Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-08-2011, 23:33   #61
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Kristi siedziała w swojej celi i delikatnie masowała obie skronie. Widziała mroczki przed oczami i zaczynała odczuwać lekki ból głowy. Zbyt długo była na nogach i przeforsowała organizm. Powinna rzucić się na posłanie i porządnie się wyspać, ale nie mogła. Słowa Grafa Zero nadal odtwarzały się w jej głowie niczym zapisane w pamięci WKP. „Gdyby zaczyn się nie udał, moglibyśmy trafić do zbiorników recyklingu. Zdajesz sobie z tego sprawę, tak?” Kristi wiedziała, że Gehenna rządziła się swoimi prawami, ale zawsze wydawało się jej, że Gildia, chociaż trochę różniła się od reszty zbieraniny tych wszystkich wyrzutków, że Gildia poważała sobie osoby z wybitnymi umiejętnościami, że fachowcy mogli liczyć na pewien szacunek, że wiedza była na tyle cenna, aby nie wyrzucać jej z błahych powodów. Słowa Grafa pokazały jej jak bardzo się myliła. Jej cholerny doktorat z biochemii nie obroniłby jej przed zmieleniem na kompostownik, pozycja Grafa nie obroniłaby także jego. Dobrze, że przynajmniej dowiedziała się teraz i jej pierwszy błąd nie okazał się jej ostatnim. Jeden zmarnowany zbiornik zaczynu i stracona przez to kasa a nikt nie dałby jej drugiej szansy żeby nadrobić straty wykorzystując swoje umiejętności. Spaprałeś sprawę, nie żyjesz. Uratowałeś zyski, dostajesz batonik i poklepanie po główce. Bardzo cienka linia oddzielała życie od śmierci na Gehennie. Bardzo cienka.

***


„Hiena” wrzeszczał i szarpał się w pasach. „Czemu on to robi? Czy nie potrafi zrozumieć, że to mu nie pomoże?” – Pomyślała Kristi. Nie rozumiał. Był cichy i spokojny tylko wtedy, kiedy tracił przytomność. Potem się budził i znowu zaczynał. Kristi bolała od tego głowa. Podałaby mu coś na uspokojenie albo uśpiła go, ale przecież miał być przytomny, powinien być przytomny. Bo o to w tym wszystkich chodziło. Gdyby nie był przytomny to mogliby go od razu zabić bez tych wszystkich wysiłków. Kobieta ustawiła odpowiednie napięcie i przyłożyła końcówkę paralizatora do odkrytego przedramienia mężczyzny. „Gdzie są wszyscy?” – Pomyślała –„Dlaczego wszystko zawsze muszę robić sama?” Ustawiła nowy poziom dawek leków i podała „Hienie”. Czekała, ale obiekt badań nie odzyskiwał przytomności. Pochyliła się do zakrwawionej twarzy i uniosła jedną powiekę by zbadać reakcje na podany specyfik, ale wtedy właśnie „Hiena” odzyskał przytomność. Kristi odskoczyła do tyłu, ale mężczyzna był szybszy, złapał ją za jedną rękę i ścisnął mocno jej dłoń. Spojrzał kobiecie prosto w oczy i wtedy Lenox rozpoznała go.

- Matthew! – Krzyknęła. – Matthew! Nie! Nie! NIE!

Zaczęła szarpać się z pasami żeby go oswobodzić. Płakała i przepraszała za to, co mu robiła za to, że go nie rozpoznała, przepraszała za wszystko. Nie mogła go uwolnić. Czym bardziej się szarpała tym bardziej zaciskały się więzy. Słyszała jak napinał się materiał pasków mocujących jego nadgarstki do stołu. Zaciskały się coraz mocniej i mocniej aż w końcu nadgarstki Mata trzasnęły z suchym okropnym dźwiękiem jak łamana zeschnięta gałązka, na którą ktoś niechcący nadepnął w lesie. Matthew zawył opętańczo i wyrwał przedramiona z pasów zalewając wszystko dookoła własną krwią.

- To twoja wina! Ty mnie zabijasz! Ty! – Wrzeszczał chlapiąc życiodajnym płynem na posadzkę i na Kristi - Ty! – Wskazał ją okrwawionym kikutem – Ty!


***

Kristi siedziała na brzegu łóżka a z wargi na podłogę kapała jej krew. Musiała przegryźć sobie wargę podczas snu, ale nie zwracała na to uwagi. Alarm ustawiony w WKP, który ją zbudził wciąż rozbrzmiewał w pomieszczeniu. W końcu uniosła rękę i wyłączyła natrętny sygnał. Czas na kolejną porcję lekarstw. Odmierzyła dawkę i zażyła medykament. W celi było chłodno, ale pomimo to pot perli się na jej czole. Przetarła twarz rękawem rozmazując krew. Wyjęła czekoladowy baton i powąchała go. Pachniał bosko. Musiała go, czym prędzej wymienić na leki i fajki, bo koniec końców nie wytrzyma i go zje.

Wybrała, na WKP odpowiedni program i przeliczyła swoje oszczędności. Mało. Potrzebowała więcej. Trzydzieści dawek neoinsuliny po pięć fajek każda. Potrzebowała odpowiednika 150 fajek. Spojrzała na WKP. Jeśli czegoś nie wykombinuje będzie go musiała zastawić lub sprzedać. W ostateczności. Maleństwo posiadało w swojej pamięci kalendarz wszystkich robót, które wykonywała w Agrodomach. Posiadali wprawdzie, WKPy które były własnością Gildii i z których można było korzystać na terenie Agrodomów, ale własny sprzęt wiele ułatwiał. Poza tym Kristi nie wyobrażała sobie wyliczania czasu, kiedy musiała przyjąć kolejną dawkę swoich lekarstw bez pomocy WKP.

Z westchnieniem położyła się z powrotem na łóżku. Jeśli nawet nie zaśnie to przynajmniej pozwoli odpocząć mięśniom. Potem pójdzie prosto do handlarza opchnąć czekoladę. Nie będzie ryzykować chwili słabości, która może skończyć się stratą piętnastu fajek. Może przy okazji dopyta za ile można puścić wukap. Tak na wszelki wypadek. A może jakaś opłacalna robota spadnie jej prosto w ręce. Tak po prostu.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 24-08-2011 o 23:42.
Ravanesh jest offline  
Stary 25-08-2011, 19:02   #62
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tabletki proteinowe.


Piętnaście fajek. Gdyby nie łupy z Hien i Punisherów, pewnie Thorn by się wykłócał o więcej. A tak, jedynie skinął głową.
W zasadzie wolał mieć sprawę ratowanie Double B z głowy.
Więc zgodził się z Marcelem Lupo. Choć miał wrażenie, że to nie ostatnie ich spotkanie.
Lupo stracił dwóch ludzi, więc... będzie potrzebował uzupełnień.
Na razie jednak praca u tego szefa, niezbyt interesowała James. Po pierwsze miał własne sprawy na głowie, po drugie... nadal kulał. Dzięki kosztownemu łataniu z użyciem medpaka czuł się co prawda o wiele lepiej, ale jednak... dopiero dochodził do siebie.
Cóż, na razie wypadało się zgodzić i potruchtać do kantyny. Ze Double B gadającym niemal jak nakręcana zabawka.
Chase ignorował go i jego gadaninę. Powód był w sumie prosty. Thorn nie był osobnikiem społecznym. Nie obchodziły go problemy chłopaka, ani jego pomysły, ani całe jego mniej lub bardziej parszywe życie na tym stateczku. Nie miał ni potrzeby ni ochoty, samemu się zwierzać, gadać o przeszłości, czy ogólnie ruszać ustami...
Dzieciak zresztą szybko umilkł. Widać znudziło mu się gadać do chodzącej ściany.
Huk wystrzału.
Przez moment Thorn drgnął. Huk daleko od nich. Acz z okolic kantyny. Pojedynczy huk.
Zapewne ktoś kogoś zastrzelił. Nie nowina w tym miejscu. Nawet we własnym gangu należało uważać na plecy. Nawet w Gildii Zero... Piekło nie zmienia ludzi w aniołki.
Ruszył nieco szybciej, zupełnie zapominając o Double B. Odnajdzie, go gdy chłopak będzie mu potrzebny. Na razie nie był...

Sytuacja była nieciekawa dla Chase’a. Trupy go nie interesowały. Brak Giwery jednak bardziej.
Na słowa Double B skinął głową, nie tyle się z nimi zgadzając, co potwierdzając, że je usłyszał.
Spojrzał w kierunku „barmana” i rzekł chłodnym tonem.-Giwera... gdzie?
-A rozwalił dwóch co mu chcieli sprzątnąć towar, a potem sprzątnąć jego...- zaczął opowiadać barman, ale Chase przerwał mu wpatrując się swym spojrzeniem prosto w oczy.- Giwera... gdzie?
-Polazł z panienką do Lupo, wyjaśnić całą tą sprawę.-
rzekł barman wskazując kciukiem rozkradane trupy.
-Jednego nalej.- rzekł w odpowiedzi Thorn. Brudna szklanka z równie brudnym alkoholem znalazła się w dłoni Chase. Wypił jednym haustem, skrzywił się i rzekł.- Na koszt Punisherów, Lupo potwierdzi że Chase... czyli ja, ma u was kredyt.
Po czym ruszył kulejąc w drogę powrotną, za dziewuszką i Giwerą. Handlarz bronią był wszak teraz jego inwestycją, a inwestycje należało dopilnować osobiście.
Czyli upewnić się, że cała ta rozmowa u Marcela odbędzie się bez większych komplikacji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 25-08-2011, 21:12   #63
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Graj kapelo!!
Nóż z mlaśnięciem wysunął się z karku hieny. Ofiara padła jak szmaciana lalka, albo kukiełka, której ktoś nagle podciął wszystkie sznurki. Przerwany rdzeń kręgowy. Tak się walczyło z hienami. Jedno, dwa precyzyjne cięcia i po wszystkim. Inaczej miałeś kupę roboty i murowane obrażenia. Skurczybyki byli za silni i zbyt nieczuli na obrażenia by bawić się w dziurawienie wewnętrznych organów czy chlastanie tętnic. To było skuteczne, ale trwało za długo. Na szczęście nie grzeszyli rozumem i sprytem całkiem polegając na brutalnej sile, pierwszych dwóch więc już gryzło kratownicę korytarza bez żadnych szans nawet na chwilę zadumy jak do tego właściwie doszło, że nie żyją. A tan trwał.
Osiem, raczej osiem hien i czwórka Roppersów pląsała w dance macabre uwijając się w tempie szalonego foxtrota na wyścigi kto pierwszy ku śmierci. Dziwne nie? Wcale nie dziwne. Tu, na Gehennie tak właśnie wyglądały i tak się kończyły tany. Tu taneczne zawody kończyły się szybko i nie było zwycięzców. Tylko pokonani. Dzisiaj ci, obok twoich butów. Jutro… być może ty pod butem kogoś innego…
Chwila nieuwagi i koniec. Tak jak teraz. Kurwa, dziabnął go!! Pierdolony Boroi. Ludojad z Multanów. Jebana kurwa! Takich dziar nie idzie zapomnieć. Poznał go jeszcze w pierdlu w Praszburgu, na Terrze. Nawet nie wiedział, że też trafił na Gehennę. Choć w sumie czego innego można się było spodziewać po zjebie, który przez dwa lata terroryzował cały południowy Karpat? A teraz stał się hieną. Pięknie. I trafił pod jego nóż. Chwila dekoncentracji, krótki przebłysk z dawnego życia i masz. Gówno! Rozjebana łapa i nauczka. Skup się Tolgy bo skończysz jak ten czarnuch. Z drutem w bebechu. Skup się. Dwa szybkie, równoległe cięcia przez tchawicę i Boroi, poprawka, hiena odeszła do historii.
Pozostali też kończyli. Najwyższa pora. Trzeba było szybko zasypać ranę septykiem i przewiązać. Po Gehennie krążyły różne plotki i przypuszczenia skąd w hienach tyle siły i zbydlęcenia. Kilku mądrali z Zero podobno nawet badało kiedyś ścierwa hien, Tolgy miał jednak w temacie swoją teorię. Samo pożeranie ludzkiego mięsa aż tak szkodliwe być przecież nie mogło. Musiało być coś jeszcze, a jakoś nie wierzył w te nawiedzone gadki. I według niego to był wirus.
Szybko z rozerwanego rękawa zrobił szmatę, którą przewiązał zasypaną ranę. Zaszczypało, ale chyba zdążył nim zakażenie się rozeszło po organizmie. Pozszywa się po powrocie. Tylko szlafroka szkoda. Lubił, kurwa, ten szlafrok…


TamTam wiedział.
Tak jak oni wszyscy doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakie niesie wypuszczanie się na Zakazany. I tak samo jak każde z nich trzymał się życia pazurami z największą pasją, na jaką było stać zdychającego. A jednak Spook dała się nabrać. Hmm… W końcu baba…
Tylko na chuj karmiła go nadzieją? Przecież wiadomo, że nie wrócą. Sam by się nie zgodził ryzykować życia wszystkich i całego przedsięwzięcia dla ratowania zdrowia jednego czarnucha. Ale nie on tutaj rządził, a i o zdanie nikt cygana nie pytał, więc się nie wpierdalał. Czekał tylko cierpliwie co ta lalka wskóra.
Niewiele wskórała. Chyba tylko tyle, że wkurwiła Brzytwę. Gwóźdź w głowie i po krzyku. Szkoda i niepotrzebnie, bo TamTam choć ciężko ranny mógł wykończyć jeszcze z jedną, albo dwie hieny, jeśliby się napatoczyły. Ale z drugiej strony… elektryczny pastuch i ten krótki miecz były teraz niczyje. Nie ma tego złego… Rozdzielenie fantów, nim Spook zniknęła w szybie zajęłoby im tylko krótką chwilę. Zajęłoby, gdyby nie mały, rezolutny rudzielec. Tym go ujęła, bo już podejrzewał że dziewuszka jest prawdziwie pieprznięta, albo co gorsza nawiedzona. A tu szast prast i znikła, a wraz z nią klamoty. Tylko po co ta cała szopka..?
Jeszcze krótszą chwilę zajęło im pożegnanie się z pechowym Rippersem. Na każdego przyjdzie jego pora. Cały bajer w tym, żeby jak najdłużej odwlec ją w czasie. Tylko tyle i aż tyle. Proste. Gehenna. Miałeś dzisiaj pecha ćwoku. Całe podzwonne dla TamTama.


W tematach egzystencjalnych to tyle. A robota tymczasem czekała. No i przebywanie na Zakazanym minutę dłużej niż to konieczne było głupotą. Wystarczyło spojrzeć na hieny. Z tobołem murzyna Tolgy spuścił się więc po linie w ciemność szybu kląc pod nosem na ciasnotę i niefart. Ktoś będzie musiał przenieść fanty za TamTama, dwie ręce zaprawione w zabijaniu ubyły, i dalej suszyło go jak diabli.
A miała być taka szybka i łatwa robota…
Szlag by to wszystko…
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 25-08-2011 o 21:17.
Bogdan jest offline  
Stary 26-08-2011, 10:08   #64
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lodowata kropla potu wystartowała ze skroni spływając następnie po nieogolonym policzku mężczyzny.

Ktoś nierozgarnięty mógłby rzucić się do ucieczki na jego miejscu. Filozof wiedział jednak doskonale, że wtedy nie miałby najmniejszych szans. Ktoś słaby psychicznie mógłby paść na kolana i klepać zdrowaśki licząc na cudowną interwencję Boga. To w porównaniu z ucieczką i tak miało większy sens. Były polityk nie należał do żadnej z tych grup.

Kropla osiadła przez krótki moment na brodzie po czym oderwała się lecąc w kierunku krat tak jak ślina monstrum.

Gregory szybkim spojrzeniem omiótł korytarz. Broń strażnika leżała niedaleko. Wystarczył jedynie po nią się schylić. Po ścianach biegły rury wentylacyjne i kable z prądem. Tak, one musiały wystarczyć. Długa seria i stwór sam nadzieję się na odstający kabel pod napięciem.

Ciche plaśnięcie u jego stóp dało sygnał do akcji i wtedy…

… Filozof zorientował się, że wcale nie stoi. Siedział na ziemi cały zlany potem. Dwaj strażnicy wpatrywali się na niego zdziwieni i przerażeni jednocześnie. Po demonie nie było śladu. Z trudem przełknął gorzką ślinę. Nie ruszał się z miejsca próbując pozbierać wszystko w swojej głowie. Takich wydarzeń nie można jednak było racjonalnie wytłumaczyć, nie dało się do nich przyzwyczaić. Wstał pomagając sobie metalową laską.

- Co się do cholery właśnie wydarzyło? Widzieliście to coś?
– zapytał, choć dobrze zdawał sobie sprawę, że to pytanie było bezcelowe. Wymowne spojrzenia strażników były wystarczającą odpowiedzią. Nic nie wiedzieli.

„Jesteś słaby Filozof. Wyczują to i przyjdą po ciebie.”
– skarcił się w myślach. Chciał zapalić. Nie. Musiał zapalić, ale nie miał już ani jednego papierosa. Na Gehennie się nimi praktycznie nie częstowało. To tak jakby komuś rozdawać pieniądze za darmo. Wziął głęboki oddech. Poczuł ukłucie w płucu. Przerzut jak nic, dobrze, że nie pluł jeszcze krwią. Czasami zastanawiał się co pierwsze go wykończy. Więźniowie, demony czy fajki. Zaczął iść przed siebie nie oglądając się już na strażników. Nie chciał żeby widzieli go w takim stanie.

Musiał dorwać jakiegoś informatyka zanim ktoś lub coś w końcu dorwie jego …

W jego myślach przewinęło się kilka osób, ale tylko jedna z nich nadawało się idealnie. Double B ponoć był świetnym hackerem, co więcej pracował często dla jego gangu. Tak, on będzie idealny.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 26-08-2011 o 10:31.
mataichi jest offline  
Stary 26-08-2011, 14:11   #65
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Tolerancja nigdy nie była mocną stroną Alana Mello. Bolała go głowa, był głodny i czuł się źle. Stracił spluwę i nie miał najmniejszej ochoty na żarty. Jeśli do tego dodać fakt, że mało kto lubi gdy jakieś fiuty śmieją się z jego nieszczęścia, to reakcja Melona na rechot strażnika była jak najbardziej zrozumiała i usprawiedliwiona.
Oczko przekonał się o tym, że nie należy żartować z Alana w odległości mniejszej lub równej zasięgowi jego kończyn. Mello bez słowa ostrzeżenia, tak jak stał zasadził gostkowi kopa w przysłowiowe jaja. Po czym płynnie i szybko zrobił dwa kroki w stronę drugiego strażnika i nim ten zdążył się zasłonić oberwał najpierw prawym prostym w nasadę nosa, a chwilę później lewym sierpowym w szczękę. Nie minęło kilka sekund, a jeden strażnik trzymał się za krocze z wybałuszonymi gałami próbując złapać powietrze, gdy tym czasem jego kolega niezbornie próbował wstać spod ściany na którą rzuciła go siła ciosów rippersa.
- Spróbujcie się teraz śmiać otários. – rzucił Alan przez zaciśnięte zęby.

Poturbowanie tych dwóch dupków trochę poprawiło mu co prawda humor, ale nie zmieniło sytuacji w jakiej się znalazł, a był w przysłowiowej dupie murzyna. Nic nie zarobił, na dodatek stracił spluwę, miał za to jakiś pierdolony medalik.
Nie miał wyjścia musiał popracować. Trzeba było odwiedzić Jacko 7678542 i odebrać resztę fajek. Niestety dłużnika nie było na miejscu, co nawet nie specjalnie Mello zdziwiło, albo zwiał, albo jeszcze nie miał co spłacić. Tak czy siak póki co to źródełko dochodu było wyschnięte.
Alan powlókł się do kramiku Li Chao.
- Alllan witaj z powrotem. Jak taaam. – żółtek przywitał się z profesjonalnym uśmiechem.
- Kiepsko Li. Potrzebuję fajek.
- A kto nieee?
- Nie piernicz, nie jestem w nastroju.
- Tooo widzę. –
pokiwał Li z udawanym współczuciem.
- Masz jakiś namiar? – Alan rozejrzał się, czy nikt ich nie podsłuchuje.
- Moooże. Chcesz coś zjeść? – spytał uprzejmie rozmówca.
- Dawaj. – położył na blacie 3 fajki.
- Na koszt firmyyy. – żółtek uśmiechnął się pokazując zepsute zęby.
- Ludzie gadającą, że Mała Aliiis straciłaa ochroniarza.
- Co to za jedna?
- O Alllan … ona prowaaadzi Maarcowego Królikaaa.
- Tą szulernię?
- Teraz z nią chodzi tylkooo jeden. Travoltaaa.
- Jaki znowu Travolta?
- John.
- Kpisz? –
oczy Alana zwęziły się niebezpiecznie.
- O nie, nie. – Li zasłonił się nerwowo rękoma. – On taaak wyglądaaa.
No tak. Mello pokiwał głową zrozumiawszy o co chodzi. Na ziemi była taka zboczona moda, że niektórzy robili sobie operacje plastyczne chcąc się upodobnić do kogoś sławnego. Jakiś czas temu była moda na aktorów z dwudziestego wieku. Ba, tu na Gehennie Mello już widział kilku Clintów Eastwoodów, paru Arnoldów Schwarzeneggerów i przynajmniej jedną Marylin Monroe w każdej sekcji. Taka moda.
- Gdzie znajdę tą Alis?
- W stooołówce o Dauuughters Of Slauuughter.
- Dzięki. Odpalę Ci dolę. –
puścił oko do Wietnamca I zajął się pałaszowaniem brei.
Alan wiedział gdzie jest ta stołówka. Wiedział też, ze między nią a sekcją mieszkalną jest dość długi korytarz. Óświetlony, ale zbicie lamp nie było jakimś niewykonalnym zadaniem. Morda Travolty zaś była tak charakterystyczna, że od razu namierzył jego i tą Alis.





Z resztą dziewczyna, też mu przypominała jakąś dawną aktorkę, ale nie mógł skojarzyć jaką.
Siedzieli oboje przy stole z jakąś bandą wypindrzonych na czarno gotek i pili bimber. Dobry znak. Mello zapalił czekając, aż imprezka przejdzie w fazę schyłkową, czyli gdy wyczerpie się wóda. Musiał uzbroić się w cierpliwość. Gdy już uznał, że czas poszedł w stronę korytarza po drodze wybijając lampy. Ot, wandalizm jakich tu pełno. Boczny korytarz idealnie nadawał się do przyczajenia i Mello skrył się w nim naciągając na głowę kominiarkę, a rękę z numerem zasłaniając rękawem. Nie chciał być rozpoznanym, a nuż mieli jakieś pieprzone latarki?
Trzeba było czekać. Co jakiś czas ktoś z rzadka przechodził. Jednak, to nie był jego cel, aż wreszcie …
Szli oboje przytuleni, co jakiś czas przystając i wylizując sobie migdałki. Travolta najwyraźniej się rozochocił, bo co chwila łapał dziewczynę za tyłek, a to popiskując uciekała mu nieco. Nie ma jak dobra zabawa. Alan też miał ochotę się pobawić. Po swojemu. Odczekał aż go miną zajęci sobą.
Cicho jak duch wyszedł z kryjówki i zaatakował nożem celując w plecy mężczyzny na wysokości serca. Musiał go załatwić szybko, by zdążyć ogłuszyć dziwkę zanim zacznie wrzeszczeć.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 26-08-2011, 19:40   #66
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Nie wiem, jaki kurwa Betel – wzrusza ramionami Pośladek, a jego koścista twarz z wysokim i brudnym czołem krzywi się w zabawnym grymasie. – Ale gadałeś coś cały czas, jak żeś odpadł na korytarzu, że musisz się z nim koniecznie spotkać. Coś ty kurwa, Pastor wziął za syf, co?

Pastor już chce odpowiedzieć. Co tu robi... Kogo szuka... Coś mu jednak w głowie głośno zaczyna brzęczeć. Jakby gniazdo szerszeni, do którego za blisko się zbliżył.
- Nie... Nie teraz...
Szekspir siłą przejmuje kontrolę.

Pośladek z zaniepokojeniem baczniej mu się przygląda. Jego latarka znowu kieruje się na twarz aktora. Ktoś nieznający Ślepca mógłby stwierdzić, że Pośladek to zwykły dryblas do skrojenia, ale nic bardziej mylnego. Jego ciężka latarka wybiła już naprawdę pokaźną ilość zębów i zdefasonowała imponującą ilość nosów.
- Co nie teraz? Że wcześniej brałeś? Czy ci ten drugi odwala?

Pastor wzdycha. Nie. To Szekspir wzdycha. Krzywiąc się przy tym jakby właśnie otrząsał się z lodowatej wody.

Udręka. Tak straszna i bolesna udręka w każdej, nawet najkrótszej z najkrótszych chwili. Znosić tę nieporadność. Tę niefrasobliwość. Ten żałosny gnój, który jeno gnojom może pachnieć. Zbłądziłeś mój kochany murzynie. Dzielić muszę z tobą ten jeden zezwłok i patrzeć na to owadzie wicie się i podrygiwanie...

Nie patrząc na Pośladka, Szekspir przymyka oczy nasycając nozdrza smrodem więziennego życia. Już nie długo będę ci ledwie pacynką murzynie. Bardzo nie długo. Oj, nie...

Na twarzy Szekspira maluje się satysfakcja. Z jego ust dobywa się szybki przechodzący w niemal jedno słowo szept:

Nie wszyscy, bracie, możem być panami, Ale nie wszyscy też panowie mogą Mieć wierne sługi. Znajdziesz niejednego W kabłąk zgiętego, potulnego ciurę, Co w niewolniczych kochając się więzach, Trzyma się miejsca jak osioł za lichą Garstkę obroku; a kiedy zepsieje, Na stare lata bywa odpędzony. W skórę takiego kornego cymbała! Są znowu inni, co pod wymuskaną Formą i strojną barwą uległości Chowają serce, siebie tylko pomne; Co dając tylko pozór wiernych usług Swym przełożonym, popierają przez to Własny interes, a porósłszy w pierze, Nie potrzebują już nikogo słuchać Prócz siebie samych. Ci mają krztę ducha I do tych rzędu ja się liczę. Jużci, Gdybym był w skórze Pastora, nie chciałbym, Ma się rozumieć, być w skórze Szekspira: Gdyby me czyny miały kiedykolwiek Wydać na zewnątrz wewnętrzny stan, zakrój Mojego serca, niedługo bym potem Musiał to serce nosić u rękawa Na żer dla kruków.

Nie jestem, czym jestem...


- Pierdolnięty pojeb - mruknął niechętnie Pośladek. Znał Pastora na tyle by wiedzieć co się dzieje. Odkąd syntezatory leków przerobiono na żywnościówkę, Szekspir też stawał się coraz bardziej rozpoznawalny.

Dopiero po tych słowach aktor zwrócił na niego pełne niecierpliwego oczekiwania spojrzenie. Oto coś się wydarzało. Pastor był w tym jak zwykle smardem nieudolnym i głuchym na szept przeznaczenia. Ale Szekspir czuł to w sercu i pod skórą. Dotyk losu. Fabuła się zawiązała. Demiurg wybrał swe Osoby. A ten tu łachmyta pośledni co to go nawet do ukłonu na koniec nie poproszą, stał jak ten słup soli i marnował bezcenny czas.

- Słowa, słowa... Nawet na trzecie cię nie stać. Milcz więc i prowadź przed oblicze Ślepca ciuro! Wiedzę chcę kupić.

Pośladek postąpił o krok do przodu tak, że od twarzy Szekspira dzieliło go może kilka centymetrów. Miał ochotę z dyńki przywalić temu psychowi. Ale jego dobra fucha miała ten minus, że należało bezwzględnie wykonywać wszystkie polecenia Ślepca. A Ślepiec handlował z każdym. Szczególnie zaś z tymi najdziwniejszymi i najbardziej nieprzewidywalnymi. To właśnie w ich głowach gnieździła się zazwyczaj najcenniejsza wiedza.
- Tu fikać możesz pajacu – powiedział do niewzruszonego tymi didaskaliami Szekspira - Ale jak stąd wyjdziesz to się za siebie oglądaj…

***

Ślepiec był… piękny. Idealny do swej roli. W jego celi czuło się ten półmistyczny zaduch starego moczu i nieszczelnych jarzeniówek. Pytanie wisiało w powietrzu: Jesteś pewien, że to właśnie mej jamy szukałeś przybyszu? Śmierdzące umarłym człowiekiem materace, niczym kotły z bulgoczącą zupą, zdawały się czekać na ofiarę, która zada o jedno pytanie za dużo. Która zbyt chciwie wyciągnie łapy po słowo Ślepca. Sam ślepiec zaś siedział pośrodku największego z tych materacy. Jego niewidzące spojrzenie błyskawicznie zlokalizowało wzrok Szekspira.


- Wróżu! – zaczął ściągając z pleców brzeszczot - Miecz w mej dłoni, co wcześniej go żółtek obmierzły dzierżył, należy teraz do ciebie. Przyjmij więc tę stal z Toledo i racz odpowiedzieć na pytania, które w ślad za nią niosę.
Po Ślepcu nie dało się poznać żadnej reakcji, czy emocji. Czekał.
- Poznać pragnę zmarłego przedwcześnie Wieszcza inspirację. Oraz tajemnicę jakie skrywa Betel.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 26-08-2011, 21:07   #67
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


DOUBLE B


Judith Grey. Do tej pory Double B znał ją jedynie z opowieści. Teraz miał okazję poznać osobiście. W znanych mu sektorach kobieta słynęła ze swojej niezależności. Poza tym, że był członkinią Gildii Zero, bo ponoć posiadała dyplom doktora fizyki stosowanej, miała również wielkie poparcie Furii ze względu na swoje poglądy.
Za co siedziała? Nikt nie miał pojęcia. Ale ponoć za coś paskudnego. Naprawdę paskudnego i osobistego. Większość ludzi znała jej dość nieprzyjemne poglądy dotyczące facetów. Uznawała ich za coś pomiędzy zwierzętami, a naczelnymi. Nie lubiła facetów śmierdzących testosteronem, nie lubiła wymoczków, nie lubiła typowych przedstawicieli mężczyzn na Gehennie. Ogólnie – nie lubiła mężczyzn.

Double B spotkał się z nią w jej „biurze”. A dokładnie w kantorku na styku agrodomów i sekcji więziennych z celami. Judith Była brzydka, z cerą plamiastą jak indycze jajko, z pożółkłymi zębami i oczami wyblakłymi, jak ugotowane jajka z odrobiną barwnika w tęczówkach. Zielonkawego barwnika. Patrząc na jej twarz człowiek zastanawiał się, jak osoba w randze doktora mogła zachować taki wygląd w czasach, kiedy stosowano nie tylko operacje plastyczne, ale i modyfikacje genetyczne poprawiające naturalne predyspozycje.

- Ty jesteś BiBi, tak – bardziej stwierdziła, niż zapytała Judith Grey. Głos miała suchy i zgrzytliwy, idealnie komponujący się z jej paskudną fizjonomią.

- Ponoć w znanych sekcjach nie ma nikogo lepszego od ciebie, jeśli chodzi o zabawy z komputerem. Zarząd Gildii Zero dowiedział się o tym. Pójdziemy na spotkanie z jedną z szych z samej góry. Zackiem Zeemermanem. ZiZi. Na pewno słyszałeś. ZiZi montuje teraz ekipę do pewnych działań związanych z wyjaśnieniem zagadki włączenia przez Strażnika silników. Ma jakiś plan. Pewnie błyskotliwy, jak zawsze.

Duoble B nie miał pojęcia, czy kobieta kpi, czy też mówi ze śmiertelną powagą. Jej twarz pozbawiona była jakichkolwiek reakcji mimicznych.

- Chodź, BiBi. – wstała.

Była niska i koszmarnie chuda, wręcz koścista. Workowaty kombinezon Gildii Zero leżała na niej, jak szmata na kiju.

* * *

Marsz do ZiZi zajął im kilka minut. Double B rzadko miał okazję pojawiać się w tym regionie sektoru. Agroplanty. Serce agrodomów. Było tutaj gorąco i parno. Większość więźniów paradowało w szarych, więziennych podkoszulkach lub z nagimi torsami.

ZiZi był człowiekiem wysokim, żylastym i siwowłosym. Nim zostali do niego dopuszczeni kilku the Punishers z kamiennymi twarzami przeszukali ich dokładnie i odebrali wszelką broń. Jeden z szefów Gildii Zero miał zimne, bezduszne oczy i zmarszczki mimiczne, które świadczyły o tym, że ich właściciel bardzo rzadko się uśmiecha.

- To jest Double B, ten hacker – przedstawiła więźnia Judith.

- Doskonale. Znasz się na kodowaniu sygnałów i ich rozkodowywaniu.

- Tak – odpowiedział Double B grzecznym tonem. – Na Ziemi ..

- Wystarczy, że będziesz odpowiadał tak lub nie – uciął zimnym tonem ZiZi. – Jasne?

- Tak.

- Doskonale. Czy pracowałeś kiedyś w kodzie źródłowym stosowanym przez Strażnika.

- Tak. Miałem kiedyś ...

Zimne spojrzenie bezdusznych oczu ZiZi zatrzymało dalsze wyjaśnienia.

- Znasz, jak się domyślam, większość języków binarnych?

- Tak.

- Świetnie. Nadaje się. Zrobisz coś dla nas. Bardzo dobrze płatne zlecenie. Bardzo dobrze. I możliwość awansu. Z tym, że zadanie bardzo trudne. Skompletujemy ci zespół, ale jeśli chcesz możesz poszukać sobie ludzi. Ochronę. Powiem tylko tyle. Wejdziecie na sektory patrolowane przez STRAŻNIKA. I dobierzecie się mu do jego elektronicznych bebechów. Wyruszycie najpóźniej za cztery godziny. Nie opuszczaj naszego sektora i czekaj na dalsze polecenia. Jasne.

- Tak.

- Możesz się już zbierać.

To kolejna osoba, która w przeciągu krótkiego czasu dość obcesowo potraktowała Double B. Ale informatyk był przyzwyczajony do takiego traktowania. Przynajmniej nikt go nie gwałcił.




KRISTI J. LENOX

Koszmar senny spływał z jej myśli, niczym gęsty sok. W celi zrobiło się nagle duszno. Ledwie mogła oddychać. Do tego dało się wyczuć wiszący w powietrzu metaliczną, słodkawą woń padliny o trudnym do ustalenia źródle.

Kristi leżała przez chwilę nieruchomo próbując bezskutecznie zapomnieć o obrazach z koszmaru. Obrazach, które budziły złe myśli. Budziły uśpione demony lęków i niewypowiedzianych głośno obaw. A co, jeśli...?

Pukanie do drzwi wyrwało ją z niewesołych rozmyślań.

Przez chwilę czujnie nasłuchiwała, aby zorientować się w sytuacji. Przez drzwi do celi słyszała już odgłosy krzątaniny. Jakiś śmiech, czyjś podniesiony głos. Wyglądało na to, że wszystko toczyło się normalnym torem.

Pukanie powtórzyło się. Troszkę bardziej natarczywe.

- Kto tam? – zapytała Kristi.

- Yukon – odpowiedział natręt.

Znała go. To był jej sąsiad na korytarzu. Zajmował celę trzy drzwi dalej. W sumie nieszkodliwy typ. Mechanik pojazdów siedzący za zabicie żony przyłapanej na zdradzie. Obecnie członek Gildii Zero. Zajmował się naprawami sprzętu w Agrodomach. Niegroźny cwaniak, któremu ciążyło sumienie.

- Czego chcesz, Yukon? – życie w więzieniu nauczyło Kristi, że nawet sąsiad może jej źle życzyć.

- Słyszałem, że widziano cię w towarzystwie pewnego typka, na którego wołają Gała – mruknął Yukon. – Chciałbym o tym pogadać. Ale nie przez drzwi. Wpuścisz mnie czy pójdziemy gdzieś coś zjeść?




RAINA L. STARS

Lupo się wkurzył. To było widać. Nie na nich – ani na Giwerę, ani na towarzyszącą mu Rainę.

Przez chwilę rzucał mięsem, obiecywał różne niestworzone rzeczy złapanym prowodyrom zajścia. Potem trochę się uspokoił i wszedł w negocjacje z Giwerą, który najwyraźniej zaopatrywał miejscowych Punishersów w amunicję. Dobrą amunicję. Lupo wchodził handlarzowi w tyłek bez mydła, ale Giwera nie dawał po sobie poznać, że go to obchodzi.

- Lubię cię, Lupo – rusznikarz odezwał się dopiero wtedy, kiedy Lupo skończył swoje wrzaski. – Naprawdę cię lubię i szanuję. Ale jeśli cos takiego zdarzy się raz jeszcze, to nigdy więcej mnie tutaj nie zobaczycie. Będziesz zmuszony zaopatrywać się w moje towary u pośredników. Nie lubię zabijać ludzi, ale też nie przeszkadza mi to w zmniejszaniu pogłowia bydła na odzyskanych sektorach. Z tego co wiem, byłeś kiedyś gliną. Powinieneś to docenić.

- Doceniam, kurwa, doceniam – mruknął Lupo z krzywym uśmiechem.

- Ja sobie poradzę, Lupo – kontynuował Giwera – Ale Raina – wskazał palcem na dziewczynę – może mieć nieprzyjemności, za to, że mi pomogła. Nie chciałbym tego, jasne.

- Jasne, Giwera.

- Więc nie ma sprawy. Incydent uważam za niebyły.

Obaj mężczyźni uścisnęli sobie dłoń.

- Mała szuka Double B – powiedział Giwera, gdy już załatwił swoje sprawy. – Możesz jej ułatwić to spotkanie.

- Nie ma problemu, ale musi troszkę poczekać. Miał spotkanie z Babsztylem. Sprawy Gildii. nic ostatnio nam nie mówią, zasrańcy.

- Ale przynajmniej macie pełną michę całkiem znośnego koryta. Nie narzekaj.

- Nie narzekam. Masz to, o co cię prosiłem ostatnio, Giwera?

- Tak – spojrzał na dziewczynę. – Raina. Możesz na kilka minut zostawić nas samych?

Stars pojęła aluzję i wyszła z celi. Miała spory fart. Chyba trafiła na człowieka, który mógł mocno ułatwić jej sprawy z Desperados, gdyby Jacko zawalił temat.

Brzęczyk WKP o mało nie spowodował u niej palpitacji serca. Spojrzała dyskretnie, ale nikt nie zwracał na nią zbytniej uwagi. Nie chciała na nieznanym sobie sektorze obnosić się ze sprzętem wartym kilkadziesiąt szlugów. Ale ciekawość wzięła w górę.
To była wiadomość od Grega.

„Grubsza sprawa. Musimy pogadać w cztery oczy. Dasz radę być za dwie standardowe jednostki czasu na skrzyżowaniu pomiędzy sekcjami 1248 i 1247?”.

Raina znała to skrzyżowanie. Ziemia niczyja. Mroki. Miejsce schadzek więźniów spomiędzy różnych sekcji skupionych wokół Agrodomów. Świadek wielu szemranych interesików, jak i niezliczonych dealów, ale także kilku paskudnych zabójstw. Znajdowała się dwie sekcje od niego. Nie tak daleko, ale i niezbyt blisko. Przechodziła przez tereny Gildii i Punishersów, ale musiałaby zahaczyć także o sektor kontrolowany przez tereny Rimshark Rippers. A z „Cyrkowcami” bywało różnie. Samo skrzyżowanie wskazane przez Grega leżało w zasadzie na terenie Rippersów.

Greg!? W co on teraz grał? Chciał dla niej dobrze, czy też raczej wręcz przeciwnie.

Drzwi do celi Lupo otworzyły się. Giwera najwyraźniej zakończył swój barter. Obaj więźniowie mieli zadowolone miny. W tym samym momencie na korytarzu pojawił się jakiś lekko kulejący mężczyzna.

- Chase – zawołał go po imieniu Giwera. – Widzę, że nie odpuszczasz.




APACZ, SPOOK


To, że Apacz spotkał naprawdę dziwacznego i groźnego przeciwnika, było dla niego jasne, gdy ostrza jego noży zaledwie zostawiły płytkie rany na ciele kreatury. Indianin czuł pod sobą sprężyste, silne cielsko. Czuł grę mięśni pod łuskowatym pancerzem.


Psyclon Nine - Genocide - YouTube


Wyszarpnął noże z rany biorąc kolejne zamachy i raz za razem dziabiąc sprężyste cielsko. Straszliwy syk rozchodził się po korytarzu. Apaczowi wydawało się, że pojawia się w nim bolesna nuta. Potworny stwór wił się, niczym szalony wąż. Próbował zrzucić Apacza z grzbietu, zmiażdżyć o którąś ze ścian.

Jerome pojawił się z przodu bestii, z ciężkim kluczem mechaników, używanym w charakterze maczugi. Walnął z zamachem, trafiając potwora pod paszczę i zwracając na siebie jego uwagę. To dało chwilę Apaczowi, by wbić noże po raz kolejny. Tym razem głębiej i dotkliwiej raniąc potwora.
Kropla gęstego płyny spadła z ostrzy i trafiła Apacza w policzek i w ramię. Więzień zadrżał z niespodziewanego bólu i tylko wrodzona wytrwałość spowodowała, że nie wrzasnął z bólu. To był kwas! Posoka tego czegoś przeżerała się przez skórę i ubranie z przerażającą łatwością. To wymagało zmiany strategii walki.
Tymczasem Jerome wpadł w tarapaty. Cała uwaga potwora, który już wiedział, ze nie pozbędzie tak łatwo Apacza z grzbietu, skupiła się na drugim więźniu. Łeb stwora raz za razem sięgał w stronę drugiego napastnika, tylko o cale mijając jego ciało. Jerome został zmuszony do defensywy.

Spook włączyła się do walki w połowie, wyskakując z szybu. Szybko podjęła decyzję i wykorzystując swą prawie nadnaturalną gibkość ciała, niczym Pokraki, które też potrafiły poruszać się z wprawą po ścianach czy sufitach, znalazła się nad łbem potwora.
Apacz widział ją, uczepioną kabli i rur. Mimo pieczenia na rękach, twarzy i ramieniu dziabał wroga dalej, czując, że życie ucieka z cielska wraz z każdą porcją posoki. Indian wiedział, że opłaci potencjalne zwycięstwo poparzeniami dłoni. Zaciskał jednak zęby i szlachtował wężowe szkaradzieństwo z zimnym opanowaniem, jakie zawsze utrzymywał w walce.

Spook dyndała nad przeciwnikiem, czepiając się nogami wiązek kabli pod sufitem. W ostatniej chwili zawisła tuż przed pyskiem kreatury, niczym wymalowany nietoperz. Ostrza wbiły się prosto w ślepia bestii. Gorący, żrący płyn wystrzelił jej na ręce. Tego dziewczyna się nie spodziewała. Krzyknęła cicho z bólu i straciła panowanie nad swoim ciałem. Spadła w dół, tuż przed przerośniętym potworem.

Jerome doskoczył ze swoim ciężkim młotem i wykorzystując oślepienie bestii zadał jej uderzenie z zamachu, prosto w szczękę. Żuchwa pękła z trzaskiem, Spook odturlała się w bok unikając lejącej się z rany posoki. Łeb stwora opadł na podłogę. Apacz wykorzystał ten moment i wbił dłuższy nóż z góry w czaszkę monstrum. W tej samej chwili pomiędzy oczy potwora wbił się z głuchym trzaskiem bolec. To Razor, który wynurzył się z tunelu, miał okazję oddać celny strzał.

Potwór zafalował, ogon poruszył się konwulsyjnie, z rozwalonego pyska pociekła mu spieniona posoka. Po chwili drgania ustały.

- Wszyscy cali? – zapytał Razor repetując broń. – Jeśli tak, czekamy na Dębowego i spieprzamy stąd.

- A Tam-tam? – zapytał Jereome z obrzydzeniem podeszwą buta zrzucając kawałki skóry ze swojej broni. Ciężka maczuga dymiła. Podobnie dymiły ostrza noży używanych w walce przez Spook i Apacza. Sam kwas jednak chyba był za słaby, by coś zrobić stali, z której je wykuto. Co prawda miejsca na ciele, które zetknęły się z posoka potwora pokryły się bąblami i mocno zaczerwieniły, to jednak poza uporczywym świądem nie zdołał zrobić nic więcej.

- Tam–Tam nas opuścił. – odpowiedział na pytanie Razor.
 
Armiel jest offline  
Stary 26-08-2011, 21:09   #68
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


FLAT LINE


Falt Line zawsze uważał się za inteligentnego człowieka. Może nie znał się na rozkładach tuneli, przejściach technicznych czy innych bajerach, ale pamięć miał dość dobrą. Jeszcze kiedy studiował na Terrańskich uczelniach, otrzymywał zastrzyki, które mocno podciągnęły jego zdolności intelektualne. Szczęśliwe społeczeństwo XXVII wieku. Poprawione genetycznie. Spełnione i bezpieczne. Idealne.

Powinni zobaczyć to, co dzieje się na GEHENNIE. To, jakie piekło – świadomie, czy też nie – zgotowali ludziom.

To były tereny niczyje. Korytarze w zbyt niebezpiecznych częściach statku, by zamieszkali je więźniowie. Miejsce, gdzie polowały zarówno Hieny, jak też Pokraki i pomniejsze tałatajstwo, jakie wydostało się z Zakazanych Obszarów. Kiedy szkli tutaj większą grupką wielu potencjalnych drapieżników mogło ukryć się w cieniach, odpuścić. Nikt nie ryzykował konfrontacji z dobrze uzbrojoną i w sumie dość liczną gromadką więźniów.

Teraz jednak sytuacja odmieniła się diametralnie i Flat Line wiedział o tym doskonale. Było ich tylko dwóch. W tym jeden ranny. Tachali mnóstwo fantów. Kusili los. Szli, więc wyjątkowo powoli i ostrożnie. Flat Line kręcił głową, jak mały gryzoń, kiedy mieli zapuścić się w kolejny zakręt, prześliznąć wąskim tunelem pełnym rur czy kabli, przeczołgać przez jakiś właz wentylacyjny.

To, że byli zwierzyną łowną dowiedział się za późno. Owszem, Flat Line doskonale radził sobie w swoim ambulatorium, w relacjach z więźniami czy w robieniu różnego rodzaju „dobawek”. Jednak nie za bardzo radził sobie w charakterze „szczura tunelowego”, gdzie trzeba było nie tylko znać warunki zapomnianych korytarzy, ale też mieć oczy wokół głowy.

Nawet nie zauważył, jak z ciemności bocznego tunelu, który minęli za jego plecami wynurza się jakiś mroczny kształt. Poczuł jedynie tępy ból w potylicy i korytarz najpierw eksplodował w jaskrawym rozbłysku bólu, a potem na powrót pogrążył się w ciemnościach, wraz z członkiem gangu La Piovra.




JAMES THORN

Lekko kulejący mężczyzna w nieznanej sobie sekcji prawie zawsze kusi los. Prawie zawsze.
Tym razem, kiedy James kierował się w drogę powrotną do Marcela Lupo, ktoś wziął go sobie „na celownik”.

Na szczęście nie dosłownie.

Było ich trzech. Z gangu Rippersów, którzy na szczęście był dość nieliczny w tej sekcji. Trzeba im było przyznać, że osaczyli Thorna z wprawą drapieżników tunelowych.
Tylko błyskawiczny refleks uratował życie Jamesa przed atakiem zaczajonego za skrzynką rozdzielczą wroga.

W sytuacjach, gdy atakuje cię trójka napastników nie traci się czasu na zabawę w półśrodki czy połajanki.

Chase wiedział, jak postępować z tego typu ludźmi. Unik. Krótki cios łokciem w bok głowy. Dłoń, niczym żywa istota, wyrywa pistolet. Przeraźliwy huk strzału dźwięczy w uszach. Rippers z pomalowaną w paski twarzą ze zdziwieniem spogląda na swoją pierś, w której widać dziurę wielkości pięści i wali się na ziemię.

Pozostała dwójka uzbrojona tylko w łańcuchy i kolczaste pałki salwuje się ucieczką. Przez chwilę James waha się, czy nie strzelić ostatniemu w plecy, ale strzał nie jest pewny, więc odpuszcza. Obojętnie spogląda na trupa z dziurą w piersi. Fanty. Fajki! Nosił je na piersi. Szlag. Zostały z nich strzępki i uwalane krwią resztki. Długi bagnet. Całkiem zmyślna robota. Nadaje się. W kieszeni spodni plastykowy pojemnik z tabletkami. Nic więcej.

Pojawiają się zwabieni strzałem ludzie. Obojętne, surowe twarze przyglądają się, jak Chase kończy szabrowanie chowając pastylki do własnej kieszeni. Czas się zbierać. Ten sektor najwyraźniej nie jest tak bezpieczny, jak sądził. Jak na tereny Gildii Zero nawet dość niebezpieczny.

Spóźnił się. Pod celą Marcela Lupo zobaczył tylko jakąś młodą dziewczynę w śmiesznej, wełnianej czapce. Drzwi celi właśnie się otwierały. Pojawił się w nich Giwera i Lupo. Obaj mieli miny co najmniej takie, jakby właśnie zrobili sobie dobrze.

- Chase – zawołał go po imieniu Giwera. – Widzę, że nie odpuszczasz.




TÖLGY

Schodził na końcu, za Spook i Razorem.

Przez chwilę jakaś część jego przewrotnej natury chciała zostać dłużej, by zobaczyć, co tak terkocze w korytarzu. Dźwięk jednak wzbudzał w nim dziwny, irracjonalny niepokój. Przypomniał sobie stary film, który gdzieś tam, kiedyś oglądał. Film był o ziemskich wężach. Jeden z nich nazywał się grzechotnik i w ten sposób odstraszał napastników.
Ostatni rzut okiem na zarżnięte Hieny i spoczywającego pomiędzy nimi Tam-Tama. Czarny skurczysyn wyglądał teraz jak jakiś poległy w walce z hordami wrogów bohater z komiksów, które tak Tölgy lubił czytać. Farciarz.

Zszedł w dół po lince, by po chwili dołączyć do reszty zmniejszonej liczebnie wyprawy. Okazało się, że ci na dole też nie mieli łatwo. W momencie, kiedy Dębowy złaził w dół szybu, reszta zaciukała jakaś przerośniętą jaszczurkę. Też, jak potwór z komiksów.

Brzytwa zapalił małą latarkę. Niczym szczur myszkował po skrzyżowaniu oglądając oznaczone kodem kreskowym blaszki zamontowane na ścianach. Coś mruczał pod nosem.

- Tędy – powiedział w końcu wybierając jeden z korytarzy. - Ostrożnie.




FILOZOF

Filozof przeszedł z mętlikiem w głowie przez grodzie prowadzące do sekcji, w której liczył na spotkanie z informatykiem, o którym troszkę już słyszał.
Jego myśli zaprzątał incydent na łączniku.

Halucynacja, której doświadczył, była tak realna, że uwierzył w każdy jej szczegół. Do tej pory miał widok przerośniętego Pokraka pod powiekami. Co się z nim działo? Nowotwór mózgu? Przerzut z płuca? Cokolwiek to nie było, lepiej by się poczuł, gdyby znalazł te dwadzieścia fajek za „kompleksowy przegląd” u któregoś z medyków w Gildii Zero. Na szczęście, jako człowiek z The Punishers mógł liczyć na przychylność członków G0.

Punisherami z sekcji, w której się znajdował Filozof zarządzał niejaki Marcel Lupo. Twardziel o dość kiepskim zmyśle organizacyjnym. Niezbyt przewidujący i krótkowzroczny. To, że nie radzi sobie w swojej sekcji było widoczne na pierwszy rzut oka. Po korytarzach, w mrokach bocznych tuneli, krzątali się nie tylko członkowie The Punishers i Gildii, ale także Rippersi, Czarne Pantery, a nawet Makaroniarze, Desperados, Furie i chyba przedstawiciele każdego możliwego gangu. Istna menażeria, w której Filozof czuł się, jak ryba w wodzie. Jak gruba, szczwana ryba w mętnej ławicy. Nie tracił jednak czujności. Uderzył najpierw do członka The Punishers o imieniu Red. Red był winny Filozofowi przysługę i był dość dobrze poinformowanym człowiekiem.

Filozof zastał go w ulubionym miejscu. W jego celi.

- Cześć Filozof – powitał gościa Red chowając nóż. – Co tam?

- Przyszedłem po spłatę długu. Pięć fajek lub informacja. Tyle byłeś mi winien. Pamiętasz?

- Jasne, jasne – uśmiechnął się Red. – Mam tak dobrą pamięć, jak ty. Wolisz fajki?

- Informację.

- Pytaj.

- Dobry informatyk.

- Double B – szybko potwierdził wiedzę Filozofa Red. – Ale z tego co słyszałem nie ma go teraz w sektorze. Robi coś dla Judith.

Judith, rzecz jasna, Filozof też znał. Brzydka, wredna, szczwana szycha z tutejszych tuzów G0.

- Ktoś inny?

Red myślał przez chwilę nim odpowiedział.

- Chyba Yay-khan. Pochodził z Niverry. Wiesz. Satelita z cudami elektroniki, jak ją reklamowali po Wojnach.

Filozof pamiętał.

- Gdzie go znajdę.

- Zaprowadzę cię – zaoferował się Red. – I tak zaraz mam swoją wartę. Poza tym Yay-khan jest dość nieufny względem obcych.

Opuścili celę zagłębiając się w wąską plątaninę korytarzy.

* * *

Yay-khan był ... paskudny. Zajmował ostatnią celę w kompleksie. Celę, w której chyba zapchał się sracz, bo śmierdziało w niej gównem. Na dodatek ten koleś był „mutkiem”. Bardzo rzadką hybrydą człowieka i obcego z czterech poznanych we Wszechświecie ras. Prawdopodobnie z Orioninami – jaszczurami zwącymi się Syrriaks.
Od ludzi nie wyróżniał się specjalnie niczym, poza szarą barwą skóry i zaawansowaną łuszczycą na rękach i kościstych nogach oraz zrogowaceniami skóry na łokciach i kolanach.
Miał też dziwaczne, przyżółkłe oczy.

- Czeho, Reeeed ? – zapytał niewyraźnie i jękliwie.

- Przyprowadziłem ci kogoś, kogo warto poznać. To Filozof. Pewnie o nim słyszałeś Yay-khan.

Hybryda pokiwała głową.

- Ma do ciebie interes – dodał Red. – Zostawiam was samych. Powinieneś przepchać swój sracz.

Mutek spojrzał nieprzychylnie na Reda, jakby ten powiedział coś niewłaściwego.

- Będę zaraz obok – szepnął Red do ucha Filozofa, tak, że tylko on mógł to usłyszeć.

- Czeho chceeesz? – wyjęczał w swój charakterystyczny sposób Yay-khan.

Filozof złapał się na myśli o tym, że już drugi raz w krótkim czasie bedzie rozmawiał z kimś, kto mocno wyrasta nawet ponad mocno spaczone na GEHENNIE standardy normalności. Czując, że dusi się smrodem zapchanego kibla spojrzał na kostropatego mieszańca. Musiał rozegrać to taktycznie. W końcu Red na pewno nie wpychał go w łapy byle jakiego speca.




ALAN MELLO

Mello czekał w zasadzce i uspakajał bicie serca. Nie był w tym najlepszy, ale potrzebował fajek. Rozbój twarzą w twarz zawsze sprawiał mu więcej przyjemności. Ale był w potrzebie i musiał szybko lepiej się uzbroić. Bez pistoletu czuł się, jak ryba bez wody.
Wystawione cele zbliżały się powoli, najwyraźniej coraz bardziej podochocone. Mello obawiał się, że w pewnym momencie zwyczajnie Travolta wciągnie swoją dziunię w boczny korytarz, w którym zaczaił się Alan, i ja tam zerżnie.

Ale nie. Minęli go. Tak jak oczekiwał. Nadszedł czas działania.

Nóż w spotniałej dłoni był gotów. Mello też.

Wynurzył się z cienia za plecami Johna Travolty i wbił ostrze głęboko w ciało ochroniarza. Działał szybko, brutalnie i bez cienia litości. Nieostrożni frajerzy ginęli w mrokach GEHENNY szybciej, niż gówno spuszczane w kiblu. Takie były prawa więziennego statku.

Travolta zacharczał, zapluł się krwią, zesrał w kombinezon i padł, jak szmata, na kratownicę. Lewy sierpowy Mello skosił Alis równie szybko, jak jej martwego kolesia.
Teraz liczył się pośpiech.

Sapiąc ciężko z podniecenia Alan zaciągnął trupa, a potem nieprzytomną kobietę w boczną odnogę. Udało się! Plan powiódł się znakomicie.


* * *

Jakiś czas później Mello siedział smętnie w swojej celi i liczył fanty.
Travolta miał przy sobie długi nóż, kastet z ostrzami oraz dziewięć fajek. Resztę zapewne przepultał w knajpce. Niewiele. Fanty, zważywszy na pośredników, warte góra trzydzieści szlugów. Alis miała jakąś badziewną biżuterię, zużyty medpak, pięć porcji syntkainy – mocnego narkotyku popularnego wśród niektórych więźniów oraz coś, co od razu wpadło w oko Mello. Mała kostka tak zwanego dream-tripa. Ciekawego urządzenia.
Obsługa była banalnie prosta. Zakładało się urządzenie na czoło, wciskało przycisk, a te oplatało czaszkę użytkownika siecią neurołączy. Kiedy użytkownik zasypiał dream-trip skanował mu baszkę i odtwarzał realistyczne sny zgodne z oczekiwaniami i pragnieniami człowieka. Sny były naprawdę realistyczne. Ponoć smakowało się w nich wino, zajadało najwykwintniejszym żarciem i bzykało najlepsze laseczki. To był cenny łup. Dużo cenniejszy niż maleńki nożyk i kilka fajek luzem znalezionym u panienki.

Mello oparł się o stalową ścianę swojej celi, wyjął fajkę i zapalił. Było mu to potrzebne na ukojenie nerwów. Naprawdę potrzebne.




PASTOR / SZEKSPIR

- Poznać pragnę zmarłego przedwcześnie Wieszcza inspirację. Oraz tajemnicę, jakie skrywa Betel.

Na te słowa głowa Ślepca zakołysała się miarowo. Mimo że pokryte bielmem, to w jakiś sposób przenikliwe oczy zatrzymały się na twarzy Szekspira. Starzec przez chwilę znieruchomiał, jakby jego umysł wędrował znanymi jedynie jemu ścieżkami. Trwało to długo. Irytująco długo i przez myśli Szekspira już przebiegały wizje miecza członka Yakuzy. Miecza zagłębiającego się w krwawym rozbryzgu w ciele starca. Ślepiec uśmiechnął się, jakby dostrzegł te krwawe pragnienia swymi pozbawionymi możliwości patrzenia oczami.

- Żal Wieszcza – wyszeptał cicho, zachrypniętym głosem, od którego ciepłe ciarki przebiegły po plecach Szekspira.

Szalony więzień już wiedział, czemu mimo ułomności nikt nie zabił Ślepca. Tajemnica tkwiła w jego glosie. Była w nim ... moc. Z braku właściwego słowa można było tak określić to, co głos starca robił z nerwami słuchaczy. Był, jak doskonały „rozluźniacz”, jak najcenniejszy, bo przecież darmowy, narkotyk.

- Żal Wieszcza – powtórzył tym swoim niesamowitym głosem Ślepiec.

Potem zawahał się wyraźnie.

- Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, rozdarta duszo. Trzech ludzi w jednym ciele, to aż nadto, by oszaleć. By zapomnieć o którymś z nich. By zapomnieć o tym, kim jest się naprawdę.

Zakasłał sucho.

- Nie wiem, jakiej inspiracji uległ Wieszcz, ale wiem, jak się to dla niego zakończyło. Wiem też, że od pewnego czasu rysował w swojej celi jakieś twarze. Lub jedną twarz. Może to właśnie ten czy ta Betel. Idź. Zobacz. Może sępy jeszcze nie odrapały padliny. Wieszcz był szalony, ale wielu ludzi wierzyło jego przepowiednią. Poza tym sporo z nich sprawdzało się. A to już coś. Kto wie? Może anomalia zmieniła go troszkę bardziej, niż zmieniła innych. Kto wie?

Westchnął.

- Betel. Już powiedziałem. Może to imię osoby, którą z takim zapamiętaniem rysował Wieszcz? A może po prostu rysował twarz brata, kochanka, przyjaciela, syna? Kto wie? Mam przeczucie, byś Betel szukał tam, gdzie prowadzą cię oczy trzeciego. Tyle widziałem, tyle wiem, tyle potrafię zobaczyć.

Wzruszył chudymi ramionami.

- Chcesz dowiedzieć się więcej, zdobądź dla mnie „czysty sen”. Niewielu go wytwarza. Niewielu go sprzedaje. Jeśli go znajdziesz, będę w stanie powiedzieć ci więcej. Miecz zabierz. Ciągnie się za nim śmierć. Wystarczy mi dziesięć fajek. Możesz zapłacić później. Upomnę się.

Szekspir wiedział, że to już koniec. Że Ślepiec nie zdradzi mu niczego więcej, póki nie spełni jego zachcianki. Czy to, co usłyszał było wiarygodne? Sam musiał zdecydować.

Pośladek czekał niedaleko. Gotów zabrać Szekspira z celi szefa.



APACZ, SPOOK, TÖLGY


- Tędy – powiedział w końcu Razor wybierając jeden z korytarzy. - Ostrożnie.

Wąski korytarz, po nim kolejny i znów, i znów i znów. Zdawałoby się, że bez końca.
Wędrówka w ciemności. W szumie własnych oddechów. Zaledwie przy światełku maleńkich latarenek, które pozwalały uniknąć nieszczęśliwego wypadku i nie zgubić drogi.

Dopiero tutaj, w ciemności i złowrogiej ciszy Zakazanych Korytarzy, człowiek czuł ogrom statku. Niemalże fizycznie odczuwał na sobie ciężar płyt pancerza, milionów ton stali, z której zbudowano GEHENNĘ. Dopiero teraz, z dala od innych ludzi czuł, że jest maleńkim ziarenkiem w trybach tego molocha, że znaczy mniej, niż nic. Tutaj, tak daleko od reszty oswobodzonych więźniów czuć było, jak niewiele człowiek znaczy wobec ogromu tej przerażającej konstrukcji.

Razor usłyszał to pierwszy. Zatrzymał się błyskawicznie gasząc latarenkę. Po nim tak samo postąpiła reszta. Wstrzymywali oddechy czując, jak serca walą im jak młoty.
Teraz i oni usłyszeli to, co reszta. Odbity, nieco zniekształcony głos.

- WIĘŹNIOWIE Z SEKCJI 8484 PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO INSPEKCJI.

Głos niósł się najwyraźniej przez wąski otwór wentylacyjny. Oznaczało to, że znaleźli się w pobliżu sektora nadal kontrolowanego przez STRAŻNIKA. Jeden błąd i jego maszyny mogą zwrócić na nich swoje sensory. Zagazować. Złapać i na powrót zapuszkować do celi. Albo zrobić stokroć gorszą rzecz.

Przeraźliwy dźwięk alarmu niesiony przez wentylację spowodował, że o mało nie zrejterowali. Ale to był niegroźny dźwięk. Informował tylko więźniów z tamtego, niewidocznego sektora, że cele zostają otwarte i wjadą maszyny by je zeskanować. Pamiętali tą procedurę jeszcze sprzed czasów ucieczki.

Razor dał ręką znak, że ruszają dalej.

- Już blisko.

Kilka minut później zobaczyli przed sobą światło. Wąski szyb, którym poruszali się w kucki od kilkudziesięciu sekund wyprowadził ich na rampę. Niektórzy z nich wiedzieli, że znajdują się tak zwanym „trzpieniu”. Jednej z osi statku, która w jakiś skomplikowany sposób spinała GEHENNĘ w całość.

- Musimy zejść w dół – powiedział Razor wskazując na leżącą jakieś sześć metrów niżej oświetloną rampę.



- Nie podoba mi się to – wyszeptał Brzytwa. – Nasz cel jest tam, z lewej strony, na końcu korytarza, ale jest tutaj zdecydowanie za cicho.




FLAT LINE


Pierwsze, co poczuł Flat Line po przebudzeniu to to, że wisi głową w dół. Drugim był zapach gnijącego mięsa i zatęchłej krwi. Otworzył oczy widząc, że nie pomylił się. Wisiał głową w dół. Jego dłonie swobodnie dotykały kratownicy na podłodze, a nogi oplatano łańcuchem.

Serce podeszło mu do gardła ze strachu, ale szybko opanował emocje. W takich chwilach, jak ta, utrata zimnej krwi kosztować go mogła zbyt wiele.

Rozejrzał się dookoła, niestety nie widział zbyt wiele.




Dwa pomieszczenia. W jednym chyba skład mięsa. W drugi jakaś niewyraźna, przygarbiona postać kroiła jakiś ludzki kształt. Tępe uderzenia ostrza sugerowały, że osobnik ten robi to z duża wprawą.

Flat Line zobaczył swój plecak. Ktoś cisnął go niedbale kilka kroków dalej, pod ścianę. Musiał działać szybko i zdecydowanie, jeśli chciał wyjść z tego z życiem.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-08-2011, 18:30   #69
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
"Judith Grey. Mało o niej wiem. W sumie miała to być szalona Pani doktor w dziedzinie fizyki a wyszła niezależna zołza nie lubiąca płci przeciwnej. Na szczęście mężczyźni nie odczuwają straty. Jej plamiasty ryj i zepsute zęby ograniczają grono jej adoratorów do osoby Froggy'ego. Ciekawe czego ta baba chce..."

***

Double B było miło słyszeć, że jest uważany za najlepszego w znanych sektorach informatyka. W sumie nie dziwiło go to. Wsadzili go tu, bo na Ziemi nie potrafili docenić jego geniuszu i ogromnego potencjału. Już wtedy potrafił programować w parunastu językach programowania - i to bez zaglądania do jakichkolwiek pomocy naukowych. Takie firmy jak IBM, Google czy Microsoft, które na przestrzeni wieków rozrosły się do pozycji olbrzymich korporacji nie potraktowały jego wiedzy jako karty atutowej, którą zarząd mógłby wykorzystać. Przecież nie było winą młodego doktora programisty, że widział tyle dziur w ich zabezpieczeniach co prawdziwy koneser w serze szwajcarskim. Aż dziw bierze, że dopiero tutaj - lata świetlne od znanych ludzkości światów - jego geniusz zaczyna być doceniany. W tym zezwierzęconym do cna świecie...

A teraz miał się spotkać z kimś o kim jedynie słyszał - podobnie jak niedawno o Judith Grey. Z osobą, która stała na samym szczycie Gildii Zero - Zackiem Zeemermanem nazywanym wśród jajogłowych ZiZi'm. Miał ponoć jakiś plan związany z zbadaniem sprawy uruchomienia się silników. Miał nadzieję, że ZiZi jest lepszym strategiem od Froggy'ego - a przynajmniej mniej zaślepionym przez zwinięte na kolanie porcje tytoniu. Ben czuł się tak dumny, że ledwo wierzył w to co słyszy. Już niedługo jednak dowie się, że to nie taka prosta przechadzka...

***

Droga przez agroplanty zaczęła się od tego jak Double B ściągnął górną część swojego kombinezonu. Może nie był zbyt dobrze zbudowany... no dobra nie był zbudowany wcale, ale za to nie ugotuje się jak jajko w skorupce. Przed dotarciem do ZiZi'ego informatyk miał zostać przeszukany. Sam oddał gorylowi z The Punishers sporą maczetę zdobytą niedawno na martwej Hienie. Ochroniarz przez chwilę wydawał się być w szoku, że widzi taką broń u kogoś wyglądającego jakby jedyne bliskie mu walki odbywały się przed hologramem - w XXXV części "God Of War"...

ZiZi okazał się kolejnym rzeczowym typem. Zero emocji. Zmarszczki mimiczne mówiły o tym, że jego ostatni uśmiech był datowany na jakieś 20 lat wstecz. Double B nawet dyskretnie się uśmiechnął. Dużo osób wie, że jego jeszcze to więzienie tak nie przeżarło. Może powoli zaczyna się przyzwyczajać do tego co się tu dzieje, ale nadal na widok krwi grzęźnie w gruncie po kolana...

Ale o co on go pytał? Już się obawiał jakiś wymagających wysiłku umiejętności a tu takie coś. Jednak to co powiedział na końcu lekko wystraszyło Browna. Ma się udać na teren STRAŻNIKA? I miał sobie dobrać ochronę lub oni mu ją przydzielą? Po tym co ostatnio zaoferował mu Froggy informatyk wiedział, że ludzie z Gildii nie znają umiejętności poszczególnych członków The Punishers. Nie może ufać losowo dobranym osobom. Double B miał pewien plan...

***

Informatyk najpierw udał się do kantyny. Droga minęła mu szybko z uwagi na to, że zna te tunele bardzo dobrze. Wie jak uważać na pojedynczych napastników i jak unikać miejsc, gdzie się czają. W kantynie informatyk rozejrzał się po obecnych.

- Carter, Carter, Carter... - powiedział pod nosem szukając znanego mu pasera.

W końcu człowiek znalazł się. Siedział przy barze. W sumie wyglądem się nie wyróżniał. Nie miał tatuaży, widocznych blizn czy innych znamion. Był przeciętnego wzrostu i normalnej budowy. Nie wyróżniał się w tłumu. Podchodząc jednak bliżej każdy widział jego dwa gnaty spoczywające w kaburach. Jeden laserowy a drugi palny. Oba dopieszczone jak najbliższa kochanka. Poza tym Carter miał przy sobie dwie maczety skrzyżowane na plecach i parę noży - na łydkach, udach i nie wiadomo ile w kieszeniach jego wojskowej kurtki... Chodząca zbrojownia. Słysząc kroki mężczyzna obrócił się na okrągłym krześle. Double B zastanawiał się czy był normalny, bo chodziło wokół pełno ludzi a on zawsze wiedział kto zmierza ku niemu. Zawsze...

- Siemasz Podwójny. Czego chcesz? - zapytał swym nieco przytłumionym gwarem głosem.

Double B wyciągnął maczetę po martwej Hienie i już po chwili miał ugadany interes. Dostał dobry nóż więzienny oraz skórzaną pochewkę i 5 fajek. Może nie były to kokosy, ale informatyk szukał czegoś co będzie poręczniejsze i łatwiejsze do przechowania. Już po chwili odszedł z nową bronią w plecaku...

***

Za skrzynką z okablowaniem programista wyciągnął nóż i - podwijając wcześniej nogawkę - przyczepił do łydki za pomocą specjalnym pasków. Musiał to zrobić w ukryciu aby nikt nie wiedział, gdzie trzyma broń. Tutaj to była pewna śmierć. Z drugiej strony brzydził się przemocą, ale nie chciał zginąć z powodu braku głupiego noża. Nawet taki maminsynek jak on potrafił pchnąć odsłoniętego wroga kosą. Nawet on. Ale czy będzie na to gotowy? Sam nie wiedział.

Po zapewnieniu sobie minimum bezpieczeństwa informatyk ruszył do magazynu Gildii Zero. Nie był daleko a potrzebował stamtąd bardzo ważny element. Generator szumów... Po dojściu na miejsce Brown dostrzegł, że drzwi pilnuje dwóch członków The Punishers oraz wydający sprzęt... "Twix? Co on tu, kurwa robi?" zastanowił się przez chwilę uczony.

- Double B. Czemu mnie nie dziwi, że Ciebie tu widzę... - powiedział z uśmiechem olbrzym. - Spokojnie. To swój. - pokazał otwartą dłoń do Bóg wie kogo mechanik. - Czego chcesz maniaku komputerowy?

- A nic takiego... - powiedział powoli Double B. - Daj mi generator szumów. - dodał z uśmiechem.

- Co?! Ty chyba rozum straciłeś! To prototyp! Nie mogę Ci go... - zaczął unosząc się nieco Twix.

- Nie pierdol. Dawaj mi to, bo potrzebuję do rozpieprzenia jednej ze skrzynek STRAŻNIKA. Na jego sektorze... Rozkaz Zacka Zeemermana. - przerwał mu programista.

- Dobra. W sumie będzie chyba też potrzebny do tej naszej roboty nie? - powiedział Twix nieudolnie puszczając oko do informatyka.

Mechanik otworzył drzwi za nim i po chwili wychylił się z niewielkim plecakiem. Double B otworzył plecak. Wyciągnął urządzenie i sprawdził czy akumulator zasilający je jest naładowany. Wskaźnik poziomu energii był pełen. Wybornie!


- Przeskanowałeś skrzynkę? - zapytał Ben.

- Tak. Jest twoja. Jak będziesz miał wolne zajmij się nią. - odparł dwupalczasty.

- Dobra. Jak będę miał czas zajmę się tym. Spadam. Na razie... - powiedział na odchodne informatyk.

***

Kolejna niezbędna czynność przed wyprawą należąca do informatyka to spotkanie z osobą, której zdaniu strategicznemu ufał bardziej niż jajogłowym z Gildii Zero. Double B miał szczęście, bo w miarę szybko dostał się do sektora zamieszkiwanego przez Lupo i jego ludzi. Po oddaniu broni programista mógł się w końcu zobaczyć z Marcelem. Nie wyglądał na zadowolonego, ale uczony też na to nie liczył...

- Witam Panie Lupo. Potrzebuję pańskiej pomocy... ZiZi wyznaczył mi misję aby udać się na sektory opanowane przez STRAŻNIKA. Mam odpowiedni sprzęt i będziemy niewidoczni zarówno dla kamer, jak i czujników kodowych czy cieplnych. Mam znaleźć sobie ochronę albo ZiZi mi ją wyznaczy. Może mi Pan wybrać ludzi, którzy sobie z tym poradzą? Kogoś przy kim misja ma szanse powodzenia? - Double B mówił spokojnie i rzeczowo.

- Ilu? Za jaką zapłatę? Kontrakt z tym sektorem G0 nie obejmuje tego typu działań obarczonych takim ryzykiem?

- Nie obejmuje? Myślałem, że będę mógł liczyć na pańskie wsparcie. Teraz sam nie wiem. Przecież liczyć na to, że jajogłowi przydzielą mi dobrą ochronę to jak ufać grabarzowi, że zbawi świat. Pamięta Pan co ostatnio się stało jak mi Froggy przydzielił ochroniarzy. Na pewno nie da się nic zrobić? Nie jestem w stanie nic zapłacić, ale pewnie ZiZi już by był... - informatyk patrzył na Punishera wzrokiem pełnym nadziei.

- Wasi ważniacy nie rozmawiają z nami o tak ważnych sprawach jak wypady na terytoria Strażnika. - powiedział Lupo niechętnie. - Nasz kontrakt obejmuje ochronę sektora przed zewnętrznym zagrożeniem i w miarę możliwości członków G0 na jego terytorium. To wszystko. Wypady - takie jak ten twój ostatni, są płacone ekstra. Pierwsze od ciebie słyszę Double B, że jest jakiś wypad na tereny STRAŻNIKA. Mogę ci poszukać ochrony, za standardową stawkę.

- Oczywiście się zgadzam. ZiZi wszystko opłaci. Tylko proszę aby Pan wybrał mi dobrych ludzi. Muszę liczyć na zawodowca znającego swoich wojowników a nie przypadkowy los ZiZi’ego na tych, którzy akurat będą wolni. Dziękuję za pomoc.

- Nie ma problemu.

- W takim razie proszę czterech ludzi pod moją celę za jakieś 3 jednostki czasu. ZiZi przyśle po nas swoich i omówimy szczegóły. Postaram się załatwić to szybko i fachowo. Sprzęt mam. Jeszcze raz dziękuję i do rychłego zobaczenia Panie Lupo... - z tymi słowy informatyk zadowolony opuścił apartament Mściciela.

***

Resztę wolnego czasu Double B spędził na poprawieniu swej higieny oraz przygotowaniach do misji. Na początek dokładnie się oczyścił za pomocą "Czyściocha" będącym detergentem idealnie czyszczącym bród oraz pozbawiającym się smrodu. Następnie programista zagłębił się w swój własny świat. Puścił jedną z swoich ulubionych nut i zabrał się za zabawę, bo tym właśnie była dla niego praca z komputerem...


"Muszę się dobrze przygotować. To już nie byle włamanie z wnętrza mojej spokojnej pracowni. To istna sieczka. Sektor opanowany przez STRAŻNIKA... Na szczęście mam Generator Szumów oraz świadomość, że jestem w stanie temu podołać. Bo jak nie ja to kto? Pozostało uspokoić się, wyciszyć i zabrać za to na czym znam się najlepiej…”
 
Lechu jest offline  
Stary 30-08-2011, 21:18   #70
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=fkfKUrwxPfQ[/media]
Spook przycupnęła w zaciemnionym kącie i bacznie rozglądała się wokoło. Skoro w pobliżu jest terytorium strażnika, o którym Razor nie wiedział to i tutaj mogły się rozciągać granice jego panowania. Wypatrywała kamer monitoringu i śladu maszyn. Nie wychylała się na rympał. Najpierw chciała zebrać szczegółowe informacje. I po chwili je miała.

- Coś jest bardzo nie tak - mruknął Razor nerwowo. - Trzeba wysłać jedną osobę na zwiad. Kto się pisze na ochotnika?
- Spook widzi oczy Strażnika - ruda szepnęła do Razora i wskazała palcem punkty, w których dostrzegła kamery. - Spook może spróbować dojść do skrzynki i je odłączyć ale nie umknie to uwadze Strażnika. Może też je ominąć i iść dalej niezauważona. Ale reszta nie da rady - powiedziała pewnym siebie głosem i czekała na decyzję szefa ekspedycji.

- Idź Spook. Spróbuj unieszkodliwić skrzynkę. Jak to zrobisz zejdziemy na dół i szybko dokonamy szabru. Może do tej pory Strażnik się nie połapie.
- Spook nie podoba się słowo “może”. Strażnik nie jest głupi, trzeba maksymalnie skrócić czas akcji. Spook zejdzie najpierw po fanty. Wybierze najwartościowsze, zapakuje żeby były gotowe do zgarnięcia. Wtedy Spook wróci do skrzynki. Chłopcy zgarną tylko graty i w drogę powrotną. To kupi nam trochę czasu.
- Dobra – Razor nie był mistrzem kreatywności. Przytakiwał tylko na kolejne pomysły dziewczyny. Co by nie rzec - wariatki. Nie świadczyło to najlepiej o jego przywódczych walorach.
- Razor wytłumaczy Spook gdzie jest magazyn. Albo da Spook mapę jeśli fanty nie są blisko – ciągnął dalej rudzielec.
- Mapy nie ma. Przechodzisz tamtymi drzwiami po lewej. Krótki korytarz i jesteśmy na miejscu. Tylko miały to być tereny blisko STRAŻNIKA a nie na jego terytorium. To zmienia wszystko. Głosujmy. Ja jestem za tym, by zawrócić. Przemyśleć strategię. Zabrać fachowca od komputerów i maszyn.

Szybko zmieniał zdanie ten Razor czym ewidentnie rudą irytował. Jak na zleceniodawcę, który miał decyzyjny głos był cholernie pobłażliwy i mało zdecydowany. Szkoda, że wykazał taki nagły przebłysk temperamentu pt.:„jest jeden plan – mój albo chuj” akurat kiedy chciała odejść z Tam-Tamem. Murzyn przypłacił to życiem a przecież Spook była w stanie odprowadzić go do medyka i poskładać. Sukinsyn mógł się wygrzebać a teraz jest już tylko stygnącym trupem. Na tej krypie najwięcej wysiłku trzeba było zaangażować w to aby w ogóle przeżyć. Jeśli nie znajdzie się akurat zainteresowana twoim zgonem Hiena bądź demon z zaawansowaną wścieklizną, to nic się nie martw – może załatwi cię kumpel z gangu.

Przerwała rozmyślenia i ciągnęła dalej:

- Spook mogłaby się rozejrzeć ile informacja Razora jest warta. Czy ściąganie fachowca w ogóle się zwróci. Ile i czego jest tam na składzie. Skąd masz te informacje? Może strażnik sam je rozsiewa żeby wyłapać więźniów. Trzeba zakładać, że to pułapka.
- Idź.
Kolejna zmiana decyzji już nawet Spook nie zdziwiła. Podejrzewała, że gdyby zaproponowała teraz żeby jednak się stąd zwijać brzytwa odpowiedziałby z pełnym przekonaniem „Dobra, to jednak w tył zwrot”. Może jakiś szalony pokładowy felczer przyszył mu dupę na miejsce głowy. Biorąc pod uwagę jak bardzo był pociągający skłonna była nawet łyknąć tą teorię.

Cóż...
To wydawało się niebezpieczne. Ale na Gehennie nawet pójście się odlać wiązało się z ryzykiem. Nie miała żadnego zapasu fajek i potrzebowała tej roboty żeby przetrwać. Żeby nie zdechnąć z przysłowiowego głodu.
Procent z fantów wydawał się uczciwy. Nawet jeśli to jest pułapka to Spook była w na tyle gównianym położeniu, że musiała to sprawdzić. Skinęła Brzytwie i raz jeszcze zaplanowała sobie trasę. Widziała jak na dłoni martwą strefę – przesmyk gdzie nie sięgały oczy kamer. Trudna i wąska droga ale Spook wykazywała predyspozycje aby sobie z nią poradzić.

Pod sufitem ciągnęła się wąziutka listwa na szerokość trzech palców. Spook wdrapała się tam i pewnie stawiała stopy. Teraz gdy się na nią patrzyło balansującą tam na wysokości, na płynne miękkie ruchy jej ciała, na obciągnięte palce stóp i prosty jak struna kręgosłup... Tak, można było pokusić się o wnioski, że kiedyś, dawno temu, nim trafili na tą przeklętą konserwę ta kobieta musiała poświęcić temu życie i zapał. W jej ruchach było coś szlachetnego. Wyuczony wdzięk i kobieca delikatność. Gimnastyka artystyczna? Może balet. Widać było warsztat, którego człowiek uczy się całe życie i talent z którym się rodzi.

Spook złapała dyndający z sufitu łańcuch i oplatając go nogami zwiesiła się głową w dół. Gdy rozhuśtała się dostatecznie zacisnęła dłonie na stalowej rurze w drugim końcu pomieszczenia i puściła nogami metalowe ogniwa. Rura okazała się być śliska. Palce ześlizgnęły się po niej i dziewczyna runęła w dół. Uratował ją refleks. Dłoń znalazła oparcie w zwisającym opodal łańcuchu. Zerknęła w dół na rozciągającą się pod stopami przepaść i przez chwilę zwisała po prostu w bezruchu próbując uspokoić oddech. Wytarła spocone dłonie w spodnie i ostrożnie wspinała się z powrotem. Tym razem sprawdziła gdzie rura ma względnie szorstką powierzchnię i podciągnęła ciężar ciała samą siłą mięśni ramion. Przedreptała jeszcze kawałek i gładko zeskoczyła na kratownicę nie robiąc przy tym zbędnego hałasu.

Kolejny korytarz był spowity półmrokiem. Na jego końcu stały solidne stalowe drzwi zaopatrzone w serię magnetycznych zamków i elektroniczny panel kontrolny. Spook zdała sobie sprawę, że ten etap ją przerasta. Zbliżyła się do drzwi aby baczniej się przyjrzeć i wtedy to usłyszała.
Poniewczasie zorientowała się w co wdepnęła. Choć prawdę mówiąc, czy nie tego właśnie się spodziewała? Pułapki?
Szlag... Może nie aż tak wyrafinowanej.
Dosłownie ścięło ją z nóg. Wówczas ostatnia myśl przemknęła jej przez głowę. „No Spook, wygląda na to, że wracasz z kraty.”
Zaraz potem rymnęła jak długa na podłogę.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172