Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-02-2019, 18:47   #61
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Buczenie komórki zbudziło pozbawioną morfiny Mervi, ale chwilę zajęło również zorientowanie się co w ogóle się dzieje... a raczej zorientowanie się w sensie tych mikrych danych. Gdy tylko dotarło do niej, że na dole znajduje się intruz, technomantka wyciągnęła spod poduszki swoje ukochane Tamagotchi i porwała ze stolika obecny laptop.

Bolała ją głowa. Chciała spać, a nie mogła.
A do tego niszczono jej rzeczy.

Nie powinna w ogóle rozważać sprawdzenia co tam na dole się dzieje. Lepiej przeczekać tutaj, udawać brak istnienia i nawiać jak nadarzy się okazja. Albo nie - nawiać teraz. Ma przecież wyjście ewakuacyjne, po prostu wykoresponduje się stąd. Zostawić w cholerę.
...
Nah.

Nie mogła przecież pozostawić kwestii bez odpowiedzi i dać tym draniom zniszczyć wszystkiego. Nie mówiąc oczywiście o równie ważnej, a może nawet ważniejszej kwestii w tym momencie - te dupki przerwały jej sen! Nie dość, że nie wypoczęła, to jeszcze nie wyśniła go odpowiednio, a właśnie zaczął obierać naprawdę interesujący tor!

Kamery mogły nie pomagać, ale to nie był problem. Wciąż mogła sprawdzić co się dzieje na dole... nawet bardziej dokładnie niż zobaczyłaby na kamerach.
Na pobocznym procesie do tego obsługującego widok z aktywnych kamer, uruchomiła również obraz ze zniszczonych. Chciała przez to, podejrzeć wydarzenia dziejące się na dole. W razie czego była gotowa ustawić parametry na laptopie, mające polepszyć widoczność zbyt ciemnego obrazu poprzez włączenie nagrania noktowizyjnego.
Obraz ze zniszczonych kamer, który powinien niespodziewanie pojawić się na ekranie, podejrzanie długo się ładował, aby... nie pojawić się w ogóle. Nie zrobił sobie wyraźnie nic z działań technomantki prócz pozostania w tej "krainie pełnej śniegu".


Mervi oskarżyłaby Glitcha o machinacje, ale wolała pozostać przy zwyzywaniu losu w ciszy umysłu, gdy ponownie ustawiała, jak najldokładniej tylko mogła, parametry zniszczonych kamer, jednocześnie przełączając upewniając się, że dźwięk nie jest włączony na maksymalną głośność. W kuchni panowała przyjemna cisza przerywana niepokojącym szuraniem po podłodze. Pomiędzy lodówką, a szafkami stał… Ktoś. Wirtualna adeptka cieszyła się w tej chwili, że noktowizja traci informacje o kolorze, bo i bez barw to co widziała wyglądało ohydnie. Jakiś humanoid, stwór w połowie ludzki, odziany w strzępy ubrań. Jednocześnie jakoś dziwnie powyginany, twarz rozciągnięta do brody, jakby stopiona, rozdarta w debilnym wyrazie groteski - który byłby debilny gdyby nie setki haczykowatych zębów wypełniających zgryz oraz podniebienie. Ręce istoty zakończone były ostrymi pazurami. Oczy błędne, nogi koślawe. Z grzbietu wyrastał mu jakiś garb czy to cysta, z której sączył się śluz na posadzkę.

Teraz to dopiero Mervi chciała kląć. Co TO robiło w jej domu?! Nikt tu nie zapraszał Nosferatu! Niech sobie siedzą dalej w ściekach! Z klozetu wylazł?! Szuka żarcia?!
Technomantka patrzyła na poczwarę na ekranie zastanawiając się co mogłaby zrobić z takim... a chciała wiele zrobić. Przepędzić to nie taki problem, ale Mervi nie chciała po prostu pozbyć się delikwenta, o nie. Ona chciała wiedzieć czemu tu jest, jakie informacje może z niego wycisnąć, co wie więcej, a może przekazać. Musiała wiedzieć...
Zważyła w dłoni Tamagotchi i otworzyła na konsolę, w której ustawiła pana (panią?) z obrazu na dole na celowniku. Rozważała różne scenariusze, a niektóre z nich wydawały się wręcz zbyt okrutne jak na nią (choć zasłużyli!). Uśmiechnęła się do siebie zamierzając w razie odmowy zmodyfikować dane dotyczące temperatury ciała niechcianego gościa. Tak o wystarczająco stopni, aby ten zaczął palić się od środka. Na razie jednak postanowiła spróbować po dobroci...

Ustawiła dźwięk w rozstawionych po domu głośnikach, aby móc przez nie nadawać wiadomości, nie tylko odstawiać podsłuch.
Po chwili nadała przez głośniki znudzonym głosem, w którym jednak czaiła się pewna irytacja.
- Czego chcecie? Wynocha stąd.
Potwór w kuchni poruszył głową na boki, coś warknął pod nosem (czy raczej bulgotał) aby w ten niesamowity sposób zignorować wydarzenia. Istota przed domem w dalszym ciągu błąkała się bez celu.
Mervi westchnęła ciężko, co dało się usłyszeć przez głośniki, jak i mruknięcie.
~ Jak wolicie. ~
Porzucając na ten moment przynajmniej ideę samozapłonu wnętrza wampira, postanowiła poświęcić szyby w oknach na tenże szczytny cel. Zmieniła parametry dźwięku, aby głośniki ustawione na dole wypuściły z siebie ultradźwięki, mające "zaatakować" intruzów.

Pisk. Odbite dźwięki, dostając się na górę przerodziły się dla uszu kobiety w okropnie irytujący pisk. Czuła jak meble w domu lekko drgają, a ona sama niepokoiła się o mikropęknięcia płyt głównych sprzętu czy matryc wyświetlaczy. Wszystko jednak wskazywało, że osiągnęła swój cel. Stwór z kuchni próbował niezgrabnymi łapami zatykać uszy. Miotał się przy tym jak oszalały od ściany do ściany. Uderzona szafka nad zlewem spadła, a naczynia w jej wnętrzu zbiły się. Potem uderzył o lodówkę, wgniatając w niej solidne wgłębienie. Oparł się o nią, drgając jak w febrze, po czym zwalił się na podłogę kuląc do embrionu. Nie wyglądał na szczególnie ruchliwego. Z chwilą upadku część garbu na grzbiecie pęka, uwalniając na kafelki gęstą maź.
W momencie gdy skierowała wzrok na kamerę na zewnątrz, zobaczyła, iż szyby na parterze popękały. Podobnie zresztą jak większość szkieł w domu. Potwór z zewnątrz… zniknął. Wystarczyła chwilę aby odwróciła uwagę, a go nie było. Sensory również go nie wykrywały.
Usłyszała z oddali wystrzał broni palnej. Jacyś ludzie na ulicy krzyczeli, chyba po norwesku. Nie mogła rozróżnić słów.


No i tyle było ze spania w ciągu kilku dni pewnie...
Nigdy nie chodzić spać wcześniej. Nigdy.

Mervi założyła włosy za ucho, gdy te naszły jej na oczy. Będzie miała sprzątania a sprzątania przez tych durniów... Powinna tym z dołu wytrzeć usyfioną podłogę gdyby nie obawiała się, że tylko pogorszy jej stan.
Na razie przyjemniaczek z kuchni wyraźnie nie radził sobie z ultradźwiękami (ciekawe czy miał słuch jak nietoperz?), więc nie chcąc wchodzić w środek kakofonii z parteru, Mervi postanowiła sprawdzić jak się ma okolica jej domu. To, że straciła z oczu tego drugiego nie oznaczało, że jest bezpieczna od zagrożenia z zewnątrz. Nie wiedziała co się tam dzieje i dlaczego, a wszak dowiedzieć się musiała... między innymi dla własnego dobra.
Wpisała adres i koordynaty najlepiej ustawionej na ten teren satelity (czy powinna powiedzieć "cześć" technokracji?) Cóż, przynajmniej ich technologia przydaje się Wirtualnym, a ona w ten sposób uzyska wgląd na interesujący ją obszar przy domu.

Na ekranie pokazał się rzut zdjęć satelitarnych obrazujący dom przebudzonej. Musiała przyznać, iż zawsze było to tak samo niepokojące uczucie “wielki brat patrzy”. Przed domem sąsiadów z przeciwka stały dwa radiowozy, wokół których poruszali się stróże prawa.
Przybliżenie obrazu ujawniło, iż trochę przed jej domem leżały zwłoki podobnego monstrum jak tego z kuchni, tylko oblepionego czarną mazią. Jeden policjant celował w nie ze strzelby, drugi go asekurował. Trzech innych stało przy radiowozie, chyba radzili co uczynić.
Poza tym, okolice wyglądały na względnie bezpieczne. Nie było przechodniów, u sąsiadów nie paliły się światła. Może obserwowali ulice zza zasłon.

Wirtualna przysunęła bliżej wysoki stolik, na którym ustawiła laptopa, a blisko ułożyła czule Tamagotchi. Wyłączywszy zewnętrzne ultradźwięki, przełączyła na widok ze zniszczonej (choć jej działaniu to nie przeszkadzało) kamery w kuchni i przez chwilę obserwowała intruza porażonego ultradźwiękami. Nie, jeszcze nie miała zamiaru schodzić, załatwi co trzeba z łóżka, niech ich diabli! Wciąż jednak chciała się dowiedzieć czegokolwiek od tego nieszczęśnika, choć nie będzie to pokojowa rozmowa, a raczej inwazyjna sonda mentalna. Musiała jedynie podłączyć się pod częstotliwość, na jakiej myśli tego durnia nadawały i tym już jak po sznurku dobrać się do przesyłanych impulsami informacji.
Problemem była ta częstotliwość.

Pierwsza próba wyszukania odpowiedniej spełzła na niczym, a raczej nie była w stanie podłączyć się pod konkretny Gateway (a raczej Mindway) prowadzący ku danym skrytym w bazach umysłu możliwego wampira. Nie przypuszczała, że nawiązywanie połączenia z mózgiem idioty może być problemem... a może właśnie nie wzięła pod uwagę prostoty tego designu?
Druga próba jednak sprawiła, iż połączenie zostało nawiązane. Mervi zastanawiała się czy po drodze natrafiła na jakikolwiek Firewall… W czarnym okienku pojawiły się białe cyfry (Mervi nigdy nie lubiła kolorowania składni w terminalu, pod tym względem była konserwatystką). Seria bzdurnych logów oraz mniej znaczących błędów po wstępnym przejrzeniu zapewniła wirtualną adeptkę o zestawianiu połączenia. Co prawda jeszcze nie ufała najnowszej wersji rssh (rocket ssh, oczywiście wirtualni nie chcieli tego nazwać po prostu mind-ssh) to jednak trzeba było się na nią przestawiać. Nikt nie chciał zostać legacy dinozaurem. Terminal oczekiwał na polecenie. Widziała, iż cały system plików jest tylko do odczytu, często zaszyfrowany lub uszkodzony.
Na tym polegała zabawa.

Mervi nie lubiła przestawiać się na cokolwiek, jednak w tym wypadku nie miała wyjścia. Dobrze, że przynajmniej nikt nie nakazuje jej kodowania za pomocą koloru, nie zaś samej składni... przynajmniej jeszcze nikt.
Poszukiwała powodów, dla których to się znalazło w jej mieszkaniu. Oczywiście mógł to być przypadek, ale wypadało się przekonać. Chciała również upewnić się co do prawidłowości identyfikacji tej kreatury... Dane w końcu były zbyt skąpe.

archth@vamp-mind:~$


Wirtualna adeptka napisała szybko filtr dla grepa listujący pliki z tej nocy, jednocześnie szukając w nazwach fraz związanych z magami, wampirami, przeszukiwaniem czy włamaniem. Pozwoliła sobie na dodatkowe przetwarzanie pierwszych dziesięciu wyników.

archth@vamp-mind:~$ ./tmp_seach.sh
-r--r--r-- 3 v v 4096 000 00 00:00 pain.melf
-r--r--r-- 5 v v 4096 000 00 00:00 sabat.so
-r--r--r-- 6 v v 4096 000 00 00:00 dyscp.mso
-rw------- 1 v v 450381 000 00 00:00 body
-r--r--r-- 3 v v 4096 000 00 00:00 sabat2.mso
drwxrwxr-x 5 v v 4096 000 00 00:00 overpower
-r--r--r-- 6 v v 4096 000 00 00:00 hunger
-r--r--r-- 1 v v 450381 000 01 00:20 body2
-r--r--r-- 1 v v 450359 000 00 00:00 arcane.mso
-r--r--r-- 8 v v 4096 000 00 00:00 wtf


Technomantka spojrzała na listę plików oraz ich nazwy. Obraz jaki tworzył jej się z samych tytułów nie był zachęcający do wdrożenia się w niego, ale Mervi zaprzestać nie miała zamiaru. Pain.melf ją niepokoił, więc postanowiła go pozostawić na później. Nie wiedziała w sumie co ten plik wykonywalny miałby robić, ale wolała nie zaczynać od niego. Dla bezpieczeństwa ustawiła trinarkę na tryb wirtualny i upewniła się co do stabilności uruchomionych zabezpieczeń. Nigdy nie można być zbyt pewnym...
Dopiero po tym zaczęła przeglądać pliki zaczynając od sabat.so.

Dekompilacja biblioteki trwała dobrych kilkanaście sekund. Ponad dwa razy dłużej trwała analiza przeprowadzana przez jednostką trialną. Mervi mogłaby tylko ze zgrozą myśleć ile godzin zajęłoby to zwykłej maszynie. Oraz z pewną lubością wyczekiwać powstania dobrze działających komputerów kwantowych. Tylko niech Synowie Eteru będą tym razem szybsi od Unii.
W dynamicznej bibliotece znajdowały się głównie fragmenty obrazów. Jakieś tańce nad ogniskami, składanie przysiąg, wymianie uścisków dłoni. Strzały, braterska walka. Każda z grafik otagowana były silnymi, pozytywnymi emocjami.
Między procedurą odczytu grafik a strukturami odpowiedzialnymi za mapowanie miłości (sic!) dojrzała bardzo ciekawy fragment kodu.
“Rodzina której nigdy nie miałem”

Przetarła oczy. To była prawda. Potem już tylko dalsze procedury walki, dziwnych ceremonii oraz dominacji nad ludźmi. Jakieś dziwne poczucie obowiązku. Wyglądało to podobnie do plików bibliotecznych znajdowanych w umysłach sekciarzy.
Tylko, że tutaj było o wiele mniej bólu i przerażenia. Mogło to świadczyć o jakimś pozytywnym efekcie lub po prostu silnej psychice osobnika.
Plik nie był rozbudowany, musiał powstać całkiem niedawno i jeszcze się strukturyzował, czekając na kolejne wersje. Niektóre funkcje miały puste ciała.
Ile mogło zająć przejrzenie wszystkich plików?

Zerknięcie na obraz wciąż wyświetlany z satelity wskazywał, że policjanci wciąż zajęci są dyskutowaniem na temat zajścia i tego, co leży na jezdni. Nie oznaczało to jednak, że będą tak stali tam przez wieczność... a ona MUSIAŁA przejrzeć WSZYSTKO.

Westchnęła ciężko, gdy zaczęła przestawiać zegar w trinarce, zmieniając jego ustawienia biegu czasu względem zegara światowego. Będzie miała go teraz ciutes w zapasie.

dyscp.mso
Plik zawierał trudny do rozkuwania blob binarny. Gdyby Mervi wiedziała trochę więcej o wampirach, może odnalazłaby więcej ciekawych schematów. Tymczasem odkryła tylko, iż znokautowany stwór musiał szczycić się wysoką, nadnaturalną siłą oraz jakąś formą wpływu na umysł lub emocje (nie mogła rozszyfrować). Były też funkcje których nie rozumiała oraz coś przypominające bardziej ślady opanowanego wirusa niżeli dyscypliny.


sabat2.mso

Komputer poradził sobie dość dobrze z deasemblacją kodu oraz jego ponownym złożeniem w bardziej przyswajalną dla człowieka całość. Gdyby tylko w świecie fizycznym było to tak samo łatwe jak w materii umysłu…
Plik zawierał szereg funkcji odpowiedzialnych za relacje społeczne, począwszy od wspólnego picia krwi, poprzez procedury nienawiści, miłości czy rywalizacji oraz poczucia obowiązku. Bardzo uniwersalny charakter tej biblioteki uniemożliwiał wyciągnięcie większych wniosków. Bardzo często wykorzystywano funkcje z arcane.mso.

arcane.mso
Biblioteka przedstawiała się jako trudną do analizy. Pobieżne przejrzenie się jej pozwoliło wirtualnej adeptce stwierdzić, iż pełna jest procedur związanych w różnego rodzaju praktykami magicznymi. Jednocześnie była raczej pewna, iż niewiele było w nich prawdziwej mocy. Przypominały bardziej ceremonie społeczne okraszone niezdrową dawką mistycyzmu.

body
Mervi dostrzegła zapis percepcji własnego ciała. Oczywiście, nie mogło być realne oddanie, wszak każdy z chęcią widziałby się kimś innym niż jest w rzeczywistości. Nie wgłębiała się niepotrzebnie w kolejne warstwy percepcji. Wystarczyło jej tylko stwierdzić, iż potwór w jej kuchni musiał dawniej wyglądać zupełnie inaczej. Jak blady, nawet przystojny gość o bardzo łobuzerskim stylu. Był nawet trochę podobny do Patricka.

hunger
Czysty zapis silnego, niepowstrzymanego głodu. Wirtualna adeptka nie miała jakoś ochoty nurzać się w otchłani głodu powalonego monstrum. Zaniepokoiła ję jedna rzecz.
To nie był tylko głód krwi. To było pragnienie wszystkiego.

body2
Chaotyczny zapis doprawiony szczyptą przerażenia, sporą garścią paniki oraz video scen z horroru obrazował przeciwne mutowanie się powłoki nieszczęśnika. Nie wyglądało to jak zapis cudzej ingerencji, a raczej samorzutne przemiany.

Zanim wirtualna adeptka przeszła do następnego pliku, poczuła niepokój. Znajdował się w nich wirus… nie… inny umysł… Nie potrafiła do końca sprecyzować co siedziało w wtf i overpower.
Glitch zawarczał dźwiękiem przypominającym klekoczący magnetowid.

Mervi musiała przyznać jedno.
To się robiło coraz ciekawsze!

Nie mogła tego porzucić w takim momencie, no nie było siły... Mogła o tym zapomnieć, jasne, ale... Jeżeli jednego była pewna o sobie, to pamiętała, że ciekawości często musiała ulegać... bo jakże by mogła inaczej?
~ No to co? Idziemy się temu przyjrzeć? ~ technomantka czuła większą ekscytację niż w przerwanym śnie ~ Idziemy!

Otwieranie pliku trwało wieczność. Czuła mentalne napięcie. Nie była pewna czy to własny niepokój, czy udzielają się jej emocje Glitcha czy też oni wspólnie czują to samo. Poczuła rześki, lekko piekący zapach ozonu.
Trzask. Otworzyła plik wtf, a temu towarzyszył jakby wybuch. Adeptce lekko załzawiły oczy, trzymała się jednak dobrze. Słyszała wściekły szum. Plik był pusty. Lekko kręciło się jej w głowie. Ściągnęła brwi.
Kodowanie entropią?! Co do cholery? Wyglądało to jakby Fireson się bawił i zapisał plik w 0 mind-bajtów, a jednocześnie nadał mu treść. Tylko, że to nie mógł być on. To na co patrzyła było zbyt ponure. Nie pasowało do stylu białych kapeluszy, ani szarych, ani nawet czarnych.
Patrzyła w Pustkę.
Nie wiedziała co powinna zrobić z tym co znalazła oraz co o tym sądzić. Pustka... To nie jest coś, co spodziewała się zobaczyć. Mogła oczywiście stroić żarty o Pustce znalezionej w umyśle Sabatnika, ale... jakoś nie miała na to chęci.

Otwarcie pliku overpower było szybkie. Zbyt szybkie. Na terminalu zamrugał komunikat.
- Kim jesteś?

Po Pustce dotarła najwyraźniej do jakiegoś chatroomu... i nie wiedziała w tym momencie czy się cieszyć, czy przerywać połączenie.
Szybki odpis stanowił również odpowiedź na jej egzystencjalne wątpliwości.
- Fascynatem kulturoznawstwa sekt różnorakich.
Glitch był zaniepokojony lecz dziwnie cichy. Jakby wycofany, czający się za plecami. Ukryty.
- Zabawne. Wyrwę ci za to paznokcie.


Sama Mervi czuła się zaniepokojona tym, co tutaj się działo, a jednak... Może warto było to pociągnąć dalej?
- Czemu tak szybko przechodzisz do agresji?
Wydawało się jej, że słyszy przy uchu bulgotliwy pogłos śmiechu. Ciągle czuła zapach ozonu.
- Przedstaw się.
- Jeżeli mamy przejść na wyższy poziom znajomości - skrzywiła się bezwiednie - miło będzie wpierw poznać kim ty jesteś.
- Ty do mnie przychodzisz. Przedstaw się.
- 61 72 63 68 31 74 33 68.
- Przedstaw się.
- Zrobione. Cyfry powinny ci wystarczyć, bo i są mianem.
- Tak. Ciekawe. Czego tu szukasz?
- Odpowiedzi. Informacji. W końcu pytania same wchodzą tam, gdzie nie powinny.
- przymrużyła oczy - Czy jesteś z Sabatu?
Rozbawienie. Coś było rozbawione.
- Obiecuję ci powiedzieć jeśli ty wyjawisz skąd ty jesteś. Czystą prawdę.

Mervi uśmiechnęła się złośliwie.
- Skąd mam wiedzieć, że to co powiesz, będzie prawdą? Skąd ty będziesz wiedział, że to co ja wyjawię nią będzie?
- Możesz mnie okłamać i się przekonać.
Mervi zorientowała się, że naprawdę zastanawia się nad tym pytaniem. Pokręciła głową ustawiając myśli w szeregu nim napisała najprościej.
- Z tego samego co - z ledwością opanowała skrzywienie się - moja wiedźmia znajoma.

- Przyszło ci to z trudem, Mervi.
Niemal czuła jak niepokojąca obecność szydzi z niej oraz napawa się jej reakcją.
- Jak i tobie przedstawienie własnej osoby? - technomantka czuła nieprzyjemny uścisk w żołądku.
- A co dostanę w zamian?
- Kupczysz się jak Hermetyk.
- Tradycje, zrozpaczone dzieci przywiązane do cyfry dziewięć jak schizofrenik do swej choroby. W imię tej manii musieli wziąć pod swe skrzydła bandę sierot, ćpunów, pyszałków, durnych dzieciaków co myślą, że coś znaczą. I ćpunów oczywiście.

Zapach ozonu był mocniejszy. Avatar kobiety wydawał się… lekko spanikowany. Jak sprężyna na progu zadziałania.

Mervi zacisnęła silnie dłoń w pięść. Czuła jak żołądek zwija jej się niczym dżdżownica nawleczona na nitkę... czy raczej spanikowana dżdżownica w dziobie ptaka.
Czemu w ogóle to przyszło jej na myśl?
- Dostałeś miano, pochodzenie... - położyła palce na klawiaturze, gotowa przerwać połączenie - Czego chcesz jeszcze?
- Wyżreć ci mózg.

Tego wystarczyło technomantce, a i nie chciała dłużej męczyć tym Glitcha. Biedny nie zasłużył sobie na to. Wizyty w Dark Webie nie działały nawet w połowie tak na nią, jak to teraz... ale najpewniej dlatego, że jej Avatar nie reagował tak w ich wypadku.
Przerwała połączenie mentalne. Trwało one jednak jeszcze chwilę.
- Pożegnaj się.
- Chrzań się...
-syknęła tylko na odchodne.

Przez chwilę Mervi siedziała nieruchomo nim ponownie ustawiła zegar w trinarce na bieg wedle czasu światowego. Serce kobiety uspokajało swój rytm i zaraz wszystko wróciło do porządku. Obraz z kamer nie pokazywał nic, co nie miało już miejsca wcześniej. Również analiza magycznej integralności pomieszczenia nie ukazała nieoczekiwanych zmian w strukturze, jakie spowodowałyby inne ingerencje, niż jej własne.
Teraz jednak pozostawało główne pytanie.
...co ona ma zrobić z tym kolesiem w kuchni...?
Dzwonić po pomoc? Wyłączyć ultradźwięki i liczyć, że ten spasuje i zostawi kogoś, kto może go ot tak potraktować?
Położyła na kolanach Tamagotchi (zrozumiała, że w sumie cały ten czas siedziała na łóżku) i wyciągnęła spod zwojów kołdry komórkę. Potrzebowała jednak jakiejś pomocy...

Przez chwilę zastanawiała się czy wybrać numer bezpośrednio do ojca Adama czy może Iwana, ale uznała, że może być zabawniej zadzwonić do tego drugiego.
W słuchawce odezwał się cichy, zimny głos starca.
- Słucham.
- Mam wampira, czy tam inne monstrum, w kuchni. - od razu przeszła do rzeczy - A obok domu policja. Potrzeba mi pomocy. - urwała na sekundę - Witaj, mistrzu.
- Ojcze - chórzysta poprawił adeptkę. - Wszystko wskazuje na to, iż mamy dziś prawdziwą noc osobliwości. Właśnie dzwonił do mnie nasz drogi Patrick donosząc o zamieszkach w dzielnicy muzułmańskiej. Mistrz Jonathan natomiast… ma ciekawsze sprawy na głowie - gorycz w głosie chórzysty była silnie wyczuwalna.
- Jakiego typu wsparcia potrzebujesz?
- Siłowego. Ten tutaj wygląda na mocny okaz. Leży na razie spacyfikowany, ale kto ich tam wie... A, tutaj też są jakieś zamieszki, strzelaniny... Zakładam udział Sabatu. - w ostatnim zdaniu słyszalna była ironiczna nuta.
- Proponowałbym zadzwonić do Walerii lub Tomasa. Niestety, ja wybieram się pomóc Patrickowi, uważam to za odrobinę pilniejsze, z całym szacunkiem Mervi. Ojciec Adam jest zajęty. Możesz też pytać hermetyków. Nie polecam. Mógłbym też posłać ci jednego z podległych mi duchów. Niestety, one robią naprawdę dużo bałaganu jeśli nie umiesz się z nimi obchodzić. Zapewnią spokój tobie i wszystkiemu w promieniu kilkudziesięciu metrów. Acz są wierne.
Co innego jej wierne Tamagotchi, a co innego jakiś duch od Iwanka. Strach się bać...
- Nie ma problemu, nie będę więcej zabierać czasu. Skontaktuję się z Tomasem w takim razie. Niech Patrick nie nadwyręża tej nogi, Ojcze. Dziękuję. - po tych słowach rozłączyła się i wybrała numer do Tomasa.

Tak. Dziękuję za nic.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 01-02-2019, 18:54   #62
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
*** Klaus i Tomas idą na randkę***
Klaus spojrzał na kobietę. "Ponury żniwiarz"? Nie żeby nie pasowało to do Tomasa, ale spodziewał się czegoś mniej oczywistego. Zastanawiało jednak Eterytę, co Tomas robił przy tych biedakach, aby zasłużyć na taki przydomek.Nie miewał jedzenia na swojej osobie, a dawanie pieniędzy ma na ogół kiepskie skutki. Sięgnął jednak do kieszeni, szybko znalazł kilka koron. Zastanawiało go, dla niego to tylko drobniaki, ot coś co szlaja się po zakamarkach ubrania. Dla niej? Chwilowe wyzwolenie od bólu jej życia w postaci taniego trunku? Pełny brzuch na kilka dni? Narkotyk, który zabierze ją z dala od tej alejki? Atak zazdrosnych współ cierpiących? To ostatnie trochę zawisło w jego umyśle, zacisnął więc dłoń wokół monet i sięgnął do wspomnień ostatniego razu jak był w spożywczym… stwierdził, że wspomnienia z Niemiec mu się nie przydadzą w Norwegii i zdecydował się na wspomnieniach o stacji benzynowej. Znalazł tam batonik. Czekoladowy nugat z karmelem w czekoladzie. Czarne opakowanie i czteroliterowa, czerwona nazwa. Sięgnął do schematu monet i zmienił go, nadając im kształt, konsystencję, smak i cel batonika. Następnie wyciągnął z kieszeni swe dzieło i wręczył go kobiecie. Z drugiej kieszeni wyjął kilka øre, może uzbierałoby się na koronę.
- Proszę. - powiedział z dość życzliwym uśmiechem.
Kobieta uśmiechnęła się nie odsłaniając zębów przyjmując batonik. Schowała go do kieszeni.
- Dzięki. Też jesteś spoko. To czego dziś szukacie? Czy te same nudy co zwykle?
- Szoferuję mu tylko. Powiedzmy, że spłacam dług, więc nie mam pojęcia czego szukamy. Co zwykle pasuje jako "nudne" w jego sprawie? - cóż może zaczerpnąć trochę wiedzy. Tylko głupiec odrzuca informacje bazując na jej źródle.
- Odwiedza tą babkę - kobieta lekko wskazała spojrzeniem Tomasa ciągle toczącego rozmowę.
- Znasz ją? - no cóż, niektóre źródła mogą okazać się płytkie.
- Ta, jeśli można ją znać. Widuję ją, walnięta jest. Sam rozumiesz, że wtedy trzeba trzymać się na dystans. Ale chyba wolę takie szajbuski niż takich trochę skrytych. Pełno tego na ulicach - wbiła wzrok w ziemię.
- Jakieś konkretne osobniki w okolicy? "Żniwiarz" może się nimi zainteresuje.
- On ma chyba innego typu zainteresowania. A Ty?
Zapytała bez większego pomyślunku aby chyba tylko podtrzymać rozmowę.
- Szofer dla żniwiarza. - rzucił Klaus. Sam podejrzewał, że rozmowa już nie ma sensu. Pozwolił kobiecie zająć się batonem.
Kobieta spojrzała na niego… smutno. Nie bardzo, lecz wyraźnie gdy odchodziła na bok. Po kilku chwilach syn eteru zrozumiał. Nikt nie chce rozmawiać z bezdomnymi, wariatami, ćpunami czy dziwkami. Zawsze jest dystans. Może i zdrowy.
Tomas w dalszym ciągu prowadził rozmowę.

Niespodziewanie odezwał się telefon Tomasa, gdy Mervi dodzwoniła się pod jego numer. Kiedy Tomas odebrał, Mervi jako pierwsza się odezwała.
- Wybacz, że przeszkadzam, ale mam wampirzą sprawę w kuchni, z którą potrzebuję pomocy.
- Tak, ciebie też miło słyszeć.
Tomas miał spokojny, jakby znudzony głos. Nie wyglądał na zdziwionego. Odszedł na bok, kilka kroków od swej poprzedniej rozmówczyni.
- Jakiego typu pomocy przy jakiej sprawie.
- Do domu wdarł mi się jeden, z Sabatu jak mniemam po pewnych badaniach. Spacyfikowałam go dźwiękowo, ale nie jestem bojowym typem, a i tak dobrze się nie znam na tych gnojkach... Nie wiem czy jak wyłączę ultradźwięki to ten nie wstanie, a raczej szczęśliwy to nie będzie. Duży drań do tego…
- Jest taka szansa. Prosta sprawa, jeśli zakładasz, że wampira ogłuszyłaś, to po kilku sekundach wstanie. Jeśli myślisz, że go zabiłaś, to jest ogłuszony. Nazywają to letargiem. Coś sporego w serce unieruchamia je. W głowę prawdę mówiąc, częściowo też, ale to dość makabryczne, kwestia rozległych obrażeń bardziej niż słabego punktu. Po wszystkim ogień lub kwas. Potrzebujesz z tym pomocy czy sama posprzątasz?
- Pomoc byłaby dobra... Tu w okolicy policja łazi, mam nadzieję że nie zechcą wejść. W ogóle na zewnątrz leży jeden... Może wciąż... Istnieje?
- Wytrzymasz pół godziny czy mamy gnać?
- Byłabym jednak wdzięczna za pośpiech... W każdej chwili coś może pójść nie tak. Zamieszki na zewnątrz może i kawałek stąd, ale jak dla mnie ten wielkolud może leżeć tylko przez nieustannie uderzające go ultradźwięki, które włączyłam... a będę musiała wyłączyć na policję czy jeżeli sama będę zejść musiała. Więc tak - daj znać jak będziecie wejść chcieli…
- Dobrze. Nie walcz z policją. Chłopaki z nocnych patroli widzieli często dość gówna, zwykle umieją się zachować.
Eutnatos rozłączył się. Wrócił jeszcze na chwilę do poprzedniej rozmowy, po czym podszedł do Klausa.
- Mam nadzieję, że słyszałeś część rozmowy. Nasza droga Mervi ma problem z wampirami. To by było tyle co do złych przeczuć. Poprosiła, abym pojawił się możliwie szybko. Z racji tego, że jesteś szoferem…
Tomas uśmiechnął się. Było coś upiornego w uśmiechu tego maga śmierci. W tej jednej chwili.
- Masz swoje techno-zabawki w aucie?
Klaus uniósł brew.
- Mam swoje rekwizyty… jeżeli pytasz o coś konkretniejszego… to przypominam, że zajmuje się światłem.
- Chcę abyś był gotowy.

***

Mervi westchnęła ciężko odkładając telefon. Spojrzała na wyświetlane obrazy z satelity i kamery, chcąc mieć pewność, że nic nie uległo zmianie. Na szczęście wampir wciąż leżał, a policja zajmowała się problemem dotyczącym tego drugiego, telefonowała do przełożonych, uzgadniała plany...
Technomantka na szybko ubrała na siebie dresowe spodnie i białą bluzkę z długim rękawem. Sprawdziła czy drugi z jej aparatów komórkowych jest sprzężony z komputerem oraz będzie w stanie uruchomić w nim potrzebne programy. Gdy była pewna, że ma dostęp do swoich narzędzi, wróciła do obserwacji obrazu tego małego "monitoringu".

***

Klaus i Tomas jechali w stronę domu Mervi.
- Więc jaki plan jak tam dojedziemy? - Rzucił eteryta zza kółka.
- Podjedziemy od tyłu, dobrze byłoby nie dać się zobaczyć policji. Najlepiej byłoby chłopaków zniechęcić do inspekcji, ale jak już zobaczą wampira to nie umrą od tego, a może coś im w głowie się lepiej ułoży. Myślałem o sposobie pozbycia się ciała.
Eutanatos wyjmowanie zawiesił głos jakby pytając Klausa.
Eteryta westchnął.
- Mógłbym spróbować zmienić światło w jednej z moich latarek, aby imitowało to wydawane przez Słońce, ale nie wiem na ile to zadziała. Połączenie wampirów ze słońcem jest bardziej mistyczne niż naukowe i nie do końca je rozumiem.
- Szczerze, miałem na myśli nieco bardziej tradycyjne metody. Trochę silnego kwasu, kontrolowane płomienie, cokolwiek to usunie ciało. Nie chciałbym dla takich szczegółów się wulgaryzować, a nie mamy czasu aby podjechać do sklepów po zestaw małego chemika. Sądzę też, że Mervi nie ma zapasowej wanny na zwłoki w piwnicy.
- Kwas jest niebezpieczny też dla otoczenia. Opary itp. Jak bardzo jest "kontrolowany" płomień, skoro wampiry są bardziej łatwopalne od benzyny? - Klaus się zastanowił - Czy wampy czasem same się nie rozpadają po śmierci? Czas ich nie dogania czy coś w tym stylu?
- Nie są bardziej łatwopalni niż ludzie. Lub zwłoki, przy czym nie są to suche zwłoki. Wiele zależy od wieku wampira, na widowiskowe rozpadanie się na pył bym nie liczył. I szczerze, bardzo nie chciałbym aby Mervi spotkała kogoś tak starego. To co, masz coś?
- Będę mógł stworzyć. Chemia nie jest moją domeną, ale prosty mocny kwas bez problemu skomponuje. - zastanowił się chwilę - Detergenty pomogą.
- Na detergenty czasu nie mamy - stwierdził Tomas - przepraszam.
Odebrał telefon. Podczas krótkiej wymiany zdań Klaus usłyszał, iż dzwonił ojciec Iwan. Streścił im ostatnie informacje dotyczące Patricka oraz wymienił dane z Tomasem. Po rozłączeniu się, eutanatos był trochę poirytowany.
- Ładnie, szambo wybiło, co?
Eteryta pokręcił głową.
- Chyba trzeba będzie znaleźć czas na te detergenty. - spojrzał w lusterka czy czasem nie widać gdzieś tych pożarów - Zabieramy Mervi, aby się tym zająć? Martwię się, że Patrick mógł wdepnąć w coś konkretnego.
- Jeśli będzie z nim Iwan, będą bezpieczniejsi niż my teraz. Stary mnich włada mocami o których istnieniu nie byłem nawet przekonany. Jeszcze jedno, najpewniej masz przy sobie dowód lub paszport? Nie jesteś poszukiwany przez unię?
- Europejską czy Technokratyczną? Nie i nie wiem. Całe życie spędziłem w piwnicy świecąc sobie w oczy, więc zakładam, że nie zauważyli mojego istnienia. Co do dokumentów, to mam. Starałem się o pracę, więc były potrzebne. Spodziewasz się, że wpadniemy na tutejszą policję?
- Sądzę, że tutejsze gliny mogą być naszymi sojusznikami. Jeśli nie zwariują i nie wpadną w manię prewencyjnego zamykania wszystkich na dołek. Ale najpewniej mogą nas wylegitymować. Jeśli miastem rządzi stanowczy książe, musi mieć wtyki w policji. Załatwi aby posprzątali sporo bałaganu. Oczywiście, wtedy nasze imiona i nazwiska mogą być problemem. Możesz korzystać z fałszywki, najpewniej nie sprawdzą tego w bazie, tylko spiszą dane.
- Fał..szywki… hm, teraz jak o tym pomyśle, dobry pomysł. Więc, może lepiej, jeżeli ty z nimi będziesz gadał.
- Też tak myślę. Podjedziemy od tyłu.

***

Mervi przeciągnęła się w pewnym leniwym akcie, zupełnie jakby bardziej rozpaczała nad straconym snem niż wampirem na dole. Przez cały ten czas przyglądała się temu nudnemu Live TV, ale jak na razie nie działo się nic ciekawego. Glitch natomiast wciąż zdawał się być jakby wycofanym oświeconym bytem...
I to coś przypomniało Mervi, więc od razu ponownie zatelefonowała do Tomasa.
- Hej... Jesteście blisko? - odezwała się pierwsza - Kto w ogóle jest z tobą?
- Jeszcze trochę. Klaus robi mi za szofera.
- Och... To nawet dobrze. Słuchaj, opowiem wam o tym, co wyciągnęłam z umysłu wampa jak już problem przestanie być problemem, ale jako że nie mam pewności na co natrafiłam, zalecam ostrożność... większą. Sama nie spodziewałam się rozmowy z jakimś creepem i zapachu ozonu w pokoju, a to dostałam podczas przeglądania umysłu delikwenta. - przerwała na chwilę - Zestresował mi Avatara. - dodała z wyrzutem.
Tomas wrzucił telefon na głośnomówiący.
- Zajmij się zabezpieczeniem terenu jak możesz.
- Mam wgląd na obszar poprzez widok z satelity, jak i kamery są w domu. Czujniki ruchu też rozstawione. Na dół nie zejdę póki nie wyłączę dźwięku, którym spacyfikowałam to dziadostwo. - zastanowiła się - Potrzeba ci czegoś konkretnie?
- Dobrze byłoby aby gapie się nie kręcili, sąsiedzi w oknach to też może być probem, ale z gatunku tych akceptowanych. Zastanów się nad wymówką do policji i ubezpieczyciela - eutnatos chyba zażartował.
Tymczasem Mervi dojrzała jak przed dom podjeżdża kolejny samochód. Wysiadł zeń zaspany jegomość, dołączający do policjantów.
- Zawsze mogę powiedzieć, że ostro zakrapiana impreza była... - odparła Mervi obserwując osobę i patrząc czy tylko on przyjechał tym samochodem - Przynajmniej coś się dzieje teraz. Jakiś śpioszek przyjechał do policjantów, detektyw może czy jakiśtam przełożony?
- Zaraz będziemy.
Zauważyła, iż dwóch policjantów sięgnęło do samochodów dozbrajając się w strzelby. Ostrożnie podchodzili bliżej stwora leżącego na ulicy, celując weń. Inny mundurowy obserwował dom.
- O kurwa. - skomentowała dosadnie rzucając komórkę na łóżko z włączonym głośnomówiącym.
- Tak? Halo?
Głos Tomasa był zaniepokojony. Cisza była intrygująca. Eutanatos odłożył telefon na bok. Mervi usłyszała strzały. Najpierw jeden ze strzelby rozwalił łeb stworowi na ulicy. Potem kilka, trzy albo cztery z broni krótkiej w jego cielsko. Jeden policjant ciągle trzymał ciało na muszce. Ku jej domu ruszyło trzech jegomości, dwójka mundurowych ze strzelbami oraz nowoprzybyły gość ubrany po cywilnemu, z bronią krótką.
- Won! - Mervi zaczęła gorączkowo myśleć nad sposobem odciągnięcia policjantów od swojego domu. Spróbowała podłączyć się do policyjnej krótkofalówki i nadać nią informację, która zatrzyma funkcjonariuszy, jednak nim program wykonał potrzebne kalkulacje coś poszło krytycznie nie tak.
Ekran laptopa upstrzył się w piksele, które zdawały się być bardziej zbudowane z entropii niż z błędnego zapisu w RGB. Mervi starała się jak tylko mogła uratować maszynę oraz jej system, czując jakby zaczęło palić się jej pod nogami. Co do cholery?!
Odetchnęła głęboko, gdy jeden po drugim procesy odzyskiwały pełnię stabilności. Usłyszała dzwonek domofonu.
Technomantka przeklęła, wściekła na porażkę, na durnia na dole, na Walerię, na policjantów, na zbyt powolną odsiecz, na przerwanie snu, na świat. Wiedziała, że w razie czego będzie musiała terminować proces odpowiedzialny za wysyłanie ultradźwięków w dolnej części domu. Niemniej musiała najpierw odebrać...
Niech ich diabli!

Dała sobie chwilę na "odnalezienie" słuchawki nim odebrała połączenie zdalnie z poziomu trinarki, jednocześnie patrząc przez kamerę w wizjerze na osoby przed drzwiami.
- Tak?
- Policja Lillehammer. Z racji na okoliczne zamieszki, prosimy o chwilę rozmowy.
- Nie ma sprawy, tylko musiałabym coś na siebie nałożyć, aby wyjść do was. Chyba że wystarczy taka rozmowa? - zapytała, jednocześnie przeciągając się. Tylko tego jej brakowało…
- Nalegałbym na wejście, jeśli można.
- Oczywiście, oczywiście... Proszę o chwilę i już rozmawiamy. - po tych słowach wyłączyła od swojej strony przekazywanie dźwięku. Przysunęła bliżej siebie telefon.
- Policja na dole. Mają strzelby i zwykły gnat. Muszę zejść i wyłączyć zabezpieczenie. God bless. - po tym wrzuciła do kieszeni sparowaną z trinarką komórkę, a do drugiej Tamagotchi. Mogła spróbować znowu podłączyć się pod ich krótkofalówki, ale... było na to za późno.
Wyłączając ultradźwięki mogła mieć tylko nadzieję, że wampir nie wstanie jak na zawołanie... szczególnie kiedy ona będzie na dole.
- Powodzenia - usłyszała głos Tomasa bez przekonania.
Eutanatos zwrócił się do Klausa.
- Wirtualni adepci są trochę jak hermetycy. Za bardzo przywiązują się do miejsc i rzeczy. Nawet jej przez myśl nie przeszło aby po prostu uciec.
Tymczasem Mervi wyłączyła ultradźwięki na dole. Serce waliło jej jak młot gdzieś od połowy schodów. Za każdym upadającym kawałkiem kurzu myślała, że coś się na nią rzuci. Otworzyła drzwi policji. Nieumundurowany jegomość wyglądał jakby niedawno wstał i wybudziła go adrenalina, lub nie spał od dawna i był po prostu niewyspany. Posiadał niebywale wręcz błękitne oczy, silnym, intensywnym kolorem. Trochę nie współgrało to z zoraną bliznami twarzą, okularami w drucianych oprawkach oraz lekko krzywym nosie. Przedstawił się odznaką.
- Policja.
Pozwolił jej dłużej obejrzeć dokumenty jakby rozumiejąc, jaki niepokój może wywoływać wizyta policji o tej porze, i jeszcze tak uzbrojonej.
- Możemy wejść?
- Uhm... - spojrzała na uzbrojonych mężczyzn - To nie jest raczej częsty sposób wizyty policji...
Mervi myślała gorączkowo czy aby ta wizyta nie jest jednak dobrym pomysłem. Oni przynajmniej mieli broń, którą umieli się posługiwać...
- Ale proszę... - odsunęła się od drzwi przecierając oczy - Jaka jest sprawa?
Policjant wszedł do środka. Dwóch mundurowych przyjęło pozycję po bokach, osłaniając okolice. Wyglądali bardzo profesjonalnie. Mervi przez drzwi dostrzegła, w świetle syreny radiowozu, trupa pokraki przed domem do którego mierzył ciągle policjant.
- Zamieszki w mieście. Zatrzymaliśmy uzbrojonego terrorystę. Przekazano nam informację, iż wybiegł z tego domu. Sądzę, że powinniśmy się rozejrzeć.
Spojrzał na kobietę z lekkim uśmiechem.
- Można?
- Terrorystę? - rozejrzała się wokół jakby skołowana - Tutaj? Kto wam tak powiedział? - zapytała zdziwiona - To jacyś muzułmanie mają coś wspólnego z atakami?
- Rodowici norwegowie - okularnik wyjaśnij spokojnie - dostaliśmy doniesienie od pobliskiego patrolu, potwierdzone przez świadka. Możemy to sprawdzić? To w zasadzie dla pani bezpieczeństwa. Do współczesnych domów łatwo dostać się przez okna. Szczególnie jak ma się dwa piętra, można nawet nie usłyszeć wybijanej szyby czy śrubokrętu otwierającego okno.
- Norwegowie... Cóż, tak też się zdarza... - wskazała w stronę bliższego niż kuchnia zejścia do piwnicy - Tutaj jest piwnica... chyba tam najłatwiej byłoby się skampić... - skrzywiła się, delikatnie przysuwając bliżej policjantów.
- Sprawdzimy wszystko dokładnie.
Policjant skinął głowa do partnerów, chyba przekazując im dyskretnie jakiś znak. Jeden z nich ruszył na prawo, w stronę kuchni, drugi na lewo, w kierunku pozostałych pomieszczeń na parterze. Okularnik został z przebudzoną, mając na oku piwnicę oraz schody na górę.
- Mam nadzieję, że nie obudziliśmy pani - zagaił lekko rozmowę.
On was zabije...
Mervi zrozumiała, że w tym momencie bardziej zaczyna martwić się o tych policjantów, niż o wynik całej sytuacji. Mogli mieć broń, ale...
- Zasnęłam po prostu nad komputerem... Nic wielkiego. - spojrzała w stronę policjanta zmierzającego w stronę kuchni - Światło siada ostatnio. Mogę spróbować…
Strzał. Mervi usłyszała z kuchni strzał. Huk był tak głośny, iż myślała, że rozerwie jej uszy, a dźwięk pobije resztki szkła w domu. Stojący przy niej policjant szybko sięgnął po broń, przyjmując postawę strzelecką w stronę kuchni. Jednocześnie zasłonił mervi prawym barkiem. Broń trzymał nisko, lecz nie w stronę podłogi.
- Spokojnie, proszę się nie ruszać!
Głos miał silny i zdecydowany. Słowa kierował do Mervi.

***

- Chyba usłyszałem strzał. Zaparkujemy gdzieś dalej od tego radiowozu przed domem…
Tomas obwieścił Klausowi nowinę z istnym spokojem grabarza. Zbliżali się do domu wirtualnej adeptki. Klaus mógł być z siebie dumny, że zdążyli wcześniej. Chociaż w domu zapewne poświęci kilka chwil na zastanowienie się jak Nauka powinna wyjaśniać takie dramatyczne zbiegi okoliczności.
Może jest jakiś nieznany element, który wpływa na tego typu rzeczy. "Narrativum", brzmi nieźle. Spojrzał na Tomasa.
- Więc, co? Wchodzimy przez drzwi kuchenne?
- Najchętniej spojrzałbym co się tam dzieje. Chyba mnie nie przysmaży.
- Nie mam lornetki, niestety. - Klaus zgasił silnik - Więc daj znać, jeżeli zobaczysz coś.

***

Mervi posłusznie cofnęła się dalej, za mężczyznę, który osłaniał ją barkiem. Włożyła dłoń do kieszeni, aby zacisnąć ją na swoim Tamagotchi, gotowa w razie potrzeby wspomóc siłę broni policji... o ile już ta broń nie zrobiła swojego.
Niemniej samo dotknięcie urządzonka sprawiło, że poczuła się odrobinę pewniej. Z kuchni dobiegły jeszcze dwa strzały. Niosły się długim echo. Za kobietą znalazł się ostatni z policjantów, w pozycji bojowej.
- Czysto! Kolejny…
Z kuchni dobiegł krzyk policjanta. Wszystko wskazywało na to, że jest tam względnie spokojnie.
- To jakaś pieprzona noc żywych trupów - szeptem powiedział mundurowy ze strzelbą, przy Mervi.
Okularnik spojrzał na kobietę., stając do niej bardziej bokiem, ustępując pola partnerowi ze strzelbą.
- Kolejny! - Krzyknął przez drzwi do policjanta na chodniku. - Trzymać pozycje!
Rozejrzał się na boki, asekurując tyły partnera.
- Proszę udać się na zewnątrz, w stronę radiowozu. Jest tam dwoje naszych ludzi, jeden w radiowozie. Będzie tam pani bezpieczna.

***

Tomas był blady. Zaciskał w dłoniach ceremonialny sztylet który trzymał za pazuchą (Klaus zastanawiał się jakim cudem nie zwrócił na to uwagi, chociaż w zasadzie wiedział, że cudem, i nawet wiedział jak ten cud się nazywa: tajemniczość którą roztaczało wielu magów potrafiła zaburzać percepcję i uwagę). Po kilku chwilach eutanatos spojrzał na syna eteru przekrwionymi oczami.
- Za dużo nie zobaczyłem. Ale sytuacja wygląda na względnie opanowaną. Problem w tym, że wmieszała się policja. Zaparkuj na uboczu, przejdziemy się do nich.
Jak kazano tak zrobił. Eteryta zaparkował na uboczu i ponownie wyłączył silnik.
- Czy to zły moment, aby wspomnieć, że nie mam przy sobie broni palnej? - wyjął z kieszeni latarkę - Cóż najwyżej coś wymyślę.
- Sądzę, że to bardzo dobra wiadomość. Z całym szacunkiem, Klaus - Tomas starał się być delikatny - ludzie którzy często nie pracują z bronią, robią w stresie głupie rzeczy.
Eutnatos zostawił w samochodzie sztylet, nóż sprężynowy, portfel oraz pochwę na nóż.
Klaus ruszył za Eutanathosem, zamykając i włączając alarm w samochodzie. Jeżeli wampir chciałby się dostać, to pewnie wyrwałby drzwi, a tak to odgoni przynajmniej śmiertelnych… hm… a może gdyby zrobił system rażenia prądem… chociaż co jakby ktoś wpadł na niego przypadkiem.

***

Technomantka pokiwała głową, mamrocząc tylko "dziękuję..." do policjanta, co mogło być uznane za objaw stresu lub szoku u młodej kobiety. Opuściła swój dom, pozostawiając w nim rzeczy z bólem serca. Nie chciała nigdzie iść...
...ale ruszyła w stronę najbliższego radiozowu, aby tam czekać na kolejny cios od życia, który na pewno nadejdzie prędzej czy później. Minęła kolejnego policjanta celującego w potwora na ulicy. Ostatni z mundurowych stał przy radiowozie, niepewnie do niej podchodząc, lecz nie chcą zbyt ochoczo zbliżać się do domu.
Z oddali zobaczyła jak między snopami świateł z latarni maszerują sobie w swobodnym stylu Klaus i Tomas. Czy raczej Klaus i brat kostuchy. W ciemności można się było bać Tomasa. Z drugiej strony, po popisach Klausa w Wieży, może to on był straszniejszy. Wariaci zawsze byli straszni.
Tomas podniósł ręce za głowę.
- Rób to co ja.
Tymczasem policjant podchodzący do Mervi spojrzał na nich.
- Proszę stać. Pani… - spojrzał na nią - ...zapraszam do radiowozu.
Z domu dobiegł kolejny krzyk.
- Parter czysto!
Kiedy zobaczyła tych dwóch idących tak spokojnie, miała ochotę wyrwać broń policjantowi i ustrzelić Klausa i Tomasa, jednak gdy policjant zaprosił ją do radiowozu...
- Jeżeli to możliwe... Wolałabym postać na zewnątrz... Poodychać tutaj powietrzem... Jestem już bezpieczna przy panach. - uśmiechnęła się niemrawo.
Klaus również podniósł ręce za głowę.
- Już dziś robiłem za geja, jeszcze brakuje, aby facet mnie obmacał…
- Nie będę cię obmacywał - Tomas szepnął zwalniając kroku.
Policjant wyglądał na zestresowanego. Nie miał tak mocnych nerwów jak ci w domu. Po prostu źle znosił tą całą sytuacje.
- Stać! A pani, nalegam. Sama widzisz co tu się… Będzie nam łatwiej.
- Nie ma problemu... - nie chcąc dłużej męczyć mężczyzny weszła posłusznie do radiowozu zostawiając jednak drzwi otwarte i siedząc przy nich. Obdarzyła Klausa i Tomasa długim spojrzeniem pełnym napięcia.

Tomas powolnym krokiem zbliżał się. Po kilku chwilach Klaus wyczuł coś od eutantosa. Coś, co mógłby ocenić jako aurę. Tylko, że o wiele potężniejszego. Coś jak płomień, bezkresny żar, słup ognia. Tylko, że nie był to ani ogień, ani pożar, ani dym. Był to czysty autorytet.
- Proszę się uspokoić, jesteśmy pomóc.
Policjant mierzący do potwora na ziemi chyba odetchnął ciężko. Drugi kompan się zawahał.
- Służby?
Chyba nieświadomie sam nastawił na siebie pułapkę. Tomas kiwnął głową.
- Chcę zobaczyć wasze legitymacje.
Klaus spojrzał na Mervi.
- Czy poszkodowanej nic nie jest?
- Nie, nie jest - policjant jakby zapomniał o poprzednim pytaniu. Tomas powoli opuścił ręce do tułowia. Podszedł pewnym krokiem do zwłok, kucnął przy nich. Chwilę oglądał.
- Martwy bydlak. Lepiej niż celować w niego, trzymać oko na okolicę - zasugerował do policjanta. Temu jakby ulżyło. Wyglądał trochę, jakby teraz w sumie uwierzył każdemu, bo bardzo potrzebował potwierdzenia bezpieczeństwa. Z domu dobiegł kolejny okrzyk.
- Piwnica czysto!
Klaus podszedł do Mervi kiwając głową.
- Witam panią, nazwisko Aeker, Czy nic pani nie jest? Obawiam się, że funkcjonariusze mogli zaniedbać niektóre części protokołu...
- Te okoliczności nie są sprzyjające... niczemu... żadnemu protokołowi... - spojrzała z niepokojem na swój dom.
Klaus spojrzał na Tomasa i funkcjonariuszy.
- Prozmawiamy z panią. Musi być nieźle roztrzęsiona tą sytuacją. Mam nadzieję, że dacie sobie radę z resztą?
Tomas kiwnął głową za mundurowych. Rozpoczął na boku rozmowę z jednym z nich, wypytując profesjonalnie o wydarzenia. Wyglądał faktycznie trochę jak agent specjalny. Mervi udzieliła się aura autorytetu Tomasa, poczuła to wyraźnie.
Klaus odsunął się z Mervi na bok.
- Więc, jaka sytuacja?
- Taka... - Mervi zacisnęła zęby - ...że kurwa mać.
Klaus kiwnął głową.
- Sorry, dałem się wciągnąć w odgrywanie. Pijawa, żyje… bytuje?
- A ja wiem? - spojrzała w dół - Oni łażą mi po domu... Nie mogą... - urwała - Po prostu cholera z tym.
Eteryta uniósł brew.
- Co tam masz, co mogłoby sprawić problemy?
- Co cię to? - fuknęła - Nic nie poradzisz i lepiej nie próbuj. Koleś w środku jest cwańszy niż te płotki.
- Pytam, bo nie możemy cię tak po prostu stąd zabrać. Więc jak wyjdą z trzema kartonami spiraconych gier komputerowych, muzyki i listą zamówień... No przyda się mieć plan na to.
- Nie piracę gier, bo nie gram. Sama mogę stworzyć. Nie, nie mam tego typu rzeczy. Broń mam... Jeden pistolet. Do jebanej ochrony, ale z pozwoleniem... Inna sprawa... Mogą się zadziwić ilością... leków.
Klaus najpierw uniósł brwi, po czym powoli wciągnął i wypuścił powietrze.
- Nie moja sprawa, po co… ale ile tego towaru masz? Pytam, bo po tym pewnie mi się też przyda.
- Większość dostępna jest bez recepty, kilka na receptę jak ketonal... Przeciwbólowe. - wymamrotała pod nosem - Z torbę tego mam…
- Torbę na zakupy, czy torbę sportową?
- No, siatkę taką... Jedno pudełko oddałam Patrickowi na tą jego nogę…
- Jego nogę? Dobra, jeden problem na raz. - machnął na Tomasa, aby ten podszedł do nich - Trzeba coś wymyślić. Zważając jak szybko się zjawiliśmy, będzie można nawymyślać, że pracujesz dla nas… nie wiem, dragi to podpucha czy co… - spojrzał na dziewczynę - Poważnie, siatka pełna przeciwbólowych?
- Pojebało cię? W sprawy policji chcesz mnie wplątywać? Nie ma mowy... - skrzywiła się - To zwykłe leki. Legalnie pozyskane.
- Legalnie pozyskane leki trzymasz w rozsądnych ilościach. Paczka, dwie… nie torba różnych leków, o różnych siłach.
Tomas w tym czasie rozmawiał z policjantami. Rozmawiał do momentu, gdy z domu adeptki nie wyszedł okularnik oraz policjant, drugi najwyraźniej został na miejscu. Okularnik zmierzył Tomasa wzrokiem.
- To tajniak…
Zagaił policjant, a po chwili zamilkł pod ciężarem surowego spojrzenia dowodzącego akcją. Tak jakby w tym ułamku sekundy uświadomił sobie jak bardzo to głupio brzmiało i jak bardzo on sam był naiwny. Jak naiwny potrafi być człowiek rozpaczliwie potrzebujący wsparcia w chwilach gdy walą się fundamenty rozumu.
Tomas wyszedł do okularnika pewnie, odchodząc dalej od grupy. Klaus usłyszał zdawkową wymianę uprzejmości oraz prośbę o rozmowę na uboczu. O dziwo wysłuchaną, odeszli od głównej grupy na kilkanaście metrów. Zrobiło się dziwnie, szczególnie Klaus obdarzony był spojrzeniami pełnymi zmieszania, wątpliwości zmieszanej z jednak silną chęcią aby był tym za kogo się podawał. Policjant który przyszedł z domu, podszedł do radiowozu. Milczał jednak.
Wiedziała, po prostu wiedziała, że gdy wyjdzie ten facet to sprawa się obróci na niekorzyść... On nie wyglądał na takiego naiwniaka, jakim były te płotki... i nie był tak wystraszony całą sytuacją. Mervi spojrzała na mężczyznę, który podszedł do radiowozu. Nie wiedziała czy w ogóle powinna się odzywać, normalnie wolała siedzieć z dala od policji, ale...
Kurwa.
- Nie było ich więcej...? - zapytała z realnym niepokojem. Więcej Sabatu w jej domu to by nie chciała... a i znaczyłoby to, że trinarka coś przeoczyła…
Klaus nic nie powiedział. Sięgnął natomiast do kieszeni, jakby czegoś szukając. Wertował pamięć w poszukiwaniu jak nazywała się Norweska Służba Inteligencji po norwesku. Jednocześnie zaczął formować schemat odpowiedniej odznaki identyfikującej go jako jej członka.

Policjant spojrzał na Mervi z pewnym współczuciem. Nie litością, po prostu po ludzku.
- Dzięki bogu, nie… Widziałaś co tu leży na asfalcie?
Pokręcił głową jakby tylko zaznaczając temat, lecz nie ciągnąc go. Chyba sam sobie to wszystko układał w głowie. Tomas dalej rozmawiał w oddali. W świetle latarni widać było, iz obaj interlokutorzy mają nietęgie miny. Być może nawet wrogie.
Mervi odwróciła wzrok od sceny, o której mówił policjant jakby nie chciała przyglądać się temu, co pozostało z wampira.
- Nikt z was nie został ranny, mam nadzieję...? - zapytała z prawdziwym przejęciem sprawą.
- Mieliśmy szczęście na ulicy. W domu… To było dziwne. Jakby już był martwy. Ale ruszał się.
Policjant skrzywił się na myśl o tych wydarzeniach.
- Spazmy pośmiertne. - rzucił Klaus - Adrenalina jeszcze krąży po mięśniach i powoduje "ruch".
- A co na to powiedział ten... bez munduru? - zapytała Mervi.
- Nie rozmawialiśmy dokładnie. Sytuacja nie wyglądała zbyt dobrze. Nic nie słyszałaś? Okna były pobite…
Tomas oraz okularnik chyba zakończyli rozmowę i nieśpiesznie ruszyli w stronę radiowozu, wołając do siebie przy okazji resztę policji na zewnątrz.
- Ale nic więcej nie działo się...? - zapytała z przejęciem, które mogło oznaczać przejęcie co do stanu, w jakim będzie musiała dziś mieszkać - Nic nie zniszczono więcej? - dopytała na koniec.
- Kuchnia wygląda tragicznie…
Jegomość przerwał gdy zebrało się większe grono.Okularnik zabrał głos pierwszy.
- Jestem bardzo zadowolony z pomocy Inspektora.
- Znaczy kogo? - Wtrącił się jeden policjant.
- Inspektora - położył nacisk na te słowa bardzo wymownie - Albert został w domu, pomoże nam uprzątnąć ten bałagan. Zadzwonię do was, wrócić do domów do domów, czy jak macie patrol… Chciałbym aby ktoś patrolował okolice ale nie wymagam tego. Nie gadajcie nic z szefostwem, jutro coś ustalimy. Ktoś ma jakieś ale?
- Amunicja…
- Zajmę się tym - Mervi zauważyła ledwo dostrzegalne spojrzenie okularnika na Tomasa. Eutanatos milczał.
Mervi nie odzywała się przez ten czas, uznając że na nią i tak przyjdzie pora. Nie powinna w tym momencie wtrącać się w ustalenia policji... szczególnie gdy nie wiedziała co zaplanował Tomas. Przeklinała w myślach swoje ograniczenia w magyi. Może Fireson miał trochę racji co do zasłaniania się urządzeniami... Trochę…
Klaus spoglądał co chwilę na Mervi, oraz na Tomasa. Zastanawiało go, a nawet martwiło, że Eutanatos miał lepsze obeznanie z ludźmi niż on. Martwił się też o Mervi, sięganie po narkotyki nawet "na receptę", świadczyło o problemach. Nie miał zamiaru tego poruszać na poziomie Fundacji, ale chyba się przyda spróbować pomóc dziewczynie.
Policjanci zaczęli szykować się do odjechania, wymieniając ze sobą kilka uwag. Tomas poprosił Mervi aby poszła z nim na bok. Tymczasem okularnik zwrócił się do Klausa.
- Słyszałem, że znasz się trochę na kwasie i ogniu. Że umiesz posprzątać to ścierwo? Nie chciałbym aby zaraz zlecieli się tu ludzie z telefonami albo jakiś dzieciak w to wdepnął. Wożenie tego do lasu też mi się nie widzi.
Wyjął papierosa.
- Palisz?
- Chyba zacznę… ale nie dziś. - Klaus spojrzał na dom - Znam się, potrzebuje tylko trochę reagentów i pojemnik. Jak duży jest?
- Jak ten na asfalcie. Trzeba będzie to przenieść? W samochodzie mam rękawiczki, ale to trochę za mało.
Klaus rozważał co właśnie ma zrobić. Wziąć zwłoki… no wampira, ale dość człekokształtne i je spalić, lub rozpuścić. Spalanie chyba będzie lepszą opcją.
- Dam sobie radę, potrzebuje tylko kilku reagentów. Palenie gościa na asfalcie, chyba przyciągnie uwagę, nie?
- Targanie tego za dom niewiele pomoże - okularnik skrzywił się - chyba, że umiesz zrobić to dyskretnie? Spalić?
Chytry lis. Wyglądał na żywo zainteresowanego, a jednocześnie wyciągał informacje.
- Rozważam, chociaż smród może też przyciągnąć uwagę. Czułeś kiedyś zapach spalonego ludzkiego mięsa? Jest powód dla, którego krematoria walą z grubej rury, jeżeli chodzi o temperatury. Nie mam na sobie odpowiedniego sprzętu, ale jeżeli ta pani ma trochę wybielacza.. to może coś skleje.
- No to mam nadzieję, że nie strzelisz mi w plecy - mężczyzna skrzywił się - idę do domu, wyjaśnić rzeczy z kolegą.
- Tego mi brakuje. Kolejnych zwłok do rozpuszczania. Porozmawiam z poszkodowaną i zajmę się… czyszczeniem.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 01-02-2019, 18:55   #63
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Mervi ruszyła za Eutanatosem bez zbędnego i bezcelowego oporu. Z jednej strony miała nadzieję, że wcale nie chodzi o żadne medykamenty. Z drugiej wiedziała, że los jej wyraźnie nienawidzi.
Rozmowa z Eutkiem na osobności…
Tomas wysilił się na uśmiech (który wyglądał zarazem upiornie i pocieszenie niezdarnie). Nimb autorytetu którym był otoczony już praktycznie przeminął.
- Dobrze się trzymasz, Mervi?
- Mogło być gorzej... - odparła odwzajemniając uśmiech... ale w jej wypadku był on po prostu słaby - Nic mi nie jest. Z góry "pracowałam". - spojrzała na chwilę w ziemię - Ale... dzięki, że przyjechaliście. Naprawdę. - dodała szczerze.
- Wygląda na to, iż mamy szansę na pierwszego akolitę. Lub maga, jeśli facet nie oszaleje za kilka dni - Tomas lekko zmienił temat. - Zrobimy porządek z trupami i będzie trzeba się rozmówić z nim.
- Och. - rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Klausa i tego mężczyzny - Co mu powiedziałeś? - zapytała rada, że tamten temat nie został poruszony. Klausa tylko trzeba będzie zamknąć…
- Że jestem trochę jak Olaf, to mu wystarczyło. Nie, nie wiem kim jest Olaf, ale podejrzewam.
- A jakie są te podejrzenia? - dodała zaciekawiona - Sądzisz, że kim jest Olaf?
- Wampirem. Wygląda na to, że kilka razy naszego śledczego wyciągnął z niezłego gówna, w tym ostatnio.
- To... dobrze? Źle...? - zmarszczyła brwi - Co jeżeli ten wampir, jeżeli to naprawdę wampir, zrobił... więcej? Po cichu? Wiesz, krew i te sprawy.
- Czasem trzeba zaryzykować i zaufać swojemu instynktowi.
- Co racja to racja. - technomantka zamyśliła się - W sumie... I tak chciałam z tobą porozmawiać, ale to załatwimy po tym.
Klaus zbliżył się do dwójki, nie wyglądał na ucieszonego.
- W coś ty mnie wrobił? Topienie/palenie zwłok? Poważnie? - przetarł oczy i spojrzał na Mervi - Masz wybielacz w domu?
- Uzdatniacz do rur... - odparła nie do końca wiedząc jak ma pomóc taka butelka. Za mała była.
- Ocet?
- Po co mi ocet? - spojrzała zdziwiona - Sosy do sałatek mi przywożą...
- Przydałby się nam adept pierwszej. Przyglądałem się jednemu trupowi - pauza - entropia nie jest tu wskazana. Ona ma to do siebie, że potrafi zostawić równie mocny ślad. Szczególnie… w tym wypadku.
- Mam to załatwić niewulgarnie? To potrzebuję naukowego sposobu na stworzenie kwasu solnego. Wybielacz, lub uzdatniacz do rur, zawierają chlorek sodu, potrzebuje octu, aby stworzyć kwas podchlorawy….
Eutanatos zmrużył lekko oczy.
- Nie możesz po prostu znaleźć tego kwasu w aucie? Myślałem, że jesteś bardziej… oświecony.
Klaus zamrugał i spojrzał na swoje autko.
- Naprawdę sądzisz, że mam tam miejsce na kilkanaście litrów silnie żrącej substancji? - Klaus westchnął - Ale dobra, zobaczę czy nie "znajdę" kwasu w swoim aucie… zabijasz całą frajdę w byciu naukowcem. Hm… a gdyby tak światłem naładować jego molekuły i przyspieszyć tempo rozkładu...
- Klaus. - adeptka przerwała eterycie - Po prostu zajmij się tym. O wpływie światła pomyślisz później.
Klaus wyglądał na skrzywdzonego, ale poczłapał w stronę samochodu.
- Zero szacunku dla sztuki…
- Dziękuję, Klaus - Tomas kiwnął głową w stronę syna eteru. Następnie skupił się chwilę na Mervi.
- Doprowadzimy sytuację do stabilizacji, ale sugeruję abyś spała u mnie.
Przerwał.
- Wiem, to źle brzmi. Klaus ma jednak w opiece nasze zasoby, należy rozpraszać ryzyko zamiast upychać wszystkie skarby pod jeden dach.
Mervi spojrzała z zaskoczeniem na Tomasa.
- Przyznam, że nikt wcześniej nie powiedział, że jestem skarbem... - jej usta wygięły się w tłumionym uśmiechu - Czyli proponujesz mi Pijama Party u siebie, co? - spojrzała w stronę domu, ale nie dodała nic.
- Niestety, do tego trzeba przeżyć nekroparty - Tomas nieudolnie zażartował podchodząc do zwłok na ulicy - coś długo szef gada z kumplem. Niech się naradzają, może i to lepiej. Co widziałaś…
- A nie możemy tego zmienić na nekoparty? - delikatnie się zaśmiała, ale zaraz spoważniała, gdy Tomas zadał pytanie - Kiedy przeglądałam umysł wampira? - spochmurniała trochę - Młody był najwyraźniej. Sabat musiał go niedawno dostać, ale co zaskakujące był... - zastanawiała się chwilę nad słowem - ...szczęśliwy...? - pokręciła głową - Gdybym nigdy nie widziała efektów, to bym uznała ich za niegroźny quasi-kult. - urwała na moment - Tylko tam było coś jeszcze...
- Coś bardzo ciemnego - Tomas dokończył pytając.
- Między innymi. - spojrzała na księżyc - Mój Avatar wręcz... hmm.... zawarczał, gdy się zbliżyłam do pliku. Otwarcie go uderzyło... Jakby trzasnęło? Tak czy inaczej później nie znalazłam niczego. Prócz Pustki, przez duże P. Całość stworzona była jakby z entropii. Całe kodowanie... niczego.
Eutanatos słuchał uważnie. Minę miał poważną, jednak nie skomentował.
- Chodź, idziemy do naszego nowego sojusznika. Trzeba zobaczyć tamtą demolkę.
Klaus wyciągnął z bagażnika solidny kanister na chemikalia. Odkładając do kieszeni jakiś przyrząd. Spojrzał na swoich towarzyszy.
- Mam kwas, powinien wystarczyć. - podał do Adeptce - Pani pozwoli, uwaga jest ciężki - syn eteru spojrzał na Tomasa - Ja biorę nogi.
- Powodzenia... - Mervi spojrzała na kanister - Ja za wami...
Mervi nie wyglądała na pocieszoną, gdy wampir był transportowany do jej domu. Tym bardziej nie była pocieszona, gdy przyszło do pozbywania się zwłok kwasem i przeznaczono do tego jej własną kuchnię (bo nie dała wanny, miała swoją godność). Obserwowała tylko w milczeniu jak eteryta zajmuje się rozkładaniem zwłok ułożonych na kafelkach w kuchni. Oh, goodie...
Polane truchła zaczęły posłusznie się rozpływać...
Klaus dla pewności wyciągnął przyrząd wyglądający na… dzieło eteryty i skierował jeden koniec niego na zwłoki. Po kilku chwilach z trupów został tylko szlam. Klaus odetchnął.
- Potrzeba szufli i możemy wyrzucić ich. - spojrzał na pozostałych - Co teraz?
Na te słowa Mervi odeszła kawałek, aby wrócić ze szczotką i szufelką, które podała eterycie.
Seyn eteru zebrał resztki wampirów z ziemi i wyrzucił je do kosza razem z szuflą i powoli znikającą szczotką.
- Odkupię ci je.
Policjant ze strzelbą pilnował domu podczas całej akcji, natomiast okularnik przyglądał się temu wyraźnie zainteresowany. Co prawda, jego zainteresowaniu daleko było do dziecięcej fascynacji, a bliżej do lisiego zaciekawienia nową zdobyczą, to wydawało się to bardzo naturalne.
- Niezłe środki ma ten twój czyściciel - okularnik spojrzał na Tomasa.
- Kwas kwantowy, coś jak grafen w płynie - eutanatos odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
Mervi musiała aż odwrócić się w drugą stronę aby nie pokazać wielkich oczu zdziwienia gdy mistyk posłużył się tego typu nomenklaturą. Klausowi poszło lepiej ukrycie zdziwienia. Może dlatego, że światło w pokoju migało przyjemnie.
Eterycie przez chwilę przeszła przez głowę myśl o potencjalnej świadomości światła kuchennego. Czy miganie nie jest może próbą porozumienia się? Czy ludzkość stworzyła metody, aby jakieś inne istoty miały sposobność na kontakt? Wtedy przypomniał sobie, że duchy faktycznie istnieją i postanowił porzucić ten tor rozumowania.
Po pierwszym zaskoczeniu Mervi mogła ponownie zwrócić wzrok na Tomasa. Co do cholery z nim nie tak? Gdy była pewna, że okularnik nie widzi jej reakcji wbiła wzrok w eutanatosa, jakby chciała samym spojrzeniem obedrzeć go z tej powłoki, pod którą kryje się coś interesującego.

***

Usiedli w kuchni w niepełnym gronie. Tomas, Klaus oraz Mervi oraz okularnik. Pozostały policjant pilnował domu. Okularnik usiadł przy Mervi. Wydawało się, iż rozumie, że jest ona nie tylko poszkodowaną ale też kimś częściowo wtajemniczonym w te sprawy.
- Na ile jesteście mi w stanie wyjaśnić co to do cholery było?
- A chcesz odpowiedź przyjemną i szybką czy długą i wkurwiającą?
Tomas… uśmiechnął się. Jak stary wyga do starego wygi.
Klaus spojrzał na Tomasa zastanawiając się, czemu dalej rozmawiają z tym śpiącym. Sytuacja była już chyba pozamiatana.
Mervi natomiast skupiła się na nowej ciekawostce w okularach. Na Tomasa przyjdzie pora, jak i stan kuchni nie był w tym momencie problemem. Miała tu natomiast sytuację bardziej niż ciekawą oraz osobę, której obecność przyciągała technomantkę jak światło ćmy. Ten mężczyzna po prostu sam w sobie był interesującym zjawiskiem.
I spowodował prawdziwy uśmiech na twarzy Tomasa! Och, tyle się działo!
- Dziś chyba wolę łatwiejszą, dość mam dziś syfu.
Ponad stołem zawisło niewypowiedziane “ale” lecz bardzo namacalne. Tomas kiwnął głową.
- Tak?
- Tak?
- Powiesz mi więcej o Olafie. Pracuje z wami, jak rozumiem?
Eutanatos nie zrzucił beznamiętnej maski. Nawet nie mrugnął improwizując. Chyba improwizując.
- To freelancer działający pod Instytutem.
Policjant zasępił się. Splótł dłonie w piramidkę.
- Zatem co to za gówno było? Tego na dworze bardzo długo oblewała czarna maź.
- Trochę to jak w tanim horrorze - Tomas wzruszył ramionami - mutacje. Nie jakaś tam radioaktywność, czyste toksyny. Nie przypominały ci te guzy raka?
Okularnik wbił badawczy wzrok w Klausa jakby chciał z jego twarzy wyczytać dodatkowe informacje. Było to niezwykłe nagłe, jakby całą poprzednią rozmową tylko usypiał jego czujność.
Klaus spojrzał na Tomasa.
- Ile możemy mu powiedzieć?
- Standardowa procedura.

- Guzy rakowe tych rozmiarów wywoływałyby nielada ból. Możliwa jest choroba skóry lub krwi powodująca tego typu wybroczyny. Czemu okaz nie udał się do szpitala… może nie miał ubezpieczenia. - Klaus nie cierpiał rzeźbić w gównie, jeżeli chodzi o tłumaczenie i normalizowanie supernaturalnych rzeczy. Chociaż spodziewał się, że prawda: To wampir i niektóre tak mają. Pewnie by się skończyła z nowym lokum, takim z obiciem na ścianach.
- Już myślałem, że to czary - okularnik ciągle patrzył w oczy Klausa.
- Nie byłbyś jedyny. - wtrąciła się Mervi - Widziałeś kiedyś podobne stuffy w necie? Szkoda tylko, że są haterzy, którzy psują całą radość pisząc "FAKE!". - odparła ze smutkiem.
- Taaaaaaaak - okularnik westchnął nie traktując Mervi szczególnie poważnie - zdzwonimy się jutro. Masz mój numer, postaram się zadzwonić po południu - skierował słowa do Tomasa.
Pożegnał się zdawkowo. Gdy wychodził, czuć było, iż coś bardzo mu się nie spina. Chyba jednak uznał ich za niebezpiecznie groźnych. Co mogło być tak zaletą jak i wadą.

- No cóż… to się stało. Mam nadzieję, że to co zrobiłem wpasowało się w "standardowa procedura" - Klaus przetarł oczy. Chyba kwas mu je delikatnie podrażnił.
Mervi wyglądała na urażoną podejściem do niej. Nikt nie traktuje jej poważnie...
- Czyli... - spojrzała na Tomasa badawczo - ...wymieniłeś się z nim numerami? To już jest ten stopień zażyłości?
Klaus delikatnie zachichotał.
- Może podziel się, będzie mi pasowało do przykrywki.
- Przykrywki mają to do siebie, że nie powinny zbyt długo trwać - Tomas chyba stracił poczucie humoru. - Będę musiał porozmawiać z szefostwem co dokładnie z tym gościem zrobić. Bardzo chciałbym uniknąć grzebania mu w głowie. Opowiesz nam Mervi, co dokładnie się stało?
- Nie powstrzymałam się od grzebania wampirowi w głowie...? Ach... - spojrzała na Klausa przypominając sobie, że ten nie słyszał co wtedy mówiła - Long story short. Przejrzałam umysł tego z dołu, w plikach jakieś rzeczy od Sabatu były, całkiem interesujące, ale co ważniejsze, nie rób sobie żartów w tym momencie, znalazłam Pustkę. Duże Pu. Glitch warczał na nią. - streściła eterycie - Jak mówiłam Tomasowi kodowanie tego pliku było zbudowane z entropii... jakby? Wtedy po raz pierwszy poczułam... hm... lekki powiew ozonu? Samo otwarcie miało w sobie coś z "agresywnej" natury. - spojrzała po mężczyznach, aby upewnić się czy mają do tego pytania. Klaus przekrzywił głowę w zamyśleniu.
- Ozonu? Myślisz, że ma to coś wspólnego z "Istotą o burzowych oczach"?
Tomas dał znak, iż w tej chwili nie ma pytań.

- Jeżeli ma coś wspólnego to niepokojąca jest druga część. - westchnęła - Był tam jeszcze jeden plik... Nazwijcie go chatroomem. Otworzył się bez problemu... bo tam był ktoś jeszcze. Inny umysł. Agresywny. - zamyśliła się - Mój Avatar wyraźnie nie czuł się spokojnie przy nim. Nawet bym powiedziała, że był coraz bardziej zdenerwowany im dłużej trwała ta rozmowa. Teraz wciąż nie czuje się najlepiej, jak podejrzewam. - wzdrygnęła się - Miałam wrażenie, że słyszę tego głos przy swoim uchu... a w pewnym momencie zapach ozonu wzmocnił się... dokładnie gdy wspominał Tradycje. - zawahała się - Raczej nie był pocieszony z ich ostatnich czynów. Tak czy inaczej... Ta cholera wiedziała z kim rozmawia. - zamilkła na chwilę - Dla dobra Glitcha terminowałam połączenie.
- Chyba przyda się o tym pogadać podczas następnego zebrania, lub zwołać takie dla tego celu. - Eteryta zamyślił się - Więc.. COŚ agituje wampiry, aby zajęły się pojawieniem magów w mieście? Nephandi?
- W jakimś kontekście, tak - eutanatos potwierdził - jeśli weźmiecie swe urządzenia, wyczujecie jeszcze tutaj bardzo specyficzny rezonans. Rękawica w kuchni jest dużo słabsza niż w reszcie domu. Dam sobie rękę uciąć, że właśnie po drugiej stronie mamy małą imprezę pająków wzorca ze zmorami. Będzie trzeba przykryć to halo oraz wzmocnić barierę. Osobiście to najchętniej wypaliłbym okolice w płomieniach pierwszej jeśli masz zamiar tutaj mieszkać.
- Szczerze to zastanawiam się, ale jeszcze nie doszłam do konkluzji tej materii. - odparła Mervi - Obawiam się czy Glitch czułby się tu dobrze... i czy ja będę. - zamyśliła się, ale na razie nie była chętna wyrażać tych myśli - Stosowałam wiele magyi tutaj. Po połączeniu nie widziałam konkretnych zmian... - spojrzała na Tomasa - Myślisz, że z kim lub z czym, się skontaktowałam?
- Podejrzewam, że z prawdopodobnym echem powodu dlaczego tu jesteśmy. Efektem ubocznym.
- A dlaczego w ogóle się tu znaleźliśmy? - zapytała nie do końca rozumiejąc co eutanatos ma na myśli - Jaki to ma związek z tym co się mi przydarzyło?
- Porozmawiamy o tym na następnej radzie. Mervi, pojedziesz do mnie, jak wspominałem?
- Pojadę... - Mervi już myślała jak wyciągnąć z Tomasa informacje przed naradą. Nie chciała czekać! - Tylko pan szofer musi znaleźć miejsce także i na kilka moich rzeczy. Nie zostawię ich tutaj samych, w takich okolicznościach.
- Klaus? - Tomas zapytał cicho.
- Powinno się znaleźć miejsce, najwyżej wrzuci się coś na tylne siedzenie. - Klaus spojrzał na Mervi - Więc ile tego będzie? Oprócz tego co już wiem?
- Oprócz... - Mervi zdziwiła się, ale to trwało tylko chwilę nim nie zrozumiała co Klaus ma na myśli - Och... No, komputery oczywiście... Nie zostawię tu sprzętu ot tak. Część będę musiała kupić na nowo, jasne, ale to co nie... Jakieś ciuchy byłyby przydatne. - spojrzała na Tomasa - Jak duże masz mieszkanie i jak długo masz zamiar mnie trzymać?
- Nikogo nie trzymam, jak chcesz, możesz tu zostać - Tomas odpowiedział dość chłodno - ale tego nie polecam. Niestety, małe. Będziesz musiała zadowolić się kanapą.
- Erm… ja.. mam.. dom… większy? - Klaus zaczął patrzeć na swoje dłonie nerwowo - Pewnie byłoby wygodniej… i może… moglibyśmy zrobić jakieś systemy bezpieczeństwa razem?
- Klaus, będziemy trzymać u ciebie w domu całe zapasy kwintesencji i dwójkę magów? Rozumiem, że dopiero gdybyśmy włożyli ci do piwnicy kilka talizmanów, byłaby to zbyt ryzykowna akumulacja zasobów?
Eutnatos spauzował.
- Przepraszam, zwykle nie jestem tak sarkastyczny. Przydadzą się nam zabezpieczenia telefonii. Teraz Unia na nas raczej nie patrzy, to możemy swobodnie rozmawiać telefonicznie. Gdy się nami zainteresują, rozmowy takie jak dziś musiałaby być prowadzone szyfrem, a to dość nieporęczne.
- Kanapa nie jest złą wizją. - odparła - Spróbuj usnąć w fotelu komputerowym, och, to jest świetne doznanie po pobudce. - spojrzała uważniej na Tomasa - Po prostu chciałam wiedzieć jak długo mnie wytrzymasz, a nie sugerować jakbym miała być więźniem.
Klaus dalej patrzył na swoje ręce.
- To tylko sugestia…
- Wytrzymam. Zabieramy się?
- Dobrze, pokażę Klausowi co ma zabrać i możemy jechać.

***

Pakowanie dobytku Mervi zajęło grupie trochę czasu i wykorzystania skilli grupy w Tetrisa. Jednak po niedługim czasie byli już w domu Tomasa. Ku konsternacji Mervi nie było tym, czego się spodziewała. Przytulne, uporządkowane z deską do prasowania i laptopem. Gdyby zapytano jej, było to mieszkanie zwykłego zjadacza chleba, a nie osoby, dla której zabijanie ludzi i odwiedzanie ich w zaświatach, aby upewnić się, że zrozumieli czym zasłużyli sobie na śmierć, jest pracą. Klaus postawił delikatnie na ziemi komputer Adeptki, upewniając się, że nie uszkodzi delikatnego sprzętu.
- Łazienka jest wolna - Tomas wskazał Mervi pomieszczenie, samemu biorąc Klausa na stronę.
- Dziękuję - podał mężczyźnie dłoń - za wsparcie podczas tej nocy. Byłoby dobrze gdybyś spisał jakiś ogólny raport. Masz jakieś uwagi i komentarze co do dzisiejszych wydarzeń? Lub cenne spostrzeżenia…
Klus uścisnął dłoń Tomasowi zastanawiając się.
- Nie trzeba było długo czekać, aby działania Walerii ugryzły nas w zad. Teraz na pewno będziemy musieli wybrać stronę w tej całej zabawie pijawek.
- To nie jest wina Walerii - Tomas wtrącił ostro. - Sądzę, że to parszywy przypadek połączony z byciem magiem. Technomanci, z całym szacunkiem Klausie, długo nie widzą, iż każdy mag jest zmarszczką na rzeczywistości, przyciągającą różne problemy. Ma to pewne zalety, jak i wady.
- Muszę popracować nad swoją ironią najwyraźniej.
- Możliwe - Tomas uśmiechnął się mrugając okiem, całkiem sympatycznie.
- Co do uwag… jest dużo w tym mieście co możemy zrobić. Dużo osób, którym moglibyśmy pomóc. Jeżeli… będziesz potrzebował jeszcze szofera po alejkach to nie bój się zapytać.
- Jestem przyzwyczajony do samotnej pracy… Będzie trzeba to zmienić.
Klaus kiwnął głową.
- Dasz sobie radę dalej?
- Tak. Naszła mnie jeszcze jedna myśl. Może to kwintesencja przyciągnęła je do Mervi. Uważaj na nasze zapasy soczku. Mam nadzieję, że nie są jednak przetworzone. Byłoby głupio gdyby nam świeciły jak latarnia.

***

Mervi powoli podłączała swój sprzęt zastanawiając się jaką moc wytrzyma instalacja Tomasa. To przynajmniej odciągało jej uwagę od zbliżającej się rozmowy z eutanatosem. Jak w ogóle powinna ją zacząć? "Słuchaj, ćpam morfinę i będę cię chciała zabić we śnie"? Kiepski początek...
- Tomas... - odezwała się do eutanatosa, po czym na chwilę straciła wątek - ...dziękuję za ofertę.
- Nie ma problemu. Chcesz coś przegryźć? Niestety z rzeczy gotowych na teraz to mam tylko resztki albo kanapki możesz sobie robić. Mam też piwo, bezalkoholowe.
- Więcej niż ja miałam. - uśmiechnęła się niemrawo - To piwo to może się przydać... - westchnęła ciężko - Bo muszę coś ci przekazać. O ile już tego Jonathan nie zrobił? - spojrzała pytająco na Tomasa.
- Nie rozmawiałem z Jonathanem na twój temat od czasu układania listy kandydatów do fundacji - Eutanatos wyznał szczerze wyjmując z lodówki piwo. Samemu uraczył się wodą.
- Naprawdę? - zainteresowała się tym, co odciągnęło na chwilę temat "lunatykowania" - W sumie czemu uznaliście, że ja to dobry wybór? Prócz bycia adeptem, oczywiście. - nie sprecyzowała, którego "adepta" ma na myśli. Otworzyła piwo patrząc na nie niepewnie - Och, jak dawno nie piłam nic prócz wody i herbaty.
- Bez procentów, można pić śmiało - eutanatos odparł naturalnie - Rekomendował za ciebie… Musiałbyś z Jonathanem porozmawiać, jakiś Jon, Joshua? Nie pamiętam. Dostaliśmy skrócone, powiedzmy, że CV od twej tradycji i tyle. Niestety, ale przedstawicielstwo wirtualnych w radzie nie mogło nikogo polecić. Jak widać, jesteście rozbici podobnie jak Mówcy Marzeń.
- Uhm, rozumiem. - Mervi wbiła wzrok w puszkę - Musiała to być fascynująca lektura. - zamilkła na chwilę, gdy upijała łyk piwa - W sumie szkoda, że nie rozmawiałeś z Jonathanem. Zdjęłoby to jeden z problemów z mojej głowy... - upiła znowu - Co znaczy, że jesteś, hmm, uzdrowicielem? - spojrzała na Tomasa z mieszaniną czystej ciekawości oraz jakiejś obawy…
- Powiedzmy, że jestem pod koniec przekwalifikowywania się. Nie, nie martw się, nie zabiję cię gdy uznam, że coś z tobą nie tak. To zupełnie nie tak działa. A tym bardziej nie gdy rozliczenie jest bliskie.
Początkowo milczała jedynie popijając piwo. Dopiero po chwili zebrała się w sobie.
- Zastanawiało cię czemu nawet w domu, gdzie wszak jest ciepło, noszę bluzki z długim rękawem?
- Staram się o tym nie myśleć - Tomas skrzywił się lekko - widzisz, jestem dość... Mistrzowie określali to jako supersonsoryzm. Momentalnie jak coś mnie zaczyna ciekawić, zaczynam nieświadomie wchodzić w percepcję Sfer. Teraz dla przykładu mam bardzo silne przeczucie - Tomas lekko uśmiechnął się - że masz lekkie problemy z krążeniem. Trochę jak nałogowy palacz lub cukrzyk. Może temu być ci zimno.
- Godne zapamiętania. - uśmiechnęła się niemrawo - Widzisz... Ukrywanie pewnych faktów jest jak oczekiwanie żeby spadły ci one w końcu na głowę łamiąc kark, a gdy z kimś mieszkasz... Ciężej ukryć. - postawiła puszkę na stoliku - Nie chcę, aby inni zobaczyli to, co można zobaczyć, gdy spojrzy się na moje ręce. - spojrzała Tomasowi w twarz - Przyjęliście do Fundacji ćpuna, Tomasie.
- Kamień z serca, już myślałem, że infernalistę - przebudzony wysilił się na słaby żart.- Jak kultyści czy jednak… bardziej problematycznie?
- Wiem, mogłam mieć na ramionach wypalone jakieś pentagramy i pakty z demonami. - postarała się zażartować - Ale... nie. Zupełnie nie jak kultyści.
- Masz zamiar coś z tym zrobić?
- Próbuję. - powiedziała szczerze - Ale to lubi po prostu wracać. Mnie za to odczuwanie bólu Glitcha, jego powolnego "zamierania" zmusza do prób, ale nie wiem ile te próby dadzą i kiedy nałóg mnie pokona. Z drugiej strony morfina ma zbawienne działanie dla ukojenia nerwów. Można iść spać. Szybko. - nerwowo odsunęła włosy z karku.
- Rozumiem, że Glitch to nazwa twojego Atmana. Pozostaje mi życzyć ci powodzenia w walce z nałogiem - Tomas dokładnie zmierzył ją wzrokiem, jakby na coś czekał.
- ...czy... - przypomniała sobie blaknące piksele Glitcha - ...mógłbyś mi pomóc..?
- Nie. Mogę ci tylko i wyłącznie asystować gdy będziesz sama sobie pomagać. Niestety, tak działa wychodzenie z nałogu.
Mervi skinęła smętnie głową.
- Asystować. - zgodziła się - Nie dość, że się truję to jeszcze nakręcam ten cały biznes narkotykowy. - dodała ze zbolałą złością - Więc jak możesz choć tyle... to będę wdzięczna.
- To jest jedyna droga. Mogę ci pomóc z reakcją fizjologiczną, mam trochę himalajskich ziół. Jest coś jeszcze o czym powinienem wiedzieć?
- Tak. - przyznała dokańczając piwo - To się wcześniej nie działo, nie kojarzę nic takiego... ale dwie noce temu po pobudce zobaczyłam, że ktoś wgniótł do środka moją mikrofalówkę uderzeniami. Sprawdziłam kamery. -odetchnęła głęboko - To byłam ja. Zaatakowałam ją łomem, pewnie pozostałym po przeprowadzce. - zmarszczyła brwi - Wczoraj nocował u mnie Patrick. Zrobiłam to samo... atakując go. - skrzywiła się - A wtedy już drugi dzień nie brałam. Uderzyłam go tym łomem w kolano! - jęknęła podłamana - Przecież mogłam w głowę…
Eutanatos słuchał uważnie. Wyglądał na skupionego.
- Jesteś pewna, że nie chcesz się reinkarnować?
Pauza.
- Żartowałem. Będzie trzeba to zbadać. Brzmi osobliwie, bardzo wręcz.
Mervi uśmiechnęła się delikatnie.
- Jonathan oferował mi przebadanie umysłu, wspomnień... ale nie wiem jeszcze. Musiałabym pomyśleć nad zabezpieczeniem. Teraz ci o tym powiedziałam, aby nie było później problemu w nocy, gdyby... to się powtórzyło... Patrick mówił, że jestem wtedy jak lunatyk.
- Mam lekki sen, nie martw się - Tomas zapewnił ją - obudzę się zaraz jak ty. Badanie umysłu… wydaje się pierwszym pomysłem, prawda?
- Tak, ale... - zastanowiła się jak to dobrze ubrać w słowa - To jednak otwieranie się na ingerencję innej osoby. Nie wiem czy umiem na tyle zaufać…
- Ja bym nie ufał hermetykom. Obowiązuje ich trochę inny etos, nieco bardziej egoistyczny. Nie myślałaś aby sama spróbować to rozgryźć?
- Myślałam i tak mam zamiar zrobić... a przynajmniej spróbować. W razie co najbliżej mi do zaufania Firesonowi. - spojrzała przepraszająco na Tomasa - Bez urazy, to po prostu Tradycja. Inne więzi…
- Rozumiem. W zasadzie to ciekawe - Tomas ruszył do kuchni po kawałek chleba - iż udało się nam ściągnąć do fundacji jednego poszukiwanego terrorystę i drugiego prawie.
- Świetny początek, prawda? - uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem - Jeden to pewnie Patrick, a drugi? - Mervi zastanawiała się czy ma na myśli Firesona.
- Fireson oczywiście - Tomas zagryzł suchą kromkę chleba - chciałem ci przez to dać do zrozumienia, iż jest najmniej bezpiecznym miejscem do schowania własnych informacji. I tak, ja też nie jestem dobrym kandydatem. Chociaż robię chyba wokół siebie zdecydowanie mniej szumu.
- No tak... Koleś dał się obfotografować z każdej strony. Technokracja musi mieć jego gębę przypiętą do tablicy "Most wanted" tuż obok symbolu mojej Tradycji. - odpowiedziała już trochę rozluźniona - Choć oczywiście taki unikalny to on nie jest, legionista cholerny. - dodała z wyraźnym niezadowoleniem.
- Mało słyszałaś. Poszperaj - Tomas zaśmiał się naturalnie, nie wyglądał przy tym jak śmiejący się pomocnik kostuchy. - Fireson ukradł technokracji dwa węzły. Mając na myśli ukradł, mam na myśli zawinął z laboratorium. Iwan jest specjalistą i bardzo potężnym magiem, lecz to o Adama ubiegaliśmy się jako eksperta od pływów kwintesencji, biorąc pod uwagę tutejsze zawirowania. Pora spać, co?
- W sumie racja, sen mi przerwano, ale jeszcze co do Firesona... - skrzyżowała ręce na piersi - To i tak jest przereklamowany. Dwa węzły z laboratorium? Pfeh! Też mi wyczyn.
- Przenieś chociaż jeden węzeł z miejsca na miejsce - Tomas wzruszył ramionami. - Idę się umyć.
- Tak, tak. - odparła wyraźnie niepocieszona Mervi.

***

Dokończenie podłączania trinarki oraz budzenia jej do życia zajęło cały czas zanim Tomas powrócił i jeszcze trochę. Mervi nie miała teraz miejsca wybranego na ustawienie maszyny, więc ta stała na podłodze pod ścianą. Bolesne, prawda?
Gdy już była gotowa do snu zajęła swoje miejsce na kanapie wciskając się pod kołdrę. Nie wiedziała w tym momencie czy bardziej ją bawi ironia sytuacji (zupełnie jakby u chłopaka nocowała... Świetnego sobie znalazła...) czy drażni spojrzenie na Firesona jako na unikatowego, niepowtarzalnego Wirtualnego. Nawet jeżeli nie był aż TAK stary, to jednak nie zasłużył na takie poważanie.
No dobra, może była trochę zazdrosna... ale tylko trochę!
Zamknęła oczy nakrywając się kołdrą na głowę. Nie chciała teraz myśleć o całej tej rozróbie z dzisiejszej nocy, ani o tym, że mieszka teraz z Eutanatosem. Ani o rozmowie z tym creepem. Ani o Walerii i jej Sabatowych kumplach. Ani o niczym.
Mogła tylko mieć nadzieję, że przerwany sen wróci do niej...

Jutro skontaktuje się z Joelem.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 01-02-2019, 19:01   #64
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
***Klaus nie powinien jeść przed snem***

Kolejny dzień, kolejna przygoda. Klaus wszedł do swego domu zmęczony, bardziej psychicznie niż fizycznie. Postanowił trochę się rozluźnić czytając w końcu zakupiony komiks.
Musiał przyznać lektura była porywająca, kilka rzeczy nie miało sensu oczywiście, "wola" nie jest emocją, ale poddała kilka pomysłów eterycie. Zastanawiało go czy różne kolory, różne częstotliwości, mogą wpływać inaczej na rzeczywistość. Było to coś co mógłby później sprawdzić. Na razie jednak postanowił odpocząć, zjadł szybki posiłek, upewnił się, że Hausty są bezpiecznie schowany i ruszył do łóżka.

***

Klaus nie był przekonany czy to sen czy jawa. Prawdę powiedziawszy, gdyby nie ostatnie przeżycia, uznałby ponownie, że obudził się w swym domu. Jednakże biorąc poprawkę na ostatnie wydarzenia, mógł być to sen. Sen w którym ściany jego sypialni zabryzgane są krwią, nie z impetem, lecz starannie, jakby ktoś wkradł się do środka i zostawił mu upiorną pamiątkę. Sen w którym słychal dochodzący z dołu manialny, cichy śmiech przynoszący na myśl krzyżówkę szalonego mordercy z dzieckiem które cieszy się z wykręconego psikusa. Drzwi do sypialni technomanty pozostawały otwarte. Czuł zapach krwi, mdłą woń starej krwi ze ścian. Dostrzegał na podłodze ślady dużych, nieforemnych stóp, złożone z krwi, brudu i błota.
Jedna, dość niebezpieczna myśl przeszła teraz Klausowi przez głowę (znowu nie wiedział czy to jego własna). Co jeśli to nie był sen, a on będzie zachowywał się tak jakby był?
- Sheiße… - mruknął pod nosem eteryta - Nie cierpię kiedy mam rację… - sięgnął do kieszeni po jedną z swoich latarek. Miał nadzieję, że nie będzie musiał z niej skorzystać. Sięgnął również po komórkę. Napisał szybką wiadomość i wysłał ją do wszystkich magów ze swojej listy kontaktów.
"Ktoś wtargnął do mojego domu. Nie znam zamiarów. Mogę potrzebować pomocy."
Powoli i miał nadzieję, że po cichu ruszył w stronę źródła śmiechu. Widział, iż ślady prowadzą do salonu. Robiło się brudniej. Ślady krwi, błota, mdła woń. Pierwsze co syn eteru dojrzał w ciemnym salonie było…

...gówno. Ktoś mu, mówiąc delikatnie, zdefektował na stolik. Solidna porcja cuchnących fekaliów wyglądała na świeżą i ciepłą. Sądząc po konsystencji, musiała mu na stół narobić krowa z zatwardzeniem, a potem doprawić to biegunką. Nie był to dobry widok.
Przesunął latarkę. W fotelu siedział blady jegomość w garniturze. Chociaż trudno było określić mianem jegomościa istotę która nie ma oczu, a tylko wielkie, wypełnione ostrymi, lecz krzywymi zębami, ust oraz owrzodzoną skórę. Długie palce przetaczały się w szpony. Klaus policzył, że istota miała po sześć palców na dłoń. Pomiędzy szyją a prawym barkiem posiadał wielkiego guza pokrytego małymi kolcami.
Zamiast nosa posiadał jeden, pulsujący otwór. Tył głowy pokrywały mackowate wypustki.
- Mówiłem, że nasram ci do domu?
Odezwał się bulgotliwy, dość znajomy głos.
Klaus spojrzał jeszcze raz na "dzieło" swego gościa. Po czym westchnął.
- Jesteś pewny, że mówiłeś to mi? Jesteś dość… upośledzony wizualnie.
- Wspominałem też, że wyżrę ci mózg. Pamiętasz?
- Nie mówiłeś, ze nasrasz mi w domu.
- Powiedzmy, że to na ustanowienie tego kto tu rządzi. Siadaj.
- Mam ci wytarzać w tym nos? - Klaus westchnął ale usiadł - Czego tym razem chcesz? Jonathan ponoć z tobą mówił.
- Nie znam Jonathana, ale jak nie będziesz grzeczny, to wyczytam wszystko co o nim wiesz z twej śledziony.
Potwór spojrzał na fotel, na Klausa, na stolik i na gówno między nimi.
- Możemy zawrzeć układ. Ja cię nie zabiję, a ty mi odpowiesz na kilka pytań.
- Dobra, pod warunkiem, że zabierzesz swój dar ze sobą, jak to się skończy.
Potwór wyszczerzył kły.
- Kto jest twoim szefem?
Klaus się zastanowił.
- Julian Spance? Jeżeli tu to… Patrick Healy?
- Dobrze. A kto jest szefem waszej grupy? Wszystkich, którzy tu przybyli.
- Zdecydowaliśmy się na demokrację. Więc Patrick, Iwan i Jonathan.
- Gdzie jest wasza siedziba, miejsce zebrań?
- Tego jeszcze nie mamy. Ostatnio był kościół.
- Po co tutaj jesteście?
- Dobre pytanie. - uniósł dłonie w geście, że nie żartuje - Poważnie, dla mnie to nie ma sensu. Zważając na obecność Rodziny, brak taktycznej wartości itp. Chyba po prostu nas tu zesłali.
- Jest coś, co powinienem wiedzieć?
Stwór przechylił lekko głowę na bok,
- Zależy co cię interesuje? - Klaus się zastanowił - Czy ja mogę zadać pytanie?
- Śmiało, i tak niewiele czasu ci zostało. To był prezent, zdradziłem ci coś po dżentelmeńsku.
- Dzięki. Jaka jest twoja natura? Jesteś dzieckiem umbry? Członkiem Rodziny? Skrzatem?
- W tej chwili jestem, w pewnym smutnym sensie, Sługą. Ogólnie ujmując, nie lubię tych określeń - stwór zabulgotał w śmiechu - od ostatniego naszego spotkania wiele się wydarzyło. Te pytania były tylko testem. Teraz przejdziemy do rzeczy ważniejszych.
Stwór wstał niezwykle szybko. Przewrócił stół bokiem, a jego zawartość spadła na dół Klausa.
- Gdzie jest kwintesencja?
- Och… więc jednak po to przylazłeś? Nie wydawałeś się nimi zainteresowany poprzednim razem. - Klaus spojrzał z drobnym bólem na swoje spodnie piżamowe.
- To początek. Zresztą, wtedy, w snach i tak byłaby nieosiągalna. Zatem?
- Zobaczmy opcje… Powiem ci gdzie one są, zabijesz mnie. Nie powiem ci gdzie one są, też mnie zabijesz I rozwalisz mi dom szukając ich. Będziesz musiał dać trochę słodyczy temu układowi.
- Oj, nie zabiję cię słodki wariacie. Pisana jest ci gorsza śmierć.
Klaus uśmiechnął się.
- Wykorzystałem.
- Pierwsze kłamstwo. Drugiego nie będzie.
- Ponoć mnie nie zabijesz. Tortury? Dobra metoda na wyciągnięcie informacji. Pamiętasz jednak sen? Cały ten dom jest moją bronią, a w momencie tortur nie zawaham się być tak wulgarny, aby stworzyć świetlną osobliwość w twoim oku... ustach? Są schowane.

Stwór wyszczerzył zębiska szeroko. Macki na tyle jego głowy poruszyły się spazmatycznie. Klaus nawet nie zauważył kiedy jeden ze szponów bestii wbił się mu w kolano, odsuwając stół, przeszedł przez rzepkę, rozerwał kości i utkwił w nodze technomanty. Z bólu zrobiło się mu słabo. Potem chciał wyć, a następnie wymiotować. Stwór chwycił go za szyję.
- Teraz się rozumiemy? Nie zdążysz nawet pomyśleć o tym jak bardzo mnie nienawidzisz.
Chwilę zajęło Klausowi dojście do siebie. Ból, połączony ze smrodem i bólem, i strachem, i bólem sprawiały, że myśli szukały jakiegokolwiek innego stymulantu. Skupił się chwilę na słowach bestii.
- Nienawiść? Duże słowo na uczucie wobec "narzędzia". - Klaus potrząsnął głową - Są na górze. Szafa, schowek w podłodze.
Potwór szybko wyjął szpon z nogi technomanty. Spokojnie, nieśpiesznie ponownie rozsiadł się wygodnie. Był z siebie bardzo zadowolony.
- Została ostatnia rzecz. Einar. Zabijesz go.
Klaus zamrugał kilka razy, po czym padł na swoje siedzisko wydając zduszony okrzyk bólu.
- Co? Po co, czemu? On jest stary i czas go chyba dogania… - chwilę się zastanowił - Czemu sądzisz, że będę w stanie?
- Ponieważ chcesz żyć.
- To motyw. Mi chodzi o zdolność. Facet jest super stary, a ja nie za bardzo. Do tego kiedy dowie się, że Kwintesencja zniknęła a ja mam uszkodzoną nogę... to chyba, się szybko połapie, że coś jest nie tak. Zawsze lubisz sprawiać, aby twój cel był coraz trudniejszy do osiągnięcia? - Klaus spojrzał na swoją nogę - Masz coś przeciwko, żebym się tym zajął? Nie chcę się wykrwawić zanim skończymy rozmowę.
Wola. Klaus czuł, że rzeczywistość, z lekkim oporem poddała się jego woli. Nie była to już Nauka lecz coś głębiej. Nie wnikał w kantowe teorie pola, związek światła między neurologicznym działaniem mózgu. W chwili gdy w drzwiach pojawił się nieludzko szybki Tomas – wiedział, iż kawaleria nadciąga. Gdy eutnatos zbliżył się do potwora mając w dłoni wielki sztylet który płonął dziwnym, czarnym płomieniem, gdy podłoga zafalowała w celu uwięzienia potwora.
Gdy wszystko poszło źle.
Stwór nie zapadł się w grunt, a tylko stał się półprzeźroczysty. Rozszerzył paszczę. Tomas wbił w efemeryczne plecy potwora broń. Ciemny ogień w mgnieniu chwili pochłonął monstrum jak jakiś rodzaj zarazy, nie zważając na naturę istoty, materialną, duchową czy też pomiędzy.
Stwór rozszerzył szczęki jeszcze mocniej. Ostatni widok jaki pamiętał Klaus było cuchnące, krowa-brązowe wnętrze paszczy istoty, a przedostanie – zęby. Potem tylko zębiska wbiły się w głowę biednego maga. Istota odgryzła mu twarz. Ból.
Klaus padł.
Wył w wniebogłosy chcąc po prostu umrzeć. Wszędzie było ciemno, czerń okalała go z każdej strony – bo zapewne nie miał oczu. Wydawało się mu, że odpływa w tumanach gęsto gazu. Przebierał niezbornie rękami.
Światło. Czy tak mówili? Już umarł? Nie idź w stronę światła? Widział tylko biel. Krzyczał już ciszej.
Mrugnięcie. Leży w łóżku. Kolejny koszmar.

***

Kiedy Klaus w końcu upewnił się, że faktycznie się obudził z jego ust ruszyła litania przekleństw i złorzeczeń. Wyklinał na wszystko, na Jonathana, że spartolił, na Hermetyków, że bawią się z czymś takim, na Duchy Umbry, że się na to godzą, na siebie, że musi spać i na ogólny koncept spania i snu bo to marnowanie czasu. Zirytowany sięgnął po komórkę i wysłał do mistrza Hermetyków SMS.

"Nasz wspólny znajomy znowu mnie odwiedził w nocy. Spartoliłeś Mistrzu."

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 03-02-2019, 23:16   #65
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Waleria zamarła na ułamek sekundy, szybko jednak oprzytomniała
- Witaj Marto - odpowiedziała z gracją przechodząc pomiędzy zwłokami, tak jakby to były kwiaty na trawie. - Tradycyjne powitanie nie byłoby dla mnie aż tak miłe jak oczyszczenie mego domu z natrętów. - Jeżeli w istocie wszystko odbyło się tak jak mówisz pomyślała w duchu, po czym dodała otwierając drzwi i zapalając światło. - Zapraszam - Przepuściła obcą w drzwiach a gdy ta zajęła miejsce, kierowała się w stronę pieca, pod którym nadal znajdował się żar. Starała się dyskretnie obserwować kątem oka zachowanie gościa. Dołożyła do pieca jedną większą szczapę i kilka wcześniej przygotowanych suchych gałązek i zaczęła dmuchać aby na powrót rozbudzić ogień. Po chwili spojrzała w oczy gościa
- Rozgość się proszę i zdradź mi czym pragniesz się rozgrzać, ze swej strony zaproponować mogę grzaniec albo herbatę z rozgrzewających ziół, którą mogę wzbogacić śliwowicą.

Marta przyjęła gościnę Walerii z nieukrywaną ulgą. Kompletnie nie wyglądała na kogoś, kto ma jakiekolwiek złe zamiary, a raczej jak ktoś, komu właśnie spadł mały ciężar z serca. Może fakt, że WAleria jednak chce z nią rozmawiać, tak ją ucieszył?
- Szczerze, to potrzebuję się napić - wyznała bez ogródek szukając sobie fotela.
- Był dziś u mnie Leif. Stary wampir zapewne powiedział mi to co i wam mówi, jeśli utrzymujecie kontakt - na chwilę zatrzymała wzrok pytająco jakby starając się wyczytać z twarzy Walerii jakieś informacje - ale chyba mi to powiedziało dużo więcej niż wam.

- Tak ogólnie, mam nadzieję, że z tymi sabatnikami kłopotu nie narobiłam. Łajzy kręcą się ostatnio wszędzie. Wiesz, że formalnie…
Wzrok Martwy zawisł na ścianie.
- Mam długie wakacje.

- Bardzo mi przykro, czy wiesz już kiedy one się skończą ?- zapytała krzątając się po kuchni, nie bardzo wiedząc co innego mogłaby powiedzieć szybko zmieniła więc temat. - W zasadzie nie do końca pojmuje co tu się tak naprawdę dzieje. Byłabym bardzo wdzięczna gdybyś podzieliła się ze mną swą wiedzą.
Zalała lipową herbatę wrzątkiem, dolała do niej śliwowicy i podała kubek Marcie. - to co mam jest zbyt mocne żeby pić to inaczej mruknęła na swe usprawiedliwienie. Dosiadła się do stołu ze swoją herbatą.

- Po to tutaj jestem - przebudzona pociągnęła nosem nad gorącym naparem.
- Zauważyliście pewnie, że przepływ pierwszej siły w okolicy jest osobliwy, prawda? Jak byś zareagowała gdybym ci powiedziała, że sabat interesuje się węzłami, i to nie tylko lokalny szturm, a dawni bogowie przemawiają do wampirów?

- Nie zdziwiłabym się zbytnio słyszałam już taką teorię … czuję niepokój na samą myśl, że mogą stać za nią jakieś racjonalne przesłanki. - odpowiedziała pociągając łyk gorącego naparu - Wiesz to od Leifa czy masz jakieś własne informacje na ten temat?

- Rozmawiałam dziś z Leifem. To pomogło mi ułożyć sobie w głowie kilka spraw. Mogę wam dać lokalizację dwóch węzłów.
Słowa Marty zawisły w powietrzu. Czuć było, iż ma jeszcze wiele do powiedzenia w tej sprawie, najpierw jednak postanowiła zbadać pierwszą reakcję Verbeny.

-To bardzo ułatwiłoby nasze zadanie. Byłabym Ci bardzo wdzięczna za pomoc - odpowiedziała.

- Może i tak - Marta zawiesiła słowa, wbijając wzrok w herbatę - ale to chyba głupi pomysł. Zapomnij, przepraszam.

- dlaczego tak mówisz, to bardzo dobry pomysł - odpowiedziała otwierając w telefonie aplikację z mapami a najbliższych okolicach i kładąc go pomiędzy nimi na stole.
Marta spojrzała najpierw to na Walerię, potem na telefon, a potem znowu na Walerię. Była lekko zaskoczona.
- Chyba jednak nie.

- To Twoja wiedza i tylko ty zdecydujesz co z nią zrobisz, nie będę Cię nagabywać abyś powiedziała mi coś wbrew swojej woli. -
Schowała telefon do kieszeni. - Widzę, że nie lubisz technologii. Wiele Verben nie przepada na telefonami, nie ufają technice. Ja urodziłam się w XX wieku i wiem że nie jestem w stanie nosić przy sobie wszystkich map wszystkich miejsc świata a tak jest prościej. Z uwagi jednak na twe “wakacje” wcale nie dziwię się Twojej nieufności. Wstała i skierowała się do kuchni - chcesz coś zjeść? - zapytała, była głodna i planowała zrobić sobie kanapki.

- Wystarczy mi popitka - Marta opowiedziała jakoś tak bardzo beznamiętnie, że Waleria poczuła się nieswojo.

- Gdy budziliśmy Leifa, to ja byłam wiosną i wschodem słońca. Emma pełniła rolę zenitu i lata, a Stasia przybrała szaty jesieni oraz zachodu. Byłam od ciebie dużo młodsza gdy go budziliśmy. Biorąc pod uwagę ile czasu spędziłaś w Umbrze, Walerio - oczy Marty były zimne - istnieje szansa, że z naszej dwójki to ty jesteś starsza. I robisz gorszą maść na zmarszki.
Verbena upiła trochę herbaty doprawionej procentami.
- Nie będę wścibska, nie zapytam czemu Sabat akurat koło ciebie się kręcił. Uznam to za przypadek. Miałaś już przyjemność rozmawiać ze Stasią?

Pokręciła głowa w odpowiedzi
- Nie miałam przyjemności jej poznać niestety, a jeśli chodzi o sabat to nie do końca wiem czego oni ode mnie chcą. - westchnęła - gdy tylko przyleciałam zostałam przez nich porwana. Myślę że potrzebują do czegoś pomocy Verbeny i ubzdurali sobie, że dostaną ją ode mnie. - pociągnęła łyk herbaty.

- Jeśli masz możliwość kontaktu ze Stasią, porozmawiaj z nią. Upewnij się czy aby na pewno nie ma instrukcji dla Leifa. To bardzo ważne. Jeśli nie uda ci się, daj znać.

Marta zamyśliła się. Porwanie, Sabat.
- O święta kurwości - Marta parsknęła śmiechem pod nosem, bez skrępowania wypijając całą herbatę.

Akurat na te wezwanie, zadzwonił człowiek który ze świętymi miewał wiele wspólnego. Do Walerii zadzwonił ojciec Iwan.
- Przepraszam muszę odebrać - spojrzała na Martę - Słucham?

- Wybacz późną godzinę. Dobiegły mnie głosy, że spora część magów ma spore problemy. Kilku sabatników odwiedziło Mervi, Patrick znajduje się w centrum zamieszek w okolicach dzielnicy muzułmańskiej. W hotelu… też nieciekawie. U ciebie sytuacja wygląda dobrze?

Spojrzała na Martę
- u mnie też było nieciekawie, na szczęście otrzymałam niespodziewaną pomoc od siostry w tradycji. Mam nadzieję, że innym udało się opanować pożar?

- Będę jechał do Patricka w tej sprawie. Inna Verbena mieszkała już w mieście?

Zakonnik wydawał się zaciekawiony.
- Nie potrafię jeszcze odpowiedzieć na to pytanie otoczenie sabatników nie wpływa dobrze na płynność konwersacji - odpowiedziała uśmiechając się smutno.

- Dobrze, zatem daj mi znać niezwłocznie jeśli uzyskasz informacje. Mogą być to tutejsi Opustoszali podający się tylko za twą tradycje. Liczę, że nie będzie potrzebna twa pomoc podczas tej nocy. Z bogiem.
Iwan rozłączył się. Marta przekrzywiła głowę na bok.

- Ty tak serio?

- Serio? - Waleria nie wiedziała o co chodzi Marcie, przecież to właśnie jej tradycja zmusiłą ją do współpracy z innymi w Liderhammer.

- Mnie tu nie ma. Teraz będą węszyć - stwierdziła spokojnie. Chociaż widać było, iż spokój utrzymuje tylko dzięki tytanicznej woli.

- To nie jest ich sprawa co Verbeny robią w swoim gronie. Powiem, iż że jedna z nas pojawiła się aby przekazać mi informację od tradycji, będzie to po części prawda więc nie skłamię w żaden sposób. Z drugiej strony będzie to wymówka na tyle dobra aby nie mieli powodu by węszyć. Zresztą z tego co słyszałam mają teraz dużo innych bardziej palących problemów.

Marta wzięła kilka głębszych oddechów.
- Waleria… W Lillehammer mieszka tylko jedna Verbena. Jestem nią ja. Mam zakaz kontaktu z jakimkolwiek magiem. Nie jest to zakaz wydany przez chór, eutnatosów czy hermetyków, ale przez tradycje. Na papierach podpisały się siostry z trzech kręgów. W noc kupały podziękowano mi za współpracę tak jak dziękuje się martwym. Nie mogę uprawiać magy, a już na pewno nie takiej magy jakie ślady są widoczne na twoim podwórku. Moja mentorka dała bardzo dużo aby nie czekała mnie śmierć. Sama Stasia zrobiła rozróbę aby mnie dodatkowo nie piętnować. Mniejsza o moje przewinienia. Rozumiesz już jakim jest problemem to, że mogą coś podejrzewać? Tym bardziej, że mieszkam tu tylko ja.
Verbena zagryzła wargi.
- Chyba już powinnam iść. Pamiętaj o Leifie i Stasi, dobrze?

- Mleko już się rozlało, co powiedziałam nie może zostać cofnięte. Właśnie dlatego prosze nie odchodź jeszcze, musimy najpierw ustalić co zrobić abym nie naraziła Cię na jakiekolwiek dodatkowe nieprzyjemności. Jestem twoją dłużniczką - wzięła głęboki oddech - ślady Twojej magy rozwieje wiatr, zanim ktokolwiek tu się pojawi, może nie uwierzysz ale zwykle nikt mnie tu nie odwiedza, jednak na wszelki wypadek spróbuję przykryć to co uczyniłaś dla mnie moją magyą, będzie mi łatwiej gdyż ta ziemia była dotknięta przeze mnie. Jeśli chodzi o nich - wzruszyła ramionami w stronę telefony - Bez Twojej pomocy jesteśmy jak dzieci we mgle… proszę zostań jeszcze chwilę.

- No to dla odmiany wreszcie nie tylko ja tylko nie wiem co jest grane - Marta zaśmiała się lekko - dzięki za herbatę. Po prostu o mnie nie gadaj, jesteś już dużą dziewczyną, co? Załatw to ze Stasią. Jak coś, tutaj jest mój numer.
Położyła na stoliku kartkę z zapisanym numerem telefonu. Wyszła kierując się do samochodu.
- Wszystkiego dobrego - odpowiedziała Waleria i pomachała jej na pożegnanie. Gdy odeszła sięgnęła po telefon i zapisała w nim numer kończąc jeść kanapki.

Następnie zapaliła lampy przed domem i wyszła aby policzyć zwłoki. Jak uprzednio zauważyła, były to trzy ciała. Każdy przebity przez plątaninę łykowatych pnączy oraz korzeni drzew, w wielu punktach. Korzenie przechodziły przez usta, nogi czy tors. Dwa trupy były mocno zwęglone, jedne ludzkie, drugie bardziej potworne, przedstawiając humanoidalne, powyginane monstrum. Trzeci trup był najmniej wypalony.
O ile były to trupy, a nie tylko letr. Waleria wiedziała, że po pewnych typach obrażeń wampiry zapadają w sen nierozróżnialny od śmierci. Gdy śmiertelne zagrożenie mija, potrafią się obudzić.
Nie wiedziała zbyt wiele na temat wampirów, poza tym że szkodzi im światło i ogień. Wróciła więc do domu i przyniosła kanister z benzyną, którą właściciele trzymali na wypadek gdyby przyszło im szybko rozpalić ogień w piecu w zimny dzień. Następnie poszła do szopy u przyniosła koszyk grubych polan. Przeciągnęła z wysiłkiem zwłoki w miejsce nadające się na całopalenie. Ułożyła na nich drewno, otaczając całe to miejsce narysowanymi parasolką na ziemi znakami. Następie dla pewności wróciła po kolejny koszyk szczap, i jeszcze kolejny... Gdy wszystko wyglądało już... z braku lepszego słowa odpowiednio.. sięgnęła po skrzyneczkę z ziołami mamrocząc pod nosem niezrozumiałe dla postronnych inkantacje gdy skończyła polała wszystko benzyną i zapaliła ją.

Ogień buchnął niezwykle drapieżnym płomieniem, pochłaniając w niesamowitym tempie wszystko co było mu oddane. Już po chwili smrodowi paliwa zaczął towarzyszyć inny słodki i mdlący zapach. Gdy ogień nie miał już czego pochłonąć zgasł równie szybko jak się pojawił. Po pogrzebowym stosie nie pozostało już nic poza organiczną odżywką, którą planowała jeszcze wzbogacić o skrzyp i pokrzywy.

Wróciła do hytty zamknęła drzwi i zaczęła wielkim garze gotować wodę tak aby mogła w drewnianej balii zmyć z siebie smród palonego ciała, zaś w mniejszym gotowała regeneracyjny napar który pozwoli jej się zregenerować i odprężyć niczym w spa. Tak dawno nie brała prawdziwej kąpieli, że czuła na myśl o tym pewną ekscytację. Wytoczona ze schowka balia przypominała jej czas spędzony w umbrze. Wyszorowała ją, następnie wsypała do niej dwie garście soli i zaczęła napełniać ją wodą. Szło jej to dłużej niż pętała, ale ostatecznie udało jej się spędzić miły weekend.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 10-02-2019, 17:28   #66
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Takich rozmów, często jedynie jednostronnych słyszał wiele. Ludzie w oczekiwaniu na bitwę odsuwali ją od siebie poprzez wypowiadane słowa nie mające z nią wiele wspólnego. Słowa Marka jednak zaciekawiły Leifa szczególnie o tym, że coś na temat starego einherjar umyślił i zatrzymuje to dla siebie.
Po rozmowie u Marty i dowiedzeniu się iż Bjorn i Valborg są jego dalekimi potomkami, zmienił nieco nastawienie do tutejszej szajki, ale wciąż nie do końca im ufał. O ile wcześniej wahał się, która strona powinna zostać wsparta (nawet pomimo niesnasek Leifa z sabatem), teraz nie miał już takiej niepewności.
Po jednej ze stron była jego krew, a to wiele znaczyło
- Jeżeli chcemy znacząco podnieść nasze szanse, będę potrzebował godziny, furgonetki i sporo krwi, może być zwierzęcej - stary einherjar odpowiedział gdy Marek umilkł.
- Furgonetkę mamy. Nieco gorzej z czasem, wątpię abym był w stanie zdobyć większe ilości vitae w tak krótkim czasie. Nasze ogólne zapasy może nie tyle są naruszone, co w tej chwili rozproszone z racji na całą akcję. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej.
- Ja zaś wcześniej nie wiedziałem, zali pomóc wam przeciw Sabatowi będę chciał tyle na ile za stosowne z grzeczności uważam, czy też pełną mocą - Leif odpowiedział uśmiechając się lekko. - Tak tedy godzina i krew mi potrzebne, aby to uczynić i wesprzeć was tak jak potrafię, nie jeno mocą pazurów.
- Ile tej krwi konkretnie?
- Z dwóch wołów powinno starczyć na to co zamierzam. Gdy płyn życia i z trzeciego dostanę, to i sam ciało swe wzmocnię jak na największą z bitew - Leif rzekł niejako anahronizując wypowiedź.
- Wybacz Leif, nie jestem w tej chwili tego ci zapewnić.
- A ile możesz?
- Trzy saszetki medyczne.

Einherjar zadumał się.
- Mam inny pomysł. Niech dostarczą mi dwa żywe szczury, to plus te saszetki, winno mi wystarczyć. Jak tak to czasu nam tracić nie można. Jedź w okolice skoczni narciarskiej i niech tam przyjedzie furgonetka.
- Nie możemy tego zrobić na planowanym miejscu zbiórki? Valborg ma tam naszą krew, dostawczaka oraz dużo miejsca i spokoju.
- Możemy - Leif skinął głową - ale w okolicach skoczni zostawiłem swoją armię.
Marek kiwnął głową. Był niepocieszony.



Humor szeryfa mogło trochę poprawić to co się stało przy skoczni.. Powiedzieć, że nie zmitrężyli czasu, to jak nie powiedzieć nic. Stary einherjar po zatrzymaniu przez Marka samochodu nieopodal miejsca, gdzie wcześniej stał kamper Hannah z przyklejonym doń namiotem, polecił mu otworzyć boczne szyby z przodu i tyłu, od strony pasażera. Leif wystawił lekko głowę i wydał z siebie przeraźliwe, głośne miauknięcie, a dosłownie w chwilę potem kilka ledwo widocznych sylwetek rzuciło się ku auto skokiem. Koty jeden po drugim wskoczyły na tylne siedzenie przez otwarte okno, na co Leif odwrócił się ku nim, wpatrzył w największego z nich, Maine Coona, i wymruczał coś.
*Ty nie, Clommander.* Przekazał mu za pomocą daru krwi. *Dołącz do Hannah*.
Kot wahał się i prychał jakby marudząc, ale w końcu wyskoczył z samochodu.
- Jedźmy - einherjar odezwał się odwracając ku Markowi.
- Osobliwa zgraja - Marek uśmiechnął się lekko rozbawiony. Nie w sposób kpiący, raczej sympatyczny.



Dojechali na strzeżony, opustoszały parking. Niewielki, mieścił ledwo trzy rzędy miejsc, był całkowicie opustoszały. Brakowało zarówno obsługi jak i innych aut poza sportowym vanem oraz sporych rozmiarów autem dostawczym. Marek zaparkował z brzegu.
Oczom Leifa ukazał się dobrze zbudowany jegomość o ostrych, niemal zwierzęcych rysach. Wyglądał jakby cierpiał na chorobę skóry, przez co spora część jego twarzy przypominała łuszczące się, wyschnięte gadzie łuski. Oczy miał silnie żółtawe, z bardzo niewyraźnymi tęczówkami. Palce rąk wieńczyły wydłużone, ścięte na kwadrat paznokcie, grube, przypominające pazury zwierząt ryjących w ziemi. Leif czuł własną krew, podobnie jak wtedy, w domu Marty.
Valborg przywitał się serdecznie z Markiem poprzez silny uścisk. Zaśmiał się rubasznie, poklepał szeryfa po plecach pokazując gdzieś w dali budynki i opowiadając jakiś niezrozumiały dla starego einherjar żart. Dopiero po chwili zwrócił się do Leifa, poważniejąc w mgnieniu oka.
- Witaj, starszy. - Kiwnął głową.
- Witaj - odpowiedział Leif wpatrując się w oprawcę Lillehammer. Szukał w jego postawie i oczach szacunku względem swojej osoby, ale oczach oprawcy dominowała powaga, przesłaniając inne emocje. Leifa to nawet ucieszyło. Wiedział, że wampiry należące do Camarilli wielkim szacunkiem otaczały starszych, a tym bardziej swych przodków w krwi. Einherjar nie czynili tak, na szacunek trzeba było sobie zasłużyć i synowie nie musieli okazywać go ojcom. Leif nie cieszyłby się, gdyby zobaczył tę uległość bez powodu w oczach kogoś swojej krwi.
- Cieszę się, że w końcu dane mi było cię poznać, Valborgu.
- Miałem dużo pracy, z natury tych nieprzyjemnych - oprawca rzucił z pewnym rozgorczyniem.
- Lupini? - Marek podniósł wysoko brwi.
- U nich spokój. Boją się czegoś. Będzie trzeba znowu z nim bardziej pogadać. Aby nie skończyło się jak ostatnio.
Marek kiwnął głową przejęty.
- Leif powiedział, że będzie potrzebować krwi i szczurów.
- Gryzoni jest tutaj pod dostatkiem, możesz zwołać je starszy. - Oprawca ruszył do furgonetki po krew.
- Zdradą jest wzywać mniejszych braci przez tego, który je zabije - odpowiedział Leif za Valborgiem. - Tedy nie chcę ja ich wzywać.
Valborg wyjął z samochodu osobowego trzy woreczki krwi, w asyście Marka.
- Bydlęca - Marek poinformował podając mu krew.
Valborg zmrużył lekko oczy.
- Jeśli robi się to jako zdradę, i owszem.
Coś dziwnego pojawiło się na twarzy oprawcy. Wydał on z siebie głośny, świdrujący w uszach pisk. Lief wiedział, że teraz było słychać pisk, na parkingu, ale dalej docierał on tylko do zwierząt. Natomiast w naturze tego dźwięku coś zastanowiło starszego. Nie było to wyłącznie proste wezwanie. Valborg przekazywał jednocześnie silną intencję. Wzywał tylko bezgranicznie wiernych. Nie była to zatem pułapka nastawiona na naiwność zwierząt, lecz wezwanie tych które chcą. Nawet jeśli nie pojmowali idei ofiary, to rozumiały idee miłości.

Na parkingu zaczęły pojawiać się szczury. Około dwunastu sporej wielkości i kilka mniejszych.
- Ojciec uczył mnie aby brać tylko część. Reszcie dać po kropli krwi z palca, to je wzmocni na długo. Będą wdzięczne. Chociaż, zazwyczaj polecam je karmić bez brania ofiary. To jest bardziej w porządku.
Spojrzał pytająco na Leifa.
- Dobrze. - Einherjar skrzywił się. - Choć to będzie kosztowało więcej czasu. Postaram się uczynić to jak najszybciej. - Leif miauknął wskazując ruchem głowy furgonetkę, po czym przeniósł wzrok na szczury przekazując im wolą, aby również udały się do wozu.
- Dawno nie robiłem tego na taką skalę… - mruknął sam odchodząc za nimi.
- Podobno starsi to tradycjonaliści - Valborg zaczął, lecz rozgromiony wzrokiem Marka chyba żałował, że nie ugryzł się w język.



Po dużo więcej niż godzinie Leif wyszedł z furgonetki zasuwając za sobą starannie drzwi.
Wyszedł sam.
- Więc jaki jest plan? - spytał podchodząc do Marka i Valborga, wskazujac tym, że więcej czasu marnować nie zamierza.
- Valborg będzie nam asystować. Wpadamy korzystając z zamieszania. Sabat jest zagubiony. Celem są starsi, ale to już głównie moja robota. - Szeryf wyjaśnił wpatrując się w furgonetkę.
- Będę chciał stanąć twarzą w twarz z tym czarownikiem. Plan mi się bardzo podoba… a właściwie brak planu - Stary einherjar uśmiechnął się lekko. - Bez podchodów, bez kombinowania, dziki brutalny atak… - W jego głosie zabrzmiała dziwna nostalgia.
- Co uczyniłeś w furgonetce? - Marek zapytał łagodnie.
- Zobaczysz. - Uśmiech Leifa przeszedł poszerzył się lekko. - Jedna uwaga, jeżeli wszystko pójdzie tak jak zamierzam, to nie wchodźcie w drogę mym podkomendnym, będą chcieć mordować wszystko co się rusza.
Marek wyglądał na dumającego. Ostatecznie kiwnął głową.



Dotarli na miejsce, parkując na uboczu. Valborg który prowadził furgonetkę, został w środku. Marek wyglądał na skupionego i wyposażył się we wspomniane we wcześniej rozmowie przedmioty. Kto inny wyglądałby być może śmiesznie, ale on prezentował się po prostu godnie.
I pięknie.
Jak Apollo na łowach, lub Baldur podczas uczty.
Drzwi furgonetki otworzyły się i Leif wyskoczył z niej boso, obnażony do pasa i pokryty krwawymi runami na ciele. Twarz od kości policzkowych wzwyż, również okrytą miał krwią, przez co jego kocie oczy nabrały bardziej demonicznego wyrazu.
Za nim miękko wyskoczyli ludzie. Cała czwórka, trzech mężczyzn i jedna kobieta, była całkowicie naga. Wyglądali na nieco zaskoczonych swoją sytuacją, dwoje z nich opadło na czworaki wnet zauważając niewygodę jaką zapewnia ta pozycja w ludzkich ciałach. Byli potężnie zbudowani, mięśnie grały im pod napiętą skórą.

Leif potoczył po nagich ciałach swych przemienionych kocich ghuli. Na skórze ich widniały runy nakreślone krwią. Magia ta od przebudzenia starego einherjar przez trzy wiedźmy w kaplicy Haradrady, zawodziła, lub w najlepszym przypadku bywała kapryśna i mizerna, jak wtedy gdy próbował pokazać jej moc Monice pod mostem. Jednak to co spotkało go na śmietnisku, oraz wizje Freyi i Hel, na powrót dały mu nadzieje, toteż nie zrezygnował z krwawych znaków, przed wiekami dających jego wojom siłę, zwinność i odporność większą niż zwykłych ludzi.
Nie z zawodnością magii runów był jednak największy problem, one gdyby nie zadziałały, to po prostu trudno i tyle. Większe nadzieje Leif wiązał z zachowaniem swego gniewu, który oddał na śmietnisku. Z tą cząstką samego siebie, której utratę czuł i która w bardzo niewielkim stopniu powróciła doń w czasie snu o szkieletach opętanych przez runy. Grunt, że choć tę część jej w sobie miał i mógł się do niej odnieść.
- Dziki gon - powiedział cicho, unosząc lekko dłonie na wysokość pasa. Sięgnął ku swej naturze bestii i darem krwi pchnął ją ku tym, którzy posmakowali już jego krwi i związani z nim się stali jej więzami. Liczył na to, że gdy pchnie ku nim tę cząstkę którą miał w sobie, reszta, drzemiąca w ciele wampira ze śmietniska popędzi jej śladem. Zakręciło się mu głowie. Myślał, że upadnie. Na moment wydawało się, że coś wyssie z niego całą dusze, wszystkie emocje, gniew, dzikość i jego wewnętrzną siłę. Nie był w stanie przekazać swego szału, swego gniewu i swej wielkiej mocy ducha - gdyż sam posiadał ich ledwo iskrę podniecającą mały płomień własnego ego, tak z trudem odzyskaną.

- Wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony Marek. Armia Leifa nie robiła na nim wrażenia.
- Za rogiem jest nasz cel.
Einherjar kiwnął głową i sięgnął po moc krwi, którą wzmocnił swe ciało i wysunął z palców długie szpony.
- Chodźmy tedy - rzekł i ruszył do przodu nucąc przy tym coś pod nosem. Wraz z jego zaśpiewem ciała przemienionych ghuli tężały,a skóra twardniała nabierając odporności niczym hartowana stal. Przynajmniej taką być miała… brak tego dzikiego gniewu i tu dał się odczuć, bo i efekty były mniejsze niż się spodziewał. Wampir poczuł wyraźnie, iż coś jest nie tak. Jego ghulom nie wyrosły szpony. Ich odporność i siła, choć większa niż zwykłych śmiertelników, pozostawiały wiele do życzenia względem jego zamiarów. Trudno było przekazać im swoją moc za pośrednictwem gniewu i dzikości, jeśli samemu miało się jej niedomiar. Z chwilą gdy Leif podzielił się tym, z boleścią odkrył jak wielu mu brakuje. Odkrył też, że właściciel jego bestii musi być nieopodal. Nie czuł tego w sensie zmysłów, był po prostu pewny.
Runy za to prezentowały się poprawnie. Tylko, że nie czuł od nich dawnego majestatu. Wiedział, że pewnie jeden czy drugi sługa cudem może uniknie ciosu czy strzału, lecz jak już oberwie, to na poważnie. Wraz z wiekami wszystko karleje.

Marek uśmiechnął się pod nosem w jakimś łobuzerskim stylu gdy kopnięciem wyważył frontowe drzwi. W tej samej chwili Leif dostrzegł sztuczkę której warto było się nauczyć…
Ci, co znajdowali się w środku zareagowali na atak niesamowicie szybko i otworzyli do nich ogień. Jednolity blask z wylotów luf dobiegał z wnętrza frontowego korytarza, utrudniając dostrzeżenie co jest dalej. Pistolety, karabiny, strzelby. Strzelali wszystkim co mieli.
Marek po prostu kroczył do przodu, jak taran. Leif dostrzegł, że ręce szeryfa pracują z prędkością zakrawającą o absurd. Niektóre kule trafiały w jego ciało, lecz widać nie czyniły mu większej krzywdy, nawet kropla krwi się nie uroniła. Zdecydowana większość pocisków zostawała strącana na boki ruchami rąk, tak jakby szeryf strącał muchy.
- Weźcie boczne korytarze - warknął jakoś dziwnie nisko gdy mijali boczne drzwi. Marek w dalszym ciągu parł do przodu, w stronę strzelców, gdy Leifowi zakiełkowała dziwna myśl. Szeryf musiał mieć coś wolnego z Baldurem. To piękno, a teraz ta nietykalność.
Oby nikt nie miał tu jemioły...

Einherjar nie kazał sobie powtarzać i po prostu wykopał boczne drzwi. Czuł lekkie uniesienie związane z bitwą i stania na czele dzikiego gonu, nawet jeżeli tak karlego jak te kilka zmienionych w ludzi kotów nie obdarzonych pełnią mocy, która chciał im przekazać. Czasem jednak wystarczy tak niewiele aby obudzić radość drzemiącą w sercu…
Wkroczył w przestrzeń za wyłamanymi drzwiami jako pierwszy nakazując ghulom podążać za sobą i razem wpadli w boczne, puste pomieszczenie. Poruszali się szybko, przez kolejne pokoje i Leifowi wydawało się, że chyba nawet napotkali jakiegoś wampira. Ciężko było ocenić, czy był to młody sabatnik, czy ghul…. “Koty” rzuciły się na niego, zanim leif zdążył unieść uszponione dłonie. Trochę krwi, urwany krzyk i byli już trzy pomieszczenia dalej w głębi domostwa.
Kanonada przycichła, ale dalej było słychać pojedyncze wystrzały. Stary wampir przystanął.
Instynkt go nie mylił.

Za kolejnymi drzwiami stał komitet powitalny, Leif całkiem wyraźnie dostrzegał astralnym spojrzeniem trzy falujące aury. Normalnie nie wahał się szafować życiem ludzi, a jedynie trochę mniej zwierząt, które walczyły w jego obronie, ale teraz poczuł niewielkie wyrzuty sumienia. Zwykle dawał im o wiele więcej wściekłości, determinacji, ochrony i mocy runicznej magii, aby wszelki hazard na jaki ich wystawiał traktować uczciwie. Nie tym razem jednak. Przez chwilę korciło go, aby wkroczyć pierwszy samemu i wytrzymać pierwszy napór wroga, ale to nie były stare czasy gdy włócznia, topór, miecz czy bełt z kuszy mogły wzbudzać w nim jedynie śmiech. Doskonale wiedział do jakiej śmiercionośnej mocy ludzie dopracowali dzisiejszą broń.
Położył dłoń na ramieniu spiętego i warkoczącego coś nagiego człowieka. Największy i najstarszy z samców ukradzionych ze schroniska.
- Udanej uczty w Vaelhall mój synu - rzekł wiedząc, że przemieniony w człowieka kot nawet tego nie rozumie. Pchnął go ku drzwiom i spiął się do skoku zaraz za nim, nakazując przy tym pozostałym by wskoczyli do pomieszczenia jako ostatni.

Gdy drzwi padły zabrzmiał strzał.
Nie było salwy z broni automatycznej, huku strzelby czy innego, wielkiego narzędzia zagłady. Jeden strzał z pistoletu oddany przed upadkiem na ziemię. Przemieniony kot powalił przeciwnika i rozpoczął szarpaninę. Pozostałe ghule Leifa zjeżyły się, nawet w ludzkiej postaci i wskoczyły za einherjar do środka, a dwa zajęły od razu pozycje po jego bokach. Potworna sylwetka w pełni ujawnionej bestii, Zulo dodawała majestatu przeciwnikowi który nabił jednego z towarzyszy Leifa na pazury i rozdarł na dwie części, a sam einherjar ledwo uskoczył przed spływającym na wszystko mrokiem.
W pokoju zrobiło się ciemno. Nienaturalnie ciemno, i ten mrok napierał, jakby starając się pęcznieć, rosnąć i wybuchnąć pnączami.
Nie był to pierwszy raz, gdy Leif stanął naprzeciw Lasombra, aczkolwiek szczerze przyznać należało, że starcia takie do częstych nie należały. Gęsta, praktycznie namacalna, nienaturalna ciemność, którą przejrzeć mógł tylko władający nią wampir była oszałamiająca i dodawała pewności władającemu nią. Leif jednak nie polegał na wzroku, kierował się aurami.
Potworny Tzimisce zapewne nie był odporny na moc swego lasombrskiego druha, choć stary einherjar nie mógł tego wykluczyć. Postanowił zaryzykować nie rzucając się na sabatnika w formie Zulo, ani tego trzeciego, nie uczestniczącego w starciu, w którym może błędnie, ale zgadywał Lasombrę szukującego się do włączenia do walki za pomocą kontroli pasm mroku. Niewiele myśląc, Leif rzucił się na wampira będącego w zwarciu z jego ghulem, aby w Lasombrze obudzić podejrzenie iż go nie widzi i pozostawić samego sobie potwornego Tzimisce w tym oleistym mroku.
Ocalenie ghula było tu dodatkowym atutem na dalszą część boju. Czterech na dwóch wyglądało lepiej, nawet dla kogoś dla kogo matematyka była jedynie czystą abstrakcją.
Podczas skoku wybrzmiał kolejny wystrzał i Leif poczuł, że oberwał. Oczywiście, ta kula nie zrobiła na nim wrażenia, zarobiła natomiast na przemienionym kocie, którego trochę nieświadomie, ocalił. Zwarcie ze strzelcem wyglądało na ekstremalnie szybkie i esktremalnie brutalnie. Po kilku sekundach szpony Leifa ściekały nie tyle krwią, co resztkami ciała nieszczęśnika. W chwili gdy starszy podnosił się z ziemi, machnięcie nogi być może tego cholernego ZULO uderzyło go w brzuch. Z impetem poszybował w górę aby upaść na ścianę. Koty zaś chyba dorwały się do władcy mroku, słyszał ich wrzask oraz odgłosy walki. Ciemność zdawała się jednak dalej rosnąć. I czaił się w niej potwór, którego stary einherjar nie mógł zobaczyć. Przynajmniej normalnym wzrokiem. Zaczął szukać aury Tzimizce, jednocześnie próbując sprowokować go do ruchu, który mimo ogarniającej wszystko wokół ciemności i odgłosów walki, mógłby wychwycić również na słuch, który darem Canarla wyczulił niczym nietoperz.
Roześmiał się jak podczas najlepszych z bitew dawnych czasów.
- Chodźcie ku mnie, nocne fylgje! - zakrzyknął skupiając się na odnalezieniu w tej czerni wroga spojrzeniem auralnym i słuchem.

Bojowe zamieszanie, wrzaski ghuli oraz szuranie stopami Zulo o podłogę zagłuszały wzmocniony słuch. Natomiast aura poprowadziła Leifa perfekcyjnie. Wampir bez trudu rozróżnił dobrze mu znaną poświatę swych sług od wrogich obecności. Tzimisce zamachnął się szponiastą łapą.
Zbyt wolno. Leif uniknął tego bez trudu... I runął na podłogę potykając się… o ciemność?
To wystarczyło.
Po chwili leżał okładany czarnymi mackami, potężnymi ciosami które przerobiły śmiertelnego na luźny worek kości. Na Leifie jeszcze nie robiły wrażenia, ale sądził, że których z kolei cios może go połamać. Trudno było też wstać pod gradem ciosów.
Przeciwległe drzwi otworzyły się i nagle w ciemności pojawił się blask światła. Koto-ludzie zawyli i rzucili się w tamtą stronę, astatni promień oświetlenia którego nie pochłonęła nadnaturana ciemność, odsłonił pokrzywione oblicze Zulo szykujących się do ataku na podłogę, na Leifa.
“Szykujących”, bo co gorsza, w liczbie dwóch.



Ta liczba wcale nie podobała się staremu einherjar…
Przez chwilę łudził się, że może oberwał w głowę utkaną z mroku macką trochę za mocno i dwoi mu się w oczach.
Zasadniczo był to dobry moment, aby uciec, dwa Tzimizce w swoich potwornych formach niewiele ustępującym ulfhedin, jak w starych czasach zwano wilkołaki, oraz wspierający ich swym mrokiem Lasombra, to było dużo, nawet jak na niego. Sęk w tym, że Leif nie chciał uciekać, przybył tu coś odzyskać, a ta trójka stała mu na drodze.
W ułamek sekundy po tym, jak w ulotnym blasku zobaczył dwie maszkary, już skupiał się na darze krwi zmieniając swe ciało w ulotne pasma mgły. Płyn życia buzował w nim, gdy nieumarły robił to o wiele szybciej, niż powinien, tracił ożywczą krew, ale nie miał komfortu czasu na zwykłą, powolną przemianę.
To był dobry manewr, Leif musiał być z siebie dumny. To nie wiek i siła krwi stanowiły o potędze starszych. To był spryt, dziwne moce oraz zrozumienie swej istoty. Ostatnia macka uderzyła o podłogę, przechodząc przez duszną, mokrą mgłę którą się stał. Będąc wszystkim i niczym, czuł całe pomieszczenie. Czuł jak umiera kolejny kot, czuł spaleniznę, czuł wariującą ciemnośc i skupionego na niej wampira. Czuł rozszalałe potwory.
Czuł też siebie.
Ogień.
Czył jak pomieszczenie powoli ogarniają płomienie.

W drzwiach stał brodaty, niski jegomość, którego może i einherjar nie rozpoznawał z twarzy, ale taką zabawę ogniem już przecież raz widział. Powoli przemieścił się w mroku otulając pasmami mgły, którą teraz stanowił, jednego z Zulo. Jednocześnie całym swym jestestwem w tej formie starał się nawiązać więź ze swym gniewem, który oddał brodaczowi na śmietnisku. Przywoływał go do siebie, lecz gniew nie odpowiadał niczym innym niż niskim warkotem. Bestia była poniekąd uosobieniem niezależności, wolności i potęgi. Nie poddawała się tak łatwo prostym wezwaniom. Nie teraz. Leif-mgła powoli otoczył zulo, ostrożnie, aby nie skupić się za bardzo, markując swą pozycje. Jednak mimo tego, lekko cofał się do środka gdy języki płomieni lizały jego “ciało”. W tej formie był odporny na śmiercionośne działanie ognia bardziej niż w materialnej postaci, ale nie dość by nie zwracać uwagi na zagrożenie. Tyle dobrego, że brak bestii, lub też posiadanie jedynie jej cząstki nie budziły w nim znanego nieumarłym panicznego przerażenia przed bliskością płomieni.
Leif sięgnął po inny dar, wspominając słowa Marty o jednym z dzieci Canarla, brodaczu, który odwiedził maginię i jej nieumarłego towarzysza..
Skupił się na piromanie sięgając umysłem do jego jestestwa:
*Gdzie zaprowadziły nas losy…* - przekazał telepatyczną więzią. * dwóch Einherjar walczących ze sobą w wojnie tych śmiesznych frakcji kainitów.*


***

Czas. Spadł.
Przestrzeń. Umarła.
Ciemność, otchłań, bezkresna czarna masa w której tkwił Leif otaczała go ze wszystkich stron. Nie było wampirów, płomieni, zagrożenia, nie było też świata, sensu, krwi, życia i śmierci. Tylko dołująca czerń, chcąca go pożreć.
Czerń. Spadła.
Na nieskończonej czarnej płaszczyźnie stali oko w oko, on i brodaty jegomość. Nie był już tak niski, prezentował się potężnie, wysoki, barczysty jegomość o sylwetce bardziej odpowiadającej atletycznej rzeźbie.
- Nie jestem Einherjar, robaku.
- Mówiono mi co innego.

***

Kula ognia śmignęła przez mgielne ciało Leifa, nie czyniąc mu szkody. Sabatnicy wycofywali się na boki, tak jakby wiedząc do czego zaraz dojdzie, i kto będzie znajdował się w centrum prawdziwej powodzi płomieni wyzwolonej mocą brodacza. Przemienione w ludzi koty również pierzchły na boki, w jakimś dziwnym przestrachu gdy ciemność lekko opadła odsłaniając grozę tej sytuacji. Chociaż może jego słudzy tylko taktycznie odwracali się, jak drapieżnik obserwujący zdobycz.
Leif nie zastanawiał się ani chwili. Mógł kryć się w swej formie pośród wycofujących się przeciwników, ale sabat to był sabat. Oni różnie podchodzili do strat własnych. Wybrał drugie rozwiązanie i przepłynął obłokiem by otulić nim sabatnika-piromana.


***

- Jestem z domu Tremere, kupo gówna.
Słowa nie niosły wielkiego ładunku złości, raczej naprawdę chore poczucie wyższości oraz dominacji. Całkowitego panowania nad sytuacją. Czarownik strzelił palcami i czerń zmieniła barwę w krwistą czerwień. Podszedł do Leifa pewnym krokiem, a ten czuł gorąco, żar, gniew, wściekłość, siebie samego, lecz ponad wszystko - potęgę magii.
- Dobrze to słyszeć. Idąc tu czułem ból, że będę musiał stanąć przeciw jednemu z nas i go może zabić - Leif odpowiedział siląc się na spokój.
Powoli ogarniał go powoli strach.

***

Przepłynięcie blirzej wampirzego czarownika to był błąd. Gdy tylko Leif opatulił wroga swą mgielną postacią, od razu pożałował tego. Słup płomieni buchnął w sylwetki wroga, otaczając go niczym jakiegoś piekielnego żywiołaka. Wyglądał jak sam Sutr. To nie była standardowa sztuka, raczej wynik długotrwałego przygotowania - tylko to przemknęło Leifowi przez myśl nim po prostu zamroczyło go. “Koty” rzuciły się na Lasombrę, w tej samej chwili, gdy einherjar zawył w duchu gdy spalono jego jestestwo. Niektórzy spokrewnieni mówili, że forma mgły jest jakąś pośrednią manifestacją duszy. Zatem czy to nie jego ducha przypiekano?
Ogień ogarniał mgłę tak jakby była rozpyloną benzyną.

Trzask.
Umysł szuka.

Gdyby tylko miał runy. Był władcą zwierząt, lecz on również był czarownikiem.

Przebłysk. Kościotrupy.
Tańczące w kręgu płomieni.

Tak jak on tańczył teraz w ogniu rozpętanym przez Tremere’a.



Leif był nader odpornym wampirem, bywało, że zmuszony był nawet czasem wystawiać się na płonący wzrok Sól i przetrwał takie momenty. Choć wewnątrz samego siebie poczuł dziki wrzask będąc spalanym dzikim, szalonym ogniem, to przetrwał tę dziką nawałę żywiołu rozpętaną przez brodatego sabatnika.

Kościotrupy tańczące wśród ognia.
“Jesteśmy runami”.

Cóż szkodziło spróbować w tej beznadziejnej sytuacji?
Obłok mgły otulający płonącego Tremere przestał go otaczać i uformował się w zmodyfikowaną runę Kenaz. Nie tę zwykłą, służącą do zapisu, a tę, którą pokazywał pod mostem Monice. Runę Lokiego dającą władzę nad ogniem i ochronę przed nim. Co prawda magia runów potrzebowała do działania krwi, ale Leif formował ją z samego siebie, a miał jej w sobie jeszcze sporo, nawet będąc w formie mgły.


***

- Jakich was? - Czarownik skrzywił się podchodząc do Leifa. Podłoga była jednym, lśniącym bielą żarem. Oczy jego przeciwnika płonęły krwistą czerwienią. Nagle Leif widział niebo, jeśli niebem można było nazwać rozpalone kłębowiska gorących gazów i siarki. Czuł się jakby wylądował w samym sercu Muspelheim. Drobiny gorącego pyłu spadały na jego skórę. Wypalały mu małe, czarne kropki.
- Płoń. - Czarownik pchnął go ręką, a wampir poczuł jakby ktoś wlał w jego trzewia gorący metal. Jakby podpalił jego jestestwo u samego źródła.
Ból i targający nim ogień były niczym krańcowa, ostateczna tortura.
Śmierć.
Kres… albo i narodziny wśród ognia. Odrodzenie.
Brokk dmący w miech i Sindri wykuwający w płomieniach najpotężniejszą broń bogów. Metal topiący się i rozpływający wśród dzikiego żaru, formowany w zgubę wrogów Asgardu.
Mjølner.
- Mną kieruje Thor - Leif zawył ni to z bólu, ni to z uniesienia.

***

Był runą. Runą która płonęła. Ognista postać wykrzyknęła coś, jeszcze wzmagając fale płomieni które rozchodziły się z jego płomiennej sylwetki. Starszy czuł ból, lecz - z trudem - uformował swą postać. Płonął dalej. Mgła która go tworzyła, nabrała krwistej barwy, jakby oddając rany, a może ogień trawiący jego byt. Niemal czuł jak niektóre płomienie wdzierają się głębiej, przeskakując w powietrzu po jego sylwetce.
Świrowału mu w głowie. Bolało, jak to cholernie bolało. Nie ogień, inny ból, jakby ból tej postaci, tej przybranej formy. A jednak stary einherjar przetrwał i tę nawałę, spalany i oślepiony płomieniami, nie mógł nawet mówić. W spazmach bólu skupił się jedynie na tym by wygładzać pasma mgły doprowadzając runę do doskonałości.


***


Czas. Spadł.
Leif stał pomiędzy skalistą przepaścią, a bujnym, ośnieżonym zagajnikiem. Wąski pas pustej przestrzeni pokrywał śnieg, a na nieskończonej bieli kontrastowało kilka czarnych, połamanych gałęzi oraz krew. Długi ślad krwi prowadzący w kierunku wzgórza. Zachodzące słońce nie raniło Leifa, lecz oślepiało go, nie pozwalając dojrzeć szczytu.
Mógł też zawrócić. Czuł, że może tu zginąć.
Pyłowa Wiedźma lubiła się nim bawić. Często jej słowa oznaczały co innego niźli pozwalała mu zrozumieć. Zwykle w takich momentach jak ten, krańcowego zagrożenia odpuszczał i chronił się w łonie Jord, lub rozwiewając w dym umykał na skrzydłach wiatru. Czasem sposobem Lokiego uciekał się do przemiany w zwierzę, by ujść i móc powrócić żądnym rewanżu.
“Tu czekaj na swą bitwę”.
Czy mógł odpuścić, gdy każda walka w Lillehammer wedle Stanisławy mogła być wstępem do Ragnarok?
Mrużąc oczy przed słońcem, pewnym krokiem ruszył śladem krwi.




Gdy Leif dotarł na szczyt wzgórza, już nie żył - prawdziwie. Oczywiście, jeszcze miał coś do powiedzenia, lecz czuł jak jego duch jest słaby. Jak spala się od środka, jak kamienieje, jak umiera. Czuł jak płomienne symbole wżerają się w jego postać. Gdy stanął na szczycie wzgórza, ogarnął go ból jakiego jeszcze nigdy nie czuł i dałby wszystko by nigdy więcej tego nie poczuć. Nie potrafił nawet wyrazić słowami, porównać tej emocji.
Ból był tak wielki, iż przechodził wszystkie skale cierpienia, i gdzieś tam, w nieskończoności, spotykał się z ekstazą.




***

Rasmus wytrzeszczył oczy. Płomienie otuliły sylwetkę Leifa, lecz ten stał przed nim niczym bóg. Ostatnim co Leif widział na twarzy swego przeciwnika było przerażenie, strach przed czymś czego nawet nie potrafił pojąć. Einherjar również tego nie pojmował, spojrzał na swe dłonie.
Czerń ognia wypaliła na nich święte symbole.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 10-02-2019, 17:30   #67
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Coś wyrwało wampira z formy mgły. Rzuciło nim o podłogę, a potem miotało po całym pomieszczeniu jak szmacianą lalką. Nie wiedział co, dlaczego, po co, czuł tylko gorąco krwi w swych żyłach, jakby kto wlał do nich płynny metal. Ledwo powstał na kolano, rozmazany obraz przedstawiał pobojowisko. Pomniejsze plomienie dogasały, a wampiry, Tizmsce, Lasomba… byli poszanowani. Jakby jakaś dzika siła postanowiła za punkt honoru obrać sobie kompletne zmasakrowanie ich ciał. Przeżyły dwa przemienione w ludzi koty, stojące pod ścianą i zapatrzone do przodu.
- To moja sprawka - Leif powiedział do siebie, w zasadzie jeszcze nie konotując zupełnie tej sytuacji. Może tylko wydawało się mu, że mówi. Nie wiedział czy ma dość sił aby ruszać ustami, czy nawet - językiem. Gdyby musiał oddychać, udusiłby się. Dawno nie czuł tak śmiertelnego zmęczenia. Rany po ogniu piekły potwornie.

Spojrzał przed siebie.
Niski, brodaty piroman wyglądał trochę lepiej niż reszta sabatników bo miał wszystkie kończyny i raczej dziewięć dziesiątych swojego ciała, nie licząc kilka wyszarpanych kawałków mięsa na torsie, brzuchu i udach. Był przytomny i klęczał, a za głowę trzymał go inny jegomość.
W oddali słychać było kolejne strzały.
- Rozumiem, że Rasmus ma coś, co do ciebie należy einherjar.
Ten wampir. Wysoki, potężnie zbudowany. Nosił krótką brodę, elegancko uciętą. Nagie przedramiona zdobiły tatuaże. Twarz miał srogą, trochę jakby zwierzęcą. Brwi krucze, zęby krzywe, wysunięte do przodu, jak borsuk. Tatuaże sięgały też szyi.
W prawej ręce dzierżył młot. Na długim trzonku, ciężki, metalowy, lekko lśniący odbitym światłem płomieni.
- Też jestem einherjar - potężnym zamachem rzucił czarownika na podłogę tak jakby sugerując “bierz co twoje”.
W tym stanie świadomości, chyba tylko ostatnie słowa nieznajomego powstrzymały Leifa przed opadnięciem na kolana. “Einherjar”, czyli jeden z krwi Canarla, a nie sam Thor, jak jawił się mu z początku w skołatanym umyśle.
- To… - mówił z wysiłkiem, jakby nie tyle uczył się mówić, co poruszać ustami i językiem. - To był… godny bój… - wyrzucił z siebie w końcu starając się utrzymać na nogach.
- Z tego co słyszę, jeszcze się nie skończył. Twój towarzysz to straszny przeciwnik. - Nieznajomy uśmiechnął się delikatnie.

Leif czuł jak jego bestia trzymana jest w sponiewieranym ciele czarownika tylko i wyłącznie jego złą wolą. Jeden sztych, jeden cios i okowy ciała opadną, przywracając mu jego własny gniew.
Zbliżył się tyleż powoli, co chwiejnie.
- Bez litości mordować… - Pochylił się. Mówił wolno, przezwyciężając niemoc mięśni. - ...sojuszników, co tchórzostwem się mienią… - Uchwycił złomek rozwalonego w drobny mak krzesła w jedną dłoń, drugi w drugą. - Litość okazywać silnym… nawet wrogom... Śmierć godnym… pogardy… - nie dokończył. Wbił sobie drzazgę w przedramię otwierając niewielką ranę, a potem jeden złomek drewna wbił w prawą stronę piersi “Piromana”, a drugi w lewą. W końcu przybliżył przedramię do ust Tremere i siłą woli wypchnął z rany krew.
- Prawo przy mnie, wziąć go na thralla… oszczędzić zguby, którą dać mogę.
- Powiedziałem, że on ma coś twego. Natomiast nie powiedział, że jego życie należy do ciebie. Ono należy tylko do Odyna. Rozbiję jego głowę młotem i niech jego przeklęty duch umiera po tysiąckroć, a Hel niech zrobi sobie z jego trzewi łyżki do kompletu. - Skrzywił się, mając trochę mniej poważny stosunek do podań. Ciężkie spojrzenie zawisło na Leifie, a ten patrzył na niego dłuższą chwilę.
- Jestem Leif... Dawniej zwany... “Panem Dziczy”.... Z rodu Odindisy, wnuk Canarla... Kim jesteś ty? - odezwał się ciężko sklecając słowa.
- Arbogast niosący dar Odyna, syn Hunolda. W Sabacie zwą mnie Torem, ze względu na broń. Szanuję twą starszą krew, lecz nie ustąpię. Ten skurwiel maczał palce we wszystkim co znajduje się na mej liście do zwalczania. I sądzę, że twojej też. Widziałeś wysypisko, prawda? Wcześniej nie byłem pewny czy to ty… Ale teraz.
- Nie będę… walczył z kimś krwi Canarla… o istnienie, tej kainickiej pijawki… - Leif wyprostował się na ile pozwoliło mu zmaltretowane ciało. - On zdaje się mieć wiedzę… Wiedzę potrzebną mi. Nie nastawaj na prawo me sthrallenia pokonanego... a na Asów i Vanów przyrzekam, że w Kainickiej wojnie krwi… więcej nikt go nie ujrzy… A gdy będę odchodził z Lillehammer oddam ci go i uczynisz z nim… co zechcesz.
Cichy, stłumiony warkot dobiegł z wnętrza trzewi Arbogasta. Brzmiało to jak gniewna odmowa i Leif zawahał się, ale tylko na moment. Nie chodziło nawet o to w jakim był stanie i pozwolenie sobie na walkę z drugim einherjar byłoby zbyt wielkim ryzykiem. Nawet głupotą. Po prostu samo stawanie do walki przeciw krwi Canarla w obronie życia Kainity… budziło w nim poczucie odrazy.

Pochylił się, uniósł dłoń i uderzył odwalając szponami od ciała głowę Tremere. W tej samej chwili poczuł, jak wraca doń całość jego dzikości, furii, gniewu, ambicji, czy, mówiąc krótko: bestii.
- Nie sądziłem, że tak szybko odzyskasz runy, starszy. Mnie opanowanie świętej sztuki zajęło kilkanaście lat, a miałem do pomocy Hunolda. Chociaż widać siłę krwi - pokiwał głową. - Sądzę, że niebawem twój przyjaciel znajdzie nas.
- To tyś był u Marty, magini, jednej z trzech - Leif odpowiedział zmęczonym głosem, rozumiejąc pomyłkę gdy za gościa magini wziął początkowo Tremere’a. - Tyś w Sabacie, ja tu… z Camarillą, a jednak szukamy tego, co woła do nas z Asgard.
- Byłem - kiwnął głową jakby czekając na coś jeszcze.
- Znajdzie, ale nie przyjaciel to. Odejdź by tu kolejny bój nie rozgorzał, gdy przyjdzie. Rzeknij też, gdzie spotkać się nam… o ile waśń kainicka krwi, nie przesłoniła… wam poszukiwań. Nie jako wróg się zjawię.
- Sądzę, że powinniśmy porozmawiać i tak. To moja jedyna okazja aby spotkać waszego szeryfa. Nie ukrzywdzę go.
- Nie “naszego”. Tyś może w poczuciu więzi z Sabatem, jam nie częścią tych co przeciw wam tu stoją. - Leif uśmiechnął się lekko i nie poruszył więcej. Ani nie chciał wchodzić w dalszą pogawędkę, ani odejść ciekawy spotkania Arbogasta z Markiem.
Albo po prostu był zmęczony zbyt mocno i chciał jeno nabrać sił.

Nie minęło kilka minut gdy do pomieszczenia wpadł Marek. Niosąc zakrwawioną broń i zakrwawione ubrania, mając na ciele krwawiące rany oraz spoglądając nabiegłymi krwią oczami, w dalszym ciągu prezentował się godnie. Leif nie wiedział jakim cudem to robi, wiedział jedno - nie tylko nie było w tym nadnaturanej mocy. Gdyby miał kogoś takiego przy sobie dawniej, każdy żołnierz poszedłby za takim wodzem na śmierć.
Gdy tylko szeryf zrozumiał sytuację, skoczył szybko w kierunku Leifa, przysłaniając go bokiem i wyciągając włócznię w kierunku Arbogasta. Ten wyglądał na niewzruszonego
- Spokojnie Marku - Leif odezwał się ciężkim głosem. - Bo cię wezmą za mego hirdmana - spróbował zażartować, ale w tym stanie ciężko było o zamierzony efekt. Przesunął się trochę do przodu i trącił bosą stopą truchło Rasmusa w postaci zwitka spróchniałych kości oraz suchego, kruchego ciała rozpadającego się na pył przy dotknięciu. - Obaj mamy to, po cośmy tu przyszli. Starczy zabijania na tę noc, a on chce jeno porozmawiać. - Usunął się na bok, wskazując tym, że nie czuje się stroną w tej wspomnianej rozmowie.
Marek wyglądał na odrobinę skołowanego. Jeszcze uchodziły zeń resztki nieśmiertelnej furii która, chociaż pomocna w boju, nie zawsze stanowiła najlepsze wspomaganie negocjacji. Szeryf przybrał nieco luźniejszą postawę, lecz w dalszym ciągu pozostawał czujny.
- Jestem Arbogast, zwany tutaj Torem.
- Wiem kim jesteś - szeryf odpowiedział pewnie, nieco prowokująco - morderca, rozbójnik, diabolista. Jest jakiś powód z którego jeszcze rozmawiamy?
- Więc za tą piękną mordką stoi ktoś o nieco bardziej stanowczej naturze niż przeciętny Toreador. Zapamiętam - Gangrel wyglądał tak, jakby prowokowanie innych go bawiło. Jednak, na moment.. Dojrzał coś. Dostrzegł to i Leif, nagły błysk aury szeryfa, płomienie gniewu.
Tor cofnął się o krok.
- Przepraszam - ledwo przeszło mu przez gardło.
Zatem stary bał się czy ustoi na Marka jeden na jednego. Warto było to zapamiętać.
- Chciałem zadeklarować jasno i wyraźnie. Stary Sabat nie chce tej wojny. Jeśli tylko nadejdzie okazja, młode dowództwo zostanie zmiecione. Najprawdopodobniej wtedy przejmę dowodzenie. Macie z mojej strony deklaracje bezpieczeństwa. Do tego czasu, nie rzezajcie starych, jesteśmy też strona.
Pauza. Gangrel chwilę milczy. Szeryf ma srogą minę.
- Jeszcze jedno. Atakują was internaliści. Sabat tego nie popiera, niezależnie od plotek. Zresztą, jeśli plotki o was są prawdziwe, chyba nie muszą wam tego mówić.
Leif patrzył beznamiętnie na strzępy trucheł rozwleczonych po pokoju.
*Już wszystko dobrze. Koniec czasu pazura.* - nawiązał mentalny kontakt z przemienionymi kotami stojącymi pod ścianą. Samiec i samica byli spięci i lekko przerażeni tym co było wokół gdy zeszło z nich bitewne zacięcie. - *Jestem z was dumny*
Zdawał się być nie zainteresowany rozmową Marka z Torem, ale po prawdzie uważnie jej słuchał.
Odrobina zaciekawienia malowała się na twarzy Marka, jednak nie na tyle aby Tor mógłby uznać to za swoje zwycięstwo. Faktycznie, fakty wyglądały nieco gorzej niż malował to sabatnik.
- Książę mi o was mówił. Wspominał o zwalczaniu trądu cholerą. Jeśli do miasta przybędziem jak to ująłeś, stary sabat, zostaniemy zmuszeni do wezwania archontów. Nie chcemy tego. Wiesz co to oznacza. Lepiej zatem aby nie pojawiało się was więcej.
Tor zmrużył oczy.
- Chciałem zapytać jeszcze o jedno. To czysta prywata, ale muszę wiedzieć. Dlaczego Gerd musiał zginąć.
- Kim ci on był?
- Ostatnim przyjacielem.
- Sam sobie odpowiedziałeś. Widać jego miłość roztaczała się na cały Sabat.
Milczenie. Mężczyźni spoglądają na siebie w emocjach będących zmieszaniem gniewu, ciekawości i jakiegoś szacunku.
- Będę odchodził. Uważajcie na Dzika, posiadł moce biskupa Aurelego. Leif… - Tor zawiesił spojrzenie na starszym - uważaj z runami. Nikt kogo znam nie był w stanie przyjąć świętych symboli wyłącznie do wnętrza. Każdego niszczyły.
- Runy… - odpowiedział stary einherjar - … są manifestacją mocy bogów. - Odwrócił się do Tora. - Nie ma w Midgard istoty, która mogłaby w pełni je opanować. - Uśmiechnął się lekko - Są jak kochanka. Kapryśna i swawolna. Możesz ją pojąć ale nie zrozumiesz. -Spojrzał na Marka, ale zwracał się wciąż do sabatnika: - Poslugując się runami, to Ty pełnisz służbę, a nie one tobie. Kto myśli inaczej, ten kamieniem na szaniec.

Gdy “Tor” wyszedł Leif zwrócił się do Marka.
- Dobra bitwa - skinął głową czując się nieco lepiej, choć wciąż zmaltretowany.
- Minęły czasy gdy prawdziwie gustowałem w boju - Marek odpowiedział spokojnie lustrując podłogę pokoju i masakrę jaką tu zastał.
- Też więcej spokój sobie cenię, ale dobrze czasem poczuć w krwi ten zew. - Einherjar spojrzał na kainitę. - Rozejrzę się tu nim jeszcze słońce wstanie. Co z jutrzejszym spotkaniem z magami?
- Zorganizowaliśmy lokal. Będę ja, Olaf oraz… - szeryf zawiesił głos - ...liczę, że ty również.
- Zjawię się. - Leif skinął głową. - O której?
- Trzecia. Zaraz dam ci kartkę z danymi lokalu oraz hasłem. Chcesz abyśmy odwieźli cię i twych towarzyszy?
- Ustalę to z nimi i zadzwonię, jeżeli to nie problem… - Einherjar zorientował się dopiero po fakcie, że Szeryf może rmówić o teraz i towarzyszami zwie przemienione koty. - Nasza trójka poradzi sobie, wrócimy sami. Niech Valborg zadba o “szczury” w furgonetce. Jak prosił nie zabiłem ich. O świcie wrócą do swojej prawdziwej postaci.
- Na to liczyłem - szeryf podał dłoń Leifowi, który uścisnął ją i skinąwszy mu głową powolnym krokiem ruszył myszkować po siedzibie sabatników.



Hall rezydencji wyglądał jak prawdziwy krajobraz po bitwie. Podziurawione ściany, poprzewracane sprzęty i wręcz stosy ciał. W kilku pomieszczeniach znalazł kolejne, ale te trupy nie zawsze wyglądały jak ubici podczas stawiania oporu. Jakby ludzie przerażeni potęgą i nietykalnością fizyczną przeciwnika chcieli uciekać, ale pięknolicy rzeźnik nie dał im tej szansy. Kilku zabitych miało w kurczowo zaciśniętych rękach noże, a obok jednego leżała siekiera strażacka. Ci widocznie do końca myśleli trzeźwo i uznawszy, że przeciwnik odporny jest na kule, chwycili po broń białą. Leif zadumał się przez chwilę, czy ktoremuś udało się zranić Marka. Szeryf był tak spryskany krwią, że nie było możliwym ocenić, czy ostatni plan obrony gwardii sabatników przyniósł jakiekolwiek efekty.
Trupów było więcej niż dwa tuziny, a kilka były w stanie widocznego rozkładu. Najmłodsi sabatnicy w sforze przebywali tutaj, wraz z prawdziwą armią. Wiele ciał wyglądało nie jak ghule, a profesjonalni najemnicy jak z korporacji pseudoocchroniarskich, tak naprawdę będących bieda-siostrzanymi do najbardziej znanej - Blackwater.

Leif podniósł topór strażacki, postawił przewrócony fotel i usiadł w nim z miną pełną zamyślenia. Przez chwilę pukał lekko ostrzem w kolano i przymknął oczy.
“Koty” które przyszły tu za nim, nie wyglądały na specjalnie zaaferowane. Człowiek na widok takiej rzezi zapewne wyrzygiwałby flaki i doświadczał traumy, ale zwierzęta miały inny poziom wrażliwości na takie sceny. Mężczyzna przeciągnął się, aż strzeliły kości i na czterech kończynach zaczął buszować po pomieszczeniu starannie starając się omijać kałuże krwi. Kobieta w zupełnie ekwilibrystycznej dla człowieka pozie, próbowała wyczyścić ciało z krwi. Prychała gniewnie, nie mogąc w tej formie sięgnąć językiem w te rejony ciała, które normalnie mogła czyścić w swojej naturalnej postaci. Oboje zerkali przy tym co chwila na wampira.
Ten nie reagował, myślał.

Marek dobrze ocenił liczbę sabatników tworzących sforę, choć była to górna liczba, w której zakładał pewnie nowe przemienienia. Zupełnie pomylił się w liczbie ludzkiej osłony sabatników, bo nie było tu “dwóch” ghuli, ale ponad dwa tuziny wampirzych sług i najemników. Ogień otworzyli od razu, bez zaskoczenia napadem, a trzon sił - najstarsi członkowie sfory nie ruszył do boju zaraz po ataku, jakby spodziewali się uderzenia z kilku stron. Do tego Rasmus, wkraczający na końcu, był więcej niż przygotowany… To czym ‘zaszczycił’ Leifa, włączając to przemianę ciała w ognistą postać pachniało trudnym i złożonym rytuałem magicznym, a nie zwykłą mocą. W końcu zaś, mimo zmitrężenia czasu przez przygotowania Leifa, sabatnicy i ich gwardia wciąż tu byli. Ponad trzydzieści osób, wampirów i ludzi nie miało innych planów na tę noc niż siedzieć tu, w tej zapuszczonej dziurze.
Czekali tu na nich. To była po prostu zasadzka.
Marek raczej nie wiedział o tym, bo czyż ryzykowałby samym sobą?

Leif otworzył oczy i wstał, a koty zerwały się czujnie.
Topór opadł na krótki MP5 rozbijając karabinek. Kocie oczy einherjar zwróciły się na ghule, które przycupnęły obok.
Leif wydawał polecenia sięgając do daru porozumiewania się ze zwierzętami. Nie były to słowa, raczej obraz tego co ma zostać uczynione.
Porozbijana każda znaleziona tu broń ułożona w stos przy wejściu. wszystkie ciał zniesione na drugi stos, na środku salonu, poza ich towarzyszami padłymi w boju w starciu z Lasombra i potwornymi Tzimisce. Kości Rasmusa ułożone na wierzchu, zwieńczone czaszką.
Einherjar nie lubił tanich gestów i teatralnych zabiegów, ale z drugiej strony…
Policja miała tu nie zaglądać i zapewne pierwszy przybędzie tu sabat zaniepokojony brakiem kontaktu z Rasmusem. Jeżeli to była zasadzka na przewidywany atak Camarilli, to właściwa oprawa widoku jaki tu zastaną miałaby iście makabryczną wymowę.
Coś nie dawało spokoju staremu nieumarłemu, jakby coś przegapił, aż nagle przyszło objawienie.

Nie martwił się mającym niedługo nadejść świtem, bo zamierzał po prostu uciec w ramiona Jord, z czego wynikało, że pozostawi tu swoje ghule. Nie martwił się ich losem, bo z brzaskiem powrócą do swych prawdziwych form i czmychną na czterech łapach, ale…
Uśmiechnął się lekko.
Sleipnir i brzemienna niewola Lokiego
*Po tym jak stanie się jasno na zewnątrz, odejdziecie. Idźcie tam, skąd was zabrałem tej nocy.* - zwrócił wzrok na samca. - *Nie wolno ci tknąć samicy nim nie będzie jasno i znów poczujecie futro na całym ciele. Zapamiętaj. Nie przed tym nim znów stanie się jaka była wcześniej.*

Gdy przemienione koty rzuciły się aby spełniać polecenia, Leif zbliżył się do ściany naprzeciw wejścia i przykucnąwszy unurzał dłoń we krwi. Zaczął pisać nią na ścianie w starych runach futharku. Rasmus był zadufaną w sobie gnidą, ale jednym z najgodniejszych przeciwników.

Cytat:
Rasmus zwał się mąż, co z rodu był Tremere, krwi nieśmiertelnej złodziei. Syn czasu Manniego. Pan przymiotu Lokiego i Surtra. Com na śmieci haldzie mu dał, tum odzyskał w srogim tańcu mieczy. Hel mu dziś oblubienicą, a Garm niech szczeka witając go w krainie załogi Nagelfara.
Trzydzieści lat od przebudzenia pozwoliło Leifowi niejako zrozumieć aktualne czasy. Dzisiejsze zachowania i mody były mu obce, ale nie niezrozumiałe. Uśmiechnął się lekko i dopisał, już normalnym pismem:
Cytat:
Are You ready for a good time?
Then get ready for the night line!


Wkroczywszy do piwnicy Leif zapalił światło i zamknął za sobą drzwi. W willi nie było nic ciekawego, a jedno z pomieszczeń na piętrze tak zabezpieczone było magią, że wampir nie miał czasu aby to forsować.
Zaczął schodzić po schodach gdy nagle w dole usłyszał jakiś ruch. Bez udziału świadomości dłoń nieumarłego zacisnęła się na toporze. Niedobitki przeoczone przez Marka?
Czuł się głodny. Miał w sobie jeszcze wiele krwi by wzmocnić swe ciało przed spodziewaną walką, ale zignorował myśl o tchnięciu mocy w swe mięśnie. Jakieś niedobitki nie były warte większego głodu krwi.

Zobaczył ich gdy zszedł ze schodów. Czworo.
Dwóch mężczyzn w sile wieku, pryszczaty nastolatek i drobna, może ośmioletnia dziewczynka o rozczochranej burzy blond włosów. Wszyscy byli związani i sprawiali wrażenie jakby nie kontaktowali za mocno. Narkotyki? Stupor związany z panicznym strachem? Jedno i drugie?
Spiżarnia…
Leif zbliżył się ciężkim krokiem ciągnąc za sobą po ziemi ostrze topora. Zgrzyt metalu o betonową posadzkę nie wzbudził większej reakcji jeńców sabatu. Tylko dziewczynka zaczęła się mocniej kulić w embrionalnej pozycji.
Leif ukucnął i znów się zamyślił.
Marek wiedział o nich i był to test? Czy wypuścić ich naruszając Maskaradę? A może jedmak nie wiedział?
Po zmroku przybędzie tu Sabat, wściekły i żądny krwi po tym co tu zastanie. Zostawić ich, to jak skazać na śmierć i dać sabatnikom darmową wyżerkę, wypuścić to pozwolić by opowiedzieli o wampirach.
Leif pokręcił głową. Był głodny.

Nie pijał ludzkiej krwi, bo zbyt lubił “ostatni łyk”, a wyssanie człowieka do śmierci w tych czasach wiązało się z dochodzeniami policji i całym tym cholernym gównem zwanym odpowiedzialnością za czyny. Z drugiej strony smak ludzkiej krwi był lepszy niż zwierzęcej. Einherjar wolał nie przyzwyczajać się do niej.
Ale ci ludzie i tak mieli zginąć, a ten dzień, zwycięstwo w tak srogim boju i odzyskanie mocy runów… godne to było, aby jakoś uczcić.
Wampir ujął dloń jednego z mężczyzn i zatopił kły w przedramieniu. Pił aż poczuł nie tylko przepływający doń płyn życia, ale również samo życie, akcentowane wyprężeniem się ciała przed nagłym całkowitym znieruchomieniem.
To samo spotkało drugiego z mężczyzn. Leif zamknął im oczy bardzo delikatnym ruchem. Zginęliby i tak, i choć einherjar wiedział, że niewielka to dla nich różnica czy wypił ich on, czy sfora wściekłych sabatników, to czuł się lepiej. Oddając życie, w spokoju, niby w ceremonii, oddawali hołd jego zwycięstwu zamiast ginąć w krwawej orgii.
Powstał i ujął topór mocniej w dłoń.
Był syty, ale nie odmówiłby mimo to kolejnych ożywczych łyków, gdyby nie chodziło o człowieka. Uniósł po prostu topór i opuścił go na głowę pryszczatego nastoltka. Mlasnęło, a ciało wyprężyło się.
Leif stanął nad blondwłosą dziewczynką i ponownie uniósł topór.
Zawahał się.
Zrobił zdjęcie pogrążonej w stuporze strachu małej Norweżki i zaczął przebierać palcami po klawiaturze.

Cytat:
Napisał Leif sms do Hannah
Twoja decyzja.
Mam tu młodą. Jak tu zostanie, to po zmroku skończy ją sabat. Nie zabijam by oszczędzić tego losu, gdybyś chciała to dziewcze ocalić. Piwnica. W razie czego weź Jontho, ale nie członków jego zespołu. Góra trupów (...)
Po dopisaniu adresu Leif dołączył zdjęcie i wysłał sms do Hannah i znów uniósł topór. Uderzył, tym razem w betonową posadzkę. Grudy pryskały na boki gdy przebijał się do ziemi, w której chciał spędzić dzień.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 18-02-2019, 20:59   #68
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Leif mógł przyzwyczaić się do faktu, iż każdej nocy śni. Lecz dzisiejsze sny były inne. Przypominały mu dawne lata, kiedy jeszcze był śmiertelny. Te sny były jak majaki, gdy leżał w gorączce po wyjęciu strzały z golenia, jawa mieszała się ze snem, gorącem, utratami świadomości i ludźmi którzy zastanawiali się czy dożyje poranka.
Śnił o płomieniem wypisanych symbolach. Widział jak święta magia upada wraz z wiekami. Pierwsze zachwiania, nieudane ceremonie, upadła moc. Widział też śmiertelnych, oni nie byli pobłogosławieni darem run przez Odyna. Znaki były w ich rękach zawodne, słabe, niczym echo potęgi, przesąd w którym ledwo tli się iskra mocy.
Śmiertelni próbowali przyjąć runy do siebie, żywić je samym sobą. Chociaż w ten sposób dostępowywali łaski. Jednak ich ciała były kruche, duch słaby, rozum miękki. Leif nigdy nie zastanawiał się nad tym, wieki temu ważniejsze były zwierzęta, dzicz, bój. Słabi śmiertelni przemijali, jak nieszczególnie istotni aktorzy w wielkim spektaklu spokrewnionych. Teraz czuł ich desperację, pragnienie wiedzy.
I jak każdego z nich pożerały runy, zostawiając spalonego ducha w popiołach szalonego umysłu.
Po latach, przyjęcie run do siebie były jedyną metodą. Krew Leifa była silna, lecz i tak paliły go do wnętrza. Pokazywały mu ogień, zimę, znaki tak splątane, że miał wrażenie, iż jego mózg zwija się na supeł. Wielkie góry, szczyty, zderzenia ognia i wody z którego powstaje ziemia. Widział gigantów. Czarne niebo, gwiazdy.
Stał na wzgórzu, pośród gwiazd.
- Wreszcie się dzwoniliśmy.
Szczery, uroczy śmiech Frei rozbrzmiał w ciemności. Bogini wyglądała wspaniale. Gdyby miał ją opisać, nie umiałby. W takich chwilach człowiek rozumie jak wielki dar drzemie w artystach, dlaczego nie mogą po prostu, po chłopsku czegoś opisać, tylko uciekają w pieśni, w muzy…e instrumentalną, zwariowane obrazy i poematy. Piękno, tajemnica i majestat bogini wymykał się trzeźwemu umysłowi, tylko serce w pełni go rozumiało.

***

Syn eteru postanowił już więcej nie spać tej nocy (chociaż wydawało się mu, iż kilka razy jednak stracił przytomność. Było to za dużo dla Niemca. Brak snu miał też swoje zalety. Mimo, iż śmiertelnie zmęczony ) Klaus uporządkował wiele spraw.
Znalazł chwilę na sprawdzenie poczty elektronicznej. Poza nieszczególnie ciekawmy e-mailami w postaci wszystkich subskrypcji i innych zmian polityk prywatności, których to z czystym sumieniem nie mógł wrzucić do spamu, a które de facto spamem były, Klaus odnalazł list od jednego ze znajomych, młodych fizyków. Albert obronił doktorat rok temu, był uzdolnionym, śpiącym naukowcem. Właśnie podesłał Klausowi, po przyjacielu, artykuł do przejrzenia.
Pobieżne przyjrzenie się zawartości napawało niepokojem. Z czysto naukowego punktu widzenia, Klaus powinien się cieszyć. Młody naukowiec postulował bardzo wydajną metodę zmian prędkości fazowych światła w ośrodkach materialnych. Do tej pory wszystko było zwyczajne, lecz na sam koniec niemal bezpośrednio dowodził, iż tym samym aparatem można zmienić prędkość światła w próżni powyżej stałej, stabilizowanej wartości.
Jako naukowiec, Klaus się cieszył. Jako człowiek, niepokoił. Za takie coś chłopaka zniszczą. Zaprzepaści karierę, zaprzepasći swoje szanse na zmianę nauki i do tego zbłaźni się. Być może będzie trzeba to zredagować, zasugerować mu łagodniejszy ton lub ogłaszanie tych sensacji w kilkuletnim planie.
I gdy tak Klaus myślał o tym, że taka jest rola jego jako Naukowa, pokierować naukowcami, jakaś niewidzialna szpilka ukuła go w serce. Co tak naprawdę światło, fizyka, nauka obchodzi tych ludzi? Czy od złamania technokratycznej przyczepności poznana prostytutka będzie musiała obsłużyć mniej klientów? Przywróci jej to godność? Czy zatrzęsienie światem nauki sprawi, iż ta młoda, bezdomna dziewczyna nie umrze podczas nastycznej zimy?
Marność, wszystko marność.
Aby trochę zabić myśli i przezwyciężyć sen, Klaus rozpoczął zakupy. Szukając sejfu, natknął się na kilka pożytecznych informacji. Iż dobry sejf powinien być przymocowany do ściany, na najlepiej wmurowany. Iż najsłabszym punktem większości produktów jest zwyczajny, zapasowy klucz – zamek jest dość prosty do otwarcia wytrychem. Wgłębiając się w temat, Klaus coraz bardziej dochodził do wniosku, iż włamywacza można tylko spowolnić.
Lub zamontować Śmiercionośny Laser Nagłej Śmierci atakujący intruzów.

***

Mervi gorączkowała w nocy. Sama nie wiedziała czy to kwestia wzmożonego stresu zmieszanego ze zmęczeniem, odstawienia prochów, braku sny czy tego wszystkiego razem. Na domiar złego, bolała ją głowa. Ból nie był mocny, przypominał raczej te znajome odczucie po nieco zbyt bardzo zakrapianej imprezie, lecz był tak samo irytujący i ciągły.
Obudziła się dość wcześnie, wciąż lekko niewyspana, lecz już po prostu nie była w stanie dalej spać. Ledwo rozchylonymi oczami dostrzegła Tomasa przygotowującego się chyba do wyjścia. Albo tak mocno spała albo eutanatos skrada się jak kot. To drugie jakoś bardziej pasowało jej do wizerunku gospodarza.
Acz fakt, iż gdy ledwo tylko otworzyła oczy, powiedział jej dzień dobry, był odrobinę niepokojący. Chociaż… Była u niego w domu. Nawet jeśli dom nie był prawdziwym sanktuarium, każdy mag czuł się we własnych progach pewnie, a wraz z pewnością wyostrzała się magya. Mervi miała to samo gdy zaatakowano ją we własnym domu.

***

Patrick był padnięty. Prawdziwie zmęczony, wyczerpany i wyssany z życia. Był też twardym gościem, co bardzo dobrze zna ten stan, toteż wstał rano rześki, bez zbędnych problemów natury zdrowotnej. Wyspany, z jednym umysłem, trzeźwym osądem oraz myślami kotłującymi się w głowie.
Dziewczyna o burzowych oczach. Kształt który nie powinien istnieć. Przerażenie Iwana. Z perspektywy czasu zdał sobie sprawę, iż staruszek musiał przed nim coś ukrywać. Jeśli tylko chociaż częściowo reputacja dochowanego była prawdziwa, a musiała być, o czym Irlandczyk przekonał się podczas spotkania wampirów, Iwan nie mógł należeć do ludzi strachliwych, a może nawet odważnych.
Zatem duchowny musiał dowiedzieć się czegoś więcej. Zobaczyć więcej, skojarzyć dodatkowe fakty, dogłębniej rozumieć zjawisko z jakim się spotkali. Nie tylko nie podzielił się tą wiedzą, lecz również skłamał. Być może aby nie nakładać na syna eteru dodatkowego brzemienia.
Po porannej toalecie, Patrickowi przyszło powitać niespodziewanego gościa w postaci ojca Adama. Zakonnik przywitał się z wyraźnie sztuczną, wymuszoną serdecznością, a w równie nieszczery sposób przeprosił, że przeszkadza. Wręczył Patrickowi niepodpisany, lecz pisany ręcznie list, a raczej schludny urywek papieru na którym mistrz Iwan zapraszał w dniu jutrzejszym na nadzwyczajne zebranie fundacji. Po raz kolejny miejscem zebrania miała być parafia. Godzinę spotkania zakonnik wyznaczył na 17.30.
- Mistrz Iwan poprosił również dziś o asystę. Potrzeba mu czterech magów. Czwartym jestem ja .
Adam pauzował. Zbierał chwilę myśli. Nie był nazbyt rozmownym gościem.
- Prosił zaproponować jeszcze jedną uwagę. Z zastrzeżeniem, że sprawa jest stacją życia i śmierci, oraz objęta tajemnicą. Prosił też abym przekazał, iż gdyby nie musiał, nie fatygowałby obecnych magów. Czasem jednak trzeba zaufać obcym.
Kalka. Zakonnik powtarzał przekazane mu słowa. Nic nowego od siebie nie dodał.

***

Poranną rutynę Mervi (jeśli o rutynie można mówić podczas porannej toalety w mieszkaniu obcego mężczyzny, i to, dodatkowo, wcale z nim nie śpiąc) przerwał ojciec Adam. Wymienili z Tomasem kilka chłodnych słów. Eutnatos poprosił go o przekazanie informacji Iwanowi. Pożegnali się nieco weselej.
- Jutro zebranie fundacji – mag położył list na stole – sądzę, że tą formą Iwan daje do zrozumienia, iż nie uważa w obecnej chwili telefonów za najbezpieczniejsze. Powiedziałbym, że goni przez to biednego Adama…
Eutanatos rozbił kolejne jajko na patelnię, mieszając jajecznicę.
- Ale w sumie nie żal mi biednego skurczybyka. Daj znać kiedy konsystencja jajek będzie dobra, niektórzy lubią mocno ścięte.
Sanctum i profanum w jednym obrazu. Tomas, najprawdopodobniej zabójca, mistyk, strażnik świętego (w oczach tradycjonalistów) cyklu narodzin i śmierci. Mag czerpiący moc z wielkiego koła, wsłuchującego się w jego ruch. Tomas, zwykły, poczciwy mężczyzna smażący jajecznice dla gorzącej u niego koleżanki z pracy.
- Będę dziś musiał dogadać się z policjantem, potem prosto z spotkania jadę do pracy. Od kiedy zaczynasz rzucać ćpanie?
Teraz powinien wbić w nią żelany wzrok. Jednak nic takiego nie nastąpiło, mag dalej mieszał jajecznicę, a tylko jego zimny ton głosu przypominał jej z kim ma do czynienia.

***

Freja odgarnęła kosmyki włosów z twarzy. Jej włosy mieniły się srebrzystym światłem, oczy płonęły jakąś tajemną mocą przemieszaną z pięknem, dostojnością oraz… zagadką. Bogini w samej swej istocie były wydawała się Leifowi być uosobieniem jeden z wielu tajemnic świata. Być może ciekawych, być może przerażających (bogowie byli przerażający sami w sobie), może nawet takich których nie chciał poznać, bo zwyczajnie go nie obchodziły.
Jednak gdy sekret przychodzi do ciebie, świat staje na głowie.
- Żar świętych symboli jest jak latarnia pośród mgieł stworzenia, Leif – uśmiechnęła się – nie zawsze jest dobrze tym się afiszować. Widzę, jak płoną w tobie, trawią cię, lecz ty się za jażðym razem rodzisz na nowo. Wspaniałe.
Postąpiła kilka kroków, obchodząc go bokiem.
- Masz zapewne wiele pytań, lecz teraz ja jestem Głosem.
Oczy miała lodowe.
- Jak oceniasz stan swej misji?

***

Do świtu Klaus przygotowywał materiały do szkoły. Zajęło mu to zdecydowanie zbyt dużo czasu niż chciałby, lecz ostatecznie wyszedł z tego pojedynku zwycięski. Nie tylko w materii przygotowania dydaktycznego, lecz również pedagogicznego. Oczywiście, cech własnej osobowości nie są tak łatwe do pokonania. Jednakże Klaus zyskał świadomość swoich braków, w tym tych groźnych w starciach z trudną młodzieżą. W ten, czy inny sposób trudną.
Będąc na terenie hotelu, gdy podjechał na ostatnie piętro, jego oczom ukazało się małe pobojowisko. Znajdujący się w kieszeni maga, podręczny enteroskop zadrżał od nadmiaru nagromadzonej mocy. Zachodnia ściana wyglądała jakby coś ją stopiło, a następnie zmusiło do ponownego przybrania stałej postaci, tworząc oniryczny, trójwymiarowy fresk. Podłogę pokrywały resztki fosforyzującej ektoplazmy. Kilka kroków od zachodniej ściany znajdował się punkt wzmożonej grawitacji zgniatający na pył pozostałości po spoczywającym taj roślince oraz ozdobnym wazonie. Tam też napotkał Hannah rysującej wokół kredą hermetyckie formuły.

***

Kontakt Walerii ze Stanisławą przebiegł bez komplikacji. Młoda Verbena nie musiała wydać z siebie ani ułamka mocy, wszystko działało dzięki naturalnym prawą świata których to Pyłowa Wiedźma zaszyła swoją własną moc. W ostatnich minutach ceremonii Walerię zaczełą boleć głowa. Przebudzona skierowała wzrok na miskę z wodą. Kręciło suię jej w głowie.
Zioła, dziś nazwane zapewne narkotykami, działały coraz mocniej.
Spojrzała na własne odbicie.
Policz do trzech.
Zaraz odpłyniesz – powtarzała.
Światem zatrzęsło.

Otworzyła oczy. Znajdowała się w łysym zagajniku czarnych, poskręcanych drzew. Cały grunt pokrywała gruba warstwa pyłu. Przypominał on w dotyku drobno zmielone skały, był tak samo pozornie miękki jak i zdolny boleśnie obetrzeć skórę. Przed nią znajdowała się staruszka.
W wizjach wszystko ma znaczenie. Stasia mogła być młoda, mogła przybrać wiek średni, nie musiąla być człowikiem. Zdecydowała się jednak na postać gibkiej, zdrowej staruszki, o twarzy zoranej wieloma zmarszczkami, ogorzałej od letniego żaru, oczach lekko żółtawych. Starcze odbarwienia na skórze. Musiała być stara gdyż reprezentowała Zimę. Waleria odgadła to po jej białych szatach, króliczych łapach u pasa oraz pordzewiałym sierpie. Zima zawsze była stara.
Zima była potężna, jak i pewnie na świat patrzyła Stasia.
I Zima musiała kiedyś przeminąć.
- Dobrze cię widzieć, dziecko.
Stasia uśmiechnęła się lekko. Waleria wiedziała, że nie może stracić czujności. Rozmawiała z bardzo niebezpieczną wiedźmą.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 23-02-2019, 13:05   #69
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację

- Nie znam jej celu. Nie mogę ocenić zatem stanu mej misji - Leif odparł zmęczonym głosem.
- Więc co tutaj robisz? - Bogini spojrzała nań srogo.
- Nie wiem - odpowiedział zgodnie z prawdą.
- Byłeś zbyt wystraszony aby trzeźwo myśleć. - Freya zastanowiła się. - Spotkałeś jedną z tych których musisz zabić. To jest twój Ragnarok.
- Kim oni są?
- Zagładą. Końcem czasu. Bogami sprzed czasem olbrzymów, Asów i Wanów.
- Kim?

Bogini opuściła oczy.
- Przykro mi Leif. I tak przegrasz. Ale wiesz co? To co dziś powiem i tak nie ma znaczenia, wszak to tylko sen.
- Tylko sen. - Leif skinął lekko potwierdzając słowa Vanirki. - Opuściliście Midgradr, opuściliście ludzi, opuściliście runy. - Einherjar uniósł głowę. - Opuściliście… nas. Ja pozostanę jednak wierny bogom. Tobie. Postaram się uczynić co mogę, by… - pokręcił nagle głową. - Ale dość mam zagadek. Żegnaj, Pani magii.
Freja podeszła do Leifa. Jej oczy zawsze lśniły, lecz teraz dostrzegał w jej oczach inny blask. Zabłąkana łza, delikatna, drobna spłynęła jej po licu. Mimo tego, pozostawała dostojna. Piękna, wspaniała, radosna w swym smutku, smutna w swej potędze. I chyba - niemocy.




- Nawet nie wiesz co cię czeka, moje dziecko, a ja nie potrafię ci tego przekazać. - Zacisnęła mocno pięść. - Pamiętaj tylko, że tym razem to ja w ciebie wierzę. To jedyne co zostało.
Chciała chyba dotknąć jego czoła, uczynić błogosławieństwo, lecz cofnęła dłoń, lekko nieśmiała, jakby nie chciała go ranić. Uczyniła krok do tyłu.
- Jeszcze jedno, Leif. Odyn nie żyje. Dlatego święte symbole umierają. Tylko… To dobrze. Może zrozumiesz jak spotkamy się tutaj, już nie we śnie. Jeśli wciąż…
Zamilkła. Chyba coś chciała powiedzieć. Odchodząc, poczęła się rozwiewać niczym mgła.
Leif milczał patrząc jedynie jak Freya niknie i odchodzi w niebyt.
Z kącika jego oka po policzku zaczęła płynąć kropla krwi.



Stary einheryar nie śnił już, ale też nie obudził się jeszcze. Jaźń zagrzebanego w ziemi i zespolonego z nią ciała, przepełniona była żalem i tęsknotą.

Gdyby Freya nawiedziła go zanim odzyskał swą dumę i swój gniew od sabatnika zwanego Rasmusem, pewnie na kolanach szlochałby, aby nie odchodziła i nie zostawiała go. Obcowanie z boginią choćby w ulotnym śnie, dla nieumarlego takiego jak Leif było niczym porcja heroiny dla ćpuna na przymusowym odwyku wbrew jego woli.
A jednak jak zawsze po ponownym zespoleniu z agresywną częścią swego jestestwa, Leif był trochę rozchwiany i bardziej podatny na podszepty tego co mieszkało w nim, a Kainici zwali “Bestią”.
Duma.
Gniew.
Niecierpliwość.
Ambicja…

To dlatego irytacja zawładnęła nim, gdy Pani Magii mówiła niejasno i zagadkami. Zagadkami, których miał już dosyć, coraz bardziej czując się w Lillehammer jak dziecko we mgle, poruszające się po omacku w poszukiwaniu celu o naturze którego nie miał pojęcia. To dlatego w milczeniu jedynie płakał krwią gdy odchodziła, zamiast błagać ją by została.

Teraz czuł rosnący gniew na samego siebie, za swoją reakcję we śnie, oraz żal za to do siebie i do bogini, której postawa przebudziła tę niecierpliwą irytację i ambicję, przez którą to spotkanie wyglądało tak… a nie inaczej. Gniew i żal rozciągały się w umyśle einherjar jak pożoga, ogarniając wszystkich i wszystko. Stanisławę, a z nią resztę wysługujących się nim Verben i w końcu magów jako takich. Lillehammerskie wampiry, za kolejne zagadki, a przez nie całą Camarillę nurzającą się w grach pozorów, tajemnic i gierek, wzbudzających w prostolinijnym Panu Dziczy stan bliski furii.
Pożoga gniewu obejmowała prawdziwie martwego już Rasmusa, za to, że tak długo trzymał jego gniew i ambicję, przez co te uczucia tak silnie władały Leifem podczas snu. Przenosiło to ogień furii na cały Sabat i jego krucjatę w mieście, potęgującą chaos i utrudniającą poszukiwania. W umyśle Leifa szalał straszliwy pożar.

Þá kemr Hlinar
harmr annarr fram,
er Óðinn ferr
við ulf vega,
en bani Belja
bjartr at Surti;
þar mun Friggjar
falla angan.


Fenrir połykający Powieszonego podczas wielkiej bitwy na równinie Idawall.
Jeżeli Odyn umarł, to Ragnarok już trwał, a gdzieś tam rozlegał się wtóry płacz Frigg.
Bitwa, której wynik został już określony i przepowiedziany przegraną Asów i wanów, oraz zagładą Asgardu.
Stanisława mówiąca o znalezieniu tu bitwy na którą czekał. Freya mówiąca iż tej bitwy nie wygra. Odyn martwy.
Tak. Ragnarok trwał. Tutaj.

Myśli te krążyły wokół pożaru gniewu i żalu spopielającego wszystko i wszystkich.
Bogini rozwiewała się we mgle. Słowa by ją zatrzymać gniew i ambicja tłamszą w gardle. Kropla krwi na policzku syczy i paruje.
Żal i gniew. Wściekłość.

W Norwegii nie było wulkanów, ale tego dnia, tuż przed zmierzchem w Lillehammer, pod powierzchnią ziemi dojrzewała erupcja, która mogła być nie mniej niszczycielska niż eksplozja lawy i popiołu.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 29-03-2019, 20:55   #70
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
- Nie biorę od trzech dni. - odparła Mervi wpatrzona w patelnię - Mam przy sobie zapasowo połówkę jednej dawki, która mi została... - zmarszczyła brwi - Nie licząc zwykłych leków przeciwbólowych, które w sumie nic nie dają. Zostało to... chyba z obawy, że nie dam rady. - urwała na chwilę nim znowu się odezwała - Dziś słabo spałam. Ciągle boli mnie głowa, nie byłam w stanie spać dłużej.. A i chyba miałam gorączkę. - przymrużyła nieznacznie oczy, gdy znowu odczuła ból głowy - Jajka już wyglądają świetnie.
- Radziłbym wyrzucić to wszystko w cholerę - Tomas odpowiedział swobodnie zdejmując patelnię z gorącego palnika. Wyciągnął dwa talerze, nakładając jedzenie. Podał śniadanie wirtualnej adeptce.
- Jutro mógłbym próbować zwalczyć symptomy fizyczne.
- Dzięki... - Mervi wydawała się speszona pomocą jaką otrzymywała - Więc... Opowiedziałbyś mi coś więcej o byciu Uzdrowicielem w twojej Tradycji? - zapytała nakładając na widelec jajecznicę - W ogóle czym się różnią od innych Eutanatosów? - spojrzała na Tomasa z wyraźnym zaciekawieniem.
- Nie ma czegoś takiego jak jakakolwiek pozycja, ranga czy formalny tytuł uzdrowiciela - Tomas wyjaśnił spokojnie - po prostu wielu członków mej tradycji parała się tym fachem. Widzisz, jedni aktywnie poszukują tych którym trzeba pomóc. Inni wolą czekać aż los sam przywieje do nich potrzebujących.
Eutnatos usiadł na krześle, zagryzając jajecznicę chlebem.
- Jedz, gorące wzmacnia odporność. Co do uzdrowicieli. Wiesz jaki jest jest główny cel mej Tradycji?
Technomantka w zastanowieniu jadła jajecznicę nim odpowiedziała na pytanie:
- Chcecie... oczyścić Krąg?
- Tak odpowiada wielu nowicjuszy. Iż stoimy na straży Cyklu. Większość magów tradycji zwykle dodaje coś o zabijaniu. Nie, może starzy, zbyt odczłowieczenie i za głupi aby odejść, myślą tylko o Kole. Ale większośc eutanatosów których szczerze zapytasz, powie, iż to tylko metoda. My walczymy z cierpieniem, Mervi, w każdej jego postaci. Cykl odrodzeń jest naszym sprzymierzeńcem. To dlatego czasem pomagamy ludziom zostawić jedno życie za sobą. Tam już ich nic dobrego nie czeka, tylko więcej bólu. Widzisz, za to bractwo nas nienawidzi - Tomas skrzywił się lekko - uważają, iż poprzez cierpienie oczyszcza się karma. My wiemy, iż wszechświat nie jest aż tak okrutny.
- To jak to całe gadanie, że "kogo kocha Bóg, temu zsyła cierpienie". - mruknęła - Zawsze uważałam to za bzdurę. Jeżeli taki byłby, to na pewno z miłosierdzia mało by mu pozostało.
- Nie wierzę w osobowego boga w sensie istoty omnipotentnej - Tomas odpowiedział chłodno - jednak wierz mi, wiara wielu dodaje sił. Ludzie nawet nie wiedzą jak potężni potrafią być gdy myślą, że to ktoś udziela im swej mocy.

- Jest to możliwe. - przegryzła chlebem jajecznicę - Co zaś do cierpienia... Wierzycie, że jest szansa je wymazać? W końcu to jest problem... jak sprawić by nikt nie cierpiał z powodu innego, bez zabierania komukolwiek wolności wyboru... - spojrzała uważnie na Tomasa.
- Trochę zbyt ciężki temat jak na późne śniadanie - mag mruknął bez gniewu - Znasz to powiedzenie, ilu rabinów tyle opinii? I u nas jest podobnie, teoretyzują, myślą, budują modele… Mogę ci podać oficjalną wersję. Cierpienie jest nieodłącznym elementem świata. Kiedyś głoszono, że pełne pogodzenie się z Cyklem powinno je zniwelować. Wpływ myśli europejskich na mą tradycje lekko zmienił tą doktrynę, acz akceptacja pomaga. Ja, osobiście, jestem praktykiem, jak zresztą większość z nas. Mamy bardziej palące problemy, jak chociaż Rozliczenie.
- Skoro tak wiele jest opinii... To jaka jest twoja? - przełknęła ostatni kawałek.
- To już tajemnica. Nie wziąłem cię jeszcze jako uczennicy - niezręcznie zażartował.
- Czy mam już zbierać manatki z Tradycji? - Merv uśmiechnęła się rozbawiona.
Tomas wyglądał na lekko zmieszanego. Nie jakoś szczególnie, jednak nie był lwem salonowym.
- Trening w sporej części fundacji jest dość upierdliwy, nawet nieprzyjemny.
- Niestety nie jestem szczególnie uzdolniona fizycznie. Mogłabym zaniżać średnią uczniów. - odparła z udawanym smutkiem.
- Jakby tylko to się liczyło - mistyk przegryzł kromkę chleba - z wampirami poradziłaś sobie całkiem dobrze. W zasadzie myślę, że spokojnie w razie konieczności dałabyś radę sama wszystko ogarnąć na miejscu.
- Starałam się uniknąć bezpośredniego kontaktu. - dodała swobodnie - Gdyby nie ta policja byłoby łatwiej... a Iwanek chciał mi wrzucić tam jeszcze jakieś niegrzeczne duchy. - mruknęła.
- Iwan pomaga jak może. To w gruncie rzeczy dość przerażający mag. Masz dużo cennych rzeczy w domu? Mógłbym poprosić znajomego aby cię tam podrzucił.
- Została część elektroniki i moje architektoniczne rzeczy, ale... - rozejrzała się po mieszkaniu - Nie wiem ile ci się tu zmieści. Co do tych rzeczy to mogę docisnąć Patricka, aby przyjechał tu swoją maszyną, jak to może się trzymać nie wiem. - pokręciła głową - Ach... Miałbyś coś przeciwko abym zamontowała tutaj trochę zabezpieczeń? Po prostu bez nich... czuję się odsłonięta.
- To nie jest twierdza Mervi i nie powinna nią być. To przyciąga zbyt wiele uwagi. Zreszta - Tomas się zamyślił - za kilka dni wrócisz do siebie. Po prostu stwierdziłem, że wybite szyby mogą kusić złodziei. Dobrze byłoby przed powrotem sprawdzić czy jakieś duchowe paskudztwo tam się nie zanęciło. Ale to może zrobić prawie każdy w fundacji, mam taką nadzieję.
- Na wybite szyby to mi eteryci pomogą, żaden problem. Patrick może też pomóc ze sprawą duchową, bo Walerii... wolę nie prosić po ostatnim razie, kiedy to Patrickowi pomagała. - zasępiła się - Czyli... jest tu bezpiecznie... - najwyraźniej próbowała przekonać sama siebie - W sumie ty tu jesteś. - uśmiechnęła się na to.
- Każdemu zdarzają się błędy. Wiem, to truizm, ale warto to sobie przypominać.
Mervi spojrzała na Eutanatosa.
- Mówisz jak J. wiesz?
- Chyba dlatego przypadliśmy sobie do gustu - eutanatos zaśmiał się szczerze.
- Przyznam, że ten hermetyk wydaje się być w porządku. - położyła łokcie na stole i wsparła na dłoniach głowę - Wiem, że jutro spotkanie, ale... To jutro. Jako że gadałam z tym creepem, a mówiłeś w jego sprawie, że to echo powodu, dla którego tu jesteśmy... - uważnie spojrzała na Tomasa z tłumioną ciekawością - Proszę, powiedz mi teraz czemu tu jesteśmy.
- Bo jest dużo do zrobienia - Tomas wywinął odpowiedź. - Zechcesz więcej opowiedzieć o tamtej rozmowie? Nie chciałem cię wczoraj tym męczyć.
- A czy ty zechcesz mi odpowiedzieć konkretnie na pytanie? - uśmiechnęła się cwaniacko.
- Dlaczego ja akurat miałbym wiedzieć cokolwiek więcej od ciebie? To Jonathan i Iwan wraz ze swoimi miniaturkami kręcą tym całym interesem.
- Bo to ty stałeś za organizacją tego. - odparła niewinnie.
- Tylko przeczucie, los. Mówiłem, że mam czułe zmysły. Niestety, nic konkretnego nie wiem. Też mnie to frustruje.
- W takim razie jakie to było przeczucie?
- Że jesteśmy tutaj bardzo potrzebni, inaczej wydarzy się coś okropnego. Tylko tyle, twoja kolej.
- A co dokładnie chcesz wiedzieć? - zapytała nie do końca jednak zasycona odpowiedzią jaką podał.
- Czy czegoś wczoraj nie pominęłaś. Może teraz, po nocy coś przychodzi ci na myśl, co może być ważne?

Mervi zastanowiła się nad odpowiedzią. Co mogła pominąć?
- Mówiłam, że ten creep najwyraźniej wiedział, lub domyślił się, kim jestem? Znał moje imię choć go nie otrzymał ode mnie.
- Sądzisz, że mógł czytać twe myśli?
- Wydaje mi się, że moje zabezpieczenie wystarczyło, aby mój umysł nie został spenetrowany, ale nie dam całkowitej gwarancji. Gumka mogła pęknąć. - zastanowiła się - Creep wiedział, że ćpam, musiał wiedzieć. Odgrażał się, że pożre mi mózg, czy wyrwie paznokcie, nic nadzwyczajnego, ale to wspomnienia Tradycji mnie zaniepokoiło... Że musi być ich dziewięć dla nich, to MUSIELI przygarnąć innych... którzy mu się nie podobają. - wzruszyła ramionami - Nie tak, jakby ta niechęć była obca, ale szlag z tym.
- Ewidentnie grał na twych emocjach.
Tomas przybrał nienaturalnie chłodne oblicze. Profesjonalne i spokojne. Było coś niepokojącego w tej nagłej zmianie nastroju.
- Będę powoli zbierał się do pracy. Na stoliku masz mój numer, klucze wiszą koło drzwi. Przedzwonię co z tym kolegą jeśli chcesz wpaść do siebie, chyba, że załatwisz to poprzez fundacje. Potrzebujesz czegoś?
Adeptka poczuła się niepewnie przy chłodzie, jaki przybrał Eutanatos. Przez chwilę zastanawiała się czy w szkółkach eutków mają obowiązkowy fakultet z zachowywania odpowiedniego oblicza.
- Spróbuję najpierw pogadać z Patrickiem w sprawie podwózki. Niczego konkretnego mi nie trzeba... chyba że chciałbyś kupić coś do żarcia po powrocie? Zapłacę oczywiście, winna jestem.
- W lodówce mam dość jedzenia. Jest też pizza mrożona do mikrofali. Ja dziś od południa nie jem.
Tomas zaczął powoli szykować się do wyjścia.
- W sumie... - zaczęła niepewnie - Idziesz spotkać się z policjantem, tak? Nie chciałbyś może towarzystwa?
- Przyzwyczajony jestem do pracy samemu. Spotkam się z nim po pracy, może wyskoczę w trakcie. Z całym szacunkiem, ale mało kto byłby w stanie to dobrze rozegrać.
Mervi trochę skrzywiła się na słowa Eutanatosa.
- A teraz zaczynasz gadać jak Iwanek... - mruknęła.
- Każdy czasem tak ma - Tomas mrugnął. - Trzymaj się Mervi. I wyrzuć to świństwo.


Słowa Tomasa o tym, że "mało kto prócz niego może coś dobrze zrobić" przywiodły Mervi na myśl Firesona. Cholernik jeden... ale jednocześnie fascynujący cholernik. Prawdę mówiąc dziewczyna złapała się na tym, że jej myśli zaprzątała jego osoba! Czy to o nim śniła poprzedniego dnia...?

Nie wiedziała czy z tym dziwnym Wirtualnym (ha...) wszystko dobrze. Zważając na wczorajsze zamieszania, czuła że wypada się zainteresować. W końcu Fundacja (jakby bardzo ją obchodziła), Tradycja i... i coś jeszcze.

On przecież zmolestował jej Avatara!

Nie musiała dużo się zastanawiać, jednak mimo chęci nawiązania kontaktu nie postanowiła wspomóc magyą dotarcia wysłanej wiadomości. Nie zasłużył na razie na nic więcej, niż użycie odpowiedniego szyfrowania.

Wiadomość do Firesona zawarta w SMSie, który nadszedł z nieistniejącego numeru skrytego przed odbiorcą, była krótka, gdy po zrozumieniu kodu szyfru odczytało się jej dziwaczną treść:

P\ V fI|V3? 1|VSVV.
(R U fine? Answ.)

Pozostało poczekać...

Wiadomość zwrotna od Firesona nie nadchodziła, co zirytowało Mervi. Ona okazuje zainteresowanie jego zdrowiem, a ten tym pogardza? Zaczęła myśleć o wykorzystaniu magyi do namierzenia Legionisty, ale postanowiła dać mu jeszcze trochę czasu. Nie jest przecież zdesperowana...
Technomantka szybko zaczęła czuć się znużona. Było oczywiście sporo do roboty, ale szybko odkryła, iż jeszcze ciekawiej będzie zająć się czymś innym. W końcu jak często jest się u Eutanatosa i ma okazję poznać jego mieszkanie?

Nie rozważając dłużej opcji, zaczęła z zaciekawieniem buszować po mieszkaniu... szczególnie nie powstrzymując się przed zapoznaniem z pokojem Tomasa.

Starała się niczego nie dotykać, a jedynie pozostać przy oglądaniu. Niestety, nie zawsze było to możliwe. Musiała czasem coś ruszyć, aby móc spojrzeć co jest schowane głębiej. Zanurkowała także pod łóżko, przejrzała każdy kąt...
To było lepsze od umarcia z nudów! Do tego przecież nic nie chciała zabrać!
Prawdę mówiąc czuła się trochę głupio, gdy przeglądała zawartość pokoju. W końcu Tomas użyczył jej mieszkania...

Zaspokajając swoją ciekawość odkrywcy natrafiła w pokoju Tomasa na: pistolet pod łóżkiem, razem z norweskim pozwoleniem, białe rękawiczki, zbiór małych kości (wyglądające jak od palców nóg lub rąk), dwa telefony, kilka kartek zapisanych kompletnie nieczytelnymi bazgrołami, ładnie zdobioną klepsydrę wielkości pięści, jakieś zioła, trochę leków (raczej nic groźnego), trzy płaskie noże, trochę do rzucania, trochę jak bojowe.
W łazience zaś znajdowała się jeszcze profesjonalna apteczka.

Tuszowała ślady swojej aktywności i poszukiwań jak tylko mogła, mając nadzieję, że gospodarz nic nie zauważy. Podpadła już dziewczynie z Tytalus, nie chciała teraz Eutanatosowi...

***

Ułożyła na pralce w łazience zabrane ze sobą leki przeciwbólowe. Nie były one w żaden sposób nielegalne... Uznała jednak, że może jakieś przydadzą się pacjentom Tomasa z hospicjum. Nigdy nie wiadomo...
Zatrzymała jednak jedną buteleczkę z ketonalem i nieotwarty jeszcze ibuprom.

Po opróżnieniu torby z leków usiadła ciężko na rancie wanny zawieszając wzrok na trzymanej ampułce z resztką morfiny. Wiedziała co musi zrobić... ale na samą myśl o pozbyciu się narkotyku skręcało ją w trzewiach.

- Glitch... Glitch... - szepnęła łamiącym się głosem - Nie chcę tego robić...

Czuła uścisk w gardle, a do oczu zaczęły napływać jej łzy, gdy przechylała już ampułkę, aby wylać jej zawartość do toalety. Nie! Cofnęła rękę drżąc z niezrozumiałego stresu. Może tak ostatni raz...? Może...

Nie rezygnuj teraz!

Zamknęła oczy, gdy pozbywała się w ten sposób morfiny.

Początkowo tylko patrzyła otępiale na pustą ampułkę, żeby po dłuższej chwili wpaść w niekontrolowany lament, który skończył się nudnościami powodowanymi rozpaczą i zwróceniem resztek śniadania.


Technomantka opadła bez sił na kanapę. Nie dość, że musiała przebyć rozmowę telefoniczną z Patrickiem i Walerią, to jeszcze wciąż czuła się fatalnie...

Kolejny telefon uświadomił Mervi, iz szykuje się dość intensywny dzień. Szczególnie gdy był to obcy numer.
Mervi westchnęła krótko. Czyżby Fireson z przeprosinami?
- Wreszcie raczyłeś się odezwać, zajęło ci. - odezwała się, gdy odebrała.
- Zawsze miło jest być wyczekiwanym - lekko rozbawiony głos mistrza Einara rozbrzmiał w słuchawce - jak się miewasz Mervi?
- Tak... Tak, wyczekiwałam. - odparła speszona Mervi z pogłosem niedawnej zbrodni przeciw morfince w głosie - A ja... Żyję? Znaczy, nie jest świetnie, ale nie mogę narzekać za bardzo. A jak u ciebie? JMS bardzo wchodzi na głowę?
- Myślałem o naszej ostatniej rozmowie. Chciałbym cię dziś odwiedzić, jeśli to nie problem. Po ostatnich wydarzeniaj przyda się nam chwila odsapnięcia.
- Chętnie! Tyłko teraz mieszkam u Tomasa, bo stuff w domu się wczoraj wydarzył... To nie problem?
- Jeśli tylko Tomas nie miałby nic przeciw temu - Einar zaczął niepewnie - to mogę przyjechać za kwadrans.
- Jest w pracy, ale wątpię, by był problem. - odparła lekko - Mogę zawsze do niego zadzwonić.
- Zdam się na twój osąd - Einar odpowiedział łagodnie.


Nie minęło nawet dwadzieścia minut, gdy do drzwi mieszkania Tomasa pukał nie kto inny, a sam mistrz Einar. Przybywszy taksówką, wydawał się tak niesamowicie zwyczajny. Gruby sweter, ciepła kurtka, sine usta, niewyspane oczy oraz serdeczny uśmiech i ożywienie na widok Mervi. Aż trudno było przyznać, iż to ten sam człowiek który byłby w stanie samodzielnie stawić czoła okrętom technokracji, ten człowiek który ściągał dziwne piorny z nierealnego nieba. Teraz stał przed nią, chory, zmęczony i zatroskany.
- Miło cię widzieć.
Mervi humor wyraźnie się poprawił, gdy zobaczyła Einara. Wciąż sama nie czuła się fizycznie dobrze, ale w tym momencie uzależnienie psychiczne zeszło na drugi tor.
- Nawzajem. Zdejmuj kurtkę, znajdę jakąś herbatę. - uśmiechnęła się zapraszająco.

Hermetyk nie dał się długo prosić. Odwiesił wierzchnie ubranie, lecz dziwnie skręcał palce ku siebie, jak człowiek któremu jest zimno. Nie czekając na zaproszenie, pozwolił sobie przysiąść na kanapie.
- Pozwolisz, prawo wieku
.Uśmiechnął się delikatnie, porozumiewawczo.
- Ciężko było? Słyszałem trochę od Jonathana, ale mam wrażenie, że mu coś umykało.
- A co JMS takiego ci powiedział? - zapytała wyjąwszy z szafki herbatę i włączywszy wodę na nią - Tomas już mu na mnie naskarżył, co? - zaśmiała się cicho.
Po chwili podeszła do kanapy i wzięła zwinięty koc leżący obok Einara, który narzuciła mu na barki.
- Chyba ci zimno.
- Starość, do tego nie do końca dobrze znoszę tę stronę Zasłony - hermetyk wyjaśnił szybko zmieniając temat - Jonathan był głównie podekscytowany tym jak sprawnie sobie poradziliście oraz potencjalnym akolitą. Mam wrażenie, że trochę przecenia naszego Tomasa, ale - Einar spojrzał na sufit - może ja go za słabo znam. O ile można dobrze znać eutanatosa.
- Jak dla mnie jest spoko. - wzruszyła ramionami, nie widząc dziwnego połączenia tego słowa z eutanatosem - Czy sprawnie? Byłoby szybciej, gdyby nie ta policja... Wampira się uziemiło, nawet nie musząc stawać blisko niego. Nic tam. - odparła obserwując wodę dochodzącą do momentu gotowania - A skąd taka ekscytacja u J.?
- Cieszy się, że wreszcie coś dobrze poszło. Zapewne to miła odmiana po tym wszystkim - Einar na chwilę zatrzymał głos - myślałem o naszej ostatniej rozmowie.

Mervi milczała, gdy nalewała wrzątku do szklanki i wkładała doń torebkę herbaty.
- O której jej części dokładnie? - zapytała stawiając na stoliku przed Einarem napar wraz ze spodeczkiem na torebkę - Co jeszcze... Ach! Cukru?
- Nie słodzę.
Einar kiwnął głową w podzięce. Milczał długo, wpatrując się w parujący napar.
- Ta regresja nie dawała mi spokoju. Szkoda, że nie spotkaliśmy się wcześniej, ponownie. Bez mistrza Uriela może być mi trudno… Nie chcę nalegać Mervi…
Staruszek siarbnął lekko herbatą.
- Może byłbym w stanie powtórzyć przywrócenie ci wspomnień. Po raz kolejny powinno być całkiem łatwo.
Mervi usiadła obok Einara wpatrując się w jego twarz.
- A jakie byłyby możliwe konsekwencje?
- Paradoks. Zaciągnę też dług u dość czarnego Ukrytego. Rozmawiałem z ich dworem, zechce mi użyczyć swych mocy oraz, co ważne, stanie na straży magy. Oddali paradoks tak aby nic nam nie mogło przerwać. Nie wiem czy jakikolwiek mistrz Ars Vis byłby w stanie tego dokonać.
Einar spojrzał jej w oczy. Lekko pożółkłe, załzawione, wyrażały tylko troskę.
- Tym razem nie zawiodę.
Technomantka spojrzała z niepokojem.
- Ukryty? - zapytała niepewnie.
- Rodzaj duchów - Einar zasępił się - uczyłem cię tego. Gdy byłaś u nas, podłapałaś podstawy polityki dworów umbralnych - smutek przeciął twarz mistrza.

Mervi westchnęła.
- Niestety i to poszło w zapomnienie. - zastanowiła się - Mógłbyś mi opowiedzieć główne elementy w skrócie? Może to nie będzie to samo... ale jeżeli mam cokolwiek rozważać... W co się chcemy wplątać…
Einar uśmiechnął się lekko.
- Masz coś do pisania?
- Hmm... - Mervi zanurkowała w swoje bibeloty, które zabrała z domu, aby wyciągnąć blok kart. Wiele z nich było zarysowanych jakimiś bryłami geometrycznymi, ale reszta wciąż nie nosiła śladów użytku. Te właśnie podała Einarowi wraz z długopisem.
- To wystarczy?
- Tak.

Hermetyk zaczął zapisywać zgrubne obliczenia na kartce, jednocześnie komentując to cały czas.
- Wykorzystam tutejsze zawirowania vis aby stworzyć otulinę pierwszej chroniącą ceremonię, to powinna być taka energia - wskazał na ciąg obliczeń - Ukryty podtrzyma kopułę. Tutaj, z grubsza - wskazał na równania wzbogacone kilkoma niezbyt znanymi Mervi symbolami, lecz jej intuicja matematyczna pomogła je odczytać - sprowokuję uskok czasowy. Użyję jak ostatnio IV prawa Thaumagycznej Równowagi Wymiarów, to równanie je opisuje - nakreślił wzór - na skutek wyładowania paradoksu avatar zostaje splątany sam w sobie w stanie ciszy. Otulina pierwszej nie pozwala jednak uzyskać prawdziwej ciszy. Jako, że cisza dotyka tak samo maga jak i avatara - zawahał się - wedle głównych teorii, otrzymujemy czystą umysłpłaszczyznę. Jako, iż w bąblu rzeczywistości czas i przestrzeń stanowią bardziej zupę - wyprowadził w ciągu kilku sekund równanie rozmaitości czasoprzestrzennej, podobne do równań Schwarzschilda, ale wzbogacone o kilka nieznanych Mervi operatorów - możliwe jest pobranie stanu umysłu z danej chwili. Mag musi być w dobrych relacjach z avatarem gdyż to od niego wiele zależy. O szczegółach takich jak inkantacja czterech żywiołów, odpowiednie runy, śpiew czy odrobina krwi odprawiającego ceremonię nie będę wspominał. Wybrałem to co najciekawsze.
Einar skończył. Mervi powinna wiedzieć. Był z domu rzemieślników. Tworzyli cuda zanim Wirtualni Adepci powstali, byli Naukowcami zanim przebudził się pierwszy eteryk, a gdy ostatecznie zawiązała się Unia Technokracji, pod przewodnictwem królowej Wiktorii, to właśnie na hermetyków padły pierwsze gromy, za podobieństwo do Unii. Wystarczyło odrzucić tylko trochę Ducha, i zostałaby sama Maszyna.
Ale Einar posługiwał się Duchem.
Mervi była pod pewnym wrażeniem wiedzy Einara. Do typowego mistyka było mu daleko, a i jego zainteresowania oraz jego magya podobała się technomantce... przynajmniej od strony teoretycznej. Musiała się więcej dowiedzieć o tych hermetykach...

- A ten Upadły? Te dwory? - zapytała ostrożnie.
- Ukryty, nie upadły - Einar zaśmiał się lekko - wiele istot określanych potocznie mianem duchów organizuje się w tak zwane Dwory. Niekiedy ma to konotacje mitologiczne. Ukryty uchodzi za dość nieprzyjemny byt. Raczej każdy hermetyk czy badacz umbry o nim nie wie, a to z tego powodu, że nikt nie jest w stanie znać mian wszystkich duchów. Zdradziłem ci to imię abyś wiedziała kto będzie mym sojusznikiem. Fakt, jego przydomek brzmi złowieszczo, prawie tak groźnie jak tytuły naszego Jonathana.
- Tytuły JMSa to akurat brzmią zabawnie. - uśmiechnęła się nim spoważniała - Ale... czym zapłacimy? - zapytała mając w pamięci pewną kicię z pikseli... - I jaka jest pewność, że ten cały Ukryty nas nie wykiwa?
- Współpracowałem już z tym bytem. Ma wobec mnie długi, zatem to on będzie spłacał mnie. Moja droga Mervi - Einar zaczął łagodnie - mimo, iż wyglądam na słabego staruszka, jestem dość poważany w pewnych kręgach.
Einar spoważniał, upił łyk herbaty trzymając kubek w obu dłoniach.
- Jonathan ma bardzo groźne tytuły. Jest jednym z niewielu magów który ma czelność zwać się czaropętaczem i nie popaść w śmieszność. A jest taki młody… - hermetyk zamyślił się.
- Czaropętacz brzmi tak pompatycznie... i tak bez sensu. - oceniła Mervi - Ale Prorok Kości to już coś lepszego i bardziej groźnie brzmiącego.

- I trochę smutnego - Einar odparł bez specjalnego smutku. - Moglibyśmy być gotowi za trzy dni, co Ty na to Mervi?
- Cóż... - myśl o powrocie pamięci była bardzo kusząca... - ...chyba... możliwie... całkiem prawdopodobnie jest jeden problem. Nie wiem czy to nie przeszkodzi... - spojrzała w sufit - Chciałam ci to powiedzieć przy ostatniej rozmowie, ale tak wynikło... Otóż... - odchrząknęła - A, cholera z tym. Powiem każdemu, łatwiej będzie. Wydaje mi się, że stało się to z powodu... utraty siebie. Rozumiesz, słabo to znosiłam. Szukałam więc... czegoś co mi ukoi nerwy... - spojrzała Einarowi w oczy - Jestem teraz na odwyku... Od kilku dni dopiero…
Einar nie dał po sobie poznać jakiejkolwiek gwałtowniejszej reakcji. Zamiast tego jego dłoń spoczęła na ramieniu wirtualnej adeptki.
- Z pamięcią będzie ci łatwiej. Przypomnisz sobie kim naprawdę byłaś i kim masz być. Mając taki horyzont - staruszek przerwał - nie takie problemy widziałem wśród magów. Poradzisz sobie.
- Ale czy to nie zaszkodzi temu procesowi, który ma mi zwrócić pamięć?
- Nie powinno. Mało co jest w stanie powstrzymać wysoką magyę.

Mervi nagle musiała przerwać rozmowę, aby odebrać telefon... od Patricka. Miał teraz powód na przekupstwo, a do tego...
- Mistrzu? - odezwała się, gdy zakończyła krótkie połączenie - Miałbyś może ochotę na pizzę? - uśmiechnęła się przyjemnie.
Na twarzy hermetyka pojawił się sympatyczny wyraz, zmywający z jego oblicza trochę barw starości.
- Moja żona była z Włoch. Jeszcze długo przed przebudzeniem. Oczywiście, że mam - kiwnął głową - mam nadzieję, że nie zostawimy za dużo okruszków. Wolałbym nie drażnić eutanatosa - mrugnął.
- To świetnie, nasz dostawca już w drodze. - odparła Mervi - Mam w sumie takie małe pytanie natury... socjalnej? - zastanowiła się przez chwilę - Czym można ugłaskać Tytalusa, któremu się podpadło?
- A komu podpadłaś? Staremu czy młodemu Tytalus?
Einar wyglądał na zaciekawionego.
- Młodemu. - odparła - Chcę po prostu przeprosić, tak żebym nie miała problemów teraźniejszych i przyszłych. Powiedziałam o kilka słów za dużo do Hannah.
Einar wyglądał na odrobinę zaskoczonego.
- Nie sądzę aby młoda Tytalus mogłaby ci czymkolwiek zagrozić, Mervi. Ona jest ledwo studentką, ty adeptem. To olbrzymia przepaść mocy i wiedzy, a hermetycy mają tego świadomość. Zresztą, ona jest tu z nami tylko ślepym przypadkiem.
- Jakim przypadkiem? - zapytała - I chcę tylko jakoś pokazać, że nie miałam nic złego na myśli.
- W zasadzie Jonathan powiedział mi… - Einar zamyślił się - w zasadzie nie przysięgałem. Sądzisz, że zdradzenie tego byłoby dobrym, świńskim dowcipem?
Hermetyk wypił resztę herbaty uśmiechając się kątem ust.
- J. lubi dowcipy, a świńskie są najlepsze. - Mervi również lekko się uśmiechnęła.

- Hannah wygrała pojedynek ze swoim mentorem aby tu się dostać. Biedak musiał wypuścić ledwo studentkę tutaj i zapewnić, że ją tu przyjmą. Typowe zwyczaje Tylaus. Wygraj z mentorem, dostań co chcesz. Oczywiście, wygrać trzeba odpowiednio brawurowo.
- To w sumie ciekawy sposób, podoba mi się. - uśmiechnęła się Mervi - Może zadziałała taktyką "jestem taka słaba, nie masz co się obawiać"? Tak czy inaczej... co taki Tytalus by chciał? Wiesz, w przeprosinach, aby kwasów nie było.
- Sądzę, że odpowiedni kryształ stanowi klasyczny, typowy prezent. Najlepiej oprawiony na metalowym łańcuszku. To bardzo typowy podarek i bezpieczny, niezależnie jaki kamień wybierzesz, każdy ma pozytywne znaczenie dla obdarowanego gdyż pełni rolę w magy. Najlepiej wybierz intuicją.
Mervi spojrzała na Einara uważnie.
- I może celownik przykleić sobie do głowy? Czy przypadkiem właśnie nie kryształy to fatalny prezent dla Hermetyka i Mówcy?
Hermetyk spojrzał poważnie na Mervi.
- Stereotypy mają swe źródło w rzeczywistości. Wystarczy, że nie będziesz ją nazywać falującym kryształem. Zauważ, że zbyt dobrze dobrany prezent budzi podejrzenia o kradzież sekretów i myszkowanie. Rozumiesz już czemu polecam ci coś ogólnego?
- Uhm... Rozumiem. - uśmiechnęła się przepraszająco, ale nie mogąc się powstrzymać dodała jeszcze - W końcu paranoja jest taka... częsta. Dzięki za podpowiedź.

- Jeszcze jedno. Postaraj się nie rozpowiadać wszystkim o naszych planach. Nasz drogi, troskliwy hermetyk będzie strasznie mi odradzał jakikolwiek wysiłek…
- Szczerze to i mnie to martwi. Ten paradoks w tym momencie... To nie jest bezpieczne dla ciebie. - dodała z prawdziwą troską.
- Mervi, magya jest niebezpieczna. Tylko, że ja jestem w tym dobry. Pamiętaj, że nie robię tego pierwszy raz.
- Po tym wszystkim? - westchnęła - Nie podważam twoich kompetencji przecież... Nieważne. Co z uczniem?
- Można mnie nadkruszyć Mervi, ale nie złamać. W tym jesteśmy podobni - spojrzał na wirtualną adeptkę - głęboka cisza. Wyklucza jakąkolwiek podróż, silne hobgobliny. Staram się do niego jakoś dotrzeć, ale to nie jest łatwe. Ostatnie czego nam trzeba to młodego marudera.
- Mogę... jakkolwiek pomóc? Czy lepiej nie? - zapytała.
- Staram się aby nie widywał nazbyt często nikogo, kto może mu przypomnieć o katastrofie fundacji. Mnie zna wcześniej, ciebie jeszcze nie poznał gdy byłaś z nami. Zresztą, sam w tej chwili z trudem przebijam się do jego świadomości - Einar posmutniał.
- Rozumiem... - spojrzała w bok - Spróbuję poszukać, może jakąś podpowiedź, info o możliwościach znajdę... - przypomniała sobie o Firesonie - Czy podejście psychologiczne by nie było pomocne?
- Ciszę najlepiej wyleczyć spokojem i czasem.
Mervi skinęła, aby nim dalej kontynuowała rozmowę wysłała jednego SMSa do ich dosta... Patricka.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172