29-09-2009, 22:17 | #21 |
Reputacja: 1 | Wtorek, 25 październik 2016. 8:50 czasu lokalnego. Mike zataczał już trzecie kółko nad lotniskiem, nie mogąc przeniknąć gęstej mgły. Niewielka awionetka przebijała gęste chmury ostatkiem sił i paliwa. Czerwone kontrolki rozświetliły połowę konsoli, a spanikowany chłopach chwycił radio. -Everett! Everett! Mayday! Tu ST-128, brak mi paliwa, proszę o pozwolenie na lądowanie i koordynaty! Odpowiedziała mu cisza. Czemu właśnie dziś?! Pierwszy samodzielny lot, po zachłyśnięciu się i obronie licencji. A oni nie odpowiadają! Przecież musieli tam być, nawet jeśli obchody jeszcze trwały. -Mayday! Mayday! Wynurzył się nagle z gęstych chmur. Mgła wciąż była gęsta, a ziemia zbliżała się szybko. Za szybko. Pociągnął za dźwignię, katapulta zadziałała natychmiast. Z głośnym sykiem odpadła szyba a potem wyleciał fotel. Spadochron otworzył się, a pilota natychmiast owiało zimne, wilgotne powietrze. Krótki i gwałtowny wybuch po zderzeniu awionetki z ziemią był niemal niewidoczny. Miał nadzieję, że nikomu się nic nie stało. Opadał powoli na płytę lotniska, i zaczynało się pojawiać coraz więcej szczegółów. Wielki Boeing, puste trybuny. I trupy, wiele leżących trupów i coś poruszającego się między nimi. Płyta była tuż tuż. -O mój Boże... [MEDIA]http://sites.google.com/site/muzykadosesji/Home/10-collide-white_rabbit_%28spc_eco_mix%29.mp3[/MEDIA] Mgła otulała mały lasek i znajdujący się pomiędzy drzewami dworek coraz szczelniej. Tutaj już nie była tak rozrzedzana jak w mieście, przez co dzień wydawał się jeszcze bardziej ponury i zimny. Wilgoć stłumiła też całkiem odgłosy z autostrady i odcięła ich od Everett. Przynajmniej na tę krótką chwilę, podczas której wchodzili do domu Liberty Montrose. Porównanie piętrowego domu do muzeum etnograficznego wcale nie było bezpodstawne. Kobieta najwyraźniej uwielbiała wszystkie prymitywne przedmioty, tworzone przez równie prymitywne ludy najczęściej tylko przy wykorzystaniu własnych dłoni. Na szczęście nie w każdym miejscu było aż tak źle. Łazienka i kuchnia zaopatrzone były całkiem zwyczajnie. Zmycie zakrzepłej krwi z ciała nie było jeszcze szczególnie trudne. Woda, mydło i szczoteczka szybko uporały się z tym problemem. Gorzej było z ubraniem - kurtka wymagała dłuższych zabiegów, na szczęście wodoodporność materiału pomagała i po kilku minutach ta część garderoby wisiała, susząc się. Lodówka Liberty nieszczególnie była przygotowana na przyjęcie takiej ilości niespodziewanych gości, ale każdemu teraz przydał się ciepły napój i coś, czym mógł zapchać usta i przez chwilę starać się nie myśleć o tym wszystkim co się wydarzyło. Najmłodsi z grupy - Nathan i Tim, praktycznie się nie odzywali, chociaż to najwyraźniej ten drugi przeżywał wydarzenia mocniej. Pozostali zebrali się przy laptopie właścicielki domu. Nie było bowiem telewizora, a radio nie było zbyt dokładne. Bo, że był chaos to już wiedzieli. Internetowa telewizja rozjaśniła krystaliczny ekran. A za oknem mgła gęstniała, wspomagana jeszcze siąpiącym coraz mocniej deszczem. Nie było już widać nawet podjazdu. Blada i przerażona kobieta krzyczała do mikrofonu. Obraz cały czas się poruszał, zarówno kamerzysta jak i prezenterka cały czas byli w ruchu. Była to lokalna telewizja, a kamera pokazywała właśnie jedną z ulic centrum. Szalał tam istny chaos. Wszędzie stały samochody, prawie wszystkie porzucone przez właścicieli, którzy biegali w panice. Gdzieś niedaleko wyła policyjna syrena i jej czerwono-niebieskie błyski widać było na obrazie. Przez chwilę nie było słychać słów kobiety, ale potem oddalili się na tyle, że wysoki, piskliwy głos przebijał się w eter. -Wciąż nie wiemy co się dzieje! W całym mieście następują gwałtowne ataki agresji i przemocy! Wciąż nieznana jest ilość ofiar, ani przyczyna tych dziwnych zachowań... Strzały z pistoletu zagłuszyły kilka kolejnych słów. Jakiś policjant przebiegł obok, krzycząc coś. Strzelił znowu, ale jakiś człowiek rzucił się na niego, wgryzając się w bark, zanim mundurowy go odtrącił i przewrócił kopniakiem. -...wojsko pojawiło się już w mieście, głównie jednostki z tutejszej bazy marynarki wojennej. Teraz oddaję głos do studia. Wyglądało to niemal jak reportaż wojenny. Teraz jednak obraz wrócił do studia, a tam już siedziało dwóch starszych mężczyzn w garniturach. Prowadzący wyglądał na niezbyt spokojnego. -Dziękujemy za relację. Są ze mną w studiu: generał Joseph Smith oraz biolog Andrew Spencer. Czy domyślają się panowie, co może powodować te dziwne zachowania wśród ludzi? Ciężko było to uznać, za jakąś udokumentowaną wiedzę. "Eksperci" mówili o wszystkim - od nieznanego efektu jakiegoś farmaceutyku, po atak terrorystyczny z wykorzystaniem jakiejś dziwnej broni biologiczno-chemicznej, która uszkadzała umysł i wzmagała agresję. W internecie było podobnie. Wszystkie strony informacyjne jarzyły się wręcz od czerwonych nagłówków, krzyczących i rzucających się w oczy od razu. Wydawało się wręcz, że nikt nie pisał o niczym innym. A same informacje? Zależały prawdopodobnie od stylu danego serwisu. Te bardziej poważne mówiły o wybuchach agresji i dziwnym zachowaniu ludzi. Te poważne mniej - o atakach terrorystycznych, spisku korporacyjnym lub rosyjskim, a nawet o obcych, co już było jawnym nieporozumieniem. Tak czy inaczej - konkretnej wiedzy nie było. Aż do czasu, aż obyty z różnymi dziwnymi stronami, nie dokopał się do czegoś konkretnego. Nagłówek tak samo rzucał się w oczy, ale wyglądał nieco inaczej. POWTÓRKA Z RACCOON CITY? ŚWIAT NA KRAWĘDZI ZAGŁADY *Wszyscy pamiętamy "nieszczęsny incydent" z 2012 roku, kiedy to "wybuchu epidemii" nieznanego wirusa prezydent USA podjął decyzję o zdetonowaniu tam bomby atomowej. Czy teraz jest tak samo? Czy wysadzą nas wszystkich? Władze usilnie przez te cztery lata próbowały zatuszować całą sprawę, ale żyjemy przecież w globalnej wiosce. Pamiętacie te zdjęcia, których nam nie wolno publikować? Ci ludzie wyglądają teraz tak samo! Broń biologiczna, która wyrwała się spod kontroli, tym razem na znacznie większą skalę? Zmówmy modlitwę, bowiem nie ma dla nas ratunku! Niewiele wiemy o samym wirusie, prócz tego, że na pewno nie rozprzestrzenia się w powietrzu i najwyraźniej atakuje mózg. Działa na tyle powoli, by zarażony miał nadzieję, że na niego nie podziała. Tyle z rozpaczliwych apeli mieszkańców Raccoon City. Gdzie teraz był przeciek? Czy ktoś w ogóle to ustali? To już się dzieje, nie dajcie się zmylić władzy, która nie pozwala szerzyć prawdy!* Nathan odświeżył stronę, po ciszy jaka zaległa, gdy przestał czytać. Komunikat wyskoczył od razu. "Nie odnaleziono serwera" To co się działo, może i paraliżowało ulice, ale na pewno, przynajmniej na razie, nie zatrzymywało cenzorów, który uaktywnili się z całą swą siłą, przeszukując sieć w poszukiwaniu kilku kluczowych słów. Wprowadzone dwa lata temu prawo pozwalało im na takie zabiegi, na dodatek dysponowali ogromnymi możliwościami a zamknięcie "złych" witryn trwało sekundy. Nie doszukaliście się więc już żadnych nowych informacji, które powiązałyby to co się dzieje, ze zdarzeniami z tego nieszczęsnego miasta. W końcu i Nathan zaprzestał poszukiwań. Zaległa cisza, którą rozpraszał tylko padający na zewnątrz deszcz. Potem odezwały się telefony komórkowe. Thomson odebrał pierwszy. -David, gdzie jesteś?! Tutaj mamy prawdziwy koszmar! Przyprowadzają tych pierdolniętych do komisariatu, a ci gryzą kogo popadnie, chociaż są zakuci w kajdanki! Pojawiło się wojsko, ponoć mają wydać rozkaz strzelania po pierwszym ostrzeżeniu! A wiesz co zrobiła ta wariatka, Valentine? Wlazła tu i po prostu zastrzeliła kilku kolesi. Pach, pach, pach i już. Mówi, że są zarażeni i trzeba walić w głowy. Blokują miasto, więc jak coś... ja już nie zdążę, zostaję tutaj z chłopakami. Ponoć wszędzie jest tak samo. Nie daj się, stary! Dzwonek Liberty odezwał się dosłownie kilka chwil później. Na wyświetlaczu widniała Dorothy. -Zabrałam dzieciaki i chciałam od razu wyjechać, ale chyba pół miasta myślało o tym samym! I to wojsko, zablokowali wyjazd z miasta i krzyczą, że będą strzelać, jeśli spróbujemy przejść! Wszyscy są spanikowani, a w samym Everett jest strasznie! Wygląda jakby wszyscy na siebie się rzucali. Słychać tylko krzyki i strzały! Żołnierzy nie ma tak dużo, może udałoby się przemknąć? Podjedziesz? Jesteśmy tuż u wylotu na autostradę! Och, boże, ktoś właśnie strzelił. Proszę, Liberty! I niech Nathan zostanie w domu. Rozłączyła się. Autostrada nie była daleko, ale przy blokadzie wojskowej samą ulicą nie będzie się dało przemknąć. Co innego pieszo, z miasta było z tej strony wiele różnych wyjść, jeśli ktoś mieszkał tu dłużej. |
03-10-2009, 00:42 | #22 |
Reputacja: 1 | Branża to gra pozorów. Ale wie wszystko. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile informacji nie dociera do waszych pustych głów. Albo po prostu nie chcecie ich słyszeć. Macie klapki na oczach, które filtrują rzeczywistość. Najdoskonalsza cenzura. Prawda jest zamiatana pod dywan, a ty dalej możesz siedzieć przed telewizorem nieświadomy, że świat się rozpada. Zresztą, masz racje. Przecież gówno Cię to obchodzi. Tylko, wiesz jest jeden problem. Przy założeniu, że świat pierdolnie, jest duża szansa, że wyłączą telewizję. Naprawdę. To się może wydarzyć. Pieprz to. Nawet, gdybyś zerwał się z kanapy i zainteresowałbyś swoim życiem, to wiele i tak nie mógłbyś zdziałać. Bo przecież, czy Marilyn Monroe żyłaby, gdybyś wiedział, że wcale nie popełniła samobójstwa? A może Księżna Diana byłaby dalej szczęśliwą żoną, gdybyś wiedział, że to wcale nie był wypadek? A Raccoon City nie spłonęło by w atomowym wybuchu, gdybyś wiedział, że to nie była awaria elektrowni? Oczywiście, że to wszystko stało się dokładnie według oblepiającego ci oczy schematu, powtarzane przez główne wydanie wiadomości. I jakby tego było mało, to przez kilka następnych lat pseudo naukowe stacje, będą wałkować temat utrwalając jedyny, poprawny punkt widzenia. Wyświechtane hasło: "telewizja kłamię", momentami zakrawa o prawdę. White podniósł wzrok znad monitora. Napis :"Nie odnaleziono serwera" złowrogo błyszczał z ekranu. Źle. Jest źle. Nawet bardzo źle. Rząd tuszuje sprawę. Rząd nie chce by ktokolwiek się o tym dowiedział. By ktokolwiek wyszedł z tego cało. By ktokolwiek opowiedział, co się właściwie tutaj stało. Być jedyny, być nietypowy, być złotem w szarej masie. Sława. Pieniądze. - Muszę się stąd wydostać... - Wymamrotał White. - Uda się.. jeszcze teraz może się udać. White odwrócił się do pozostałych. Wyglądał, jak człowiek, który właśnie dowiedział się o śmierci bliskiej osoby. Trupio blady, roztrzęsiony. - Spierdalajmy stąd. - Rzucił w ciszę. Efektowne początki. - Teraz, kiedy jest mgła, mamy jeszcze szanse. Za kilka godzin wojsko zamknie miasto. Wtedy.. nie będziemy mieli żadnych szans. Zostając tu, zginiemy. Spojrzał w twarze zebranych. Właściwie odezwał się po raz pierwszy. - Kto ze mną? |
03-10-2009, 14:09 | #23 |
Reputacja: 1 | Goście rozlokowali się w salonie. Dziewczyna widziała zaskoczoną minę policjanta gdy zobaczył wnętrze jej domu. Wielu ludzi reagowało podobnie. Jej zainteresowania i praca klasyfikowały ją w oczach większości „normalnego” społeczeństwa, gdzieś pomiędzy ekscentryczką a zidiociałą dziwaczką. Podobnie informacja, że nie posiada telewizora. „Jak można nie używać telewizora w dzisiejszych czasach?” Zdążyła się już do tego przyzwyczaić. Wszystkie ważne informacje zdobywała za pomocą laptopa, a oglądanie zidiociałych seriali telewizyjnych, talk showów dla sfrustrowanych gospodyń domowych i teleturniejów dla pseudointelektualistów nie należało do rozrywek, którymi lubiłaby wypełniać swój czas. Szybko podzielili się wydarzeniami dzisiejszego dnia. Z tego co opowiadał emerytowany żołnierz, można było wywnioskować, że chore jednostki nie pojawiły się w mieście tylko za sprawą samolotu, choć to zdarzenie było zdecydowanie najbardziej spektakularne. Skoro chodziły po okolicznych lasach, mogą być praktycznie wszędzie! Pomysł ucieczki nie był zły, ale Liberty doskonale wiedziała, że nie ruszy się z miejsca bez Dorothy i jej dzieci. Z niepokojem oczekiwała telefonu siostry. Oddała Nathanowi do dyspozycji przenośny komputer z satelitarnym łączem i sama poszła poszukać czegoś nadającego się do jedzenia. Nie było to łatwe, bo nie spodziewała się przecież dzisiaj takiego najazdu. „Czym chata bogata tym rada” stare babcine powiedzenie brzmiało w oczach Liberty gdy szykowała skromny posiłek z niewielkiej ilości produktów jakie udało jej się znaleźć w spiżarce. Nie była to raczej ilość mogąca zaspokoić głód pięciu mężczyzn, którzy zawitali niespodziewanie pod jej dach. Dobrze, że choć kawy i herbaty było pod dostatkiem. No i w sumie chyba nikt się zbytnie nie przejmował jedzeniem, zwłaszcza po przejrzeniu wiadomości w internecie. Wyglądało na to, że nie tylko w Everett mają problemy. Podobne przypadki zaczęły się najwyraźniej także w innych częściach kraju. Wyglądało to na zmasowany atak terrorystyczny. Najgorsza była jednak wzmianka o Raccoon City. Nawet nie tyle sam fakt, że tamte wydarzenia powiązano z tym, co obecnie działo się w całych Stanach, ale natychmiastowe zablokowanie serwera budziło największy niepokój. Jeśli rząd próbował coś blokować, było naprawdę źle... Pogoda jakby w odpowiedzi na ciemność zasnuwającą dusze ludzi zapłakała nad nimi deszczem. W tym momencie, przerywając zaklętą cisze jaka nastąpiła rozdzwoniły się telefony. Liby widząc na wyświetlaczu imię Dorothy odebrała pośpiesznie. Słowa siostry zelektryzowały dziewczynę. Myśli jak błyskawica przebiegły przez jej głowę. Skoro wojsko blokowała wjazd na autostradę to pewnie to pewnie i mosty. Nie było nimi raczej szansy przedostać się na tę stronę. Była jednak jeszcze możliwość przeprawy przez rzekę. Ponownie wybrała numer Dorothy, kobieta odebrała po pierwszym dzwonku, a Liberty nie traciła czasu i szybko przekazała jej swój pomysł: - Kochanie zostaw samochód i zejdź z drogi. Gdyby Cie zatrzymywali powiedź, że dzieciaki chcą siku, zresztą z pewnością świetnie sobie poradzisz. Przejdź dołem przez tereny kolejowe nad rzekę schowaj się koło zakola, przy starej grobli. Pamiętasz to miejsce? Bawiłyśmy się tam często jako dzieci. Pojadę do Pattersonów i pożyczę od nich łódź i przypłynę po Ciebie. ~Boże co ja mówię, chyba zwariowałam. Przecież nienawidzę wody!~ pomyślała w tym momencie, jednak Dorothy rzuciła tylko krótkie: - Dobrze - i przerwała połączenie. Pospiesznie chwyciła pelerynę przeciwdeszczową i kluczyki do samochodu. Przebiegając obok gabloty z bronią chwyciła maczetę i bumerang. Nie miała pojęcia co może ją spotkać, a wolała być przygotowana. Potrafiła dobrze obchodzić się taką bronią i mogła ona jej lub komuś innemu uratować życie. Nigdy wprawdzie nie zabiła człowieka, ale czy to coś co atakowało na lotnisku było jeszcze istotą ludzką? Było nawet gorsze niż zwierzęta, bo najwyraźniej zabijanie sprawiało mu przyjemność. - Nathan, jadę po Dorothy nie może się przedostać przez blokadę wojskową. Ty zostajesz w domu. Czyń honory domu. Uśmiechnęła się pocieszająco do wyraźnie zmartwionego chłopaka. Potem zwróciła się do reszty mężczyzn: - Nie wiem co panowie zdecydują, ja muszę pojechać po siostrę – Zwróciła się bezpośrednio do Clinta – Miałabym prośbę, czy pana wnuk mógłby pozostać tutaj do mojego powrotu? Nie wiemy czy coś nie wyjdzie nagle z lasu. Nie chcę by Nathan był wtedy sam w domu. Przez chwilę biła się z myślami, a potem powiedziała na głos: - Gdyby ktoś chciał pojechać ze mną byłabym wdzięczna... trochę głupio przyznać, ale ja... hm... mam pewne lęki przed wodą... Popatrzyła z nadzieją na swoich niespodziewanych gości. |
03-10-2009, 15:49 | #24 |
Reputacja: 1 | Pierdolić tych niezdecydowanych frajerów. Niech zdychają. Niech babrają się we własnych flakach, rozrywani przez tych psycholi. To by było nawet dobre ujęcie. Ostrość na ofiarę. Tamci w tle. No może trochę za mocne. Przepuściłoby się to przez photoshopa, powymazywało trochę krwi i można by puścić, w jakimś serwisie internetowym. White nie mógł usiedzieć na miejscu. Leżenie i czekanie na śmierć, na tej kanapie nie da mu życia. Takiego, o jakim marzy. A do sławy i pieniędzy, dorzuciłby jeszcze dziwki. Za kilka godzin będzie z dala od Everett, z materiałem o Altmanie i fotorelacji o pięknie nowej uroczystości Boeinga. To miało sens. - Gdyby ktoś chciał pojechać ze mną byłabym wdzięczna... trochę głupio przyznać, ale ja... hm... mam pewne lęki przed wodą... Aleksander wstał, sięgnął po teczkę i zdecydowanym głosem odparł. - Pojadę z Panią. Może uda się nam zobaczyć, co się dzieje na drogach. Pierdolić sytuacje na drogach. Równie dobrze mogą się topić w krwi. Musi to wszystko opisać. Zarobić na tym. Potrzebuje akcji. Sensacja zarabia. Pierdolić pomoc zbłąkanej kobiecie. Dziś nie był rycerzem z bajki. Po prostu miał dość dreptającego mu po piętach gliniarza. Nie mógł na niego patrzeć. Gdy wychodzili, odezwał się do kobiety. - Liberty, tak? Słuchaj, w drodze powrotnej podjedźmy pod komisariat. Stoi tam moje auto. W środku jest kilka rzeczy, których nie mogę tak po prostu zostawić. - mówiąc, to oczęstował ją uśmiechem z serii "Taki jestem kurwa roztrzepany". Win to Win. Każdy wygrywa. Czysty marketing. Ja wskakuje do rzeki, Ty wieziesz mnie na komisariat. A po drodze staramy się nie zginąć. Ostatnio edytowane przez Lost : 04-10-2009 o 16:24. |
03-10-2009, 17:34 | #25 |
Reputacja: 1 | Suche pomieszczenie, ciepła woda, czyste ubranie i mocna kawa, posłodzona tak, że łyżkę można było stawiać pionowo. To było wreszcie coś co mogło przywrócić chęć do życia. Na chwilę, potem kobieta przyniosła komputer, a kilkunastoletni chłopak zaczął latać po witrynach jak szalony. Thomson znał się na komputerach na tyle, na ile było potrzeba, ale ten diabeł chyba zwiedził cały internet! Dzisiejsze dzieciaki nie robiły pewnie nic więcej, od siedzenia na tyłkach i patrzenia w monitor. Szybko o tym zapomniał. Tytuły nagłówków migały mu przed oczami, ale Nathan czytał tylko niektóre, a klikał w jeszcze bardziej nieliczne. Już to, że te wybuchy agresji zdarzały się w całych Stanach, to była zła wiadomość. Ale powiązanie tego z Raccoon City? Niewiele pamiętał z tamtych wydarzeń, były tylko plotki. Skonfiskowane materiały, jakieś nieliczne zdjęcia. Tam też ludzie chodzili i wyglądali jak chodzące trupy, inaczej nie umiał tego nazwać. Zredukowane do poziomu pierwotniaka, który może tylko pełzać ku pożywieniu. Tylko na znacznie większą skalę. Mimo gorącej kawy zrobiło się lodowato, gdy witryna nagle zniknęła z sieci. Tuszowanie wydarzeń, to znał. Ale nigdy nikt nie próbował tuszować tego co działo się... wszędzie. Potem odezwały się telefony i zrobiło się jeszcze gorzej. Wojsko, zresztą to było logiczne. Ktoś musiał spróbować zatrzymać to co się działo! Zarażał się kazdy dotknięty? Czy przechodziło z krwią? Medyczne i biologiczne zagadki, na które nie miał głowy. Siedział przez dłuższą chwilę, jak uderzony młotkiem w pusty czerep. Potem poszła litania wściekłych przekleństw. Uciekać? Gdzie, jeśli to było wszędzie?! A ta kobieta chciała jeszcze jechać po siostrę! O dziwo miała niezły plan, może nawet najlepszy? Wynająć dużą łódź i odpłynąć na ocean. Zginąć z głodu zamiast zostać zeżartym. To było nawet kuszące w tej chwili. White odezwał się znowu, przerywając mierny tok myślowy detektywa. -Ja też jadę. Dużo jest tych dzieci, zmieścimy się w Hummerze? Moja odznaka jeszcze ma tu jakieś znaczenie, chociaż to zależy od rozkazów. Lepiej by nie dostali tego, by strzelać bez ostrzeżenia do tych, którzy próbują wyminąć blokady. Spojrzał na Alexandra, przyglądając się mu przez chwilę. O czym myślał ten cholerny reporter? Po tym jak wbiegł pomiędzy tamtych ze swoim aparatem, Thomson nie ufał mu za bardzo. Tylko, że i tak miał już gdzieś pilnowanie osobnika. Widać, że gościu nie znał Everett. -Do Everett droga prowadzi przez mosty, a to blokuje się pierwsze. Nie sądzę by ktoś mógł teraz dojechać do centrum miasta, pewnie tylko południowej strony nie udało im się zablokować zupełnie. Te cholerne rzeki mogą nam utrudnić, jeśli będziemy chcieli uciec gdzieś dalej. Założył kurtkę, nie wyschła jeszcze, ale w końcu i tak była nieprzemakalna. Sprawdził broń, wkładając do magazynka zapasowe naboje. Osiem pocisków marnej, policyjnej spluwy. Lepiej by nie trzeba było jej używać. -Nathan, śledź telewizję i może włącz jeszcze radio. Może się to nam przydać, informuj nas jeśli powiedzą coś konkretnego, ok? Wyszedł z domu, prosto we mgłę. -Panno Liberty, dobrze pani zna tamte okolice? W tej mgle ciężko będzie dostrzec cokolwiek. Nas dzięki temu też nie powinni zobaczyć. |
04-10-2009, 02:01 | #26 |
Reputacja: 1 | Kiedy wymieniali się przeżyciami z całego dnia tylko coraz szerzej otwierały mu się oczy. Co prawda on jedyny miał okazję niemalże zostać zjedzonym, ale pozostali widzieli tego świństwa o wiele więcej. A było tego o wiele za dużo niż dosyć, żeby trzymać się od miasta z daleka. Jeszcze w dodatku całe to zamieszanie w sieci. Sam też na początku myślał, jak i wielu internautów, że to tylko cholerni ćpuni na jakimś ostrym haju myślą, że są nie wiadomo jak złymi "demonami" czy czymkolwiek jeszcze. Pił herbatę, gorzką, żeby ani trochę nie ogłupiać się kojącym napojem. Cholera. Miał wrażenie, że zaraz zaczną się te dziwactwa przelewać oknami i atakować wszystkich w środku, a on miał w swoim rewolwerze marne 6 naboi. Co jakiś czas opanowywał się, a potem znów wyobraźnia zaczynała robić swoje i tak w kółko. W tym czasie zdążyli już przejrzeć połowę anglojęzycznych stron w sieci, a na pewno wiele innych rzeczy pisali za granicą. Bądź co bądź wiadomości kilku podstawowych w stanach stacji można oglądać na całym globie. Niemniej jednak oprócz wiadomości sugerującej, że teraz też może się wszystko skończyć przykryte atomowym grzybem nie było już nic ciekawego, a i tą witrynę niedługo zablokowali. Potem były już tylko telefony, wszyscy do wszystkich dzwonili i wszyscy od wszystkich czegoś chcieli. Clint jako jedyny chyba nie odebrał żadnego połączenia zostawiając rozmowę z rodzicami samemu Timowi. Wolał swoje CB radio. Nic nie było tak niezawodne i niezależne od jakichkolwiek sieci operatorskich i wież nadajnikowych. W dodatku z na prawdę dobrym radiem miało się zasięg wielu kilometrów i spokojnie starczało to, żeby wszyscy znajomi staruszka byli w polu pokrywanym przez jego stację. W zasadzie odcięci od informacji nie mieli wyboru i jedynym punktem zaczepienia było tylko tu i teraz. Świat zewnętrzny powoli stawał się równie odległy, jakby ich samych otoczył szczelny kordon czołgów. Liberty chciała już wychodzić i zdaje się, że bardzo jej się spieszyło. Nie miał z resztą też prawa jej za to winić. – Miałabym prośbę, czy pana wnuk mógłby pozostać tutaj do mojego powrotu? Nie wiemy czy coś nie wyjdzie nagle z lasu. Nie chcę by Nathan był wtedy sam w domu. - Wiemy jak się poruszają. Nie powinni dotrzeć tutaj z miasta jeszcze przez dwie, może trzy godziny, a wojsko pewnie podwoi ten czas. Nie sądzę, żeby stało się coś złego. W tym momencie jego wnuk włączył się do rozmowy. Przeklęte dzieciaki zawsze podsłuchują kiedy dorośli rozmawiają. No dobra, też był już pełnoletni, ale nie miał za grosz kultury w tym momencie. - Dziadku, nie martw się, zostanę tutaj. I tak nie chcę nawet wracać w pobliże miasta. Szczególnie po tym ... - A niech Cię. - Zaśmiał się. - Widzę, że szybko wracasz do sił. - Tym razem starał się mówić z pełną troską i poklepał chłopaka po ramieniu. - Skoro chcesz tu zostać proszę bardzo, ale nie zostawię Cię tutaj tak po prostu. Zaczekajcie chwilę. To powiedziawszy wyszedł i tak szybkim krokiem jak tylko zdołał podszedł do samochodu. Rozglądał się nerwowo całą drogę, jakby chodził po centrum Kabulu i miał na głowie zamontowaną chorągiewkę z amerykańską flagą. Złapał ze skrzyni pickupa strzelbę i zdobyczną kuszę, które zabrał ze sobą do domu. - Tim, weź swoją pukawkę. Masz tu też całe pudełko amunicji. - Powiedział podając chłopakowi. - Pamiętasz, że celujemy w głowę, prawda? W szpitalu to podziałało. - Nathan, chłopcze, weź tą kuszę. - Wręczył drugiemu młodzieńcowi zdobytą w lesie broń. - Nie wiem, czy kiedykolwiek strzelałeś, więc wybrałem coś czym nie zrobisz sobie krzywdy na pewno. Tutaj wyraźnie spojrzał na Panią domu, upewniając się czy aby na pewno to usłyszała, po czym dodał tak, aby jednak jego słowa do niej nie dotarły. - Pssst, chłopaki. Pamiętajcie, że nie chcemy uszkodzić eksponatów w tym muzeum. To że są brzydkie jak trupy nie znaczy, że trzeba do nich od razu strzelać. Chwilę później kobieta znów się odezwała. - Gdyby ktoś chciał pojechać ze mną byłabym wdzięczna... trochę głupio przyznać, ale ja... hm... mam pewne lęki przed wodą... ~Lęk przed wodą! A to Ci niespodzianka dopiero. Boi się tych chodzących trupów jak nic!~ Zaśmiał się w duszy staruszek. Niemniej jednak poczuł się w obowiązku ochronić kobietę, a już tym bardziej dzieci jeśli zdołają je wywieźć z miasta. - Może Pani na mnie liczyć. Ale najpierw skoczę po swój sztucer do samochodu. - W odpowiedzi na spojrzenia jeszcze dziwniejsze, niż kiedy pierwszy raz przyniósł broń dodał rozbawiony. - Spokojnie, mój arsenał na tym już się skończy. Nie mam składnicy broni na kołach. |
06-10-2009, 16:51 | #27 |
Reputacja: 1 | Wtorek, 25 październik 2016. 11:30 czasu lokalnego. Everett Tim nie był zachwycony, ale nie oponował przed zostaniem w domu. Nathan zaś wydawał się tak samo przestraszony jak podekscytowany, jak to często bywało w przypadku młodych, nie do końca zdających sobie ze wszystkiego sprawy chłopaków. Naładował kuszę, robiąc to z całkiem niezłą wprawą - co jak co, ale egzotyczna broń w domy Liberty zawsze przyciągała jego wzrok i ręce, a kobieta rzadko mu tego odmawiała. Tim zaś udał się do drugiego pokoju, rozmawiając gorączkowo z rodzicami. Łatwo można było wywnioskować po samym tonie rozmowy, że i tam na południu działy się podobne rzeczy. -Nie bójcie się o nas, wracaj szybko. Postaram się znaleźć coś nowego. Nathan uśmiechnął się do Montrose, po czym wrócił do przeglądania internetu. Można było wreszcie wsiąść do pojemnego Hummera i ruszyć w kierunku rzeki. Deszcz powoli przechodził z małej mżawki w niezłą ulewę, co w połączeniu z mgłą broniło się nawet przed potężnymi światłami przeciwmgielnymi terenowego samochodu. Liberty dodatkowo wybierała boczne drogi, które nie były ani szerokie, ani asfaltowe - nikt tu w pobliżu bagien nie budował czegoś solidniejszego od utwardzonego szutru. Tu jednak Hummer sprawiał się doskonale, a czterokołowy napęd pozwalał mu przebyć co większe połacie błota. Mijali nieliczne domy, by w końcu wyjechać na ulicę prowadzącą wzdłuż Stohomish River, całkiem szerokiej rzeki, wpadającej do oceanu nieco na północ od Everett. To głównie dzięki mniej miasto było tak łatwo dziś zablokować i zakorkować, wystarczyło bowiem, że stanęły mosty. W końcu Liberty zatrzymała samochód przed piętrowym, solidnie zbudowanym domu. Tynk na cegłach odpadał już w wielu miejscach, ale za to ogródek był dobrze utrzymany - chociaż już w większości zwiędły. Dalej, za domem, widać było niewielki pomost, przy którym kołysała się przykryta plandeka łódź. Montrose nacisnęła dzwonek i po chwili w furtce usłyszeli brzęczyk. Drzwi się uchyliły, a z nich wyjrzała głowa posiwiałej już, starszej kobiety. Rozpoznała najwyraźniej kto idzie, chociaż nie było to proste w takich warunkach. -Liby, kochanie! Dawno się nie widziałyśmy. Co cię tu sprowadza? No i tych panów. Coś się stało? Zmartwienie na jej twarzy pogłębiło się jeszcze, gdy usłyszała skróconą wersję wydarzeń. Usiadła ciężko na jednym z krzeseł. -Mój Max też w mieście utknął. Nie odbiera telefonu, a przecież dzieją się tam takie rzeczy! Mam nadzieję, że nic mu się nie stało... Kobieta miała już ponad siedemdziesiąt lat, a mimo postępującej medycyny to i tak był już zaawansowany wiek. Teraz zamyśliła się, jakby zapominając o całym świecie. Dopiero łagodne chrząknięcie wyrwało ją z tego stanu. -Ah, łódź, proszę, proszę. Dawno na niej nie pływaliśmy, tyle co Max czasem na ryby. Tylko obawiam się, że nie mam więcej paliwa, tylko to co tam zostało. Łódka, a w zasadzie łódź motorowa, była całkiem spora, mogła pomieścić pewnie i do dziesięciu osób. Szczelnie przykryta brezentem była, po odsłonięciu, całkiem sucha. Podobnie jak owinięty folią silnik. Max musiał dbać o swój sprzęt i nigdy raczej nie zapominał o ochronie - dzięki temu już po pierwszym pociągnięciu linki silnik warknął i zapalił, pracując na wolnych obrotach. Niestety paliwa było mniej niż pół zbiornika. Nie było wyjścia, na dnie łodzi leżały jeszcze pagaje, ale teraz dużo mogło zależeć od szybkości. Ruszyli. Rzeka była całkiem zakryta białą jak mleko mgłą. Miasto ledwo majaczyło po drugiej jej stronie, a padający deszcz przemoczył ich w każdym miejscu, które nie było zakryte odpornym na wodę materiałem. Było zimno i paskudnie, ale chociaż łódź gładko przecinała powierzchnię wody, kierując się z prądem na północ, ku wyznaczonemu przez Liberty miejscu spotkania. Rację miał Thomson, nie było widać prawie nic i poszukiwanie konkretnego miejsca zmuszało do zbliżenia się do drugiego brzegu. Gdy byli już tylko kilka metrów od widocznego już nieźle nasypu, dotarły do ich uszu również odgłosy miasta. Syreny policyjne mieszały się z typowo miejskim szumem, ale także czymś innym, czymś co w ich uszach brzmiało jak wrzask paniki i przerażenia. Podróż rzeką wydawała się trwać w nieskończoność, a przerażona Montrose siedziała na środku łodzi, kurczowo trzymając się oparcia. Z trudem, ale udało się odnaleźć piaszczysty kawałek brzegu, w którym Liberty rozpoznała umówione miejsce. Drewniany kadłub zaszurał na piasku, gdy przebijaliście do brzegu. Nie było tu pomostu ani nic co by chociaż trochę przypominało jakąś przystań, ale właśnie dlatego mogło to być bezpieczniejsze miejsce. Dorothy nadbiegła szybko, słysząc warkot motoru. Prawie wrzuciła dzieciaki i podróżną torbę do środka. -Dzięki bogu! Zostawiłam samochód na środku ulicy, przez to wszystko! Takiego czegoś nigdy wcześniej nie widziałam. Wiecie co się dzieje? Nie zdążyliście jej powiedzieć, gdy we mgle pojawiły się jakieś inne postaci. Dobiegły do was również ich podniesione głosy. -Słyszałem łódź! -Widzę ich! Ej, czekajcie! -Pomóżcie nam! Kilka postaci, w tym przynajmniej dwie kobiety niosące dzieci, wybiegało właśnie z mgły. Może jeszcze jedna czy dwie osoby zmieściły by się w środku, ale nie więcej. I w tym właśnie momencie silnik zakasłał raz, drugi, po czym zgasł. Tamci byli coraz bliżej, i co gorsza, teraz gdy nie zagłuszał wam tego motor, usłyszeliście warkot gdzieś ze środka rzeki. I głos mówiący przez megafon. "Uwaga, uwaga! Tu straż przybrzeżna stanu Waszyngton. Przekroczenie rzeki jest zabronione! Wszyscy, którzy złamią zakaz mogą być osadzeni w areszcie lub ostrzelani. Uwaga, uwaga! (...)" Łódź straży powoli przepływała obok gdzieś niedaleko, skryta prawie całkiem we mgle. Ostatnio edytowane przez Sekal : 06-10-2009 o 22:50. |
07-10-2009, 23:11 | #28 |
Reputacja: 1 | Jazda do Pattersonów upłynęła bez większych komplikacji. Mimo mgły i kiepskiej jakości dróg, którymi wolała się poruszać. Obstawienie ich przez wojsko było zdecydowanie mniej prawdopodobne, a Liberty znała to doskonale każdą ścieżkę. Terenowy samochód, mimo swoich gabarytów przemieszczał się po nich bez większych problemów. Rozmowa z Maggie Patterson przygnębiła ją. Lubiła tych życzliwych staruszków i myśl, że Max jest gdzieś w środku miasta ogarniętego szaleństwem, była bardzo nieprzyjemna. Do tego informacja, że nie odbiera telefonu kazała snuć jak najczarniejsze myśli. Nie miała pojęcia jak pocieszyć zmartwiona kobietę uścisnęła ją więc tylko i nie powiedziała już nic więcej odbierając kluczyki do łodzi. Przez chwilę zastanawiała się czy nie spuścić trochę paliwa z Hummera, ale potem doszła do wniosku, że zajęłoby to zbyt wiele cennego czasu, poza tym nie miała pojęcia na jakie paliwo pracuje silnik łodzi. Miała za to dość wiedzy na temat tankowania pojazdów, by wiedzieć, że zastosowanie złego może całkowicie załatwić napęd. Wypłynęli na wodę. Liberty specjalnie usiadła na środku łodzi i zaczęła uparcie wpatrywać się z pokład. Przynajmniej do czasu, gdy nie przepłynęli na drugi brzeg. Nie skłamała mężczyznom, od czasu, gdy w dzieciństwie o mało nie utonęła w zatoce Hutson, nienawidziła wody. Niestety potem musiała wskazać odpowiednie miejsce. Najwyraźniej tylko ona znała te okolice, no i wiedziała dokładnie gdzie mogła schować się Dorothy. Zacisnęła dłonie prawie do krwi, ale oderwała wzrok od desek pokładu. Na szczęście mgła snująca się po wodzie i poważnie ograniczająca widoczność, pozwalała dziewczynie zapomnieć, że znajduje się na rzece, na kruchej łupince z drewna. Teraz musiała myśleć o siostrze i dzieciakach. To było najważniejsze. Krzyki z miasta były przerażające. Niosły się we mgle i przyprawiały Liberty o ciarki. W końcu dotarli do miejsce, gdzie spodziewała się spotkać z siostrą. Gdy tylko łódź zaszurała po przybrzeżnym piachu pojawiła się Dorothy. Niosła na rękach dwuletniego Etiena, a za rękę prowadziła wyraźnie przestraszoną, dwunastoletnią Natalię. Liby wychyliła z łodzi i chwyciła dziewczynkę, nie było czasu na powitania. Szybko mogła jej wskoczyć do łodzi, ktoś zabrał Etiena z rąk matki i jej samej także pomógł w wejściu. Padły sobie z Dorothy w ramiona bez słów. Były do siebie podobne niczym bliźniaczki. Kilkuletnia różnica wieku nie była dostrzegalna, jedynie po ściętych na pazia włosach można było odróżnić panią Ferrick od jej młodszej siostry. Za to czarnowłose dzieci zupełnie nie przypominały matki. Wtedy naraz stały się dwie rzeczy, kilkanaście metrów dalej wychynęło z mgły i zaczęło pospiesznie zbliżać się do łodzi kilka osób, a silnik zaterkotał smętnie i zgasł. W ciszy rozległ się szum silnika łodzi patrolowej i nadawany przez megafon zakaz przekraczania rzeki. Teraz brak paliwa nie miał już takiego znaczenia. Próba przedostania się na drugi brzeg tylko za pomocą wioseł miała nawet większe szanse powodzenia. We mgle trudno będzie ich wyśledzić, a cisza takiej podróży jeszcze dodatkowo to utrudni. Liberty oderwała się od siostry i pochyliła sięgając po wiosła: - Szybko, odpychajcie łódź. Nie wiadomo co za ludzie się do nas zbliżają! Uciekajmy jak najszybciej! Ostatnio edytowane przez Eleanor : 11-10-2009 o 23:44. |
10-10-2009, 20:16 | #29 |
Reputacja: 1 | Mgła, deszcz, jesienne zimno i powoli ogarniające członki odrętwienie, jak zawsze miał po tym, jak strach rozlewał się po jego sercu. Po cholere im wogóle pomagał?! Chyba tylko po to, by zagłuszyć sumienie, wypominające mu ucieczkę z lotniska. Tylko przecież on już i tak dawno nie miał sumienia, musiało się kurwa odezwać właśnie teraz? Bo co innego miał myśleć? Drogi zakryte przez mgłę i upierdliwy deszcz, na szczęście kobitka nie próbowała się pchać główną drogą do Everett. Potem staruszka, której mąż został w mieście. Nie ruszyło to Thomsona, tam teraz ginęły setki ludzi, jakiś kolejny, którego wiek i tak nie pozwoliłby mu żyć za długo, nie był wielką stratą. Detektyw nie wyjął odznaki, a kaburę z pistoletem trzymał pod kurtką, nie obnosząc się ze swoją profesją. To albo wywoływało niechęć i agresję, albo zmuszało ludzi do irracjonalnych prośb. A David nie mógł i nie chciał pomagać komuś więcej niż sobie samemu. No i może jeszcze kilku osobom, przecież właśnie miał zamiar pchać się rzeką w poszukiwaniu siostry kompletnie mu obcej kobiety! Wsłuchiwał się uparcie w warkot silnika. Przez dłuższą chwilę nie istniało nic więcej niż irytujący dźwięk łodzi. To i szum deszczu. Może jeszcze przecinający wodę dziób łodzi, która o zadaszeniu do nie słyszała za wiele. Nie istniało zaś miasto pochłonięte szaleństwem, ani syreny, wyjące wcale przecież nie tak głośno. Wszystko minie i się uspokoi. Trzeba tylko przeczekać. Powinien tam być, do kurwy nędzy! Zacisnął zęby. Łódka nagle zaszurała o piasek. To już? Czas minął szybko, a jednocześnie wydawało się, że minęły wieki. Bezczynność, słodka bezczynność. Pomógł zabrać małego i wyskoczył na zewnątrz, by wypchnać drewnanie cholerstwo z powrotem do rzeki. Aż silnik prychnął i zgasł. I pojawili się cholerni ludzie, nieproszone cholery. Pchnął motorówkę. Liberty już sięgała po pagaje. Ale jedna osoba to za mało. Wskakiwał już, kiwając na White'a. -Łap za wiosło! Dłoń detektywa sięgnęła pod kurtkę, wyciągając odznakę. Uniósł ją, chociaż nie było dokładnie widać co trzyma. Pieprzona, błogosławiona mgła! Tamci mogli mieć broń, każdy w tym cholernym mieście mógł! -Stać! Tu policja Everett, ta łódź nikogo więcej już nie weźmie! Powoli zaczęli się oddalać, zbyt powoli. I jeszcze Straż Przybrzeżna. Nie było dobrze. Położył rękę na kaburze pistoletu. Nie miał zamiaru się wahać w razie czego. Tylko jak tamci usłyszą strzały... |
11-10-2009, 10:46 | #30 |
Reputacja: 1 | Albo Ja albo oni. Albo Ja albo oni. Albo Ja albo oni. No dalej poświęć się za świat. Niech wszyscy przeżyją, niech każdy tu dalej oddycha. Zostań jednorazowym zbawcą, mesjaszem o krótkiej dacie przydatności do spożycia. A później może ktoś wspomni, jak dałeś się rozerwać żywcem, jak gorącą krwią zapaćkałeś własną legendę. Ustąp miejsca jednej z tej kukieł ludzkich, temu człowiekowi bez twarzy. Niech stąd ucieka, niech ratuje życie. Pieprzyć go. JA. JA. JA. JA. JA. JA. JA. I nie może być inaczej. White spojrzał na zbliżającą się grupę. Kilku mężczyzn, dwie kobiety niosące dzieci. Absolutnie szarzy ludzie. Tacy, którzy stoją przed tobą w kolejce do kasy. Tacy, którzy siedzą na ławce w parku. Tacy, którzy zarezerwowali stolik obok twojego. No wiesz, statyści. Tłum. Ci, którzy nic nie znaczą. A teraz wysuwają się na pierwszy plan. Zaczynasz ich nawet dostrzegać. Może dlatego, że stają się dla ciebie śmiertelnym zagrożeniem. Mają wpływ na twój byt. I nagle rozumiesz, jak bardzo kiedyś nie zdawałeś sobie sprawy z ich istnienia. Człowiek dopiero teraz docenił człowieka. Aleksander rzucił się biegiem do łodzi. Wiedział, że tamci na pewno będą starali się do niej dostać. Byli zaraz za nim. Próbując odrzeć go ze skóry, by ratować swoje niewinne dzieci. Niech ich pociechy patrzą, jak mamusia urabia sobie ręce do krwi, tylko po to, żeby było im lepiej. Na ten temat też mam teorie. Gdy nadchodzi kataklizm, gdy człowiek staje przeciwko człowiekowi, to właściwie nic się nie zmienia. To dalej ta sama rzeczywistość, tylko teraz w barwach szkarłatu. Ludzie na co dzień odbierają życie jeden drugiemu. Tylko nie gadają o tym zbyt dużo. Ślady na mokrym piasku. Jeden skok. Ręce wciągające go do łodzi. Potknął się i upadł. Zerwał się jednak momentalnie i rzucił po wiosło leżące na pokładzie. Stanął na dziobie łodzi, z pagajem gotowym do uderzenia. - Chodźcie, skurwiele, chodźcie. - Wycedził. Ostatnio edytowane przez Lost : 11-10-2009 o 10:52. |