|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
01-09-2016, 23:23 | #21 |
Reputacja: 1 | Pozostając na pobojowisku wraz z Colinem, Hydrangea zajęła się psami, najeżonymi od strzał i bełtów. Przy każdym uklęknęła i odprawiła mantrę mającą uwolnić i oddać ducha zwierzęcia naturze. Z namaszczeniem wyciągnęła pociski a wiotkie i krwawe ścierwa zaniosła pojedynczo w gąszcz. W zaroślach, gdzie wzrok Colina już nie mógł sięgnąć, rozpruła ich brzuchy, oddając w ten sposób ich ciała siłą natury. Wplotła łodygowate dłonie w futro i zebrała okoliczną wilgoć, by namoczyć je wodą. Robactwo szybciej opanuje wnętrzności otwartego mięsa, większy zwierz zwęszy i je pożre. Koniec końców cykl wykona się, a z jej pomocą nastąpi to szybciej. |
02-09-2016, 16:51 | #22 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
03-09-2016, 23:52 | #23 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Przełęcz Głupców, Wzgórza Duskmoon 23 Desnus, 4720 AR Południe Niespodziewany exodus orków z ich rodzimych jaskiń był widokiem niecodziennym, a zarazem bardzo intrygującym, lecz nie na tyle, aby zachęcić awanturników do zagłębienia się w podziemia i zbadania przyczyny ich ucieczki. Obserwując z ukrycia poczynania zielonoskórych, bohaterowie zauważyli jak ostatni członkowie plemienia Złamanych Włóczni wybiegają z podziemi ogarnięci trwogą. Obciążeni wypchanymi po brzegi workami, najprawdopodobniej spędzili swoje ostatnie chwile w jaskiniach, plądrując wszystko co tylko wpadło im w łapy. Nie wszystko jednak poszło zgodnie z planem, bowiem ich paniczna ucieczka sugerowała, że musieli swoimi występkami rozzłościć kogoś, kto od samego początku nie był im zbyt przychylny. Obóz na skraju puszczy, Las Penprie 23 Desnus, 4720 AR Zmierzch Resztę długiego dnia zajęła im męcząca podróż zaniedbanym gościńcem przez pagórkowaty region, który wydawał się nie mieć końca. Na początku stracili okrągłą godzinę na staniu w bezczynności, bo tyle musieli czekać, aby orkowie oddalili się na bezpieczną odległość, skąd nie mieli już szans ich wyśledzić, a gdy już wyruszyli, pogoda niespodziewanie się zepsuła, potwierdzając nieprzewidywalną naturę tego miejsca. Zerwał się silny wiatr, który zrywał z głowy kaptury i kapelusze, a z nieba spadł chłodny deszcz, sprawiając, że droga przed nimi w ciągu kilku chwil przemieniła się w błotniste trzęsawisko.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
05-09-2016, 22:07 | #24 |
Reputacja: 1 | Przeprawa na wschodni brzeg przez bród na wartkiej Oldrock pod sam wieczór wyszła całkiem dobrze - a przynajmniej na tyle dobrze na ile może wyjść przemoczenie się do cna. Ale tutaj Sztuka przyniosła rozwiązanie i, ledwie kilkanaście minut po wyciągnięciu wozu na brzeg, Mitabu paradował już w suchych, ciepłych ubraniach. Mapa którą udało mu się kupić w Przedlesiu ( a na którą później zaklęciami nanosił własne obserwacje ) wskazywała że są w widłach pomiędzy Oldrock a jednym z jej dopływów. Czyli w ciągu doby czekała ich kolejna przeprawa. Jak dobrze nie musieć czekać na słońce żeby wyschnąć. - Jeszcze kilka dni i będziemy w Endhome. Jeszcze kilka dni i trzeba będzie znaleźć sobie nowe zajęcie - Mitabu "dopadł" Darriela jeszcze przy rozkładaniu obozowiska. - Wszystko zależy od tego, czy to coś większego, czy jakaś dziura - odparł zagadnięty. - Im większe miasto, tym roboty więcej. I ciekawsza. - Spore miasto - kilkadziesiąt tysięcy ludzi. I roboty sporo -ale niewiele z nich będzie zadaniami dla samotnych wilków. Darriel pokręcił głową. - Z tym to nigdy nie wiadomo - powiedział. - Są tacy, co potrzebują jednego, dwóch, do jakiejś roboty. Czasami łatwiej znaleźć robotę dla jednego, niż dla takiej wesołej bandy. - Spojrzał w stronę pozostałych. Dlaczego pytasz? - Bo bardzo możliwe że będzie robota dla Loży. Znalezienie drowki-kapłanki. Tyle że nie wiem czy w samym mieście czy gdzieś dalej - z jakiegoś powodu skald nie owijał dziś w bawełnę. Normalnie dotarcie to takiego etapu rozmowy zajęłoby ponad kwadrans - i ze dwie anegdotki - Ponoć drowy to zło - mruknął Darriel. - A tej co się stało, że zniknęła? Może miała dosyć powierzchni? Czy, co byłoby mniej wesołe, ktoś jej miał dosyć? I skąd o niej wiesz? - Podpadła komuś wśród Awanturników w Endhome - a przynajmniej tak powiedzieli mi w Korvosie kiedy tam byliśmy. Ostatnio widziano ją wracającą do Endhome tydzień temu i znikneła w tłumie. - I w tym tłumie mielibyśmy ją znaleźć? - Darriel był dość sceptyczny. - Zawsze myślałem, że wystarczy porozmawiać z żebrakami. Albo z ulicznikami. Zazwyczaj ci ostatni wiedzą o wszystkich wszystko. A czasami nawet więcej. Nikt nie zwraca na nich uwagi, a są wszędzie. I wszędzie pchają wścibskie nosy. - Tego pewnie już próbowali, choć i tak przecież w ten sposób witam się z miastem - czy też, dając sobie po mordzie z miejscowymi cwaniaczkami jak w Riddleporcie - Ale pytam, bo jeżeli wyszła z miasta, to będzie potrzebna grupa. Grupa w której bym cię widział.- - Miłe, że tak mówisz. - Darriel wolał nie wypytywać o powód obdarzenia takim zaufaniem. - Zawsze przyjemniej się coś zrobi w sprawdzonym towarzystwie. Zajęcie mogłoby być ciekawe... A wiesz coś o tym, komu podpadła? - Dostałem kontakt do członka Loży, ale to chyba nie jemu. W każdym razie: czyli nie masz żadnych większych planów na po tej podróży? - Żadnych większych, prócz tradycyjnych, jakie się ma po podróży. Coś zjeść, coś wypić, odpocząć. A potem zobaczyć, co się przytrafi ciekawego. - Świetnie. Czyli, dopóki utrzymuję strumień ciekawy spraw i są płacone szczerym złotem mam twoją uwagę? - Byle nie było to okradanie staruszek i inne tego typu sprawy - odparł Darriel. - W innych sprawach możesz na mnie liczyć. - Aż tak - Mitabu podniósł się z ziemi, lekko zaskoczony. Kwestie zaufania były tabu w tej ekipie, a tu taka deklaracja. Albo frazes - No to zostało nam jedynie dotrzeć cało do miasta. - Jeśli nie napotkamy zbyt wielu zbyt trudnych przeszkód, to dotrzemy - rzucił na pół żartem Darriel. - A jeżeli napotkamy, to nie będziemy musieli się martwić co dalej - - Rozsądne podejście - uśmiechnął się Darriel. Kiedy już tobołki zostały rozpakowane i obozowisko zaczynało nieco mniej przypominać przypadkowy popas Mitabu usiadł na ziemi naprzeciwko Hydrangei. Zdążył się przyzwyczaić do nieśpiesznego tempa rozmowy więc dlaczego miałby nad nią wisieć bez końca. - Czy ty się w ogóle męczysz? - zagaił Roślina spokojnie i z uwagą przyglądała się czarnoskóremu. Zgodnie z przyzwyczajeniem trwało to jakąś chwilę zanim jej jej nerwy przetworzyły jego słowa. W odpowiedzi otrzymał skinięcie głową. Na szczęście pytanie nie wymagało udziału jej karkołomnego wspólnego. - Kilka dni i będziemy w Endhome. Co dalej? - skald przestawiał się na sposób komunikacji nowej towarzyszki - bo przecież była z nimi tak krótko. Po kolejnej chwili Roślina pokręciła powoli głową. Następnie wyciągnęła rękę w kierunku, na którego końcu można było uznać wspomniane miasto. - ... ... ... ... Mury? Drzewa? - odezwała się wpatrując w mężczyznę. - Chciałabyś zwiedzić miasto? - ... ... ... ... Uciec - odpowiedziała po chwili opuszczając rękę. - Obozować poza murami? - ... ... ... ... O-bo-zo-wa-ć...? - powtórzyła ledwie poprawnie. - Żyć Hydrangea przetworzyła słowo, a po chwili namysłu uniosła rękę wskazując ten sam kierunek, by powtórzyć słowo. - ... ... ... ... Obozować. - Długo? Odpowiedzią było niepewne pokręcenie głową, choć pytanie było zasadne. - Razem? - Mitabu zakręcił ręką, ogarniając całą grupkę. Roślina była jeszcze mniej pewna swojej odpowiedzi. - Razem - tym razem bardziej brzmiało to jak propozycja. Ta spojrzała na Piranię, którą wcześniej udało się jej poznać, oraz przez którą towarzyszyła najemnikom. - ... ... ... ... Pirania. Razem. - Dwie? Sześć? - zadał pytanie Mitabu, na które nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Hydrangea dalej patrzyła się na niego z uwagą. - Jeden - wskazał na roślinę - dwa - na Piranię i tak aż policzył wszystkich. Niestety nawet i to niezbyt pomogło w kwestii drążonej przez czarnoskórego. Roślina śledziła jego ruchy, choć ponownie nie dała żadnej odpowiedzi. - Och, chrzanić to - skald wybuchnął i poderwał się na równe nogi, ale po chwili usiadł z powrotem. - Może to ci coś da? - zaćwierkał jak poranny ptak Spokojny wzrok Rośliny śledził jego ruch bez większych emocji. Dopiero dźwięk ściągnął jej płatkowe brwi. Przyjrzała mu się uważniej będąc zmieszana dźwiękiem, który wydobył się nie tej z istoty po której by się spodziewała. Dźwięk kupił jej zainteresowanie. No, w końcu coś z czym można było pracować. Mitabu zaświergolił jeszcze raz - tym razem wieczorne dźwięki. Te same które można było usłyszeć kilkadziesiąt metrów wgłąb lasu. Zmieszana mina analizowała i starała się połączyć dźwięk ptaka z czymś, co tym ptakiem nie było. W końcu odezwała się, choć tym razem nie zajęło jej to wieczności a słowa były wypowiedziane bardzo zrozumiale. - Erithacus rubecula - użyła zwrotu, który nie był znany skaldowi. Bo i skąd, przyrodę poznawał od tropicieli i druidów. Na szlaku, a nie na uczelni. - Rudzik - Erithacus rubecula - powtórzyła jakby wskazując odpowiednią nazwę. - Rudzik - Mitabu potwierdził skinieniem głowy. I nagle na jego twarz wypełzł szelmowski uśmiech. Zaświergolił kolejny raz - ale teraz nie była to już przypadkowa melodia. Strząsnął rękawy, zwinął dłonie w kulkę...i nagle je rozwarł, a ze środka wyleciał nieduży ptaszek. Rudzik. A właściwie jego iluzja. Sztuczka zajęła Roślinę dość mocno. Nie oczekiwała, że z rąk czarnoskórego wyleci nazwany przez nią ptak. Krótką chwilę podążyła za nim wzrokiem, lecz to jego dłonie zainteresowały ją bardziej. Doglądała ich, czy skrywały coś jeszcze. Patrzyła raz na Mitabu, raz na jego dłonie. Czarnoskóry powtórzył zaklęcie - ale tym razem w dłoni pojawiła się niezapominajka. Tak jak przedtem, Hydrangea znała inną nazwę - ale czy to był ciągle problem? Jeden kwiat. Dwa kwiaty. Trzy kwiaty. Później przyszedł czas na dzień i noc. Miniaturowe Słońce, Księżyc, Castrowel i Akiton zatańczyły swój codzienny taniec. Liczenie było przed chwilą. To teraz czas na pytanie. Mitabu wskazał na towarzyszkę. - Razem - powiedział i wykonał siedem cykli, czyli tyle dni temu Hydrangea do nich dołączyła. Roślina po chwili potwierdziła skinięciem głowy. Pokazy rozwiały jej wątpliwości, co do pochodzenia rzeczy z dłoni czarnoskórego. Sama nie wyczarowywała niczego podobnego, choć magia nie była jej obca. Ta, którą znała, sprowadzała się do użyteczności w maturalnych dla niej warunkach. Nie było to nic, co można było pokazać, lecz miała coś, co można było wręczyć. Ręką sięgnęła do zielonych pędów wyrastających jej z głowy. Ciemna głęboka zieleń na samej górze wchodziła w jaśniejsze i intensywniejsze kolory na dole. Końcówki gdzieniegdzie zawijały się same. Właśnie one interesowały Hydrangeę. Jedną z nich chwyciła nieco pewniej i prostym ruchem wyciągnęła końcowy segment z łodygowatym skrzypnięciem. Fragment, który mieścił się w dłoni, podała Mitabu. Skald przyjął prezent. Ale po chwili doszedł do wniosku że w tym przypadku raczej nie ma co liczyć na tradycyjne znaczenie podarowanego pukla włosów. Był zdziwiony - ale dla pewności wykręcił teatralną minę. Tak żeby nie było żadnych wątpliwości . - Co to? - liczył że intonacja przekaże pytanie. Po dłuższej chwili opuszki łodygowatych palców jednej z dłoni rośliny złączyły się i dotknęły ust. - Jedzenie? - zapytał. Ale szybko się zmitygował i przez ręce przewinął mu się kalejdoskop owoców... po czym wskazał na wóz Colina. Po chwili uwagi i dłuższej chwili rozumienia, Hydrangea wskazała przekazaną końcówkę pędu i ponowiła znak dłonią. Mitabu pokiwał głową że rozumie. A przynajmniej że tak uważa. Dotknął swoich ust końcówką pędu i odegrał żucie. Nie włożył pędu - bo u normalnej rośliny byłby to pęd - do ust. Roślina skinęła głową w potwierdzeniu, że tak właśnie powinno się zrobić z otrzymaną końcówką. Już po zmroku - i po skąpej kolacji z wzgardzonych przez innych orczych racji zagryzanych lokalną zielenią - Mitabu przycupnął przy ogniu gdzie perorował Colin. - Lepiej nie podążajmy tą drogą. Stanowi ona co prawda dobry skrót, ale wolałbym już więcej nie ryzykować. Idąc dalej Przełączą, natrafimy na Kupiecki Trakt, a stamtąd już prosta droga do Endhome, w dodatku patrolowana - - Tu też byłeś z tymi twoimi awanturnikami? - Mitabu na ochotnika podłapał rozmowę. Nie pierwszy raz w ciągu wspólnych wojaży zabierał się do wyciskania informacji z napotkanych osób. Ale nie śpieszył się z tym. Zwykle. - Ciężko tak powiedzieć coś mądrego na ślepo. Na oko ścina łuk szlaku idąc przez Penprie - więc trzebaby zapuścić się w las. A las, jak to las na takim końcu świata. Słyszało się po drodze historię lub dwie - - Owszem, byłem i często unikałem kłopotów, ale zawsze to bardziej ryzykowana droga. Nawet jeśli wygnano stąd orków, to w lesie wciąż czają się inne zagrożenia, na które wolałbym się nie natknąć. Można tam też znaleźć zapomniane przez czas krypty i grobowce, będące spadkiem po ongiś zamieszkującej te tereny cywilizacji, ale nie polecam zaglądać do środka, chyba że wam prędko dołączyć do umarłych - odpowiedział kupiec, uśmiechając się przy tym nieznacznie. - Wzdłuż samej ścieżki? Niezdobyte ruiny, a my właśnie zdobyliśmy klucz? Ile karawan chodzi Przełęczą, tak właściwie? Jedna na dekadę? Przecież to niemożliwe żeby dotrwały nietknięte! - roześmiał się rubasznie - Przed nami nowy dzień, nowe przygody, nowe odkrycia - - Wzdłuż leśnej ścieżki - nie wiadomo dlaczego poprawił go kupiec - Wolałbym, abyśmy ruszyli dalej Przełęczą i później Kupieckim Traktem, aniżeli ryzykowali drogę przez las. A co karawan… czasem kupcy decydują się iść przez wzgórza, ale zwykle są to tacy ryzykanci jak ja lub mają ze sobą całą obstawę zbrojnych - - Ile różnicy jest w trasie? Dzień? - przybysz z obcego kontynentu może i nie był kartografem, ale taka informacja sporo mówiła o trasie skrótu. - W najlepszym razie. My będziemy obchodzić cały las, a przynajmniej tak bym wolał - - Colinie, Colinie…- czarnoskóry mężczyzna nie przestawał szczerzyć białych zębów - Ty decydujesz którędy. Więc dlaczego zostawiasz taką furtkę? Przecież nie z nostalgii. Założę się że myślisz wręcz o konkretnym miejscu na tej ścieżce - - W lesie mieszkają wielkie pająki… Czasem zapuszczają w pobliże ścieżki, aby zapolować na podróżnych. Wolałbym nie przechodzić obok nich w trakcie ich pory żywieniowej… - odpowiedział handlarz - Poza tym, straciłem przez te bestie swojego przyjaciela - - O konkretnym miejscu, tak. Ale nie tak jak myślałem - Mitabu zasępił się, jakby zbyt dobrze znał taką sytuację - Przepraszam, nie chciałem rozbudzać takich wspomnień - - Nie ma problemu, to tylko niewinne pytanie. Wiecie już co będziecie robić, kiedy już dotrzecie do Endhome? Macie jakieś plany? - - Ja odwiedzę Lożę, bez dwóch zdań. Jeszcze pierwszego dnia. A dalej...co dalej będzie zależne od tego jaką informacją mnie tam przyjmą - - Planowałem polecić was Beamusowi Cainowi, kapłanowi zarządzającemu świątynią Solanus w Endhome. Znałem go jeszcze za moich awanturniczych dni, a słyszałem, że niedawno powrócił do miasta, aby zająć się tamtejszą parafią, która ostatnimi czasy dogorywa... Wspominał mi o jakiś dręczących go problemach i sądzę, że będzie skłonny zapłacić wam za ich rozwiązanie. Szczegółów jednak nie znam, ale jestem pewien, że nie będzie kazał wam nadstawiać karku w jakimś szczególnie niebezpiecznym zadaniu i na pewno wynagrodzi was sowicie. Z całą pewnością lepiej ode mnie - powiedział kupiec. - Solanus...o ile świątobliwy nie przekręci się na sam nasz widok. Chociaż nie powinien. Kolejny, jak słyszę, z tego rejonu. Czyli podróżowałeś głównie w Varisii, i to przez ile, dekadę? - - Nie, raptem kilka lat i głównie w tej okolicy. Gdybym tyle miał podróżować, a właściwie mówiąc; ‘awanturzyć się’ to pewnie nie siedziałbym tu z wami, a leżałbym w legowisku jakiejś bestii, wśród sterty kości innych głupców - zaśmiał się Colin. - Spokojne życie? Naprawdę? Może jeszcze zaskoczysz nas żoną czekającą w zagrodzie? Odwieszeniem zbroi na kołek? - Mitabu miał tym razem pierwszą wartę - i zbyt donośny głos żeby dać spokojnie zasnąć innym gdyby go w końcu nie ściszył - Ilu takim jak my się to udaje? - - Owszem, mam żonę, która czeka za mną w domu, zaś awanturnicze doświadczenie pozwala mi przeżyć w tym biznesie -odpowiedział kupiec, po czym dodał: - Co do przeżywalności to muszę was rozczarować, bowiem wydaje się być ona stosunkowo niewielka, ale są też tacy, którym się udaje, a wtedy do końca swoich dni opływają w luksusach i sławie. - - Z tą sławą to dość słabo w tych rejonach. w Przedlesiu uraczyli mnie głównie historiami o przydybanych gachach, a nie o bohaterskich podróżnikach. Choć ta jedna, śpiewająca o Walterze Rudym, była przynajmniej zabawna... - trubadurka, nie piosenka, rzecz jasna - Przedlesie to zaścianek, ale bliski mi sercu zaścianek. Wybacz, ale pójdę pomówić teraz z Piranią. Moje rany, ech… opatrunek jest cały we krwi, a ja nie mam czym go zastąpić. - - A ja, dopóki jeszcze nie wszyscy śpią, zrobię pierwszy obchód nieco szerzej - ... a przy okazji przyjrzeć się lokalnej florze. Tylko florze, nie faunie, jeżeli się uda.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 10-09-2016 o 21:48. |
06-09-2016, 18:31 | #25 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 06-09-2016 o 18:34. |
07-09-2016, 16:26 | #26 |
Administrator Reputacja: 1 | Ciekawość, jak powiadali niektórzy, stanowi pierwszy stopień nie tylko do wiedzy, ale i do piekła. W przypadku jaskiń, które w takim popłochu opuszczali orkowie, ciekawość prawdopodobnie wiodła wprost do żołądka bestii, która z owych jaskiń przepędziła wspomnianych orków. Zapewne niejeden ork padł, usiłując powstrzymać pogoń i ocalić życie większości członków plemienia. Cóż innego mogłoby być powodem, że hordzie towarzyszyło tak mało dorosłych wojowników. Głupcem natomiast byłby ten, kto chciałby sprawdzać, czym była siedząca w jaskiniach bestia. Nawet gdyby spała na stosach zrabowanych przez orków skarbów. Nie pogoniła za hordą zapewne dlatego, że nie mogła się przecisnąć przez skalną szczelinę, a Darriel, nie da się ukryć, nie żałował tego. Tak na marginesie - orków, które zginęły w jaskiniach, również nie żałował. Najlepiej by było, gdyby bestia z jaskini zeżarła je wszystkie, a potem tak się spasła, że nie mogłaby stamtąd wyleźć. Na szczęście orkowie uciekali tak szybko, że nie oglądali się za siebie i można było spokojnie iść dalej traktem... po dłuższej chwili, przeznaczonej na odpoczynek po walce i podkurowanie rannych. * * * Kto drogi prostuje, w domu nie nocuje. To stare jak świat powiedzenie najwyraźniej nie do wszystkich dotarło i gdy Colin wspomniał o krótszej (acz bardziej niebezpiecznej) drodze, od razu paru 'drużynników' zapałało gwałtowną chęcią zaoszczędzenia paru godzin. W tym jednak przypadku Darriel był w stanie zgodzić się z Piranią - lepiej było iść dłuższą, a bardziej pewną drogą. - Żadnych skrótów. - Darriel poparł Piranię. - Idziemy normalnie, traktem. Komu to się nie podoba, niech idzie sam. |
08-09-2016, 15:54 | #27 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ [FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT] Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 08-09-2016 o 15:57. |
09-09-2016, 22:50 | #28 |
Reputacja: 1 | Deszcz był ulgą, woda pozwalała rosnąć, błoto było czymś naturalnym. Zła pogoda była potrzebna, cyklicznie rzecz jasna. Gdy przemijała, słońce wychodziło a natura odradzała się. Tylko inteligentne istoty miały problem ze złą pogodą. Las się cieszył. Oczywiście jak każda siła natury miała właściwości budujące i niszczycielskie. Powodzie niszczyły wielkie przestrzenie a silne wiatry przewracały drzewa rosnące setki lat. Roślina, gdyby mogła, stanęła by w miejscu zamknęła oczy i uniosła głowę do nieba, by oddać się całkowicie deszczowi. |
11-09-2016, 15:08 | #29 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Rozbita karawana, Przełęcz Głupców 24 Desnus, 4720 AR Poranek Nowy dzień przywitał ich w podobny sposób, w jaki poprzedni ich pożegnał. Nie padał co prawda deszcz, ale wiatr na powrót przybrał na sile, zaś chmury wydawały się kompletnie przesłaniać niebo, uniemożliwiając ciepłym promieniom słońca ogrzanie ponurych twarzy awanturników. Był to szary, chłodny poranek, charakteryzujący się pogodą, która nie wzmagała optymizmu. Ziemię pod nogami wciąż zdobiły liczne kałuże, które miejscami przeobraziły się w błotniste trzęsawiska, po których łatwo ślizgały się końskie kopyta, a buty przesiąkały wilgocią. Milczało nawet kryjące się po lasach ptactwo, którego śpiew zwykł umilać drogę podróżnikom. Jedynie głośne krakanie wron oraz kruków pozostawało słyszalne, te zaś wydawały się nie odstępować na krok awanturników, jakby otaczał ich odór samej śmierci.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
11-09-2016, 16:38 | #30 |
Reputacja: 1 | Skald wziął potężny zamach i cisnął kamieniem. Po chwili rozległo się głuche łupnięcie. Kamień odbił się od wozu, a jedyną reakcją było poderwanie się do lotu kilku najbliższych kruków. - Czyli nie iluzja - mruknął. Truchtem zbiegł z zbocza. Strzały, oszczepy, zasadzka - napastnicy którzy dopadli karawanę w tej płytkiej dolince byli inteligentni. I, jak wynikało z pobieżnych oględzin, dysponowali magią. Pół-elf ostrożnie kroczył między zabitymi, ale z jakiegoś powodu nie przeszukiwał dokładnie każdego trupa. Szukał niedobitków - obojętnie czy po stronie "rodowych" czy też najętych ochroniarzy. Nie rozpoznawał barw ani insygniów na pancerzu koni, choć i jedne i drugie kojarzyły się z Endhome. Nie był też ślepy na łupy - po drodze "przygarnął" napierśnik - ale szukał czegoś konkretnego - Tamten ma dobry napierśnik - zawołał do reszty, wskazując drugą zbroję w dobrym stanie. I znalazł. Jeden z obrońców - wysoki, barczysty blondyn - zginął nieco dalej. Leżał w swojej okazałej zbroi, z wspaniałym mieczem w ręku. Mitabu wprawnie obrabował go ze wszystkiego, zostawiając go w samej bieliźnie i przykrytego swoim starym płaszczem. Nieco kłopotliwy był brak codziennych sprzętów - bukłaków, misek, namiotów - ale może były w jukach rumaka pasącego się nieopodal. A teraz, kiedy już wyglądał choć trochę jak właściciel konia...nadszedł czas zająć się prawdziwym skarbem. Co, być może dzięki maskaradzie - a może naturalnemu talentowi Mwangi - nie zajęło zbyt długo. Kilka minut później Mwangi zatrzymał kłusującego konia na szczycie najbliższego wzgórza i czujnie rozglądał się po okolicy.
__________________ W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki! Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 11-09-2016 o 18:13. |