|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
08-11-2020, 18:56 | #91 |
Reputacja: 1 | - Albo schudniesz - Kvaser stwierdził rozbawiony czymś - możesz też zeżreć swojego dinozaura. Bo jak już mówiłem, dla twojej bestii żarcia nie ma. |
08-11-2020, 20:27 | #92 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Możemy porozmawiać? - Harran odezwał się do Vaali. Znajdowali się w drodze na zakupy, a w zasięgu wzroku nie było żadnych ciekawskich uszu. Prócz Afreety, która usadowiła się, jak zwykle, na ramieniu zaklinacza. - No? - Odezwała się Vaala, patrząc przed siebie. Ton, jakim wypowiedziane było to słowo nie zachęcało do podtrzymywania konwersacji, ale Harran postanowił zaryzykować. - Chciałem cię przeprosić - powiedział. Afreeta mruknęła coś, co mogło wyglądać na potwierdzenie. - Aha - Mruknęła Druidka, i spojrzała na moment na rozmówcę. - Przepraszam cię. To było głupie - stwierdził. - Ano było - Powiedziała dziewczyna, i po chwili dodała - Z mojej strony chyba też. Nie chciał się licytować, ale z pewnością Vaala była mniej winna. - Zgoda zatem? - Wyciągnął rękę, by przypieczętować wspomnianą właśnie zgodę, a Vaala… przygryzła usta, i przez chwilę nawet jakby dolną wargę przeżuwała. - Zobaczymy - Powiedziała. A ręki nie podała. Jednym słowem do porozumienia nie doszli. A przynajmniej nie do całkowitego porozumienia. Cofnął rękę. - Co zatem chcesz kupić na tę podróż? - spytał. - Nie wiem? - Parsknęła Vaala - Konstrukt nie je, ty też, bo maaagia, Imra chyba też nie… Kvaser za trzech, z Mmho nie wiem… no ale coś potrzebne, oprócz tych ochłapów na sta-tek, bo to żarcie dla psów bardziej? - Owoce? Wino? Chleb? Świeże mięso? Coś wędzonego? Kiełbasa? Jaja? Sery? A dla ciebie? - Spojrzał na dziewczynę. - Worek mąki, worek ziemniaków. Owoce, warzywa, mięso zwykłe, mięso suszone, i co tam jeszcze chcesz… to dla wszystkich starczy - Wzruszyła ramionkami Vaala. - A niezadowoleni mogą głodować - uśmiechnął się Harran. - Zaczniemy tam? - Wskazał na stragan, na którym piętrzyły się stosy różnych produktów spożywczych… a Druidka po chwili pochwyciła jabłko. Pooglądała je, powąchała, a po chwili zaczęła je jeść! Oczywiście nie spodobało się to sprzedawcy, który zaczął się pieklić z powodu takiego zachowania. - Spokojnie... - powiedział Harran. - Jak się mamy przekonać, że produkty są warte zakupu? Planujemy kupić większą ilość, ale rozumiem, że nie potrzebujesz klientów? ~ Wielki wór kartofli, nieco mniejszy mąki. Do tego sporo warzyw i owoców. Świeże mięso, suszone mięso, szynka, wędliny, wino, sery, jaja, chleb, suchary... Z takimi zapasami dwójka towarzyszy opuściła targ, wracając do "Destiny". Całość zajęła im niecałą godzinę… - Jeśli ktoś będzie narzekał na to, co kupiliśmy, to niech sobie wcina to, które jest w ładowni - powiedział zaklinacz. - Ano - Przytaknęła Vaala - A ten nowy kurdupel? Dla niego to od razu co w… łado-wni? - Jeśli chce coś lepszego, niech płaci - stwierdził Harran. - W końcu będzie go na to stać, prawda? - Uśmiechnął się niezbyt sympatycznie. Najwyraźniej przewodnik nie przypadł mu do gustu. - A żeby go chudy byk wyruchał… - Fuknęła Druidka, po czym się krótko zaśmiała. Najwyraźniej jej również nie przypadł. - Baran z niego i tyle - Dodała. - Barany bywają przydatne... - uśmiechnął się zaklinacz. - A ten... Chociaż gdyby mu przywiązać dzwonek do szyi, to może i na barana-przewodnika by się nadał. Ale na szaszłyki się nie nada...
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
09-11-2020, 20:53 | #93 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 |
|
09-11-2020, 23:25 | #94 |
Reputacja: 1 | - Destiny wymień wodę w balii. |
10-11-2020, 14:48 | #95 |
Reputacja: 1 | Kiedy Imra wyszła ze swojej kajuty doprowadziła się już do porządku. Wysuszyła włosy, odnowiła makijaż (mimo wszystko nie umiała nie ulec tej pokusie) i pozwoliła sobie zdjąć zbroję. Odnalazła Wędrowca zatrzymując na kilka kroków od niego. |
10-11-2020, 19:36 | #96 |
Reputacja: 1 | Nadchodził czas podróży. Nadchodził czas ponownej żeglugi. Już się obeznali nieco ze światem w który zostali rzuceni, już poznali lepiej artefakt który trafił w ich dłonie… i nieco poznali los poprzedniej załogi. Pozostało im jeszcze wiele rzeczy do odkrycia, wiele pytań bez odpowiedzi, wiele planów do zrealizowania... Harran z Vaalą udali się na zakupy zabierając ze sobą fanty znalezione wśród trupów na statku. Najwięcej problemu sprawiała magiczna płytówka… lekka nie była i ktoś musiał ją dźwigać. Pozbycie się jej było prawdziwą ulgą. Niestety sprzedaż była tylko jedną stroną monety, drugą było uzupełnienie zapasów poprzez zakupienie towarów i zaniesienie ich na statek. Na własnych plecach. No i… przecież nie wypada by ciężkie towary nosiła delikatna niewiasta, prawda? Prawda? Uzupełnienie zapasów, załadowanie jaszczurki. Bardzo spokojnej w obecności swojego pana, ale łypiącego nienawistnie na każdą żywą istotę. Vaala rozpoznała w niej wyrośniętego velociraptora skażone czarcim rodowodem, ale cóż… nie zauważyli żadnych niebian w mieście. W końcu byli gotowi na powrót do Acheronu. Statek ustawił się w odpowiedniej pozycji szykując się do przeskoku i po chwili zniknął. Przyglądały się temu nieliczne oczy. Statek wszak już spowszedniał wszystkim. Jedno spojrzenie długo było w utkwione zarówno w samym okręcie, jak i miejscu w którym zniknął. Jeden uśmiech, jeden drapieżny grymas odsłaniający kły. - Idź już…- jedno niecierpliwe polecenie.-... wiesz kogo masz zawiadomić i wiesz jaką zapłatę zaoferować. I wiesz za co…- - Tak.- osobnik stojący z tyłu zadrżał ze strachu kłaniając się. I szybko ruszył w kierunku jednej z uliczek. -Kto by pomyślał, że zabawa w kotka i myszkę rozpocznie się od nowa. Nie doceniliśmy cię przebiegły gnomie. - mruknął zaś do siebie ów władczy obserwator. Acheron, pierwsza doba Znowu tu byli, tu zaczęła się ich podróż. I tu znów byli. Tym razem by zdobyć materiały do naprawy okrętu. Bo ten potrzebował napraw… i przeróbek. Na szczęście Bezimienny miał do niego mapy i nieco wiedzy, by przynajmniej takie rzeczy zaplanować. Acheron był dużym planem z unoszącymi się w ruchu sześcianami. Jak w takim chaosie można było znaleźć cokolwiek. Wedle Skirgleta… bardzo łatwo. Acheron był bowiem planem prawa i to co wyglądało na chaotyczny ruch setek sześcianów było jednak regulowane pewnymi stałymi układami ukrytymi wśród nich. Część sześcianów poruszała się po stałych trasach, które znawca planu potrafił wyliczyć i na ich podstawie oszacować pozycję pozostałych wyznaczników. Wystarczyło tylko znaleźć punkt zaczepienia w tym labiryncie i podążając od okruszka do okruszka. I tak właśnie zrobili… Jednooki niziołek wskazywał sześciany do których powinni polecieć, by z nich odbić ku kolejnym i kolejnym. Skirglet najczęściej więc przebywał albo w pokoju nawigacyjnym albo w sterówce. Kiedy jednak nie przebył, zaczepiał niewiasty… to Vaalę, to Imrę, a to Mmho… za pomocą komplementów godnych pijaczka spod podejrzanej tawerny. I pewnie tam się ich nauczył. Ogólnie przewodnik był głośny i nieokrzesany i czasami nawet nieco obleśny w swoich przechwałkach. I lubił popić… i lubił zażyć coś mocniejszego. Coś o wiele mocniejszego… Destiny dość szybko powiadomił Wędrowca, że Skirglet jest uzależniony od jakiegoś narkotyku. I o paru innych szczegółach dotyczących tego co robił, a które były niesmaczne choć bez znaczenia. Pewnych rzeczy… lepiej nie wiedzieć. W tym czasie drugi z pasażerów, Lord Arsimon postanowił zostać dziobową ozdobą okrętu. Bowiem usiadł tam i w zasadzie się nie poruszał. Po prostu tkwił nieruchomo obojętny na to co się działo dookoła niego. Co nie znaczy, że ignorował tych, którzy przychodzili po mądrość Nerulla. Wprost przeciwnie, odpowiadał grzecznie i beznamiętnie, nie dając się wyprowadzić z równowagi. Zajął dziób, podczas gdy jaszczur Skirgleta skupił się na burcie i tam “urządził” swoje legowisko warcząc i sycząc złowieszczo na każdego kto nie był jego panem. I nie przeszkadzał innym w ich zabawach. W tym Bezimiennemu pojedynkującemu się Cromhargiem, eks niewolnikiem Imry. Oczywiście bezkrwawym i dla zabawy. Tak tego tego przynajmniej podchodził sam mężczyzna, jak i do pewnego stopnia konstrukt. I został zaskoczony gwałtownym atakiem. Szybkie pchnięcie przeciwnika które sprawował, a potem kolejna wymiana ciosów uczyła Wędrowca wiele na temat Cromharga. Był silny, szybki… był barbarzyńcą. Dość szybko wpadł w szał, nad którym jednak panował. Cromharg potrafił walczyć, były wytrzymały… nie był dość dobry by pokonać Wędrowca. I wkrótce zaczął tracić inicjatywę, a potem przewagę, aż w końcu przegrał sparing. Bezimienny był po prostu lepszy. Ten pojedynek był przyjemnym urozmaiceniem monotonii podróży. Bo ta była monotonna. Oglądanie mijanych sześcianów po jakimś czasie nużyło i ich egzotyka traciła na atrakcyjności. A choć statek pełen był nieumarłych to ci… nic nie robili. Ci w ładowni stali w bezruchu. Ten na dziobie siedział. Trochę anty-klimatyczne zważywszy, że byli fanatycznymi wyznawcami Nerulla. Ale jakoś nikt nie narzekał. Acheron, druga doba Początek nie zapowiadał tego co się miało wydarzyć. Podróżowali między sześcianami mijając kolejne pola bitwy i nie przejmując się unoszącymi się w powietrzu drapieżcami. Nawet te największe sępy i orły, omijały bowiem Destiny szerokim łukiem. A sam Statek zamierzał ominąć pęknięty w połowie sześcian pogrążony w półmroku. Nic niezwykłego. Wczoraj minęli podobny obiekt. Tym razem było inaczej…. tym razem półmrok ożył. - Kapitanie! Alarm! Kapitanie alarm! Obiekt zbliża się do nas z dużą prędkością! - zameldował głośno Statek, co prawda Bezimiennemu. Ale jego głos rozbrzmiał we wszystkich kabinach załogi. Bowiem ciemność… dosłownie oderwała się o rozbitego sześcianu i frunęła wprost na nich. Szeroki na ponad 26 metrów płat ciemności, niczym wielki skrzydlaty nietoperz zmierzał wprost na statek od rufowej strony lewej burty w prostym kursie kolizyjnym. A gdy był już blisko... Okazywał się olbrzymim kościstym… nietoperzem o skrzydła zbudowanych z ciemności małpiej paszczy ozdobionej długimi rogami i święconymi na czerwono ślepiami pełnymi mordu. I nie było żadnej wątpliwości co do jego planów. Destiny miało być jego łupem, a załoga… jego posiłkiem.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
11-11-2020, 22:21 | #97 |
Reputacja: 1 | Dzień wylotu był dla niej mało przyjemny. Poświęciła coś co mogło być zalążkiem jej nowego skarbu i to już ją drażniło. Therion był jednak ważniejszy. Była związana z nim nawet po śmierci. Niezależnie od tego co Wędrowiec chciał o niej sądzić… miała swoja misję. Pokusy jednak wkradały się pomimo próby utrzymania żelaznej woli. Dlatego też na noc po wylocie Imra znów wyjęła maskę z torby. Musiała się upewnić czy to nie był przypadek, jakieś wizje związane z przebywaniem w nieznanym sobie miejscu… cokolwiek. Do snu ponownie ją założyła… i czekała. |
14-11-2020, 18:02 | #98 |
Moderator Reputacja: 1 | Dzień wylotu Kilka godzin po odlocie, Kvaser postanowił nawiedzić nieumarłego starającego się opanować tajemną sztukę mimikry w dość osobliwy posąg, czyli porozmawiać z Lord Arsimonem. Nizołek podszedł do niego i stanął na równej linii, próbując wypatrzeć się w przestrzeń, w ten nieokreślony punkt, w który zdawało się mu, że wpatruje się nieumarła postać. Trwało to kilka chwil, nim lekko bujający się na boki Kvaser, przemówił. - To, po co podróżujesz przyniesie dużo zniszczenia - stwierdził pewnym głosem, nie za bardzo oczekując odpowiedzi, ale też czekając chwilę. - Z pewnością… - ocenił sługa Nerulla nie odrywając spojrzenia od widoku przed nim. -... niemniej spójrz na Acheron, a zobaczysz samo zniszczenie. Głupie żywe i nieżywe istotki tłukące się po łbach z powodów napędzających ich namiętności. Zniszczenie jest powszechne. - Miałbym prośbę - Kvaser uśmiechnął się sam do siebie pod nosem, lecz jak to z nim bywało, szeroko, chyba bawiła go ironia tej sytuacji - nic za to nie dam, nie jest to częścią umowy. Jeśli to co jest celem Twej wędrówki przyniesie zagrożenie statkowi lub jego załodze, byłbym rad gdybyś wstrzymał tą moc przeciw nam, lub poinformował ile dni mamy na ewakuację. Wiem - Kvaser wzruszył ramionami - marna jest radość istoty żywej w oczach Żniwiarza. Jednak czasem monety stają na krawędzi, a w moim życiu zbyt wiele razy. Pewnie przez takie idiotyczne próby. - Wasz statek i wasze życia są bez znaczenia w oczach Nerulla. Czy pożyjecie dłużej, czy umrzecie zaraz po wykonaniu zadania… to mego władcę nie obchodzi.- odparł rycerz dudniącym głosem. - Wasz los… twój los… wszystko to marność, która nie obchodzi mego pana. Moja misja w ogóle was nie dotyczy… nie jesteś aż tak ważny jak sądzisz, ani ty, ani ta załoga, ani ten statek. Nie martw się więc tym… nie spotkamy się po raz drugi po przeciwnej stronie. - Dziękuję - Kvaser stwierdził krótko, raczej zadowolony z odpowiedzi nieumarłego. Nawet jego impertynencje nie podrażniły niziołka. Może nie pracował dla gorszych, a tylko równie złych, ale za to często wykonywał pracę dla lepszych, ale o wiele mniej kulturalnych. - Jeśli Twój Pan zdradzi Ci lub zdradził jaki mam cel, lub - Kvaser zaśmiał się gardłowo - usłyszałeś o tym jak się upiłem, to gdyby miał ofertę, z chęcią usłyszałbym ją od Was, Lordzie - niziołek stwierdził patrząc dalej w dal. - Nerull patronuje morderstwom… ale wbrew temu co się sądzi… nie każdym. - stwierdził cicho rycerz.- Zabicie z zimną krwią, szybkie usunięcie żywego… beznamiętne ucięcie losu, to cieszy mego pana. Przedłużanie cierpienia, długie tortury… to wzmacnia kogoś innego. Namiętność jaką czujesz na myśl o tym mordzie nie jest więc miła memu panu. - Sądzę, że miłe byłoby mu jednak usunięcie tego, kto się lubuje w rzezi - Kvaser stwierdził poważnie, chociaż miał trochę inne doświadczania ze sługami Nerulla… Ale na każdego boga przypadało po kilka wyznań. Gdzie dwóch kapłanów, tam trzy interpretacje. Postanowił jednak nie drążyć swoich wątpliwości, przyjmując, iż nieumarły sługa boga musi być względnie bliski prawdy, jaka by ona nie była. - Pozostawiam to zatem waszej pamięci - dokończył Kvaser i nie zamierzając już dalej mówić, jeszcze kilka chwil pozostał na burcie szukając wzrokiem miejsca w które patrzy nieumarły (i już się tym irytując, nie mogą go zidentyfikować). - Jeden umrze… drugi musi go zastąpić. Bogowie nie tworzą idei, jedynie ją wypełniają. Bóstwo rzezi i gwałtowności musi być. Imię jest bez znaczenia. - stwierdził obojętnie rycerz. - Wiem - niziołek stwierdził z pewnym smutkiem - ostatecznie świat zostałby okaleczony - powtórzył dawno zasłyszaną i sowicie opłaconą opinię z wywodu pewnego znajomego maga - jednak idee mają aromat. Śmiertelni zwą je charakterem. - Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz…- odparł rycerz i dał znać skinieniem głowy, że rozmowę uważa za zakończoną. Bo musiał przecież zatonąć w rozmyślaniach, a może… robił coś innego? Wydawał się być w dobrej łączności ze swoim bóstwem. Co mogło być… niepokojące. Niziołek odszedł luźnym krokiem, lecz dopiero po kilku metrach zaczął pogwizdywać pod nosem. Sam nie wiedział czemu dopiero wtedy.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
14-11-2020, 18:36 | #99 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Drugi dzień lotu, rano. Vaala zajęła już poprzedniego dnia komnatę po przeklętej “Kozie”, która opuściła na szczęście(dla niej samej) sta-tek, i nie drażniła już swoją obecnością. Na drzwiach kajuty Mmho znak Druidki został zmazany, a pojawił się za to na innych… a nowa kajuta została dokładnie wysprzątana, wymyta, i wywietrzona. Dziewczyna zostawiła tam swoje przysłowiowe 3 rzeczy, po czym kręciła się po statku to tu to tam. Spać nie musiała Vaala praktycznie wcale, ot mała drzemka wystarczała, ledwie dwie godziny, i to nie ze względu na jakiś przedmiot magiczny, a na pewien wrodzony “dar” jaki posiadała… zaczęła więc swoje urzędowanie w kuchni na wiele wcześniej od typowego świtania - którego w tym świecie to raczej nie było. Większość załogantów zbudziły więc zapachy świeżego jadła, dochodzące z tamtego miejsca. Druidka z kolei, nikogo jakoś specjalnie nie wołała, i nikomu nic nie oferowała. Ot zrobiła i tyle, kto będzie chciał, to sobie weźmie. Taka już była, często dziwaczna, w stosunkach między(i nie tylko)-ludzkich. Były więc soczyste kiełbaski z… jadalnym mchem i masłem, oraz słodkie placki z miodem. To powinno chyba zadowolić każdą marudę? Kvaser zazwyczaj sypiał dobrze, nie ważne w jakim miejscu przyszło mu spędzać tą ważną część dnia. Można powiedzieć, że było to mistrzostwo w rzeczy, którą każdy niziołek, nawet tak nietypowy, umiał, tuż obok szukania co smakowitszych kąsków jedzenia, żartowania, jedzenia, przyjacielskich dowcipów i kilku innych rzeczy o których głośno nie zwykło się nie mówić w społeczeństwie małych ludzi. ~ Jakiś czas później, Vaala pojawiła się na pokładzie. Była ubrana naprawdę dosyć nietypowo, mając na sobie coś jakby… giezło?? A do tego poroże na głowie(!), drugie w dłoniach, kilka malowideł, no i niemal jak zawsze, pomykała boso… wdrapała się na dach nawigacji, gdzie najpierw ów dach wymalowała dziwacznymi symbolami, które pewnie tylko dla niej miały sens, po czym po tych krótkich przygotowaniach, rozpoczęła jakieś dziwaczne rytuały. To coś tylko nuciła pod nosem, to przyśpiewała, to mruczała, do tego delikatnie i płynnie się poruszając w tańcu(czy może i transie?), i zdawała się nie zwracać uwagi na nikogo i na nic wokół niej. Wszystko to zaś trwało i trwało, kwadrans, drugi, trzeci… co bardziej łebski załogant, mógł chyba w końcu zrozumieć, iż Vaala odprawiała swoje obrządki, celem uzyskania nowych czarów… [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=64CACoHNBEI&list=RD64CACoHNBEI&start_radio =1[/MEDIA] A Druidka myślami była daleko stąd, w zupełnie innym świecie, w swych lasach, w swym kręgu… Gdy Kvaser wychodził ze swej kwatery, z wnętrza dobiegał zapach przypalonych oraz suszonych ziół. Bliżej niezidentyfikowane znaki zaczęły zdobić ściany i drzwi od wywnętrz, nie było w nich za grosz artyzmu, za najpewniej było trochę krwi i wspomnień. Poranek niziołek spędził na połączeniu dwóch ważnych czynności. Najpierw oczywiście jedzenie, szczególnie ucieszył się z mchu (chociaż uważał, że jadł już lepszy), potem trening. Po rozciąganiach i rozgrzewce, niziołek zaczął tradycyjne dla siebie skanie po pokładzie, utrwalając zrozumienie geometrii okolicy… oraz po prostu woląc korzystać z realnych obiektów. Kvaser był praktykiem, nie lubił syntetycznego doskonalenia umiejętności. Najlepsze było prawdziwe miejsce oraz trening pod obciążeniem własnego ekwipunku. Gdy zdyszany nabierał powietrza i wody na podłodze, zobaczył druidkę Dopiero gdy usłyszał miarowy śpiew, wskoczył na dach płynnym susem - nie od razu podszedł do niej, po czasie, kończąc jeszcze serię treningową. Usiadł przed druidką splatając nogi pod siebie, powoli, nieśpiesznie naciął sobie nowym nożem palec, a kapiącą krwią wymalował z grubsza swój osobisty symbol – znak borsuka oraz symbol gniewu zaplecione ze sobą. Okalał je prymitywnym gifem ognia, był rozłączony, nie stanowił już część imienia, lecz tylko bardzo osobistego przedstawiania się. I milczał. Vaala początkowo zdawała się nie dostrzegać siedzącego niemal przed nią Niziołka, pochłonięta całkowicie swoim zajęciem… w pewnym momencie spojrzała jednak na Kvasara, i w kącikach jej ust pojawiła się prawie namiastka uśmiechu, i to taka na drobny moment, na ulotną chwilę. Wskazała porożem trzymanym w jednej z dłoni na miseczkę na dachu… w której znajdowały się jakieś podejrzanie wyglądające grzybki. A po tym geście, nie przerywając swoich dziwnych tańców, mruczenia, i nucenia, znów zdawała się być w transie, stąpając to tu, to tam po dachu, lekko i płynnie, gestykulując i porożami w dłoniach. Kvaser bez namysłu - a może po prostu wiedząc co robi, sięgnął po grzybki, nie do końa poznawał gatunek, ale ufając w swoją wytrzymałość, wybrał dwa o dużym kapeluszu, i zgodnie ze zwyczajem, jednego roztarł w dłoni i powąchał, a potem obydwa zjadł. Po chwili zaś poczuł całym sobą… muzykę, las, i otaczającą go z każdej strony… nieskrępowaną wolność. Niziołek powstał powoli, uśmiechnął się pod nosem. Taniec… lubił taniec. Brakowało mu tylko jeszcze ognisk wokół których, lub, częściej, nad którymi, tańczył. Dołączył się do ruchów druidki, starą formułą. Nie tylko starą, bo pradawną, którą uczyli go wyznający tradycję starszę niż kształt kontynentów - to go nie interesowało. Starą dla niego, bo był to jego pierwszy taniec, gdy cały zakrwawiony, z ledwo pierwszymi dwoma tatuażami, ledwo zrośniętymi ścięgnami, gdy z głodu kręciło mu się w głowie, rozpalono kręgi ognia w nocy, i powiedziano: tańcz jak się nauczyłeś. Więc zaczął tańczyć, jak wtedy. Ruchy niziołka były agresywne, szarpane. Nagłe zwody, pomruki, prawie ciche wrzaski i warknięcia. Dużo skakał, raz przeskoczył druidce nad głową. Lecz… To się zmieniało. Szarpnięcia przechodziły w regularność, nagłe wolne partie po których następowały wybuchy skoków i rwanych - lecz w inny, subntelny sposób skoków, powarkiwania w bardziej kontrolowany sposób. Był to bowiem taniec w którym dawno temu, w górach zaklinał część swego losu i proszono żar, księżyc, noc i ziemię o kontrolę i wolność. Był to pierwszy rozdział opowieści. W pewnym momencie, Vaala przekazała Kvaserovi poroże trzymane w dłoniach, po czym zaczęła się kręcić w koło, z lekko uniesionymi w górę dłońmi. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej i szybciej, podobnie jak jej przyśpiewki zwiększające tempo. Po chwili nabrała już naprawdę niezłej prędkości, aż nieco zafalowały rąbki jej stroju… Teraz Kvaser zaprzestał tańca, a zaczął czynić coś, co wyglądało jak osobliwy podkład muzyczny da druidki, składający się z warknięcie, mowy (jednak mowy) i innych odgłosów które nie miały odpowiednika wśród zwierząt, ale a jak mawiali cywilizowani, pochodzą z przepony. Dzicy woleli mówić, iż są to słowa i pieśni bliskie czarnej krwii i ciału, pochodzące z głębi ciała, zza płucami. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
14-11-2020, 20:13 | #100 |
Moderator Reputacja: 1 | Po kilku dłuższych chwilach, Druidka "wypadła" z owego wirowania, po prostu okręcając się po raz ostatni tak, iż w końcu płynnym ruchem na biodro, opadła na dach, na swój bok, i na plecy, i zaległa tam, ciężko oddychając, wpatrzona w niby-niebo nad sobą. I nagle zachichotała. - Mocne - Kvaser mruknął pod nosem komentując jakość grzybków i z delikatnością zupełnie nie pasującą do jego wizerunku, odłożył poroże na ziemię. - Z reguły nie porywają mnie tak… to chyba i przez twój wkład - Vaala zerknęła na Niziołka, nadal jeszcze głęboko oddychając. A mimo, iż w sumie nie bardzo czym tam niby miała, to i tak przez cienki materiał odznaczało się… pobudzenie jej ciała. - Wyszło nam mocno - Mruknęła, z chwilowym uśmiechem, po czym znowu spoglądała w niby-niebo. - Nie aż tak intensywnie - Kvaser zaśmiał się lekko siadając koło druidki - powinienem być nago, aby każdy czytał co mam zapisane na sobie. - Masz na sobie i ukryte runy? - Zerknęła na niego. - Nie są specjalnie ukryte - Kvaser stwierdził naturalnie - po prostu w mieście wygodniej nosić ubranie, to samo w górach. Pancerz też zakrywa - uśmiechnął się szeroko - ale tak, na całym ciele - kiwnął głową. - Kiedyś potańczymy na golasa - Stwierdziła Vaala, i parsknęła. - Trzymam za słowo - Kvaser zaśmiał się, i nagle zmienił wątek, w typowym dla siebie, nagłym przypływie. - Nie wychowałem się w tradycji tego typu. Dopiero dobre plemię znalazło mnie i pomogło opanować to co drzemie we mnie i uwolnić się do tego - wskazał czerwonym od zakrzepłej krwi palcem znak na czole. - To chyba dobrze? - Powiedziała Druidka, i założyła ręce za głowę, by jej się nieco wygodniej leżało - Ja innego życia nie znam. - Dobrze, dobrze - niziołek pokiwał głową zamyślony - ale chyba innego nie oczekiwałaś? - Ja na moje życie nie narzekam - Vaala uniosła się na łokciach, zerkając na rozmówcę, aż w końcu i usiadła, podwijając nogi bokiem pod siebie. Ściągnęła również poroże z głowy, i położyła obok. - Jednak się zmieniło, diametralnie - Kvaser zastukał w dach - to nie jest dotychczasowe życie. - Brać z niego co najlepsze, resztę mieć w dupie? - Powiedziała. - Mam trochę inne podejście - Kvaser zaśmiał się głośno i donośnie, na co i Vaala wyszczerzyła ząbki. Niziołek nie podejmował dalszego wątku przez dobrą chwilę, patrząc gdzieś w dal. Po chwili odwrócił nagle wzrok w stronę obserwującego ich z dołu przewodnika. Zmarszczył brwi i… wyszeptał do Vaali. - Uważajcie na niego. Jeśli to jest faktycznie Jerren, jak tylko zgaśnie kontrakt i los pozwoli, wyrwę tego chwasta - dokończył jeszcze ciszej. Vaala przez dłuższą chwilę spoglądała w twarz małego rozmówcy… i uśmiechnęła się w końcu złowieszczo. - A jego zwierzaka na pieczyste. Możesz na mnie liczyć - Powiedziała. - Wiesz jak mnie pobudzić, żarcie - Kvaser powiedział z uśmiechem i beztroską nie pasującą do planów pozbawienia kogoś życia - ciasto też przednie było - stwierdził naturalnie - zresztą, ja każde ciasto kocham - machnął ręką - wcześniej też przygotowywałaś posiłki dla większej grupy? - Nie… nigdy. Zrobiłam więcej, bo jest nas więcej, i tyle - Drgnęła ramionkami - Ale żarcie to ponoć nie wszystko w życiu? - Dodała Druidka i… mrugnęła do Niziołka. - Nie, jest jeszcze dobry sen, śpiew, trochę pracy i spotkania z krewnymi… No tak mówią inni przedstawiciele mojej rasy. Ale jednak dalej jestem z jednej krwii - stwierdził uśmiechnięty. Vaala nie powiedziała już nic. Za to poruszyła się ku Kvaserovi, zbliżając do niego coraz bliżej i bliżej twarzą do twarzy…Niziołek podniósł wymownie prawą brew wysoko patrzać na rozwój wypadków. A Druidka potarła swoim nosem, o nos Kvasera. - Potrafię się i tak zmienić, by być twoich rozmiarów - Szepnęła. Kvaser zaśmiał się lekko, i trochę nazbyt brutalnie, ale z uśmiechem, i jednak pewną dozą delikatności, poczochrał Vaali czuprynę. - Niezależnie od rozmiarów, jeśli nie masz mentalności krasnoludziej wojowniczki czy orczycy, to zrobiłbym ci krzywdę - stwierdził rozbrajająco szczerze - delikatny jestem po walce - wzruszył ramionami - taki dar. - Mam twardą skórę - Vaala wzruszyła znowu ramionkami, przysiadając na własnych piętach. Uśmiechnęła się przelotnie, po czym zgarnęła w dłoń poroże które miała wcześniej na głowie. Niziołek spojrzał na dół, odrobinę poirytowany. - Nie róbmy dodatkowego widowiska, mam wrażenie, że sama nasza obecność napala tego Jerrema… A wolałbym przed końcem kontraktu się nań nie wkurwić porządnie. Vaala kiwnęła głową, zabrała najpierw jedno poroże, spojrzała na Kvasera i wstała z miejsca. - To tymczasem… - Zgarnęła kolejną parę rogów, po czym opuściła dach, i towarzysza ostatnich dwóch kwadransów. Kvaser odszedł po dłuższym czasie, leniwie, wracając do jeszcze jednej, krótkiej serii treningu na dachu.. Lecz ostatecznie nie czuł się z tym dobrze.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |