Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-05-2011, 20:27   #11
 
StaryBuc's Avatar
 
Reputacja: 1 StaryBuc nie jest za bardzo znany
Lfert Trix z pewnością nie był miłym facetem. No, to było pewne, zważywszy na fakt, co tu robił. Był prawdziwym mścicielem. Sam przeciwko wszystkim. Prawdziwy rycerz w białej, kurwa, zbroi. Tylko że do wynajęcia.
Był prawdziwym najemnikiem idealnym. Swoją przeszłość pogrzebał wraz z żoną i córką, złapał więc za broń i wyruszył w przyszłość. Przyszłość pełną krwi wszelkiej maści bandytów. Przyszłość, która skończy się dopiero jego śmiercią.
Z pewnością nie wygląda na mięczaka. Mimo wieku, jest naprawdę dobrze zbudowany: 110 kg mięśni przy 6 stopach robi naprawdę duże wrażenie. Twarz jego nie posiada żadnych cech, które umożliwiłyby odróżnienie go od innych wojowników - ot ostre rysy, orli nos i niskie czoło. Zresztą, i tak w dużej mierze zasłonięte są przez kudłatą brodę. Jedyną nietypową cechą jest jego prawe ramię, którego... Nie ma. Zostało ono zastąpione przez bioniczo-mechaniczną kończynę na stałe przytwierdzoną do systemu nerwowego. Dzięki temu jest w stanie nią kierować siłą woli, jest ona też podatna na ból(jest nawet wrażliwsza od normalnej kończyny). Nie podwyższa zbytnio siły kowboja, akurat na tyle, by zniwelować siłę odrzutu powstałą przy wystrzale.
Jego zwykłym ubiorem jest szerokie i długie panczo barwy czarnej, pod którym zakłada lnianą koszulę i piankowo-stalowy kirys, który jest w stanie powstrzymać pociski małego kalibru. Na nogi zakłada wysokie buty na tytanowym obcasie i skórzane spodnie, podszyte od spodu lnem. Podtrzymywane są na pasie, do którego umocowaną ma wielką kaburę. Przy owym pasie ma kilka narzędzi. Ubiór uzupełnia nieodzowny kapelusz z szerokim rondem i gogle, osłaniające oczy przed kurzem.

Siedział więc na krześle, które niebezpiecznie pod nim skrzypiało, zarzucając nogi na stół. Obok niego w popielniczce dopalała się końcówka cygara, z drugiej strony stała końcówka whisky. "Kiepsko" - pomyślał kowboj, grzebiąc paznokciem między zębami. Nie odezwał się nawet słowa, bo wszystko wiedział. Mieli dorwać jakiegoś cholernego wampirka. Łatwizna.

--------------

Wcześniej. Przerażony Sigref jechał konno, stale oglądając się za siebie. Lfert był coraz bliżej. Jego koń się nie męczył, bo w jego piersi było mechaniczne serce. Ale nie strzelał, chociaż już z łatwością mógłby go zdjąć. W końcu zbliżał się do farmy, z której już zbliżała się kawaleria. Siedmiu uzbrojonych mężczyzn. Był bezpieczny.
Bandyci zatrzymali się w szeregu, uśmiechając się zawadiacko. W stronę Lferta celowało 7 pistoletów, wszystkie nabite. Stary kowboj splunął w bok i wcisnął tylko jeden czerwony przycisk przy swojej maszynie.
Ku niedowierzaniu bandytów, z piersi konia wysunął się gatling i rozwalił wszystkich, nim ci zdążyli choćby zakląć.

Nie wszystkich.

Niejeden przeżył, chociaż był ranny. Trix zeskoczył z pojazdu i chwycił za swój rewolwer
i bez żadnego zbędnego słowa strzelił mu w łeb. Echo roznosiło się po pustyni, gdy nagle Lfert usłyszał klaskanie. Odwrócił się szybko za siebie, celując w źródło dźwięku.
- Robota jest.
Powiedział.

I w taki oto sposób Lfert Trix znalazł się w latającej karczmie. Bez cygara i bez alkoholu.

--------------

Teraz. Usłyszawszy dokładnie wszystko, wstał i poruszał trochę swoją biomechaniczną kończyną. Założył gogle na oczy i powiedział:
- No to co? Ruszamy?
 
__________________
Jestem początkującym graczem, który bardzo chętnie poprawi własne błędy. Tak więc, jeśli widzisz jakieś błędy, daj mi znać, nim wejdą mi w krew.
StaryBuc jest offline  
Stary 12-05-2011, 21:04   #12
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Backley FenSohn

Nie pieprząc. Backley na początku został wyjebany z pokoju jednego z łowców, który to pełen był szwów i innego tego typu badziewia. Na jego szczęście chwile potem spotkał w miarę tolerancyjną i bratnią duszę tz. Vova a tak wraz ze swoim panem Rucką. Rozmowa wyglądała w miarę ciekawie i obiecująco więc nasz drużynowy "ćwok" postanowił zawszeć z starym diabłem pakt. Przeważnie takie konszachty kończą się śmiercią osoby zawierającej go ale w tym wypadku Backley uznał, że śmierć i tak przyjdzie - prędzej czy później - a ów diabeł może mu uratować tyłek i zapewnić zajebiaszczej rozrywki. Tak więc kiedy już się ugadali i załatwili "biznesy" z starym pierdzielem z grotu, który to przy okazji trafił na listę osób z jajami twardszymi od stali ale też i pustą czachą postanowił zająć się transportem. I tak w tych sprawach nie był on zbyt obeznany i przeważnie lądował na jakimś zadupiu zapomniawszy czegoś napełnić, wlać itd. Tak w sumie jak to było ostatnio przed złapaniem go i wciągnięciem w tą całą zadymę z wampirami. No i tak właśnie dotarł do hangaru.

Backley wyciągnął jedną z Furi, przed hangar. Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę po czym zdecydowanie stwierdził, że gówno wie o ścigaczach. Nie, żeby znowu nie umiał na niego wejść i pojechać ale jeśli ta kupa złomu się rozleci? Przecież nie będzie tłukł się po tych piachach z buta. To czyste samobójstwo. Stanął i dalej przyglądał się niepewnie maszynie po czym wrzasnął wkurzony:
- Kurwa! Kurwa, Kurwaaa! - dając upust emocjom. Przy tym powiedział to w tak zastrszajaco szybkim tempie, że nawet w jednej z największych spelun nie miałby się czego wstydzić. Po chwili - na szczęście - wpadł na pomysł. Nie wszyscy w końcu są matołami z mechaniki a on właśnie spotkał Rukę. On musi coś wiedzieć na ten temat:
- Ruka zaczekaj! - krzyknął za powoli idącym staruszkiem, który chciał wziąć zapasy. - mam do Ciebie dwie prośby. Pierwszą tu masz klucz od mojego pokoju, mam wszystko spakowane takim skórzanym plecaku jakbyś mógł wziąć go od razu ze sobą to byłbym wdzięczny. - zrobił chwilę przerwy by przełknąć ślinę po czym dodał - a druga ważniejsza znasz się na tych gruchotach? Wiesz coś o ich budowie co się psuje jest niebezpieczne? Co może się w nich rozwalić i spowodować powolną śmierć na tym pustkowi? Bo wiesz nie zamierzam umrzeć tylko dlatego, że mi się sprzęt rozleci.

Borya odwrócił się i skinął głową
-Dobra. Jeśli nie jest tego zbyt dużo to nie ma problemu. A jeśli chodzi o motocykle... którym będziesz jechał? Ja oczywiście biorę Furię, ale logicznym jest byś wziął coś lżejszego, acz szybszego.
- Chcesz żebym się zabił tamten wygląda stabilniej i masywniej po za tym jest bardziej w moim stylu. - odparł Buckley wskazując na Furię.
-Dobra. Vova, poczekaj.
Podeszli do ścigacza
-Dobra, więc najważniejsze elementy które muszą być w doskonałym stanie i bez długiego wykładu jest się w stanie ogarnąć to na tyle by zauważyć, że coś jest nie tak. Wybacz, ale omówienie budowy całego silnika to kwestia tygodnia, więc ciut przydługo. Na pustyni trzeba bardzo uważać by łożyska się nie zatarły. Pył wchodzi wszędzie. Nie tylko nos, uszy i oczy, ale łańcuch i wszelkie ruchome części. Dla tego będzie trzeba codziennie je czyścić. Inaczej nie dowiozą nas na miejsce. Urok pustyni. Musimy też wziąć spory zapas płynu chłodzącego i co jakiś czas sprawdzać czy wszystkie zbiorniki są całe. Niby są stalowe i wydają się niezniszczalne, ale z doświadczenia wiem, że nawet niewielki kamyczek wyskakujący spod opony z odpowiednią prędkością może wgnieść metalową blachę. Dwadzieścia takich kamyczków w ciagu dnia może spowodować pęknięcie. A wtedy mamy przesrane. Bez płynu chłodzącego nawet przy zerze w nocy silnik się przegrzeje, a przy siedemdziesięciu w dzień...-
- Mówisz o tym zbiorniku? - wskazał paluchem i po czym zaczął go oglądać. - jest jeszcze coś na coś?
-Tak... jeszcze wiele. Motocykl jest prosty dopiero gdy się zrozumie sposób jego działania. Do tego czasu niektórym wydaje się czarną magią
I zaczął dalej. Opowiadając wszystko pokazywał. Kilka razy przeszedł się po śrubokręt czy klucz aby odkręcić jakiś element ukryty pod blachą. Zajęło to blisko kwadrans, ale był z siebie zadowolony. W przypadku uszkodzenia Buckley przynajmniej będzie wiedział, że coś jest nie tak i będzie mógł dać mu to naprawić.
Wywód wydawał się momentami trochę zawiły więc poziom skupienia jakie zamaskowana postać musiała włożyć weń by go zrozumieć był dość duży. I nawet gdy Ruka już skończył ten wydawał się trochę nieobecny, ciągle myśląc o tych wszystkich śrubkach i cewkach. Po chwili odparł:
- Dzięki jeszcze pooglądam go sobie, żeby się oswoić. A tak tu masz klucz, bo bym zapomniał. - podał klucz od swojego pokoju. - to widzimy się za parę minut.

-Trochę dłużej. Muszę zapakować jeszcze zapasy żywności i wody na Vovę, poza tym spróbuję wykabacić od mechanika zestaw narzędzi i części zapasowych na wszelki wypadek. Poza tym jeszcze po butelce płynu hamulcowego i chłodzącego
Po czym poszedł właśnie to wszystko załatwić. Miał całkiem sporo pieniędzy odkąd zainkasował zaliczkę, więc nie ma co prosić, po prostu kupi zapasy.

Backley przyglądał się nadal niepewnie maszynie choć po dłuższych oględzinach stwierdził: "gorzej być już nie będzie bo i kurwa jak?" po czym wsiadł na maszynę i poprzyglądał się licznikom na przemian zerkając na palącego faję śledzia, który to zdecydowanie umiał się targować i stawiać na swoim - co zresztą Backley uznał za przydatne umiejętności a raz zerkając na Vovę siedzącego w przyczepce.
-Zajebiście - mruknął pod nosem po czym oparł się czekając w spokoju na swojego towarzysza i całą pozostałą zgraję.
 
Rock jest offline  
Stary 13-05-2011, 13:20   #13
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Niewielu jest takich śmiałków, którzy odważyliby się podejść na tyle blisko, by zabić wampira tradycyjnym sposobem. Kołkiem prosto w serce. Wielu Łowców do takich akcji używało kusz na kołki, lecz nie panna Sullivan.
Ta rudowłosa piękność o idealnych proporcjach ciała, jasnej cerze i przenikliwych, zielonych oczach, przeszła już niemal do legendy. Jako jedna z niewielu, a wręcz z niewielkiej garstki Łowców Wampirów, zabijała krwiopijców za pomocą kołka. Odkąd tylko postanowiła się trudnić w gromieniu wampirów, jej ambicją było zostać najlepszą. I powoli, dzięki swej odwadze i determinacji, osiągała cel.
Większość z napotkanych wampirów, z którymi przyszło jej walczyć, unicestwiła w tradycyjny sposób. Nikt, kto o niej słyszał, nigdy do końca nie mógł w to uwierzyć. Ale tak właśnie było.
Czyżby to właśnie dzięki temu ktoś postanowił ją zatrudnić do tego dziwnego zadania? Wszystko z pozoru wyglądało na łatwą misję pościgową, aczkolwiek, skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, by złapać tych wszystkich Łowców... Pozory zawsze mylą.
Nancy podeszła do baru, kołysząc delikatnie biodrami. Wcześniej odpięła o jeden guzik więcej swojej białej koszuli, z doświadczenia wiedząc, że mężczyznom tylko tyle wystarczy, by zaczęli gadać.
Oparła się łokciami o ladę, dzięki czemu jeszcze bardziej zaakcentowała swój dekolt i uśmiechnęła się do barmana.
- Czy zastałam właściciela tego lokalu? - spytała, próbując nie wpatrywać się w łysą głowę mężczyzny.
- Stary jest na górze - mruknął barman i pogrzebał palcem w brudnych zębach. - Nie lubi jak się mu przeszkadza- dodał, odrzucając wydłubany kawałek jedzenia za siebie.
- Dzięki... wielkie - odparła dziewczyna, po czym odwróciła się i pomaszerowała w kierunku schodów.
“Na górze... Czyli prawdopodobnie na samym końcu tych schodów” pomyślała. Spojrzała jeszcze w kierunku jej nowego znajomego i swojej młodszej siostry, po czym ruszyła na górę.
Stare lekko skrzypiące schody, na początku doprowadziły kobietę do korytarza gdzie znajdowały się ich pokoje. Podążyła jednak wyżej, aż do samego krańca stopni na 3 piętrze, gdzie to znajdował się krótki korytarzyk, na którego końcu znajdowały się mocne dębowe drzwi.
- Stylowe - powiedziała sama do siebie, po czym przeszła szybkim krokiem przez korytarz. Buty ciężko uderzały o drewnianą podłogę. W końcu zastukała trzykrotnie w drzwi, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Kogo znowuż tu licho niesie, czy nie można do kurwy nędzy się wyspać? -odpowiedział jej uniesiony zachrypnięty głos.
- W obecnych czasach wyspana osoba to dziwactwo - stwierdziła głośniej, by właściciel pokoju mógł ją usłyszeć poprzez zamknięte drzwi. Bez pozwolenia nie zamierzała wkraczać do pokoju właściciela latającej karczmy. - Mam sprawę - dodała po chwili.
- To właź, ale jak to jakieś głupoty, to Bóg mi świadkiem, że odstrzelę ci pół dupy, kimkolwiek byś nie był -odpowiedział głos z pokoju.
Dziewczyna westchnęła i pchnęła drzwi, wchodząc do środka. Cóż, właściciel nie wydawał się przyjemnym typkiem, ale nie miała innego wyboru, przecież nie mogła zabrać Claudii ze sobą.
Weszła do dość przestronnego pokoju, pełnego pamiątek i różnorakich nieprzydatnych do życia przedmiotów. Naprzeciwko drzwi stało duże łóżko, gdzie leżał człowiek daleko posunięty w latach, na oko miał ich z osiemdziesiąt. Siwe włosy spływały mu po ramionach, a on leżał oparty o poduszki, patrząc się na drzwi, na kolanach trzymał starą dubeltówkę.
- Czego?- warknął
- Bardzo ciekawy... wystrój wnętrza - powiedziała Nancy, rozglądając się dookoła. Widziała, że starzec celował do niej z dubeltówki, ale zignorowała ten fakt. - Pan jest właścicielem karczmy?
- Nie, kurwa... od tak sobie tu leżę, wiesz czasem lubię poleżeć sobie w łóżku właściciela karczmy, takie hobby - rzekł ociekającym ironią głosem i wskazał strzelbą krzesło. -Siadaj na tyłku i mów po co żeś przylazła.
- Lubię, kiedy celują do mnie starsi ludzie, szczególnie ci opryskliwi. Takie hobby - odparła całkiem spokojnie, siadając na krześle.
- No już gadaj po co mnie budziłaś?- ponaglił ją starzec.
- Chciałabym zostawić tutaj swoją siostrę... na kilka dni. Jest to jedyne bezpieczne miejsce... Oczywiście zapłacę, a dziewczyna nie sprawia żadnych problemów - powiedziała, przechodząc od razu do rzeczy.
- Jutro odlatujemy, nie bierzemy pasażerów, znasz zasady tej karczmy, żadnych gości, to że was przewiozłem kosztowało tyle że oko by Ci zbielało -odparł sucho właściciel przybytku.
- Zasady można nagiąć.
- Owszem, myślę że jakieś... -osobnik zamyślił się.- Trzydzieści milionów za dzień, nagnie te zasady.
- Tylko tyle? - spytała ironicznie, spoglądając na właściciela.
- Taaa...-odparł równie ironicznie dziad. - Słuchaj, nie stać cię, twój problem, nie zmarnuję tego o co tyle lat dbałem przez jednego gówniarza, też mam dzieci, muszę dbać o ich bezpieczeństwo, a ta karczma im je gwarantuje.
- Ten gówniarz... - zaczęła ze złością, ale zaraz się opanowała i uśmiechnęła się serdecznie do starca. - Ma pan rację. Proszę pozdrowić swoje dzieci, na pewno są dumne z takiego ojca - dodała, wstając z krzesła i ukłoniwszy się, ruszyła ku wyjściu. Dziad miał rację, nie stać jej było na pozostawienie Claudii w tym miejscu, a nie miała za wiele czasu, by prowadzić zażartą dyskusję z właścicielem karczmy.
- Tylko zamknij drzwi porządnie, robi się przeciąg jak są niedomknięte -rzucił właściciel w stronę jej pleców i wygodniej ułożył się w łóżku.
- Och, z pewnością zamknę je porządnie - powiedziała cicho do samej siebie, po czym opuściła pokój, zostawiając uchylone drzwi. Pomaszerowała szybkim krokiem korytarzem i dudniąc ciężkimi butami o stopnie schodów, zbiegła na sam dół.
Podeszła do Vergila i Claudii.
- Muszę ją zabrać do ciotki. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. I tak wygląda na to, że wybieramy się w tamtą stronę, do Luny - zwróciła się do Vergila. - Zabieramy ze sobą kogoś jeszcze, do naszej małej drużyny łowieckiej? - spytała z uśmiechem.
- Oczywiście, najpierw zadbajmy o jej bezpieczeństwo, a co do drużyny, to wolałbym pracę w duecie, jeżeli nie masz nic przeciwko - chłopak opowiedział z uśmiechem.
- W porządku - odparła obojętnie. - Wezmę tylko swoje rzeczy z pokoju i ruszamy. Wracam za moment - dodała, po czym chwyciła Claudię za rękę i pociągnęła ją w stronę schodów, nie dając już szansy Vergilowi na dłuższą wymianę zdań.
Obie weszły na pierwsze piętro i skręciły w lewo korytarzem. Pierwsze drzwi, to był ich pokój. Nancy wygrzebała z kieszeni skórzanych spodni klucz i przekręciła go w zamku. Po chwili siostry Sullivan weszły do środka.
- Fajny jest ten Vergil - zagadnęła Claudia, podchodząc do łóżka i sięgając po swojego zmaltretowanego przez czas misia.
- Nie przyzwyczajaj się do niego - odparła Nancy, zapinając swój pas. - Dzięki niemu łatwiej będzie wykonać zlecenie, później już nigdy więcej go nie zobaczysz - dodała obojętnie, wpinając do paska buteleczki z wodą święconą.
Sprawdziła jeszcze tylko, czy wszystko ma ze sobą, narzuciła na jedno ramię snajperkę, na drugie plecak i chwytając siostrę za rękę, wyszły z pokoju. Klucz rzuciła niedbale barmanowi.
W końcu dziewczyna zjawiła się z powrotem ze sporym plecakiem wypchanym po brzegi. Narzuciła jeszcze na siebie skórzaną kurtkę. Nowym także mógł się wydać pas, do którego przypięte były dwa kołki z lewej strony, a także dziesięć buteleczek wody święconej, po pięć z lewej i prawej strony. Do pasa doczepione były także dwie kabury, w których znajdowały się rewolwery. Ponadto, Nancy miała przewieszoną przez ramię snajperkę.
- Czas ruszać do hangaru - rzekła, uśmiechając się serdecznie do Vergila. Claudia pomaszerowała pierwsza ku wyjściu. - Źle, że muszę ją ciągnąć ze sobą - powiedziała do Vergila, gdy jej siostra oddaliła się od nich.
Wiedział dobrze co miała na myśli, z własnego doświadczenia mógł wywnioskować skutki wyprawy z bezbronną osobą. Mimo to chciał pocieszyć Nancy.
- Spokojnie, ochronimy ją, obiecuję. - Delikatnie uśmiechnął się w stronę rudowłosej.
- Jestem spokojna - odparła ucho. - Po prostu będzie zawadzać, kiedy dojdzie do walki. To znaczy, o ile dojdzie do walki zanim dotrzemy do Luny. - Spojrzała na Vergila, po czym przewróciła oczami. - Och, nie miałam na myśli tego, że dbam tylko o to, czy będzie się dobrze walczyło. Jestem w stanie ją ochronić, tylko cały proces jest wtedy... bardziej skomplikowany - dodała, po czym sama ruszyła w stronę wyjścia z karczmy.
Chłopak ruszył za dziewczyną, po kilku chwilach zrównał z nią krok.
-Wiesz, ja podejrzewam o czym w tej chwili myślisz, ja kiedyś wyruszyłem na łowy...- Vergil zacisnął mimowolnie pięść.
- Wampiry miały kryjówkę niedaleko miejsca mojego zamieszkania, nie spostrzegłem się, że mój młodszy brat poszedł za mną. I wtedy nie byłem w stanie mu pomóc, zginął. Ja przeżyłem mimo wielu ran, do tego pozostało mi po tamtej nocy coś, co noszę ze sobą do dziś. - Powoli rozluźnił dłoń, do oczu naleciały mu łzy, ale powstrzymał ich upust.
- Właściwie to myślałam o twoim tyłku, ale skoro już postanowiłeś podzielić się swoim życiorysem... - Dziewczyna wzruszyła ramionami, popychając drzwi i wychodząc na świeże powietrze. Lekki podmuch wiatru rozwiał pojedyncze kosmyki jej rudych włosów, a zielone oczy zalśniły w blasku słońca, w którym jej twarz wydawała się jeszcze bardziej dziewczęca i niewinna, niż wcześniej. Miała jasną cerę i delikatne rysy. Lekko zaróżowione usta wygięte w nieznacznym uśmiechu.
Słońce oślepiło Vergila. Na wpół niewidomy odpowiedział:
-To nie tak, że to miała być łzawa historyjka... - Przerwał. Gdy ujrzał Nancy w słońcu, to tak, jakby zobaczył zupełnie inną osobę, nie mógł wykrztusić słowa. Po chwili się jednak opamiętał, bo w końcu, jak musiał wyglądać, wpatrując się w nią jak w obrazek?
- Chodziło mi o to, że wiem jak się czujesz... wróć, źle powiedziane. Podejrzewam.
Nancy odwróciła się w jego stronę. Spojrzała mu prosto w jego oczy, po czym podeszła nieco bliżej. Dopiero wtedy Vergil mógł zauważyć niedużą szramę pod jej prawym okiem, która tylko dodawała jej charakteru.
- Nie wiesz o mnie nic. I niech tak pozostanie - powiedziała, kończąc uśmiechem, jakby chciała dodać słodkości do chłodnych słów. Wspomnienia tej nocy sprzed trzech lat wciąż gnębiły umysł rudowłosej dziewczyny. "Sebastian..." powiedziała do siebie w myślach.
Nabrała w płuca powietrza, po czym je wypuściła i rozejrzała się dookoła. - Przykro mi z powodu twojego brata - dodała po chwili, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę hangaru, gestem ręki pokazując, by Vergil ruszył za nią. Claudia już czekała przy wejściu.
Czarnowłosy przebiegł odcinek i po chwili znalazł się w pobliżu wejścia.
- Nie powinno ci być przykro, mogłoby być, gdyby to nie była moja wina, ale cóż, to było dawno. W zasadzie teraz jest to coś takiego samego jak sen. Prowadzę inne życie niż kiedyś. - Ręką poprawił wielki krucyfiks z kryształem po środku, który był zawieszony przy pasie spodni.
Otworzył drzwi od hangaru i gestem wskazał, żeby siostry szły przodem.
- Strasznie lubisz o sobie opowiadać, czyż nie? - zagadnęła uszczypliwie, po czym ponownie obdarzyła swojego rozmówcę uśmiechem. Lubiła się uśmiechać. W obecnych czasach niewielu ludzi pozwalało sobie na uśmiech. Nie wiedzieli, ile można za sprawą tego zwykłego gestu zdziałać. Nancy popchnęła delikatnie Claudię, by weszła pierwsza, po czym sama ruszyła tuż za nią, rozglądając się dookoła za jakimś ciekawym środkiem transportu.
- Nancy! Nancy! - odezwała się nagle Claudia, ciągnąc siostrę za rękaw. - Mogę pojechać z Vergilem? - spytała.
Rudowłosa tylko spojrzała na chłopaka pytającym wzrokiem.
Wzruszył ramionami, po czym uśmiechnął się szeroko. Odgarnął włosy z twarzy szybkim ruchem ręki.
-Jasne, jeżeli chcesz.
Rozejrzał się wokoło i dostrzegł Furię. Znał się słabo na mechanice, jednak te kilka modeli potrafił rozróżnić.
- Myślę, że ta powinna być odpowiednia... - Wskazał palcem motor.
- W takim razie ja wezmę Silver Fish - powiedziała Nancy, spoglądając z błyskiem w oku na ścigacz. Potem podeszła do Claudii i kucnęła przy niej, spoglądając jej prosto w oczy. - Pamiętaj, żadnych popisów, trzymaj się mocno i... Och, po prostu nie sprawiaj problemów.
Wstała i podeszła do Vergila.
- Jesteś pewien? - spytała. - W końcu to niemała odpowiedzialność. Równie dobrze mogę zabrać Claudię ze sobą.
Przeniósł wzrok z Nancy na Claudię.
- Jestem pewien. Nie umiem się jej sprzeciwić - powiedział, po czym zaśmiał się lekko. Śmiech... kiedy sobie na to ostatni raz pozwolił? Był bardzo szczęśliwy, że poznał siostry, nawet jeśli to zwykła znajomość, a raczej współpraca biznesowa. To na ten moment jego życie zmieniło się na weselsze. Znów wlepił wzrok w Nancy, zastanawiając się nad bóg wie czym.
- W takim razie... Uważaj na nią. Jeśli coś jej się stanie, to bądź pewny, że spotka cię gorszy los niż podrzędnego wampira - oznajmiła, po czym nachyliła się i musnęła delikatnie Vergila w policzek. "Tylko nie bierz tego zbyt do siebie. Po prosty zwykły, miły gest, nic więcej" przeszło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego na głos.
Odwróciła się na piętach i zwróciła się do siostry.
- No, mała, pakuj się z Vergilem. Ja zabieram Fishera, więc prawdopodobnie będziecie się wlec za mną - powiedziała z lekkim rozbawieniem. - Ale postaram się utrzymywać w miarę niewielką odległość od was - dodała, po czym ruszyła w stronę pojazdu. Zgrabnie wskoczyła na siedzisko i odpaliła maszynę. Głośny furkot rozległ się echem po hangarze.
Vergil chwilę ręką trzymał miejsce, w które dziewczyna złożyła delikatny pocałunek. W miarę szybko się ogarnął, żeby nie wyglądać na idiotę. Zrobił kilka kroków w stronę maszyny, przerzucił jedną nogę przez siedzenie, wygodnie się usadawiając. Wyciągnął rękę w stronę Claudii, aby pomóc jej wsiąść.
Dziewczynka chwyciła dłoń Vergila i wgramoliła się na pojazd.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 13-05-2011, 17:40   #14
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Wszystko zostało uzgodnione, nie było czasu by go marnować bezcelowymi gadkami z pracodawcą. Wszyscy zaczęli szybko zbierać swój ekwipunek i szykować się do drogi, zakupując pożywienie i wodę. Zaliczka spokojnie pokryła te koszty, ba nawet mniej niż jej połowa, wszak Luna oddalona była o jedynie trzy dni drogi od karczmy. Jedynie stary Iwanowicz wydał ponad połowę pieniędzy, Vova jadł sporo, co zawsze wiązało się z dużymi kosztami na pożywienie. Jednak jak wiadomo na pustyni bardziej liczy się woda i jadło niż stosy grzechoczących Rumbli.

Hanga był punktem zbornym, wszyscy zeszli się tam w niespełna półgodziny po otrzymaniu zadania od starego dziada, który nawet nie raczył ich tu odprowadzić. Siedział wewnątrz karczmy wyglądając na nich przez okno i burczał coś pod nosem w stronę barmana, który stał obok niego.
Motory zostały wyciągnięte przed hangar, a mechanik poinstruował szybko wszystkich na co przede wszystkim zwracać uwagę oraz jak obsługiwać mapę wpisaną w komputerową pamięć ścigaczy. Jedynie Lfert nie wsłuchiwał się w to zbyt dokładnie, gdyż dosiadał własnego pojazdu. Misternie wykonanego żelaznego konia, który górował wyglądem jak i technologią nad starymi ścigaczami reszty drużyny.
Gdy mechanik skończył swój wywód, wszyscy wskoczyli na motory odpalając silniki. Trzeba było się spieszyć, bowiem słońce wschodziło coraz wyżej, za dwie lub trzy godziny będzie trzeba zatrzymać się i czekać aż do wieczora by jechać dalej, no chyba że jest się samobójcą bowiem jazda ścigaczem w pełnym słońcu bez specjalnego osprzętu z tym się właśnie równała.
Ryk silników zalał okolicę, łowcy bez zbędnych pożegnań ruszyli w stronę Luny wzniecając w górę tumany piasku. Po chwili karczma była już tylko niknącym z daleka punktem.

Ich zleceniodawca, odprowadził wzrokiem motory, westchnął i napił się wody z kufla.
- Czemu nie powiedziałeś im wszystkiego? – zmęczony głos który zadał to pytanie, należał do właściciela karczmy który podpierając się laską schodził po schodach.
- Bo chcieliby za dwa albo trzy razy więcej za tą robotę. –odparł mu radny i wygrzebał z kieszeni metalowy medalik, który zakołysał się na łańcuszku w powietrzu.
- Może przynajmniej by się postarali. – odparł mu właściciel i ciężko opadł na krzesło.
- Za takie pieniądze też się postarają, łowcy to łowcy, nie muszą wiedzieć po co zabijają po prostu mają przelewać krew. –odparł pracodawca grupy.
- Że też dożyłem taki czasów. –mruknął właściciel i zachłannie pociągnął z postawionego przy nim kuflu. – Mam nadzieje, że będą szybcy, nie chciałbym by mojej córce coś się stało.
- O ile jeszcze się nie stało... –rzekł pesymistycznie radny.
- Jeżeli to co mówiłeś jest prawdą to raczej ma się dobrze, chociaż lepiej by było gdyby twoje domysły były jednak fałszywe.
- Zobaczymy... –odparł mu starzec i jeszcze raz spojrzał na trzymany medalik.- zobaczymy... – powtórzył i osuszył kufel.

Rozdział 1
Luna





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RvgrdrwgEZA[/MEDIA]

Słońce powoli wschodziło coraz wyżej i wyżej zalewając swym żarem sylwetki pędzących przez pustynię podróżników. Na czele pędził Lfert z wprawa kierując swym rumakiem. Metalowe kopyta rozrzucały piach na boki, a stary kowboj co chwile ocierał krople potu które coraz to obficiej spływały mu po twarzy, wiedział że niedługo będzie trzeba urządzić postój.
Za stary poszukiwaczem na fisherach jechali Foxy oraz rudowłosa dziewczyna. Oboje radzili sobie ze swymi pojazdami, co jakiś czas musieli zaś zwalniać by nie uciec za daleko pozostałym.
Trzon kolumny jeźdźców stanowił Vergil , Sona i Backley którzy na swych furiach starali się dotrzymać tempa prowadzącym. Jednak nie było to łatwe, szczególnie dla mężczyzny wiozącego Claudie jak i zamaskowanego. Obaj nie często mieli do czynienia z maszynami i kilka razy zdarzyło się, że ścigacz zgasł im ni z tego i owego, spowalniając całą drużynę.
Całą grupę zamykał Boryoraz Golem-667. Stary poszukiwacz przygód jechał wolno z powodu obciążającego jego motor Vovy, mechaniczny wojownik zaś mimo wielkich starań niewiele mógł wyciągnąć z mobila, który skrzypiał niemiłosiernie pod jego ciężarem.

Po dwóch godzinach jazdy było trzeba urządzić postój. Grupa zatrzymała się w cieniu wielkiej skały, gdzie mogła odpocząć po krótkiej acz męczącej jeździe. Ścigacze nie należały do wygodnych, a słońce wprawiło osoby bez kapeluszy o ból głowy.
Pod skała przeczekaliście do wieczora, doglądając swych pojazdów, posilając się, nawadniając jak i rozmawiając. Gdy temperatura zaczęła maleć, a słońce powoli schodziło ku horyzontowi, ponownie zajęliście miejsca na niewygodnych pojazdach. Nie można było czekać, noc nie miała w zwyczaju zwlekać. Luna zaś była daleko...

Po trzech kolejnych godzinach jazdy niebo było już ciemne, zaś gwiazdy oświetlały piaski pustyni, niczym tysiące neonów.


Teraz było trzeba podjąć decyzję. Można było jechać dalej, noc była jasna i bezchmurna, więc widoczność nie była problemem zaś temperatura sprzyjała silnikom. Jednak czy pogoń za kareta z wampirem nocą była dobrym pomysłem? Nie wiadomo ile krwiopijców krył pojazd, oraz jak daleko był, zaś spotkania z tymi stworzeniami w nocy, gdy nie znało się ich ilości mogło być naprawdę zgubne. Billy jak i Iwanowicz zaś dostrzegli jeszcze jedną potencjalnie niemiłą niespodziankę, jaka mogła kryć się na tej części pustyni w nocy. Piasek na trasie prowadzącej do Luny był dziwnie spiętrzony, tworząc liczne piaskowe wydmy w kształtach tub. Jednak obaj mężczyźni jeden z doświadczenia drugi ze swych badań wiedzieli iż nie powstały one przez działalność zwykłego wiatru. Obecność takich wydm zwiastowała, że pod piaskami niedawno przebrnęła kolonia czerwi pustynnych.


Te pustynne robale były zmorą podróżujących w nocy po pustyni. Czerwie wędrowały jedynie w nocy gdyż wtedy temperatura im odpowiadała, w dzień zakopywały się głęboko w piasku, lub ukrywały się w jaskiniach. Robaki te są mięsożernymi stadnymi zwierzętami, których długość dochodzi nawet do dziesięciu metrów grubość zaś do nawet do metra. Diabelstwa wyczuwają drgania ziemi i atakują spod piasków niczego nie spodziewające się ofiary, które pożerają na miejscu.

Jednak podróż w nocy miała też swoje plusy. Jechać można było prawie bez przerwy, by odespać następnego dnia gdy temperatura będzie za wysoka do jazdy. Zaś w takiej misji pościgowej czas był ważny, każda godzina była na wagę złota, a co dopiero cała noc! Decyzja należała do każdego z osobna, grupa łowców musiała zdecydować co zrobić.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 13-05-2011, 21:36   #15
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
-Fajne cacko ma ten Lfert- powiedział jakby od niechcenia nalewając Vovie miskę wody, by chłopak miał na zapas
- o kurwa! to jeździ? - wydał z siebie odgłos zdziwienia a może to był podziw? - Ty Ruka takie rzeczy są możliwe? skąd on to mógł wytrzasnąć? - zapytał zdziwony.
Z początku staruszek trochę się zdziwił. Jego towarzysz zareagował jakby dopiero zauważył mechanicznego wierzchowca. Powoli zaczynał myśleć, że Backley nie jest do końca normalny. Co wcale nie było obelgą.
-Widziałem w życiu znacznie dziwniejsze rzeczy. Co nie zmienia faktu, że coś takiego robi wrażenie. Swego czasu, bite trzydzieści lat temu, załatwiłem wampira o imieniu Hekreth Varrasi. Otaczał się masą robotów. Miał nawet skrzydlatego smoka. Choć latać on nie umiał.
-Bycie starszym ma zalety ja co najwyżej widziałem stado trupów, które same nawet do jebanej trumny wejść nie umiały. A ty kurwa smoka, życie jest niesprawiedliwe.- podrapał się po głowię na wspomnienie tych cymbałów, nie żeby on sam był geniuszem ale oni przekraczają ludzkie granice, a właściwie to trupie.
- Jest tu kto? - zapytał, wchodząc do hangaru. Na głowie miał już swój kapelusz, gogle na oczach, a ustach cygaro..
- Oo! Idzie i właściciel tej zacnej kobyły ze śrubami. - odparł Buckley po czym dodał - [i] skąd żeś to wytrzasnął? Sam umiesz takie skręcać? - dopytywał z zaciekawieniem zamaskowany “psychol” - ale nikt jeszcze o tym nie wiedział no przy-najmniej oficjalnie.
- Sam nie. Maszynę dostałem od jednego... znajomego. Sam dodałem gatling i zwiększyłem bak.
- dodał z nieskrywaną dumą. Może i nie był skłonny do ukazywania uczuć, ale jeśli chodzi o konia... To co innego. - I nie ważcie się go dotykać, bo łapy poprzetrącam. - dodał już poważniejszym tonem, odsłaniając żółte zęby. Kilku brakowało.
Borya zmrużył oczy przyglądając się wierzchowcowi
-Może widzę gorzej niż przypuszczałem... ale jakiego gatlinga?
- O, tutaj. - poklepał znacząco po miejscu, gdzie biło mechaniczne serce maszyny. - Później zobaczycie.
Isidor po prostu przytaknął pokazując, że zrozumiał.
- Ruka pokaż mu Vova ale jaja! ale zajebiście. - buchnął wyrażając entuzjazm.
Iwanowicz po prostu się zaśmiał po cichu
-Vova skocz no tu
Nagle obok trójki wylądowało monstrum o którym była mowa. Ślizgał się jakby musiało nagle wyhamować po osiągnięciu gigantycznej prędkości.
-I “pokaż mu Vovę”, nie “Vova”, wybacz, ale takie błędy mnie rażą
Buckley drapał się po czuprynie po czym dodał wyraziste - ups... wybacz. - po czym zaczął ponownie przyglądać się obu majestatycznie wyglądającym machino-bydlętom. Po chwili dodał: - Czekaj no dziadek ty masz jeszcze niezłą łapę. - odparł w prost.
Widząc “Vovę”, odruchowo położył dłoń na rękojeści rewolwera. Nie miał zamiaru nic robić, ale przezorny zawsze ubezpieczony. - Paskudztwo. - powiedział, krzywiąc się. - A łapa faktycznie jest niezła. Urwałbym ci głowę jak lalce. - odparł bezceremonialnie, nadal przyglądając się “Vovie”.
Vova jękną jakby go uraził komentarz Lferta traktujacy o nim
-Nie martw się mały. Nie ma racji- jakby na potwierdzenie swoich słów pogłaskał go, po czym zwrócił się do kowboja
-Wierzę. Kiedyś się siłowałem z takim co miał taką łapę. Rozwalił mnie w trzy sekundy, a wtedy jeszcze należałem do najsilniejszych
- A ja z chęcią bym się spróbował na rękę. - odparł uradowany i uchachany faktem nowo poznałego łowcy - Ja jestem Buckley FenSohn mój towarzysz to Borya Isidor Iwanowicz zwany jako Ruka stary Diabeł. - odparł zamaskowany czubek.
- Jeśli nie macie nic przeciwko, to może pakujmy się na złom i ruszajmy. Choć na początku warto by było wiedzieć z kim mamy do czynienia. Ja jestem Billy Fox, Zwiadowca i Tropiciel. A czym wy się zajmujecie? - Głos dobiegł z wnętrza hangaru. Po chwili na zewnątrz wyłoniła się postać Fox’a prowadząca silver fish.
- Może innym razem. - odparł, ucinając tym samym rozmowę na temat jego kończyny. - Lfert Trix.
-Nie przesadzajmy. Nie ma powodu być niegrzecznym. A swoją drogą pytanie zdziebko głupie. Jesteśmy najemnikami- Zakończył lekkim uśmiechem który sugerował, że to nie była obelga
-[i] Hm... ogłuchłeś? przecież przedstawialiśmy się wszyscy po za Lfertem ale on właśnie to zrobił - rzekła zamaskowana postać.
- Jakoś nie pamiętam. Dlatego pytam. Poza tym nie chodzi mi o to czy jesteście najemnikami czy armią zbawienia, a w czym się specjalizujecie. Ja na ten przykład znam pustynię jak własną kieszeń i znam się na medycynie.
- Dobrze że swoje pamiętasz. - skwitował pod nosem Buckley po czym postanowił jednak odpowiedzieć na pytanie tym bardziej, że postać pokroju zwiadowcy jest przydatna - jestem nożownikiem. Ot wszystko.
-Ja treserem. Słabości mego ciała z cała pewnością nadrabia Vova. A sam też wciąż jestem użyteczny, a teraz rzeczywiście masz rację. Powinniśmy już jechać
-Są właściwie dwie drogi. Jedna zaznaczona na elektronicznej mapie, a druga. Druga to skróty, którymi już podróżowałem i które dobrze znam. Moją ścieżką będzie bliżej do Luny o ponad 50 kilometrów. Stary coś wspominał o oddziale w Lunie, może lepiej abyśmy mieli ich po swojej stronie i byli tam przed wampirem, zanim ich przemieni.
-O! Teraz gadasz bardzo sensownie. Jeśli znasz krótszą drogę jak najbardziej należy z niej skorzystać.
- Czy ja wiem? wiesz jak wyglądają przeciętne oddziały? - odparł - i nie wspomniał nic o liczebności więc jak się okaże, że ten oddział to my to nie byłbym taki zdziwiony. Poza tym co Ty taki skory do pomocy co? - zapytał śmiejąc się Buckley.
- Nie mam pojęcia kto tam został posłany. Jednak lepiej mieć uzbrojonych po swojej stronie, zwłaszcza jeśli wampir porusza się z liczną świtą. Ne?- Fox powoli zaczynał nużyć się rozmową niewiele wnoszącą.
-Dla mnie dosyć logiczne- wzruszył ramionami staruszek
- Może tak a może nie? ale jak im odbije albo wampir nas wyprzedzi to będziemy mieli stado ćwioków na głowie. - odparł patrząc na słońce po czym dodał. - nie powinniśmy już ruszać?
- Dlatego powinniśmy jechać szybciej od wampira i na skróty, aby mieć pewność, że będziemy na miejscu przed nim. - W głosie Fox’a pojawiła się nutka irytacji, a po twarzy przebiegł widoczny promień elekrtyczności.
Borya klasnął w dłonie
-No to chodźmy. Chyba wszyscy się już zebrali, więc ruszajmy
 
Arvelus jest offline  
Stary 15-05-2011, 21:13   #16
 
Rock's Avatar
 
Reputacja: 1 Rock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znanyRock nie jest za bardzo znany
Wieczór chwila obecna, dialog nr.1, osoby: Nancy Sullivan, Billy Fox, Backley FenSohn, Borya Isidor Iwanowicz.


Przez chwilę Fox się zastanawiał nerwowo przyglądając się okolicy, nie dostrzegł jednak charakterystycznego wybrzuszenia piasku pod którym zwykle ukrywałby się robal. Odetchnął z pewną ulgą. Widział już te stwory, widział jak pożerały cwaniaków z karawany, którą prowadził przez pustynię. Słyszał ich lamenty i płacze, jednak szybko cichli. Potrafił się przemieszczać pomiędzy stadem robali, lecz warunek był jeden: poruszaj się bezszelestnie lub szybko przebieraj nogami. Nikt nie poruszał się szybciej od robali. Jednak na ścigaczach mieli szanse wymknąć się robalom. Potrzebna była zimna krew i trochę szczęścia.
“- Ooo widzę, że znów te robale Panie Williamie, ile wtedy straciłeś ludzi z karawany. - Pasożyt mimo, że znał odpowiedź zapytał. - Wiesz ilu, zbyt wielu. Mimo, że to robale, są jednak cholernie przebiegłe. Blue, następnym razem wysysaj z nich siły życiowe. A teraz nie przeszkadzaj, skup się na otoczeniu, a ja sobie zapalę aby się nieco zrelaksować.”
Fox rozsypał na kartce papieru trochę ganji, zmieszał z tytoniem i powoli skręcił kapcia. Odpalił zapałkę od buta i zapalił skręta, po chwili zapach zielska wypełnił okolicę. Poprawił kapelusz.
- Widzicie te kopce? - Wskazał palącym się skrętem - to czerwie pustynne, parszywe bydlaki o ostrych zębiskach, lubią mięsne potrawy. Możemy zawrócić modląc się, że nas już nie wyczuły. W co wątpię. Pewnie już tu się podkradają - a dla pewności przyłożył ucho do ziemi, robale można było dosłyszeć jak pełzną pod ziemią. - Możemy spróbować je objechać, co jest najbezpieczniejsze, lub przebić się. Jak dopisze nam szczęście to powinno się udać przy niewielkich stratach. Jak by nie było proponuję poruszać się w nocy, wampira powinniśmy wyprzedzić, a jadąc skrótem i w noc mamy na to szansę.
- Szkoda chciałem je obejrzeć z bliska no ale nie mamy teraz na to czasu. Zdajemy się na Ciebie Billy, nasz ty specu od wielkich czołgających się i oślizgłuch glutach. - odparła zamaskowana postać.
- Albo masz jaja ze stali, albo jesteś czubkiem. Ja je widziałem i nie śpieszy mi się do ponownego spotkania. Widziałeś grzechotnika? To powiększ go do rozmiarów 10 metrowej bestii. Czują ruch tak jak skorpiony. Więc drgania naszych ścigaczy już je pewnie zwabiły. To dla nich zaproszenie na przekąskę.
- Widziałeś kiedyś człowieka? Bestyię nad bestiami! - odparł śmiejąc się jak to miał w zwyczaju. - ja wychowałem się między najgorszymi z nich. - odparł Buckley, który był trochę nie normalny ale tak po za tym myślał całkiem logicznie. Jeśli chodzi o przetrwanie to nie chciał by zjadły go robale, wampiry czy gonił cały szwadron grotu a coś z tego musiało go czekać więc ogólnie nie przejmował się zbytnio - co.
- Nie słyszałem o tym aby ktoś je kiedykolwiek zabił, natomiast słyszałem o wielu martwych ludzikach, wampirach, mutkach. - Zaciągnął się skrętem i podał go zamaskowanemu.- Palisz?
- Już tak, to mój pierwszy w życiu. - skłamał w żywe oczy. Zaciągnął się bowiem jak rasowy palacz, w zasadzie wyglądało to tak jakby całe życie był na haju. A co dopiero teraz? - gdzieś ty to znalazł na tej zapsiochanej pustyni? - i jak to przystało na nałogowca wciągnął skręta do końca w zasadzie w ciągu zaledwie dwóch buchów.
- Zielsko pierwy sort, zebrane w Górach Granicznych. Znam kilku szaleńców, którzy tam mieszkają i handlują wodą. - Wyciągnął dwa cygara jedno podając rozmówcy, odpalił zapałkę i cygaro, a następnie płonącą zapałkę podał typowi w masce. (I tym razem przejmujący cygaro i zapałkę został porażony średnim ładunkiem elektrycznym - czyli nie śmiertelnie choć boleśnie)
- O człowieku nie rozpieszczaj mnie. - po raz wtóry wsadził cygaro w otór w masce i zaciągał się, tym jednak razem zdecydowanie szło mu to gorzej. Całośc prezentowała się co najmniej komicznie jeśli chodzi o palenie cygara przez ten otwór. Sam przeskok elektryczności spowodował ironiczny komentarz: - I bądź grzecznym węgorzem i nie kop dobra?
- Węgorzem? O czym ty gadasz do cholery. - Po twarzy Fox’a przebiegły błękitne iskry, dobrze widoczne w ciemnościach nocy.
- Taa... Po prostu kopiesz prądem. Jak mogłeś to przeoczyć? - odparł. Po czym wrócił do zaciągania się cygarem. - A tak ogólnie to jak Ty to robisz co?
- Szczerze, to sam nie wiem, ani tak zwani naukowcy. Niektórzy gadają, że przebywając na pustyni coś się porobiło w moim umyśle, coś się odblokowało i teraz mój organizm w jakiś sposób się przemienił i stałem się psionikiem. Nie tylko kopię, drobne wyładowania to jedna z wielu niedogodności, także wszystkie elektroniczne urządzenia przestają działać gdy jestem blisko. Ale za to nigdy nie brakuje mi energii do moich gnatów. - Fox mimo prowadzenia dialogu rozglądał się bacznie po okolicy, wypatrując ruchu piasku. Blue-pasożyt rozpoczął pobieranie energii, główne koncentrując się na nagromadzonej energii cieplnej w silniku. Burczał coś niezrozumiale do siebie w nieużywanych przez Fox’a częściach mózgu.
- Ooo! - odrywając się od rozmowy z Fox’em. Wrzasnął. Poczym podbiegł do małej dziewczynki i zaczął jej się przyglądać w sumie tak samo jak przyglądał się mechanicznemu koniowi czy bydlęciu imieniem Vova. I klasycznie zresztą wrzasnął jej nad uchem - Ale zajebista! skąd ją masz? - i bynamniej jego ton nie sugerował dowcipu w pytaniu. - skąd się tu wzięłaś dziecino?
- Głośniej, może czerwie nas usłyszą - odezwała się Nancy, a Claudia tylko spoglądała z dziwną miną na nieznajomego jej osobnika.
- Czerwie nie słyszą. Możesz się drzeć do woli. Ale one czują drgania, np: drgania silników. Więc im dłużej się zastanawiamy tym bardziej ułatwiamy robalom szansę namierzenia nas. One się co chwila zatrzymują aby lokalizować ofiarę, bo gdy same pełzną pod ziemią zagłuszają się wzajemnie.- Głos Fox’a nieco się zmienił, ton jego głosu bardziej brzmiał jak kolokwialny tonu naukowca. To Blue przemawiał korzystając z narządu mowy nosiciela.
NIezbyt przejmujący się konsekwencjami, najwidocznie beztroski Buckley zwinnie skoczył za małą dziewczynkę, po czym paluchem wskazał jej starszą panią i odparł:
- Ona zawsze taka? Ty mnie obronisz nie? - rzekł do małej zamaskowany cioł.
Claudia tylko zachichotała cicho, przyglądając się z ciekawością dziwnemu jegomościowi.
- Śmieszny jesteś - powiedziała po chwili i wyciągnęła jakieś zawiniątko z papierowej torby. - Chcesz cukierka? - spytała, wyciągając rękę do dziwaka.
- Oo cukierki! - krzyknął z entuzjazmem jednak nie sięgnął po żadnego kiwając przecząco głową, smak tytoniu z przed paru minut nadal krążył po jego ustach. - uważaj na Fox-a on jest trochę jak węgorz, chcesz zobaczyć? - zapytał małej.
Dziewczynka skinęła tylko głową, uśmiechając się radośnie.
- Skąd wiesz tyle o pustyni? - Nancy zwróciła się do Foxa. Właściwie, to nie miała jeszcze okazji z nim porozmawiać, a jego wiedza wydała jej się na tyle ciekawa, że postanowiła nadrobić te zaległości.
- Wychowałem się na pustyni, na pustyni zostałem znaleziony przez łowców wampirów i wychowany przez zwiadowcę oraz wyszkolony na zwiadowcę. - Przełożył palące się cygaro z kącika ust w drugi, a po twarzy przebiegły kolejne błękitne iskry wyładowania.
- Widzisz? jak się iskrzy. - mruknął Buckley a potem dodał - to może mi powiesz coś o twojej - zrobił pauzę by dobrać odpowiednio słowo a po chwili dokończył - opiekunce. - Po-czym przeskoczył tak by widziała jego ciemną maskę i jażące się w otworkach oczy.
- To Nancy, moja siostra - odpowiedziała Claudia.- Zabija wampiry - dodała po chwili namysłu, po czym spojrzała w gwiazdy.
Natomiast sama Nancy wysłuchała krótkiej wypowiedzi jej rozmówcy, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
- Dobrze mieć kogoś z taką wiedzą w drużynie... - powiedziała. - Swoją drogą, jak to się stało? No wiesz... Że trafiłeś na pustynię?
Przechylił głowę na bok. - Nie bardzo rozumiem. Od zawsze byłem na pustyni, to mój dom, tu czuję się jak... jak ryba w wodzie - podpowiedział Blue, a ton głosu Fox’a ponowne tego wieczoru uległ zmianie. - Ale dość tej bzdetnej gadki, robale mogą nas podejść w każdej chwili, powinniśmy stąd ruszać, albo jeśli chcemy pogadać to lepiej wjechać na tamte płyty skalne - mówiąc to wskazał palącym się cygarem na porozrzucane płyty skał - i wyłączyć ścigacze.
Nancy skinęła tylko głową na znak, że doskonale rozumiała niebezpieczeństwo.
- Jam Ci panienko sir Buckley FenGarnek - bujał w obłokach, wydurniając się Buckley - A jak Cię zwą księżniczko? - odparł do dziewczynki.
- Hm... - zamyśliła się. - Gdybym ci wyjawiła moje imię, musiałabym cię zabić - odparła bardzo poważnym, acz dziecięcym tonem głosu, po czym znów zachichotała pod nosem.
- Mój giermek Fox ma racje czas ruszać panienko - kontynuował Buckley popisując się przed dziewczynką, z którą to rozmowa absorbowała większość jego uwagi. Zrobił salto w tył lądując na jednej ręce i machając jej drugą w tej dziwnej acz efektownej pozycji. Po czym wskoczył na swój ścigacz tz. Furię. Przechodząc jednak obok Nancy szepnął jej cicho w ucho:
- Kretynko ona zginie na tej pustyni przez twoją ambicję. Nawet mnie nie kręci specjalne mordowanie dziewczynek - odparł najwidoczniej zfrustrowany. Ogólnie cięzko wyjaśnić czemu to powiedział bowiem jego charakter był zmienny dość szalony nie mniej jednak powiedział to spokojnie i z ogładą.
Dziewczyna złapała go za ramię i pociągnęła ku sobie, przystawiając lufę rewolwera do jego skroni.
- A mnie kręci zabijanie takich dziwaków, jak ty, więc następnym razem uważaj na słowa - warknęła, by poźniej popchnąć go, chwycić Claudię za rękę i odejść w stronę swojego ścigacza.
- Haha - wybuchnął śmiechem gdy dziewczyna przyłożyła mu lufę do skroni, po czym nadal dławiąc się śmiechem dodał - Nie zabijesz mnie tu sama nie ginąc, mogę być dziwakiem ale to dużo lepsze od mordowania niewinnych dzieci. - odparł po czym pchnięty, wrócił do ścigacza uśmiechając się w stronę Fox-a dodał:
- To co ruszamy węgorz?
- W drogę. I nie jestem jebanym węgorzem, cokolwiek to jest.
Fox nie czekając na maruderów ruszył w stronę najbliższej półki skalnej, wyłączył silnik przed wjechaniem na nią i wprowadził silver fish na powierzchnię skały. Tam miał zamiar poczekać na pozostałych pozostając ‘niewidocznym’ dla czerwi pustynnych.
Borya pogłaskał Vovę wzdychając głęboko. Już się prawie zabijają. Za szybko na wykruszanie się.
-Billy ma rację kurduplu. Trza się stąd zabrać.- Odpalił furię i wjechał za resztą na skały, po czym nalał swojemu małpoludowi miskę wody. Znacznie większą niż potrzebowałby człowiek. Cóż. Urok rozmiaru. Odprowadził swój motocykl na bok. Vova położył się odpoczywając po podróżowaniu w bardzo niewygodnej pozycji. Co jak co, ale przyczepka jest mała jak na jego gabaryty. Isidor wyciągnął z jednej z saszet szklaną butelkę bez oznaczeń, chyba miał w środku wodę. Jednak jeśli ktoś go obserwował to szybko się przekonał, że to nie była woda. Borya odkręcił i wypełnił usta płynem, po czym pospiesznie zakręcił i odstawił ją prężąc się. Nie połknął zawartości, oczy miał zamknięte. Twarz mu drgała gdy oparł się o Furię. Połknął i natychmiast otworzył szeroko usta, a z nich popłynął niewielki strumyczek płynu. Staruszek dyszał ciężko czując jak właśnie dokładnie sobie zdezinfekował cały przełyk. To był mocny trunek.
- Ruka! Bierz dupe w kroki i ruszajmy. - odparł tym razem bez pardonu, świrus. - noc czy dzień? I tak źle i tak nie dobrze więc im szybciej tym lepiej. Nie uważasz? - doparł.
Wciąż podpierając się Borya odwrócił spojrzenie. Widać było pojedynczą łzę spływającą mu po policzku. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale jedynie zaskrzeczał. Wzniósł rękę karząc poczekać. Przełknął co odnowiło ogień palący gardziel.
- No dalej! wiem, że jestem gówniany w takich sprawach ale jak tu zdechniemy to nic dobrego nam z tego nie przyjdzie. - odparł drapiąc się po głowie i zachodząc o co chodzi Ruce, jego towarzystwo odpowiadało Backleyowi po mimo że sam Backley nie należał do najhonorowszych. Po chwili nie wytrzymał, wkurzył się i wrzasnął:
-Kurwa mać.
-Spokojnie- pół wyszeptał, a pół wyskrzeczał Borya po czym zaśmiał się, choć brzmiało bardziej jakby się krztusił, przetarł twarz ręką, charknął i spluną gdzieś na bok
-Dobra, już jestem swój.- Wreszcie miał normalny głos- Oczywiście masz rację. Nie mam ochoty tu czekać na czerwie. Wolę jechać. W końcu to jest pościg.
- No i żeby mi to było ostatni raz Ruka D’yavola którego ja znam ma zawsze łeb na karku. - bąknął Backley poczym dodał:
- Znajdziemy Ci jakąś panienkę w mieście to Ci przejdzie - dodał z chciałoby się rzec uśmiechem na twarzy ale trzeba powiedzieć, że na masce.
Iwanowicz przez moment starał się zrozumieć o co chodzi towarzyszowi w masce. Spojrzał w dół i błyskawicznie otarł łzę, po czym zachichotał cicho. Chyba dopiero ją zauważył.
-Nic mi nie musi przechodzić młody. To jej wina- zaśmiał się stukając w butelkę
Widzieliście kiedyś minę oszukanego cygana ja nie ale uznajmy, że taką właśnie miał Backley. Stał tak przez chwilę bujając się z nogi na nogę, wyglądał dziwnie. I klasycznie już odparował:
- Zajebiście! Masz senstyment do trunków? ale i tak znajdziemy panienki i może flaszkę dla Ciebie i skręta. - po czym zaczął drapać się po łbie.
Uśmiechnął się od ucha do ucha...
-Jak to mówią “Whisky moja żono, tyś najlepszą z dam”- zanucił wesoły, o dziwo bardzo przyzwoicie-Ale butelki mają trochę twarde biusty, więc jak będziecie szli na panienki z radością wybiorę się z wami
Zakończył biorąc kolejny haust z butelki i reakcja się powtórzyła...
- Panienki dobra rzecz. Butelki jak butelki grunt, że pełne. - mruknął cicho jakby coś go trafiło i zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni - jedźmy już.
Borya wreszcie połknął i znów zaczął dyszeć gdy alkohol wreszcie dotarł do żołądka. Znów nie mógł odpowiedzieć zbyt szybko. Gdy już odzyskał panowanie nad ciałem zakręcił butelkę i włożył na miejsce do saszety.
 
Rock jest offline  
Stary 17-05-2011, 22:31   #17
 
StaryBuc's Avatar
 
Reputacja: 1 StaryBuc nie jest za bardzo znany
Pierwszy postój - Backley FenSohn, Borya Iwanowicz, Lfert Trix, Billy Fox

Buckley zatrzymał Furię na pierwszy postój. Choć słowo zatrzymał źle brzmiało w momencie kiedy ten najzwyczajniej zgasł. Już któryś raz - zresztą. Mężczyzna zlazł z maszyny po czym wziął zamach nogą by kopnąć Furię i właśnie wtedy przypomniał sobie, że można łatwo je uszkodzić, więc zdążył jedynie skierować swą nogę w stronę piachu. Noga świsnęła tuż nad piaskiem unosząc tuman kurzu. Po raz wtóry przypomniał sobie, że piach może coś zabrudzić i że będzie trzeba ją czyścić. Rzucił się więc by zatrzymać kurz. Zadanie patetyczne i niewykonalne. Upadł bowiem na piach wzniecając jeszcze więcej kurzu, który i tak dotarł do maszyny. Leżąc maską w pustynnym piasku bąknął:
-Kurwa mać - po czym podniósł się i zaczął rozglądać kto jest obok. - Trix, zakurzyłem Furie co mam z tym zrobić? - bąknął do niedawno poznanego towarzysza.
Kowboj prawdopodobnie nawet by się nie odwrócił, gdyby nie usłyszał swojego nazwiska, nie mówiąc już o jakimkolwiek zatrzymywaniu się. Zresztą, postój się przyda. Zatrzymał więc swoją maszynę i spokojnym krokiem podszedł do “tego nadpobudliwego szaleńca”, jak nazywał go w myślach. Imienia nawet nie próbował zapamiętać.
- Przetrzyj lekko wilgotną ścierką. - powiedział, wzruszając ramionami. - Jak nie pomoże, sam sprawdzę.
- Szuru buru! - wrzeszczał nadpobudliwy ciumcioł machając ścierką a dokładniej kawałkiem swojego płaszcza pomoczonego delikatnie wodą. I gdy skończył dodał: -
chyba wygląda względnie możesz sprawdzić?

Lfert zaklął szpetnie, słuchając tego dziwaka. Jeśli by to od niego zależało, dałby towarzysza do zjedzenia pierwszej bestii, jaką by zobaczył. - Wygląda dobrze. - powiedział, przekręcając delikatnie głowę.
- Widzisz ten głaz - Backley bąknął wskazując oczywiście na głaz.
-Kamulec, jak kamulec. - odpowiedział roboręki, wzruszając ramionami
- Racja ale skoro mamy przerwę to może w ramach relaksu i małego zakładziku powiedźmy o 100 rumbli zorganizujemy pojedynek na łapę. Co ty na to? - odparł Buckley pokazując swoją raczej wątłą łapę w rękawicy.
- Dobrze. Byle szybko. - odpowiedział, odwracając się i ruszając w stronę owego kamyka.
- Stawiam 100 rumbli na gościa w masce. - Chwilę po tym odkorkował whisky i pociągną solidnego łyka. Fox pozostawał ukryty w cieniu blisko skały. Motor okrył siatką maskującą i ustawił w cieniu. Sam sobie wykopał za pomocą saperki niewielki dołek, w którym wygodnie usiadł. Jako doświadczony łazik pustynny dobrze wiedział, że piach w tym miejscu będzie przyjemnie chłodny i tak też było. Tak czy owak odliczył 100 rumbli.
Biegnący i podskakujący wesoło świr krzyknął - stówka na siebie. Przyjmujesz oba Trix? - właśnie dobiegł do głazu i podparł już rękę w rękawiczce na chropowatej powieszchni, dodając: - zobaczymy czy tak łatwo urwałbyś mi tą głowę wcześniej chwaląc się tak tą łapą - odpał kąśliwie po czym dodał - a może ktoś jeszcze przyłącza się do zabawy obstawiając?
-Przyjmuję.- Powiedział krótko Borya stając obok Foxa i również odliczył
- O! Ruka postanowił dolać oliwy do ognia. Co to będzie, co to będzie? - wrzasnął klasycznie już dla tutejszych bywalców Backley w tym swoim pokiełbaszonym stylu.
- Niech stracę. Stawiam stówę, że wytrę tobą podł... ziemię.[/i] - Stary łowca nagrów zajął miejsce po drugiej stronie i objął palcami dłoń przeciwnika. - I cygaro.
Starszy dziadek z mechaniczną ręką kontra zdecydowanie młodszy, cherlawy i trochę komiczny Buckley zajęli już miejsca. Maska jak zawsze wyrażała jedynie wielki i szeroki uśmiech. Chwila przygotowania łokcie oparły się na szorstkim głazie. Dłonie złączyły a dokładniej żelastwo z rękawiczką Backleya. Tekstura reki nawet w rękawiczce wydawała się być dziwna. Jakaś nienaturalna i zdecydowanie twarda jak cholera. Mina dziadka zrobiła się dziwna bowiem nigdy wcześniej nie dotykał czegoś takiego. Zdecydowanie to nie było ciało człowieka. Na pewno nie normalnego człowieka. Fox krzyknął dając znak by zacząć. Oczy wszystkich zwróciły się w stronę rąk a wynik był szybki. Zdecydowanie nieprzewidywalny. To był jeden ruch gdy mechaniczna reka upadła przegrywając pojedynek, który ciężko było tak nazwać. To była walka na luziku. Sprawa była jasna zamaskowany typ wygrał. Wstając jednak zachwiał się na chwilę i zatoczył po czym złapał pion. I odparł:
- Całkiem nieźle Ci poszło. - w stronę roborękiego.
-Hah- Borya zaklaskał w dłonie- Warto było stracić stówę by coś takiego zobaczyć. Jak żeś to zrobił młody?
Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Ale wstał i honorowo odliczył stówkę i cisnął na kamień. A później mniej honorowo wyciągnął rewolwer i wycelował w Buckleya. - A może trochę postrzelamy? - zapytał, spluwając gdzieś w bok, by uśmiechnąć się ironicznie i schować broń na powrót do kabury.
Borya idąc w ślady przegranego wręczył odliczoną setkę Billemu Foxowi
- Przecież mówiłem Ci Ruka, że mam trochę sztuczek w zanadrzu. - odparł zamaskowany psychol po czym zareagował śmiechem na widok rewolweru. I jeszcze większym w momencie jego schowania przez Lferta.
-Wybacz, ale gdybym postawił na ciebie to nie miałbym z kim się zakładać - Wzruszył ramionami
Fox kiwnął głową w podzięce i podał butlę whisky Boryi. - Zdrówko. Nie często spotkać można honorowych na pustyni.
- Nooo - powiedział na wdechu poprawiając pas - Jak to mówią “gdy biją uciekać, gdy dają brać”- i kulturalnie wyżłopał ćwierć butelki nim Billy zdołał zauważyć zastraszające tempo z jakim alkohol znikał. Postanowił, że więcej nie będzie brał. I tak być może nadwrężył dobroczynność alkoholodawcy
Fox zrobił wielkie oczy ale nic nie powiedział, otworzył usta by po chwili je zamknąć. - Kiedyś Shultz przyprowadził takiego gościa, co jak ty potrafił żłopać wódę niczym wielbłąd wodę. Czyś aby nie jego jaki krewny?
Borya zmróżył oczy przeszukując pamięć
-Mówisz o Brunonie? Brunonie Shultzu z grupy Johna Hexa?
- Jako żywo, kumpel mojego ojczyma i jeden z bandy łowców Hexa, którzy mnie ... odchowali, ale to dawne dzieje. Teraz wszyscy skapcieli i grzeją dupy przy kominkach.
Iwanowicz odszedł krok w tył by przyjrzeć się Foxowi
-Job twoju mać... Ty jesteś tym gołowąsem, którego Bruno ganiał by przynosił kolejne flaszki?!
- Gołowąsem... O kurwa, to Ty jesteś tym wódo żłopem. Ładne bagno, co tu robisz zamiast z innymi star yyy doświadcznymi popijać mrożoną wódę? Hex i pozostali siedzą w Grocie i tam się starzeją jedynie Pustynny Wilk od czasu do czasu wypuszcza się po pustyni.
- O widzę jakieś koneksje? Ruka o co tu chodzi? - bąknął nie zorientowany w sytuacji no albo udający nie zorientowanego no albo po prostu był świrem.
-Popijałem jeszcze do niedawna, ale dupa mi zesztywniała i uznałem, że czas ją rozruszać hehe...- następnie zwrócił się do Buckleya --Znam jego staruszka... znaczy ogólnie grupę w której się wychował. Choć gdy ostatnio go widziałem to wciąż miał mleko pod nosem i myślał, że jest wielkim strzelcem, bo potrafi trafić dziesięć butelek z rzędu z trzydziestu metrów.
- Zajebiście - krzyknął co powinno już wyryć się wszystkim w pamięci a to dopiero początek tego powiedzonka w jego wykonaniu, no chyba, że zdechnie mu się po drodze. Nie mniej jednak jego iście głęboki i poruszający wywód skończył się właśnie w tym momencie.
- Gówno prawda, potrafiłem zestrzelić 12 butelek i to szybciej niż ty jedną z nich opróżnić, a teraz jestem szybszy. Jeśli jest taka potrzeba. - odpowiedział Fox
Borya prychnął drwiąco na słowa “szybciej niż ty opróżnić” i uśmiechnął się z wyrazem twarzy pod tytułem “założymy się?”.
-Wierz mi, że ja teraz też potrafię je szybciej opróżniać - i zaśmiał się sprawiając wrażenie jakby był to nielada powód do dumy
- W Lunie będziemy mogli to sprawdzić.
-W pracy nie piję...- odparł prostując się i machając ręką na podkreślenie słów-...za dużo
- Będąc w Lunie to niemal tak jak po pracy, ale czy to ważne. I tak strzelam szybciej, zwłaszcza gnatami Pustynnego Wilka.
Spojrzenie Iwanowicza natychmiast skierowało się w dół do kabury Billego. Jego głos był poważny
-Raz tylko widziałem jak one działają. Potworne cudeńka. Chciałem odkupić jeden. Oferowałem moje roczne zarobki, a to była mała fortunka. Nie udało mi się...
- Pustynny Wilk podarował mi obydwa na zakończenie szkolenia, ponoć nauczył mnie wszystkiego co sam potrafił.
-Będziemy tak gadać o pierdołach, czy jedziemy? - warknął do obecnych. Nie czekając na odpowiedź, wsiadł na swojego konia i odpalił silnik. I tyle.
Billy zerknął na niebo - jeszcze słońce za mocno grzeje aby się stąd ruszać, lepiej się przespać. - Kończąc wypowiedź podniósł się odgarnął saperką trochę piachu i wygodnie się ułożył do snu.
- Jak by wam było za gorąco, to tam, tam i tam odgarnijcie jakiś łokieć piachu powinno być tam dość chłodno - mówiąc pokazywał palcem miejsca przy kamieniach, które od rana pozostawały w cieniu.
-Fox ma rację. To najlepszy moment. Tym bardziej, że noc może być pracowita.
Borya postanowił odłożyć wspominanie na później. Musiał się zająć Vovą. Odszedł bez słowa.
- Ustalmy jakies warty? - odparł stanowczo - tak będzie bezpieczniej.
- Psia mać. - mruknął. Przecież sam jechać nie będzie! Zgasił więc silnik i z juków wyciągnął zwijane posłanie. Rozwinął je i uwalił się w cieniu maszyny.
Przed pójściem spać cała zgraja zgodziła się i ustaliła warty. I tak pierwszy na straży miał stać Ruka, drugi “Trefl”, trzeci świr Backley i ostatni Fox.
 
__________________
Jestem początkującym graczem, który bardzo chętnie poprawi własne błędy. Tak więc, jeśli widzisz jakieś błędy, daj mi znać, nim wejdą mi w krew.
StaryBuc jest offline  
Stary 17-05-2011, 22:57   #18
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
Godzinę przed wyruszeniem w noc ku przygodzie. Dzień pierwszy polowania na Wampira.


Fox czekał spokojnie na płycie skalnej z wyłączonym silnikiem, aż większość się zbierze.
„Fox - Banda ignorantów. – Blue – Ale pewnie zmądrzeją i zaczną darzyć należytym respektem pustynię gdy pustynia pokaże im swoje prawdziwe oblicze. – Fox - pewnie masz rację Blue ale ja nie chcę widzieć jak śmierć ich poucza, jak ponury żniwiarz poucza ich o należnym pustyni szacunku, jak ich karci za ignorancję. – Blue – Rozumiem Williamie, ale nie jesteś przez nich wynajęty, nie będą pewnie przestrzegać reguł pustyni. Choć zawsze warto próbować. Przedstaw swój punkt widzenia, może ci co chcą przeżyć uznają, że jest w tych regułach sens i się podporządkują. Jak mawiał Twój opiekun, Williamie, każde życie jest warte ocalenia. Sprubuj.”
- Wyłączcie swoje silniki. Mam coś ważnego do powiedzenia, a nie będę się powtarzać – zgasił cygaro i ponad połowę schował do kieszeni. – John Hex, cholernie dobry taktyk i strateg, zwykł mawiać, że grupa składająca się z najbitniejszych wilków nigdy nie dorówna dobrze zorganizowanym i dowodzonym owcom. I my jesteśmy właśnie taką zgrają wilków. Jak dojdzie do walki zaczniemy sobie nawzajem przeszkadzać, a w ten sposób nawet zwykłe czerwie pustynne wybiją nas do nogi. Zobaczcie co tu się dzieje. Zbieranina i samowolka. Nawet pokąsani są lepiej zorganizowani i przypuszczam, że by zadali nam poważne straty. Właśnie przez to, że panuje tu samowolka. Przez to, że nie wiemy kto co potrafi robić najlepiej, nie możemy ustawić się w odpowiednim szyku. Nie możemy ustalić obowiązków w ‘stadzie’ – Zrobił chwilową pauzę by odpalić kolejne, o suchym ustniku cygaro, które wygrzebał z tej samej kieszeni gdzie odłożył przed chwilą palone. – Jestem Zwiadowcą i przeprowadzałem przez pustynię wielu i różnych, za każdym razem jasno określałem reguły, których złamanie kończyło się najczęściej śmiercią. Pustynia nie lubi gdy ktoś łamie jej prawa. A prawa pustyni są proste. Ja od zawsze tu żyłem, to jest mój dom. Będę jechał na przedzie, oddalony od grupy o jakieś 50 metrów, a reszta jedzie dokładnie po moich śladach. Na czele kolumny pojedzie Lfert, który ma najszybszy pojazd, a także największą siłę ognia. I to właśnie Lfert będzie ‘głową’ kolumny, jeśli on wykona zwrot, reszta zgodnie także wykona ten sam manewr jadąc po jego śladach. Najwolniejsze pojazdy będą jechały w środku, pozostałe furie będą jechać po bokach i z tyłu. Jeśli komuś się to nie podoba droga wolna, ale ja samobójców nie będę przeprowadzał przez pustynię. Z prostych powodów, jeśli ktoś zacznie uskuteczniać gadkę, gdy dam znak o całkowitym milczeniu i ciszy, to przez tą osobę wszyscy będą mieć kłopoty. A teraz pokażę kilka znaków, które warto abyście zapamiętali. Ja będę przesyłał te znaki do czoła kolumny, a ten kto będzie na przedzie przekaże je reszcie.

Fox rozpoczął pokazywać kolejne znaki z opisem co znaczą np: uniesiona otwarta dłoń – stop, uniesiona otwarta dłoń, a potem zaciśnięta w pięść – stop i wyłączyć silniki, zachować bezruch i absolutną ciszę. Zatoczony łuk palcem nad głową – kolumna ma zawrócić i uformować szyk we wskazanym przez zwiadowcę kierunku. Fox pokazał kilkanaście znaków powtarzając je kilkakrotnie dla lepszego utrwalenia.
- Jeśli się zdecydujesz Lfert być na czele kolumny, pamiętaj, że od twoich decyzji zależy życie pozostałych, pamiętaj także, że nie mamy wybijać napotkanych bestii, a dopaść konkretnego wampira. Nie warto dawać o sobie znać swojej zwierzynie, nie warto pozbywać się amunicji, która może później nam się bardziej przydać. Ja dołożę ze swojej strony wszelkich starań aby wszystkich bezpiecznie przeprowadzić przez pustynię, wytropić i dopaść wampira. I teraz jest najlepszy moment aby ci, którzy chcą jechać w kolumnie powiedzieli kilka słów o sposobie walki i specjalizacjach. Aha, jeśli ktoś zostanie poszarpany to go pozszywam, znam się na medycynie i pierwszej pomocy. Także ważne jest abyśmy umiejętnie wydzielali racje wody i żarcia. Nie pijcie co chwila, bo zabraknie wam wody. Pijcie małymi łykami, a przed połknięciem trzymajcie wodę w ustach jakiś czas. Będziemy jeść i pić wtedy gdy zatrzymamy się na postój. Jeśli ktoś wypije wszystkie swoje zapasy wody, to ma problem.

Backley nienawidził jak ktoś nim rządził ale w tym wypadku Fox gadał sensownie a jemu samemu nie bardzo chciało się wdawać w szczegóły na których i tak się nie znał. Podrapał się po swojej bujnej czuprynie, siedząc oczywiście na Furii tuż obok Fox-a po czym dodał:
- Znam się na ostrzach wszelkiego rodzaju, a walczę ostrzami pod prądem. - odparł bez zbędnych słów po czym dodał - nie znam się w zasadzie na innych rzeczach, nie mniej chciałbym sobie obejrzeć jakiegoś martwego czerwia o ile oczywiście nadarzy się taka okazja. W końcu mamy inne priorytety. Jak dla mnie plan jest w sam raz Węgorzu.

Borya kiwną głową. Pustynny Wilk nigdy nie był wygadany, ale znał się na swoim fachu. Dobrze nauczył Billego, a ten nie miał takich problemów z rozmawianiem. Ach... może to standardowy tekst ale: “Jak te dzieci szybko dorastają?”.
-Jestem strzelcem. Zdziebko skapciałem przez ostatnie dwadzieścia lat, ale wciąż trafiam jak zawsze, ale tam gdzie D’yavol nie może tam Vovę poślę. Hehe.

- Tak myślałem sobie, Panie Borya, jak by się zrobiło gorąco mógłbyś zostać w tyle. Aby tego uniknąć co byście powiedzieli Ty i Backley abyście jechali w zaprzęgu? Moglibyśmy zaprząść obie Furie do przyczepki, którą ciągniesz.

-Raz. Nie mów do mnie per pan. My som tawariszt. Dwa, nie martw się o mnie, ale jakbym zawadzał z czystym sumieniem mnie zostawcie. Trzy. Pomysł dobry. Vova jest ciężki, spowalnia mnie. Tak by się to zredukowało. Ale potrzebowałbym jakiejś godziny by zsynchronizować obie kierownice. Co jak co, ale ja w prawo, towarzysz w lewo i było by źle. Ale to wszystko przyjmując, że Buckley nie ma nic przeciwko towarzystwu starca i mutanta.

- Borya wiedz, że jeśli podejmuję się kogoś przeprowadzić przez pustynię biorę to za punkt honoru i nie zostawiam nikogo w tyle. NI-Ko-Go.

- Ja co? przeciwko? Nie... w sumie to zajebisty pomysł - odparł uradowany - Węgorz ty rządzisz na pustyni ja tam się na tym nie znam. Zsynchronizować kierownice? będziemy jechać za kimś tak? Jeśli tak to chyba odwrotny kierunek nam nie grozi, bardziej bym się martwił o to, że ja jako laik nie nadążę za tempem Ruki ale z chęcią się czegoś nauczę takie coś nadaje się do tego najlepiej praktyka czyni mistrza. - odparł o dziwo nie mówiąc czegoś o wielkich dębach rosnących na pustyni czy panienkach w zwiewnych ciuszkach.

- I to jest kolejny ważny punkt programu, Pan yyy, Diabolo w razie potrzeby będzie mógł ci podpowiedzieć co zrobić aby maszyna ci nie zdechła. Z tą synchronizacją mógłby być problem, nie chodzi aby furie były na stałe połączone, tak samo jak w karocy nie są połączone konie za łby. Po prostu drążek przyczepki przywiąże się do dwóch furii pomiędzy. Ja jako zwiadowca a Lfert jako silna zapora ogniowa cholernie do tego mobilna, a jak jakiś pędrak się przebije to będzie miał z Vovą i Backleyem do czynienia, bo ty Diabolo możesz trzymać wtedy jego kierownicę.

-Jeśli Furia Buckleya ma wziąć na siebie ciężar Vovy to musi być porządne połączenie. Przywiązanie nie wystarczy. Niestety życie nie jest takie piękne, ale jak się zastanowię godzina to trochę się zapędziłem. W kwadrans powinienem zdążyć.

- Ja się nie znam zdaję się na was. - odparł po czym zaczął się beztrosko lampić w każdą możliwą stronę.

Fox bez słowa sięgnął do plecaka, pogmerał i wyciągną spory kawał polimerowej liny i podał go Boyra. - Czyń wedle uznania.

Borya zastanawiał się chwilke po czym wziął linę
-Dobra, tymczasowo może wystarczyć. Ale i tak potrzebuję chwili na kierownice. Chodź Backley, pomożesz mi.

Buckley ruszył bez słowa za Ruką pogwizdując sobie jakąś piosenkę.

Po usłyszeniu wypowiedzi 'zwiadowcy' Sona zastanawiał się przez długą chwilę czy chce mieć z nim coś do czynienia. Owszem, myśleli tak samo, ale jeśli będzie chciał zjednać tą grupę...to w ogóle możliwe?
- Sona Crux - przedstawił się podchodząc do Billego - Nie potrzebuję amunicji, ani często mnie zszywać nie trzeba - pokazał blizny na nadgarstkach współpracownikowi - bo już swoje mam zszyte - dodał z uśmiechem, po czym usiadł obok, i spoglądając z dołu rzekł:
- Samowolka rodzi się z faktu że grupa jest w pełni przypadkowa, nic nas nie łączy oprócz zlecenia. Od Vergila wycisnąłem informacje bez pokrycia iż jest łowcą, jego znajoma nie raczy mówić nic, a to dziecko pewnie jest jakimś rodzajem asa w rękawie, tajna broń, czy coś w tym stylu. Nic o niej nie mówią, traktują normalnie i wleką do miasta które planuje zaatakować wampir. - cały czas sumował swoje obserwacje - zaś zamaskowany...nie rozumiem do końca jego nastawienia, nie miałem czasu z nim pogadać porządnie, ale powiedzmy że zbudził dziwne pierwsze wrażenie, i jeśli ktoś ma się odezwać pierwszy czując zagrożenie czerwi, obstawiałbym na niego.
"z drugiej strony, nie wiadomo kto lub co jest pod maską" dodał w myślach.
- Sam plan mi się podoba, jeśli chcesz utworzyć grupę, mogę się zgodzić, jeśli nie, to skończymy jako wyścig szczurów, gdzie celem będzie dostarczenie głowy do karczmy. A przynajmniej tak się to prezentuje obecnie.

Fox spoglądał z wysokości siedzenia silver fish, żuł palące się cygaro, poprawił kapelusz, jedną rękę miał cały czas schowaną pod ponczem.
- Nie sądzę aby chodziło o jak to mówisz dostarczenie głowy, raczej idzie o coś więcej. Poza tym nie sądzę aby dane nam było oglądać 15 baniek, chyba że to dobrze rozegramy. Radny jest skąpcem i jeśli, powiedzmy byś wygrał wyścig szczurów i dostarczył głowę wampira to jedyne co byś dostał to sporo ołowiu w czerep. Nikt za ciebie by się nie upomniał, a Radny zaoszczędziłby kupę szmalu.
- Jeśli chcesz dołączyć, ja nie mam nic przeciwko tak długo jak nie będziesz narażał całej grupy zachowaniem nie skoordynowanym. Zajmiesz miejsce na końcu kolumny, w odstępie 10 metrów za zaprzęgiem Backleya i Boyry.

- Niech będzie, w końcu z racji na pojemność baku wziąłem furię - przytaknął Sona - choć w razie czego zapamiętaj, że jeśli dojdzie do walki, mogę zrobić cokolwiek tylko z pierwszej linii. Taka moja mała wada.

Stary kowboj, który do tej pory po prostu stał obok innych i wysłuchiwał ich pieprzenia, zdecydował się odezwać.
- Do roboty, zatem. - powiedział tylko, po czym wydudnił potężnego łyka ze swojej butelki whisky. Wstyd przyznać, ale bez tego nie mógł normalnie myśleć.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 18-05-2011, 21:03   #19
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Chwila po rozpoczęciu pierwszego postoju. Niezrozumiała dyskusja Vergila, Nancy i Sony.

Vergil Pomógł Claudi opuścić maszynę, po czym sam zsiadł ze śmigacza i oparł się o skałę. Jednym okiem cały czas obserwował małą pannę Sulivan, gdyby się jej coś stało, to prawdopodobnie ostrzeżenia Nancy by się niechybnie ziściły.
Sona przeciągnął się w cieniu, spoglądając na motocykl. Wybrał Furię wyłącznie dla tego że ma większą pojemność, jeśli stwierdzi że woli obrać własną drogę i poszukać lepszego zlecenia, większy bak się przyda.
Rozejrzał się parę razy szukając zajęcia. W pierwszej kolejności wyciągnął z kieszeni pudełko tabletek. Połknął dwie z nich, schował je z powrotem.
Wreszcie jego wzrok złapał Vergila, nie wiedział o nim za wiele, a lepiej się upewnić, że w razie czego nikt nie zrobi cię w konia pod koniec akcji.
Oparł się jedną nogą o kamień przy którym siedział, spoglądając na niego z góry
- Yo. Twoja Furia padał co chwilę w trakcie jazdy, jesteś pewien że nie masz wadliwej? Co prawda wszystkich najbardziej opóźniał golem, ale najlepiej widziałem waszą dwójkę obok.
Czarnowłosy chłopak powoli podniósł wzrok na nowego rozmówce.
-Wiesz, nie znam się na tym.- Wzruszył obojętnie ramionami.
-Takie zabawki służą mi tylko do przemieszczania.-Zlustrował wzrokiem Sonę, po czym przeniósł wzrok niżej, patrząc w bliżej nie określonym kierunku. Mogłoby się zdawać, że jest w trakcie prowadzenia dialogu z samym sobą.
- Nie są pierwszego rzędu, ale wciąż się dziwię, że same raczyły się wyłączać. Ale tak właściwie...To kim ty jesteś? Dostaliśmy dwóch emerytowanych pracowników kopalni złota, wandala, jakąś dziewczynę...i dziewczynkę - przeniósł wzrok na szkraba - oraz kupę złomu i pracownika zoo. O ile ten ostatni najpewniej faktycznie jest łowcą, to nie wiem jak z resztą, no i z tobą. Ty i Ruda wydajecie się być jako jedyni normalni...choć znowu widząc tą małą nie wiem czy jesteś łowcą-pedofilem czy ojcem na wycieczce, któremu nie w głowie polowania. - spytał całkiem zwyczajnie, lekko wesoło, jakby był lekko pobudzony (choć co prawda nie pasowało to do obecnej godziny, zwarzywszy że cały pozostały czas spędzili na łażeniu w te i we wte po karczmie, oraz podróży motorami.
Vergil rzucił Sonie jednoznaczne spojrzenie, że tego typu uwagi go nie bawią.
-To jest tak, że kim jestem nie powinno cię interesować, lepiej spożytkował byś czas odpoczywając, bo zaręczam cię ten staruch z Grotu coś knuję napewno nie jest to proste zlecenie typu, wytrop i zabij.-Ruchem głowy odrzucił włosy które przysłoniły mu oko.
Chłopak westchnął ciężko i odrzekł
- Nie zrozumiałeś aluzji. Jeśli nie powiesz trzech zdań o sobie, ludzie będą mieli cię za takiego jakim cię widzą, a obecnie jesteś neutralnym skrytym facetem z małą dziewczynką, którego ciężko dopasować do obrazka. - objaśnił - Dostaliśmy to samo zlecenie, a skoro facet jest podejrzany, najpewniej będzie masa okazji aby rzucić podejrzenia nie tylko jemu, ale i sobie na wzajem. Moment w którym nikt nie będzie wiedział co się dzieje, najpewniej skończy się krwawą łaźnią. Jeśli nikt nie będzie wiedział kim jesteś, znajdziesz się w jej środku, a to oznacza, że razem z tobą również mała.
Po tej wypowiedzi Sona usiadł obok niego, krzyżując nogi
- Wolę mieć pojęcie z kim mnie mieszają w kotle, niż potem stać pod ścianą z bronią w ręku, i najpierw strzelać, a potem sprawdzać co się rusza, i czy robi to po śmierci.
Wyprostował wcześniej zgięte nogi, a ręce założył na siebie.
- Naprawdę mnie nie obchodzi jak ludzie mnie postrzegają- Odparł dość znużonym tonem
- Ale jeżeli koniecznie chcesz trzy zdania o mnie, to mogę zaspokoić twoją ciekawość.
- Jestem Vergil. Pracuję jako łowca. I masz rację nie pasuję do reszty.
Przesunął się kilka centymetrów, gdyż słońce zmieniło pozycję i zaczęły do jego skóry docierać pojedyńcze promienie. Bladą ręką poprawił wielki krzyż wiszący przy pasie..
- Dalej wydajesz się cicho-ciemny, ale przynajmniej nie jesteś powodem do obaw, w wypadku podziału gotówki. Przynajmniej nie w porównaniu z tą zgrają. - spojrzał na kilka inny, dość wyróżniających się osób - choć w sumie, chyba o to chodzi w byciu łowcą, każdy jest w dużym stopniu inny, więc zabijają to co jest inne, bo nie pasują do zajęć uważanych powszechnie za zwykłe. - ta krótka i pseudo filozoficzna wypowiedź nie miała w rzeczywistości znaczenia. Znudzony Sona rysował ciężkie do sprecyzowania kształty w piasku, najwyraźniej nie wiedząc co ma robić.
- Spać nie zamierzam, będę na warcie całą noc...no, prawie, najpóźniej godzinę przed świtem ruszam dalej. Więc z pożytkowaniem czasu na odpoczynek, lepiej sam się tym zajmij, chyba że nie masz nic przeciwko szukaniu lekarstwa na nudę w środku nocy. Nawet nie ma z kim jej zająć ciekawszą drogą, a co dopiero zwykłą.
Po chwili podeszła do nich Nancy, rzucając spojrzeniem na Sonę. Kucnęła przy dziewczynce i uśmiechnęła się do niej.
- Jak podróż? - spytała Claudię.
- Nie byłoby źle, gdyby Vergil nie był takim marnym kierowcą - odparła, chichocząc cicho pod nosem. - Jestem zmęczona - dodała, ziewając przeciągle.
- Rozłożyłam przy moim ścigaczu śpiwór, możesz odpocząć. Napij się wody - powiedziała z troską w głosie, wskazując dziewczynce kierunek, w którym powinna się udać.
Gdy Claudia odeszła spory kawałek, rudowłosa wyprostowała się i spojrzała ponownie na Sonę.
- My się chyba jeszcze nie znamy - zagadnęła, uśmiechając się.
- Sona - rzekł wstając spokojnie, po czym z dosyć niedopracowanym ukłonem, powtórzył dodając... - Sona Red - ...nazwisko starego rodu wampirów. Uśmiech świadczył że był to żart, ale fakt czy ktoś go pochwyci...zależał od tego skąd się wywodził, i czy był łowcą. Jeśli tak, dla samego Sony byłaby to spora informacja. - Pani matką, i jego żoną, rozumiem? - spytał.
- Rozumowanie to chyba nie twoja najlepsza cecha - odparła, również z uśmiechem. - Nancy, a to Claudia, moja młodsza siostra - dodała, wskazując na dziewczynkę pakującą się do śpiwora.
Chłopak zamrugał porównując je dwie, po czym spytał - ona ma jakiegoś pasożyta, czy może ty wcale nie jesteś łowcą? Jak to właściwie działa. - podrapał się po głowie nie mogąc znaleźć logiki w tym wszystkim.
Rudowłosa podniosła jedną brew, po czym zaśmiała się krótko.
- Urocze - rzekła.
- Wybacz, powtórzę się, jesteś łowcą, czy mam cię odstrzelić gdy zaczniesz bezcelowo plątać się pod celownikiem?
Vergil co jakiś czas spoglądał to na Sonę, a to na Nancy. Do końca nie rozgryzł toku rozumowania tego pierwszego, jednak przewidywał, iż z tej rozmowy może narodzić się jakiś konflikt. Czarnowłosy chłopak rozmyślał nad sposobem zmiany toru dyskusji.
-Sona to chyba oczywiste, nie znajdziesz wsród nas naniek czy też gosposi. Swoją drogą to o sobie nic nie mówisz, a nas wypytujesz.- Chłopak o białej cerze utkwił wzrok w nowo poznanym osobniku.
- I właśnie w tym rzecz - odparł młodzieniec - albo mała jest jakąś waszą zabawką w stylu pupilka staruszka... - skinął głową na Vovę - albo świadomie prowadzicie ją do miasta które zostanie napadnięte przez wampira, najprawdopodobniej kończąc zabawę krwawą łaźnią...druga opcja brzmi idiotycznie, więc staram się zrozumieć co tu się święci. Jeśli to zlecenie będzie zbyt skomplikowane, wole poszukać nowego, albo podorabiać jakąś chwilę w burdelu. Ehh - westchnął - a ciężko mi stwierdzić czy chce się w coś mieszać, jeśli nie jestem pewien z kim przyszło mi pracować. Już wiem że nie pochodzimy z tych samych stron, a to mi nie pomaga - ocenił wynik "żartu".
- Nikt przecież ci nie każe z nami współpracować - wtrąciła się Nancy. - A wiedzieć też za wiele nie musisz, ciekawiej będzie, jeśli pozostaniesz w sferze swoich pokręconych domysłów. - Mrugnęła do niego okiem, po czym spojrzała w stronę horyzontu.
Vergil powoli dochodził do wniosku, że nie da rady dogadać się z Soną.
-Lubisz mówić o krwawej łaźni prawda?- Zapytał dość uszczypliwie, zazwyczaj tak nie robił jednak po tej serii wywodów nie mógł się powstrzymać.
- Jasne - stwierdził szczerząc mechaniczne, dosyć ostre zęby - ma ładne kolory. - ton znów wskazywał na brak powagi, po prostu rozmowa była na swój sposób zgubiona. Sona nie rozumiał odpowiedzi dwójki, a nie zdawał sobie sprawy, że oni nie rozumieją jego. - Właśnie, że jest przeciwnie. Co mi karze? - odparł kobiecie - fakt że mamy to samo zlecenie! Więc albo będziemy współpracować, albo ścigać się kto pierwszy zdobędzie głowę wampira, oraz kto da radę donieść ją z powrotem do latającej karczmy. Dlatego właśnie chcę wiedzieć, kim jesteście. Chyba, że współpracować nie chcecie, ale wtedy nie wiem czemu w ogóle jedziecie z nami jedną grupą, zamiast podróżować własnym tempem, tym bardziej że macie dodatkowy balast - jego ton nie brzmiał ofensywnie względnie dobranych słów, choć nie wyglądał na zmęczonego.
-Wiesz to nie jest tak, że jeżeli nie chcemy z tobą współpracować, to nie zechcemy z resztą, a dlaczego podróżujemy w grupie?-Zapytał trochę ironicznie jak może bardziej retorycznie.
-A dlatego, że tak jest bezpieczniej. Jeżeli z kimś nie robię to nie znaczy, iż muszę mu przyłożyć spluwę do skroni.-Zamknął oczy i palcami rozcierał zmęczone powieki.
Na słowa Vergila o przykładaniu spluwy do skroni, zrobił dosyć głupią minę - codziennie uczę się czegoś nowego, no ale w sumie jestem młody - stwierdził. - każdy ma własne zasady, jednak wiedzcie że ja gdy robię coś samemu, to niedzielę się z kimś kto patrzył, rób robił po swojemu, tak więc...pewnie jednak zmienię zasady. Choć spluwy akurat nie mam. - przeciągnął się dosyć leniwie spoglądając na Vergila. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak wygląda w rzeczywistości, choć czuł się jak łowca na pikniku pacyfistów.
Nie przejmował się specjalnie Vergilem, który był po prostu...zwykły, ani dziewczyną, która wydawał się...być. Jednak wciąż nie mógł zrozumieć sprawy z małą dziewczynką. Jeśli będzie coś na co będzie uważał to zapewne ten właśnie brzdąc.
Czarnowłosy podwinął rękawy, gdyż robiło się strasznie gorąco.Można było dostrzec liczne blizny na przegubach, były spowodowane głównie cięciami jak i poparzeniami To co mówił Sona było.. jakby to ująć... strasznie chaotyczne. Toteż postanowił nie wdawać się w dalszą dyskusję, ponieważ nie miał obecnie nic istotnego mu do powiedzenia.
Sona odszedł do swojego pojazdu. Siadł na nim wpatrując się przed siebie...chyba zrezygnuje mimo wszystko z tej misji.
Słońce było już wystarczająco nisko by kontynuować podróż.
-Nancy, chyba pora ruszać?-Vergil zapytał z uśmiechem rudowłosą.
- Tak, myślę, że jeszcze uda nam się przejechać kawałek zanim zapadnie noc - odpowiedziała. Przeciągnęła się jeszcze, po czym udała się do Claudii, by jej oznajmić, że czas ruszać. Dziewczynka niechętnie wyszła ze śpiwora i jeszcze sennym krokiem ruszyła w stronę Vergila. Nancy natomiast zwinęła pośpiesznie śpiwór i spakowała do plecaka. Spojrzała jeszcze na niebo. Niedługo miała zapaść noc, dosyć niebezpieczna pora jak na pustynię.
Gdy już chłopak wraz z dziewczynką wygodnie siedzieli na machinie, gestem ręki wskazał Nancy by ruszyła przed nimi. Odpalił motor, nie miał obycia z śmigaczami, toteż wkoło rozszedł się hałas “zarzynanego” silnika, a kłęby dymu rozeszły się po okolicy. Jeszcze tylko kątem oka upewnił się czy młoda Claudia aby na pewno bezpiecznie siedzi na swoim miejscu. Potem już był gotowy do drogi.
 
Fiath jest offline  
Stary 20-05-2011, 20:00   #20
 
Eleywan's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znanyEleywan nie jest za bardzo znany
Przeszłość. Czym tak właściwie jest? Czym się różni od snu, halucynacji, czy też fatamorgany? Tym, iż to ona przyczynia się do tego co właśnie przeżywamy, czujemy, jakie mamy więzi z ludźmi. Jednak Vergil wiedział, że dla niego nie ma terminu "przeszłość". Jest tylko dzisiaj i jutro.

Vergil & Nancy
Wieczór przed odjazdem.

Nancy zapięła szczelniej swoją skórzaną kurtkę i spojrzała na Claudię. Dziewczynka wyglądała na zmęczoną. Siedziała na piasku, oparta o Furię Vergila, owinięta czymś, co kiedyś było czerwonym kocem, a teraz przypominało jakąś szmatę.
- Napij się wody. - Nancy podała siostrze bukłak z wodą. - I postaraj się nie zasnąć. Nie wiem czy nie będziemy ruszać lada chwila - dodała, uśmiechając się do niej.
Claudia w milczeniu wzięła bukłak i upiła odrobinę wody.
Vergil podszedł do swojego pojazdu i kucnął obok Nancy, wpatrując się w gwiazdy.
-Co sądzisz o jeździe w nocy?-Gdy zadawał to pytanie dostrzegł spadająca gwiazdę. Ktoś kiedyś powiedział mu, że owa spełnia marzenia, jednak teraz wiedział, iż to nieprawda.
-Bo wiesz, osobiście uważam to za zbyt niebezpieczne, szczególnie ze względu na Claudię.-Chłopak delikatnie skinął głową w stronę dziewczynki która z trudem walczyła ze snem.
- Zgadzam się z tobą. Ale z tego, co udało mi się podsłuchać, bardziej niebezpiecznym może być pozostanie w tym miejscu - powiedziała, wpatrując się w gwiazdy. - Wiesz, ze względu na czerwie. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Najgorsze jest to, że muszę ciągać ze sobą Claudię. To nie jest życie dla niej. - Westchnęła, spoglądając na swoją siostrę. - Nie powinna tutaj być. Ale nie miałam żadnego wyboru. Szlag by to - mówiła, chociaż słowa te bardziej kierowała sama do siebie, niż do Vergila. Spojrzała na Claudię. “Przepraszam, że musisz żyć w takim, a nie innym świecie” przeszło jej przez myśl. Znów westchnęła.
Wstał i zaczął nerwowo chodzić tam i z powrotem, nie wiedział co robić, cholerne robale. Vergil podszedł do Furii i kopnął w oponę. Kutwa, musi być jakiś wybór, jakieś mniejsze zło. Jednak najgorszym wyjściem było pozostanie tutaj bezczynnie. Ponownie ukucnął. Miał pewien plan jednak nie gwarantował on bezpieczeństwa. Wolał go zachować na później.
-Pomyślałem trochę nad tym i myślę, że powinniśmy jechać. Jednak musimy starać się zachować jak najwiekszą odległość od kopców Czerwi. Wezmę Claudię, w razię czego mam pewien punkt programu, który może posłużyć jako koło ratunkowe.-Zwrócił się w stronę Nancy, chciał by jego ton brzmiał na pewny, aby dodać otuchy rudowłosej, mimo to wiedział, że prawdopodobnie jest bardziej zmotywowana niż on.
- Co to za koło ratunkowe? - spytała, patrząc podejrzliwie na Vergila. W końcu musiała wiedzieć, co takiego planował, jeśli miała z nim zostawić swoją siostrę... Jedyną bliską rodzinę, jaka jej pozostała.
-Wiesz, to jest coś takiego czego z czego akurat nie jestem dumny, powiedzmy , że efekt uboczny.
-W zasadzie to tego nie da się opisać, musiał bym Ci to pokazać kiedyś.-Zaczął się dość energiczne tłumaczyć przed Nancy.
"-Zaraz, zaraz, czy ty chcesz mnie pokazać tej dziewce?"
"-Gdybym mógł to bym cię uderzył w ten robaczy ryjek, zacznijmy od tego że to nie jest dziewka. A po drugie pokaże cię komu zechce, zamknij ryj."
"-Rób jak chcesz, żebyś potem nie żałował"
Vergil nie kontynuował dialogu z pasożytem. Cieszył się jednak, iż darmozjad chyba się trochę wytresował. Gdy przypomni sobie ich pierwsze dialogi, raczej wojny słowne to jest to duży progres.
- Nie jesteś zbyt przekonujący - odparła, kładąc dłoń na ramieniu Claudii, jakby tym chciała ją uchronić przed ewentualnym atakiem... z czyjejkolwiek strony.
Puścił oczko do Claudii.
Czarnowłosy chłopak wstał i podszedł do rudowłosej dziewczyny, złapał ją delikatnie za rękę."Cholera, żeby tylko nie zauważyła tego buraka na mojej twarzy" Vergil pomyślał onieśmielony delikatnie.
-Chodź, pokażę ci.- Powiedział ze znużeniem w głosie.
- Um... no dobrze. Claudia, zaczekaj tu. Nie ruszaj się nigdzie! - rzuciła do siostry, po czym pomaszerowała za czarnowłosym. - Mam nadzieję, że to coś ciekawego.
Gdy już znaleźli się w takiej odległośći od pozostałych, iż był pewien, żę nikt go nie podsłucha ani nie podejrzy, zdjął koszulę.
-To co teraz zobaczysz, nie będzie ani estetyczne czy też piękne, pasuję?-Vergil ostrzegł Nancy.
"-Czyżbyś sugerował, że jestem obrzydliwy?" Młody mężczyzna usłyszał wewnątrz siebie, rozbawiony głos.
"-Nie no skąd... powiedział bym raczej, iż koszmarny" Odpowiedział zgryźliwie.
- Gdybym aż tak przejmowała się pięknem i estetyką, chodziłabym teraz w eleganckiej sukni pośród uroczych uliczek, a nie polowała na wampiry - odrzekła z uśmiechem.
Kiwnął głową z uśmiechem. Po krótkiej chwili jednak spoważniał, odsunął się kilka kroków od Nancy, odwrócił się plecami w jej stronę. Wśród wielu mniejszych blizn, można było dostrzec biegnące wzdłuż kręgosłupa dwie długie. Chłopak spiął mięśnie, które uwydatniły się jeszcze bardziej.
-Volito, wzbij się.-Wyszeptał, jednak na tyle głośno, iż dziewczyna to z pewnością usłyszała.
"Jak sę życzysz, Panie" Ponownie uszczypliwy głos rozległ się w jego głowie.
Krew trysnęła, blizny pękły, a ich miejsce zajęły dwa wielkie skrzydła. Wyglądały dość odrzucająco. Żeby nie powiedzieć obrzydliwie, były kształtu dłoni z błoniami między palcami, skóra Vergila również zmieniła zabarwienie na ciemniejsze.Ból przeszłości powrócił.

Nancy przez chwilę stała w milczeniu i wpatrywała się w... no właśnie, w co? W skrzydła? W dziwną narośl? Cokolwiek to było, zaparło jej dech w piersiach. Przynajmniej na moment. Gdy już otrząsnęła się w wrażenia, obeszła Vergila, by stanąć do niego przodem.
- Co... Czym... Kim ty jesteś? Co TO jest? - spytała.
Spodziewał się takiej reakcji. Jednak nie, myślał, że dziewczyna zareaguje ostrzej. Jednak lepiej było gdyby wiedziała o nim kilka rzeczy teraz, niż miałaby się tego dowiedzieć w czasie walki.
-Jestem człowiekiem, jeżeli o to chodzi, a to..- Wskazał ręką na prawe skrzydło.
-.. to jest pamiątka po tamtej nocy kiedy straciłem brata, mój pasożyt, Volito.- Powiedział dość obojętnym tonem.
Z pleców Vergila dochodziło jakieś burczenie. Po chwili się ustabilizowało i dało się wyraźnie dosłyszeć głos.
-Miło mi w końcu Panienke poznać.-Basowy głos ironicznie rzekł w stronę rudowłosej.
"-Przystopuj!" Zganił pasożyta Vergil w myślach.
-Nie przejmuj się tym gada tylko gdy jest w tej formie.-Vergil zaczął się nerwowo tłumaczyć
- Ach, to pasożyt... Nie widziałam jeszcze żadnego w takiej postaci - rzekła, przyglądając się ‘skrzydłom’. - W takim razie, skoro to pasożyt... Co takiego dzięki niemu zyskujesz? - spytała, nie kryjąc ciekawości.
-Jak to co?! Gdyby nie ja to by już pewnie dawno nie żył..-Poirytowany głos wszedł prawie w pół słowa dziewczynie.
-Zamilcz robalu!- Skarcił go Vergil, tym razem na głos
-Poza tym, że jest to problem, żre tyle co pięciu ludzi, jest nie wychowany, chamski, to mogę latać i troszkę zyskuję na szybkości w razie czego mogę się też tym osłonić.- Pot coraz intensywnie gromadził się na skroniach Vergila.
-A teraz wybacz schowam “to” bo jednak żre to w cholerę Energii a wolał bym ją spożytkować potem.-Nim skończył to mówić, skrzydła wróciły do poprzedniej formy. Jedyny ślad który po nich został to krwawiące blizny
Rudowłosa spojrzała na Vergila.
"-Juuuuż? A tak dobrze się bawiłem!" Robal widocznie nie zadowolny, iż Vergil wrócił do standardowej formy.
- Czy... Czy to boli? - wskazała na krwawiące blizny. - Bo za dobrze nie wyglądają te rany...
Nałożył swoją koszulę z powrotem."Pewnie, że boli. Jednak ktoś ten ból musi znosić" Pomyślał młody chłopak.
-Boli jak każda inna blizna rozrywana po raz setny. Jednym słowem przyzwyczaiłem się.- Uśmiechnał się szeroko w stronę Nancy.
Uniósł głowę ku gwiazdom.
-Swoją drogą to takie nostalgiczne, iż to może być ostatnia noc w moim życiu.-Mimo, że były to smutne słowa, nadał im raczej optymistyczny ton.
"A Vergilkowi, może kredki kupić? No już nie płacz" Usłyszał te słowa i głośny smiech, jednak go zignorował.
- Dlatego postaraj się, by tak nie było, bo pod opieką masz moją siostrę - powiedziała Nancy, uśmiechając się do Vergila. - Ruszajmy, szkoda czasu. Jeszcze się nagadamy, gdy będziemy w bezpieczniejszym miejscu - dodała, po czym ruszyła do ścigacza.
Chwile został sam, patrząc w gwiazdy, a przed oczyma pojawiały się mu obrazy z przeszłości.
Z obecnej perspektywy traktował je tak samo jak sny, czyli jako obrazy bez znacznia. Paradoksalnie Vergil nie chciał się odciąć od swoich korzeni.Teraz jednak miał co innego na głowię, tak jak wspomniała Nancy. Niedługo po niej udał się w stronę śmigacza. Gdy już się tam znalazł usiadł opierając się o motor.
"-Volito, zaczynam cię akceptować, ale obiecaj mi jedno, pomożesz mi ochronić Nancy i Claudię, przyrzekasz?"
Pasożyt wyraźnie zaskoczony prośbą jak i wyznaniem Vergila odpowiedział.
"-Jasne!" Był tak zszokowany, że Vergil go o coś prosi a nie wymaga, iż oniemiał.
 
Eleywan jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172