Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-09-2014, 20:55   #11
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Kobieta zaśmiała się, przywiązując sznur do pasa spodni. Nie myślała, że trafi gdzieś, gdzie jest zimniej niż na Valahii, ale widok lodowego pustkowia była na swój sposób nostalgiczny. Zapomniała już jak urokliwe potrafią być puste przestrzenie z niczym tylko bielą. - Jestem pewna, że narzekasz bo się nudzisz i nic więcej. - zarzuciła Kazemu. - I swoją drogą ja też jestem z lodowych krain. Nie mów mi, że niebieski nie kojarzy ci się z mrozem. - zwróciła uwagę na dość popularny fakt, uderzając się w klatkę pięścią, dumna na baczność.
W sumie niebieski kojarzy się nieco bardziej z wodą.
- Nie kwestionuj. - dodała, odwracając się do Kiro. - Co jest mały?
- No bo się nudzę i jest mi zimno! -jęczął dalej Kaze. - A pewnie jak znajdziemy jakieś kobitki, to rozbieranie ich będzie trwało trzydzieści minut i to z dłutem i młotkiem. - dodał jeszcze, kopiąc jakaś śnieżną zaspę.
Krio przewrócił się na sankach tak by widzieć lepiej Shibę, po czym mrużące swe zaspane oczy wymruczał.
- Skoro...już...tu...jes… -zaczął, lecz jego oczy zamknęły się, a miarowe chrapanie wypłynęło z ust. Dopiero kiedy Kaze cisnął w niego śnieżką, ten się ocknął. - Hę? A… no to… jak już tu jesteśmy… - dzieciak ziewnął głośno i rozpłaszczył się bardziej na sankach. - To jak...znajdziemy to coś… to...odwiedzimy...moich...rodziców? -zapytał ze szczerym zainteresowaniem w głosie. - Ucieszą się...że mam...kolegów...i...dziewczynę. -dodał, przedstawiając swój pogląd którego Shiba nie mogła mu wybić z głowy. Dzieciak w swoim małym światopoglądzie przyjął, że skoro został kiedyś zakładnikiem Shiby to przez to, że go przy sobie zostawiła została jego dziewczyną. Był raczej głuchy na argumenty temu przeczące.
- Może uraczą nas pyszną zamrożoną herbatką i śniegowym ciastkiem? -zakpił cienisty zabójca, gdy mroczna macka wyrastająca z jego włosów formowała kolejna śnieżkę.
- Najpierw praca potem pierdoły.... - postanowiła niebieskoskóra, po czym zatrzymała się na moment, popadając w zamyślenie.
Kiro miał gigantyczny potencjał magiczny. Jego rodzina też musiała coś w sobie mieć. To w żadnym wypadku nie powinien być zły pomysł. - Ale zgoda. Odwiedzimy ich, gdzie mieszkają? - spytała uśmiechając się do chłopaka, którego twarz przywitała kolejną śnieżkę. Zaśmiała się ruszając dalej. - Dobrze wiesz Kaze, że nie mam oczu na żadnym z was.
- W... Śnieżnym... porcie. -ziewnął nim śnieg uderzył go w twarz. Wymienione miasto miało być punktem spotkania z Lokim, przynajmniej na nie była ustawiona tym razem kula teleportacji. snieżka wyprodukowana przez Kazego, pofrunęła w tył głowy Shide, rozpryskując się na jej długich włosach. - Czasem powinnaś na nas spojrzeć. -zażartował cień.
Energia magiczna zaczęła zbierać się i wirować w okół sylwetki niebieskoskórej, której głowa powolutku zaczęła się odwracać w stronę Kazego. - Oj spojrzę mój drogi. - wyszczerzyła się, gdy w jej ręku zmaterializowała się łopata do śniegu.
- Ja...też...chce..pograć… -ziewnął Krio, dookoła którego z ziemi zaczęły podrywać się masowe ilości śnieżek. Od małych, po takie, które mogłybyć podstawą dla dorodnego bałwana.
- Właściwie jak się zastanowię, to nie mamy czasu. - stwierdziła Shiba, tracąc swój zapał na widok artylerii młodego. - Najpierw praca. Mówiłam już. - zadeklarowała, odwracając się na pięcie.

***

Kiedy grupka dotarła w końcu do przedsionka jaskiń, nie zrobiły one na nich wielkiego wrażenia. Zwykła, przypominająca typową lodową jaskinie przestrzeń, przeradzająca się w kręty śnieżny tunel.
- Ciekawe czy serio jest tam tak zimno...- mruknął Kaze i cisnął śnieżką w jedną ze ścian. Ta pofrunęła przed siebie, po czym całkowicie bezgłośnie rozbiła się o lodową barierą. - Czyli chyba tak… co wchodzimy na hej ho, czy jakiś plan?
Shiba zastanowiła się przez chwilę. - Po prostu będziemy ostrożni. Powinno zadziałać, nie? - wzruszyła ramionami. - Idę przodem, w ciemności mało mi grozi. Bądź niedaleko, to w końcu też twój żywioł. Krio i….ehh? - Kobieta spojrzała na swoją niewolnicę nie mogąc przypomnieć sobie jej imienia. - Idziecie we dwóch za nami, z pochodnią. Patrzcie pod nogi, założę się że łatwo można się tutaj o coś poślizgnąć.
Kaze spojrzął na Shibe i popukał się w czoło. - Tam ponoć zamarza dźwięk. Serio myślisz, że pochodnia da radę?- prychnął zabójca, widocznie zażenowany takim brakiem pomyślunku.
Shiba puknęła w czoło kazego. - Dźwięk porusza się przez wibracje, nie może zamarznąć. Jeżeli tam nic nie widać i nic nie słychać, to nie jest sprawa zimna tylko magii. - Wyjaśniła. - Jeżeli pochodnia faktycznie nic nie działa, mogą zawsze wycofać się pod wejście i czekać aż wrócimy. - wzruszyła ramionami.
- No dobra...jak chcesz. -mruknął Cień, wkraczając razem z dziewczyna w objęcia lodowej jaskini.
Krio oraz zniewolona dziewczyna, ruszyli za nimi - pochodnia okazała się zbyteczna. Młoda czarodziejka, stworzyła dwie magiczne kule światła, które oświetlały im drogę. Było tu dziwnie, nie słychać było zupełnie niczego. Kroków, oddechów, nawet bicia serca. Cisza była absolutna i przygnębiająca.
Dla tego też, dziewczyna nie usłyszała jak Kaze otwiera usta by ja ostrzec… dostrzegła jednak zagrożenie w odbiciu lodowej tafli. Za jej plecy, ze stropu opadła istota.



Humanoid o metalowych nogach, okryty białym długim płaszczem, który idealnie wtapiał się w kolory jaskini. W dłoni trzymał krótkie, lekko zakrzywione ostrze. Nie widać było jego oczu, lecz na środku twarzy, miał zamontowany niebieski kryształ, który rzażył się nikłym blaskiem. Zamachnął się na Shibę, lecz ta uchyliła się przed bezgłośnym atakiem.
Ze sklepienia zaczęły spadać bliźniaczo podobne do napastnika stwory. Łącznie był ich cały tuzin. Lądowały przed bohaterami, od razu ruszając do ataku, jak gdyby tylko o tym umiały myśleć.
“Co za cholera? Kult?” zastanowiła się, obkręcając piruet w miejscu, materializując przy okazji sporych rozmiarów topór. Właściwie dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak faktycznie irytująca będzie ta lokacja. Z drugiej strony chociaż raz nie musi słuchać marudzenia Kazego…
Cios topora uderzył prosto w bok przeciwnika. Biała szata została rozerwana, a ostrze zagłębiło się po sam trzon. Nie trysnęła jednak krew, a jedynie jakas dziwna czarna maź pociekła na ziemię. Przeciwnik, chyba niezbyt przejął się tym, że został praktycznie rozcięty na pół, bowiem zamachnął się nożem, które musnęło rękę Shiby.
Wtedy też ta poczuła, drugie ostrze, które zostało wbite w jej bark...drugi przeciwnk bezgłośnie zbliżył się z tyłu. Paskudne właściwości jaskini sprawiały, że nie słyszała nawet świstu powietrza.
Kaze stanął plecami do ściany i utrzymywał przy sobie trzech wojowników. Niemiał jednak możliwości ataku, skupił się całkowicie na obronie i odbijaniu ich zaciekłych ataków.
W najgorszej sytuacji był jednak Krio i Emily. Dziewczyna otoczyła swoje pięści magiczną enrgią i próbowała boksować się z dwoma przeciwnikami. Ci jednak nie robili sobie nic z jej ataków, a dwa głębokie rozcięcia zdobiły już jej ciało.
Krio natomiast posyłał w stronę “kultystów” kolejne zaklęcia… jednak mróz spływał po nich niczym woda po kaczce. Magia chłopaka okazywała się zupełnie nieskuteczna.
Shiba zacisnęła zęby. Właściwie co ona miała zrobić? Wiedziała, że cholery trzeba trafiać w głowę. Mogły to być jakieś przywołańce, żywiołaki, golemy czy po prostu zombie zamrożonych na śmierć cwaniaczków. Klejnoty jednak były dosyć małe, a krzyknąc nikomu nie mogła. Pytaniem było po prostu czy zdoła dość szybko ich wyrzynać. Kaze ustawił się dość dobrze, ona sama z kolei zareagowała zbyt agresywnie, trudno.
Postanowiła obrócić się za siebie, aby wyrwać siekierę z jednego truchła, i wbić je w czoło drugiego. Przy odrobinie szczęścia zdąży skoczyć w stronę Krio nim dostanie żelazem w plecy.
Siekiera łupnęła w głowę kolejnego z atakujących, a kryształ pękł od siły uderzenia. Ciało dziwnego stwora zaklekotało lekko, po czym niczym zepsuta zabawka opadło na ziemię. Shiba ruszyła w stronę Krio, który z przerażeniem w oczach cofał się powol iw stronę ściany, osaczany przez dwójkę wrogów. Gdy biegła, wcześniej trafiony w pierś przeciwnik, skoczył na nia całym cielskiem. A przynajmniej taki miał plan, bowiem kobieta nie miała czasu na zabawy. Chwyciła łeb wroga w dłoń i łupnęła nim w ścianę obok, sprawiając że ten bez życia zaczął spływać po niej w dół.
Splunęła na ziemię, po czym rzuciła się dalej w stronę Krio i niewolniczki. Tamta dwójka przynajmniej jakoś ich zajmie, gdy Shiba może z odrobiną szczęścia połamie im te świecidełka. Dość prosta w obsłudze sytuacja. Przynajmniej teoretycznie.
Krio zmienił trochę taktykę. Skulił się niczym małe dziecko, a gruba warstwa lodu i śniegu, otoczyła go twardą kopułą. Noże wrogów obijały się o nią, jednak nie mogły sforsować defensywy.
Dla tego też, żołnierze odwócili się by skupić w pełni na Emily i Shibie. Dwóch z nich zbliżyło do siebie głowy, a kryształy na ich twarzach zaczęły skrzyć się mocno, oraz strzelać lekkimi wyładowaniami magicznymi. Zbierali oni powoli energię do wystrzału, gdy siekiera Shiby zdekapitowała obu.
Kaze widząc co robi Shiba, zrozumiał jak walczyć z tym wrogiem, dla tego, jeden z białych zabójców, leżał już u jego stóp.
Niebieskoskóra machnęła toporem, który w moment urósł a jego ostrze zmieniło kształt. Halabarda. Skoro ma ich rżnąć po łbach to równie dobrze może to robić na jakąś odległość. Normalnie nie zdecydowałaby się na długą broń w jaskini, ale z swoją magią mogła na oko zadbać, aby drzewiec nie był zbyt długi.
Po chwili było już po wszystkim. Ostatni z dziwaku opadł na ziemię z roztrzaskanym kryształem zamiast twarzy. Kaze zakręcił parę razy bronią, by odłożyć ją na miejsce, po czym uniósł pytająco brew, zerkając na Shibę.
Shiba skrzywiła się niezadowolona wynikami pierwszego starcia z mieszkańcami jaskini. Zapukała w iglo Krio i pokazała mu palcem drogę do wyjścia z jaskini. To samo zrobiła z Emily, którą zwyczajnie złapała za bark i zakręciła w tamtą stronę.
Shiba i Kaze zarówno widzieli w ciemności jak i dobrze się w niej spisywali. Emily była najwyżej wsparciem, a Krio już w ogóle się tu nie spisywał. Raczej łatwiej im będzie bez nich.
Krio spojrzał na Shibę spod łba, po czym pokręcił głową na boki. Nie chciał wracać bez nich. Kaze natomiast sturchnął swoją bronią tyłek Shiby, lecz znaim ta zdzieliła go w twarz, drugim ostrzem wskazał sufit. Z obu stron, od wejścia jak i dalszej ścieżki, niczym pająki zbliżali się kolejne “zombie”
Następnie uśmiechnął sie lekko… i puścił biegiem w głąb jaskini ignorując spadających jak krople wody wrogów. Przy okazji, pochwycił Emily i zarzucił ją sobie na ramię.
Shiba rąbnęła nogą w ziemię rozjuszona zagrywką Kazego. A potem drugi raz, bo brak dźwięku z pierwszego udeżenia wkurzł ją jeszcze bardziej. Wyprostowała dłoń, skierowaną w stronę lodowych strażników, a w okół niej zaczęły materializować się różne ostre bronie, posyłane prosto w ich stronę. W stronę w którą uciekł kaze. Jak nie rozbije wszystkich łbów to może tej pale coś w dupsko wbije!
Włócznie, topory i miecze rozbijały głowy wrogów, gdy Shiba biegła za Kazym ciągnąc za sobą Krio. Cienisty odwrócił głowę w nienaturalny sposób, tak że teraz patrzył wesoło na niebieskoskórą, uskakując przed mieczami wrogów jak i pociskami jego pracodawczyni. W tym wszystkim znalazł nawet chwilę, by cienista macka zebrać troche śniegu i cisnąc nim w stronę Shiby, śmiejąc się przy tym bezgłośnie.
 
Fiath jest offline  
Stary 08-09-2014, 22:46   #12
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Nowe początki

Niedźwiedź wyszczerzył kły w uśmiechu. Może i nie był w tym kraju od dawna, ale niemal od razu po przybyciu zorientował się, że przestępców mają dużo groźniejszych niż cokolwiek, co mógł spotkać w swoim rodzinnym kraju.
-Oczywiście, że jestem. Mam tylko dwa pytania. Kim ona jest i co zrobiła?- Zapytał Hei, mówiąc z bardzo dziwnym akcentem.
- Kim jest… najłatwiej powiedzieć, że to rabuś, gangster i zabójczyni. Ostatnimi czasy terroryzuje wraz ze swym gangiem Witlover. Słyszałeś o tym mieście Hei? -zapytał, przerywając wypowiedź w pół zdania.
-Nie znam.-Odparł Hei.-Chociaż możliwe, że coś o nim słyszałem, ale nie kojarzę nazwy. Jestem w tym kraju od niedawna i jeszcze nie wszystko rozumiem.
- To miasto gdzie mieszkają najtęższe umysły królestwa. Tam rodzą się wynalazki i umiera ignorancja. Znane też z tego, że rok temu zostało uratowane przez tych samych bohaterów, którzy pokonali zarazę. -dodał elf. - Jeżdżą tam metalowymi wozami bez koni, a zamiast łuków i kusz używając strzelb i rzucanych grzmotów. -dodał dość staromodnie dobierając słowa.
-Czyli złapanie kogoś kto terroryzuje to miasto będzie raczej korzystne dla wszystkich, no poza schwytanymi. - Powiedział Hei z uśmiechem. Lubił tą pracę, ludzie na których wystawiano listy gończe nie dawali dużego pola do zastanawiania się czy są dobrzy czy źli. Zwykle byli źli. -Jak mówiłem podejmuję się zadania. Jak dostanę się do tego miasta
- Damy ci powóz, wyruszysz z dwoma innymi szermierzami. Powinniście dotrzeć tam w przeciągu paru tygodni, droga nie będzie raczej obfitowała w niespodzianki. Mamy tutaj odpowiednią reputację, by uniknąć bandytów. -odparł elf.
-W takim razie zostały dwie rzeczy do zrobienia, poznanie mych towarzyszy i ruszenie w drogę.- Powiedział Hei z uśmiechem, wstając z krzesła.-Gdzie mogę ich znaleźć
-Przygotuj swoje rzeczy i siebie do podróży, ja wszystko zorganizuje oraz wytłumaczę innym studentom o co chodzi. -stwierdził elf. - Gdy wykonacie zadanie, zgłoście się do burmistrza Witlover. -dodał, jeszcze nakazując pandzie wyjść.
Hei skinął głową po czym wyszedł i skierował się do swojego pokoju. Musiał schylać się przechodząc przez większość drzwi na swojej drodze, ale cóż takie były uroki bycia Kumenem. Po przejściu przez niemal całą fortecę wszedł do swojej komnaty, która była urządzona jeszcze skromniej niż pokoje innych studentów, Hei prowadził życie mnicha, więc przyzwyczajony był do braku wygód, dlatego też zebranie jego dobytku nie trwało zbyt długo. Ubrał swoją zbroję, nabrał swój wierny kij, oraz trzy butelki ze specjalnym alkoholem, jedyną rzeczą, której nie mógł znaleźć w tym dalekim państwie. W zasadzie był już gotowy do drogi, pozostało mu tylko zejść na dół i zaczekać na swoich nowych towarzyszy.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 10-09-2014, 18:50   #13
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Twierdza pośród pustki

Shiba


Kobieta biegła przez cichy tunel, strzelając róznoraką bronią to w nacierających strażników zimy, to w Kazego. Ciensity śmiał się bezgłośnie póki jeden z trójzębów nie trafił go w tyłek. Od tamtego czasu biegł jeszcze szybciej, trzymając Emilly tak, by jej nogi zasłaniały mu pośladki.
Mimo, że jego decyzja co do sprintu była pochopna, to miała ona sens. Strażników zdawało się nie być końca, mimo ciągłego uderzania w nich, w ogonku za Shibą biegło ich koło setki. Krio co jakiś czas blokował im drogę śnieżnymi ścianami, jednak Shiba była pewna, że nikt kto biega normalnym tempem nie dałby rady się przebić przez ten tunel.
Sprint powoli ja męczył, biegli niemal półgodziny, nie zwalniając nawet na chwilę, a dzieciak trochę warzył. Nawet dla boskiego czempiona, bieganie w przesiąkniętej magią jaskini, tworząc przy tym setki broni, oraz unikając ciosów było pewnym wyczynem. Tym bardziej dziewczynie zrzedła mina, gdy zobaczyła ścianę uformowaną ze strażników. Przed wyjściem do którego się zbliżali, stały dwa tuziny uzbrojonych w lodowe włócznie dziwaków w białych płaszczach. Shiba zmrużyła oczy wściekła, że na takie płotki będzie musiała użyć jeszcze więcej energii, jednak nim zdążyła podjąć decyzję, w jej stronę pofrunęła Emily.
Posłanka Lokiego z trudem chwyciła dziewczynę w locie, Kaze natomiast uśmiechał się do niej szeroko, by przykucnąć lekko. Wyraz jego twarzy zmienił się w mgnieniu oka. Z głupkowatej radości przeszedł w uśmiech drapieżcy. Oczy cienistego zabójcy zwęziły się, a włosy zafalowały tak samo zresztą jak powietrze dookoła niego.


Drużynowy Erotoman odbił się od lodowej posadzki, skacząc prosto na włóczników. Nic sobie nie zrobił z tego że ich broń podziurawiła jego ciało, ciemność wylewała się z niego, pokrywając podłoże pod wrogami niczym kałuża. Jedynie głowa Kazego poruszała się dookoła strażników, zawieszona na cienkiej cienistej lince. Jego kamy strzelały zaś z ciemności, niczym ryby skaczące z wody, tnąc i siekając wrogów, wraz z pomocą ostrych kolców z cienia.
Cała grupa strażników została pozbawiona kryształów, lub poszatkowana na kawałki, nim Shiba zdołała do nich dobiec. Kaze puścił kobiecie buziaka, kłaniając się lekko gdy ta go mijała, jego czarne palce wskazały zaś wyjście. Chwile potem cała czwórka wyskoczyła na lodowe pustkowie.

- Kuuuuurwa w końcu można mówić! –zabójca przeklnął przeciągle, zerkając przez ramię. Strażnicy zatrzymali się, gdy tylko bohaterowie wyskoczyli z tunelu. Po chwili dziwne istoty poczęły się wycofywać, by na nowo się zakamuflować.
Do uszu Shiby docierał miły dźwięk szumiącego wiatru, pochrapywanie Krio na jej plecach, oraz zduszone słowa Emily, której twarz znalazła się omyłkowo między pokaźnym biustem sakubicy.
- Ja się chętnie z nią wymienię… –zasugerował Kaze wskazując na niewolnicę zerkając prosząco na Shibe.

Miejsce które przyszło im odwiedzić, można by spokojnie nazwać lodową pustynią. Śnieg był tu tak zmrożony, że przypominał biały piach. Jedynie niziutkie krzaki iglastych roślinek co jakiś czas wynurzały głowy z ziemi. Trudno było nawet rozpoznać gdzie kończy się ziemia, a zaczyna zamarznięta woda jakiegoś jeziora.
- Nie ejstem może filozofem, ale tego chyba szukamy? –zagadnął jeszcze Kaze, wskazując jedyny budynek na tym pustkowiu.


Wielki metalowy kloc, wyglądał jak gdyby ktoś rzucił go tu od tak. Piął się on wysoko w stronę chmur, a okna z kolorowego szkła, były pokryte taka ilością szronu że nic nie było przez nie widać. Cała konstrukcja była dość uboga w detale. Topornie ociosana, stawiała dzielny opór zimnym wiatrom oraz nawałnicą. Metalowa brama była na tyle duża, że spokojnie mogło przez nią przejść czterech Gortów stojących obok siebie, oraz dwa razy tylu gdyby stali na swych ramionach.
- Jak dla…mnieeeee. – Krio ziewnął Łośno do ucha Shiby. – To…nie wygląda…starożytnie. –stwierdził, patrząc zamulonymi oczyma na zameczek. – I jestem…głodny. I siku…mi się…chce…w sumie to drugie…bardziej… –dodał, lekko poruszając nogami by zakomunikować ten dość ważny fakt.

Surokaze Raim

Pierwsza próba


Ruchoma twierdza powoli uginała swe stalowe odnóża. Zamek znalazł sobie miejsce między dwoma gigantycznymi filarami z kryształu. Surokaze musiał przyznać – to miejsce było piękne. Zachodzące słońce sprawiało, że jego ostatnie promienie przechodziły przez czubki co najwyższych kryształów. To wywoływało efekt podobny do tęczy, tylko że bogatszej w barwy. Setki kolorów, zalewały zamek, okoliczne polanki jak i sama górę w której znajdowała się jaskinia. Był to bajeczny krajobraz, elf pomyślał, że Haru na pewno by się tu spodobało.
Nie mógł jednak długo napatrzeć się na ten cud natury. Wielkie metalowe wrota powoli się otwierały, a z wnętrza zamku wysypały się niemal dwa tuziny Ninów. Ci byli dośc pokraczni, ich skóra była barwy malin, a brzuchy napchane. Kończyny wydawały się dość flakowate, ale utrzymywały ciała zbiorników z krwią bandytów.
- Panie szermierzu, czas ruszać. – za jego pleców dobiegł głos tego Nino, z którym przebywał w czasie podróży najwięcej czasu.

Jego twarz przyprószona była piegami z krwi, zaś ręce zdawały się zmienić od niej barwę. Górne kończyny ociekały posoką, zostawiając na posadzce ślady, które na bieżąco sprzątał jeden z żółtych stworków. Co ciekawe Surokaze nauczył się rozpoznawać Ninów. Był oto dziwne, ale każdy miał w sobie cos szczególnego. Niczym u bliźniaków, z pozoru identyczni mieli malutkie cechy które ich wyróżniały. Dla przykładu ten zmieniał kolor oczu. W czasie rozmowy jego tęczówki przechodziły niemal przez cała dostępna paletę barw.
Surokaze kiwnął głową i zabrawszy swój sprzęt ruszył za pochodem ludzkich komarów. Na chwile jednak uśmiechnął się jeszcze. Na jednym balkonie twierdzy stały dwa stworki, z którymi spędzał najwięcej czasu. Machały w jego kierunku chusteczką, smarkając przy tym obficie. W pewnym momencie jednak jeden szturchnął drugiego, co rozpoczęło małą bijatykę.

~*~

Lider Krwawych Blizn stał przy jednej ze ścian jaskini wraz z Nino o kolorowych oczach. Ci przepełnieni krwią, trzymali się z tyłu, by nie zostać zniszczonymi za szybko.
- To dość banalny zamek gdy się już go pozna. Ostrzegam jednak, że gdy tylko go użyję drzwi się otworzą i staniesz do walki. Moje klony wypełnione krwią, stoją za najbliższa ścianą, więc będziesz musiał je nawoływać, jeżeli będą ci potrzebne. –wyjaśnił naukowiec. Poczekał, aż Surokaze przygotuje się do walki, po czym westchnął i zaczął aktywować przejście.
Odnalezienie drzwi było dość ciekawym procesem. Nino wypuszczał wiązki światła z malutkiego urządzenia, przepuszczając je przez wydawałoby się przypadkowe kryształy. To sprawiało, że różnobarwne światło upadało na jeden konkretny punkt. Takich linek było około dwudziestu… Raima aż bolała głowa jak pomyślał, ile obliczeń było trzeba wykonać by dostać taki efekt. Kiedy ostatnia wiązka światła padła w wybrany punkt, ściana zafalowała i zassała się w sobie. Cała sala jak gdyby rozciągnęła się i skurczyła by w końcu ukazać olbrzymie wrota.


Były to warstwowe drzwi z dziwnego metalu. Otwierały się ze zgrzytem, powoli zapadając się w ziemi. Najpierw te najmniejsze- jak gdyby przeznaczone dla ludzi. Drugie w kolejce były większe skrzydła, przez które mógłby przejechać wóz. Drzwi zapadały się, miarowo poszerzając otwór, aż do momentu gdy jego średnica osiągnęła około 10 metrów.
Gdy tylko to się stało, coś śmignęło w powietrzu, na tyle szybko że Nino stojący obok Surokaze po prostu rozpadł się w pół. Elf jednak zareagował, podskoczył w górę podciągając nogi pod klatkę piersiową, przepuszczając bat pod sobą. Szybko jednak opadł do ziemi, bowiem z otworu wylała się fala tęczowego światła, która wręcz zdezintegrowała szczątki geniusza. Raim utracił zaś dopiero kilka włosów.
W otworze przed nim stała zbita masa kryształu. Wznoszące się na czterech potężnych łapskach stworzenie, o smukłej budowie. Kiedy przeszedł przez dziurę do głównej jaskini, rozłożył skrzydła stworzone z ostrych kawałków kolorowych minerałów. Lśniące oczy spojrzały na elfa, a wykuty z diamentu pysk rozwarł się, prezentując różnobarwne zęby.


Smok, najprawdziwszy smok stał przed Elfem. Jego ostro zakończony ogon ociekał krwią przeciętego Nino, a długie pazury skrobały ziemię. Może nie był to największy przedstawiciel tego gatunku, ale zapewne te braki nadrabiał czym innym. Gad przez chwile obserwował nieruchoma sylwetkę elfa, jak gdyby oceniał go swoja miarą.
Przyszedł czas na prawdziwy sprawdzian umiejętności Surokaze Raima. Czy przywódca klanu Krwawych Blizn będzie wstanie pokonać smoka, czy może stanie się jego przekąską?

Hei Bai

Sharogh


Panda czekała przed bramą aż przyprowadza wóz oraz konie pociągowe. Prosty środek transportu załadowany był beczkami z prowiantem oraz skrzyniami z rzeczami na handel w Witlover. Jak już gdzieś jechać, to od razu tez robić interesy!
Woźnica okazał się stary elf, który w zakonie zajmował się głównie zaopatrzeniem i ogólnie pojęta logistyką. Mimo, że nie był wojownikiem cieszył się dość duży szacunkiem. Nikt nie chciał obrażać faceta, który przywozi do zamku jedzenie.
Po za nim na wóz zapakowało się dwóch elfich szermierzy, których Panda nie znała. Musieli to być niczym nie wyróżniający się uczniowie, bowiem Hei kojarzył śmietankę z grupy młodziaków. Sam zresztą do nich należał, piastując zaszczytne drugie miejsce, pod względem umiejętności.

Kiedy wóz miał już odjeżdżać, podbiegła do niego jeszcze jedna zdyszana istotka. Ta kobietę niedźwiedź kojarzył, była to Lily Faitz, jedna z najlepszych uczennic, oraz kapłanka nikomu nieznanego Boga.

Była to nieduża kobieta, o gładkiej twarzy i wielkich niebieskich oczach. Zawsze chodziła bogato ubrana, jej głównym strojem były długie kapłańskie szaty. Nakrycie jej głowy było raczej mało znane w krajach skąd pochodził Hei, przypominało graniastosłup sześcienny, który ktoś przeciął w pół i włożył sobie na głowę. Dziewczyna tez nigdy nie rozstawała się ze swoja księgą. To z niej czerpała wszelakie religijne mądrości.
Odbiła się miękkimi bucikami od ziemi i wylądowała na powozie, chwiejąc się lekko, wymachami ramion łapiąc równowagę. Ostatecznie skończyło się, złapaniem za sierść Pandy by nie spaść.
- O grubcie też jedzie! –stwierdziła widząc Bai’a, którego nigdy nie nazywała po imieniu. – Kieł też miał jechać, ale że Surusia nie ma, to stwierdził że trafi tam sam, jeżeli będzie taka potrzeba. To w drrooooogę! –stwierdziła wesoło, stając wysunięta noga na oparciu wozu, a palcem wskazując w dal.
Skończyło się to tak, że gdy wóz podskoczył na pierwszym kamieniu, ta wypadła poza niego.

~*~

Podróż szła im nieźle, powoli zbliżali się do podziemnego tunelu prowadzącego do Witlover. Za dzień powinni wyjechać z lasu, a następnie pustkowiami zostawionymi przez szaleństwo, będzie zaledwie dwa- trzy dni drogi.
Potrawka z upolowanego zająca oraz rzepy bulgotała nad ogniskiem, a jeden z młodych elfów pilnował by jej nie przypalić. Lily modliła się energicznie, gdzieś obok grupy, a Panda mogła oddać się medytacji. Jej nos wypełniał zapach zbliżającej się kolacji a uszy harmo… cos jednak było nie tak. Panujący spokój zakłóciły jakieś odgłosy. Hei poderwał się z ziemi, słysząc jak to cos jest już blisko. Chwycił za swój kij i obrócił się, trzaskając prosto w pysk napastnika, który chciał skoczyć na plecy drugiego z młodzików.
Stwór o białej sierści wykonał fikołka w powietrzu, lądując na pobliskiej skale, pozwalając by świało gwiazd i księżyca go oświetliło.


Ni to wilkołak, ni to wilk. Białe futro pokrywało jego ciało, a postura wskazywała na to, że umie poruszać się sprawnie na dwóch jak i czterech odnóżach. Szyje otaczała mu burza dłuższych włosów, niczym długa lwia grzywa, która powiewała na wietrze. Z czoła stwora wyrastały natomiast jelenie rogi, które zupełnie nie pasowały do stereotypu wilkołaków.
Woźnica rozszerzył lekko oczy widząc go.
- Sharogh? –sapnął cicho, starając się stłumić lęk.
Lily natomiast wskoczyła za pandę i pchnęła go (czego niemal nie poczuł) w stronę wroga. – Dalej grubciu, pokaż mu!
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 10-09-2014 o 18:52.
Ajas jest offline  
Stary 11-09-2014, 10:16   #14
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Znowu ból


Odrętwienie kończyn, czy wręcz niedowład całego ciała także nie miały większego znaczenia. Fakt, że słyszał tylko basowe pomruki i bombelki powietrza unoszące się non stop w pojemniku także był do przeżycia. Fakt, że nie widział nic poza zielonkawym, z lekka bulgoczącym słonym śluzem także się ni liczył. Nawet rurki, pompujące nieznane płyny w jego ciało, będące wszędzie (w miejscach którymi żaden mężczyzna nie chciał by by cokolwiek wchodziło) były do zignorowania. Ważny był tylko spokój. Ulga. Po kilku dniach zaczął się nudzić, ale zdecydowanie nie narzekał. Ta nuda była wybawieniem.
W pewnym momencie coś zaczęło się dziać. Wypompowywano śluz. Rurki też przestały pracować.

Bohun usiadł na stołku. Był powolny. Poczekał aż płyn sam z niego ocieknie, a do kończyn wróci czucie. Długo to trwało. Ale zdecydowanie zbyt krótko. Bo z czuciem wracał ból. Nadzieja umiera ostatnia. Viktor wciąż liczył, że to się zatrzyma, że w pewnym momencie przestanie narastać. Nie przestał. Gdy przyszedł Nino Bohun cały drżał. Z bólu, od którego się odzwyczaił przez ten tydzień i z frustracji. Ze wściekłości. To miało zadziałać.
- I jak? Czujesz jakąkolwiek poprawę? – jeden z klonów, siedział naprzeciwko niego z notesem w ręku. Uśmiechał się głupkowato. Bohun rozchylił wargi, ukazując zaciśnięte zęby i już otwierał usta by odpowiedzieć, ale ubiegł go wesoły głos ślepca.
- Przecież widać, że to nic nie dało! A przynajmniej na razie. Kończ z nim i pożycz mi go wreszcie… –marudził.
- Jeszcze nie teraz… najpierw zrobi cos dla mnie. –odparł mu Nino i wrócił do obserwowania Viktora. – A więc jak… czujesz się lepiej?
Bohun wystrzelił jak rozprężający się łuk. Jednym, ‘sierpowym’ ruchem złapał klona za gardło, poderwał z ziemi i przyszpilił do ściany. Nie zmiażdżył mu krtani. Wiedział jak można to zrobić, ale to wymagało odrobiny skupienia i odpowiedniej techniki, a teraz była tylko bezmyślna wściekłość.
- Czy WYGLĄDAM jak bym czuł się lepiej! - ryknął opluwając różowowłosego kropelkami śliny i śluzu, a w jego oczach czaił się gniew i ziała dziura w miejscu gdzie powinien być ludzki rozsądek. - Wyglądam!?
Odwrócił się od klona i złapał za skronie odchodząc kilka chwiejnych kroków. Powieki miał zaciśnięte, a zęby obnażone w bezsilnej wściekłości. Paznokcie wpiły się w skórę. Odciągnął dłonie od twarzy i spojrzał na nie. Nie potrafił opanować drżenia. Najpierw samych dłoni. Potem całych ramion i reszty ciała. Na wpół bezwładnie zwalił się na ścianę. Ryknął waląc w nią pięścią. I jeszcze raz i jeszcze. Rozwalona pięść krwawiła. Po trzecim uderzeniu oparł się o ścianę oboma rękoma, zwieszając bezwładnie głowę. Wziął kilka głębokich oddechów.
- Nie, Nino. Nie czuję się ani trochę lepiej. I potrzebuję kilku godzin aby na nowo nauczyć się żyć z tym bólem który zdążyłem zapomnieć w tym cholernym słoju.
Klon kaszlnął kilka razy, łapiąc na nowo oddech. Wyprostował się w akompaniamencie chichotów ślepca. Poprawił swoje różowe włosy, oraz zacmokał cicho ustami. - To dziwne spodziewałem się poprawy… ale to nic mam jeszcze setki pomysłów. -dodał w stronę Viktora. - Przestań szaleć, bo zniszczysz mi laboratorium, a wtedy obciąże cie kolejnymi latami służby. Gamma i delta przynieście bandaże! -zwrócił się ostro do żółtych stworków, które podskakując ruszyły wykonać polecenie.
- A ty siadaj Viktorze, skoro umiałeś z tym żyć, to dalej umiesz. Przypomnij sobie po prostu jak. - prychnął naukowiec.
Bohun usiadł opierając łokcie na kolanach i chowając wykrzywiąną grymasem twarz w dłonaich.
- Żyję - opowiedział krótko starając się opanować drżenie ciała. Już lżejsze niż przed chwilą, ale wciąż niesamowicie frustrujące
- No dobrze, dobrze. A teraz powiedz mi. Słyszałeś kiedyś o Witlover? Zapewne tak, ale nigdy nie wiadomo… niektórzy żyją w niewiedzy całe życie. - zapytał mistrz wiedzy.
- Nic - stwierdził krótko Viktor. Nie zamierzał się tłumaczyć, ani brać do siebie, że należy do tych “żyjących w niewiedzy”.
- Czasem zadaje sobie pytanie po co ja cie w ogóle trzymam… potem odpowiadam że jesteś po prostu idealnym obiektem badań. -westchnął Nino. - Witlover to mekka wynalazców, miasto gdzie kultywuje się więdze i prowadzi rozwój techniki. Co prawda, ja traktuje je bardziej jako piaskownicę, ale mam do niego pewien sentyment. Sam projektowałem ich system zabezpieczeń, oraz oczyszczania wysypiska. -wyznał z pewną nostalgia w głosie. - Ostatnio pojawiły się tam pewne problemy, jakiś gang dostał się do miasta i zaczął je teroryzować. Normalnie by mnie to nie obchodziło, jednak ze względu na sympatie jaka dażę to miasto, chciałbym położyć temu kres. -wyjaśnił, patrząc znacząco na Viktora.
- Ja mam być rozwiązaniem tego problemu?
- Jaki mądry chłopczyk! - uśmiechnął się szyderczo Nino. - I w jaki sposób to rozwiążesz?
- Jeśli karzesz mi się tym zająć to wyruszę do Witlover. Odnajdę jakiś kontakt, kogoś kto coś wie, a potem zmuszę go do mówienia. Jak będę już wiedział kto tam dowodzi to go zabiję, bądź oddam straży by się nim zajęli. Zależnie od sytuacji. Może opcją będzie dołączenie do gangu i rozpracowanie go od środka. Jeśli sama straż ma jaja też można z nimi bezpośrednio współpracować. Znam za mało szczegółów by stworzyć konkretny plan.
- Nie licz na straż, będą pytali kim jesteś i skąd. -westchnął Nino. - Unicestw ten gang a potem znajdź jedno z moich laboratoriów. Jedno jest w lasku pobliżu Witlover, któryś ja, da ci tam kolejne instrukcje. Ja w tym czasie pomyślę, nad lekarstwem. - dodał, powoli tracąc zainteresowanie Bochunem.
- A ten “któryś ty” kiedy mnie zaszczyci swoją obecnością? Jestem wolny do tego czasu?
- Ty jestes głupi czy udajesz? Moje inne ja jest w laboratorium, pokonaj gang i idź do niego. Wtedy dostaniesz instrukcję. Może chcesz mapę, albo przewodnika? -zakpił geniusz.
Viktor zamknął oczy. Doszedł do wniosku, że po wyjściu ze słoja ma problemy z koncentracją.
- Udam się natychmaist - zakomunikował zlekka znudzonym głosem.
Wstał i wyszedł z pomieszczenia, z początku na tyle wolnym krokiem by Nino miał czas coś dodać, gdyby miał na to ochotę.
Gdy tylko minął ludzi i doszedł do wniosku, że nikt nie widzi jego mimiki twarz zaraz wykrzywił mu grymas bólu. Jej mięśnie miał napięte do granic ich możliwości, drżąco i powoli otworzył usta, a po chwili je zamknął uspokajając całą twarz. Miał nadzieję, że podróż do Witlover zajmie trochę czasu, bo czuł, że nie do końca jest w pełni sił po tygodniu wakacji.

Zabrał swoje rzeczy z pokoju w którym Nino kazał mu spać. Była to mała klitka bez okien, przypominająca nieco przyduży schowek na miotły. Brak mebli i wieszaki na ścianie zdawały się potwierdzać tę teorię. Bohun nie narzekał. Mógł spać na kamieniach. Bez żadnej różnicy. Decyzja o tym, że śpi na koach brała się jedynie z tego, że na gołej ziemi można się przeziębić, bla bla bla…

Rozebrał się i ubrał spowrotem. Gruba lniana koszula, na to koszulka kolcza i ruby skórzany kubrak ze wzmocnieniami z utwardzanej skóry porównywanej z tą z której robi się buty dla armii. Mało wygodna, mało elastyczna, ale lekka i potrafiła zatrzymać cięcie miecza co słabszego wojownika. Do tego długi nóż zaopatrzony w kastet, pałka teleskopowa i trzy noże do miotania. Ponadto plecak z “małym poszukiwaczem przygód”. Lina, spiwór, woda… takie tam.
Uzupełnił zapasy u kucharza, potem wypytał gdzie, do nędzy białej, jest to cholerne Witlover i wyruszył.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 12-09-2014 o 12:00.
Arvelus jest offline  
Stary 12-09-2014, 16:22   #15
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Piękno chwil. Ulotność chwil.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=N8jmtsljVS4&feature=plcp[/media]

- Po prostu uwielbiam sposób, w jaki dbasz o swych potencjalnych sojuszników… - Faust uniósł swą prawą dłoń, by rozmasować zmęczony od ciągłej gotowości kark. Właściwie nie spodziewał się czegoś innego, był absolutnie pewien, że Nino wykorzysta tą okazję by przekręcić każde jego słowo w jakże charakterystyczny dla niego sposób.
Wiedział, że zostanie wykorzystany niczym zwykłe narzędzie, jednak musiał się poświęcić. Taka opcja była znacznie bezpieczniejsza dla świata. Nie miał zamiaru prowokować Nino do stworzenia drugiego szaleństwa - znacznie lepiej, jeśli zyska on potrzebne mu informacje dzięki pozostałością pierwszego. -Czy tez wrogów - dodał, zaś przez jego twarz przemknął szeroki uśmiech.
Współpracował z Nino z dwóch jakże prostych powodów. Przedewszystkim musiał skończyć ofiarowane mu przez samego króla Olimpu zadanie, a to wymagało pomocy różowowłosego. Ten element był szalenie ważny, każdy bowiem jest zmuszony do dotrzymania swych własnych słów, nawet jeśli te są zawarte bez jego wiedzy czy przyzwolenia.
Drugi powód był jednak równie ważny. W pewien sposób mógł mieć oko na szalonego naukowca, wiedzieć, gdy ten stanie się nie tyle osobliwością, co raczej zagrożeniem dla obecnego porządku. Wtedy też mógłby wkroczyć i odtańczyć taniec pochwalny dla anioła destrukcji. Wizja była niezwykle kusząca…
- Pominę to, czy jestem szczęśliwy z poziomu, w którym dotrzymujesz swoich umów - lewa dłoń machnęła nonszalancko, jakby odrzucając od siebie wszystkie problemy. Faust był wolny, nie musiał się przejmować czymś tak prymitywnym jak broń. Zawsze mógł skraść jakąś któremuś z bogów, czy też odwiedzić kuźnie Hefajstosa. Nino był po prostu dodatkiem. Kolejną zmienną, którą trzeba było przetestować. Kimś, kto mógłby zostać ważnym elementem sieci, którą Faust rozpościerał nad światem. To było jednak równie prawdopodobne jak konieczność zarzucenia tego tworu na wszystkie kopie różowowłosego.
- Ostatni z elementów mego żądania był ważnym testem, który spadł na barki twej osoby - strażnik równowagi zaśmiał się, zaś jego niebieskie oczy wpatrywały się teraz w sylwetkę naukowca. Dopiero po kilku sekundach skupił cię na części ciała, którą tak wielu nazywa zwierciadłem duszy. Nawet, jeśli żaden z klonów Nino jej nie posiadał…
- Jak zdefiniujesz ludzkość? - zapytał, rozkładając ręce w geście bezradności. Najwyraźniej była to odpowiedź, która przerastała jego potężny umysł. - Mógłbyś spojrzeć na nią z biologicznego punktu widzenia. Jednak to byłoby zbyt proste, zbyt prymitywne. - stwierdził, unosząc prawą dłoń nieco wyżej. Jego dusza stworzyła się unoszącą nad nią rzymską cyfrę jeden.
- Można by spojrzeć na nich od strony duszy - w tym momencie jedynka zmieniła się w mały płomyczek, który miał symbolizować wygląd duszy przeciętnego człowieka. Kogoś, kto nigdy nie wyniesie się poza bariery swojego gatunku. Nie zostanie wzniesiony do panteonu pozostsając przy tym tylko człowiekiem. Osobnika, o którym nie krążą legendy, a jedynie plotki. Prostego farmera, czy strażnika, który broni swego pana tylko dla pensji, modląc się co dzień, by nie musiał wywiązywać się z umowy.- Jednak jest to zdolność nie dostępna dla twojego zapatrzonego w fakty umysłu. - stwierdził, zaciskając dłoń w pięść począwszy od małego palca. Płomień zniknął, pozostawiając tylko pustkę. Ciemność, po jakiej kroczył naukowiec ograniczony do fizycznego świata.
- To z całą pewnością byłaby bliższa prawdy wersja, jednak nawet tutaj posiadamy problem. Dusze wielu osób przekraczają dany im potencjał. Do tej właśnie grupy należysz Ty, Gort Czarnoskóry, Calamity dzierżyciel Rozpaczy, Surokaze mistrz odrodzonego bractwa, czy nawet ma skromna osoba - stwierdził, uśmiechając się szeroko. Nie był do odnalezenia przez gońców elfiego znajomego tylko dlatego, że nie pragnął zostać odnalezionym. Przy osiąganejj przez Fausta szybkości mógł zastanawiać się, czy chce, by ktokolwiek go zobaczył.
- Dochodzimy więc do istot, które jeden z wielkich mędrców nazwał nadistotami. Kimś, kto pomimo swych biologicznych ograniczeń staje się wybitny, przechodzi do legend, czy może nawet tworzy nową historię. - stwierdził, zaś jego ręce opadły spokojnie wzdłuż jego ciała. Wykonał mały krok do przodu, sygnalizując, że minęła ważna część jego wywodu.
- Nadal jednak był on człowiekiem, a większość świata ciągle zaliczy go do grona ludzi. - wytknął, przymykając nieco oczy. Wraz z opadającymi powiekami otoczyła go ciemność. Słychać było tylko jego oddech - Nino z całą pewnością był ponad prymitywnymi fizjologicznymi potrzebami.
- Czy ktoś, kto był człowiekiem, pozostanie nim bez względu na swe czyny? - zapytał, zaś Nino mógł przysiąc że przed jego oczyma pojawiają się obrazy bestii, które kiedyś były ludźmi. Chociaż, równie dobrze mógłby to być jego wspomnienia i dywagacje na temat przyszłości jego współpracowników.
- Dalej nadejdzie sprawa herosów - bohaterów, którzy wznieśli się na niemalże boskie wyżyny. Czy utracili oni ludzkość wyłącznie za sprawą swego rozwoju? Czy można ją utracić bez ingerencji osób trzecich? Czy “człowiek” to pojęcie ograniczone, a wykroczenie poza zdefiniowane uprzednio bariery niczym czarodziejska różdżka pozbawia nas prawa nazywania siebie człowiekiem? - kontynuował swój wywód. Co dziwne, nie miał zamiaru zmuszać, czy też prosić Nino o możliwość zmienienia jego miecza. Chciał tylko ukazać wagę tego zadania, oraz tego, że każde słowo Fausta ma więcej niż jeden cel i nieskończenie wiele znaczeń.
- Chyba, że istota posiada ludzką naturę tak długo, jak w swych myślach tytułuje tak samego siebie. - przedstawił kolejną możliwość, zaś za jego plecami na kilka sekund mignęła rzymska cyfra 3.
- W takim razie twoja broń musiałaby synchronizować się na bieżąco między innymi z moją, wbrew pozorom nie tak ograniczoną, wiedzą. - dodał, uśmiechając się szeroko. Dopiero teraz jego oczy otworzyły się, najwyraźniej szukając jakiejkolwiek reakcji na twarzy różowłosego.
- To jednak nie wszystko. Istnieją istoty ludzkie, które zostają wyróżnione przez bogów. Stają się ich czempionami, pozostając przy tym śmiertelne. Czy są to ludzie? - zapytał, będąc niezmiernie ciekaw odpowiedzi swego rozmówcy.
- Kapłani to z natury istoty niższej rangi, nie bogowie, czy nawet herosi. Często jednak swym oddaniem osiągają niedostępną śmiertelnikom wiedzę, a nawet możliwość stania się transmiterem boskiej mocy raz na kilka miesięcy. Czy pozostają oni ludźmi? - kolejne pomocniczne pytanie wypłynęło z ust blondyna.
- I w końcu. Czym jest dla ciebie “człowiek” drogi Luigi? - zapytał.
- Nic co ludzkie nie jest mi obce. - wyrecytował Nino, obserwując z zaciekawieniem blondyna. - Tak powiedział kiedyś pewien filozof. Właśnie tutaj kryje się odpowiedź. Dla przykładu weźmy twego znajomego, Gorta Czarnoskórego. Czy człowiek jest wstanie przeżyć strzał w głowę? Czy człowiek może poruszać się ze złamanym kręgosłupem? Odpowiedź brzmi oczywiście nie. On jednak obchodzi te zasady, kroczy własna ścieżką, za nic ma sobie biologię czy zasady zdrowego rozsądku. Tak samo ma się sprawa z boskimi czempionami, herosami czy legendarnymi istotami. Każda z nich wykracza po za możliwości swego gatunku. Plują z góry na ograniczenia, dokonując niemożliwego. Oni nie są już ludźmi...każdy z nich stanowi osobny gatunek. -wyjaśnił swoje rozumowanie, po czym uśmiechnął się szeroko, wykrzywiając swoją twarz w grymasie szaleńczej radości. - Czym jest dla mnie człowiek Fauście? To chyba logiczne. Człowiekiem jest każda istota która bez problemu mogę złapać i poddać eksperymentom. Człowiek to nic innego jak chodzący obiekt doświadczalny, którego życie należy tylko od woli lekarza. -zaśmiał się, na chwile układając dłoń na twarzy. - Jednak nie wykorzystałem tej logiki w czasie tworzenia miecza. W przeciwieństwie do zwykłych ludzi, mój mózg jest zbyt obszerny by kierować się tylko jedną logiką. Mam ich kilka. -zachichotał cicho.
- Zauważ, że wykorzystując twą omnilokację kreacja tej broni nie była dla ciebie wyzwaniem, czy też straconym czasem. Raczej, zwykłą zabawą. - Faust stwierdził, widząc lukę w rozumowaniu swego rozmówcy. Z drugiej strony - może wszystko ciągle było kontynuacją testu, który miał określić przydatność Nino?
- Zrównałeś więc Szaleństwo, które bądź co bądź zostało bogiem, do poziomu człowieka. - wytknął swemu rozmówcy, przechylając głowę nieznacznie na bok.
- Ty je złapałeś nie ja. Zresztą gdy umarł Bóg, jego ciał ostało się tylko ścierwem. Elementem badawczym jak węgiel czy drewno. Ciało potwora, człowieka czy Boga… po śmierci wszystkie stają się tym samym. -prychnął w odpowiedzi Luigi.
- Twierdzisz więc, że po śmierci każdy “nadczłowiek” traci wywyższający go przedrostek? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony tą odpowiedzią. Jego twarz nachyliła się nieco w kierunku swego rozmówcy, uważnie przyglądając się jego twarzy.
- Po śmierci nawet zwykły człowiek traci wartość. Śmierć to domena głupców, którzy myślą, że nie da się jej pokonać Fauście. Ja jestem najlepszym dowodem, że wiedza może wygrać nawet z nią.
- Chyba nie tylko ty - blondyn zaśmiał się niezbyt skromnie. Umarł już kilka razy, jednak rodził się tylko raz. Coś musiało być na rzeczy.
- Jeśli miałbyś zdefiniować Gorta, ciągle pochodziłby on z rodziny homosapiens. - dodał, wracając do poprzedniego wątku.
- To podziału ułożonego przez skretyniałych pseudonaukowców. -prychnął nino. - Już dawno przestałem go używać. Jeżeli ktoś zasługuje na miano “człowiekamyślącego” to na pewno nie jest to ten chodzący czarny kamulec. On pasuje jedynie do łańcuchów i ciężkiej pracy. -zachichotał geniusz.
- Idąc tym tropem każda bardziej zdolna pod względem umysłu osoba pozostaje homo sapiens, a jedynym, co oddziela cię od tego gatunku jest - Faust zatrzymał się na kilka chwil, zbierając potrzebne do kontynuowania wypowiedzi powietrze. Może chodziło zwyczajnie o napięcie, które potęgowała każda przerwa.
- Twoja pycha. Twierdzenie, że przekroczyłeś górną granicę, którą sam dla siebie zdefiniowałeś. - dodał.
- Homoerectus, homosapiens, homosapientechnican… - Nino zaczął wyliczać na palcach by na koniec machnąć ręka od niechcenia. - Wszystko to wymysł kogoś kto myślał, że ludzie,elfy i inne gatunki są równe w swym poziomie. Tak nie jest. Powiedz mi Fauście, czujesz się tym samym co wieśniak? Czy jesteś wstanie zaakceptować, że należysz do tego samego gatunku co zwyrodniały kapłan, czy gwałciciel który gnije w lochu? Powiedz mi, czemu miałbyś stać z nimi w jednym rzędzie? - im więcej słów wypływało z ust Luigiego, tym szerszy stawał się jego uśmiech, zakończył wskazując palcem na Fausta.



- Czemu obecne od dziejów prawo silniejszego nie miało by tu mieć racji? Czemu chcesz wsadzić do jednego worka ścierwa, trupy jak i geniuszy? No i czemu tez chcesz gnić w tym worku?
- To smutne - strażnik równowagi westchnął głośno, prostując się delikatnie. Wzrok, jaki teraz padał na szalonego naukowca tylko za sprawą niesamowitej kontroli nad samym sobą nie emanował pogardą. To przecież był tylko i wyłącznie test. Rozmowa, w której chciał sprawdzić poglądy Nino. Nawet, jeśli musiał się na nim zawieść.


- Ten dziwny człowiek, stara się mi wmówić, że jest ponad innych. - Faust uśmiechnął się, mrugając swym lewym okiem. - Byłeś człowiekiem. Wybiłeś się dzięki swej pracy. Nadal jednak jesteś tym samym. Będziesz człowiekiem. Niezależnie od tego, czy oszukasz naturę. To przecież nic więcej, niż zwyczajny tatuaż. - strażnik równowagi zrobił przerwę, w której odpalił trzymanego już wcześniej w ustach papierosa. Jego prawa dłoń zmierzwiła swe blond włosy, starając się zwiększyć przerwę między kolejnymi wypowiedziami
- To, że stałeś się kimś, kto łamie zasady ustalone dawno przez matkę naturę sprawia, że jesteś człowiekiem. - dodał, uśmiechając się szeroko. - Ludzie są centrum wszechświata. Nawet, jeśli o tym nie wiedzą. Większość z nich pozostaje uśpiona, czekając aż ktoś obudzi znajdującą się gdzieś głęboko w ich duszy iskrę. - dodał, prezentując jedną z całkiem popularnych teorii.
Faust wycelował prawą dłoń w sufit, celując palcem wskazującym nawet nieco dalej, jakby w niebo. - Nawet Bogowie pozostają w swej zbliżonej do człowieka postaci. Dokładnie tak jak każdy z twoich klonów wygląda jak twoje ludzkie ja. - dodał, uśmiechając się szeroko.
- Nazewnictwo...znajduje się tutaj. -Nino popukał palcem w głowę. - Mózg wymyśla nazwy, tworzy określenia, stwarza wiarę i wszystko inne. Mój jest doskonały, więc to ja mam prawo decydować co jest słuszne a co nie. -upierał się, a jego usta zadrgały w nerwowym tiku. Chwycił za rękojeśc ostrza wykutego dla Fausta i podszedł do strażnika. - Mieliśmy tutaj jednak dobijac targu, nie zaś wymieniać się teoriami. Zwłaszcza, że obaj wiemy że moje są słuszne. To twój miecz. -dodał wyciągając broń w stronę blondyna.
- Shishishishi - przedziwny śmiech wypłynął z ust strażnika równowagi, oddając hołd najwspanialszemu z piewców chaosu. Mirro sprawiał, że Faust zawsze będzie potrzebny. - Pomyśleć, że w zwyczajnej dyspucie będziesz musiał odnieść się to tak prymitywnych argumentów. Chyba jesteś bardziej ludzki, niż ci się wydaje - słowa blondyna czasem były silniejsze niż jego ostrze. W innym wypadku były zwyczajnie ignorowane. W przypadku swego rozmówcy - był pewien, że efekt należy do tej drugiej grupy.
- Mam dla ciebie pewną propozycję - strażnik równowagi wrócił do najwyklejszej pozy, a jego dłoń wyciągnęła z ust palącego się papierosa.
***
Kiedy Faust i Nino skończyli dyskutować na pewien owiany tajemnica temat, Nino uśmiechnął się szeroko. - A więc uzgodnione! -ucieszył się zacierając ręce. - A teraz wracajmy do spraw obecnych. Ostatnio zlokalizowałem pewne ślady bytności Boskich… jednak o tym wygodniej chyba bęzie mówić w jakimś bardziej cywilizowanym miejscu. Co powiesz na lampkę wina, oraz wygodne fotele?
- Jestem tylko twoim gościem - Faust rozłożył ręce na boki w geście bezradności. Oczy blondyna wpatrywały się teraz w niedopałek papierosa, jakby pytając Nino gdzie powininen go wyrzucić.
Jak gdyby w odpowiedzi w ziemi pojawił się mały otwór, z którego wysunęła się szklana popielniczka. Nino poczekał az Faust odgasi, po czym klasnął w dłonie. Ściany zaczęły się obracać, na chwilę sufit stał się podłogą jak i odwrotnie i oto dwójka mężczyzn stała w ładnym stylizowanym na XVIII wiek saloniku. Nino usiadł na kanapie, a jeden z żółtych stworków podbiegł do niego by podać mu butelkę wina. - Skusisz się? -zapytał, odbierając od innej istotki dwa pękate kieliszki.
- Nie mógłbym odmówić - odparł, siadając na jednym z foteli. Jego ciało wywarło delikatny nacisk na materię. Chłopak nie mógł być zbitą kupą mięśni - nie przy uparcie pokazywanym przez wagę wyniku. Póki co nie kosztował wina, a jedynie sprawdzał jego bukiet. Chłonął wszystko co mógł, nim zanurzy swe usta w boskim trunku.
- Jeśli to wino jest chociaż w połowie tak stare jak ty, będzie przepyszne - dodał, uśmiechając się szeroko. Jego oczy po kilku sekundach odwróciły się od czerwonej cieczy, by zastygnąć na twarzy różowowłosego. Tylko informacje miały teraz jakąkolwiek wagę.
- Wybacz szczerość, ale na gościa twego pokroju nie warto byłoby marnować takiego wina. Aczkolwiek w twoim horyzoncie czasowym to też jest stare, stało w moich winnicach od przynajmniej stu lat. -westchnął Nino, mocząc usta w napoju z którego dało się wyczuć delikatny aromat jagód i poziomek. - A więc co do działań które wskazują na interwencje boskie… ostatnio zniknął spory kawałek ziemi wraz z zamkiem i przyległymi wlościami. Została po nim dziura w ziemi, a ten niemal wyparował. Oczywiście przebadałem okolicę i okazało się, że aktualnie stał się latającą wyspą. Muszę przyznać, że statek tego pirata bywa przydatny do takich misji zwiadowczych. -zaśmiał się cicho Nino. - Jednak bariery chroniące te włości są na tyle silne, że póki co nawet ja nie wiem jak je ominąć. -dodał z nutka goryczy w głosie.
- Aha - odpowiedź blondyna była nienaturalnie prosta. Jego nos raz jeszcze zaczął bawić się zapachem wina, by po kilku chwilach zaprosić ich smak do ciała blondyna. Poczuł rozpływającą się po całym jego ciele łaskę Dionizosa, przyjemną relaksację.
- Jeśli zaopatrzysz mnie w informacje dotyczące tej bariery, powinienem móc ją przełamać - dodał po chwili.
- Problemem jest to...że to chyba dwie bariery w jednym miejscu. Jedna chroni drugą. Innymi słowy o drugiej nie da się zdobyć informacji bez przejścia pierwszej, ale wchodząc w barierę napotyka się obie naraz. Ktoś zrobił to bardzo przemyślanie. -stwierdził Nino. - Sam kiedyś stosowałem takie zabezpieczenia. Dla tego od razu rozpoznałem tą zagrywkę. Tak wiec zamek jest po za naszym zasięgiem...na razie. Natomiast druga twierdza, jest już dostępna. Zamek ukryty za wodospadem spadających łez. To legendarna twierdza, podobno tylko ona ostała się z Ragnarok. To tam mieli mieszkać Bogowie z mitologi Nordyckiej. Ostatnio zaś pojawiła się tam pewna aktywność, która nieustannie wzrasta w siłę. Jak gdyby chciała zasygnalizować zbliżanie się jakiegoś wydarzenia. Wiadomo ci coś na ten temat?
- W okolicy mieszkał, czy może nawet mieszka Loki. - westchnął, krzywiąc się nieznacznie na myśl o spotkaniać z przedstawiającym się jako strażnik chaosu wcieleniem jegomościa. Rozchmurzył się dopiero po chwili, gdy jego umysł podsunął mu kolejne osiągnięcia, których dokonał od ich ostatniego spotkania. Ukazał ogrom zmian zachodzących nie tylko w ciele blondny,a ale i duszach zarówno Fausta, jak i jego patronów.
- On zaś jest naszym głównym podejrzanym. - dodał, wspominając o ustalonym wcześniej toku rozumowania. Oczy blondyna zapaliły się nieco, patrząc w najbliższą przyszłość. Był ciekaw, co tym razem przygotował Leo. Nie wiedział również, co przyniesie najbliższa przyszłość, a to jeden z najbardziej pożądanych stanów.
- I daje znaki. To ewidentna pułapka… -mruknął Nino. - Kiedy podejrzany zaprasza cię do domu, nie chce byś znalazł zwłoki. -stwierdził Nino posługując się metaforą, po czym upił łyk wina. - Z drugiej strony… ja mogę tam wejść nie ryzykując nic. Pytanie czy ty chcesz zagrać w tą grę, którą nasz cel stara wygrać.
- Nie sądzę, bym miał jakikolwiek wybór - westchnął, rozsiadając się nieco wygodniej w fotelu. Lampka wina zatańczyła przed nim pod wpływem ruchu nadgarstka. Założył prawą stopę na kolano, tworząc liczbę cztery. Nie chodziło tutaj o symbolikę, ot, zwyczajne podkreślenie procesu myślenia zachodzącego w jego głowie.
- Skończyłem już wakacje po zażegnaniu szaleństwa - stwierdził, biorąc delikatny łyk czerwonej niczym krew cieczy. - Nie zamierzam dać Kronosowi wiele więcej czasu. Już teraz powinien być wyzwaniem, zapewne silniejszym ode mnie przeciwnikiem. - dodał, przewracając oczyma z rozbawieniem.
- Jeśli nie mogę osiągnąć równowagi, będę korzystał z tej opcji - dodał, z trudem powstrzymując śmiech.
- Cóż cie tak bawi? -Luigi uniósł swoją cienką, zadbaną brew. - Pochwycenia Boga to nawet dla mnie rzecz niezwykle trudna. Zwłaszcza, gdy nie mogę go zwabić na swój teren, a muszę wchodzić na jego. Nigdy nie interesowała mnie ta cała boska gra.. a przynajmniej póki sam nie zostałem w nią wciągnięty. Wiesz cokolwiek o tym jak wcześniej uwięziono Kronosa? - po raz pierwszy to chyba geniusz, zadawał jakieś pytanie, które miało przynieść mu nowych informacji.
- Gdy był w pełni sił, potrzeba było niemalże wszystkich bogów i osobliwości. - Faust udzielił Nino znanych mu informacji, pozostawiając jednak sporą cześć wiedzy dla siebie. Czemuż to miałby udzielać komuś wiedzy tajemnej, której zdobycie wielokrotnie wymagało nie tylko odpowiednich znajomości, ale i starań. Dłoń blondyna zaczęła gładzić jego jasną kozią bródkę.
- Acz ta część umowy nie spada na nasze barki. Chyba, że masz inne plany? - zapytał z rozbrajającą, może nawet agresywną szczerością.
- Każdy filantrop szuka rzadkich okazów do swojej kolekcji. Badałem już ludzi i bestie...miło było by mieć w swej kolekcji Boga. -stwierdził Nino uśmiechając się szeroko, z rozmarzeniem na twarzy. - Teraz jednak trzeba skupić się na naszym celu, mogę nas przetransportować do wodospadu. Będzie to wygodne oraz bezpieczne...szczególnie w twojej obecnej sytuacji. -mruknął, zerkając znad okularów na blondyna. Ten zaś nie mógł być do końca pewny co Nino ma na myśli.
- Twoje wino zrobiło coś ciekawego? - umysł Fausta szybko podał mu najbardziej prawdopodobną odpowiedź. Właściwie, byłby zdziwiony, gdyby było inaczej. Mimo wszystkiego, co doświadczył w kontaktach z Nino, ciągle nie był w stanie odmówić wina swemu gospodarzowi.
- Ranisz mnie tymi słowami… -westchnął Nino teatralnie, kładąc sobie dłoń na sercu. - Nie mam powodu by podawać ci jakikolwiek specyfik...na razie. Chodziło m io fakt, że jesteś ścigany. Nie wiem czy zdajesz sobię z tego sprawę.
- Oh? - Faust był wyraźnie zdziwiony. Ktoś zaczął interesować się jego skromną osobą, cóż za intrygujący rozwój sytuacji. Próbował odnaleźć w swym umyśle jakąkolwiek wrogo nastawioną do niego osobę. Czy to w ogóle było możliwe? Czy blondyn kiedykolwiek zrobił coś złego?
- Nie zauważyłem, ale oni mnie chyba też nie. - dodał, próbując usprawiedliwić swą niewiedzę.
- Kilka osób odwiedziło mnie by zasięgnąć rady w tym temacie. Niestety nie mieli nic na tyle cennego by kupić moja wiedzę. Szuka cie pewna kobieta, cechuje ją dość wysoka estetyka powierzchniowości...lub jak to wy mówicie jest...piękna? -Nino wymówił ostatnie słowo wyraźnie niepewnie. - Bardziej jednak bałbym się drugiej osoby, czyli mężczyzny. Zniszczył jedno z moich laboratoriów, gdy odmówiłem mu odpowiedzi...stwierdził, że w sumie też jestem jego celem więc nie będzie się ociągał. Jest intrygujący. -dodał naukowiec, podstawiając żółtemu stworkowi kielich by ten go uzupełnił.
- Uwiodłem wiele kobiet, ale żeby do takiego stopnia? - Faust zaśmiał się, rozrzucając swe włosy na boki. Jego umysł próbował odnaleźć kogoś, kto mógłby zdecydować się na aż tak agresywne środki. Kolejne twarze, oraz dopasowane do nich nagie ciała, błyskały w jego wyobraźni. Żadna jednak nie pasowała to kogoś, kto posiadał mogącą zaszkodzić Nino moc.
Chyba, że…
- Czy wyglądała tak? - przed strażnikiem równowagi pojawiła się sylwetka magini ognia sprzed trzech lat. - A raczej nieco starzej. - dodał, poprawiając się. To zabawne, że jego dusza wielokrotnie była nie tyle środkiem walki, co przekazu.
- Uwzględniając efekty starzenia, można przyjąć, że sylwetka odpowiada w niemal stuprocentach. -przytaknął naukowiec, zarzucając nogę na nogę, a następnie z wewnętrznej kieszeni fartucha wyjął malutka papierośnicę. Umiejscowił zwitek wypchany tytoniem w gustownej lufce, by po chwili zaciągnąć się dymem o delikatnym zapachu. - Ona jednak w niczym nie miała zamiaru mi przeszkodzić. Przyszła po radę.
- Cóż jedna z najwspanialszych Ognistych Magiń mogła szukać w świątyni nauki? - Faust był wyraźnie zaciekawiony. Jego umysłowi umknął nawet fakt spożywanej przez Nino używki. Luigi nie wyglądał na kogoś, kto nawet mimo swej nieśmiertelności, korzystałby z tak ulotnych i fałszywych przyjemności.
- Czego mogła chcieć od ciebie? - dopełnił to pytanie dodatkowymi szczegółami. Nawet, jeśli treść brzmiała nieco agresywnie, ton strażnika równowagi nie wskazywał na takie zamiary.
Nino uśmiechnął się lekko porprzez smużki dymu. - Zajmuje się sprzedażą swojej wiedzy. Co więc oferujesz, za informacje których pragniesz? -zapytał, z rozbrającą wesołością w głosie.
- Zapłaciłem z góry - Faust uśmiechnął się szeroko, wytykając swemu rozmówcy popełniony błąd. Tym razem, zapewne po raz pierwszy od setek lat, Nino również zadawał pytania. Nie był stroną posiadającą wszystkie karty, a osobnik siedzący na przeciw niego był czymś więcej niż tylko obiektem badacznym.
- Informacje o uwięzieniu Kronosa nie są czymś znanym powszechnie. - dodał, sącząc kolejny łyk boskiego trunku.
- OI podałeś mi je, ponieważ sam skorzystasz na tym jeżeli je wykorzystam. To czego chcesz, jest natomiast potrzebne tylko tobie. -Nino odbił piłeczkę. - Ponadto nie mogę od tak rozgadywać życzeń moich gości, straciłbym reputację.
- Idąc pod wodospad pieszo i tak z pewnością ich spotkam. - dodał, wyraźnie rozbawiony podejściem Nino, które zawierało się w całkiem obszernej definicji charakteru zwanego jako “Tsundere”. Nie było to coś, co mógłby przypisać szalonemu naukowcy po ich pierwszych spotkaniach. Dbanie o reputację również było czymś… dziwnym. Zwłaszcza wobec Fausta.
- Szukała sposobu na zaburzenie równowagi. -mruknął zrezygnowany Nino. - Dosłownie takie było pytanie, chciała sposobu by jak najszybciej i jak najbardziej ją zakłócić. Pewnie miała zamiar tak cie zwabić. -dodał wydychając kolejną porcje dymu. - Widać, że nie cieszysz się zbytnia popularnością Fauście.
- Jeśli go szuka, to pewniei go znajdzie - stwierdził niezbyt sentencjonalnie. Jego dłoń pogładziła znajdujący się na szyi krzyż. Deukalion. Może będzie przydatny w więcej niż jednej sytuacji.
- Wraz z nim mnie, oraz pewnie swoją zgubę - dodał, zaś jego błękitne oczy zdawały się świecić pasją.
- Z tego co pamiętam, mnie też chciałeś zabić. Niezbyt Ci się to udało. -zaśmiał się geniusz. - Chociaż mnie oczywiście nie można stawiać na równi z istotą płci niższej. Zresztą nawet mnie to nie obchodzi. Już abrdziej zależało by mi na próbkach tego drugiego osobnika. Zniszczył moje laboratorium, więc może jakies substancje wywarły na nim ciekawe efekty...chciałbym go pociąć i przebadać. -zamruczał na koniec, niczym zadowolony kot.
- Ich truchła nie będą prezentem. - poinformował, gdy znajdująca się na klatce piersiowej dłoń znalazła się tuż przy koziej bródce. Jasne włosy były powoli rozciągane, czy też zakręcane wokół palców.
- W końcu chyba wolisz takie podejście do naszej relacji? - zapytał
- Pamiętaj, że prezent, może sprawic bym lepiej przyłożył się do coponiektórych zamówień. -odparł mu naukowiec wymownie zerkając na blondyna.
- Sugerujesz, że z twoimi tworami jest coś nie tak? - Faust był wyraźnie zdzwiony. Jego oczy rozszerzyły się nieco, usta zaczęły wpuszczać do siebie więcej powietrza. Blondyn cieszył się ze sterylności pomieszczenia, w innych wypadku przypłaciłby swą minę zamianą w lotnisko dla much. Jego reakcja była wyolbrzymiona do niewyobrażlnych, dziwnych nawet dla Fausta, rozmiarów. Chyba tylko w ten sposób mógł odpowiedzieć na słowa Nino.
- Z nimi wszystko jest w porządku. - stwierdził Nino spokojnie. - Czasem jednak okazują się zbyt skomplikowane dla posiadaczy. A ja nie przyjmuje zwrotów wynikających z niewiedzy posiadacza. -dodał, opróżniając już drugi kieliszek wina.
- W takim razie nie miałbyś możliwości większego przyłożenia się - strażnik równowagi zaśmiał się. Dawno nie miał okazji do rozmowy z kimś, kogo można uznać za człowieka. A przynajmniej, nie możliwego do uznania za boga. Jeszcze.
- Chyba pora ruszać? - stwierdził, dopijając zawartość jego lampki wina.
- Przecież my już ruszyliśmy.. -Nino zdziwił się, że Faust zadaje tak głupie pytania. - Ten pokój porusza się pod ziemią. Trafi do jednego z moich większych laboratoriów, gdzie zostanie podłączony do głównej konstrukcji, która już zaniesie nas pod sama górę. - wyjaśnił, odbierając od sługi kolejną butelkę. - Aczkolwiek tobie zapewne potrzeba rozgrzewki...prawda? -zapytał, uśmiechając się w znany blondynowi sposób. Nino na pewno miał jakiś sposób i cel w zapewnieniu strażnikowi możliwości rozruszania się.
- Nic bardziej mylnego - Faust nie szukał walki. Odkąd każdy jego dzień kończył się treningiem przygotowanym przez Mephistophelesa przyjemność płynąca z bezpodstawnej walki powoli przemijała. Owszem, lubił pozbawiać innych życia, siać zniszczenie, ale nie o to chodziło w jego życiu. On był tylko skromnym strażnikiem, a idea, której się oddał była dla niego ostateczna.
- Poza tym nie sądzę, bym miał jakieś szczególny powody poszerzania twoich informacji na mój temat - dodał, odpowiadając podobnym uśmiechem. Jeszcze rok temu z pewnością wykorzystałby tą możliwość.
- Jeśli chcesz sprawić mi prezent, ofiaruj mi jakąś smaczną duszę, nie sztucznego przeciwnika - stwierdził w końcu.
- W takim razie raczej wybiorę spędzenie podróży przy winie. -westchnął naukowiec odpalając kolejnego papierosa. - Teraz dla odmiany będzie białe… -dodał odkorkowując butelkę.
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 12-09-2014 o 16:31.
Zajcu jest offline  
Stary 13-09-2014, 15:35   #16
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
New... Acquaintance



Richter odłożył spokojnie widelec, i zsunął z głowy kaptur. Wtem “pufnął” i pojawił się tuz przed głupcem który rzuca mu wyzwanie.
- Zawróć tam.. skąd wylazłeś.- Poprosił “grzecznie”, czego nie miał zamiaru drugi raz robić.
Szczęka Richtera o dziwo oparła się o rękojeść broni wroga, który zdążył ją tam przenieść. - A ty co, myślisz że sobie znikniesz i mnie wystraszysz? -zakpił miecznik. - Nie jestem byle kim, widziałem już gorsze rzeczy, niż taka paskuda.
- Przepraszam najmocniej… ale… ale a-a- APSIK - Kichnął czy po prostu kpiąco udał kichnięcie a z jego paszczy wyleciał obłok żrących opar.
Mężczyzna błyskawicznie odskoczył w tył, porywając ze stołu jeden z kufli, którym cisnął w opar. Cynowe naczynie rozpuściło się, a twarz najemnika wykrzywił grymas odrazy.- Niezła z Ciebie potwora. Chcesz się pobawić tu ,czy na zewnątrz? -zarechotał, chwytając miecz w obie ręce, co spowodowało,m że sporo osób zaczęło w trybie natychmiastowym podążać do wyjścia karczmy.
- Zdałeś pierwszy test… czy jesteś warty mej uwagi. Teraz drugi. - Wyciągnął powoli Despair i wskazał czubkiem ostrza, na przybysza. - Jeżeli twe ostrze… zatrzyma moje, wtedy się bawimy. jeśli nie... zdychasz. - Tkwił w takiej pozycji dopóty nie otrzyma odpowiedzi.
- No dawaj brzydalu, zobaczymy czy jesteś równie silny co brzydki. -zarechotał najemnik, uginając lekko nogi i czekając na atak Richtera. Ostrze Despair opadło z góry z całą moca która drzemała w ramionach Calamitiego. Przeciwnik poderwał swój miecz do bloku, co sprawiło, że oba ostrza zderzyły się ze sobą. Ramiona wroga zadrżały lekko, a miecz wyszczerbił się delikatnie, jednak ten nie odpuścił Calamitiemu. Uśmiechnął się tylk ozadziornie, po czym podniósł stopę z małego krateru który powstał przy uderzeniu i kopnął w brzuch rycerza rozpaczy, posyłając go dwa kroki w tył.
- Heh… wyjdźmy na zewnątrz… to miejsce nie wytrzyma, gdy pójde na całość. - Strzelił karkiem, i przeszedł obok chojraka. Despair było oparte na barku, ale cały czas gotowe, gdyby osobnik postanowił zaatakować podczas wychodzenia.
Ten jednak przyjął zaproszenie wychodząc na ulice przed budynkiem. Obszedł Richtera by w końcu stanąć w odległości kilku kroków od niego, machając przy tym dziarsko mieczem. - Jak się zwiesz? Chce wiedzieć pokonaniem kogo będę mógł się chwalić. -stwierdził, strzelając karkiem na boki.
- Richter von… Malencroft. - Wyciągnął zza pleców także Malice, po czym zakręcił ostrzami młynki. - Twoje imię mnie nie interesuje… jeszcze. - Przyłożył miecz rozpaczy do swej twarzy, a ten zaświecił fioletową energią. Następnie obrócił się wokoło robiąc wymach, a dookoła niego pojawiło cześć replik ostrzy Despair które lewitowały wokoło, czubkami ostrza skierowane w przeciwnika. Sam Calamity, zaczął “parować” fioletowym dymem, a powietrze gęstniało z każdą chwilą. Jedyne oko błyskało wręcz. - Daj z siebie wszystko. - Z tymi słowami rzucił się do biegu, z zamiarem cięcia obiema broniami na odlew, niczym ogromny sekator.
Przeciwnik niebywale szybko jak na tak rosłego mężczyznę, zszedł z drogi ataku. Miecz przecięły pustkę, a najemnik od razu opuścił swoje ostrzę w stronę łepetyny Calamitiego. Ten jednak bez problemu, wykręcił Despair tak by rękojeść jego olbrzymiej broni zablokowała atak z góry.
Bezimienny wojownik odskoczył lekko w tył, uginając przy okazji nogi. Miecz ustawił równolegle do ciała, czekając na kolejną szarżę z zamiarem skontrowania jej przy pomocy mocnego wymachu.
- Świetnie… wybornie… powinszować. - Richter z upiornym uśmiechem gratulował przeciwnikowi że utrzymał się tak długo. Jego długi język zlizał płynącą po policzku łzę, by zaraz po tym skulić się przygotowując się do sprintu. Gnał w stronę wojownika niczym opętany, z radosnym rechotem, wziął zamach i… wyparował. Świadom czy nie, przeciwnik za moment uraczy jeden z najbardziej charakterystycznych zagrań Calamitiego. Wirujący dysk opadający z góry niczym gniew boży. Do rotacji dołączyło Malice, co oznaczało dwa cięcia na setki obrotów.
Aura Calamitiego chyba w końcu zaczęła działać, bowiem ruchy wroga widocznie spowolniły. Chciał on unieść miecz do bloku, jednak zrobił to zbyt ociężale. Oba ostrza upadły prosto na głowę przeciwnika… by przez nią przeniknąć. Calamity niczym piła tarczowa wbił się w ziemie, jak gdyby wróg był tylko zjawą. Rycerz rozpaczy przez chwilę otoczony był mglistym konturem wroga, który uskoczył w tył, zafalował i znowu stał się materialny. Uśmiechnął się zadziornie przeczesując swe krótkie włosy.
- Nie tylko ty znasz parę sztuczek. -stwierdził spluwając, by ruszyć ponownie na rycerza, biorąc szeroki zamach.
- CORAZ LEPIEJ! - Wrzasnął uradowany, szykując się do przyjęcia ciosu. Jednak po krótkiej chwili rozmyślił się by zadać najprostszy z ciosów jakie znał a jakiego mało kto kiedykolwiek się spodziewa. Frontalne kopnięcie, gdy już przeciwnik będzie w zasiegu.
Było to faktycznie zagranie którego nikt się nie spodziewał. But trafił prosto w pierś wroga z takim impetem, że ten poleciał w stronę najbliższej ściany i wbił sie w nią z głośnym hukiem. Deski ustąpiły pod ciężarem jego ciała, a kurz wzbił się do góry w akompaniamencie jęku najemnika. Na twarzy Richtera uśmiech nie mógł zagościć na długo. Poczuł bowiem uderzenia na plecach. Co prawda atak nie przebił pancerza, ale lekko zarysował tył napierśnika. Ziemia za Richterem stała się bowiem gładka niczym szkło, a miecz wroga wyskoczył z niej by uderzyć w Calamitiego. Bardzo przypominało to początki jednej z technik samego dzierżyciela rozpaczy, chociaż w jego wypadku powstawała więcej niż jedna replika.
- Masz potencjał… naprawdę, jestem zdumiony. - Oparł oba ostrza na barkach. - Jak ci na imię … wojowniku? - Zagaił Calamity nie szykując się do kolejnego ataku… jeszcze.
- Itorat. -mruknął mężczyzna powol iwstając gruzowiska i wypluwając ślinę zmieszaną z krwią na ziemię. - Ty też najgorszy nie jesteś.
- Ależ jestem… najgorszym przeciwnikiem na jakiego… możesz wpaść. Ale… - Richter poskrobał się po brodzie palcem wskazującym. - Ty możesz stać się jeszcze lepszy… Masz potencjał… lecz brak ci oszlifowania. - Dzierżyciel rozpaczy jakby zastanowił się przez chwilę. - Poddajesz się? - Następna odpowiedź Itorata, zapieczętuje jego los.
- Ta, chyba sam siebie nie słyszysz. Jestem najmenikiem a nie jakaś ciotą w wyszlifowanej zbroi i na białym koniku. My się nie poddajemy. - odpowiedział ,szczerząc zęby pokryte krwią. - Ale fakt, przy tobie muszę się wysilić. -dodał napinając mięśnie, po czym wziąwszy szeroki zamach posłał swoje ostrze niczym dysk w stronę Calamitiego.
Na paskudnej mordzie Richtera pojawił się szeroki uśmiech. - Zdałeś. - Skrzyżował ostrza by przyjąć rzut.
Rycerz rozpaczy stanął w lekim rozkroku dla lepszej równowagi, a miecz zbliżał się w jego stronę. Przed samym zderzeniem jednak zniknął, tak samo jak i jego posiadacz, zaś Richter usłyszał za sobą cichy szelest płaszcza wroga. Calamity zdołał się jeszcze odwócić by zobaczyć ostrze wroga które opadało na niego z góry, wiedzione potężnymi ramionami najmenika. Itorat celował w głowę, jednak refleks dzierżyciela rozpaczy, pozwolił mu zejść z trasy i przyjąć cios na naramiennik. Kawałek pancerza został przecięty w pół ale spełnił swoja rolę, ostrze wroga jedynie zarysowało skórę Richtera...a przy okazji utknęło dośc głęboko w metalu przeklętej zbroi.
- Nawet widząc… że masz do czynienia z czymś… przekraczającym ludzkie pojęcie… nie cofasz się… nie poddajesz się. - Richter stał w bezruchu mówiąc te słowa. - Wiesz… ciężko mi zaimponować. Nie mógłbym zgładzić… kogoś takiego. - Malice zostało wbite w ziemię, gdy Despair nadal spoczywało na barku. - Ktoś taki jak ty… mógłby mi towarzyszyć. - Łapa Richtera opadła na ostrze którego imienia nie znał, dodając po chwili. - No chyba że… bardzo chcesz teraz zginąć. To by mnie zabolało… bardziej niż ciebie. - Czekał… czekał na odpowiedź. Miał wątpliwości, czy był to osobnik który ślepo da się zabić, czy też ktoś kto wykorzysta te okazję, by sprawdzić kresy możliwości swej szermierki mierząc się z tym co będzie czekać na drodze Richtera. - Jaka jest… twoja odpowiedź? -
Najemnik chwile mierzył wzrokiem swego rozmówcę. - Ile płącisz? Jako najemnik nie podróżuje jako czyjaś ochrona za darmo. - mruknął starając się wyrwac sotrze ze zbroi Richtera.
- Tak naprawdę… nie robisz tego dla samych pięniędzy. Byłem w twoim położeniu. Dla mnie… największą nagrodą było zabicie czegoś… czego nie mógł nikt inny. Nie czułeś tego dreszczu emocji… tej… chwały gdy stawiałeś but na łbie zabitej potwory czy jakiegoś herszta? Tego że pokazałeś mu że jest dla ciebie… śmieciem? - Uśmiech Richtera poszerzał się jeszcze bardziej, a łapsko zaciskało mocniej na ostrzu.
- W sumie… -mężczyzna zamyślił się. - Coś w tym jest. Zwłaszcza, że i tak szukam jednego osobnika którego chce posłać do grobu. Równie dobrzę moge iść z tobą, przynajmniej będzie ciekawie. -stwierdził odpuszczając w końcu szarpanie swego ostrza. Kiedy w końcu rycerz wypuścił miecz ze swej przeklętej łapy, najemnik oparł ostrze o ramię. Dopiero po chwili dostrzegł bruzdy wypalone przez krew Richtera. - Kurwa…. znowu potrzebuje nowego miecza. Chciałbym już dopaść tego całego Rufusa i zabrać mu ta jego sławną blaszkę. Ponoć nie tak łatwo ją rozwalić. -mruknął, chowając zniszczone ostrze do pochwy na plecach.
Richter z jawnym niedowierzaniem wysłuchał słów Itorata.
- Rufus… Rufus… cóż za piękny zbieg okoliczności. - Schował obie bronie za plecy, po czym skrzyżował ręce na napierśniku. - Zabiłem go… a jednak doszły mnie słuchy że jest ktoś… kto mnie szuka podszywając się pod niego. - Przetarł twarz, a raczej łzę…maź.
- Chodźmy coś… zeżreć. Stawiam. - Kiwnął zapraszająco ręką kierując się do środka knajpy.
- Prawdziwy czy nie...jeżeli ma miecz to warto ciachnąć drugi raz. To ponoć jeden z siedmiu legendarnych mieczy. -stwierdził mężczyzna wzruszając ramionami. - Stawiasz i kupujesz mi nowy miecz, twoja brzydota sprawiła, że ten się rozpuścił. -zaśmiał się Itorat i klepnął Richtera mocno w plecy.
- Lust… tak się zwie to ostrze… zasmakowałem jego cięcia. Jeżeli uda się nam… je zdobyć. należy do ciebie. Niestety też… do tego czasu wątpie czy… znajdziemy odpowiednią broń dla ciebie. Miecz… topór… lanca… czy inny oręż, musi być przedłużeniem twej woli… siły… a także twym towarzyszem. - Mówił Richter, gdy tłum gapiów rozrzedzał się jak ławica ryb gdy wpływa w nią rekin. - Będzie trudno coś takiego znaleźć.. - Z tymi słowami zasiadł przy tym samym stoliku co wcześniej.
- Już nie walczycie silni młodzieńcy? -zapytał Kaiku, szczerząc się do Richtera. - W trójkę chyba nie zmieścimy się na twym motorze. -zauważył jeszcze, dopijając herbatę.
- Póki co starczy mi obojętnie jaki miecz, byle by ostry. - mruknął najemnik rozwalając się na krześle. - I jo dziadku, od dziś będę was bronił.
- Może doczepimy… wózek do boku motoru? Jeszcze nie wiem jak… - Zaczął Richter rozglądając się za kimś kto tu podaje napitek. - Panie Kaiku… to jest Itorat… będzie nam towarzyszył… a teraz. - Richter nadal się rozglądał. - Zamawiajcie co chcecie… stawiam.
- A nie możemy se koni kupić? -burknął najemnik, strzelając posługaczkę w tyłek, by potem złożyć zamówienia.
- Silny młodzieńcze, twój nowy przyjaciel ma trochę racji. Cel już blisko, konie to sprawdzony sposób. Opowiadałem Ci już jak kiedyś udało mi sie przechandlowac trzy ziarna fasoli za porządną szkapę…? - staruszek uśmiechnął się, na chwile zanurzając sękate usta w kubku.
- Chyba tak zrobimy… - Przytaknął rycerz. - Dokończmy posiłek... i ruszamy. - Zakomunikował, wgryzając się wcześniej zamówione mięso.
- A może byśmy przespali się w wygodnych łóżkach. Ostatnio dużo sypiamy na ziemi silny młodzieńcze. To źle działa na kości. -westchnął Kaiku.
W sumie racja. Dla takiego staruszka to musi być conajmniej zmaganie. - Dobrze. - Ponownie przytaknął. - Nie zaszkodzi położyć się dla… odmiany na czymś miekkim. -
- No i to ja lubie/ -rzekł dziarko nowy biesiadnik stołu. - To se możemy pochlać. -dodał chwytając trzy kufle, bowiem zamówił też piwo dla staruszka. - To kto pierwszy dojdzie do dna! -zakomunikował od razu dostawiając kufel do rozwartych ust.
- HAH! przyjmuje... wyzwanie! - Niemal ryknął zbrojny z szerokim i skrajnie upiornym uśmiechem.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 14-09-2014, 15:23   #17
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Furia Skał i Ognia Cz. I

Stary znajomy


Murzyn oraz jego towarzyszka słyszeli za sobą wybuchy, a światło wywołane atakiem Aarona widoczne było nad koronami drzew. Widać załogańci Gorta mocno sobie używali w walce z grubasem, który kazał zwać się Karmą.
W lesie prowadziła ścieżka, łatwo było ocenić iż idąc nią, dotrą do zamku. Był to prosty szlak, bez żadnych odnóg, czy nagłych zapadni. Dopiero po paru minutach, pojawiło się pewne urozmaicenie. Droga prowadziła do potężnych kamiennych wrót, wbudowanych w mały fort. Co prawda były one otwarte, a nawet gdyby tka nie było to pięść Gorta bez problemu by je przebiła. Jednak to nie one miały tutaj przyciągać uwagę, ta rolę należało przypisać…


… dziwnemu szczupłemu mężczyźnie. Jego twarz wyglądała jak połączenie dwóch zupełnie różnych istot. Jedna część należała do złotookiego młodziana o bladej karnacji, druga natomiast była całkowicie czarna, oraz bardziej surowa. Oko po tej stronie wyglądało jak zwykły kamień, osadzony w czaszce, mimo że poruszało się synchronicznie do drugiego.
Mężczyzna siedział na krześle wartownika, ubrany w lekka zbroję, typową dla żołnierzy. Przy jego pasie wisiał krótki miecz, a dłonie zajęte miał przez prosta łamigłówkę logiczną- kostkę rubika. Kiedy dostrzegł dwójkę otoczona przez trzy laleczki, odrzucił zabawkę i wstał powoli z siedzenia.
- Witaaam… -zaczął przeciągle tłumiąc ziewnięcie. - Jestem strażnikiem pierwszej bramy, a wy to…? -brew na jasnej tronie twarzy uniosła się pytająco, gdy zrobił pauzę.
- Piraci Czarnoskórego. Przybyliśmy po wasze skarby i zmierzyć się z tym całym waszym lordem - oznajmiła rudowłosa, wychodząc naprzeciw czarno-białemu dziwakowi. - Skoro jesteś strażnikiem, to zgaduję że musimy się ciebie pozbyć.
To powiedziawszy dobyła przewieszonej przez plecy katany, która jarzyła się delikatną turkusową poświatą, wskazując na pewnego rodzaju magiczne właściwości.


Elizabeth uśmiechnęła się okrutnie, jak gdyby było jej wręcz żal osoby która stanęła im na drodze.
- Zakończę to szybko - oznajmiła, wykonując kilka próbnych zamachów mieczem. - Jakieś ostatnie słowa przed śmiercią?
- Jedna chwilunia - wtrącił się Gort, który od dobrej chwili stał w miejscu i gładził się po brodzie, wyraźnie próbując coś rozgryźć. Jego wzrok przez jakiś czas przeskakiwał z mężczyzny na bramę i z powrotem, nim w końcu doszedł do tego co mu nie pasowało. - Skoro żeś jest strażnik, to czemu zostawiłeś otwartą bramę? Klucze żeś zgubił i nie chciał jej zatrzasnąć?
- Jeżeli ktoś tu przybywa, to znaczy że zamknięta brama nie stanowi dla niego problemu. Tak więc muszę być bramą i strażnikiem jednocześnie. -stwierdził dwukolorowy mężczyzna, wykonując delikatny ukłon. - Tak więc tym tez się stałem. -wyjaśnił uśmiechając się lekko.
- W takim razie nie widzę sensu budowania bramy, a tym bardziej więcej niż jednej - stwierdziła prześmiewczo piratka. - Nie myślałam że jest ktoś równie głupi jak ten twardogłowy czarnuch. No ale to mniejsza o to. Czas umierać, dziwaku! - zawołała, ruszając do szarży na swego przeciwnika. Znajdując się około dziesięciu metrów od niego wyskoczyła w powietrze, zrobiła zręczne salto i zaczęła opadać na niego z zamiarem rozcięcia go na pół.
Gort tymczasem ziewnął znudzony i jak gdyby nigdy nic zaczął iść przed siebie z zamiarem przejścia przez bramę. Wcześniej jednak postanowił ułatwić zadanie Elizabeth i uniósł lekko dłoń, a dookoła czarno-białego mężczyzny wyrosły cztery kamienne ściany, zamykając go w ciasnym pomieszczeniu gdzie nie sposób było uniknąć ataku spadającej piratki.
Czarna połowa twarzy mężczyzny uśmiechnęła się widząc piratkę w powietrzu. - W góre ciężko unikać ataków! - jego głos wydawał się twardszy i mocniejszy niż przed chwilą. Ziemia zadrżała lekko...a brama uniosła się na grubych kamiennych nogach. Ze ściany wyskoczyły, grube ceglane ramiona, z czego jedno skierowało się w stronę lecącej piratki.
Gort jednak nie zapomniał o swej Nakama, skupił się a kamienny fort został nagięty do jego woli. Ramię zatrzymało się w pół drogi, umożliwiając Rudej El atak z góry na wroga. Ten zamknięty w klatce z ziemnych ścian uniósł swój miecz do bloku. Jednak ostrze piratki nie miało sobie równych, przecięło broń wroga, tka samo jak i jego zbroję. Katana zagłębiła się lekko w ramię, a uśmieszek pojawił się na twarzy Rudowłosej… i szybko z niej zszedł. Wróg dalej żył, co znaczyło że nie jest taki słaby.
- Bramy tak łatwo nie obalisz… -mruknął, gdy golem ponownie zaczął się ruszać, kierując pięść z góry na dójkę walczących.
Gort skrzywił się lekko i zamiast zwyczajnie ominąć bramę, zatrzymał się przy stworzonej przez siebie klatce, którą przykrył kamienny sufit. Gdy zaś murzyn dotknął jej otwartą dłonią, ta zaczęła przybierać czarny kolor pokrywając się jego haki. Miało zatrzymać uderzenie kamiennej pięści bramy, która powinna się skruszyć na dużo twardszym od siebie materiale.
Elizabeth tymczasem naciskała mocniej na wbite we wroga ostrze, a wolną ręką dobyła swego wielkiego kordelasa, który dodatkowo rozświetlił ciemne pomieszczenie pomarańczową poświatą. Zaczęło się też robić w nim dostrzegalnie goręcej gdy ogromne ostrze zaczęło rozgrzewać się do temperatury stopionej lawy. Piratka gotowa była do bloku w razie gdyby przeciwnik miał jeszcze jakiegoś asa w rękawie, jednakże jeśli okaże się że jest bezradny to miała zamiar uderzyć kordelasem w jego lewe ramię.
- Chyba Ci mówiłem...muszę być i bramą i strażnikiem. Miecz nie pokona ściany, nie ważne jak długo byś próbowała. - jedynie czarna strona wroga, poruszała ustami. Opadł on nagle w dół, jak gdyby skurczył się w sobie. Jednak tak naprawdę zapadł się w ziemię, niczym w wodę, by po chwili zniknąć z czarnej klatki.
Pięść golema zatrzymała się przed ścianami z haki, a z czubka bramy wyrósł nagle czarnobiały przeciwnik. Wystawał z kamienia od pasa w górę, lecz od kiedy się tam pojawił ruchy golema zdawały się być płynniejsze. Zamiast rozbijać klatki stworzonej przez Gorta, łapsko kamiennego wroga ruszyło, by pochwycić ją niczym pudełko czekoladek.
Z pułapki po chwili wydobył się stłumiony kobiecy głos:
- Powoli zaczynasz... - mówiła piratka, a gdy Gort puścił kamienną klatkę która wróciła do swego pierwotnego koloru, nagle pojawiło się na niej kilka pęknięć, a sekundę później rozpadła się na kawałki pod potężnym ciosem wulkanicznego ostrza. - DZIAŁAĆ MI NA NERWY!!!
- Iwabababa! - zarechotał wesoło Gort, wyraźnie rozbawiony tą sytuacją. - Miecz nigdy nie pokona ściany, co? - zapytał prześmiewczo i chichocząc lekko zbliżył się do nogi żywego fortu którą zwyczajnie dotknął. Tę zaś zaczęło przenikać jego czarne haki oraz moc szatańskiego owocu, które zaczęły powoli unieruchamiać całą konstrukcję. Dodatkowo zaś moc jego ambicji miała sprawić że wróg nie będzie w stanie ponownie zatopić się w cegłach z których była zbudowana.
- Gość jest mój - wycedziła zdenerwowana piratka, która ugieła nogi i ponownie wyskoczyła w górę, by zaraz opaść na mężczyznę obydwoma dobytymi ostrzami. - Zdychaj i nie wchodź nam więcej w drogę!!
Fort natomiast kopnął w Gorta, na tyle mocno, że pirat przeturlał się po ziemi i popękał lekko na piersi.
- Nie myśl, że tak łatwo powstrzymasz to ciało, gdy stało się jednością ze mną. -warknęła czarna strona ciała wojownika. Biała w tym czasie zamknęła oko, oraz wyglądała na pogrążoną w letargu.
W murze pod skacząca piratką otworzyła się nagle dziura, z której wyskoczyła zbroja. Zbrojny rycerz uzbrojony w ciężką zbroję, oraz dwuręczny miecz, zawieszony na plecach. Pochwycił on kostkę rudowłosej, by cisnąć ją z powrotem na ziemię.
- Jestem bramą i strażnikiem, nie zapominaj o tym. - odezwał się spokojny głos białej części, dobiegający z wnętrza zdawałoby się pustej zbroi.
- Niech to diabli, koleś jest bardziej upierdliwy niż żem się spodziewał - stwierdził murzyn, podnosząc się z ziemi, niezbyt wzruszony atakiem golema. - W takim tempie Pazurek skopie dupę ich szefowi zanim tam dojdziemy.
Czarnoskóry zlustrował bramę od kamiennych stóp, aż po samą głowę strażnika i po krótkim zastanowieniu spojrzał wymownie na swą towarzyszkę.
- Robimy to, Wielka El? - zapytał, uśmiechając się lekko.
- Robimy to, Wielki G - odparła piratka, obnażając zęby. Pominęła przy tym że w jej słowniku "G" oznaczało "głupola".
- No to zaczynamy. Bari Bari no... - rzekł murzyn, rozkładając szeroko ręce. Na jego dłoniach zaś wyrosły dwie kolczaste kamienne kule. Były one jednak znacznie większe niż rok wcześniej. Każdy z "czaszkogniotów" mógł teraz z łatwością zawalić mały budynek. Rudowłosa tymczasem wskoczyła na barki swego kapitana i również rozpostarła szeroko ramiona z dwoma dobytymi mieczami. Wyglądali teraz prawie jak dwójka ulicznych artystów szykujących się do przedstawienia, jednakże każdy kto kiedykolwiek słyszał o kapitanie Czarnoskórym zlałby się co najmniej w portki na ten widok. Czy to z podniecenia, czy ze strachu na myśl o tym co za chwilę ujrzy.
Pierwszym co można było dostrzec był niespodziewany podmuch wiatru, który z sekundy na sekundę rósł na sile oraz to iż kule na ramionach murzyna przybrały czarny kolor. Następnie dwójka powoli zaczęła się obracać dookoła własnej osi, coraz bardziej nabierając prędkości, a podmuchy powietrza zbierały się dookoła nich, sprawiając że obracali się coraz szybciej. W końcu zaś ich sylwetki rozmyły się, a dwójka znalazła się w oku małego cyklonu.
- Mega Black Rock Spinning Whirlwind Skullcrusher!!! - zakrzyknęli oboje, gdy wir urósł do rozmiarów samej bramy do której zaczął się zbliżać, zaś z jego wnętrza niczym kule armatnie wylatywały gigantyczne czarne pociski, celując w ceglaną konstrukcję.
Widząc nadchodzący atak, na twarzy przeciwnika wymalowało się prawdziwe przerażenia. Chyba nie spodziewał się, ujrzeć tak potężnej techniki w tej walce. Jego usta poruszyły się jak gdyby prowadził dialog z kimś niewidzialnym.
- Tak...tak, dobrze...mogę? Dziękuję...dziękuję… - po ostatnich słowach, zamknął oboje oczu, to samo zrobiły tez kamienne wrota. Zatrzasnęły się, by ulec otwarciu z impetem, gdy pierwsze kule smagnęły bramę, odłupując spore jej kawałki. Słychać było brzdęk pękających łańcuchów, oraz dziwny zwierzęcy ryk.
Coś z impetem wypadło z bramy, wbijając się prosto w czarne tornado. Normalne stworzenie zostało by poszatkowane na kawałki, jednak Gort wiedział, że ten wróg tak łatwo nie zostanie powstrzymany.
W momencie gdy wielka piącha uderzyła w twarz przyszłego króla piratów, przypomniał sobie jak wielka siła drzemała w tych rękach. Tornado nagle przestało się kręcić, a murzyn wyleciał z niego w stronę drzew, z pogruchotanym nosem. Jego dawny przeciwnik opadło ciężko na nogi, szczerząc się we wesołym uśmiechu. Po raz pierwszy od dawna poczuł radość, przepełniająca jego pierwotne ciało. Zobaczyła kogoś, kogo niegdyś polubił. Wykrzywił wargi, rozkładając szeroko potężne ramiona, zapraszał Gorta, witał cała jego siłę i dzika pierwotność, samemu oferując mu to samo.


Chuchro napiął swoje wielkie mięśnie, powoli krocząc w stronę Gorta.
Widać ta latająca wyspa nie była byle jakim miejscem…
Strażnik bramy spojrzał natomiast na rudą piratkę, oraz kawałki odłupanego fortu. - Chyba zostaliśmy sami, smarkulo. -warknęła jego czarna połówka, biorąc szeroki zamach. Biała natomaist znowu zapadła w letarg, a z otworu, zaczął wychodzić kolejny zbrojny, pierwszy bowiem został zmieciony przez tornado.
- Chuchro? - spytał lekko oniemiały murzyn, podnosząc się z ziemi. Zamrugał kilka razy, przyglądając się od stóp do głów sylwetce olbrzyma, a po chwili na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. - TO TY!!!
- Znasz tego śliniącego się przygłupa? - prychnęła Elizabeth, prędko wycofując się z zasięgu ataku bramy.
- Pewno że się znamy - odparł Gort, nie spuszczając wzroku z boskiego tworu. Postąpił w jego stronę strzelając palcami i karkiem. Widać zabawa dopiero teraz miała się dla niego zacząć. - To je sługus tego jak mu tam bożka w ciemnych brylach. Muszę mu się zrewanżować za ostatni raz.
- Boski sługa? - zdziwiła się piratka i po chwili zrobiła jeszcze groźniejszą minę niż zwykle. - Czy wiesz co to znaczy, idioto!? - wrzasnęła rozeźlona, sięgając natychmiast po słuchawkę ślimakofonu. - Des! Mamy tu boskiego czempiona!
- Jesteś pewn pewna? - zapytał strzelec.
- Przed chwilą zatrzymał Gorta gołą piąchą! Coś takiego nie zdarza się kur&a od tak sobie!
- Zrozumiałem - odparł rozmówca po chwili milczenia.
- Byle szybko, bo długo tu nie zabawimy - dodała jeszcze rudowłosa, po czym odwiesiła słuchawkę i spojrzała w górę na atakującego przeciwnika. - A ty naprawdę myślisz że zwykła kupa cegieł mnie zatrzyma, dziwaku!?
To powiedziawszy piratka zaszarżowała przed siebie, skupiwszy się wpierw na unikaniu ataków wroga przy pomocy haki obserwacji, a gdy uda jej się dotrzeć do stóp bramy, miała zamiar uderzyć oboma swymi ostrzami w jedną z jej nóg, licząc że w ten sposób ją przewróci.
Rudzielec uderzył oboma mieczami w nogę fortu, tak że te zamiast go przewrócić, po prostu odrąbały kończynę. Kamienny kulas, lotem koszącym poszybował w stronę drzew, a chodzący fort zachwiał się, opadając na stronę kikuta. Przez to jego pięść całkowicie minęła celu. Wielka El zmuszona jednak była do odskoku, bowiem z góry opadło na nią inne ostrze. Ucięło kilka jej rudych włosków, a cielsko nowego zbrojnego uderzyło przed nią.


- Póki stoi brama, ktoś musi jej bronić. -głos białej połówki, spokojny i opanowany, dobiegał spod przyłbicy. Zbrojny, machnął kilka razy mieczem, jednak El bez problemu uniknęła wszystkich ciosów. Chociaż wydawało się jej, że ten wojownik jest szybszy niż poprzedni twór.
- Oj przestałbyś już biadolić, szczurze zęzowy - warknęła zirytowana piratka, oddalając się coraz bardziej od rycerza. W końcu jednego z nich już unicestwili i nie zrobiło to dziwakowi żadnej różnicy. Tak więc wyglądało na to że musieli uporać się z tym na górze. - Lepiej zarzuć nam tu więcej mięsa armatniego jeśli chcesz nas zatrzymać! - zakrzyknęła, po czym miała zamiar prześlizgnąć się pod stojącą na jednej nodze bramą i wspiąć się po jej “plecach” gdzie nie powinny sięgać jej ramiona, a następnie zaatakować od tyłu czarnego dziwoląga znajdującego się na jej czubku.
W ten czas z jedną z szamańskich kukiełek na które do tej pory nikt nie zwracał uwagi zaczęło dziać się coś dziwnego. Na całym jej malutkim ciele wyrosły lufy strzelb i karabinów, zaś część z nich skierowana w dół odbiła ją swymi wystrzałami wysoko w powietrze skąd ta miała idealny widok na zamkowy dziedziniec. Jednakże waleczni piraci oraz strażnicy latającej wyspy związani bitwą którą zwykli ludzie z pewnością zaliczyliby do tych legendarnych, nie mogli zdawać sobie sprawy z tego iż była to część planu Zabójczej Salwy, który w ten sposób miał zamiar zakończyć walkę toczącą się kilka kilometrów dalej w głębi lasu.
Rudowłosa kobieta popędziła obok rycerza, tuz pod zniszczoną noga bramy. Dopadła jej pleców i zwinnie niczym małpa zaczęła się po nich wspinać. Nagły zgrzyt jednak wprawił ja w pewien niepokój, odskoczyła w ostatniej chwili, nim wielkie łapsko łupnęło w miejsce gdzie przed chwilą była. Ramiona fortecy wykręciły się bowiem o sto osięmdziesiąt stopni, tak że teraz jej tył stał się przodem.
- To chyba więcej piratów będzie potrzeba by powalić bramę! -zarechotał czarny dziwak, gdy biały rycerz zaszarżował na wielką El. Jego miecz świsnął obok jej twarzy, odcinając jedno z uszu piratki. Ciepła krew pociekła po jej policzku, a kolejne żyłki wściekłości powoli wychodziły na facjacie.
- Lepiej uważaj o co prosisz - rzekła piratka, zerkając kątem oka w kierunku z którego dochodziły ledwo słyszalne przez zagłuszające je odgłosy bitwy dźwięki wystrzałów. Kobieta skupiając się na parowaniu ataków rycerza zaczęła wycofywać się w kierunku zamku. Co jakiś czas wykonywała dłuższy odskok do tyłu by upewnić się że znajduje się poza zasięgiem wolniejszej od siebie bramy. Chciała jednak skupić na sobie jej uwagę, gdy unosząca się w powietrzu na odrzucie z karabinów laleczka szykowała się do oddania zabójczego strzału. Jej rączki zamieniły się w dwa karabiny snajperskie, którymi celowała prosto w głowę czarnego strażnika na szczycie bramy.
Laleczka wycelowała wręcz idealnie w głowę, władcy bramy. Unosząc się w powietrzu już miała strzelać gdy nagle...Desmond otworzył oczy na barkach Aarona. Jego dusza wróciła do ciała, widac neutralnie nastawiony szaman, stwierdził że inne walki niż te z Karmą go nie dotyczą. W końcu tylko grubas oszukiwał naturalny cykl życia i śmierci.
Drewniana laleczka opadła bezwładnie na ziemię, tuż przed wystrzałem.
El w tym czasie unikała ciosów bramy, która teraz maszerowała na dwóch krótkich nóżkach. Jedna noga, bowiem zmieniła się nagle w dwie krótsze.
Gorzej było z białym rycerzem, mimo że ucho kobiety powoli odrastało, to jego miecz, boleśnie przebił się przez bok rudzielca, wyrwając z jej ust cichy jęk bólu..
- Teraz naprawdę mnie już wkurzasz!! - ryknęła piratka, a jej rude włosy zafalowały groźnie. Mięśnie napięły się do granic wytrzymałości, zaś oczy zaszły mgłą gdy zaczęła ją przepełniać niewypowiedziana furia. - Przysięgam że potnę cię na kawałeczki, choćby miała to być ostatnia rzecz którą zrobię!!!
Elizabeth ugięła nogi i ponownie wyskoczyła w kierunku szczytu bramy. Tym razem jednak poleciała prosto na strażnika niczym pocisk. W trakcie lotu zaś wyciągnęła swoje miecze na boki, a jej ciało zostało wprawione w ruch wirowy za pomocą haki, tworząc dookoła niej małe tornado ostrzy.
Kobieta ruszyła w stronę wroga, niczym wściekły bąk. Brama próbowała klaśnięciem zgnieść ją niczym komara, jednak potężne ostrza odcięły jedną z dłoni golema. Kobieta dotarła na szczyt z wściekłością w oczach i żądzą mordu wypisana na twarzy. Jednak kiedy ruszyła w stronę strażnika...ten zapadł się w cegły i zniknął ze szczytu konstrukcji. Zamiast niego z otworu nowopowstałego otworu wyskoczył dobrze znany kobiecie biały rycerz. Zamachnął się na nią ostrzem, które zablokowała magmowym kordelasem. Jej ręką zadrżała...przeciwnik był silniejszy niż chwilę temu!
- Jesteś silna, jednak jak długo dasz rade walczyc z garnizonem? -zapytał z wnętrza zbroi spokojny głos, gdy szykował się do kolejnego ataku.
- A jak długo wy dacie radę walczyć z niezniszczalną kobietą? - odparła piratka, nie mając zamiaru pozwolić przeciwnikowi na kontratak. Lewą ręką naciskała na miecz przeciwnika, gdy prawicą w której spoczywało legendarne ostrze Kirigami wyprowadziła cięcie na wysokości szyi rycerza tuż pod jego hełmem, by jednym atakiem zakończyć jego żywot.
Był to idealna taktyka. Ostrze bez problemu przeszło przez szyje wroga, odcinając jego głowę. Pusty hełm opadł na ziemię, gdzie powoli rozsypał się w biały proszek, tak samo jak i reszta pancerza.
Nie było jednak czasu na triumfy, obok otwierała się bowiem kolejna dziura, na której krawędziach zaciskały się białe rękawice zbrojnego. Fort natomiast przekręcił swoją część, tak że teraz jedno zdrowe łapsko golema, było na tej samej ścianie co piratka.
- Idiota - prychnęła kobieta, po czym wyszczerzyła zęby w okrutnym uśmiechu. Podskoczyła lekko, zaś jej haki wirujące haki ponownie sprawiło że zaczęła obracać się dookoła własnej osi, a następnie zagłębiła się w otwarty przed chwilą otwór niczym wiertło Gorta, by rozwiercić zarówno nowego rycerza, jak i zacząć wwiercać się w samą bramę. W takich warunkach może i nie była w stanie wyczuć gdzie dokładnie znajdował się czarny strażnik, ale rozwalenie samego fortu powinno mieć podobny efekt.
Kobieta brutalnie wbiła się w fort, rozrywając kamienne struktury, oraz przerabiając nowego rycerza na konserwę. Niczym wiertło poszukwiaczy ropy, ruszyła w dół. Dość szybko poczuła jedna coś dziwnego, jak gdyby ktoś ją opchnął, wraz z otaczającymi ją ścianami. Wielka El zamknięta w kostce z cegieł, która szybko się rozpadła, została wyrzucona przed golema. W jego piersi ział teraz spory otwór, który to zapewne wystrzelił kobietę.
Z dziury od razu wystrzelił biały rycerz, który był teraz jeszcze szybszy...poruszał się lepiej niż sama piratka! Jego ostrze ugodziło w jej szyję, nim zdołała podnieść miecz mocno rozcinając krtań, tak że łepetyna kobiety zawisła zaledwie na kilkunastu ścięgnach.
-Ten fort przetrwał już nie takie szturm! -stwierdził zbrojny, gdy golem powoli składał się na ziemi do postaci nieruchomej fortyfikacji.
 
Tropby jest offline  
Stary 14-09-2014, 15:24   #18
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Furia Skał i Ognia Cz. II

Przerwana zabawa


- IWABABABABA!!! - śmiał się tymczasem Gort, wyraźnie ucieszony pojawieniem się starego znajomego. - Liczę że też jesteś silniejszy niż ostatnio, bo inaczej to byłoby nudne - stwierdził pewnie pirat, a aura dookoła niego nagle się zmieniła. Powietrze stało się nieznośnie przytłaczające, a bijąca od murzyna potęga stała się jasna dla każdego kto tylko by się do niego zbliżył. Zaś cała jego uwaga i moc była teraz skupiona wyłącznie na postaci olbrzymiego przygłupa. W jego dłoniach zaś wyrosła kolczasta kula na długim kamiennym łańcuchu. Dokładnie taka sam jakiej użył w pierwszej potyczce z Lokim podczas wizyty w Witlover. Tym razem jednak była znacznie większa niż ostatnio, jak również pokryta czarnym haki kapitana, który wyraźnie nie zamierzał dawać forów swemu przeciwnikowi. - Bari Bari no Black Rock Mega Wrecking Ball! - wrzasnął, rozkręcając powoli gigantyczną kulę, która wirując w powietrzu z coraz większą prędkością wydawała przerażające świsty, gotowa przygrzmocić w nagie cielsko olbrzyma.
Chuchro obserwował Gorta szczerząc swoje kły. Jego wielkie łapska dyndały niemal do ziemi, gdy z podziwem patrzył jak murzyn kręci kulą. Jego mały móżdżek nie był wstanie zrozumieć istoty kreacji, nie pojmował też tego czemu kamień zmienia kolor. Rozumiał jednak że jego jedyny przyjaciel, osoba która pokazała mu co to radość chce się z nim bawić. Czuć to było w powietrzu, aura którą wydzielało ciało Gorta, sprawiała że nawet drzewa zdawały się drżeć w posadach. Podobnie zachowywało się też poweitrze dookoła Chuchra, również było gęstę i napięte. Chociaż ta energia, zdawała się bardziej radosna i jeszcze nie uwolniona, jak gdyby gotowa do wybuchu.
Rozkręcona kula w końcu ruszyła w stronę barbarzyńcy. Ten wygiął swoje ciało, zaciskając olbrzymią, opatrzoną w pazury pięść. Olbrzymi głaz pokryty energią haki, oraz łapsko pierwotnego stwora, zderzyły się ze sobą. Łupnięcie było na tyle głośne, że cała wyspa zdawała się zadrżeć w posadach.
Chuchro ułożył usta w lekki dziubek zdziwienia, gdy zmuszony był pomachać lekko łapskiem, by to przestało pobolewać. Knykieć stwora był zaczerwieniony, a to nie zdarzało mu się często. Kamienna kula, została natomiast odbita wysoko w powietrze, gdzie po chwili rozpadła się na kawałeczki, zasypując walczących deszczem odłamków.
Mięśniak uśmiechnął się i ruszył sprintem w stronę Gorta, biorąc szeroki zamach druga łapą. Pirat zdążył wzmocnić swoje ramiona, nastawiając oba z nich do bloku. Kiedy atak zderzył się z defensywą, Nogi Gorta przesunęły się po ziemi, żłobiąc w niej głębokie kratery. Pirat jednak nie upadł, nawet się nie zachwiał. Ramiona w miejscu uderzenia popękały mu lekko, oraz unosił się z nich lekki dymek. Chuchro zaś szczerzył kły, niczym dziecko na wielkim placu zabaw.
- Też się stęskniłeś, co? - spytał pirat, również wyszczerzając swe zębiska, gdy z ziemi po obu stronach Chuchra wyrosły nagle dwa kamienne posągi Czarnoskórego, które po chwili ożyły i spróbowały chwycić przeciwnika w podwójny niedźwiedzi uścisk. Sam Gort tymczasem zrobił krok w tył, po czym podskoczył w górę na około metr by zrównać się z twarzą olbrzyma i spłótł palce obu rąk unosząc je nad głowę gdzie przybrały czarny kolor, a następnie zostały opuszczone prosto na łeb Chuchra z okrzykiem: - Gort's Black Rock Mega Smash!!!
Kamienne pomniki Gorta zostały rozbite przez potężne ramiona jego przeciwnika, który z wesołym ryknięciem skupił się na chwile na nich. Gdy uniósł łepetynę, dostrzegł lecącego w jego stronę Gorta, co przywitał jeszcze szerszym uśmiechem. Jedna z jego pazurzastych kończyn wystrzeliła w górę, by pochwycić ramiona pirata w nadgarstkach. Chwycił go mocno, całkowicie wyhamowując murzyna w powietrzu. Przez chwile ich oczy zrównały się, a Gort poczuł paskudny oddech wroga. Jednak ta pozycja szybko się zmieniła, bowiem Chuchro wygiął kark, by uderzyć czołem w twarz murzyna. Trzasnął kamienny nos, posypało się kilkanaście odłamków, a Wielki Czarnoskóry po raz kolejny w czasie tej walki, odleciał na spory kawałek.
Nie czekał jednak długo i postanowił od razu z powrotem przejść do ofensywy. Tym razem z ziemi pod jego stopami wyłoniła się gigantyczna kamienna dłoń, która zacisnęła się dookoła pirata, a następnie cisnęła nim przed siebie z ogromną siłą. Czarnoskóry zaś zwinięty w kulę pokrytą czarnymi jak bazalt kolcami leciał wprost na Chuchro, wirując z wielką prędkością.
- Bari Bari no Black Rock Hedgehog Cannonball!!! - zakrzyknął jeszcze w trakcie swego lotu, gotowy by przygrzmocić w olbrzyma z całą swoją mocą.
Chuchro rozstawił szeroko ramiona by pochwycić lecącą kulę. Ta uderzyła w niego z mocą przekraczającą ludzkie możliwości. Kilka kolcy przedarło się przez gruba skórę tytana, który wydał z siebie gardłowe ryknięcie. Uniósł on Gorta by cisnąć nim niczym piłką, w najbliższe drzewo. Murzyn przeleciał po raz kolejny przez plac boju, jednak tym razem defensywa z haki w końcu okazała się w stu procentach skuteczną. Pirat wstał z ziemi otrzepując się z kurzu, bez żądnych obrażeń.
Nie było jednak czasu na triumfy, od razu musiał wykonać unik, bowiem olbrzymie łapsko śmignęło w stronę jego twarzy. Jednak Gort niczym profesjonalny bokser ugiął kolana przepuszczając cios nad sobą, by od razu gruchnąć w szczękę wroga. Piącha sprawiła, że stopy Chuchra aż lekko uniosły się nad ziemię, by wreszcie to on pierwszy raz w czasie tej walki spotkał się z ziemią, opadając na plecy od siły ciosu pirata. Z jego ust popłynęły strużki krwi, kiedy wargi zostały rozcięte od środka przez rzędy ostrych kłów.
Czarnoskóry zaśmiał się wesoło, radując się z całego serca chwilą na którą czekał tak długo. Jak gdyby po wielu wysiłkach udało mu się dosięgnąć swędzącego miejsca, które dokuczało mu od dawien dawna.
- Naprawdę dawno żem nie miał takiej zabawy! - zawołał gromko i śmiejąc się rubasznie uniósł do góry pięść, a jego ramię zaczęła pokrywać rosnąca gwałtownie warstwa kamienia, którą opuścił na przewróconego olbrzyma. - Bari Bari no Black Rock Giga Punch!!
Olbrzym podnosił się z ziemi, tylko po to by dostać w łepetynę olbrzymi kamiennymi łapami i znowu upaść. Te co prawda połamały się na jego czaszce, ale strużka krwi płynąca zpomiędzy włosów, świadczyła, że wróg znowu odczuł atak. Chuchro opadł tym razem twarzą do ziemi, warcząc przy tym cicho. Chyba chciał cos zrobić, jednak silny cios w głowę jak i przytłaczająca energia Gorta, powstrzymała go póki co od działań.
Była to idealna okazja by dobić boskiego czempiona, a przynajmniej wyeliminowanie go z dalszej walki. Gort jednak nie chciał kończyć tak szybko bitwy na którą czekał od tak dawna. Jego żądza wciąż nie została zaspokojona, a swędzenie dalej nie chciało przejść.
- NIE WAŻ MI SIĘ JESZCZE PODDAWAĆ! - ryknął murzyn na całe gardło, zbliżając się ciężkimi krokami do wgniecionego w ziemię olbrzyma. - WSTAWAJ! WALCZ! POKAŻ NA CO CIĘ STAĆ, TY BOSKA KUPO ŁAJNA!
Pirat uniósł nogę i tupnął w ziemię, a Chuchro został wyrzucony w powietrze przez kolumnę skał, zaś gdy opadał pięści Gorta czekały już na niego przemienione w pokryte czarnym haki czaszkozgnioty, którymi miał zamiar uderzać w olbrzyma i żonglować nim w powietrzu dopóki ten nie odzyska woli walki.
Chuchro okręcił się delikatnie w powietrzu. Jego czarne włosy opadły mu na chwile na oczy, ale pierwszy cios Gorta sprawił że znowu zwiało je do tyłu. Kolejne uderzenia zdawały się nie mieć efektów na ciele tytana. Uderzały jednak w co innego -w jego dumę. On który dotąd nie przegrał żadnej walki, istota która traktowała innych jako posiłek, teraz nie mogła kontratakować. To było nowe uczucie, Chuchro po raz pierwszy w swym życiu doznał upokorzenia...a to wcale mu się nie podobało. Napiłą swe tytaniczne muskuły, by przerwać moc która go przytłaczała, a potężne szczęki rozwarły się w złowrogim ryku.


Oczy zaszły bielą wściekłości, a długa noga musnęła ziemi. Chwytne palce znalazły w niej podparcie, a ciało potwora wykręciło się tak, że jego prawe łapsko uderzyło prosto w pierś Gorta. Murzyn przesunął się do tyłu, żłobiąc na ziemi kolejne kratery, a kamyczki posypały się w dół. Chuchro zaś już pędził na niego biorąc szeroki zamach, którego siła zapewne sprawiłaby, że normalny człowiek eksplodowałby od uderzenia.
- I TO MI SIĘ PODOBA! IWABABABABABA!! - ryknął dziarsko murzyn, rżąc wesoło z uciechy na widok szarży swego przeciwnika. - Cho no tu do mnie! - zaklaskał zachęcająco, jednakże gdy tylko Chuchro się do niego zbliżył, ten zakrzyknął: - Bari Bari no Funeral!
W tym momencie zaś otworzyła się pod nim zapadnia w której do której wpadł w momencie gdy miał otrzymać cios, co mogło łatwo wyprowadzić olbrzyma z równowagi zarówno pod względem emocjonalnym, jak i fizycznym. Po chwili zaś pirat wyskoczył z dziury za plecami oponenta z szerokim uśmiechem na twarzy i zaciśniętą pięścią gotową do zamachu.
- Gort's Black Rock Mega Barrage! - zawołał, wyprowadzając uderzenie tak szybkie że niemalże nie sposób było go dostrzec gołym okiem. Za nim zaś poleciały następne z które z siłą kul armatnich miały zbombardować ciało czempiona.
Zagrywka faktycznie okazała się skuteczna przeciwko prymitywnemu przeciwnikowi. Chuchro zamachnął ise w pustkę, tempo rozglądając się dookoła, szukając przeciwnika który nagle zniknął. Wtedy tez Gort pojawił się za nim, zasypując muskularne plecy serią uderzeń. Jego piąchy zostawiały czerwone ślady na plecach przeciwnika, by w końcu zacząć rozrywać skórę. Ponadto ambicje pirata znowu opanowały umysł biednego prymitywa, paraliżując jego mięśnie. To dało czas Gortowi na wykonanie serii uderzeń w takiej ilości, że nawet mury foretcy ugięły by się pod nimi. Nogi wroga drżały lekko, a jego plecy krwawiły niczym po biczowaniu. Ostatnie uderzenie wysłało Chuchro na deski kilka metrów dalej.
Gort wyraźnie triumfował.
Jednak uważny obserwator mógł zauważyć pewien fakt. Pirat stosował rozmaite techniki, dziesiątki kombinacji mocy diabelskiego owocu oraz haki, by przytłoczyć swego wroga. Ten zaś korzystał jedynie ze swej brutalnej siły, oraz nadludzkiego refleksu. A mimo to był przeciwnikiem godnym walki z piratem.
Chuchro obrócił się na ziemi, tak że leżał teraz na brzuchu. Jego twarz stała się maską bólu i wściekłości, gdy nisko ułożony na ziemi wpatrywał się w pirata, warcząc cicho. Uniósł się lekko na palcach stóp, zaś dłonie ułożył płasko na podłożu. Jego muskularne plecy napięły się a tony mięśnie widoczne były teraz niczym na antomicznym modelu.


Powietrze dookoła Chuchra wyraźnie zgęstniało, a jego powarkiwanie stawało się głośniejsze z każda chwilą. Nawet Gort zdał sobię sprawę z tego co się szykuje...Chuchro postanowił walczyć na poważnie! Zrezygnował z zabawy, uznał w końcu Gorta za równego rywala, walka z nim przestała mieć formę zabawy. Teraz był to pojedynek między drapieżcą a ofiarą.
Chuchro natomiast miał zamiar pokazać pierwszą ze swoich technik, atak boskiego czempiona.
- Czyli w końcu chcesz się bawić na poważnie, co!? Bardzo dobrze! Cho no tutaj! Iwabababa! - rechotał czarnoskóry pirat, który aż promieniował radością przepełniąjącą jego serce. Tego ataku nie miał zamiaru unikać. Każdy z jego nakama powiedziałby mu że to zły pomysł, jednakże jego kompletnie to nie obchodziło. Zbyt długo czekał na ten moment. Chciał poczuć na własnej skórze moc osoby która już raz zdołała go pokonać. Powoli uniósł ramiona gotowy do przyjęcia na siebie całej boskiej potęgi jaką dysponował czempion i porównania jej ze swoją własną. - Pokaż mi ją!! POKAŻ MI CAŁĄ SWOJĄ SIŁĘ!!!
Po plecach Gorta przeszły ciarki ekscytacji. Była ona nawet większa niż podczas walki z nowonarodzonym bogiem szaleństwa. To prawda, że był wtedy dumny ze swego tryumfu, acz nie był w stanie w pełni radować się tamtym zwycięstwem. Wielki Czarnoskóry był prawdopodobnie pod tym względem jedną z najbardziej chciwych osób na świecie. Dużo bardziej niż sławy, skarbów, czy nawet zewu przygody pożądał tylko jednej rzeczy. A było nią Zwycięstwo. Bardziej niż przed innymi pragnął udowodnić przed samym sobą że naprawdę jest najsilniejszym człowiekiem na ziemi. Zwycięstwo nad bliskim śmierci bogiem z pomocą dwójki swych nakama bynajmniej go nie satysfakcjonowało.
- Wygram... tym razem... na pewno... WYGRAM!!! - pirat wydał z siebie budzący trwogę wrzask w którym zawierała się cała potęga jego marzeń i ambicji. - Bari Bari no... - zaczął, wyciągając przed siebie ręce. Zamieniły się w dwa kamienne wiertła, a następnie zlały w jedno. Zahcrupało ono lekko gdy zaczęło powoli się obracać, a gdy tylko nabrało prędkości chrupanie zamieniło się w ogłuszający świst wirującego powietrza. - Black Rock Diamond… - wiertło zaczęła pokrywać najpierw warstwa świecącego diamentu, a następnie twardsza jeszcze od niego zbroja stworzona z nieposkromionych ambicji wilka morskiego. Potem zaś wszystko na moment ucichło jak gdyby w oczekiwaniu na to co miało za chwilę nadejść, a po chwili ziemia zatrzęsła się tak mocno że wszyscy mieszkańcy latającej wyspy z łatwością by to odczuli.


Niebawem w ziemi pojawiły się długie szczeliny i pęknięcia z których wystrzeliwały w górę ogromne masy skalne. Gigantyczne głazy szybowały i wirowały w powietrzu dookoła pirat, zderzając się ze sobą raz po raz za sprawą diabelskich mocy szatańskiego owocu. W końcu zaś wszystkie się zatrzymały i... uderzyły prosto w Gorta, chrupiąc i trzeszcząc gdy ocierały się o siebie jak gdyby chciały zmielić go na miazgę. Zamiast tego jednak zaczęły formować dookoła niego olbrzymią, górującą nawet nad samym fortem sylwetkę tytana, zaś monstrualne wiertło które ani na moment nie przestało wirować nabierało masy wraz z samym Czarnoskórym.
- GIANT TERA DRILL!!! - zakrzyknął wystający z ziemi od pasa w górę olbrzym, rozwierając swe kamienne usta. Jak można się było spodziewać, nie była to bynajmniej wyrafinowana technika, czy chociażby efektywna w walce z kimkolwiek inteligentniejszym od boskiego przygłupa. W końcu wystarczyło się do niej nie zbliżać. Gort jednak był pewien że Chuchro nie odrzuci rzuconego mu wyzwania, tak jak on sam nigdy by tego nie zrobił.
Olbrzym rozwarł delikatnie paszczę, napinając łapy i nogi. Jego plecy wyprężyły się, gdy budował kolejne porcje energii, które miały pozwolić mu uzyskać jak największa siłę. Gort nie był pewny czy moc jego słów miała jakiś efekt na umysł wroga, którego ogarnęła wola walki. Pęknięcia rozchodziły się na ziemi, coraz dalej od epicentrum mocy którym był boski czempion. Wiatr wywoływany przez obroty wiertła rozwiewał włosy umięśnionego olbrzyma, oraz lekko poruszał skóra na jego twarzy. Oczy Chuchra błysnęły, a ten odbił się od ziemi, stając się niemal niewidzialnym przez prędkość. Zdawało się, że nie było odstępu czasu między startem, a zderzeniem obu wojowników.
Łupnięcie zdawało się wstrząsnąć cała wyspą. Korony drzew za plecami chuchra zafalowały, a kilka roślin zachwiało się z trudem utrzymując się w korzeniach. ZA plecami Gorta szalało tornado zniszczeń, ziemia, drzewa, rośliny i głazy leciały w tył, niemal na całej długości wyspy. Fala kurzu jaka została podniesiona, wypływała po za obrzeża latającego landu. Jeden z grubych pniaków niemal nie trafił odbijającego sie w powietrzu Desmonda.
Nawet biały rycerz i Wielka El odczuli moc tego ataku, gdy fala uderzeniowa zdmuchnęła ich na bok.
Na wyspie powstały dwa pasy gołej ziemi, jeden długi i szeroki za plecami Gorta, a drugi mniejszy- za Chuchrem.
Jednak tym co najbardziej zdziwiło był fakt… że w ogóle nie poczuł ataku. Mimo że czuł podmuchy wiatru, to miał wrażenie, że technika wroga nie dotarła do niego. Tak samo, nie wyczuwał by jego atak uczynił szkodę Chuchru. Mimo, że kamienny pancerz rozpadał się powoli, a wiertło już dawno przestało się obracać, skruszone w drobny pył.
Kurz powoli opadał, a Gort dostrzegł cos co sprawiło że żyła wściekłości wykwitła mu na czole.
Między nim a Chuchrem stał…




… nie kto inny jak Loki! Jego okryte w rękawiczki dłonie rozłożone były szeroko. Jedna zaciskała się na ogromny łapsku Chuchra, druga zaś na pięści Gorta, która pozostała po wiertle. To Bóg kłamstwa wkroczył między walczących przerywając im bitwę, oraz przyjmując na siebie moc obu technik. Zerkał on spod czarnych okularów na Gorta, mierząc go zimnym wzrokiem.
- Już chyba wystarczy tej dziecinady chłopcy… –westchnął jak gdyby mówił do dzieci. – Chcecie grac w grę, więc nie możecie wskakiwać na ostatnie pole bez przejścia planszy.
- Okularnik!? - warknął pirat, zaciskając zęby z wściekłości. - Znowu stajesz mi na drodze, eh!? - zapytał retorycznie, cofając swą pięść i szykując się do zadania następnego ciosu. - Świetnie! Zobaczysz że tym razem przefasoluję ci buźkę!
- Czy ty już do reszty skretyniałeś!? - wrzasnęła dla odmiany Wielka El, która trzymając się za głowę zbliżała się do rozmówców. Jej ubrania wciąż pokryte były świeżą krwią, jednakże większość ran odniesionych w walce zdążyła się już zagoić. - Nawet taki idiota jak ty powinien zdawać sobie sprawę z kim mamy do czynienia!
- Również bym to odradzał, Gort! - zawołał z góry Desmond, opadając delikatnie na ziemię po prawicy Czarnoskórego, zaś trzymający się go Przydupas rozluźnił wreszcie uścisk i postawił nogi na ziemi, wzdychając z wyraźną ulgą. Chyba mimo wszystko nie przypadł mu do gustu taki środek lokomocji. - Nie chcemy jeszcze wypowiadać wojny następnemu bogowi. Pamiętaj o terminie wyznaczonym przez Shibę. Jeśli stracimy tu zbyt wiele czasu, to możemy przegapić naszą jedyną okazję na odnalezienie jej - przypomniał strzelec.
Murzyn zrobił nieco kwaśną minę i pomruczał przez chwilę pod nosem kilka przekleństw, wyraźnie mocno się namyślając.
- Co to za gra o której gadasz, bożku? - zapytał w końcu, jednak nie wyglądało na to by podjął jeszcze ostateczną decyzję odnośnie walki z Lokim.
-Przedewszystkim, wiecej szacunku. - Loki wskazał palcem na Desmonda, tak że na oczach Gorta głowa nawigatora eksplodowała. - Albo to stanie się prawdą. -dodał, gdy iluzoryczne odłamki czaszki odsypały pirata, dopiero po chwili Bóg cofnął działanie mirażu.
- A ty wracasz do budy… -mruknął jeszcze w stronę Chuchra, a znany Gortowi portal otworzył się za plecami tytana. Ten warczał, wił sie i skowyczał jak zbity pies, jednak łańcuchy niezważając na to, oplotły jego szyje i ramiona. Gigant p oraz kolejny trafił do swego samotnego więzienia.
- A teraz jeżeli chodzi o naszą zabawę…- Loki przebiegł wzrokiem po zebranych. - Wy chcecie dostać się do zamku, bo tam trzymam ostateczną nagrodę. Emily...tak się nazywała prawda? - bożek uśmiechnął się pod wąsem. - Ale jak widzicie fortece broni bariera...prawda? Może spróbujesz ja przerwać? - Loki odstąpił na krok, a Gort zamrugał dwa razy. Nie wiedział kiedy, wraz ze swymi załogantami znaleźli się przed brama prowadzącą do zamku.
- Emily? - zastanowił się Gort, a gdy przypomniał sobie o swojej nakama, skrzywił się w jeszcze większym gniewie. - Więc to ty ją porwałeś, co? Jak myślisz że zatrzyma mnie jakaś twoja bariera...
Murzyn splunął w dłonie, zakasał rękawy i zaparł się mocniej nogami, szykując się do szarży z zamiarem przebicia się przez magicznę osłonę.
- Gort's Black Rock Mega Smash! - zawołał, gdy tuż przed momentem zderzenia jego ramię przybrało czarny kolor.
- Tego... panie ważny bogu - wtrącił się niepewnie Przydupas, zdejmując z głowy swoją czapeczkę którą miął nerwowo w dłoniach. - Nie chciałbym być niegrzeczny, ale ja żem sam widzioł jak Błękitka ją porwała. Czy to znaczy że pan... już się nią zajął? - zapytał z lekką nadzieją w głosie. Widać nie uśmiechało mu się ponowne spotkanie z sidhe.
Loki spojrzał na Przydupasa spod okularów. - Ona jest moją sługą. Wasza załoga zginęła ponieważ twój kapitan nie dotrzymał danego mi słowa. A Emily została porwana z mojego rozkazu. -odparł zimno.
W tym momencie ręka Gorta uderzyła w barierę, rozpadając się na kawałeczki od samego kontaktu. Największy z kłamców uśmiechnął się kącikiem ust. - Jak widzicie jest to dla was całkowicie niemożliwe. -skwitował wesoło poczynania Gorta. - Chociaż jeżeli chcesz staraj się dalej...tylko nie umrzyj, to mogłoby być kłopotliwe.
- Jakiego słowa, do czorta!? - krzyknął rozeźlony murzyn, którego zniszczone sztuczne ramię natychmiast odrosło. - Miałem nie mówić żem cię spotkał, to nie mówiłem! Nawet nie wiem coś za jeden, poza tym że jesteś najbardziej wnerwiającym bożkiem jakiego żem spotkał! Jeśli namieszałeś w głowie Błękitce jakimiś boskimi czary-mary i kazałeś jej bić się z moimi kamratami, to możesz być pewny, że prędzej czy później obiję ci mordę!
- Nie ma się co spieszyć, kapitanie… - wtrącił Przydupas, z trudem opanowując nerwy. - Przeca bogowie nigdzie nam nie uciekną... a Błękitka już tak. Może lepij chodźmy już do tej góry? - zaproponował, wyraźnie bardziej obawiając się samego Lokiego, niż ponownego spotkania z Shibą.
- Dobrze wiesz którego. Powiedziałeś najgorszej z możliwych osób, że mnie spotkałeś. - Leo tupnął lekko, co sprawiło, że z jego buta odpadł kawałek liścia, który wcześniej się tam przyczepił. - Mnie nie okłamiesz piracie. Teraz więc płać za swoja odwagę. Nie bałeś się mnie, twoi ludzie zapłacili więc cenę. - mówiąc to zbliżył się do Gorta, mocą iluzji sprawiając, że stali się sobie równie wzrostem. - Lepiej posłuchaj tego drugiego śmiertelnika. Zamek pod wodospadem to pierwsze pole gry, na pewno znajdziecie tam wskazówki co do drugiego. Wszystko to zaś prowadzi do otwarcia tego zamku. -stwierdził, wskazując na bariery. - I pamiętaj...żyjesz póki ci na to pozwalam. Jesteś niczym więcej niż zawodnikiem w grze którą ja sędziuje. Gdy uznam, że za bardzo łamiesz zasady… lub nie masz szans na wygraną, przestanę utrzymywać cie przy życiu. - mówiąc to powoli ruszył w stronę magicznej osłony.
- A wasza przyjaciółka przyjęła moją ofertę pracy, bez żadnych zaklęć. Widać zawsze uważała was za zgraję, której życie jest warte tyle co życie robaka. -mówiąc to jedna mrówka zginęła z chrzęstem pod jego butem. - Czyli dokładnie tyle, ile żywoty waszych poległych kamratów. -zaśmiał się sadystycznie.
Pięści murzyna zacisnęły się niczym imadła, a mięśnie napięły do granic wytrzymałości, zaś na jego twarzy pojawił się wyraz niewypowiedzianego gniewu.
- Ty chędożony bożku… jestem Wielki Czarnoskóry, a to byli moi nakama!! - ryknął wściekle, jednak nim zdążył rzucić się na okularnika stanęła pomiędzy nimi Elizabeth z wyciągniętym w stronę swego kapitana ostrzem miecza.
- Ani mi się waż! - krzyknęła groźnie. - Też z miłą chęcia poszatkowałabym go na kawałki, ale słabeusz ma rację. Jeśli stracimy tutaj za dużo czasu, to ta niebieska kurwa może nam spieprzyć. Poza tym nawet jeśli ty masz z nim jakiekolwiek szanse… to pomyśl kurwa o naszej załodze!! Myślisz że ten skurwiel nie rozwali nam okrętu pstryknięciem palców!?
Gort dyszał ciężko niczym nieokiełznana bestia, jednak nie ruszył się o krok.
- Skopiemy mu dupę innym razem, kapitanie… - wtrącił błagalnym głosem Przydupas.
- Ciężko przestrzegać zasad, których się nie zna, panie… - Desmond zwrócił się bezpośrednio do boga. - Obawiam się że nasz kapitan nie jest dobry w zapamiętywaniu takich rzeczy, więc jeśli to nie problem, to może wyjaśniłby je pan nam, póki tu jesteśmy? - zaproponował na tyle uprzejmie na ile było go stać.
-Loki.- stwierdził krótko, odwrócając się na chwilę by zerkająć na Desmonda. - Ale jaka będzie wtedy w tym zabawa? -zaśmiał się cicho, po czym machnął im ręką. - Niech się lepiej uczy. Inaczej znowu coś straci.
- Czyli chce pan by Gort przestrzegał pańskich zasad, jednocześnie zachęcając go do łamania ich przez swą niewiedzę? - zdziwił się nieco Salwa. - Powinien pan już na tyle dobrze znać Czarnoskórego, żeby nie oczekiwać po nim zbyt wiele pod względem intelektualnym.
- Zaczynasz mnie irytować śmiertelniku. Odzywasz się do Boga jak do równego sobie. -mruknął kłamca, a z usta Salwy wyłonił się wąż, który syknął na Desmonda głośno, by po chwile wrócić do jego gardła. - Jeżeli chcesz kogoś pouczaj, to rób to z równymi sobie.
- Jak pan sobie życzy - odparł strzelec, po głośnym odchrząknięciu i poprawieniu kołnierza. - Nie mam więcej pytań - oznajmił, a chwilę po tym Loki bez pożegnania przekroczył barierę za którą znajdował się zamek.
- Hej! Jeszcze z tobą nie skończyłem, tchórzu! - wrzasnął za nim Gort, uderzając w barierę pięściami, które raz po raz rozpadały się i odtwarzały na nowo.
- To on skończył z nami, ośle - wyjaśniła oschle rudowłosa piratka, chowając oba swoje miecze i odwracając się plecami do murzyna. - Nic więcej tu nie wskóramy. Lepiej przygotujmy się do bitki z tą niebieską dziwką.
- Skoro Shiba sprzymierzyła się z bogiem kłamstwa, to może sami również powinniśmy poszukać sobie sojuszników... - zastanowił się na głos Desmond, ruszając za Elizabeth.
- Masz kogoś konkretnego na myśli? - spytała piratka.
- Wróćmy najpierw na okręt. Będziemy potrzebować pomocy Jastrzębia - oznajmił strzelec.
 
Tropby jest offline  
Stary 17-09-2014, 20:22   #19
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Viktor “Bohun” Dimitriyenka

Kończąc nieswoja pracę


Bohun otrzymał od swego szefa instrukcje jak dotrzeć do miasta, oraz konia… chociaż to drugie było kwestią dyskusyjną. Zwierz miał spore ubytki w skórze, ostro zakończone kości kręgosłupa wystawały mu tak, że jazda bez siodła była niemożliwa, a w oczach zwierza ziała przeraźliwa pustka.


Różwowłosy wyjaśnił swemu najemnikowi, że zwierz został specjalnie przygotowany do podróży.
- Zwykłe zwierzęta są mało estetyczne i wydajne. Dla tego wyjąłem temu wszystkie narządy i zastąpiłem mechanizmami. Usunąłem też wszystko co zbędne, by zmniejszyć jego masę. To teraz bardziej maszyna niż zwierzę, ale musi raz na tydzień zjeść trawę i napić się wody. Z tego robi sobie paliwo. On zna drogę, więc możesz na nim spać, a on dalej będzie jechał. W razie małego zagrożenia umie się bronić. Teoretycznie ma też opcję samo destrukcji trującym gazem… ale ten zabił by tez ciebie, więc póki co ją deaktywowałem. – te słowa, padły znajd jednego z laboratoryjnych stołów, chwile przed wyjazdem Dimitriyenki. – Lepiej już jedź, jeżeli znajdziesz cos ciekawego po drodze, pamiętaj że płace za próbki. Uzyj tego by mi je wysłać. –dodał, rzucając mu malutkie sześciany, przypominające kostki do gry. – Klikasz na jedynkę, potem wsadzasz to0 co chcesz mi wysłać i naciskasz piątkę. Gdybyś potrzebował jakiejś specjalnej broni, kliknij trójkę i złóż zamówienie. –dodał, poprawiając gogle na twarzy. – A teraz znikaj, przeszkadzasz mi. – dodał chwytając za wielka piłę do cięcia kości.

No i Viktor zniknął. Trasa była dość spokojna. Raz chcieli napaść go bandyci, ale uciekli na sam widok konia. Pewnie pomogło też to, że ten akurat kłapnięciem paszczy oderwał głowę ich tresowanemu wilkowi.
Bohun zatrzymywał się praktycznie tylko na posiłki i toaletę. Nino przygotował mu specjalne siodło, które rozkładało się nocą niczym leżanka. Dzięki temu spanie w siodle, było całkiem wygodne. Ponadto czytnik ruchu ostrzegał go, gdy ktoś zbliżał się, kiedy to wojownik drzemał.

Tego dnia jednak nie potrzebował czytnika, czy głośnego sapnięcia wierzchowca, by zdać sobie sprawy z zagrożenia. Jechali przez las, zdecydowanie za cichy jak na normalne zwyczaje. Żadnych ptaków, czy żyjątek. Jedynie coraz więcej powyrywanych roślin, oraz okazjonalnie krew i jakieś urwane ludzkie kończyny. Bohun pewnie normalnie by zawrócił… ale jego wierzchowiec zupełnie się go nie słuchał. Był zaprogramowany, by dojechać do Witlover najkrótsza drogą i to też czynił.
Urwany ludzki krzyk w pobliżu, zaalarmował jeźdźca że niebezpieczeństwo jest już blisko. I faktycznie nie minęła długa chwila, a pozbawione głowy ciało, przeleciało nad nim. Wraz ze zwłokami, na pobliska gałąź wskoczył…


… dziwny czarny stwór. Był to nagi humanoid o czarnej błyszczącej skórze. Jego twarz była prymitywna, a puszek włosków pokrywał czaszkę, z której wyrastały czółki. Był bardzo dobrze umięśniony, a jego dłonie pokrywała krew.
Bohun nie mógł wiedzieć, że to dziecko potwora którego niegdyś pokonała Shiba. Widać jedno ze skradziony jaj wykluło się, a mutant znowu zaczął siać terror w lesie.
Viktor jednak wiedział jedno. Cos co urywa innym głowy i teraz patrzy się na ciebie, nie jest istota która należy ignorować.

Rozdział Pierwszy.

Wielka Gra


Gort, Richter, Faust

Ponowne spotkanie


Miasteczko u stóp Góry tysiąca pytań, tętniło dziś życiem. Najpierw przyjechało tam trzech jeźdźców, każdy wyjątkowy.
Okuty w ciężką zbroję olbrzym, o dwóch wielkich mieczach skrzyżowanych na plecach. Dyszał ciężko, a gdy uniósł przyłbice odsłonił szkaradną twarz, której jeden oczodół przysłaniała opaska z uśmiechniętą buźką. W raz z nim na starej kobyle poruszał się zasuszony staruszek, który ze śmiechem opowiadał coś trzeciemu z mężczyzn – rosłemu najemnikowi w starej skórzni. Ten ostatni ciął powietrze dwurakiem, który wyglądał na nowo zakupiony.

Mniej więcej w momencie gdy trójka dojeżdżała do głównego placu, na miasto został rzucony cień. Ogromny statek, który winien pruć przez oceany, zawisnął w powietrzu opuszczając liny i drabiny. Z licznych szczelin buchała para, potężne skrzydła poruszały się w miejscu, a śmigła obracały się na wietrze. Kilka armat wystrzeliło w powietrze, obwieszczając przybycie największego z piratów.


Gort oraz jego najwierniejsi załoganci opadli na ziemię. Sam kapitan nie korzystał z lin, runął niczym wielki meteoryt, tuż przed konia Richtera. Zwierze zapewne stanęłoby dęba i spłoszyło się, gdyby nie fakt, że ledwo dźwigało na sobie Riochtera... który i tak je przerażał.

Ostatnim nietypowym gościem miasta, którzy przybyli niemal równo ze statkiem była dwójka smakoszy wina. Blond włosy strażnik jak i geniusz o różowych włosach, poruszali się w czymś… dziwnym. Konstrukcja ta przypominała metalowa kulę na nóżkach, jednak zmieniała ona swe kolory, upodobniając się do otoczenia. Dla tego raz wyglądała jak krzak, innym jak drzewo by ostatecznie stać się chodzącym domem.
W środku natomiast było na tyle przestronnie, że trzy rodziny mogłyby sobie tam ułożyć życie. Nino idealnie opanował technikę gospodarowania przestrzenią, oraz poszerzania jej wbrew logice. W czasie drogi pokazał Faustowi na ten przykład naparstek mogący pomieścić wiadro wody. Jak ten efekt uzyskał – nie wytłumaczył.

Wodospad był niedaleko, a zaproszenie otrzymali wszak wszyscy obecni. Należało chyba wymienić uprzejmości i ruszać wyjaśnić stare sprawy. Każdy miał tutaj swój cel do spełnienia.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 23-09-2014, 16:56   #20
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Nino, Nino, Nino, Nie no...
Shiba nie wiedziała do kogo odezwać się, i co zrobić najpierw. Postanowiła szybko rzucić barkami do tyłu, zrzucając z siebie Krio. Następnie spojrzała za siebie. - To idź się odlać a nie jęczysz. Tylko nie pójdź za daleko. – skrzywiła się, wyraźnie zirytowana. Następnym krokiem było dość stanowcze wtulenie w siebie Emily. - A ty się nie wstydź. – Zaśmiała się. Szybko jednak uwolniła od siebie dziewczynę. Nie miała teraz czasu na jej drażnienie. - Pilnuj Krio. Przez całą tą akcję. Chłopak pierwszy raz jest bezużyteczny, może się gdzieś potknąć. – poleciła zimnym głosem. Jej twarz stopniowo przybrała odrobinę bardziej agresywny wyraz, patrząc krytycznie na Kazego. - Ty to chyba chcesz wpierdol. Za dużo sobie ostatnio pozwalasz....no ale dobra robota z strażnikami. – westchnęła. - Masz dziwny talent do wkurwiania mnie i nadrabiania tego w tym samym czasie. – przyznała mu, analizując budowlę. - Antyczna może nie jest, ale nikt nie powiedział, że ktoś jej przed nami nie zgarnął. I tak można tam wejść. Niech tylko Krio się ogarnie.
- Ale tu nie ma krzaczków… -jęknał dzieciak przeskakując z nogi na nogę.
- To sobie zrób Wc… -Kaze przewrócił oczyma. - W końcu jesteś magie co nie?
-Fa...faktycznie. -stwierdził ziewając, a po chwili śnieg uformował się na kształt...roślinek, sięgających gdzieś do pempka do pasa chłopaka. Krio pobiegł za nie za potrzebą, a zabójca z cieni westchnął głośno.
- Równie dobrze mógł zrobić sobie budkę…chciałbym czasem go zrozumieć. -dodał, do siebie, po czym już z uśmiechem skierował się ku Shibie. - Oj moja ty drapieżna nietoperzyco! Przecież wiem, że lubisz niegrzecznych i nieposłusznych chłopców. - zacmokał lekko ustami - Zresztą, odesłanie ich to głupota, młody bez ciebie zlał by się w portki, i wymęczył małą. Nie wiesz że rodzice muszą dbać o dzieci? Ciesz się mamusiu, że masz takiego odpowiedzialnego mężusia i tatusia dla naszych pociech. -uderzył się w piers i lekko pochylił, nastawiając usta. - Gdzie buziaczeeeek. Dzieci muszą widzieć, ze w domu panuje miłość! -dodał, starając się dopaść usta Shide.
Kobieta pełna irytacji zamachnęła się pięścią na Kazego. - Tatuś to tutaj Loki, bachorze! – wrzasnęła pełna złości. Kaze potrafił być irytujący, nawet ponadto. Ale przeszli razem sporo i nie mogła mu odmówić zdolności. W jakiś sposób przywykła do niego.Cien odskoczył w tył i wystawił język w stronę dziewczyny. chyba już chciał się odgryźć, jednak przerwał mu przeciągły okrzyk Krio. - Skooończyyyyłeeeem! - wesołym i pełnym ulgi głosem, dzieciak oświadczył wykonanie czynności biologicznych. Podciągał swoje spodnie, podskakując lekko przy tym. - Możemy już i… - zaczął, by w trakcie zdania przechylić głowę i oprzeć ja na swoim ramieniu. Jego powieki opadły, a słowa zostały zakończone głośnym pochrapywaniem. Lodowy mag nie upadł tylko dla tego, że Emily go podtrzymała.
- Nie myśleliście by poić go kawą? -westchnęła niewolnica Shiby, pilnując by Krio się nie wywalił.
- Dobra róbmy szybko co do nas należy, bo też chce mi się lać...i nie tylko… - po ostatnich słowach Kaze mrugnął w stronę Emily. Jednocześnie druga strona jego twarzy jak i ręce, wykonywały w stronę Shiby gesty, jakoby to między Kaze i Emily nigdy nic nie zaszło. Zakończeniem było uformowanie serduszka z rąk, skierowane w stronę sukkubicy. - A nie mam zamiaru sobie tu odmrozić kutasa. Jaki plan szefowo? Wchodzimy drzwiami, zabijamy
wszystkich i zabieramy co trzeba… czy wchodzimy oknem a potem już stała część?

- Byłby niebezpieczny dla siebie i otoczenia. Już lepiej żeby spał, niż potknął się o własne nogi i zamroził pół świata. – Shiba teatralnie odwróciła się od Kazego wykazując więcej zainteresowania swoją niewolnicą. - W sumie to on może tak za karę? Chyba kiedyś mamrotał że go wygnali. Może to on zamroził to pustkowie to go przeklnęli, aby nie miał już na to siły.
Shiba uśmiechnęła się z lekkim żartem po czym odwróciła w stronę metalowej struktury. Jak nie wejdą i tak pewnie wpadną w środku na jakąś pułapkę. - Kaze, a od czego kur*a są drzwi? Jak masz zwyczaj wchodzić oknami to twoja sprawa.
- Bardziej wyłazic jak mąż wróci za szybko… -mruknał cień, opierając kamy na ramiona. - Dobra to lecim z tym koksem. -stwierdził, chwytając Krio pod pachę i ruszając w stronę twierdzy. Droga przez pustkowie nie była zbyt emocjonująca, by nie powiedzieć nudna. Jedyne co się zmieniło to ułożenie chmur na błękitnym niebie.
- Takie jedno pytanko kicia. Masz zamiar już całą wiecznośc pracować dla tego bożka w okularkach? -zapytał Kaze gdy byli już całkiem blisko wrót wejściowych.
- No. – przytaknęła. - W sumie nie wiedziałabym w co ręce wsadzić, jakbym nie miała zatrudnienia. – wyznała. - A póki co jest zabawnie. – uśmiechnęła się. - Co, masz inne plany?
-[] Wiesz wiecznośc to psory kawał czasu, a on potrafi mnie wkurzać. Niby taki potężny, a wszystko musimy robić za niego. Tak sobie myślałem, by kiedyś jakiś taki dłuższy urlop sobie załatwić. Wiesz domek, ty ja, dzieciaki.[/i] -zaśmiał się, ostrzem drapiąc tył swojej głowy. - Ale tak tylko pytam… -dodał, starając się luźnym tonem zbyć temat. - Dobra, pukasz? - dodał, ruchem głowy wskazując spora kołatkę na drzwiach.
- Loki nie jest potężny ani boski, on kłamie. – rzuciła nagle. - Tak nakłamał że mają go za boga. Dlatego robimy za niego. – wyjaśniła. - Z tego co wiem ma jakiś wielki plan czy projekt na głowie, to trochę latamy. Jak się to skończy można go wyprosić o jakąś chwilę spokoju i się poopieprzać póki nas znowu nie zawoła. Acz raczej założenie z tobą rodziny w jednym domu w żaden sposób mnie nie interesuje. – ostrzegła, hamując marzenia Kazego. Zaraz potem z całej siły kopnęła w bramę.
Zapewne kopnięcie normalnego człowieka sprawiło by że jego noga zapłakałaby z bólu. Shiba jednak dawno przestała pasować do jakiegokolwiek określenia zawierającego w sobie słowo “normalny”. Ciężka ametalowa brama odskoczyła do środka, wpuszczając zimny wiatr do sali o wysokim sklepieniu. Jednak uwzględniając rozmiary budowli, można było się domyślić, że sięga ona na wiele pięter wzwyż.
Przedsionek był dość chłodno urządzony. Stało tu kilka szaf na ubrania, parę puchatych dywanów, było rozłożonych na podłodze, a ogien buchał w licznych kominakch, które miały zapewne zapewnic odpowiednią do życia temepraturę. Wmontowanych było też tu wiele drzwi różnego typu - proste drewniane, ciężkie i metalowe, takie które pokrywały runy, oraz kilka zasłon pełniących tę role. To właśnie zaś jednej z czerwonych płacht Shiba dosłyszała szybkie, oddalające się kroki, jak gdyby ktoś uciekał z holu. Leżąca na ziemi przed przejściem srebrna taca, oraz kawałki porcelany i rozlanej herbaty wskazywały na to, że to wielkie wejście grupki wystraszyło tutejszego mieszkańca.
- Pewnie jakiś sługa. Chcesz to go ścigaj. I tak nie jesteśmy tutaj po maga, tylko jakieś jego dziadostwo. – Niebieskoskóra podeszła do runicznych drzwi, zaintrygowana ideą zapieczętowania czegoś w budowli. - Dajcie tu Krio, może coś wymyśli. – poprosiła.
Kaze postawił Krio przed nią, a potem lekko pomachał wydobytym z “kieszeni” ciasteczkiem, by zapach ocucił chłopaka. Lodowy mag otworzył oczy, a po wysłuchaniu tego co ma zrobić, ziewnął i przyjrzał sie runą.
- A więc...sa magiczne. -stwierdził po minucie wpatrywania się w drzwi. - Ale chyba mogę je przemrozić… do stopnia...w którym… stracą...magię. -mruknął kiwając się sennie na boki. - Spróbować? -upewnił sie jeszcze.
- Ta. - przytaknęła Shiba. - Pokaż co potrafisz, mały. - uśmiechnęła się. Za drzwiami albo będzie jakiś skarb, albo jakaś wielka brzydka bestia.
Chłopak przytknął dłoń do drzwi i przymknął oczy. Szron zaczął pokrywać materiał, oraz powoli atakować runy. Był to powolny proces, nim wszystkie runy zgasły pod pokrywą mrozu, minęło kilka dobrych minut. Sługa pewnie zdążył zaalarmować już władcę tego miejsca. Jednak w końcu drzwi rozpadły się w drobne kawałki ukazując… schowek na miotły. Kilka wiader oraz ścierka leżała na ziemi, a jakaś mysz pisnęła i uciekła w swoją dziurę. Nim Shiba zdążyła się zdziwić, usłyszała za plecami cichy warkot. Nie był to odgłos wydawany przez żywe stworzenie, raczej mechanizm. Wraz z warkotem pojawiło się ciche klaskanie, oraz szyderczy delikatny głos.
- Brawo, brawo. To zawsze działa. Ustawić coś skomplikowanego i intrygującego przy wejściu a banda idiotów, od razu się na tym skupi. Kto normalny trzymałby skarby w przedsionku? -prychnęła nowa postać na scenie. Shiba zerknęła przez ramię by zobaczyć…



… rózowowłosego geniusza, który niecały rok temu podróżował z Faustem. Siedział on na jakimś czterokołowym pojeździe. Przyglądał się z zażenowaniem całej grupce, a obok niego zza pulpitu sterownego wychylały się oczy jakiegos żołtego grubego stworka.
- Nie umiecie pukać? Zresztą was chyba znam...taaa...byliście na statku wraz z innymi obiektami badawczymi. -dodał przecierając podbródek cienkim palcem.
Shiba odwróciła się w stronę różowowłosego, wzruszyła teatralnie ramionami. - Jak się ma kogoś za idiotę, to nie podejrzewa się go o logikę. Mamy to samo podejście do siebie nawzajem. – stwierdziła wprost. - A jak się ma duże ego, to nie ma obaw, że nie zdąży się spojrzeć w pozostałe przejścia. Szukam jakieś magicznej kolumny, masz tu coś takiego? Albo wiesz czy w okolicy są jakieś zamki? – spytała. - Postawiłeś dom w dość nietypowym miejscu, to wpadliśmy szukać poszlak.
- Jakies dziendobry może...albo zapłacimy za drzwi? -westchnął Nino. - Skoro już weszliście, to niech jedno z was teraz zamknie wrota, a potem zdejmijcie buty i płaszcze. Jest tu dość ciepło. Teta, was zaprowadzi do salonu. -dodał, gdy z wozu wyskoczył mały żółty stworek.


Spojrzał nieśmiało na Shibe i resztę i pomachał im ręką. - Paritaputi. -przywitał się w swoim języku, gdy Nino wychylił się do tyłu, powoli wykręcając swoim łazikiem.
- Czekaj! - wrzasnęła za nim Shiba. - Te śnieżne lalki z klejnotami w głowie. To twoja robota? - spytała. - Jak tak to nie mamy podstaw do spokojnej dyskusji. - ostrzegła rzeczowo i uczciwie.
Luigi machnął niedbale ręką. - Tak to strażnicy który zaprojektowałem. Zaprogramowani by atakować każdego w tunelu, wielka mi rzecz. Nie lubię mieć gości gdy nad czymś pracuje. Jeżeli się przez nich przedarliście, to nie byli dla was zagrożeniem. -mówiąc to wykrzywił usta w grymasie szalonego uśmiechu. - Oczywiście jeżeli chcesz, możemy jak to wy prymitywy mawiacie… rozwiązać sprawy poprzez czyny. Jednak czy jesteś gotowa wyzwać mnie w moim własnym domu? - gdy zadawał to pytanie jego oczy błysnęły ciekawością.
- Jeżeli wtargnęłam tu nieproszona to muszę się przynajmniej za taką uważać. - zauważyła, po czym pokazała palce na drzwi. - Próbowałeś nas zamordować. Mamy prawdo rozwalić twoje drzwi. - jej palec przeniósł się na tacę i małego ludzika. - Zadręczać twoją służbę. - następnie na runiczne drzwi. - Oraz rozglądać się za czymś co by cię usprawiediliwło, i działało za rekompensatę. - podsumowała. - Więc drzwi nie naprawiam. Jak masz z tym problem to tak, zostaje prymitywne rozwiązanie, pedałku.
- Jesteś bardzo agresywna kobieto. -Nino prychnął, gestem przyzywając swego sługę. - Nie lubię agresji we własnym domu, szczególnie gdy prezentuje ją płeć niższego rzędu. - Luigi wyprosotwał się na krześle, uśmiechając się szeroko. - Chciałem was wypytać o trochę rzeczy i zaproponować układ, ale równie dobrze mogę was pociąć na kawałki, wyjąć mózgi i z nich wszystko wyciągnąć, prawda? Wyglądacie na bardzo ciekawe obiekty. -dodał wstukując coś na pulpicie pojazdu.W ścianach pomieszczenia otworzyły sie liczne otwory, z których poczęły wysuwać się przedziwne działka, karabiny, balisty, macki o ostrych końcach i tym podobne zabawki. - Dam wam jednak ostatnia szansę. Pokłonicie się mi, a potem przeprosicie. Inaczej skończycie na moim stole operacyjnym. Więc jak będzie? - zapytał po tej prezentacji siły.
Magiczna energia zaczęła wirować w okół Shiby, krystalizować się i unosić w formie widocznej dla ludzkiego oka. Rogi, aureola, diabelski ogon, oraz wielkie nietoperze skrzydła wróciły na miejsce w mgnieniu oka.
- To po co ja się z tobą pieprzę? – spytała Shiba dość agresywnie, jej ramiona rozszerzone, aby stulić z sobą Emili i Krio. Kaze raczej da sobie sam radę.
Wzrok dziewczyny skierował się na podwórko za wyważonymi drzwiami. Była bezpieczna.
Jej magiczne bronie zaczęły materializować się, ukierunkowane głównie na irytującego i godnego pogardy dziwaka o różowych włosach. - Podziwiam hipokryzję. Masz mniejsze jaja ode mnie a gardzisz kobietami. – uśmiechnęła się.
- Nie mogę się już doczekać waszej sekcji… wydajecie się wspaniałymi efektami badawczymi. - Luigi Nino oblizał usta rozmarzony, po czym z impetem uderzył o jakiś guzik na pulpicie swego pojazdu. Zaraz potem kilkanaście sztuk broni wbiło się w jego ciało ,rozrywając je na dosłowne na strzępy. Naukowiec uruchomił jednak system obronny swojej twierdzy. Pociski, wiązki magicznych laserów jak i zwykłe bełty, zaczęły lecieć w stronę czempiona Lokiego i jej pomocników.
Shiba zdążyła się wyteleportowac na zewnątrz, a Kaze który wcześniej ukrył się w jej cieniu, pojawił się na śniegu razem z nią.
Jednak jeżeli myśleli, że Nino tak łatwo im odpuści, to byli w błędzie. W ścianach twierdzy otworzyło się kilka otworów, z których poczęły wylatywać dziwne sylwetki. Ni to ludzie, ni to ptaki. Niebieskoskóra zmrużyła oczy, by ku swojemu zdziweniu zobaczyć, że każdy potwór wygląda tak samo. Były to sylwetki naukowca, którego dopiero co unicestwiła, tylko że wyposażeni w skrzydła koloru jego włosów. Większość z nich trzymała w rękach dziwaczne strzelby, lub inne przedmioty których przeznaczenia kobieta nie znała.
- Chyba szukaliście zamku. -zaśmiał się jeden z nich pikując na kobietę. - Podpowiem wam, że właśnie go badam. Jest pod moja twierdzą.- dodał glośńo jeden z klonów, pikując w stronę Shiby. Krio jednak zamroził go ruchem jednej ręki ,więc teraz w ich stronę nie tyle co pikowała, a spadała lodowa rzeźba.
Nie było powodu wlatywać w chmarę wrogów, mając ich przed sobą o dziwo Shiba musiała czekać aż się zbliżą. Nawet gdyby zaczęła się ruszać, aby utrudnić im starania, miałaby większy problem zaobserwować skąd nadchodzą ataki. Zamiast tego skrzyżowała ręce pod biustem. Zaczęła uwalniać swoją wewnętrzną energię. Swoje Haki. Ilu upadnie tylu upadnie, na pewno potem będzie miała ciężej je przywołać. Postanowiła również stworzyć tarczę z many. Możliwie wielką, coby ochronić się przed frontalnym atakiem.
- W takim razie badania zakończone. – oznajmiła. - Zamek jest już nasz.
Shiba poczęła uwalniać swoją energię. Moc przerażenia dotykała kolejnych latającyh naukowców, około połowa z nich poczęła spadać w dół, niczym muchy po uderzeniu w przywołującą ją lampę. Inne klony zaczęły oddawać strzały w stronę grupki, jednak tarcza skutecznie blokowała pociski i wiązki energetyczne.
Zamrożony Nino, opadał gdzieś obok grupki… a demoniczna kobieta dostrzegła uśmiech na twarzy jednego z wrogów. Zaczęła unik zbyt późno, zamrożone truchło wybuchło z taka mocą, jak gdyby zamiast wszystkich kości miało dynamit. Ogień zdążył ogarnąć sylwetkę Shiby, oraz trzymanych przez nią towarzyszy. Mimo, że ona przyzwyczajona była do bólu, to Emily a szczególnie Krio już mniej. Dzieciak krzyknął głośno, gdy kurtka na jego ręce zajęła się ogniem, parząc go dotkliwie nim ten zdążył ja ugasić. Emily starała sie odepchnąć płomień swoja magią, ale jej bok został lekko skopcony. Kaze wyszedł z tego najlepiej, bowiem wyskoczył z ognia jako pierwszy.
- Skurwysyn… -warknął rozkręcając swoje kamy, by odbić nimi nadlatujące pociski.
- Ahahah wspaniałe, wspaniałe! -zarechotał jeden z Luigich. - Rok temu przebadałem tego prymitywa, górę czarnych mięśni. Moc podobna do twojej powaliła wtedy wiele moich klonów… więc postanowiłem sprawić by nawet ciała stały się bronią. -latający geniusz przyłożył dłoń do twarzy, śmiejąc się w głos. - Cóż za głupota, głupota! Naprawdę myślałaś, że możesz ze mną walczyć? Co prawda trudno będzie poskładać wasze ciała, ale na pewno się to uda. - dodał, gdy setki żywych bomb obezwładnionych mocą shiby, spadało na pole bitwy.
Shiba przeszło przez myśl pytanie “dlaczego to ja zawsze trafiam na dwuwymiarowych maniaków?” nie wiedziała jeszcze, że Nino do tej kategorii nie należał, ale pierwsze wywołane przez niego wrażenie było negatywne. - Krio, Emily. Wypierdalać. - rozkazała wzbijając się w przestworza, zaczęła fwruwać między pociskami, tworząc swoje własne bronie, mniejsze, zależało jej na szybkim wystrzale. Cel? Zdetonować truchła póki są w okolicy pozostałej zgrai.
Nino z pożałowaniem w oczach obserwował jak Shiba strzela do ciał, które za nic nie chciały wybuchnąć od nowych dziur. - Naprawde myślisz, że jestem an tyle prymitywny by wybuchały gdy ja tego nie chce? -prychnął najbliższy z niej naukowiec. - Zupełnie inny ja obsługuje tą funkcje...nie dziwota, że podróżowałaś z ta bandą prymitywów.
Trzech z nich pofrunęło na Shibe, byli od niej wolniejsi, ale to im nie przeszkadzało- przewaga liczebna robiła swoje. Jeden z “aniołów” zaleciał jej nagle drogę, by wybuchnąć w mgnieniu oka. Siła odrzutu rzuciła dziewczyną w tył, prosto w ścigająca ją trójkę. Wszyscy dorzucili swe bronie, by dobyć schowanych za pazuchą strzykawek. Niebieskoskóra zdążyła jednak zniknąć i pojawić się w bezpiecznej odległości od nich, nim igły dosięgnęły jej ciała.
Pierwsze ciała spadały już na ziemię, rozrywając ją w powstałych przez zderzenie z gruntem wybuchach. Jej gromadka biegła w stronę najbliższego schronienia- zamku. Krio i Emily tworzyli różnorakie tarcze, magiczne jak i lodowe, by ochronić ich przed tym deszczem.
- Dalej uważasz, że podjęłaś dobrą decyzję? -zachichotał jeden z geniuszy, przelatując obok dziewczyny i celując do niej z karabinu wyładowanego strzykawkami.
- Oczywiście. Ja nie popełniam złych decyzji. Udowodnij mi że kłamię. – zaproponowała, wzbijając się w górę, Nino nie pozostawiał jej za wiele wyboru. Była zmuszona trzymać się na dystans od klonów i wyzbywać ich swoim uzbrojeniem. Jeżeli są martwi to opadaja na ziemię, a gdy już na niej wylądują dla niej nie są groźni.
Taktyka okazała się skuteczna przez pierwsze kilka chwil. Shibe otoczyła sfera z broni, strzelających w każdym kierunku. Działała tu zasada jeden strzał jeden trup. Jednak Nino nie był idiotą, który leciałby prosto na śmierć- żaden z jego klonów nie był.
Niektóre krążyły sprawdzając zasięg broni, inne obserwowały poczynania kobiety z coraz bardziej rosnącym uśmiechem.
- Ciekawe. -przyznał jeden z Luigich. - Jednak co zrobisz teraz? - To mówiąc klony zebrały się blisko siebie, tworząc kulę dookoła kilku wybrańców. Było to głębowisko piór i ciał. Przez to postrzelone ciała nie spadały w dół...a chwytane były przez Ninów w węwntrznej warstwie i używane jako tarcza. Różowy twór zbliżał się coraz bliżej Shiby, gdy nagle idealnie synchronizowana akcja klonów, otworzyła w sferze malutki otwór. To przez niego wyleciała strzykawka, wbijając się w ramię dziewczyny, która nie zdążyła zareagować.
Strategia Nino była godna tego który nosił tytuł Kata. Poświęcił setki swoich istnień tylko po to, by zadać jeden celny cios.
Kobieta poczuła jak jej ręka zaczyna sztywnieć momentalnie, a mrowienie rozchodziło się od punktu ukucia w zastraszającym tempie.
Shiba nie zadawała pytań, po prostu wyszarpnęła strzykawkę. Pewnie, ten facet robił coś z dwudziestoma szczegółami, jej wyjęcie również mogło być groźne, ale na pewno nie groźniejsze niż przyjęcie specyfiku.
Shiba ruszyła pędem w stronę kuli, w jej ręku materializowała się ogromna broń.
- To powiedz mi durna pało, jak teraz zamierzasz eksplodować. - zapytała, świadoma, że pewnie będzie próbował cisnąć w nią ciałami które teraz trzyma, chociaż przy szczęściu da radę je wyminąć w locie.
Jeżeli Nino okaże się samobójcą, albo ogólnie niebezpieczny, Shiba przede wszystkim planowała steleportować się z dala od kuli. W końcu cholera go wie, czy nie postanowi wysadzić wszystkiego na raz.
- A co miało by mnie przed tym bronić! -zaśmiały się wszystkie klony, ruszając w stronę Shiby. Ich skóra zabłyszczała lekko, gdy wszystkie szykowały się do eksplozji. Dziewczyna zrobiła to o czym myślała już wcześniej. Użyła mocy swej teleportacji by wyjść po za zasięg detonacji wroga. WSzystkie altające klony zmieniły się w wielka kule ognia, mimo nagłej ucieczki fala uderzeniowa i tak zachwiała kobietą. Gdyby tam została, raczej nic by z niej nie zostało.
Kilka różowych piór opadło na ziemię, jednak żaden z klonów nie pozostał przy życiu. Gorszym był fakt, że cała lewa ręka Shiby stała się bezwładna. Substancja która podał jej Nino, całkowicie sparaliżowała tą kończynę.
- No, nic nie odpadło. Więc nie jest najgożej. - Skomentowała sama do siebie, po czym ruszyła lotem prosto w stronę metalowej budowli. Miała nadzieję że Kaze nie wcisnął już całej reszty do wnętrza zamku. Była całkiem pewna że jest tam drugie tyle materializacji tego świra, które najpewniej zajmują się badaniami tego miejsca.
Sama lokacja zaczynała zdawać się dla niej intrygująca. Zamek zatonął przez jakąś powódź, a potem wszystko zamarzło. Albo ktoś to zamroził. Mogła tu być jakaś ciekawa legenda.
Dziewczyna wleciała do środka i zobaczyła leżącego na ziemi Krio i Emily. wyglądali na pogrążonych w głębokim śnie. Kaze natomiast rzucał się, owinięty ciasno metalowymi mackami, które w jakiś sposób blokowały jego zwykłe systemy ucieczki. Kiedy dziewczyna usłyszała cichy syk obok siebie, zareagowała błyskawicznie, znowu znikając z miejsca. Zrobiła to na tyle szybko, że gaz który wystrzelił z framugi drzwi nawet jej nie musnął.
- Dobry refleks, odnotuje to. -stwierdził Luigi, który stał oparty o ścianę. - Co teraz? Poddajesz się, czy chcesz dalej się bawić? - uśmiechnął się, przerzucając z ręki do ręki jakaś fiolkę.
Shiba wzruszyła ramionami. - W końcu muszą ci się skończyć zagrywki. - zauważyła. - Może spróbuję rozwalić całą tą chałupę? - zaproponowała sięgając pod kołnierz. Wysunęła lekko fioletowy wisiorek o okrągłym kształcie. - Jesteś raczej dość nużący. Na pewno silny, ale dziwnym trafem nieefektywny. Jak wiele twoich materializacji nie dało rady zrobić mi krzywdy? - spytała.
- Nie dało? -zdziwił sie naukowiec. - Przecież cię trafiłem. Jak myślisz, co może powodować specyfik który wytworzył ktoś taki jak ja? Paraliż? -zapytał z uśmiechem, a lewa ręka Shiby nagle strzeliła w stronę jej gardła zaciskając się na nim mocno. - Poświęciłem wiele bez użytecznych ciał by przejąć rękę która była od nich silniejsza. To dobra zamiana. -stwierdził chichocząc. - Jeżeli mam być szczery nie chce cie zabijać, to mogłoby być kłopotliwe. Musisz być jakimś boskim wysłannikiem skoro szukasz zamku, nie chce wśród nich wrogów. Może jednak porozmawiamy? -zapytał, a palce Shiby zacisnęły się mocniej na jej własnej grydce.
Dziewczyna puściła klejnot. Ostatnie czego chciała w takim momencie to wzmocnić swoją siłę. Złapała swoją rękę drugą, usilnie starając się tą pierwsza odsunąć. - Cwane. - wycharczała. - I pełne hipokryzji. Powiedziałeś championowi aby klęknął przed tobą, a teraz mówisz, że nie chcesz we mnie wroga? - spytała. - Musiałbyś bardzo ładnie przeprosić.
Nino rozłożył bezradnie ręcę. - Ten ja który to powiedział już nie żyje. Jeżeli uznajesz, że to co ma moja wolę musi cie przeprosić...to równie dobrze możesz przeprosić samą siebie. Skoro twoja ręką ma teraz moją wolę, to znaczy, że jest ona mną w takim samym stopniu jak ciało które stoi przed tobą. -stwierdził, obracając fiolką między palcami. - A może chcesz by któreś z nich stało się mną i przeprosiło? -zapytał wskazując na Kaze i resztę.
- Ty jesteś niepełnosprawny, czy zgrywanie kretyna cie bawi? - Brew Shiby podskoczyła nieco w górę. Jej ręka puściła duszącą dłoń. Na moment.
Pojawiło się w niej ostrze, które odcięło niesforne ramię, a następnie poszybowało razem z Shibą w stronę “Nino”. Wkurwiał ją. Tak rzeczowo mówiąc.
Wyraz zdziwienia zastygł na twarzy Nino, gdy jego głowa odleciała od ciała. Łepetyna zawirowała w powietrzu i z cichym plaskiem opadła na ziemię. Tym większe mogło być więc zdziwienie Shiby, gdy ciało naukowca dalej poruszało się jak gdyby nigdy nic. Dłoń trzymająca flakonik uderzyła w twarz niebieskoskórej, a fiolka rozbiła się, uwalniając fioletowy płyn.
- Rok temu… - inny z Luigich stojących w drzwiach którymi wcześniej uciekł jego sługa, zaczął powoli tłumaczyć. - Testowałem pewien lek na tych głupich piratach. Substancje która pozwala ruszać się bez głowy czy serca, zwiększa siłę i szybkość. Dałaś mi odpowiednio dużo czasu, gdy bawiłaś się na dworze, bym zaaplikował ją jednemu ze swych klonów. Skoro szatkowałaś tamtych, to łatwo było przewidzieć że i tego przetniesz. -zaśmiał się, kiedy Shiba lekko zatoczyła się. Jej powieki robiły się ciężkie, a nogi odmawiały posłuszeństwa. - A teraz dobranoc...przegrany czempionie. -dodał naukowiec, gdy dziewczyna opadła nieprzytomna twarzą na posadzkę.
Shiba nie zamieżała się poddać. Nie przed kimś kto ją tak irytował.
Klejnot na jej szyi zalśnił fioletem, pobudzając w niej resztki energii. Zamachnęła się całym caiłem, wgryzła w stojący przed nią klon aby wyrwać i przełknąć jak najszybciej kawał mięsa. Jej ciało reagowało natychmiastowo, spalający zmagazynowany genotyp w celu prędkiego wytworzenia lekarstwa, czy też swoistej blokady przeciw usypiającej truciźnie.
Możliwości organizmów niektórych osób były wielkie. Do takich należała też Shiba. Jej ciało zabulgotało, gdy gryzła klona kęs za kęsem. Z kikuta po ręce wystrzeliła nowa kończyna, żyły na twarzy napięły się i uspokoiły. Kat nabrał sliny w ust i wypluł resztki trucizny, którą Nino pokrył jej twarz. Obserwujący to geniusz był wyraźnie zszokowany.



- Jestem pod wrażeniem… -mruknął różowowłosy.- Mało kto jest wstanie przełamać moje trucizny… -dodał niezbyt zadowolony z tego co zrobiła Shiba.
- Chce ci coś zaproponować. Walka z całym moim zamkiem będzie bez sensowna. Ja nie chce cię zabić, więc pewnie sporo zniszczysz, ale w końcu opadniesz z sił. Ucierpi na tym twoja duma, mój sprzęt i moje klony. Czyli oboje będziemy stratni. Co powiesz na pojedynek tylko z jednym z mych klonów? Jeżeli wygrasz, przeproszę cię i udostępnię wejście do zatopionego zamku. Jeżeli ja wygram ty ukłonisz się mi i zrobisz to o co proszę. - widać Nino, nigdy nie poddawał się jeżeli chodzi o możliwość wchodzenia w układy.
Shiba przyglądała mu się przez dłuższą chwilą, z dość krytycznym spojrzeniem na ofertę. Nino wydał się jej dziecinny, ale mimo wszystko mógł mieć rację. Nie miała najmniejszego pojęcie ile klonów może tu być. O ile nie robi ich od tak, gdzieś tu na miejscu.
- Niech będzie. – zgodziła się. - Nie polecałabym jednak kłamać. – dodała.
- Moja droga, jestem znany z tego że dotrzymuje umów. -stwierdził klon, po czym uniósł głowę wyżej i otworzył usta. Jego język opadł na brodę, a dźwięk który wydał mógł kojarzyć się z przygotowaniem do wymiotów. Jednak zamiast obiadu z gardła dziwaka wyskoczyła rękojeść miecza, którą od razu pochwycił.



Różowowłosy strzepnął z pięknego ostrza resztki śliny, ustawiając ostrze katany tuz przy posadzce. Wolnę ręką zdjął swoje okulary chowając je w wewnętrznej kieszeni płaszcza. - Walczmy więc… -westchnął wyraźnie zasmucony tym, że musi osobiście podejmować się przemocy fizycznej. Naukowiec ugiął nogi, skacząc nienaturalnie wręcz wysoko. Niczym balonik z helem podleciał niemal pod sklepienie sali, gdzie ustawiwszy spokojnie katanę jak do pchnięcia, począł kierować się w dół. Zdecydowanie szybciej niż miało to miejsce w procesie wznoszenia.
“Trik.” Pomyślała Shiba. Może nie ma skrzydeł, ale raczej nie wskoczyłby w powietrze wiedząc, że będzie wtedy unieruchomiony. Będąc nieco bardziej przezorną, Shiba machnęła ręką wysyłając prosto na Nino garść magicznych sztyletów, zainteresowana, jak zareaguje.
Naukowiec uśmiechnął się szeroko… i po prostu wpadł w sztylety. Jednak gdy tylko te dotknęły jego ciała rozpadły się na drobinki many, z których zostały ulepione. Luigi przeleciał przez tak powstały skrzący się pył, lądując tuż obok Shiby. Jego katana musnęła bok kobiety, rozcinając delikatnie skórę.
- Czyli miałem rację zakładając, że to uzbrojenie tworzone jest przy pomocy magii… -zamyślił się, oglądając swoja skórę.
-Whoop-ti-fuckin’-do - Noga Shiby naprężyła się, a kobieta wykonała obrót aby kopnąć Luigiego. Nie sądziła aby klon był na tyle absurdalny, aby móc się bronić na raz przed magią jak i siłą fizyczną. Zwłaszcza gdy jej klejnot świecił. Z drugiej strony była ograniczona czasowo. Jeżeli Nino odskoczy, trudno. Jeżeli nie, będzie musiała złapać za trzymającą ostrze dłoń zaraz po kopnięciu.
Kopnięcie z półobrotu było techniką wręcz legendarną. Jednak w tym wypadku miało zawieść. Noga kobiety uderzyła w szyję naukowca z taką siłą, że pomieszczenie aż zadrżało. Ten jednak tylko przechylił się lekko w bok, a Shiba poczuł jak niezwykle twardy był jej wróg.
- Cóż za prymitywne podejście do walki. -westchnąl unosząc ostrze. - Nie miałem czasu by przygotować klona specjalnie dla ciebie, musiałem użyć więc tego uniwersalnego. Moje kości nie mają stałej struktury, mogę zmienić je w co tylko zechce. Od blokującego magię adamentu, po wypełnione helem balony, czy po niemal niezniszczalny tytan. Jak wiec masz zamiar mnie pokonać? -zachichotał, wyprowadzając proste cięcie z góry.
Kat uniknął go bez problemu… oraz był coraz bardziej wkurwiony. Kobieta bez problemu chwyciła nadgarstek przeciwnika, dalej wyczuwała twardość pod palcami. Jednak jeżeli nie możesz czegoś złamać, zawsze możesz to wyrwać. Kryształ zaświecił, gdy dała upust swoim emocja i pociągnęła rękę z całych sił. Odgłos zrywanego materiału towarzyszył krzykowi naukowca. Po chwili ręka dzierżąca miecz zwisała oddzielona od ciała w dłoniach Shiby.
Szczerząc się, że coś faktycznie wyszło, zwłaszcza w momencie gdy przeciwnik pokazywał jak bardzo jest pewny siebie, Shiba puściła rękę naukowca, drugą dłonią łapiąc miecz który się w niej znajdował, i z zamachem całego swojego ciała...postanowiła zniknąć. Miała wysokie mniemanie na temat zdolności Nino, więc tak na wszelki wypadek, aby nie miał za łatwo, postanowiła zniknąć i pojawić się obok, bądź za naukowcem tuż przed samym cięciem. Był to pomysł podwójnie skuteczny, gdyby ten chciał odskoczyć.
Naukowiec nie miał nawet czasu na wykonanie uniku. Ostrze które skradła Shiba ugodziło w jego szyję… zatrzymując się na niej. Miecz nie rozciął nawet skóry wroga.
- Naprawdę sądzisz...że stworzyłbym broń której można by użyć przeciwko mnie?! - warknął szyderczo, gdy jego wolna ręką uniosła się gwałtownie. Towarzyszył temu cichy wybuch, jak gdyby coś wewnątrz pięści właśnie eksplodowało. To właśnie odrzut nadał atakowi druzgoczącej mocy, gdy delikatna pięść mocarnie zderzyła się z twarzą demonicy. Shiba została odrzucona w tył, a krew pociekła po jej ostrych zębach.
- Nigdy nie waż się...wykorzystywać moich wynalazków przeciwko mnie. - Nino był wyraźnie wściekły.
Eh, kiepsko. Jeżeli mogło być coś co po prostu dałoby jej przewagę, to był to właśnie miecz Nino. Skoro jednak nie działał, wróciła do punktu wyjścia. Jeżeli będzie go po prsotu atakować w jakiś sposób, to mało jej to da...chociaż?
Przerzuciła ostrze do swojej drugorzędnej ręki, uśmiechając się lekko. Jej dominującą dłoń okryła magiczna rękawica. Była gotowa rzucić się na Nino. Naukowiec miał wybór. Materiał antymagiczny? Twardy? Ciężki do przecięcia? Musiała skorzystać, że klon przynajmniej na razie miał tylko jedną kończynę. Musiała go atakować wszystkim na zmianę, bez przerw na kontry i uniki. Nie miała na nie czasu. O ile nie ma na tym świecie materiału absolutnie odpornego na wszystko, wytrzymałego, rozciągliwego, antymagicznego o ścisłej budowie, to mogła to jakoś wygrać. Nino w końcu sam w sobie wytrzymały nie był...cóż, przynajmniej jego poprzednie dwa tuziny.
Trudno było powiedzieć, czy naukowiec miał zbyt mało czasu by zrobić cokolwiek. Czy po prostu jego wzmocnienie i tak zawiodło. Rękawica Shiby wraz z jej pięścią zderzyły się z facjatą Luigiego, a po chwili jego głowa szybowała przez salę na drugi jej koniec. Ciało zachwiało się jednak nie upadło. Twardo stało na nogach, gotowe chyba do dalszej walki.
- Dobrze wystarczy… -zirytowany głos geniusza odezwał się z głośników, które wysunęły się ze ścian. - Przegrałem. Zabierz swoich towarzyszy i kieruj się za świecącymi elementami podłogi. - mruknął, kiedy macki puściły w końcu Kaze. Bezgłowe ciało natomiast zaczęło powoli oddalać się, macając rękami przestrzeń przed sobą.
- Ah… i nie myśl, że zdobędziesz coś mojego za darmo… -dodał, gdy skradziony miecz, zaczął cicho piszczeć, jak gdyby zaraz miał eksplodować.
Shiba nie zwlekała i rzuciła przedmiot na bok. Na dobrą sprawę i tak nie potrzebowała tego typu zabawek, a gdyby jakąś chciała, załatwiłaby sobie safaię.
Jej klejnot przestał błyszczeć, a jej ciało wróciło do normy. Opadła na kolana dysząc przez pewien moment. Dała sobie wycisk, a nawet nie wiedziała co do diabła może być w tym zamku. Z drugiej strony, jeżeli Nino był aż takim sukinkotem, to na dobrą sprawę mógł już dawno podziemie z plugastwa wyczyścić.
Opanowując się, wstała i zaczęła podchodzić do reszty, pomogła wstać Emily, trzęsąc nią lekko, i wskazała jej Krio. Zaraz po tym poszła do Kazego, do ktrórego wyciągnęła rękę. - Jak masz problem się ogarnąć, to mogę pomóc ci wstać. Ręką. - zaakcentowała, pewna że zabójca byle symbol pomocy i tak może sobie wykorzystać.
- Wolejak kobieta pomaga mi stanąć ustami...ręką mogę sobie sam pomóc. -odparł szczerząc zęby. - Ale skoroś taka chętna, to chyba nie mogę ci zabronić. -dodał, z siadu tureckiego przechodząc w pozycję z szeroko rozłożonymi nogami. - Zapraszam. -dodał, puszczając jej oko i od razu się rozpłynął, by uniknąć ewentualnego ciosu. Już po chwili mrok uformował jego sylwetkę obok Shiby.
Shiba spojrzała na niego groźnie. - Pierwsza okazja jaką dostanę, kupuję ci pas cnoty. - zagroziła. - Zobaczymy jaki skoczny będziesz wtedy.
Z rękoma założonymi na biodrach Shiba zaczęła podążać za wskazówkami Nino. W końcu zbliżają się do wyznaczonego przez Lokiego celu.
 
Fiath jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172