Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2012, 00:30   #1
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
[DnD-Grhwk] "Niewygody życia w mieście"

Płomień, pożoga, zgliszcza. Przerażenie, skowyt, śmierć. I potem jeszcze, i znów. A potem parująca smoła schnąca na deskach, obmalowany, capiący jeszcze chemikaliami gont na świeżo wzniesionych dachach, puder tynku drapiący po nosie i świerkowe drewno ziejące leśną wonią. No i dopiero co ulepione cegły zwalone w piramidach bałaganu, stal i żelazo na taczkach wtopionych w glinowate ścieżki, szklane tafle splamione świetlistymi refleksami. Kamień, marmur, skrzynie, płótna. Liny, farby, zwoje sukna. Belki, bale, tony gwoździ. I na koniec ten zapach świeżości.

Ale nie, zapach nie utrzymał się długo. Jak każde solidne rozmiarowo miasto – a do takiej kategorii w końcu tę rzuconą nad Selintan obelgę dla cywilizacji przemycono – Narwell preferowało zapachy bardziej swojskie. I miast w zgodzie z logiką zmierzać do tego, by nowo odbudowane kwartały stały dla ocalałej z grabieży reszty miasta za wzór – działano odwrotnie. To, co odbudowano po łupieżczym najeździe orków i innych pokrak z południa szybko przesiąkło szarością i bylejakością starego Narwell. I teraz, choć zmieniły się szyldy dyndające w uliczkach, a polityka całkiem powariowała to wszystko inne znów było w dawnym, brudnoburym porządku. Dla większości to wystarczało. Ot, ciepła micha z mdłą zupą i byli kontent. Kto by jednak zwracał uwagę na większość, skoro tym, co najbardziej przykuwało uwagę był zawsze ów czerwieniący się skrawek wykresu zamknięty w granicach błędu statystycznego. Skrawek i te dziwaczne, nieskore do lichej, zbutwiałej egzystencji istoty, które reprezentował. Ci ludzie czuli zmianę. W końcu to oni ją nieśli.

* * *

"Pod Piejącym Kurem" to była naprawdę porządna gospoda. I to nie ledwie na standardy poganiaczy mułów i innych zakurzonych dziadów z adresem zameldowania "na trakcie" między jednym niegościnnym miastem a drugim. To był bodaj najlepszy lokal w Narwell. Fakt, znaczyło to niewiele. Zatem uznajmy, że było to miejsce, które dałoby się wcisnąć w progi jakiejś bardziej szacownej metropolii nie znajdując protestów. Przyzwoite miejsce, które wzniesiono na miejscu dawnej bardzo nieprzyzwoitej, gromadzącej najgorszego sortu ścierwo tawerny. Spalonej do fundamentów. Niestety, nie razem z klientelą. Ci pewnie akurat byli rozwlekani przez orki na ulicach, albo – dalecy od rasizmu i ksenofobii – ramię w ramię z orkami ubijali swych sąsiadów.

Roland Rost znał tę historię. Żałował, że akurat przegapił te igrzyska, ale był w pracy. Pracował – a jakżeby inaczej – w karczmie. Ojciec robił w gastronomii w odległym o paręset mil Safeton i tamże miał swój zacny lokal, a zacnolicy Roland szczycił się w nim rolą wykidajły. Czynniki rodzinne nie były przy obsadzaniu jego posady nieistotne, ale bzdurą byłoby rzec, że zaważył czysty nepotyzm. Roland miał po prostu solidne CV. Mięśnie, wzrost, ryj leśnego zbója. Miał potencjał, który w familii ceniono. Uznano tym samym, że przyda się wujowi Albrechtowi, który ze swym biznesem wkraczał akurat na grząski i pełen pułapek rynek świeżo odbudowanego Narwell.

* * *


Srebrne sztućce rąbnęły o półmisek, a obity welurem fotel rąbnął o podłogowe deski, że aż czekający za kotarą ochroniarze naraz wparowali do alkierza bronić swego szefa. Nie mieli go przed czym bronić. Na obronę przed przejedzeniem było już za późno. Spęczniały od stosów spałaszowanych smakołyków brzuchol burmistrza groził eksplozją. Tu zamiast bodyguardów sprawdzić się mogło tylko umiarkowanie w konsumpcji, ale kiedy Albrecht brał się za kucharzenie nawet najtężsi asceci wymiękali. Zaś burmistrz Narwell, Ezra Kane był daleki od mniszego żywota.

"Nom, nmmom" – mlaskał pucołowaty dostojnik – "Tto... To ci trzeba przyznać Albercik, znasz się na kuchni, jak mało kto. Prawdziwy maestro!"
"To prawdziwy zaszczyt móc waszą miłość gościć w naszych progach, usługiwać waszej miłości przy naszym stole" – usłużnie wybełkotał Albrecht, właściciel "Piejącego Kura" i kuchta pierwszej klasy.
"Już daruj sobie te frazesy... Chcesz utrzymywać, że to zaszczyt to jeszcze ci każę mi zapłacić, że tu żrę" – zarechotał burmistrz – "Słuchaj, inaczej zrobimy..."
"Zamieniam się w słuch" – wystrzelił szybciutko kuchenny arystokrata.
"Dobra, to po pierwsze..." – Kane podrapał się po łysinie – "Nie, to będzie po drugie. Po pierwsze to chcę tu zaraz jeszcze tego homara w winie".
"Minuta osiem!"
"A po drugie to myślę, że tu u ciebie Albercik zrobię tę kolację, którą miałem zrobić. Wpadnie z Greyhawk parę dużych nazwisk. Zadziw ich".

* * *

Podłoga była wypastowana na wściekły połysk, obrusy starannie wyprasowane, zrabowana z lombardu zastawa świeciła jak królewskie klejnoty. Półki spiżarki przechodziły ciężką próbę wyginając się pod ciężarem kupionego na kredyt żarła, a wino i gorzałka bulgotały w świeżych beczkach. Wszystko niemal było dopięte na ostatni guzik. Robiące za ochronę całego przedsięwzięcia towarzystwo z nudów zaczęło już odchodzić od zmysłów. Nie, ci goście nie nawykli do polerowania tyłkiem krzeseł i wlepiania patrzałek w sufit. Nuda była im obca.

Ale robota to robota. Olbrzym Rolf i podobnej mu postury Murzyn Kumalu mieli tu etat ochroniarzy, a wiadomo wszak, że kariera jest w życiu człowieka punktem ważnym. Zatem ci dżentelmeni nie narzekali. Nie narzekali też ich i Albrechta znajomi, którzy zostali sprowadzeni jako dodatkowa porcja mięśni. Dniówka przedstawiała się diablo przyzwoicie, a siedzieć za kasę i pleść o dupie Maryny potrafił każdy. Zatem siedzieli. I plotli.

* * *


"Dwa razy, dwa razy w tym tygodniu przyłaziły do mnie te szmaty! Dwa razy mnie straszyli, żądali haraczu!" – Albrecht piał z oburzenia. Niby kur, od którego karczma wzięła swe miano – "Dwa razy! I co ja mam z tym zrobić? Wcześniej to było nie do pomyślenia!"
Szczupły, szpakowaty jegomość w czarnym wamsie kiwał głową odgrywając świetną pantomimę współczucia. Odgrywał i oglądał zakamarki karczmy oceniając jej biesiadne walory.
"Mości Albrechcie, rozumiem oburzenie, ale jak mówiłem sprawa jest w toku. Złapiemy ich i powiesimy, a wcześniej damy ci nawet pooglądać, jak krzyczą na torturach. Słowo honoru" – sekretarz burmistrza słynął z obiecanek – "Poinformowałem dziś wszystkie zainteresowane strony, że jesteś pod naszą bezpośrednią ochroną i żadne wybryki nie będą tolerowane. Gdyby zaś coś miało się wydarzyć..."
"Przyślij mi tu straż! Niech oni pilnują lokum!" – wypalił kuchmistrz, by za moment zakląć w duchu nad swą bezmyślnością.
O'Neill zmarszczył brwi. Nie lubił, kiedy mu przerywano.
"Mhm, sam widzisz, że tego nie potrzebujesz. Nie żebyśmy mieli ci zaglądać w kieszenie i wnikać w to, co tam wyczyniasz na boku, ale jestem pewien, że nie to miałeś na myśli" – czytanie w myślach szło dziadowi całkiem nieźle – "Zresztą teraz przy całej tej hecy z zarazą. Sam wiesz, że musimy mądrze lokować siły. Ale nie martw się, dostaniesz ochronę. Tu".

Pękaty mieszek dobrze leżał w dłoni karczmarza. Miał dużą łapę, a i mieszek był duży. I ciężki.
"Za to wynajmiesz ludzi. Na wszelki wypadek. Szczerze to wątpię, aby ktokolwiek ośmielił się przeciw tobie teraz wystąpić. To musiałby być ktoś... bardzo głupi" – urzędnik wiedział, co mówi – "Zatem weź ludzi, masz tu dość na cały pułk. Do bankietu mogą tu zbijać bąki, bo nic i tak się nie wydarzy. Potem my przejmiemy ochronę, więc skończ już z łaski swojej z tą kwaśną miną".

Albrecht rozchmurzył się od razu. W spełnianiu rozkazów był świetny. No i w kuchni. Tam też.

* * *


Albrecht krzątał się między jednym stolikiem, a drugim, co i raz to znajdując jakieś wyimaginowane fałdy na obrusach czy inne nikogo nieobchodzące niedociągnięcia. Sorley zaś uczył tych spośród towarzyszy-ochroniarzy, którzy nie poświęcali całej energii ziewaniu sztuczki z chwytaniem muchy między pałeczki. Akurat miał zademonstrować pochwycenie nieszczęsnego owada, kiedy zamek w drzwiach wejściowych do lokalu poszedł w cholerę. I zamiast muchy w sieć władowały się inne owady. Nieco ostrzej kąsające.

"To jest napad, kurwo!" – młodzian w czarnej chuście, który wysforował się na czoło pochodu zamaskowanych bandziorków brzmiał ze swym tenorem komicznie. Nadrabiał tasakiem przy pasie.
"Dzięki za info" – Dexter, który usadowił się przy drzwiach błyskiem zaryglował wejście i porwał za broń śląc rabusiom czuły uśmiech. Piątka zakapturzonych, bądź okutanych chustami młodzików nie spodziewała się tak serdecznego powitania, ale czując w garści sejmitary i tasaki póki co nie tracili rezonu. I hurmem, rycząc dziko i wywijając swym orężem rzucili się na wreszcie oderwany od nic-nie-robienia personel.

"Dosyć, kurwa, tego. Trafiła kosa na kamień, koniec cyrku" – Albrecht wyjąc ze złości podskoczył prawie pod sufit, mało brakowało a przyłożyłby łbem w zawieszony na żyrandolu świecznik – "Panie i panowie, za to wam właśnie płacę. Zarżnąć ich, zero litości!"

Wypastowany parkiet miał lada moment przejść test taneczny. I to nawet krzynkę poważniejszy niż powolne polonezy czy walce. Szykowała się całkiem żwawa dyskoteka.
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 10-07-2012 o 00:50.
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172