22-09-2016, 14:07 | #11 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
29-09-2016, 20:04 | #12 |
Reputacja: 1 | Nie kryjąc się Grant wyszedł przed zbliżającą się grupę, opierając lufę shotguna na barku. Skinął im głową na powitanie i wskazał kierunek, w którym szli razem z Szepczącą. - Nasze tropy się zbiegają? - zapytał. Nie zdawali się zaskoczeni. Po ekwipunku sądząc, Merlin i jego nierozłączny duet kuzynów od mokrej roboty i pracy za kulisami biznesu, zamierzali szukać zaginionego krewniaka na zlocie wędkarzy. Obydwaj pomagierzy McMahona wyglądali na uszczęśliwionych pojawieniem się Granta. Merlin wyglądał na spiętego. I na ten stan nie wpłynęło krzepiąco pojawienie się Bryzy. Merlin skinął Indiance najlżejszym z gestów, nie niosącym żadnego przekazu poza tym, że zauważył jej obecność. Potem spojrzał znacznie wyższemu od siebie Matthiasowi w oczy. - A czego szukacie? - w głosie Merlina pod pozornie niewinnym pytaniem zadźwięczały nieprzyjemne nuty. Grant zrobił gest jakby sobie coś przypomniał, wsadził rękę pod kurtkę i wydobył stary telefon komórkowy. Otworzył wiadomość, przeczytał ją i pokręcił głową. - Zdawało mi się, że nie tego co ty - zmarszczył brwi. - Wygląda na to, że mogłem się mylić. Rudzielec jakby się lekko rozluźnił, ale nadal wionęło od niego chłodem. I pragnieniem zachowania dystansu. Z klaśnięciem ubił dłonią komara na swoim karku, po czym ponownie spryskał się obficie sprejem na owady. W połączeniu z jego arcydrogą wodą po goleniu tworzyło to mieszankę nie do zniesienia dla wrażliwszych nosów. - Tam. - Wskazał kierunek pojemnikiem specyfiku. - Zalatuje dość świeżą krwią. - Przeniósł spojrzenie na Indiankę i chyba chciał coś dodać, ale zacisnął usta. - Lorenzo, prowadź. - Jestem zaskoczony, że w tym smrodzie coś czujesz - Matthias uśmiechnął się drapieżnie, krzywiąc nos. Chłodu rudego albo nie zauważył, albo zignorował. Skinął głową, zerknął na Bryzę i nie widząc sprzeciwów oddalił się kilka kroków od grupy Merlina, idąc równolegle do nich. Szli do celu osobno a jednak razem. Widzieli się i czuli na wzajem i krew która ich tutaj sprowadziła. Zeschłe liście i gałęzie chrzęściły pod nogami. Taki mały wyścig. Z zachowaniem jednak ostrożności. Kilkaset metrów. Nie więcej. To tu. W naturalnym zagłębieniu terenu zobaczyli opartego o drzewo mężczyznę. Stał sobie spokojnie i nie ruszał się. Gdy zeszli po dość stromym zboczu zobaczyli dlaczego i kto to. Luther Koch. Nabity na gałąź drzewa o które się opierał. Rozszarpane gardło. Wyprute flaki. Wyglądał jak ofiara wilkołaka z horroru klasy B. Merlin postępujący za swymi krewniakami niczym król kierujący dzielną drużyną przystanął jak wryty. Potem przykucnął, łokcie wspierając o kolana, a usta o złożone jak do modlitwy dłonie. - Dobra, obejrzę go - zdecydował nagle. - Wy nie podchodźcie. Francesco, dawaj rękawiczki. Matthias bez słowa zaczął zataczać coraz szersze kręgi wokół martwego, szukając jakiś śladów i zapachów. Ślady walki, a raczej rozpaczliwej obrony, nawet ślepiec zauważyłby. Wydrapane aż do ziemi opadłe liście. Połamane gałęzie. I wśród tego krew. Ludzka krew. I tylko ludzka. Ślady były tylko blisko miejsca śmierci Kocha. Im dalej odchodziło się od nadzianego na grubą gałąź Kocha, tym mniej można było ich znaleźć. Bez trudu odnaleźć dało się ścieżkę, którą nieszczęśnik Luther przyszedł tu. Nie dało się jednak odnaleźć śladów tego czegoś co zabiło człowieka. Zupełnie jak zabójca pojawił się nagle i znikąd. Odszedł też w taki sposób. |
29-09-2016, 23:00 | #13 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
30-09-2016, 08:13 | #14 |
Reputacja: 1 | Merlin stąpał ostrożnie, a dla pomocy w oględzinach dobrał sobie kijaszek długości własnego ramienia, którym unosił gałęzie i rozgarniał paprocie. Wreszcie przykucnął przed martwym Kochem, odłożył badyla i ostrożnie przeszukał trupa. Dokumenty, oczywiście, przepadły… możliwe, że razem z zabójcą-predistigatorem. Ten jednak przynajmniej zostawił kilka znaków, że tu był… kilka poza trupem. Ostatnio edytowane przez Asenat : 30-09-2016 o 08:17. |
02-10-2016, 12:42 | #15 |
Reputacja: 1 | Czy Starsza Pani była Garou? Psuja była tego niemal pewna po tym jak ukoiła gniew Indianina i później, z zabójczą precyzją, wbiła wzrok w krzaki, w których ukrywała się Psuja. A Psuja potrafiła się przecież ukrywać. Indianin o imieniu Ziibi wrócił do samochodu i odjechał, Starsza Pani wróciła do domu i zapewne do wnuczki imieniem Daanis. Psuja odnotowała te fakty w pamięci i wróciła do sprawy, która ją tu przywiodła. Zgwałcona Indianka. Czy o nią chodziło w rozmowie pomiędzy tamtą dwójką? Chociaż Winnetou mówił, że przypadków napaści było więcej. Psuja rozprostowała łapy, wyprężyła grzbiet. Oczy się jej lepiły, w brzuchu, zwyczajowo już, burczało. Trzymając się zieleni dostała się na drugą stronę ulicy, gdzie za domami ciągnęły się podwórka i ogródki. Wilk przypominający kojota drepczący pod domostwami pełnymi ludzi i dzieci mógłby mieszkańców zaniepokoić. Niektórzy mogliby nawet pokusić się o użycie strzelby, po co ryzykować. Zapach poprowadził ją do właściwego domu, na drugim krańcu ulicy. Samochód niedbale zaparkowany na podjeździe podpowiadał, że chodzi jednak o wnuczkę Ziibiego. Słyszała doskonale dobiegające z budynku krzyki pijanego mężczyzny. Psuja gibko przeskoczyła przez płot, powęszyła w pobliżu domu. Wyczuła poszkodowaną dziewczynę, w narożnym pokoju. Oparta przednimi łapami o parapet zajrzała do środka. Dostrzegła zamknięte drzwi pokoju, ale ojciec mógł w każdej chwili wejść. Postanowiła, że wróci do przydrożnego baru poszukać Kierowcy Bez Ciężarówki. W tym czasie Indianin skutecznie znieczuli się alkoholem. Barman okazał się interesownym sukinsynem, który, może nie wprost, ale zażądał za informacje pieniędzy. Rzucił jej tylko ochłap. Ponoć po bójce kierowcę odholował kolega. Jaki kolega? To już kosztowało. Psuja zanurzyła dłoń w kieszeń wojskowej kurtki. Szlag, pięć dolarów pewnie barmana nie zadowoli. Jeszcze raz przeczesała też okoliczne parkingi w poszukiwaniu ciężarówki, ale odeszła z niczym. Potem mogła już myśleć tylko o głodzie. Dotknęła zapadniętego brzucha i miała wrażenie, że tylko cal dzieli go od pleców. Pożarła przechowywane w kieszeni jabłko. W całości, z ogryzkiem. W pierwszym napotkanym sklepie kupiła butelkę z wodą i ukradła kanapkę z tuńczykiem. Sto metrów dalej usiadła na krawężniku i zabrała się do jedzenia. Po dwóch kęsach zauważyła kloszarda pchającego wózek wypełniony wygrzebanymi ze śmietnika szpargałami. Spojrzała po sobie. Na zakurzone ubranie i brudne ręce. Czy bardzo się od niego różniła? To straszne co kilka miesięcy potrafi zrobić z człowiekiem. Roy by załamał ręce gdyby ją teraz zobaczył. Obiecała być twarda a zachowuje się jak ofiara, gania głodna i brudna za sprawami, które, jak Psui podkreślają, wcale jej nie dotyczą. Kloszard spojrzał tęsknie na kanapkę znikającą w zawrotnym tempie w ustach Psui. Sorry kolego, ale ja nie jestem mniej głodna niż ty – usprawiedliwiła się w myślach. Wypiła duszkiem wodę i chwilę przechadzała się po ulicy. Zapytała wymuskanego japiszona o najbliższy kibel a gdy ten próbował jak najszybciej ją spławić nie poczuł nawet krojonego portfela. W środku było trochę gotówki. Podzieliła po połowie, jedną schowała w kieszeni, drugą podała mijanemu kloszardowi z wózkiem. Wyszczerzył do Psui swój bezzębny uśmiech, w oczach skrytych za fałdami pobrużdżonej skóry zabłysła wilgoć. Psuja wywaliła skórzany portfel do kanału, za blaszanymi pojemnikami na śmieci zmieniła formę na wilczą i ponownie uruchomiła łapy na pełne obroty. Bieg ją zawsze uspokajał i pozwalał zbierać myśli. To co dalej? Ziibi wspominał, że jego córka z kimś się spotykała. Psuja jakoś wątpiła aby chodziło o oblecha z baru. Jeśli ojciec dowie się kto był amantem Indianki to może wymierzyć karę nie tej osobie co potrzeba. Poza tym cała sprawa Psui śmierdziała. Dlaczego dziewczyna dała się zaprowadzić w środek lasu jakiemuś obwiesiowi? Musiała z nim pójść bo śladów wleczenia nie dostrzegła. Chyba że przystawił jej lufę do głowy. I jaki to ma związek z chorobami roślin i zwierząt? Czy Psuja miała rację? Przemoc zostawiała znak na skórze Gai, rozjątrzony jak rana po przypalonym papierosie. Zadane zło wypaczało ziemię a ta, karmiąc rośliny i zwierzęta, przenosiła chorobę dalej. Ale to by znaczyło, że to nie są przypadkowe ataki. Ktoś za nimi stoi i czemuś mają służyć. Czemu? Psuja przeskoczyła ogrodzenie, obiegła dom dookoła. Ziibi nadal tam był, ale, tak jak się spodziewała, alkohol zwalił go z nóg. Słyszała jego pochrapywanie. Powrót do ludzkiej formy przeszedł gładko, ciało jakby chętniej przybierało właściwy sobie kształt. Wytrychy zagrały w zamku, drzwi stanęły otworem. Psuja wiedziała w którym pokoju ukrywa się dziewczyna. Musi przejść na palcach obok śpiącego Indiana i porozmawiać z jego córką. Oby dziewczyna dała jej szansę się wytłumaczyć i nie zaczęła od razu wrzeszczeć. Ostatnio edytowane przez liliel : 02-10-2016 o 19:31. |
05-10-2016, 21:36 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
11-10-2016, 20:11 | #17 |
Reputacja: 1 | Grant podobnie jak poprzednio, najpierw zatoczył kilka kręgów wokół miejsca z najintensywniejszym zapachem. Rezerwat ostatnimi czasy robił się wyjątkowo niebezpieczny. Wreszcie przystanął, patrząc na kucającą kobietę. - Ja też znam jeden. Dałem kolesiowi w mordę dzisiaj w barze, zanim zaczął się dostawiać do jednej dziewczyny. Jak te ich kamery coś nagrywają to będzie twarz do dopasowania. - Dobrze. - Podniosła się. - Jeżeli dziewczyna go rozpozna, to będziemy coś mieli. Ja porozmawiam ze swoim ziomkiem, który tu był. - W takim razie jadę do baru. Tu nic po mnie - powiedział i skinął głową w stronę kobiety, co miało być pożegnaniem. Zatrzymał się jeszcze na moment. - Śmierć krewniaka może być większym problemem. Dowiedz się czy ktoś tu o tym coś wie. Podejrzenia mogą paść na was. Miał tu oczywiście na myśli społeczność Indian. - Poróżnią nas i was. Na mój prosty łeb to pasuje do tego, by sprawcą nie był ani nikt od nas, ani nikt od was. Trzeba się rozejrzeć wśród obcych. Szepcząca Bryza kiwnęła głową. - Nie powinno go tam być. Ale nie zasłużył na śmierć. Zwłaszcza taką. A jego rodzina na stratę i cierpienie. Patrzył na nią jeszcze kilka sekund, nie rozumiejąc tego współczucia. Wreszcie skinął głową, bardziej na pożegnanie i ruszył w stronę motoru. Była u siebie, więc trafi do domu, a jemu zależało obecnie na czasie. Maszynę odnalazł bez trudu, od razu odpalając motor. Światło oświetliło drogę, ale jak wyjechało się z lasu, świt stał się bardziej zauważalny. Słońce powoli wstawało zza horyzontu, kiedy Matthias pruł w stronę baru. Nie poświęcał się zbytnio niepotrzebnym myślom. Gdybanie i zastanawianie się nie było w jego stylu. Nie dawało wymiernych efektów, a odciągało uwagę i nie pozwalało skupić się na ważniejszych rzeczach. Jedno wiedział: zwykły kierowca TIR-a nie znalazłby, nie zaciągnął do lasu i nie zgwałcił Indianki. To wiązało się bezpośrednio z drugą zbrodnią. Grant póki co nie wyciągał pochopnych wniosków, zajeżdżając na miejsce. Wygaszony neon i dzienne światło tworzyło z baru ponury widok. O tej porze wszystko było zamknięte, ale nie dla niego. Załomotał w drzwi do mieszkalnej części. - Leon, otwieraj! Mam sprawę! Spał czy nie spał, właściciel wystawił kudłaty łeb za okno. - To ty Grant?! Czego chcesz? - spytał kulturalnie. - No sprawę mam, kurwa! - równie grzecznie odpowiedział zapytany. - Dobra, czekaj czekaj! Sądząc z niekompletności stroju i zapachu z gęby, Leon jeszcze nie wstał z łóżka, odsypiając nockę. Jak zawsze, to tylko Matthias nie sypiał po nocach. Wpuścił go do środka. - No? - Pamiętasz tego gościa, któremu w zęby dałem? - No. - Wiesz coś o nim? - Nic, oprócz tego, że ktoś pomógł mu się pozbierać Grant podrapał się po brodzie, wreszcie wskazał na kamerę. - Pokaż mi nagranie. Frajer może mieć bardziej przesrane niż miał w nocy. Ale na razie to nie sprawa dla glin, kumasz? - Jasne, jasne. Chodź ze mną. Okazało się, że "monitoring" to był stary sprzęt, wciśnięty gdzieś w magazynie pomiędzy beczki z piwem i skrzynki z pustymi butelkami. Ale działał. Obraz pokazał całe zajście. Rzeczywiście, po tirowca ktoś przyszedł, umiejętnie ustawiając się plecami do kamery. Twarzy nie było widać, ale Grant w ciemię bity nie był. Zapamiętał dokładnie posturę, włosy i sposób poruszania się obcego. - Daj mi kopię z całego wieczoru. Wiesz, gdzie poszli? - Wyszli na zewnątrz, na parking. Dalej nie wiem, nie interesowałem się. - Dobra. Sprawdzę parking i popytam wśród ludzi, którzy wczoraj tu byli. - Nie było to wcale takie bezcelowe, znał w końcu większość z nich osobiście. - Coś jeszcze? - O tego gościa rozpytywała już jakaś małolata. Matthias warknął, marszcząc brwi. Pokazał na ekran. - Ta co siedziała przy barze, wyglądając jak różowy, zmoknięty szczur z rynsztoka? |
11-10-2016, 23:53 | #18 |
Reputacja: 1 | - Kurwa, kurwa, kurwa. Psuja dopadła do leżącej bezwładnie dziewczyny. Potrząsnęła nią, choć podejrzewała, że tamta wcale się ocknie. Nie pomógł nawet plaszczak w pysk ani chluśnięcie wodą z wazonu. - Kurwa, kurwa, kurwa. Psui puściły nerwy. Dopadła do nocnej szafli zrzucając z rozpędu połowę piętrzących się tam przedmiotów. Szybko wyłowiła to czego szukała. Fiolkę po lekach, pustą jak kanion Kolorado. Połknęła wszystkie naraz. Kurwa, kurwa, kurwa! Psuja dźwignęła Indiankę i przerzuciła ją sobie przez bark. Ciężki but pchnął drzwi od pokoju, za nimi kolejne i kolejne. Spanikowana wybiegła na ulicę, spojrzała w jedną i drugą stronę rozważając swoje opcje. Szpital był cholernie daleko, zanim tam dobiegnie dziewczyna zdąży się przekręcić. Pozostał Winnetou, zapoznany już miejscowy lekarz. Bieg rozjaśnił jak zwykle głowę. Pomógł emocjom okrzepnąć. Psuja pędziła jak szalona, pot ściekał z niej zimnymi strugami, oddech złapał właściwy wysiłkowi rytm. Przy pierwszych oznakach zmęczenia wspomogła się wilczą siłą. Jej postać nieznacznie się powiększyła, mięśnie nabrały objętości. Ciężar wydawał się mniej dotkliwy, a w formie glabro z oddali przypominała normalnego człowieka. Mimo to dyszała jak zajechana kobyła kiedy wspinała się na drżących nogach na ganek doktorka. - Otwieraj! Załomotała pięścią w drzwi. Zniecierpliwiona powtórzyła mocniej. - Mam... mam... W progu stała czerwonoskóra kobieta. Po zapachu Psuja poznała, że to towarzyszka Winnetou. - Próóóó-ba-saaa-mooo-bóóóój-cza - Psuja wyrzuciła z siebie sylaby na zadyszce. Weszła do domu wciągając hausty powietrza. Ciężkie buty zostawiały na podłodze ślad błota i igieł. - Jeremiego nie ma. - Jak to, kurwa, nie ma? - nadzieja została pogrzebana. Zanim dobiegnie do szpitala młoda odwali kitę, Psui na rękach! Kurwa, kurwa, kurwa! - Uspokój się - zażądała gospodyni - albo poczekasz na zewnątrz. Nakazała ułożyć dziewczynę we wskazanym miejscu a sama chwyciła za telefon. Psuja nie rozumiała ani słowa z paplania Pocahontas ale po przerwanym połączeniu tamta zapewniła, że Jeremiah za moment tu będzie. - Dobra, dobra... - Psuja zrzucała z siebie mokrą kurtkę i bluzę. Była tak rozgrzana, że dosłownie rozpuszczała się pod warstwami ciuchów. Pobiła chyba wszelkie dopuszczalne rekordy w cuchnięciu. Kurwa... Obiecała sobie po tym wszystkim jedną noc w motelu z długim leżeniem w wannie. - Co brała? - przez ścianę myśli przebił się głos Indianki. - Nie wiem - Psuja wygrzebała z kieszeni buteleczkę. - To. Tamta przyjrzała się etykiecie. - Pomożesz mi. Zmierzymy jej tętno i ciśnienie. W łazience znajdziesz ręcznik, zmocz zimną wodą i przynieś. Psuja posłuchała. Stojąc nad odkręconym kranem pomyślała, jak dawno nikt nie rozstawiał jej po kątach. Psuja, zrób to, Psuja, załatw tamto, Psuja, tego nie rusz, Psuja, jak piśniesz słowo to ci, kurwa, ogon upierdolę z kręgosłupem... Zamrugała półprzytomnie do swojego odbicia w lustrze. Wyglądała jak pożałowania godny lump. Najpierw porządnie wyszorowała mydłem ręce. Dopiero później wycisnęła ręcznik i wróciła z nim do Indianek. Ostatnio edytowane przez liliel : 11-10-2016 o 23:59. |
12-10-2016, 18:35 | #19 |
Reputacja: 1 | Wszyscy pradawni wodzowie czerwonoskórych mogliby pozazdrościć Merlinowi kamiennego oblicza, a pelikany ze Swamp Lake łatwości, z jakimi architekt łykał rewelacje serwowane przez swego gościa. Rude brwi nawet na moment nie podskoczyły w górę. Lekko opuszczonych w dół kącików ust nie wygiął pogardliwie przenikliwu i świadomy uśmieszek. McMahon nawet nie sztachnął się głębiej powietrzem wypełnionym wonią drogiej wody toaletowej Bashira, jak to robią wilkołaki gdy przeczuwają, że coś tu podśmiarduje. |
12-10-2016, 23:37 | #20 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |