Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-05-2017, 22:30   #191
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Upał był niemiłosierny. Khazad wiele dałby za choćby ociupinkę cienia, którego okolica wyraźnie skąpiła. Zupełnie jakby wszystko uciekło przed panującą w mieście zarazą.

Klątwa Gigantów. Arno prychnął cicho pod nosem. Z informacji przekazanych przez Berta wynikało, że inteligencją to wielkoludy nie grzeszyły. Jak zatem miałyby kogoś przekląć? Chyba dokładnie tak, jak Hammerfist mógł przekląć chamskiego kupca, któremu wiele to nie zrobi.

Niemniej jednak skądś ta nazwa musiała się wziąć. Może wszystkich dopadło takie... przeziębienie gigantów? Dla nich katarek i kichanie, a dla innych gulasz z bebechów i wizyta Morra?

Kiedy razem z Jostem obchodzili miasto, natknęli się na dwóch mężczyzn patrzących na płonący stos zwierząt. Twarze okręcali chustami. Była to dobra okazja do tego, by się czegoś dowiedzieć nie wchodząc do miasta. Jeśli oczywiście obaj byli tutejsi, a nie przejezdni.

- Z miasta są panowie? - zapytał khazad z odległości podniesionego głosu od rozmówców.

- Aye! - odkrzyknął starszy.

Khazad podszedł nieco bliżej.
- Podobnież zaraza w mieście panuje jakaś. Jako zresztą widać, bo truchła pełno. Jakaś ta… no… Gigantów Klątwa? - skrzywił się i splunął, lecz niemal natychmiast kontynuował:
- Słuchy chodzą jakieś kiedy i gdzie zaczęło się to? A może zapytać by trzeba było “od czego”, bo nazwa przypadkiem nadana nie została raczej, hę?

- A jakże. Kurt Rosentall wieści przyniósł z gór, że ledwie z życiem uszedł kiedy jego ludzie rozsmarowani byli przez Giganta. Olbrzym przekląć miał ludzi. Nagroda nawet jest u straży za zabicie Giganta. Niezła suma. Urok musiał rzucić, choć kapłani w to wiary nie dają...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-05-2017, 19:20   #192
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Heisenberg
teraźniejszość

Gdy Aldric pierwszy raz usłyszał o zachciance von Sterna, był wściekły. Dobrze to ukrywał, a przynajmniej tak mu się zdawało, ale prawda jest taka, że przez moment chciał wyjść, zatrzasnąć za sobą drzwi i zapomnieć o Eryku Bauerze. Przebyli kawał świata, tylko po to, żeby dowiedzieć się, iż muszą udać się na przeciwległy koniec Imperium i zabić giganta. Nie dzika, nie grupkę zwierzoludzi, tylko giganta. Cały ten pośpiech i przejęcie młodego Aldrica okazały się być nikomu niepotrzebne. "Ojczulek" nie był wcale umierający, po prostu uznał, że potomka nie spłodzi i musi zorganizować konkurs, ale do śmierci, tak na Aldrica oko, brakowało mu najmniej dekadę...
Jedynym co powstrzymało go tamtego dnia od reakcji była wiara w Sigmara. Może i mógłby wstąpić ponownie do nowicjatu, chociaż i to w jego wieku było wątpliwe, ale uważał, że to nie byłoby uczciwe względem Sigmara, tak jak nie mógł tak po prostu odrzucić zhańbionego nazwiska rodowego. Musiał oczyścić je z zarzutów, oraz wrócić na ścieżkę posługi Sigmarowi. Nieważne, czy będzie to trwało kolejny rok, czy cztery.

Po kilku miesiącach podróży nadal mocno żywił się poczuciem obowiązku, i nadal wierzył, że nie może się poddać. Z jakiegoś powodu też nie lękał się zarazy panującej w Heisenbergu. To nie tak, że bezgranicznie ufał Sigamrowi, albo że bliskie śmierci doświadczenia kazały mu wierzyć w swoją nieśmiertelność. Po prostu czuł, że i on, i jego przyjaciele, wyjdą z całej historii bez szwanku.

Jego optymizm nieco zmalał, gdy w trójkę szli już przez miasteczko. Taka cisza nie przystoi normalnej mieścinie, o żadnej porze dnia. A tu ani ludzi, ani zwierząt, ni widu, ni słychu. Dopiero widok zakapturzonej postaci uspokoiła trochę wędrowców, mimo iż sama w sobie była dość podejrzana. Gdy przez głowę przechodzą ci myśli o opuszczonym mieście, każda żywa istota w zasięgu wzroku jest mile widziana.

Sama karczma była bardzo przestronna i przyjemna, a jak wiadomo, to ona jest główną wizytówką małego miasta. Atmosfera wewnątrz diametralnie różniła się od tej na zewnątrz. To miejsce żyło, czego nie można było powiedzieć o Heisenbergu. Byli tu ludzie, rozmawiali, pili i jedli, ktoś grał w karty, i nikt nie zdradzał żadnych objawów jakiejkolwiek zarazy. Tutaj można było bardzo łatwo zapomnieć o Klątwie Gigantów, o ile nie zerkało się za okno.

Od Ericka, właściciela karczmy, dowiedzieli się, że zaraza zaczęła się najprawdopodobniej od górników, którzy czymś rozwścieczyli giganta. Jeden tylko owo rozwścieczenie przeżył, tylko po to, żeby zemrzeć właśnie przez tę klątwę, jak się Eryk domyślał.
- A wiecie może, co dokładnie tam się stało? Słyszeliście, co ten ocalały opowiadął? - dopytywał Aldric karczmarza. Bardzo chętnie chciałby poznać jego wersję wydarzać, bo choć ów górnik już nie żył, to mógł im się jeszcze do czegoś przydać.

I czy to w ogóle możliwe, aby gigant mógł rzucić klątwę?
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 28-05-2017, 21:14   #193
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Moritz czuł żar potęgujący się wraz z upływem czasu. Nie chciał aby jego skóra zrobiła się boleśnie czerwona, a ciało przykleiło do ubrań nadając równocześnie otoczeniu smród potu i cierpienia. Były gawędziarz chciałby wierzyć, że nieobecna przy bramie Heisenbergu straż czuwała nadal, ale gdzieś ukryta w cieniu, mając pod kontrolą tuzin kusz i co najmniej tyle samo ostrzy. Jak się jednak okazało na strażnicy nie było żywej duszy. Nikogo. Nawet kula uschniętego krzewu toczyła się bezkarnie nie goniona przez wesołą gromadką dzieci z surowym ojcem gdzieś na ganku.

Kiedy grupa przyjaciół nasłuchiwała jakiś odgłosów wycie wiatru przerwało szczekanie psa. Szczeniak ujadał najwyraźniej kilka zabudowań dalej. Aldric po chwili uspokoił kompanów wskazując na majaczącą gdzieś w zaułku zakapturzoną, niewielką postać przypominającą posturą kobietę lub starsze dziecko. Wagner nie chciał trafić na zarażonych, bo jego dobre serce mogłoby zrejterować z misji i stwierdzić, że dobro tej okolicy ważniejszym jest niż misja, do której oni zostali wysłani. Najlepszym jednak byłoby gdyby oba zadania połączyły się w jedno i gigant, na którego polują stał za nieszczęściami trapiącymi Heisenberg.

Karczma będąca celem wędrówki podróżników okazała się bardzo okazałym budynkiem. Miała trzy piętra i dobudowaną stajnię, a zatem należała do najpokaźniejszych budynków w okolicy. W środku okazało się, że nie było ani chorych ani umierających. Ludzie pili, jedli, grali w karty. Nie było tam raczej światowych person, ale prości tutejsi ludzie, którzy chcieli spędzić nieco czasu w przyjemnym chłodzie, który Moritz poczuł zaraz po przekroczeniu progu.

Za długą ladą grupę witał olbrzymi mężczyzna mieniący się Erick Renault. Z każdym jego słowem poruszała się jego długa, okazała broda. Jak to w karczmie od razu zaproponowano im alkohol, ale Moritz nie miał zamiaru pić nigdy więcej. Nie po to odbył bardzo wyczerpującą, czasochłonną kurację w klasztorze aby po kilku miesiącach znowu skusić się na jakikolwiek trunek. Nie. Nigdy więcej.

- Za alkohol podziękuję. - powiedział Wagner odmawiając trunku. - Znajdzie się jakiś sok, mleko czy kompocik gospodarzu? - zapytał czeladnik. - Na drogę z chęcią zakupię jakąś małą baryłkę spirytusu jak macie. - dodał spokojnie. - Nie mogę również zapomnieć o wspomnianym serku, mięsach i pieczywie Panie. Tego też poproszę spore racje.

Karczmarz zdziwił się nie ukrywając zaskoczenia, jakie wymalowało się na jego poczciwej twarzy. Wagner jednak zachował spokój i wysoką kulturę osobistą.

- Wczorajsze zsiadłe mleko się znajdzie, albo woda. A moje piwo wybornie smakuje również na ciepło. - zrozumienie i olśnienie zatańczyły w oczach Ericka.

- Kufelek mleka oraz bukłak wody proszę. - powiedział Moritz. - Spirytus i jedzenie też wezmę. Na noc niestety się nie zatrzymamy, ale może w przyszłości skorzystamy z oferty.

- To jest, mości gospodarzu, powód zmiany nazwy przybytku, jak rozumiem? - spytał Aldric karczmarza, wskazując na dziurę nad barem. Mieli zdobyć nie tylko prowiant, ale i informacje, dobrze więc było zacząć od mniej drażliwych niż klątwa tematów.

- Ano tak. Skradli Bazyliszka i została po nim dziura w ścianie. Szybko się przyjęło między bywalcami i już tak się ostało. - wyjaśnił.

- Przepraszam za moją niezdrową ciekawość, ale usłyszeliśmy o chorobie trawiącej tutejszą społeczność. Czy jest coś w czym moglibyśmy pomóc? - zapytał Moritz spokojnie.

- Ja nie szukam pracowników, ale roboty w mieście się znajdzie. Mało chętnych do odbierania zwłok chociażby. Kapłani Morra nie nadążają. Marta wczoraj wspominała, że został jej jeden pomocnik. Boją się ludziska. Nie dziwota. - westchnął. - Wyście w podróży Łowcy Czarownic nie widzieli, nie słyszeli? Bo chyba nie jesteście jego ludźmi? - zapytał ostrożnie.

- Ani my ich widzieli, ani my od nich - odparł Aldric smutnym głosem. - Ale dlaczego w ogóle zwą to Klątwą Gigantów? Te istoty mają z tym coś wspólnego?

- Niektórzy wierzą, że gigant przeklął ludzi w górach. Zabił górników. Jeden z życiem uszedł i o tym opowiedział przed śmiercią. Teraz najbardziej w to ludzie wierzą. Nawet gdy kapłani temu zaprzeczają.

- A wiecie może, co dokładnie tam się stało? Słyszeliście, co ten ocalały opowiadał? - dopytywał Aldric.

- Od niego nie słyszałem. Kapitan straży go przesłuchał na łożu śmierci. - westchnął Renault.

Wagner nie miał wątpliwości, że kapitan straży powinien być kolejną osobą, do której się udadzą. Czy to jednak nie oznaczałoby postoju i kolejnego śledztwa? Moritz nie wiedział czy jeszcze wiedzieli jak to robić. Kiedyś byli w tym dobrzy, ale bywały czasy kiedy wychodzili raczej na lebiegi niż dobrych śledczych.
 
Lechu jest offline  
Stary 02-06-2017, 21:32   #194
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zaraza.
Nie da się ukryć, że Kasparowi z tym tylko kojarzyły się widoki, jakie mieli przyjemność (wątpliwą przyjemność) oglądać podczas wędrówki wokół miasta. Co prawda znał to tylko z opowieści, ale trudno było nie skojarzyć...
- Ponury widok - rzucił do krasnoluda, z którym miasto obchodził, miast środkiem miejscowości przejść.
Arno, miast odpowiedzieć, ruszył w stronę mężczyzn, którzy usiłowali spalić jakąś padlinę, i nawiązał do panującej w miasteczku choroby. I do pogłoski, iż to klątwa rzucona przez jakiegoś giganta.

- Przeklął? Gigant? - zdumiał się Kaspar. - Aż wierzyć się nie chce...
Przesunął się w taki sposób, by wiatr nie niósł smrodu w jego stronę.
- Dawno się to zaczęło? Ledwo ten Rosentall wrócił, czy później nieco? I czy jego też klątwa dopadła? - spytał.
- No będą już… - Jego rozmówca zastanowił się. - po Mitterfruhl to było jak wrócił ranny. A zmarło mu siem zaraz potem dni kilka. Śmierć przyszła później. Ludzie teraz prawie co dzień umierajom.
- Od rany zmarł, czy od zarazy? - spytał Kaspar, zastanawiając się, czy otrzymane rany mogły być źródłem zarazy. - Był pierwszym, który zmarł?
- Medyków, no albo kapłanów Morra pytać byś musiał, panie. Do niedawna nikt wiary nie dawał w klątwę. Ale teraz to już wszystek w rękach bogów…
- A kim ten Rosentall za życia był? Komuś historię opowiadał dokładnie swą? - zainteresował się Arno.
- Górnikiem był. Komuś opowiedzieć wszak musiał.
- Radym był opowieści posłuchać tej. Wiecie panowie może kto takową powtórzyć może? - zapytał krasnolud. Medykiem nie był, ale zdawało mu się, że można było zarazić się tym jak katarem. Albo przez jedzenie lub picie. Może Rosentall napił się jakiegoś lewego alkoholu gigantów?
- W karczmach pytajcie. Kurt lubił wypić. Mieszkał w domu przy rzece obok piekarni. Może sasiedzi wiedza więcej.
- A jak się ta zaraza objawia? - Kaspar zadał kolejne pytanie. - Gorączka? Wrzody? Wymioty?
- Bydło mnie apetyt straciło. Żreć nie chciało. A smród straszny z gówna i pierdów. Teraz gdy widzim objawy to od razu ubjamy, aby zdrowe ochraniać.
- Matula mnie zmarła pierwsza. Ojciec wczoraj. Starzy byli ale to ta klątwa ich zabrała. Zaraza Giganta. Słabowici byli z dnia na dzień gasnąć jak dopalające się knoty świec - rzekł ponuro młodszy. - brzuchy ich bolały. Była sraczka i żyganie, potem to już krwią przed śmiercią… z początku myślelim, że to zwykła choroba albo czego zepsutego zeżarcie, jak to bywa. Leczenie jednak nie pomogło, ni modlitwy Shallayatów.
Kaspar, który na leczeniu znał się tak, jak każdy chłopak ze wsi, nijak nie chciał uwierzyć w klątwę. W paskudną chorobę, to co innego.
- Wszystkie zwierzaki chorują, czy tylko bydło? - spytał.
- Gęsi, kaczki. Sasiadowi padł wieprz. - odrzekł młodszy.
Kaspar zaklął pod nosem. Nie słyszał do tej pory o czymś takim. A z tego wynikało, że to miasteczko jest miejscem, które należy omijać szerokim łukiem.
- Macie tu studnie, czy korzystacie z wody z rzeki? - zadał kolejne pytanie.
- W mieście są studnie I jest rzeka. Z wszytkiego ludzie korzystajom.
- Jedni i drudzy tak samo chorują? I ci, co biorą wodę ze studni, i ci, co z rzeki czerpią?
Facet wzruszył ramionami.
- A skąd mnie to wiedzieć?
Starszy poczerwieniał.
- Wszystkie studnie kto by musiał zapaskudzić żeby można takie rzeczy widzieć. I my nie takie głupie, żeby nie poznać że studnia trupa albo truchło kryje…
Nie do końca o to Kasparowi chodziło, ale nie zamierzał dalej wypytywać. Pełen był informacji, które w najmniejszym stopniu nie wyjaśniły tajemnicy.
- Dziękujemy - powiedział, po czym ruszył dalej, wraz z krasnoludem, pozostawiając obu mężczyzn z ich robotą.


- Uważam, że powinniśmy trochę poczekać, a jeśli Aldric i Moritz nie wyjdą z miasta przed zmrokiem, to musimy ich poszukać - powiedział, gdy znaleźli się niedaleko bramy.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-06-2017, 20:40   #195
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Sommerzeit, 2522 roku K.I.
Wielkie Hrabstwo Wissenlandu,
Heisenberg

Nim Stirlandczycy wyszli z „Dziury w Ścianie”, talent Moritza do łowienia wszelakich plotek powiększył wiedzę przyjaciół w kilka informacji wyłowionych czułym uchem z rozmów bywalców karczmy.

Podobno Stary Alan nie widział swej sąsiadki, Bardzo Grubej Helgi, już kilka dni.

- Może leży tam na poddaszu nieżywa? - westchnął Stary Alan.
- Poczułbyś. - wtrąciła z przekąsem Hilda znad szachownicy z warcabami.
- Może… może… lepiej żeby Straż to jednak zbadała. - odparł tamten nie do końca przekonany.
- Straż pada jak muchy. - rzekł zawianym głosem Antonio Freckelpumpel patrząc w głąb stojącego przed nim kufla. - Tylu druhów odeszło do Morra. - rzekł grobowo z żalem.
- Może też byś odszedł, żebyś wprzódy za chlanie nie wyleciał ze służby na zbity pysk. - żachnęła się Hilda.
- Morra do Heisenbergu zaiste przyszedł. - powiedział z przekonaniem halfling Trump bijąc trzy pionki Hildy. - Takiego zgromadzenia kruków w jednym miejscu życiu nie widziałem.
- Idźcie do Straży Miejskiej zatem wypytać o tą nagrodę za Giganta, a ja odwiedzę Świątynię Morra. - Detlef zaproponował Moritzowi i Aldricowi.
- Że przyszedł, to nasz kapłan Shallaya nie zauważył. Słyszałam, że spór wiedzie z kapłanem Morra. Nie chce mu ciała zmarłej siostry oddać.
- Kulty prowadzą spory… Tego tylko nam brakowało… Jakby mało powodów już było do Łowcy Czarownic wizyty. - strapił się karczmarz wycierając ten sam kufel od dobrych kilku minut.




Nowicjusz Pana Umarłych, uzbrojony w nabyty w karczmie suszony kawał solonego mięsa, odłączył się od przyjaciół, jako że świątynia Morra oddaloną podobno była od murów miasta kwadrans traktem ku górom.

- Spotkajmy się przed zmrokiem „W Dziurze” zaproponował przeżuwając pełną gębą.




Drzwi kamiennej kwatery Straży Miejskiej stały otworem. Budynek był dwupiętrowy ze stajnią i pomostem na rzece, przy którym zacumowane były dwie służbowe łodzie patrolowe.

Chłopcy ze Strilandu zastali tylko kapitana straży siedzącego za masywnym biurkiem. Strażnik Miejski był krótko ostrzyżonym, silnym mężczyzną sadząc po budowie ciała, w średnim wieku, od którego biła surowa żołnierska maniera bijąca często od kadry oficerskiej najemników i weteranów. Akurat rzygał niemiłosiernie do drewnianego kubła trzymanego oburącz.

Widząc przybyszy otarł sumiaste wąsy wierzchem dłoni. Miał podkrążone oczy i zmęczony wyraz twarzy.

Wysłuchał zapytania o Giganta.

- Aye. Jest nagroda. 100 koron. Olbrzym zabił kilku górników na wiosnę. - wyjaśnił wskazując wiszący na ścianie plakat. - Kilku przyjezdnych pytało już o nagrodę. Żaden nie wrócił. Sam bym się z tym rozprawił, ale miasto ma jednak teraz jeszcze większy problem. - rozłożył ręce. - Już zapewne wiecie jaki. Ludzi mi brakuje do trzymania porządku i bezpieczeństwa. Przydaliby mi się zbrojni. - powiedział z przekonaniem przyjrzawszy się Aldricowi.

- Na górze leży trup jednego z moich strażników. Karol zmarł dzisiaj po odprawie reszty załogi na miasto. Bram i murów pilnować trzeba… Moglibyście dostarczyć jego ciało Morrytom do pochówku? Dwóch innych braci nie stawiło się do służby dzisiaj, co jest wielce dziwne, nie zdarzało im się. Pewnie również zmarli lub umierają, więc kapłana Shallaya lub Morra potrzebować mogą… - kolejna porcja wymiocin trafiła do kubła. - Zapłacę wam za to. - rzekł. - Choć wieść zanieście, jeśli inaczej pomóc nie chcecie.

Dowódca straży siłą nieugiętej żołnierskiej woli trwał na posterunku. W innych okolicznościach zapewne jego miejscem byłoby infirium.

- No i niezwykle wdzięcznym byłbym za kubła do rzeki opróżnienie. - poprosił kapitan Hans Abstinenzler.




Arno i Kaspar stali we wnęce miejskiej bramy dającej, choć niewielkie schronienie przed upalnym słońcem. Drzwi w wielkiej bramie miasta ze zgrzytem otwarły się i stanął w nich pulchny nowicjusz Morra z nadjedzonym kawałem suszonego mięsa.

- Do Świątyni Morra idę. A chłopaki poszli do Miejskiej Straży. - wyjaśnił na widok druhów.

Stał w progu nie bardzo wiedząc, co zrobić z otwartymi drzwiami, które ktoś nie bez przyczyny zaryglował od środka, a strażnica nie była obsadzona załogą.

- Idę wypytać miejscowego kapłana. Pomóc mu, jeśli trzeba. Spotkać się mamy przez zmierzchem w „W Dziurze”. To zaiste porządny przybytkiem. Alchemik dobrze poradził. - pokiwał głową żując mięso i oszczędnie popijając piwem z bukłaka. - A miejscowi tam tacy chorzy jak ja i wy. - pokręci głową z niedowierzaniem. - A miasto jakoby wymarłe. Żywej duszy na ulicach nie spotkałem… - Idziecie ze mną?



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 15-07-2017 o 21:57.
Campo Viejo jest offline  
Stary 14-06-2017, 11:27   #196
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przy Bramie Zachodniej (trakt ku Górom Szarym)


Khazad skrzywił się i splunął.
- Wymarłe jakby skoro, to chyba zaraza wielce straszna nie jest nam, nie? - spojrzał na Josta, po czym skinął Edmundowi głową.
- Niechaj będzie zatem.
- Daleko to? - spytał Kaspar.
- Jest podobno na trakcie, jakieś piętnaście minut marszu od miasta - odparł zagadnięty.
- No to można się przejść... Ulice są puste? - Kaspar z pewnym niedowierzaniem spojrzał na Edmunda. Przymknął furtkę tak, by wyglądała na zamkniętą. - Wszyscy się pochowali, czy też uciekli z miasta przed zarazą? To znaczy ci, co nie pomarli?
Edmund wzruszył ramionami.
- Strach ich może w domach trzymać.
- Jak sądzisz... - Kaspar stale mówił do Edwarda. - Czy jeśli powiemy mieszkańcom, że pójdziemy pokonać giganta i zwalczyć klątwę, to nam pomogą?
- Warto zapytać. Ja na ich miejscu bym chciał. A co, jak znajdą się chętni do podziału nagrody? To mała fortuna. Wielu skusić może wskoczenie na nasz wóz, widząc w tym okazję do i pozbycia się klątwy i zarobienia. Byle kogo brać nie warto, bo przeszkadzać mogą więcej niż pomagać.
- Raczej chodziło mi nie o dodatkowych ludzi, a o pomoc materialną - sprostował Kaspar. - Na przykład więcej spirytusu, czy co tam chcemy podać gigantowi.
- Kupiliśmy beczułkę spirytusu w karczmie.
- Ach... Kaspar nagle sobie przypomniał poprzednie słowa Edwarda. - O jakiej nagrodzie mówisz? Tutejsi ustalili jakąś nagrodę za usunięcie klątwy?
- Ustalili sto koron za zabicie giganta.
- Kawał grosza. Mogłoby to kogoś skusić. - Kaspar skinął głową i spojrzał na krasnoluda. - Jak sądzisz, warto przygarnąć jakiegoś wojaka?

Światynia Morra


Około 15 minut marszu od miasta, u stóp góry, w pionowej ścianie skały wykuta była świątynia otoczona murem. Portal był oczywiście otwarty, w bramie muru nie było wrót. Teren okalający świątynię za murem był cmentarzem. Przypominał ogród ze względu na rosnące na grobach i między grobami liczne krzewy czerwonych róż. Było również kilka płaczących wierzb obsiadłych krukami.

Detlef poprosił o widzenie z ojcem przełożonym i jeden z młodych kapłanów (zauważyli BG dwóch między grobami), zaprowadzi nowicjusza do środka i każe poczekać krasnoludowi i Kasparowi w przedsionku świątynnym.
Na spotkanie pozostałym BG już razem z Detlefem całkiem szybko przybył trzydziestokilkuletni kapłan o piegowatej pucołowatej buzi, gęstej czuprynie blond włosów czesanych z przedziałkiem po środku i wielkich niebieskich oczach wyglądających zza grubych okularów w drucianych oprawkach.

- To Herr Markus Volkarson. - przedstawił kapłana Detlef. - Moi przyjaciele Kaspar i Grimm.
Morryta entuzjastycznie wyciągnął ręce aby uściskać dłonie przybyłych. Rękawy czarnej szaty były nieznacznie ubrudzone w świeżej krwi.
- Detlef przedstawił mi wasze zainteresowanie śmiercią w mieście i okolicach. Wybaczcie, że czasu nie mam dla was zbyt wiele, ani wiele odpowiedzi. Pochłonięty jestem badaniem zmarłych. Sam również szukam przyczyny, gdyż zrozumieć chcę wolę Pana Umarłych, oraz w jaki sposób ulżyć cierpieniom konających, aby łatwiej mogli przejść na drugą stronę. Ja również słyszałem o tej Klątwie Gigantów, ale wiary bym w to nie dawał. Choroba to musi być, lecz choć studiowałem i praktykowałem medycynę, to doprawdy sam jeszcze nie wiem, jaka… - westchnął zmartwiony.
- Czy nie masz, kapłanie, żadnych podejrzeń? - spytał Kaspar. - Choroba, bo też sądzę, że to choroba, przenosi się za pomocą wody, jedzenia, przez dotyk? Czy jak już, to od razu cała rodzina choruje, czy tylko niektórzy jej członkowie? Bardziej chorują starzy czy młodzi? Czy próbowaliście izolować chorych?
- Tylko ze zmarłymi mam kontakt i umierającymi, których rodzina do mnie wyśle. Pragnienie i apetyt wielce osłabionym jest, jeśli zaś przez dotyk choroba atakuje, to Morr zaiste opiekę szczególna nad swymi sługami roztacza. Niezbadane są ścieżki Morra, lecz ja zawsze powiadam, że odkrywać je należy na ile Nasz Pan pozwala. Nie jest to bóg okrutny i wierzę, że troska o umierających równie ważna jest co ich dusze. Umierały wpierw słabsze osoby. Stare oraz raczej dziatki niedojrzałe jeszcze, aniżeli dorośli. Widać, że zainteresowanie przejawiasz ludzkim ciałem. - rzekł kapłan Morra do syna rzeźnika. - Jeśli chcecie to pokażę wam co mnie trapi, kiedy zmarłych organy oglądam.
Słysząc to Detlef wybałuszył oczy.
- Co oglądasz herr Volkmarson?
- Spokojnie, bez obaw. Pozwolenie do pracy naukowo-duchowej z umarłymi mam od zwierzchników kultu Morra oraz Shallaya, więc nie patrz na mnie drogi Detlefie jak na szarlatana lub nekromanckich sztuk miłośnika. Wszystko co robię to z miłości i szacunku do Umarłych. I świątyń ich ciała z błogosławieństwem Morra.
- Jeśli ty się nie boisz, kapłanie, że choroba cię zaatakuje - powiedział Kaspar - to i ja zobaczę, co choroba z ciałami zdziałać może.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-06-2017, 22:44   #197
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Dziura w ścianie" była nie tylko nad wyraz okazałym lokalem, ale też dało się w niej usłyszeć garść miejscowych nowinek. Kto inny mógłby je wyłapać lepiej niż były gawędziarz i alkoholik. Staruszek o imieniu Alan skarżył się, że od kilku dni nie widział swojej sąsiadki. Bardzo Gruba Helga zapewne była osobą o dużej - albo bardzo dużej - nadwadze i po rychłym zatrzymaniu potężnych dostaw jedzenia można było się domyślić co się stało z nieszczęsną kobietą. Była to jednak chłodna, ale cały czas dokładna matematyka, a prości ludzie nie znali się tak na algebrze jak pracujący od dziecka w handlu Moritz...

Sprawę kobiety trzeba było sprawdzić. Wagner nie oponował kiedy Morryta uznał, że uda się do świątyni swego patrona. Nie mógł przecież przejść obojętnie wokół tej tragedii, która miała jakiś związek z jego kultem. I nie były to wyłącznie ciała, których z każdym dniem przybywało.

Wagnera niepokoił spór kultów o którym rozpowiadali ludzie. Łowcy Czarownic mieli to do siebie, że zwykle szukali dziwów w każdym zakątku miasteczka, a kiedy dwa tak wielkie lokalne kulty się ścierały mogło być naprawdę źle. Nie znając jednak tego zjawiska dokładnie Moritz mógł podejrzewać, że nie wszystko było takie oczywiste. Kapłani w końcu zwykle byli ludźmi spokojnymi i chętnie idącymi na ugodę. Tym bardziej kiedy chodzi o życia i dobro wiernych im ludzi...


Strażnica była dość solidnym, kamiennym budynkiem ze stajnią i pomostem na rzece. Wrota stały otworem, a ze środka nie dochodziły żadne niepokojące dźwięki. W środku dwójka przyjaciół nie znalazła nikogo poza samym dowódcą miejscowej straży. Facet był bardzo dobrze zbudowanym, prawie łysym wojownikiem o posępnym spojrzeniu. Kapitan musiał być chory, bo wymiotował potężnie chwilami ledwie łapiąc oddech. Kiedy tylko skupił swój wzrok na przybyszach było widać, że był nie tylko wyczerpany, ale i osłabiony.

Mężczyzna spokojnie słuchał kiedy Wagner przedstawił sprawę giganta. Za potwora płacono 100 Karli. Moritz nie był jednak zbyt wesołym kiedy kapitan dodał, że żaden z wysłanych na polowanie śmiałków nie wrócił. Okazało się też, że na piętrze leżał trup strażnika Karola, którego należało się pozbyć. Hans Abstinenzler wspomniał też o braciach, którzy zapewne zmarli w swoim domostwie. Czeladnikowi zaczynało się coraz mniej podobać to pomaganie bliźnim, które sprowadzało się do przenoszenia ich ciał i... opróżniania kubłów z wymiocinami tych, którzy jeszcze dychali.

- Dobrze, sprawdzimy, co u nieobecnych podwładnych, i zaniesiemy ciało, jak tylko nosze czy choćby deskę skombinujemy. - Aldric zerknął na Mortiza przepraszająco. Nie chciał odmówić kapitanowi, a sam nie da rady przenieść dorosłego mężczyzny taki kawałek drogi, zgodził się więc za nich dwóch. - I kubeł też… - Dodał, widząc wyczekiwanie na twarzy rozmówcy. - A może nam Herr powiedzieć coś o gigancie? Jak duży jest, czy wcześniej przysparzał wam kłopotów, jak taką bestię najlepiej usiec? Jakieś rady?

- Nigdy na oczy żadnego nie widziałem. Ponoć wysokie być mogą jak trzypiętrowa kamienica. Nie mieliśmy nigdy problemów żadnych z tą rasą. Po prawdzie, to śmiałem powątpiewać w ich istnienie. Co kilka lat właściciele winnic oskarżają Giganty o kradzież beczek, ale nigdy na to dowodu nie znalazłem. - wyjaśnił Hans. - Podobno giganty chleją na umór. Tak słyszałem, ale jak takiego olbrzyma pokonać to nie wiem. Może pułapka, może armata, może po prostu silny oddział. Podobno są krasnoludy w pojedynkę na giganty polujące, więc czego nie zrobi kilku ludzi co może jeden krasnolud?

- Mamy w ekipie specjalistę od bród i picia, a zatem nie powinno być problemu z gigantem. - powiedział do kapitana Moritz nie chcąc mu dokładać problemów. - Tak jak powiedział Aldric, zajmiemy się ciałem i wymiocinami, ale… gdzie można znaleźć tych braci? Najpierw pobiegnę zobaczyć co z nimi. Może uda się ich jakoś uratować, a jak nie to przekażemy sprawę kapłanom Morra. - Wagner wydawał się pełen entuzjazmu kiedy usłyszał, że może komuś uratować życie.

- Klawo. - kapitan uśmiechnął się, choć przypomniało to raczej bolesny grymas. - Mieszkają na parterze przy 44 Flusstrasse.


W domu przy 44 Flusstrasse towarzysze zastali otwarte na oścież drzwi. Jeden mężczyzna leżał martwy w łóżku. Drugi wyglądał jakby z żalu powiesił się w kuchni. Moritz widząc to zmówił krótką modlitwę, a następnie - wraz z kompanem - zabrał ciała na wóz. W jego zachowaniu dało się zauważyć pokorę wobec śmierci i zarazy.

- Naprawdę chciałbym, żeby śmierć olbrzyma powstrzymała zarazę… - powiedział Aldric smutno patrząc na trzy ciała na wozie. - Inaczej połowę zabije choróbsko, a resztę żal.

- O ile uda nam się go zabić… - powiedział Moritz. - Dobrze wiesz, że ta sztuczka z alkoholem może nie wyjść, a otwarte starcie z takim gościem to pewnie nasza porażka. - uśmiechnął się krzywo Wagner. - Liczę jednak, że nasz plan się powiedzie i ubijemy skurczybyka kiedy będzie spał po wypiciu beczki spirytusu. Może zajrzymy do Bardzo Grubej Helgi? Może być jeszcze żywa i akurat kogoś uratujemy. - dodał z lekkim entuzjazmem czeladnik.

- Chodźmy.


Bardzo Gruba Helga była rzeczywiście bardzo gruba. Kobieta leżała w podwójnym łożu zajmując jego większość. Zapewne z trudem poruszała się będąc “zdrową”, a teraz spoczywała w barłogu ze spoconej pościeli i moczu. Obok łóżka stała misa na wymiociny. Helga była nieprzytomna, ale widać było płytki oddech. Kobieta była bardzo spocona i nie reagowała na budzenie.

- Nie ruszymy jej. - ocenił Aldric. - Nawet jak umrze, trzeba będzie z czterech chłopa, i dębowe nosze. Chyba pozostaje nam zgłosić, że jeszcze żyje, i opróżnić miskę…

- Masakra. - powiedział Wagner zrezygnowany. - Jesteśmy bezsilni wobec tej zarazy. - dodał zasmucony. - Miskę możemy opróżnić, ale co dalej? Nie znamy sposobów medycznych na usunięcie choroby zatem musimy jak najszybciej zabić tego giganta i liczyć na to, że to klątwa, która odejdzie.
 
Lechu jest offline  
Stary 17-06-2017, 14:30   #198
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Heisenberg
teraźniejszość
Aldric nie raz już słyszał o całych wsiach spustoszonych przez jakąś zarazę. Zazwyczaj przestrzegano go przed zapuszczaniem się choćby w okolice takich miejsc, mimo iż od tragedii minęło wiele tygodni. Raz jednak przechodził przez wioskę, którą aż po dwóch latach postanowiono ponownie zagospodarować. Prace dopiero ruszały, wiele domów wymagało odnowienia. Prowizoryczne rozwiązania, poprawiane raz, dwa razy do roku przez właścicieli, nie miały prawa wytrzymać tyle bez ich ingerencji. Nowi gospodarze mieli ręce pełne roboty, Eryk i Imre, bo podróżowali wtedy razem, pomogli im w zamian za wyżywienie, dach nad głową oraz prowiant i wodę na dalszą podróż.

Domy w Heisenbergu nie nosiły jeszcze znaków zaniedbania, ba, wyglądały w większości na tyle solidnie, by i po kilku latach bez ingerencji ludzkiej nie straszyć przejezdnych. Tutaj jednak, podczas prac "porządkowych", Aldric zrozumiał, co jest najgorsze w przypadku zarazy. Dopiero teraz pojął, że wieśniacy w tamtej wsi przed laty, najgorsze zrobili przed ich przyjazdem. Wszędzie są ciała, w domach, a i na ulicach, gdzie kto zmarł, opadł z sił, tam leży. Początkowo straż i może ochotnicy starają się uprzątać zwłoki, ale zaraza przybiera na sile i szybko zaczyna brakować rąk do nielekkiej i niebezpiecznej pracy. Przyjechali z Imre na gotowe, wtedy przerażał go tylko stan niektórych budynków, albo zawaliska, które trzeba było uprzątnąć. Praca fizyczna. Nie pomyślał jednak o ciałach, które na pewno zalegały tu i ówdzie, nie tknięte przez padlinożerców jeśli były wewnątrz solidnych domów, albo rozczłonkowanych i obgryzionych do kości, jeśli zmarły na zewnątrz. Ci ludzie musieli to uprzątnąć, te nadżarte przez robaki trupy, albo porozrzucane elementy szkieletów. A może i z tych pierwszych zostały tylko szkielety? Mało to istotne, sprzątanie tego z myślą, że będzie się mieszkało w tym właśnie miejscu... To musi być silna wola, albo desperacja.

Możliwe, że Heisenberg skończy tak samo - nieliczni uciekną, miejmy nadzieję, że nie zarażeni, reszta dokona swego żywota tutaj, a ich zwłoki będą czekały aż ktoś odważy się tu przyjść i spalić w dole to, co z nich zostanie, albo zakopie w zbiorowej mogile. Czy zabicie giganta mogło coś zmienić? Czy ONI mogli coś zmienić?

Kapitan nie za bardzo był w stanie im pomóc odnośnie Giganta, dowiedzieli się tylko o nagrodzie za jego głowę, co mogło im zwrócić pieniądze za spirytus i wózek, których potrzebowali do wprowadzenia w życie swojego planu. Ale kapitan zrobił coś jeszcze, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie. Otóż zmiękczył serce Aldrica. Wróg, którego nie widać i z którym nie można podjąć uczciwej walki. Widok chorych cywili był dla Bauera trochę mniej... dołujący. Bo taki kapitan poradziłby sobie z fizycznym zagrożeniem, był do tego szkolony i w trakcie lat służby tym się zajmował. Natomiast dla cywila wszystko jest tak samo groźne, nie ma tu stopniowania w ogólnym rozrachunku. Choroba to taki słaby punkt dla wojownika, z którym sam sobie nie poradzi, podczas gdy dla przeciętnego człowieka wszystko jest słabym punktem. Nie znaczyło to, że mniej dbał o cywili, wręcz przeciwnie, zdawał sobie w końcu doskonale sprawę z ich "kruchości", jednak to widok osłabionego, niemalże bezbronnego wojaka wzbudzał w nim większe współczucie. Dlatego wziął kubeł rzygowin i poszedł nad rzeczkę go opróżnić.

Stał na brzegu, już się zamachnął, gdy nagle zobaczył coś dziwnego. W wodzie zauważył małą, ciemną plamkę cieczy. Zbiła się ona w sobie, po czym rozpłynęła tak niespodziewanie, jak się uformowała. Aldric pomyślał, że to przywidzenia, może objaw zarazy? Bo jak nie, to co innego, trucizna? Raczej się tak nie zachowują... Oleje mogą się formować w plamy na wodzie, ale ta po chwili się rozpłynęła, a tego olej sam z siebie nie potrafi. Ciężko było to zinterpretować, tak jak i stanąć przez ewentualnością, że może być zarażony. Póki co nie było jednak sensu panikować, wystarczyło, że będzie zwracał uwagę na potencjalne przywidzenia, ewentualnie podpyta, czy nie są one objawami klątwy, chociaż gdyby tak było, raczej już by o tym usłyszeli.

Wylał wymiociny i wrócił do kapitana. Obiecali zabrać zwłoki i sprawdzić co u pewnych braci, a i Winkel wspomniał o Bardzo Grubej Heldze, o której usłyszał w karczmie. Pewnie wszyscy okażą się martwi. I nie było w tym ni krzty pesymizmu, tylko czysty realizm.

A jak się z tym uporają i wrócą po obiecają zapłatę, spytają o przesłuchanie tego górnika, co zarazę mógł do wioski przynieść, a przyniósł na pewno plotkę o klątwie. Teraz jakoś nie szło o to pytać...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 17-06-2017 o 14:35.
Baczy jest offline  
Stary 20-06-2017, 04:52   #199
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Sommerzeit, 2522 roku K.I.
Wielkie Hrabstwo Wissenlandu,
Świątynia Morra przy Heisenbergu

Chłopcy ze Strilandu stali dookoła kamiennego stołu obserwując jak kapłan Morra pomodliwszy się chwilkę w ciszy nad nagim ciałem nieboszczyka, ostrym nożem rozkroił skórę i mięśnie wprawnym cięciem od klatki piersiowej po podbrzusze. Wiele lat temu sam widok trupa w Schlachterowej Przechowywalni Morra wywoływał niekontrolowane odruchy żołądka. Teraz otwarte wnętrzności odsłaniające kości, ścięgna i różowo-czerwone narządy ludzkiego ciała, choć na pewno szokowały, to w umiarkowanej formie. Raczej nieswojo można było się poczuć, gdyż tego rodzaju praktyki zakazany wszak były i jakoś tak nienaturalnie było zaglądać do środka człowieka. Patroszyć rybę czy zwierza, a wyjmować i oglądać organy bliźnich to jak jeść kiełbasę, a przełykać ludzkie mięso.

Jeden z braci, których pomocnicy kapitana straży, w osobach Moritza i Aldrica, przywieźli na wozie z jeszcze kilkoma trupami zauważonymi w bocznych uliczkach przy głównej, leżał na stole ze starannie zamkniętymi przez kapłana powiekami. Drugi, ten z silną pręgą na szyi od sznura, wciąż patrzył w kamienne sklepienie katakumb na płycie obok. Martwi śpią z otwartymi oczami powiadał ojciec przełożony Detlefa, a żywi wciąż na swe podobieństwo im je zamykają.

Markus Volkmarson pieczołowicie oglądał dziwne obserwatorom narządy nieboszczyka.

- Wdzicie? - wskazał na poczerniały organ wyjąwszy go starannie za pomocą noża z brzucha trupa. - To wątroba. Zobaczcie jaka jest zniszczona. Wszyscy umarli ostatnimi czasy takowe mają. Wcześniej, to tylko u najgorszych moczymord tak marne wątroby widziałem.
Faktycznie, to było to, o czym pół godziny wcześniej kapłan mówił Kasparowi, Detlefowi i Arno pokazawszy na przykładzie skurczonej starowinki leżącej cichutko pod czarnym całunem kilka kamiennych stołów dalej.

- Wielu powiada, że to klątwa, lecz jak w klątwę nie wierzę. - rzekł kapłan spokojnie włożywszy wątrobę na swoje miejsce. - Kapłan Shallaya z miasta jest innego zdania jednak. - westchnął. - Wielce uparty to człowiek. Ciała siostry wydać nie chce, mimo mych zapewnień szczerych intencji i dokumentu z Nuln, że umarłych pośmiertnie z błogosławieństwem obu naszych kultów praktykuję… Wielką byście wyrządzili przysługę Adeli, miej Panie Umarłą w opiece, której ciało już od wielu tygodni bezbożnie leży w świątyni Shalaya…

Podziemia świątyni Morra były wykończoną ludzkimi rękoma naturalną grotą, której środkiem w kamiennym akwedukcie płynął strumień wytryskujący z najdalszego krańca długich katakumb oświetlonych licznymi lampami. Ową wodą kapłan obmywał ciała denatów, jak również czerpał do picia twierdząc, że to z woli Morra nad błogosławionym źródłem wniesiono świątynię. Przybytek Pana Umarłych wydrążony w stromej skale ponad ziemią, w podziemiach był naturalną jaskinią, surową, acz przyjemną dzięki zimnemu powietrzu, jakże znośniejszemu niż panujący na górze letni żar.




 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 24-06-2017, 21:19   #200
 
Evil_Maniak's Avatar
 
Reputacja: 1 Evil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputacjęEvil_Maniak ma wspaniałą reputację

Skalne kazamaty w pewien alegoryczny sposób przemawiały do młodego nowicjusza Morra. Źródło żywota wypływające z wnętrza góry płynęło akweduktem życia, tylko po to, aby zniknąć w odmętach śmierci. Ktoś mógłby opisać to miejsce jako piękne. Kaplica biła niewiarygodnym spokojem, który udzielał się wszystkim przybyszom ze Stirlandu – oprócz szurania obuwia i zdawkowych oddechów nie wydawali żadnych innych dźwięków.

Detlef, wyraźnie zadowolony z czci z jaką kapłan zajmował się zwłokami, odmówił szybką modlitwę za zmarłego, którego trzewia mieli teraz sposobność oglądać. Jeżeli podobnie wyniszczone organy znajdują się w innych ciałach to rzeczywiście ich śmierć cechuje wspólny mianownik.

- Czyżby jakieś zatrucie męczyło tę krainę, skoro to nie klątwa? Cóż mogłoby zniszczyć tak bardzo wnętrzności?

- Wątrobę niszczy tak alkohol - pokiwał głowa kapłan. - Miasto słynie z eksportu win. Alkohol jak to się mawia, płynie w żyłach Heisenbergu… - odrzekł nowicjuszowi.

- To nie może być alkohol… Umierają dzieci, kobiety, wszyscy bez wyjątku… - zadumał Detlef.

- Widziałem coś w rzece – Aldric odezwał się przerywając ciszę. - Taka czarna cętka się uformowała na powierzchni, ale po chwili się rozpłynęła. Ale chyba nie używacie rzecznej wody? - ton wskazywał na sugestię bardziej niżeli na pytanie, jednak Lutzen czekał na odpowiedź kapłana. Widać było po nim, że zawstydził się lekko. Jakby przeklinał się w duchu, iż nie powiedział tego wcześniej. Detlef postanowił zganić go za takie myślenie. Ludzkim jest popełniać błędy, a nie wszystko co widzimy musi mieć jakieś większe znaczenie.

Po chwili milczenia i zadumy kapłan Markus spojrzał na Aldrica.

- My korzystamy z tej krynicy - wskazał na źródełko. - Miasto głównie z rzeki, no i studni. Do rzeki trafiają niektóre rynsztoki. Barwiarze też wylewają odpady. Ot stąd może owa plama. Lecz takiego pomoru historia nie zna w tej okolicy. Nawet zwierzęta padają… To może być trucizna - spojrzał na umarłego. - Bardziej to prawdopodobne aniżeli klątwa… Klątwa i magia nie niszczy tak wątroby… gdyby Shallaitów przekonać by leczyli zaklęciami wobec trucizny, to na pewno by nie zaszkodziło, a ratować życia przedwcześnie odchodzące do Krainy Snów mogło…

- Słyszałem, jak i każdy chyba – tym razem odezwał się Kaspar - że od wody złej sraczki można dostać, i to śmiertelnej, ale nie o czymś takim. Od wina to być nie może, a więc i ja o truciźnie bym pomyślał. Ale nie wiem, jak całe miasto zatruć, nawet jeśli z rzeki większość korzysta. Stale by trzeba truciznę w górze rzeki lać - pokręcił głową. - Bydło padłe może wodę zatruć, ale to rzeka, a nie staw czy były ruczaj. No a próbować przecież nie można, dając komu wodę z rzeki i czekając, czy zachoruje - dodał. - No chyba że na zwierzu jakim, jeśli kto odżałuje, chociaż to i tak pewnie dni całe by trwało, takie sprawdzenie.

Nikt więcej się nie odezwał, każdemu brakowało pomysłu. Bez dalszych poszukiwań i tak nic nie wymyślą, więc równie dobrze mogą szukać odpowiedzi gdzie indziej.

Detlef chwycił jedną z mis leżących przy brzegu wody i nabrał jej sporą ilość. Zaczekał, aż woda się uspokoi i przyglądał się powierzchni w poszukiwaniu czarnego oleju o którym wspominał Sigmaryta. Niestety, albo i stety, jedyne co zauważył to gęsty zarost na swojej tłustej gębie. Jeżeli ta woda jest czysta to warto o tym pamiętać w chwili suchoty. Młody nowicjusz za pozwoleniem Marcusa zapełnił jeszcze butlę, aby sprawdzić czy może czarna substancyja nie pojawi się w świetle dnia. Zanim się pożegnali Detlef uzupełnił zapas płatków czarnych róż. Sprytnie schowane w kawałku materiału, który zakrywał usta pomocników Morra, chroniły od chorób, a ich zapach przypominał te długie miesiące spędzone w Nuln.

Stirlandczycy ruszyli do tego miejsca, gdzie Aldric dojrzał czarną mieszaninę.

 
Evil_Maniak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172