Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2008, 12:09   #161
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tomek i Trzeci.

Trzeci miał przez chwile problem z usytuowaniem się w czasie... Zupełnie nie zarejestrował wychodzącego za nim Tomka. Przysiadł przy barze i automatycznie sekundę później wstał wsuwając okulary na nos jak tylko mógł najwyżej. Wyjście na ulicę i uderzenie zimnego wiatru w twarz otrzeźwiło go pozwalając zdusić resztki furii, jaka targała jego wnętrzem... "Dlaczego znów musze przez to przechodzić..." - pomyślał, kiedy do jego mózgu dobiły się ostatnie słowa towarzysza. Jakoś zupełnie nie potrafił wyłapać kontekstu zdania "Przynieść ci cos?" Zostawił je, więc bez odpowiedzi patrząc jak Tomek odchodzi w kierunku... Piekarni - było to jedyne miejsce w kierunku, którego mógł iść, jedyne czynne o tej porze.
Lupus wciągnął kilkakrotnie powietrze, doskonale wyczuwając ten specyficzny, bliżej niezdefiniowany zapach... miasta. Rozejrzał się po okolicy nie rejestrując niczego niepokojącego… Usystematyzował wiedzę z rannej rozmowy, a właściwie tego, co stało się po niej. Powędrował w kierunku „Tyrolskiej”, kiedy Tomasz był już wewnątrz. Zatrzymał się przy wystawie zastanawiając się czy jest głodny. W zasadzie od ostatniego posiłku minęło trochę czasu, ale jakoś nie miał ochoty na jedzenie. Spojrzał przez szybę i przez chwilę przyglądał się jak Tomek dyskutuje ze sprzedawczynią wskazując na półkę gdzieś z boku… Z papierową torbą wielkości „połowy sklepu” Tomasz wyszedł z wyraźnie zadowolona miną. Trzeci ruszył w kierunku skweru, dając sobie czas na powiedzenie kilku słów, a Tomkowi czas na spokojne skonsumowanie posiłku. Kiedy nie było nikogo przed nimi powiedział:
- Będę łaził z tobą, tak jest chyba bezpieczniej, zresztą nie będziemy traci czasu na przekazywanie sobie informacji… Nie mogę mówić zbyt wiele, - stwierdził doskonale wiedząc o swojej ułomności – powiedzmy, że mam problemy z gardłem… Nie pomyślałem wcześniej o żarciu. Przecież ten cały dozorca w dworze musiał coś jeść. Więc musiał to gdzieś zdoby… kupowac. Raczej w pobliżu, bo nie było tam żadnego samochodu, albo go nie znaleźliśmy… Nie było. – dodał przypominając sobie obchód, jaki zrobił wokół „Dębów”. – Więc chodził po jedzenie, albo ktoś mu je przynosił. To marny ślad, ale… - Trzeci wyraźnie się rozkręcił, widać było, że analiza, strategia, planowanie są jego żywiołem. Mówił, zupełnie nie zważając na Tomka podsuwającego bułkę z szynką i sałatą. - Czy wiesz, co to są guple? Ktoś, kogo kiedyś znałem mawiał, że guple wiedzą wszystko. Były w K… - zawahał się - mieście, w którym kiedyś mieszkałem, może tutaj też są??? Może tam są jakieś informacje o „Dębach”, albo o właścicielach lub o księdzu? Jakoś tak przyjęliśmy, że był tam szpital – jeżeli tak to jakaś organizacja, czy instytucja powinna wiedzieć czy tak było naprawdę, jakiś rejestr szpitali – ludzie uwielbiają kolekcjonować nieprzydatne informacje – może jakiś historyk albo zabytkowiec coś będzie wiedzieć? – Pomimo, a może właśnie, dlatego, że bardziej koncentrował się na otoczeniu niż wypowiedzi – Trzeci zaczynał mówi coraz bardziej chaotycznie prześlizgując się po kolejnych, mniej lub bardziej sensownych i wykonalnych opcjach – Oficjalnie wejść w kancelarię Praissów nie możemy – jak zapytamy o „Dęby”, powiedzą, że tajemnica prawna klienta, informacja poufna i będzie po rozmowie. Niczego się nie dowiemy, a oni będą wiedzie, że ktoś węszy koło spraw dworu. Może prywatnie? Chyba, żeby powiedzieć, że chcemy to kupić… – spojrzał na siedzącego obok Tomasza – nie wyglądamy na takich, co mieli by pieniądze na taki dwór… Obrazki… Ewentualnie możemy powiedzieć, że byliśmy tam, aby zrobić obrazki do… hmmm… czegoś i dozorca nas przepędził, bo nie mamy zgody na obrazkowanie i przyszliśmy po tą zgodę… - zawiesił na chwilę głos pozwalając w spokoju przejść jakimś dziewczynom – szły w kierunku Kolegium, więc założył, że tam się uczą zupełnie niepotrzebnej wiedzy… W powietrzu zawisł na sekundę zapach jajecznicy, na lekko przypalonym maśle – Jeżeli to nie był szpital tylko szkoła? Dęby mogły równie dobrze być prywatną szkołą lub może zborem, miejscem spotkań? Albo takim domem z krzyżem, do którego ludzie przychodzą, a potem wychodzą? Jeżeli przez Quintusa nie mogliby wyjść, byli by bardziej ofiarami niż sprawcami całego zamieszania… Zborem… Duch Sowy mówił coś tym, że ten świat powiązany z liniami Ley jest wydarty przez ludzi; teraz mi się przypomniało, że… - Trzeci skrzywił się wyraźnie – spotkałem człowieka, który władał ogniem i piorunami… Kiedy zginął jego ciało bardzo szybko się zestarzało i wyschło; jak nie u człowieka tylko pijawy… Pies, to tez mnie intryguje – ktoś go bestialsko zabił, a potem zapakował w folię i wrzucił do wody. To mi nie pasuje – jeżeli chciał splugawić sadzawkę to po co folia? Jeżeli pozbyć się padła to prościej byłoby je porzucić w lesie, nawet szybciej Gaia by je przyjęła… Piesy żyją z ludźmi, więc pewnie ten też żył w pobliżu „Dębów” – należał do dozorcy? Do kogoś innego? Dozorca wiedział o tym, co jest wewnątrz dworu – po raz kolejny zmienił temat wypowiedzi ignorując minę Tomasza. Odczekał znów chwilę przepuszczając starsza kobietę z porannymi zakupami. Dwie przecznice dalej odezwały się dzwony na domu z krzyżem i kobieta przyspieszyła kroku. - kancelaria zapewne też wie… płacili mu tyle, żeby trzymał mordę w kuble. Kancelaria na pewno jest utopiona w sprawie. Ksiądz pewnie też – tylko, czy on czasem nie jest sprawcą całego zamieszania? Dwór jest opuszczony od dawna, a rytuał N’sakli wskazał jego miejsce pobytu… jest, więc bardzo starym człowiekiem albo… nie jest człowiekiem. „Dęby” – jeżeli były używane podczas wojny mogły być szpitalem, podczas wojny wielu umarło, bo nie udzielono im pomocy w szpitalu, albo udzielono jej niewłaściwie… pewnie w takim miejscu byłby też ksiądz… Po pierwsze musimy dowiedziec się jaknajwiecej o miejscu bez angazowania kogokolwiek i bez opuszczania centrum. Czy w Krakowie mieszkają te guple? - zapytał w końcu Trzeci stwierdzając, że jednak jest głodny i chętnie zapoznałby się bliżej z zawartościa torby Tomka.
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-09-2008, 14:50   #162
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
”…touch me, touch me, I wanna feel your body,
your heartbeat next to mine…”

Obietnica nigdy nie spełniona pobrzmiała z radia. Mimo zalatującego kiczu, treść wciąż była atrakcyjna. Błazeńsko atrakcyjna. Marek uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie pierwszych teledysków i wokalistki wynurzającej się z basenu. A może to była inna piosenka? Wspomnienie było to samo. Młodość, brak świadomości i podniecenie. Zabawne.

Wrzucił kolejny bieg nadając autu szybsze tępo. Dziś nie miał ochoty liczyć ilości spalonej benzyny. Liczył bardziej na łut szczęścia i że nie spotka panów policjantów. To też pedał chętniej dotykał podłogi.

Ni młody już golf z piskiem opon zaparkował na tenernie parkingu przed kamienicą. Zawsze to samo miejsce. Zawsze tak samo parkował. Instynktownie i nie bacząc na okolice zatrzymał auto. Wysiadł i odetchnął z ulgą. Nareszcie.

Jeszcze lepiej poczuł się kiedy wszedł do mieszkania. Coraz przyjemniej było gdy zrzucił z siebie ubranie. A gdy wszedł pod prysznic nie posiadał się już z radości. Ciepła woda obmywała nie tylko z brudu i zmęczenia. Pomagała również opaść napięciu. Dlatego pozwolił sobie trwać nieco dłużej. Ale ulga…

Czysta koszula. Z grubej bawełny. Zapewniała lekką elegancję. Dość staromodne, proste spodnie. W kolorze czerni. Buty. Błyszczące, eleganckie. Zielonkawy sweterek. Luźny w typie studenta. I kurtka. Lubił tę skórę. Dobry zakup. Przeczesał jeszcze włosy stojąc przed lustrem. Był w pełni zadowolony ze swego wyglądu. Schludnie, elegancką lecz zachowując niezobowiązującą formę. Doskonale.

Pełen energii i zadowolenia z siebie pomknął schodami w dół. Po drodze spotkał jeszcze sąsiadkę.
- Dzień dobry. Może pomóc?
- Nie trzeba…
- Wezmę te torby. To chwilka.

Nie minęło parę minut kiedy znalazł się na zewnątrz. Ruszył w stronę auta i… Tiby.
- No no… nie spodziewałem się. Ale nie ukrywam że miło ciebie widzieć. – przywitał niespodziewanego gościa szczerym i szerokim uśmiechem – Domyślam się że masz ochotę przejechać się moją furą? Wskakuj. Porozmawiamy po drodze.
Jak powiedział, tak uczynił. Silnik zarzęził i zaczął równi pracować. Jak przystało na produkt z marką VW.
- Więc w czym mogę tobie pomóc? – zagaił.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 23-09-2008, 16:52   #163
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tiba nie czuła się dobrze w pojeździe, który z nienaturalną prędkością mknął przed siebie ulicami. Zdecydowanie wolała poruszać się pieszo, jednak ten fakt postanowiła zataić przed Markiem. Siedziała więc zmieszana, całkiem cicha do momentu aż sam homid podjął rozmowę.

- Więc w czym mogę tobie pomóc? – zagaił.

- Pomóc? – zdziwiła się szczerze, nie rozumiejąc, że pytanie to było raczej formą grzecznościową niźli faktycznym pytaniem. – To ja chciałam ci pomóc. Tak, jak Trzeci mówił, powinniśmy razem udać się do kurii, bo to bardzo ważne, żeby odnaleźć księdza... no i...

Spojrzała poważnie na Marka, starając się odgadnąć jego nastrój.

- No i wydaje mi się, że coś cię niepokoi. Jesteś taki...- przez chwilę szukała słowa - Drażliwy.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 23-09-2008 o 18:59. Powód: literówka
Mira jest offline  
Stary 02-10-2008, 17:06   #164
 
Harv's Avatar
 
Reputacja: 1 Harv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie coś
Tomek cierpliwie słuchał wywodu Trzeciego. Najwyraźniej tyle czasu milczenia było wypełnione intensywnym wysiłkiem umysłowym. Był zadowolony, że może się poświęcić jedzeniu podczas gdy Trzeci mówił, oszczędzili wtedy trochę czasu na "przekazywanie sobie informacji".

Zaspokoił swój głód i widząc zainteresowanie Trzeciego bułką z mięsem (mimo, że wyglądała tak samo jak ta z kapustą, lupus na pewno wyczuwał różnicę) położył mu torbę na kolanach i wstał aby otrzepać spodnie. Stojąc zaczął mówić:

- Dobry pomysł.. Rozejrzymy się po tych urzędach, spróbuję się coś wywiedzieć. Na razie idziemy do mnie, założę jakieś porządniejsze ciuchy. Będę udawał kogoś szukającego swoich przodków, to ostatnio miodne u ludzi. A o guplach w życiu nie słyszałem. To coś nadnaturalnego? Ogólnie cieszę się, że się odezwałeś, ale szkoda, że nie pomyśleliśmy o tym psie wcześniej. Czyżby dozorca był naprawdę sadystą zabijającym psy, deptającym mrówki i polującym na foczki? Nigdy się tego nie dowiemy... - ominął zdziwione spojrzenie lupusa uśmiechając się do studentek.

-Dobra, stary, mam taki plan: Do siebie, zmienić ciuchy, zapytać znajomych i znajomych znajomych czy słyszeli kiedyś słowa: Quintus, Anght, Ley czy coś wiedzą o dawnych kultach na tych ziemiach, i co druidzi mają wspólnego z jakimiś liniami mocy. Oczywiście wszystko w ramach projektu książki o okolicznych ziemiach. Potem do biurasa (to takie wredne stworzenia co to wszystko wiedzą, ale nic nie powiedzą) znającego się na zabytkach, czy wie coś o Dębach. Jeśli potwierdzi, ze to był szpital to spróbuję kogoś zaktywizować aby dorwał się do jakichś papierów o tym. Potem do biblioteki aby poczytać coś o Dębach, druidach i duplach.. ee.. Guplach. Najlepiej opisz co to jest, bo sama nazwa nic mi nie mówi.. Chyba, że może chodzi ci o Gugle? Ich się z pewnością zapytamy, ich siły nie można lekceważyć, na szczęście nie są specjalnie kapryśne - zaśmiał się pod nosem, że nie zauważył podobieństwa słowa guple do Google wcześniej - Jeśli czujesz się na siłach, możemy obejrzeć kancelarię Preissów pod kątem złożenia im później nocnej wizyty.. - uśmiechnął się i puścił oko.

-No to ja już lecę do siebie, muszę się umyć, bo ludzie nie lubią gdy pachnie się samym sobą.. Wiesz gdzie mieszkam, nie? - Tomek miał zamiar po umyciu ogolić się, ale zostawić małą bródkę, aby wyglądać bardziej jak "artycha". Jeszcze ciemne okulary i berecik i będzie pięknie.
 
__________________
Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko co słodkie - dobre, nie wszystko co upragnione - czyste, nie wszystko co drogie - miłe Bogu.

Ostatnio edytowane przez Harv : 03-10-2008 o 17:01. Powód: guple!!!
Harv jest offline  
Stary 03-10-2008, 20:29   #165
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
11 września 2007 – szukanie informacji (8:00-22:00)


Ulice Krakowa zalane deszczem


Dzień od rana zapowiadał się ponuro i deszczowo. Stalowe chmury ani na moment nie opuszczały Krakowa i towarzyszyły garou na każdym ich kroku, racząc ich mżawką, a co jakiś czas bardziej ulewnym deszczem. Jesień tego roku nie zapowiadała się na „złotą”, ani tym bardziej na „pogodną”.


---> Tomek i Trzeci


Homidowi i Lupusowi udało się zdobyć wspólną nić porozumienia. Choć Tomek nie do końca wiedział o co Trzeciemu chodzi, a wyrażane przez niego myśli przypominały dziwny splot skojarzeń, na które nie zawsze znajdował odpowiednie słowa, to jednak jego tok rozumowania był logiczny i mógł się przydać. Po wspólnym śniadaniu i odwiedzeniu domu Tomka, obaj garou przygotowali się do pracy. Jeśli mieli razem odwiedzać te wszystkie instytucje i ludzi, to Lupus również musiał wyglądać jak... człowiek. Nawet jeśli nie będzie się odzywał, musiał przynajmniej jakoś się prezentować. Z wielką niechęcią i rezerwą Trzeci przyjął pomysł przebrania się w obce, dziwnie pachnące, ludzkie ubranie. Wreszcie stanęło na tym, że prócz swojego starego płaszcza i spodni, ubierze choć podkoszulkę, by nie świecić w urzędach i na ulicach gołym torsem. Gdy wreszcie byli już odpowiednio przygotowani, ruszyli w drogę.


Zdobywanie informacji wśród przyjaciół, znajomych i znajomych znajomych, było chyba najbardziej czasochłonnym zajęciem. Każdy chciał zamienić chociaż słowo, zapytać co słychać, a już najgorsi byli wszelkiej maści maniacy, którzy uwielbiali rozmawiać na temat, który był ich obsesją. Niestety rzadko posiadali takie informacje, które mogłyby okazać się przydatne. Tomek ograniczał te wizyty jak się tylko dało, ale nieraz po prostu trzeba było posiedzieć, posłuchać i wykonać kilka telefonów. Na pełne rezultaty należało jednak poczekać. Dopiero popołudniem telefon Tomka rozdzwonił się – zadziałała sieć kontaktów i odezwali się często obcy ludzie, których Stojący w Progu zupełnie nie znał. Ważne jednak było to, że mieli dla niego informacje, których tak potrzebował.


Gdy zebrali to wszystko do kupy, wyłonił się z tego taki oto obraz:
W 1974 r. trzej rosyjscy uczeni: Gonczarow, Makarow i Morozow wysunęli hipotezę, że struktura kuli ziemskiej przypomina strukturę kryształu, oraz że, podobnie jak w krysztale, istnieje na naszej planecie rodzaj symetrycznej sieci z aktywnymi węzłami. Gonczarow połączył liniami na mapie świata miejsca, gdzie zrodziły się najstarsze cywilizacje. Okazało się, że linie utworzyły sieć regularnych pięciokątów. Tak więc na przykład piramidy w Gizie, Mohendżo Daro w Indiach, Wyspa Wielkanocna, centrum kultowe Inków Machu Picchu w Peru i inne święte miejsca znalazły się na wierzchołkach pięciokątów bądź w ich geometrycznym środku. Wspomniani badacze skonstruowali model kuli ziemskiej w postaci bryły składającej się z 12 pięciobocznych płaszczyzn (dodekaedru), a później także wielościanu zbudowanego z 20 trójkątów (ikosaedru). Kolejnego niezwykłego odkrycia dokonali po przyłożeniu obu modeli do mapy Ziemi. Stwierdzono bowiem, że krawędzie dodekaedru pokrywają się z pasmami gór i rozpadlin oceanicznych na mapie. Te natomiast grzbiety górskie i uskoki, które się z krawędziami dodekaedru nie pokrywają, przylegają do krawędzi ikosaedru. Mało tego, z węzłami obu sieci pokrywają się miejsca, gdzie jest największe i najmniejsze ciśnienie atmosferyczne na Ziemi, gdzie zrywają się huragany i gdzie występują anomalie pogodowe, pasy złóż rudonośnych i roponośnych. Okazało się też, że stałe wiatry na Ziemi wieją najczęściej wzdłuż linii tych sieci. Współczesne zdjęcia satelitarne zdają się potwierdzać odważną koncepcję Gonczarowa, Makarowa i Morozowa, dzięki której można wytłumaczyć również zjawisko istnienia centrów energetycznych Ziemi. Koncepcję tę potwierdzają także wyniki badań amerykańskich geofizyków, Ronalda E. Cohena i Larsa Stixrude, świadczące o tym, że żelazne jądro naszej planety ma strukturę kryształu.
Niektórzy twierdzą, że trzej rosyjscy uczeni nie wpadli na ową hipotezę zupełnie przypadkowo. Mieli podobno wcześniej interesować się tajemnymi, starożytnymi kultami oraz rytuałami. Nie jest to jednak informacja potwierdzona, są to jedynie przypuszczenia „nawiedzonych maniaków”. Teoria Gonczarowa, Makarowa i Morozowa pozostała teorią naukową, która wpadła im do głowy w przypływie nagłego olśnienia. Jednakże według niektórych o istnieniu wielkiej i małej sieci energetycznej musieli wiedzieć już nasi przodkowie, gdyż właśnie w punktach węzłowych owych sieci - w tzw. miejscach mocy - wznosili świątynie. Zdawali sobie sprawę, że pulsująca w takim miejscu energia jest dla człowieka korzystna, pomaga mu też w kontakcie z wyższym wymiarem naszej rzeczywistości i pozwala kontrolować żywioły. Wiedzieli również, że miejsca mocy są ze sobą połączone ciągnącymi się niekiedy nawet setki kilometrów pasmami linii promieniowania geomantycznego. Według Leszka Mateli (polskiego badacza) to właśnie za pomocą owych linii potomkowie legendarnej cywilizacji atlantydzkiej, korzystając z mocy Wielkiej Piramidy, pobudzali rozwój gatunku ludzkiego na całym świecie. Linie Ley to jak gdyby sieć Internetu powstała przed tysiącami lat. Tą drogą odbywał się bezpośredni przekaz wiedzy i inspiracji twórczej nawet do najodleglejszych rejonów kuli ziemskiej. Wystarczyło, aby ludzie będący na odpowiednim poziomie rozwoju wewnętrznego osiedlili się w miejscach mocy znajdujących się na liniach geomantycznych. Oczywiście do tego potrzebna była jeszcze tajemna wiedza, przekazywana z pokolenia na pokolenie, zapisywana tajemnym językiem magii i rytuałów. Dziś większość z tej wiedzy zaginęła i „zwykli śmiertelnicy” nie potrafią korzystać z Linii Ley w pełni. Lecz niektórzy wierzą, że tajemne manuskrypty nadal istnieją, a na świecie są ludzie, którzy potrafią je wykorzystywać – podobno tak właśnie było z trzema rosyjskimi uczonymi.



Urząd Miasta od wewnątrz


W Urzędzie Miasta nie było już tak różowo. Wędrówka od pokoju do pokoju, od jednej obrzydliwie aroganckiej pani do innej, od jednej kolejki do drugiej – tego było zbyt wiele dla Trzeciego. Dał się ubrać w podkoszulek i chodził cały czas w tej niewygodnej, dwunożnej postaci. Ale wędrowanie po tym cholernym budynku było ponad jego siły! Wkrótce Tomek pozostał tam sam. Miał sporo problemów z dowiedzeniem się czegokolwiek i chyba tylko jego wrodzony urok osobisty sprawił, że paniusie urzędniczki postarały się wydobyć jakiekolwiek informacje z przepastnego archiwum. Kilka zgrabnych kłamstw o powodach poszukiwania wiadomości, kilka zgrabnych komplementów i uśmiechów potrafiły zdziałać więcej, niż oficjalne podania i pisma. W tej chwili Tomek był nawet wdzięczny Trzeciemu, że ten postanowił zostawić to jemu. Z pewnością postać antypatycznego, ponurego mężczyzny nie-w-humorze nie wpłynęłaby pozytywnie na te „przemiłe” panie.


Okazało się więc, że istotnie „Dęby” były kiedyś ośrodkiem medycznym, tak zwanym „sanatorium uzdrowiskowym dla osób z problemami z osobowością”. Należał do profesora psychiatrii, doktora Edmunda Korzeniowskiego. Dworek jest wpisany na listę zabytków, ale miasto się nim nie zajmuje, gdyż należy do prywatnego właściciela. Co się z nim teraz dzieje – to już nie jest sprawa pań urzędniczek. Pewnie ktoś tam zamieszkał, więc dalszych informacji należałoby szukać u właściciela. W starych papierach sprzed wielu lat jako nazwisko właściciela figuruje „Eliza Korzeniowska”.


Po wyjściu z Urzędu Miasta telefon Tomka znowu się rozdzwonił. Pierwszy rozmówca zaprosił go na spotkanie Klubu Ufologa, zapewniając, że ma sporo informacji na temat poszukiwanych przez niego Linii Ley. Wyraźnie cieszył się, że jego Klub zyska kolejnego słuchacza, a być może w przyszłości zapalonego członka. Drugim rozmówcą okazał się Marek. Obaj garou wymienili się zdobytymi już informacjami i planami na kolejne godziny. Ponieważ Marek i Tiba nie mieli dalej sprecyzowanych zamiarów, postanowili wyręczyć przyjaciół z wizyty w bibliotece, pozostawiając im więcej czasu na Klub Ufologa i zbieranie informacji.


Dochodziła już 19 i zapadł zmierzch, gdy Tomek i Trzeci wrócili z kolejnego spotkania z ludźmi, którzy interesowali się zjawiskami paranormalnymi. Ich teoria różniła się nieco od informacji, jakie zdobyli wcześniej. Ci jednak przekonywali, że jest dużo bardziej wiarygodna i prawdziwa. Mówili, że Linie Ley są rodzajem nawigacji dla statków kosmicznych, zbudowanej przez samych kosmitów. Przypuszcza się także, że miejsca skrzyżowania linii są tym dla UFO, czym dla nas stacje benzynowe. Podobno często obserwuje się niezidentyfikowane obiekty latające w owych „miejscach mocy” i wzdłuż linii. Pokazywali zdjęcia drukowane z internetu, przedstawiające zamazane plamy na niebie i dziury na polach kukurydzy oraz mapy przedstawiające miejsca lądowań statków kosmicznych. Mówili wiele i byli święcie przekonani, że mają rację, trudno to było jednak powiązać w jedną całość z Quintusem i dworkiem w lesie.


Po męczącym i zabieganym dniu, dwaj garou wrócili tylnymi drzwiami do „Lokalu” na Stolarskiej, gdzie czekał już na nich N'sakla. Pozostałej dwójki wciąż jeszcze nie było.


---> Marek i Tiba



Siedziba Kurii


Droga upłynęła parze garou na rozmowie. Gdy znaleźli się już w kurii, odnalezienie odpowiedniego pokoju zajęło im jakiś czas – spory budynek, po którym kręciły się przeważnie osoby duchowne, okazał się nie lada labiryntem do pokonania. Wreszcie na ostatnim piętrze (a właściwie strychu) odnaleźli odpowiedni numer pokoju i zapytali o siostrę Annę, która miała dla nich przygotować odpowiednie informacje na temat księdza Piotrowskiego. Siostrzyczka okazała się młodziutką, bardzo sympatyczną osóbką, jednak jej twarz wyrażała raczej zakłopotanie i pewnego rodzaju obawę. Przywitała się z Markiem i Tibą, po czym zaprowadziła ich do osobnego pokoju i posadziła na dość niewygodnej, staroświeckiej sofie.


- Panie Mann... - zaczęła zakonnica dość niepewnie. - Proszę mi powiedzieć, dlaczego interesuje się pan księdzem Piotrowskim? Czy jest pan dziennikarzem?


Po wysłuchaniu odpowiedzi Marka zamyśliła się na chwilę i wreszcie kontynuowała:


- Widzi pan, sprawa jest dość delikatnej materii. Nie wolno mi udzielić panu żadnej informacji na temat ojca Korwina. Mój przełożony, ojciec Stanisław Przeorski, chciałby z panem o tym porozmawiać i prosił, by posłać po niego, gdy pan się zjawi. Tylko on może zmienić tą decyzję.


Siostra Anna przeprosiła swoich gości i zostawiła ich na parę chwil samych. Wczoraj wydawało się, że sprawa zdobycia tych paru informacji będzie dość banalna i nikt nie będzie robił problemów. Jednak teraz okazuje się, że w ciągu nocy ktoś zmienił zdanie.


Po chwili do pokoju powróciła zakonnica, a wraz z nią starszy, siwiejący mężczyzna - dobrze zbudowany, o przystojnej twarzy, w idealnie skrojonych czarnych spodniach, czarnej marynarce i koszuli oraz wypolerowanych butach. Jedyną oznaką jego kapłańskiego stanu była koloratka. Gdyby nie ona, można by pomyśleć, że Stanisław Przeorski jest biznesmenem lub prawnikiem – kimś z wyższej półki. Przedstawił się Markowi i Tibie podając im chłodną dłoń, po czym usiadł w fotelu naprzeciwko i przyglądał im się przez chwilę stalowoniebieskimi oczami. Jego mina była poważna, można nawet powiedzieć „sroga”.


- Siostro, proszę nas zostawić samych. - rzekł wreszcie sucho, gdy młoda zakonnica nie kwapiła się do wyjścia. - I zamknąć za sobą drzwi.


- Panie Mann – kontynuował. - Mam nadzieję, że dobrze się zrozumiemy. Nie interesuje mnie kim pan jest i dlaczego poszukuje pan informacji o księdzu Piotrowskim. Lepiej, żeby w tym Bożym domu nie padało już więcej żadne kłamstwo z niczyich ust. Jeśli pan myślał, że uda się panu wykorzystać niewiedzę i naiwność młodej zakonnicy, to się pan pomylił. Wielokrotnie już dawaliśmy do zrozumienia wszystkim hienom, dziennikarzom i innym oszustom, że nie będziemy komentować tej sprawy. Jeśli pan myśli, że odgrzeje pan niezły kawałek z przeszłości, to znowu grubo się pan myli! Choćby się pan zwrócił do samego papieża, nic pan nie wskóra. Ta sprawa jest już zamknięta i lepiej, by pan zapomniał i o księdzu Piotrowskim, i o tym wydarzeniu, na które tak polujecie! Nie mam państwu nic więcej do powiedzenia, żegnam.


Ojciec Stanisław wyglądał na opanowanego, jednak jego głos i ostre słowa zdradzały zdenerwowanie. Wyszedł bardzo szybko z pokoju, nie dając im w żaden sposób odnieść się do swoich słów. Najwyraźniej wziął dwójkę garou za parę dziennikarzy, lub kogoś innego. Wszelkie próby tłumaczenia, czy nawet wtrącenia się w potok słów księdza, nie przynosiły żadnego skutku. Musiał być to człowiek zawzięty i pewny swego, ale przynajmniej utwierdził Marka i Tibę w przekonaniu, że sprawa musi być skomplikowana, skoro przedstawiciel kościoła tak ostro sprzeciwia się wszelkim komentarzom. I być może nie jest wcale taka stara, skoro wielokrotnie wcześniej musiał być odwiedzany przez żądnych sensacji dziennikarzy.


Nim jeszcze wyszli z kurii, dogoniła ich siostra Anna. Jej szczere intencje najwyraźniej nie pozwoliły pozostawić tak tej sprawy.


- Panie Marku! - zawołała na korytarzu. - Proszę poczekać. Przykro mi, że nie mogę państwu pomóc. Wcześniej nie wiedziałam, że ta sprawa jest tak... delikatna. Inaczej nie fatygowałabym pana tutaj i nie narażała na taką sytuację. Proszę mi wybaczyć. Jedyne, co mogę zdradzić, to to, że ojciec Korwin żyje nadal. Ma już 95 lat i od dawna nie pełni posługi kapłańskiej. Jeśli państwo są naprawdę dobrymi ludźmi, a nie dziennikarzami polującymi na sensację, proszę go nie szukać. Proszę zostawić go w spokoju i pozwolić dożyć swoich dni.


Nie chciała zdradzić nic więcej, ani o tajemniczej sytuacji, w jaką był zamieszany ksiądz Piotrowski, ani o powodach takiej tajemnicy. Być może sama niewiele wiedziała. Zaraz też szybko się pożegnała i odeszła do swej pracy.


Godzina była jeszcze dość wczesna, więc oboje postanowili, że należy jak najszybciej zacząć zbierać informacje o wydarzeniach w „Dębach” i ojcu Piotrowskim. Ruszyli do domu Marka, by skorzystać z dobrodziejstw internetu. Tiba niewiele się na tym rozumiała, mogła więc jedynie biernie przyglądać się pracy przyjaciela, zapamiętywać i analizować informacje. Choć w dobie superszybkich drukarek i nośników danych, to również mogło być zbędne. Po kilku godzinach poszukiwań rezultatów nie było wiele, ale lepsze to, niż nic.


Marek natrafił na ślady artykułów sprzed kilkunastu i kilkudziesięciu lat, dotyczących dworku „Dęby”. Niestety same artykuły nie były archiwizowane on-line i należało ich treści szukać w bibliotekach, w starych rocznikach „Kuriera Krakowskiego” . Równie skąpe informacje na temat księdza Piotrowskiego mogły wskazywać na to, że internet nie jest najlepszym źródłem informacji. Jednak po chwili wpadli na coś jeszcze. Przy jednej wzmiance na temat „sanatorium uzdrowiskowego Dęby”, które w latach 20. i 30. ubiegłego wieku mieściło się niedaleko Krakowa, znajdowało się nazwisko profesora Edmunda Korzeniowskiego. Stary stróż ubiegłej nocy wspominał o „panience Korzeniowskiej”, córce właściciela tego dworu, postanowili więc trzymać się tego tropu.


Okazało się, że pan Korzeniowski był wybitnym profesorem psychiatrii stosowanej, niezwykle cenionym przed wojną, w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku. Założył swój własny szpital psychiatryczny, przeprowadzał liczne eksperymenty i badania, szczycił się tym, że przyjmował z całego kraju i zza granicy przypadki niezwykle trudne i niebezpieczne. W późniejszych czasach ceniony był głównie za to, iż wierzył, że jego pacjentów naprawdę da się wyleczyć, a nie jedynie zamykać w odosobnieniu i działać zapobiegawczo. Kilka jego błyskotliwych teorii nadal można odnaleźć w podręcznikach psychiatrii. Niestety jego wspaniała kariera zakończyła się tuż przed wybuchem II wojny światowej. Był to podobno niezwykły skandal związany z prowadzonym przez niego szpitalem, po którym Korzeniowski wycofał się z życia naukowego i podobno nigdy nie otrząsnął się po tym, co się stało. Zmarł w obozie zagłady podczas wojny.


Po długich godzinach ślęczenia przed monitorem Marek miał już dość, tym bardziej, że ilość odnalezionych wiadomości nie była proporcjonalna do czasu, jaki spędził na ich szukaniu. Postanowił więc poświęcić chwilę na relaks i zaprosił Tibę na obiad do miłej knajpki niedaleko jego siedziby. Lupuska rzadko miewała okazje do bywania w takich miejscach, nie licząc „Lokalu” - lecz tam wszyscy się znali i wiedzieli, kim jest dziewczyna. Tutaj natomiast, w restauracji pełnej ludzi, czuła się dość nieswojo i nie do końca bezpiecznie. Marek natomiast wyglądał tak, jakby był w swoim żywiole i zabawiał swoją towarzyszkę rozmową.


Po wspólnym posiłku postanowili wreszcie skontaktować się z Tomkiem i Trzecim, by uzgodnić co dalej. Okazało się, że jeśli chodzi o temat „linii ley”, to udało im się zdobyć sporo informacji, choć z pewnością nie będą w stu procentach zgodne z prawdą. Zawsze jednak mieli jakiś punkt zaczepienia. Dowiedzieli się także, że „Dęby” były kiedyś sanatorium uzdrowiskowym dla psychicznie chorych, a ich właścicielem jest prawdopodobnie Eliza Korzeniowska. To potwierdzało z kolei internetowe znalezisko dotyczące profesora Korzeniowskiego. Wciąż tylko nie wiedzieli co się tam wydarzyło i dlaczego zamieszany w to ksiądz jest niemalże siłą ukrywany. Ponieważ Tomek i Trzeci mieli jeszcze jakieś spotkanie, a mogło im nie starczyć czasu na poszukiwania w bibliotece, Marek zgodził się razem z Tibą udać się do tego przybytku i samodzielnie poszukać informacji.



Wojewódzka Biblioteka Publiczna


Wojewódzka Biblioteka Publiczna z zewnątrz wyglądała dostojnie i staroświecko, wewnątrz jednak urządzona była jak najnowocześniejsza baza danych i informacji. Komputery i wirtualne archiwa przyspieszały poszukiwania, co akurat było wielce potrzebne, gdyż do przejrzenia mieli kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset gazet i czasopism. Głównie „Kurier Krakowski”, stare roczniki „Psychiatrii Stosowanej” oraz inne, publiczne gazety tamtego okresu. Po kolejnych godzinach pracy udało im się dojść do sedna sprawy.


Oprócz pokaźnej ilości artykułów samego profesora Korzeniowskiego, dotyczących jego badań nad pacjentami z chorobami psychicznymi o szczególnym stopniu zagrożenia (schizofrenikami, maniakalnymi zabójcami, pedofilami, gwałcicielami i wszelkiej maści psycholami ze skłonnościami sadystyczno-masochistycznymi), znalazły się wreszcie konkretne informacje dotyczące samych „Dębów”, a nawet księdza Piotrowskiego! Jednak gdy potrzeba jest konkretnych informacji, zawsze można liczyć na poczciwych dziennikarzy, którzy wszystko ze szczegółami opiszą na łamach gazet.


W dwóch czy trzech artykułach z przełomu lat 1921-1937 donoszono o niezadowoleniu mieszkańców okolicznych wsi, którzy nie życzyli sobie szpitala psychiatrycznego w tej okolicy. Choć dworek stał w środku lasu, to jednak obawa przed psychicznie chorymi była wielka. Profesor Korzeniowski tłumaczył jednak, że nie ma tu mowy o żadnym szpitalu, a on prowadzi jedynie „sanatorium uzdrowiskowe”, którego pensjonariusze nie będą w żaden sposób przeszkadzać okolicznym mieszkańcom.


W którymś kolejnym numerze była drobna wzmianka o ojcu Korwinie, który organizował razem z podopiecznymi „sanatorium uzdrowiskowego” (w którym był duchownym i spowiednikiem, mieszkając razem z pacjentami!) jasełka na Boże Narodzenie. Po tym wydarzeniu znowu mieszkańcy wsi przypomnieli sobie o „wielkim zagrożeniu ze strony wariatów” - o czym pisano mniej więcej to samo co poprzednio.


I wreszcie wielki artykuł na pierwszej stronie, datowany na 24 września 1938 roku:
TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIE PSYCHICZNIE CHORYCH PACJENTÓW!”
(w innych gazetach: „SKANDAL W DOMU OBŁĄKANYCH”; „CHORZY NA UMYŚLE UCIEKLI Z CEL”)
Wybitny psychiatra, dr E. Korzeniowski nie potrafi powiedzieć jak to możliwe, że w nocy, 23 września 1938 roku, stu trzydziestu ośmiu pacjentów jego prywatnej kliniki psychiatrycznej zniknęło ze swoich pokoi. Ośrodek uzdrowiskowy „Dęby” szczycił się najlepszymi środkami bezpieczeństwa i przez ponad dziesięć lat nie było tam najmniejszych problemów z pacjentami, ani nawet prób ucieczek z terenu ośrodka. Tym bardziej niepokoi fakt, że pokoje i izolatki pozostały przez całą noc szczelnie zamknięte, a rano po ich otwarciu pacjentów już nie było w środku. Policja cały czas przeczesuje okoliczne lasy, a mieszkańcy pobliskich wsi, którzy od dawna sprzeciwiali się sanatorium w ich sąsiedztwie, boją się o własne życie.”


W kolejnych numerach odwoływano się do tej sprawy, jednak tajemnicy zniknięcia pacjentów nie udało się rozwiązać. Nigdzie ich nie znaleziono, nie zanotowano również w okolicy żadnych morderstw i napaści (wszak spora część z szaleńców miała na koncie zabójstwa lub nawet serie zabójstw i innych przerażających zbrodni), po prostu ślad po nich zaginął. Za to profesor Korzeniowski został obarczony całą odpowiedzialnością za to, co się stało i postawiono go przed sądem. Nie można było udowodnić mu winy, gdyż wszystko wskazywało na to, że pacjenci po prostu wyparowali. Nie było żadnych dowodów na to, że Korzeniowski umyślnie ich wypuścił, lub zrobił cokolwiek, by tak się stało. Fakt był jednak faktem – chorych nie było i nie ma. Kariera naukowa profesora została złamana, a on sam ciężko to przeżył i rozchorował się.


Kolejny artykuł dotyczący nazwiska Korzeniowskich, ukazał się już po wojnie, w 1948 roku – dziesięć lat po wydarzeniach w „Dębach”:
CÓRKA ZNANEGO PSYCHIATRY OBŁĄKANA!”
Panna Eliza Korzeniowska (o której tak ciepło wypowiadał się zmarły wczoraj stróż) trafiła do zamkniętego ośrodka z objawami zaburzeń psychicznych. Fakt ten był szeroko komentowany, gdyż była córką znanego psychiatry, który sam prowadził taki szpital. Okazało się, że panna Korzeniowska już od dziesięciu lat cierpi na koszmarne dolegliwości związane z traumą, jaką przeżyła mieszkając wśród obłąkanych, a która powróciła ze zdwojoną siłą, gdy odwiedziła swój rodzinny majątek. Lekarze nie chcieli wypowiadać się na temat jej stanu zdrowia ani podawać konkretów dotyczących jej przypadku.


Po kilkudziesięciu latach przypomniano sobie o historii „Dębów”. W paru gazetach, głównie brukowych, co kilka-kilkanaście lat, można było przeczytać na temat tajemnicy zniknięcia wariatów z domu psychiatrycznego. Nic nowego na ten temat jednak nie odkryto. Były to głównie artykuły na zasadzie sensacji sprzed dziesięcioleci i niewyjaśnionych zagadek. Redaktor ostatniego z nich, z roku 1999, odnalazł nawet panią Elizę Korzeniowską, ponad siedemdziesięcioletnią staruszkę, mieszkają wówczas gdzieś na Podkarpaciu. Opisywano jej skromne wspomnienia z tamtych tragicznych wydarzeń, jednak bez żadnych konkretów.



Eliza Korzeniowska w 1999r.


Zapadł już zmrok, gdy Marek i Tiba wreszcie oderwali oczy od elektronicznych ekranów. Choć wizyta w bibliotece była bardzo męcząca i uciążliwa, to jednak efekty ich pracy były zadowalające. Wreszcie coś wiedzieli, wreszcie wpadli na jakiś trop. Wystarczyło teraz poskładać w jedną całość elementy układanki.


---> wszyscy


Wieczorem, gdy cała wataha zebrała się w „Lokalu” na pokrzepiającej kolacji, mogli wreszcie zebrać do kupy wszystkie informacje i zastanowić się, co robić kolejnego dnia. Nadal nie wiedzieli gdzie znajduje się ksiądz Piotrowski i nie mieli żadnych informacji o Quintusie. Mieli za to jeszcze dwa tropy – kancelarię prawniczą z Katowic, która powinna posiadać namiary na właścicielkę „Dębów” oraz samą pannę Korzeniowską, która była naocznym świadkiem tamtych wydarzeń. O ile jeszcze żyła i cokolwiek pamiętała, mogła być nieocenionym źródłem informacji.
 
Milly jest offline  
Stary 08-10-2008, 23:43   #166
 
Harv's Avatar
 
Reputacja: 1 Harv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie cośHarv ma w sobie coś
Torba ze śniadaniem wylądowała na jego kolanach i Trzeci nie zamierzał zbyt długo analizować, czy wnętrze bułki zawiera mięso, czy wyrób mięsopodobny… Zatopił kły w posiłku i powędrował za Tomaszem do jego mieszkania. Akurat innych mieszkańców nie było, ze względu na porę, dzięki czemu nie było problemu z dodatkowym gościem. Kiedy Homid brał prysznic Trzeci rozejrzał się po mieszkaniu – znał nazwy większości sprzętów; z zastosowaniem było już gorzej… Ludzka skłonność do otaczania się bezużytecznymi sprzętami była zadziwiająca… Każdy materac, czy łóżko był otoczony innym zestawem, legowiska mówiły dużo o właścicielach - tutaj obrazek, tam książka.. Podobnie jak zapachami – nos Trzeciego zdezorientowany przez wielość zapachów (we wspólnym mieszkaniu ciężko było utrzymać porządek) zarejestrował przebijające się przez drzwi do łazieni mydło, cytrynę i dwa inne zapachy, kiedy przewiązany ręcznikiem Tomek pojawił się w pokoju. Przez chwilę przeglądał szafę, wyciągnął jakieś rzeczy, po czym krytycznie spojrzał na Trzeciego. Znów zagłębił się w szafie i wyciągnął coś jeszcze. Jeansy i bluza poleciały w stronę Lupusa…
- Jak będziemy chodzić po mieście musiałbyś wygląda jak człowiek. Te rzeczy powinny na ciebie pasować.
Lupus wyczuł całą gamę zapachów począwszy od lawendy skończywszy na czymś ostrym i wiercącym w nosie: - Nie ubiorę się w to…
Kwadrans później stanęło na tym, że Trzeci ubrał jakiegoś T-shirta, skrzętnie wybranego z szafy Tomka, jako najmniej pachnącą cześć garderoby. Lupus musiał mieć minę pudla, którego właśnie zapakowano w serdaczek i zawiązano kokardkę na głowie; bo Stojący w Progu nie zdradził się słowem, czy gestem, ale wesołe ogniki skrzyły się w jego oczach. Ponieważ z Trzecim nigdy nic nie było wiadomo – Homid zrezygnował z planu zawiązania na szyi Trzeciego arafaty, aby w razie czego mógł wsadzić brodę w chustę i coś powiedzieć…
Na swój sposób Trzeci był zabawny, co chwilę drapiąc się po torsie, poprawiając płaszcz i robiąc tysiąc niepotrzebnych rzeczy – jakby stara koszulka spisana już przez właściciela na śmietnik, była, co najmniej koszulą Dejaniry, albo i czymś gorszym… W końcu obaj wyszli z mieszkania. Piszcząco – dzwoniąco – gadające pudełko nie opuszczało rąk Homida.
Sposób, w jaki ludzie się spotykają, jak kultywują swoje instynkty stadne i powiązania był dla Trzeciego bardzo ciekawy. Te wszystkie mniej lub bardziej szczere i wesołe uśmiechy tak bardzo przypominające szczerzenie kłów; poklepywania, kuksańce i uściski, które do złudzenia przypominały zachowania wilków oraz rezerwa, z jaką traktowano Trzeciego – w końcu obcego dla nich osobnika… Cały ten powtarzany wielokrotnie proces był świetnym studium zachowań… Trzeci ponownie uświadomił sobie znaną mu prawdę, o tym, że czasem więcej się wywalczy, jako człowiek, niż jako wilk… Kiedy Tomek zajęty był omawianiem aktualnej sytuacji swojego stada, czy czegokolwiek niezwiązanego z liniami Ley – Trzeci analizował ranne słowa towarzysza. Włamanie do kancelarii Praissów w Katowicach… Lupusowi nie chodziło o samą możliwość, czy zasadność, czy tym bardziej słuszność tego czynu, ale o to, co się z nim wiąże – wyjazd do Katowic. Jakby na to nie spojrzeć była to niebezpieczna misja. Region Katowicki był siedliskiem Żmija, to czuło się na każdym kroku, podczas każdego ruchu. Samo powietrze przesiąknięte było zapachem zgnilizny… Po rozbiciu Caernu… teraz było tam zapewne jeszcze gorzej niż kilka lat temu, może nawet gorzej niż… - wspomnienia napłynęły i mężczyzna udał kolejny atak kaszlu, aby wyjść do toalety i przetrzeć oczy…
Zaczął przyzwyczajać się do myśli, że po raz kolejny zatoczy koło… Przypomniał sobie własne wilkołacze imię i lustro odbiło obłęd jego oczu i wściekłość twarzy. „Niech tak będzie. Zmierzę się z demonami przeszłości; z sobą z przeszłości” – wyszeptał nie zdając sobie sprawy z faktu, że cienkie ścianki mieszkania mogą nie wytłumić dźwięku na tyle, aby nie dotarł on do uszu Homida – „Muszę tylko zrobić wszystko, aby zabezpieczyć Stojącego i resztę…”
Wyszedł z łazienki w przedpokoju praktycznie wpadając na Tomka szykującego się do wyjścia. Oczy zakryte ciemnymi okularami i spokojna, poważna mina nie zdradzały nic. Ale to była tylko poza, za którą był ten sam Stojący w progu.

W drodze do urzędu byli jeszcze w paru mieszkaniach, gdzie różni ludzie dzielili się z nimi wiedzą wyczytaną z dziwnych źródeł wydawanych w miękkiej okładce i zasłyszanych gdzieniegdzie. Mimo, że starali się nie spędzać u nikogo zbyt wiele czasu to jednak zajęło to więcej niżby chcieli. Trzeci miał okazję popodziwiać ludzkie sposoby komunikacji i mieszankę zainteresowania, egoizmu i bezinteresowności jaką prezentują ludzie podczas rozmów - coś dają, coś biorą, pokazują się na tyle, na ile chcą... Na szczęście jego świat był inny.

Kiedy dotarli do wielkiego budynku z dumnym napisem „Urząd Miejski” Trzeci miał dosyć. Dosyć wszystkiego… Ludzi, koszulki, gadek o niczym, koszulki, pogody, łażenia na dwu nogach oraz szczególnie… KOSZULKI. Gdy weszli do wnętrza natychmiast wyczuł atmosferę miejsca – ludzie warczeli na siebie niezależnie od tego, czy siedzieli na plastikowych krzesełkach z rękami pełnymi papierów, czy stali w długich lub jeszcze dłuższych kolejkach do warczących umalowanych kobiet za wielkimi blatami…
- Poczekam na zewnątrz – warknął i obrócił się na pięcie, pozostawiając Tomka sam na sam z budynkiem. Kiedy wyszedł odetchnął głęboko i obszedł budynek sprawdzając ile ma wejść, przez które ewentualnie mógł wyjść Homid. Ponieważ było tylko jedno, znalazł jakąś ławeczkę i czekał, aż Tomek załatwi sprawy, a to trochę trwało. Kiedy wyszedł Lupus zauważył, że jego towarzysz znów mówi do pudełka… Zwolnił kroku i podszedł do Tomasza, kiedy ten kończył rozmowę. Minę miał taką, jakby właśnie stoczył ciężki, ale zwycięski bój. Dowiedział się niewiele, ale przynajmniej źródło jest pewne.

Ostatnią tego dnia wizytę w Klubie Ufologa Trzeci jakoś przecierpiał. Niczego nowego się nie dowiedzieli w zasadzie, ale Trzeci wiedział, że ludzie często dopasowują fakty do swoich teorii, zamiast budowa teorie na faktach. Niezależnie od tego czy szło o kosmitów, czy Atlantyków – jedno było niezmienne. Przecięcia linii – punkty mocy – mają znaczenie szczególne, pulsują jakąś energią… „Może to właśnie tą energię odczuwałem w pobliżu „Dębów”…?” – przeleciało przez głowę Trzeciego oglądającego właśnie zdjęcie jakiejś rozmazanej plamy, co, do której rozmówca był przekonany, ze jest statkiem komicznym, czy jakoś tak… „Czy Korzeniowski wiedział o tym miejscu zanim wybudował „Dęby”. Czy był to przypadek? Co było w tym miejscu wcześniej?” – znaki w kukurydzy były małointeresujące, a Tomek z miną wytrawnego słuchacza ciągle kierował rozmowę na właściwe tory – bliżej linii, dalej od kukurydzy…
Co do samych linii to Trzeci uznał je za mniej interesujące, chyba, że dałoby się po nich, albo w nich, przemieszczać… Umysł Trzeciego na swój sposób skatalogował informacje i ocenił zagrożenia…
Zapadał już zmierzch kiedy Garou ruszyli w kierunku „Lokalu”.

Tomek czuł się dobrze. Niewiele rzeczy tak lubił jak rzucić się w wir pracy lub nauki i zaspokajać swoją ciekawość. Świat ludzi był tak różny od świata wilkołaków, potrafił mieć też swój urok. Świadomość poskramiania pewnego zjawiska przez dowiadywanie się o nim więcej była zdecydowanie ludzka. Notesik który Tomek miał ze sobą powiększył się o parę zapisanych kartek. Był zbyt zmęczony, aby rozmawiać z Trzecim, ale Trzeciemu to nie przeszkadzało. Weszli do lokalu, Tomek stwierdził, że po takim dniu należy mu się chociaż piwo i poprosił u Jędrzeja o jedno w butelce. Poprosił o przekazanie Markowi i Tibie, że są na zapleczu po czym poszedł tam, aby opowiedzieć Skaczącemu
 
__________________
Nie chcę ukojenia, które mogłoby mi odebrać skruchę, nie pragnę uniesień, które wbiłyby mnie w pychę. Nie wszystko, co wzniosłe, jest święte, nie wszystko co słodkie - dobre, nie wszystko co upragnione - czyste, nie wszystko co drogie - miłe Bogu.
Harv jest offline  
Stary 27-10-2008, 04:09   #167
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
N'sakla spał niespokojnie, powarkiwał przez sen i szczerzył kły, a od czasu do czasu, przebierał łapami, polując pośród drzew ogrodu Królestwa Marzeń. Obudził się nieco po południu, zwietrzywszy przez zamknięte okno zapach deszczu. Nie podniósł się jednak z miękkiego dywanu, ani nawet nie przeciągnął. Postawił tylko czujnie swoje czarne uszy i leżąc nieruchomo z przymrużonymi oczami, wsłuchiwał się w arytmiczne uderzenia kropel o parapet.

Dzikun dziś znów nie próżnował, ale w końcu ktoś musiał zmyć te wszystkie nieczystości, zostawiane codziennie na ulicach przez Tkaczkę i Żmija.
Gdyby deszcz spadł trochę wcześniej, kwestię toalety Skaczący w Mrok miałby już za sobą, a tak... Krople zakrzepłej na jego sierści krwi, w dziennym świetle wciąż zdradzały, iż ktoś lub coś musiało tej nocy paść ofiarą jego, dwudniowego głodu.

Leżał tak niespełna pół godziny, układając w głowie klocki z wczorajszej układanki. Jego umysł poszukiwał właściwej odpowiedzi na pytania, które w ostatnim czasie dręczyły go najbardziej. Problem był jednak w tym, że dla każdego pytania znajdował wiele odpowiedzi i ciągle zastanawiał się, która z nich jest tą prawdziwą.
Słowa, jak spadające krople dźwięczały w jego myślach, w rytm pierwotnego tętna Dzikuna. Deszcz dudnił w uszach, w nozdrzach, w kościach i spływał w głąb jaźni, zmywając wszystkie wątpliwości ze sobą. Bębny w jego głowie grały mocniej i mocniej, w reszcie zabrały jego ducha tam, gdzie oprócz samej, wciągającej w trans muzyki, słyszalne były także głosy przodków. Tam, gdzie Moatiqua, Powstrzymujący Burzę wraz z innymi przodkami, siedział w wielkim wigwamie, stojącym pośród płonących ognisk i galopujących indiańskich koni, i patrzył poprzez ogień i dym w przyszłość swojego ludu.
 

Ostatnio edytowane przez Lorn : 27-10-2008 o 04:14.
Lorn jest offline  
Stary 28-10-2008, 15:20   #168
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Marek & Tiba


Schodzili już po schodkach kurii, kiedy drzwi zaskrzypiały. Lecz nie tak zwyczajnie. Kiedy ktoś spokojnie, korny swej roli odwiedzał błogosławiony przybytek. Inaczej. Bo prawdą jest ze w skrzypieniu drzwi da się wysłuchać muzykę, grającą o tym kto próg przekracza. Ten był spieszny i skryty za razem.

- Panie Marku! – Dziewczyna którą widzieli nie tak dawno dobiegła do nich. Po czym rozejrzawszy się konspiracyjnie, oznajmiła swe wieści.
Wyraźnie ucieszony Marek podziękował.
- Bardzo dziękuję i bardzo cieszę się że tak nas Pani ocenia. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. – Uśmiechnął się promiennie, prezentując równe białe zęby. Dziewczyna spuściła wzrok lekko zawstydzona.
– Z bogiem. – przerwał milczenie. Dziewczyna spojrzała raz jeszcze uśmiechając się.
– Z bogiem.

Przez chwilę towarzysząca Mannowi Lupuska wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, lecz w porę ugryzła sie w język. Mimo pytającego wzroku mężczyzny, postanowiła widać swoje myśli zachować dla siebie.

Nie minęło parę chwil kiedy znów Tiba i Marek znaleźli się w samochodzie.
– Miła, nie sądzisz?

"Nie sądzę!" - pomyślała odruchowo jego towarzyszka, co wprawiło ją w zakłopotanie.

Tak jak homid się spodziewał wilczyca spojrzała na niego tym swoim wzrokiem, kiedy nie jest pewna myśli rozmówcy. Marek ucieszył się widząc reakcje i pokręcił głową z niedowierzaniem. Zamiast odpowiedzi usłyszał rzężenie rozrusznika kiedy wysłużony Golf z oporem odpalał. Jeszcze raz i słychać było niezbyt miarowe prychanie i stukanie zmęczonego silnika oraz dziurawego tłumiku.

– Pojedźmy do mnie. Zjemy coś, porozmawiamy. Warto też zajrzeć do Internetu. Podobno tam jest wszystko. – Ostatnie zdanie wypowiedział wielce przejętym i poważnym głosem. Tak jakby odkrył jakąś straszną tajemnicę. Czy on zdawał się rozbawiony tę sytuacją?

Tiba westchnęła cicho. No tak, znów przyjdzie jej grać rolę nieokrzesanej dzikuski, wszak nie miała bladego pojęcia o komputerach, a co dopiero tym całym "Internecie".

***

Mieszkanie okazało się niezbyt przestronnym lokum na czwartym piętrze, nie specjalnie szczególnego bloku. Za drzwiami była niewielki przedpokój, z którego rozpościerał się widok na pokój. Skórzana kanapa, niski dizajneski stół z giętej sklejki i szkła. W rogu płaski telewizor i zestaw muzyczny „Sąsiedzi mnie popamiętają”. Akurat sączyła się instrumentalna muzyka rodem z Irlandii. Pokój udekorowany był minimalistycznie. Widoczne były dwa kolory – brąz i czerwień. W kilku miejscach wymyślne ozdoby i jedna płaskorzeźba w stylu orientu. Miejsce wyraźnie urzadzone w stylu eklektycznym lecz i kosztownym. Na lewo widać było kuchnię urządzoną w nowoczesnym stylu, zaś po lewo kolejny pokój. Który gigantycznym łóżkiem oznajmiał swe zastosowanie.

Ludzkie mieszkanie... tak inne od jej własnego. Nie chodziło tu tylko o jego umeblowanie czy ogólny wygląd, lecz o zapachy. Gdy tylko Marek odwracał od niej wzrok, węszyła dyskretnie w powietrzu – ciekawość woni była zbyt wielka, by wychowanie mogło ją powstrzymać.

„Tak, to z pewnością dom samca... mężczyzny... choć, czuć też, że to typowy homid. Zapachy codzienności mieszają się z wonią mydła... metalu i... hmmm czyżby miał kobietę? Czuję perfumy...”

Tiba nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, stając się jeszcze bardziej skrępowaną niż zazwyczaj w takich sytuacjach. Jak wierny „Azor” postępowała kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę, jak gdyby chcąc za wszelką cenę podążać za Mannem w jego domowej krzątaninie, a jednocześnie nie przeszkadzać mu.

– No to jesteśmy. Napijesz się? Jesteś głodna? Na co masz ochotę moja droga? – zagadnął gospodarz.

- Eeem.
– nagle skamieniała wyraźnie rozważając, co odpowiedzieć – Jeśli mogę prosić wodę... bez bąbelków. Nie chcę ci sprawiać kłopotu...

„To przecież normalne, że ma samice. Czego się spodziewałam do licha?”
- pomyślała, patrząc na sylwetkę Marka.

Marek spojrzał na Tibę uważniej. Było coś jednakowo fascynującego i śmiesznego w jej reakcji. Była tak spięta i poważna, a przy tym autentycznie szczera i prawdziwa. Lupus, czego chcieć więcej?

- Woda... znajdzie się. Ale nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny. Zjem coś. Myślałem że zechcesz mi towarzyszyć. Hm? Zjeść coś wspólnie? I tak zastanawiałem się na co możesz mieć ochotę...

- Aha, to ja też chcę! – Tiba aż zachłysnęła się, przez co wyglądała jeszcze naiwniej i zabawniej zarazem – Pomogę ci! Ciotka mnie uczyła gotować... trochę.

Umilkła wyraźnie się nad czymś zastanawiając, widać jednak, że dzięki możliwości jakiegoś działania zaczęła się odprężać.

- Jeśli masz jajka, możemy zrobić omlety albo jajecznicę z czymś, albo... no w sumie nie wiem czym dysponujesz. Ja zjem wszystko, bardzo lubię ludzkie jedzenie...

„... jeśli nie ma w nim za dużo warzyw.”
– dodała w myślach, lecz i to przemilczała, chcąc dać jak największą swobodę wyboru Markowi.

– Lubisz kuchnie hiszpańską? – spytał oceniając przydatność garnków i patelni. – Przydało by się pociąć i podsmażyć boczek cebulę i ziemniaki. Pomożesz?

- Pomożemy towarzyszu! – uśmiechnęła się delikatnie, wyraźnie uradowana z tego, że mogła się przydać.

W tym bowiem wilczyca nijak nie różniła się od zwykłych kobiet, które chcąc okazać swoje przywiązanie, częstokroć za wszelką cenę starają się odciążyć bliskich w ich zajęciach (czasem bardziej tym przeszkadzając niźli pomagając).

Co prawda w sylwetce dostrzec można było jeszcze napięcie, lecz oblicze Tiby wyraźnie rozluźniło się, rozjaśniając jej twarz i dodając jakiegoś dzikiego uroku. Jak przystało na lupusa, nie czuła potrzeby ciągłego paplania, starczało jej stać obok Marka i wykonywać w skupieniu swoje zajęcie. Choć dłonie nie były wprawione w kuchennych czynnościach, to jednak sprawność wilka pomagała Lupusce ze wszystkim sobie poradzić, dzięki czemu pracowała z uśmiechem zadowolenia na ustach nawet wtedy, gdy od cebuli pociekły jej łzy po policzkach.

Marek z uporem siekał zioła, kiedy usłyszał ciche szlochanie. Spojrzał zalękniony tak na Tibę jak cebulę. Cóż… podobno w kuchni wszystko zaczyna się od cebuli. Ale z drugiej strony czyż można ignorować płacz? Zwłaszcza kogoś takiego?

Podszedł blisko wyciągając chusteczkę.
– Mam nadzieję że to nie moja wina. Dokończę to. – mówiąc to delikatnie otarł łzy płynące po policzkach lupuski, która odsunęła się zawstydzona własnym zachowaniem, ustępując miejsca kuchmistrzowi

Nie upłynęło wiele czasu, kiedy ziemniaki posiekane w kostkę, boczek i cebula powędrowały na patelnię. A gdy nabrały rumianego koloru dołączył do nich groszek. Całość przywitała się z dużą ilością bazylii oraz pieprzu. Odrobina soli, kilka jajek i po wymieszaniu potrawa trafiła do piekarnika. Na wierzch odrobina żółtego sera i… cierpliwość.

Nim markowa wersja Tortilli mogła trafić na talerze, dwójka kucharzy mogła usiąść i odpocząć. W końcu obiecana woda bez bąbelków trafiła do Tiby.

– Zastanawiałem się nad tym wszystkim. Wydaje mi się że sporo nam jednak powiedzieli w kurii. Hmm… – mówiąc cały czas stukał coś na laptopie.
– Chyba kluczem jest dowiedzieć się co tak naprawdę miało miejsce. I odnaleźć przyczynę. Oczywistym się wydaje, że dziennikarze wypytywali kościelnych. A więc historia jest nietypowa. Taka jakiej szukamy. Coś mi się wydaje że będzie trzeba poszukać tego księdza. A tylko plus dla nas, jeśli dowiemy się co tam się wydarzyło. Pozbieram wszystkie informacje i wydrukuje, tak żebyśmy mogli wspólnie to przeanalizować.

Jak powiedział tak zrobił. Miał irytującą zdolność do całkowitego zatracania się i nie zwracania uwagi na otoczenie, kiedy zagłębiał się w wirtualny świat…

Zapachy jakie zaczęły się rozchodzić były kuszące. Tiba wyraźnie wyczuwała i zaczęła węszyć łowiąc zapachy dania.

– Czy… - wreszcie nie wytrzymała.
- ...Już gotowe? Sprawdźmy. – momentalnie odzyskał orientację. Faktycznie, danie było już uroczo przyrumienione. – Trzeba było wcześniej otworzyć wino… Poszukasz jakiś talerzy, a ja wyciągnę nasze cudo na światło dzienne.

Pałaszując wspólnie posiłek Tiba i Marek zajęli się czytaniem i analizą zgromadzonych materiałów. Wilczyca nie musiała udawać, że jedzenie jej smakuje - było pyszne! Jadła więc łapczywie, powstrzymując tylko na tyle, by nie mlaskać.
Ani oboje zauważyli, gdy talerze stały puste na brzegu stołu, a oni siedzieli ramię w ramię na przemian przeglądając wszechobecne kartki.

Tiba poczuła, że od tej bliskości lekko kręci się jej w głowie, a ciało ogarnia jakieś szczególne ciepło. Cóż, w chwili obecnej nie widziała w tym nic złego...
Pochyliła się nad wydrukiem trzymanym przez Marka i rzekła w zamyśleniu:

- Ta dziewczyna z kurii wydawała się być bardzo... chętna do pomocy. Pewnie przypadłeś jej do gustu, co w sumie dziwne nie jest. Myślę, że może warto do niej napisać albo umówić się poza pracą i zdradzić powód dla którego szukamy księdza. Oczywiście, bez szczegółów... ale wydaje mi się, że moglibyśmy ją przekonać, mówiąc, że nasza znajoma zaginęła w tym domu, a tylko ksiądz zna go dostatecznie dobrze... by pomóc nam szukać. Myślisz, że to głupie? - spojrzała prosto w twarz swojemu rozmówcy.

Marek wzruszył ramionami dość obojętnie.
– Wydaje mi się że powiedziała już wszystko. Nie może dużo wiedzieć w tej sprawie. Raczej trzymajmy się tego co już wiemy. A więc poszukajmy księdza i sprawdźmy co on nam powie.

Wilczyca kontynuowała zaangażowana:

- Dobrze by też było dotrzeć do tego artykułu z 1999 roku albo i samego redaktora. Tej Elizy Korzeniowskiej raczej nie odwiedzimy, skoro mieszka daleko, ale można by poszukać do niej telefonu i... rozgadałam się, wybacz.

Tiba westchnęła ciężko, po czym niechętnie podniosła ze swego miejsca i podeszła do okna. Patrząc przez nie, starała się przywrócić równowagę duchowi.
Marek wygodniej rozsiadł się na sofie. Przeciągnął.

– Cholera wie. Zmęczony już jestem tym wszystkim. Siedzimy tu zgadując co jest grane i co się stało. Podczas gdy starsi jakoś nie mają ochoty zainteresować się sprawą. Zaginęła jedna z nas? O jejku! Ale żeby pomóc to nic. Na pewno ktoś coś będzie wiedział na ten temat. Na pewno ktoś już ma te informacje. Ale nie! Pomóc nie pomogą. Zamiast tego będziemy ślęczeć nad tym wszystkim godzinami, zaniedbując wszystkie inne sprawy. – Marek wyraźnie się zirytował. Mówił podniesionym głosem poważnie zmęczony i wzburzony.

– Wybacz. Masz dobry pomysł. Można tam podzwonić, spróbować czegoś się dowiedzieć. To na pewno będzie słuszne. – mówiąc to potarł zmęczone oczy.

Wpatrując się w towarzysza z troską, Lupuska stała chwilę bez słowa. Nagle ciasnota mieszkania zaczęła ją dusić, choć jeszcze przed chwilą czuła się tak błogo... Zawsze jednak do tego dochodziło, gdy za długo przebywała w świecie ludzi – gasła. Ciotka Cyntia nazywała to „chorobą cywilizacyjną”, Tiba jednak czuła w tym wpływ Żmija, którego zepsucie tak chętnie lgnęło do człowieczych przyzwyczajeń. Marnująca się żywność, życie kosztem innych, wytwarzanie tego, co tak naprawdę nie jest potrzebne i rujnowanie tym samym środowiska... Jak ludzie mogli tak żyć?

- Rozumiem cię. – skłamała, bo przecież nie potrafiła zrozumieć całkowicie homida – Chodźmy więc do pozostałych. Powiemy, co znaleźliśmy, zaplanujemy jutro, a potem... będziesz mógł odpocząć. Jeśli tylko będę w stanie cię jutro odciążyć, postaram się to zrobić.

To powiedziawszy podeszła do drzwi wyjściowych i zachęcająco skinęła głową na Marka, który po chwili ociągania wziął kurtkę i klucze, a następnie wyszli oboje.

***

Gdy dotarli do Lokalu, Jędrzej przywitał ich szerokim uśmiechem oraz grzanym piwem „na koszt firmy”. Wyraźnie ciekaw był rozwoju wydarzeń, jednak rozumiejąc, że to nie jego zadanie, zamiast wypytać Tibę i Marka, poinformował ich tylko, że pozostali Lupini czekają już na zapleczu.

Choć Lupuska wciąż nie przepadała za zapachem alkoholu, tym razem przełknęła kilka łyków grzańca i czując w piersi jego pokrzepiające ciepło, uśmiechnęła się nawet lekko.
Następnie oboje - Mann i Tiba - skierowali się na zaplecze Lokalu.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 28-10-2008 o 15:35.
Mira jest offline  
Stary 31-10-2008, 14:26   #169
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Kiedy raporty zostały złożone, a ostatnie słowa Marka przebrzmiały, w pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza przerywana tylko stukaniem ciężkich kropel o okienny parapet. N’sakla przez cały czas słuchał tylko i kiwał głową, od czasu do czasu wydając bliżej niezidentyfikowany pomruk zainteresowania, zadowolenia, zdziwienia, czy Luna sam raczy wiedzieć czego. Marek, który ostatnio (jeżeli Trzeci dobrze interpretował jego jezyk ciała) był wyraźnie rozdrażniony, też, tym razem, nie miał nic do powiedzenia. „Jeżeli chciałby atakować pozycję Alfy, to właśnie teraz była najlepsza okazja…” - mimochodem pomyślał Trzeci i spojrzał na kolejnego członka watahy - Tomka. Homid zaś przypominał Trzeciemu rozbrykanego małego szczeniaka, który właśnie zauważył latające nad łąką motyle i przymierza się do „wielkiego polowania”… Tiba chyba wyglądała najspokojniej i najbardziej trzeźwo…
Na Duchy Przodków, ta wataha nigdy nie wyglądała na tak niezdolną do działania… Różnice pomiędzy Homidami a Lupusami były zarysowane tak mocno, że… A oni wszyscy zamiast wykorzystać różnorodność na swoją korzyść czynili z niej kość niezgody. Ta, wisząca w powietrzu, niemoc działała Trzeciemu na nerwy.
Spojrzał jeszcze raz na wszystkich i powiedział:
- Na podstawie tego co wiemy można założyć, że przebieg zdarzeń był następujący:
1. Korzeniowski buduje „Dęby” w miejscu mocy. Pytania: czy wiedział o tym, że jest to węzeł? Jeżeli tak to skąd? Co było wcześniej w tym miejscu? Są ciekawe, ale odpowiedzi nie wniosą raczej żadnych nowych danych.
2. Zakład rozwija się – jest znany w całej Europie. Ma osiągnięcia w leczeniu, myślę, że w dużej mierze spowodowane wpływem miejsca i emanacją mocy węzła. Pytania: Kto pomagał Korzeniowskiemu? Czy był tam jedynym psychiatrom? Nie sądzę.
3. Odosobniony dwór, nieodwiedzany przez okolicznych mieszkańców, sporadycznie przez przyjezdnych. Leczący ciężkie, może nawet beznadziejne przypadki… Doskonałe miejsce na eksperymenty – może nawet nie do końca homa… humena… ludzkie. Może sam Korzeniowski nie zdawał sobie z nich sprawy? Nie był przecież w stanie sam zajmować się ponad setką pacjentów… Może pod przykrywką doktora Korzeniowskiego ktoś inny prowadził własne badania?
4. Zniknięcie pacjentów ma miejsce w nocy z 23 na 24 września. Pytania: Co stało się z personelem? Czy ta data jest w jakiś sposób szczególna? Wydaje mi się, że znikniecie jest powiązane z jakimś rytuałem… Możemy chyba przyjąć, że ten rytuał spowodował przemianę pacjentów. Może rytuał ten musiał zostać odprawiony w konkretną noc?
5. Możemy chyba również założyć, że rytuał ten miał coś wspólnego z całą tą teorią linii Ley. Jeżeli tak, to został źle zrozumiany, źle przeprowadzony, albo celowo spartolony… Dlaczego? Wiemy o trzech osobach, które przeżyły tę noc. Doktor Korzeniowski i mała Eliza (oboje zapewne spali poza częścią szpitalną) oraz ksiądz Piotrowski (spał razem z pensjonariuszami). Kiedy sytuacja przycicha wybucha wojna. Korzeniowski ginie. Eliza popada w szaleństwo po wizycie w posiadłości – chyba Quintus chciał ją zmusić do współpracy i znalezienia Piotrowskiego… W końcu Piotrowski – mieszkał z pensjonariuszami, musiał wiedzieć co działo się w szpitalu, może sam był zainteresowany eksperymentami? Być może miał wiedzę o rytuale i przez to był w stanie go uniknąć lub przeprowadzić… To tłumaczyłoby chęć Quintusa do zobaczenia księdza Korwina…
6. Quintus może więc być albo tą istotą, która prowadziła swoje badania pod przykrywką Korzeniowskiego, albo istotą przywołaną podczas rytuału. W każdym przypadku – można chyba przyjąć, że jego głównym celem jest uwolnienie się. Inaczej nie pertraktowałby z nami, zabicie stróża było raczej tylko pokazem mocy i, może, zamknięciem mu ust; po tylu latach mieszkania tam mógł wiedzieć coś o słabych punktach Quintusa…
7. Ksiądz jest ukrywany przez Kościół, co pozwala na założenie, że wie dużo o sprawie, która miała lub mogła mieć wydźwięk religijny. Pogańskie rytuały odprawiane przez księdza były pożywką dla mediów na kilka lat. Mieszka zatem w klasztorze lub w domu emeryta, gdzieś gdzie łatwo go ukryć w przypadku odnalezienia.


Trzeciego męczyło to mówienie, ale ktoś musiał popychać ten ambaras do przodu. Niezależnie, czy poszukiwania Joanny były celowe, sensowne i konieczne. Było to zadanie narzucone przez Starszego i Trzeci nie zamierzał z tym dyskutować.
- Widzę dwa sposoby rozwiązania problemu i odnalezienia Joanny: dogadać się z Quintusem, co oznacza znalezienie księdza; lub, złamać rytuał.
Możemy zatem szukać jednej z trzech rzeczy: księdza, Korzeniowskiej, informacji w kancelarii Praissów. Korzeniowska jest starszą osobą, więc raczej nie przeprowadziła się od 1999 roku – jednak wydaje się, że nie będzie wiedziała wiele o zdarzeniach z 1938 roku, była wtedy bardzo mała; dodatkowo trauma mogła znacznie zmienić jej postrzeganie zdarzeń. Ksiądz – rytuał N’sakli wskazał kierunek jego pobytu… Ludzie nie lubią zmieniać przyzwyczajeń – czy na planach Joanny jest inny węzeł na terenie Polski, taki jak „Dęby” lub bardzo podobny? Może ksiądz Korwin prowadził dalej swoje badania w innym miejscu? Kancelaria Praissów – co tam znajdziemy pozostaje wielką zagadką. A wyjazd TAM jest ryzykiem…


Trzeci starał się nie wydawać sądu, nie sugerować co powinni robić... Pozostawił Markowi i N'sakli pole do pokazania kto jest w tej watasze godny miana Alfy...
 
Aschaar jest offline  
Stary 13-11-2008, 19:24   #170
 
Lorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Lorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputacjęLorn ma wspaniałą reputację
N’sakla

Teurg zakończył medytację i zasięgnął języka u Tubylców Betonu na temat kancelarii, a gdy wataha zaczęła się zbierać w pokoju, sam też wrócił doń, by przedstawić zebrane informacje. Z analizy informacji jasno wynikało, że firma jest ubabrana w Żmijowym ścierwie po uszy i kontakt z nimi mógłby zakończyć się katastrofą dla celów watahy. Należało więc tego zaniechać i skupić się na tym, co pomoże im najbardziej. A kiedy wszyscy przedstawili zebrane fakty do głosu doszedł Trzeci i dokonał analizy sytuacji. N’sakla, jak dotąd siedział skupiony z notesem w dłoni zapisywał, co ciekawsze informacje. W końcu jednak zapadła cisza i Alfa mógł zabrać głos.

- No proszę, Trzeci! Nie poznaję kolegi. – uśmiechnął się z wyrazem aprobaty N’sakla – Podoba mi się Twoje zaangażowanie. Zadałeś dużo pytań, więc spróbujmy sobie na nie odpowiedzieć. – Pochylił się nad zapisanymi na kartce słowami i powiedział.
- To czy posiadłość wybudował Korzeniowski, czy kupił ją i od kogoś faktycznie nie pomoże nam zbyt wiele. Niestety nie dowiedzieliśmy się dzisiaj, kiedy dokładnie zostały wybudowane Dęby, ani przez kogo. Wątpię jednak żeby Korzeniowski wybrał to miejsce świadomie. Takie miejsca mogą działać na podświadomość, przez ukierunkowaną świadomość istot, które w nich żyją. Korzeniowski jest też ofiarą tego miejsca, wiele wycierpiał po tej pamiętnej nocy. Nie obarczajmy go jeszcze zbrodnią, chociaż wiemy, że metody leczenia były dość okrutne.
Pamiętajmy, co powiedziała Sowa, że władcy Anght mogą przemieszczać się w miejscu i czasie. Mogli sami zadziałać na doktora, by sprowadził tu chorych ludzi, a potem z premedytacją porwać ich do swojego świata i zamienić w to, co widzieliśmy. Duch powiedział wyraźnie, że za tymi chorymi ludźmi do domu przypełzły Zmory, a potem pojawił się najpotężniejszy z nich Quintus, który zapanował nad wszystkimi duchami i porwał wszystkich pacjentów razem z ciałami do świata Anght, zamieniając ich w sługi żywiołów. Wątpię jednak, by Quintusowi chodziło tylko o posiadanie sług. Jego cel musiał być znacznie ważniejszy. Kiedy zajrzałem do Umbry zobaczyłem wokół domu całkowitą duchową pustynię, jakby wszystkie duchy opuściły to miejsce lub zostały pochłonięte. Być może Quintusowi chodziło o energię duchową lub coś jeszcze większego, jak np. odnowienie rytuału. Liczba 138 dusz pacjentów i rok 1938 budzą pewne skojarzenia. Może jest to tylko przypadkowe podobieństwo cyfr, a może nie. Jak wiemy, zniknięcie ludzi miało miejsce w nocy z 23 na 24 września 1938 roku, a dzisiaj mamy noc z 11 na 12 września 2008 roku. Czyli za parę dni upłynie równo 80 lat od tamtego dnia, być może czas Quintusa się kończy i chciałby uregulować stare porachunki z Księdzem. Dlatego się tak spieszy. Takie potężne istoty są bardzo dumne i zazwyczaj nigdy nie popuszczają takiej zniewagi. Zwłaszcza, kiedy jakiś marny księżulo przypadkiem uciera im nosa i krzyżuje plany.
Ksiądz Korwin musiał być człowiekiem wielkiej wiary, skoro stawił czoło Quintusowi i jakimś cudem mu zaszkodził. Jeżeli ktoś ma nam w tym pomóc, to jedynie ten ksiądz. Być może on jeden ma skuteczną broń na Quintusa. A księdza akurat możemy znaleźć za pomocą wahadła, nie potrzebujemy szukać jego adresu. Musimy pojechać do niego jak najszybciej i wydobyć tyle informacji, ile tylko się da. Starzy ludzie czasem najlepiej pamiętają wydarzenia z ich młodości. Jest szansa, że nam pomoże, bo być może będziemy jedynymi, którzy uwierzą w jego historię. Człowiek ma 95 lat - czyżby to energia Dębów pozwoliła mu przeżyć tyle czasu.

Poza szybką podróżą na północ, która nie ulega wątpliwości, rozważmy jeszcze kilka innych kierunków naszych działań:

Skoro dworek został wpisany na listę zabytków, musi być jakiś urząd, który posiada wszelkie informację na jego temat. Te informacje powinny być chyba łatwo dostępne. Ale nie wiem, czy jest teraz czas, by się tym tutaj zajmować.

Poszukiwania córki doktora, która znajduje się w przeciwnym kierunku niż ksiądz mogą być ryzykowne, bo czasu mamy niewiele. Ale czy 14-letnia wówczas dziewczynka mieszkająca w swoim małym pokoiku gdzieś na piętrze, mogłaby nam coś powiedzieć istotnego o tym, co się tam stało. Nie sądzę, by doktor dopuszczał swoje dziecko do miejsca, gdzie żyli wariaci. Może więcej dowiedzielibyśmy się z akt jej choroby, ale nie znamy lekarza, ani kliniki, gdzie się leczyła. To, co przeżyła w domu po wojnie może być dla nas bardziej interesujące. Może Quintus pokazał jej coś tak strasznego, że oszalała, albo zamieszkała w niej Zmora, która podczas terapii zdradziła coś, co mogłoby nam pomóc.

Można by też przeszukać dworek za dnia, bo jak mówił stróż wtedy ściany śpią, może znaleźlibyśmy tam coś ciekawego. Może znajdziemy też coś w kaplicy, w Dębach. Nie wiemy czy faktycznie pamiętnej nocy został tam odprawiony jakiś rytuał, ani czemu miałby służyć. Nie mamy więc na razie żadnych szans by go złamać. Wiemy jednak, że do uprowadzenia pacjentów z tego świata Quintus nie potrzebował żadnego rytuału, gdyż prawdopodobnie w ten sam sposób porwał niedawno Joannę. Na mapach Tańczącej na Wietrze nie ma nic podobnego do węzła w Dębach, więc ten temat, podobnie jak kancelarię musimy sobie odpuścić.

Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o Anght, a szkoda. Widocznie to zbyt tajemna wiedza dla ludzi. Ale uważam, że warto by odszukać informacje o tych pięciu naukowcach, czy żyją i czy jest z nimi kontakt, a jeśli nie to, kiedy umarli. Trzeba spróbować połączyć ich teorie i wyciągnąć z tego wnioski. Chciałbym się upewnić, czy to właśnie przypadkiem nie ich pięciu stworzyło byt znany dziś pod imieniem Quintus.


N’sakla podniósł ostatecznie wzrok znad notesu i popatrzył w kierunku Homidów.
- Marku, Tomku – macie te swoje plastikowe, magiczne pudełeczka. Czy jesteście w stanie wyszukać część tych informacji w trakcie jazdy samochodem na północ? Czy uważacie, że pobyt kolejny dzień w Krakowie i wydobywanie dalszych informacji tu na miejscu się nam opłaci?
 

Ostatnio edytowane przez Lorn : 13-11-2008 o 19:42.
Lorn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172