|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-03-2016, 10:26 | #1 |
INNA Reputacja: 1 | [Pathfinder, 18+] Uśpieni: Przebudzenie
__________________ Discord podany w profilu |
19-03-2016, 12:16 | #2 |
Administrator Reputacja: 1 | Dziecko we mgle... To powiedzenie wzięło się w głowie Shade'a nie wiadomo skąd, a potem stale się po niej tłukło, bez woli i chęci właściciela wspomnianej głowy. Dziecko we mgle... Tak, zdaje się, mówiono o kimś, kto nie miał pojęcia, co się wokół niego dzieje. Tak jak on. Skąd się tu wziął? Co tu robi? Co robią tu inni? Po co tu są? Jak długo to trwa? Dlaczego...? Dlaczego...? Dlaczego...? Pytania nawarstwiały się, a z każdym kolejnym, z każdym brakiem odpowiedzi, zwiększała się niepewność. I strach. Dziwne uczucie. Nie, 'dziwne' to nieodpowiednie słowo. Złe uczucie. Położył się, ale nie mógł zasnąć. * * * Uderzenie dzwonu. Kolejne. Następne... Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna podszedł do okna, by przez brudną szybę spojrzeć w dół, na tych, właśnie wychodzili ze swych domów. Ciekaw był, czy inni też mieszkają w takich klitkach, jak jego lokum. Czy też mają puste ściany i półki w nędznej szafce, której jedyną zawartością są jakieś łachmany, nic nie lepsze od tego, co miał na sobie? Przeczesał palcami długie, ciemne włosy, a potem wytarł dłoń w spodnie. Żaden z gestów nie wpłynął pozytywnie na obiekt będący podmiotem tych czynności. Włosy i tak prosiły o grzebień (o balwierzu nie warto było nawet wspominać), a ich czystość pozostawiała wiele do życzenia. W ogóle wszystkiemu, co miał na sobie, obce było słowo 'czystość' - koszula, niegdyś jasna, zrobiła się nieco... zużyta, długie, ciemne spodnie były w paru miejscach zaplamione błotem, a sportowa marynarka była tu i ówdzie zakurzona. Buty, solidne, skórzane nosiły ślady kurzu. Ale dzięki temu nie wyróżniał się spośród innych. Shade, tak miał bowiem na imię, a przynajmniej to podpowiadała mu niezbyt dobrze pracująca pamięć, zmrużył oczy, szare niczym niebo nad placem, po którym krążyli bez celu ludzie, a potem potarł dłonią nieogolony policzek, zastanawiając się przy okazji, skąd wzięła się zdobiąca policzek blizna. Wiedział, że powinien wyjść, ale nie miał na to ochoty. Ale nie wiedział również, co się może stać, jeśli zostanie w mieszkaniu. A nuż odwiedzi go kilku odzianych w stalowe ubrania jegomości i zachęci do wyjścia? Może od razu zaciągną go na szafot? Bo przecież skądś strażnicy brali tych, co tracili życie na oczach tłumów. Wyszedł na zewnątrz razem z ostatnimi mieszkańcami, usiłując naśladować ich ruchy i wtopić się w tłum. * * * Był pewien, że całkiem nieźle mu szło, dopóki nie spoczęło na nim spojrzenie prowadzonej na stracenie kobiety. ONA WIEDZIAŁA, ŻE SHADE JEST INNY! Ta przerażająca myśl wytrąciła Shade'a z równowagi. O mały włos odwróciłby się na pięcie i uciekł, gdyby nie strach, który odebrał mu siłu i zmusił do pozostania na miejscu, bez ruchu. Skoro ona go rozszyfrowała, to jak może się ukryć przed innymi? Przed katem na przykład, którego czerwone oczy wychwyciły go w tłumie? A może jednak nie, skoro wokół Shade'a nie zaroiło się od strażników? Shade tkwił jak murowany, dopóki otaczający go ludzie nie ruszyli się z miejsca. Nikt nie stał bez ruchu, każdy dokądś szedł, chociaż Shade nie miał pojęcia, w jakim to celu podążają. Według Shade'a włóczyli się z kąta w kąt, wędrowali od ściany, do ściany, bezmyślne stado owiec. Jedyne, co Shade'owi przyszło do głowy, to przyłączyć się do tego stada, przynajmniej do chwili, gdy wpadnie na jakiś lepszy pomysł. Czy naśladowanie innych zdoła go ocalić? Ściętej przed chwilą kobiecie nie pomogła nawet warstwa brudu, za którą usiłowała się skryć przed bacznymi spojrzeniami Strażników. Tylko co ona krzyczała? Żeby uciekać? Co oznaczało owo ucięte w pół słowa 'Uto...'? Kogoś, czy coś? Ale jak tu uciec, skoro każde nietypowe zachowanie mogło zwrócić na niego czyjąś uwagę? Owczy pęd zawiódł w końcu Shade'a w okolice karczmy, do tego samego stolika co zawsze. Jednak nie dziwnie bystre spojrzenia kompanów od stołu zwróciło jego uwagę, a barmanka. Jeśli chodziło o niezwracanie na siebie uwagi, to z pewnością się nie popisał. Nikt na sali nie wbijał oczu w nagą kobietę, chociaż jej strój nie należał do typowych, a jędrny biust zachęcał nie tylko do zawieszenia na nim wzroku. |
19-03-2016, 20:26 | #3 |
Reputacja: 1 | Płomyczek się tlił słabo. Każdy dzień był identyczny: wstanie, ubranie się, posiłek… egzekucja, posiłek, znów sen, wstanie, ubranie się, posiłek… Rictor nie czuł nic, nie myślał, nie odczuwał, niczym w katatonii i letargu. Niczym automatonm: wstanie, ubranie się, posiłek… egzekucja, posiłek, znów sen, wstanie, ubranie się, posiłek… Płomyczek się tlił słabo, bladł… ale nie chciał umrzeć. Czas mijał, ale gdyby był tego świadomy i tak by nie zauważył. Każdy dzień był identyczny. Nawet pogoda, ale tego nie zauważał. Nie był w stanie. Obojętny na świat, uśpiony umysł. Ale ten płomyczek się tlił… mocniej, zwłaszcza podczas egzekucji. Nie dość by wyrwać Rictora z jego letargu. Płomyczek gniewu. Dzień po dniu: wstanie, ubranie się, posiłek… egzekucja, posiłek, znów sen, wstanie, ubranie się, posiłek… Aż do tego razu… Z początku wszystko było takie same: wstanie, ubranie się, posiłek… egzekucja. Ta egzekucja była inna. Z początku przyglądał się obojętnie, uwięziony we mgle obojętności i nieświadomości. Dopiero jej krzyk, jej słowa… Ona przebiły się przez mgłę, rozproszyły ją. Płomyczek, zmienił się w płomień, w pożar… ognisty wybuch. Rictor zacisnął zęby. Czuł… wściekłość, czuł gniew, czuł furię… na tą niesprawiedliwość która działa się na jego oczach. Czuł gniew na swoją bezsilność. Czuł… coraz więcej, jakby jego dusza chciała odreagować tak długi letarg. Rictor czuł, że nie może tu zostać… wydostanie się stąd, a potem zniszczy to miasto. Albo od razu zniszczy je. Uczyni to lub zginie. Tak czy siak… cokolwiek się z nim stanie, będzie lepsze od tej wegetacji. Tego był pewien. Na razie ruszył do starej karczmy, do tej samej do której przychodził dzień w dzień, czuł potrzebę się napić… i to nie po to by zaspokoić głód i pragnienie. Ból.. który obudził wraz z nim i jego gniewem, potrzebował utopienia. Wysoki, blady mężczyzna o czarnym zaniedbanym zaroście i brudnym stroju rzemieślnika przypominającym tych, którzy pracują w rzeźni ruszył wraz falą pozostałych otumanionych mieszkańców miasta. Powoli i automatycznie nadal. Zamyślony odruchowo poruszał się jak reszta mieszkańców… ciało nabrało wszak nawyków przez te lata otumanienia. Ślady krwi na brudnym fartuchu już dawno wyblakły, więc musiał tu przebywać od dawna. Pewnie cuchnął, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie miał przy sobie żadnego ekwipunku, żadnego noża czy sakiewki. Co go dziwiło zresztą, był pewien że zawsze nosił nóż przy sobie. Użyteczne narzędzie. Choć nie wiedział skąd ma tą pewność? Pewnie nie będzie to jedyne zaskoczenie w mieście do którego... trafił? Jak? Na tym też będzie musiał pomyśleć.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
21-03-2016, 22:03 | #4 | |
Reputacja: 1 | Ocknij się… Błagam… Ocknij się w końcu! | |
21-03-2016, 22:19 | #5 |
Administrator Reputacja: 1 | Ucieczka. Słowo rzucone przez skazaną na śmierć kobietę krążyło w umyśle nie tylko Shade'a. Mężczyzna przedstawił się pozostałej dwójce, z pewnym zaciekawieniem wsłuchując się w to, co mówili tamci. Poszczególne słowa pojmował, ale niekiedy zestawione z innymi tworzyły jakąś niezrozumiała dla niego całość. Wyglądało na to, że jeden z jego rozmówców, Roland, jest w miarę rozsądny, ale Rictor, ten drugi, chwilami zachowywał się tak, jakby nadmiar alkoholu wypalił mu część szarych komórek. O ile pójście na rozmowę z barmanką okazało się w miarę rozsądne (tamta zdecydowanie nie była przedstawicielem bezmyślnej tłuszczy i rozpoznała, że i oni do tej tłuszczy nie należą - mimo tego nie spuściła im na kark Strażników), o tyle chęć opuszczenia karczmy z butlą w ręku, już w tej chwili, gdy nikt nie wychodził - to zakrawało na głupotę. Nikt nic nie nosił, nikt nie wybiegał przed szereg - jeśli tak można było nazwać bezmyślne łażenie to tu, tam, w zależności od tego, kiedy uderzy dzwon. Rictor byłby widoczny jak kwiatek przy kożuchu. I z pewnością sprowadziłby kłopoty na pozostałą dwójkę. Na szczęście zdołał dać się przekonać, że nie należy ruszać się z miejsca, a nawet podzielił się treścią kartki - przesłaniem od kogoś, kto kiedyś przechodził to samo, co oni teraz. Pomysł z zatarciem śladów, polegający na zjedzeniu owej kartki, wydał się Shade'owi przedni - dopóki nie zabrał się za udział w realizacji tego pomysłu. Ohydna breja, która w tej karczmie udawała jedzenie, smakowała lepiej, niż kawałki papieru. Czy ulubiony trunek Rictora mógł coś w tym zmienić? Shade przyjął poczęstunek, a potem się skrzywił. Cokolwiek robił w poprzednim życiu, to z pewnością to coś nie polegało na spożywaniu takiego obrzydlistwa. Już chyba lepiej było zrezygnować z popijania pisma... Oddał flaszkę Rictorowi, po czym spojrzał na Rolanda, który wymigał się od niszczenia dowodu pod pretekstem rozmowy z karczmarką. Zapewne doszedł do wniosku, że lepiej pogapić się na gołe cycki, niż przeżuwać jakieś papierzyska. Przez chwilę Shade uznał, że Roland wygrał los na loterii, gdy nagle do karczmy wkroczyli Strażnicy i podeszli do Rolanda. Shade siedział, nieruchomy niczym posąg, kątem oka patrząc na to, jak zachowują się 'tubylcy'. A że oni nie zainteresowali się Strażnikami, także i on skupił wzrok na stojącej przez nim misce, usiłując wyglądać na podobnie otępiałego, jak pozostali bywalcy karczmy. W najmniejszym stopniu już nie zazdrościł Rolandowi ładnych widoków. Przez moment sądził, że tamten nie żyje, bo mimo kopnięć Roland nie wydał nawet najmniejszego dźwięku, ale najwyraźniej tamten był twardszy, niż Shade myślał. On sam nie wiedział, czy wytrzymałby takie cięgi. Nie widział dokładnie, jakie razy spadają na Rolanda, ale aż za dobrze to słyszał. Wszystko przez baby, pomyślał niezbyt zresztą logicznie. Gdyby za kontuarem stał mężczyzna, efekt rozmowy byłby taki sam. Może tamci za długo rozmawiali? A może to był pech? A może... Kilka takich 'może' przesunęło się przez głowę Shade'a, który nawet po wyjściu Strażników i dowodzącej nimi persony siedział nieruchomo, nie odważając się nawet głębiej odetchnąć. A nuż tamci zechcą wrócić i sprawdzić, co się dzieje? Jak można było cokolwiek robić, skoro inni klienci w żaden sposób nie zareagowali na przyjście Strażników, rozlew krwi czy wywleczenie barmanki za drzwi? Lepiej było jeszcze chwilę poczekać... Prócz podnoszących się leniwie i mozolnie Uśpionych, nic się jednak nie działo. Rictor wstał i podszedł do Rolanda, ale Shade jeszcze przez moment zwlekał z ruszeniem się z miejsca. Gdy jednak wstał, to miast pomagać Rictorowi obszedł kontuar, chcąc sprawdzić, czy barmanka nie miała przypadkiem ukrytego jeszcze jakiegoś drobiazgu. Jeśli się nie mylił, parę flakoników, jakie tam znalazł, nie należało do standardowego wyposażenia każdej gospody. Mimo tego natychmiast je schował wsuwając za pas. Miał nadzieję, że przy pobieżnej kontroli nie rzucą się w oczy. Klucza również nie zostawił, chociaż prawdopodobieństwo, że trafi na odpowiedni zamek, nie było zbyt duże. Ledwo przeszukał miejsce za barem i schował znalezisko, gdy zaczęły bić dzwony katedry. Wszyscy nagle wstali i zaczęli wychodzić, rozchodząc się po swoich domach. Shade był co prawda ciekaw, czy ktoś przyjdzie i posprząta cały ten bałagan, lecz posłuchał głosu rozsądku i poszedł śladem Innych Uśpionych. - Rano, przy katedrze - rzucił do Rictora i Rolanda, potwierdzając swą chęć podjęcia próby ucieczki. Na szczęście pamiętał, gdzie mieszka. Do mieszkania też dotarł, na szczęście nie zwracając na siebie uwagi Strażników. Widocznie zlanie się z tłumem jakoś mu wyszło... Tak samo jak rankiem wyjrzał przez okno. Ostrożnie, nie chcąc się nikomu rzucić w oczy. Skryty za chmurami księżyc dawał kiepskie światło, lecz nie było na tyle ciemno, by nie można było zobaczyć, co się dzieje dwie kondygnacje niżej. Plac, podobnie jak ulice, był pusty - jeśli nie liczyć kilku Strażników - paru stało przy katedrze, paru kręciło się po placu. Uśpieni - jeśli jacyś nie spali - siedzieli grzecznie w swoich klitkach i nie wystawiali nosa na zewnątrz. Shade również nie zamierzał schodzić na dół. Zbytnio lubił swoje życie, a był pewien, że wędrujący nocą człowiek nie będący Strażnikiem nie zostałby powitany ciepłymi słowami. Dłuższe stanie w oknie zdało się Shade'owi bezcelowe. Lepiej było się położyć i spróbować odpocząć przed jutrzejszym dniem. Na przykład się przespać. Plany na poranek były proste - wstać, ledwo klasztorne dzwony ogłoszą pobudkę, a potem opuścić budynek razem z ostatnimi wychodzącymi i wmieszać się w tłum Uśpionych. W końcu do klasztoru nie miał daleko, a stanie przed wejściem i czekanie na tamtą dwójkę zdało mu się niezbyt rozsądne. |
22-03-2016, 20:39 | #6 |
Reputacja: 1 | Była naga… była śliczna, była przede wszystkim… częścią tego koszmaru. A teraz wydawała się wyrwana ze swej roli. No bo któż inny chodziłby po karczmie bez ubrań. Owszem może nikt z tych mężczyzn nie skorzystałby z okazji, ale takie prowokujące zachowanie wymagałoby odwagi, a tej w oczach barmanki nie było. Podszedł, oparł się o bar stawiając butelkę, zawierającą już ćwiartkę alkoholu i rzekł wprost. - Coś się zmieniło. Coś zmieniło się w tobie i zdałaś sobie z tego sprawę… że ty tylko tu jesteś goła, prawda? Kiedy to się stało? Dlaczego? - Zdałam sobie sprawę, że coś widzicie, nic innego nie jest problemem - odparła oschle i wstała ze swojego stołka, ale zrównać się z nim spojrzeniem - Lepiej jakbyście się z tym nie obnosili… Za głośno. - Nie widzę powodu, by się z tym obnosić, ale jeśli ty zaczniesz się zachowywać pruderyjniej w naszej obecności, to i tak różnica będzie widoczna.- spoglądał w jej oczy.- Rictor… tak… można mnie nazwać. A ciebie?- - Sara. - szepnęła ciszej i westchnęła. Spuściła wzrok w dół, a potem przeniosła go na drzwi karczmy jakby w zastanowieniu. - Niedługo będzie się ściemniać, ale oni i tak widzą w nocy. Lepiej dla was, byście się stąd zmyli, skoro już się przebudziliście, to zostanie tutaj byłoby samobójstwem - dodała śmiało i z powrotem na niego spojrzała. - Dlatego chodzisz nago? By zauważyć zmianę i sprowokować inne spojrzenia? - zapytał zaciekawiony Rictor przyglądając się dziewczynie. - Tak mi kazano, taka kara, taka praca, to nie jest istotne, nie w waszym przypadku. Raczej nie trafi wam się szansa pracy, wszystkie miejsca zajęte. Zetną was - w jej oczach malowało się przerażenie, zupełnie jakby pierwszy raz z kimś rozmawiała, z kimś kto według niej nie powinien tutaj być. Jej ciemne oczy nerwowo rozglądały się dookoła - Strażnicy mogą przyjść tutaj w każdej chwili - zniknęła za barem schylając się i kładąc na blat kufel z alkoholem i niezepsute, acz zimne danie. Zwykła kasza z mięsem, pewnie przygotowywane było rano. - Kara… cudnie… za co? - mruknął w irytacji Rictor. Wzruszył ramionami. Może zetną, może nie… Na to wpływu nie miał. Ale nie zamierzał się kulić jak pies. Już nie. - Strażnicy mogą się zjawić, ale jeszcze tu ich nie ma, Saro. Gdzie mieszkasz? Gdzie cię można spotkać… pomówić spokojnie?- Kobieta zaśmiała się słabo, jakby z naiwności Rictora. Nie mogła też pojąć jego obojętności, ona się bała, zawsze. Nawet mając pracę i zapewniony względny spokój życia, nie czuła się pewnie czy też bezpiecznie. Nie odpowiedziała na jego pierwsze pytanie, czy to było ważne? - W klasztorze, jak każdy pracownik. Tam też znalazłam coś, co być może wam pomoże - wyciągnęła coś spod blatu i położyła przed mężczyzną złożoną kartę papieru - Nie wiem kto to pisał i kiedy, ale jest tutaj zawartych kilka informacji, które mogą wam pomóc. - odgarnęła włosy, a na jej obojczyku widniało wypalone piętno, literka “K”. Chyba ktoś tutaj znakował ludzi jak bydło. - A teraz odejdź stąd, nim przyjdą. Nie chcę mieć kłopotów przez Ciebie. - ponagliła go i z powrotem usiadła na stołku za barem. - Daj mi znać jak… stwierdzisz, że wolisz jednak spróbować się uwolnić od tego miejsca.- mruknął Rictor i zgarnął dyskretnie kartę. - A i daj kolejną butelkę tego sikacza. W milczenia podała mu to, co chciał, ale nie uraczyła go już swoim spojrzeniem. Wzięła głęboki oddech by się uspokoić i nie dać po sobie poznać, że z kimkolwiek rozmawiała. On się oddalił, a Roland do niej poszedł po naradzie nad skrawkiem papieru. I sprawa się sypnęła. Jak się dowiedzieli? Czemu? Nie wiedział. Magia może? Przeciwnicy, których trudno było nazwać ludźmi, wyciągnęli Sarę z karczmy… czemu? Bo Roland naciskał, by zdobyć więcej informacji. Zaryzykował własnym bezpieczeństwem i co gorsza czyimś… i choć on wygrał, to ktoś inny zapłacił rachunek za jego zagranie. A to że i jemu się oberwało to mała cena w porównaniu z tym co czekało pomocną barmankę. Rictor gotował się w sobie. Wściekłość dławiła go, ale oblicze pozostało kamienną maską. Patrzył błędnym pustym spojrzeniem przed siebie. Na szczęście plecami do tego co się działo, więc niewiele widział, ale dźwięki… wystarczały by dopowiedzieć sobie resztę. Spokój na twarzy, ale ciało było spięte. Miał wrażenie, że wybuchnie jeśli będzie to trwało zbyt długo. W końcu jednak wywlekli dziewczynę, a sam Rictor miał wrażenie, bolące niczym otwarta rana w sercu, że to wszystko ich wina. Że powinni wyjść, że powinni opuścić karczmę, że jutro zobaczy unoszą przez kata głowę Sary. Ale nic na to poradzić nie mógł. Wstał i podszedł powoli do Rolanda… i przyglądając się jego obrażeniom. Nie był medykiem niestety, jednakże widział chyba już dość ciał w poprzednim życiu. Zwykle tusz zwierzęcych rozbieranych w rzeźni. Chciał ocenić jak rozległe są rany ich przebudzonego towarzysza. A potem… przyjrzeć się pozostałym pobitym ludziom. I jego spojrzenie było puste i obojętne, gdy to czynił. Zamarudzili tu za długo, Roland naraził dziewczynę przepytując ją ponownie. Nauczka mu się należała. Roland nie był w najgorszym stanie, co najwyżej został poobijany. Możliwe, że z biegiem czasu pojawią się siniaki w niektórych miejscach. Plunął krwią i zębem. Gdy tak rozglądałeś się, zaczęły bić dzwony katedry. Wszyscy nagle wstali i zaczęli wychodzić, rozchodząc się po swoich domach. - Wstawaj… musimy dołączyć do reszty baranów.- zacisnął w gniewie zęby Rictor.- Nie mamy już czasu. Możemy liczyć jedynie na zebranie się po zmroku. - Niczego nie rozumiem - odezwał się sponiewierany mężczyzna, który nie mógł jeszcze dojść do siebie, bo brutalnym pobiciu. - Skoro zabrali ją za naszą rozmowę, to dlaczego nie wzięli też mnie? Gdyby naprawdę wiedzieli, to skończyłbym jak ona. Jeżeli nie o to chodziło, to co miał na myśli mówiąc “wiemy”? Roland przetarł czoło, starając się przywrócić trzeźwość myślenia. Spojrzał Rictorowi w oczy.- Dobrze Ci radzę, jeżeli chcesz żyć, to nie wyściubiaj nosa ze swojej klitki po zmroku. Jutro wczesną porą uciekamy, tak jak zapisali w tym liście. Podobno Kaci i ich niewolnice będą mogli nam pomóc. Tyle ustaleń nam wystarczy.- Kończąc zdanie, Roland powstał i ruszył za resztą uśpionych do swojej klitki. - Mogli? - uśmiechnął się ironicznie Rictor słysząc te pobożne życzenia.- Nikt nam nie pomoże, ani kaci, ani niewolnice. Tylko głupiec by to zrobił. Jedynie Sara… jeśli jej egzekucja nie będzie jutro, może nam pomóc. Bo ta dziewczyna i tak nic nie ma do stracenia.- Powrót do dziury, którą nazywał tu domem. Koszmarnie puste pomieszczenie, z niewielką ilością starych tanich mebli. Rictor upił nieco alkoholu z butelki. Uśmiechnął się do siebie… Nawet mu się tu podobało. Nie miał wielkich wymagań co do lokum, a przynajmniej wydawało mu się że nie miał. Cela? Więzienna cela? Nie. To miejsce rzeczywiście kojarzyło mu się z celą, ale nie więzienną. Inną. Znowu upił odrobinę trunku z butelki, zwalił się na łóżko odstawiając butlę obok. Leżał w ubraniu szykując się do snu. Nie dbał o patrole nocne. Wybierać się nigdzie nie zamierzał o tej porze, a nad ranem i tak będą inne patrole. Postanowił się wyspać, aby wstać rano rześki i gotów do tej wyprawy do klasztoru, gdzie… ponoć najlepsza okazja do ucieczki jest o poranku przed egzekucjami. Czy to była prawda? Rictor nie dbał o to. Wszystko jest lepsze od tej stagnacji i umierania ze strachu przed egzekucją. Wszystko… nawet śmierć.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
23-03-2016, 13:13 | #7 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
27-03-2016, 20:21 | #8 |
Reputacja: 1 | Bijące dzwony katedry i pozbawiony koloru sufit jako pierwsze przywitały Rolanda o poranku. Przebudził się w tej samej pozycji w której zasnął. Gdyby nie niewygodne łóżko i widmo zagrożenia mężczyzna zapewne obrócił się na drugi bok by odpłynąć w dalszy sen. Nie mógł sobie jednak pozwolić na takie wygody. Nie teraz. Przetarł podkrążone po nieprzespanej nocy oczy, po czym zbliżył się do okna. Ukradkiem obserwował wylegających bezwiednie na ulicę Uśpionych. |
27-03-2016, 23:12 | #9 |
Administrator Reputacja: 1 | Już? Zaskoczony co niemiara Shade otworzył oczy. Już dzwon ogłosił początek dnia? To było co najmniej dziwne, bo on był pewien, że dopiero co, przed sekundą niemalże, zamknął oczy. A tu nie dość, że bije dzwon, to na dodatek księżyc zniknął, a noc zamieniła się w dzień. Szary i ponury, ale dzień. Dzień który nie zaczął się wizytą strażników, co Shade, korzystając z tego, że nikt na niego nie patrzy, przyjął z westchnieniem prawdziwej ulgi. Nie był pewien, czy zdołałby zachować kamienną twarz i znieść bezpośrednią konfrontację ze strażnikami. Czy potrafiłby stać jak słup soli i nie drgnąć, podczas gdy jego pokój zostałby wywrócony do góry nogami? Co prawda w pokoju nie miał nic do ukrycia, ale sam fakt rewizji z pewnością nie wpłynąłby dobrze na jego samopoczucie. Nie tylko strażnicy zawiedli. Również 'szarzy' mieszkańcy tego miejsca zachowywali się nieco inaczej, niż to Shade zapamiętał z poprzedniego dnia. Miast tłumnie wylec na ulice, poruszali się w niewielkich grupkach. Zaszło coś, o czym Shade nie wiedział? Najważniejsze jednak było to, że dźwięk dzwonów nie oznaczał konieczności pozostania w pokojach, a to dawało szanse, że uda się zrealizować wczorajszy plan. Dołączywszy się do jednej z grupek Shade ruszył powoli w stronę klasztoru. I chociaż nie rozglądał się na wszystkie strony, to trudno było nie zauważyć scen, jakie rozgrywały się przed bramą miejską. Czy za wielką bramą kryła się wolność? Nawet jeśli, to Shade nie bardzo wiedział, jak by się na tę wolność wyrwać - przynajmniej nie przez wspomniana bramę. Co gorsza zdawać się mogło, że dla niektórych owa wolność właśnie się skończyła, bowiem powóz dostarczył nowych delikwentów, wyglądających na równie obojętnych, jak pozostali mieszkańcy tego ponurego miejsca, i równie obojętnych na to, co robią z nimi strażnicy. Czy ci ostatni robili to, co robili, bo mieli takie rozkazy, czy też bawili się w najlepsze, kopiąc i popychając nic nie rozumiejących, bezmyślnych niczym marionetki, biedaków. Czy ja też taki byłem, pomyślał z pewnym niepokojem Shade. Nie pamiętał nic. Podobnie jak nie pamiętał, po co wszyscy chodzą do klasztoru. Czy on kiedykolwiek tam był? Wnętrze nie przypominało mu nic. A raczej przypominało, jednak nie pamiętał, by kiedykolwiek znajdował się w tym akurat miejscu. Kojarzyło mu się to z jakimiś ceremoniami. Długimi. Nudnymi. Usypiającymi wprost. Tylko po co spędzać tutaj takich, co nie mają pojęcia, co się wokół nich dzieje? Ktoś się nudził i wymyślał sobie zajęcia? A może to była kara? Tak jak barmanka musiała obsługiwać klientów karczmy, tak samo tu ktoś stanie koło ołtarza i wygłosi mowę? Gdyby wystąpił ktoś podobny do barmanki, w podobnym stroju... Może by się i dało jakoś przeżyć nawet najnudniejszą przemowę na najnudniejsze tematy... Gorzej, gdyby to był mężczyzna... Oczekiwania Shade'a spełniły się, przynajmniej w początkowej fazie, bowiem niewiasta, która pojawiła się obok ołtarza, miała twarz i figurę miłe dla oka. Co prawda była przyodziana, lecz jej strój więcej odsłaniał, niż zasłaniał. A skoro prelegentka była interesująca, to może i wykład, przemowa czy kazanie (czy z tym tam wystąpi seksowna panienka) będzie - wbrew wcześniejszym podejrzeniom - ciekawe? Ku zaskoczeniu Shade'a słów w wystąpieniu kobiety zbyt wiele nie było, a jedyne, czego Shade żałował, to to, że usiadł zbyt daleko... Rozsądek, który wcześniej nakazał trzymać się dość blisko wyjścia, zemścił się dość boleśnie na pragnieniach Shade'a, który z zawiścią spoglądał na szczęśliwca, który na oczach wszystkich zażywał rozkoszy - co było widać i słychać. Czy to nią zabawiali się strażnicy, którzy co jakiś czas znikali w klasztorze?, pomyślał. Jeśli tak, to nie dziwił się im w najmniejszym nawet stopniu. Naga barmanka nijak nie mogła się równać z tym uosobieniem seksu... Rozczarowanie, zazdrość i nadzieja, że takiej ognistej niewieście nie wystarczy jeden mężczyzna, rozwiały się niczym poranna mgła, gdy nastąpił niespodziewany finał rozgrywającej się przed oczami Shade'a sceny. A Shade wszystkiego się spodziewał, ale nie tego, że kobiecie wyrosną skrzydła. Mniejsza zresztą o skrzydła i ogon. Normalnie liczyły się cycki i to, co kobieta miała między nogami. Skrzydła byłyby egzotycznym dodatkiem... Jednak najzgrabniejszy nawet tyłek przestawał kusić, gdy ostatecznym efektem zbliżenia była śmierć, na dodatek nie śmierć z rozkoszy. Shade nie miał pojęcia, czy los nieszczęśnika zdołałby go powstrzymać przed ruszeniem w stronę ołtarza. Czy gdyby uskrzydlona niewiasta wskazała teraz jego... Czy poszedłby do niej, nie zważając na to, jak się skończy chwila przyjemności? Na szczęście nie musiał sprawdzić, czy zdoła się oprzeć seksualnemu magnetyzmowi dziwki-morderczyni. Dzwon przerwał ceremonię zanim krzyżówka pięknej niewiasty z sępem jaszczurką wybrała sobie inną ofiarę. Ku wielkiemu zadowoleniu przynajmniej jednej z potencjalnych ofiar. Gdy tylko za suką z piekieł rodem zamknęły się drzwi, a tłum bezmyślnych widzów zaczął opuszczać salę, Shade ruszył za Rolandem w stronę drzwi, które - taką miał nadzieję - prowadziły do podziemi i do wyjścia na swobodę. Niepokoiły go jednak otoczone mackami latające oczy, od których nie udało im się uciec i które poszybowały za nimi aż na schody, gdzie na uciekinierów czekała kolejna niespodzianka. Nader niemiła - zakuty w stal strażnik. Wezwały go oczy, czy po prostu uciekinierzy na skutek pecha znaleźli się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie? Tego Shade nie wiedział. Wiedział za to, że znaleźli się w poważnych kłopotach. I ze trzeba było coś zrobić... Nie do końca jednak wiedział, co. Czy mikstura wystarczy? |
28-03-2016, 13:28 | #10 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Ból i ciemność rozświetlana jedynie przez przebłyski tych samych scen, na które nie miał żadnego wpływu. Bezsilność i strach, który odczuwał na widok demonicznych twarzy, wykrzywionych w drwiącym uśmiechu. Śmiali się z niego, zadawali mu ból, patrzyli jak cierpi i ten widok napawał ich satysfakcją. Nie istnieją słowa w żadnym znanym człowiekowi języku zdolne opisać agonię, którą wtedy przeżywał. Była ona bowiem czymś więcej, czymś co wykracza poza cielesność i sprawia, że każda myśl dostarcza ogromny ból. W tym, wydawałoby się, niekończącym się koszmarze, było jednak coś co dawało mu nadzieję i siłę potrzebną do walki ze swymi dręczycielami, coś co pozwalało zapomnieć na chwilę o cierpieniu.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |