ambulatorium, zostawiając Darakankę i Valariana już samych na pokładzie Fenixa.
- I co teraz? - Spytała Vis, podobnie jak towarzyszący jej mężczyzna, wpatrzona w kamery statku, ukazujące odjazd części załogantów.
- Teraz trzeba dać znać Leenie. - nawet nie spojrzał się na Vis, zajęty był obsługą tego burdelu.
- Leena, jesteś? - wywołał kapitan.
- No jestem, jestem, co tam? - Odezwała się Leena.
- Nasi w drodzę, książe towarzyszy królewnie. Jeszcze coś? Czy wolny jestem? - zdał krótko relacje.
- Masz jakieś konkretne plany odnośnie bimbania na statku? - Usłyszał po chwili w Unicomie.
- Na statku? Nie. Ale przeszedłbym się na spacer, zobaczył co tutejszy przemysł rozrywkowy ma do zaoferowania.
- A kto będzie pilnował łajby i trzymał palec nad czerwonym przyciskiem naszej ewentualnej niespodzianki? No chyba nie zostawimy Vis sam na sam z… pakunkiem, tak to można od razu owy przycisk włączyć... - Ton Leeny chyba nie wyrażał zadowolenia z pomysłu Feena.
- Się dlatego pytam. Ale nie sądzę by ktoś z nas w tej sytuacji szukał kłopotów, przynajmniej nie specjalnie i nie na tyle by być zmuszonym do niespodzianek. Tak sądzę. Dlatego spytałem. - odpowiedział spokojnie Fenn, chociaż w duszy przewrócił oczami, widać zaufanie do swoich to kapitan ma wysokie.
- Zostań chwilowo jeszcze na miejscu, zobaczymy jak się sprawy dalej rozwiną… kwadrans chyba jeszcze wysiedzisz?
- Hai hai. Wakarimashita. - spojrzał się na Vis - To dalej czuwanie.
Darakanka usiadła w fotelu co-pilota bokiem, po czym spojrzała na Fenna.
- Czyli nudy... - Lekko pomachała obiema nogami - To może… powiesz mi coś o tym survivalu, tak teoretycznie?
- No dobra. To powiedz mi, lądujesz w głuszy, bez hightecu w plecaku, masz tylko nóż, co musisz sobie zapewnić przede wszystkim? - Suzh chciał w ten sposób sprawdzić czy dziewczyna chociaż podstawy rozumie czy trzeba jej wyjaśniać.
- No ten… wodę chyba co? - Spytała.
- Dobrze. A skąd ją weźmiesz jak nie masz rzeki w pobliżu? - drążył Fenn.
- A bo ja wiem? Wykopać dziurę? - Zaśmiała się, rozbawiona własną odpowiedzią.
- Jeśli jesteś postury Bixa możesz próbować. - lekko się uśmiechnął - Jeśli jesteś w klimatach gdzie nie pada za często, znajdź roślinkę, one przechowują wodę, albo trzeba je wycisnąć jeśli są mniejsze, albo zrobić w nich dziurę jeśli są większe. Tam gdzie często pada sprawa jest prostsza, wystarczy że skołujesz sobie coś w czym tą wodę możesz zbierać, duże liście wystarczą. Gorzej jest jeśli trafiłaś na toksyczną planetę gdzie masz kwaśne deszcze, wtedy musisz zrobić sobie filtr. Ale to potem. Powiedzmy że woda załatwiona. Co dalej?
- Wszystko to dosyć skomplikowane, ale i tak się nauczę! - Vis podrapała się po jednym z jej małych rogów na głowie - Skoro woda by była, to pora na jedzenie?
I rozmawiali tak przez następne kilka minut, ale nawet pomimo zapewnień samej Darakanki, szła ta nauka topornie, a ona coraz bardziej chyba traciła na nią ochotę… co się w końcu dziwić, Vis znała się na wszelkich mechanicznych sprawach, a skoro temat tego nie dotyczył…
Fenn starał się jej przekazać jakieś proste, podstawowe sprawy, ale widząc minę dziewczyny zrezygnował z tego. Widać to nie dla niej.
- No, to chyba na tyle na razie. Możesz coś też poszukać w sieci jak odzyskamy łączność. - spojrzał się na monitory, potem na godzinę - No, nie wiem jak Ty, ale ja to się idę zbierać. Na zewnątrz musi być ciekawiej niż tu na statku. - podniósł się z fotela kapitan patrząc się na Vis.
- Ale kapitan mówiła, żeby czekać? Nowego polecenia nie było? - Dziewczyna spojrzała pytająco na Fenna.
- Nooo taaak. - leniwie przeciągnął samogłoski, jakby się zastanawiał - Ale mówiła poczekać kilka, no kilkanaście minut. I kilkanaście właśnie minęło. - Suzh wyszczerzył uzębienie.
- To idziesz?? I zostawisz mnie tu samą?? - Darakanka zrobiła do niego wielkie oczka, po czym jej ogon oklapnął podkreślając jej nastrój.
Nie był rycerzem w lśniącej zbroi, ani dżentelmenem, ale zostawić ją tak samą z tymi przeklętymi oczami? Z drugiej strony co? Tachać ją i niańczyć na mieście? Chociaż, kto wie, może umie się nawet zabawić.
- A Ty nie chcesz nigdzie iść? Nie ciekawi Cię co tam jest? Bo ja Ci powiem że jedną z zalet latania po kosmosie jest właśnie sprawdzanie nowych miejsc, przynajmniej dla mnie.
- Po tym co ostatnio zaszło... - Powiedziała Vis nagle jakimś nieco zachrypniętym głosikiem, mrużąc oczy - ... bezpieczna to ja się czuję tylko tu, albo w towarzystwie Doca.
- Czyli mnie nie potrzebujesz. - stwierdził krótko Fenn.
- Nie no, to nie tak - Vis lekko się uśmiechnęła - Razem raźniej co? - Spojrzała na niego wyczekująco.
- I co niby mielibyśmy robić? W tej puszce nie ma zbyt wiele ciekawych rzeczy, a już na pewno nie odkąd antena padła. - a podobno odludek z niej miał być co to stroni od towarzystwa.
- To może… pomożesz mi w warsztacie? - Zastanowiła się Vis.
No tak, sam miał do skończenia w końcu robotę tam, przydałoby się ją w końcu zrobić.
- W zasadzie to nie skończyłem tamtego pudła robić, a przydałoby się w końcu. - zastanowił się chwilę - Mogę zostać chwilę i to dokończyć.
- To się tam spotkamy, na razie! - Uśmiechnięta Vis pomachała dłonią, po czym opuściła mostek, udając się… no do warsztatu, bo gdzie indziej?

….

Kilka(naście?) minut później Fenn pojawił się w końcu, gdzie miał zamiar. Zastał tam Darakankę zajętą pracą przy jakimś humanoidalnym robocie, i tak nią pochłonięta, iż nawet nie zauważyła zjawienia się Keetara. Wśród jakiejś niezbyt głośnej muzyki spawała w najlepsze, przy okazji nieco machając ogonem w rytm muzyki.
Teraz Fenn był z lekka zagubiony, Ona w końcu jest aspołeczna czy nie jest? Skoro jest tak zajęta to widać że te całe gadanie o towarzystwie to pic na wodę fotomontaż bo sama sobie świetnie daje radę. No nic. Zabrał się za kończenie naprawy pudła od pancerza nie przeszkadzając Vis. W końcu, gdzieś po 5 minutach, Vis zauważyła, iż nie jest sama.
- O, cześć! - Uśmiechnęła się przelotnie, a gdy jej wzrok wbił się w skrzynię… Darakanka oblała się rumieńcem.
- O, jesteś tu? Nie zauważyłem Cię - przybrał zaskoczoną minę.
- Aha - Vis pokiwała głową, jak nic, nie wierząc jego słowom - Kłamczuchem to Ty jesteś marnym - Zaśmiała się.
- Pewnie dlatego że jestem zbyt dobry na kłamstwo. Wiesz, ratowanie dziewic, zabijanie ryu. Mówienie prawdy. Takie tam. - uśmiechnął się pod nosem dokręcając śrubkę.
- A nie masz czasem czegoś słodkiego? - Palnęła nagle Darakanka, drapiąc się rozbrajająco po różku na głowie.
- Nie, ale wodę mam. - odparł zastanawiając się na co mu by mu było coś słodkiego brać do warsztatu.
- Zjadłabym coś - Vis wzruszyła ramionami z uśmiechem - Kiedy robisz przerwę?
Ale palnęła, ledwo zaczęli już przerwa? No dobra, ona trochę dłużej tu siedziała, ale tylko kilka minut.
- Jak skończę, niewiele mi zostało, z godzinka roboty? Może dwie. Nie wspominając że dopiero zacząłem. - przerwał na chwilę odczytując coś na mierniku - A słyszałem że takiego bzika masz na elektryce że zapominasz o reszcie świata.
- No tak, ale wiesz, tak mnie ssie... - Dziewczyna złapała się za brzuch dłońmi, po czym roześmiała. Wzrok Fenna powędrował za jej dłońmi, i… mężczyzna musiał sam sobie przyznać, iż owszem, Vis zaczynała mieć malutki brzuszek, wyraźnie widoczny, i odbiegający kształtem od reszty figury. Ale w sumie nic wielkiego, w końcu lubiła sobie podjeść, zupełnie jak… on?
Niby rzeczywiście już dłuższą chwilę nic nie jadł, ale dyscyplina żywieniowa (“najpierw skończ co zacząłeś, potem jedz”) wpajana w zasadzie od dziecka robi swoje.
- Najpierw muszę skończyć. Potem coś poszukam. Ale Ty nie krępuj się, idź coś zjeść jak chcesz. - nawet on wiedział że nie wypada mówić kobiecie o “brzuszku”, no, a przynajmniej nie teraz póki jeszcze jest taki mały.
- To ja idę na chwilę do kuchni, przynieść Ci też coś? Normalnie to bym w sumie nawet i o głodzie zapomniała w czasie pracy, ale i mnie do tego też ciśnie... - Vis złapała się dłońmi za okolice pępka i kilka razy ugięła minimalnie nogi, wyjaśniając w ten sposób o co chodzi, po czym zachichotała.
- Nie dzięki, nie jadam w trakcie roboty. - zrozumiał o co jej chodzi, dlatego jej nie zatrzymywał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 21-01-2018, 17:23   #255
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Podróż trwała kilka dobrych minut szerokimi korytarzami, w których od czasu do czasu mijali Chulonów i nie-Chulonów, którzy oczywiście przyglądali im się z zaciekawieniem… plotki o przybyciu statku chyba już zatoczyły rundę po sporej części kolonii.
- No to jesteśmy na miejscu - Oznajmił jeden z kierowców, zatrzymując się obok dosyć dużych drzwi z napisem w miejscowych dialekcie, i w mowie zrozumiałej i dla Bixa i Nighta: “Ambulatorium”.
Po chwili pojawił się personel medyczny, po czym już drogą pieszą zabrano do środka wymagających opieki. Night mógł im nadal towarzyszyć, wszedł więc również do Ambulatorium, krzywiąc się pod nosem od tej całej wszechobecnej bieli i uczucia sterylności. Nie ważne więc, jaki gatunek, większość preferowała taki wystrój…
- Witam, nazywam się J'Focar Axfar, zajmiemy się poszkodowanymi najlepiej jak potrafimy - Ukłoniła się jakaś Chulonka, mająca tu chyba więcej do powiedzenia.


- Dziękuję, nie oczekujemy niczego więcej - Night odpowiedział, odwzajemniając ukłon. - Nie wiem, czy się nada, ale tylko takie mieliśmy w zapasach, gdyby dało się wykorzystać... - zatrzymał pełen nadziei wzrok na pojemniku. - Jeszcze raz dziękuję, powierzam ich pod waszą opiekę. Będziesz w dobrych rękach - pochylił się i powiedział z przekonaniem, starając się podbudować Isabell. - Zabieg odbędzie się jeszcze dziś? Mogę tu gdzieś zaczekać?

- Mężczyznę już zabieramy na podleczenie nanitami, kobietę przygotujemy do operacji, i również nastąpi ona jak najszybciej. Oczywiście, że może pan tu poczekać, mamy do tego specjalnie przygotowane miejsca - Odpowiedziała Axfar.

- Zależy gdzie te nanity zaaplikujecie, bo jak jebaną lewatywą to po twoim chyba trupie - kulturalnie wyraził wdzięczność Młotek.

- Nie spinaj się, a będzie mniej bolało - Night przezornie doradził. - A ty pamiętaj, nie idź do światła, łobuzie - poczochrał blond czuprynę Iss. Nie zrobił wielkiej różnicy, jej włosy od dawna nie widziały grzebienia. Uświadomił sobie, że chyba on powinien dbać o takie rzeczy. Trudno znaleźć czas, gdy jest się bardzo zajętym planowaniem zniszczenia galaktyki. - Do zobaczenia za chwilę, jestem w pobliżu - odsunął się robiąc miejsce dla lekarzy. Dla niej chwila, jak wejście i wyjście z narkozy, dla niego cała wieczność. Po raz ostatni spojrzał na dziewczynę i udał się do poczekalni, by nie przedłużać ponad to co konieczne. Szybciej zaczną, szybciej skończą. Usiadł w fotelu, rozglądając się za czymś, czym mógłby zająć się przez najbliższe, jak zgadywał, parę godzin?

Jedyną atrakcją w poczekalni, w której przyszło mężczyźnie siedzieć przez naprawdę długi czas, było kilka mini-computerów, leżących na stole pośrodku pomieszczenia. Można więc było pewnie w nich sobie pogrzebać w sieci, ale czy łącze było “czyste”? Wątpił w to… pewnie miejscowi monitorowali przepływ danych i wyłapywali przez różne filtry niecodzienne zagadnienia, jakie jakiś delikwent wpisywał grzebiąc za interesującymi go zagadnieniami.

Najemnik po raz kolejny przemierzył szerokość pomieszczenia, zatrzymując się na chwilę przy jednym z terminali. Obejrzał go, chcąc zorientować się co tu do czego służy. Inna budowa anatomiczna dłoni Chulonów decydowała o wielkości i rozmieszczeniu przycisków interfejsu. Na próbę nacisnął kilka z nich. Wyświetliło się coś na kształt informatora. Codzienne wiadomości, postępy badań, wszędobylskie reklamy, parę informacji o wydarzeniach kulturalnych. Nie potrafił skupić się na dłużej. Niepokój wciąż rozpraszał mu myśli. Zabawne, bo nawet gdy ze wszystkich stron waliły w niego serie, umiał zachować spokój, a i głupio się w obliczu śmierci szczerzyć. Westchnął. Jedyne co pomagało, to pozostawanie w ruchu. Stres można rozchodzić. Wyszedł z pomieszczenia, chcąc poprosić kogoś by go zawiadomił, jak już będzie po wszystkim. Świeże powietrze i dłuższy spacer. Być może znajdzie sklep i przyniesie Isabelli pęk wesołych baloników i koszyk owoców, jak to robili na filmach. Pomysł wydał mu się całkiem dobry, ruszył przed siebie.

...

Po niecałych 10 minutach Nightfall z kolei stał już w miejscowym sklepiku. Od personelu medycznego otrzymał komunikator, przez który w razie czego zostanie powiadomiony… w samym sklepiku z kolei było wszystko i nic. Istna orgietka przeróżnych towarów, często tak zaskakujących, ale skoro tu były, to i był na nie popyt. No ale przecież nie kupi Isabell różowego wibratora końskich rozmiarów!.

Tylko dziesięć minut? Mężczyzna sprawdził godzinę. Mało, stanowczo za mało. Czemu ta kolonia była tak niewielka, że wszystko mieściło się niemal na miejscu? Chodził wzdłuż półek, starając się nie spieszyć jak tylko potrafił. Ofiarowywał więcej uwagi niektórym gadżetom niż na to zasługiwały, choć przy różowym wibratorze zwiększył tempo. Jeszcze sprzedawca się doklei, myśląc, że jest zainteresowany, a potem spróbuje mu go wcisnąć. Swoją drogą, obstawiał, że Chuloni prędzej wychodzą z jajek. Mieli w sobie coś z płazów, a tu proszę, dildo i to w sklepie przy szpitalu. Zboczeństwo nie zna podziałów na gatunki i kultury, jest ponad czasem i przestrzenią, przedwieczne i nieskończone.

- Może w czymś pomóc? - Zagadnął go w końcu Chulon-sprzedawca. No cóż… Night miał spokój od niego aż przez całą minutę czasu, rozglądając się po owym sklepie.

- Taaa... co można by dać komuś po ciężkiej operacji na poprawę samopoczucia? - skoro już taki wyrywny, może faktycznie na coś się przyda. Night trzymał między palcami podłużny kształt ze światełkami. Starał się odgadnąć co to, jakiś breloczek?

- A kim jest ten ktoś? To mogłoby pomóc w doradzaniu - Odpowiedział sprzedawca, po czym widząc przedmiot trzymany przez mężczyznę w dłoni, wystawił swoją dłoń do przodu, zasłaniając nią własny wzrok?
- Proszę tym we mnie nie celować, później pieką oczy.

- Kimś ważnym - pirat chciał wyłączyć urządzenie, ale wymsknęło mu się z dłoni. Ledwo złapał je w locie. Ostrożnie odłożył na półkę. - Tak ważnym, że wszystko leci mi z rąk, przepraszam.

Chulon wyraźnie głębiej odetchnął.
- Kobieta czy mężczyzna? Młody, stara, własna matka, czy miłość życia? - Przyjrzał się dokładniej twarzy mężczyzny.

- Pierwsze, trzecie i ostatnie, chyba. Tak ostatnie też - zganił się w duchu, że zwierza się jakiemuś ufolowi, choć nie mógł zaprzeczyć, rozmowa pomagała. Jemu też przydałoby się coś na lepsze samopoczucie, mocny alkohol najlepiej. Głupio było by się upić w obecnej sytuacji, tym bardziej zapytać, choć miał to na końcu języka.

- Kwiaty, słodycze, pluszowe maskotki, balony, może i jakiś mały upominek, mam tu kilka drobnych świecidełek... - Wymienił Chulon, a strzelcowi wydało się, iż większość z tej listy owy sprzedawca wyrecytował jemu właśnie z pamięci.

- Wydaje mi się, że przez pewien czas będzie na ścisłej diecie i kuszenie czekoladkami byłoby niewskazane - mężczyzna się zastanowił. - Ale lekkie owoce, botanika to wasz konik, prawda? Na pewno macie tu całą masę nam jeszcze nieznanych, a szkoda, bo na pewno cudownych smaków. O balonikach też pomyślałem.

- Oczywiście, że znajdzie się i coś do jedzenia - Chulon wskazał dłonią na pobliską lodówkę - Na przykład owoc Pandanus, smakuje jak wasze kokosy z mieszanką cytryny, lekkie i pyszne...


- Pewnie, ale czemu z lodówki? Źle znosi dodatnie temperatury? - pirat się dopytywał, zazwyczaj owoce leżały w sklepach ot tak, luzem, przynajmniej te świeże. - Chciałbym skomponować koszyk różnych takich, po kilka sztuk. Jako waluta obowiązują u was normalnie, kredyty? - wolał zawczasu się upewnić.

- Już nie są na drzewie, więc trzeba jakoś je przechowywać… zebrane jednak wczoraj, zapewniam - Chulon kiwnął potakująco głową - Tak, standardowe kredyty…mam tu jeszcze kilka innych smakołyków... - Sprzedawca ponownym gestem dłoni wskazał kilka innych rodzajów owoców, węsząc chyba zainteresowanie…

Night wybrał z morza szpargałów całkiem zgrabny, pleciony z młodych pędów czegoś tam koszyk i układał w nim co sprzedawca polecił. Liczył się z tym, że wcześniej i tak będzie trzeba upewnić się u lekarzy, czy Iss może sobie na pozwolić na każdy z gatunków. Z satysfakcją ocenił ładną, kolorową górkę wychylającą się nieco ponad ścianki.
- No, a teraz baloniki, ale nadmuchane czymś unoszącym się w powietrzu - zaanonsował kierunek wymarszu.

- Oczywiście - Chulon uśmiechnął się… a przynajmniej tak to miało wyglądać. Uśmiech w wykonaniu jego rasy wyglądał bowiem dosyć niepokojąco?


- Jakieś konkretne formy? Pewnie ma być sporo serduszek? - Spytał uprzejmym tonem.

- Serduszka, tak - najemnik potwierdził. - A między nimi statek kosmiczny podobny do naszej krypy - dodał, bo czegoś ważnego mu w układzie brakowało. Szedł raźnym krokiem. Gdyby Iss była jego dziecięcą znajomą z podwórka, na pewno zamiast kwiatków wolałaby dostać odjechany zabawkowy karabin z holograficzną projekcją wystrzałów. Tak zajebistym była przyjacielem, towarzyszem rozrób i najbardziej postrzeloną dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkał.

~*~*~

Bix w tym czasie został poddany leczeniu, i wbrew jego obawom, nie stosowano lewatywy… same Nanity jednak wstrzyknięto w kilka miejsc w jego ciele, po czym owe maciupkie, szprytne skurczybyki zabrały się za wszelkie naprawy, jakie były wymagane w jego organizmie. “Młotek” miał zaś leżeć gdzieś koło godziny w szpitalnym łóżku, jemu więc również zaczęło się cholernie nudzić. A ładnych pielęgniareczek nigdzie nie było. Ot, jedna, dwie Chulonki (błeee), jakaś ludzka kobieta, która jednak pojawiła się na dosłownie chwilę, po czym zniknęła, do tego zaś 2 humanoidalne roboty medyczne, no ale z takimi to chyba tylko ostatni zbok by coś chciał…


- I cały misterny plan w pizdu - powiedział do siebie Bix. Co prawda rano obrobił pokładową sexbotkę wzdłuż i wszerz, ale taka godzina czekania o wiele milej upływałaby mu w towarzystwie - Może jakieś sterydy mają upchane po szafkach...- i zaczął się rozglądać. W końcu może nie trzeba geniusza by domyślić się że istnieje monitoring, ale no właśnie ale. Bix do rozgarniętych nie należał, a znudzony Bix to gorzej niż dziecko z palnikiem acetylenowym.
W pierwszej szafce Bix znalazł pełno różnego rodzaju gumowych rękawiczek, w drugiej jakieś cholerne ręczniki, w trzeciej…

- A co pan tu wyprawia?? - W drzwiach pojawiła się jakaś Chulonka. Minę miała nietęgą, zrobiła kilka kroków w stronę “Młotka” wyczekując odpowiedzi...

- Eeeeee... - rezolutnie odpowiedział Młotek, pokorniejąc od razu - Eeee... pić mi się chce?

- Trzeba było spytać, a nie grzebać po szafkach, jak jakiś… złodziej - Chulonka pogroziła Bixowi palcem - Jeszcze jeden taki wybryk, a zgłoszę gdzie trzeba. Zaraz dostaniesz wodę - Przy wychodzeniu z pomieszczenia miejscowa kobieta coś kilka razy nacisnęła na panelu przy drzwiach…
 
Cai jest offline  
Stary 22-01-2018, 12:56   #256
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Pogwizdując ruszył do włazu. To czego koleś przy kompie nie widział, to rozwijający się wokoło Tomiego schemat instalacji. Powiększył się do wielkości naturalnej i otoczył Jimmego. Technik odstawił skrzynkę z narzędziami i zaczął wyjmować i wkładać w uchwyty przy pasie klucze.
Gdyby spotkał gościa, który robił schematy to ucałował by go nawet z jezyczkiem, mimo że był zadeklarowanym hetero. Koleś, najwyraźniej z nudów, opisał wszystko tak dokładnie, że lepiej się nie dało. Opisane elementy, łączenia, ba każdy nit i śrubka.
Nie trzeba było pierdolić się z całą skrzynkę po dziurach.
Gwoździownicę wsunął w chwyt pod pachą. Nie planował budowy altanki, ale idiotyczne przepisy bezpieczeństwa utruniały robotę. W razie niespodziewanego spotkania z nielegalnymi lokatorami kanałów technicznych wolał być przygotowany. Na wszelki wypadek w uchwyt przy pasie wsunął mechaniczno-kinetyczny generator momentu obrotowego z polimerowym trzonkiem. Do tego w pętle zapinaną na rzep wsadził taśmę klejącą.
Gdy był gotowy wsadził z obrzydzeniem miejscowego papierosa i zapalił. Wydmuchnął mdły dym nosem i otworzył właz techniczny, jednocześnie gasząc symulacje wokoło siebie.

Szyby wentylacyjne były ciasne. Nie na tyle ciasne, by wywołać uczucie klaustrofobii, i należało się przez nie przeciskać, jednak miejsca w nich było dosyć mało… Jimmy pokonał pierwszych kilka metrów bez większych problemów, potem było jednak już nieco pod górkę, i to dosłownie. Szyb zmienił bowiem położenie i przyszło się mężczyźnie wspinać w górę… do tego zrobiło się dosyć gorąco. Po kilku następnych metrach, okazało się, iż dalej nie da rady, na drodze bowiem była owa feralna, zepsuta pompa… z której wystawało kilka pnączy zieleniny, zupełnie jakby jakieś cholerne rośliny znalazły drogę do wentylacji, a następnie naj(nie)normalniej utknęły właśnie w owej maszynerii.
Otarł pot rękawem i zaklął. Rozumiał, że można mieć hobby. Florystyka, ok… ale to było popierdolone. Jebane krzaki w pompie?! 21 dni! Aż 21 dni. Za to powinien mieć dodatek za pracę w trudnych warunkach, a na dokładkę rentę od psychologa.

Wyją boxcutter i sięgnął po pnącze. Ale zamarł, zaczął przerzucać katalog z tutejszą roślinnością. Wolał nie naciąć się na coś toksycznego. Według zdjęć, które przeglądał, nie wyglądało to-to na nic trującego, nie pozostawało więc nic innego, jak zająć się właściwą robotą, co też uczynił… i nic nie trysnęło kwasem, czy i innym ustrojstwem, było więc dobrze(zważywszy na warunki, w jakich przyszło Jimmiemu pracować).
Gdy był tak zajęty oczyszczaniem pompy i wentylacji, w owej wentylacji poniosły się echem czyjeś rozmowy. Przerwał więc na chwilę pracę, przysłuchując się niesionym echem słowom. Statek! W kolonii zawitał jakiś obcy statek, chcący dokonać napraw i podleczenia załogi po spotkaniu z piratami!

Na obliczu Tomiego zagościł uśmiech. Miejscowi zapewne policzą sobie za naprawę. A który kapitan statku nie chciałby oszczędzić? Robocizna też tania nie jest. A pracować mógłby za połowę stawki plus za wcześniejszy odlot. I fajki! Na pewno mieli fajki.
Pokrzepiony tą myślą, dalej pielił pompę.
Uwinął się raz dwa. Może biorąc się za mechanikę minął się z powołaniem? W końcu wylazł z tunelu technicznego. Poskładał narzędzia do skrzynki i z zielskiem pod pachą podszedł do biurka kolesia.
Rzucił mu zielsko na klawiaturę i powiedział:
- Już działa. Następnym razem wołaj ogrodnika. Klepnij mi tu odciska palca na zleceniu i spadam - wyciągnął z kieszeni tablet i wysunął go w kierunku faceta.

*

Tommy był w najlepsze w drodze do Centrali Technicznej, gdy dostał kolejne wezwanie:
- Centrala do Jimmiego Thomsona, Centrala do Jimmiego Thomsona, mamy następne zgłoszenie, awaria drzwi, sektor 22-7, sprawdź co tam się dzieje.
- Tomi, mów do mnie Tomi - warknął Tomi - Idę, idę. Nie długo do zatrzaśnięcia w kiblu będą mnie wołać.
A do komunikatora:
- Przyjęte.
Zdusił peta o cyber rękę i strzelił nim w kąt. Ruszył do sektora 22-7. Dwa poziomy w górę windą, złapał stopa na smartcleanarze. Niestety nie dojechał do końca, bo dalej już kończyło się martwe pole kamer i musiał z buta podejść kawałek.

Gdy w końcu po kilku minutach dotarł na miejsce, od razu zauważył do połowy otwarte drzwi do jakiegoś pomieszczenia, nie bardzo zaś wiedząc, kogo zagadać o tą sprawę, po prostu zajrzał do środka, dla bezpieczeństwa głośniej się odzywając:
- SNK, jest tu kto?
Same pomieszczenie wewnątrz wyglądało na jakieś biuro, a przy jednym ze stołów siedziała jakaś młoda nie-Chulonka. Drgnęła nieco mocniej na głos Jimmiego, wyrwana ze swoich zajęć.
- Słyszę, słyszę! - Fuknęła nieco na niego, a dopiero po podniesieniu głowy znad komputera, i spojrzeniu na owego osobnika z SNK zmieniła momentalnie ton.
- No cześć... - Uśmiechnęła się milusi.

- Cześć, jestem Tomi nareszcie ludzka twarz - Tomi uśmiechnął się. - Nawet jakbyś była brzydka to bym się ucieszył.
Postawił skrzynkę z narzędziami i zaczął oglądać drzwi. Otworzył panel sterowania i podłączył miernik odpalając diagnostykę. To pozwoli wyeliminować połowę opcji. Jeśli to nie przepięcie, to stawiał na awarie serwomotorów.
- Jeszcze tu nie byłem, czym się tu zajmujesz?
- Wiesz co? Bujaj się - Mruknęła niespodziewanie dziewczyna, po czym przeniosła wzrok ponownie na komputer na którym pracowała, a Tommiego lekko przytkało.
- Oook - powiedział powoli - kiepski dzień. Rozumiem. Każdemu się zdarza. Tylko po co agresja w głosie. Zrozumiałbym zwykłym tonem. - mówił to tonem pokrzywdzonego werbalnie niewinnego człowieka, grzebiąc jednocześnie w bebechach drzwi. Musiał dobrać się do serwomotora.
- Rób co trzeba - Dziewczyna odparła niewzruszonym tonem, nawet na niego nie spoglądając.
Tomi nie skomentował nic. W końcu wyjął przeszkadzające części i poukładał je w rządku na podłodze. Wymontował serwomotor, bez oglądania wiedział, że to on nawalił. Czuł smród sfajczonego silniczka. Przyoszczedzili, sknery to i szlag go trafił. Tani szajs. Czekała go wymiana obu serwomotorów, bo nie uśmiechało mu się drugi raz tu przychodzić.
- Długo to potrwa? - Odezwała się w pewnym momencie dziewczyna przy biurku.
Tomi spojrzał na ułożone na ziemi części.
- O, jeszcze trochę, a co?
- Niedługo mam przerwę i chciałabym opuścić biuro, a samego nie mogę Cię tu zostawić, takie przepisy. Więc drzwi muszą być w razie czego zamknięte - Tym razem raczyła go nawet spojrzeniem.
- Jak chcesz, to mogę zamknąć, ale bez problemu da się to otworzyć ręcznie. By się trzymało muszę założyć serwomotory. A to się zejdzie jeszcze, będzie tak z 30 minut.
- Hmpfff - Westchnęła rozmówczyni - Czyli musisz iść po części?
- Taka jest smutna rzeczywistość. - odparł Tomi - Chyba, że masz niezłe chody i dasz radę załatwić by to przysłali tutaj. Zamówienie mogę zrobić stąd jak mi dasz dojście do sieci na chwilę.- cały czas pracował, teraz przyszła kolej na odkręcenie osłony drugiego skrzydła, poklepał panel.
- I doradzam wymianę serwomotorów po drugiej stronie, były montowane razem z resztą, niewiele przeżyją te - szturchnął nogą leżący na podłodze mechanizm. - Ale to dodatkowy koszt. Decyzja należy do ciebie. Teraz zyskasz czas jak odpuścimy drugą stronę, ale jak je szlag trafi to znowu się zobaczymy.
- To idź, idź, byle było naprawione, poczekam z przerwą... - Rozmówczyni westchnęła z rezygnacją.
- To idę - odparł Tomi - decydujesz się naprawić obie strony?
- Dobra, zróbmy to z obu stron i będzie spokój - znowu westchnęła z rezygnacją.

*

Leena i Becky dotarły w końcu do jakiegoś magazynu, by tam popytać o interesujące je części potrzebne do naprawy statku. Znalazły się w przedsionku, przy okienku magazyniera, by z nim porozmawiać o tym i owym. Przez szklane drzwi, które obecnie były dla nich zamknięte, widać było nieco wnętrza samego magazynu i masy regałów ze sprzętem. Wyglądało obiecująco…
- Halo, jest tu kto? - Zawołała jedna z atrakcyjnie wyglądających kobiet.
Jimmi z kolei uniósł głowę znad komputera, wyrwany z wyszukiwania miejsca przechówku pewnych serwomotorów… No tak, akurat jak Isaiah się zmył na 5 minut do kibelka. Zaś więcej roboty na głowie “Tomiego”.
Używając pod nosem słów powszechnie uważanych za obelżywe oderwał się od roboty i podszedł.
- O co chodzi?
- Jesteśmy przyjezdne i potrzebujemy części do statku - Powiedziała ta w czerwonym stroju, o niebieskich włosach.
- Przyjezdne? W takim razie witamy w naszych skromnych progach. - Odparł z uśmiechem Tomi - To nie wy przypadkiem przyleciałyście tym statkiem co miał starcie z piratami?
Druga kobieta - blondynka, przyglądała się mężczyźnie z pełną uwagą, przekrzywiając nieco głowę.
- Tak. Mieliśmy starcie z piratami. Wie pan coś o piratach, panieee...? - Powiedziała nie spuszczając z niego oka, ewidentnie oczekując aby mężczyzna im się przedstawił.
Lustracja z pełną uwagą ujawniła, że osobnik z magazynu ma jakieś dwadzieścia parę lat. Jest średniego wzrostu i średniej budowy ciała. Nie dało się też nie zauważyć cybernetycznej protezy prawej ręki. Nie był przesadnie ładny, ani brzydki… po prostu był. To chyba było najlepsze określenie. Patrzył na obie kobiety cybernetycznymi protezami. Kto wie jakie rzeczy tam miał zamontowane. Może właśnie oglądał obie klientki zupełnie bez ubrania?
- Tomi. Mówcie mi Tomi - odparł Tomi, choć napis na plakietce kombinezonu głosił “Jim Thomson” - To mała osada, plotki się szybko rozeszły o waszym przybyciu. Co potrzebujecie? I jaki macie budżet?
- Jestem Ethelene Lindberg, kapitan “Cucumarii”, a to pilotka Celeste Kavanaugh - Niebieskowłosa przedstawiła je obie - Po potyczce z piratami mamy uszkodzony Drivesat Comm Array, i brak łączności międzygwiezdnej, potrzebujemy nową antenę. A suma naszego budżetu to naprawdę nieistotny problem... - Kapitan uśmiechnęła się wyjątkowo czarująco, po czym oparła łokciami o parapet okienka, w którym rozmawiano… przez co uwypukliła swoje kobiece walory odrobinkę poniżej noszonego naszyjnika.
Tomi połączył się z komputerem i wyszukał sprzęt. Po czym także się szeroko uśmiechnął i oparł o parapet. Jemu nic się nie uwypukliło. A jeśli nawet to okienko zakrywało to miejsce.
- Części są na stanie. Ale budżet niestety jest istotny, bo nic nie opuści tego magazynu bez przyklepania przez Chulonów. Ale pani kapitan, możesz zaoszczędzić na montażu. Po godzinach mogę wyszykować wasz statek za pół standardowej stawki i podrzucenie do cywilizacji. Ludzkiej. I karton fajek. Dwa ostatnie punkty nie podlegają negocjacjom. Statek z zaopatrzeniem będzie dopiero za 3 tygodnie, a ja już zajoba tu dostaje. Kończę za dwie godziny zmianę i mogę zacząć. Dogadamy się?
Zamyślona pilotka nadal uważnie przyglądała się mężczyźnie.
- To jesteś gościem w okienku, czy inżynierem? - zauważyła, jeszcze bardziej zaintrygowana. - Montaż możemy załatwić we własnym zakresie, więc jeśli poza tym Tommi w niczym nie może nam pomóc to... - dodała od razu, tym razem zdecydowanie zwracając się do swojej kapitan.
- W tej chwili oboma - odparł - I bez jednego nadmiarowego “m” w imieniu poproszę. Po prostu Tomi. - znowu spojrzał na panią kapitan, nie omieszkał zrzucić screenshota obecnego widoku do późniejszego wglądu - Nikt was nie zmusi do zatrudnienia mnie. Oprócz anteny zapewne macie też inne uszkodzenia po starciu z piratami. Połatanie tego zajmie czas… a pobyt w doku też kosztuje.
- Tomi… Jimmi… jak tam wolisz… nie mamy zamiaru zabawiać tu tak długo, aby była konieczność Twojej pracy po godzinach - Kapitan uśmiechnęła się przelotnie - Mamy ludzi, którzy sami połatają, czy i wymienią co trzeba… nie twierdzę jednak, że nie przydałaby się kolejna para rąk na łajbie. Jednak chyba nie jesteś zbyt dobrym hazardzistą, Twój blat jest słabiutki. Co zaś do zapłaty, jak już powiedziałam, to nie problem, a od Chulonów i mamy pozwolenie, od jednego z Administratorów, Gorgana Kneebo Daeli. Te 5000 kredytów za antenę więc to nie problem… no chyba, że bardzo, bardzo szybko chciałbyś się stąd wydostać, i to jeszcze może z małym hukiem na pożegnanie tej placówki? - Kobieta do niego mrugnęła.
- Nie jestem hazardzistą - odpał Tomi - jestem artystą w swoim fachu. Skoro masz wszystkie papiery to możemy sprawę załatwić od ręki. A potem jeśli się nie boisz pani kapitan, możemy urządzić zawody, by sprawdzić kto jest lepszy w tym. Ja kontra twój mechanik. O hucznym pożegnaniu możemy pomówić przy kielichu w kantynie - lekko musnął ucho, mając nadzieję, że to wyraźny sygnał, że to nie jest dobre miejsce na detale.
- To brzmi już lepiej - zauważyła blondynka. - Przepraszamy na chwilkę - dodała od razu łapiąc tę pierwszą za rękę i delikatnie odciągnęła ją do tyłu.
- Ethelene pozwól na słówko, chodź chodź - zwróciła się tym razem do koleżanki i obie odeszły o parę kroków... A wszystko tylko po to, aby blondi mogła wyszeptać jej parę słów do ucha.
Po kilkunastu sekundach wspólnych, babskich blabla na osobności, kobiety ponownie zainteresowały się Tomim...
- Dobra, to zobaczymy się przy kielichu w kantynie, przygotuj wszystko co trzeba dla nas, odbierzemy niebawem - Kapitan “Cucumarii” raz, jeden jedyny raz, poruszyła wymownie brewkami.
- To do zobaczenia niebawem - Ethelene i Celeste ruszyły dalej…
Tomi westchnął jak tylko wyszły. Narzekał na nudę, teraz zaczęło robić się ciekawie. Może zbyt ciekawie. Dokończył formalności zamówienia i przesłał do systemu. Pakowanie zwalił na Isaiah. W końcu to on jest magazynierem.
Tomi dokończył swoje sprawy i pozostało mu ze swoimi częściami poczekać na powrót magazyniera.
 
Mike jest offline  
Stary 23-01-2018, 21:00   #257
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po zakończeniu owych dziwacznych negocjacji, Leena, Becky, Doc i Rose zostali właściwie pozostawieni sobie. Każdy z nich otrzymał przepustkę, dzięki której mogli się poruszać w ograniczonym stopniu po kolonii. Leena zaproponowała, by się trochę rozglądnąć, rozdzielili się więc dwójkami.

Rose i Bullit… pozostali więc sami.
- Rozejrzymy się po całym kompleksie. Poszukamy ciekawych miejsc. Masz jakieś życzenia szefowo?- zapytał żartobliwym tonem Doc.- Skoro cię eskortuję, to ty możesz wybierać drogi. Ostatecznie i tak idziemy na chybił-trafił.
- Chcesz łazić po całej kolonii? Widziałeś jakie to wielkie? - Zdziwiła się Rose, choć uśmiech nie znikał z jej ust. Przyjrzała się przepustce…
- Poziom 3 to chyba mało co? - Podrapała się po główce.
- Większe niż zapamiętałem.- zgodził się z nią Dave i podrapał się po policzku.-Ale rozejrzymy się po najbliższym otoczeniu. I tak mamy czas do zabicia. Równie dobrze możemy coś odkryć. Nawet z trzecim poziomem.
- To może… pójdziemy... - Rose zaczęła się kręcić wesoło w kółko, z wyciągniętym paluszkiem, chcąc wybrać korytarz - ...tu! - W końcu się zatrzymała. Kilka przypadkowych osób, przechodzących obok, wlepiało w nią wzrok, głównie z powodu jej stroju.
- Możemy tam.- zgodził się z nią Doc, wszak wszystko jedno gdzie ruszą. I tak nie znali tego miejsca.

Ruszyli więc przed siebie szerokimi korytarzami, co jakiś czas spotykając idącą nim to kobietę, to mężczyznę, Chulona, człowieka, czy i inne, humanoidalne gatunki… w końcu pojawił się na ścianie jakiś duży napis w obcym języku, pod spodem było jednak wypisane zrozumiale i dla nich: “Ogrody”.
- Mam nadzieję, że te nie będą wymagały masek tlenowych.- stwierdził Doc przyglądając się napisowi.
- Pójdziemy tam?? - Rose z radością przyklasnęła w dłonie.
- Miejsce równie dobre jak każde inne.- zgodził się z nią Dave z uśmiechem. Równie ciekawy ogrodów co ona. Po kilku chwilach dotarli więc do dosyć dużych wrót, na których widniała jedynie informacja, by nie otwierać obu śluz na raz, z uwagi na ptaki… ptaki(?). Ale żadnego ostrzeżenia o wymogach masek nie było. Dziewczyna wzruszyła więc ramionami, po czym nacisnęła na panelu odpowiedni guzik… weszli do śluzy, widząc już drugą, szklaną, a gdy pierwsza się za nimi zamknęła, można było otworzyć drugą.
- Woooow - Panienka North rozdziawiła nieco usteczka.


Wielgachna kopuła, a w środku zielono, ciepło, do tego mała rzeczka, wodspad, i ćwierkające ptaki. No i mogli oddychać swobodnie… czyżby to była mała namiastka rodzinnej planety Chulonów? Sprowadzenie własnej flory w celach terraformacji?
Doc nie miał nic przeciwko takim planom, bo planetka niespecjalnie odpowiadała mu w obecnej formie. Niemniej bardziej niż zielone cuda ogrodów interesowały go obiekty bardziej prozaiczne, jak położenie kratek od kanałów wentylacyjnych, widok za oknami, oraz inne techniczne aspekty ogrodu. Na nich to skupił swą uwagę.
- Aaaale tu fajnieeee - Pisnęła Rose, po czym w błyskawicznym tempie pozbyła się butów, zostawiając je na ziemi, by boso biegać po trawie - Noooo chodź! - Zawołała Dave’a już z kilku metrów.
- Idę idę…- Doc podążył za nią. Zostając w butach, zabierając za to te należące Rose. A nuż tu też są złodzieje.
- Na takiej planecie mogłabym zamieszkać! - Dziewczyna okręciła się kilka razy z rozpostartymi ramionami, chłonąc otoczenie. Gdzieś niedaleko przefrunęły papugi?
- Myślisz, że mogłabym popływać? - Rose spojrzała na mężczyznę z szelmowskim uśmieszkiem, zezując w stronę pobliskiej rzeczki.
- Nie. Ale myślę że to cię nie powstrzyma.- potwierdził Dave rozglądając się za ciekawskimi oczami. Wszedł całkowicie w rolę bodyguarda.
- Rozepniesz mi sukienkę? - Mruknęła dziewczyna, odwracając się do Bullita tyłem. Podniosła obiema dłońmi włosy w górę, by miał lepszy dostęp do okolic karku… a jednocześnie jakby nieco odrobinkę i wypieła pupcię w kierunku mężczyzny.
Doc dał mocnego klapsa w pupę Rose.
- No… widzę, że masz konkretne plany.- zaśmiał się izabrał za rozsznurowywanie kiecki “negocjatorki”. - I widzę, że na statku bardzo ci się podoba.

- Ja bym na miejscu panienki tego nie robił - Usłyszeli oboje męski głos. Starszy jegomość wyszedł zza sporych krzaków, przelotnie się uśmiechając, ogólnie jednak minę miał poważną.


- I dupa blada z twojej kąpieli szefowo. Będziesz musiała skorzystać z prysznica w swojej kabinie.- westchnął Doc wracając do zawiązywania sznurowań. Robota o wiele trudniejsza niż ich rozwiązywanie.
- A dlaczego nie mogę się wykąpać? - Spytała w tym czasie rozczarowana Rose.
- To miejsce odpoczynku i relaksu, jednak z umiarem. Niestety, ale nie wolno się tu kąpać. Posiedzieć sobie można, odpocząć, pomedytować, ale bez zbędnego biegania i krzyków… które nawiasem mówiąc, pewnie już zburzyły medytację jednego z miejscowych - Mężczyzna wzruszył ramionami i kiwnął gdzieś w prawą stronę głową.
- Widzisz… to ogródek dla stetryczałych naukowców.- zaczął wyjaśniać Doc.- Jakbyś zaczęła tu ganiać na golasa, parę pompek by nie wytrzymało takich widoków.
- Ahaaa... - Pokiwała głową ze zrozumieniem dziewczyna - No ale to głupie - Dodała z rozbrajającym uśmiechem.
- Ja tego nie wymyśliłem - Dodał dziadek.
- A kim tu jesteś… architektem tego ogrodu?- zapytał Dave uprzejmie.
- A gdzie tam - Machnął ręką - Przyszedłem tu sobie nieco odpocząć, to wszystko.
- Ja jestem Zacrom Laval, a to doradca Suza Hollen.- przedstawił siebie i aktoreczkę.
- Doradca kogo? Ja jestem Tyberius Aguda… wcześniej was tu chyba nigdzie nie widziałem...
- Kapitan statku na którym przylecieliśmy. Nie uwierzyć jak szybko Suza potrafi zdobywać sobie przychylność innych osób.- stwierdził doktorek zerkając na Rose i jej dwie krągłości uwięzione w przyciasnej sukience. Najpierw na górne, potem na dolne.
- Aha. To interesujące, nieczęsto mamy tu gości - Tyberius przyjrzał się obojgu z góry do dołu, nieco dłużej sobie oglądając “Suzę” - A w jakich celach tu przybyliście, jeśli spytać mogę?
- Piraci nas zaatakowali. To dobre miejsce na pobieżne naprawy. - wyjaśnił krótko Bullit.
- Och, wow, to ci dopiero wieści! - Dziadyga przesadnie podsumował sprawę - Nawet nie macie sprawy, jak macie zajebiście… w każdym bądź razie, panienko Hollen, jakbyś chciała się odprężyć, znam takie jedno miejsce... - Uśmiechnął się niczym jakiś młokos - A tak bardziej serio… Zacrom, nie masz czasem jakiejś fajki, tutejsze zielę jest naprawdę do d...
- Domowej roboty. Tytoń z Axionu. Trochę lepsza wersja, niż te tradycyjne zielsko.- rzekł w odpowiedzi Doc podając mu skręta własnej roboty. - A tu jest tak źle. Fakt, że nie bardzo jest co zwiedzać w okolicy, ale to już nie jest podrzędna placówka naukowa, tylko duże miasto.
- Wielkie dzięki, no ale tu palić nie możemy... - Tyberius schował ostrożnie papierosa do kieszeni - Rozbudowano kolonię, owszem, ale i tak z reguły tu straszne nudy, ile można grać w te same gry, czy po prostu przychodzić w te same miejsce...
- To brzmi serio nudno - Wtrąciła Rose.
- Ale przynajmniej płaca jest dobra, co?- zagadnął Bullit.- A tak w ogóle, to za co ci płacą?
- Jestem Technikiem-Kolonistą-Kierowcą, hehe - Zaśmiał się mężczyzna - Stary piernik już ze mnie, coraz mniej mam tu do roboty… płacą średnio. Usiądziemy gdzieś, albo zmieniamy otoczenie? Bo mnie nogi już trochę bolą.
- Ty tu jesteś gospodarz. Prowadź.- zaproponował doktorek zerkając na Rose.
- Jaki ze mnie kurde gospodarz - Tyberius pokręcił głową - To zostajemy tu, czy idziemy gdzie indziej? Bo w sumie to ja bym zapalił, a skoro panienka i tak nie może tu pluskać, to zmieniamy miejsce? - Spojrzał po Bullicie i Rose.
- No chyba tak... - Tym razem dziewczyna zerknęła na Doca.
- Ja już napatrzyłem się na zieleninę, ale jeśli szefowa chce. -rzekł w odpowiedzi doktorek przypominając Rose, że on tu jest podwładnym.-W każdym razie tu ani kąpać ani biegać nago nie pozwolą. Pruderyjni jacyś.
- Nawet nie wiesz jak - Wtrącił Tyberius.

***

Mężczyzna zaprowadził ich do - jak sam określił - palarni, w której w tej chwili byli sami… dosyć duże pomieszczenie z paroma oknami, ławkami, kilkoma panelami komputerów i małą fontanną na środku. Na niej zaś Rose zawiesiła oko…



Tyberius usiadł ociężale na ławeczce, po czym w końcu odpalił podarowanego przez Bullita papierosa. Zaciągnął się w milczeniu kilka razy, po czym wydał z siebie pomruk zadowolenia.
- Pewnie sobie myślisz Zacrom, co tu robi takie miejsce, w końcu to marnowanie środków i tak dalej… no ale Chuloni musieli iść na jakieś ustępstwa, skoro mają tu tylu nie swoich, inaczej by jeszcze do jakiejś rewolty doszło - Zaśmiał się mężczyzna - Przetworzenie na nowo powietrza zdatnego do oddychania to w tej chwili ich najmniejszy problem...
- No… środowisko dookoła wyjątkowo wredne, ale to chyba nie nowość. Wcześniej też tak było. - stwierdził “ochroniarz”, po czym szybko dodał.- zapewne.

W tym czasie Rose wpakowała się do fontanny. Najpierw moczyła w niej tylko nóżki, siedząc na brzegu, w końcu zaczęła się w wodzie przechadzać, a na końcu w owej fontannie usiadła z głośnym chichotem, nie zważając na swoją sukienkę. A gdy perwersyjnie rozchyliła nóżki, ukazując wszem i wobec, iż nie ma majteczek, Tyberius dostał wyjątkowo mocnego kaszlu.

Doc zerknął na ów kuszący widoczek, ale ani się nie zaczerwienił, ani nie speszył. Po Rose nie spodziewał się niczego innego. Zerknął na Tyberiusa, ciekaw czy powie coś więcej o chulońskiej placówce. Tego jednak tak prezentowane widoki przytkały, iż wpatrywał się w Rose mrugając co chwilę oczami, przygryzając nerwowo swoją własną wargę. Zapomniał nawet o trzymanym papierosie… dziewczyna z kolei, siedząc w wodzie jak siedziała, przymknęła swoje oczka, odchylając nieco głowę w tył, i siedziała tak, najwyraźniej się relaksując.
-Żyjesz jeszcze Tyberiusie, czy może już masz zawał? - spytał więc Doc.
- Gdybym był 10 lat młodszy... - Szepnął mężczyzna sam do siebie, po chwili spoglądając na Zacroma - Co? A tak, tak... - Zaciągnął się w końcu papierosem - To o czym rozmawialiśmy? - Ponownie zazezował na Rose.
- Chuloni i ich problemy.- “ochroniarz” nie bawił się w zezowanie, tylko bezczelnie gapił się na swoją szefową i jej zabawy w fontannie.
- Terraformacja im nie idzie, tak jakby chcieli… są z tego powodu nerwowi. Placówka ma też swoich odgórnych szefów, na ich planecie, i Ci zaczynają się niecierpliwić... - Tyberius palił już resztki papierosa, ledwie umiejąc go jeszcze utrzymać w palcach, wciąż rozkojarzony widokami dziewczyny - Są nawet plotki, że mają nastąpić jakieś poważne zmiany.
- Nie zlikwidują tej bazy. Za dużo środków w niej włożono. Pewnie paru kierowników zastąpią inni. - ocenił Bullit.- A co nie tak z tą terraformacją?
- Oj, o to to akurat pytasz niewłaściwą osobę, aż tyle to nie wiem... - Tyberius wzruszył ramionami.
- To skąd wiesz, że coś jest nie tak terraformacją? - stwierdził Dave wzruszając ramionami.
- Słyszałem od jednego, co słyszał od kolejnego, co słyszał to od Chulona, bo ten się wypalał - Uśmiechnął się mężczyzna.

W tym czasie w palarni pojawiło się dwóch nowych osobników. Mężczyźni różnych ras, i jeden z nich wyglądał prawie na zwyczajowego człowieka.



Oczywiście od razu zainteresowali się półnagą Rose w fontannie.
- Hej śliczna! - Zagadał ten z długimi włosami, siadając na brzegu fontanny, i odpalając papierosa. Jego kumpel siedział dwa kroki dalej, na ławce, ale on również szczerzył zęby do dziewczyny. Sama Rose z kolei, co prawda zwarła razem już swoje nóżki, jednak nic sobie z zaistniałej sytuacji nie robiła… czy może, nie zdawała sprawy?
- No cześć! - Powiedziała z uśmiechem.
- Co tu robisz? - Włochaty nawijał dalej...

- Eeee takie wieści to…- machnął Dave do Tyberiusa ignorując dwóch małych “ogierków”. Co prawda zauważył ich, ale dopóki Rose nie kazała mu się wtrącić, nie zamierzał tego robić. -... plotki powtarzane przez zazdrośników po pijaku.
- Nic tam po pijaku, i to są nieoficjalne ploty, ale ja w to wierzę - Zapewnił starszy gość, po czym kiwnął głową w stronę Rose - ”Szefową” Ci podrywają a Ty nic? Za moich czasów takich kuło się po gębach - Uśmiechnął się Tyberius.
- Sze-fo-wą.- powtórzył Doc wzruszając ramionami. -Jak sam zauważyłeś. Podwładni są od wykonywania rozkazów, a nie po to by odgrywać zazdrosne koguty. To mielą ozorami, nie mam po co się wtrącać.
- A to wy nic nie teges?? - Zdziwił się mężczyzna - No przestań… ech, wszystko się zmienia w cholerę, trudno nadążyć za tymi całymi modami - Tyberius na chwilę się jakby zasmucił - No ale mniejsza z tym! Dobra, fajnie się rozmawia, ale mnie od tej pluskającej wody nieco już ciśnie, także jak jeszcze coś, to pytaj, bo będę się już powoli zbierał.
- Co byś polecił do jedzenie i u kogo można… zrobić zakupy poza chulońskim spojrzeniem? - ostatnie słowa rzekł bardzo cicho.
- Kuchnie mają sporo potraw zdatnych do zjedzenia, pracuje tu sporo nie-Chulonów, więc nie jest tak źle… co do zakupów... - Tyberius rozejrzał się konspiracyjnie, po czym nachylił nieco do Zacroma i szepnął - W zachodnim magazynie pytaj o Gootaga’a.
- Dzięki. Zapamiętam.- stwierdził Doc, choć nie zamierzał skorzystać. Nie miał jeszcze powodu.-A te dwa typki, to kto to?
- Widziałem ich raz czy dwa, nie pamiętam... - Tyberius uśmiechnął się głupkowato - Ale skoro nie zapamiętałem, to pewnie nie było warto.
- Pewnie masz rację.- zgodził się z nim doktorek zerkając na dwóch wielbicieli Rose.

Włochaty, który siedział blisko niej, zaczął bezczelnie wodzić łapą po nodze dziewczyny, jak na razie tylko poniżej kolana… jego kumpel z kolei ćmił jak wściekły, co pewien czas głupio się uśmiechając.
- Szefowo… idziemy?- zapytał Zacrom.
- Hm? Co? - Spytała rozkojarzona Rose.
- Idziemy, czy… zostajemy?- zapytał Zacrom ponownie czekając na decyzję Rose.
- A tak, tak, idziemy... - Dziewczyna wstała, a wtedy jej adorator… objął jej nogę ramieniem w okolicach uda.
- Nie musisz jeszcze iść...

Rose spojrzała zdziwiona najpierw na niego, a potem na Bullita.
- Ale pani chce iść. I jeśli nie skończyć z poobijaną buźką w chulońskim areszcie, to ją puścisz.- stwierdził krótko Doc zaciskając znacząco pięść.
- Skończ marudzić - Z ławki wstał kwadratowy - Przecież nic nie robimy?
- I lepiej dla was, by tak zostało. Łapy trzymać więc przy sobie, pewnie Chuloni nie karmią za dobrze w pace.- stwierdził stanowczo Dave.-Szefowo idziemy.

Nie wyglądało jednak na to, że “ogierki” miały zamiar posłuchać Bullita… włochaty w tym czasie wstał, po czym będąc blisko Rose, chwycił swoją łapą jej pierś.
- Chłopaki, mój bodygard nie jest w humorze... - Powiedziała milutkim tonem dziewczyna, nic sobie nie robiąc z obmacywania. Uśmiechnęła się nawet niezwykle czarująco - Ja jednak nie mam nic przeciw, i nigdzie się z kolonii na razie nie wybieram, więc jakbyście chcieli, OBAJ... - Podkreśliła te słowo - ... możemy się tu za godzinkę spotkać.

Zaskoczeni taką propozycją mężczyźni wymienili spojrzenia.
- Za dwie - Powiedział w końcu kwadratowy. Rose z kolei przejechała dłonią po kroczu włochatego.
- Nie ma sprawy... - Mruknęła.

Palanty poszły więc sobie w cholerę, dziewczyna w końcu wyszła z fontanny, a Tyberius głośno odetchnął z ulgą.
- No nie ma co, atrakcje co nie miara, a dopiero co przybyliście… czekam na ciąg dalszy! A tymczasem idę, do zobaczenia panienko Suz i panie Zacrom!

Gdy zostali sami, mokra Rose przytuliła się mocno do Dave’a, a ten wyczuł, iż ona drży na całym ciele.
- Całkiem nieźle sobie poradziłaś. Będzie z ciebie wkrótce dobra dyplomatka.- rzekł przyjaźnie Doc, który również zdawał sobie sprawę z ciężkiej sytuacji, w jaką przed chwilą zabrnęli. Tyle że okazywanie strachu nie leżało w naturze mężczyzn z Axionu.
- Umiem zagadać… czasem... - Powiedziała cichutko Rose - Ok, to co jeszcze robimy?
- Po tak “relaksującym” spotkaniu przy fontannie, proponuję po strzemiennym w barze. A potem sprawdzimy jak się Bix trzyma. Będzie tu lepszym ochroniarzem dla ciebie niż ja. Z pewnością uwiędły by im fujarki, gdybyś zjawiła się na spotkaniu w jego towarzystwie i zasugerowała, że to Bix ich rozdziewiczy. Bo ty lubisz patrzeć.- rzekł z łobuzerskim uśmiechem Bullit.

Dziewczyna zaśmiała się cicho na plany przedstawione przez Doca, po czym klepnęła go dłonią po ramieniu.
- Ty to masz pomysły… no dobrze, to idziemy do baru, a potem do Bixa! - Wzięła go pod rękę.
- Zgoda.- stwierdził ugodowo ochroniarz prowadząc szefową w stronę baru.

***

O tej porze dnia(na pół godziny przed obiadem), działo się tu naprawdę niewiele. Ot ledwie kilka osób, i to akurat wszyscy jako nie-Chuloni, oddawali się prostackim zajęciom jak granie w VR, gapienie się w TV, przeglądanie czegoś w kompie… a bar był zamknięty o tak wczesnej porze, i jeszcze do tego odgrodzony polem siłowym. Same godziny otwarcia były z kolei między 20:00 a 02:00 czasu miejscowego.
- No fajnie... - Rose wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem.
- Trzeba by było wrócić na statek, by coś mocniejszego spróbować.- zadumał się doktorek. Co prawda mogli poszukać tego typka od nielegalnych towarów, ale nie było potrzeby ryzykowania z tak trywialnego powodu.- No cóż… jakiś drink bezalkoholowy więc?
- Ja tam nie muszę w południe zaraz procentów - Rose spojrzała dosyć wymownie na Bullita - Tam jest automat z napojami… masz jakieś drobne? - Zamrugała niewinnie oczkami.
- Ja też nie, ale nie będę pił ziółek na nerwy.- stwierdził Doc z uśmiechem i podał dziewczynie swój creditstcik.
- Dzięki, słodki jesteś - Biorąc creditstick, jednocześnie Rose pocałowała Dave’a w policzek. Wybrała co chciała w automacie…
- A Ty co pijesz? - Spytała.
- Kawa albo herbata. Co tam się trafi.- zadecydował Doc, który nie przejmował się specjalnie rodzajem napitku, czy to z procentami czy bez. Wypili więc sobie po kawce, przyglądając się miejscowym. Rose, jak to Rose, również przyciągała oko, Doc jednak doszedł w trakcie owych obserwacji i podsłuchiwania rozmów do wniosku, że miejscowi nie-Chuloni muszą się tu cholernie nudzić, oraz iż nie są zbyt zadowoleni z pobytu w kolonii.
- Ok, to co teraz? - Spytała dziewczyna, gdy niemal już wypili do dna.
- Możemy połazić dalej, albo wrócić na statek. Albo… zajrzymy do Bixa i zobaczymy jak tu traktują naszych rannych.- zadumał się doktorek.
- To zdecyduj, na co masz ochotę - Rose mrugnęła do Doca, jednocześnie… oblizując łyżeczkę z kawy.
-Jak przez następne piętnaście minut łażenia nie znajdziemy nic ciekawego, toooo… - oj, zagięła ruda parol na Dave’a. Przełknął nerwowo ślinę dodając.- To wpierw do Bixa, a potem na statek.
- Nogi mnie już powoli bolą - Rose dla odmiany wystawiła do mężczyzny język - No ale jak chcesz... - Dopiła do końca, wstała z miejsca, kilka razy niepotrzebnie poprawiła tu i tam sukienkę, po czym była gotowa do dalszego zwiedzania.
- To teraz Ty prowadzisz - Wyciągnęła do Dave’a dłoń.
- No to… skrócimy wycieczkę nieco.- zdecydował Doc ruszając z Rose w kierunku części ambulatoryjnej kompleksu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-01-2018, 20:42   #258
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
“Kolonia naukowa”... dobre sobie! Wybierając Pohl (nie żeby ten wybór był aż tak wielki, ale wciąż...) Esta po prawdzie liczyła na jakąś niewielką dziurę, w której banda bujających w obłokach jajogłowych będzie na tyle zajęta swoimi wielkimi odkryciami, że jej bytność upłynie głównie na spaniu i bezcelowym szwędaniu się po bazie. Tymczasem zorganizowana przez Chulonów baza owszem, z kolonią miała wiele wspólnego, tyle że karną - a “gościom” którzy wpadali tu bez zasobnego portfela grzecznie, aczkolwiek stanowczo uświadamiano, że tak jak wszędzie światem rządzi kasa, a bez niej można co najwyżej myć gary... albo robić inne, równie “przyjemne” rzeczy. Jak jej współlokatorka na przykład, świadcząca usługi z dziedziny pogłębiania kontaktów międzyrasowych.

Ale w zasadzie praca była w porządku; oprócz ciągłego zasuwania, które fizycznie męczyło pracującą raczej głową, a nie łapkami Estę (która rzecz jasna, w kolonii nie nazywała się wcale Esta a na jej ID nie było ani jednej prawdziwej informacji), kuchnia miała dwie niezaprzeczalne zalety: niski profil i plotki.

W kuchni (co zresztą było lekkim semantycznym nadużyciem, bowiem przeznaczony dla tak dużej kolonii kompleks pomieszczeń gospodarczych przypominał bardziej nieślubną krzyżówkę hangaru, szklarni i hali fabrycznej) nikt raczej nie szukał kogoś o tak “bogatym” w bezprawne czyny CV jak Esta, a wieczne młyn ludzi (i nieludzi) pracujących non-stop w rotujących zmianach i zmuszonych do monotonnej, nudnej pracy sprzyjał wymianie plotek, newsów czy po prostu zwyczajnym gadkom, z których wprawne ucho potrafiło coś ciekawego wyciągnąć. A Esta takie ucho miała, i jak czarna dziura zasysająca gwiezdną materię spragniona była każdej informacji o tym, co dzieje się w układzie i poza nim. I w samej kolonii. A w hangarze portowym zwłaszcza.

- Już idę! - rzuciła nadzorczyni, odrywając tyłek od stołka i maszerując do kapryśnego urządzenia. Ciekawe o jakie mruganie chodziło? Zieloną diodę, zwiastującą że zmywarka skończyła pracę i czeka ją tylko lekka robota przekładania naczyń na wózek, pomarańczową, wskazującą że coś się zacięło i trzeba będzie trupa kilka razy kopnąć we właściwe miejsca, żeby dalej ruszył, czy czerwoną lampkę śmierci, oznaczającą, że wszystko zesrało się na amen, a maszyna właśnie zamieniła się w wielki pojemnik z wodą wypełnioną resztkami jedzenia, który *ktoś* musi otworzyć, wylać ścieki, a potem zanurkować do środka, by wygrzebać z oślizgłych rurek przyczynę zatoru?

- Jakiś większy ruch dziś, coś przyleciało? - zapytała Gzu z głupia frant. Akurat lądowanie czegokolwiek, co nie miało setki pasażerów niewiele by zmieniło w rutynie pracy mesy, ale Esta zadawała takie głupawe pytania co i rusz. Przydawało się to w kreowaniu wizerunku mało rozgarniętej dryfterki, za jaką chciała tu uchodzić, a i dawało nadzieję, że być może kiedyś usłyszy pozytywną odpowiedź... szybciej niż wynikało to z oficjalnego kalendarza lotów.

Odpowiedź Gzu była jednak jak zwykle taka sama, i do tego wyjątkowo enigmatyczna:

- Nie, nic nie przyleciało, a dlaczego by miało?

W tym czasie Esta stała już przed zmywarką i zerknęła na niewielki pulpit. No i masz ci cholera, świeciło się na pomarańczowo… jej szefowa z kolei, zajęła się już czym innym, odstępując od kobiety na dobre kilkanaście metrów.

“Żeby mnie wybawić z tej męczarni” odpowiedziała kobieta w myślach, z ciężką miną zerkając na urządzenie. Dwójka, dwójka... jak tam szła instrukcja? Zaprzeć się o pokrywę, dwa razy kopnąć z lewej, potem wcisnąć power na pięć sekund i lekko przechylić do tyłu... dobrze że nie było tam nic o składaniu ofiar vodoo i modłach przebłagalnych...

Wykonała te wszystkie magiczne zaklęcia, zaciskając kciuki w bezgłośnym życzeniu, żeby zadziałało. No i zadziałało na tyle, że można było otworzyć klapę… co też Esta uczyniła i wtedy “bluuuu” wszystko wylało się z wnętrza na jej buty. No super. Ale przynajmniej mogła już zajrzeć do środka, żeby zlokalizować przyczynę awarii?

Buty mozna było zawsze przeboleć, gorzej jakby miało być to ubranie, którego pranie też kosztowało i trzeba było robić uszczuplając zasoby wody na gorący prysznic... Westchnęła i z większym niż trzeba było rozmachem walnęła w przycisk koło urządzenia, zapalając lampkę oznaczającą, że zmywarka jest tymczasowo wyłączona z obiegu. Teraz trzeba było pomaszerować w mokrych butach (narażając się na złośliwe popiskiwanie robotów sprzątających) do schowka z narzędziami, wydobyć z niego latarkę, rękawice i inne duperele (poświadczając to skanem karty) i zabrać się za grzebanie w zarzyganym ustrojstwie. Esta miała już na tyle doświadczenia, żeby wiedzieć, że “naprawa” może zająć tyle czasu, że nici z pomagania przy wydawaniu i przygotowywaniu posiłków - a tym samym możliwości podjedzenia sobie tego i owego przy okazji. Przynajmniej odtykając zmywarkę można było całkiem udatnie symulować pracę, wydłużając ją poza zwykłą naprawę. Gdyby nie to, że Esta ostatnio raczej stroniła od przyciągania na siebie uwagi, przyszło jej na myśl, że w imię walki z opornymi urządzeniami można by sprowokować w kolonii całkiem ognisty strajk... albo przynajmniej wysadzić kilka zmywarek dla przykładu. Ale to może poczekać do czasu, kiedy już będzie miała w garści bilet na kurs poza ten grajdół.

Zaświeciła do wnętrza maszyny, marszcząc nos i wsadzając do środka rękę, żeby wymacać zawór spuszczający resztę wody. Maszyna oczywiście była przystosowana do wydłużonej anatomii Chulonów, więc niewysokiemu człowiekowi z proporcjonalnie krótki ramionami wcale łatwo nie było. W końcu jednak oporna materia ustąpiła, a Esta mogła - cóż za szczęście, doprawdy! - wsadzić do środka głowę, żeby zlokalizować źródło zatkania… te było jednak tak daleko, iż kobieta była zmuszona wejść w zmywarkę głębiej, przy okazji nieświadomie wypinając tyłek ewentualnym obserwatorom całego zajścia. Dłonie Esty w tym czasie wybadały przyczynę awarii maszyny i zaczęło się zwyczajowe mocowanie siłowe z przyczyną całej tej sprawy… i siłowała się, raz, drugi, trzeci, warknęła nawet pod nosem, wyginając się przy tym całym ciałem na różne sposoby i… w końcu puściło, a ona przydzwoniła głową w sufit wnętrza maszyny. W tym samym czasie, za nią, rozległo się “o matko!!” i dało się słyszeć niezły raban, grzmot o podłogę, tłuczone talerze (nieco zasypujące nogi Esty), po czym czyjeś jęki bólu.

- Przecież świeciło się, że nieczynne! - krzyknęła z frustracją, przygotowując się do wypełznięcia ze środka i obtańcowania kogokolwiek, kto był źródłem tego hałasu (bo przecież sama by nie przyznała się do winy). Odruchowo pomasowała bolącego guza na głowie i po sekundzie zaklęła siarczyście na własną nieuwagę - bo tym sposobem właśnie wsmarowała sobie we włosy cały syf, jaki miała na rękawicach. To tylko bardziej ją rozjuszyło - i dodało energii, by kobieta wyskoczyła ze zmywarki z furią w oczach, gotowa obsztorcować z gniewem każdego, kto stał na zewnątrz i miał czelność oberwac talerzami.

Wśród masy rozbitych talerzy i innych naczyń na podłodze kuchennej, wśród wielkiej kałuży wody z pianą (której nawiasem mówiąc Esta nie uprzątnęła), siedziała na swym tyłku pobladła Rhea, także pomoc kuchenna, ze łzami w oczach, trzymająca się dłonią za swój prawy łokieć, z którego sączyło się nieco krwi.

- JAK ŁAZISZ NIEZDARO!!! - fuknęła Esta, wyładowując na nieszczęśniczce gniew z powodu zmuszenia jej do walki ze zmywarką i piętrzących się od tego komplikacji. Zaraz jednak opanowała się; tam, gdzie inni widzieli kolejne przeszkody, ona wolała zauważać okazje... nie tylko takie, które zwalniały ją z pracy, ale też te, które pozwalały poszwędać się po bazie i wypatrywać jakiś sekretów.
- Wstawaj, trzeba cię opatrzyć. Idziemy do ambulatorium! - zadecydowała, zachodząc dziewczynę od tyłu i łapiąc ją pod ramiona - No już ! - sapnęła, usiłując dźwignąć drugą kobietę w górę.
- Mój… łokieć... - Wyjęczała Rhea, dźwigana do góry przez Estę.

- Co tu się wyprawia?? - Zjawiła się Gzu. Mimika jej twarzy nie zdradzała absolutnie nic, jednak ton głosu był wyjątkowo poważny.
- Zmywarka sama wylała, a Rhea nie uważała i poślizgnęła się, pomimo ostrzeżenia. - Esta bez mrugnięcia okiem sprzedała “swoją” wersję wydarzeń, nawet nie zastanawiając się co tu wymyślić, żeby ukryć swoją winę. W zmyślaniu faktów na poczekaniu miała niezłą wprawę. - Odprowadzę ją do ambulatorium, bo zaraz zaleje krwią całą podłogę. - zaoferowała się altruistycznie, jednocześnie ściskając mocniej ramię Rhei w niedwuznacznej sugestii, że jeśli ta coś piśnie, to może zaraz pożegnać się z drugim łokciem.

Gru wydała z siebie dziwny dźwięk. Ni to warknięcie, ni to gulgot. Zdecydowanie była to jednak Chulońska wersja okazania wściekłości, którą Esta już dwa razy widziała…

- Macie 30 minut na całość, później będzie to odliczane od waszych godzin pracy. A jak wrócicie, to obie tu posprzątacie. Co do talerzy, to muszę się jeszcze zastanowić, odnośnie pokrycia szkód - Oj tak, Gru była wściekła, z reguły bowiem nie była taka ostra… Chulonka przez chwilę sprawdzała coś w podręcznym komputerze, po czym ponownie odezwała się do obu kobiet - Poziom 2, sektor 16, skorzystacie z tego ambulatorium.

- Słyszałaś panią kierowniczkę. Choć, fajtłapo... - ciemnoskóra pociągnęła energicznie Rheę w kierunku wyjścia z kuchni. Oczywiście nie miała w planach iść prosto jak po sznurku do ambulatorium... tylko nieco się “zgubić”, oczywiście nie za bardzo, bo zdawała sobie sprawę, że cała stacja jest monitorowana. Ot, tak wydłużyć sobie spacer, żeby zajrzeć gdzieś na jakieś publiczne przestrzenie i zerknąć, czy nie ma tam nowych twarzy. W ambulatorium też w sumie jeszcze nie była, więc nie zamierzała zwlekać zbytnio, bo chciała sama zobaczyć tą nieznaną jej część stacji. A co do Rhey... cóż, poza kuchnią i poza wzrokiem Gzu drugą pomocnicę, mocno trzymaną za ramię, Esta mogła dowolnie nastraszyć albo posłodzić tak, by ta była jej posłuszna.

***

Po chwili więc obie kobiety znalazły się faktycznie poza kuchnią, idąc do… “B.B” sama nie zdecydowała jeszcze na 100% gdzie konkretniej by tu iść. Rhey jednak odzyskała głos, gdy były już z dala od Gzu.

- Aaaaaał! Przestań mnie tak w końcu ściskać i szarpać, to boli - Oburzyła się z leksza współpracownica kuchenna - I dlaczego tak nakłamałaś Gzu?

Esta poluźniła uścisk, ale nie całkiem, tak by mieć jeszcze możliwość złapania dziewczyny, jakby ta miała zamiar wiać. Westchnęła przeciągle, robiąc możliwie najbardziej skrzywdzoną minę, na jaką ją było sta i modulując głos na lękliwe dukanie, wykrztusiła:

- Ja... ja przepraszam. Strasznie się bałam, Gzu jest taka straszna... i... i... - pochyliła się do ucha Rei - ...nie chcę iść do więzienia... jestem prawie pod kreską, jak mi da karę, to mnie tam wyślą za długi, a tam jest straaaasznieeeeee... musisz mnie zrozumieć... przepraszaaaam... - wyjąkała, na koniec uderzając w lekko płaczliwe tony.
- No doooobra noooo - Wyjąkała i Rhea - Ale mnie dalej ręka boli... - Tym razem ona spojrzała na Estę z markotną miną - To idziemy, nim będą z tego jeszcze większe kłopoty?
- Idziemy, idziemy.. - Esta przytaknęła - Tylko eee... eeee... nie znam za dobrze tej części stacji. Przejdźmy przez jakiś główny hol najpierw, stamtąd już trafię do ambulatorium...

Ruszyły więc dalej, docierając w końcu do owego holu, tam jednak uwagę Esty przykuła… “sala relaksu”, gdy akurat ktoś z niej wychodził, i mogła zajrzeć do środka przez na moment uchylone drzwi. Może na minutkę tam zajrzeć, może usłyszy co ciekawego?


- Chodź, stąd wiem jak iść dalej...Ostrożnie i powoli, żeby ktoś cię nie szturchnął w tą rękę... - Esta wybrała sobie wzrokiem drzwi maksymalnie naprzeciwko obecnego wejścia, tak by przeciąć salę po najdłuższej linii. Teraz przestała się spieszyć i szarpać koleżankę, zwalniając krok i z rozwagą nawigując po tłumie; przez lekko zmrużone oczy obserwowała ludzi i obcych zażywających rozkoszy relaksu i słuchała krążących w powietrzu słów. Nie, nie liczyła na to, że w uszy wpadnie jej nagle jakiś szalony sekret czy kod do niedostępnej wcześniej części kompleksu; była cierpliwa i wiedziała, że takie rzeczy nie trafiają się ślepym fartem. Ale i tak z tych kilku minut spaceru można było sporo wyciągnąć: czy wśród gości nie pojawiły się jakieś nowe twarze? czy widać w tłumie więcej jakiejś grupy? żołnierzy? naukowców? jaki jest nastrój w sali, jakie słowa padają najczęściej, czy dużo osób zalewa swoje żale w kącie, czy gdzieś nie ma jakiejś publicznej kłótni... drobnostki i fragmenty; same w sobie nieprzydatne, ale zapamiętane i zestawione z innymi podobnymi okruszkami miały olbrzymią wartość wywiadowczą. Wieczorami, po pracy, Esta skrupulatnie zapisywała wszystkie takie obserwacje do swojego komputerka: ile wydała obiadów, jakie było menu, jaka rotacja na zmianie... ziarenko po ziarenku składała obraz stacji, na której przyszło jej teraz egzystować. Jeszcze nie był to materiał do wyciągania jakiś daleko idących wniosków, ale kilka rzeczy można było z niego wydedukować... co mogło się kiedyś przydać. Bo gdzies podskórnym zmysłem agenta wywiadu, którym jednak wciąż była, Galimba czuła, że “kolonia naukowa” nie jest wcale tym, czym się na pierwszy rzut oka wydaje. Może to była paranoja... a może coś warte sporych pieniędzy. A może po prostu sposób na zabicie wolnego czasu i zajęcie znużonego montonią umysłu. Tak czy inaczej, skoro nadażyła sie okazja dorzucić kilka puzzelków do tej układanki, warto było zaryzykować. A potem szybciutko wrócić na dobrą drogę do ambulatorium... i do zmywania garów.

Już po 20 sekundach czasu Esta była bardzo, ale to bardzo rozczarowana. O tej porze dnia(na godzinę przed obiadem), działo się tu naprawdę niewiele. Ot ledwie kilka osób, i to akurat wszyscy jako nie-Chuloni, oddawali się prostackim zajęciom jak granie w VR, gapienie się w TV, przeglądanie czegoś w kompie… a bar był oczywiście zamknięty tak wcześnie, i jak zwykle odgrodzony jeszcze polem siłowym.

- To zła droga przecież - Powiedziała Rhea.

- Dlaczego ona krwawi? - Spytała nagle jakaś kobieta, po podniesieniu głowy znad swojego mini-compa. Na jej słowa, w stronę Esty i Rhei, odwróciło się i kilka dodatkowych głów.

Nie zawsze może świecić słońce, prawda? Esta westchnęła w duchu, że z jej chytrych planów niewiele się ostało i postanowiła całą sprawę zakończyć jak najszybciej... zanim przyciągnie na siebie zbyt wiele niepotrzebnej uwagi.

- Bo nie przestrzegała przepisów BHP... - odpowiedziała na pytanie o krew, uśmiechając się z zakłopotaniem - Szłyśmy właśnie do ambulatorium, ale eee... jestem tu nowa i nie znam zupełnie tych części stacji... zgubiliśmy się... i miałyśmy nadzieję, że ktoś nam tu pomoże. Zaprowadzisz nas tam? - zamrugała słodko do najbliższego faceta, którego przyuważyła w okolicy, udając najbardziej niewinną i zagubioną sierotkę w obrębie całego sektora.
- No teges… mogę wam pomóc - odezwał się typek, wyglądający chyba na jakiegoś technika?

Zbliżył się do Esty i Rhei, przyglądają się obu z góry do dołu.
- Jestem Jed. To teges… idziemy? - Uśmiechnął się do obu kobiet, po czym ruszył jako pierwszy, wychodząc na korytarz. “B.B” z kolei, w przeciwieństwie do swojej koleżanki, nie wpatrywała się w jego tyłek, a w kartę identyfikacyjną, która wisiała przy pasku spodni. Jeśli był technikiem, mógł mieć większy poziom dostępu niż one…
- Wielkie dzięki! Ratujesz nam tyłki, dosłownie! - Esta obdarzyła nieznajomego szerokim uśmiechem - Znasz jakąś drogę na skróty? Przez to całe zgubienie się jesteśmy trochę do tyłu z czasem, a kierowniczka jest paskudnie cięta na takie sprawy... wiesz, jak jest. - westchnęła - Jak załatwimy to ambulatorium szybciej, może będziemy miały chwilę pogadać...czy coś! - rozpromieniła się, puszczając porozumiewawcze oczko.
- No… ok. To teges, możemy iść na skróty - Jed odwzajemnił uśmiech, po czym poprowadził przez chwilę obie kobiety głównym korytarzem, i w końcu zatrzymali się przed niewielkimi drzwiami. Młodzian rozglądnął się konspiracyjnie wokół, i skorzystał ze swojej karty, by owe drzwi otworzyć.
- Wchodzimy, szybko.


Gdy cała trójka znalazła się w środku, a drzwi za nimi zostały ponownie zamknięte, Jed wyraźnie odetchnął z ulgą. Spojrzał na obie kobiety, po czym uśmiechnął się i poruszył nawet wymownie brwiami.
- No to to są te skróty - Powiedział wskazując dłonią korytarze.
-Widzisz, zaraz będziemy na miejscu i naprawią ci łapkę! - zaszczebiotała Esta radośnie do Rhei, delikatnie kierując się i koleżankę w głąb korytarza. Pomimo udawania szalenie przejętej, uważnie przyjrzała się mężczyźnie, a raczej jego mowie ciała; nie spodziewała się, że grozi im niebezpieczeństwo, ale wolała na wszelki wypadek upewnić się, czy facet ich nie okłamuje i nie zamierza na przykład zamordować w ciemnym zaułku... a takie tunele techniczne mogły być pozbawione powszechnego na stacji monitoringu.
- O ja cie łał... - wyszczerzyła zęby do technika - Nigdy nie widziałam czegoś podobnego... gdzie w sumie jesteśmy? Musisz być kimś superważnym tutaj, skoro możesz wchodzić w takie miejsca... - trajkotała słodko, starając się jednocześnie zapamiętać jak najwięcej z otoczenia.
- To korytarze techniczne, nie każdy ma tu dostęp - Powiedział z dumą w głosie Jed, po wcześniejszych pochlebstwach ze strony Esty - Tędy możemy szybciej dojść do Ambulatorium… to teges, idziemy? - Spytał, po czym sam ruszył jako pierwszy - Tylko odrobinkę uważajcie, bo można czasem głową w coś walnąć, albo para buchnie z instalacji, a wtedy można się sparzyć...

Rhei westchnęła z przejęciem na takie opcje, ale ruszyła za ich przewodnikiem.
- Jak to się skończy, to masz u mnie taaaaaki dług - szepnęła do koleżanki.
Ciemnoskóra tylko pokiwała głową. Zbyt była zajęta zapamiętywaniem drogi i szczegółów - a przy tym uważaniem na reakcje faceta - żeby wdawać się teraz w pyskówki z Rehą, kto ma u kogo dług i za co.

Po kilku minutach spacerku korytarzami technicznymi, paru skrętach i rozwidleniu, trio znalazło się przed dosyć ciasnym przejściem. W ścianie przed nimi pojawił się bowiem wąski i niski przesmyk, przez który należało teraz przejść.
- No czasem tak jest - Powiedział Jed, wzruszył ramionami, po czym sam wszedł tam jako pierwszy. Po tym jak znalazł się na drugiej stronie, odwrócił do kobiet, i wyciągnął do nich swoją dłoń, by pomóc im przejść.
- Już niedaleko do wyjścia.

Rhei weszła tam jako pierwsza, gramoląc się co niemiara, i uważając na swoją uszkodzoną rękę. Po chwili była po drugiej stronie i nagle… rozległ się jej chichot. Huh?

Esta lekko zwątpiła słysząc ten odgłos, ale to zawsze lepiej, niż miałaby dojść do niej krzy mordowanej znajomej, czy pytanie “co wy tu robicie?!”. Ostrożnie weszła w przejście, powolutku pełznąc do przodu - nie zamierzała wyskakiwać jak ta durna z drugiej strony, tylko chwilę posłuchać, co się dzieje na zewnątrz, a potem ewentualnie ostrożnie wystawić głowę. Gdy w końcu i ciemnoskóra znalazła się po drugiej stronie przejścia, a po chwili stała już tam zwyczajowo, po pomocnej dłoni Jeda, rozejrzała się po korytarzu… i nie widziała nic nietypowego.
- Patrz na to - Powiedziała Rhei, kiwając głową w odpowiednim kierunku, i w końcu Esta zauważyła. Napis na ścianie, chyba jakimś markerem: “Chuloni to chuje”. No tak…
- To teges, idziemy dalej? - Spytał ich przewodnik, z czającym się uśmieszkiem na ustach, ale ogólnie niby niewinną miną, która jak nic oznaczała, iż nie ma on z tym nic wspólnego.

Ciemnoskóra roześmiała się również i to szczerze. Raz, że napisik był w sumie zabawny, a dwa, że oznaczał coś, co sprawiło jej niemałą radość - te tunele najwidoczniej nie były objęte ani monitoringiem, ani też regularnie sprawdzane, skora taki “nieprawomyślny” akt wandalizmu mógł się tu znaleźć. Warto było się pomęczyć...

Ruszyli więc dalej, i po gdzieś tak kolejnych 20 krokach, w końcu dotarli do jakiś drzwi.
- To koniec skrótu, jesteśmy na miejscu - Oznajmił Jed - Za drzwiami jest jeden z głównych korytarzy, więc najpierw powinienem sam sprawdzić, czy droga wolna... - Chwycił swoją kartę w dłoń, ale się zawahał i spojrzał po obu dziewczynach, jakby coś rozważając.
- To może tak, teges… małe buzi za pomoc? - I jego wzrok spoczął oczywiście akurat na “B.B”. Zrobił malutki kroczek w jej stronę milusi się uśmiechając…
- Nawet nie małe! - Esta uśmiechnęła się promiennie, sama skracając dystans do technika. Zanim zdążył zareagować, zarzuciła mu ramiona na szyję i z fantazją pocałowała prosto w usta.
- Jestem ci dozgonnie wdzięczna... - mruknęła, korzystając z tego, że jest blisko mężczyzny - Powinniśmy się spotkać kiedyś na kawę po pracy, mhm...?
- Wwwow... - Jed jakoś stracił mowę po pocałunku, spoglądając z bliska w oczy Esty, a jego dłonie spoczywały na biodrach kobiety - Wow - Powtórzył raz jeszcze, i w końcu się uśmiechnął - No jasne, powinniśmy się spotkać, koniecznie, i może we trójkę? - Spojrzał w stronę przewracającej oczami Rhei.
- No… ok - Dziewczyna wysiliła się na uśmiech.
- Dobra, to teges, idziemy, tak? - Spytał młodzian, i niechętnie zabrał jedną dłoń z biodra Esty, by otworzyć drzwi swoją kartą.
Po chwili cała trójka była na kolejnym, głównym korytarzu.
- To Ambulatorium jest tam - Wskazał kierunek Jed.
- Dzięki raz jeszcze! - Esta wyszczerzyła się po raz kolejny i pociągnęła Rheę w tamtym kierunku.

Kiedy znajdowały się już w “bezpiecznej” odległości, ciemnoskóra lekko pogłaskała koleżankę po ramieniu.

-No i widzisz... nie bolało. A jeszcze poznałyśmy kawał świata i wspaniałych ludzi! - jej radość była naprawdę szczera, choć wynikała bardziej z tego, co Esta planowała wyciągnąć z niczego niespodziewającego się chłopaczka, niż z rzeczywistego zainteresowania podbojami towarzyskimi - Nooo ale masz rację. Bez ciebie by się to nie udało. - spojrzała na drugą dziewczynę przepraszająco - Jakoś ci to wynagrodzę, powiedz tylko cenę...
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 26-01-2018, 15:35   #259
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Becky i Leena szły właśnie na drinka, do jednego z licznych miejsc relaksu w kolonii. Niby tylko we dwie, ale były tam z kimś umówione i nie miało to być spotkanie wyłącznie towarzyskie. Biznesem była antena do komunikacji międzygwiezdnej, im taniej załatwiona tym lepiej. Sprawa ważna dla załogi, oraz wręcz najwyższej wagi dla Becky.

Póki co kobiety były jednak same, dzięki czemu każda z ich miała pełną uwagę tej drugiej, zresztą już od paru godzin - bardzo interesująca sprawa, budząca motylki w brzuszku.
Becky zamyśliła się, przypominając sobie jak to było...


Po zakończeniu owych dziwacznych negocjacji, Leena, Becky, Doc i Rose zostali właściwie pozostawieni sobie. Każdy z nich otrzymał przepustkę, dzięki której mogli się poruszać w ograniczonym stopniu po kolonii. Leena zaproponowała, by się trochę rozglądnąć, rozdzielili się więc dwójkami.

Kapitan spojrzała na Becky wyczekująco.
- To co robimy? - Lekko się uśmiechnęła.
Pilotka odwzajemniła uśmiech, tak delikatnie i nie tracąc powagi.
- Mogłybyśmy na początek pójść do placówki medycznej. Ty zagadasz o twój ból głowy, a ja o klonowanie kończyn - zaproponowała Becky, przyklejając dobrą minę do złego tematu.
Leena wyglądała jednak na niezbyt zadowoloną tym pomysłem.
- Nie chcę iść żadnej główki badać - powiedziała.
- No tooo - Becky zwątpiła w ten plan. - Ja bym może poszła się podpytać o klonowanie, ale to też takie puste gadanie by było, skoro i tak mnie teraz nie stać - powiedziała, bez większego przekonania. - To może postarajmy się załatwić antenę komunikacyjną? - zasugerowała.
- Ciekawe czym zapłacimy za części - Leena poruszyła ramionami - Oskubią nas w tej kolonii i tyle, ech… chyba trzeba w końcu wrócić do starego, dobrego piracenia, masz może jakiś pomysł? - Kapitan chwyciła Becky za rękę, po czym lekko pociągnęła za sobą, po chwili puszczając jej dłoń. Ruszyły więc po prostu przed siebie jakimś głównym korytarzem...
- Co racja to racja, lepiej dorwać sprzęt tam gdzie jest z czego wybierać. Jak jest duża konkurencja, to cena towaru spada - odpowiedziała Becky, dotrzymując Leenie kroku, aż znalazły się same, na jakimś balkonie.
- Oczywiście głupio by było odchodzić z pustymi rękoma. Ale nie możemy rozrabiać, przynajmniej dopóki nie załatwimy napraw i leczenia - zgodziła się pilotka. - Może więc rozejrzymy się w międzyczasie i zobaczymy jak to tu wszystko wygląda? Jak u nich z organizacją i co tu mają godnego uwagi? - zagadała z uśmiechem.
- Trzeba było lecieć tam gdzie ja chciałam - Leena spojrzała na Becky z ukosa, choć te pretensje były oczywiście nie pod jej adresem, a kogo innego… w końcu kapitan wystawiła na moment do pilotki język, po czym się uśmiechnęła.
- To kolonia naukowa, więc pewnie w sumie tu nudno, no ale możemy się rozglądnąć za jakimś ciekawym zajęciem czy miejscem, chodź poszukamy jakiegoś panelu informacyjnego...

Jak Leena zaproponowała, tak też zrobiły, i po kilku minutach obie stały przed niewielkim ekranem na ścianie, a kapitan grzebała w opcjach.
- To gdzie by tu iść, gdzie by tu iść… kuchnie, jadalnie, neeee. Tu brak dostępu, tu też, tu też, tu też… heh, ta kolonia to prawie jak karna, albo wojskowa - Leena krótko się zaśmiała, spoglądając w twarz Becky. - Ambulatorium, kolejne… palarnie… ogrody… no przecież do hangarów nie pójdziemy? - Znowu spojrzała na pilotkę - Hmm… a może magazyny? W końcu szukamy anteny. No chyba, że masz lepszą propozycję.
- Mała przestrzeń i dużo istot, to muszą trzymać kontrolę - zauważyła Becky. - Możemy sprawdzić magazyny, pewnie. Ale sprawdź jeszcze ogłoszenia o pracę - zagadała, a otrzymując w odpowiedzi zdegustowane spojrzenie kapitan, pośpieszyła z wyjaśnieniem.
- Gdybym dostała pracę kierowcy, mogłabym niepostrzeżenie zaparkować prowadzony pojazd w hangarze Cucumarii - powiedziała, głosem dość niepewnym, ale zawierającym ziarnko nadzieji.
- Becky bo Cię palnę - Uśmiechnęła się krzywo Leena - Plan może niezły, ale dopiero co przyleciałaś na obcym statku i z załogą, a chcesz tu pracować, wątpię czy tak się da. Z tego co ja przypuszczam, to tu się przylatuje już po podpisaniu jakiegoś kontraktu z samymi Chulonami, nie sądzisz? - Kapitan po przyjacielsku klepnęła ją w ramię - Ale Twój tok myślenia mi się podoba, może uda nam się podprowadzić to, czego potrzebujemy - Mrugnęła do niej.
Pilotka zdobyła się na skromny uśmiech. Jej plan istotnie średnio pasował do panujących w kolonii zwyczajów zatrudnienia i o tym nie pomyślała, ale obie kobiety znalazły dzięki tej kwestii porozumienie.
- To chodźmy do magazynów zobaczyć co tam mają. Znajdziesz w planach drogę... i kilka innych dla odwrotu? - zaproponowała z entuzjazmem Becky.
- Chwilowo jednak wypadałoby być jeszcze grzecznym, w końcu Isabell jest w tej chwili operowana - Leena spojrzała poważnym wzrokiem na pilotkę - Ale powoli plan w życie wprowadzać możemy... - Tym razem uśmiechnęła się już drwiąco.
Blondynka uśmiechnęła się zadowolona, że Leena zgadza się z jej punktem widzenia.
- No, to chodźmy. Zbierzmy niezbędne informacje - Becky kiwnęła zachęcająco głową.
- To chodźmy - Leena… wzięła Becky pod rękę, po czym ruszyły w dalszą drogę po kolonii. Po dłuższej chwili milczenia, kapitan idąc przy pilotce, spojrzała jej w twarz z dosyć rozbawioną miną.
- A wiesz, tak się zastanawiam, gdzie schowałaś wiesz-co - Powiedziała, i nagle dłoń Leeny znalazła się na pupie Becky!
Pilotka zachichotała i uśmiechnęła się zadowolona.
- Dobrze kombinujesz, ale nie tam - odpowiedziała, szczerząc do rozmówczyni ząbki. - Mam go tuż pod biustem... I trochę pomiędzy - odpowiedziała, rozglądając się delikatnie dookoła. - Poza zasilaniem, które jest w datapadzie - dodała, odświeżając monitor urządzenia i udając że na niego zerka.
- Nieźle, nieźle... - Powiedziała kapitan, a jej dłoń przesunęła się w końcu z tyłka pilotki na jej talię, i tam już pozostała. Leena obejmowała tak Becky w trakcie drogi korytarzami, niby to również zerkając na datapada.
- Nie powinniśmy tu ogólnie zbyt długo zabawiać, jakoś mi ci Chuloni nie leżą...
- Rasa naukowców... Nawet dziwne, że nikt ich jeszcze nie podbił. Ale dobrze. Jak ktoś jest neutralny to powinno się go zostawić w spokoju. To im się chwali - odpowiedziała z uśmiechem i podobnie jak przyjaciółka, objęła rozmówczynię ramieniem, kładąc dłoń na jej talii. - Zabierzemy się tak szybko jak tylko się da. Masz jakieś info od reszty załogi? W sprawie postępów znaczy się - zagadała.
- Chwilowo każdy zajęty swoimi sprawami… Night odstawił Isabell do ambulatorium, i jest tam też Bix. Doc się gdzieś szlaja z Rose, a Fenn został na statku z Vis… oby tylko te obie parki nie nacudowały zbyt wiele, bo jeszcze nam się jakieś dramaty uczuciowe porobią - Leena uśmiechnęła się przelotnie, spoglądając na moment w twarz Becky. Po czym odrobinkę spoważniała.
- Masz jakieś wieści od Ziddiana? Wydawał się w porządku… i chyba coś między wami jest poważniejszego? - Niespodziewanie uszczypnęła pilotkę w biodro.
- Ał - wyrwało jej się, ale skoro to była Leena to Becky nie widziała problemu.
- Zostawił mi wytyczne, ale właśnie nie mamy anteny i nie mogę się połączyć. To jeden z powodów dla których chciałam abyśmy dorwali nową. No bo nie wiem jak wygląda z tutejszą komunikacją - zdradziła Becky i zastanowiła się przez chwilę.
- A między nami... Ziddine jest jak najbardziej w porządku. Było nam wspaniale i sądzę że on mnie kocha... A ja... sama nie wiem... z całą pewnością jest wyjątkowy - zdradziła, spoglądając rozmówczyni w oczy.
- Ok - Powiedziała Leena. Dosyć cicho i z poważną miną, nie unikając wzroku Becky. I owe “ok” było całą odpowiedzią, jakiej udzieliła. I czasem to wystarczało. Ryder zrozumiała, że Leena rozumie, obie się minimalnie uśmiechnęły.


Jakieś dziesięć minut później, w przedsionku dosyć dużego magazynu, poznały się nieco na tutejszej biurokracji, którą przedstawił im Jimmie “Tomi” Thomson - człowiek, który tam pracował. Pilotce już z wyglądu wyglądał on znajomo, ale ludzie są do siebie podobni i nie mogła go dobrze umiejscowić. Dopiero gdy się przedstawił zorientowała się z kim rozmawia. Czas mija, ludzie dorastają i zmieniają się, a też pamięć nie jest przecież zapisem cyfrowym.
Problem polegał jednak na tym, że skoro ona go poznała, to mimo fałszywego imienia i on mógł poznać ją - a co za tym idzie zdemaskować całą ich przykrywkę z Cucumarią.
Dlatego też Becky trzymała przed nim gębę na kłódkę, ale oczywiście od razu podzieliła się informacją ze swoją kapitan, biorąc ją na słówko...

- Przepraszamy na chwilkę - powiedziała Becky w pewnym momencie rozmowy, łapiąc Leenę za rękę i delikatnie odciągnęła ją do tyłu. - Ethelene pozwól na słówko, chodź chodź - zwróciła się tym razem do koleżanki i obie odeszły o parę kroków.

Becky ustawiła się tak, aby przypadkiem z ruchów jej ust ktoś nie odczytał tego co mówi.
- Poznaję gościa. Parę lat temu był inżynierem na jednym ze statków pirackich, floty Moneta Białego - Zdradziła na ucho przyjaciółce. - Chyba mnie nie poznał, ale - zdradziła swoje spostrzeżenie, a jednocześnie obawy o to co może się stać, gdy on ją rozpozna.
- Czyli można mu ufać, czy nie? - Leena zbliżyła się do Becky wyjątkowo blisko, po czym objęła pilotkę w pasie, szepcząc jej do ucha. Dla postronnego obserwatora, a i pewnie dla samego Jimmiego, wyglądało to… dosyć kontrowersyjnie?
- Jak każdemu wychowanemu przez piratów, można mu ufać dopóki czyjaś oferta nie przebije znacząco naszej - odpowiedziała szybko Becky, obejmując delikatnie rozmówczynię jedną ręką. - Byliśmy nastolatkami. Pamiętam go jako takiego “nic specjalnego”, ale wiesz jak to bywa - dodała od razu.
- Jak się by dał namówić, świadomie czy i nie do końca, na podgwizdnięcie anteny, to można by zaryzykować… - Leena przesunęła głowę jeszcze bliżej uszka Becky, muskając je już delikatnie ustami. Pilotkę przeszedł miły(?) dreszcz… do tego wyraźnie wyczuła nagle słodki, naprawdę niezwykle przyjemny zapach bijący od Kapitan, aż zrobiło jej się cieplej na całym ciele. Hmmm…
- Jesteś niesamowita - zagadała dwuznacznie pilotka. - Wiesz o tym, prawda? - dodała od razu, obejmując rozmówczynię także drugą ręką, dzięki czemu Leena znalazła się w delikatnym objęciu jej ramion.
- On chce opuścić planetę i nie przepada za Chulonami, więc nie powinno go obchodzić że zostawi za sobą błąd w rachunkach. Rozmowa przy drinku to znakomity pomysł - wyszeptała Becky, z delikatnym uśmiechem.

To był ekscytujący moment, gdy tak stały przytulone do siebie, nieomal się całując, szepcząc sobie po szpiegowsku niecne pirackie intrygi...
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 27-01-2018 o 03:39. Powód: Poprawki ogólne
Mekow jest offline  
Stary 01-02-2018, 12:42   #260
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Esta


Obie kobiety dotarły w końcu do Ambulatorium, gdzie po chwilowym psioczeniu pod nosem pod ich adresem, zajęto się w końcu ręką Rhei… a po chwili i samą Estą. Jeden z Chulonów zauważył bowiem na jej włosach plamę brudu, spytał co się stało, ta opowiedziała, miejscowy był z kolei uparty, więc przemyto jej nieco tą część głowy, po czym odkryto, iż uderzenie o wnętrze zmywarki wywołało nie tylko guza, ale i doprowadziło do minimalnego pęknięcia skóry, a skoro Esta babrała się w brudzie… jej więc również przyszło nagłe stanie się pacjentką miejscowego konowała, choć jedynie na kilka minut.

Głowę przemyto, odkażono, czymś tam jeszcze popsikano. Chcieli jej nawet wyciąć włosy, żeby mieć lepszy wgląd na ranę, jednak jedno zabójcze spojrzenie poszkodowanej wystarczyło, żeby wybić im takie pomysły z głowy. Postawili na swoim jednak i tak w inny sposób… przeskanowano jej dodatkowo czaszkę, ukuto nawet w palec, pobierając próbkę krwi, a na końcu otrzymała suchą informację, że na następny dzień ma się stawić do kontroli, wtedy będzie wiadomo, czy doszło do jakiegoś zakażenia, czy nie.

Sama Rhea nie miała lepiej. Postawiono ją przed wyborem, który jak nic, tak naprawdę nie dawał jej wyboru. Albo otrzyma usztywnienie na rękę z pękniętą kością, a co za tym szło, nie będzie w 100% mogła wykonywać swoich obowiązków kuchennych, więc i będzie mniej zarabiać, lub nie zarobi wcale, jeśli Gzu ją wywali na przymusowy urlop… lub zdecyduje się na kurację Nanitami, która potrwa zaledwie kilka godzin, i wszystko będzie jak dawniej. Oprócz oczywiście pewnej sumki, która ubędzie z jej konta, w końcu nie ma nic za darmo.

A tak na marginesie, Rhea niech się zastanowi, czy może koleżankę zaskarżyć z tym całym wypadkiem. A to kurwa mać Chulony-Chuje!

Rhea z łezkami w oczach wpatrywała się w Estę, i w końcu wydukała, iż decyduje się na Nanity… została więc w Ambulatorium, a “B.B” ruszyła na powrót do kuchni…

***

Pomieszczenie 2 metry na 2. Białe, gładkie ściany, wysuwana z jednej z nich prycz, podobnie jak kibelek. Skromny posiłek 3 razy dziennie, światło gaszone bez żadnego ostrzeżenia na czas spania. Brak odwiedzin, strażników, kogokolwiek, po początkowym przesłuchaniu, jedynie kamera poza zasięgiem Esty Galimby, uważnie obserwująca jej każdy ruch. W razie jakichkolwiek kombinacji, awantur, czy nawet i prób samookaleczenia się, gaz usypiający.

21 dni do przybycia statku, i oddania jej w łapy Unii. Wtedy zaś będzie jeszcze gorzej, wtedy już nie będzie miała tak “miło”, albo ją stracą jako terrorystkę z RAW, albo zgnije w paskudnym więzieniu… albo w nim zginie od współwięźniów, bo w kaszę sobie dmuchać nie da.

21 dni i praktycznie będzie to koniec jej barwnego życia.

Pomieszczenie 2 metry na 2… a wszystko przez głupi, pieprzony, przedwczorajszy test krwi, przy opatrywaniu drobnej ranki. Szlag by trafił te zasrane Chulony…





Jimmy


Spotkanie z laseczkami ze statku “Cucumaria” było dla Tomiego tym, czego właśnie tak bardzo potrzebował. Koniec nudy, koniec sztywnych, wiecznych rutyn wykonywanych dzień w dzień, by być przydatnym trybikiem w maszynerii Chulonów. Być może i koniec z samymi Chulonami… znaczy się nie, żeby ich tu chciał wysadzić czy coś, jedynie może w końcu opuścić wśród mniejszych lub większych fajerwerków kolonię. Musiał to intensywnie przemyśleć.

A póki co, czekała naprawa tych cholernych drzwi z tą pyskatą rudą przy biurku.

***

Ledwie skończył swoją zmianę, udał się do apartamentu bez zbędnego włóczenia po drodze, czy i “zasiadywania się” w magazynie. Prysznic, zmiana ubioru i pomaszerował czym prędzej do baru, by spotkać się z panienkami… i chyba ta wizja, owego spotkania, przesłoniła mu wszystko inne. Alkohol był przecież podawany dopiero wieczorem. Fuck!.

No ale dziewczyny nie były wybredne… znaczy się były, ale i do tego pomysłowe. Kapitan szybko rzuciła pomysłem, by przenieść się na statek, tam mają wystarczająco procentów i przed nikim się odnośnie podsłuchów chować by nie trzeba. Argumenty te podparte były słodkimi uśmiechami obu, a do tego i dłonią Kapitan położoną na chwilę na dłoni Jimmiego… a więc na statek.

….

Trio pomaszerowało więc trzymając się pod rączki na “Fe…” znaczy się, “Cucumarię”, a tam prosto do kajuty kapitan. I to oczywiście z Tomim w środeczku, a raz nawet w trakcie spacerku czyjaś rączka zabłądziła na pośladek młodego mężczyzny. Zapowiadały się niezapomniane atrakcje?






Bix, Bullit, Night (Isabell, Rose)


Dave wraz z Rose udali się do kolonijnego Ambulatorium, by dowiedzieć się co z częścią załogi. I w sumie nie dowiedzieli się zbyt wiele… Isabell nadal operowano, samego Nighta nigdzie nie było, a “Młotek” był już niemal gotowy odnośnie zabiegu z Nanitami. Ten ostatni przy okazji po cichu nieco psioczył na miejscowe, “nudne wieszaki”, jak sobie nazwał Chulonów. Doc z kolei chwilowo go jeszcze nie uświadomił, iż poza Ambulatorium jest równie cholernie nudno, no ale mniejsza z tym.

….

Wkrótce zjawił się Nightfall, z masą prezentów dla operowanej. A więc miał skurczybyk jakieś przejawy ludzkich uczuć, i był nastawiony do całej sprawy optymistycznie… oficjalnie zaś potwierdzono to kwadrans później. Operacja na Isabell miała się ku końcowi, a wszystko było w jak najlepszym porządku. Jeszcze może ze 30 minut i będzie ją mógł zobaczyć, czy i czekać przy jej łóżku, aż się obudzi.

~

Bullit w tym czasie wrócił z Rose na pokład statku, gdzie naturalną drogą rzeczy, szybko znalazł się przy Vis… która panienkę North delikatnie spławiła. Darakanka jak zwykle przy czymś grzebała w warsztacie, kręcąc przy tym nieświadomie(czy aby na pewno?) tyłeczkiem i ogonkiem w stronę Doca.

Gdy w końcu przekonał ją do przerwy, by coś zjadła, napiła się, odpoczęła, dziewczyna troszkę bardziej nerwowa niż zwykle, usiadła na jego kolanach, po czym wyraźnie przez chwilę o czymś myślała. Wszystko z kolei maskowała miłym uśmieszkiem, choć ogonek zdradzaj jej prawdziwe uczucia, wijąc się dosyć energicznie za jej plecami.
- Słuchaj, ja chciałam o czymś porozmawiać... - Szepnęła Vis, zakładając ręce na kark mężczyzny.





Fenn


Ledwie na statku zjawiła się Leena i Becky, Valarian od razu dał długą na zwiedzanie kolonii. Siedział wystarczająco długo w tym pudle, podczas gdy inni sobie spacerowali, teraz więc była jego kolej. Vis się nie przejmował, dziewczyna i tak nie chciała nigdzie iść bez Doca, oczekując jego powrotu na “Fenixa”, a zresztą, jak sama wspomniała, nie lubiła zbyt tłocznych miejsc… więc jej strata, co tam.

Nie minęło więcej niż pół godziny, gdy Fenn poczuł się mocno rozczarowany. Całe te miejsce było cholernie nudne i sztywne, przypominając jemu bardziej jakąś cholerną bazę wojskową, niż cywilną placówkę. Chuloni trzymali tu wszystkich za mordy, a na każdym kroku postępowano zgodnie z regulaminem.

Keetar żadnym tam turystą kurde nie był, więc szybko znudziło go spacerowanie po kolonii i oglądanie niby to jakiś ciekawych miejsc. Rozrywek samych w sobie wielkich to tu nie było praktycznie żadnych: automaty, stół bilardowy, czy i VR też mieli na “Fenixie”. Bary były z kolei zamknięte do wieczora, no a przecież nie będzie się szlajał po jakiś sklepach i zbierał jakiś pamiątek?? No chyba, że mógłby zjeść coś ciekawego w jednej z kantyn, ponoć serwowali tu też normalne żarcie dla kilku ras...

- Identyfikator proszę - Odezwał się nagle jakiś umundurowany Chulon, w jednym z korytarzy kolonii, do Fenna.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172