Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-08-2015, 09:35   #21
Konto usunięte
 
no_to_ten's Avatar
 
Reputacja: 1 no_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemu
Black zamarł. Musiał przemyśleć sprawę.
Był przygotowany, w końcu miał jakiś obraz średniowiecza. Spodziewał się zobaczyć rycerza, księżniczkę, smoka czy białego konia. Ten jednak konkretny facet skojarzył mu się z Jarkiem skrzyżowanym z Connorem. Stoi tak groźnie, robi srogie miny, ale gdyby naprawdę był taki niebezpieczny, nie musiałby zakładać na siebie kilkanaście kilogramów żelastwa. Ten tok myślenia upewnił Aidena, że przed nim stoi zwykły wymoczek. Na zewnątrz Connor, wewnątrz dzieciak. Jednego i drugiego można zabić nie męcząc się zbytnio. Przyklasnął sobie w myślach. Tak dobrą dedukcję trzeba nagrodzić chociaż i symbolicznie.
 
__________________
[I]Stars shining bright above you
night breezes seem to whisper "I love you"
birds singing in the sycamore trees
dream a little dream of me[/I]
no_to_ten jest offline  
Stary 25-08-2015, 09:41   #22
Konto usunięte
 
no_to_ten's Avatar
 
Reputacja: 1 no_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemu
- Wielki, z wielkim młotem. - szepnął w stronę Krysy i Willa - Znaczy się, zagrożenie, trzeba go zajebać. To pewnie on ich zabił, no bo kto inny. Zdążył tylko wytrzeć krew z żelastwa. I z kolczugi. I z płaszcza. - jego mina zdradzała, że nawet on sam dostrzega pewne luki we własnym rozumowaniu. Oczywiście nie miała ona większego znaczenia. - A nie, z młota nie. Dobra, czyli idzie go zabić. Zagadam go, a wy się przygotujcie.

Popatrzył chwilę na swoje ręce, zwracając uwagę, czy aby na pewno rękawiczki i długie rękawy zasłaniają każdy centymetr skóry. Splótł dłonie za sobą. Wysunął nieco sztylet z pochwy, palcami dotknął ostrza. Poczuł przyjemne mrowienie, tak jak zawsze, gdy korzystał z mocy.

Dreszcze płynące od ramion do palców. Przez dwie sekundy czuł przyjemne ciarki, podczas gdy jego ręce zaczęły się zmieniać. Skóra stawała się grubsza, zbita, aż w końcu nie dało jej się odróżnić od metalu, z którym przed chwilą miała styczność.

- Witaj, szlachetny rycerzu! Jam jest ser Ai... - spojrzał w lewo, podrapał się po głowie. Nagle się rozpromienił, doznawszy olśnienia. - ...Doyle. Artur. Ser Artur Doyle. Jak Cię zwą?

Rycerz stał, jak stał. Jedyną zmianą były jego palce. Aiden odniósł wrażenie, że zaciskają się one na stylisku młota. Brak krwi na jego odzieniu nie był dostatecznym powodem, by uznać niewinność nieznajomego; broń którą dzierżył pokrywały plamy zeschniętej krwi. To byli oni.

Will uśmiechnął się pod nosem słysząc nowe nazwisko Aidena. Ważne było, aby unieszkodliwić rycerza na tyle szybko, by nie zdołał zawołać reszty swojej kompanii.

- Aiden...nie uszkadzaj jego zbroi. Będzie nam potrzebna. - rzucił szeptem do niego, a głośniej powiedział - Mnie natomiast zwą Barackiem Obamą. - obok dał się słyszeć stłumiony śmiech i wypowiedziane szeptem słowa "ja pierdolę" - Co robicie w tej okolicy?
Przesunął rękojeść sztyletu, żeby wygodniej było w razie czego po nią sięgnąć.
*
I cała ostrożność nie zdała się na nic. Rycerz widział ich, oni widzieli rycerza i Krysa - w tej chwili gotowa powiedzieć, że Płowy pojawił się dosłownie znikąd, skoro wyczuła go tak nagle - nabrała nagle wyjątkowo paskudnych przeczuć. Minimalnie paskudniejszych, niż do tej pory. Nie odezwała się, obserwowała tylko rozwój sytuacji. Ani słowem nie przerywała towarzyszom prezentacji, skupiona bardziej na zbrojnym. Nie potrafiła określić, co dokładnie nie pasuje jej w tym człowieku, coś po prostu było nie tak. Żadnych pochopnych działań.

- Will, on składa się wyłącznie z tej jebanej zbroi, jak Twoim zdaniem mam go zabić nie uszkadzając jej? - Aiden cały czas mówił możliwie cicho. Stuknął ramieniem Olgę. - Nie możesz użyć swojego super umysłu i kazać mu upierdolić sobie żyły?*

- Cudotwórcą nie jestem, nie moja liga - kilka słów, bardzo cichych. To nie tak, że nie rozważała wpłynięcia na rycerza, choć może nie w tak drastyczny sposób. Gdyby wyczuła go wcześniej, mogłaby próbować ukryć ich obecność. Gdyby mogła go dotknąć, to przy zachowaniu kontaktu wzrokowego miałaby szansę usunięcia mu z pamięci informacji o tym spotkaniu. Nie wiedziałby, że ich widział. Ale na razie stał daleko, był zakuty w zbroję, a dziewczyna nie miała zamiaru tłumaczyć tych zawiłości towarzyszom.

- Za to ja jestem. - uśmiechnął się do Olgi - Gdy Will będzie zdzierać z niego zbroję, ja pokażę Ci kilka cudów.
- Nie masz jej uszkodzić, bo uwierz mi będzie mi potrzebna - warknął William - widzicie inne rozwiązanie niż atak?
- Ja widzę. W mojej wyobraźni mówisz mi właśnie jak uszkodzić człowieka w zbroi, jednocześnie nie uszkadzając zbroi.
- Uszkodzić możesz na tyle, żeby nie było to widoczne z kilometra.
- Barack, dzwonili z NATO, chcą Cię mianować ich naczelnym taktykiem. - Aiden westchnął ciężko - Dobra, nie ma co się pierdolić. Coś wymyślę. Szlachetny rycerzu! - Aiden zaczął iść w kierunku postaci. Szedł powoli, prawą stroną, starając się okrążyć zbrojnego. - Czyś złożył śluby milczenia?

Rycerz nie poruszył się ani o centymetr podczas krótkiej wymiany zdań Obdarzonych. Zdawał się zupełnie nie rozumieć, co wokół niego się dzieje. Nie zareagował na okruchy powitania ani na zabawne przedstawienie samego siebie imieniem dawnego prezydenta przez Williama.
Zareagował dopiero wówczas, gdy Aiden ruszył w jego kierunku. Precyzyjniej, stało się to dokładnie w chwili gdy Black zszedł z prostej linii którą zbliżał się do rycerza nieco w bok - zmuszając dziwną postać do obrócenia przez nią głowy, by śledzić ruch Obdarzonego.
Raz, dwa, trzy - głos był stłumiony przez hełm. - Raz, dwa, trzy, OBIEKT VII, MOC XVI. - dziwne przekrzywienie głowy, wyzwanie czające się w oczach - Czas zatańczyć, VII…?

...Jestem żniwiarzem…

Krysa odczuła kolejne umysły w okolicy. Nie kojarzyły jej się z umysłami ludzkimi. Nie były to z pewnością zwierzęta. Byli dość daleko - zbyt daleko by usłyszeć odgłosy walki i oddalali się. Czyżby ten jeden rycerz z płową peleryną został jako straż tylna?
Aiden pochylił głowę i spoglądał przez chwilę na swoje buty.
- "Raz, dwa, trzy"? Co to za jakaś dziwaczna zasada witania się z ludźmi? Pamiętaj, zasady są po to żeby je łamać. - uniósł wzrok i uśmiechnął się do rycerza - Tak jak i ludzie.
Zaczął biec w stronę rycerza. Grunt to złapać za ten młot i wyrwać mu go z rąk. A gdy już to zrobi, wtedy dosłownie zmiażdży go razem ze zbroją.

Rysownik tymczasem kontrolując ruchy Aidena i rycerza obserwował wejście do jaskini. Nie chciał dostać niespodzianki w postaci towarzyszy zakutego. Wierzył w możliwości bojowe Aidena, a jeśli sytuacja poszłaby nie po myśli towarzysza miał zamiar wmieszać się w walkę i spróbować zamienić hełm rycerza w zwykły szyszak. Pozwoliłoby to zabić go Aidenowi bez uszkadzania pancerza.
Skąd on kurwa zna te określenia?”- przemknęło przez wypełniony adrenaliną umysł Williama.
 
__________________
[I]Stars shining bright above you
night breezes seem to whisper "I love you"
birds singing in the sycamore trees
dream a little dream of me[/I]
no_to_ten jest offline  
Stary 26-08-2015, 10:57   #23
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
post wspólny z Mag i Mi Raazem

Connor podniósł się cały we krwi. Zaklął krótko i dosadnie pod nosem, miał nadzieję, że ranny nie odgryzł sobie języka. Spojrzal na azjatkę, ta chyba po raz pierwszy była w takiej sytuacji. Poradziła sobie na medal, nie zemdlała, nie panikowała. Poklepał Sophie po ramieniu wolną ręką.
- Dobra robota.
- Przepraszam, powinnam była zatkać mu usta rękawem
- odparła zła na siebie. Była blada jak śnieg, a serce biło jej jak szalone. Nawet nie zarejestrowała, że Connor umazał jej ubranie krwią "pacjenta".
Raven pokręcił głową.
- Spisałaś się na medal. To ja powinienem pomyśleć o zakneblowaniu go. To podstawa. Straciłem głowę. Nie powinienem.
- Dzięki
- powiedziała już nieco spokojniejszym tonem głosu - Chyba trzeba by mu dać coś przeciwbólowego... Nawet nie chce sobie wyobrażać co on teraz czuje - dodała cicho tak by tylko Connor usłyszał.
Sanitariusz również zniżył głos do szeptu.
- Zaraz mu coś podam. Grunt, że ma co czuć a to dzięki nam. Cokolwiek stanie się teraz zrobiliśmy przynajmniej jedną dobrą rzecz. Przynajmniej dla mnie to się liczy.
Sophie pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Trzeba teraz zaciągnąć go do kryjówki i mieć nadzieję, że nam nie zejdzie po drodze.
Raven chwilę patrzył w bok. Musieli nie tylko dostarczyć rannego do kryjówki a jeszcze uniknąć jego morderców, namierzyć Rega i się nim... zająć. Nie powiedział tego, nie chciał straszyć bardziej niż potrzeba dziewczyny i dzieciaka.
- Trzeba. Wiele trzeba.
Uśmiechnął się do niej po raz kolejny i przykucnął przy rannym.
- Nazywam się Connor i jestem… cyrulikiem. - w porę powstrzymał się od współczesnego “ratownik”. - Zostałeś ranny, przeżyjesz ale musiałem odciąć nogę. Zabierzemy ciebie w bezpieczne miejsce ale będziemy musieli nieść ciebie na płaszczu. Będzie bolało, dam ci coś na to ale gdy nie będziesz mógł powstrzymać krzyku zagryź rękaw. Ci którzy to zrobili - wskazał gestem na miejsce sieczki. - mogą być niedaleko a nie chcemy ich mieć na głowie. Rozumiesz?
Ranny mężczyzna nie zdawał się być chętny do rozmowy. Miał zamknięte powieki, gałki oczne kręciły się jak oszalałe. Czoło było rozgrzane jak piec hutniczy. Miał wysoką gorączkę. Bardzo wysoką gorączkę.
- Lilliana - wybełkotał te imię, majaczył. Ledwo kontaktował, lecz wydawało się, że zdaje sobie sprawę z tego gdzie się znajduje i kto przy nim jest - Liliano, gdzie jesteś? Kim jesteście…?
Connor sprawnie zaczął grzebać w apteczce.
- Przyjaciółmi, zaraz dostaniesz coś na ból. Jesteś bezpieczny.
Garet powoli zbliżył się do swoich towarzyszy.
- Nie bardzo mamy czas żeby mu pomagać. Robert - machnął podbródkiem w stronę rannego - i Liliana zostali tu przysłani z naszych czasów przez Omegę. Stąd ten pasek. W każdym razie natrafili na nich "płowi", czyli obdarzeni, którzy chcą pokrzyżować plany Omegi.
Garet przyklęknął przy rannym i szepnął mu na ucho:
- Liliana kazała ci przekazać, że tęskni.
Ranny zareagował jękiem na szept Gareta. Ten wstał i dodał:
- Ustalili, że Hollowstripa wywieźli z Loume do pobliskiego klasztoru kilka godzin drogi stąd - ostatnie słowa zostały szczególnie podkreślone przez Gareta.
- Niestety płowi-obdarzeni dopadli naszych i ich tak urządzili.
- Nie zostawię go.

Connor nie przerywał przebierania w apteczce. Informacje były pocieszające, przynajmniej wiedzieli gdzie mają zmierzać. Chciał jednak się tym zająć dopiero gdy ranny będzie bezpieczny.
- Jak podam mu coś na ból zrobimy nosze z mojego płaszcza i zanieśmy go razem do kryjówki. Jarek poprowadzi. Dowiedziałeś się dlaczego przenieśli Rega? Dowiedzieli się o wcześniejszych wyprawach? I kim do jasnej cholery są ci płowi?
- Możemy użyć ich płaszczy - Sophie wskazała na zwłoki pozostałej dwójki. - Na jakimś programie o survivalu oglądałam, jak robili nosze z gałęzi... - dodała nieśmiało.
- A widzisz gdzieś tu gałęzie.
Raven szybko się zmitygował. Sam był lekko roztrzęsiony a nawykł do adrenaliny i zagrożenia. Dziewczyna nie wyglądała na taką a potrafiła wyjść z inicjatywą, chybioną ale jednak. Dlatego odezwał się ponownie tym razem łagodniej.
- Ale z płaszczami to dobry pomysł. Przynajmniej coś z moich ciuchów nie będzie całe we krwi.
Dopiero po słowach Connora zorientowała się, że las widzieli, ale dwie godziny temu i to w przeciwnym kierunku niż ten, w którym się udali. Ale pochwalił jej pomysł z wykorzystaniem tego co nieboszczykom już nie potrzebne. Wstała więc i podeszła do trupów.
Patrząc z góry na nieszczęśników uświadomiła sobie, że proste to nie będzie. Pochyliła się i starając się nie myśleć o tym, że są to dwa trupy próbowała ściągnąć płaszcz z mężczyzny.
Garetowi pomysł nie przypadł do gustu, jednak wziął nóż i zaczął rozcinać płaszcz i ubrania martwego mężczyzny. Łatwiej było je rozcinać i wiązać ponownie niż zdejmować z potłuczonego ciała. Z jakiegoś powodu nie chciał rozbierać Liliany i skupił się na mężczyźnie.
- Płowi są obdarzonymi, którzy chcą pokrzyżować plany Omegi. Podszywają się pod inkwizycję. Wpadli na trop tej trójki, dlatego wywieźli Holowstripa, a ich zmasakrowali.
Spojrzał na zegarek, żeby ocenić szanse powodzenia planu Conora.
- Nie chciałbym wyjść na niecierpliwego, ale ile czasowo zajmie nam odstawienie tego człowieka do naszej kryjówki? Ile później czasu będziemy potrzebować do zejścia z tej góry? Co jeżeli w dotarciu do Holowstripa pojawią się dalsze komplikacje?
Connor w końcu znalazł proszek, z drugiej torby już sprawniej wyciągnął baniak z wodą.
- To będziemy z nimi radzić. Kryjówka nie jest daleko, nie spowolni nas mocno o ile to my będziemy go nieść. Młody czy Sophie i tak nie wytrzymaliby morderczego tempa. Jeśli sądzisz, że nie ma sensu go nieść to masz nóż. Będzie to mniej bolesne niż pozostawienie tutaj.
Z bukłakiem schylił się nad rannym.
- Łyknij, to na ból.
Leki podane mu przez paramedyka przyjął bez trudu. Po kilku chwilach był już pogrążony w stanie na pograniczu jawy i snu…
Chociaż Garet wątpił w powodzenie planu Connora, to myśl o zabiciu rannego wydała mu się odrażająca. Pocięte rękawy koszuli wiązał z płaszczem, żeby stworzyć możliwie stabilne "nosze" było to wyjątkowo trudne bez stelaży z gałęzi, dlatego gdy uznał że nic lepszego nie stworzy wstał i zaczął się rozglądać za jakimiś drzewkami.
- To się nie uda - mruknął do siebie pod nosem.
- Uda się - Sophie z determinacją w głosie nie zgodziła się z wątpliwościami Gareta. - Ten pas... - pokazała trzymany w ręku przedmiot zdjęty z nieboszczyka - ...można podłożyć pod plecy tego gościa i jak będziecie go z Conorem nieśli na płaszczu to ja z Jarkiem możemy wam choć trochę pomóc - zaproponowała.
- Dobry pomysł. Albo możecie złapać za boki płaszcza. To nas trochę odciąży.
W sumie Raven sądził, że to zbyteczne ale chciał by wszyscy ciągle czuli się przydatni. Kontynuował.
- Dajcie te nosze. Garet na trzy go położymy na płaszczach. Idź pierwszy. Młody mów jak mamy iść, nie idź tylko z przodu.
Zanim przystąpili do transportu rannego Raven rozejrzał się czy nie ma w okolicy broni martwych. Nóż wydawał się kiepską bronią w starciu z rycerzami. Wolałby swoją berette z demobilu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 27-08-2015, 11:58   #24
 
mlecyk's Avatar
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość
Jarek zatkał uszy i zamknął oczy gdy ranny mężczyzna krzyknął. Chciał pomóc, ale instynkt kazał mu się nie zbliżał. Zerknął ostrożnie na otoczenie tak jakby oczekiwał, że hasał natychmiast sprowadzi na nich płowo odzianych wrogów.

Nikogo nie zobaczył.

Wszystko wyglądało tak samo, zmasakrowane ciała, ubabrani we krwi towarzysze, pełno krwi i to swędzące, nieprzyjemne wrażenie, które w nim zostało po odczytaniu wspomnień rannego.

„- Dzięki - powiedziała już nieco spokojniejszym tonem głosu - Chyba trzeba by mu dać coś przeciwbólowego... Nawet nie chce sobie wyobrażać co on teraz czuje - dodała cicho tak by tylko Connor usłyszał.”

Chłopak pomasował nogę zaciskając usta w jeszcze węższą szparę. Kobieta powinna się cieszyć, że nie potrafi sobie tego wyobrazić. Nie ma nawet pojęcia co ten facet czuje, nie tylko fizycznie.
Spojrzał w kierunku martwej kobiety.

Pomacał rękojeść sztyletu. Jej zimno trochę uspokoiło myśli i odwróciło uwagę. Spojrzał na rannego mężczyznę. Nie znał się na tym, ale był pewien, że ten nie czuje się dobrze. Najpewniej jest na skraju wyczerpania i nie wiadomo czy przeżyje. Musieli go zabrać do kryjówki, ale czy to coś da? Może… jeśli wyzdrowieje. Jeśli przeżyje.

Zdziwił się na wiadomość, że ta trójka to obdarzeni, myślał, że nie potrafi czytać wspomnień takich jak on. Może się jednak mylił, może nie potrafił tego zrobić w stosunku do swoich towarzyszy? Jeśli ich przeciwnicy to również obdarzeni… miał tylko nadzieję, że przyda się na coś więcej, że nie okaże się już na tym etapie niepotrzebny.

Może i zabranie rannego ich bardzo nie spowolni, ale i tak mają około godziny podróży, może nawet więcej. Z rannym muszą iść głównym traktem, będą wystawieni, nie tylko na widok przeciwników, ale też innych przechodniów, którzy nie wiadomo jak zareagują na widok zmasakrowanego mężczyzny. Jarek nikomu nie powiedział o swoich wątpliwościach. Co by nie zrobili, zawsze można zrobić to lepiej. Niech decydują.
- Idźcie. – powiedział wskazując kierunek – Ja was zaraz dogonię.
Na surowe spojrzenie Pana Ravena odpowiedział lekkim uśmiechem. Wystarczająco szczerym, żeby nie powiedzieć przekonującym.
- Poradzę sobie. Idźcie cały czas do przodu. Potrzebuję dziesięć minut. No już.

Niechętnie, ale jego towarzysze ruszyli. Poczekał chwilę aż się oddalą, aż przestaną wyglądać za nim za siebie. I ruszył nagle „z kopyta” jak to mówią, śpieszył się bo w cale nie chciał zostać tutaj sam.
Ścieżka otoczona była skałami, ostro zakończonymi, z licznymi wnękami i szparami. Zaczął po nich biegać i skakać szukając odpowiedniego miejsca – wystarczająco odległego od ścieżki, osłoniętego skałą z co najmniej trzech stron. Oczyścił je ze żwiru i zbiegł na dół do ciał.
Stanął nad nimi sapiąc i łapiąc oddech, uspokoił się i spoważniał, zawahał.
- Zostawili by was tutaj. – powiedział dziwnie smutnym i zawiedzionym głosem. – Na środku drogi. Pan William byłby zły, na pewno.
Założył rękawiczki od Omegi i zaczął ciągnąć ciała w zaułek skalny, który znalazł.
- W zasadzie nie wiem jak to zrobić. – mówił ciężko oddychając. – W filmach sypią na zmarłych kamienie. Zrobię to co zdążę, muszę się śpieszyć. Możliwe, że Pan Rosette zadecyduje, że trzeba po was wrócić. – monolog w jakiś sposób go uspokajał, dawał dodatkowe zajęcie odciągając myśli od pośpiechu i zmęczenia. – Przepraszam za te rękawiczki. Jakoś… ciężko mi było was dotknąć.
Gdy oba ciała znalazły się obok siebie zaczął sypać na nie żwir i pobliskie kamienie by możliwie dokładnie przykryć zmarłych. Robił to szybki, chaotycznie, kalecząc nieco palce. Ale w ogóle się tym nie przejmował. Gdy tylko stwierdził, że robota wygląda na wykonaną „wystarczająco” zbiegł z powrotem na ścieżkę. Wszędzie było pełno krwi, głęboko wsiąkniętej w podłoże. Nie uda mu się tego zasłonić. Nigdy nie był tym od pomysłów, on miał po prostu wiedzieć…
W miarę możliwości roztarł co bardziej namoknięty piasek. Z granicy ścieżki i skał ręcznie przyniósł możliwe dużo tego co wiatr zbierał z traktu. Nie wyglądało to perfekcyjnie, ale słońce było wysoko, było dość ciepło. Miał nadzieję, że to co zrobił wyschnie i zmiesza się sprawiając wrażenie naturalnie zebranego piasku. Farm Days
Zdjął rękawiczki, otrzepał ręce, zasyczał czując ile pyłu ugrzęzło w zadrapaniach w dłoniach i biegiem ruszył za swoją grupą. Tak jak myślał, przeszli znacznie mniej niż za pewno zakładali, a pozostał im jeszcze spory kawał drogi.
 

Ostatnio edytowane przez mlecyk : 07-10-2019 o 13:08.
mlecyk jest offline  
Stary 02-09-2015, 11:26   #25
 
chrysletY's Avatar
 
Reputacja: 1 chrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodzechrysletY jest na bardzo dobrej drodze
Duże sorry ode mnie za opóźnienia, pokładam w was wiarę, iż wina zostanie mi odpuszczona i możemy już męczyć wasze postacie ponownie


Olga, William i Aiden


Aiden rzucił się na rycerza w kilku jelenich susach. Jego celem było wyrwanie broni z ręki przeciwnika.
Minął ułamek sekundy, i William pojął już, że mają tutaj do czynienia z istotą wybitnie nie wpisującą się w obecne realia. Na oczach jego i Krysy rycerzy wykonał zręczny unik i palce Aiden zacisnęły się na powietrzu. Być może zdołał by uniknąć nadchodzącej riposty, gdyby nie kolano uszkodzone felernie podczas starcia z Connorem. Cios został zadany na odlew, z szerokiego zamachu dzięki czemu młot nabrał potrzebnego pędu. Ruch był nadnaturalnie szybki. Płaska strona obucha wyrżnęła Aidena prosto w klatkę piersiową ciskając nim do tyłu, na skaliste podłoże. Blackowi zabrakło powietrza w płucach, pierś bolała niewyobrażalnie, lecz dużym nakładem szczęścia nic nie zostało chyba uszkodzone nie licząc straszliwego obicia. Gdy tylko Aiden wyrżnął w ziemię, rycerz unosił już młot do kolejnego ciosu, stojąc nad Blackiem w szerokim rozkroku. Oczy świeciły bezlitosnym okrucieństwem.

William ruszył do przodu natychmiast. Pobiegł najszybciej jak potrafił, dopadając do rycerza kiedy ten wznosił młot do kolejnego ciosu. Zgodnie ze swoim namysłem, dotknął stalowego hełmu. To zdarzenie na moment wytrąciło rycerza z rytmu, zachwiało nim. Opuścił młot, zdumiony dotknął lewą rękawicą swojego hełmu, który teraz zamienił się w lekki, zakończony stalową płytką szyszak. Oczy rozbłysły mu ze zdumienia, i odwrócił się w stronę Williama. Młot zaczął unosić się w powietrze do kolejnego ciosu... Black leżący teraz za plecami rycerza, mógł już nabrać swobodnie powietrza w płuca.

Olga wciąż stała nieco dalej, zastanawiając się przez te kilka szybkich chwil jak najefektywniej mogłaby pomóc. Być może przyda jej się coś z posiadanego ekwipunku? Cios zadany młotem był straszliwy, ją prawdopodobnie zabiłby na miejscu. Szybkie decyzje były teraz podstawą.

Sophie, Connor, Jarek, Garet


Grupka Obdarzonych szła naturalnymi ścieżkami wijącymi się między skalnymi obeliskami. Dwóch z nich tachało półprzytomnego lecz wyjątkowo spokojnego rannego mężczyznę na prowizorycznych noszach, choć określenie koca noszami może wydawać się nieco na wyrost.
Prowadził Jarek, jako że to jemu William powierzył mapę - którą chłopak spamiętał mniej więcej. Mijał cenny czas, który jednak został być może spożytkowany na dokładną relację Gareta odnośnie jego rozmowy ze zmarłą [decyzja gracza, możliwy doc-retrospekcja z podróży do schronienia, kiedy jego bohater opowiedziałby o klasztorze itd, jest w sumie sporo wątków i tropów i można dojść do ciekawych wniosków]
Tuż przed wyruszeniem w drogę, Connor rozejrzał się po pobojowisku szukając jakiejkolwiek broni. Odkrył dwie krótkie maczugi wyglądające jak współczesne kije bejsbolowe z zakończeniem naszpikowanym zardzewiałymi gwoźdźmi.

Szli około godziny, spowalniani rannym który wydawał się obecnie być zupełnie otumaniony. Młodzi Obdarzeni sporo ryzykowali zmierzając do kryjówki, o której nie wiedzieli czy wciąż jest tajna. Nie widzieli jednak po drodze żadnych śladów bytności rycerzy czy innych istot; włącznie z ptakami czy małymi ssakami lub chociaż jaszczurkami. Ta ziemia wydawała się być martwa.
Wkrótce Jarek zatrzymał się. Na prawo od Obdarzonych stała skalna ściana. Według mapy - i jeśli Jarek nie pomylił - to w niej zostało ukryte przejście, swoiste kamienne drzwi jak z "Hobbita" Tolkiena. Krótkie oględziny poskutkowały otwarciem owych drzwi. Niewielka dźwignia uruchamiająca zupełnie niemagiczny i wbrew pozorom prosty, ukryty w ścianie mechanizm znajdowała się w skupisku skalnym metr od ściany.
Zachowując wszelkie zasady bezpieczeństwa, Obdarzeni mogli stwierdzić, że znaleźli kryjówkę która wyglądała na bezpieczną.

Po krótkim spacerze niskim korytarzem pod którego stropem wisiały zwykłe, współczesne żarówki, Obdarzeni dotarli do przestronnej sali z kulistym stropem. Było to miejsce, które przygotował na ich przybycie William z Omegą. Pomieszczenie pełne było starych mebli, świec a także staroświeckich lamp, zasilanych jednak elektrycznością. Podłogę zdobił piękny dywan, a stojące w rogach szafy i stoły pełne były przydatnych sprzętów; narzędzi rzemieślniczych, łopat, siekier, mieczy i elementów zbroi, książkek historycznych i geograficznych opisujących ten region, spis mieszkańców Loume i anonimowy przewodnik po okolicach Loume. Nie brakowało wygodnych krzeseł i kanap. W ścianach pomieszczenia widniały drzwi, na których drewnianej powierzchni wyryto następujące napisy: spiżarnia, elektrownia, magazyn, kuchnia oraz łazienka. Drzwi było jeszcze kilka par, te jednak nie miały wyrytych napisów. Godzina się dopełniła; tyle właśnie stracili dokładnie, gdy znaleźli się w kolistym pomieszczeniu, a ranny wylądował na sofie z cichym jękiem na ustach. Jakkolwiek nie było jeszcze czasu by Obdarzeni mogli poznać siebie nawzajem lepiej, wszyscy oni odczuwali swego rodzaju lęk przed tym, co spotkało lub właśnie spotyka Williama, Olgę a nawet tego napaleńca, Blacka. Mieli zapewne nadzieję, iż niedługo się tu zjawią, zwłaszcza William, który być może będzie miał jakiś plan działania mimo obecności dziwnych rycerzy... Być może też ranny, który właśnie się wybudzał, powie wiele konkretnych rzeczy na temat młotodzierżców, których któryś z Obdarzonych zdążył już nazwać poprawnie, w sposób jaki znali ich mieszkańcy Loume.
...Płowe Płaszcze...

Czas mijał jednak niemiłosiernie, a oni mieli niecałą dobę na odnalezienie Rega Hollowstripa...
 
__________________
She bruises coughs, she splutters pistol shots
But hold her down with soggy clothes and breezeblocks
chrysletY jest offline  
Stary 08-09-2015, 17:13   #26
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Kryjówka w górach


McRae gdy tylko rozejrzała się po pomieszczeniu bez słowa udała się do drzwi z napisem "łazienka".
Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
Raven spojrzał na rannego. Niedługo powinien odzyskać przytomność. Następnie przeniósł wzrok na swoich nowych znajomych.
- Proponuję odpocząć 45 minut, jeśli William nie wróci do tego czasu pójdziemy sami. Ja rozejrzę się w poszukiwaniu przydatnych rzeczy w magazynie. Co sądzicie o takim planie?
Tymczasem leżący na jednej z kanap ranny, jęknął lekko i uchylił powieki.
- W...wody - wydukał ciężkim do zrozumienia szeptem.
Connor westchnął i odpiął od pasa manierkę z wodą. Przyklęknął przy rannym i podał mu ostrożnie wody.
- Pij małymi łykami. Jesteś bezpieczny, u przyjaciół. Jesteśmy od Omegi.
Gdy Robert skończył pić zostawił przy nim wodę i zaczął szukać w apteczce leków. Czegoś na zbicie gorączki, najlepiej antybiotyku.

- Od… Od kogo? - zapytał ranny, popijając wodą lek przeciwzapalny podany mu przez Connora.
- Omegi. Leż. Odpoczywaj..

Garet rozejrzał się po zebranych materiałach. Wziął przewodnik i mapę okolicy. Szukał informacji o klasztorze i płowych płaszczach.

Ranny pokręcił głową.
- Nie znam nikogo o tak dziwnym imieniu. Skąd pochodzicie i skąd wzięliście się… och, tutaj?
Tymczasem Donovan zaznajomił się pobieżnie z mapą okolicy. Była ona wykonana na dawną modłę, skala nie była podana a raczej starano się ukazać odpowiednie długości za pomocą porównania: jak głosił napis na dolnym rogu lekko pożółkłej karty wielkości A3, skalą była długość konia, którego sylwetka była nieco niższa i tęższa niż koni zwyczajnych.
Z tego co można było wywnioskować po niezbyt wnikliwej analizie mapy, znajdowali się teraz gdzieś na masywie górskim, będącym również granicą księstwa Loume. Dołem, poniżej gór, biegł trakt opatrzony nazwą “Trakt Świętych”. Biegł on równolegle do masywu górskiego. Pod samym lasem zajmującym całą górną część mapy trakt wił się i rozgałęział na bezimienne, zapewne lekko bagniste drogi. Były tam również budynki. Garet szybko skonfrontował to z zapisem w przewodnika ze strony trzeciej. Owe budynki naniesione na mapę, ukryte w leśnych ustępach były dworkami szlacheckimi które zamieszkiwała prawdopodobnie nowobogacka szlachta. Wyróżniało się duże gospodarstwo przy samym skraju lasu, któremu dodano też połać pola oznaczoną na mapie wypłowiałą, żółtą barwą. Podpis głosił: Majątek rodziny Hollowstripów.
W zupełnie innym miejscu, na wschodzie - lewym dolnym krańcu mapy, nieco powyżej gór, leżał budynek przypominający rzymsko-katolicki krzyż. Podpis: “Klasztor świętego Piotra”
Loume leżało na zachodnim dolnym rogu mapy, również blisko gór. Garet mógł też pobieżnie zerknąć do przewodnika. Szukał informacji o klasztorze i znalazł je. Nie brzmiały one jednak wszakże wesoło.


Do klasztoru zamknięte zastałem wrota. Mnich, którego spotkałem, orzekł, iż klasztor został zamknięty i nie lza wchodzić doń nikomu, kto nie przychodzi z polecenia księży z Loume lub nie jest umierający i nie trzeba dopomóc mu by przeżył. Gdym o powody wypytywał, tyle usłyszałem, że ciemne moce usiłują przedrzeć się przez kościelne mury, a Piotr (opat klasztoru) od lat jest ciężko chory, przez demony, które raz dały radę wedrzeć się do środka



O Płowych Płaszczach znalazł niewiele więcej, lecz mogli oni występować pod inną nazwą jako organizacja. Mógłby poszukać, jednak to mogłoby zająć mu dużo czasu.

Donovan pobierznie wertował kolejne karty przewodnika, w nadzieji że jakaś grafika rzuci mu się w oczy.
- Cóż, może Robert nie jest z naszych, tylko tutaj poznał się z Lilianą? To nie ma znaczenia. Chcąc znaleźć Hollowstripa musimy się dostać się do klasztoru - Garet stukał palcem w miejsce oznaczone jako klasztor na mapie.
Connor spojrzał na Gareta i lekko pokręcił głową. Nie powiedział jednak z czym się nie zgadza. Zamiast tego odezwał się do rannego.
- Jesteśmy wrogami Płowych. Tych, którzy was zaatakowali. Podobnie jak Liliana szukamy Rega Hollowstripa. Porozmawiamy później. Muszę się przebrać. - wskazał ręką na ubrudzone krwią ubranie. - A! I nie ma za co.
- Nie ma za co, bo jeśli go nie przeniesiemy w czasie to i tak prawdopodobnie zginie. Jeżeli nie, to zostanie kaleką, a to daje mu w tych czasach rok, może dwa życia. Jeżeli nie znajdziemy Hollowstripa to nawet jeżeli naszego rannego przeniesiemy, do przyszłości to koniec świata i tak nie wydłuży mu życia. -dobiegło znad mapy i przewodnika.

Raven odwrócił się od rannego do Gareta.
- Wiem o tym. Ma jednak szansę. Ale jak chcesz o tym porozmawiać to nie tutaj, chodź do magazynu.

Garet zabrał mapę i ruszył za Connorem.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 09-09-2015, 13:51   #27
 
mlecyk's Avatar
 
Reputacja: 1 mlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłośćmlecyk ma wspaniałą przyszłość
Jarek odprowadził towarzyszy wzorkiem, westchnął ciężko gdy zniknęli za drzwiami z napisem „magazyn”. Jeszcze dłuższą chwilę patrzył się w napis na drewnie jakby chciał przez niego zobaczyć co się dzieje, ale otrząsnął się po chwili. Raz, że to nie ładnie, dwa, że go to nie interesowało, trzy, że doskonale wiedział o czym rozmawiają… bo o czym innym mogą rozmawiać?

Usiadł na podłodze opierając się ciężko o sofę, na której leżał ranny. Przyglądał się mężczyźnie. Jak na te ciężkie czasy wyglądał nie najgorzej. Oczywiście pomijając brak nogi i ogólne wycieńczenie w tym momencie. Poza tym jednak wyglądał na czystego, dobrze odżywionego i nie zużytego przez ciężką pracę. Przynajmniej nie w dużym stopniu. Ciekawy był kim był mężczyzna, postanowił jednak dać mu na razie spokój. Widać środki przeciwbólowe zaczynały działać, ranny wyglądał na spokojnego, w końcu mógł chwilę odpocząć i się zdrzemnąć. Na pytania przyjdzie jeszcze czas.

Ach tak… czas. Zakręcił młynka palcami zawieszając spojrzenie gdzieś w oddali, znacznie dalej niż wszystkie ściany ich kryjówki. Dotarcie do kryjówki powinno zając minuty, może pół godziny. Maksymalnie. Stracili tymczasem już godzinę i nadal są z niczym, w dodatku w niepełnym składzie. Oni martwią się o rannego mężczyznę. To jego czasy, zabieranie go w przyszłość to głupota, w dodatku niebezpieczne przedsięwzięcie, którego nie wiadomo jakie będą skutki. Pomijając już to, że ten mężczyzna to ich najmniejsze w tym momencie zmartwienie. Ot smutna prawda.

Zamknął oczy. Zobaczył obrazy, lekko rozmyte. Obudziły się uczucia, jakby obce i odległe, zupełnie jakby odczytywał wspomnienia całkiem obcej osoby. Drżenie rąk, strach. Posoka spływająca po dłoniach. Gniew przykryty płaszczem obojętności i motywacji. Pchnięcie, jedno za drugim. Pot wyszedł mu na czoło, dłonie naprawdę zaczęły drżeć ponieważ następnie poczuł pragnienie, pożądanie, zobaczył za dużo, dziewczyna, śmiech, brutalność.
Wzdrygnął się i wstał nagle roztrzęsiony. Chwycił się za rozczochraną czuprynę, pociągnął za włosy.
To nie tak Jarek, pomieszało Ci się! To nie było tak, to dwie różne rzeczy, zwyczajnie, naucz się to kontrolować! – skarcił się w myślach.

Jego spojrzenie przyciągnęły stoły pełne ekwipunku. Uspokajając się powoli podszedł do nich, przejrzał wszystko z niemym zachwytem i przesadnie obojętną miną kogoś komu wydaje się, że wie co robi. Podniósł jeden z mieczy, najmniejszy jaki znalazł. Machnął nim dwa razy, uniósł nad głowę, opuścił i odłożył na stół. Był zdecydowanie za ciężki, nieporęczny. Uśmiechnął się do siebie w myślach. Sztylet w zupełności wystarczy, nie przyszedł tutaj by walczyć.


Parę minut później schody, którymi zeszli do Sali nadal były puste. U wejścia do kryjówki nie było nikogo słychać. Czas mijał nieubłaganie. Chłopak zaczynał się martwić i dostawać kręćka z braku zadań. Naszła go pewna myśl, tylko on i Pan William znali drogę do kryjówki, co jeśli temu drugiemu coś się stanie? Jak cała trójka tu trafi?

Nagle coś zobaczył, jakby sobie przypomniał, coś co go przeraziło. Zobaczył to zupełnie jak własne wspomnienie. Wielki młot uniósł się w górę, wysoko, lekko. Opadł na ziemię równie lekko, gruchnął o nią jak tona złomu zamknięta w malutkiej skrzyneczce. To nie mógł być człowiek! Żaden człowiek nie władał by tak lekko tą bronią.
Przerażony przebiegł przez całą salę w sekundę i grzmotnął pięścią w napis „magazyn”. Rycerze
- Panowie!?
 

Ostatnio edytowane przez mlecyk : 07-10-2019 o 13:06.
mlecyk jest offline  
Stary 09-09-2015, 22:16   #28
Konto usunięte
 
no_to_ten's Avatar
 
Reputacja: 1 no_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemuno_to_ten to imię znane każdemu
Nie ma na tym świecie niczego bardziej zaskakującego niż facet zakuty w kilkadziesiąt kilogramową zbroję, który nagle okazuje się ruszać z kocią zwinnością. Tępy ból rozlewał się po ciele Aidena, gdy leżał powalony przez rycerza.
- Skurwiel.

Chciał powiedzieć to przyciszonym, a jednak wciąż ostrym głosem, który miał kojarzyć się z rozrywaniem ciała piłą.

Z jego gardła dało się słyszeć jedynie brak tchu wymieszany ze świstem desperacko wciąganego powietrza.

Śmiercionośny kawał żelastwa, którym zapewne zamordowano wcześniej znalezionych ludzi, zawisł nad Aidenem. Ciekawe jak to jest, ginąć?
Niektórzy mówią, że całe życie przelatuje człowiekowi przed oczami. Chętnie obejrzałby ten film. Kupiłby bilety w pierwszym rzędzie, wziął powiększony zestaw z popcornem, colą, a nawet z tymi dziwnymi chrupkami, które mają uchodzić za rodowitą meksykańską przystawkę i rozkoszował się seansem.
Oczywiście wpierw trzeba mu to życie odebrać, a to ostatnia rzecz, na którą pozwoliłby byle frajerowi z młotkiem.

Przeturlał się w bok i wstał jak szybko tylko mógł. Spojrzał na oponenta.
- Dawaj pucho, druga runda.

Will odskoczył od rycerza. Nie miał zamiaru wchodzić w zasięg jego młota, gdyż zdecydowanie walkę wolał zostawić osobą, które się na tym jakoś znają, jak na przykład Aiden. Sam dobył tylko swego sztyletu i zaczął przesuwać się w stronę wejścia do jaskini. Miał zamiar zablokować tymczasowo wejście, aby koledzy opancerzonego nie nadbiegli mu z pomocą zbyt szybko. Poza tym może przy wejściu znajdzie się coś, co pomoże im załatwić przeciwnika. Jakaś lepsza broń niż przerośnięty nóż kuchenny.

Will odskoczył w samą porę, młot świsnął mu przed oczami. Rycerz doskoczył bliżej, Will absolutnie nie miał szans w zetknięciu się z ciężkim młotem. Aiden rzucił się na rycerza, który obecnie ścigał Williama; instynkt zwyciężył i Rosette puścił się bowiem biegiem w stronę jaskini uciekając przed rycerzem.
Aiden był znacznie szybszy, niż ciężko opancerzony rycerz i dogonił go.

Zdrowy rozsądek nakazywał natychmiast się odsunąć - Olga nie miała zamiaru rzucać się do walki z człowiekiem mającym na sobie żelastwo, wynik takiego starcia nie był trudny do przewidzenia. Obserwowała i starała się po prostu nie znaleźć w zasięgu. Skupiła się na postaci rycerza. O ile w normalnych okolicznościach potrafiła ukryć swoją obecność przed grupą ludzi, nawet przejść między nimi niezauważona, to nie miała pojęcia, czy odniesie to jakikolwiek skutek - podjęła próbę ukrycia, choćby i na chwilę, całej ich trójki przed jednym człowiekiem. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, powinni zniknąć mu z widoku, jakby ich tu nie było. Nie miała żadnej gwarancji, że Płowy okaże się na to podatny, ale może uzyska odpowiedź na kilka pytań - chociażby, czy nie ściągnie im w ten sposób na głowę całej reszty. Odruchowo sięgnęła po jeden z noży.

***

Złość narastała, przechodząc w gniew. Nie dlatego, że William uciekł, to było do przewidzenia. Aiden wkurwił się, bo rycerz od niego odszedł.

To przecież on jedyną osobą tutaj, która może mu coś zrobić.

A ten zasraniec po prostu wziął się za kurdupla w okularach i z ołówkiem. Szczyt bezczelności. Gniew ustępowała miejsca furii. Urażona duma domagała się zemsty.



Z całej siły pieprznął rycerza w głowę.
Po raz kolejny,
i kolejny,
i jeszcze raz.

Wszystko to, co dostał od losu jako wyjątkową moc, zostało spożytkowane tak jak Black zawsze to wykorzystywał. Pięścią.
 

Ostatnio edytowane przez no_to_ten : 09-09-2015 o 22:41.
no_to_ten jest offline  
Stary 10-09-2015, 19:49   #29
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Miała opory przed wejściem w długi wąski korytarz jaki wił się za drzwiami kryjówki.
"Lepiej, żeby na końcu nie było ślepej uliczki" pomyślała z obawą idąc za wszystkimi. Kurczowo trzymała przed sobą w rękach plecak. Z ulgą przyjęła gdy znaleźli się w obszernej sali z wieloma drzwiami. Od razu ruszyła do łazienki.

Zamknęła za sobą drzwi. Czuła jak panika ustępuję. Odłożyła ostrożnie plecak na podłogę i podeszła do zlewu. Podwinęła powoli rękawy płaszcza i zaczęła myć ręce pod bieżącą wodą. Rdzawy bród z krwi i kurzu spływał po umywalce.
Zaczęła wycierać ręce w ręcznik który znalazła złożony w szafce.
Odetchnęła z ulgą widząc, że jej ubranie nie ma na sobie śladów krwi.

Wrzaski mężczyzny, któremu ucięli nogę wgryzły się jej w myśli. Musiała zacząć o czym innym. A to Inne było uczucie jakie ogarnęło ją kiedy pierwszy raz przejęła energię drugiej osoby. Czuła się jakby w tamtym momencie włączyła się jej moc na dobre i teraz obawiała się, że jeśli się nie upilnuje to następnym razem zrobi to mimowolnie.
To właśnie przez to nie pomyślała, żeby zakneblować tego człowieka. Tak bardzo skupiła się na tym, żeby nie skrzywdzić go bardziej, że całkiem wypadło jej z głowy by zadbać o pozostanie niezauważonymi.
- To jest tylko gra… - powiedziała do siebie - Trudna, bez sejwów, ale tylko gra. - musiała nastawić się odpowiednio na to. - Dopadamy tego złego, ignorujemy misje poboczne. - zaczęła planować swoje zachowanie.
Nie mogła się użalać nad sobą. Wielokrotnie przecież ratowała świat w grach.
Wrzaski cichły.
Zawsze myślała sobie wtedy: szkoda, że nie jest to naprawdę.
- Teraz jest to naprawdę - serce biło jej szybko, ale przez mowę motywacyjną chciała myśleć, że to z ekscytacji. Nie mogła się bać. Nie mogła przeszkadzać. Musiała pomóc.
Przetarła rękawem oczy z łez. Nachyliła się nad zlewem i oblała twarz zimną wodą.
Wytarła zaraz twarz i spojrzała na swoje odbicie w małym lustrze.
- To tylko gra, którą trzeba wygrać. Wiele razy przechodziłam gry na poziomie szaleńca - uśmiechnęła się do siebie. Chwyciła za plecak i otworzyła drzwi.

Odświeżona opuściła łazienkę i rozejrzała się po sali.
Zrobiła to akurat w momencie kiedy Jarek przebiegł z krzykiem przez całe pomieszczenie aż do drzwi z napisem magazyn.
- Ej, obudzisz zmarłego. Daj mu spać - odparła za dzieciakiem wskazując na półtoranogiego człowieka.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 12-09-2015, 09:38   #30
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Connor wszedł do magazynu, odpalił na spokojnie papierosa czy raczej skręta, którego dostał od Omegi. Dopiero teraz miał czas zapalić i chwilę tym się delektował, w końcu jednak odezwał się jednocześnie szukając czystych ciuchów i broni.
- Wiem dobrze w jakim jest stanie. Potrzebuje lekarza i to prawdziwego, póki co jednak jest stabilny. Jeżeli zginiemy to czeka go śmierć, tak i tak by zginął. Jeżeli przeżyjemy to spróbujemy go przenieść, ma dzięki temu chociaż szansę. Inną opcją była opcja Aidena ale dobijanie rannych nie jest dla mnie. Szczególnie, że oberwał rykoszetem przez mieszanie się Omegi. Jak dla mnie musimy dostać się do tego klasztoru, znaleźć Hollowstripa, podjąć decyzję co z nim i się wynosić.

- Nie możemy go zostawić tutaj? Z tego co rozumiem to w przyszłość skaczemy stąd, czyli musimy tu wrócić. Najlepiej byłoby go tu zostawić i ruszać do klasztoru.
- Donovan podał mapę Ravenowi.
Ratownik chwilę się jej przyglądał, potem skinął głową.
- Taki miałem plan, wybacz ta cała sytuacja - zatoczył skrętem koło. - trochę mnie wybiła z rytmu, dlatego nieprecyzyjnie się wyraziłem. Na pewno jako jego prawie lekarz nie przypiszę mu spacerów do klasztorów pełnych fanatyków.
Donovan skinął głową.
- No to sprawę mamy załatwioną. Zobaczmy co przydatnego można stąd zabrać i szykujmy się do wyjścia.
- Będzie trzeba też zostawić innym wiadomość jakby przeżyli. Tego co się dowiedziałeś o klasztore, głupio by było jakby poszli do miasta w którym Rega już dawno nie ma.
- Gdy ruszalismy tutaj jeszcze żyli. Wyczułbym nowych umarłych. Uwierz mi. Zresztą skąd te czarne myśli?
- Wolę zakładać najgorsze a potem miło się rozczarować. Co sądzisz o Omedze?

Garet wzruszył ramionami.
- Nie lubię osądzać innych ludzi. Ma potężną moc. Zbyt potężną, żeby zachować moralność..
Raven odszedł kawałek i zaczął zakładać czyste ciuchy.
- Wiążesz jedno z drugim? Jak dla mnie moc nie wpływa na moralność, na pewno nie bardziej niż władza a ona nie zawsze totalnie deprawuje.
- Wyjątki potwierdzają regułę. Każdy mający władzę dba przede wszystkim o własne interesy. Każdy mający pieniądze dba przede wszystkim o własne interesy. Gdybm miał zdolność manipulowania czasem, to znając współczesne wynalazki z dziedziny energetyki i polimerów cofnąłbym się w czasie, żeby przypisać te odkrycia sobie. Dla ludzkości ogromny postęp technologiczny, a ja sam nie miałbym co robić z gotówką. Czytałem kiedyś książkę o podróżach w czasie, gdzie facet, który przeniósł się w przeszłość żył na poziomie szlachcica bo opatentował kulkę do długopisu i mechanizm w elektrycznej maszynce do włosów. Dwa trywialne wynalazki wystarczyły, żeby ustawić sobie życie. A teraz pomyśl o rafinacji ropy, cewkach elektrycznych, bateriach. DeElectriss zbudowało praktycznie cały światowy przemysł energetyczny od początku XX wieku.

Garet zaczął przeglądać kolejne szafki
- Zresztą każdy kłamie. Ludzie szczerzy zazwyczaj są zbyt głupi żeby kłamać. No może nie umarli, bo oni już nie mają interesu w kłamstwie. Tyle, że kimkolwiek nie byliby Alfa i Omega, to póki co nie bardzo mamy wybór, żeby zrobić coś poza zabiciem tego pierwszego na zlecenie tego drugiego. Jesteśmy tylko pionkami na szachownicy, ale powinniśmy w czasie tej wyprawy pozyskać jak najwięcej informacji, żeby na końcu szachownicy otrzymać promocję na hetmana.
Raven przebrał się i właśnie wybierał broń. Nigdy nie fechtował się, mimo to ważył w dłoni różne egzemplarze. Jednocześnie słuchał Gareta pod koniec kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Właśnie. DeElectriss. Zdominowali rynek energetyczny. Zestaw to co mówiłeś z przeniesieniem się w przeszłość i opatentowaniem paru wynalazków. A co jeśli Omega jest z innej linii czasowej? Albo z przyszłości? Wmawia nam, że to jacyś kosmici sprawili zagładę z pomocą Rega a może to jego czyny w przeszłości i teraz próbuje je odwrócić?
W końcu wziął do ręki topór, podobny widział w swoim ulubionym serialu o wikingach. Był krótki, lekki a sam Connor kiedyś rąbał drewno. Porąbanie człowieka nie musi być aż tak inne.


Garet wzruszył ramionami.
- Tak, czy inaczej dalsze dyskusje teraz niczego nie wniosą. Musimy znaleźć Holowstripa.
- Zgadzam się. Zajmiesz się tą notką dla Williama? Sam najlepiej przekażesz informacje, które zdobyłeś. Ja rozejrzę się czy nie ma tu nic przydatnego i potem możemy porozmawiać z rannym.

Odpalił następnego papierosa i niespodziewanie rzucił:
- Najbardziej nie podoba mi się, że wmieszał w to dzieciarnie i nimi manipuluje. Powinny być jakieś kurwa granice.
- Nie ma żadnych granic, a wiara w moralność innych ludzi nie ma żadnych popartych dowodami podstaw. W afryce dziesięciolatki strzelają z karabinów do żołnierzy. Czemu ktoś o nieograniczonym potencjale miałby rezygnować z rozwiązań dostępnych dla plemion środkowoafrykańskich? Widzisz, w świecie wielkich pieniędzy inaczej postrzega się świat.

Donovan znalazł wreszcie notatnik i ołówek stylizowany na średniowieczny.
- Czarnowidz z ciebie. Świat jest też pełen postaw moralnych, dobrych. Wiem o tych dzieciakach. Są dodatkowo naprute narkotykami by wykonywały rozkazy a dziewczynki często gwałcone. Podczas konfliktu w Afganistanie i Iraku obkładano dzieci ładunkami wybuchowymi by wysadzić naszych, bo żołnierz wahał się zastrzelić dziecko. Jednak przy tak dużym potencjale Omega dysponuje równie dużymi środkami. W Afryce czy na Bliskim Wschodzie używano dzieci bo nie mieli wyjścia, nie mieli innych dostępnych metod. Swoimi kałachami nie mogli wygrać z dronami. Tutaj mógł równie dobrze wysłać kogoś innego. Kogoś komu te wydarzenia nie zniszczą psychiki do końca życia.
- Podróż w czasie każdemu zniszczy psychikę, niezależnie od wieku. Nie wiemy kim będziemy po powrocie. A co do zasobów, to skąd pewność, że Omega miał wyjście? Nie jesteśmy pierwszą ekipą, którą wysłał w przeszłość. Może zasoby obdarzonych się skończyły?

Garet z ołówkiem i notesem skierował się do wyjścia z magazynu.
- Może, jednak gdy nie postawimy sobie granic jako ludzkość to nie wiem czy jest sens nas ratować. Ja czy ty łatwiej sobie poradzimy z uporaniem się z problemami niż dwunastolatek. Mamy ugruntowaną psychikę i poglądy.
Raven ciągle kręcił się rozglądając się co jest w magazynie.
Garet Donovan zaśmiał się słysząc słowa Conora. W głowie nadal miał wspomnienie zeszłotygodniowej sesji z psychologiem.
- Może rzeczywiście nie ma sensu ratować nas jako gatunku.
Raven z szlugiem w ustach uśmiechnął się krzywo.
- Może…

W drzwiach Donovan prawie zderzył się, z Jarkiem.
- Spokojnie młody człowieku - po czym ominął go i ruszył do stołu, gdzie zaczął coś kreślić na jednej ze znalezionych map, a później przygotował notatkę dla drugiej części zespołu.
Sanitariusz zaś spojrzał na dzieciaka lekko zdziwiony.
- Co jest młody?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 12-09-2015 o 09:43.
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172