Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2012, 18:35   #121
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Courynn umarł... A on nie mógł nic zrobić.

Bahadur wchodził na pokład z nadzieją, że przynajmniej tutaj będzie mógł coś zmienić... i mógł. Tyle, że cała sytuacja go trochę przerastała. Obrona przed niewidzialnymi bestiami...? Jasne, każdy wart swego miana dowódca wiedział, że należało wykorzystać właściwości terenu – ustawić ludzi w wąskich przejściach, które zmniejszały przewagę dawaną przez niewidzialność. Bo przy niewielkim rozmiarze dostępnej przestrzeni, wróg również mógł być w miejscu o niewielkim rozmiarze.

Tylko, że na to mogła sobie pozwolić chyba tylko ochrona kapitana. Bo cholerny sztorm sprawiał, że na pokładzie było całkiem wiele rzeczy, które ktoś musiał zrobić – statek przecież nie mógł się rozbić o skały!

- Leć do kajut kapitana – złapał młodego majtków, który najwyraźniej i tak dostatecznie panikował – Mów, by budzili kapitana. Szybko. Jeśli potrzebują cholernego maga... to mogę go wysłać.

Później mógł zabrać się już za dowodzenie pozostałymi... a później uderzył piorun. I główny maszt stanął w płomieniach. Cały. Pozostawało tylko liczyć, że pożar nie rozniesie się na statek, bowiem gaszenie masztu było... problematyczne.

Chyba, że zastosować do tego magię. I... wypchnąć maszt za burtę? Tak, całkiem dobry pomysł. O ile oczywiście mogli to wszystko kontrolować.

Po pierwsze – trzeba było dopilnować, aby maszt nie spadł na tych, którzy próbowali go przewrócić. Choćby – pozostawić wanty, ale tylko po jednej stronie. Żeby liny – które stabilizować miały przecież ciężki maszt – pozostały tylko z jednej strony. Zawietrznej – żeby potężny wiatr jeszcze pomógł w zwalaniu konstrukcji.

- Z WANT! - wrzasnął marynarzom, którzy okupowali wanty – Szybko, jakby was cholerne pioruny trzaskały!

Marynarze posłuchali, a rozpędzenie ich dużo czasu nie zajęło. Wybornie!, mógł zabrać się więc za wykonywanie planu. Teraz już nie musiał się martwić, że maszt kogoś przygniecie. Wykorzystał maga pod ręką. Błyskawicznie oddelegował go do pomocy – Czerwony Mag miał, jak się okazało, multum użytecznych zaklęć. Czar ochrony przed żywiołami – zastosowany do dwójki marynarzy – pozwalał im zignorować pożogę. Wzmocnieni następnie zaklęciami zwiększającymi ichnią siłę, mogli jeszcze bardziej przechylić wiatry. A czar, którym Yagar tylko wzmocnił siłę wiatru napierającego na maszt...

Olinowanie zaczęło pękać, a grotmaszt wyleciał poza pokład. Zapewne – na zasadzie gigantycznej packi na muchy – zabierając ze sobą jakąś maszkarę.

Ale tego Pesarkhal już nie sprawdzał. Zagaszenie pożaru masztu – i pozbycie się samego masztu – zwolniło kilkunastu ludzi. A ich mógł zacząć już wykorzystać, aby strzec innych. I prędko przyskoczył do masztu wysuniętego bardziej ku rufie.

- Zgromadzić się pod masztami, chyżo! - rzucił, licząc na to, że ożaglowanie i olinowanie uniemożliwią maszkarom swobodne manewrowanie – Wy – patrzcie, czy coś na bomach się nie czai! Wy – pilnujcie... - zaczął wydawać rozkazy marynarzom, których pozbycie się masztu zwolniło z pracy. Zbyt twardych i stanowczych rozkazów nie pilnował – część marynarzy musiała zgromadzić się na maszcie na dziobie, więc... no, najpewniej nie byłby w stanie zmienić niefortunnego rozkazu. Zresztą, przy tym stopniu chaosu twarde rozkazy mogły tylko pogrążyć cała sprawę w jeszcze większym chaosie.
 
Velg jest offline  
Stary 07-05-2012, 23:15   #122
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=LcgMFzfsoI4&feature=related[/MEDIA]

- Czułam to w gnatach...- warknęła pod nosem przyglądając się z skraju groty słupowi ognia, dryfującemu teraz gdzieś na morzu przed nimi. Czuła jakby lodowata dłoń ściskała w tej chwili jej żołądek. " Jeśli łajba spłonie czym wrócimy ! Nie zostanę tutaj... Nie teraz. Nie dopóki niedopłacę się złodziejom cienia...
- Eshowdow testuje swe sługi...- dodała po chwili milczenia. Cóż więcej mogła powiedzieć ? Nie zwykła załamywać rąk czy szlochać w kącie nad swoim podłym losem. I na nic modły się nie zdadzą, jeśli człek nie weźmie losu we własne dłonie. "Zawsze przyjdzie kolejna noc, czas dzieci swej Pani. By mogły się posilić..."
W tej chwili nie mogli wraz z Ashrakiem zrobić nic dla okrętu i ludzi na nim. Tutaj, na lądzie musieli zając się sobą i własną skórą.
- Czujesz ?- pociągnęła kilka razy nosem. Silny wiatr przyniósł w kierunku groty coś więcej niż zapach soli morskiej czy ohydnego zapachu ryb z niedosuszonych sieci. - Coś tu się zbliża... Szybko !
Rzuciła się w głąb groty, natychmiast chwytając w garśc piasek i posypując nim skromne palenisko. Dla pewności przygasiła całość butem, cały czas zerkając nerwowo w kierunku wejścia do groty.
W tej jednej chwili obudziło się w jej głowie wiele teorii... Mogły być to likantropy, o których wspominała gówniara na okręcie. Chociaż każda cząstka błagała teraz Panią Nocy by odwiodła tego typu bestie od swych sług. Cóż gorszego mogło im się teraz przytrafić niż konieczność ucieczki przez las przed przemieńcami ? W mroku rozświetlanym tylko przez gromy na niebie. W deszczu uderzającym w ciało z siłą bata.
W lepszym, chociaż to nieodpowiednie stwierdzenie, wypadku mogli być to tutejsi. Elfka napotkana w tym miejscu jakiś czas wcześniej jasno dała do zrozumienia, iż to oni sprowadzili na wyspę gniew jakiegoś tutejszego bóstwa... Zasranego posągu ? Noa wiedziała dobrze jak w dżungli radzono sobie z obcymi, którzy śmieliby rozgniewać Bogów... I nie chciała podzielić ich losu. Nie bez walki.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Z-nuQhx0VMM&feature=youtu.be[/MEDIA]

- Bracie, skryj się za łodzią najbliżej wyjścia. Przy ścianie. - wskazała podbródkiem, sięgając jednocześnie do koszyka, w którym odpoczywała Iputtup. - Jeśli zobaczysz w ich rękach broń, czekaj. Czekaj aż ja zacznę działac a później sam zdecydujesz czy jest sens walczyć. Jeśli nie...Uciekaj bracie. Ratuj się. - popatrzyła w jego oczy, dodając tonem nieznoszącym sprzeciwu:- Pamiętaj, kto tutaj jest czyim wartownikiem, Wodzu.
Ułożyła żmiję jakieś cztery, pięć kroków od skraju groty przysypując ją cienką warstwą piasku. Jad nie zabijał od razu , ale mógł dać im element zaskoczenia, którego zapewne są pewni ich nieproszeni goście. Jednocześnie w jej głowie pozostawała myśl, choć niezwykle naiwna, że przybysze nie mają złych zamiarów. Wiedziała, że w takim wypadku winić za ukąszenie będą musieli siebie samych. Bo któż wsadza dłoń do gniazda węża ? Odratować kogoś od jadu własnego węża umiała. I być może taki akt łaski zostałby dobrze odebrany ?
Sama udała się nieco w głąb groty, kryjąc się za jedną z ułożonych tutaj łodzi. Tak by dalej mieć drogę ucieczki ku wyjściu tak po swej lewej jak i prawej stronie. Na ziemi przed sobą ułożyła toporek i nadziak, tak by były gotowe do walki.
Przykucnęła dobierając łuk i naciągając na cięciwę jedną ze strzał. Kolejną wbiła w piach tuż obok swojej nogi... Tak przygotowana oczekiwała nasłuchując.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 08-05-2012, 23:55   #123
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Rozszalała się burza. Porywisty wiatr rzucał statkiem w każdą stronę. Elfka kilka razy omal nie straciła równowagi, gdy galeonem mocniej szarpnęło. Ale stała dzielnie i trzymała łuk w pogotowiu.

Ty arogancki dupku”- pomyślała Chui, wypuszczając pierwszą strzałę w kierunku porwanego do góry marynarza. –„Najpierw wysyłasz dziewczynkę na pewną śmierć,” – kolejny strzał –„a teraz polujesz na nas?” – Elfka chyba za bardzo się zdenerwowała i tym razem nie zdołała uratować matrosa. Dla niego nie dało się już nic zrobić, ale to tylko zwiększyło determinację Chui. – „Jeszcze zobaczymy, kto wygra tę bitwę!

Władca wyspy czy nie, umiejący czytać w myślach lub nie posiadający tej zdolności, Grigori irytował ją coraz bardziej. Początkowo elfka nie przejmowała się nim tak bardzo, sądząc, że Papusza trochę wyolbrzymiła jego możliwości. Teraz jednak wiedziała, że to nie było tylko czcze gadanie i to coś mogło być naprawdę niebezpieczne. Jedno było dla niej pewne – jeśli miałaby zginąć, to nie odda swego życia tak łatwo, jakby on chciał i zabierze kilku jego sługusów ze sobą. Ta pewność sprawiała, że Chui nie straciła animuszu w walce z tak trudnym, bo niewidzialnym, przeciwnikiem.

Kobieta przez cały czas próbowała dodać choć trochę otuchy dziewczynce, mówiąc do niej. Marna to była pociecha, lecz musiała wystarczyć. Póki Chui czuła uścisk Papuszy, wiedziała, że nic jej nie grozi.

Krzyk radości na pokładzie, tak dziwny w tych okolicznościach sprawił, że elfka obróciła się w tamtym kierunku, spuszczając wzrok z obserwowanej grupki. Kolejny potwór wykorzystał tę okazję, by porwać jednego z marynarzy. Chui zaklęła w duchu zła na swoją nierozważną decyzję. Chwilę później na pokład weszła ekipa zwiadowcza. Najpierw Yagar, później marynarze, Bahadur i… tyle. Nie było teraz czasu na zastanawianie się, dlaczego Caliszyta postanowił ich zostawić na wyspie. W końcu po coś wysłany został drugi zwiad. Innego wyjaśnienia elfka nie chciała na razie przyjąć do wiadomości.

Chui uspokoiła się gdy Bahadur zaczął wydawać rozkazy, a marynarze tak chętnie go słuchali. Miała dziwne wrażenie, że mężczyzna zyskał większy wśród nich posłuch niż bosman.

Chwila ta trwała krótko. Nagły błysk i potężny huk sprawiły, że elfka zasłoniła uszy dłońmi, a powieki zacisnęła z całej siły. Krzyki Ralfa dotarły do niej jakby z daleka, a na pojęcie ich sensu potrzebowała kolejnych kilka sekund. Otworzyła gwałtownie oczy i zrozumiała grozę sytuacji. Niemal instynktownie przewiesiła sobie łuk przez ramię, złapała Papuszę i posadziła sobie ją na lewym biodrze. Była pewna, że przerażona dziewczynka nie miałaby szans sama uciec przed niebezpieczeństwem.

Elfka wyjęła z pochwy ukrytej w rękawie sztylet i zeszła z drogi marynarzom, wykonującym nerwowe polecenia Caliszyty. Sama nie miała im jak pomóc, więc uznała, że przynajmniej nie będzie przeszkadzać. Odsunęła się stosowną odległość od płonącego masztu i, z bronią gotową do rzucenia lub obrony wręcz, czekała na rozwój wypadków.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 09-05-2012, 07:45   #124
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
Żywioł nie ustępował, wręcz przeciwnie z każdą chwilą jego siła rosła. Tylko dzięki sprawności i hardości marynarzy i doświadczeniu bosmana “Czarny Gryf” utrzymywał się ciągle na falach.
Latające i niewidzialne stwory musiały być zaprawione w boju i w takich warunkach, gdyż burza, szalejący wiatr i błyskawice w bardzo niewielkim stopniu im przeszkadzały. Znać to było po kolejnych znikających w mroku marynarzach.
Okręt kołysał się na falach niczym dziecięca zabawka. Żagle i olinowanie trzeszczały pod wpływem potężnych podmuchów. Wykrzykiwane rozkazy, jęki bólu, zawodzenie wiatru i potężne trzaski piorunów sprawiało, że wielu na “Gryfie” żegnało się już z życiem.
Mało kto wierzył, że uda im się wyjść zwycięsko z walki z żywiołem.

Bahadur, Yagar, Chui
Tylko trójka najemników pozostawała na pokładzie. Caliszyta, elfka i czarownik, jako jedyni zmagali się twarzą w twarz z żywiołem.
Chui mając przy sobie cały czas małą Papuszę dzielnie wspierała załogę “Gryfa” w obronie przeciw niewidzialnemu najeźdźcy. Mimo silnego wiatru i deszczu, a może dzięki niezwykłym umiejętnością, prawie każda strzała dosięgała celu. Niestety mimo to nie wszystkich udało się jej uratować. Co i rusz, przeraźliwy krzyk oznajmiał wszystkim, że kolejny marynarz zginął w szponach bestii.
Przybycie Bahadura w znacznym stopniu poprawiło morale zmęczonej załogi. Matrosi z okrzykami radości przywitali go, gdy wszedł na pokład. Nastąpiło to, jak się okazało niemal w ostatniej chwili. Gdy piorun uderzył w maszt powodując wybuch pożaru na galeonie, tylko Caliszyta miał pomysł, jak zażegnać niebezpieczeństwo. Ragar nie mógł nic w tym momencie zrobić, gdyż był zajęty utrzymaniem okrętu z dala od wyspy i wydawaniem rozkazów załodze.
Tylko dzięki pomyślunkowi Bahadura i magicznym zdolnością Yagara udało się w dość bezpieczny sposób zwalić płonący maszt do wzburzonej wody.
Maszt runął z wielkim hukiem i w towarzystwie pisków latających bestii. Na szczęście większość marynarzy zdołała uciec z zagrożonego masztu, czy to przelatując na linach, czy też skacząc na sąsiednie wanty.
Bahadur zaczął szybko organizować obronę i niewielkimi siłami, jakimi w tej chwili dysponował, starał się w bardziej przemyślany sposób przeciwstawić się niewidzialnemu wrogowi.
Ledwo jednak udało mu się zebrać większą grupę matrosów koło siebie okręt wzniósł się niemal pionowo na wzburzonej fali.
Większość ludzi z krzykiem poprzewracała się, upadając boleśnie. Koleni wpadli w szalejącą morską kipiel i jedynie ostatni krzyk pozostał po nich na tym świecie.
Bahadur ostatkiem sił złapał się zwisającej liny i zdołał się cudem utrzymać na nogach. Wisiał co prawda niczym na jakieś skale, ale za to miał doskonały widok na cały pokład.
Widział Ragar zalanego potem i morską pianą, zmagającego się z kołem sterowym. Caliszyta wiedział, że tylko dzięki niemu okręt jeszcze nie roztrzaskał się o skały. Widział, jak kolejni marynarze wylatują za burtę i ginął przykryci przez nadciągające fale. Zauważył też Yagara jak z ogromną prędkością uderza w jakąś skrzynię i ląduje na niej bezwładnie. Jego odchylona do tyłu głowa sugerowały, że czarownik stracił przytomność.Kilka metrów dalej Chui uderzyła w reling i ostatkiem sił złapała się jednego z żeber. Niestety mężczyzna nigdzie nie widział małej Papuszy.
Wszystkim zdawało się, że okręt w pozycji pionowej znajduje się już całe wieki i że kolejna fala, która przywróciłaby mu normalną pozycję nigdy nie nadejdzie.
W końcu jednak galeon z wielkim impetem uderzył ponownie w talfę wody. Głośny trzask łamanych desek oznajmił wszystkim, że jedna z burt prawdopodobnie pękła. Niemal w tym samym momencie drugi z masztów także zatrzeszczał złowrogo. Kolejny podmuch wiatru sprawił, że przechylił się on niebezpiecznie i w każdej chwili groził zawaleniem.
Gdy okręt wylądował znowu w normalnej pozycji Bahadur i Ragar mieli najlepszą pozycję do obserwowania całego okrętu.
- Trzymać się chłopy! Nie takie wiatry próbowały zniszczyć tą łajbę, ale im na to nie pozwoliłem. Wstawać i do roboty! Dalej jazda! Jak zobaczę, że ktoś się obija to wychłoszczę jak psa.
Galeon nadal przychylał sie niebezpiecznie to w jedną, to w drugą stronę.
Caliszyta ogarnął wzrokiem cały pokład i poprzez szum morza i świst wiatru usłyszał dziecięce piszczenie. Po lewej stronie tuż za burtą słychać było krzyki Papuszy.

Elfka kurczowo trzymająca się relingu, próbowała ostrożnie wstać. Ku jej przerażeniu nigdzie nie widziała Papuszy. Dopiero krzyk dziewczynki pozwolił Chui ją zlokalizować. Mała wisiała głową w dół z burtą. Tylko dzięki linie, która oplotła jej nóżkę, dziewczynka jeszcze nie wylądowała w morskiej kipieli.

Noa, Ashrak
Ukryci w ciemnościach Noa i Ashrak obserwowali zbliżająca się grupę powitalną. Najwyraźniej w ogóle nie zależało im na elemencie zaskoczenia i musieli być strasznie pewni swoich siły, gdyż blask magicznego światła widać było z odległości kilkunastu metrów. Noa zauważyła, że grupa składa się z ośmiu mężczyzn podobnych do tych, którzy chowali łodzie oraz elfa i człowieka. Elf ubrany w powłóczyste szaty, dzierżył rzeźbioną laskę na końcu której lśnił bladym niebieskim światłem magiczny kryształ. Człowiek ubrany w skórznię i czarne spodnie trzymał długą włócznię, którą się podpierał i ułatwiał sobie marsz po grząskim piasku. Wyglądał na zaprawionego w bojach wojownika i przywódcę całej grupy. Pozostali byli również uzbrojeni. W dłoniach trzymali krótkie pałki, a kilku z nich przy pasie miało jednoręczne miecze.
Cała grupa zbliżała się do jaskini ale ani Noa, ani Ashrak nie znali ich zamiarów. Doświadczenie jednak podpowiadało im, że nie są one w żadnym razie pokojowe. Teraz pozostawało tylko podjąć decyzję, podjąć walkę, czy uciekać. A jeśli tak, to dokąd.

Atuar, Sylve
Plan i decyzja, jaką podjął smok wprawiła Elissę w osłupienie. Nie zamierzała jednak protestować, gdyż doskonale widziała co się dzieje. Atuar natomiast jedyne, co mógł zrobić to wesprzeć swego przyjaciela najlepszymi leczniczymi zaklęciami, jakie znał. Sam nie miał innego pomysłu, by zdjąć klątwę rzuconą na kapitana.
Sylve ułożył się obok kapitana i pogrążył się w skupieniu. Użył wszelkich czarów, jaki tylko wydały mu się użyteczne w tym momencie i które mogły go wspomóc w psychicznej walce.
Zarówno smok, jak i kapłan widzieli teraz dokładnie lśniące linie mocy, które oplatały ciało kapitana i wnikały w jego ciało. Splot były różnej grubości i koloru, od jasnych, niemal białych, po ciemno granatowe. Wiły się ona i przeplatały, tworząc skomplikowaną sieć powiązań.
Stojąca obok Elissa spoglądała to na kapłana, to na smoka, to na wykrzywioną w grymasie bólu twarz kapitana.
Smok odważnie przystąpił do realizacji swojego przebiegłego, a zarazem samobójczego wręcz planu.

Ostrożnie niczym wprawny rybak lub szwaczka, Sylve zaczął rozplątywać powiązane ze sobą w skomplikowany sposób magiczne więzi. Było to o tyle trudne, że pociągnięcie za jedną powodowało zaciśnięcie się innej, a tym samym straszliwy ból i krzyk.
- On chce go zabić - zakrzyknęła Elissa, gdy kapitan po raz pierwsze skrzywił się z bólu, po działaniach smoka.
Tylko silne ramię kapłana powstrzymało ją przed gwałtowniejszą reakcją.
Smok w tym czasie cały czas pogrążony w skupieniu zanurzał dłonie w skomplikowaną sieć magicznych powiązań. W końcu udało mu się znaleźć najsłabszy punkt siatki i wyciągnąć jedną z magicznych nitek. Atuar widział, jak bez chwili zawahania, czy wątpliwości Sylve przywiązał ją sobie do ręki i zaczął oplatać własne ciało. Wizualnie wyglądało to niesamowicie i można to było uznać za naprawdę wysokich lotów sztuczkę prestidigitatorską sztuczkę, ale kapłan wiedział co symbolizują te nici i co się wiąże z tak mocnym do nich przylgnięciem. Atuar cały czas zastanawiał się, czy to jedyny sposób aby pozbyć się klątwy i czy on miałby tyle odwagi i determinacji, by podjąć się takiej próby i być na miejscu smoka.

Tymczasem kolejne nici coraz gęściej otulały niewielkie ciało smoka. Ten jednak nieprzerwanie wyciągał kolejne i przenosił je na własne ciało. Przenosząc jej jednak nie robił aż tak skomplikowanej sieci, co być może pomoże innym później zdjąć klątwę z niego. Poszczególnych klątw i magicznych pułapek było jednak na tyle dużo, że i tak z każdą kolejną nicią, która oplatała jego ciało, Sylve odczuwał coraz większy ból. Coraz częściej zaciskał szczęki i odsłaniał zęby w paroksyzmie bólu. Dzięki jednak błogosławieństwo i leczniczym zaklęciom kapłana mógł nadal kontynuować swój plan.

Ku jego zdziwieniu w czasie przenoszenia magicznych splotów nastąpiło coś, czego się w ogóle nie spodziewał. Z każdą kolejną nicią w jego umyśle, poza niesamowitymi impulsami bólu wstrząsającymi całym ciałem, pojawiały się informacje, których zapewne w inny sposób by się nigdy nie dowiedział.
Za klątwę odpowiedzialny była istota, która nazywała siebie Grigorim. Był on udzielnym władcą krainy w jakiej się znajdowali. Sylve co prawda nie potrafił określić, kim dokładnie był Grigori, ale jedno było pewne, że jest to istota niezwykle potężna, wręcz wszechmogąca w obrębie swojej dziedziny. Lanthis, zwykły rabuś i złodziej, tylko po to wpłynął na te wody, by łupić i rabować. I to właśnie kradzież była powodem rzucenia klątwy. Elf i jego załoga złupiła grobowiec i wyniosła z niego magiczne artefakty, powodując tym samym gniew Grigoriego. Lanthis ledwo uszedł ze zrabowanymi przedmiotami. Grigori obłożył go jednak klątwą, która aktywowała się w momencie jego powrotu do krainy mgieł.
Jak się okazało gniew Grigoriego był potężny, ale tak naprawdę nie chce on śmierci Lanthisa. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Klątwę można zdjąć jedynie zwracając wszystkie zrabowane przedmioty. Gdy tylko smok dostał tę wiedzę już wiedział, że ostatniej czarnej nici mocy płynącej przez całe ciało Lanthisa nie będzie w stanie zdjąć. Wszystkie pomniejsze klątwy znajdowały się na jego ciele i to on teraz był nimi obłożony. Tej jednak ostatecznej smok nie był w stanie przenieść na siebie, gdyż w bardzo bezpośredni sposób wiązała się ona z osobą elfa i tylko on był w stanie zwrócić zrabowane przedmioty. Jedyną pociechą było to, że wysiłek Sylve’a nie był daremny. Po zdjęciu większości klątw życiu kapitana nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Smok niestety nie miał już niestety siły, by badać zawiłości ostatniej klątwy.
Wyczerpany psychiczną walką oraz bólem, który z każdą chwilą się nasilał smok opadł na poduszkę.

Gdy tylko smok osunął się nieprzytomny na poduszkę, przebudził się Lanthis. Kapitan powiódł wzrokiem po kajucie lekko zdezorientowany. Jego twarz ponownie nabrała koloru i sprężystości. Elf spojrzał na kapłana, potem na Elissę i leżącego u jego boku smoka.
- Co ci najemnicy robią w mojej kajucie?! - krzyknął.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman
Pinhead jest offline  
Stary 10-05-2012, 10:45   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Atuar z zainteresowaniem, ale i z niepokojem obserwował, jak w miarę upływu czasu wracają kolory na oblicze Lanthana. Z niepokojem, bowiem widać było, jak negatywnie wpływa to na smoka, jak Sylve, chociaż stara się tego nie okazywać, systematycznie traci siły. I chociaż kapitan był im potrzebny, jeśli myśleli o opuszczeniu tej krainy, to Atuar zdecydowanie nie życzył sobie, by się odbyło to kosztem smoka.
- Rawatan luka yang sederhana... - Kapłan rzucił na smoka kolejne zaklęcie leczące, tym razem silniejsze, niż poprzednio. Pomogło. Troszkę. I pozostawała tylko nadzieja, że Sylve skończy, zanim Atuarowi skończą się zaklęcia.
Sposób widzenia klątwy przez Atuara różnił się zapewne od tego, jak to widział smok, ale nawet kapłan potrafił dostrzec, jak ciemne pasma powoli oplątują smoka, który zwijał je ze starannością i dokładnością godną doświadczonej prządki.

Przebudzenie Lanthisa odbyło się nie do końca tak, jak to sobie wyobrażał Atuar. Kapitan raczej nie wyglądał na zachwyconego. Za to widać było, że sil mu nie brakuje, skoro zdobył się na krzyk.Ciekawe czy tak samo by się wydzierał, gdyby zamiast smoka leżała obok niego ładna niewiasta, na przykład Chui.
Atuar nie odpowiedział na zadane przez Lanthisa pytanie. Po pierwsze uznał, że nie do niego było skierowane, zatem odpowiedzieć może Elissa, po drugie - miał na głowie inną ważną sprawę - nieprzytomnego smoka.
- Rawatan ringan luka. - Dotykając dłonią medalionu poprosił Ubtao o ponowne zesłanie pomocy smokowi.
Zaklęcia kapłana sprawiły, że smok zaczął powoli wybudzać się. Jego pysk nadal co kilka chwil wykrzywiał się w nienaturalny sposób pokazując, że nadal on cierpi.
Półelfka w tym czasie podeszła do kapitana i przytuliła go bardzo czule. Nie zważała przy tym wcale na najemników i w jej zachowaniu nie było w ogóle skrępowania.
Lanthis pozwolił jednak tylko na chwilę czułości. Dość mocnym gestem odepchnął kobietę od siebie i krzyknął:
- Wyrzuć ich stąd!
- Na twoim miejscu, kapitanie, okazałbym nieco wdzięczności - odparł Atuar - ale skoro już nie potrzebujesz pomocy, to cię zostawimy.
Elf tylko skrzywił się zniesmaczony uwagą kapłana i zacisnął nienawistnie powieki. Elissa w tym czasie wstała i podeszła do kapłana. Wzięła go za ramię i odsunęła kilka kroków od łóżka kapitana.
- Wybacz mu, proszę - szepnęła. - On nie przywykł do takich sytuacji. Jest dumny i taki ma charakter. Wyjdźcie na chwilę, a ja z nim porozmawiam, dobrze?
Atuar skinął głową. Miewał do czynienia z takimi pacjentami. Czasami zastanawiał się, po co im pomaga... Lepiej by było zakończyć ich cierpienia przy pomocy buzdyganu...
- Podasz mi Sylve? - spytał. - Nie sądzę, by potrafił się swobodnie poruszać.
Zrobił krok w stronę drzwi i zatrzymał się, czekając na reakcję nawigatorki.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 11-05-2012, 12:15   #126
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
- Nawet nie próbuj mnie nosić. - warknął wracający do świata żywych smok. Czuł ból, nieprawdopodobnie przejmujący i oplatający praktycznie każdy centymetr jego nikłego ciała.
- Sam stąd wyjdę. - warknął tym razem bardziej do kapitana niż do kobiety czy kapłana, po czym rozpostarł swoje skrzydła i wzbił się w powietrze. Lot trwał niecałe dwie sekundy. Tyle bowiem czasu utrzymał się w powietrzu zanim runął na deski pokładu. Mocno oniemiały potrząsnął łbem, pytanie czy by otrzeźwić się po upadku czy też po to, by nikt nie próbował go podnosić. Następnie zaczął człapać do drzwi, nie zwracając uwagi na wzrok zgromadzonych w kajucie ludzi i nieludzi.
- Ani słowa. - mruknął do kleryka, kiedy mijał go w drzwiach.
Atuar z trudem ustał na nogach, gdy kolejny przechył ustawił podłogę pod dość znacznym kątem, ale zdołał dosięgnąć drzwi. Otworzył je przed smokiem.
Kiedy obaj znaleźli się za drzwiami kajuty smok popatrzył na kleryka.
- Teraz nie pogardzę pomocą w wyjściu na pokład. - Aluzja była prosta.
- Służę pomocną dłonią - powiedział Atuar. - Ale najpierw, jeśli nie masz nic przeciwko temu, podleczę cię jeszcze troszkę.
Sylve kiwnął łbem, krzywiąc się jednocześnie z bólu. Nie odezwał się jednak ani słowem. Kiedy kapłan skończył inkantację, smok wspiął się na jego ramię i usadowił się tak, jak robił to dotychczas. Tym razem musiał jednak dość mocno wbijać się pazurami w skórę mężczyzny, aby nie spaść na ziemię.
- Sądząc z odgłosów - powiedział Atuar - tam się muszą dziać całkiem ciekawe rzeczy. - Oparł się dłonią o ścianę, chcąc utrzymać równowagę.
- Idziemy zobaczyć? - upewnił się.
Smok sprawiał wrażenie, jakby nie wszystko co mówi do niego kapłan do niego docierało. Mimo to kiwnął łbem.
- Pewnie trzeba będzie im pomóc. Znowu wszystko na mojej głowie. - z czymś co można było odebrać za uśmiech wymalowany na pysku gada skomentował odgłosy.
- Możesz mi jeszcze powiedzieć, jakie masz odczucia po tym eksperymencie? - spytał kapłan. - Ile w sumie było tych różnych klątw? Cztery? Pięć? Więcej?
- Praktycznie każdy organ był obłożony klątwą. Nie powiem ci dokładnie ile ich było, nie liczyłem. -
odpowiedział na drugie z pytań.
- Po za bólem nie mam zbyt wielu odczuć. - z typowym dla siebie przekąsem udzielił odpowiedzi na pierwsze z pytań.
- Wiem jedno - udało się, jednak nie kompletnie. Główna klątwa pozostała na kapitanie, jej nie byłem w stanie zdjąć. Ponadto dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy. - dodał.
Atuar spojrzał na niego z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Aż takich ciekawych? - powiedział.
- Zwykłe klątwy mogę powoli z ciebie pozdejmować - mówił dalej - chociaż zajmie to parę dni. A co z tą główną klątwą? Co - rozejrzał się dokoła, czy nikt ich nie podsłuchuje, ale wydawało się, że wszyscy mają dużo innych, ważniejszych zajęć - takiego uczynił nasz drogi kapitan?
- Będę wdzięczny. -
kolejna fala bólu zalała smoka. Dopiero po chwili był w stanie mówić dalej.
- Nasz kapitan nie jest tak święty, za jakiego chce uchodzić. - tym razem smok rozejrzał się. Upewniwszy się że nie ma nikogo w okolicy, wymamrotał coś pod nosem. Po chwili jego i kleryka otoczyła kompletna cisza.
- Kapitan splądrował grobowiec, narażając się na gniew władcy tych ziem, niejakiego Grigoriego. Ukradł, bo inaczej nie można tego nazwać, magiczne artefakty z jednego z grobowców, hańbiąc je. Grigori obłożył go klątwami, które zdjąłem. Główna klątwa jest jednak nie do ruszenia, to bowiem on dokonał rabunku i tylko oddanie owych artefaktów zdejmie ją. - Sylve nie widział powodu by ukrywać jakiekolwiek informacje przed przyjacielem.
- Wyobrażasz sobie Lanthisa, który oddaje komuś cokolwiek? - spytał Atuar. - Bo ja, prawdę mówiąc, nie. No ale trzeba przyznać, że ten Grigori ma dar przekonywania. Ciekawe, kiedy kapitan się domyśli, o co chodzi. Nie sądzę, by przyjechał oddać te skrzynki. Prędzej bym uwierzył, że chciałby powiększyć swoją kolekcję, wykorzystując to, co ma. Tylko nie wiem, w jaki sposób chciałby móc to zrobić.
- Nie wierzę żeby Lanthis był na tyle głupi i arogancki, by wrócić po więcej. Szczególnie że musiał wiedzieć jaką mocą dysponuje Grigori. A dysponuje wielką mocą, uwierz mi.

Smok wykrzywił pysk w grymasie bólu. Nie przerwał jednak rozmowy.
- Lanthis z pewnością nie ma zamiaru ich oddać. Trzeba go zatem przekonać do powrócenia na jasną stronę mocy. - powiedział smok.
- Podoba mi się to stwierdzenie. - Tym razem powiedział bardziej do siebie niż do Artuara.
- Jasna strona mocy, heh. - Na jego pysku pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Nie wiem w takim razie, po co się tu pojawił - stwierdził kapłan. - Oddać nie chce, więcej zabrać nie chce.... Może chciał po prostu popłynąć gdzie indziej, na dalsze łowy?
Smok popatrzył na niego wzrokiem jaki ma matka patrząca na dziecko które koniecznie chce się napić wrzątku, mimo iż poparzyło się już kilkanaście razy.
- I przepływał obok wyspy gdzie ukradł artefakty ot tak, przez przypadek. Bo przecież nie może być takich miejsc więcej. I nie może na tym jeszcze więcej zarobić. - rzucił Sylve.
- Wszak to może być cały archipelag. Albo i pół oceanu, wraz z licznymi wyspami i sporym kontynentem na dodatek - powiedział Atuar. - Ten cały Grigori może być człowiekiem, a raczej istotą z krwi i kości, a może być też istotą z innych planów. Może kontrolować wszystkie przejścia z naszego świata, do tego i z powrotem.
- Otóż to. - zgodził się z przypuszczeniami kleryka.
- Jeśli tak jest, to nie opuścimy tego miejsca do momentu, aż kapitan, dobrowolnie bądź nie, odda wszystko co ukradł. - podsumował sytuację, w której się znajdowali.
- Pytanie podstawowe - co z tym robimy? Sami nie przekonamy kapitana do podjęcia właściwych kroków. Siłą go nie zmusimy do niczego. Po dobroci nawet nie będę się łudził że coś zrobi. Musimy mieć sojuszników. Z drugiej strony załoga stoi za kapitanem murem. Nie wiem co.... Chwila. Czy kapitan wyrzucił mnie ze swojej kajuty? - gwałtownie zmienił temat Sylve.
- Nie mylisz się - odparł Atuar. - Jeśli cię to pocieszy, to mnie także spotkał ten los. Za to - uśmiechnął się - mamy plusa u pani Elissy. Chociaż nie wiem, czy to cokolwiek da, jeśli Lanthis dojdzie do wniosku, że powinniśmy ponieść karę za wtargnięcie do jego... sanktuarium.
Oburzenie na pysku Sylve mogło równać się z tym, jakie miałby na swoim licu król gdyby jakiś żebrak obrzygał go, po czym zdjął swoje brudne i śmierdzące ubranie po to, aby go wyczyścić. Choć i to mogłoby być zbyt mało.
- Rozumiem, że podziękowania złożył na twoje ręce? - smok pytał całkiem poważnie.
Atuar parsknął śmiechem.
Sylve najwyraźniej nie wiedział co miała oznaczać ta reakcja, popatrzył bowiem na kapłana ze zdziwieniem.
- Jedynymi słowami, jakie usłyszałem, było “Co oni tu robią?” oraz “Wyrzuć ich!”. I przeprosiny, bardzo ciche, które padły z ust nawigatorki - wyjaśnił Atuar. - Gdybym jeszcze kiedyś chciał mu pomóc, to mnie powstrzymaj, żebym więcej takiej głupoty nie robił.
- Nie przyjacielu, pomożemy mu. Wiesz dlaczego? Bo teraz tam wrócimy, a kapitan przeprosi nas za swoje zachowanie i podziękuje za udzieloną mu pomoc. -
z zacięciem ale i wiarą w swoje słowa w głosie przemówił złotołuski gad.
- Więc chodźmy do niego, z pewnością ma wyrzuty sumienia i chce nam coś powiedzieć.
- Wyrzuty sumienia? -
Atuar spojrzał na smoka tak, jakby go widział po raz pierwszy w życiu. - Kpisz, czy o drogę pytasz? Wszak Lanthis jest pozbawiony sumienia, a czegoś takiego jak przyznanie się do błędu pewnie nigdy nie zrobił. I umrze prędzej, niż się zhańbi takim czynem.
Smok wysłuchał słów kompana w skupieniu. Kiwnął łbem na znak zgody, bowiem wiedział że Atuar miał rację.
- Przyjdzie czas, kiedy nam podziękuje. - powiedział dziwnym, bardzo rzadko spotykanym u siebie tonem - tonem obietnicy, której spełnienie może komuś wybitnie nie pasować.
W spojrzeniu kapłana było wiele wątpliwość. Cały ocean.
- Jeśli przypadkiem zmądrzeje, to może - odparł. - Ale nieprędko bym na to liczył.
- Nie sądzisz, że powinniśmy im pomóc? -
gestem łba wskazał na pokład, z którego dobiegały odgłosy walki.
- Widać od razu, że bez nas nie dadzą sobie rady - stwierdził Atuar. - Chodźmy więc, nim się okaże, że już nie mamy komu pomagać.
Ściągnął z pleców kuszę i naładował. Gdy był w połowie schodni dotknął medalionu i pomodlił się. Czar zadziałał i kapłan poczuł, jak jego skóra robi się twardsza.
- Możemy iść - powiedział.
- Prowadź zatem. - zakończył Sylve, przygotowując się do podjęcia walki. Przed wyjściem na pokład rzucił czar pozwalający widzieć niewidzialne stworzenia na siebie jak i na kapłana. Nim znaleźli się na pokładzie, miał przygotowaną niemiłą i parzącą niespodziankę dla wrogów. Wyszczerzył kły w mieszaninie zadowolenia z nadchodzącej walki i bólu, rzucając pierwszą z kul ognia w największe skupisko przeciwników.
 
__________________
"Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski
daamian87 jest offline  
Stary 12-05-2012, 00:07   #127
 
motek339's Avatar
 
Reputacja: 1 motek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znanymotek339 nie jest za bardzo znany
Chui obserwowała jak załoga, pod komendą Bahadura i przy pomocy maga, uwija się przy płonącym maszcie. Cały czas mówiła do Papuszy, chcąc choć trochę uspokoić kwilącą dziewczynkę. Domyślała się, że mała jest przerażona. Już dla szarookiej ostatnie wydarzenia były potworne, więc co dopiero dla dziecka, które wydawało się powoli odzyskiwać radość z życia.

W chwili, gdy maszt runął do wody, elfka poczuła satysfakcję – piski w powietrzu wskazywały na to, że część potworów zostało przynajmniej poważnie poturbowanych.
-Widzisz, - powiedziała dziewczynce – już wszystko w po…
Reszta jej słów utonęła w krzyku – jej samej, Papuszy, marynarzy…

To był moment. Statek, dotychczas mocno się kołyszący na falach, stanął praktycznie pionowo. Ziemia uciekła Chui spod nóg. Kobieta poczuła, że spada. Znała już na tyle układ pokładu, że wiedziała, iż na drodze między nią a morzem nie ma nic, czego mogłaby się chwycić. Mimowolnie zacisnęła powieki, modląc się do wszystkich bogów, którzy akurat słuchają o to, by pozwolili jej przeżyć.

Ktoś musiał nad nią czuwać. Elfka poczuła silne uderzenie, które wycisnęło jej powietrze z płuc i na sekundę zamroczyło. Chui ocknęła się, gdy była już prawie cała za statkiem. W ostatniej chwili udało jej się złapać jednego z żeber relingu, który stanął jej na drodze do pewnej śmierci. Kobieta podciągnęła się i oparła na nim tak, by móc jeszcze przez chwilę wisieć. Po kilku chwilach, które wydawały się wiecznością, okręt powrócił do bardziej stosownej pozycji.

Chui wdrapała się powoli z powrotem na pokład i opadła ciężko na deski, nadal kurczowo trzymając się relingu. Jeśli nie liczyć siniaka po uderzeniu – była cała. Elfka wzięła kilka głębokich wdechów i z ulgą oparła o barierkę. Coś, jakieś dziwne uczucie, nie dawało jej jednak spokoju. Nagle dotarło do niej, co to za odczucie.

-Papusza! – krzyknęła tak głośno, jak tylko umiała.
Elfka rozejrzała się uważnie po pokładzie, lecz nigdzie nie zobaczyła dziewczynki. Spróbowała wstać. Nie było to proste, ale jakimś cudem jej się udało.
-Papusza! – Chui ponownie zawołała, mając nadzieję, że dziewczynka miała tyle szczęścia, co ona.
Przerażona nie na żarty elfka wyjrzała za burtę. Morze było jednak zbyt wzburzone, by cokolwiek w nim zobaczyć.
-Papusza… – Rezygnacja, którą usłyszała w swoim głosie, odebrała jej resztki nadziei.

Krzyk, który dotarł do jej czułych uszu, sprawił, że aż podskoczyła. Po chwili udało jej się zlokalizować dziewczynkę. Mała zwisała za burtą niedaleko miejsca, które sprawdzała. Jak mogła jej wcześniej nie zauważyć?! Lina oplatała jej chudą nóżkę na tyle lekko, że Papusza mogła w każdej chwili zlecieć do morza. Nie było też mowy o wciągnięciu jej na pokład. Ryzyko było zbyt duże.

- Nie ruszaj się, już po ciebie idę! – krzyknęła do niej elfka, szukając sposobu na wydostanie małej z tarapatów.
Jej wzrok padł na linę, która kiedyś najpewniej pełniła jakąś ważną rolę przy płonącym maszcie. W głowie wyklarował się plan. Ryzykowny, lecz nie miała wyjścia. Zawiązując sznur wokół talii zobaczyła, że w jej stronę kieruje się Caliszyta. Nie chcąc, by mężczyzna ją powstrzymał, przywiązała drugi koniec liny do relingu i zaczęła przechodzić na drugą stronę.
- Papusza wisi za burtą – poinformowała go. – Jak tylko ją złapię – wyciągnij nas. Proszę. – Elfka nie dała mu wyboru, a przynajmniej wierzyła w to, że Bahadur wciągnie je na pokład. Zaufanie – było to coś, czego Sentisowi nie udało się z niej wyplenić. Mężczyzna w odpowiedzi kiwnął tylko głową i złapał linę, a Chui zaczęła po niej schodzić.

Burty były śliskie i elfka, raz po raz, zlatywała kilka centymetrów w dół. Pokonanie dwóch metrów zajęło jej dłuższą chwilę. W końcu dotarła do małej i chwyciła ją mocno. Papusza natychmiast wczepiła się w nią z całej siły, nie mogąc powstrzymać płaczu.
-Już! – Chui dała znać, że można je wciągać i poczuła grozę, gdy nic się nie stało.
Zaraz jednak nastąpiło szarpnięcie i pokład zaczął się przybliżać. Brak oparcia dla nóg sprawił, że lina kołysała się gwałtownie na wietrze. Ruch wahadłowy posłał je w stronę burty. Elfka przekręciła się tak, by przyjąć na siebie siłę uderzenia. Gdy jej biodro zderzyło się ze statkiem, kobieta poczuła niesamowity ból. Przygryzła wargi do krwi, zduszając w sobie krzyk.

Kiedy już znalazły się na pokładzie, Chui zobaczyła, że Bahadurowi pomagało jeszcze dwóch marynarzy. Podziękowała im za pomoc, postawiła Papuszę obok, wstała i momentalnie znów znalazła się na deskach pokładu. Uderzenie musiało być poważne – lewa noga nie wytrzymała ciężaru jej ciała i ugięła się mimowolnie. Elfkę zalała fala bólu. Tym razem nie udało jej się powstrzymać krzyku. Kobieta wiedziała, że w takim stanie nie przysłuży się w żaden sposób innym. Co więcej, nie chciała, by historia z Papuszą się powtórzyła.

-Czy mógłbyś mi pomóc zejść pod pokład? – zwróciła się do stojącego obok marynarza.
Ten chwycił ją pod ramię i zabrał w tamtą stronę. Elfka cały czas drugą ręką trzymała rączkę dziewczynki, prowadząc małą ze sobą. Tam powinny być przez jakiś czas bezpieczne, a przynajmniej bardziej niż na zewnątrz. Na schodach minęli Atuara i Sylve, którzy kierowali się w przeciwną stronę.

Usiadły w mesie tak, by mieć widok na drzwi. Chui tuliła dziewczynkę i pocieszała. Czuła, że więź, która między nimi powstała, została zerwana i Papusza na powrót zamknęła się w sobie. Czekała je powtórka z rozrywki. Elfka lewą ręką gładziła małą po głowie, a w prawej, gotowy do rzutu lub walki wręcz, groźnie błyszczał sztylet z rękojeścią z wizerunkiem wilka.
 
__________________
"Daj człowiekowi ogień, będzie mu ciepło jeden dzień.
Wrzuć człowieka do ognia, będzie mu ciepło do końca życia"
Terry Pratchett :)
motek339 jest offline  
Stary 16-05-2012, 21:49   #128
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Przez dłuższy czas statkiem kołysało, jakby byli zabawką w rękach tytanów. Caliszytę prawie zmyło z pokładu. Dopiero w ostatnim momencie udało mu się sięgnąć po końcówkę liny, która – Anachtyrowi i Sharess dziękować! - była do czegoś przytwierdzona. „Czarny Gryf” przechylił się tak, że pokład statku był praktycznie prostopadły do tafli wody – co owocowało tym, że wisząc na linie (stojąc wciąż nogami na pokładzie!) miał świetny obraz na pokład. I stopniową destrukcję załogi.

Przez przerażająco długą chwilę ludzie wypadali zza burty, ściągani w dół przez grawitację czy zmywani przez falę... aż wreszcie pokład statku powrócił do normalnego położenia, które nie tworzyło już niebezpieczeństwa dla załogantów.

Usłyszał – gdzieś zza burty – głos Papuszy. Ledwo zdążył pomyśleć, że może i sprawa rozwiązała się w najlepszy sposób, gdy stało się jasne, że dziewczynka jeszcze się trzyma. A zupełnie czym innym była niepewność, a czym innym otwarte nastawanie na jej życie. Tym bardziej, że na pomoc śpieszyła już Chui.

Bahadur czym prędzej przyskoczył do obwiązującej się elfki. „Jak tylko ją złapię – wyciągnij nas. Proszę.”, rzekła kobieta. Pesarkhal słyszał ją jakby przez mgłę. Tylko skinął. Ale że nie zwykł sobie wycierać przysięgami gęby, czym prędzej przywołał do siebie dwóch matrosów. Razem wyciągnęli dziewczynę.

- Zabierz ją – stwierdził na odchodnym, odwracając się od dziewczyny. Nie chciał, żeby zginęła.

Sam szybko zabrał się do miotania rozkazów...

- ZBIERAĆ SIĘ!, do czorta! – wywrzeszczał, próbując przekrzyczeć strach i zwątpienie marynarzy – Kto co robił przed przechyleniem się, niech wraca na miejsce! – ryknął, widząc, że sami marynarze mają trudności z organizacją.

Ruszył doglądać tego, żeby czynności, które odprawiali wyrzuceni za pokład marynarze, były wciąż wykonywane... o ile nie stały się zbędne, odchodząc w przeszłość wraz ze sprawnością masztów ichniego statku.

Nie stój! Przenoś go pod pokład! – ofukał młodego majtka, wskazując na rozpłaszczonego na deskach Yagara. Nie chciał, żeby mag leżał – nieprzytomny – na deskach pokładu, jakby kusząc latających w powietrzu drapieżców.

- Wy – walczyć, do czorta! – wypluł z siebie truizm – NA BOK!, OSŁANIAJ... – po czym zaczął przekrzykiwać wydawać polecenia, aby poszczególni marynarze nie tkwili w bezsensownych miejscach.

***

Wejście na pokład Sylve zmroziło krew w bahadurowych żyłach. Smok zaczął od uformowania ognistej kuli... - caliszyta aż wstrzymał dech w oczekiwaniu, że coś się od niej zapali. Pasowałoby do ich cholernego szczęścia... ale – na szczęście! - czaromiot miał dość eksperiencji i rozwagi, aby dobrze wykorzystać swoje umiejętności. I jeszcze zmusił latadła do pewnego ustąpienia. Pesarkhal mógł się więc rozluźnić i winszować mu sukcesu.

A sam – wobec takiego obrotu spraw – miał czas sprawdzić, jak sprawy się mają przed kajutą kapitańską. I jak się od straży dowiedział: miały się słabo. Bardzo słabo. Lanthis wdzięczności nie miał za grosz. Ba!, sądząc po jego postawie, to najwyraźniej nie zamierzał odpowiedzieć na żadne z pytań. A od tego Pesarkhalowi zaczęła już wrzeć krew...

Zamierzał coś z tym zrobić... później. Jak już pozbędą się nieprzyjaciół na dłużej – bo przecież nie będzie niczego planował w środku bitwy! I dlatego z jeszcze większą werwą zabrał się za komandorowanie. Im więcej czasu oszczędzi na bitwie, tym więcej będzie miał czasu na późniejsze działania...
 
Velg jest offline  
Stary 18-05-2012, 09:58   #129
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Sytuacja nie rysowała się dobrze... Tropicielka wątpiła co prawda, aby kulawi osobnicy stanowili szczególne zagrożenie. Jeśli prawdą było, że na wyspę od dawana nie przybywali obcy, czemu mieliby szkolić wojowników z prawdziwego zdarzenia ? Nie godziny treningów z drewnianym mieczem czyniły z człowieka dobrego wojaka. Wszystko było kwestią doświadczenia opartego na przelanej krwi, pocie i łzach.
Niepokój budziła jednak postać elfa i towarzyszącego mu przy boku człowieka. Ci nie byli podobni do reszty. Sprawili, że ciało kobiety przeszył nieprzyjemny dreszcz zwątpienia.
Ucieczka nie zdawała się czymś o wiele mądrzejszym niż podjęcie ewentualnej walki. Ucieczka to również zbyt wiele powiedziane...
Dobrze znała się na swoim fachu. Wiedziała zatem jak może skończyć się błąkanie po “cudzym” terenie. Dla miejscowych kwestią czasu byłoby wytropienie rodzeństwa. Nawet przy ich własnych zdolnościach w tym zakresie. Pewnych praw oszukać się nie da.
W głowie tropicielki rozpoczęła się zimna kalkulacja. “Gdyby tylko Ashrak dał radę unieruchomić ich tuż za wejściem..”. Zatrute strzały były dużym zagrożeniem i pozwalały pozbyć się ich kulawych intruzów dość szybko. Na nic jednak łuk i strzały, jeśli przyjdzie im pojedynkować się z tuzinem przeciwników będąc okrążonym i odciętym. Alternatywą była jedynie bieganina pomiędzy rozstawionymi łodziami i eliminowanie ich pojedynczo. “Niewdzięczne zajęcie” - stwierdziła w myślach, mając na uwadze postać elfa za plecami. Magia... Tak, to jej obawiała się najbardziej i od najmłodszych lat pogardzała tą sztuką. Sztuką, której nie rozumiała i nie potrafiła okiełznać.
Ściszyła oddech, starała się wtulić jeszcze bardziej w cień. Kolejnych kilka chwil zadecyduje o wszystkim.
Obcy weszli do środka. Na czele trzech muskularnych mężczyzn z widocznymi skazami na ciele. Noę zdziwiła różnorodność tych defektów, każdy z nich był inny. Rasa ta musiała powstać tylko w wyniku jakiś kazirodczych praktyk lub magicznego i zapewne nie do końca udanego eksperymentu.
Za nimi wszedł mag, rozświetlający drogę magicznym światłem i człowiek, którego zachowanie bardzo zaniepokoiło Noę. Rozglądał się on i wyraźnie węszył w powietrzu.
- Wyłaźcie! - powiedział elf - Nasz wódz chce was zobaczyć.
“Zobaczyc nas, czy nasze bebechy na podłodze ?” - pomyślała.
Mag musiał byc bardzo pewny swego. Któż inny wszedłby ot tak w ciemne miejsce, gdzie czekać mogą osoby o dość niepewnym nastawieniu ?
W tej chwili zastanawiała się czy walka jest jednak dobrym pomysłem ?... Jeśli pójdą, może nadarzy się okazja do ucieczki. Ucieczki, której nie trzeba będzie okupić krwią.
- A jaki jest powód tak nagłego zainteresowania jakimiś obcymi, co? - wrzasnęła dalej wtulona w cień. Jednocześnie nasłuchiwała, pozostając w gotowości - do ewentualnego ataku, bądź zmiany pozycji.
- Goście są u nas rzadkością, więc zawsze warto ich powitać i porozmawiać. - odparł elf - Wyjdźcie! Zapewniam was, że nic wam nie grozi. Gdybyśmy chcieli was skrzywdzić, nie przychodzilibyśmy tak otwarcie. - dodał.
Domyślała się, że wizyta u wspomnianego wodza nie będzie tak miła jak starał się to przedstawic elf. Walka w obecnych warunkach była jednak nierozważna. Nie posiadali elementu zaskoczenia. Byli w mniejszości, a i możliwości by wymknąć się unikając walki raczej nie było.
Wcisnęła łuk na plecy, po czym podniosła nadziak i toporek. Wyprostowała się i bez pośpiechu wyszła z cienia na środek groty, cały czas błagając w myślach, by Ashrak pozostał w ukryciu na wypadek nagłego ataku mężczyzny.
- Podejdź zatem elfie, porozmawiajmy w cztery oczy.

Zdawać się mogło, że kolejnych kilka kroków postawiła pewnie i szybko. Dla Noi każdy z nich zdawał się jednak wiecznością. Rzuceniem się w przepaść. Przynajmniej takie emocje targały teraz jej wnętrzem.
Drżała ledwie dostrzegalnie. Głupcem jednak ten, który pomyślałby, iż to przez strach. Tropicielka walczyła teraz ze swoim instynktem, który podpowiadał jej aby wbić w czerep elfiego maga toporek. Najlepiej tak głęboko, by musieli pochować jego truchło razem z jej orężem. Poszerzone przez mrok źrenice wpatrywały się w rozświetloną magicznym światłem postać. Jej oczy przypominały teraz dzikiego kota, zręcznie zakradającego się na ofiarę... Jak smutna była jednak prawda ? To ona, oddaje się niemal na pewną rzeź.
- Jesteś sama ?
- Nie...
- mruknęła nie przerywając marszu. Elf popatrzył na nią pytająco, po czym rozejrzał się po grocie.
Drgnął silnie, kiedy kilka kroków przed nim tropicielka nagle pochyliła się i chwyciła coś w dłoń - Iputtup.
- Teraz macie nas obie. Prowadź Elfie.

Kordon popaprańców otoczył ją szczelnie. Ruszyli plażą w kierunku, w którym wcześniej udała się spotkana na plaży elfka. " Tej zaropiałej francy jeszcze odpłacę. Utnę jęzor i wsadzę w słój. Użyć nie użyję, ale chociaż będzie mogła popatrzyć..."
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 18-05-2012, 18:50   #130
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
“Czary Gryf”
Gdy pierwsza kula ognia rozbłysła tuż obok masztów, na załogantów padł blady strach. Tylko Bahadur spostrzegł, że to Sylve jest sprawcą magicznych sztuczek, ale nawet on miał obiekcje, czy aby jest to właściwy sposób walki. Ryzyko było zbyt duże, niż ewentualne straty.
Smok jednak popisał się nie lada zręcznością, gdyż pierwszy wystrzelony przez niego pocisk zamienił krukogryfa w popiół. Stwór spadł na podkład wydając z siebie przeraźliwe piski. Jego ciało pochłaniał ogień, a on nie mógł nic na to poradzić. Gdy bestia upadła na pokłada okrętu marynarzom nie trzeba było wiele mówić. Każdy chwycił, to co miał pod ręką i zaczął okładać płonącego stwora.
Caliszyta nie mógł w tym momencie zaplanować żadnej taktyki, gdyż w walce z tego typu przeciwnikiem nie miało to większego sensu. Mógł tylko reagować na to co się działo i wydawać polecenia na bieżąco.
Dzięki jednak wsparciu smoka i kapłana walka okazała się o łatwiejsza niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Zarówno kolejne płonące pociski, jak i bełty z kuszy Atuara siały popłoch w szeregach krążących nad ich głowami potworów. Co i rusz któryś z głośnym piskiem lądował albo pod nogami żądnych krwi marynarzy lub w ciągle wzburzonych wodach.
Chui przy której ciągle była Papusza za pomocą łuku broniła załogantów, by jakiś rozwścieczony stwór nie porwała kogoś, jak to bywało poprzednio.
Cała bitwa dzięki sprawnej organizacji i magicznemu wsparciu potoczyła się bardzo szybko. Większość stworów została zabita, a tych kilka sztuk które pozostało uciekło widząc, że są bez szans w starciu z dobrze zorganizowaną załogą.
Najwyraźniej szczęście zaczęło się do nich uśmiechać, gdyż także burza z każdą chwilą traciła na swej sile. O przykrych i jakże dramatycznych momentach, jakie przeżyli przypominał ciągle padający deszcz oraz zniszczenia na okręcie.


Euforia po wygranej bitwie była krótka. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z położenia w jakim się znaleźli oraz stanu w jakim jest okręt. Dalsza podróż była co prawda możliwa, ale wiązała się z dość dużym ryzykiem. Jeden maszt złamany, a drugi uszkodzony oraz dziura w burcie sprawiały, że “Czarny Gryf” nie był już tak bezpiecznym środkiem transportu jak dotychczas.

Ragar z Ralfem zaraz po bitwie zaczęli zaganiać ludzi do sprzątania okrętu i czynienia stosownych napraw.
Marynarze nie mieli więc czasu na dyskusje, ani wszelkie dywagacje, co będzie z nimi dalej. Od takich rzeczy były dowództwo.
Bosman podziękował najemnikom za zaangażowanie w obronę okrętu i pomoc w czasie sztormu. Gdy jednak dowiedział się, że kapitan odzyskał przytomność zmienił całkowicie ton i podejście do nich.
- Poczekajcie tutaj! - rzucił oschle do stojących na mostku najemników - Muszę iść zobaczyć się z kapitanem.
Jak powiedział tak też zrobił. Na pokładzie zostali więc pracujący załoganci, najemnicy oraz kuk który doglądał wszystkiego.
Dla wszystkich stało się jasne, że muszą omówić między sobą co dalej. Przebudzenie kapitana było niewątpliwie pozytywnym zakończeniem burzliwych wydarzeń ostatnich godzin, ale wobec reakcji elf oznaczało, że to na pewno nie koniec kłopotów załogi “Gryfa”
Najemnicy stali więc w grupie na mostku obserwowani cały czas przez Ralf, który stojąc na wysokiej beczce dowodził doraźnymi naprawami na okręcie.

Noa, Ashrak
Tropicielka poddała się bez walki tubylcom. Było to bardzo gorzkie doświadczenie. Co innego przegrać w bitwie, co innego zginąć, ale poddanie się nie leżało w jej naturze, czy wręcz kłóciło się z nią. A zrobiła to wszystko, by chronić brata. Walka z tak przeważającym przeciwnikiem mogła skończyć się tragicznie. Tropicielka musiała schować, więc dumę bardzo głęboko i oddać się w ręce elfa i jego ludzi.
Ashrak został tymczasem w grocie i z ukrycia śledził tubylców.
Pozbawiono broni, szła otoczona przez kordon calibanów. Na czele grupy szedł elf oświetlając drogę magicznym światłem, a na jej końcu rosły człowiek.
Burza z każdą minutą słabła na sile i gdy po piętnastominutowym marszu dotarli do doliny w której leżała wioska z nieba spadały tylko rzadkie krople deszczu.

Dolinę otaczały rosłe wzgórza porośnięte gęstym lasem. Cała nieckę doliny wypełniała częsta, jak mleko mgła. Schodząc w dół Noa musiała bardzo wysilić wzrok, by dojrzeć zarys chat. Szli wąską ścieżką, która wijąc się prowadziła ich coraz niżej w głąb doliny.
Gdy w końcu dotarli do wioski im oczom ukazało się zaledwie kilkanaście kurnych chat. Wszystkie wyglądały tak, jakby stały tylko własnej woli przetrwania. Przechylone na bok, z dachem który jej przygniatał zamiast chronić, z koślawymi drzwiami i oknami. Większość desek z których je zbudowano wyglądały na przegniłe. W sumie nie było w tym nic dziwnego, gdyż przez wszechobecną mgłę, powietrze było tak wilgotne, że po chwili przebywania w wiosce ubranie rodzeństwa nadawało się tylko do wykręcenia.
Jedynym budynkiem, który odróżniał się od reszty był owalny gmach wzniesiony na końcu wioski. Jego stan był o wiele lepszy niż otaczające go chałupy. Zbudowany z solidnych, ociosanych pali, pokryty smołowanym dachem, prezentował się naprawdę okazale.
To właśnie tam zmierzał elf.
Wyglądało na to, że to właśnie w tym budynku odbędzie się prezentacja przybyszy.
Tropicielka nie zauważyła nigdzie żadnych ludzi. W żadnym oknie nie paliły się też światła. Było to nie tylko dziwne, ale wręcz niepokojące. Gdzie ci wszyscy ludzie się podziali?

Wnętrze okrągłego budynku prezentowało się równie okazale, co fasada. Solidne belki stropowe podtrzymywały misterną więźbę. Ściany wybielono wapnem i ozdobiono kilimami, bronią oraz nieliczną biżuterią.
Na końcu izby stało sięgający prawie powały posąg wykonany z czarnego drewna. Była to dokładna kopia posągu, które rodzeństwo widziało na nabrzeżu.
Pod posągiem siedział na niewielkim stołeczku brodaty mężczyzna o długich rudych włosach.
Po jego lewej stronie stała elfka, którą Noa poznała wcześniej, a po jego prawej druga kobieta o długich, czarnych włosach, ubrana w skąpą barwną suknię, która odsłaniała jej ramiona, część brzucha oraz uda.
Kobieta z wielką uwagą wpatrywała się w Noę. Nie ona jednak przerwała ciszę, jaka zapanowała w pustej izbie. I choć poza eskortą, wodzem i jego przybocznymi nie było tutaj nikogo, to tropicielka czuła się tak, jakby obserwowało ją kilkadziesiąt osób.
- Jestem Arfast, wódz tej wioski i kapłan Grigoriego, który jest Panem wszelkiego stworzenia. Mów kim jesteś, skąd przybywasz i czym uraziłaś naszego Pana, że swój gniew na naszą wyspę skierował?
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 19-05-2012 o 19:49. Powód: Małe nieporozumenie związane z postacią Ashraka
Pinhead jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172