Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2017, 01:29   #111
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
& Zombi

Zabiła. Świadomość własnego czynu powoli do niej docierała, wraz z kolejnymi porcjami zawartości jej żołądka, które w sposób gwałtowny opuszczały jej organizm. Odebrała życie, coś co powinno się chronić. Pewnie, miała ku temu bardzo dobry powód, ale jednak… Odgłos ostrza wnikającego w czaszkę, czego była pewna, towarzyszyć jej miał już do końca życia. I tak krew tryskająca z rany, plamiąca swoją soczystą czerwienią, równie soczystą zieleń paproci. Żywe barwy oznaczające czyjąś śmierć. Śmierć z jej ręki… Ochota do tego, by skulić się i krzyczeć z przerażenia rosła w Sam z siłą huraganu. Zaczynała się gdzieś w okolicy mostka i wędrowała ku górze, pokonując tą samą drogę co niestrawione resztki obiadu i to, co zostało ze śniadania. Gdy jednak pragnienie to dotarło do otwartych ust, wbrew potrzebie nastolatki, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Krzyczała więc bezgłośnie, w sobie, we własnym umyśle który nagle przerodził się w klatkę oszalałych myśli, wirujących niczym trąba powietrzna i mających podobną do niej, niszczycielską siłę. Siłę, której musiała się przeciwstawić inaczej to, co właśnie uczyniła, stanie się czynem pozbawionym sensu. Musiała wziąć się w garść, zaopiekować Vesną, wyprowadzić je z tego przeklętego lasu. Nikt inny tego za nią nie zrobi, tego akurat była pewna. Jeżeli jej się nie powiedzie to zginą obie i być może nikt nigdy się nie dowie ani o tym co spotkało Bay’a, ani o ich losie, ani też o horrorze, którego uczestnikami stała się ich grupa. Ktoś musiał zadbać o to by świat dowiedział się o tych… tych… zwyrodnialcach. Sam nie potrafiła wyobrazić sobie jakim cudem udało się im żyć tutaj i nie zostać wykrytym. Przecież ich grupa nie mogła być jedyną, prawda? Tamci też nie stwierdzili nagle że zapolują sobie na innych ludzi, że urządzą rzeź niewiniątek bo im się znudziło granie w gry komputerowe. Po prawdzie to Samantha miała poważne wątpliwości co do tego, że coś takiego jak gry komputerowe było znane tym osobnikom, biorąc pod uwagę ich wygląd i stopień zdziczenia. Skądś jednak się wzięli, to jedno nie pozostawiało wątpliwości.

Zbierając w sobie te resztki woli jakie jej jeszcze zostały i starając się odsunąć niepotrzebne w tej chwili myśli na bok, zacisnęła mocniej palce na drążku siekiery i odważyła się podnieść głowę i skierować spojrzenie na Ves. Czyn ten wymagał od niej całkiem sporych pokładów odwagi. Bała się tego co zobaczy w oczach przyjaciółki, która stała się świadkiem jej upadku. Która zapewne miała się nim stać jeszcze parę razy bowiem Sam przysięgła sobie że nie tylko ochroni Ves przed wpadnięciem w łapska zwyrodnialców ale też nie dopuści do tego by Chorwatka musiała dźwigać ten sam co ona, ciężar. Postanowienie to zapewne miało zostać wystawione na wiele prób i to zakładając że przeżyją na tyle długo by te próby miały szansę zaistnieć, to jednak nie podważało jej decyzji.
- Nic ci się nie stało? - zapytała, zmuszając struny głosowe do podjęcia z nią współpracy, której odmówiły przy próbach oczyszczenia umysłu ze zbędnych emocji, które to pewnie zakończyłoby się zwabieniem na miejsce kolejnych mężczyzn z siekierami lub dziewczyn z nożami.

- N…nic. Dzię… dziękuja - odpowiedź przyszła po pełnych trzech sekundach, podczas których druga dziewczyna kończyła poprawiać ubranie. Mechanicznie wykonywała znane czynności, choć sztywne na podobieństwo kołków palce utrudniały wygładzanie materiały, bądź strzepywanie fragmentów kory oraz liści. Nie myślała o tym, że praca ta jest równie sensowna co efektywna: plamy błota i czerwone rozbryzgi szpeciły materiał, wgryzając się głęboko w strukturę włókien - nieme dowody szaleństwa jakie rozgrywała się wokoło, a także tragedii wchodzącej już z fazy planu w fazę czynu. Wystarczyło wszak jeszcze pół minuty i obcy agresor zgwałciłby Vesnę, potem prawdopodobnie zabił. Nie zrobił tego jednak.
Ratunek, niczym w filmach, przyszedł niespodziewanie. W ostatniej chwili można było rzec, gdy już Chorwatka żegnała się z resztkami nadziei, szykując psychicznie na… jeżeli do czegoś takiego jakkolwiek dało się przygotować.
- Nic… nic ci nje jest? - spytała bliźniaczo, wpatrując się w szare, przerażone i pełne udręki oczy. Tak znajome i obce jednocześnie…
Zabiła człowieka. Ta mała, dobra i jasna Samantha. Wcielenie łagodności, naiwne dziecko wciąż chowające w sercu wiarę: na zmianę świata, zmianę ludzi. Lepsze jutro… zabiła dla niej, dla Pavicić, by ją ratować, choć nie musiała. Ani wracać, ani…
- On chcjal mnie…chcjaj… ty widzjala - unikała patrzenia na zwłoki, mimo że w środku nie czuła nic negatywnego: ani żalu, ani oburzenia. Widziała jak Silva umiera, całkiem niedawno. Trzymała go za rękę… zgon skurwysyna odpowiedzialnego za jego cierpienie mógł wywołać tylko jedna reakcję. Nie patrząc na uwalane ubranie rzuciła się do przodu, wyciągając ramiona do wybawiciela. Powinny się zbierać, ale jeszcze chwila. Krótka chwila…
- Ty mie uratowala, gdyby… dziękui… o-oni… my muszą ucjekac’ - nadawała, obejmując Parker i wczepiajac się umorusanymi ziemią palcami w jej ubranie. Trzęsła się jak w delirce, ale powoli brała chaos w głowie za kark. Potrzebowały planu - Ja nie wi, co sje tu dziei… ale oni… zabili Baya! A potem… chcieli… ten… skiurwiel… chjal mnie… zanim by zabił. Ucjekac’. Musimy ucjekac’!

Uciekać… Tak, musiały uciekać, a jednak Sam ciężko było chociaż unieść rękę i otoczyć nią drobne ciało Vesny w geście dodania otuchy. Nie miała pojęcia jak Chorwatka była w stanie dotknąć jej i nie wzdrygać się z obrzydzenia. W końcu była morderczynią i to, że zabiła w obronie drugiej osoby, niewiele w tym fakcie zmieniało. Ves powinna raczej trzymać się z daleka od niej. W jej spojrzeniu powinna znaleźć się pogarda, obrzydzenie a nie wdzięczność. Widocznie jednak to, co chciał zrobić napastnik przysłoniło jej chwilowo znaczenie czynu, którego Sam się dopuściła, ale Parker nie wątpiła w to, że w końcu zasłona opadnie i Vesna ujrzy ją taką jaką ona sama siebie teraz widziała. Ale nic to, o ile uda się jej ocalić przyjaciółkę jakoś zniesie kolejne głazy winy i samoudręczenia, spuszczane w sporej mierze przez nią samą, na jej barki.
- Wiem - odpowiedziała mając wrażenie że jej głos brzmi jakoś tak dziwnie głucho, jakby został wyprany z wszelkich emocji nim opuścił jej usta. - Widziałam jego ciało. I wiem, musimy uciekać ale uciekać powoli. Oni rozstawili wszędzie pułapki, musimy ich unikać. Nie ma szans zebyśmy dotarli do częściej uczęszczanych miejsc przed zmierzchem więc dobrze by było gdybyśmy znalazły jakieś schronienie na noc. No i powinnyśmy zająć się zatarciem śladów - wymieniała kolejne rzeczy które koniecznie musiały zrobić, eliminując z nich wszelkie emocje, bo tak było w tej chwili łatwiej. Najpierw musiały przeżyć, tylko to się teraz liczyło. Na rozpacz i rozklejanie się przyjdzie czas gdy to wszystko będa miały za sobą. Gdyby teraz pozwoliła sobie na głębsze wnikanie w ich sytuację pewnie rozpadłaby się na drobne kawałki i tyle by było z jej akcji ratunkowej. Najlepiej więc było schować cały ten strach, obrzydzenie i niechęć do samej siebie jakie w niej buzowały i skupić się na tym co dawało siłę. Na gniewie. Na kontrolowanym gniewie, oczywiście, bo niekontrolowany groził pogrążeniem się w destrukcyjnej zemście. Groził przemianą w stworzenia takie jak ten, który leżał w paprociach, nawadniając ziemię swoją krwią.

Ucieczka, zacieranie śladów, szukanie schronienia na noc - czarna magia doprawiona Voodoo, teorią płaskiej ziemi. Wszystko zaś otoczone faktami wyciętymi z podręcznika zaawansowanej fizyki kwantowej. Tak… Vesna znała słowa wypowiadane przez Sam, ba! Umiała je nawet poprawnie umiejscowić na właściwej płaszczyźnie - wszystko dzięki filmom. To w filmach do tej pory widywała podobne aktywności, lub w programach dokumentalnych na Discovery… kiedyś. Na tym kończyła się niestety jej wiedza - na mglistej teorii, która z praktyką miała tyle wspólnego, co przeciętny polityk z uczciwością.
Nie mogły zostać w miejscu, czekać aż dopadnie ich następny zwyrodnialec z erekcją sztywną niczym trzon dzierżonej przezeń siekiery, czy innego ostrza. Chorwatka wzięła głęboki wdech, po czym obróciła twarz w kierunku trupa. Widziała czerwień na brudnej skórze, nieogoloną twarz zastygłą w lubieżnej minie i zniekształconą czaszkę, trochę zbyt szeroką jak na standardowe gabaryty. Obszar lędźwi omijała w owych obserwacjach. Znajdujący się tam organ widziała ze zbyt bliska, nie potrzebowała powtórki.
Naraz przez jej twarz przeszedł bolesny skurcz. Mocniej wtuliła się w przyjaciółkę, by w końcu wyprostować ręce, oddalajac ją na długość wyciągniętych ramion.
- Siam… ty sie ratui - szepnęła poważnie, ponaglająco kiwając głową w głąb lasu - Ty ma szansę, ale bez mnie. Ja… już Bay umarł, bo ja. Bo czekał i ratował. Ty wraca do Simona, musi żyć. Będę… tylku spowalniac’. - mówiła gorączowo, wodząc wzrokiem po twarzy naprzeciwko. Znajomej, bliskiej… Vesna nie chciała, aby Parker umarła. Simon jej potrzebował… ona jej potrzebowała. Żywej. I szczęśliwej. Kiedyś.
- Woda… w wodzie nje ma sliadów. Ty idzie do wody. Znajdzie łódkie, uciekni - wysiliła się na nieludzki wysiłek, kurcząc mięśnie aby ułożyć je w uśmiech. - Musji sje spieszyc’. Idzi, no juz!

- Nie zostawię cię - padła natychmiastowa, ostra odpowiedź. Może nieco za ostra, tyle tylko że Sam chwilowo nie było stać na inną. Nie mogła przecież zostawić Vesny samej, nie po tym co zrobiła. No i już całkiem nie wyobrażała sobie sytuacji w której musiałaby się do takiego czynu przyznać ojcu. Do któregokolwiek z czynów, których się dopuściła i jeszcze miała dopuścić. To by całkowicie zrujnowało ich wzajemne stosunki, a bez niego Sam nie widziała szans na powrót do normalności. O ile w ogóle mogła marzyć o takim powrocie. No i był jeszcze Bay. Chociażby ze względu na to, że nie udało się jej ocalić chłopaka, musiała jakimś cudem ocalić Vesnę. Innego wyjścia nie było.
- Idziemy razem - dodała, tym razem wysilając się jednak na złagodzenie tonu. - Razem się z tego szaleństwa wydostaniemy, rozumiesz? - zapytała, kładąc wolną dłoń na barku przyjaciółki i zaciskając palce. Zacisnęła je mocno, tak by dotarło do Ves że Sam mówi poważnie i zdania nie zmieni. Później ją przeprosi za siniaki i ból jaki ten dotyk sprawił ale to będzie później, gdy już będą bezpieczne.
- Mam jedzenie, trochę środków opatrunkowych. Mamy siekierę, nóż, gaśnicę. Damy radę - zapewniła, wkładając w te słowa tyle entuzjazmu i pewności siebie ile była w stanie w obecnej chwili wykrzesać, czyli niezbyt wiele. - Pomożesz mi, prawda? - dorzuciła pytanie, unosząc nieco kąciki ust. Jeżeli uda się Vesnie wmówić że bez niej Sam sobie nie da rady to może dziewczyna przestanie marudzić i rzucać głupimi pomysłami. Musiały trzymać się razem.
Na szczęście Chorwatka nie upierała się dalej przy rozdzieleniu dzięki czemu mogły ruszyć dalej zanim pobratymcy zabitego zaczną się zastanawiać gdzie też zniknął i czy nie trzeba by było ruszyć na jego poszukiwanie. Sam podzieliła się z Vesną swoim orężem, wręczając jej nóż i gaśnicę. Sama zatrzymała siekierę, która okazała się być nader zabójczym narzędziem w jej dłoniach. Po krótkim ustaleniu co i jak dalej poczną, postanowiły że najlepiej będzie okrążyć obóz i skierować się szerokim łukiem w stronę jeziora uważając przy tym by nie nadziać się na którąś z pułapek. Co prawda Sam wolałaby ruszyć lasem, jednak mając ze sobą Ves musiała także brać pod uwagę jej brak doświadczenia w tego typu wędrówkach. Woda z kolei ofiarowywała nie tylko schronienie w postaci przybrzeżnych szuwarów ale i szansę na dopadnięcie do którejś z łódek i wydostanie się poza zasięg napastników. Przede wszystkim jednak Sam liczyła na to, że szukać ich będą głębiej w las, a nie przy jeziorze, w pobliżu obozu. No bo kto przy zdrowych zmysłach kierowałby się z powrotem tam, skąd dopiero co uciekł? Nawet jeżeli chodziło tylko o jezioro, a nie sam ośrodek.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 02-08-2017, 08:31   #112
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Znowu biegli. Tym razem, żeby uratować panią Marshall. Marty Blake nie miał pojęcia dlaczego tak bardzo zależało na tym Danny'emu, ale jakoś nie specjalnie się nad tym zastanawiał. Ważne było to, że współpracowali. I to, że uratowali nauczycielkę. Potem znowu biegli, aż do samych autobusów.

Marty wsiadł do drugiego autobusu i popatrzył na Danny'ego. Skinął do niego głową. Chłopak pierwszy raz prowadził autobus, wprawdzie zadażało mu się wcześniej prowadzić Range Rovera matki, ale to nie było to samo. Chyba. Blake był przyzwyczajony do swojego samochodu - Camaro SS z 2010.

Przekręcając kluczyk w stacyjce przypomiał sobie o filmie, który oglądali na zajęciach z języka angielskiego. Była tam scena z kawalerią powietrzną US strzelającą do żółtków. Chłopak czuł się jak jeden z nich. Sięgnął do kieszeni i wyjął telefon. Puścił motyw przewodni tej sceny. Autobus ryknął, a Blake powoli dodał gazu. Ruszył chwilkę po kumplu. Także rytmicznie udeżał w klakson.

- Make America Great Again!!!!- wrzasnął. Miał nadzieję, że zdążą.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 04-08-2017, 06:56   #113
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Przyjrzał się schematowi biegów naklejonych na szybie po lewej i wykręcił, ruszając w stronę obozu. Jako, że nie widział nikogo przy domkach, skierował się w stronę plaży, przyduszając klakson. Na prowadzącej tam ścieżce dostrzegł zbieraninę dzikusów, którzy nieźle zaskoczeni odwrócili się w stronę autobusu i właściwie nie zdołali zrobić wiele więcej, gdyż Danny po prostu w nich wjechał.

Kilku morderców, w tym kobiety i dzieci wpadło pod koła, a chłopak czuł, jak autobus podskakuje, przejeżdżając po ich ciałach, miażdżąc kości, rozgniatając głowy, robiąc z mózgów galaretę. Szybkie spojrzenie w lusterko pozwoliło zauważyć, że Marty również potrącił dwóch i dodatkowo zmasakrował ciała leżące na ścieżce.

Moment później zjechał z szutrowej dróżki wprost na plażę, gdzie dostrzegł Claire, Deana i siedzącą na piasku Kimberly. Nigdzie nie dostrzegł Jerry'ego, a obok trójki plażowiczów leżał jeden z dzikusów - najwyraźniej kolega i koleżanki uporali się z nim wcześniej. Od strony lasu po lewej stronie biegł kolejny z morderców, a Danny musiał szybko podjąć jakieś decyzje, zwłaszcza, że w lusterku dojrzał przy ścieżce zbierających się na równe nogi dzikusów, w tym Czerwoną Koszulę.



Szybko przyswoił sobie schemat biegów, które zostały umieszczone na szybie bocznej w formie naklejki i ruszył za Calistrim. W centrum ośrodka na nikogo nie trafili, więc zgodnie z planem skierowali się w stronę plaży. Wyjechali na ścieżkę tam prowadzącą i Blake widział, jak Danny po prostu wjeżdża w zaskoczonych dzikusów, którzy również kierowali się w tamtą stronę. Autobus Calistriego zostawił po sobie pięć ciał leżących na ścieżce, a Marty uderzył w jeszcze dwóch oszołomionych morderców i przejechał po tych, których zostawił za sobą Danny.

Wpadł na plażę zaraz za autobusem kumpla i dostrzegł Claire, Deana i siedzącą na piasku Kim. Umysł zarejestrował opatrzoną nogę dziewczyny i Blake'owi aż zrobiło się ciepło, a w dołku poczuł ukłucie. Nigdzie nie było widać Jerry'ego, a od strony lasu, w stronę trójki nastolatków biegł dzikus z maczetą. Autobus Danny'ego był już blisko plażowiczów, zatem Marty musiał szybko reagować i podjąć decyzję, co robić. W lusterku mignęli mu podnoszący się na równe nogi zwyrodnialcy, których roztrącili na ścieżce.



Dzikus z maczetą był coraz bliżej, oblizując usta i skupiając wzrok na pochylonej Claire oraz siedzącej obok Kim. Co jakiś czas łypał tylko w stronę Deana, jednak to dziewczyny budziły w nim największe zainteresowanie. Będąc już całkiem blisko, począł wolną ręką masować swojego brudnego członka i wydawać tak obleśne dźwięki, że nawet Dean się skrzywił. Do tego doszedł przeraźliwy smród moczu zmieszanego z potem i czymś ciężkim do sprecyzowania, od którego aż chciało się zwrócić obiad. Nawet natarczywy dźwięk klaksonu dochodzący gdzieś z oddali nie zmienił jego planów względem nastolatków.

To był ten moment, w którym Claire zdecydowała się działać. Gdy tylko tamten zbliżył się, zapewne licząc na to, że dziewczyny będą łatwym kąskiem, Lockhart poderwała z piasku zaostrzony pal i pchnęła. Mocno i pewnie. Tamten, zupełnie zaskoczony, nie zdążył zareagować. Ostry kawał drewna, który miał być zgubą nastolatków wszedł gładko w miękką tkankę moszny, miażdżąc jedno z jąder zwyrodnialca i zagłębiając się w ciało. Trysnęła krew. Dzikus przeraźliwie krzyknął, wypuszczając maczetę z dłoni i próbując wydobyć tkwiący w mosznie kawał drewna. Claire cały czas się zapierała, a to była chwila dla Deana.

Chłopak zerwał się w moment i uderzył tasakiem. Najpierw trafił w lewą rękę dzikusa, otwierając szeroką ranę i miażdżąc mu kość, a gdy po chwili wydobył ostrze, zamachnął się i uderzył w krocze, odcinając napastnikowi penisa. Tasak ugrzązł w trzymanym przez rudowłosą palu, ale to nie było już ważne. Krew buchała z paskudnej rany na prawo i lewo, a cała trójka jeszcze nigdy nie słyszała, by ktoś tak się wydzierał. Claire wyszarpnęła ostry kawał drewna, a dzikus zwalił się na piasek, krzycząc, jakby obdzierano go ze skóry. Zwinięty w pozycji embrionalnej, przyciskając brudne dłonie do krwawiącego krocza, nie stanowił już zagrożenia, a piasek wokół niego barwił się ciemną czerwienią.

To jednak nie był koniec. Napastnik podążający za Jerry'm najwyraźniej zmienił zdanie i teraz biegł z uniesioną maczetą oraz krzykiem na ustach w stronę Claire, Deana i Kimberly. Wciąż był jednak daleko, a uwagę trójki nastolatków przykuło zupełnie inne wydarzenie. Od strony ścieżki prowadzącej na plażę usłyszeli warkot silnika, dźwięk klaksonu i po chwili ujrzeli charakterystyczny, żółty kolor autobusu szkolnego, za którego kierownicą siedział Danny! Chłopak właśnie roztrącił grupkę dzikusów i wpadł na plażę, a zaraz za nim drugi autobus, którym kierował Marty.

Wyglądało na to, że pomoc przybyła w najlepszym momencie, biorąc pod uwagę, że część zwyrodnialców przy ścieżce podnosiła się właśnie oszołomiona i z pewnością za chwilę ruszy na plażę. Wciąż niczego nie mogli być pewni.


Biegł co sił w nogach, mając za sobą wrzeszczącego dzikusa, który z pewnością marzył tylko o tym, żeby go dopaść. W końcu skręcił i wskoczył do wody, płynąc w stronę jednego z kajaków nieopodal. Przez plusk wody przebijał się dźwięk klaksonów dochodzących gdzieś od strony brzegu, ale Jerry nie zaprzątał sobie tym obecnie głowy. Najważniejsze, że dzikus nie zdecydował się za nim popłynąć, a przyjemnie ciepła woda nie kryła w sobie żadnych niespodzianek.

W końcu udało mu się dopłynąć do zwodowanego kajaka, a gdy spojrzał w stronę brzegu, aż otworzył usta z wrażenia. Na plażę wjeżdżały właśnie dwa autobusy, a Claire, Dean i Kim stali nad ciałem dzikusa, który wcześniej na nich ruszył. Czyżby jednak Calistriemu i Blake'owi udało się dostać do autobusów? Na to wyglądało, ale Jerry'ego musiało nurtować teraz inne pytanie - czy zdąży dopłynąć do brzegu i zabrać się z wszystkimi? Czy może jednak powinien próbować czegoś innego?

Na oko miał jakieś trzydzieści - czterdzieści metrów do miejsca, w którym znajdowali się Claire, Dean i Kim. Musiał szybko się zdecydować, zwłaszcza, że przy ścieżce na plażę mignęły mu jakieś poruszające się kształty, chyba kolejni napastnicy...



Gdy emocje nieco opadły, skupione ruszyły w stronę obozu, wypatrując pułapek. Właściwie nie wiedziały, jak mogą je rozpoznać, gdyż wszystko zlewało się w jedną, zieloną plamę, ale zwykle omijały podejrzanie wyglądające miejsca. Nieco przyspieszyły, gdy po okolicy rozniósł się podwójny dźwięk klaksonu. Sam szybko wyjaśniła Vesce, że Danny i Marty postanowili ruszyć do autobusów i wyglądało na to, że chyba im się udało. Albo to byli ci zwyrodnialcy, próbujący zwabić nastolatków. Tak, czy inaczej, warto było to sprawdzić.

Niedługo później znalazły się w okolicach ścieżki prowadzącej na plażę, a słysząc warkot silników i widząc leżące na trawie oraz dróżce ciała niektórych dzikusów wiedziały, że to nie może być pułapka. Zwłaszcza, że część z nich, w tym Czerwona Koszula, podnosili się właśnie z ziemi i warcząc, ruszali w stronę plaży. Stamtąd też dochodził obu dziewczyn hałas silników.

 
Tabasa jest offline  
Stary 04-08-2017, 19:55   #114
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Do tej pory mniej, lub bardziej, ale bał się, że umrze jak Hoy i Lambo, potem jak Annika i Jack. Że straci szansę na to, by Stany Zjednoczone miały w historii piłki nożnej legendę, którą zamierzał zostać. Że przez głupi wyjazd na klasową wycieczkę i znalezienie się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie wszystko przepadnie. Ale gdy tylko wyjechał na ścieżkę prowadzącą na plażę i zobaczył zaskoczonych dzikusów, strach zamienił się w żądzę zemsty i wyrównania rachunków. Napędzany gniewem dodał gazu i wjechał w tych pojebańców. Miał w dupie, że w większości pod kołami znalazły się kobiety i dzieci. Dla Calistriego to nie byli ludzie, tylko jakieś wynaturzone anomalie, które jedynie wyglądem przypominały człowieka. Karalucha bardziej by żałował, niż tych śmieci.

Z dzikim rechotem satysfakcji czuł, jak ciała dostają się pod koła, jak miażdżone są kości, jak napastnicy nie są w stanie uniknąć rozpędzonego autobusu. Adrenalina buzowała mu w skroniach. To była wojna; skoro tamci chcieli ich wymordować, to zwierzyna musiała stać się myśliwymi. Danny żałował tylko, że przywódca tej bandy, typ w czerwonej koszuli odskoczył i nie został nawet ranny. Ale co się odwlecze... nie teraz, to za chwilę, jeszcze będzie szansa. Teraz liczyło się, żeby zgarnąć ziomków z klasy do autobusu, który - paradoksalnie - okazywał się obecnie jedyną bezpieczną przystanią. Oczywiście mógł ich olać i stwierdzić, że trzeba gdzieś jechać i wezwać pomoc, ale to mimo wszystko nie było w jego stylu. Wygrała prawdziwa natura, a nie ten egoistyczny, egocentryczny, hedonistyczny Calistri, którego za wszelką cenę chciał wszystkim "sprzedać". Maska, która chyba za bardzo mu się spodobała.

Odetchnął z ulgą, widząc na plaży Claire, Kalekę i Deana. Przynajmniej jakieś żywe, znajome twarze i nawet trzymali się w miarę dobrze. Na biegnącego z lewej dzikusa z maczetą nie zamierzał tracić czasu, najwyżej Marty się nim zajmie, jeśli będzie mu się chciało. Podjechał najbliżej trójki znajomych z klasy, otworzył drzwi i machnął do nich energicznie ręką.
- Ruszajcie się, te pojeby zaraz tu będą! Gdzie Gbadamosi? Co z pozostałymi?
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 05-08-2017 o 09:00.
Kenshi jest offline  
Stary 07-08-2017, 12:14   #115
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dean czuł, że jakaś uśpiona siła w jego podświadomości zbudziła się. Do tej pory tkwiły skryta gdzieś w szufladce pomiędzy przykrymi, wypartymi wspomnieniami a fobiami i kompleksami. Znienacka aktywowała się i niczym idealny wirus przebiła się przez wszystkie systemy obrony, opanowując całe ciało. Bez niej nie byłby w stanie tak po prostu zaatakować drugiego człowieka. Całe życie poruszał się w społeczeństwie, w którym agresja była niedopuszczalna. Jego umysł nie przywykł do wymierzania jej, jednakże ciało w jakiś pierwotny sposób pamiętało, co ma robić. Być może zapomniane, szczątkowe ścieżki nerwowe datujące się na tysiące lat przed naszą erą, wprost do czasów jaskiniowców i prehistorycznej walki o przeżycie, tylko czekały na odpowiedni moment. Taki jak ten.

Uderzył w lewą rękę dzikusa naostrzonym tasakiem, jak gdyby to była piniata a on pięciolatkiem na imprezie urodzinowej. Przeciął skórę, tkankę, otworzył ranę… ciął dalej… coraz szerzej… szerzej… trafił na kość… chrzęst, zgrzyt… ramię zacisnęło się mocniej... siła, trzeba więcej siły!... aż zmiażdżył gnat.

Policzki van der Veena zarumieniły się. Krew zaczęła szybciej krążyć. Ani jedna myśl nie powstała w jego umyśle. Zamiast tego ośrodki nagrody iskrzyły endorfinami, wywołując uśmiech na twarzy. Zupełnie jak gdyby trafił piłką w kosza podczas decydującego mecza koszykówki... a nie tasakiem w drugiego, odczuwającego człowieka.

I - niech Bóg ma w opiece jego duszę - nie zakończył na tym. Wydobył ostrze z ciała, podniósł je wysoko. Spojrzał na ściekający szkarłat. Nie należał do niego, Claire ani Kim. Nikt z jego plemienia nie ucierpiał, wręcz odwrotnie. Czuł, że prawie dostaje erekcji, upajając się krwią wroga. Był spragniony więcej. Zemsty za Hoy, Marshall, Gaudencio i przyjaciół, którzy padali w lasach. Bezlitośnie zamachnął się, uderzając w podbrzusze. Odciął penisa, spoglądając w oczy dzikusa. Chciał ujrzeć w nim przebłysk bólu, a przede wszystkim zrozumienia, że zdarzyło się coś nieodwracalnego. Ta rana nie zagoi się. Żałował, że nie jest telepatą. Wtedy mógłby poczuć, jak bardzo przykro jest potworowi, że wyszedł z tego przeklętego lasu, aby podnieść rękę na obozowiczów. Zamiast tego Dean nieco bardziej standardowym zmysłem słuchu odebrał przeraźliwy ryk agonii.

- Zdaje się, że trafiliśmy - rzekł do Claire. Wnet jednak podniósł wzrok, kiedy Jeźdźcy Rohanu przybyli na miejsce z niespodziewaną odsieczą. Na ich czele nie był Gandalf, lecz Danny, a poruszał się nie na białym rumaku, lecz w żółtym autobusie… co bynajmniej nie umniejszało jego zajebistości.

Doskoczyli z Claire, aby podać mu kalekę. Kim przeżyła i należało ją zabezpieczyć. Wszystko wskazywało na to, że Danny i Marty byli kompetentnymi obozowiczami i mogli zapewnić jej ochronę. Dean po części chciał wskoczyć do autobusu wraz z innymi, jednak obawiał się, że zbliżająca się horda dzikusów oblęży pojazd. Dzieląc się mieli większe szanse zawiadomić pomoc. Albo Danny zdąży uciec i wezwie policje, albo uda się to Deanowi i Claire.

Obrócił się, aby pobiec na molo. Niczym błyskawica przemknąć przez całą jego długość, zdjąć buty i wskoczyć do jeziora. Następnie płynąć daleko i wyjść na bezpieczny brzeg. Kontynuować oryginalny plan.

Spojrzał na Claire, by sprawdzić, co postanowiła.
Okazało się, że nie zwlekała. Zrównała się z nim w biegu, dotrzymując mu kroku. Powitali wody Beavers Creek Lake, trzymając się za dłonie.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 12-08-2017 o 01:51. Powód: literóóóóóóóóóóóóóowka
Ombrose jest offline  
Stary 07-08-2017, 16:59   #116
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Udało się! Udało się... Szkoda tylko, że reszcie się nie powiodło... Jednak, gdy tylko zaczął się rozglądać, okazało się, że wszyscy żyją! I na dodatek mają transport. Ale przejebał... Ale spierdolił! Teraz będzie sam, nie zdąży dopłynąć. Plany miał dwa - albo wleźć do kajaka, położyć się płasko i liczyć na cud, że ktoś przyjdzie z pomocą, zanim on zdechnie z głodu. Plan całkiem niezły, bo wody dookoła pod dostatkiem i nikt raczej kajaków sprawdzać nie będzie, jak sobie będą dryfować. Drugi polegał na dopłynięciu do drugiego brzegu i dalszej ucieczce. Już miał zdecydować się na pierwszy plan, gdy dostrzegł Deana, który jak kretyn pobiegł do wody i zaczął płynąć. Czyżby nie widział szans w ucieczce autobusem? Tym razem prawie zdecydował się na płynięcie razem z Deanem.

Jednak... Jednak zrezygnował. Położył się płasko w kajaku, zamknął oczy i modlił się do swojej prababci, żeby zachowała go przy życiu.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 07-08-2017, 19:46   #117
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Kiedy poznała Deana była ofiarą. Niewolnicą własnych myśli, przeszłości i głęboko skrywanego bólu. Nie potrafiła osiągnąć w swoim życiu nic, a każdy najmniejszy sukces, wyślizgiwał jej się z rąk, przeradzając się w porażkę. Sypiała z wieloma chłopakami, każdego ponoć kochała, każdy także miał jej dosyć po dość krótkim czasie. Nie dlatego, że była puszczalska, kłamliwa czy też wymagająca. Claire była małym, roztrzęsionym kłębuszkiem, który potrafił popadać ze skrajności w skrajność. Raz była pewna siebie i flirtująca, innym razem zalana łzami i nienawidząca wszystkiego, co ją otacza - w tym także siebie. Życie doświadczyło ją na tyle paskudnie, że w jej mózgu zrodziło się wiele dysfunkcji. Nie potrafiła prawidłowo oceniać sytuacji międzyludzkich, zawsze wydawało jej się, że każdy się z niej śmieje, miała też częste wrażenie, że nikt jej nie lubi. Kiedy Dean potrzebował korepetycji, zgodziła się tylko dlatego, że miała nadzieję na seks. Poprzychodzi do niego, pomoże mu, a przy okazji na pewno skończy się tak, jak większość jej spotkań z płcią przeciwną. Nie wiedziała wtedy tylko, że to wszystko potoczy się dalej, a domino nie zakończyło jeszcze swojego dzieła zniszczenia.

Próbowała być dzielna, a to, że trafiła w tak newralgiczny punkt, zdecydowanie ją zdziwiło. Była na tyle zaskoczona swoją celnością, że znieruchomiała, zaciskając dłonie sztywno na palu, który tylko i wyłącznie w panice, popychała co moment, zadając napastnikowi niewyobrażalny ból. Ten wył na tyle głośno, że Claire nie poczułaby się zdziwiona hordą jemu podobnych, biegnących na ratunek. Na tym pewnie by jej myśli się skupiły, gdyby nie Dean. Ten Dean, którego trochę poznała, przed którym się otworzyła, któremu do tej pory ufała. Był stonowany i rozsądny, a nawet gdy ponosiły go emocje, nie było w tym tej agresji, jaka wymalowała się teraz przed jej oczami. Ciął dzikusa jakby sam był jednym z nich, rzucił się w szale, nie przestając zadawać ran, mimo iż tamten ledwo stał, mimo iż krwi było zdecydowanie zbyt dużo. Lockhart wystraszyła się. Poczuła jak gula z bólem staje w jej gardle. Podejrzewała, że krzyknęłaby, gdyby tylko nie to, że coś jakby utknęło w jej krtani. Rozwarła usta, a następnie zasłoniła twarz, wypuszczając pal z ręki w chwili, kiedy tasak wbił się w jego drewno. Była bliska płaczu, przestraszyła się. To, co zrobił Holender, sprawiło że straciła na chwilę zaufanie, że ponownie poczuła się samotna, skulona w kącie, bez wsparcia, bez kogoś, kto by pragnął jej dobra. Teraz jego agresja skierowana była przeciwko napastnikowi, podejrzewała, że zareagował instynktownie. Ale co będzie później? Co, jeśli razem będą uciekać, a ona sprzeciwi się jego decyzji? Podniesie na nią rękę? Zagrozi jej, zostawi na pastwę tych bestii?

Claire odsłoniła twarz dopiero, gdy nadjechał autobus. Za kierownicą był Danny, ale to nie na nim dziewczyna skupiła swoją uwagę. Fakt, pojazd był na chodzie, ale na takich oponach daleko już nie zajedzie. Gdzie mogą dotrzeć? W kierunku drogi, tej budy z dozorcą? A potem co? W myśli Lockhart to wciąż było zorganizowane, takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem, nikt nie wyskakuje nagle z lasu, mając na stopach obuwie poprzednich ofiar i nie napada na wycieczkę, o której teoretycznie nie powinien mieć pojęcia… W dodatku nastolatce przypomniało się, że oni musieli wiedzieć o nich wcześniej, co najmniej dzień. Teraz dopiero skojarzyła to gówno na schodach, które Marty wraz ze zdradzieckim Jerrym musieli sprzątać. Rudowłosa podniosła się szybko z piasku i pomogła wstać Kimberly. Chwyciła broń, którą upuścił dzikus. Wiedziała, że Calisti nie lubi Hart, ale może na wzgląd swojego przyjaciela w drugim busie, zaopiekuje się brunetką.

- Uciekajcie i proszę cię, pilnuj jej. Ja z Deanem spróbujemy znaleźć inny sposób na wezwanie pomocy, w razie gdyby wam się nie udało i innym, którzy uciekli gdzieś w las. Tam są pułapki oznaczone żółtą kropką wysoko na drzewie- zdążyła powiedzieć, kiedy Hart wskakiwała po schodach busa. Pomachała im i z ciężkim sercem pognała biegiem w stronę mola, szybko zrównując się z pędzącym ku jeziorze Deanem. To była alternatywa, która według niej podnosiła ich szanse na przeżycie. “Ich” jako całej grupy, nie par jakie się wytworzyły czy jednostek. Claire bardzo się bała i nie była wciąż pewna. Logicznym było raczej wsiąść do tego pieprzonego autobusu, prawda? Chciała jednak trzymać się pierwotnego planu, aktualnie nazywanego przez siebie “Planem B”. Danny i Marty powinni porozjeżdżać tych dzikusów, dojechać do drogi, może po dniu marszu złapią zasięg i wezwą pomoc. Jeśli to nie zadziała, to może Claire i Dean odnajdą ten sprzęt i wezwą pomoc i wtedy uda się uratować wszystkich. Musieli próbować.
- Radionadajnik - przypomniało jej się, kiedy wskakiwała do wody. W przeciwieństwie do Holendra, Lockhart nie ściągnęła obuwia. Nie sądziła, aby był na to czas. Musieli dopłynąć do wodospadu albo tam dojść, a potem przy pomocy kompasu odnaleźć prawidłową drogę. Drogę do ratunku.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 07-08-2017 o 20:05.
Nami jest offline  
Stary 08-08-2017, 21:35   #118
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Samantha miała przed sobą widomo bardzo trudnego wyboru. Z jednej strony autobusy dawały im szansę w postaci metalowej puszki na kołach, która stanowiła jakąś tam ochronę no i poruszała się znacznie szybciej niż człowiek na dwóch nogach. Z drugiej strony, gdyby tamtym udało się unieszkodliwić autobusy a następnie je otoczyć… Tak źle i tak niedobrze. Wiedziała doskonale, że z Vesną nie będzie miała dużej szansy na przeżycie. Kondycja przyjaciółki pozostawiała wiele do życzenia, tak samo jak jej znajomość lasu. Gdyby było inaczej to Sam upierałaby się przy pozostaniu w lesie zamiast pchać się na jezioro.

Możliwe jednak że była to tylko paranoja, naszprycowana wcześniej przez tlące się w głowie podejrzenia odnośnie Ves i ojca. Możliwe że sytuacja wcale nie była taka groźna, a pomysł z autobusami wypali dokładnie tak jak Danny i Marty chcieli. Pewnie, było to możliwe tylko czy była gotowa zaryzykować życie swoje i Ves dla samego “może”? No i czy miała jakiś inny wybór poza koczowaniem w szuwarach i liczeniem na to, że tamci dojdą do wniosku że goście ośrodka zwiali korzystając z puszek na czterech kołach i zwiną się do swoich nor, czy skąd tam wyleźli, żeby nie zostać namierzonym przez policję czy inne służby, które pewnie ocaleli zawiadomią.

Kolejne “ale”, “czy” i “jak” kotłowały się w głowie nastolatki, podczas gdy cenne sekundy umykały, a wraz z nimi czas jaki miała na podjęcie decyzji. W końcu ją podjęła, witając pierwszy krok ku ocaleniu lub zagładzie, ciężkim westchnieniem. Postanowiła że najlepiej będzie się przyczaić, dlatego pociągnęła Ves w gęstsze krzaki, uważając przy tym by nie trącić jakiegoś sznurka czy czegokolwiek co by sprawiało wrażenie bycia nie na miejscu, a tym samym mogło być pułapką.
- Przeczekamy - wyjaśniła przyjaciółce, zniżając głos do szeptu. - Jeżeli chłopaki będą tędy wracać i będzie szansa wpakowania się do autobusu to spróbujemy. Jak nie to siedzimy cicho i niech ci zwyrodnialcy pobiegną za autobusami, a my skorzystamy z ich odwróconej uwagi i ruszymy dalej, ok? - Na koniec rzuciła pytanie bo wcale nie uważała się za przewodniczkę tej ich małej grupy ani nie zamierzała korzystać z okazji by ćwiczyć swoje umiejętności przywódcze. Ot, miała jakiś tam plan, obmyślony na szybko i na potrzebę chwili. Nie był on podbity żadnym doświadczeniem tylko prostym szacunkiem zysków i strat, który była w stanie przeprowadzić w ciągu kilku sekund, nie mając pełnej ilości danych. Tyle, nic więcej. Równie dobrze mogła obie skazać na śmierć jak i ocalić, wszystko miało się okazać, pewnie prędzej niż później.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 09-08-2017, 14:19   #119
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Claire i Dean wybrali własną drogę, więc Calistriemu nie pozostało nic innego, jak odjechać, co też uczynił. Z Kim i panią Marshall na pokładzie dodał gazu i ruszył w stronę zbliżających się dzikusów. Tym razem zaczęli rzucać trzymaną w dłoniach bronią. Kilka szyb zostało rozbitych, w tym przednia, na szczęście dla Danny'ego nie od strony kierowcy, choć kilka odłamków szkła poraniło chłopakowi twarz i ramiona. Pod koła autobusu dostało się kilku kolejnych przeciwników, jednak mężczyzna w Czerwonej Koszuli znów zdążył uniknąć rozjechania i czmychnął w stronę plaży.

Calistri ledwo minął pole golfowe, a na ścieżkę wypadły z lasu Samantha i wycieńczona Vesna. Nastolatek musiał odbić kierownicą w lewo, by nie uderzyć dziewcząt i zatrzymał się, wpuszczając je do środka. Przy okazji odkryli straszną prawdę - Kimberly znajdująca się na jednym z tylnych siedzeń nie żyła. Niemal całe jej ciało pokrywały drobne kawałki szkła z rozbitej szyby, a z szerokiej, otwartej rany na głowie płynęły strugi krwi. Nic nie można było już dla niej zrobić.



Chłopak zamierzał wykręcić zaraz za Calistrim i przy okazji wpadł na nadbiegającego dzikusa, miażdżąc całe jego ciało pod kołami ciężkiej maszyny. Zawracając jednak, usłyszał głośny huk dochodzący z tylnej części autobusu. Gdy w kierownicy poczuł opór, a maszyną zaczęło zarzucać na lewo, wiedział już, że poszły tylne opony. Wiedział też, że nigdzie już nie pojedzie. Zatrzymał autobus i ocenił sytuację.

Danny zdążył już zniknąć mu z pola widzenia, a w stronę molo biegł Czerwona Koszula, który najpierw cisnął mocno siekierą w stronę płynących nieopodal Claire i Deana, a następnie skoczył do wody. Dwójka nastolatków przystanęła, gdyż najwyraźniej coś stało się Dean'owi. Podążający za nimi napastnik był coraz bliżej, a Marty póki co tylko się przyglądał...



Zostawili część ekwipunku zabranego z kuchni na molo i skoczyli do przyjemnie ciepłej wody, od razu nabierając prędkości. Płynęli, nie zastanawiając się nad niczym innym, poza dotarciem do brzegu po drugiej stronie Beaver Hut Lake. Byle dalej od zagrożenia. Przez plusk wody przebijał się oddalający dźwięk silnika i krzyki, ale ciężko było sprecyzować, do kogo należały.

I gdy zdawało się, że wszystko pójdzie tak, jak sobie założyli, Dean krzyknął nagle, gdy na jego lewą łopatkę spadł przeszywający ból, a Claire kątem oka ujrzała wpadającą do wody siekierę. Chłopak poszedł na chwilę pod wodę, ale dość szybko wypłynął. Przy każdym ruchu lewą ręką czuł palący ból w barku i łopatce, przez co nie był w stanie płynąć wykorzystując obie ręce. Claire błyskawicznie sprawdziła jego plecy - szczęście w nieszczęściu musiał zostać trafiony obuchem, który zostawił jedynie krwawą, rozciętą skórę na łopatce, jednak skutecznie osłabił chłopaka. No i musiało stać się coś więcej, gdyż Dean przy każdym ruchu ręką syczał i krzywił się z bólu.

Na domiar złego, zorientowali się, że mieli ogon. Czerwona Koszula musiał jakimś cudem przedrzeć się na plażę i młócąc wielkimi łapskami taflę wody, płynął w ich stronę, zbliżając się z każdą chwilę. I z całą pewnością nie po to, by im pomóc. Szybko zdali sobie sprawę, że Dean ze strzaskanym barkiem i z użyciem tylko jednej, zdrowej ręki, nie był w stanie płynąć na tyle szybko, by uniknąć pościgu. Czy to jednak oznaczało, że Claire zostawi człowieka, dzięki któremu w końcu zaczynała czuć się lepiej?



Serce waliło mu młotem, gdy ukradkiem, leżąc płasko w kajaku, spoglądał w stronę brzegu. Jeden z autobusów wyjechał z plaży, drugi stanął nagle, a Claire i Dean postanowili jednak płynąć. Jerry widział, jak wskakują do wody, zostawiając wcześniej część rzeczy, widział również, jak wielki mężczyzna w czerwonej koszuli przedarł się na plażę i w kilku susach znalazł na molo.

Zamachnął się znad głowy trzymaną w dłoniach siekierą i cisnął nią z dużą siłą w stronę pływaków. Gdy Jerry'ego doszedł zduszony krzyk Deana i chłopak poszedł pod wodę, Gbadamosi wiedział, że tamten musiał trafić. Co najgorsze, Czerwona Koszula skoczył za nimi, płynąc w stronę van der Veena i Lockhart, a szybkość, z jaką młócił rękoma taflę wody podpowiadał, że był całkiem dobrym pływakiem.

Jerry był świetnym i nie znajdował się aż tak daleko od kolegi i koleżanki, ale czy był sens ryzykować życie, jeśli odnalazł bezpieczne schronienie, w którym nikt jeszcze go nie odkrył?



Dotarła na skraj lasu wychodzącego na plażę i dostrzegła tam małe zamieszanie. Wcześniej słyszała warkot silników i klaksony, teraz widziała, jak jeden z autobusów po prostu stanął, a tylne, rozwalone opony sugerowały, że dalej już nie pojedzie. Za kółkiem dostrzegła Blake'a, który chyba zastanawiał się, co dalej począć. Widziała, jak potężnie zbudowany facet w czerwonej koszuli skoczył do wody, płynąc w stronę Lockhart i van der Veena.

Nieopodal autobusu widziała zmasakrowane zwłoki jednego z dzikusów, przy wodzie kolejne. Nikt więcej nie biegł za swoim liderem, nikt nie chciał zamordować Blake'a. Kaya musiała zdecydować, czy przeczekać całą sytuację, jak w przypadku Larkinsa i Lewis, czy jednak ujawnić swoją obecność.



Czekały, a każda sekunda dłużyła się w nieskończoność. W końcu od strony plaży usłyszały zbliżający się warkot silników. Ktoś wracał. Potem doszedł huk tłuczonego szkła i jęki ludzi. Gdy w polu widzenia pojawił się żółty autobus, odetchnęły z ulgą. Wyskoczyły zza drzew na ścieżkę, a siedzący za kierownicą Danny musiał szybko skręcić, by ich nie rozjechać. Zatrzymał się, otworzył drzwi i pospieszył obie dziewczyny. Gdy znalazły się w środku, ruszył, dodając gazu.

Okazało się, że w autobusie znajdują się jeszcze dwie inne osoby. Otępiała pani Marshall, która przywitała je niewyraźnym uśmiechem oraz Kimberly. Niestety, dziewczyna leżała w odłamkach szkła, a z rozbitej głowy płynęła ciemna krew. Było już za późno, by próbować ją ratować. Vesna i Sam zajęły miejsca nieopodal i chwilowo odetchnęły z ulgą, próbując się uspokoić. Jak na razie były bezpieczne. Jak na razie.



Przecięli teren ośrodka i wjechali na ścieżkę wyjazdową. Z ulgą zostawili za sobą Beaver Creek Resort i dopiero wtedy Danny zorientował się, że Marty za nim nie jedzie. Nie wiedział, co stało się z kumplem, ale jeśli wysiadły mu koła, jego też mógł czekać ten los, prowadził więc spokojnie i rozsądnie. Vesna i Sam dochodziły do siebie, pani Marshall nakryła twarz martwej Kimberly jakąś chustą znalezioną na tyłach busu.

Jechali nieco ponad dziesięć minut, zmęczeni, wstrząśnięci tym, co się wydarzyło, gdy do rzeczywistości sprowadził ich huk na tyłach autobusu, którym zaczęło zarzucać to na lewą, to na prawą stronę. Calistri wiedział, że pękły obie opony i o dalszej podróży autobusem mogli tylko pomarzyć. Chłopak zatrzymał maszynę na poboczu i wyłączył silnik. Co prawda zdołali uciec od zagrożenia, jednak wciąż byli z dala od cywilizacji, a w ośrodku Claire i Dean z pewnością nadal walczyli o życie.

Po obu stronach drogi rozciągał się las - wysokie sosny i świerki patrzyły na nich, szumiąc przyjemnie i rzucając cienie na autobus. Gdzieś zaśpiewał ptak, odpowiedział mu inny. Było cicho, przyjemnie i spokojnie, co kontrastowało z tym, co wszyscy w autobusie przeżyli do tej pory.

Kate Marshall wyszła z autobusu jako pierwsza i rozejrzała się, a następnie wróciła do nastolatków i powiedziała.
- Niedaleko powinna być ta budka, w której podawaliśmy dokumenty do sprawdzenia. Uważam, że powinniśmy tam ruszyć i spróbować wezwać pomoc. Może będziemy mieć szczęście i kogoś tam zastaniemy. - Kobieta poprawiła okulary, zerkając to na Danny'ego, to na Vesnę i Samanthę.
W takiej sytuacji nie obowiązywał już podział na nauczyciela i uczniów. Teraz byli partnerami w walce o życie. Jeśli już nie swoje, to ludzi, którzy wciąż zostali w ośrodku.

 
Tabasa jest offline  
Stary 10-08-2017, 19:24   #120
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Pojebało ich. Totalnie. To on ryzykuje życie, stara się sprawdzić, czy ktoś jeszcze żyje i zabrać z tego piekła, a tamci po prostu chcą sobie płynąć i mają w dupie, że w pieprzonym autobusie będzie po prostu bezpieczniej! I mają w dupie, że po nich przyjechał! Co za idioci... no ale skoro chcieli dać się zabić, to Calistri nie zamierzał ich odwodzić od tego pomysłu. Gdy tylko Kaleka znalazła się w środku autobusu, zamknął drzwi i po prostu odjechał, rzucając jeszcze kilka przekleństw pod nosem.

Dzikusy już zdążyły się pozbierać i ledwo pojawił się na ścieżce, a już latały siekiery, noże i inne niebezpieczne narzędzia. W autobusie parę szyb poszło się kochać, w tym przednia, ale na szczęście dla Danny'ego, nie ta na wprost niego. Co prawda i tak musiał na moment zamknąć oczy, a gdy szkło poorało jego twarz i ramiona syknął pod nosem, ale nie pozwolił tym skurwielom zatrzymać autobusu i wedrzeć się do środka. Przy okazji rozjechał kolejnych zasrańców, co tylko poprawiło mu humor.

Chwilę później musiał ostro skręcić i zahamować, bo na ścieżkę z krzaczorów wyskoczyły Vesna i Samantha. Poczuł ulgę, że obie żyją i nie są chyba nawet ranne. Otworzył drzwi, wpuszczając dziewczyny do środka i ruszył, ile fabryka dała w stronę wyjazdu z tego pokurwionego miejsca. Zaskakująco spokojnie przyjął wiadomość, że Hart nie żyje - nigdy nie przepadał za nią i właściwie nie było między nimi żadnych relacji, więc i jej śmierć nie zrobiła na nim większego wrażenia.

Prowadząc pewnie drogą między lasami, zerknął w lusterko wsteczne i dopiero teraz zauważył, że nie jedzie za nimi drugi autobus. W tym chaosie nie wiedział nawet, co się stało z Marty'm, jednak liczył, że dzikusy go nie dopadły. Przelotnie zerknął na twarz Kate, Vesny i Sam. W innych okolicznościach to byłoby jak spełnienie marzeń - on sam, dwie koleżanki i doświadczona kobieta... Niestety, rzeczywistość dobitnie pokazywała, że Calistri nie znalazł się w pornosie, tylko w horrorze. W horrorze, z którego trzeba się było wydostać. Tyle dobrze, że chociaż byli już bezpieczni i nie gonił ich żaden pojeb z siekierą.

Gdy opony huknęły, kończąc swój żywot, z ust Danny'ego wyrwało się soczyste "fuck". Autobusem rzucało na lewo i prawo, więc spokojnie najpierw wytracił nieco prędkość, a potem zahamował delikatnie, zatrzymując się ostatecznie na poboczu.
- No i koniec jazdy... - rzucił, wstając z fotela. Spojrzał na Vesnę i Sam. - Jesteście całe? Żadna nie jest ranna? Co z Byronem, Vesno? Dopadły go te fiuty?
Próbował wytrzeć zakrwawioną twarz przedramionami, ale chyba tylko bardziej ją rozmazał. Z okolic łokcia wyciągnął kawałek szkła, który wbił się w skórę i wyrzucił go przez otwarte drzwi gdzieś w krzaki rosnące przy drodze.

Po krótkiej rozmowie z dziewczynami wyszedł z busa i zaciągnął się ciepłym powietrzem. Przejechał językiem po suchych ustach - dałby się pokroić za butelkę wody. No dobra, może jednak by się nie dał, biorąc pod uwagę, co przeszli, ale chciało mu się pić jak cholera. Adrenalina chyba z niego schodziła, bo zaczął czuć się dziwnie ospały. Gdy Kate zaproponowała wycieczkę w stronę budki strażniczej, pokiwał głową.
- Jestem za, to najlogiczniejsze wyjście. Poza tym... - Wyciągnął z kieszeni iPhone'a i zerknął na wyświetlacz. Zamiast pięciu pełnych kropek zasięgu widniał napis "No Service". - Może jak będziemy bliżej cywilizacji, to złapie się zasięg. Póki co, jesteśmy z tym w dupie...

Zamknął drzwi autobusu, zostawiając w środku ciało Kimberly i gdy wszyscy byli gotowi, ruszył z nimi poboczem. Wciąż miał ze sobą nóż i tłuczek, tak na wszelki wypadek. Nagle przyszło mu coś do głowy.
Spojrzał na towarzyszki.
- Jak już tam dojdziemy i trafimy na tego typa, to wy mu się najpierw pokażcie, bo jak zobaczy takiego umazanego krwią gościa z nożem i tłuczkiem, to może pomyśleć, że przyszedłem go zabić i różnie to może być...
Przetarł przedramieniem zroszone potem czoło. Tak bardzo chciałby już być w domu.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172