Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2012, 00:30   #1
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
[DnD-Grhwk] "Niewygody życia w mieście"

Płomień, pożoga, zgliszcza. Przerażenie, skowyt, śmierć. I potem jeszcze, i znów. A potem parująca smoła schnąca na deskach, obmalowany, capiący jeszcze chemikaliami gont na świeżo wzniesionych dachach, puder tynku drapiący po nosie i świerkowe drewno ziejące leśną wonią. No i dopiero co ulepione cegły zwalone w piramidach bałaganu, stal i żelazo na taczkach wtopionych w glinowate ścieżki, szklane tafle splamione świetlistymi refleksami. Kamień, marmur, skrzynie, płótna. Liny, farby, zwoje sukna. Belki, bale, tony gwoździ. I na koniec ten zapach świeżości.

Ale nie, zapach nie utrzymał się długo. Jak każde solidne rozmiarowo miasto – a do takiej kategorii w końcu tę rzuconą nad Selintan obelgę dla cywilizacji przemycono – Narwell preferowało zapachy bardziej swojskie. I miast w zgodzie z logiką zmierzać do tego, by nowo odbudowane kwartały stały dla ocalałej z grabieży reszty miasta za wzór – działano odwrotnie. To, co odbudowano po łupieżczym najeździe orków i innych pokrak z południa szybko przesiąkło szarością i bylejakością starego Narwell. I teraz, choć zmieniły się szyldy dyndające w uliczkach, a polityka całkiem powariowała to wszystko inne znów było w dawnym, brudnoburym porządku. Dla większości to wystarczało. Ot, ciepła micha z mdłą zupą i byli kontent. Kto by jednak zwracał uwagę na większość, skoro tym, co najbardziej przykuwało uwagę był zawsze ów czerwieniący się skrawek wykresu zamknięty w granicach błędu statystycznego. Skrawek i te dziwaczne, nieskore do lichej, zbutwiałej egzystencji istoty, które reprezentował. Ci ludzie czuli zmianę. W końcu to oni ją nieśli.

* * *

"Pod Piejącym Kurem" to była naprawdę porządna gospoda. I to nie ledwie na standardy poganiaczy mułów i innych zakurzonych dziadów z adresem zameldowania "na trakcie" między jednym niegościnnym miastem a drugim. To był bodaj najlepszy lokal w Narwell. Fakt, znaczyło to niewiele. Zatem uznajmy, że było to miejsce, które dałoby się wcisnąć w progi jakiejś bardziej szacownej metropolii nie znajdując protestów. Przyzwoite miejsce, które wzniesiono na miejscu dawnej bardzo nieprzyzwoitej, gromadzącej najgorszego sortu ścierwo tawerny. Spalonej do fundamentów. Niestety, nie razem z klientelą. Ci pewnie akurat byli rozwlekani przez orki na ulicach, albo – dalecy od rasizmu i ksenofobii – ramię w ramię z orkami ubijali swych sąsiadów.

Roland Rost znał tę historię. Żałował, że akurat przegapił te igrzyska, ale był w pracy. Pracował – a jakżeby inaczej – w karczmie. Ojciec robił w gastronomii w odległym o paręset mil Safeton i tamże miał swój zacny lokal, a zacnolicy Roland szczycił się w nim rolą wykidajły. Czynniki rodzinne nie były przy obsadzaniu jego posady nieistotne, ale bzdurą byłoby rzec, że zaważył czysty nepotyzm. Roland miał po prostu solidne CV. Mięśnie, wzrost, ryj leśnego zbója. Miał potencjał, który w familii ceniono. Uznano tym samym, że przyda się wujowi Albrechtowi, który ze swym biznesem wkraczał akurat na grząski i pełen pułapek rynek świeżo odbudowanego Narwell.

* * *


Srebrne sztućce rąbnęły o półmisek, a obity welurem fotel rąbnął o podłogowe deski, że aż czekający za kotarą ochroniarze naraz wparowali do alkierza bronić swego szefa. Nie mieli go przed czym bronić. Na obronę przed przejedzeniem było już za późno. Spęczniały od stosów spałaszowanych smakołyków brzuchol burmistrza groził eksplozją. Tu zamiast bodyguardów sprawdzić się mogło tylko umiarkowanie w konsumpcji, ale kiedy Albrecht brał się za kucharzenie nawet najtężsi asceci wymiękali. Zaś burmistrz Narwell, Ezra Kane był daleki od mniszego żywota.

"Nom, nmmom" – mlaskał pucołowaty dostojnik – "Tto... To ci trzeba przyznać Albercik, znasz się na kuchni, jak mało kto. Prawdziwy maestro!"
"To prawdziwy zaszczyt móc waszą miłość gościć w naszych progach, usługiwać waszej miłości przy naszym stole" – usłużnie wybełkotał Albrecht, właściciel "Piejącego Kura" i kuchta pierwszej klasy.
"Już daruj sobie te frazesy... Chcesz utrzymywać, że to zaszczyt to jeszcze ci każę mi zapłacić, że tu żrę" – zarechotał burmistrz – "Słuchaj, inaczej zrobimy..."
"Zamieniam się w słuch" – wystrzelił szybciutko kuchenny arystokrata.
"Dobra, to po pierwsze..." – Kane podrapał się po łysinie – "Nie, to będzie po drugie. Po pierwsze to chcę tu zaraz jeszcze tego homara w winie".
"Minuta osiem!"
"A po drugie to myślę, że tu u ciebie Albercik zrobię tę kolację, którą miałem zrobić. Wpadnie z Greyhawk parę dużych nazwisk. Zadziw ich".

* * *

Podłoga była wypastowana na wściekły połysk, obrusy starannie wyprasowane, zrabowana z lombardu zastawa świeciła jak królewskie klejnoty. Półki spiżarki przechodziły ciężką próbę wyginając się pod ciężarem kupionego na kredyt żarła, a wino i gorzałka bulgotały w świeżych beczkach. Wszystko niemal było dopięte na ostatni guzik. Robiące za ochronę całego przedsięwzięcia towarzystwo z nudów zaczęło już odchodzić od zmysłów. Nie, ci goście nie nawykli do polerowania tyłkiem krzeseł i wlepiania patrzałek w sufit. Nuda była im obca.

Ale robota to robota. Olbrzym Rolf i podobnej mu postury Murzyn Kumalu mieli tu etat ochroniarzy, a wiadomo wszak, że kariera jest w życiu człowieka punktem ważnym. Zatem ci dżentelmeni nie narzekali. Nie narzekali też ich i Albrechta znajomi, którzy zostali sprowadzeni jako dodatkowa porcja mięśni. Dniówka przedstawiała się diablo przyzwoicie, a siedzieć za kasę i pleść o dupie Maryny potrafił każdy. Zatem siedzieli. I plotli.

* * *


"Dwa razy, dwa razy w tym tygodniu przyłaziły do mnie te szmaty! Dwa razy mnie straszyli, żądali haraczu!" – Albrecht piał z oburzenia. Niby kur, od którego karczma wzięła swe miano – "Dwa razy! I co ja mam z tym zrobić? Wcześniej to było nie do pomyślenia!"
Szczupły, szpakowaty jegomość w czarnym wamsie kiwał głową odgrywając świetną pantomimę współczucia. Odgrywał i oglądał zakamarki karczmy oceniając jej biesiadne walory.
"Mości Albrechcie, rozumiem oburzenie, ale jak mówiłem sprawa jest w toku. Złapiemy ich i powiesimy, a wcześniej damy ci nawet pooglądać, jak krzyczą na torturach. Słowo honoru" – sekretarz burmistrza słynął z obiecanek – "Poinformowałem dziś wszystkie zainteresowane strony, że jesteś pod naszą bezpośrednią ochroną i żadne wybryki nie będą tolerowane. Gdyby zaś coś miało się wydarzyć..."
"Przyślij mi tu straż! Niech oni pilnują lokum!" – wypalił kuchmistrz, by za moment zakląć w duchu nad swą bezmyślnością.
O'Neill zmarszczył brwi. Nie lubił, kiedy mu przerywano.
"Mhm, sam widzisz, że tego nie potrzebujesz. Nie żebyśmy mieli ci zaglądać w kieszenie i wnikać w to, co tam wyczyniasz na boku, ale jestem pewien, że nie to miałeś na myśli" – czytanie w myślach szło dziadowi całkiem nieźle – "Zresztą teraz przy całej tej hecy z zarazą. Sam wiesz, że musimy mądrze lokować siły. Ale nie martw się, dostaniesz ochronę. Tu".

Pękaty mieszek dobrze leżał w dłoni karczmarza. Miał dużą łapę, a i mieszek był duży. I ciężki.
"Za to wynajmiesz ludzi. Na wszelki wypadek. Szczerze to wątpię, aby ktokolwiek ośmielił się przeciw tobie teraz wystąpić. To musiałby być ktoś... bardzo głupi" – urzędnik wiedział, co mówi – "Zatem weź ludzi, masz tu dość na cały pułk. Do bankietu mogą tu zbijać bąki, bo nic i tak się nie wydarzy. Potem my przejmiemy ochronę, więc skończ już z łaski swojej z tą kwaśną miną".

Albrecht rozchmurzył się od razu. W spełnianiu rozkazów był świetny. No i w kuchni. Tam też.

* * *


Albrecht krzątał się między jednym stolikiem, a drugim, co i raz to znajdując jakieś wyimaginowane fałdy na obrusach czy inne nikogo nieobchodzące niedociągnięcia. Sorley zaś uczył tych spośród towarzyszy-ochroniarzy, którzy nie poświęcali całej energii ziewaniu sztuczki z chwytaniem muchy między pałeczki. Akurat miał zademonstrować pochwycenie nieszczęsnego owada, kiedy zamek w drzwiach wejściowych do lokalu poszedł w cholerę. I zamiast muchy w sieć władowały się inne owady. Nieco ostrzej kąsające.

"To jest napad, kurwo!" – młodzian w czarnej chuście, który wysforował się na czoło pochodu zamaskowanych bandziorków brzmiał ze swym tenorem komicznie. Nadrabiał tasakiem przy pasie.
"Dzięki za info" – Dexter, który usadowił się przy drzwiach błyskiem zaryglował wejście i porwał za broń śląc rabusiom czuły uśmiech. Piątka zakapturzonych, bądź okutanych chustami młodzików nie spodziewała się tak serdecznego powitania, ale czując w garści sejmitary i tasaki póki co nie tracili rezonu. I hurmem, rycząc dziko i wywijając swym orężem rzucili się na wreszcie oderwany od nic-nie-robienia personel.

"Dosyć, kurwa, tego. Trafiła kosa na kamień, koniec cyrku" – Albrecht wyjąc ze złości podskoczył prawie pod sufit, mało brakowało a przyłożyłby łbem w zawieszony na żyrandolu świecznik – "Panie i panowie, za to wam właśnie płacę. Zarżnąć ich, zero litości!"

Wypastowany parkiet miał lada moment przejść test taneczny. I to nawet krzynkę poważniejszy niż powolne polonezy czy walce. Szykowała się całkiem żwawa dyskoteka.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 10-07-2012 o 00:50.
Panicz jest offline  
Stary 10-07-2012, 15:56   #2
 
Wnerwik's Avatar
 
Reputacja: 1 Wnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetnyWnerwik jest po prostu świetny
Niewysoki, szczupły mężczyzna zamarł z drewnianymi pałeczkami w lewej dłoni oraz z idiotyczną miną na twarzy. Spojrzał w kierunku drzwi... po czym zaklął w myślach. Nie spodziewał się bandytów. Niby był zatrudniony jako wykidajło, ale nie zamierzał wdawać się w jakieś bójki. Przybycie zbójów psuło jego idealny plan łatwego zarobienia mamony. Szmaty.
Pierwszą myślą jaka pojawiła się w jego głowie było - "spierdalać". Nie lubił walczyć, szczególnie, że nie był w tym zbyt dobry. Ale gdyby zrobił to co zwykle pewnie nie dostałby wypłaty, a kasa w obecnym momencie była mu cholernie potrzebna, zanim nawiąże w tym mieście kontakty i zwącha jakiś szemrany interes.
Szczerze mówiąc to był pacyfistą. Jakim cudem ten typ został przyjęty do pracy jako ochroniarz?!

***


- Słyszałem, że szukasz pracowników - niewysoki, szczupły mężczyzna odezwał się zaskakująco niskim głosem. Był młody, miał jasną cerę, krótkie brązowe włosy i szare oczy, mierzące groźnym i bezlitosnym spojrzeniem tłuściutkiego karczmarza.
Mała iluzja i trochę świetnego aktorstwa sprawiało, iż ten na co dzień miły typ wyglądał całkiem groźnie.
Albrecht jednak zdawał się tym nie przejmować. Ze spokojem wycierał za pomocą szmaty brudne kufle.
- Wojowników i ochroniarzy. Nie wyglądasz na...
- Jestem kapłanem.
- To nie jest robota dla świętobliwego męża.
- Nie jestem świętobliwy - rzucił przybysz, po czym się roześmiał. Jego śmiech brzmiał cokolwiek... złowieszczo. - Rzekłbym nawet, że wręcz przeciwnie. Dzięki mocy swego boga zetrę na proch każdego, kto zakłóci spokój tej karczmy! - Dla zaakcentowania swej wypowiedzi grzmotnął pięścią w ladę. - Oczywiście, jeśli zapłata będzie godna...
- Jeśli mogę zapytać... Jakiemu bogu służysz?
- Lepiej dla ciebie byś tego nie wiedział... - Rzeczywiście, gdyby karczmarz się dowiedział, iż rzekomemu "potężnemu kapłanowi" patronuje Olidamarra pewnie wybuchł, by śmiechem, a potem kazałby go wyrzucić swoim mięśniakom.

***


Sorley szybko się opanował. Nie było czasu na wahanie, ani na okazywanie niezdecydowania. Musiał grać rolę potężnego kapłana, więc w jednej chwili stał się potężnym kapłanem. Niech będzie Hextora. Bóg Masakr powinien być odpowiednio przerażający, by ich wystraszyć...
W jednej chwili pałeczki upadły na podłogę, a w jego lewej dłoni zjawił się sztylet, tak na wszelki wypadek. Prawa zaś została wycelowana w herszta bandy.
- W imię Hextora, na kolana, kurwie syny! - Ryknął zadziwiająco głośno jak na osobę tej postury. Jednak jeszcze dziwniejszym było to, iż przemawiający w imieniu grupy młodzian w czarnej chuście rzeczywiście padł na kolana.
Tylko Sorley wiedział, iż było to spowodowane dzięki boskiej mocy zesłanej mu przez Olidamarrę.
Zrobił groźną minę i przyjrzał się zasłoniętym obliczom pozostałych bandziorów.
- Może oszczędzę wasze marne żywoty, jeśli podążycie za jego przykładem...
 
Wnerwik jest offline  
Stary 10-07-2012, 22:32   #3
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Siedział przy drzwiach, bawiąc się utrzymywaniem równowagi na tylnych nogach krzesła.
Znudzonym spojrzeniem podkrążonych, przekrwionych oczu biegał od jednego końca sali do drugiego, od czasu do czasu zatrzymując się na obecnych w izbie kobietach.
Na pierwszy rzut oka wyglądał bardziej na zaćpanego gruźlika, takiego co to nic, tylko włóczy się w luźniej koszuli po jakiś górach, pisze smętne wiersze o dupie Maryni, po czym umiera na syfilis, niż srogiego rębajłę.
A jednak ten wysoki, chudy jak szczapa, pokryty bliznami i tatuażami typek był srogim rębajłą. I to nie tylko we własnym mniemaniu.
I wcale nie pisał smętnych wierszy.

- Uhu, jakie z nas straszne zbóje, kurwo! - Dexter wykrzywił się szyderczo, małpując głos i postawę rzecznika bandytów.
Chwycił krzesło, na którym dopiero co się bujał i cisnął nim w niego. Następnie wyrwał nóż z bandolieru przewieszonego ukośnie przez pierś i ruszył na spotkanie podbijającemu do niego rabusiowi.
Przemknął pod cięciem tasaka, znalazł się za jego plecami, błyskawicznie dźgnął w nerkę, obrócił nóż w dłoni, nim tamten sam się obrócił i wbił z rozmachem między szyję a obojczyk.
Niedoszły zbój padł na kolana, broń wypadła mu ze zmartwiałej ręki. Roth wyciągnął nóż, kopnął go w plecy, posyłając na ziemię, po czym wskoczył na stół, by mieć lepszy widok, jak bawi się reszta.
 
__________________
Now I'm hiding in Honduras
I'm a desperate man
Send lawyers, guns and money
The shit has hit the fan
- Warren Zevon, "Lawyers, Guns and Money"
Cohen jest offline  
Stary 11-07-2012, 08:07   #4
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Roland, jak najwidoczniej i Dexter, nie negocjuje w takiej sytuacji. To znaczy negocjuje, ale za pomocą pięści, czy innego oręża i dopiero przy pierwszych błaganiach o litość, zaczyna zastanawiać się nad zmianą podejścia. Zwykle ta zmiana nie nadchodzi…

Zatem normalną dla niego sytuacją było, iż po słowach Sorleya, wzywających do przyklęknięcia Rzecznika, następnie krzesłem wymierzonym również w tą osobę, kolejną czynnością będzie solidne zbutowanie, ewentualnie rozkwaszenie kolankiem mordy kucającego. Wszak głowa zbira, była teraz w najodpowiedniejszym miejscu i ciężko w takiej sytuacji powstrzymać się. Oj bardzo ciężko! Tak oto negocjuje młody Rost. Następnie szybki rzut oka na salę, by jak najszybciej znaleźć kolejny ryj do zmasakrowania. Jak się zezłośc to może też coś komuś i dziś obciąć, może… ale póki będzie czuć się pewnie i swoimi sierpami będzie budzić strach i przerażenie, będzie nimi bił. Bił co sił. Bił tych, którzy śmieli w taki sposób wpaść do karczmy wuja. Oj Wuj Albrecht będzie musiał na powrót pastować parkiet... oj będzie musiał.

Sam Roland Rost był solidnym skubańcem wzrostu około metra dziewięćdziesiąt i oromnej masie, którą stanowiły głównie mięśnie. Był potężnie zbudowany i silny, a w jego oczach ciężko było wyczytać choćby iskierkę świadczącą o inteligencji. Ale po cóż mu rozum, jak ma takie cepy, czyż nie? Po cóż wysilać intelekt, jak spory można zakończyć, raz dwa, w inny sposób. Zaskakujące mogło być to, że mimo deficytu inteligencji, miał dość dobrą intuicję. Nie wiadomo jak to się działo, ale po częstokroć nie używając rozumku, dokonywał słusznych decyzji. Taki to był ten Roland Rost. Młody, silny, wybuchowy, a w przeciwwadze zdecydowanie tępy i pokraczny. Dla niektórych wręcz idealny wykidajło.
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 11-07-2012 o 08:11.
AJT jest offline  
Stary 11-07-2012, 13:24   #5
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Kumalu wysoki, dobrze umięśniony, czarnoskóry wojownik, robił w ochroniarskim biznesie od niedawna, ale brak doświadczenia często nadrabiał gwałtownością działań. W sumie nie bardzo rozumiał dlaczego tu w krainach północy, jakieś małe knypki, chuderlawcy i zniewieściali gamonie, wydają rozkazy ludziom takim jak on sam. To że nie rozumiał nie znaczyło, że się przeciw temu buntował, ba pomny raczej doświadczeniem przyjął postawę czynnego obserwatora, czyli prościej rzecz biorąc wziął udział w całym tym cyrku, chcąc sprawdzić o co w tym biega. Sporo zresztą już się dowiedział, zwłaszcza o wartości tych kolorowych metalowych kółeczek, często zwanych monetami.

Tak więc gdy doszło do tego nieszczęsnego napadu, Kumalu nie zastanawiał się wiele i zgodnie z rozkazem swego pracodawcy, doskoczył do najbliższego przeciwnika, złapał go za ręce i finezyjnym ciosem czołem, posłał go na deski. Koledzy zresztą też nie próżnowali, atakując zamaskowane dziadygi równie wyrafinowanymi technikami walki. W pewnym momencie, wokół niego pojawiło się wiele ostrych narzędzi, więc i on sięgnął po swoje. Sejmitar wyciągany z pochwy dźwięcznie zasyczał i Kumalu natarł na kolejnego przeciwnika.
 
Komtur jest offline  
Stary 12-07-2012, 13:53   #6
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
~To miasto to syf, idealnie.~ Taka była jej pierwsza myśl po przybyciu do Narwell. Rzeczywiście było ono doskonałym miejscem na zniknięcie z oczu paru osobom i poukładanie sobie w głowie co właściwie się z nią działo. Część wydarzeń była jasna i logicznie powiązana, ale ostatnie zdarzenia błąkały się jej we łbie bez ładu i składu. Było to wyjątkowo nieprzyjemne doświadczenie. Na szczęście szybko znalazła zajęcie. Hirraz pół człowiek-pół wieprz w którego przybytku, szumnie zwanym „Gospodą pod dzikiem”, a popularnie nazywaną przez wszystkich „Ryjem” nocowała od pierwszej nocy w mieście dał jej znać, że pewien gospodarz w lepszej dzielnicy szuka ludzi do pilnowania swojego interesu. „Jak taki tępy że interes gubi to raczej niańkę nie ochronę powinien wynająć.” Było jej pierwszą odpowiedzią, ale koniec końców ruszyła kształtny zadek i zaproponowała swoje usługi w zakresie ochrony. Nie była do końca tym kogo się spodziewano. Śliczna buzia, średniego wzrostu, około dwudziestki, blondynka o apetycznej figurze, bardziej pasowała na kelnerkę albo dziwkę niż kogoś do robienia krzywdy, wyglądała jakoś tak niepoważnie w skórzanej zbroi z nożami do rzucania, mieczem i krótkim łukiem. A jednak jakoś tak Albrechtowi nie było do śmiechu gdy patrzył w te zimne oczy, mimo, że taki jasny brąz nie kojarzył się z lodem, już raczej z czymś miłym i ciepłym, no nie? Więc dlaczego ciarki mu biegły po plecach jakby patrzył w oczy kobry albo innego jadowitego węża? Zatrudnił ją, nawet nie musiała nikomu dawać w zęby. Potem dowiedziała się, że jedna z kelnerek opowiedziała o tym jak Kerin pocięła kilku alfonsów zajmujących się agresywną „rekrutacją”, widać potrafiła dziewczyna opowiadać. Choć nieco ją zmartwiło, że tak łatwo dało się ją poznać, może powinna zmienić fryzurę?

Leżała sobie całkiem zadowolona na krokwi nudząc się jak reszta, kiedy więc do pokoju wpadły te ofiary krzycząc o napadzie mało nie zleciała ze śmiechu. Zastanawiała się przez chwilkę czy nie pozwolić innym na zabawę ale patrząc na ich poczynania zdecydowała że musi się wtrącić. Zeskoczyła z belki wyciągając krótki miecz i walnęła nim w potylicę najbliższego „bandytę”. Biedactwo, nawet nie zauważył co się stało, ona zaś upewniła się, że tak zostanie kopniakiem, który posłała w jego skroń. Odgięła głowę nieprzytomnego do tyłu ipodkładając swoje ostrze pod szyję ofiary krzyknęła do Albrechta.
-Szef woli przepytać, czy od razu do piachu?-Było jej wszystko jedno, choć trochę jej było żal tych dziewczyn co miały posprzątać ten bajzel.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 12-07-2012, 17:05   #7
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Pierwsze wrażenie, jakim Narwell przywitało Aelianę, nie spodobało jej się. Szaro. Brudno. Nudno. Tego ostatniego nie znosiła. Zostawić rudą w jednym miejscu bez zajęcia i mogło zrobić się nieciekawie. Teraz jednak musiała usiedzieć na rzyci bez prób umilenia sobie czasu. A wszystko przez pieprzony trakt. Gdyby nie straciła swoich łupów przed przybyciem do Narwell, mogłaby wynająć pokój w porządnej gospodzie i powiększyć fortunkę, którą odebrała swoim dawnym wspólnikom. Nie miała wyrzutów sumienia. Jeśli byli na tyle głupi, by dać się wrobić, należało im się. Była lepsza i cwańsza. Naturalna selekcja, nie zamierzała wchodzić jej w drogę. W Narwell jednak zacząć musiała od zera. I tak oto znalazła się tutaj, w „Piejącym Kurze”. Nie mogła przepuścić okazji na zarobienie kilku monet, których śpiew uwielbiała. Nie podobał jej się sposób na to, ale cóż, na bezrybiu i rak ryba.

(...)

Siedziała tak w krześle, z obutymi nogami na stole, to wzdychając, to kręcąc tyłkiem na siedzeniu. Zdzierżyć nie mogła owej nudy, która niepodzielnie panowała wśród nich. I już miała po raz setny ziewnąć, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Młodzian okutany w jakąś chustę krzyknął coś o jakimś napadzie, jej pracodawca piał ze złości, a ona zdjęła zgrabne nogi ze stołu i sięgnęła po kuszę. Nim jednak zdołała obrać cel, inni całkiem zręcznie uwinęli się z większością „bandytów”. Aeliana prychnęła, słysząc pytanie Kerin.
- Złotko, chyba nie masz wprawy w tańcu.- Rzuciła z uśmiechem.
Dla rudej taniec kończył się uroczą wstęgą czerwieni, niemalże tak intensywnej barwy, jak jej loki.
- No, chłopcy, któryś skory do tańca?
I z tymi słowami wycelowała w jednego z młodziaków, który ruszył w jej stronę. Oj, za cienkiś jak na mnie, przeszło jej przez myśl, sekundę przed tym, jak bełt przeszył powietrze ze świstem.
 
__________________
"Information age is the modern joke."

Ostatnio edytowane przez Aro : 12-07-2012 o 17:44.
Aro jest offline  
Stary 12-07-2012, 19:08   #8
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
"Nie-e, niee-e..." – solidny zwykle głos Albrechta przywiędł, oklapł, ścichł niby przyduszony poduszką. Kuchta zamarł z rozdziawionymi ustami, jakby zastawiał pułapkę na jakiegoś nieostrożnego owada, lepkie białka oczu zaszkliły się, świszczący nos zaczął przeciekać.
"NIE KURWA, NIE!" – ryknął gospodarz, buchając łzawo-glutowatą mieszanką. Toczony drgawkami chlipał parę chwil plamiąc i tak już ubabrany parkiet, aż w końcu od bezsilnej rozpaczy przeszedł do równie bezsilnego okładania podłogowych desek. Siekał w drewno aż rozpaćkane pięści zaczęły przypominać witrynę w mięsnym, krwawe kikuty odarte z tkanki, czystą czerwień. Zmartwiały opadł na plecy, z rumieńców na raz przeszedł w bladość i znów zachlipał. Teraz już tylko w duchu. Na nic więcej zwyczajnie nie starczyło mu sił.

* * *

Bijąca od przygodnych bandziorków żywotność aż skwierczała w ich dzikich pokrzykiwaniach, jękach i huknięciach, gdy wkraczali na parkiet. Ta żywość, ta dynamika. Nikt nie mógł pozostać obojętny, ochota na skoczne wygibasy pośród stołów porwała wszystkich, jak zaczarowana nuta.

Pierwszy zadziałał Dexter, od razu zagrywał z grubej rury, hop, piruet, unik i sztych. Kontratak nawet nie nadszedł, nóż przekręcił się w boku, wystartował z rozdzieranej rany, wylądował ponownie parę pięter wyżej. Roth widział ze swego "bocianiego gniazda", jak jego pacjent pada z hukiem, wywalając krzesła, rycząc jak zarzynany bawół. Jak drga i umiera już nie patrzył, zerkał w przyszłość. W kłębowisko, gdzie akurat ścierały się żywioły. Hebanowa sylwetka południowca mignęła gdzieś między błyskami żelaza, ktoś upadał, ktoś wył i błagał o litość. Rost butował jakąś klęczącą figurkę, rozglądał się za akcją. Gdzieś syknął bełt, jakiś kształt ześlizgnął się spod sufitu krzycząc coś w zawierusze. Wydarzeń nie szło już na bieżąco rejestrować, oczy łzawiły od pędu.

* * *

"Chcesz nas na minę wpierdolić dzieciak?" – kaprawy ryj zbójnika dzięki bogom skrywała czarna, jedwabna chusta. Nie szło zgadnąć, skąd taki zbir o urodzie wychodka ją miał. Ale miał.
"O co te nerwy, coś pójdzie nie tak to się to załatwi. Wiesz, że mogę. Nie ma co się stresować" – a jednak, młodzik w świeżej skórzni wyraźnie się stresował. On i dwójka innych gówniarzy z wypolerowaną bronią i butkami o eleganckich cholewkach. Knuromordy zbójca i ten drugi, chuderlak stresowali się mniej. Może to wiek. Byli od pozostałych sporo starsi, dojeżdżali może i czwartego krzyżyka, a ich facjaty opowiadały długą, pełną wybojów historię.
"Robota jest robota" – wycedził ten tyczkowaty, a słowa prześlizgnęły mu się przez gardło z piskiem. Jakby zaklinowane, dopiero co po naolejeniu z trudem wyciągnięte z wąskiego otworu. Ten też nie był ładny. Ale jedwabną chustę też dostał. I teraz z chustą naciągniętą na pysk, tasakiem piechurskim siekającym przez powietrze zygzakami i pustką w oczach szykował się do gry.

* * *

Kerin miała gnoja w garści. Przez kilka chwil. Moment, wystarczył drobniuteńki skrawek czasu, by role się odwróciły. Ten, którego Kumalu posłał na deski nie nawykł do nokautów. Chusta zsunęła mu się na szyję, odsłonięty pysk wyraźnie świadczył, że tego guźca nie rusza nawet łamanie nosa. Nie ruszało go już wielokrotnie. Teraz też nie. Widząc, jak Touv zabiera się za następnego wyrwał na draba z krzesłem. Zabalansował między ścierającymi się sejmitarami jakiejś rozhukanej dwójki i pierdolnął jak armata. Aż krzesło poszło w szczapy, a Kumalu zatańcował bezbronnie ładując się na biedaczkę Kerin.

Tyczkowatemu to wystarczyło. Wyślizgnął się dziewczynie z uchwytu, podnosząc się z desek piętą uderzył bidulkę w krocze, osłonił się od nacierającego z odsieczą Rosta zwiniętym ze stołu obrusem. Wśród stuku tłuczonych naczyń nikt nawet nie zauważył, jak jeden z gówniarzy ląduje z bełtem w barku pod stanowiskiem egzekutora Dextera. W sam raz pod gilotynowe cięcie. Łeb młodziana jak rozbity arbuz opieczątkował okoliczne obrusy czerwoną cetką.

Cięcia i rozbebeszenia. Sikający juchą dryblas doskoczył do Aeliany, która zdawała się bezpieczna za osłoną zatarasowanej karafkami ławy i zdążył skrwawić dziewczynie ramię swym podpisem, nim nie dosięgnął go porwany przez Rolanda odłamek którejś z butelczyn. Flaszeczka szybko napełniła się czerwienią.

Dwójka parszywców, którzy zostali w kręgu atakujących broniła się zawzięcie. Znali wszelkie plugawe sztuczki, na jakie było stać małomiasteczkowych rzezimieszków. Kerin, Kumalu, Rost. Nieźle musieli się natrudzić, by sięgnąć duetu zbirów, który obrał kurs na drzwi, osłaniając się od ataków gradem rozbijanej zastawy, łamanymi krzesłami, przewracanymi stołami i szerokimi sękami tasaków. Dopiero, gdy Dexter załadował jednemu huknięcie w potylicę sprawa szybko się rozwiązała. Wtedy wszyscy, nawet i Sorley, z lubością włączyli się w szlachtowanie do końca kąsającego dziada. Ale najcięższy cios padł już po walce.

* * *


To musiało być głośne. Kiedy ludzie zamieniali się w zwierzęta zawsze było głośno, nihil novi. Rygiel, który siedział w drzwiach przezornie zarzucony dexterowymi rękoma oszczędził wszystkim sporo kłopotów. Ot, zmusił kogoś, kto po walce usilnie dobijał się do drzwi, by po paru minutach kołatania dał sobie wreszcie spokój. Gdyby zaś wszedł, by przyjrzeć się, co było źródłem wszystkich tych krzyków, huków, brzdęków, jęków, kwików i świstów... Cóż, zobaczyłby straszny bałagan i czterech szubieniczników leżących trupem na ziemi. Czterech, bo piąty na szubienicę miał immunitet. Był jedynakiem naszego dobrego burmistrza, Ezry Kane'a.

* * *


"Jesteśmy martwi" – Albrecht długo dochodził do siebie. Długo, jak na te okoliczności. W innych trzy minuty to nie byłoby długo – "To Rob, jedyny syn burmistrza. Jesteśmy martwi".
"Nie roń łez garkotłuku" – Dexter zmartwił się tylko ciutkę – "Znam parę sztuczek na znikające ciało. Szast-prast go posiekamy, znajdziemy jakieś dobre miejsce za miastem i będzie po kłopocie". Kucharz spojrzał na rozbójnika z siłą ekspresji podobną woskowej figurze.
"Mosty na drugą stronę rzeki i całe nabrzeże jest obstawione przez wojsko. I od dziś... Od dziś wszystkie bramy" – głos łamał się jak zapałka – "Nie straż, nie lokalne matoły. To nadzoruje garnizon przysłany z Greyhawk, siły rządowe. Miesięczna kwarantanna".

"Tak, gdybym bywał trzeźwy pewnie bym o tym słyszał" – westchnął Roth usadzając dupsko na taborecie – "A masz tu jakieś piwniczki, te sprawy?"
"Przed tą kolacją... Ochrona burmistrza i Oligarchów z Greyhawk ma przestrząsnąć cały lokal. I oni mają tu robić na wyłączność tego wieczora, wy macie wolne..." – Albrecht opadł z łokciami na upaćkany juchą obrus – "A to mógł być taki dobry biznes. Taki dobry biznes".
"Coś się wymyśli..." – wypalił z pełnym przekonaniem Roland Rost. Inni byli bardziej sceptyczni. Ale z dupskiem przypartym do muru determinacja zawsze przecież wzrastała. Musiała.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 12-07-2012 o 19:19.
Panicz jest offline  
Stary 13-07-2012, 08:30   #9
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Takie tańce to nasz Roland uwielbiał. But tu, but tam, piącha w ryj, sztylet w kark. Zabawa na całego. Tylko widząc po minie wujaszka, temu chyba to się nie podobało. Czemu? Że brudno? Oj tam, oj tam, wypiorą dziewki podłogi, a flaki jakieś kundle biedne wyjedzą.

Chwilę później wujaszek Albrecht nieco rozjaśnił sytuację, czemuż to on taki nie rad ze sposobu załatwienia sprawy. Wszak byli ochroniarzami, to ochraniali. I to jak! Skutecznie! Pięciu drabów weszło, żaden nie wyszedł!
- A to, że niby my, eee, niedobrze, że go ubili? – Zapytał wujaszka, po czym sam roztropnie zauważył. - Aaaa, niedobrze, bo jak to syn tamtego ważnego. To tamten ważny może być zły jak się dowie. A jak się jeszcze dowie, że to my, to i zły będzie na nas. Nie? - Wydedukował, patrząc jednak na innych, by potwierdzili jego słowa.

- Coś się wymyśli… spokojna głowa twoja wujek – rzekł młody Rost. Chwilę podumał, drapiąc się po wielkiej mordzie, po czym doszedł do wniosku, że propozycja Dextera spodobała mu się.
- Wujak, on przecie dobrze prawi. Mądrze, nie? Wyniesiemy gdzie ciało, gdzie go szast, prast. Ty wezwiesz kobitki do pucowania podłogi, wypucują, wyczyszczą i wszystko jak nowe. A my tamtego pociachamy se i… i do pieca na przykład. Napalone że masz przecie? On się spali, nie? Ja żem widział kiedyś, jak się palił kiedy jeden. I jak się spalił, to go nikt nie mógł poznać, nie? To i tego nie poznają, szczególnie jak posiekany. Ha! – Wytłumaczył po czym stanął w dumnej pozie. Raz, że tak sprawnie walczył. Dwa, że tak sprawnie myślał.
 
AJT jest offline  
Stary 13-07-2012, 11:18   #10
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
-O żesz kurwa-powiedziała Kerin parskając śmiechem.-zajebiście. Synalek najwyższego skurwla w mieście zdycha zarżnięty jak szmata bawiąc się w bandytę. Ja pierdolę boskie!- Parskała śmiechem podchodząc do stołu, po drodze zgarnęła Albrechta i taboret, posadziła pierwszego na drugim i wymierzyła mężczyźnie kilka solidnych stzrzałów na ryj, tak dla otrzeźwienia.

-Dobra wujo, słuchaj.-powiedziała siadając na krześle zwolnionym podczas walki przez któregoś z ochroniarzy.-Los nas wychujał, trudno, trzeba się pozbyć ciał. Tak żeby nic się do nas nie przykleiło z tego gówna albo tak żeby przykleić to komuś innemu.-Mówiła spokojnie stawiając butelkę i kubki przewrócone podczas zadymy.- Więc pierdolnij kielicha i zacznij gadać, ten bysio dobrze gada, macie tu jakiś większy chlew albo psiarnię, no ewentualnie głodne kozy? Jak nie to jakiś piec albo coś? Pokroimy ich i cichcem dokarmimy parę zwierzaków, jak coś zostanie to spalimy i mordy w kubeł. Tak byli, tak obrobili, poszli w chuj nic więcej nie wiemy. Albo.-nalała drugi kubek, Karczmarzowi powoli przestawały trząść się łapy-Możemy spróbować podrzucić więcej trupów i powiedzieć, że to oni ich zajebali a my dorwaliśmy ich jak chcieli nam podrzucić ciała. Masz jakiś namiar na kogoś kto ma kose z burmistrzem i jakąś miejscówkę gdzieś blisko? Wpadniemy, zajebiemy kilku i przywieziemy albo podrzucimy trupy im, niech oni kombinują. No chyba że ktoś z was ma lepszy pomysł, ja nietutejsza. Może ty, pyskata? Albo któryś z was chłopaki? Rzućcie pomysłem zanim tu wpadnie jakiś świadek którego też będzie trzeba sprzątać.
 
__________________
Kasia(moja przyszła MG)-"Ale ja nie wiem czy pamiętam jak prowadzić sesje!"
Sebastian(mój kuzyn)-"Spoko to jak jazda na jeżozwierzu, tego się nie zapomina."
Rudzielec jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172