Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-03-2020, 20:04   #61
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
- Rosenberg mów ja cię słucham. Cokolwiek staram się zrobić jest źle. Jestem tu by ci pomóc zaproponowałem działanie ty je odrzuciłeś. Słucham teraz jak chcesz to rozwiązać? Łapówka? Swietnie. Co komu i za co? - powiedział spokojnie czekając założył ręce na głowę miał czas. I serio skoro każdy jego pomysł był z gruntu głupi chętnie usłyszy jaki to pomysł jest „właściwy”. Ale nagle przyszło mu coś do głowy.
- Rosenberg a jak byśmy za pomocą burmistrza utworzyli specjalny Oddział coś jak jednostki specjalne do zadań specjalnych. Obsadzili go właściwymi ludźmi tak by działali na nasze zlecenie. W tym nawet nie musiałaby siedzieć policja chociaż kilku lepszych ludzi trzeba by zwerbować. Czy to nie brzmi dobrze? Taka jednostka do zadań kryzysowych w czasie kryzysu nad która mamy pełna kontrole częściowo utrzymywana z podatków. Moglibyśmy nazwać ją nie wiem… może Delta?

- Jeśli wszystkie twoje plany są równie przemyślane jak ten, to wcale się nie dziwię, że nic ci nie wychodzi! To wręcz cud, że jeszcze żyjesz! - wybuchł Primogen, zrywając się z krzesła i gestykulując dziko. - Gdybym wiedział jak rozwiązać moje problemy, zrobiłbym to już dawno temu, nie sądzisz? - zapytał gniewnie, ale widać było, że wzburzenie go opuszcza, ustępując miejsca zmęczeniu i apatii. - Już mamy taki oddział - powiedział, znów padając na krzesło. - Nazywa się "Black Ops" i składa z podkupionych policjantów, byłych żołnierzy oraz elity DBP. Szeryf założył go po tym jak poprztykał się z Księciem, który odmówił mu dostępu do swoich cyngli. Zdecydował się całkowicie pójść w sektor prywatny, bo dofinansowanie z podatków brzmi nieźle, ale za dużo jest kontroli, więc gra nie warta świeczki… - westchnął ciężko. - Słuchaj, chyba widzę w czym jest problem - powiedział po chwili. - Czarna Dama trzymała cię w kompletnej niewiedzy. Zupełnie nie znasz lin. Nie wiesz kto się z kim lubi a kto nie. Kto ma z kim zatargi, a kto komu jest coś dłużny. Jak wygląda polityka klanowa i kto się do niej stosuje, a kto nie. Jesteś jak dziecko błądzące we mgle… - pokręcił głową. - A to wszystko jej wina. Noctrum. Nie nauczyła cię nawet podstaw, abyś nie mógł nic zrobić bez niej. Kontrolowała cię. Niemal ubezwłasnowolniła. Teraz masz się okazję wyrwać. A ja ci mogę pomóc. Wprowadzę cię, pokażę co i jak… Jeśli będziemy sobie wzajemnie pomagać, będziemy mieć większą szansę na przetrwanie.

Marlo rozpromienił się i tak kolejny dobry, przemyślany plan okazał robić z niego idiotę. To było aż niesamowite. Normalnie jakby to wszystko ktoś zaplanował i każde jego działanie odgórnie skazywał na porażkę tylko po to żeby móc swobodnie go ośmieszyć i powiedzieć jak to sobie elegancko nie radzi. Zresztą myśl o delcie juz mu sie spodobała. Bo skoro Rosenberg miał oddział i uwaga nie używał go do rozwiązania swoich problemów tylko zawracał mu dupe to rownie dobrze moglby go nie mieć. On lepiej swoich ludzi wykorzysta. No ale był gotów przyjąć pomoc jak na biednego, głupiego, małego wampira przystało.
- Wiesz że jesteś moim przyjacielem. Zamieniam się w słuch. - powiedział.

- To nie jest coś, co da się ot, tak, od ręki streścić - Rosenberg pokręcił głową. - Zwłaszcza że zaraz nie będziemy sami. Umówmy się gdzieś w przyszłym tygodniu. Zarezerwuję dla ciebie dwie noce i wszystko…
Przerwało mu pukanie do drzwi. Ken zastygł w pół ruchu. Następnie wstał, wyprostował się, poprawił garnitur i włosy, przywołał na twarz szeroki uśmiech i otworzył drzwi.
- Alex! Przyjacielu! - rozłożył szeroko ręce, objął burmistrza i poklepał go poufale po plecach. - Wchodź, wchodź… Ethan Grim już jest.
- Mam nadzieję, że nie musieliście na mnie czekać - stwierdził z równie szerokim i zapewne równie nieszczerym uśmiechem Shrub. Był to lekko siwiejący już mężczyzna z kwadratową szczęką, krzywym (zapewne kiedyś złamanym) nosem i wyrazistymi brwiami. Nosił niebieski garnitur, dobrany zapewne pod kolor oczu.
- Ależ skąd! Wchodź, zajmij miejsce, napijesz się czegoś? Burbon?
Burmistrz pokręcił głową.
- Rano muszę móc wstać. Zamiast tego może jakieś lekkie wino?
- Oczywiście! Co tylko dusza zapragnie! - oświadczył Ken, przeglądając zawartość barku.
Tymczasem Shrub podszedł do Marlo i uścisnął mu dłoń.
- Panie Grim, czemu zawdzięczam to niespodziewane zaproszenie? - zapytał. - Rozumiem, że to coś pilnego, skoro musiał się pan ze mną spotkać jeszcze przed urodzinami…

- Oczywiście - zgodził się Ethan dochodząc do wniosku że obietnice od trupa się nie liczą. Za tydzień będzie martwy. Albo sam się nie podniesie, albo da się zabić od tak dla rozrywki. Kiedy wszedł burmistrz uśmiechnął się szeroko, wyciągnął dłoń żeby się przywitać. Była to miła odmiana kiedy nareszcie nie robiono z niego debila i to nawet jak przychodził w najlepszych intencjach z dobrym pomysłem i przedstawił plan nawet dwa tylko po to by potem cierpliwie słuchać że jest kretynem. Uścisnął dłoń burmistrzowi.
- Są dwa, nawet trzy problemy, które mnie trapią i mam nadzieję, że kiedy omówimy je wspólnie, znajdziemy rozwiązanie. - Powiedział siadając.
- Jednym z nich są problemy mojego przyjaciela Rosenberga. Zamieszki z anarchistami w Downtown. Zależy mi na tym żeby ta sprawa dostała priorytet. Jeśli to konieczne skontaktuje się z szefem policji, ale dla mnie ważne jest żeby tą sprawę rozwiązać jak najszybciej używając wszelkich dostępnych środków. - powiedział spokojnie.

- Również do moich uszu dotarły historie o przypadkach wandalizmu i napaści w Downtown - burmistrz pokiwał głową. - Wierzyłem, że komendant ma sprawę pod kontrolą, ale zwrócę się do niego z zapytaniem, jak się ta sprawa rozwija. Nie możemy pozwolić, by gangi motocyklowe i inna bandyterka panoszyły się w dzielnicy biznesowej. Bo ja rozumiem, że komendantowi zależy szczególnie na wschodniej części miasta, ze względu na wagę skupionego tam sektora turystycznego, ale dobro mieszkańców powinno być równie ważne!

- Ciesze sie ze sie zgadzamy burmistrzu. - powiedział spokojnie Ethan.

- Inną sprawa jest wystawa egipska. Napadnięto mnie podczas jej zwiedzania. Warto by było zwrócić uwagę policji czy są 100 procentowo pewni że nic nie zginęło. Niby to drobiazg, ale może składać się na większy obraz. - Ethan chwile myslał o Dari. Ale doszedł do wniosku że o tej sprawie porozmawia z komisarzem sam. Przeniósł wzrok na Rosenberga.
- Masz coś do dodania przyjacielu? - zapytał cierpliwie.

- Sądzi pan, że śledczy mogli coś przeoczyć? - zaciekawił się Shrub.
- Ja? Ależ skąd - odpowiedział Ken, podając burmistrzowi kieliszek z winem. - Może poza tym, że cieszę się bardzo, że władza tak troszczy się o uczciwych biznesmenów.

-Przypuszczam że mogło tak być, sprawa tej napaści nie daje mi spokoju. Niecodzien się coś takiego zdarza. Chce znac przyczyne. - I wiedzieć czy Harpia kłamie. Uśmiechnął się lekko dochodząc do wniosku że może warto pozwolić burmistrzowi mówić.
-A u Ciebie jak sprawy stoją przyjacielu. W tym niespokojnym czasie miałeś jakieś pogróżki. - zapytał.

- Przyczynę? Czy napady rabunkowe potrzebują innej przyczyny od zwykłej, ludzkiej chciwości? Ale dobrze, zapytam, chociażby z ciekawości…
- Ethanie, każdy polityk otrzymuje pogróżki, jeśli jest czegoś wart. Wysyłają mi je liberałowie, komuniści, anarchiści, ateiści, czarnuchy, żółtki, latynosi… cała ta podrzędna chołota. Ale ja już na nie nie zważam. Poparcie wybitnych obywateli, prawdziwych amerykanów, takich jak pan, to wszystko czego potrzebuję, aby czuć, że spełniam należycie swój patriotyczny obowiązek.

Ethan uśmiechnął się szeroko szczerze. No jak można było tego gościa nie kochać. Mimo, że wiedział, że to kit to i tak poczuł się lepiej.
- Przyjacielu wierzę, że masz twardą skórę ale teraz może się wydarzyć coś więcej. Skoro ja mogłem zostać napadnięty. To może być napadnięty każdy inny ‘dobry obywatel’. Ale… Postaram się znaleźć na to rozwiązanie. - powiedział patrząc wymownie na Rosenberga. W końcu pokazał burmistrzowi zdjęcie Nocrum.
- To moja przyjaciółka. Ona też zaginęła cały czas jej szukam. To dobra kobieta i chcę mieć wgląd w postępy w śledztwie w tej sprawie. Martwię się o nią. - powiedział całkiem szczerze.

- Nasze wspaniałe miasto może skrywać kilka zagrożeń, ale w porównaniu z tym co się dzieje w Nowym Jorku i w innych dużych miastach na wybrzeżu, to i tak możemy być dumni i szczęśliwi z tego jak udaje się nam utrzymywać prawo i porządek.
Alex przyjrzał się fotografii.
- Wygląda… znajomo. Czy miałem okazję ją poznać? - zapytał Shrub. - Tak czy inaczej bardzo mi przykro słyszeć. Komendant na pewno dokłada wszelkich sił, żeby ją odnaleźć.

- To możliwe. I dziekuje. Tak czy siak chce znać postępy w śledztwie na bieżąco raporty. Wszystko. - powiedział zaczynając nerwowo krążyć. W końcu ponownie spojrzał na burmistrza.
- To chyba już wszystko przyjacielu. Nie będę już cię zatrzymywał. Masz jutro masę obowiązków.

- Cóż, nie wiem czy prawo pozwala na takie dysponowanie materiałami z toczącego się śledztwa, ale doradzę komendantowi, aby utrzymywał kontakt i przekazywał co tylko możliwe - obiecał.
- Oczywiście wcale nie wyganiamy - zapewnił zaraz Rosenberg. - Wiesz dobrze, że jesteś tu zawsze mile widziany…
- Wiem, Rosie, ale Ethan ma racje, jutro czeka mnie sporo pracy, a już cholernie późno się zrobiło. Posiedziałbym, ale sam rozumiesz… Ale bez obaw, wpadnę jeszcze kiedyś, ludzie od bocznego wejścia mnie znają. Nie chcę odgrywać waszych matek, ale też powinniście się wyspać. Obaj wyglądacie nieco blado… Do zobaczenia, przyjaciele.
Pożegnawszy się opuścił klub tą samą, bardziej ustronną drogą.
- Uff, jakoś to wyszło. Jakoś wyszło, nie? - zapytał Rosenberg, wracając do swojej wcześniejszej nerwowości. - I dzięki, że mimo wszystko wspomniałeś o mojej sprawie. Odwdzięczę się.
----
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 17-03-2020, 20:11   #62
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
Tymczasem Roxi jak tylko została sama, mając w jednym uchu nasłuch na negocjacje Marlo, przyjrzeć się krytycznie rzeczonej konsoli. Obejrzała ją dokładnie i podpięła się za pomocą swoich kabli i przejściówek, by sprawdzić czy sieć pod która jest podpięta, to sieć wewnętrzna, czy może wykorzystująca zewnętrzne łączę. Pomyślał, że skoro już tu jest to sprawdzi co kryją komputery w Malibu. Kto wie jakie tajemnice kryją. Nawet jeśli nic nie odkryje, zawsze może wgrać prostego wirusa, który rozpiksaluuje obraz, albo każdą podaną grę zmieni w Mario… albo jej ulubionego Duma - czyste arcydzieło, idealne w swej prostocie. Tak to była myśl. Nikt nie będzie z niej kpił i nazywał dziewczynką. Do tego małą. Zabrała się za szukanie brudów.

Konsolą okazało się być PS2, nie podłączone wprawdzie do internetu, ale za to wznosiła się przy nim prawdziwa wieża pudełek z grami i filmami. W samej konsoli już spoczywała płyta ze starym, dobrym GTA 3, ale co innego zwróciło uwagę Roksi - pudełko opisane jako "Czarna Cytadela". To była ta gra, o której wspominał jej Sig…

Roxi odwróciła pudełko i przeczytała opis, po czym stwierdziła, że i tak nie ma nic lepszego do roboty i wrzuciła grę do konsoli.

Żeby dołączyć do gry należało najpierw wykreować nową postać. Customizacja była dość ograniczona, widać było, że gra była robiona na budżecie. Za to wybór profesji był całkiem spory: sześć różnych klas, każda z trzema specjalizacjami. Był więc wojownik (tank, bruiser, skirmisher), łotrzyk (assasyn, strzelec, bard), mnich (wyrocznia, pijany mistrz, smocza pięść), mag (elementalista, iluzjonista, summoner), czarodziejka (mocy gwiazd, mocy oceanu i mocy skał), kapłan (natury, wojny, uzdrowień).

Założyła nogi na stół. Z tego co słyszała “spotkanie” jeszcze trochę potrwa. Wciąż trwały “negocjacje” a jeszcze nie zjawił się burmistrz. Wybrała łotrzyka, assasyna. Dobrała atrybuty i wszystkie zdolności w drzewkach, zastanawiając się czy by nie odwiedzić kościoła o którym mówił Vincent, tak dla pewności. Sięgnęła po komórkę i sprawdziła na mapie, gdzie to w ogóle jest, jednocześnie czekając aż wgra się początek gry.

Kościół pod wezwaniem Aniołów Stróżów znajdował się w Vice Point, na osiedlu Shady Palms. Co oznaczało, że bliżej do niego było z Sześcianu niż z Malibu. I chyba stał o rzut kamieniem od rezydencji Noctrum.
Początek gry był nudny. Tutorial wprowadzał w zasady, zarzucał lore'm, ale nie wyróżniał się niczym specjalnym na tle podobnych gier. Mechanicznie też trochę sztywny, chociaż czuć było, że twórcy się starają, ale… RuneScape to to nie był, zdecydowanie. No, ale w MMO nie gra się samemu. A tu Roksi nie miała szansy na grę wieloosobową, bez podłączenia konsoli do światowej sieci…

Roxi ziewnęła.Już nawet wirusa nie chciało jej się wrzucać w konsole. Wyłączyła ją, a że pudełko i tak nie mieściło się do saszetki, to nawet jej zabrać ze sobą nie mogła. Z resztą najpierw musi skombinować konsole. Pomyślała, że może pokręci się po klubie? Może usłyszy jakieś plotki, może znajdzie się ktoś kto szukał Marlo, albo Dari, albo świętego graala? - pomyślał wymykając się z zaplecza.

Przemknąwszy się na główną salę, Roksana wypatrzyła w tłumie znajomą twarz. A raczej fryzurę. Złotooki młodzieniec z fioletowym irokezem miał na imię Devin, jednak był znany jako "Tańczący na Szkle". Był jedynym malkavianinem, który ośmielił się otwarcie sprzeciwić Primogenowi. Od tego czasu trzymał się wschodniej części miasta, gdzie pozostawał pod opieką klanu Brujah.

Powoli zaczęła przeciskać się w jego stronę, pewna, że nim tam dotrze zostanie zauważona i Tańczący na Szkle sam zdecyduje, czy chce z nią rozmawiać czy nie. Jej niewielki wzrost wcale nie ułatwiał przedarcia się przez zatłoczony klub, ale z drugiej strony dawał potencjalnemu rozmówcy możliwość ucieczki. Było to jej zdaniem uczciwe. Bo w sumie też nie miała większego celu w tym "pościgu”, póki co, chciała tylko zająć czas.

Devin rzeczywiście zauważył Roksanę, ale pozostał na miejscu. Gdy się zbliżyła, przywitał ją skinieniem głowy.
- Czyżby Primogen był na tyle mną zirytowany, aby rozkazać zaatakować mnie na uświęconej tradycją ziemi? - zapytał.

- Gdybym była tu w roli zabójcy, ubrałabym się stosownie… może jak ninja? - zaproponowała. - Niańczę tu kogoś, ale obecnie jest na spotkaniu “biznesowym”, a konsole mają do dupy, więc postanowiłam się przejść… poprzeciskać, żeby nie oszaleć z nudów. Podpadłeś czymś konkretnym, że wietrzysz tu rękę Primogena? - zapytała bez większego zainteresowania.

- Oczywiście, że nie - skłamał bez mrugnięcia okiem. - A nawet gdybym, przecież bym ci nie powiedział. W końcu jesteś Dziecięciem Vincenta. A ja? Ja jestem obcym. Nawróconym anarchistą, który chciał odnaleźć trochę spokoju. Uwolnić się od znajomych, przyjaciół i rodziny. Zacząć na nowo.

- Tak racja, czasem zapominam o piętnie Vincenta - westchnęła. - Tak jest łatwiej… - mruknęła jakby do siebie.

- Tak, piętno naszych rodzin ciągnie się za nami… Trudna sprawa, ale cóż zrobić? - wzruszył ramionami. - A konsole mają spoko, tylko ostatnio odłączyli mi kabel od internetu, bo za długo siedziałem nad MMO - skrzywił się lekko.

- O nie! Tak się nie robi! - powiedział Roxi wyraźnie wstrząśnięta. - To zbrodnia, przecież od tego można oszaleć. Niedopuszczalne - powiedziała poważnie. - Muszę już iść - mruknęła nadal wzburzona. - Ale jak skończę z tym… to wrócę i coś wymyśle, nie można tak pozbawiać kogoś dostępu do internetu, to dobro wspólne - stwierdziła. - A co to za MMO było? - zapytał jeszcze z ciekawością.

- Okrutne, rzeczywiście, ale są gorsze rzeczy - wzruszył ramionami. - Czarna Cytadela? A takie tam, przysłali mi dawni znajomi, żebym z nimi grał. Gildia, te sprawy. Gra ma trudne początki, ale się rozkręca w okolicach czterdziestego levelu. Jeśli zaspokoiło to twoją ciekawość, to się ulotnij… - rzucił na zakończenie, po czym ruszył w kierunku młodzieżowej grupy, która właśnie została wpuszczona do klubu.

Roxi odprowadziła go wzrokiem. Wszyscy grali w Cytadelę. A ona nie! Zapisała sobie w swojej liście w głowie, że musi zdobyć konsole i gre. Po czym poszła, albo raczej przecisnęła się z powrotem pod salę dla Vipów w której został Marlo.

Podczas próby przeciśnięcia się przez rozbawiony tłum, Roksana poczuła, że ktoś łapie ją za nadgarstek. Chciała się odruchowo wywinąć, ale uścisk był niezwykle mocny. Tajemniczy napastnik objął jej szyję od tyłu drugim ramieniem. Kolejny żelazny uścisk, choć z pozoru mógł przypominać przyjacielskie przytulenie. Malkavianka obróciła głowę na tyle ile mogła, aby zobaczyć kto ją zaatakował. To była dziewczyna, niewiele od niej samej wyższa. Miała długie, szaroblond włosy, delikatne rysy i duże, błękitne oczy. Niczym laleczka. Mrozow obawiała się jednak, że dziewczyna mogła być na tyle niebezpieczna, by zawstydzić nawet Laleczkę Chucky.
- Heeej - szepnęła jej do ucha nieznajoma. - Czas wymiksować cię z tego towarzystwa… pójdziesz ze mną, jasne? Spokojnie i radośnie. Inaczej wyrwę ci serce i osuszę je z krwi na oczach tych wszystkich śmiertelnych…
Roksana czuła, że dziewczyna nie blefuje.

- Właśnie wychodziłam, ale skoro nalegasz… - prawie jęknęła Roxi, świadoma, że i tak nie ma szans się wyrwać. Mimo to sięgnęła po telefon i tak jak wcześniej w przypadku spotkania z Sigiem, które ją zupełnie zaskoczyło,tak teraz na oślep wystukała swój kod bezpieczeństwa.

Dziewczyna uśmiechnęła się, ukazując na moment trójkątne, drobno piłkowane rekinie zęby.
- Świetnie! - Złapała Roksanę za dłoń i nieśpiesznie, acz stanowczo wyprowadziła ją z klubu. Malkavianka zauważyła, że dziewczyna ma na sobie cienką, czarną bluzę dresową z odblaskowymi paskami i napisem "No Love, No Hope", bardzo krótkie spodenki i adidasy z podświetlaną błękitnymi ledami podeszwą i jasnożółtymi sznurówkami. I - z jakiegoś powodu - samotną, czarną podkolanówkę na prawej nodze.
Nie zatrzymując się, przeszły przez ulicę i wkroczyły w wąskie przejście między gmachami hoteli, jedno z wielu podobnych, prowadzących na plażę.
- Słyszałam, że lubisz romantyczne pogaduszki podczas spaceru po plaży… - odezwała się wreszcie. - Pogadamy więc sobie. I kto wie, może nawet zrobi się romantycznie? - zachichotała.

- Wszystko zależy od rozmówcy, ale ty już zadeklarowałaś chęć i sposobność zdobycia mojego serca, więc muszę dać ci fory na tym polu - zerknęła na jej bluzkę i nie mogła się nie uśmiechnąć z rozbawieniem. Pewnie tak jak w przypadku Siga, niewiele byłaby w stanie zrobić, jakby chciała uciec, jakby wywiązała się walka. Więc pozostało jej mieć nadzieję, że chodzi tylko o rozmowę, a nie na przykład o podszytą zazdrością zemstę, czy coś w tym stylu.
 
Shinju jest offline  
Stary 18-03-2020, 09:58   #63
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Roześmiała się.
- Rzeczywiście. W klubie - pokiwała głową. - Więc ja też obiecuję ci się odwzajemnić. Kiedy skończymy rozmawiać, będziesz miała minutę nim zacznę cię gonić… - oznajmiła z drapieżnym uśmiechem. - Tymczasem jednak, przespacerujmy się po piasku i porozmawiajmy jak dziewczyna z dziewczyną… - pociągnęła ją w kierunku oceanu. - Ostatnio przyciągnęłaś uwagę Siggy'ego, a to znaczy, że również moją. Powiedz, czemu jeszcze nie zgłosiłaś się do Szeryfa i nie urządziliście na niego zasadzki, co?

- Bo nie chce, żeby w jakąś wpadł - odpowiedziała niemal natychmiast, zaskakując tym nawet siebie. Zamilkła na chwilę i potargała włosy. - Przy nim po raz pierwszy w życiu i nie życiu poczułam się normalna… wiem jak paradoksalnie to brzmi - zaśmiała się, ale tak właśnie było. Będąc człowiekiem, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie, a po Spokrewnieniu też nie czuła się akceptowana, nawet przez własny klan.

- Paradoksy bywają dobre… - odpowiedziała wymijająco, po czym zdecydowała się dodać - I wiem, jak się czujesz. Pytanie, czy będziesz potrafiła dla tego uczucia porzucić wszystko co do tej pory miałaś? Bo jak raz się zdecydujesz, to nie będzie już odwrotu. I to więcej niż na jeden sposób… Uwierz mi jednak: spalone mosty to najlepszy w życiu start, ratujmy co się da! - zaśpiewała.

- Podjęcie tej decyzji wcale nie jest łatwe - przyznała, uśmiechając się smętnie. - Gdyby chodziło tylko o Siga, byłoby inaczej. Nasza wzajemna fascynacja może się tak naprawdę w każdej chwili skończyć. Nieważne po której wtedy będę stała stronie - powiedziała przykucają i malując na piasku palcem różne nieokreślone kształty. - Wiem, że w każdej chwili ten pozorny spokój może się skończyć, a wtedy mogę zostać już bez możliwości podjęcia jakiejkolwiek decyzji przez mój brak zdecydowania - mruknęła po czym spojrzała na nią. - To nie przypadek, że na mnie wpadłaś, prawda? -zapytała wiedząc, że od tego co powie zalezy czy będzie miała okazję jeszcze coś zrobić, czy już nie koniecznie.

- Właściwie to śledziłam tego jasnookiego smakołyka, z którym rozmawiałaś w klubie - odpowiedziała. - Ale uznałam, że ty jesteś ciekawsza. I masz rację, czas spokoju się kończy, wieje wiatr przemian. A prognoza wskazuje, że to dopiero przedsmak huraganu.

Roxi zaczęła przesypywać piasek z dłoni na dłoń.
- Nie powinnaś z niego rezygnować dla mnie - stwierdziła podnosząc na nią wzrok i wstając. - Mogę zapytać jak ci na imię i kim jest dla ciebie Sig?

- Mam na imię Kayah - odpowiedział z uśmiechem. - Siggy jest dla mnie… hmmm, jak się tłumaczy "nakama"? Towarzyszem broni? Kamratem? - zastanowiła się. - No i mam nadzieję, że też przyszłym bratem.

- Więc to ty upweniłaś Siga, że jestem kim jestem - powiedziała uśmiechając się na samo wspomnienie jego ekscytacji tym faktem. - Sama nie wiem czy ci za to dziękować, czy jednak nie… fakt, że to wiele ułatwiło w naszych rozmowach - dodała otrzepując rękawiczki z resztek piasku. Co by powiedział Vincent jakby je teraz zobaczył.
- Nakama… to z japońskiego? - zapytała nagle.

- Winna oskarżanego czynu! - zaśmiała się. - Jestem łączniczką między Rekinami a Neonowymi Aniołami, których zostałam "honorowym członkiem". I tak, z japońskiego. Czyta się One Piece'a…

- Powiedz mi jeszcze, że macie wszystkie do tej pory wydane części. W miejskiej bibliotece z której korzystam jest straszna bieda, choć i tak dobrze, że jest cokolwiek - powiedziała z rozbawieniem. Spojrzała krytycznie na rękawiczki, z których nie dało się strzepnąć całego piasku. Będzie musiała je wypłukać. Zdjęła je i sięgnęła po drugą parę do saszetki na biodrze, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. - Nie zaprosiłaś mnie tu chyba tylko po to żeby zapytać dlaczego jeszcze nie urządziłam zasadzki na Siga? - zapytała próbując raz jeszcze otrzepać rękawiczki.

- Mogę ci powiedzieć, ale byłoby to kłamstwo - zachichotała. - Chciałam się przekonać jakim typem jesteś, ciekawa co Siggy w tobie zobaczył. Na razie nie jest najgorzej, ale szału też nie robisz. Taka… przygaszona się wydajesz. No, ale może mogłabyś się rozkręcić… Gdybyś mogła zrobić cokolwiek w tym mieście, co byś zrobiła?

Roxi zamarła nagle trzepiąc swoje rękawiczki, zamyśliła się spoglądając w niebo.
- Dobre pytanie… i ciężkie - przyznała. - W zasadzie przez cały czas robię cokolwiek - powiedział uśmiechając się lekko i przyglądając rękawiczką. - Gdybym miała pieniądze zainwestowałbym w branżę IT, sprowadziła młodych, utalentowanych ludzi, żeby pisali gry i rozwijali technologię wirtualną. Gdybym miała władzę, skatalogowałabym wszystko i wszystkich w tym mieście. A gdybym miała wpływy dowiedziałabym się co ukrył przede mną ojciec i pewnie jeszcze kilka innych ważnych figur, ale to z zupełnie innych powodów. Albo najzwyczajniej w świecie bym stąd wyjechała.To dziura, a wszyscy szarpią się o ten ochłap jakby był ze złota - powiedziała wzruszając ramionami.

- Jesteś zbyt przyziemna, zbyt logiczna - skrzywiła się. - Ja skoczyłabym z najwyższego budynku do basenu pełnego truskawkowej galaretki. Wzięłabym Fort Baxter i cisnęła prosto w Słońce. No i może jeszcze rozwiązała problem Niebieskiego Rekina. Tak żeby nie było, że wykorzystuję tą nieskończoną moc tylko dla siebie!

- Świat jest przyjemny i logiczny. I bardziej poukładany niż nam się wydaje. Lubie odkrywać jego tajemnice, niekoniecznie te zagnieżdżone w społeczeństwie - powiedziała jakby chciała się usprawiedliwić. Ciekawe czy i pod tym względem Sig by ją rozumiał i twierdził, że są tacy sami.
- Niebieskiego Rekina? - zapytała po chwili Roxi stwierdzając, że jej rękawiczki na tą chwile czystsze nie będą i zakładając je z powrotem.

- Och, więc jesteś z tego gatunku szalonych, co sądzą, że świat się da zrozumieć i uporządkować… - pokiwała głową. - Rozumiem, rozumiem… No niebieski, bo jest jak żarłacz błękitny: duży, śmiertelnie niebezpieczny, z pozoru ospały, ale tak naprawdę niezwykle szybki, jedzący zwierzęta małe i duże a nawet i inne rekiny - wyjaśniła.
- No dobrze, zmęczyłam się gadaniem, które nie przybliża mnie wcale do wydania o tobie oceny. Czas wyjaśnić ci zasady… - z kieszeni bluzy wyciągnęła stoper. - Nastawiłam jego budzik na dwie godziny przed świtem. Jeśli będziesz wtedy poza zasięgiem mojego wzroku, jesteś wolna, nie będę cię dłużej ścigać. Jeśli będziesz przy mnie, gdy zacznie dzwonić, zabiorę cię ze sobą do Siga i pozostałych. Z tym, że ja do tego czasu będę próbowała cię zabić… - odeszła kilka kroków, schyliła się i wyciągnęła spod piasku ukrytą tam maczetę. - I jak mówiłam na początku: masz minutę przewagi. Czas… start!

- Powiedziałabym, że to nieuczciwe, że ty masz broń… ale polowania nigdy nie są uczciwe dla zwierzyny - powiedziała oddalając się od Kayah tyłem, by jak najdłużej mieć ją na oku i wiedzieć, że z tymi forami nie blefowała. Nie chciała oberwać w plecy. W końcu wiedząc, że nie ma co marnować czasu i że chyba plecy póki co będa bezpieczne, odwróciła się i pognała w kierunku zabudowań, od razu używając akceleracji, by oddalić się jak najbardziej. W głowie przejrzała bezpieczne miejsca. Sześcian był teraz pusty, a nawet jakby nie był nie było sensu sprowadzać niebezpieczeństwa na ludzi - najemników, czy też, gdyby klub działał normalnie, bawiących się tak imprezowiczów. Ale był tam jej miecz. Choć z drugiej strony, nie była pewna czy na cokolwiek się jej zda. Biblioteka, też nie była dobrą opcją, była zupełnie pusta. Nie powiedziane, że zabezpieczenia które tam urządziła powstrzymają Kayah. Roxi przewidywała je dla ludzi. Najsensowniejszą opcją wydał jej się szpital, ale był daleko. Nie mówiąc o tym, że był tam Vincent i jeśli tam nagle wpadnie i poprosi o schronienie, będzie musiała mu wszystko opowiedzieć. Na razie i tak chciała zniknąć wampirzycy z oczu. Może wtedy będzie mogła jeszcze użyć niewidzialności…
W biegu też przestawiła swój alter bezpieczeństwa, nie było sensu mieszać w to osób postronnych, póki jeszcze żyła, choć może to był najgubsza z jej myśli. Jednak chyba bardziej bała się kazania Vincenta i tego, że zabroni jej spotkań z Sigiem, albo co gorsza zmieni jej wspomnienia na ten temat, niż tego, że Kayah jednak ją dopadnie…
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 18-03-2020, 17:12   #64
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
Sabatniczka zaczęła rozgrzewkę, z zapałem i profesjonalizmem sportowca szykującego się, żeby dać z siebie wszystko. Pod nosem odliczała od sześćdziesięciu w dół. Ani na moment nie spuściła swej ofiary z oczu.
Gdy obiecana minuta minęła, ruszyła sprintem, w pełni wykorzystując możliwości wysportowanego ciała i swej nieumarłej natury. Nie była mistrzynią Akceleracji, ale na pewno dorównywała Roksanie w znajomości tej Dyscypliny, o ile jej nie przewyższała.
Mrozow miała nadzieję, że dzięki początkowej przewadze, będzie mogła skorzystać z niewidzialności i zgubić pościg, ale okazało się, że nie będzie to takie łatwe.
- Słyszę twoje wolno bijące serce, czuję twą pyszną, gęstą krew, widzę cię nawet, gdy osłaniasz się płaszczem Niewidoczności! - zawołała Kayah, niespodziewanie wyskakując zza rogu i zamachując się niedbale maczetą. Cios był tak źle wyliczony, że Roksi nie musiała nawet unikać, po prostu biegła dalej.
- Jestem ciekawa, czy będziesz próbowała się ukryć, by zyskać bezpieczeństwo, czy może będziesz ryzykować, aby móc znów spotkać się z Sigiem… - mówiła atakując po raz kolejny, gdy Roksi prześlizgnęła się zwinnie pomiędzy ścianą a nieprzepisowo zaparkowanym samochodem.
- Wybierzesz stare i znane, czy nowe i niespodziewane? - zapytała Sabatniczka wskakując na maskę samochodu i odbijając się od niej, by rzucić się na uciekającą, która jednak w ostatniej chwili śmignęła za pień palmy.
- Muszę ci przyznać, że jesteś zwinna - rzuciła podczas kolejnego ataku. - Pod pewnymi względami jesteśmy bardzo podobne… To może nas uczynić najlepszymi przyjaciółkami - znów zamachnęła się maczetą, tym razem raniąc Roksi w ramię - lub najgorszymi rywalkami…

Jak na razie Roxi była pewna, że to drugie. Nie podobało jej się, że ktoś bawi się jej kosztem. Nie podobało jej się że została zwierzyną łowną. I nie podobało jej się w jaki sposób zostaje zmuszona do podjęcia decyzji. Zwłaszcza, że nie była przyzwyczajona do pościgów, zwłaszcza bycia ściganą. Zwykle zakradała się i atakowała z zaskoczenia.
Wiedziała, że nie powinna pojawiać się w tym cholernym klubie, pomyślała przeklinając się w myślach. Potrzebowała broni, to było dla niej jasne. Rozejrzała się ukradkiem, może jeśli dobrze to rozegra uda jej się wpaść do Sześcianu po miecz.

Wreszcie udało się Roksanie wybiec na główną ulicę, sądziła, że może napastniczka pohamuje się trochę w bardziej widocznym miejscu, ale gdzie tam… Nacierała dalej.
Dwóch policjantów na patrolu zauważyło to. Jeden wyciągnął pistolet i zawołał:
- Stój i rzuć broń! Natychmiast!
Drugi natomiast nie bawił się w uprzejmości i od razu zaczął strzelać. Jedna z kul dosięgła celu, ale nie spowolniła Sabatniczki, która cięła strzelca w ramię a potem na skos, przez bark i szyję. Tymczasem Roksi przemknęła na drugą stronę ulicy, o włos unikając potrącenia przez samochód. Do Sześcianu było już blisko…
Jednak "Pirania", jak nazwała ją w myślach, wciąż za nią goniła, nie zważając na to, że drugi policjant posłał jej w plecy dwie kule. Przed trzecią osłonił ją jadący samochód.
Mrozow wbiegła na parking. Gold i White właśnie wysiadali z tyłu furgonetki. Zdziwili się, widząc biegnącą dziewczynę.

No ich tu tylko było trzeba - pomyślała, nie chcąc ich narażać, raczej nie mieliby szans z tą wariatką… z inną pewnie też nie. A polubiła ich na tyle, że nie chciała by, ktoś inny ich posiekał. Jeśli mają zginąć, to na jej zasadach.
- Do środka, szybko! Potrzebuje mojego miecza - rzuciła do nich zatrzymując się tuż przed nimi. Wyrwała jednemu i drugiemu broń z kabur (pod marynarką czy gdzie oni tam to nosili, zakładam, że Roxi wie, w końcu trochę czasu razem spędzili i mogła ich poobserwować), wycelowała w nacierającą wampirzyce i władowała w nią ile fabryka dała. Wiedziała, że to prawdopodobnie i tak jej nie powstrzyma, ale skupi uwagę na niej. No i już nie musiała blokować ostrza gołymi rękami.

- Co…?! - zdumiał się Gold, ale widząc nadbiegającą z maczetą, wyszczerzoną wampirzycę, nie dyskutował i pobiegł do wejścia.
White przez moment stał, jakby niezdecydowany, po czym podążył za swoim przywódcą.

Kayah, widząc, że Roksana jest uzbrojona, dokonała szybkiego zwrotu i skoczyła za jeden z samochodów należący do któregoś ze śmiertelnych ochroniarzy Marlo.
- Tak chcesz pogrywać?! - krzyknęła zza osłony. - Świetnie! Byłoby nudno, gdybyś tylko uciekała!

- Jak chcesz się bawić, to wyłaź stamtąd! - zawołała do niej. - Ale uważaj, nie chce robić Sigowi przykrości, jeśli niechcąco przerobię cię na mielone - dodał uważnie ją obserwując i sprawdzając pobieżnie ile pocisków zostało jej w magazynku, licząc, że któryś z najemników podrzuci jej miecz. Miecz to zawsze +50 do pewności siebie.

W jednym pistolecie pozostało sześć, w drugim dziesięć naboi.
Sabatniczka nie wyszła zza osłony. Nie odpowiedziała nawet na prowokację.
Mrozow za późno domyśliła się co się dzieje - napastniczka stosowała Niewidoczność!
Roksi otrzymała silny cios maczetą w ramię. Upuściła jeden z pistoletów.
Odskoczyła, uchylając się przed kolejnym atakiem.
Wtem wrócił Gold, z uzi w ręku. Posłał szeroką serię.
Kayah znów ukryła się za jednym z samochodów. Roksi zdążyła paść na ziemię, by uniknąć kul.
Kiedy się podniosła, White zbiegał już po schodach. Myślała, że ma jej katanę, ale nie - to był europejski miecz, chyba bastardowy. Pobiegł za Sabatniczką.
Ta zaatakowała go swoją maczetą, ale White bez trudu odbił cios i kontratakował. Widać było, że ma doświadczenie w szermierce.
Rekinka odskoczyła, ale to pozwoliło Goldowi wypalić w jej stronę kolejną serię. Wyglądało na to, że żaden pocisk jej nie sięgnął, ale znów się cofnęła.
- Łap! - zawołał, rzucając Roksi jej katanę.

Roxi złapała katanę zdrową ręką (chyba, że na kościach wyjdzie inaczej, to podpełzła do niej i podniosła czując się żałośnie), po czym natychmiast dobyła ostrza, w drugiej ręce wciąż trzymając saie. Tak z kataną w ręku czuła się o wiele bardziej pewna siebie, choć cios maczetą nieco jej tą pewność zaburzał.
- To sprawa osobista! - krzyknęła tak by obaj najemnicy ją usłyszeli. Starając się nie skupiać na zapachu swojej krwi i w ogóle na tym, że została raniona ruszyła w stronę walczących. Miała nadzieje, że White nie da się zabić, zanim znajdzie się w pobliżu. Wskoczyła kilkoma susami na samochód, planując atak na Piranie z góry.

White nie dał się zabić. Wręcz przeciwnie. Nacierał na Sabatniczkę, utrzymując bezpieczny dystans dzięki większemu zasięgowi broni i ramion. Wreszcie udało mu się nawet dźgnąć ją na wysokości pachy. Mrozow wiedziała, że to dla wampira niegroźna rana. Chciała jednak wykorzystać okazję i zaatakować z wyskoku. Kayah to zauważyła i uskoczyła w ostatniej chwili. Nie mając widocznie ochoty na walkę z dwójką mieczników naraz, rzuciła się do przyśpieszonej ucieczki - biegnąc prosto na otaczające parking ogrodzenie.

Roxi chwilę rozważała sytuacja. Spojrzała na Whita, spojrzała na Golda i spróbowała ocenić swój własny stan. Wiedziała, że będzie miała trudność, ze znalezieniem Piranii, jeśli teraz straci ją z oczu i że ani ona, ani najemnicy nie będą bezpieczni. Skupiła się, żeby choć trochę się wyleczyć. Choć zdecydowanie bardziej ucierpiała w tym starciu, miała teraz szanse odwrócić sytuację i ze zwierzyny stać się łowcą. To jej zdecydowanie bardziej odpowiadało… ruszyła za Kayah.

Sabatniczka rozpędziła się, odbiła i wielkim susem przeskoczyła ogrodzenie.
Roksana wiedziała, że podobnego wyczynu nie powtórzy, ale dzięki swojemu wysportowaniu i ponadprzeciętnej zręczności zdołała sprawnie wspiąć na ogrodzenie (mimo że zraniona ręka bolała) i przeskoczyć na drugą stronę. Rozejrzała się za Piranią i dostrzegła, że tamta daje właśnie nura między palmy i krzaki na niewielkim skwerku. Czym prędzej podążyła za nią.
Kiedy wbiegła na skwer, Kayah wyskoczyła na nią z gęstej roślinności ze wzniesioną do ciosu maczetą. Zdołała zbić atak własnym ostrzem i przyjąć pozycję.
- Nieźle - pochwaliła Rekinka. - Jestem coraz mocniej przekonana, że to prawdziwe umiejętności, a nie tylko szczęście…

- Pierwsza zasada walki, nigdy nie lekceważ przeciwnika - powiedziała Roxi przechodząc do ofensywy. Miała miecz, była w swoim żywiole.

Roksi zaatakowała.
Kayah broniła się zaciekle, ale nie mogła dorównać przeciwniczce, gdy ta dostała w ręce swoją katanę. Została rozbrojona. Kolejny cios zablokowała ręką wzmocnioną dzięki Dyscyplinie Odporności, tak że ostrze pozostawiło jedynie niewielką ranę. Wreszcie odskoczyła, spoglądając na Mrozow złowrogo.
- Gdzie się nauczyłaś tak walczyć?

- Oglądałam anime z samurajami i filmy Kurosawy, a co żeś myślała - powiedział Roxi całkowicie poważnym tonem, wciąż nie opuszczając miecza. - Dawaj stoper, zmieniamy zasady gry - powiedziała, chcąc mieć więcej czasu na podjęcie decyzji i mieć możliwość podjęcia jej na własnych zasadach.

- Chcesz zmienić zasady gry? - zdziwiła się Sabatniczka. - Nie ma tak łatwo! Takiej możliwości nikt ci po prostu nie wręczy, musisz po nią sama sięgnąć! - pomachała wyciągniętym spod bluzy stoperem. - Starczy ci na to siły i determinacji?

- Mam ci odciąć tą rękę, żebyś zaczęła współpracować? Takich rzeczy nie robi się przyszłej, najlepszej przyjaciółce… - powiedziała obracając miecz ostrzem równolegle do jej szyi i lekko się zbliżając. - No chyba, że lubisz, to zmienia postać rzeczy - dodała wyciągając drugą rękę w stronę stopera.

- Myślisz, że ci się uda? Spróbuj! - rzuciła Kayah z szaleńczym uśmiechem. - Odciętą czysto rękę łatwo przymocować. Nie obrażę się. Ale najpierw... musisz mnie złapać! - obróciła się na pięcie i pomknęła przed siebie.

Roxi sprawdziła stan swojej rany i postanowiła, że ruszy za “zwierzyną” zanim ta za bardzo jej się oddali. Schowała miecz by nie paradować z ostrzem na wierzchu - nie chciała narazić się na ostrzał policyjnego patrolu jak Kayah - i ruszyła za nią, jednocześnie spoglądając na zegar na telefonie. Nie chciała się narazić na nagły świt, wolała kontrolować czas i w razie czego zostawić go sobie odpowiednią ilość na powrót do bezpiecznej kryjówki.

Rana goiła się i już niedługo nie pozostanie po niej ślad.
Mrozow ruszyła w ślad za Sabatniczką. Tamta była szybsza, wytrzymalsza i bardziej wysportowana, a jednak… była w stanie za nią nadążyć. Kayah wydawała się być… rozkojarzona? Skołowana? Roksanę zastanowiła przyczyna takiego stanu. Czyżby tamta dawała jej fory? A może coś rzeczywiście było z nią nie tak? Może nadużyła krwi i to się teraz odbijało? Miała nadzieję, że Sabatniczka nie wpadnie nagle w szał…
W trakcie pościgu wampirzyce wróciły na plażę, ale jej bardziej północny fragment. Roksi wiedziała, że niedaleko jest tor motocrossowy. Tam udało jej się wreszcie dogonić Rekinkę. Zerknęła na zegarek. Stoper powinien zadzwonić za kilka, najdalej kilkanaście minut.
- Jesteś… nieustępliwa - wydyszała Kayah, uśmiechając się, ale już bez wcześniejszej pewności siebie. Wcisnęła sobie dłoń pod pachę, wyraźnie obolała, chociaż nie wyglądało na to, by odniosła obrażenia, których jeszcze nie zregenerowała.

Roxi przyjrzała jej się nieufnie, zachowując dystans. Ranne zwierzę potrafi być dużo bardziej niebezpieczne, choć nie było pewności, że Kayah jest ranna. To własnie Roxi chciała ustalić w pierwszej kolejności.
- Jakbym dała się zabić byłoby to sprzeczne z moimi planami, jakbym dała ci tak po prostu uciec, wyglądało by to kiepsko w CV - stwierdziła. - Nie zamierzasz chyba dostać tu zawału, czy coś… poza tym zaraz chyba zapika ten twój stoper, zgaduję, że nie przywiodłaś mnie tu dla ładnych widoków - dodała podejrzliwie.

- Może myślałam, że tej nocy wyrwę ci serce, a tymczasem ty skradłaś moje? - zażartowała, walcząc z bólem. - Zostało trochę czasu. Nie chcę już jednak uciekać, na walkę też nie mam ochoty… jeśli chcesz, możesz mi zadać trzy pytania… niech to będzie nagroda za… twój udział… w mojej grze.

- Aż trzy pytania, jesteś nazbyt szczodra - stwierdziła, chwilę zastanawiając się nad darowanymi jej pytaniami. - Szykujecie coś wielkiego, bardziej poważnego niż dotychczasowa zabawa w kotka i myszkę z Camarillą. Na kiedy to planujecie, muszę wiedzieć do kiedy mam czas żeby się zastanawiać po której chce być stronie, zrobić tabelkę, wyrysować ryzyko i tak dalej… - zadała pierwsze pytanie.

- Zadałaś… trudne pytanie. Odpowiedź… zależy od perspektywy. Według mojej… jeszcze nie wiadomo. Ale według innej… może już być… znany termin… a jeszcze inna… mogłaby wskazać… że kamyki się już toczą… i tylko patrzeć… jak zejdzie lawina.

- Do kitu, wcale mi nie pomogłaś tą odpowiedzią - burknęła Roxi. - Rany jak ja nie cierpię polityki. Po co ktoś taki jak ja miałabym się do was przyłączyć. Co niby możecie mi dać, czego już nie mam, albo czego nie jestem w stanie sama zdobyć? No i co i komu Sig w ogóle o mnie naopowiadał, co? - zadała z rozpędu dwa pozostałe pytania.

- Powiedziałam, że… odpowiem na twoje pytania… a nie, że odpowiedzi… będą satysfakcjonujące - Rekinka uśmiechnęła się z lekką złośliwością. - Zmiana stron… pozwoli ci zerwać stare więzy… doda twojemu nieżyciu… pikanterii. Wśród nas… znajdziesz osoby… którym będziesz mogła zaufać… Zyskasz też wrogów… ale takich prawdziwych… co nie udają twoich przyjaciół, jednocześnie próbując… cię wykorzystać… i wbić ci nóż w plecy… Chociaż takich może też… Nie mówię, że po naszej stronie nie ma dupków - zaśmiała się słabo. - Sig mówił niewiele, ale ja… mam go na oku… Mu się wydaje… że ma szczęście, które… zawsze go ochroni… Idiota… Wspominał tylko… - Rekinka zamilkła i zachwiała się, prawie upadła, ale skończyło się tylko tym, że przyklękła na jedno kolano. - Zdecydowanie… nie jestem dzisiaj… w formie… - jęknęła.
- Powiedziałabym wręcz, że wyglądasz jak śmieć - odezwał się nowy, kobiecy głos. Chwilę potem zmaterializowała się czarnowłosa dziewczyna, na oko dwudziestoparoletnia. Miała na sobie jednoczęściowy, szary strój kąpielowy - wciąż mokry, podobnie jak jej włosy. Uśmiechnęła się drapieżnie, ukazując, że też ma zmienione zęby.
- A ty, mała, wyglądasz zaskakująco dobrze. Nawet niczego ci nie brakuje. Kayah obeszła się z tobą delikatnie. Może aż nazbyt… Może powinnam to naprawić?

- Niczego mi nie brakuje? - Roxi spojrzała na przybyłą z powątpiewaniem. - Na moje oko to brakuje jakieś dwadzieścia centymetrów, o tu… - powiedziała machając ręką nad głową. - Kurde, wyskakują tak co rusz, nie wiadomo skąd, a potem się wszyscy dziwią, że połowa z nas ma paranoje i manię prześladowczą - burknęła pod nosem. Po czym spojrzała na kobietę odważnie i butnie.
- Coś ci powiem nocna mureno, czy jakim rodzajem drapieżnej ryby tam jesteś, grożąc mi nie przekonacie mnie do siebie, zabijając na amen tym bardziej. Zaczyna mnie to irytować, że co chwila pojawia się ktoś nowy i chce mnie uszkodzić. Lubię swoje kończyny i bebechy tam gdzie są. Powinnaś się raczej zająć Kayah bo na moje to się nie zagoi tak szybko jak zwykła rana. A ty - zwróciła się do Piranii. - Nie waż się umierać. Nie ważne, którą stronę wybiorę i kiedy znów się spotkamy, jeśli masz zostać smutną kupką popiołu to tylko z mojej ręki - dodała stanowczo grożąc jej palcem.
 
Shinju jest offline  
Stary 18-03-2020, 19:22   #65
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
- Dla jednych to "paranoja", dla innych "ciągła czujność", tak czy inaczej zwiększa przeżywalność - odpowiedziała nowo przybyła. - I nie jestem mureną, tylko Barakudą. Ale i tak niezły strzał - przyznała. - Wymiana gróźb to niemal uświęcona tradycja w pewnych kręgach, więc zamiast się denerwować, powinnaś się przyzwyczajać… to znaczy jeśli rozważasz przyjęcie oferty, którą ci idioci ci składają. - Poszła w kierunku Piranii, nie spuszczając jednak wzroku z Roksi.
- Co ci się stało, Neonku, czyżby przebywanie w towarzystwie Aniołków wreszcie cię zmiękczyło? Hmm, pokaż się… - sprawnie i ostrożnie zbadała obrażenia drugiej Sabatniczki. - Ani śladu rany, ale sądząc po dziurze w bluzie, ktoś cię dźgnął. Katany zwykle nie używa się do pchnięć, ale…
- Hej, mała, to twoja sprawka? - zapytała surowo. - Użyłaś jakiejś trucizny? Bo chyba nie klątwy, co? Wyglądasz na taką, co by się mogła interesować czarną magią… Ale nie wyczuwam od ciebie ani magii ani toksyn. Więc jak jest? Mówże!

- Niektórzy ze starszego pokolenia uznają moje zdolności informatyczne za czarną magię, podobnie jak elektryczność i bieżącą wodę, ale na dzisiejszym poziomie rozwoju technologii, nie da się uszkodzić ciała za pomocą oprogramowania i sztuczek hakerskich - powiedziała Roxi krzyzując ręce napiersi. - Stawiałabym na miecz, co prawda nie podejrzewam, by ktoś pokroju White'a używał tak zdradzieckich sztuczek jak trucizna, ale ludzie mogą być równie niebezpieczni dla nas co my dla nich. Na wielu płaszczyznach - stwierdziła. - Od razu mówię, że nie prosiłam o pomoc i wsparcie z ich strony, ale lepiej będzie jak zabierzesz Kayah do domu, zwłaszcza że nie zostało dużo do świtu - dodała.

- Nie wiem kim jest "White", ale jeśli to jego wina, to… - nie dokończyła zdania, ale można było być pewnym, że nie miała nic dobrego na myśli. Następnie pochyliła się nad Piranią i wystraszyła się, gdy niespodziewanie zaczął dzwonić stoper. Zaklęła, wyłączyła budzik i podniosła towarzyszkę, pozwalając, by ta oparła się na jej ramieniu.
- Jeśli chcesz… możesz… z nami… - wymamrotała Kayah.
- Mała potrzebuje czasu na przemyślenie - przerwała jej druga Sabatniczka. - A teraz, Neonku, skup się na przebieraniu tymi swoimi muskularnymi nóżkami. Hop! Prawa, lewa…
Zaczęły odchodzić w stronę oceanu.

- Tak to jest jak lata się z maczetą po mieście i zaczepia obcych - powiedziała Roxi. - Pamiętaj Kayah, masz nie umierać! - rzuciła za nimi po czym potargała włosy. Znów była w kropce i nie wiedziała co zrobić ze swoim nieżyciem. Z jednej strony wszyscy od zawsze straszyli ją Sabatem, ale z drugiej strony to w Camarilli czuła się jak wyrzutek. Rzucenie wszystkiego co udało jej się do tej pory wypracować też się jej nie uśmiechało, nawet dla tak fascynujących osobowości jak Sig i Kayah. No i był jeszcze Vincent, który zapewne nie przyjął by zdrady obojętnie i choć może ich relacje nie były idealne, na swój malkawiański sposób zapewniał jej opiekę. Ciągnąć tego w nieskończoność też nie mogła, a pogodzenie się obu frakcji było tak prawdopodobne jak zmartwychwstanie mamutów. Spojrzała na zegarek i spróbowała oszacować, gdzie będzie jej bliżej przed świtem. Do biblioteki, czy spędzi kolejny dzień spać w szafie Sześcianu.

Bliżej jej było do Sześcianu, więc to tam skierowała kroki. Musiała się liczyć z pytaniami. Jeśli nie ze strony Marlo, to na pewno ze strony White'a i Golda, którzy stali się współuczestnikami jej starcia z Piranią.
I rzeczywiście, kiedy pojawiła się w klubie, przywódca najemników czekał na nią.
- Jesteś! Cała i zdrowa, jak mi się wydaje… - powiedział z wyraźną ulgą. - Między twoją "sprawą osobistą" a wybuchem zimnej wściekłości pana Grima, naprawdę zacząłem się martwić - pokręcił głową.

Roxi spojrzała na niego i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Myślałam, że zdążę przed waszym powrotem… wiesz wpaść po miecz i odciągnąć ją od gapiów - przyznała. - Ale wasza pomoc była bardzo… pomocna - mruknęła. - Przepraszam, nie mam wprawy w podziękowaniach, zwykle pracuje sama i zbieram cięgi jak coś pójdzie nie tak… to może od razu zacznę się płaszczyć i usprawiedliwiać… Marlo, nie powinien mnie zabierać do tego cholernego klubu. Połowa stałych bywalców jest do mnie nastawiona w najlepszym wypadku wrogo, reszta myśli o tym jak pozbyć się mnie i mojego ojca i Marlo powinien o tym wiedzieć, albo się chociaż domyślać… ale nie wie, a ja nie wiedziałam, że nie wie, bo jakbym wiedziała to bym mu powiedziała… on w ogólnie nie wie nic, jest jak jeżyk we mgle, a ja mam teraz kryzys ideowy i okres buntu nastoletniego i dziurę w najlepszej bluzce, a w ogóle to wcale nie wierze w to porwanie Nocturn, ale kto by mnie słuchał i w zasadzie… - przerwała na chwile. - Przepraszam. Marlo coś załatwił, kiedy mnie sprawa osobista próbowała przeciągnąć na swoją stronę za pomocą maczety? - zapytała w końcu.

- Zawsze chętnie służymy pomocną pomocą. A przynajmniej tak długo jak się nam płaci - odpowiedział żartobliwym tonem. - Co do pana Grima to mogę tylko podejrzewać. Jak wrócił z klubu Malibu, wściekał się, że nikt w tym mieście nie chce mu pomóc, na nikogo nie można liczyć, że ty go znowu wystawiłaś i że zrobi to, co powinien był zrobić na stadionie. A potem zamknął się u siebie, mówiąc, żeby mu nie przeszkadzać, bo ma telefony do wykonania a potem się kładzie spać - zrelacjonował Gold.

- Przydałaby się jakaś niańka do pomocy - westchnęła Roxi. - Pewnie i tak go nie będzie obchodziło, że przygodna Pirania z jego ulubionego klubu, chciała przerobić mnie na sushi - fuknęła. - I teraz wysadzi pół miasta, a księciuno winą obarczy mnie… Powinnam z nim pomówić, zanim zaśnie… - stwierdziła ruszając do sypialni Marlo.

- Powodzenia, ale sukcesu ci nie wróżę - powiedział Gold i poszedł do pozostałych najemników.
Wyglądało na to, że miał rację. Roksi pocałowała klamkę. Marlo zamknął się i nie reagował na pukanie czy wołanie. Musiałaby chyba się włamać, żeby zmusić go do rozmowy.

Widząc, że nic nie wskóra jeśli chodzi o upartego DJa, Roxi wróciła na górę i znalazła najemników.
- Wykrakałeś - powiedziała rzucając oskarżycielskie spojrzenie Goldowi. - Jak ja mam mu pomagać jeśli ze mną w ogóle nie rozmawia - westchnął. - Tak czy inaczej, mam do was kilka próśb. Po pierwsze, jak się obudzi wcześniej niż ja, powiedzcie mu, że wcale go nie wystawiam, tylko mnie stamtąd grzecznie wyprowadzono pod groźbą wyrwania serca. Jakby się rzucał, powiedzcie mu, że granice terytoriów i wpływów to nawet on powinien znać. Druga rzecz, to … w zasadzie powinnam wpaść na to od razu, ale zasugerujecie mu, jak się będzie rwał do wysadzania miasta, żeby najpierw sprawdził posiadłość Noctur, może znajdą się tam jakieś cenne wskazówki, albo, kto wie, Czarna Dama śpiąca spokojnie w swoim prywatnym schronie. On zna ją najlepiej, niech poszuka. Trzecia rzecz, to że mam pewien trop, ale nie jestem go pewna i czy w ogóle ma coś wspólnego… Tak czy inaczej potrzebuje, żeby ktoś na spokojnie zajrzał do kościoła Aniołów Stróżów, rzucić okiem na ściany, krypty i tym podobne, czy coś tam ogólnie wygląda na przebudowywane. Ale ani słowa przed Marlo o tym, mój informator urwałby mi głowę, jakby ten zaczął tam węszyć ze swoją zwyczajową gracją i dyskrecją. Ostatnia rzecz to miecz Whita… - powiedziała i urwała. Nie bardzo wiedziała jak i o co powinna zapytać, ale wiedział, że jeśli Kayah nie wydobrzeje, albo jej stan się choć trochę nie poprawi będą mieli kłopoty, ona i najemnik.

- Widzisz, nie wiem czy możemy spełnić twoje zalecenia, bo zadajemy sobie podobne pytanie - przywódca najemników wykorzystał chwilę ciszy. - "Jak my tu mamy działać, jak nic nie wiemy?" Trochę tajemnicy, zrozumiałe, działamy na granicy prawa, a czasem wręcz poza nim. Jednak ten stopień braku zaufania, braku informacji, skutkuje tym, że nie możemy sprawnie funkcjonować. Do tego pan Grim zdaje się sam nie wiedzieć czego chce… - pokręcił głową. - Koniec końców, obawiamy się, że kontynuacja tego zlecenia może się nie tylko źle odbić na naszej reputacji, jeśli coś pójdzie źle, czemu nie mieliśmy szansy zapobiec…
- Albo możemy głupio zginąć przez cudzą niekompetencję - wtrącił się Black.
- Dlatego przeprowadziliśmy dyskusję zakończoną głosowaniem - kontynuował Gold. - W efekcie których zamierzamy zrezygnować z dalszej współpracy z efektem natychmiastowym.

Roxi chwilę milczała.
- To faktycznie… rozsądne - przyznała. - Szkoda, będzie mi was brakowało, ale lepsze to niż jakbyście mieli głupio zginąć - przyznała. - Marlo wie, czy ja mu będę musiała powiedzieć? Błagam, powiedzcie, że wie? - dodała.

- Wie. Umocniło go to tylko w przekonaniu, że nikomu nie można ufać - westchnął Gold. - Nie czynimy tego z lekkim sercem, rezygnacja z rozpoczętego zlecenia zawsze też źle się odbija na reputacji, ale biorąc pod uwagę okoliczności, uznaliśmy, że to najlepsze rozwiązanie.
Pozostali najemnicy zgodnie pokiwali głowami.
- Nam również będzie ciebie brakować, panno Mrozow. Z chęcią podjęlibyśmy współpracę w przyszłości, jeśli się nadarzy ku temu okazja. Póki co nie zamierzamy opuszczać miasta. Mój stary znajomy, Phil Rook, ten spec od rzeczy paranormalnych, o którym ci już chyba wspominałem, z którym byłem ostatnio w kontakcie… on zamierza nas zatrudnić, bo zdaje się mieć jakieś problemy z haitańczykami. Więc jakbyś zatęskniła, możemy się zdzwonić - zaproponował z uśmiechem.

- Jeśli ktoś będzie mnie pytał o kompetentnych najemników, na pewno was polecę, ale rzadko kiedy kto słucha mojego zdania w tym mieście - stwierdziła. - Twój znajomy, mówił coś więcej? Może faktycznie mam paranoje i wszędzie widzę spisek, ale odnoszę wrażenie, że miasto szykuje się do wojny… takiej jak w latach osiemdziesiątych - westchnęła. - Może jakby udało mi się poskałdać wszystko do kupy, to dałoby się znaleść głownego lalkarza pociągającego za wszystkie sznurki.

- To całkiem możliwe. Mam nadzieję dowiedzieć się więcej, jak już zaczniemy z nim pracę. Okazuje się, że tak jak pan Grim, jest powiązany z rodziną Vercettich. W tym mieście chyba ciężko nie mieć żadnych kontaktów z mafią - wzruszył ramionami. - Jest w Vice City stosunkowo nowy, ale mam przeczucie, że jest bardziej zorientowany w wydarzeniach, które dzieją się za kulisami… Mam tylko nadzieję, że zechce się tą wiedzą podzielić. Nie chciałbym i z nim współpracy zakończyć przedwcześnie. To by już naprawdę źle wyglądało…

- Zaraz, czekaj… Phil Rock, powiązany z księciuniem… wiem co to za koleś - powiedziała doznając nagłego olśnienia. Zamyśliła się na chwilę. - Poza osobą Vercettiego jakoś nie mogę znaleźć powiązań. Zawsze rano tracę na bystrości - westchnęła. - Miejmy nadzieję, że nie jest zamieszany w cały ten bałagan z Nocturn i wojny z rekinami. Pewnie prędzej czy później i tak będę musiała to sprawdzić, więc nasze drogi jeszcze się przetną. Ale uważajcie na siebie on nie będzie na was chuchał i dmuchał jak Marlo. W przeciwieństwie do niego, to inteligentny i ambitny typ, nie dajcie się wciągnąć w beznadziejną dla was walkę o jego interesy… - podrapała się po głowie. - Naciągana rada dla najemników, z tego przecież żyjecie - zauważyła ponuro.

- Jeśli czegoś się dowiesz, chętnie się spotkam, żeby wymienić się notatkami - powiedział Gold z uśmiechem. - My pracujemy uczciwie, na ile to możliwe w naszym zawodzie. Z chęcią zawalczymy o jego interesy, ale nie damy się wykorzystywać.
- Przynajmniej taką mamy nadzieję - westchnął Red.
- Cóż, zobaczymy co czas przyniesie. Jeśli miasto szykuje się do wojny, przed nami ciekawe tygodnie. Postarajmy wyjść z tego wszystkiego z tarczą. I masą łupów - zażartował Gold, a pozostali najemnicy poparli jego sentyment.
- No dobrze, to chyba czas na nas. Nie lubię długich pożegnań, więc… - Gold wyciągnął do Roksany dłoń.

Roxi uścisnęła mu dłoń.
- Nie dajcie się zjeść - powiedział tonem żartu, ale myślała całkiem poważnie.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 18-03-2020, 20:51   #66
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
Kiedy pozostali najemnicy odeszli się pakować, White podszedł do Malkavianki.
- Chciałaś zapytać o mój miecz. Dlaczego?

- Poza tym, że lubię broń białą… - zaczęła Roxi niepewnie. - Zraniłeś nim Piranie. Rana nie była groźna, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona, a mimo to opadła szybko z sił. Jednak trucizna nie jest czymś co by mi do ciebie pasowało. Skąd go w ogóle masz? - zapytała.

White uśmiechnął się z zadowoleniem, gdy usłyszał, że trucizna do niego nie pasuje.
- Po dziadku. Wywiózł go z Czech, gdy uciekał przed nazistami.

- Czym zajmował się twój dziadek, że miał taki skarb? - zapytała z niemałą ciekawością.

- Był piekarzem. Miecz, i kilka innych zabytkowych przedmiotów, dostał od swojego przyjaciela, rabina, który przekazywał je tym, którzy uciekali z kraju.

- Wcześniejszej historii miecza pewnie nie znasz? - Roxi uśmiechnęła się lekko. - Nieważne zresztą, mogę go zobaczyć? W czasie walki nie było okazji się przyjrzeć, a to może być moja ostatnia okazja - dodała.

White pokręcił głową w odpowiedzi na pierwsze pytanie. Następnie odszedł na moment i wrócił z mieczem. Broń nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza tym że mimo wieku wciąż zachowywała ostrość i wytrzymałość. Na płaskiej części głowicy musiał być kiedyś wyryty jakiś kolisty symbol, ale czas zatarł go na tyle, że Roksana nie była w stanie go zidentyfikować.

Roxi przyjrzała się broni, podziwiając wykonanie i jej stan.
- Wiesz co tu było wygrawerowane? - zapytała wskazując na symbol. Po chwili zastanowienia zdjęła rękawiczkę i ostrożnie dotknęła ostrza.

- Jakiś kwiat, chyba? - odpowiedział White niepewnie, po czym wzruszył ramionami.
Ostrze miecza było zimne, chyba zimniejsze niż powinno, bo Roksana jako wampir była mniej czuła na różnice temperatur.

Roxi sama nie była pewna czego się spodziewała, ale w końcu nie doznając żadnego dziwnego efektu po dotknięciu ostrza, doszła do wniosku, że efekt, który powalił Kayah musiał być spowodowany szermierzem, a nie jego bronią.
- Wspaniała broń. Musimy się kiedyś umówić na trening - stwierdziła z zadowoleniem. - Powodzenia w nowym zadaniu - dodała wyciągając do niego rękę.

Uścisnął jej dłoń ostrożnie, jakby się bał, że zrobi jej krzywdę, po czym zabrał swoją broń i się oddalił. Roksi odniosła dziwne wrażenie, że nie powiedział jej wszystkiego, ale czemu by miał? Poza tym wydawał się być niezbyt rozmowny nawet względem pozostałych najemników.

Roxi spojrzała na swoją dłoń, po czym założyła rękawiczkę z powrotem. Sama nie wiedziała czy dziwniejsze wydało jej się to, że nie uskarżał się na to jaka jest zimna, czy to dziwne wrażenie. O Malkavianach mówiło się że mają silną intuicję, ale ona nie była pewna czy jak i kiedy słuchać jej głosu. Do niedawna była przekonana, że ominęły ją błogosławieństwa i klątwy Malkava. Wiedziała, że powinna porozmawiać o tym z Vincentem, ale bała się, że wtedy odkryje, że ukrywał przed nią coś jeszcze. Westchnęła, po czym napisała na serwetce barowej notatkę dla Marlo, z wyjaśnieniem, że nie wyszła sobie z klubu z własnej woli i chce poszukać jakiś śladów w posiadłości Nocturn. Po czym wsunęła ją pod drzwi i ruszyła się położyć, jak zawsze nastawiając budzik.

Roksana obudziła się na dźwięk dzwonka. Wyszła z szafy, zamierzając poddać się swojej codziennej rutynie, ale zaniepokoiły ją liczne głosy dobiegające z sali barowej. Login Restrictions powinni byli się już wynieść, a zresztą te głosy brzmiały obco… Zakradła się i zajrzała ostrożnie. W sali zebrało się już ponad dwudzieścia osób i wyglądało na to, że co jakiś czas przybywa ktoś nowy. Ci mężczyźni wyglądali w najlepszym razie na nieprzyjemnych klubowych bouncerów a w najgorszym na pospolitych oprychów. Raczyli się alkoholem i głośno rozmawiali. Dwóch się nawet pokłóciło, jeden drugiemy dał w mordę, ale zaraz zostali rozdzieleni przez pozostałych.
- Dajcie spokój! - wykrzyknął młody, umięśniony przystojniak z krótko przyciętymi, zafarbowanymi na fioletowo włosami i prawym ramieniem wytatuowanym na całej długości. - Będziecie jeszcze mieli dzisiaj okazję, żeby się wyżyć. Ale jak będziecie się zachowywać jak idioci, możemy stracić szansę na tą słodką robotę, więc mordy w kubeł i ręce przy sobie, albo… - pogroził.
Do Mrozow dotarło skąd go zna. Marcel Zabat był ghoulem Devina Tańczącego na Szkle. Były żołnierz i całkiem zdolny haker. Kiedy Devin musiał uciekać przed gniewem Primogena, ten - zamiast zabić Marcela - zrekrutował go dla własnych celów. Czy jego obecność tutaj oznaczała, że Alex Raven jest w sprawę zaangażowany?

Roxi przyjrzała się uważnie obecnym na sali. Szukała wielkiej sylwetki i nasłuchiwała charakterystycznego głosu Marlo. Choć mało prawdopodobne było, że DJ poprosił o pomoc Primogena Malkavian, tym bardziej żeby ten się zgodził i przysłał tu swojego ghula, ale w końcu szaleństwo, które odgrywało się przed nią od jakiegoś czasu nie miało z prawdopodobieństwem i logiką wiele wspólnego. Tym bardziej jej się to nie podobało. Wycofała się na zaplecze, schowała szczoteczkę do zębów do kieszeni i przypasała miecz, reszta jej sprzętu, poza tym który nosiła saszetce na biodrze, była w sali, ale mimo haseł i jej zdolności, wcale nie powiedziane, że już ktoś nie grzebie w jej serwerze. Na szczęście jednostka głowna była w bibliotece. Mogła nieproszonych gości odciąć jeszcze stamtąd.
Wycofała się ostrożnie do swojego składziku i napisała wiadomość do Marlo, z pytaniem czy dogadywał się z Ravenem, bo jeśli nie to w klubie są nieproszeni goście. Nawet jeśli DJ jej nie odpowie, choćby dlatego, że jeszcze śpi, będzie uprzedzony…
Westchnęła rozglądając się po składziku i obmyślając trasę do tylnego wyjścia. Sprawdziła też w internecie czy słońce już zaszło.

Słońce miało zajść za kilka minut. Roksana podejrzewała, że wtedy przebudzi się Marlo, choć pewnie minie jeszcze dłuższa chwila nim wylezie ze swojej jamy.
Droga do tylnego wyjścia powinna być wolna. Przybyli mężczyźni gromadzili się w sali barowej, więc jeśli chciała, mogła ich łatwo wyminąć i wymknąć się z klubu niezauważona.

Roxi doszła do wniosku, że wychodzenie teraz mogłoby być niezdrowe dla cery. Wolała odczekać te kilka minut i mieć pewność. A nuż odezwie się Marlo, albo sam będzie potrzebował jakiejś dywersji żeby się wydostać. Wzięła z półki zaopatrzeniowej odświeżacz powietrza, nikogo nim nie zabije, ale zastosowany prosto w oczy, zawsze da jej czas na ucieczkę. Po woli znów wychyliła się ze schowka i ostrożnie, przywdziewając niewidzialność, ruszyła w stronę tylnego wyjścia.

Tylnego wyjścia pilnowała para ochroniarzy Marlo. Znali Roksanę, więc powinni ją bez problemu przepuścić.
Marlo odpisał wreszcie, że z nikim się już nie będzie dogadywał. Bierze sprawy we własne ręce. I ręce wynajętych ludzi, którzy już pewnie na niego czekają.

Roxi westchnął, nie bardzo wiedząc co też może chodzić po głowie temu szalonemu DJowi.
Odpisała mu krótkim opisem tego co wiedziała o Marcelu Zabacie, także o jego powiązaniach z Tańczącym na Szkle i Primogentem Malkavian, wyrażając nadzieję, że zdaje sobie sprawę, że nawet jeśli zapłaci tym ludziom, prawdopodobnie i tak zaciągnie dług przysługi u Ravena, ale jeśli zrobi coś niewłaściwe to Raven prawdopodobnie i tak umyje ręce. Docierając do tylnego wejście zerkneła na zewnątrz sprawdzając czy już jest ciemno. Po czym upewniając się że słońce jej nie zagraża wyszła…

Roksana opuściła klub i ruszyła na polowanie. Pierwsza ofiara, którą śledziła, w ostatnim momencie spotkała się z przyjaciółmi i nie było już szansy jej dopaść. Malkavianka musiała więc znaleźć inną. Ostatecznie prawie trzy kwadranse minęły, nim udało jej się nasycić głód.

Najedzona i rozgrzana, przynajmniej od środka, ruszyła na molo. Była pewna, że ktoś tam będzie, może nie Sig, raczej nie Kayah, ale Roxi chciała pewnie rzeczy wyjaśnić z rekinami. No i była też zaniepokojona stanem Piranii, gdy się rozstawały. Może się czegoś dowie, może będzie potrafiła pomóc… a może dowie się, że poprzez wtrącenie się Whaita i jego dziwnej właściwości, nie ma już czego szukać w szeregach Sabatczyków… tak czy inaczej to coś wyjaśni. Nie ukrywała się idąc przez plaże, ale starała się zachować najwyższą czujność.

Kiedy Roksana szła ostrożnie plażą w stronę małego molo, zauważyła przycumowaną przy nim znajomą motorówkę. Sig też był. Ale nie sam. Otaczało go sześciu innych mężczyzn, każdy z nich miał przy sobie jakąś broń: nóż, klucz francuski, łom, pałka policyjna, kij golfowy i rzeźniczy tasak. Blondyn z nożem, noszący podarte spodnie i skórzaną kurtkę z futrzanym kołnierzem, zdawał się przewodzić nieznajomym i właśnie prowadził z Rekinem agresywną wymianę zdań.
- ...że możecie porywać naszych i nie spotka się to z odpowiedzią? Tak sobie myślicie?!
- Martha poszła za mną z własnego wyboru - odpowiedział Sig, któremu sytuacja nie ściągnęła z twarzy pewnego siebie uśmiechu. - A wasi łopatogłowi nikogo nie obchodzą. Spójrz na nich - machnął ręką w kierunku pozostałych. - Typy z ciemnej alejki bez talentu, bez ambicji, bez potencjału! Poza tym znacie zasady. Nasz teren to nasz teren. Każdy wampir, który na niego wlezie, jest naszą potencjalną ofiarą.
- Wasz teren? Wasz?! A kto wam go niby dał? Max Red jest Biskupem tego miasta i tylko on może decydować o tym jaki teren do kogo należy!
- Taki z niego Biskup jak z koziej dupy trąba - prychnął pogardliwie Sig. - A nawet jeśli uznać, że wciąż mu ten tytuł przysługuje, to jest jeszcze trzech innych Biskupów…
- Samozwańców!
- Nawet jeśli, to wciąż więcej wartych od słabego tchórza, który nie potrafi niczego, poza trzymaniem się przestarzałych taktyk… Co dobrego przychodzi mu z Masowych Przemian? Gdybyś wziął ze sobą nie pięciu, ale dziesięciu łopatogłowych, to może byliby mi w stanie dorównać… - przechwalał się Rekin.
- Przekonajmy się! - warknął obcy blondyn i zamierzył się na rozmówcę nożem.
Sig uchylił się, jedną ręką złapał go za przedramię, a drugą dłonią - na której pojawiły się szpony - chlasnął przeciwnika od barku w stronę mostka.
- Rozerwę cię, Devon! - wykrzyknął.
Ten jednak wyrwał się i odskoczył w tył, pozwalając, żeby jego poplecznicy mogli zaatakować. Nie mogli się jednak rzucić wszyscy na raz, molo były zbyt wąskie.

Roxi widząc to wyciągnęła miecz. Nie znała i nie kojarzyła nikogo z tej grupy, więc nie przejmowała się tym, kogo posieka. A nawet jeśli byli kimś kto mógłby ją rozpoznać i gdzieś o tym donieść, to była pewna, że jako trupy nic nie powiedzą.
Ruszyła biegiem, wpadając z ostrzem katany w jednej ręce i sai w drugiej, w grupę pchającą się do Siga.
 
Shinju jest offline  
Stary 20-03-2020, 08:59   #67
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
Napastnicy nie spodziewali się ataku Malkavianki. Sig wykorzystał ich zaskoczenie. Najbliższego złapał za ramię i wrzucił do wody. Drugiego zaatakował szponami, ale ten odskoczył, wpadając przy tym na trzeciego.
Tymczasem Roksi doskoczyła do najbliższego z pięciu "łopatogłowych", tego uzbrojonego w policyjną pałkę, i jednym zamaszystym cięciem go rozpłatała. Zaraz też wykorzystała rozpęd, żeby zaatakować kolejnego. Ten próbował sparować cios tasakiem, ale pomogło mu to tylko o tyle, że zamiast stracić życie, padł na ziemię potwornie okaleczony.
Rekin nie zamierzał zostać w tyle, złapał kij golfowy, którym zamierzył się na niego jeden z napastników, wyrwał go i uderzył nim atakującego w twarz, by potem wypatroszyć go szponiastą dłonią.
Sabatnik z kluczem francuskim zamachnął się na Roksi, ale był zbyt wolny - dziewczyna bez trudu wykonała unik. Mężczyzna z łomem odzyskał równowagę i zaatakował Rekina, który uchylił się, wyrwał mu broń, by następnie przebić mu nią czaszkę na wylot.
Raniony wcześniej blondyn nie próbował nawet pomóc swoim podwładnym. Używając Akceleracji uciekał ile sił w nogach.
Gość z kluczem, oflankowany i przerażony, próbował pójść w ślady swojego przywódcy, ale Sig wyrwał mu z uda spory kawałek mięsa, a Roksi dokończyła dzieła, ścinając mu głowę.
- Pojawiłaś się w idealnym momencie - stwierdził Sig, po czym oblizał szpony. - Nie to żebym sam sobie nie poradził… Widzę, że Kayah nie wyolbrzymiała, opowiadając o twoich zdolnościach… Tych dwóch co jeszcze dychają nie dobijaj! Wrzucę ich na łódkę i zabiorę ze sobą.

- Też się cieszę, że cię widzę - powiedziała Roxi uśmiechając się szeroko i strzepując krew z miecza, po czym chowając go do sai. - Jak się czuje Kayah? I o co w ogóle poszło? - zapytała.

- Kiedy Kayah wróciła ledwie przytomna, to było… nieprzyjemne. Ale Ollow się nią zajęła i wszystko będzie dobrze. Dzięki za troskę - rzucił niedbale, wskakując do motorówki i wracając z drewnianymi kołkami, które zaczął wbijać łopatogłowym, którzy nie zginęli podczas walki. Podobnie postąpił z rozpłatanym przez Roksi na początku, którego ciało zaczynało się już regenerować. - Hmm, ucięta głowa i łom przez czaszkę… ci już są do niczego - mruknął. - Pierwszy to twoja wina, drugi to moja… nadgorliwość. Szkoda, dostanie mi się opieprz. Ale przynajmniej będę mógł otwarcie powiedzieć, że walczyłem przeciw szóstce… - mówił bardziej do siebie niż do Roksi.
Kiedy wreszcie skończył pakowanie pokonanych do łodzi, wrócił na molo i uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się tym, co się tutaj wydarzyło. Takie wewnętrzne spory. Ci tutaj to Czerwonoocy. Ostatnio znowu im się ubzdurało, że mogą się rozbijać na naszym terenie. Kretyni…

Roxi trąciła butem głowę, która wcześniej straciła mieczem. Ładne cięcie - pomyślała, po czym spojrzała na Siga.
- Nie spodziewałam się że Kayah tak szybko opadnie z sił, to wydawało się być zwykła raną. Próbowałam ustalić, czemu nie było zwykłą raną, ale chyba mi się nie udało… dobrze, że nie jest to potrzebne - powiedziała. - Ale właśnie, miałam powiedzieć, że jestem zazdrosna i zła na ciebie. Ładnie tak rozpowiadać o mnie wszystkim rybom w oceanie? - fuknęła na niego udając obrażoną.

- W Sforze nie mamy przed sobą tajemnic - odpowiedział, po czym roześmiał się. - No dobra, w coś takiego to nikt nie uwierzy. Ale wciąż... bycie częścią Sfory oznacza współpracę, wymianę informacji i sporą dozę wzajemnego zaufania. Sfora jest jak to, co w Camarilli nazywacie "koterią", tylko bardziej zżyta.

- I nikt ci jeszcze głowy nie zmył za to, że się ze mną zadajesz? - zdziwiła się, pewna, że jakby przyznała się Vincentowi do spotkań z Sigiem, w najlepszym wypadku miałaby długi wykład. Marlo za to dostałby szału, obwiniając ją o wszystkie trupy w okolicy i swoje własne nieszczęścia. Co do reszty Camarilli spodziewała się reakcji pośredniej, albo gorszej, w zależności od okoliczności tego przyznania się.

- W innych okolicznościach mógłbym za coś takiego zostać obwołany zdrajcą i stracony, ale w mojej Sforze wszyscy wiedzą, że mam… hmmm, ciągoty do… hmm, rekrutacji. I nie, nie są z tego powodu zachwyceni, chociaż połowę z nich to ja wciągnąłem do Sfory w ten czy inny sposób - wzruszył ramionami. - Sama miałaś okazję się przekonać, że zarówno Kayah jak i Raisa mają co do ciebie pewne… wątpliwości. Ale po wczorajszym twoja ogólna ocena podskoczyła przynajmniej o jedno oczko w górę, a jak usłyszą o tym, jak się dzisiaj sprawiłaś, może… mooooże… nie będą już wspominać o ucinaniu ci tego czy owego - zakończył żartobliwie.

- Jestem wystarczająco kurduplasta, żeby mieć pretensje o takie odzywki - fuknęła krzyżując ręce na piersi. - Ale trudno im się dziwić. Sama mam co do siebie wątpliwości. Nie wiem czy do was pasuję… czy w ogóle gdziekolwiek pasuję. Ani komu ufać. Nie mówiąc już o tym, że moja decyzja i tak nie ma większego znaczenia, bo mój ojciec najzwyczajniej w świecie nie pozwoli mi odejść i nie mam tu na myśli proszenia go o zgodę - westchnęła. - Miała bym większy porządek w głowie jakbym w ogóle do ciebie wtedy nie podeszła - stwierdziła z frustracją…

- Nikt nie zamierza go o zgodę prosić - oświadczył Sig z drapieżnym uśmiechem. - On i tak jest do odstrzału. Pytanie tylko czy będziesz walczyć z nim czy przeciwko niemu.

- Walka przeciw niemu to samobójstwo - stwierdziła. - Jeśli obrócę się przeciwko niemu w najlepszym wypadku ruszy tyłek ze swojego leża i mnie zabije… wcześniej robiąc mi kazanie, jak to się bardzo zawiódł i mną rozczarował. A jeśli nie będzie miał dobrego humoru, a nigdy nie ma gdy musi się ruszyć ze swojego sterylnego środowiska, to siłą mnie wywlecze, gdziekolwiek bym się nie schowała i wyczyści mi pamięć. Znów nie będę wiedział kim jestem, ani tego, że nie jestem dziwolągiem pośród swojego klanu. Przy okazji zabije każdego kto stanie mu na drodze.

- Samobójstwo? Nie wątpię, że uwarunkował cię, żebyś tak myślała… - Sig ze zrozumieniem pokiwał głową. - Prawdziwym wyzwaniem będzie wasz Primogen. A Vincent… Nie mówię, że twój Stwórca nie może być potężny, ale nie będzie pierwszym Starszym, który przepadł w walce z Sabbatem.

- Jego też zamierzacie się pozbyć? Chcecie się pozbyć całej Camarilli? Jeśli tak to chyba nie mam się nad czym dłużej zastanawiać i powinnam dać sobie spokój z szukaniem Noctur i uspokajaniem jej pisklaka. Wszystko i tak się lada chwila zawali. Czy to może tylko takie tradycyjne przepychanki w rocznicę pokłócenia się jednych z drugimi? - zapytała coraz bardziej przekonana, że najlepiej czułaby się poza jedną i drugą organizacją.

Sig roześmiał się.
- To takie dziwne, że chcemy się pozbyć całej Camarilli? Nie uczyli cię, że Sabbat to potwory, które przybywają, żeby zniszczyć "cywilizowane społeczeństwo" wampirów? A nie, przepraszam… nie "wampirów" tylko "Spokrewnionych". Tak czy inaczej, Krucjata już niedługo ruszy pełną parą. Nie wiem dokładnie kiedy. Może już ruszyła, tylko jeszcze się rozkręca. Moja Sfora trochę stoi na uboczu, więc nie jestem najlepiej poinformowany. Na pierwszej linii są zawsze Czerwone Oczy, z którymi miałaś już przyjemność… - machnął ręką w kierunku zmasakrowanych Świeżaków. - ...oraz Nietoperze z Piekła Rodem. Oprócz tego są jeszcze Neonowe Anioły, które miałaś okazję widzieć w psychiatryku, a ostatnio do miasta przybyły jeszcze trzy nowe Sfory: Księżycowe Wilki, Złote Tygrysy i Bracia Apokalipsy. Robi się nam dość ciasno, dlatego prędzej niż później zaczną się bardziej zdecydowane działania.

- Dokładnie tego uczyli mnie o Sabacie - powiedziała spoglądając na trupy. - Te Czerwone Oczy to wszyscy takie mięczaki, bo jak tak to słabo widzę szansę na pozbycie się starszyzny Camarilli… zresztą ich moglibyście oszczędzić, mogą być przydatni. A najlepiej naślijcie ich na tych powstałych po czystce, młodych Primogentów i ich przydupasów. W tym wam chętnie pomogę, gdyby nie zachcianki obecnego księcia miałabym teraz koło trzydziestki, kota i pewnie właśnie oglądała jakiś durny serial… - powiedziała znów trącając nogą leżącą przed nią głowę. Po chwili podniosła spojrzenie na Siga. - ... swoją drogą jak się do was przyłączę, będę musiała wybrać sobie jakiś pseudonim związany z rybą? - zapytała bez entuzjazmu.

- Czerwone Oczy? No tak, oni mają tę wadę, że wciąż praktykują Masowe Przemiany. Powstałe w ten sposób Świeżaki, czy też, jak my ich nazywamy, "Łopatogłowi", są niewiele silniejsze od ludzi. Ale potrafią być przydatne… - Sig wzruszył ramionami. - Takich sensownych zawodników mają może koło dwudziestu. Tylko że to w większości oszołomy i psychopaci. Ciężko się z nimi współpracuje. Inne Sfory stawiają raczej na jakość, nie ilość. Ale to my, Rekiny, mamy najsilniejszą trójkę… - stwierdził z dumą. - I nie, nie musisz mieć rybnego przydomka. Ja na przykład takiego nie mam. Chociaż dziewczyny mogą twierdzić, że po prostu jeszcze na taki nie zasłużyłem - znów wzruszył ramionami. - A młodych Spokrewnionych zniszczymy, jak nam wejdą w drogę, ale to nie oni są naszymi prawdziwymi wrogami. Celem Sabbatu zawsze byli Starsi i ich dyktatura.

- To było głupie wtedy i jest głupie teraz. Ale pewnie jakby ktoś się dowiedział, że chętnie pozbyłabym się księcia i jego małej trzódki, szybko by się mnie skrócili o głowę i pokazywali jako przestrogę, dla młodych, naiwnych, dających się skusić Sabbatowi - powiedziała, po czym kopnęła głowę leżącą przed nią. - Nie jestem wam potrzebna i nie podzielam waszej koncepcji rzeczywistości. Może jakbyśmy się spotkali siedemnaście lat temu, byłam całkiem po twoje stronie. A może to manipulacje Vincenta sprawiają nie tylko, że się go boję, ale też że nie potrafię go tak po prostu zdradzić… Pewnie jak go zapytam ile namieszał mi w głowie i tak nie odpowie, ale i tak zamierzam to zrobić - stwierdziła. - Powiedz Piranii, że jak pozwoli się zabić komuś innemu, to znajdę sposób żeby ją wskrzesić i nakopać do dupy… to samo tyczy się ciebie - dodała odwracając się by zejść z molo.

- Głupie? Może trochę, ale jak większość starszych to autorytarne dupki, które za nic mają twoje życie, to co innego ci pozostaje? Czekać aż wszyscy spakują manatki i wyjadą na Bliski Wschód? - przewrócił oczami. - Nie musisz do nas dołączyć, jeśli nie chcesz. Ale nie wracaj do Vincenta. Ostrzegam cię. Malkavianie i Nosferatu zawsze są pierwsi do odstrzału. Jeśli Nietoperze uznają cię za przeszkodę w dotarciu do celu, nie zawahają się ciebie zniszczyć. A tego bym nie chciał…
Nagle rozdzwonił się telefon komórkowy. Sig zaklął i odebrał.
- Czego? Jestem zajęty - warknął, ale wyraz złości na jego twarzy szybko ustąpił zdziwieniu. - Ale kto…? Czerwonoocy? - dopytywał. - Ludzie?! Ale jacy, do cholery, ludzie?! Jakiś gang?! Jak to nie wiesz? Dobra, Marco, już tam płynę… - rozłączył się.
- Jakieś randomy bawią się w "Noc Oczyszczenia" - poinformował Roksanę. - Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, utopimy go w jego własnej krwi i rzucimy rybom na pożarcie! Nie zbliżaj się dzisiaj do Prawn Island, będzie się tam działo… - uśmiechnął się drapieżnie, po czym wskoczył na motorówkę. - I nie zignoruj moich słów! Nie zbliżaj się do Vincenta i unikaj psychiatryka! - rzucił jeszcze z łodzi, nim zagłuszył go warkot silnika. Odpłynął na północ.
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 20-03-2020, 09:37   #68
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
- Tylko nie daj się tam zabić! - krzyknęła zanim odwracając się jeszcze. Chciała jeszcze dodać, że to pewnie Marlo, toreador, który zwariował, ale i tak pewnie by jej nie usłyszał. Westchnęła chwilę patrząc za niknącą w mroku motorówką. W końcu wzięła się w garść. Ruszyła w stronę kościoła Aniołów Stróżów. I zaczęła pisać na telefonie wiadomość. Do siebie, opisując wszystko to co nie dawało jej spokojnie skupić myśli przez te ostatnie trzy noce, tak by tylko ona zdołała to w pełni zrozumieć. Gotową wiadomość umieściła na swoim serwerze, ukrywając dokładnie plik i nakładając kilka dodatkowych zabezpieczeń. Po czym ustawiła sobie przypomnienie w kalendarzu na telefonie na trzy kolejne noce, następne za tydzień i kolejne za miesiąc. Napisała w nim krótką informację że ma zajrzeć na serwer i jak głęboko szukać. Miała nadzieję, że jeśli, ktoś znów zmanipuluje jej wspomnienia, będzie potrafiła dotrzeć do pliku i dzięki niemu sobie wszystko przypomnieć. Przystanęła na chwilę. Pomasowała skroń i westchnęła z frustracją. Po chwili napisała kolejną wiadomość, tym razem adresowaną do Sky i Frankiego, jedynego Nosferatu jakiego znała. “Sabat przeszedł do działania. Najpewniej zaatakuje dzisiaj. Strzeżcie się Nietoperzy.” Miała nadzieje, że to wystarczy im za ostrzeżenie, że jeśli nie są przygotowani to zdążą zorganizować jakąś obronę.
Po czym wybrała numer do Vincenta. Chciała od razu powiedzieć mu, że mają do pomówienia, że lepiej żeby zwijał się ze szpitala, bo nie jest w nim bezpiecznie, ale wolała się upewnić, że nie odbierze ktoś niepowołany.

- Kolejna rozmowa telefoniczna? Moja droga, rozpieszczasz mnie ilością uwagi, jaką mi ostatnio poświęcasz - usłyszała głos Vincenta. - Niemniej jednak, fortunne to zrządzenie losu, albowiem sam chciałem się z tobą skontaktować. Wiedz, że przenieśliśmy swoją siedzibę. Dla własnego bezpieczeństwa powinnaś w najbliższym czasie wystrzegać się przebywania w pobliżu powiązanych z tobą miejsc: szpitala psychiatrycznego, biblioteki i nawet Sześcianu. Powinnaś również unikać tej nocy wyspy Prawn. Doszło moich uszu, że Ethan Grim zebrał oddział zbirów i zamierza podłożyć ogień pod tamtejsze slumsy.

- Dokładnie przed tym samym chciałam cię ostrzec. Musisz być zawsze dwa kroki przede mną? - zapytała z frustracją. - Ale poza tym chciałam z tobą pomówić o mojej klanowej klątwie i tym dlaczego nic mi o niej nie powiedziałeś. To jednak nie jest rozmowa na telefon, a ja muszę jeszcze parę miejsc obskoczyć, choć i tak wątpię że znajdę Noctur, zwłaszcza, że to i tak nie powstrzymało by tego szurniętego DJa… - dodała zwestchnieniem rezygnacji.

- Nie ma potrzeby o niej mówić, zwłaszcza gdy obeszła się z tobą niezwykle łagodnie - odparł Vincent. - Pozostaw Ethana Grima jego przeznaczeniu. Decyzje, które podjął, nie pozostaną bez konsekwencji. Byłoby tragicznym, gdybyś została w to wmieszana. Działaj i szukaj odpowiedzi, jeśli tego pragniesz, ale zachowaj daleko posuniętą ostrożność. Bezpiecznej nocy, moja droga - pożegnał się i rozłączył.

Roxi warknęła ze złością na telefon. Vincent jak zawsze ją zbył, choć akurat w tej chwili potrafiła to zrozumieć. Ale nie zamierzała mu odpuścić tej rozmowy, o ile przeżyją nadchodzące wydarzenia. Tak czy inaczej musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie do końca nocy, a potem szukać nowego schronienia, nie wiadomo na jak długo. Pomyślała, że sprawdzi ten kościół i posiadłość Nokturn, tak jak planowała, a potem coś wymyśli. Ruszyła najpierw do kościoła.

Kościół pod wezwaniem Aniołów Stróżów miał już swoje lata, ale widać było, że przeprowadzono szereg prac, które miały go odnowić i unowocześnić. Był otwarty przez całą dobę, więc Roksana bez problemów weszła do środka, żeby się rozejrzeć. Tylko czego właściwie szukała?

Roxi weszła ostrożnie, starając się zachować jak największą ciszę. Pamiętała jak Vincent mówił Neonowym Aniołom, że potomek Noctur kazał się zamurować w tym kościele. Szukała jakiś śladów tego, że ktoś postanowił go wybudzić z letargu, rozbił, lub próbował rozbić ścianę, podłogę… zamierzała też zejść do krypt, to zawsze było dobre miejsce dla wampira. A jeśli nic nie znajdzie to może upatrzy jakieś miejsce na ukrycie się na czas trwania dnia.

Dzięki swojej czujności, Roksana zauważyła, że nie jest w kościele sama. Przynajmniej trzy osoby ukrywały się w cieniach i zdawały się ją obserwować. Jedna z nich zdecydowała się nagle wyjść jej na spotkanie. Rozpoznała jasnowłosą dziewczynę z szpitala psychiatrycznego, tą od "wysokiej jakości" podań.
- Hej! Witaj! - zawołała wesoło. - Przyszłaś się pomodlić czy w innym celu? - zapytała z uprzejmą ciekawością.

- Nie sądzę aby modlitwy coś dały w tych czasach, zwłaszcza takim jak my - odpowiedziała Roxi. - Zastanawiało mnie czy znaleźliście swoją zgubę i czy ja przy okazji nie znajdę jakiegoś śladu innej zguby - dodała.

- Wciąż szukamy. Niestety ani nosek Pawzee ani moja intuicja nie są w stanie zlokalizować naszej zguby - westchnęła ciężko. - Pozostaje wiara w to, że wizje Smokefisha nas pokierują… W innym wypadku pozostanie tylko prosić Matta i Perry'ego, żeby zaczęli zrywać ściany. A tego chcielibyśmy uniknąć. W końcu to kościół poświęcony naszym patronom.

- To miało miejsce podczas remontu, jakby zdobyć plany budowy z tamtego czasu można by zawęzić obszar poszukiwań, poza tym, jeśli to faktycznie ściana, być może da się usłyszeć różnice w miejscu, gdzie został zamurowany, bądź co bądź, jeśli nie zalali go betonem potrzebna byłaby pusta przestrzeń - powiedziała w zamyśleniu, zastanawiając się czy gdzieś jej kiedyś w ręce nie wpadły podobne plany, albo gdzie odpowiedzialni za remont mogliby trzymać podobny dokument. Kościół lubił zbierać dokumenty, ale też rzadko się nimi dzielił. Można by sprawdzić na plebani, chyba, że było jakieś specjalne archiwum.

- Max sprawdził papiery, ale wtedy akurat całościowy remont robili, więc niewiele to pomogło - westchnęła znowu. - Kości losu nam zwyczajnie nie sprzyjają… albo to niebiosa same nam rzucają kłody pod nogi za to, że rozważamy zniszczenie tego bożego domu - zasmuciła się.

- A zna się na budownictwie, albo architekturze, jakaś ściana której nie było wcześniej, albo mur grubszy w jednym miejscu. Czytałam trochę o architekturze, w bibliotece był całkiem przyjemny zbiór poświęcony różnym epokom i stylom. Bez wyraźnych zmian w konstrukcji tylko kościoły romańskie miały mury na tyle grube, żeby dało się w nich kogoś zamurować, za to kościoły gotyckie stawiały na konstrukcję szkielotowe, wypełniane raczej pro forma, ale za to potrafiły mieć dość skomplikowaną formę, przez co łatwo byłoby ukryć jakieś zakamarek. W renesansie… z resztą co ja gadam, to europejskie style - Roxi rozejrzała się wnętrzu starając się ocenić w jakim stylu została wzniesiona budowla i czy jest jakieś miejsce gdzie układ ścian, malowideł lub wzoru posadzki nie pasował do reszty, lub ogólnie przyjętej koncepcji konstrukcji i układu budowli.

- Raany, jesteś taka mądra! - zachwyciła się jasnowłosa wampirzyca. - Jakbyśmy ci takie plany pokazali, to byś była w stanie z nich odczytać, gdzie by takie miejsca były? Bo dla mnie to wszystko to tylko taki labirynt linii i ni krzty sensu w tym nie mogę odnaleźć. A i pozostali niewiele więcej z tego rozumieją. Tak to jest jak się w życiu imprezuje, zamiast zdobywać porządną edukację - pokiwała w zamyśleniu głową.

- Mogę spróbować - powiedziała Roxi wzruszając ramionami. - Książki o architekturze dość dobrze opisują plany konstrukcyjne… w końcu kiedyś ludzie trwale budowali przede wszystkim kościoły. Rysunek techniczny, który stosowany jest obecnie, jest dużo prostszy w odczycie, zwykle im grubsza linia, tym grubsza ściana - wyjaśniła uśmiechając się.

- Świetnie! To chodź, pokażemy ci te papierki a ty wgryziesz się w nie swoim umysłem! - zachwyciła się błękitnooka. - A tak w ogóle to nie pamiętam, czy się już przedstawiałam. Jestem Anjali, to skrót od mojego pełnego imienia "Ann Jane Living", ale mówią na mnie też Anji, albo AJ… mnie to obojętne, możesz się do mnie zwracać jak tylko ci się podoba. Przedstawię ci też pozostałych… Wyłaźcie już! - zawołała.
Czterech kolejnych Sabatników zaczęło zbliżać się do Roksany.
- Naszego przywódcę, Maxa Killigana, już widziałaś - wskazała ruchem głowy punka z złoto-niebieskim irokezem, masą kolczyków i przenikliwymi, błękitnymi oczami. - Podobnie Emily Queen - tym razem zarzuciła czupryną w stronę zielonookiej kobiety z niebiesko-fioletową fryzurą i upodobaniem do ćwiekowanych pieszczoch.
- Ten futrzak to nasza maskotka, Pawzee. - Anjali przytuliła się do Gangrelki.
Określenie jej futrzakiem nie było bezpodstawne. Całe jej ciało pokrywała brązowo-czarna sierść, a i uszy miała sterczące jak u lisa, wilka albo innego psowatego. Włosy na głowie miała splecione w dredy, które zafarbowała na różne kolory. Ubierała się za to na czarno i miała koszulkę zespołu Avenged Sevenfold.
- A ostatni jest nasz Kapłan, a właściwie to bardziej szaman… Smokefish - AJ dokończyła prezentację.
Ten mężczyzna miał wyraźne indiańskie korzenie. Ciemne oczy i włosy. Oklapły irokez przechodzący płynnie w gruby warkocz. Podobnie jak Max, nosił wiele kolczyków, ale w odróżnieniu od tamtego, miał przekłute tylko uszy. I nosił ćwiekowane pieszczochy tak jak Emily. Miał na sobie podarte, ubrudzone spodnie, znoszony bezrękawnik i lekką, skórzaną kurtkę.
- Witaj, duchu niespokojny - przywitał się półprzytomnie.

- Jestem Roksana Mrozow, ale tylko Vincent mnie tak nazywa i to zwykle gdy szykuje się kazanie. Możecie mówić mi Roxi - mruknęła trochę nie pewnie. Rzadko wyściubiała nos z biblioteki, a jeszcze rzadziej poznawała nowe twarze. Przynajmniej tak na żywo. - Niezłą mi reklamę zrobiliście u rekinów - dodała uśmiechając się lekko.

- To głównie zasługa Kayah - odparła AJ. - Ona jest Surfującym Anielskim Rekinem Neonu!
- Należy do Sfory Rekinów, ale jest też honorowym członkiem naszej i sporo czasu z nami spędza - wyjaśnił Killigan. - To dość wyjątkowa sytuacja, ale dzięki temu nasz pakt z Rekinami trwa nienaruszony. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że naprawdę przyjmą kogoś z Camarilli. Musisz być naprawdę wyjątkowa - stwierdził, przyglądając się podejrzliwie.

- Jeszcze mnie nie przyjęli… to znaczy ja się nie przyjęłam… z resztą to chyba tylko kwestia tego, że Sig się zafiksował. Mamy ze sobą dużo wspólnego… ale w zasadzie chyba bliżej mi do was niż do rekinów, przynajmniej ideologicznie. Pokażcie w końcu te plany - powiedziała, nie będąc w nastroju do roztrząsania swoich rozterek.
 
Shinju jest offline  
Stary 20-03-2020, 21:39   #69
 
Kesseg's Avatar
 
Reputacja: 1 Kesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputacjęKesseg ma wspaniałą reputację
- To Rekiny mają jakąś ideologię? - prychnęła Emily.
- To my jakąś mamy? - zdziwiła się Anjali.
- Czekaj - Max gestem uciszył towarzyszki. - Jeśli "się nie przyjęłaś" to czemu chcesz nam pomóc? - zapytał, jeszcze bardziej podejrzliwy. - Czy ty nie pracujesz dla nowego Potomka Noctrum?

- Zacznijmy od tego, że nie pracuje dla nikogo. Wykonuje polecenia Vincenta jak jest bardzo stanowczy w wyrażaniu swoich życzeń, a zwykle taki jest. Miałam za zadanie pomagać Marlo, ale od początku stawiał opór, aż w końcu całkiem mu odbiło. Nie lubię jednak zostawiać rozgrzebanych spraw i w zasadzie przyszłam tu żeby sprawdzić czy może Nocturn nie zawieruszyła się tu z tym samym celu co wy… W zasadzie nie widzę też powodu, żeby wam nie pomóc. Jakoś te wszystkie podziały na swoich, tamtych, cudzych, innych do mnie nie przemawiają… może dlatego, że nie czuję się związana z żadnymi. Tak czy inaczej pomagając wam nic nie stracę - wyjaśniła.

- Chyba rozumiem twoją sytuację - Max pokiwal głową. - Lucian i ja również byliśmy pod butem Noctrum… dopóki się nie odcieliśmy. Nie było to łatwe. Zwłaszcza dla niego…
- Wspieramy cię - Anji pogłaskała go po ramieniu.
- Chyba rzeczywiście bardziej pasowałabyś do nas niż do Rekinów. My też mamy dość tych podziałów i konfliktów, po prostu chcemy żyć wolni… nie wiemy tylko jak długo uda nam się stać na uboczu, gdy konflikty zaczną eskalować - zagryzł zęby.
- Damy radę! - pocieszała go dalej AJ. - Będzie co ma być, a jak już będzie to się z tym zmierzymy i wyjdziemy z tego zwycięsko!
- Chciałbym być równie optymistyczny… - mruknął Killigan prowadząc Roksanę do zachrystii.
- Mam nadzieję, że rozumiesz, że pomagając nam popełniasz śmiertelny grzech w oczach Camarilli? - zapytał nieco ponuro, wskazując na biurko z nieco niechlujnie pozbieranymi dokumentami.

- Tylko jeśli ktoś się dowie - zauważyła Roxi. - A nawet wtedy mogę wymyślić jakąś półprawdę o tym dlaczego to zrobiłam - dodała wzruszając ramionami. Spojrzała na papiery i przejrzała je. Wybrała dokument opisujący ostatni remont i przyjrzała się planom, prubując znaleść jaką anomalie budowlaną, coś co nie było sensowne z punktu widzenia napraw, albo nie było w ogóle zaznaczone i nie zgadzało się ze stanem faktycznym budynku.

Roksi spojrzała na dokumenty i wystarczyła jej chwila, aby odnaleźć nieprawidłowość. Była całkiem nieźle zakamuflowana, dla ignoranta całkowicie niezauważalna. Ale ona nie miała wątpliwości. Wskazała palcem punkt na planie i mruknęła:
- Tu.
- Jesteś… jesteś pewna? - dopytywał Max. - Ledwie rzuciłaś okiem…

- Pewna mogłabym być jakbym sama go tam zamurowała. Ale tu jest coś dziwnego i nie pasuje do ogólnego planu. Jak nie sprawdzimy, to się nie dowiemy. Lepsze to chyba niż kuć na oślep. Tylko czy wy jesteście pewni? On może nie być zadowolony z tego, że go budzicie - stwierdziła.

- Jasne, piszę po Matta, zaraz przyjedzie z narzędziami - powiedział Max, a na jego twarzy pojawił się wreszcie lekki uśmiech, kiedy wyjmował komórkę z kieszeni. - Cóż, wolę mieć przy sobie niezadowolonego Luciana niż nie mieć go przy sobie w ogóle. Nadchodzą trudne czasy, ta Sfora potrzebuje przywódcy, który wie co robi. Ja potrafię takiego tylko udawać. Ostatnio Szeryf dorwał dwójkę naszych, Cassa i Cindy. Perry rozważa przejście do innej Sfory. Kayah ostatnio spędza z nami coraz mniej czasu. Pewnie Rekiny mają własne problemy... - potarł sobie czoło. - Zapomnij. Ty na pewno też masz własne. Dzięki za pomoc.

- Każdy jakieś ma. Dobrze, że macie kogoś na kogo możecie liczyć - powiedziała uśmiechając się lekko. - Słuchaj, jest sens żeby jej w ogóle szukać? W sensie Nocturn, ktokolwiek ucieszy się jak ją znajdę… no bo Marlo to już chyba obojętnie, po tym jak rzucił się na wyspę z chmarą typów spod ciemnej gwiazdy… - westchnęła.

- Jeśli jest sens w szukaniu Noctrum, to tylko po to, żeby wbić jej kołek w serce, albo kły w szyję - odpowiedział Killigan z zimną nienawiścią w głosie. - Albo żeby zrobyć jej zegarek… - dodał po chwili, ciszej i mniej pewnie.

- Zegarek? - zdziwiła się Roxi.

- Tak, srebrny zegarek kieszonkowy - pokiwał głową - Lucian opowiadał, że było w nim coś niezwykłego. Przyciągał wzrok, fascynował… miało to być niemal hipnotyczne wrażenie. A Noctrum uznawała go za swój największy skarb.

- Ciekawe - przyznała po czym uśmiechnęła się lekko. - Dobra, znikam, zanim ktoś mnie z wami nakryje. Uważajcie na siebie i w ogóle. Mam nadzieję, że znajdziecie to czego szukacie - dodała przechodząc przez kościół. Po wyjściu skierowała się do posiadłości wspomnianej Czarnej Damy, oczywiście ostrożnie i ukradkiem, tak by nikt i nic jej nie widziało.

Mimo całej swojej ostrożności, po przedostaniu się przez ogrodzenie, Roksana została zauważona przez dwóch strażników. Zapewne ghouli, których Noctrum zostawiła na straży swojej posiadłości.
- Stój! Ręce tak żebym je widział! - zawołał pierwszy, mierząc do malkavianki z automatycznej kuszy.
Drugi, uzbrojony w strzelbę, zbliżał się powoli i ostrożnie. Wyglądało na to, że traktowali Mrozow jako potencjalne zagrożenie, mimo jej niewinnego wyglądu.
Roksi rozejrzała się. Powrót tą samą drogą jaką się tutaj dostała nie wchodził w grę - ogrodzenie było za wysokie i załatwiliby ją zanim zdołałaby się wspiąć. Mogła jedynie skoczyć między krzewy, licząc na osłonę, albo rzucić się biegiem w kierunku budynku. Obie opcje niezbyt jej się uśmiechały, ale sytuacja była poważna i nie wiedziała, czy uda jej się z niej wykpić.

- Z kuszą na nieletnich, ładnie to tak - powiedziała podnosząc ręce do góry. - Przepraszam, ćwiczę parkour, nie sądziłam, że ktoś tu jeszcze mieszka… - spróbowała z blefowaniem.

- Parkour? To tak się teraz bawią bogate dzieciaki? - strażnik obniżył kuszę. - Powinienem wezwać policję, ale pewnie twoi rodzice i tak tylko wpłacą kaucję i nikt się niczego nie nauczy… - pokręcił głową, z wyrazem niesmaku na twarzy.
- Słuchaj, młoda - odezwał się drugi strażnik, głos miał chrapliwy i nieprzyjemny - zbliż się no, ale powoli… bo jak dla mnie to coś blado wyglądasz. Co tam masz przy sobie, hę? - w przeciwieństwie do swojego kolegi wciąż był podejrzliwy.

- Komórkę, klucze takie tam… daj pan spokój z tą kuszą, to nie średniowiecz, prawdziwa w ogóle czy to tylko straszak? - zapytała podchodząc powoli. - Dużo przy kompie siedzę to blada jestem, dlatego rodzice cieszą się, że czasami gdzieś wychodzę pobiegać - wzruszyła ramionami.

- Mało brakowało, a na własnej skórze przekonałabyś się jak bardzo jest prawdziwa - odpowiedział milszy ze strażników.
- Może jeszcze będziesz miała okazję - wycharczał ten drugi, ze strzelbą, uważnie przypatrując się Roksanie. Najwyraźniej jednak nie znalazł niczego, co by potwierdzało jego podejrzenia. - Dobra, Dave, zrób jej zdjęcie na wszelki wypadek i niech spada - zdecydował wreszcie.

- Na zdjęcia nie powinien wyrazić zgody mój prawny opiekun? Nie żebym się czepiała, ale jestem niefotogeniczna, a w ogóle to po co całe to ochraniania pustej posiadłości. Może to nie ja tu stoję na bakier z prawem biegając po murach, tylko dwóch dziwnych facetów… w ogóle czy na coś takiego nie trzeba mieć pozwolenia? - zapytała.

- Nie wymądrzaj się, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jesteś starsza niż się zdajesz i zasługujesz na surowsze traktowanie - warknął Strzelba.
- A właściwie to skąd wiesz, że posiadłość jest pusta, dziewczyno? - zainteresował się Kusza.

- Wie pan, jestem dość rozgarnięta jak na swój wiek, a nauczyciele nawet mówią że wyszczekana. A co do posiadłości, no to, trenuje, a tutejsze posiadłości dobrze się nadają. Od jakiegoś czasu żadnych świateł, głosów imprez, po co mieć taką posiadłość jeśli nie po to żeby do niej gości zapraszać? Chyba, że właściciel sobie wakacje zrobił, pewnie go stać na domek letniskowy - stwierdziła.

Kusza pokiwał głową.
- Z taką bystrością czeka cię świetlana przyszłość…
- Albo krótka - mruknął Strzelba.
- No dobrze, podejdź proszę ze mną tu, do światła. Zrobię ci zdjęcie, a jeśli jeszcze kiedyś cię tu zobaczymy, to zdjęcie trafi na policję, rozumiesz? Jak się nazywasz? - zapytał Kusza, idąc w stronę latarni, podczas gdy jego towarzysz ustawił się kilka kroków za plecami Roksany i nie spuszczał z niej oka.

- Zasadniczo i tak nic mi nie możecie zrobić. Prawo własności i obrony mienia tyczy się tylko właścicieli posesji… z resztą nie chce mi się już w to bawić. Wróciła tu czy nie? Ludzie przez nią giną, jak sobie tam smacznie śpi to mam moralny obowiązek skopać jej tyłek - stwierdziła w końcu.

- Kurwa, wiedziałem - mruknął Strzelba i wystrzelił. - Roksana nie miała czasu, żeby uskoczyć. Nie było żadnej osłony. Śrut poszatkował jej drobne ciało, zostawiając je bezwładnym.
- Dave, dawaj bełt, trzeba jej go wepchnąć w serce i schować ciało zanim przyjedzie policja. Jakby pytali, to wystraszyliśmy włamywacza, jasne? - usłyszała jeszcze charczący głos strażnika zanim kompletnie straciła przytomność...
----
 
__________________
Voracity - eng cover (Overlord 3 season OP)
Kesseg jest offline  
Stary 21-03-2020, 09:08   #70
 
Shinju's Avatar
 
Reputacja: 1 Shinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumnyShinju ma z czego być dumny
Była pusta, zimna ciemność.
Lecz pojawiło się w niej światło.
Gwiazda: Roksana Mrozow.
Z tej gwiazdy wystrzeliły promienie, które połączyły ją z innymi światłami, innymi gwiazdami: Anjali, Sig, Kayah, Vincent, Shy Show, Devin… one z kolei wypuszczały kolejne promienie, które łączyły je z jeszcze większą ilością kolejnych błyszczących punktów.
Z daleko wyglądało to jak świetlisty, złożony, ale naturalny wzór. Neuronowa sieć większego umysłu, tak rozległego, że niepojętego.
Wizja urwała się równie nagle jak się pojawiła.
---

Nagła zmiana.

Płomienna słodycz gęstej krwi na języku. Płynny ogień spływający do gardła i przywracający siłę ciału, a iskrę świadomości umysłowi.
Otwarte oczy zaczęły ponownie wysyłać do mózgu informacje.
Widziała światło. A na jego tle - anielską niemal postać. Swojego wybawcę. Bohatera. Nieprzebrana wdzięczność rozlała się po całym jej ciele wraz z krwią, którą jej podarował.

Ale było jej za mało!
Potrzebowała więcej!
Dużo więcej!

Potworny głód skręcał jej wnętrzności. Niecałkowicie wyleczone ciało wołało o więcej krwawego nektaru, dzięki któremu mogłoby powrócić do pełni sił, do punktu w którym zastygło w noc Przemiany.
- Dajcie tu tego strażnika! - rzucił Max Killigan.
Ann Jane przyszła z mężczyzną przerzuconym przez ramię, bezwładnym jak worek kartofli i rzuciła go bezceremonialnie na ziemię. To ten od kuszy. Był zakneblowany, ręce miał związane za plecami, a lewą nogę złamaną pod kolanem. Taki smakowity...
- Zawsze zapominam jaka jesteś silna - stwierdził Toreador z pewną dozą podziwu.
- Owszem, zapominasz - odpowiedziała łagodnie, głaszcząc go po policzku.
- No tak… ale co ja? Hmm… - Max skupił spojrzenie na Roksanie. - A, tak, posłuchaj mnie uważnie. Wyjmę teraz teraz ten kołek. Posil się, wyglądasz jakbyś bardzo tego potrzebowała...
- Tak, jest cały twój, możesz go wyssać do sucha - dodała łagodnie AJ.

Moment nagłego bólu.
Znów mogła się poruszać. I od razu to wykorzystała. Niczym dzika bestia rzuciła się na skrępowanego mężczyznę i wgryzła mu się w szyję. Krew zalała jej usta. Niewysłowiona ulga zaczęła spływać na Roksi, w miarę jak chłonęła życiodajny płyn.
Piła zachłannie. Długo.
Nawet gdy serce ofiary się zatrzymało, ona nie przestawała, by wydobyć z niej każdą możliwą kroplę…
- Anjali? Możesz tu podejść na chwilę? - zawołała Emily gdzieś z innego pomieszczenia.
- Idę! - odpowiedziała tamta wesoło i w podskokach wybiegła z pokoju.
Roksana tymczasem oderwała się od szyi martwego mężczyzny. Czuła, że jej ciało znów się regeneruje. Za kilka chwil będzie jak nowo narodzona… Hiperagresywna część jej osobowości odpłynęła wraz z głodem. Znów mogła się skupić. Myśleć logicznie. Odkaszlnęła, zbierając myśli…
- Już ci lepiej - ni to stwierdził ni zapytał Killigan. - To dobrze. Możesz być jeszcze przez jakiś czas czuć się oszołomiona. Mocno oberwałaś.

Roxi podniosła się powoli i podwijając nogi pod siebie usiadła na piętach. Potarła twarz, jak człowiek, który rano nie może się dobudzić.
- Już wiem co czuł Łazarz jak został wskrzeszony - mruknęła wciąż pocierając twarz. - Nie chcę tego nigdy więcej powtarzać… - westchnęła do siebie po czym spojrzała na swoich wybawców. - Dziękuję, wygląda na to, że zawdzięczam wam… istnienie, ale skąd się tu wzięliście… i gdzie właściwie jesteśmy. Pamiętam tylko, że ta dwójka przyłapała mnie w ogrodzie i nie chciała współpracować… a potem gwiazdy w ciemności, jak wizualizacja globalnej sieci… ale to było piękne… - powiedziała wciąż ocierając twarz z roztargnieniem.

- Jesteś w "Villa Noctrum" - odpowiedział. - Uznaliśmy, że twój pomysł ze sprawdzeniem tego miejsca nie jest taki najgorszy. Zwłaszcza gdy dowiedzieliśmy się, że nawet jeśli nie zastaniemy właścicielki, to możemy znaleźć ciebie.

- Jak to dowiedzieliście się…? - Roxi potarła skronie. - Nie wspominałam o tym… przynajmniej nie pamiętam, żebym to robiła. Nic mi dziś nie idzie jak powinno, nie ogarniam… - westchnęła.

- Cóż, rozumiem, że przybyłaś tutaj tej samej nocy, kiedy spotkaliśmy się w kościele? - upewnił się Max. - Więc "dziś" nie jest najlepszym określeniem. Z twojej perspektywy jest już "pojutrze" - wyjaśnił.

- O kurwa… - powiedziała tylko Roxi będąc w głębokim szoku. Poszukała swojego telefonu, chcąc się upewnić i… właściwie sama nie wiedziała co jeszcze, ale telefon zawsze sprawiał, że czuła się pewniej, mniej zagubiona. - To jak się właściwie dowiedzieliście, że tu jestem...i czy ktoś jeszcze wie…? - zastanowiła się na głos.

Telefon zniknął. Podobnie jak wszystko, co miała przy sobie, gdy została pojmana.
- Trochę się wydarzyło, gdy byłaś martwa w szafie - stwierdził Max. - Choć może "trochę" to niedopowiedzenie. Konsekwencją czynów twoich i Ethana Grima jest małe polityczne trzęsienie ziemi w Camarilli. Ghoule, które cię złapały, wysłały twoje zdję…
- Max! - zawołała Emily z sąsiedniego pokoju. - Bierz ją i chodź na górę, Lucian chce ją widzieć!
- Chodźmy - Killigan wyciągnął rękę w kierunku Roksi, by pomóc jej wstać.

Roxi słuchała go z niemałym zdziwieniem, ale w zasadzie mogła się tego spodziewać. Zwłaszcza po tym co zrobił Marlo, najrozsądniej byłoby iść do rezydencji Księcia i przyznać, że się zawiodło, że wielki jak góra DJ wymknął się spod kontroli. Ale ona nie mogła zostawić pytań bez odpowiedzi. Chciała dopytać o to wszystko, gdzie wysłano jej zdjęcie, jakie konkretnie działania mają na myśli, co z klanami i co się w zasadzie wydarzyło? Minęły dwie doby, a ona miał jeszcze więcej pytań, niż wcześniej.
Chwyciła Maxa za rękę i z trudem dźwignął się z jego pomocą na nogi. Na usta cisnęły jej się tylko przekleństwa, przetykane pytaniami, ale wiedziała, że lepiej poczekać.
Przynajmniej udało jej się wskazać odpowiednie miejsce do poszukiwań zagubionego Anioła.

Killigan przeprowadził Roksanę przez dwa pokoje i korytarz. Parter był umeblowany nowocześnie i gustownie. Dopiero jednak piętro oddawało ducha Noctrum - tu wszystko wyglądało jakby czas się zatrzymał w przebrzmiałej epoce, kiedy to bogacze europejskiego pochodzenia władali wielkimi, przynoszącymi olbrzymie zyski plantacjami.
W zabytkowym fotelu siedział mężczyzna w niebieskim, nieskazitelnym garniturze. Twarz miał przystojną, godną uwiecznienia na płótnie, zaś fale złotych włosów opadały mu urokliwie na ramiona. Jego oczy, zimny błękit, zapatrzone były gdzieś w dal, poza świat przyziemny.
Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowały się Emily i Anjali.
- Wzywałeś nas? - zapytał Max.
Mężczyzna wzdrygnął się, niechętnie wracając do ponurej teraźniejszości. Spojrzał na swego Potomka a potem skupił spojrzenie na Roksanie.
- Jak zapewne się domyślasz - zaczął łagodnym, ujmującym głosem - nazywam się Lucian Ferrer. Jestem Dziecięciem Noctrum, Stwórcą Maxa Killigana i założycielem Neonowych Aniołów. Pomogałaś mi się przebudzić z letargu, a ja pomogłem tobie. Mógłbym uznać, że jesteśmy kwita i na tym zakończyć naszą znajomość, ale nie mogę tego w dobrej wierze uczynić. Bowiem wiele się wydarzyło, gdy pogrążona byłaś w nieświadomości i miasto nie jest ci już przyjazne.

- Wnioskuję z tego, że nie mogę wrócić do biblioteki i zakopać się w książkach? - zapytała smętnie. - Mam mnóstwo pytań i pewnie zaraz i tak na wszystkie mi odpowiesz, zanim zapytam… ale znaleźliście może mój telefon…? - zapytała obejmując się ramionami, jak ktoś kto kuli się przed zimnem.

- Niestety nie możesz - odparł Lucian splatając palce. - Czy ktoś znalazł jej telefon? - zapytał.
- Uhm, to bym była ja - odpowiedziała Anjali, uśmiechając się przepraszająco, po czym wręczyła Roksanie jej własność.
- Dobrze więc, kontynuujmy - podjął znowu Ferrer. - Postaram się przedstawić ci w skrócie co się wydarzyło, a następnie wysłucham twoich pytań. Otóż Malkavianie, którzy do tej pory w znacznej części dzielili teren z Toreadorami, nagle się wynieśli. W tym samym momencie Toreador, Ethan Grim, który ostatnie noce spędził w towarzystwie Malkavianki, Roksany Mrozow, doprowadził do bitwy na Prawn Island i podpalił część znajdujących się tam budynków. Ta sama Malkavianka próbowała się włamać do posiadłości należącej do Starszej klanu Toreador, Fryderyki Noctrum, która zresztą ostatnio zaginęła w tajemniczych, do dzisiaj niewyjaśnionych okolicznościach. Primogen klanu Toreador uznała, że wszystko to świadczy o wrogich działaniach podjętych przez klan Malkavian względem jej własnego klanu. Malkavianie oczywiście zaprzeczyli oskarżeniom. Vincent oficjalnie oznajmił, że wprawdzie oddelegował cię do Ethana Grima, jednak zrobił to na prośbę Księcia, poza tym zaś działałaś na własną rękę. To jednak nie był koniec, bowiem Primogen klanu Tremere, oświadczył, że nowi członkowie jego Świty zeznali, że wspomniana wcześniej Malkavianka nawiązała kontakt z "człowiekiem-rekinem", a że nie ma takiego Spokrewnionego wśród społeczności klanu Gangrel, musi to być członek Sabbatu. Vincent zaprzeczył jakoby miał jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Dodał też, że członkowie jego klanu tak naprawdę przenieśli swoje siedziby przez wzgląd na obawę przed Sabatnikami właśnie. To wszystko oczywiście wzbudziło w zebranych podejrzenia, że Roksana Mrozow może być zdrajczynią i przekazywać informacje Sabbatowi. Stąd decyzja Księcia, aby pojmać wspomnianą. Za złapanie jej wyznaczył nawet nagrodę… Tak więc widzisz, wszyscy twoi dawni przyjaciele z Camarilli poszukują cię. Niektórzy, aby zdobyć łaskę Księcia. Twoi współklanowcy, aby móc uczynić cię kozłem ofiarnym. Zaś gdy Primogen klanu Toreador dowie się, że nie leżysz już zakołkowana w szafie, zrobi wszystko, żeby się ciebie pozbyć, bo gdybyś wypłynęła i jakimś cudem wyjaśniła całą sytuację, straciłaby pretekst, by uderzyć w pozycję twojego klanu. No i mogłoby się wydać, że wiedziała o tym, że jesteś tu przetrzymywana, a to by bardzo źle wyglądało…
 
Shinju jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172