Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-07-2011, 16:28   #1
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
[Storytelling/autorski/+18] - Lionheart: W poszukiwaniu potomka Ryszarda Lwie Serce

Pedro Alexander Arturo la Fredle de Patrin
Ach, Barcelona. Miasto cudów, jak mawiają miejscowi. Tylko szkoda, iż cudy Cię omijają szerokim łukiem. Ledwo utrzymywałeś swój sklep w Dzielnicy Bram, w dodatku te naloty. Inkwizytorzy dobrze wiedzieli że jesteś Sylwanem, istotą z magiczną skazą. Co do tego, nie było wątpliwości. Już nawet przestałeś korzystać ze swoich sztuczek, aby skłaniać klientele do zakupów. Ale żyć z czegoś musiałeś, więc łatwo nie było.
Pożyczki od ojca swej lubej, szybko się kończyły, a interesy nie wiodły się dobrze. Do tego ten znachor i ten Chińczyk. Straszna konkurencja dla twojego sklepiku. No i Ci straganiarze poustawiani pod murami. Dziwnie Cię denerwowali. Nie dość że odbierali Ci przyszłych kupców, to jeszcze próbowali się nawzajem przekrzyczeć.
Od znajomego Półbiesa z portu, zasłyszałeś że w lasach Barcelońskich, można spotkać drwala, który sprzedaje czarne drewno. Dorzucił jeszcze, iż drewno to bardzo chętnie kupi z pewnością kowal Eduardo oraz Templariusze.
W sumie nie miałeś za wiele do stracenia. Rozdroża były strzeżone i jeśli nie zlazło się ze ścieżki w głąb boru, nic nie miała prawa się stać.
W domku drwala zostałeś przyjęty jak szlachcić, nawet bez twoich sztuczek. Bez problemu doszliście do porozumienia. Samotnik, bowiem drwal mieszkał tylko z młodą dziewczyną która była jego córką, prowadził z tobą ciekawe dysputy, dopóki nie zaczęło się ściemniać, a ty musiałeś wrócić do swojego sklepu i zorganizować wóz. Szybko zacząłeś przebierać nogami, w kierunku miasta. Ale kiedy drogę zagrodziły Ci trzy gobliny dzierżące sejmitary, serce mocniej Ci zabiło.
- Proszę, proszę… Jakiż to cudny smakołyk, wędruje w nocy po lasach… – odezwał się jeden z nich.

Nina
Wiatr, tańczący wśród koron drzew, koił twoje nerwy. Stałaś na wielkiej łące, na której twoimi niezwykle czułymi nozdrzami, wodził zapach kwiatów oraz aromat ziół. Gdzieś dalej na skraju lasu, dokazywały ze sobą dwa młode wilki, które przyszły tu z tobą. Reszta stada wykonywała swoje zadania, zresztą co mogłoby by Ci się stać? Las był twoim domem.
Ale czasami i do domostwa potrafi wejść jakiś intruz, niestety i tak było tym razem. Wyczułaś nadciągające kłopoty szybciej, niż ktokolwiek byłby w stanie. Nawet wilki nic nie zauważyły, kontynuując beztroską zabawę.
Szybko zorientowałaś się, że jesteś otoczona i nijak nie można uciec. Kiedy ludzie z pałkami i z sieciami w rękach zbliżyli się, jeden wilk próbował Cię bronić, lecz był zbyt głupi i młody. Dostał płasko mieczem przez krzyż, co uśmierciło go natychmiastowo. Drugiemu udało się uciec przez szczelny kordon. Wiedziałaś że sprowadzi pomoc, tylko oby nie było za późno.
Zapewne dałaś byś sobie radę z trzema rozbójnikami, góra czterema. Siódemka to było już ciut za dużo. A ty byłaś tylko uzbrojona w swoje mikstury i mały nożyk do ścinania ziół.
Rzuciłaś na siebie „Błogosławione ramię” i wskoczyłaś w wir walki. Dźgnęłaś jednego z rozbójników w gardło, to z kolej zaczęło tryskać krwią. Unikałaś tępych obuchów, którymi chciano Cię uderzyć niestety nie trwało to zbyt długo. Dostałaś w tył głowy, następnie obudziłaś się w wilgotnym, śmierdzącym lochu. Z daleka, twoje wyczulone zmysły słyszały rozmowę:
- Sprzedamy tego zwierzoczłeka Inkwizycji?
- Sprzedamy temu, kto da więcej. Ten Irgis też potrzebuje ludzi ze skazą, podobno robi z nimi jakieś eksperymenty. Inkwizycja ich tylko wiesza ku uciesze tłumu.
„Łowcy niewolników” – przeszło Ci przez myśl.

Alberto de Castro Neves
Twoja drużyna, okazała się całkiem inna niż Szczury, na dłuższą metę. To nie było to, choć byli naprawdę dobrzy w tym, co robili. Niestety napadać im farmy przeszkadzały najemne oddziały, a Barcelony, po waszej efektownej ucieczce, nie było po co odwiedzać.
Kiedy Młoda zebrała was w waszej kryjówce, przedstawiły całkiem dorzeczny plan. Każdy bowiem wiedział, że w lasach żyje gildia łowców niewolników. Łowcy Ci nie byli jakimiś super wojownikami, czy żołnierzami. Byli biednymi chłopami, chcącymi zarobić. A oni mieli jakiś trening, to też pomysł ten bardzo wam się spodobał. A przynajmniej większości, to też opcja napadu na ową gildię została przegłosowana, a sprzęt uszykowany. O zmroku pojechaliście tam, całą bandą.
Młoda, dobra łuczniczka i wojowniczka bez trudu pozbawiła oczodołów dwóch stojących przed wejściem strażników, szyjąc niezawodnie z łuku. Kiedy podeszliście bliżej, wyrwała strzały i schowała do kołczanu. Nie mogła sobie pozwolić na tratę amunicji.
A przed wami, ciągły się schody w głąb ziemi, oświetlone dokładnie pochodniami.

Habibi "Goblin"
Siedziałeś w namiocie, wraz z resztą wysłanników Zakonu Saladyna. Rozbiliście się na wybrzeżu, bowiem jeden z twoich przełożonych chciał słyszeć szum morza i podziwiać Hiszpańską armadę. A że byłeś tylko młodym giermkiem, nie miałeś zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii.
Brat Abdul, dawno chciał byś w końcu się wziął za test na rycerza, ale twoje myśli błądziły po mieście za murami, za którymi musi być tyle kosztowności. To nie była biedna Akka, czy uboga Jerozolima. To był cudowne, bogate miasto. Pełne sklepów i przepychu. Nie mogłeś się doczekać, aż do niego wejdziesz.
Abdul, wiedząc twoje rozkojarzeni, zaprzestał wykładów. Pokiwał tylko głową w geście ”z tego chłopaka nic nie będzie” i powiedział:
- Nie chciał byś zanieść tego do Dzielnicy Portowej, do jednego z templariuszy, przesiadującego w tawernie? – zapytał wręczając tubę, z zrolowanym listem.
Pora była późna, ale tobie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, miałeś nadzieję na znalezienie jakiś fantów, w jakimś domostawie. Capnąłeś list i ruszyłeś, szybko się przemieszczając, niczym wicher. Strażnik bramy zmierzył się posępnie, ale miałeś na sobie skórzaną zbroję Saladynów, więc przepuścił Cię bez szemrania. Dzielnica Bram napawała twoje oczy. Panujący tu zgiełk, przepych i te kosztowności na straganach. Ale musiałeś się opanować. Zapytałeś się jakiegoś kupca o Dzielnicę Portową, wskazano Ci ją. Poszedłeś.
Ta dzielnica, była przeciwieństwem do widzianej przed chwilą Dzielnicy Portowej. Bieda, smród, brud i ubóstwo było wszędzie. Nic więc dziwnego że widząc Ciebie, dobrze ubranego i nowego w tych stronach, postanowiono okraść. Drogę zaszło Ci dwóch gości. Byli ubrani biednie, ale jeden z nich miał krótki miecz i obaj budowę ciała zbliżoną do niedźwiedziego.
- Wyskakuj ze złota! – powiedział ten bez broni.

Antonio Malvarez
Gildia najemników, wysłała Cię na farmę najbliżej lasu. Rolnik tam urzędujący, skarżył się wielokrotnie na goblińskie nasienie i rabusiów. Ruszyłeś tam niezwłocznie, wraz z dwoma pomocnikami. Farma była mniej więcej pół godziny drogi od waszej rezydencji, ubitym i często używanym szlakiem. Podróż nie była ciężka, jeszcze się nie ściemniało. Sama działka rolna, będąca twoim celem okazała się całkiem spora. Szczęśliwy farmer powitał was bajecznie smacznym gulaszem oraz kieliszkiem wina. Jako najemnik, nie miałeś nic przeciwko darmowemu jadłu. Ale kiedy się skończyło to co dobre, musiałeś wziąć się za robotę. Usiadłeś na małym taborecie wraz ze swoją zbroją i dwuręcznym toporem. Obserwowałeś granicę pól i lasów, kiedy twoi towarzysze spali. Za jakąś godzinkę miała być zmiana.
Kiedy ty poszedłeś spać, polegający na pozostałych kompanach, zasnąłeś kamiennym, twardym snem. Obudziło Cię coś, na kształt gulgania.
Otworzyłeś oczu. Nad tobą wisiał jakiś mężczyzna gotowy, aby Cię zasztyletować. Odruchowo strzeliłeś mu w pysk pancerną rękawicą. Spojrzałeś na swoich kompanów. Jeden próbował zatamować krwotok z krtani, do tego próbując coś krzyczeć, czego efektem było słyszane przez Ciebie gulganie. Drugi mężczyzna leżał na podłodze ze sztyletem w oku.
Zerwałeś się z posłania. Zlustrowałeś okolicę. Miałeś dwóch wrogów, w tym jeden podnosił się z podłogi, po oberwaniu pięścią. Drugi wyjmował krótki, lekko zakrzywiony miecz.

Brat Thane Blythe
Twój mały sklepik zielarski, mieścił się w starym sklepie zielarskim niejakiego Quinna. Podobno Inkwizytorzy zaciągnęli go do lochów, i tam go trzymają do dzisiaj zakutego w łańcuchy. Zły duch siedzący w tobie… Czułeś jak się cieszy z tego powodu, jakby Inkwizytorzy sami byli pod jego władaniem. Ale miałeś rację bytu, oraz cel którym pochwaliłeś się już dawno jednemu z Inkwizytorów, który miał takie same poglądy jak twoje. Zdziwiło Cię więc, kiedy przyszedł do Ciebie Inkwizytor w towarzystwie Templariusza i zaczął z tobą długo dyskutować na temat odnalezienie potomka Ryszarda Lwie Serce. Zdradzono Ci, że trzymają w lochach wieszczkę, mogącą wskazać miejsce jego przebywania. Najczyściejszego potomka Ryszarda Lwie Serce, jakiego można było znaleźć. Ze przedłużającym się zastanowieniem, ruszyłeś z nimi w kierunku Lochów Inkwizycji. Zostałeś zaprowadzony do celi, w której siedziała wieszczka. Była to siwa już kobieta, przykuta za kostkę na ściany celi. Poproszona o wróżbę, zgodziła się. Patrząc w oczy Brata Thane’a, zaczęła wieszczyć:
- Potomek Ryszarda Lwie Serca, tam gdzie nie ma już dróg egzystuje, targany przez krew rodu, w odosobnienie popadł, a biała kołdra skrywa jego samotnię, lecz sam go nie odnajdziesz, bowiem potrzebujesz „Wybranych” – tu zamilkła i rozejrzała się posępnie – Wszyscy w mniejszym, lub większym niebezpieczeństwie się znajdują, wszyscy żyć pragną. Jeden z nich to sklep niezwykle bogaty, drugiego można określić topora mianem, trzeci wybraniec sierścią jest pokryty, czwarty blizny na twarzy swej z dumą nosi, ostatni za kołnierzem Saladyna siedzi, lepkimi rękoma przeczesując ten świat – wieszczka straciła przytomność i osunęła się na słomiane posłanie.
- To samo nam mówiła, tylko że kazała nam Ciebie przyprowadzić. Że niby jesteś „Wybrańcem”. Nie wiesz co się dzieje na miejskim cmentarzu, ale toczy się tam regularna wojna. Templariusze i Inkwizycja wykrwawia się tam tocząc nierówny bój z nieumartymi. Wcześniej wysłano tam dwóch potężnych braci, lecz żaden nie wrócił, a teraz to… Wielki Inkwizytor oraz Wielki Komtur Zakonu ze starych manuskryptów wyczytali, że moc potomka Ryszarda Lwie Serce może przełamać ten straszny urok… Nie mamy nic do stracenia, więc musimy spróbować. I wiemy że tobie samemu było by to na rękę, a więc nie masz wyboru. Musisz odnaleźć tych „Wybranych” i odszukać tego potomka… – podsumował przepowiednie, Inkwizytor.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 02-07-2011, 18:55   #2
 
Cao Cao's Avatar
 
Reputacja: 1 Cao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie cośCao Cao ma w sobie coś
Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się specjalnie. Pieniądze od przyszłego teścia były na wyczerpaniu, coraz mniej osób w sklepie, a to wszystko przez straganiarstwo. Nienawidził ich, po prostu nie cierpiał. Jedynie zielarzowi jakoś się powodziło, a to przez jego fach w końcu maść na zranienia czy na bóle zawsze się przyda, podobno miał nawet przystępne ceny. Jak by nie patrzeć, trzeba było coś zrobić, jednak to nie była sprawa na teraz.

Jego znajomy, nie był co prawda zbyt ludzki, ale był świetnie poinformowany, to właśnie ON zaproponował szlachcicowi interes z drwalem i ciemnym drewnem - Cóż, zawsze lepszy niż to co miał aktualnie. Na dodatek wydawało się to bezpieczne, główny szlak strzeżony przez wojsko Barcelony banał. Tak więc mężczyzna udał się w sprawie interesów do drwala.

Sama rozmowa przebiegła świetnie, można by rzec iż bardzo owocnie jutro miał wysłać do niego wóz i zgarnąć spore pieniądze co jakiś czas dziwił się iż drwal ma tak uroczą córkę jednak nie wychodził poza stan wychowania, i trzymał się umowy. Jednak powrót nie był tak szczęśliwy, kiedy wyskoczyły na niego gobliny, a On nie jest wojownikiem... Kiedy ten rzucił zdaniem, mężczyzna nie pozostawał dłużny...

- W nocy ? Spójrzcie moi dobrzy Państwo, człowiek ledwo co wystawił swe uszy poza kąt własnego domostwa, a już nastaję noc !

- Widzę że ładne słówka potrafisz prawić. Jak zjem twój mózg, z chęcią przejmę cześć twojego intelektu.


- Oh ! Intelektu ? Drogi Panie, jam jest prosty chłop, co jeno odchody krowie sprząta ! Toż to smród ! Niemalże bezlitosny jak i przepalający nozdrza ! - Dodał z uśmiechem

- W takim razie twój mózg dam moim przyjaciołom, ja sam zaś pożywię się twoim ciałem. Dalej bracia... - zakrzyknął.

- Hej, hej,hej ! - Dodał z krzykiem - Znam sposób, na którym moglibyście zyskać władze w Mieście ! Będziecie Królami ! Panami, monarchami jak i wielkimi powiernikami mojej wielkiej tajemnicy ! Ha-ha - złowieszczo się uśmiechnął - Gdyż to mnie dane jest przekazać wielką tajemnicę potęgi i boskości, istotą doskonałym, pięknym jak i inteligentnym !

Goblin wstrzymał towarzyszy, gestem ręki:
- Ta istota widać w lęku przed oberwaniem od nas, chce nas coś zdradzić. Mów pokrako, ale szybko!
- Otóż, znam sposób na wspaniały eliksir ! Zwany wywarem bogów ! - Dodał zachęcająco - Daje ona niezwykłą potęgę, ale zarazem sprawia iż dostrzegamy wrogów. Dlatego boję się iż jedynie jeden z was może otrzymać błogosławieństwo. Musi załatwić to pojedynek... Tylko zwycięzca może zostać bogiem ! I nieść godnie swój ród do potęgi jak i chwały ! Wiecznej chwały ! - Mówił niemal tak, jak sam by w to wierzył

Goblin rozejrzał się po kompanach, którzy nie w ząb rozumieli ludzką mowę. Jednego sieknął mieczem w szyję, drugi sparował atak i zaczęli się szermierka.

Mężczyzna przyglądał się walce dwóch stworków. Widocznie byli niezwykle zajęci. Po cichu podszedł do zmagających się goblinów, po czym rzucił w nich czar "Smoczy Oddech" Licząc iż osobnicy którzy znajdują się niezwykle blisko szlachcica, zostaną pochłonięci przez Ogień, zaraz po rzuceniu czaru, ruszył szybkim biegiem w stronę miasta, licząc że jeśli któryś z nich przeżyje nie zdołają go złapać.

Jeden goblin się podpalił i tańcząc, spłonął. Za to ten mądrzejszy rzucił się w piach i zgasł. Rzucił się za tobą biegiem, a był szybszy od Ciebie o wiele.

Mężczyzna zatrzymał się naglę !
- Oto stało się ! Spełniasz wszystkie warunki bycia bogiem ! Jesteś silny, szybki i zaradny ! O Panie ! Przyjmij mnie na swego oddanego ucznia ! A Ja zdradzę Ci receptę na niezwykle rzadką miksturę bogów ! - Powiedział oczami rozglądając się na boki

Goblin, który chyba Cię już przejrzał zwolnił, ale nie zatrzymał się. Z flanki usłyszałeś w dodatku jakiś zgrzyt metalu o metal.
I stało się. Nagle z boku wyskoczył uzbrojony Templariusz, ten który strzeże szlaków. Bez problemu rozpłatał stworka, uderzeniem miecza.
- Nie wie jogomość, że po zmroku niebezpiecznie w tych okolicach?

Pedro był niezwykle zaskoczony jak i zadowolony z biegu wydarzeń
- Oj dziękuję dobry Panie, niestety pieniądze zarabiają się i w nocy, a my ludzie prości musimy dbać o Siebie jak i innych... Toż to strata. Boję się że tych stworków może być tutaj więcej. - Powiedział, a twarz jego mogła wywołać uczucie smutku. - Jeszcze raz dziękuje, dobry Panie, ale Nic niemam by odwdzięczyć się za twe wspaniałe umiejętności ! Panie...? - Dodał zaciekawiony

- Nie przejmuj się mną młodzieńcze - w świetle księżyca zobaczyłeś, iż rycerz jest już trochę posiwiały - Ten goblin musiał być wyjątkowo głupi, skoro podszedł tak blisko miasta. Jestem Sir Esteban. Zakon płaci mi za ochronę rozdroży, więc zachowaj sobie swoje pieniądze.

- Tak więc widzę iż nasze podatki są dobrze rozkładane Sir. - Dodał z uśmiechem, poprawiając gest dworskim ukłonem - Dziś uratowałeś dobry Panie Pedro Alexander Arturo la Fredle de Patrin. Tak więc zapraszam Panie, do mojego sklepu, postaram się coś zdobyć dla bohatera, oraz naturalnie na zakupy ! Mam najprzedniejsze towary w całej Barcelonie. - Dodał z wyraźną zachętą - Twoja żona, dziecko każdy znajdzie tam coś dla Siebie !

- Kawalerem jestem, mości szlachcicu. Śluby czystości złożyłem, ale jedno bym przyjął z radością. Jakąś porządną, maść rozgrzewającą, na moje stare ciało.

- Maść powiadasz Panie... - Zamyślił się chwilę - Nie winno być problemu dobry Panie ! Znachor, mój konkurent coś takiego mieć powinien ! - Dodał uradowany - Sprowadzę dla Dobrego Pana, taką maść ! Naturalnie prezent to będzie, więc wszelkie koszta pokryję osobiście ! - Dodał szybko - Jeno nie wiem, od której to godziny ten zielarz, sklep otwarty ma, nawet jeśli go nie zastam, sprowadzę najlepsze maści z najdalszych zakątków ! Tak oto rzecze ! - Dodał na znak przysięgi

- Dziękuję, dziękuję - zawołał uradowany - Rano dopiero posterunek opuścić będę mógł, to też zawitam do Pana sklepu z chęcią obejrzeć asortyment. Czy to ten na wschód od bramy?

Pedro niemalże podskoczył z radości
- Ależ tak Dobry Panie ! Toż to moje dziedzictwo, wraz z Ojcem wiele lat pracowaliśmy ku zadowolenia naszej dobrej renomy jak i dobra naszych klientów ! Zapraszam zapraszam ! - Dodał ponownie - Tak więc, będę z utęsknieniem oczekiwał Pana, jednak zastrzegam że jeśli nasz dobry zielarz nie będzie mieć na składzie towaru, to sprowadzenie może potrwać kilka dni ! Ale to nie winien być problem, jeśli dobry z niego sprzedawca, asortyment powinien mieć, prawda ? - Dodał, by w razie czego zielarz stracił renomę w mieście

- A więc idź z Bogiem drogie dziecko. Niech Ci się dobrze wiedzie i unikaj lasów o zmroku
Szlachcic pochylił się nisko, po czym szybkim krokiem ruszył w stronę miasta. Już był blisko, jak wspominał rycerz. Marsz przyśpieszała na dodatek świadomość tego, że musi zdążyć na targ - Tyle problemów, Tyle problemów - dodawał po drodze. Obraz otoczenia mógł napawać niepewnością, zaraz po minięciu małego mostu, po stronie mógł ujrzeć wiele namiotów. Były tam zbrojne wojska Saladyna. Jednak nie zastanawiając się dłużej udał się w dalszą drogę. Straż przed bramą znała go, dlatego też nie roblili mu problemów, jedynie spojrzeli nieprzychylną miną. Pedro niemal biegiem podbiegł do pierwszego straganu na targowisku
- Witam drogą sprzedawczynie... Posiada może Pani, maść ? Jakąś na ciało, coś ocieplające... Rozumie Pani ?
- Aaa... Tak, mam takie coś tu, mam... - wskazała na dziwny pojemniczek z żółtym mazidłem - Rozgrzewa, jak diaboł.
- Wspaniale ! Ale czy kojarzy Pani, Sir Estebana ? Męskiego Obrońce pokrzywdzonych ! Obrońce kupców jak i bohatera ? - Dodał stanowczo
- To ten staruch co za miastem sterczy? - zaskrzeczała -Ta, wim który to
Pedro nieprzychylnie zerknął na kobietę
- Otóż zbieram dary, dla tego wspaniałego człowieka, czy nie mogła By Pani podarować mi tej maści. Pani mnie zna, a skoro kogoś JA polecam, to dobrze Pani wie, że ten człowiek musi być niezwykłą osobą ! Właśnie mnie strasznie obrabowano, ale mimo wszystko chce nagrodzić to mojemu wybawcy... - Dodał smutny
- Och, bidaczku... Mówisz że to dla tego starszego Templariusza... A weź ją sobie, mam jeszcze zapas na wozie. Ale jak się go zapytam i powie że nic takiego nie otrzymał, niech Cię ręka boska broni!
- A niech Panią błogosławi ! Przedstawię Panią w gildii Kupieckiej w samych Superlatywach ! Niemalże Aniołowie zesłali mi Panią !
Pedro uchylił głowę na znak podzięki, po czym natychmiast opuścił kobietę, udając się dalej. Do kolejnego straganu, postawionego tak, by kobieta straciła go z oczu
- Witaj mości kupcze, czym handlujesz ? - Zapytał szybko
- Wyroby skórzane, pierwszego sortu! - zakrzyknął - Buty, pancerze, pasy, czapki
- Dobry kupcze, kojarzysz może bohatera naszych czasów ? Potężnego Sir Estebana ? - Dodał z powagą na ustach.
- A tak, uczciwy chłop. Kapok niedawno u mnie nabył, zimno podobno pod zbroją w nocy mu było.
Pedro wyraźnie usatysfakcjonowawszy się po usłyszeniu odpowiedzi dodał
- Bohater ten, uratował mnie, broni nas biednych kupców ! Czyż to nie przykład wspaniałego człowieka ? Czyż nie zechciałbyś Panie, przekazać czegoś temu szlachetnemu człowiekowi ? Aby mógł nas bronić tak skutecznie, przez kolejne lata !
- Przecież chłop wszystko co chce, od Sir Aurika dostaje, z Dzielnicy Świątynnej, to po co miałbym mu coś dawać jeszcze? A że broni, to taki rozkaz ma. Idź Pan szukaj naiwniaków gdzie indziej - i całkowicie Cię zignorował, zajmując się wciskiem zbroi jakiemuś klientowi, stojącemu obok Ciebie, zachwalając wszystkie zalety skórzanego okrycia.
Wyraźnie zawiedziony Pedro dodał
- Ludzie, co wy kupujecie ? Od tak podrzędnego kupca ? Przecie On nawet nie chcę wesprzeć templariuszy, mam nawet podejrzenie iż On jest niewierzącym... Chcecie mieć drodzy ludzie, problemy później z inkwizycją ? Że handlujecie z bezbożnikami ? Ha. Życzę Państwu miłego i pogodnego dnia. I zapraszam do mojego osławionego sklepu.
Dodał, odchodząc, widocznie zawiedziony
- Ty chędożony sylwanie z matki dziwki - zakrzyknął za tobą, rozzłoszczony kupiec, patrzący na zostawiających go klientów.
- Panie, obraza szlachcica, dalej jest karalna... Ale znaj moją łaskę... I nie poinformuję władz o twoim... Wybryku. - Dodał z uśmiechem, kiwając mu drugą ręką
- Jeśli interesują Cię jeszcze interesy, przyjdź jutro do mojego sklepu... Jutro Rano... - Dodał bez emocji
Kupiec zaszemrał coś pod nosem i splunął sobie pod nogi.

Po dzisiejszym dniu, nic więcej nie można się spodziewać, więc Pedro zasiadł na wygodnym fotelu, po czym wziął kawałek papieru i pióro po czym zaczął pisać

Do księżnej Juliany de Trantel la Quner da Patrivental, Pani Brest, Pałace książęce, Francja

Droga Matko, wiem że nie utrzymaliśmy należytych kontaktów ale to nie moja wina
Na wszystko wpłynął Ojciec, tak więc starałem spełnić się jako dobry syn, więc musiałem
dbać o jego nakazy. Teraz jednak po jego śmierci, wszystko się zmieniło, a Ja nadal jestem
samotny. Nie mam nikogo, nie mam z kim dzielić radości, komu zwierzyć się z problemów
czy też po prostu porozmawiać. Życie dla mnie nie jest łaskawe, sklep Ojca podupada, Ja sam
nie radzę sobie ze wszystkim... Mógłbym rzec iż się wypalam. Dobrze wiem dlaczego oddałaś
mnie pod Opiekę Ojca, ale zapewniam Cię, panuje nad tym... Teraz jest, inaczej.
Przynajmniej stram się by tak było. Zaręczyłem się z córką hrabiego, więc być może teraz
uznacie mnie za godnego... Chciałem was zaprosić na uroczystość... I przekazać Pozdrowienia


Twój Syn
Pedro Alexander Arturo la Fredle de Patrin


Po napisaniu listu, przesiedział jeszcze chwile, wpatrując się w zgaszony komin, chwilę później wstał by go rozpalić....
 
Cao Cao jest offline  
Stary 02-07-2011, 20:26   #3
 
louis's Avatar
 
Reputacja: 1 louis nie jest za bardzo znanylouis nie jest za bardzo znany
Habibi „Goblin”
Widział morze po raz trzeci w życiu, a już je polubił. Ponieważ sądził, że gobliny nie umieją pływać. Przynajmniej nigdy żadnego pływającego nie widział. Młody mężczyzna przyglądał się też ciekawie hiszpańskim statkom, ale ocenił je jako bezużyteczne w jego kraju. Nie było tam tak dużo wody, żeby był sens budować porządne statki.
Arab słuchał Abdula jednym uchem. Jakoś nie miał chęci zostania rycerzem Saladyna. Zawsze wolał tę „brudniejszą” część roboty. Dopiero, gdy ten wspomniał o potrzebie udania się do tawerny, młody złodziej się ożywił.
- Z chęcią, pozwiedzam przy okazji miasto! – odpowiedział entuzjastycznie. Wsadził wręczoną mu tubę z listem pod pachę i udał się do miasta. Gdy przechodził przez bramę, poczuł dreszcz i miał przeczucie że zaraz capnie go strażnik i zapyta miłym głosem „A ty gdzie się wybierasz, złodzieju?”. Na szczęście, nic takiego się nie stało. Złodziej przeszedł do Dzielnicy Bram i rozglądnął się zachwycony. Opanował jednak przemożną chęć obrabowania wszystkich straganów, gdy tylko zobaczył strażników. Było ich..no, po prostu byli. W arabskich miastach zazwyczaj wierzono w uczciwość przechodniów albo sprzedawca sam pilnował swoich rzeczy. Tutaj, z kolei, młody Arab mógł cieszyć oczy tymi wszystkimi bogactwami, ale z kolei czuł na plecach spojrzenia strażników. Coś za coś.
Habibi zapytał grzecznie jakiegoś sprzedawcę o drogę do Dzielnicy Portowej. Ten tylko machnął ręką w jej kierunku. „Chamski naród..” – mruknął Arab i na pożegnanie zwinął kupcowi jabłko ze straganu. Oczywiście, ten obrzucił go wyzwiskami i już chciał obić, ale złodziej zwiewał już, omal nie gubiąc rulonu z listem.
Arab zatrzymał się dopiero w Dzielnicy Portowej. Zasapał się strasznie, a powietrze śmierdziało tak okropnie, że niemal przestał oddychać. W końcu się przemógł, podniósł wzrok i zobaczył dwóch rzezimieszków. Najwyraźniej chcących go obrabować.
- Wyskakuj ze złota! – usłyszał. Habibi wrednie się uśmiechnął i spojrzał na nich. Uzbrojony nie był, ale pewny siebie – o tak. „Miecz i pięści..nawet nie warto mordy obić.” – żachnął się w myślach i rzucił się na tego z mieczem. Błyskawicznym ruchem kopnął go w krocze i wytrącił oręż z ręki, żeby już mu nie przeszkadzał. Nie chciał go w końcu zbytnio zniechęcać do tak szlachetnego fachu, jakim jest rabowanie.
Drugiego rabusia podciął, a gdy ten runął na ziemię zdzielił go dodatkowo rulonem z listem w łeb. Rulon okazał się wytrzymalszy niż sądził – Arab dopiero teraz zauważył, że jest zrobiony z kości. Bandycie było wszystko jedno, czym dostał. Habibi nie upewniał się, czy wyrządził im poważniejsze szkody - puścił się biegiem jak najdalej od tamtego miejsca. W końcu zmęczył się i przystanął. Wgryzł się w ukradzione jabłko i rozglądnął wokół.
Ta Dzielnica mu się już nie podobała. „Smród, kiła, i bandyci.” – stwierdził po arabsku, kierując się w stronę miejsca, gdzie było najwięcej zataczających się ludzi. Mniemał, że w okolicy znajdzie tawernę, gdzie niewierni zalewają się alkoholem i wyśpiewują sprośne piosenki. Już wchodząc do tego grzesznego (dla jego wiary) przybytku zastanawiał się, co Templariusz tam robi. Najwidoczniej obrońcy wiary chrześcijańskiej mogli sobie na to pozwolić..
 
louis jest offline  
Stary 03-07-2011, 21:08   #4
 
Kizuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Kizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodzeKizuna jest na bardzo dobrej drodze
Ciemno. Mokro. Kraty. Te trzy rzeczy nieodłącznie kojarzyły się z lochami. Nie wydano jej Inkwizycji więc nie była w ich lochach. Dodając jeszcze to, że chcą ją sprzedać, było jedno rozwiązanie.

Łowcy... niewolników.

Jej usta dawno nie używały tej dosyć prymitywnej i ograniczonej formy porozumiewania się, jaką była ludzka mowa. Oczywiście, znała ją. W końcu wychowywali ją trochę jej rodzice. Ale co to zmienia, skoro tego języka nie używała prawie nigdy? Czasami, by nie zapomnieć, by pamiętać o przeszłości. A tak, jedynie warknięcia, śmiech czy ziewanie. Zupełnie normalne odruchy, jakie nie wymagały przypominania sobie o dwunożnych istotach, pełnych zepsucia i pogardy dla natury.

Zamek nie był zbyt ciężki do otworzenia. Właściwie to takie zamki otworzyłby każdy kto miałby choć tyle siły by do nich podejść i na tyle zręczne dłonie by wsadzić tam coś podłużnego i chwilę pogmerać. Z cichym skrzypnięciem otworzyła je, wystawiając głowę. Spokojnie rozejrzała się po okolicy. Nikogo nie było. Powoli stawiła pierwszy krok, zaraz za nim drugi i kolejny. Jak zawsze, poruszała się na palcach. Szybko i cicho, jak prawdziwy wilk, nie jak na kogoś ludzkiej postury. Zamek skrzyni nie był bardziej skomplikowany od tego w drzwiach krat. Szczenięco proste.

Ludzie zakrywali swoje ciała ubraniami. I Nina, jako częściowy człowiek, musiała je również nosić. Przez te złe ludzkie geny nie posiadała futra na całym ciele i musiała nosić ubrania by utrzymać ciepło. Wszystkie sukienki czy nawet spodnie odrzuciła na samym wstępie. I właśnie dlatego ucieszyła się z pewnej prostej, ale idealnej dla niej skórzanej zbroi. Zakrywała wszystko od kolan po łokcie i szyję. Dzięki temu każdy nagi skrawek był zakryty, a futerko nie musiało jej się pocić. I były jej mikstury. Nie była zielarką nie wiadomo jakiej skali. Ale potrafiła rozpoznać wiele ziół nie po nazwach ludzkich oraz zrobić z nich proste eliksiry lecznice. Nie wystarczające do leczenia ran w trakcie bitwy, ale na pewno starczające by leczyć członków jej stada w czasie wolnym lub gdy nie były w stanie walczyć. Miała ich trochę, w specjalnych uchwytach? Kieszonkach? Nie wiedziała jak to ludzie nazywają, ale małe, szklane i podłużne pudełeczka, fiolki, były całkiem liczne. Schowała je na swoje miejsca i ruszyła. Drogi były kręte, a drzwi liczne, tak samo łowcy. Ale to byli jacyś wyjątkowo mierni ludzie, o słabych genach, które nadawały się jedynie do płodzenia bękartów, nie prawdziwych wojowników stad. Ostatecznie dorobiła się 43 złotych monet, jednego antidotum oraz dodatkowego leczenia. Przyczaiła się za ścianą. Byli tam ludzie. I to nie byli Łowcy Niewolników. Mieli inny zapach. Na razie nie będzie wychylać uszu bez potrzeby. Lepiej uciekać niż poparzyć futerko.
 
Kizuna jest offline  
Stary 04-07-2011, 15:15   #5
 
K.I.T.A's Avatar
 
Reputacja: 1 K.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znanyK.I.T.A wkrótce będzie znany
Alberto myślał, że bandyci, dzięki którym jeszcze żyje, będą podobni do Szczurów. Mylił się. Szczury były bandą, którą łączyła przyjaźń. Szczury mogły na sobie polegać. Panowała zasada “jeden za wszystkich, a wszyscy za jednego”. Każdy mógł wyrazić swoje zdanie i być pewien, że zostanie wysłuchany. Słowem: Szczury były przyjaciółmi. Bandę, w której się obecnie znajdował połączyło tylko jedno: żądza zysku. Młodą uratowali tylko dlatego, że była ich przywódcą. Warto nadmienić, że została nim zabijając poprzedniego przywódcę.
W każdym razie: Alberto znajdował się teraz z nimi i nie mógł pójść nigdzie indziej. Po efektownej ucieczce pojechali do jednej z licznych kryjówek bandytów, okazała się nią jaskinia ukryta za wodospadem. W środku panował niewymowny bałagan: łupy walały się wszędzie, a cała jaskinia robiła raczej za magazyn niż kryjówkę. Dwa dni odpoczywali, a Alberto poznawał swych nowych towarzyszy. Poza Młodą w bandzie żyła jeszcze jedna kobieta: Moni. Nie było tajemnicą, że te dwie darzą się symaptią. A sympatia ta znajduje ujście najczęściej w nocy. Mężczyźni tolerowali to - nie mieli wyjścia. Owymi mężczyznami byli Eryk i Elias. Ten pierwszy był małomównym złodziejem, specjalistą od pułapek i zamków. Drugi miał przeszłość górnika i był bardzo umięśniony.
Po dwóch dniach Młoda zarządziła wyjazd. Ich celem była gildia łowców niewolników. Byli to zwykli chłopi, więc dla piątki doświadczonych wojowników nie powinni stanowić problemu. Wyruszyli o zmroku. Na miejscu Młoda ujawniła swój talent łuczniczy, zabijając dwóch strażników. Za nimi znajdował się tunel prowadzący w głąb ziemii. Elias, jakoże jedyny był uzbrojony w tarcze ruszył pierwszy. Wkrótce dotarli do do dużego pomieszczenia, w którym znajdowało się kilku łowców. Bandyci ruszyli na nich. Przeciwnicy nie byli przygotowani, zanim w ogóle dotknęli broni zgniło pięcioro. Reszta zginęła kilka sekund później. Niestety w zamęcie jeden zdołał uciec. Wiedzieli, że nie zdołają go dogonić, strach dodał mu skrzydeł, a tunel za bardzo sie wił, by dosięgnąć go strzałą czy czarem. Postanowili postawić na obronę, korytarz był dosyć ciasny, Elias i Alberto stanęli w pierwszej lini. Wkrótce usłyszeli kroki. Biegłął ku nim cały tłum ludzi. Przez kilka minut trzymali się dzielnie. Dzielnie odbijali prymitywne ataki, sami zabijając sporo łowców. Jednak, gdy Młodej i Moni skończyły się strzały, ataki przybrały na sile. Jeden z łowców zdołał zniszczyć drewniną tarczę Eliasa i obejść jego obronę. Cięcie w szyję stworzyło istną fontannę krwii. Wtedy łowcy wpadli do pomieszczenia. Alberto zobaczył jak Moni pada, usłyszał wrzask Młodej, ale sam musiał pokonać dwójkę łowców. Jednemu odciął dłoń i wykończył cięciem przez tors. drugi sparował kilka uderzeń, jednak i on nie mógł się równać Alberto. Mimo to pozostał tylko on, Młoda i Eryk na kilkudzięsciu łowców.
~ Będzie ciężko.~ pomyślał Alberto de Castro Neves
 
K.I.T.A jest offline  
Stary 04-07-2011, 16:54   #6
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Znowu jakiś kmiot poskarżył się na błahostkę. Rutyna, nie rutyna, ale pieniądze są choć dla Antonio nie były one najważniejsze. Generalnie siedzenie na tyłku na terenie gildii było na dłuższą metę nudne. Dlatego teraz mając za plecami dwóch kompanów, szedł spacerkiem na farmę tego nieszczęsnego rolnika.
Już w wejściu zostali zaproszeni do stołu. Nic dziwnego, zapewne zależało mu na dobrze wykonanej robocie bo z czystego serca na pewno nie dałby jadła bandzie obdartusów, którzy mogą mu poderżnąć gardło następnego dnia bo im zapłacono. Gulasz jaki upichciła żona farmera był przepyszny. Potem ku zdziwieniu gości właściciel przybytku wręczył im małe fifki wlewając do nich krwistoczerwony napój. Lekko słodkawy smak wina nieco pokrzepił goryli. Choć tak naprawdę gorylami można nazwać tych dwóch, nie Antonio. Tamci byli wielcy i umięśnieni, ale byli również zapuszczeni w wyglądzie. Antonio był i dobrze zbudowany i zachowywał podstawy elegancji.
Włosy, krótkie, gładko i starannie przycięte, zarost zadbany. Wyróżniał się tym spośród reszty co czasem było powodem przyjacielskich żartów.
Antonio miał na sobie jasnoniebieską tunikę, stalowy napierśnik z wyżłobionym małym wzorem pyska jaguara na lewej piersi, na barkach leżała skóra szarego wilka, związana skórzanymi rzemieniami z napierśnikiem tworząc miły dla oka kontrast. Beżowe spodnie, z metalowymi nagolennikami, zszyte na kolanach, skórzane buty, bardzo wygodne i do chodzenia i w czasie walki, duży, brązowy pas, do którego przytroczona była mała torba na podręczne przedmioty trzymał portki na swoim miejscu. Zdecydowanie najniebezpieczniejszą dla przeciwnika częścią zbroi były skórzane rękawice ze stalowymi wstawkami na palcach i knykciach, które miały na powierzchni malutkie guzy robiące większą krzywdę niż gołe pięści.
Reszta "oddziału" ubrana była w skóry, czasem przetykane jakimś kawałkiem metalu. Również bronią Antonio mógł się poszczycić. Duży, dwuręczny, obusieczny topór z wzorem gałązki laurowej na ostrzach. Broń w tej chwili była umieszczona za pasem zapiętym przez szyję jak torba.
Antonio miał również charakterystyczną rzecz na lewym ramieniu. Wyżłobione głęboko słowo "Lancieo", ale nie opowiadał skąd to ma bo wiedział, że i tak nikt mu nie uwierzy.
Usadowił się na taborecie przy stodole opierając topór o jej ścianę.
Takie było właśnie życie najemnika chroniącego farmy. Siedzenie i pilnowanie, czasem kogoś lub coś pogonić. Za to dostawało się parę monet i zwykle jakiś prezent od zadowolonego pracodawcy w formie pęta kiełbasy, chrupiącego chleba, albo baniaka mleka.
Jego warta przebiegła dość szybko, ruszył do stodoły obudzić kompana. Kiedy spojrzał pół zamkniętymi oczami na Antonio, ten pokazał mu palcem na taboret i kiedy kolega powlókł się na stołek osobiście ułożył się do snu.
Coś mu zaczęło gulgać, ale uznał, że to świnie albo coś... Ale zaraz, świń nie ma w stodole. Otworzył oczy, a nad nim wisiała zamaskowana twarz i ręka ze sztyletem. Nieświadomie uderzył człowieka pięścią rozpryskując jego ślinę, a mężczyzna jęknął i przewalił się na plecy puszczając sztylet, aby złapać się za nos. Antonio musiał wyrobić sobie ten odruch bo w przeszłości nieraz uratował mu życie.
Spojrzał na swoich kolegów. Jeden leżał ze sztyletem w oku, zapewne nie zdążył się obudzić, a drugi przewalił się ze stołka na zewnątrz wydając te gulganie. Chciał coś krzyknąć, ale poderżnięte gardło z krwią rozlewającą się po całej jego szyi uniemożliwiało mu to. Od tego pierwszego odchodził właśnie kolejny napastnik wyciągając lekko zakrzywiony miecz.
Antonio porwał swój topór leżący niedaleko. Miał przewagę bo tamten miał krótszą broń. Ścisnął topór mocniej w dwóch rękach i oszacował wielkość pomieszczenia. Było w sam raz więc kiedy uzbrojony morderca był w zasięgu jego broni zakręcił młynka całym ciałem i szybko kucnął. Wszystko stało się tak jak chciał. Ostrze mocno wbiło się w kolano przeciwnika jednocześnie podcinając go. Antonio puścił trzonek i rzucił się niczym wilk na leżącego już mężczyznę. Wbił się kolanami w jego brzuch i złapał rękoma za głowę i szybko wykręcił ją w lewo ponad dziewięćdziesiąt stopni co skutkowało skręceniem karku z charakterystycznym chrzęstem.
Drugi napastnik już wstawał z ziemi, ale silne kopnięcie w twarz znów go posadziło na miejscu. Złapał go za szyję i przycisną ramieniem do swojej piersi blokując mu dostęp płuc do powietrza. Ofiara nawet nie stawiała oporu. Antonio poprowadził napastnika do domu farmera po drodze nieco rozluźniając uścisk, aby nie przyprowadzić nieruchomych zwłok. Kiedy dobudził rolnika wziął wszystkich na zewnątrz i zaczął przesłuchanie. Przycisnął napastnika przedramieniem do ściany i zapytał stanowczo w groźnym akcentem:
- Kim jesteś, dla kogo pracujesz i co tu robisz?
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 04-07-2011 o 17:18.
Ziutek jest offline  
Stary 04-07-2011, 22:06   #7
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Cao Cao (part 1)


Gdy przyszli do niego, był już na nogach od kilku godzin, przygotowując nową porcję specyfików do wystawienia. W niewielkim pomieszczeniu, zastawionym po brzegi najróżniejszymi słoiczkami i wszelkiej maści drewnianymi pojemnikami, służących do przechowywania co rzadszych składników, rozchodził się zapach ziół i kwiatów; ciężka woń cynamonu mieszała się tu z silnym zapachem rumianku i delikatnym goździków, stopniowo wypieranym przez zapach aloesu; na półkach można było dostrzec pokrojone łodyżki krwawnika pospolitego, złote kwiatki aspalatu, a nawet aromatyczną i uspokajającą melisę, rozwieszoną pod sufitem na sznurkach, wśród sobie podobnych roślin. Sklepik Thane’a był ostoją wśród smrodu ulicy i rynsztoka, oazą na pustyni brudu. A przynajmniej tak lubił go sobie określać w duchu, w chwilach, gdy nachodziło go na rozmyślania.
Nie okazał zdziwienia na wizytę Inkwizytora i Templariusza, witając ich z szacunkiem i zapraszając w swoje progi. Ich powody przybycia, które wyjawili chwilę później, z początku wprawiły go w oszołomienie, sprawiając, że na usta zaczęła cisnąć mu się lawina pytań, którą jednak prędko powstrzymał jego wrodzony sceptycyzm i opanowanie. Czy to mogła być prawda? Słowa wieszczki, jakoby mogła odnaleźć prawowitego potomka Ryszarda, były niczym nagłe pojawienie się świecy w środku ciemności, po których błąkał się bez skutku od wielu lat. Ale mogły być też ułudą, odbitym blaskiem księżyca na kłach bestii, przyczajonej w mroku, łudząco podobnym do światła wskazującego drogę. Bo ilu to ostatnimi czasy było fałszywych proroków? Ilu więźniów Świętego Oficjum plotło co im ślina na język przyniesie, byleby tylko ulżyć sobie w cierpieniu i spróbować wykupić wolność?
Z drugiej jednak strony…
Bez ociągania się spakował najważniejsze rzeczy i zamknął swój sklep, podczas gdy Inkwizytor i Templariusz czekali na zewnątrz. Nie spieszył się, bo wiedział, że wszystko powinien teraz załatwić na spokojnie, wręcz na chłodno; poprawił habit, naciągając kaptur głębiej na głowę, musnął palcami skórzaną opaskę na oku i krzyżyk wiszący na piersi. Wyszedł na zewnątrz tuż przed granicą, gdy obaj mężczyźni mogli zacząć się niecierpliwić i kiwnął głową, pokazując że już jest gotowy.

Miał zaledwie 24 lata i był młody – chociaż stary duchem, jak sobie żartował w rzadkich chwilach – ale wciąż miał problemy z dotrzymaniem kroku swoim przewodnikom. Szybko znaleźli się pod Lochami Inkwizycji, przekraczając wrota, które dla większości były drogą w tylko jedną stronę.
Wbrew wszelkiemu rozsądkowi, Thane nie bał się, przekraczając łuk bramy więzienia. Był nieco spięty, to fakt, ale nie z powodu trwogi o własne życie. Przemknęło mu przez głowę, że to wszystko może być sprytnym podstępem mającym na celu zwabienie go prosto do celi i zamknięcie go w niej w celach późniejszych przesłuchań, ale odrzucił ten pomysł równie prędko co się pojawił. Inkwizycja nie była aż tak subtelna, nie kiedy chodziło o zwykłych mieszkańców Barcelony. Gdyby nadeszła jego kolej, grupa zakutych rycerzy zwyczajnie wparowałaby do jego sklepiku i zaciągnęła go do Lochów siłą. Dlatego też szedł pewnym krokiem, prowadzony przez swoich towarzyszy prosto do więzienia wieszczki.


Wnętrze lochów zrobiło na nim wrażenie, ale nie takie jakie się spodziewał. Czy to był kolejny znak jego degeneracji? Jeden z pierwszych kroków do pełnej symbiozy? Krzyki i błagania, które niosły się kamiennymi korytarzami, szaleńcze mamrotania z sąsiednich cel i wrzaski bólu z odległych sal tortur, nie wywoływały w nim nic ponad niechęć do właścicieli tego przybytku. Jego cel i wiara w to co robi przesłaniały nawet nienawiść, która powinna zakiełkować od razu po zstąpieniu do tego piekła, zastąpioną chłodną kalkulacją.
I tak nic nie mógł z tym zrobić, a dla tych biedaków nie było ratunku.

Gdy w końcu dotarli do wieszczki, wysłuchał jej słów w milczeniu, nie odzywając się jeszcze przez długi czas po tym, gdy straciła przytomność, kontemplując jej przepowiednię. Nie pozwolił sobie na nadmierne podniecenie, starając się przyjrzeć całemu przekazowi z odpowiednią dawką dystansu. Wybrańcy, odosobnienie, biała kołdra… Czyżby choroba? Śnieg? Północ? Odsunął na razie myśli dotyczące Potomka, skupiając się na pozostałych elementach przepowiedni.
Słowa Inkwizytora niemal zignorował, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że ten coś powiedział.
Naturalnie, że nie miał wyboru. Nawet bez tej mało subtelnej groźby z ust rycerza, zdawał sobie z tego sprawę.
- Na jakie wsparcie z waszej strony mogą liczyć? – zapytał po chwili milczenia, przyglądając się nieprzytomnej wieszczce. Nie pozwolił podnieceniu wziąć górę.
- Możemy Ci powiedzieć, gdzie można znaleźć prawdopodobnie pierwszych dwóch ludzi. Oni będę na początku twoim wsparciem. Może Cię również wyposażyć oraz pobłogosławić - odpowiedział Inkwizytor. Templariusz milczał przez cały czas.
Thane zmarszczył brwi.
- Nie będę potrzebował wyposażenia, ale chętnie dowiem się o tych dwóch.
- Jak mówiła, jeden z nich to prawdopodobnie jeden z giermków Zakonu Sladyna, którzy rozbili obóz za murami, na wybrzeżu. Drugi, ten sklepem nazwany, to prawdopodobnie twój konkurent, ma sklep na wschód od bramy.
Zakonnik skinął głową, przez chwilę rozmyślając i analizując ponownie wszystkie słowa wieszczki.
- Wątpię, żeby arabski giermek przyznał się przed kimś takim jak ja do złodziejstwa – zaczął w końcu. „Lepkie ręce” nie mogły odnosić się do niczego innego. Chyba, że miłośnika miodu. – Czy jest szansa, żeby wasi ludzie zostali uprzedzeni, że mogę ich wypytywać o wszystkich złodziei z krwi Saladyna, których mogli widzieć na gorącym uczynku?
- Poinformowana jest straż miejska oraz Templariusze. Inkwizytorzy rzadko kiedy pałętają się po Dzielnicy Bram, ale jeden jest na pewno w Dzielnicy Portowej, głosząc słowo Boże - tutaj wtrącił się Templariusz - Ma Templariusza dla ochrony, który jest wtajemniczony. W razie problemów, powołaj się na Brata Piotra.
- W porządkuThane skinął głową ponownie, po czym zawahał się. – Jednakże… inni mogą nie być tak optymistycznie nastawieni do współpracy i wspólnych poszukiwań jak ja. Muszę wiedzieć czy w mojej gestii leży cokolwiek co mogę im zaproponować.
- Wiedzieliśmy, że o to zapytasz, dla tego wraz z Inkwizycją zebraliśmy to – Templariusz odpiął od pasa solidną sakiewkę, wręczając ją Thane’owi. – Niewiele, ale powinno ich skłonić do współpracy. Jeżeli nie skuszą się na złoto możesz zaproponować ułaskawienie czy chociażby mieszkanie w dzielnicy świątynnej.
Thane przyjął mieszek z zakłopotaniem, ważąc go w dłoni. Musiało być w nim co najmniej pięćset sztuk złota, jeśli nie więcej. Nie był przyzwyczajony do takich kwot, szczególnie darowanych i niezbyt dobrze czuł się ze świadomością posiadania takiej ilości złota. Nawet na przechowanie.
- Zrobię co w mojej mocy – powiedział po chwili. – Chociaż może się okazać, że będę potrzebował jakiś dokument, gdyby któryś z „Wybranych” nie chciał uwierzyć w me słowa. Ale nie chcę zakładać na przyszłość – pokręcił głową, bardziej do własnych myśli, niż do rycerzy.
- Znajdę wszystkich. Fata viam invenient – odezwał się w końcu, spoglądając z powrotem na obydwu mężczyzn. – A potem znajdziemy Potomka.
Templariusz w milczeniu, wyciągnął zwój zza pasa.
- To dekret Wielkiego Inkwizytora oraz Komtura Zakonu. Są na nich nasze pieczęci. Powinno wystarczyć, ale nie każdy może być przychylnie na nią nastawiony. Wiemy, że Inkwizycja oraz Templariusze mają wielu wrogów na tym świecie. Podejrzewamy również, że jeden z "Wybranych" o którym mówiła, to uciekinier. Uciekł ze szubienicy jakiś czas temu. Choć sporo ludzi ma pobliźnione twarze. Jeżeli żyje, to powinien być z banda rabusiów z lasów Barcelońskich. Ale to nie jest tak mocno sprawdzona informacja.
Banita, zwierzoczłek, kupiec, złodziej, topór i zakonnik. Thane niemal roześmiał się na głos, gdy dotarło do niego jak ironicznie mogą się potoczyć niektóre losy. Oto drużyna Wybranych, od których mają zależeć losy Barcelony.
A może nawet i Dzierżycieli, jeżeli wszystko zostanie odpowiednio rozegrane.
- Będę postępował z tym rozważnie – odpowiedział spokojnie, biorąc manuskrypt do rąk i chowając go za połami habitu. – To wszystko czego potrzebuję na razie. Gdybym jednak chciał się z wami skontaktować… - Pozwolił niedokończonemu pytaniu zawisnąć w powietrzu.
- Wtedy skorzystaj z rozsianych po kontynencie kamieni teleportacyjnych, choć ostatnio potrafią znosić z kursu... - powiedział Inkwizytor - I przyjdź do nas.
Tak wyglądał koniec rozmowy. Rycerze odprowadzili go do wyjścia z Lochów, chociaż z trudem przypominał sobie całą drogę; jego myśli krążyły chaotycznie po głowie, przyswajając i analizując zasłyszane przed chwilą wieści. Wyglądało na to, że wszystko zaczyna się spełniać, biec takim torem o jakim marzył.
Kolejne kawałki układanki wskakiwały na swoje miejsca, gdy przemierzali kamienne korytarze i mijali cele pachnące śmiercią. Zgodnie ze słowami wieszczki, najpierw musiał odnaleźć Wybrańców, co było rozsądnym krokiem – podejrzewał, że wiedza dotycząca elementów przepowiedni będzie rozbita pomiędzy nich i tylko razem może zostać złączona w całość. „Dobry sklep” będzie odnaleźć najłatwiej, i to od niego powinien zacząć. Potem złodziej Saladyna – strażnicy z pewnością mogą pamiętać jakieś podejrzane osoby arabskiej krwi, które kręciły się tam gdzie nie powinny. Następnie banita… Ale co ze Zwierzoczłekiem i Toporem?
Fata viam invenient.
Przeznaczenie znajdzie drogę.


***


Po opuszczeniu Lochów kręcił się po mieście przez kilka godzin, układając sobie w głowie wszystko to co usłyszał do tej pory. Zakupił na targu pięć nowych sakiewek i tubus z czystym pergaminem. Po powrocie do swojego sklepu wywiesił na drzwiach symbol oznaczający zamknięcie (dla wszystkich niepiśmiennych ludzi) i rozpoczął przeliczanie, oraz przesypywanie pieniędzy do poszczególnych woreczków. Cztery z nich – każdy wypełniony stoma sztukami złota – schował wśród swoich rzeczy, upewniając się, żeby taki majątek nie dostał się w niepowołane ręce, a piątą przypasał do boku. Podobnie uczynił z manuskryptem od Inkwizytora, wsuwając go jednak pomiędzy karty czystych pergaminów, schowanych w tubie, na wypadek, gdyby nie chciał, żeby ktoś go odnalazł. Dopiero po podjęciu wszystkich środków ostrożności mógł odnaleźć pierwszego z „Wybranych”, mając nadzieję, że wieszczka się nie pomyliła.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 04-07-2011 o 22:08. Powód: Bo mi się nie zmieściło w jednym ._.
Delta jest offline  
Stary 04-07-2011, 22:07   #8
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Delta & Cao Cao (part 2)

Opuścił swój dom, niespiesznym krokiem zmierzając w stronę sklepu położonego przy wschodniej bramie. Nie odstraszył go brak klientów, na który ten najwyraźniej cierpiał, ani brak samego kupca gdzieś w pobliżu. Zbliżył się do drzwi i uniósł rękę, chwilę się wahając, by w końcu zapukać kilka razy.




- Jeśliś klient to możesz wejść! Ostrzegam jednak od razu, nie mam nic na zbyciu, nie mam nic za darmo, jak i nie wspieram żadnych fundacji ku pomocy odzyskania drzew które to Hiszpania straciła przez budowę swojej floty...
Pedro ciężko podniósł się z fotela, po czym podszedł do lady.
- Zapewniam, że nie przyszedłem w sprawie żadnej z tych rzeczy – odparł Thane, wchodząc do środka i uśmiechając się do handlarza. – Nie mieliśmy jeszcze przyjemności poznać się osobiście, ale można powiedzieć, że jestem pana sąsiadem po fachu. Prowadzę sklep zielarski, kilka budynków dalej.
- Pan... Znachor tak ? - odpowiedział handlarz, drapiąc się po poliku. Był średniej wysokości mężczyzną, bardzo szczupłym, o średniej długości ciemnych włosach, lekkim zaroście i niebieskich oczach. - Cóż, mógłbym rzec iż robi mi Pan konkurencje, tak mógłbym powiększyć asortyment mojego sklepu o zioła, zatrudnić jakiegoś medyka i... - Zatrzymał się w słowie - Tak swoją drogą, w czym mogę Panu pomóc ? Panie...
- Thane. Thane Blythe, chociaż nie pamiętam kiedy ostatnim razem używałem tego nazwiska. – Zakonnik pozwolił sobie na dłuższe rzucenie okiem na towary, które mężczyzna oferował. W porównaniu z jego sklepikiem, ten wydawał się całkowicie egzotyczny, pełen przedmiotów, o których Thane nierzadko nawet nie słyszał.
Na jego słowa potaknął głową.
- Znachor, tak. Można tak powiedzieć – potwierdził. – Chociaż przyznam, że konkurencja niezamierzona. Rzeczywiście już tylko ziół tu panu brakuje, sądząc po ilości pozostałych towarów – dodał z oszczędnym uśmiechem. – Ale przychodzę w dobrej wierze i z zaproszeniem. Zastanawiałem się czy nie skorzystałby pan i nie zajrzał do mnie na herbatę, byśmy mogli spokojnie tam porozmawiać. A pan obejrzałby od podszewki konkurencję.
Chociaż zakonnik dodał to poważnym tonem, ostatnie naturalnie było żartem.
-Co mi szkodzi - odpowiedział szybko Pedro, tym razem na jego ustach pojawił się lekki uśmiech - Ale teraz to Ja mam dla Pana propozycję, ale wpierw powinienem się przedstawić - Pedro Alexander Arturo la Fredle de Patrin - Po skończeniu uchylił głowę. - Co do propozycji, może napije się Pan jakiegoś trunku ? Mam świetne wino z Francji, a nareszcie może uda mi się zrobić jakiś interes... A mówię to Panu dlatego, iż to nie Pana dziedzina, więc wątpię by Pan ukradł mi biznes - dodał z szerokim uśmiechem, sięgając po kieliszki. - Naturalnie nie przyjmę odmowy... Jak to mówią, przyjaciół trzymaj blisko, wrogów jeszcze bliżej, ale żeby się napić niema żadnej wzmianki, prawda ?
- Prawa. A co więcej: „vinum verba ministrat”, co jest w sam raz na rozmowę. „Wino dostarcza słów” – odwdzięczył się przysłowiem zakonnik, odwzajemniając oszczędny ukłon po przedstawieniu mężczyzny. Z wdzięcznością przyjął kieliszek, szukając jakiegoś miejsca, gdzie mogliby zasiąść. – Dlatego też nie odmówię odrobiny, szczególnie gdy odmowa tak niewskazana. Cóż to za interes, jeśli moja ciekawość nie urazi?
Mężczyzna szybkim gestem wskazał miejsce do spoczynku, były to arabskie meble, przyozdobione ogromną liczbą wręcz harmonijną kolorów, na kanapie spoczywały także ogromne okrągłe poduchy
- To sprowadził Ojciec, nawet nie wiem dokładnie kiedy, ale wiem że szkoda mi tego się pozbyć. Mimo iż na wschodzie panuję istna dzicz, to jednak meble mają niesamowite - dodał spoglądając nań. Z jednej z półek sięgnął już nieco podkurzałą butelkę wina. - Ciekawe który to był rocznik... Nie ważne, ważne że będzie smaczne ! - powiedział do siebie.
- Ten świat jest dziwny, nieprawda ? Żyjemy koło siebie, a dopiero teraz się spotykamy... - dodał podchodząc z butelką.
- Dziwniejszy niż mógłby Pan przypuszczać. Chociaż być może nie w tej kwestii. Przybyłem do Barcelony dopiero niedawno, jeszcze nie minął miesiąc odkąd się wprowadziłem – odparł Thane, przysiadając na jednym ze wskazanych fotel. Uczynił to niemal z ostrożnością, jakby nie chciał uszkodzić cennego mebla; życie w klasztorze nie przyzwyczaiło go do luksusów, chociaż potrafił docenić kunszt artysty, który go wykonał.
- Dużo Pan podróżuje, jak widzę – dodał z wahaniem, uśmiechając się pytająco. – Pewnie wiele Pan widział i jeszcze więcej słyszał. Pana ojciec również zajmuje się handlem?
Pedro posmutniał.
- Mój Ojciec, tak, też był handlowcem. To głównie z nim podróżowałem i zwiedzałem wspaniałe miejsca. Czy usłyszałem wiele ? To już zależy co Pana interesuję, albowiem ludzie różnie oceniają przydatne słowa, prawda ? - dodał z uśmiechem, otwierając wino, kiedy wreszcie dokonał tego, rozlał po równo w kielichach. - Jednak trzeba poznać umiar, nadal miałem marzenie, by iść przed siebie, zostawiając wszystko za sobą, jednak tak się nieda żyć, przynajmniej mnie nie stać - dodał z uśmiechem - Co do zaś interesu. Chodzi o transport drewna, podobno przydatne... Jak mu było... Eduardo, chyba tak... Ale nie jestem w stanie zagwarantować czy tak zwie się na pewno.
Thane odwzajemnił uśmiech, przyjmując szklane naczynie i kiwając głową w podziękowaniu.
- Mam szczerą nadzieję, że się Panu powiedzie – odpowiedział, upijając drobny łyczek wina i przez chwilę smakując je na języku, by ostatecznie spojrzeć na mężczyznę z aprobatą. Nie znał się może na rocznikach trunku, ale z pewnością – tak jak i z antykami – potrafił docenić dobry smak.
- Marzenia piękna rzecz. Najważniejsza, można by wręcz powiedzieć – kontynuował po chwili, przyglądając się z ciekawością swojemu rozmówcy. – Właśnie tego Pan pragnął? Nie myślał Pan nigdy, żeby osiąść na stałe? Zamieszkać w jakiejś ładnej dzielnicy, zacząć rozglądać się za rodziną, przyjaciółmi, domem?
Pedro przyłożył naczynie do ust, jednak nim zdążył się napić, usłyszał pytanie, wtedy delikatnie się uśmiechnął. - Bardzo dobre pytanie. Otóż tak, mam już narzeczoną, córkę Hrabiego La Coruna. Więc jakby nie patrzeć, jest to dobry sposób na przeżycie życia, nieprawdaż Panie ? - Wreszcie skosztował wina. - Naprawdę dobre mi się wybrało, ale wracając do tematu, to jej Ojciec widział we mnie godnego następcę, sam w końcu ma jeno córkę. Ale jak na razie to zmuszony jestem jedynie błagać po pożyczki mojego przyszłego teścia... I boję się o taką przyszłość - powiedział spoglądając w zawartość kieliszka - Co jak co, trzeba dążyć dalej, ten interes pomógłby mi choć częściowo opłacić długi które zaciągnąłem u hrabiego, i zbliżył by mnie do tego tytułu. - Uśmiechnął się przyjaźnie. - Naturalnie żartuję, ale tak czy siak, nie lubię mieć długów, niezależnie u kogo... A Jak u Pana ? Pan ma jakąś rodzinę ? - dodał wyraźnie zaciekawiony.
- Żadną o jakiej bym wiedział. Wcześnie trafiłem do Zakon i to w zasadzie była moja jedyna rodzina – odparł Thane, machnąwszy jednak ręką, jakby ten wątek nie był wcale interesujący. Jego usta przeciął krótki uśmiech. – Za to u Pana… Tym bardziej w takim razie mam nadzieję, że uda się panu interes, a imić Eduardo okaże się wartościowym wspólnikiem.
Obrócił delikatnie kieliszek w palcach, przyglądając się przez chwilę jak burgundowy trunek zatacza leniwe kręgi po jego ściankach.
- Moje życie z pewnością jest mniej ciekawe. Też trochę podróżowałem i przyznam się, że moje wcześniejsze pytania miały trochę ukrytego dna – dodał, spoglądając ponownie na Pedra, chociaż wciąż z uśmiechem. – Widziałem różne miasta i różne państwa, ale żadnego takiego jak Barcelona. Ciekawy jestem Pana opinii, jako obeznanego człowieka.
- Barcelona, jak dla mnie, zbyt bardzo zależna jest od religii i wierzeń. To nie jest dobre, kiedy we władzę wplątana jest religia - z całym szacunkiem Panie - dodał Pedro uświadamiając sobie iż rozmawia z zakonnikiem. - Paryż jest Miastem otwartym, tak samo Wenecja, to Państwa “wolne” We Francji, można spróbować zupełnie innego życia, w Wenecji można poznać wspaniałą sztukę, zaś w Londynie, w Londynie można stracić głowę będąc zbyt zaangażowany - uśmiechnął się spoglądając na rozmówcę. - Duch czasu nie omija wielu jednak takie miasta jak Rzym do dziś robią piorunujące wrażenie, tak samo zawsze chciałem zwiedzić Moskwę, niestety, aktualnie nie jest mi to dane - powiedział pogrążając się w marzeniach. - A Pan, gdzie spędził czas, przed osiedleniem tutaj ? W zakonie ?
- Nie zostałem urażony. Obawiam się, że w tajemnicy muszę się z Panem zgodzić, bo polityka Barcelony zdecydowanie… poszła w nieodpowiednim kierunku – odparł zakonnik na pierwsze słowa mężczyzny. Na jego pytanie zawahał się chwilę, zastanawiając się jak ująć swoje następne słowa.
- Głównie – potwierdził w końcu, upijając kolejny łyk wina. – Byłem we Francji – wspaniałe państwo, potwierdzam – a także w tamtych okolicach. Próbowałem wyruszyć na wschód, jednak ostatecznie poniechałem tego zamiaru, chociaż ciekawią mnie tamte rejony głównie ze względów praktycznych. Jestem po trosze historykiem i staram się odwiedzać miejsca, które w jakiś sposób odbiły się na losach Europy. Zna pan losy Trzeciej i Czwartej Krucjaty? – zapytał niespodziewanie.
- Krucjaty, chodzi o marsz niewiernych... Na ziemie... Muzułmańskie... I tylko tyle, wiem że było ich kilka... I skończył się klapą - powiedział bez uczuć handlarz. - Ale coś szczególnego z nimi się wiąże ? Powiem szczerze, że może być tam niebezpiecznie - powiedział zainteresowany tematem - Może zechce mi Pan coś opowiedzieć o wyprawie krzyżowej ? Tylko która to była ta ważniejsza dla losów naszej Europy, jak Pan sądzi ? - Chwilę zamilkł po czym dodał - Może zechcesz zjeść coś Panie ? Mam trochę owoców, może to nie najlepsza wieczerza, ale niezwykle smaczna. Ah, uwielbiam gruszki ! - dodał zachęcająco.
- Jeśli to nie będzie problem – odpowiedział zakonnik, uśmiechając się na propozycję. Poprawił się na fotelu, trzymając kieliszek w obu dłoniach i przez kilka sekund zastanawiając się nad opowieścią.
- Moim zdaniem zarówno Trzecia, jak i Czwarta Krucjata były najważniejsze – kontynuował w końcu. – Trzecia, chociaż najmroczniejsza i niechętnie wspominana z powodu Rozdarcia, które miało wtedy miejsce, z pewnością zmieniła losy Europy nie do poznania. Ludzie najczęściej wspominają ją z powodu zła, które nadeszło wraz z nią i które rozprzestrzeniło się po całym świecie, ale moim zdaniem większość zapomina o najważniejszym fakcie, który temu towarzyszył – jedności. Wszystkie państwa, ramię w ramię, walczyły ze wspólny wrogiem, zapominając o wzajemnych niesnaskach i różnicach. Pod wodzą Saladyna i Ryszarda Lwie Serce, zjednoczeni we wspólnym celu… Może być coś piękniejszego od tego?Thane pokręcił głową, przerywając na chwilę by zwilżyć gardło winem.
- To z kolei sięga następnej Krucjaty. W XIII wieku wydarzyło się z pewnością najwięcej, jeżeli chodzi o wygląd dzisiejszej Europy. Ludzie już nie tylko razem współpracowali ze sobą, ale także z Dzierżycielami, wykorzystując magię do pokonania istot, na które nie było innego sposobu. Teraz mało kto o tym pamięta, że kiedyś rycerze stali ramię w ramię z tchniętymi Duchem, walcząc ku lepszej sprawie. Smoki, gobliny… Gdzie bylibyśmy teraz, gdyby Ryszard Lwie Serce nie zjednoczył wtedy wszystkich pod jednym sztandarem?
Pedro zamyślił się chwilę nad opowieścią, po czym przyniósł sporą miskę owoców, były tam winogrona, gruszki, jabłka, pomarańcze oraz morele - Ma Pan wiele racji, jeśli chodzi o zjednoczenie, mimo wszystko jednak. My ludzie prości do dziś walczymy o pieniądze o miejsce, czy o wpływy... Bez dokładnego sensu, bez niczego, wiele rzeczy dzisiaj, niema po prostu ładu... To wszystko, staję się niezwykłe właśnie ze względu na sprawy które nas tyczą - a Tyczy się nas przyszłość. Mimo iż bez sojuszu nie było by przyszłości, to jednak bez miejsca zamieszkania, czy chleba, też jej nie będzie. Tak więc ludzką naturą mimo iż jest istotą grupową, to jednak pewna samodzielność jest wręcz wymagana.
Pedro usiadł ponownie, i wziął gruszkę do rąk. - Więc mnie ciekawi jedno, dlaczego tak gnębią teraz, na przykład dotkniętych duchem. Skoro tamci pomagali i tak samo walczyli na wolny świat, prawda ? Jaki ma Pan stosunek do magii ? - dodał wyraźnie zaciekawiony.
- Jako historyk i hobbistycznie kronikarz, mam obowiązek być obiektywny i neutralny względem wszystkim wydarzeń. Chociaż przyznam, że w moim rodzinnym kraju, podejście do tego tematu jest bardziej liberalne niż tutaj, w Klejnocie Hiszpanii – odpowiedział Thane. W jego oku, tym nie skrywanym przez skórzaną opaskę, przez chwile zabłysło rozbawienie, chociaż ciężko powiedzieć czym spowodowane. Zaraz jednak spoważniał z powrotem.
- A powody gnębienia? Strach, obawy, nieznajomość losów Europy – wymienił cicho, sięgając po jedno z winogron i z ociąganiem je kosztując. – Głównie strach, całkiem zresztą słuszny jak pokazuje historia w niektórych przypadkach. Osiągając ekstremalne rozmiary może doprowadzić do tragedii i wypaczenia. A wszystko wskazuje, że ku temu dążymy… Gdzie wtedy będzie miejsce dla tych, którzy chcą jeść, mieszkać i żyć w spokoju? Świat potrzebuje kolejnej osoby, która go zjednoczy, żeby prości ludzie mogli w spokoju wieść swoje życie. Kolejnego symbolicznego Ryszarda Lwie Serce – dodał z oszczędnym uśmiechem, sięgając po kolejne winogrono.
- Tylko czy Lwie Serce, nie był spostrzegany negatywnie przez wojska Saladyna ? W końcu to On był najeźdźcą a Oni ludnością która po prostu trwała. - dodał Pedro, wyraźnie poruszony - Sam do magii nic niemam, wręcz przeciwnie, bardzo cenie sobie taką sztukę, jednak masz racje Panie. Nie w dużych ilościach, jednak może być niezwykle pomocna. - Gospodarz dolał sobie winna jak i rozmówcy. - Jednak wszystko musi mieć umiar prawda ? Jednak z drugiej strony, dlaczego ludzie nie czerpią motywacji z takich Postaci jak Karol Wielki ? Albo Panująca teraz Królowa Anglii Elżbieta. Panuje mądrze, wyzbyła sie katolików z rad, jednak nie była tak okrutna, jak jej siostra, która doprowadziła do zakłady anglikanów. Elżbieta jest taką, przeciwnością jej Ojca, Henryka - Poza tym, pozycja księcia małżonka nadal jest wolna ! - dodał uśmiechając się, po czym skosztował winogrona.
- Bo ludzie potrzebują legend, Panie la Fredle de Patrin. Legendy mają większą siłę przeżycia niż dzisiejsi monarchowie czy rycerze, nie są na tyle materialne by poddawać się polityce czy religii. Legendy są symbolem, a symbole są nieśmiertelne i groźniejsze niż niejeden miecz czy mądra królowaThane pokręcił głową i przerwał na kilka sekund, zbierając myśli oraz dając swojemu rozmówcy czas na przyswojenie jego słów. Dopiero po chwili podjął ponownie rozmowę, chociaż na nieco inny temat.
- „Potomek Ryszarda Lwie Serca, tam gdzie nie ma już dróg egzystuje, targany przez krew rodu, w odosobnienie popadł, a biała kołdra skrywa jego samotnię, lecz sam go nie odnajdziesz, bowiem potrzebujesz „Wybranych”. Wszyscy w mniejszym, lub większym niebezpieczeństwie się znajdują, wszyscy żyć pragną. Jeden z nich to sklep niezwykle bogaty, drugiego można określić topora mianem, trzeci wybraniec sierścią jest pokryty, czwarty blizny na twarzy swej z dumą nosi, ostatni za kołnierzem Saladyna siedzi, lepkimi rękoma przeczesując ten świat.” – wyrecytował bez zająknięcia, mieszając powoli wino w kieliszku.
- Biała kołdra ? Śnieg to może być prawda ? Co zaś do wybranych, jeśli się ten tekst tyczy nas, Panie... To osoba która go stworzyła miała na myśli chyba zasób mojej inteligencji. - Mężczyzna roześmiał się unosząc kieliszek. - Kto Panu opowiedział ten wierszyk ? Sądzę że winniśmy dać spokój tym całym potomkom w końcu Jan bez Ziemi został Królem właśnie dlatego, że jego brat nie miał dzieci. Lubię legendy, ale muszą mieć chociaż ziarno prawdy... W innym wypadku, stają się problematyczne... Prawda ? - Szlachcic po chwili dodał: - Więc to było Pana punktem wizyty w moim sklepie, prawda ?
Thane uśmiechnął się w odpowiedzi, nawet nie próbując zaprzeczać.
- Ten „wierszyk” jest w rzeczywistości przepowiednią kobiety uwięzionej w lochach Inkwizycji i wywołał niemałe poruszenie zarówno w jej kręgach, jak i w kręgach Zakonu Templariuszy, Do tego stopnia, że czcigodni rycerze i kapłani postanowili skorzystać z tej szansy, i wydali to. – Zakonnik sięgnął za połę habitu i odpiął od paska tubus z manuskryptem, odkręcając niespiesznie jego wieko i wyciągając ze środka dokument, który otrzymał od Brata Piotra. Rozwinął go i podsunął swojemu rozmówcy bez słowa, pozwalając mu samemu dostrzec pieczęcie Wielkiego Inkwizytora i Komtura Zakonu Templariuszy, widniejące na dole.
- W mojej gestii leży możliwość zapewnienia Wybranym tego czego będą chcieli otrzymać w zamian za pomoc. Mieszkanie w dzielnicy świątynnej na własność, ułaskawienie. Złoto, które pozwoliłoby niektórym wyjść z długów, a może i nawet wyruszyć w świat – streścił cicho treść dokumentu, obserwując czytającego mężczyznę znad kieliszka.
- Proszę powiedzieć mi dopiero teraz, panie la Fredle de Patrin, jak bardzo lubi pan legendy.
- Szczególnie... Legendy o skarbach... I księżniczkach Panie Blythe... Oj tak.. - Pedro uśmiechnął się przeglądając dokument, popijając między czasie wino - Ludzie może i uznają mnie, za niepoprawnego, ale mam wiele marzeń... Oj tak, za te pieniądze mógłbym na ponów wpłynąć w łaski Brytyjskiego tronu, może te dokumenty które mają na mnie, wpłynęły by bardzo pozytywnie... Poza tym sądzę że człowiek nie winien przyzwyczajać się człowiek do jednej mu bliskiej osoby. Zawsze zazdrościłem tego arabom. Nie musiał wybrać sobie jednej żony... Prawda ? - Roześmiał się głośno. - A Ty Panie, nie zechcesz nigdy wyjść ponad stan ? Znaleźć sobie żony ? I też zapewnić jakieś życie ? Ponad tych głupców z tej dzielnicy ?
- Moje marzenia są z pewnością bardziej przyziemne od pańskich i nie sięgające tak daleko. Ale trzeba chwytać szczęście za ogon, kiedy się pojawia, prawda? – Zakonnik odwzajemnił uśmiech oszczędnie, dopijając wino i odsuwając fotel. Sięgnął po dokument i zwinął go delikatnie, umieszczając z powrotem pośród innych pergaminów.
- Niech się Pan zastanowi. Podejmie decyzję. I da mi jutro odpowiedź. Niektóre legendy warte są by za nimi gonić, szczególnie dla osób, którym zależy na ich marzeniach – dodał, wstając i sięgając znów za połę habitu, tym razem jednak po sakiewkę.
Skórzany woreczek, zawierający przynajmniej sto złotych monet, brzdęknął ciężko o blat stołu.
- Nie jesteś mi Nic winien Panie... - powiedział Pedro kiedy usłyszał brzęk monet. - Jednak mam nadzieje że w przyszłości dojdziemy do porozumienia, jeśli chodzi o interesy... Może jakaś współdziałalność, rozumie Pan ? Coś na zasadzie ligi handlowej... - dodał uradowany. - Nasze interesy by się nie wykluczały, na dodatek miałby Pan dostęp do moich źródeł jak i powozów. Sądzę iż jest to godna jak i hojna oferta, Prawda ?
- To nie za gościnę, a na potwierdzenie, że moje słowa są prawdziwe. I na zachętę, można powiedzieć. Gdy się Pan zdecyduje i znajdziemy Potomka, z pewnością Inkwizycja i Templariusze dostarczą tego Panu więcej. W sam raz żeby starczyło na długi i podróże. I ile tam żon Pan sobie zapragnie – dokończył zakonnik, pochylając lekko głowę w geście pożegnania.
Na propozycję wspólnej działalności roześmiał się cicho, chociaż wcale nie był to przyjemny śmiech. Ruszył ku wyjściu.
- Jeżeli znajdziemy Potomka to być może nawet oddam Ci mój sklep. To byłaby z pewnością hojniejsza oferta – rzucił na odchodnym, uśmiechając się krótko.
- Z pewnością... Ojcze... - odparł kupiec, po czym podniósł rękę w geście pożegnania.
Pedro wstał od stołu, po czym podszedł pod jedną z szafek, sięgnął z niej fajkę - Cudo Ameryki - nabijając ją, po czym oddał się rozkoszy.


***


Po wyjściu ze sklepu Thane ruszył z powrotem do siebie, pogrążony w myślach. Kupiec miał bystry i analityczny umysł, chociaż jego pobudki wydawały się zgoła odmienne od tych, którymi kierował się on sam. Nie było to zaskoczeniem naturalnie. Mężczyzna zdawał się być realistą do szpiku kości, biznesmenem pierwszej wody, który z pewnością odpowiednio rozważy wszelkie konsekwencje swojego wyboru.
Miał jednak marzenia, a złoto powinno pomóc mu je zrealizować. Nawet jeżeli był pragmatykiem, powinien dostrzec profity płynące ze współpracy i potencjalne zyski na końcu, gdy – a Thane nie dopuszczał innej możliwości – znajdą Potomka.
Pierwszy Wybrany z głowy, pozostało jeszcze czterech.
Gdy wrócił do siebie, zaparzył sobie herbaty i otworzył ponownie sklep. Potrzebował chwili do namysłu, zanim weźmie się za następne poszukiwania.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."

Ostatnio edytowane przez Delta : 04-07-2011 o 22:15. Powód: Szał literówek. Ogólna kiła i mogiła.
Delta jest offline  
Stary 05-07-2011, 15:12   #9
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Habibi „Goblin”
Tawerna w tej dzielnicy, wyglądała jak wszystkie meliny tego typu na świecie. Różnił się tylko język, w którym podpita klientela, wyśpiewywała sprośne piosenki, a nie raz i pieśni wojenne. Wnętrze było zaciemnione, oświetlone licznymi świecami. W powietrzu unosił się zapach jałowca i wosku. Oprócz podpitych głosów, słychać było wznoszone toasty, przelewane płyny oraz jakąś kłótnię w rogu alkierza. Za barem stała kobieta przy tuszy wraz z mężczyzną zarośniętym jak niedźwiedź. Od mężczyzny od razu wyczułeś pokrewną duszę, Sylwana. W ogóle wyczuwałeś bardzo dużo przedstawicieli innych ras w tym przybytku. Sylwankę wyczułeś również od chodzącej po tym przybytku kelnerki. No i podpici klienci, nie są tak czujni, jak trzeźwi. A jak to mawiają, okazja czyni złodzieja.

Sam Templariusz, siedział przy ścianie, opierając się o ladę baru. Z jednej strony miał kominek, który ogrzewał pomieszczenie przyjemnym ciepłem oraz to z niego wydobywał się mocny, uspokajający zapach jałowca.
Zakuty w zbroję jegomość, powoli sączył czerwone wino ze srebrnego kielicha, co chwila dolewając sobie kolejne porcje trunku ze sporego baniaka.

Nina i Alberto de Castro Neves
Obserwowałaś z niemałym podziwem, wyniszczającą walkę. Łowców niewolników, okazało się jednak przytłaczająco dużo. I tak na jednego członka bandy, przypadało siedmiu martwych łowców, dlatego posadzkę jaskini szybko przykryły trupy i w małych nieckach, zbierała się już czerwona posoka.

Chłodno analizowałeś sytuację. I zaiście, było ciężko. Kiedy Młoda postanowiła zdezerterować, zauważyłeś w jej ręku beczułkę prochu. Wiedziałeś co planuje, ale nawet Eryk nie zdążył krzyknąć by ją powstrzymać. Zresztą byliście tylko jej pionkami. Nie warto było się oszukiwać.
Wybuch rozległ się echem po jaskini, a strop oberwał się tarasując drogę powrotną. To nie była drewniana brama, którą można by było wysadzić kulą ognia. Nim sufit opadł, spostrzegłeś jak Młodej udaje się dobiec do schodów. Stanęliście z Erykiem plecy w plecy, aby być bezpieczniejszym od nieczystych ataków. Eryk życzył Ci powodzenia i ruszył do walki, ty sam nie pozostałeś dłużny. Zauważyłeś że Łowcy przestali nadbiegać, a zostało ich tylko pięciu. Eryk wziął na siebie trzech przeciwników, ty walczyłeś z jednym w pełnej zbroi płytowej i kryjącym się za nim łucznikiem. Nim Eryk padł pod ciosami buławy, efektownie wykończył dwóch z trzech przeciwników. Sam szybko wykończyłeś szybko jego oprawcę, który podbiegł wspomóż kompana w zbroi, następnie wykończyłeś faceta w zbroi poprzez efektowne cięcie od spodu które rozpołowiło mu szczękę, zachaczając o czoło, które również z głośnym chrupnięciem, zostało rozpołowione.
Nagle poczułeś spływającą po ręce krew, a z twojej łopatki wystawała strzała. Ostatkiem sił, cisnąłeś kulę ognia, która trafiła w ramię delikwenta. Ten nie zginął jednak, tylko wyjął zza pasa długi nóż i zaczął zbliżać się w twoim kierunku.
- Zarżnę Cię jak prosiaka – zasyczał.

Nina wyszła z ukrycia, wiedząc że ktoś potrzebuje jej pomocy. Pólbies na pewno Cię widział, za to stałaś za plecami Łowcy niewoników. A broń? Na podłodze walała się jej naprawdę pokaźna ilość. Sam Alberto leżąc na ziemi, nie mógł uwierzyć, w to co zobaczył. Kobieta z… Futrem? Tak, dokładnie. Niestety był wyczerpany czarami i walką. Mógł tylko liczyć na to że owa zjawa, zna się na leczeniu oraz jako tako na walce.

Antonio Malvarez
- Ja i mój brat... Argh – bandyta złapał się za rozkwaszony nos – Napadamy na tą farmę od kilku miesięcy, draniu...
- Ale od teraz jestem tu ja więc możesz sobie szukać innej, ale nie w tej okolicy bo my tu urzędujemy od tej chwili, skurwysynie.
Bandyta, dociśnięty do muru budynku, splunął Ci w twarz.
- Zabiłeś mi brata! – wrzasnął.
- A ciebie nie zabiję tylko zacznę Ci odrąbywać palce - wyszeptałeś
Dostrzegłeś iż bandyta, ma małe rogi ukryte we włosach.
- Dawaj! – wrzasnął półbies.
- Dobrze - i zaprowadziłeś bandytę do stodoły, wyciągnąłeś sztylet z oka kolegi, przyciskając mordercę do ściany, wykręcając jego dłoń i mocno przyciskając ostrze noża do małego palca prawej ręki.
Czekałeś chwilę, aż półbies powie Ci coś ciekawego, niestety nic takiego się nie stało. Nie miał Ci nic do powiedzenia. Przycisnąłeś sztylet tak mocno, ze ostrze weszło. Musiałeś parę razy "popiłować" kość, aby palec odpadł.
- Aaaaa... - rozniósł się krzyk po stodole i okolicy, aż para farmerów wtuliła się w siebie ze strachu.
- Dobrze, odbyłeś swoją karę. Teraz idź i nie grzesz więcej. Szerz pokój i dobroć, i te inne to co mówi Inkwizycja – powiedziałeś do zmęczonego jeńca.
Ten, z upiłowanym palcem, zdartym gardłem i rozbitym nosem popełzł w stronę lasu.

Sam zaś pozbierałeś swoje rzeczy oraz ciała kompanów, które gotowałeś do pochówku. A wdzięczni Ci farmerzy, przygotowali sporej ilości poczęstunek. Nie wiedziałeś czy z wdzięczności, czy ze strachu ale Ci to odpowiadało. No i mały mieszek ze złotem, około pięćdziesięciu sztuk złota.

Pedro Alexander Arturo la Fredle de Patrin
Popatrzyłeś na mieszek złota, pozostawiony przez kapłana na stoliku. Podniosłeś go, z wrodzoną dla kupca umiejętnością, zważyłeś woreczek w rękach.
- Idealnie sto sztuk złota – mruknąłeś.
To co proponował Ci zakonnik, było po części spełnieniem twoich marzeń. Podróże, złoto, a potem może sam staniesz się bohaterem i napiszą o tobie pieśń. Wtedy na pewno nikt nie będzie zwracał uwagi na to, iż jesteś Sylwanem. A na czas wyjazdu, z pewnością udało by Ci się szybko znaleźć subiekta do sklepu. Pal licho czarne drewno, możesz przetrzeć nowe szlaki handlowe z jakimiś północnymi krajami!
Podrzuciłeś woreczek ze złotem w powietrze, warząc go w dłoni. Tak na dobrą sprawę, decyzja była już dawno podjęta. Musiałeś tylko załatwić kilka spraw.

Brat Thane Blythe
Herbata, przepyszny trunek, który sam warzyłeś z tylko tobie znanej receptury, orzeźwił twój umysł. Analizowałeś, co wiesz o Zakonie Saladyna i ich ludziach. Nie było tajemnicą, iż ten szlachetny zakon był czymś lepszym od Templariuszy. Pozwalali, aby w ich szeregach mogli stawać ludzie ze skazą magii, a karali tylko prawdziwych przestępców. Usłyszałeś jakiś zgiełk za oknem. Dziesięciu templariuszy z bogatych zbrojach płytowych, szło w kierunku cmentarza, który już od wielu tygodni był zamknięty. I to obie bramy, która do niego prowadziły. Ta w Dzielnicy Biedoty oraz ta w Dzielnicy Świątynnej.
Oddział kierujący się na cmentarz, składał się z samych młodzików. Zapewne niedawno wcielonych w zakon. Chłopięce, słowiańskie twarze pełne zapału. Na miejskim cmentarzu musiało dziać się naprawdę źle, skoro angażowano do bitwy tak młodych ludzi, dając im tak drogie pancerze.

Kolejny trop prowadził do obozu Saladyna. Ich namioty rozbite były nad morzem, na wybrzeżu poza murami Barcelony. Zakonnicy nie chcieli łamać miejskiego prawa zakazu używania magii, a że ich trening parania się magią wymagał, nie mogli po prostu do miasta wejść. Lecz nie robili z tego powodu wyrzutów Templariuszom, szanowali swoją wiarę wzajemnie.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 07-07-2011, 18:31   #10
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Poprosił farmera o łopatę i przeniósł ciała pod las. Zakopał każdego przy oddzielnych drzewach. Stanął wyprostowany i wykonał znak krzyża nad ich grobami. Następnie wrócił do farmera po swoją zapłatę. Pięćdziesiąt sztuk złota, może być. Cóż, każdy by się cieszył jakby za rozrywkę dostał pieniądze. No i jeszcze darmowe śniadanie choć farmerzy wydawali się nieco spięci. Antonio miał zasadę, że ten kto okrada, sam musi być okradziony. To motto zmieniał w zależności od przewinienia ofiary. Lecz w swoim osobistym celu nie może użyć tej reguły.
Podziękował farmerom i ruszył powoli do swojej gildii. Skręcił w boczną ścieżkę w gęstszą roślinność. Budynek organizacji był średniej wielkości, wykonany z drewna. Na piętrze była sypialnia Lee, dowódcy i ważniejszych członków gildii. Parter był zajęty dla reszty najemników. główny magazyn i skarbiec w pomieszczeniu wykopanym pod budynkiem, sypialnie ważniejszych członków gildii. Na zewnątrz przy ścieżce od wejścia do głównej siedziby do drogi głównej znajdowała się kuchnia z długim stołem stojącym na zewnątrz pod drewnianym dachem, plac treningowy połączony z "areną". Tak naprawdę to był wydeptany kawałek terenu w kształcie koła, otoczony kamieniami, a w nocy, jeśli był używany dodatkowo oświetlany czterema pochodniami tworzącymi kwadrat.
Antonio od razu skierował się do Lee. Już widać było, że niektórych rozpiera energia, świadczyło o tym piękne tarzanie się na ziemi i pranie po pyskach. Takich incydentów było tu wiele, co stało się codziennością, bowiem Lee uważał to za najlepszy sposób rozstrzygnięcia sprawy, Ci dwaj "gladiatorzy" i tak wieczorem będą śpiewać razem stukając kuflami pełnymi piwa jakby zapomnieli o porannym konflikcie. Tu można było coś osiągnąć siłą, charyzmą. Dziwne było, że zdecydowana większość, w tym dowódca nie brali łapówek. Żółtodzioby, które myślały, że za kilka monet kupią sobie wszystkich, srogo się zdziwiły. Tu szanowano przyjaźń i wzajemną pomoc. Oczywiście było paru co za te kilka miedziaków zatłuką własną matkę, o ile już tego nie zrobili.
Lee szanował zdanie swoich ludzi, a oni szanowali jego. Jednym z nich był Antonio.
Był nieco niższy i chudszy od Antonio, ale umiejętnościami i talentami przebijał podwładnego. W końcu trzeba mieć jaja, żeby zarządzać taką hołotą.
Był Anglikiem, według jego przyjaciół, z którymi się tu znalazł był jakimś wysokim rangą żołnierzem. Było to widać bo nie każdy potrafi podporządkować sobie takich goryli. Antonio poznał go po swoim "awansie" w mieście. I od tej pory razem z kilkunastoma innymi mężczyznami trzymali się razem jak bracia.
Topór ruszył do stołu obok kuchni, Lee jak zwykle siedział i ustalał coś z właścicielem jednej z kilku pobliskich farm.
- Rolnik zadowolony, szefie - zameldował Hiszpan.
- Dobrze, cieszę się - odpowiedział Lee
- Masz coś jeszcze dla mnie?
- Tak, zanieś ten list do Weng Choia, prowadzi sklep w dzielnicy bram. Handluje starymi księgami i amuletami, mamy z nim układy na proch więc jest swój.
- Robi się.
Antonio zgarnął skórzaną tubę i od razu ruszył do miasta. Był już niedaleko bramy, kiedy minął go zdaje się wędrowny kupiec, a ochroną był Templariusz, zacnie. "Od kiedy Templariusze świadczą takie usługi?".
Stał już przed bramą, po prawej widać było namioty, widząc po sztandarach chyba Zakon Saladyna. Strażnicy na szczęście nie znali Topora więc nie robili problemów z wejściem. Co innego gdyby to byli "przyjaciele"... Cholerne lizodupy.
Sklep Wenga znalazł szybko.
Do nozdrzy Hiszpana doszedł zapach prochu i starych ksiąg. Przed sobą zauważył niskiego jegomościa w kimonie:
- O, klient - zaszczebiotał - Czym mogę służyć!?
- Pozdrowienia od Lee - i skłonił lekko głowę - Dostałem zadanie, dostarczyć listo do pana - i położył tubę z listem na ladzie.
- O, list od Pana Lee. Dobrze, dobrze. Usiądź, zaraz odpiszę.
I siadł przy biurku, które stało za ladą. Słychać było skrobanie pióra po pergaminie. Antonio zamiast usiąść spacerował i oglądał wszystko co był w sklepie. W większości były to drewniane półki, a na nich różnej maści duże księgi. Były poupychane na półkach na siłę, te które się nie zmieściły leżały albo na jej szczycie, albo leżały na stolikach obok. Na ladzie leżały amulety różnej wielkości, kształtu, koloru i materiały z jakiego został wykonany. Przeważały złote i srebrne, ale były też drewniane, wykonane z kości, jakiś minerałów i wyrzeźbione ze zwykłych kamyków. Miały kształty słońca, księżyca, różnych zwierząt, roślin, legendarnych broni. Antonio nie wierzył w ich różnorodne działania, ale warto by mieć coś takiego choćby dla ozdoby. Wtedy sklepikarz wstał i powiedział:
- Proszę, odnieść ten list swemu zleceniodawcy.
- Oczywiście, ale mam jeszcze pytanie. Widzę, że sprzedaje pan amulety.
- O tak, młody człowieku. Czym mogę Ci służyć?
- Czy mógłby mi pan powiedzieć przed czym chronią?
- Amulety moje, z Chin pochodzą, dalekiego kraju gdzie ludzie i duchy w pełnej symbiozie żyją. A chronią one przed żywiołami tego świata.
"Oczywiście, w każdym z nich zapewne siedzi jakiś duch i niby chroni, tak?" - zażartował w myślach Antonio.
- Czy wybiera pan amulety dla ludzi, na przykład, sądząc po przeznaczeniu? Słyszałem legendy. - szczerze nie chciało mu się wybierać, losowy amulet sprawia więcej przyjemności niż wybrany.
Weng Choi popatrzył na rozmówce swoimi małymi, skośnymi oczkami.

- Przeznaczenie twoje, Cię interesuje? Hah! Wiem, iż twoja droga, drogą wojownika jesteś. Silny masz umysł i silne ciało. Duchom się dzielnie opiera, dlaczegóż bez ducha żadnego jesteś. Powiedz mi, powiedz mi jakie legendy słyszałeś...
- Słyszałem legendy, o ludziach twego pochodzenia, że wierzą w takie przypisane do ich przeznaczenia amulety.
- Mówisz o starym zwyczaju. Ale już za duży jesteś na takie rzeczy. Małemu Chińczykowi podkłada się pięć amuletów ochronnych, każdy ze swoją historią i swoimi właściwościami. Młody człowiek wybiera na ślepo swój talizman, który jest z nim do końca życia. Chociaż - patrzy na Topora badawczo.
- Nigdy nie wierzyłem w magiczne sztuczki, ale w przeznaczenie tak. - chciał przekonać sprzedawcę.

Weng wyciągnął z rękawa kimona czarną chustę:
- Zasłoń sobie nią oczy, zobaczymy jaki medalion przeznaczenie Ci wybierze.

Nim Antonio zasłonił oczy dojrzał jak Chińczyk wykopuje z spod sterty worków mały kuferek i na stoliku przed klientem je układa. Było ich sześć, każdy z kamieniem innego koloru, bądź po prostu ze złota bądź srebra. Hiszpan zawiązał sobie chustę na oczy i nerwowo wcisnął sakiewkę z pieniędzmi głębiej w torbę. W międzyczasie słyszał jak Choi miesza amulety, chyba tak jak miesza się karty w bardzo dobrą grę "Trzy karty"
- Sięgnij po jakiś - szepnął.

Antonio wyciągnął rękę i wybrał trzeci od lewej. Trójka zamykała podium zwycięzców, a Topór nie szukał mistrza ani vice mistrza, tylko najlepszego, ale bez wielkiej sławy. Hiszpan pociągnął ku siebie medalion, ale jakimś dziwnym sposobem zapinka medalionu złączyła się z sąsiednim, w ten sposób wyciągnął dwa talizmany.

- O, przeznaczenia dla Ciebie dziwnie łaskawe jest, bądź naprawdę duże kłody pod nogi ma zamiar Ci rzucić. Możesz ściągnąć już opaskę.
"Ciekawe czy przeznaczenie czy twoje ręce gmerały przy łańcuszkach i przez to zapłacę dwa razy tyle?"
Ale mimo wszystko Antonio wykonał polecenie i z dziecięcym podnieceniem spojrzał co wylosował.
W jego ręku spoczywały dwa talizmany. Weng Choi objaśnił ich przeznaczenie.

- Ten którego dosięgłeś pierwszy, to Alevaron. Duch Boski naprawdę silny w niego jest zakuty, podobno w Strefie Eterycznej wykuty przez samego Saladyna. Nie znajdziesz takiego drugiego. Chroni przed magią błyskawic, drugi za to chroni przed nieumarłymi. Okiem Isztardu nazywany w moich stronach, podobno sam Kolumb go przywiózł z pierwszej wyprawy do Nowego Lądu.
Pierwszy talizman w dotyku, jest dziwnie ciepły. Antonio poczuł pulsującą w nim energię. Drugi za to jest zimny niczym ludzkie zwłoki.

- Dwieście sztuk złota się należy - podsumował.

[Rzut w Kostnicy: 6]

- Wie, pan. Talizmany powinny chronić użytkownika bez uiszczania opłat wytwórcy lub sprzedawcy. Dam sto za cierpliwość do mnie. - zaatakował podchwytliwie Antonio.
- Sprowadzenie ich z Chin nie było tak tanie, ale mogę ci je sprzedać za sto pięćdziesiąt. - odparł atak sprzedawca.
- Dobrze... A jak dam sto dwadzieścia pięć??
- Hmm... Dobrze, może być. Ale proszę tego nie rozgłaszać.
- Będę milczał jak grób. Ale muszę u pana je na chwilę zostawić bo nie mam przy sobie tych dwudziestu pięciu sztuk. Tylko niech pan napisze, że transakcja na tą cenę została wykonana i prosiłbym o pański podpis. Wie, pan jakby ktoś chciałby to kupić.
- Ahh... Niech przyjaciele Lee, będą moimi przyjaciółmi. Weź je za sto...
- Dziękuję panu. Jeśli będzie pan miał jakiś problem, jestem do usług. Taka przyjacielska przysługa.
- Dobrze, już dobrze. A teraz spływaj z tym listem do Pana Lee.
- Tak, jest - i wyciągnął dwa mieszki ze złotem, z zawartością pięćdziesiąt sztuk złota każdy, a zgarnął z lady dwa amulety.
- Do widzenia i zdrowia życzę! - pożegnał sklepikarza Antonio.
Na ulicy przed sklepem Antonio przyjrzał się im bardziej bo w pomieszczeniu było za ciemno. Ten niby wykuty przez Saladyna miał kształt błyskawicy, chyba zrobiony ze srebra. Założył go na szyję i schował pod zbroję, Ten drugi miał na środku ciemny kamień, a obramowany był metalem, zdaje się, że mosiądz. Rama miała takie małe, proste wyżłobienia. Z nim postąpił też jak ze wcześniejszym.
Te dwa wisiorki pasowały do jego topora, którego tak nie chwalono jak świeżo zakupioną biżuterię. Antonio dostał go od starego wikinga żebrzącego w dzielnicy portowej, ale co żeglarz z północy robił w gorącej i słonecznej Hiszpanii tego się nie dowiedział. Antonio widział, że człowiek nie był złodziejem ani inną szują więc podarował mu kawałek kiełbasy i pół chleba zawiniętą w szmatkę, do tego dał mu swój bukłak z wodą, aby zabił pragnienie. A Nord ze swojego płóciennego worka wyciągnął ten właśnie topór, który wisiał zaczepiony o skórzaną przepaskę na plecach Hiszpana. Wiking powiedział, że podaruje broń pierwszemu człowiekowi o dobrym sercu, aby za jej pomocą zwalczał wszelkie zło bo jego niedługo przygarnie sam Thor. Nigdy więcej Antonio nie zobaczył starca. Porównując topory kunsztu Europejskiego, z toporem Antonio to Hiszpan włada toporem lepszym niż żołnierze ze Starego Świata.
Pełny tych wszystkich myśli schował do torby list dla Lee i ruszył w stronę gildii.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 07-07-2011 o 22:12.
Ziutek jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172