Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-05-2022, 11:50   #1
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Bissel I DnD 3,5 Greyhawk


Marchia Niland

O bisselskiej historii Marchii Nilandu niewiele póki co rzec można. Jej początek sięga zaledwie cztery lata wstecz, do roku 607 w którym to Wielki Książe Tristan de Marque, by zaspokoić potrzeby domagającego się wypraw wojennych rycerstwa, powiódł zastępy na podbite przez dzikie hordy ziemie Królestwa Geoff. Dodać również należy, iż działając w ten sposób władca Bissel po raz kolejny rzucił wyzwanie Marchii Grann, wysuniętej na północ prowincji Królestwa Keolandii, która ciesząc się znaczną niezależnością polityczną prowadziła w ostatnich latach ekspansywną politykę skierowaną między innymi na zajmowanie podbitych ziem Królestwa Geoff. Tak oto, za panowania jednego władcy po raz kolejny napięte zostały stosunki pomiędzy oboma krajami. I choć działania Bissel nie dotyczyły jak poprzednio, podczas odzyskiwania podbitej przez Grann Rustycji, bezpośrednich spraw pomiędzy dwoma granicznymi państwami, to jednak wzajemna kolizja interesów widoczna była każdemu w polityce obeznanemu.

W roku 607, kiedy na obecny Niland ruszyła pierwsza wyprawa bisselska, wojska Bissel dotarły do Panhur, po drodze tocząc zajadłe i co ważniejsze, zwycięskie boje z koczowniczymi plemionami półdzikich nomadów i nieludzi, którzy uznawali ziemie te za swą dziedzinę. Umacniając pokonywaną trasę wznoszonymi stanicami wojska Bissel utworzyły szlak, który podstawą się miał stać przyszłej kolonizacji i podboju. Szlak ten przemianowany został wkrótce na Trakt Kości, z racji liczby żywotów jakie pochłonął. W kolejnych latach z Bissel napływali na ziemie Nilandu kolejni osadnicy zwabieni tu obietnicami wolnizny, perspektywą szybkiego wzbogacenia się i szmatu ziem czekającego jedynie na objęcie. Zwalniani z więzień przestępcy lżejsi, wydrwigrosze i bandziory wszelkiej maści pospołu z mającym nadzieję na poprawę swego bytu wolnym chłopstwem czy w końcu szlachetnie urodzonymi, dla których brakło ziem w rodzinnych lennach. Nowa Ziemia, jak początkowo zwano Niland, roztaczała przed każdym o śmiałym sercu miraże wolności i świetlanej przyszłości. Nic w tym dziwnego zatem, że wszyscy ci, których nadziei Bissel nie spełniało w jakimś stopniu, wybierali drogę na zachód. Wędrowcy spoza granic też nie byli rzadkością w tej dającej nadzieję na przyszłość krainie. Oni też przybywali tu licznie. Do Nilandu. On dawał im nadzieję na spełnienie wielu niespełnianych marzeń.

Kolejna wyprawa wojenna, zorganizowana w dwa lata później w 609, wiodła pod swymi sztandarami nie tylko rycerstwo Bissel, lecz również mężów Geoff i innych jeszcze, którzy u boku wojsk Bissel chcieli osławić swe imię i zyskać majętność. Prestiżu całej wyprawie dodawał swą własną osobą sam władca Geoff, Król Owen I, król po przegranej wojnie i przegranej krainie pozostawał na wygnaniu. On też przyczynił się do największej zdobyczy Bissel na wyprawach geoffskich. Była nią ... korona. Podczas bitwy w ruinach Keren władca Geoff, raniony śmiertelnie przez wrogów, na marach już będąc w obecności możnych Geoff i Bissel włożył na głowę władcy Bissel swą koronę królewską, co w związku z bezpotomną a co ważniejsze bezdziedziczną śmiercią władcy Geoff, zostało uznane za wyraz jego ostatniej woli wyniesione przez Bissel do rangi koronacji. Tak oto w Keren dokonano koronacji Wielkiego Księcia Bissel, Tristana de Marque na Króla Geoff i Bissel. Pochowany w swej ziemi władca Geoff oddał więc Bissel nieocenioną przysługę.

Obecnie, po dwunastu latach kolonizacji, w 621 r. Niland, teraz już Marchia Niland, jest szmatem ziemi wydartej hordom dzikich koczowników wciśniętym pomiędzy porośnięte lasami zbocza Zaporowych Wierchów a bezkresną knieję Przyćmionej Puszczy. Przez całą niemal marchię płyną rzeki stanowiące dorzecze wielkiej, bystrej i kamienistej w górnym swym biegu rzeki Javan, mającej swe źródła w owianej złą sławą, niezbadanej Dolinie Maga. Nad Javan wznoszą się trzy największe miasta, stanowiące swoiste punkty centralizujące lokalną władzę, wymiar sprawiedliwości i całe życie gospodarcze. Te miasta to Keren, położone najbliżej Bissel, Panhur, stolica marchii i siedziba Margrabiego Ademara de Brek oraz zbudowane niemal wyłącznie na palach Parzyce, położone na południu, nad samymi Mętnymi Mokradłami. W każdym z nich stacjonują znaczne jak na te warunki siły zbrojne, dbające o bezpieczeństwo okolicy. Na ile to możliwe. W stolicy marchii, Panhur, wznosi się też najwyższa świątynia Niezwyciężonego, do której wysłany z Bissel został prezbiter diakonalny, Jan Horacy Sunderdorf zabiegający już od lat o ustanowienie w Nilandzie diecezji biskupiej.

Jednak miasta to jedno a puste, niezamieszkałe niemalże przestrzenie Nilandu, to drugie. Co prawda napływ osadników pozwala mieć nadzieję, że ziemiom dawnego Geoff uda się w najbliższych dziesięcioleciach przywrócić dawną świetność, lecz wciąż trzeba dawać odpór kolejnym, nie uznającym jeszcze swej porażki, zbrojnym hordom nieludzi i barbarzyńskich koczowników. Nie raz i nie dwa nowi osadnicy wznoszą swoje domostwa na zgliszczach osad, które spłonęły kilka tygodni wcześniej. Tylko po to, by kolejni osadnicy czynili to samo po roku czy kilku latach. To właśnie Niland, miejsce nieustannej walki. Nie pozwól by cię pokonał...


***


Niland nie był dla nikogo miłym do życia miejscem. Ci wszyscy, którzy uwierzyli w Niland mlekiem i miodem płynący, wsadzali na rozkolebane wozy i wózki swój dobytek i rodziny i ruszali ku świetlanej przyszłości. Większość nie dojeżdżała do kresu swej drogi a kości ich bieliły pobocza traktu z Pomoru - miasta na zachodzie Senecji, dzielnicy Bissel - do Lursenbergu, najdalej na południowy-zachód położonego miasta nowej Marchii Niland. Albo mówiąc inaczej, kres swej drogi znajdowali dużo wcześniej. Jednak to nie zniechęcało wędrowców i wciąż nowi zajmowali miejsca tych, którym nigdzie nie dane było już dotrzeć. Ni zbójeckie hanzy, ni wojownicze klany nieludzi, ni klany koczowników, ni czarna magia zbyt często tu spotykana a w końcu nawet i wypędzone ze swego świata dusze nie potrafiły zniechęcić śmiałków przed rzucaniem światu wyzwania. Przybywało ich z każdym dniem, tygodniem więcej i więcej. Niektórzy zbaczali z Traktu Kości, nazywanego tu po prostu Traktem, i rozpełzali się niczym mrówki po Nilandzie w poszukiwaniu swego miejsca. Spływało nurtem spokojnego po opuszczeniu gór Jawan na sam kres marchii. W poszukiwaniu „lepszego jutra”. Zapominając starą prawdę, że „Zwykle lepsze jutro było wczoraj”. Wielu wybierało żyzne, północne rubieże marchii nieświadomym będąc zagrożeń płynących z niedalekiej doliny, zwanej powszechnie Doliną Maga. Krainy osnutej legendami opisującymi wszechmocnych czarnoksiężników o złych zamiarach i jeszcze gorszymi, prawdziwymi opowieściami osadników, gdzie mniej było magii a więcej brutalnego realizmu pogranicza. Inni osadzali się bliżej południa, lekceważąc zagrożenia płynące ze strony wysiedlanych z Nilandu elfów, którzy w Przyćmionej Puszczy znaleźli swoją Panią Jeziora. I nie w smak im była ludzka tłuszcza rozlewająca się u brzegu ich ukochanego lasu. Inni jeszcze parli na zachód, ku równinnym stepom i bagiennym rozlewiskom w okolicach Parzyc. Każdy osadnik na własną rękę szukał szczęścia.

W Nilandzie znajdowało go niewielu…


***


Reguły sesji:


* Prowadzący: Bielon
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. Greyhawk. Bissel.
* Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują ważność, data rozpoczęcia przygody to lato 621 roku.
* Kwestia zastosowania mechaniki: Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym o konieczności odwołania się do niej decyduje MG.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: To jest życie, więc konflikty w drużynie były, są i będą. W sumie zaś radzę pamiętać, że to Bissel. Drużyny tu wszak nie ma… A i DnD raczej z gatunku uświninionych.
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jak najczęstszą. Mój post na pewno ukaże się nie rzadziej niż raz na tydzień.
* Kwestia preferowanej długości postów: Długość się liczy mniej, ważniejsza jest jakość. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Jednak 5 stron opisu blask księżyca jest widziane równie mile. A do ksywki wracam. Ci co mnie pamiętają, wiedzą.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują mój nastrój.
* Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Myśli zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą.
* Kwestia podpisy pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych.
*Walki w grze: Rzecz bardzo ważna. Chciałbym byście pamiętali, że walka to ostateczność. To sposób rozwiązania konfliktu, gdy wszelkie inne metody zawiodły. A walkę wygrywa nie ten który zabije przeciwnika, tylko ten, który przeżyje. W walce można wszak zginąć i wierzcie mi, może się to stać waszym udziałem w tej sesji. Nie życzę wam tego. Wy sobie, jak sądzę, również tego nie życzycie. Pamiętajcie więc o tym obywając broni. Bo moi NPCowie dobywając jej iść będą zwykle na pewniaka. Bo też chcą żyć. Czego i wam życzę.

Grają:

1. GreK, który wystąpi jako: Bord zwany "Rudym".
2. Kalokagathi, który wystąpi jako: Maksymilian Wilhelm Aleksander von Magnis
3. Aro, który wystąpi jako: Fabian Alim Kader
4. Aiko Kawash, która wystąpi jako: Samantha Larisch
5. Elenorsar, który wystąpi jako Thorben Stonestrike
6. Crach, który wystąpi jako Markus 'Zach' Wettel
7. Mike, który wystąpi jako Rodrigo


***



I
Zachodni Niland,
Początek lata, roku 621
Popołudnie




Wiatr ostrym tchnieniem wiał im w twarze, kiedy stali tak nad mogiłą Erewarda de Ruist, ostatniego pana na Mott. Rzekomo ostatniego. W sumie to również rzekomo pana, bo dowodu na jego szlacheckie pochodzenie w sumie nie było. Heraldyczne meandry potwierdzone w stosownych dokumentach, które normą były w cywilizowanym świecie, tu w Nilandzie nie miały żadnego znaczenia. Tu, każdy mógł być kim chciał.

-Pan wystawia nas wszystkich na próby i nie jest nikomu znana chwila, kiedy powoła go przed swe oblicze. - Pomp nie wyglądał na kapłana. Jednak w ich małej karawanie pełnił wiele funkcji, jedną z nich było prawienie kazań każdego dnia ku pokrzepieniu serc ludzi. Miał gadane i nikt mu nie wchodził w paradę kiedy chodziło o sprawy kontaktów z Jedynym. W sumie może to było i lepiej dla niego, że nie wyglądał na kapłana, bo Uszaci - dzicy żyjący w stepie i atakujący wędrujące przez Niland karawany - ze szczególną zajadłością tępili wszystkie sługi Jedynego. Pomp nosił zwykły kubrak, wytarty i cerowany w tak wielu miejscach, że w zasadzie można by powiedzieć, że trzymał się w całości jedynie na cerach. Czerwony cylinder, którym zwykle chronił przed słońcem swoją łysiejąca czaszkę, dodawał mu komicznego wyglądu przez co większość nieznajomych, którzy nie mieli okazji go bliżej poznać, brała go za coś pomiędzy kretynem a klaunem. Wielu później dostrzegało pochopność swoich sądów. - Wszyscy przybyliśmy tu, na dziewicze ziemie Nilandu, by stać się lepszymi ludźmi. Każdy z nas ma swoje własne sumienie i to one właśnie skierowało nas do tej dzikiej krainy. Bo tam, gdzie żyliśmy wcześniej, nie byliśmy sami w stanie już żyć. Tu jednak każdy z nas jest kimś nowym. Zaczyna z czystą kartą i jedynie swoim postępkom zawdzięcza to, kim się staje. - Wiele głów potakiwało wsłuchując się w donośny, dźwięczny głos Pompa. Tak było. Każdy z nich miał na plecach swoje brzemię, którym nie obnosił się wobec towarzyszy niedoli. Każdy miał swoją własną przeszłość. Każdy miał powód by znaleźć się w Nilandzie i tu szukać lepszego jutra. By samemu stać się kimś lepszym. - Ereward de Ruin też był takim człowiekiem! Poczciwym, chętnym do pomocy, odważnym i skromnym! Choć przecież nie bez powodu znalazł się na szlaku! - Po prawdzie to pamiętali go raczej jako pompatycznego durnia, złośliwego i szyderczego, który swą pozycją wynosił się nad innych na każdym kroku podkreślając jakim to nie jest wielkim wielmożą. Rozległe rodowe włości w Senecji i Ainorze i bogowie wiedzą gdzie jeszcze w jego przekonaniu czyniły go kimś wyjątkowo ważnym, dla którego towarzystwo zwykłych podróżnych było uciążliwą niedogodnością. Niechętny każdemu, opryskliwy i wyniosły. Taki w ich mniemaniu był Ereward, ale nad mogiłą nie wypadało mówić o zmarłym złych rzeczy. „Nieboszczyk dobry beł”. Choć jednego nie można mu było odmówić, był odważny. Gdyby był mniej odważny nie stali by teraz nad mogiłą w której leżały jego poszatkowane i upakowane w proste ubranie zwłoki. Zbroja została już rozebrana na części przez członków ich małej karawany. Niland nie pozwalał na to by marnować tak cenne łupy.

-Nie ważne jest jednak wszystko to co czcigodny Ereward czynił w przeszłości! My zapamiętamy go z ostatniego boju! Boju do którego stanął by bronić każdego z nas! Boju w którym postawił na szali swe życie, choć był przecież młody i nie musiał czynić tego co uczynił! Postąpił jednak godnie, rycersko!! Wiemy o tym wszyscy, że poświęcił się dla każdego z nas!! I wszyscy będziemy o tym pamiętać!!

To też chyba była jedynie połowiczna prawda. Ereward de Ruin zginął, bo znalazł w złym miejscu i w złym czasie. Tyle, że o każdej nagłej śmierci można by tak powiedzieć. On znalazł się na samym końcu podążającej traktem na zachód z Panhur do Lursenbergu karawany. Ot i tyle. Zresztą „Trakt” to też było spore nadużycie, bo nazywano tak szlak wytyczony słupami milowymi, który tylko orientacyjnie wskazywał kierunek jazdy. Koleiny wyżłobione przez liczne karawany, oraz pozostałości porzucanego w drodze dobytku wyznaczały o wiele lepiej tę drogę. Drogę, którą wędrując na zachodni kraniec Nilandu wybierali ci, którzy nie decydowali się na pływanie barką pod prąd rzeki Idrit, jednego z dopływów Jawan. Rzeką, na barce, było by pewnie bezpieczniej, ale walczące z silnym przeciwnym nurtem łodzie wlekły się niemiłosiernie a do tego nie raz i nie dwa podróżni musieli brać się do lin i burłaczyć nie mogące pokonać prądu łodzie. Ereward zginął, bo jechał na końcu a jechał na końcu bo już nikt nie był w stanie wytrzymać z nadętym bufonem i gdyby nie znalazł się na końcu pewnikiem doszło by do rozlewu krwi. Pomp, dowódca lichej karawany - to była jego druga fucha i z tej również o dziwo wywiązywał się wzorowo - poprosił go by przejął pieczę nad ariergardą i właśnie przez to zginął w tym błotnistym jarze. Bo walczył na tyłach, kiedy większość pozostałych podróżnych pokonywała już strome nabrzeże jakiejś rzeczki przecinającej szlak. Bo walczył wraz z tą niewielką grupą podróżnych, którym nie udało się uciec na drugi brzeg przed watahą Uszatych.

Tak, Uszaci dawali w kość wszystkim wędrującym po zachodnim Nilandzie. Szlak porzuconych sprzętów a czasem i kości był w sumie w większości ich sprawką. Albo innych band, które się pod nich podszywały. To było zresztą wspólne miano dla band koczowników słynących z tego, że pokonanym wrogom odcinali uszy i nizali je na rzemienie, którymi później puszyli się w formie wisiorów. Ludzkie hanzy, kompanię wszelkiego rodzaju szumowin, bandy nieludzi a czasem i półbestii, połączone jednym celem - mordować i rabować. Oj, dawały w kość osadnikom Nilandu. Zupełnie nic sobie nie robiąc z faktu, że kraina stawała się coraz bardziej cywilizowana. Wokół miast i większych, chronionych częstokołami osad jeszcze panował jako taki porządek, ale już kilka mil od nich życie stawało się po stokroć tańsze. A im bardziej na zachód, im bliżej granic zdziczałego i opanowanego przez hordy goblinoidów i innych bestii Królestwa Geoff, ataki bywały częstsze i bardziej zajadłe. Lursenberg, najbardziej położone na zachód miasto Nilandu, uważane było za wyspę pośród morza bezprawia. Nic więc dziwnego, że w końcu i ich mała karawana spotkała Uszatych.

-Pożegnajmy więc tego, który własną piersią osłonił nas przed upadkiem, własną śmiercią okupił nasze życie. Gdyby nie on, gdyby nie jego poświęcenie, nie było by nas tutaj. Gdyby nie ochronił słabych oddając swoje życie, to co każdy z nas ma najcenniejszego, w ofierze Jedynego. Niezwyciężony Heironeus znajdzie mu miejsce w swoim orszaku, bo Ereward de Ruist godzien jest go jak mało kto! I o to módlmy się bracia i siostry! Ojcze nasz, któryś jest Jeden…

Podróż z Panhur wiała nudą od samego początku. Niektórzy nawet zastanawiali się skąd tu tyle porzuconego sprzętu a co ubożsi członkowie karawany, jak baklun Hasyn i jego rodzina, szperali w odpadkach po innych karawanach szukając czegoś, co mogło by im się przydać. Albo co mogli by wymienić na miedź, srebro lub złoto. Albo choć na narzędzia, ubrania lub jedzenie. Biedne, umorusane bachory Hasyna biegały wszędzie, darły się za dziesięciu a co poniektóre kradły, choć żadnego z nich nie złapano za rękę. Gdyby złapano, pewnie by już jej nie miał. Niektórzy zastanawiali się w głos co z takich wyrośnie, ale na odpowiedzią był Barnaba Bo i jego kompani. Piątka zbirów, która z każdym szukała zwady o obrazy, poważne obrazy i o brak obraz. Jako brak należytego szacunku. To, że nie rzucili się reszcie do gardła karawana zawdzięczała chyba tylko temu, że od samego Panhur nie wytrzeźwieli na tyle, by wspólnie podjąć jakieś działanie. Mordercy, rzezimieszki, koniokrady i złodzieje. Gnoję. Kwiat tej ziemi. Ale z drugiej strony, gdyby nie ich wybryki, gdyby nie wrzaski dzieciaków Kasyna, cała podróż byłaby tylko jedną wielką nudą.

Nuda. Nic tylko turkot kół i przyroda przesuwająca się za wozem. Pagórek, zielone łąki o wysokich do połowy pasa trawach, las, rzeczką płynąca płytkim jarem i znów pagórek. I tak w koło. No i różnego rodzaju rupiecie, które ich poprzednicy porzucili wędrując na zachód, wschód czy gdzie ich tam oczy poniosły. Niektóre jeszcze nowe, ledwie pokryte liśćmi i pyłkami traw czy zaciekami które wybruździł w nich padający deszcz. Inne porośnięte już grubą warstwą trawy, bluszczy czy kolcokrzewu. Pagórek, łąka, zagajnik, strumyk, pagórek… Dzień w dzień to samo. Tęsknota za starym, lepszym światem, strach o to co będzie w przyszłości. Nieustanne krzyki, przekleństwa, utyskiwanie i złośliwe przytyki, nieustanne pytania i nieustanne odpowiedzi. Otarcia, choroby, oparzenia słoneczne, upał, muchy, pragnienie, smród potu, przetarte na tyłku spodnie, drzazgi w spracowanych rękach, wydzielane racje, bóle zębów, głowy, dupy, tysiące domysłów, nieświeże jedzenie, biegunki, sprzeczki o nic i ciągły strach przed każdym nieznajomym, zmartwienie czy tam dokąd zmierzają osiągną to co sobie zaplanowali. Proza Nilandu.

Choć byli i tacy, którzy mieli po co jechać do Lursenbergu. Jak choćby i ten co wiózł jakąś kuźnię na wozie, podobno przewoźną! Tyle, że po cholerę jechać z taką kuźnią do miasta takiego jak Lursenberg? Przecież tam w mieście musiały być już jakieś kuźnie? Taka przewoźna, to raczej tu, na szlaku by się przydała, ale w mieście? Ludzie mieli jednak różne szalone pomysły na swą przyszłość. Albo z kolei alfons z czterema dziwkami, których wóz podczas ostatniej walki przewrócił się tak pechowo, że dwie przyciśnięte burtą utopiły się a jedną Uszaci naszpikowali strzałami. I tak ostał się alfons i jedna panna. Marny kapitał na kupczenie dupą i w karawanie już trwały zakłady kiedy alfons zacznie sprzedawać własną. Albo…

Takich „albo” było pewnie więcej, ale byli i tacy, którzy mieli poważne powody by wziąć udział w wyprawie. Najlepszy tego przykład leżał właśnie w dole, dwa łokcie poniżej poziomu gruntu, rozebrany już ze zbroi, pozbawiony miecza i innego oręża, rycerskiego pasa, pierścienia, a nawet gaci i butów. Odziany w prostą koszulę Ereward de Ruin wydawał się taki chudy i słaby. Ale to właśnie on wespół z alfonsem Maksymilianem, jedną z dziwek Samanthą, szalonym kowalem Thorbenem, tropicielem „Zachem” który akurat szedł w ariergardzie gdy rozpoczął się napad, baklunem Fabianem zupełnie innym niźli Hasan i jego czereda, Rodigo który walczył rękoma lepiej niż nie jeden bronią i ochlaptusem „Rudym” dał odpór prawie trzem dziesiątkom Uszatych przeganiając ich znad strumienia. To właśnie on opłacił tę walkę życiem. No poza trzema piątymi biznesu alfonsa. To właśnie nad jego mogiłą stali ci, którzy chcieli mu podziękować za jego poświęcenie. A przecież był tak blisko swojego celu. Niemal na rozdrożu z którego jeden ze szlaków wiódł dalej do Lusterberga a drugi na północ, do Jamy. Gdzieś sami miała być posiadłość de Ruin, warownią Mott. Kamienny zamek. Taki prawdziwy, nie jakieś usypane na modłę nilandzką błotno-gliniaste gówno, tylko zamek na skale z kamienną wieżą, murami. A to przecie nie wszystko, bo wedle słów Erewarda do posiadłości należały okoliczne lasy, kilka osad i sama Jama! A to przecież tam podobno odkryto złoto w jakichś jaskiniach pod górą! To musiało być ogromne bogactwo! Ledwie dzień, czy dwa drogi stąd. Tego wieczoru miał być ich ostatni popas. Wszystko to czekało na Erewarda de Ruin a ten po prostu wziął i zdechł na progu. Jak kto ma pecha to w pogodny dzień razi go piorun.

-Nim jednak przysypiemy ciało Erewarda piachem oddając go na wieki wieków Matce Ziemi, chcę byście wszyscy poznali ostatnią wolę tego mężnego rycerza. - Oczy wszystkich stojących nad mogiłą uniosły się spoglądając ze zdziwieniem na wyjmowany przez Pompa pergamin. Ślady atramentu na brzegach żywotnie wskazywały na to, że on był jego autorem. Nie miał po prostu ręki do pisania, ale i tak uchodził za najlepszego prawnika w karawanie. No w sumie jedynego. Nawet ten jeden zdawał się aż nadto, bo po co komuś na pustkowiu prawnik, ale opłata za udział w karawanie, pobierana z góry, przewidywała „opiekę człowieka wprawionego w prawie przez cały czas trwania karawany do jej rozwiązania”. To chyba jedyny powód dla którego Pomp świadczył również usługi prawne dla wszystkich jej członków. Nie narzekał na nadmiar spraw, może dla tego mógł dzielić osobę z kierownikiem wyprawy i kaznodzieją. No, ale teraz trzymał w ręku prawdziwy dokument. Widać na nim było kilka zdań spisanych zamaszystym pismem, dwie pieczęci, datę, dwa podpisy i cztery kleksy. - Testament ten spisałem z nieodżałowanym przez nas Erewardem trzy dni temu, kiedy po raz kolejny nawiedził go sen o jego bezpotomnej śmierci, której skutkiem byłby przepadek całego jego majątku. Oto słowa, które sam kazał mi spisać, poświadczając to swoim podpisem i rodowym klejnotem odciśniętym na dokumencie. Klejnotem, który nakazał wręczyć spadkobiercy. To jego treść. - Pomp odchrząknął i poważnym głosem zaczął odczytywać.

-Ja, Ereward de Ruin, piąty i wydziedziczony syn Ezequiela de Markt, otrzymawszy w wyjęte z rodowej władzy ziemie podległe warowni Mott na ziemiach Geoff i Nilandu, w razie mej nagłej śmierci w boju w drodze do moich włości, ustanawiam w równym stopniu spadkobiercami wszystkich tych, którzy wespół ze mną w słusznej bój ten toczyli. Niechaj sami między sobą ustalą komu przypadnie zaszczyt władania moją spuścizną, podzielą ją między siebie, albo i sprzedadzą. Taka jest moja ostatnia wola. - pośród tych, którzy stali nad grobem Erewarda, rozszedł się szmer zdumionych głosów. Kilka spojrzeń spoczęło nieprzychylnie na tych, którzy nagle stali się wyróżnieni ogromnym bogactwem. Większość wzruszyła ramionami i kwitując tę całą sprawę wzruszeniem ramion obróciła się na pięcie i wróciła do stojących już w ordynku, gotowych do odjazdu wozów. Większość, ale nie wszyscy. Pomp wyciągnął rękę z pergaminem w kierunku siódemki, ale nie zdążył nawet przekazać go „Rudemu”, który po niego wyciągnął rękę, kiedy w pierś „Rudego” po rękojeść, z głośnym mlaśnięciem, wbił się sztylet zwalając go do otwartej mogiły. Stojący po drugiej strony otwartego grobu Barnaba Bo spojrzał ze zdumieniem na stojącego obok Werke, zwalistego półorka, jednego z jego bandy. A jeszcze inny skwitował jego rzut pełnym zdumienia - Kurwa Mały?! Pierwszy raz ci się udało. - Nie było jednak śmiechów ani wiwatów. Tylko ostre sztylety wrogich spojrzeń. I skrzypienie butów wycofującego się rakiem Pompa.

-Nie podoba mi się ten testament. - Barnaba Bo splunął do grobu Erewarda. Już Erewarda i „Rudego”. Czasami były takie pogrzeby, że gdy żałobnicy się podochocili w żalach kończyło się na pogrzebie hurtowym. Kompan Bo, „Pipa” Ryss wyszarpnął zardzewiały miecz z pochwy i wyszczerzył pożółkłe od żutego tytoniu zęby w karykaturze uśmiechu. - Nam się należy połowa tego co wam się dostała, bo myśmy wczoraj z Erewardem szli z tyłu. Tak samo się narażaliśmy, więc należy nam się połowa. Lepiej oddajcie ją po dobroci. Albo się zgadzacie gdy doliczę do trzech, albo my zgodzimy się za was. - Barnaba wyjął swoją siekierę z rzemienia, na którym nosił ją przy pasie, po czym zważył w sękatej dłoni.

-Raz!

Werke odsunął się nieco w bok ujmując w długie jak u małpy łapy swą wekierę nabijaną kolcami.

-Dwa!

Juda i Womak, rzezimieszki z Senecji, dobyły swoich zakrzywionych noży dzierżąc po jednym w każdej ręce, rozchodząc się na bok, jakby chcąc oskrzydlić uszczęśliwiona spadkiem siódemkę; dokładniej już szóstkę bo „Rudy” leżał w mogile na równi z Erewardem; obejść ją z boku.

-T…


***


[Proszę GreK'a o niepostowanie]

***

Powodzenia

p
b
.
 
__________________
Bielon "Bielon" Bielon
Bielon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172