| [Zaris] Ścieżki losu [18+]
Noc była cicha, spokojna. Łagodny wietrzyk poruszał liśćmi drzew, tworzących otaczający wioskę z dwóch stron, las.
Cicho…
Nie zaszczekał pies, nie zahuczała sowa. Bydło skuliło się w stajniach i szopach. Kury zrezygnowały z gdakania, strosząc piórka i chowając łebki pod skrzydła. Myszy, te zazwyczaj ruchliwe gryzonie, zrezygnowały tej nocy z okazji do żeru. Puste brzuszki nie były wystarczającym powodem, by wystawiać noski poza bezpieczne schronienie nory.
Cichuteńko…
Fale, jakby niechętnie i z oporem, dotykały tej nocy piasku. Ich szum pełen był ostrzeżenia, zbyt cichy jednak, by dotarł do uszu mieszkańców. Słyszała go natomiast natura, zamierając w odpowiedzi, kryjąc się lub uciekając.
Cicho sza…
Czar przerwała chwila, w której słońce uniosło się nad taflą wody. Niepewne tego, co przyjdzie mu zastać, nie spieszyło się w swej wspinaczce po niebie. Jego promienie, nieśmiali, złociści posłańcy, zaglądać poczęły w okna chat, tworzących osadę, którą ludzie Ravilą zwali. Ludzie… Lecz gdzie oni byli? Łódki zderzały się burtami, opuszczone niczym niepotrzebne nikomu śmieci. Dekoracje, z taką troską i oddaniem ustawione dnia poprzedniego, stukały i szeleściły, poruszane lekką bryzą.
Nad ziemią unosiła się mgła, która przybyła w odwiedziny tuż przed świtem. Jej mleczne macki przeciskały się szczelinami, wnikając do zabudowań, czy to tych zamieszkałych przez inwentarz, czy przez samych mieszkańców wioski. Ci zaś…
Krzyk… Przeraźliwy, wrzynający się w umysł, krzyk… *****
Tego ranka śmierć zebrała swe żniwo. Liczne, niczym nie wytłumaczone żniwo. Tych, którym dane było otworzyć oczy o poranku, w święto Areny, można było policzyć na palcach dłoni.
Jednym z nich był młody elf, który do wioski przybył z wizytą do swego wuja, Illisira. Nie była to pierwsza jego wizyta w rybackiej osadzie. Wcześniejsza miała miejsce dokładnie dwa lata temu. Nie trwała ona długo, aczkolwiek zdążył on w tym czasie poznać niektórych mieszkańców i nawet zawrzeć pobieżne z nimi znajomości. Bez wątpienia Ravila nie była szczególnie interesującym miejscem dla młodego mężczyzny. Maelar jednak nie szukał tu rozrywek. Wystarczyło mu, że mógł swobodnie przemierzać otaczający wioskę las. Mógł cieszyć się urokami dzikiej przyrody, polować i cieszyć oczy widokiem złotych piasków. Wkrótce miał ruszyć dalej. Czekała wszak na niego cała wyspa obok której miał kolejną. Wuj jednak nalegał, by został przynajmniej do święta Areny i tak też uczynił. Spełnienie tej prośby nagrodzone zostało widokiem ciała Illisira, bezwładnie spoczywającego przed drzwiami pokoju, w którym zamieszkał jego siostrzeniec. Ręka kapłana wyciągnięta była w stronę drzwi. W dłoni spoczywał amulet Denary, który jednak nie ocalił go przed śmiercią. A może wcale ocalić nie miał? Może chronił on tego, który został oddany pod opiekę starszemu elfowi? Czy Illisir poświęcił życie by go ochronić? Lecz przed czym? Nie widać było śladów walki, nie było ran. Zupełnie jakby życie, które wszak jeszcze długo trwać powinno, zostało z niego wydarte. *****
Kolejną osobą, która spotkała bliską jej osobę, martwą, była Aria. Młodej wróżki nie obudził krzyk. Nie, wtedy już oczy miała otwarte i wpatrzone w ciało, które spoczywało obok niej, na niewielkim posłaniu. Co ciotka Tinder robiła w jej pokoju? Dlaczego leżała przy niej? Dlaczego nie oddychała…
Na ostatnie pytanie odpowiedź była prosta - nie oddychała, bowiem nie żyła. Gdy tylko do Arii dotarła owa prawda, usłyszała krzyk, który rozerwał zasłonę śmiertelnej ciszy, spowijającej okolicę. Na ów wyraz bólu i przerażenia odpowiedziało wycie. Długie, żałosne wycie, które rozległo się w dole, przy pniu drzewa, w którego pniu dom swój urządziła Tinder. Zielarka była dobrze znaną personą w wiosce. Dąb, będący jej siedzibą, stał dokładnie pośrodku wioskowego placu, tuż obok wielkiej studni, służącej wszystkim mieszkańcom. Gałęzie drzewa często były wykorzystywane do zawieszania na nich ozdób. Wisiały na nich także dwie huśtawki, obie będące tworem Narosa, wędrownego rzeźbiarza, który często odwiedzał Ravilę. Powiadano, że czynił tak nie dla uroków osady, a dla wdzięków Nisy, najmłodszej córki Marcusa i Milli.
Teraz jednak, gdy słońce ciekawie zaglądało w okienka domostwa Tinder, to nie historie wioskowe były w głowie jej siostrzenicy. Oto bowiem stanęła oko w oko z potęgą, której nikt oprzeć się nie mógł. Potęgą, która tworzyła pytania, nie udzielając na nie żadnych odpowiedzi. Ujrzała śmierć, której macki dotknęły drobne ciało ciotki, omijając jednak to, które leżało obok. Dlaczego? *****
Nieco dalej od centrum wioski, stała chata, w której tego ranka nikt śmierci nie ujrzał. Nie ujrzał, bowiem posłanka Tahary, zabrała już swe żniwo lata temu. Ta zaś, która po owych zbiorach została, prowadziła życie samotne. Nikt zatem nie znalazł się w jej pokoju, gdy otworzyła swe oczy. Nikt nie leżał na korytarzu, gdy otwierała drzwi. Nikt nie spojrzał na nią pustym wzrokiem, gdy rozpalała ogień w piecu. Tak, słyszała krzyk, jednak był on odległym echem, które łatwo było zignorować. Larissa już od trzech lat radziła sobie bez niczyjej pomocy. Od chwili, w której jej brat uznał za stosowne opuścić rodzinną wioskę i dołączyć do armii. Czternastoletnia wówczas dziewczyna, musiała nauczyć się jak żyć, jak zadbać o to by było co do garnka włożyć, ubrać na grzbiet, a nawet sprzedać bowiem niektórych rzeczy nie była w stanie sama wytworzyć. Była jednak pojętna, wytrwała i nie bała się wyzwania, które los zrzucił na jej głowę. Być może dlatego teraz, tego pięknego acz cichego poranka, nie musiała stawać oko w oko z grozą, jaka spowiła wioskę. Przynajmniej do momentu, w którym nie postawiła stopy za próg chaty. Dopóki nie zdała sobie sprawy z tego, że w drzwiach sąsiedniego domostwa, leży ciało. Młode ciało, znajome. Ethan, chłopak, który niejeden raz nadepnął jej na odcisk. Jego czarna czupryna nasiąkła wilgocią, oblepiając głowę w sposób do złudzenia przypominający ten, jaki niejeden raz widziała u tych, których wyrzuciło morze. Jego oczy, otwarte i szkliste, zdawały się spoglądać na nią z wyrzutem. Dlaczego bowiem przeżyła ona, a on nie? W czym była lepsza od niego?
Wzrok trupa dopominał się odpowiedzi. *****
Mgła uparcie stawiała opór bryzie, jakby nie chciała jeszcze opuszczać Ravilli. Jakby tragedia, która spotkała jej mieszkańców, była słodkim, upajającym napojem. W końcu jednak się poddała, pozwalając słońcu na objęcie władania nad pogrążonymi w ciszy chatami. Nie było słychać zwyczajowego pokrzykiwania, ryku krów, gdakania kur czy śmiechu dzieci. Nawet krzyk zamarł i nie rozbrzmiał już więcej. I tylko cisza pozostała, na nowo pochłaniając wioskę. Czekając na tych, którzy odważą się ją złamać.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |