Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-02-2016, 09:13   #31
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
W redakcji „Le Figaro” większość się porozłaziła po mieście, pomimo niezbyt sprzyjającej aury, bo choć nie padało, to wiał silny wiatr pędzący sine chmury nad miastem. W dziale towarzyskim akurat została mała Zuzanna Mancini. Chyba największa plotkara w całej redakcji. Szczęśliwy traf. Siedziała przy telefonie i z nudów malowała sobie paznokcie. Była drobną, zgrabną blondyneczką, o wesołych szafirowych oczach. Uśmiechnęła się na widok Tony’ego. Kiedyś mieli krótki romansik. Jednak Zuzia nie była stała w uczuciach, podobnie jak Tony. Tym niemniej pozostali przyjaciółmi.
– Nicole? Dwa serca? No tak.
– Co tak? –
spytał zdezorientowany Tony.
– Och głuptasie. Dwa serca. Les Deux Coeurs. Tak nazywa się ta firma. Prowadzi ją Nicole de Callière. Straszna zołza. Tak naprawdę nazywa się Schomberg i jest starą panną, ale śluby robi perfekcyjnie. Ma biuro przy Bulwarze Saint – Michelle przy ogrodach luksemburskich.
To wszystko co młody Lebret chciał wiedzieć.

Stara panna okazała się być elegancką, zadbaną czterdziestolatką. W jej gabinecie panowała wręcz sterylna czystość, a madame Nicole w dwuczęściowym błękitnym kostiumie, była kwintesencją nienaganności.
– Państwo Santoni? Nie monsieur, nie wynajmowali żadnego apartamentu. W Romeo nie mieli takowego. Udostępnili jedynie pokój dla gości, by panna młoda mogła się przebrać i chwilę odpocząć.
Powiedziała z dystyngowaną uprzejmością.
– Po weselu nowożeńcy wrócili do mieszkania Pana Marca Santoniego, by zabrać bagaże. Oczekiwałam ich na lotnisku Orly o wpół do szóstej. Pożegnałam ich i odlecieli samolotem do Florencji. To wszystko.
Madame Nicole dawała do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.

***

Moutier niczym gończy ogar czekał na sygnał, by zacząć pogoń za mordercą, lecz … nic się nie działo po wyjściu Tonego. Tylko wiatr wył na dworze podwiewając sukienki przechodzących kobiet. Oglądanie ich było zajęciem tyleż przyjemnym, co mało konstruktywnym. Wyglądało na to, że należy przemyśleć, to co mają i samemu poszukać tropu. Można było spróbować ustalić adres nowożeńców we Florencji, albo sprawdzić w archiwum, czy nie mają czegoś o Van Cramie, bądź wziąć na spytki Ruchona.

Nie było wiele możliwości, ale za to czekanie w pokoju nie dawało żadnych.

Margot milczała pogrążona we własnych myślach. Ostatnio nie wydawała się zdrowa. Miała załzawione oczy i wciąż pociągała nosem. Za to Janvier po wypiciu trzech kaw tryskał energią.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 26-02-2016, 14:44   #32
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Gabinet inspektora Lebreta

Moutier wyjął flaszkę dyskretnie, ówcześnie zamykając drzwi i pociągnął porządny łyk z niej. Spojrzał na Janviera i wysunął ku niemu napitek, jakby chciał poczęstować kolegę. Zastanawiał się co zrobić, ale nie mieli nawet narzędzia zbrodni. Nie mieli niczego poza domysłami.
- Myślisz że przesłuchanie służby Santoniego coś może dać ? - zapytał, nie mając większych złudzeń co do odpowiedzi.
– Kto wie … jakoś nie widzi mi się, żeby nie zostawił adresu, no chyba, że wcale nie polecieli do Florencji. – zastanawiał się na głos Filip. Wziął butelkę i pociągnął łyk.

- Dobra. Ja zejdę do archiwum. Może mają coś na Van Crama. Ty spróbuj znaleźć hotel, w którym się zatrzymali we Florencji - zaproponował
Janvier podrapał się po brodzie.
– A masz pomysł jak? – spytał.

- Poproś policję we Florencji, i może warto obdzwonić hotele. Te bardziej luksusowe - rzucił od razu, wiedząc na jak żmudną pracę go skazuje.

– No dobra. Pogadam z Priolletem. Może ma jakieś kontakty we Florencji. – głos Filipa był daleki od entuzjazmu.*

***

Archiwum znajdowało się na zakurzonym poddaszu Quai des Orfèvres. Tam, na kilometrowej długości półkach, stały rzędem akta tych wszystkich, którzy kiedykolwiek weszli w konflikt z prawem. Dyżurny funkcjonariusz był ubrany w popielaty fartuch, który nadawał mu wygląd magazyniera. W powietrzu unosiła się woń starych papierzysk, niczym w jakiejś bibliotece.
— Mógłbyś z łaski swojej sprawdzić, czy masz coś pod nazwiskiem Van Cram, Juliusz Van Cram? – spytał Moutier.
— To jakaś świeża sprawa?
— Może sprzed jakich dwudziestu lat albo i więcej.
— Zaczeka pan?
Moutier usiadł. Po dziesięciu minutach kierownik archiwum przyniósł mu teczkę podpisaną „Van Cram”, ale chodziło o niejakiego Józefa Van Crama, urzędnika paryskiego towarzystwa ubezpieczeń, mieszkającego przy ulicy Grenelle, którego dwa lata temu skazano za fałszerstwa i posługiwanie się podrobionymi dokumentami, i który miał tylko dwadzieścia osiem lat.
— Nie ma innych Van Cramów?
— Jeszcze tylko jeden Von Kramm, przez K i dwa m na końcu, ale ten zmarł w Kolonii dwadzieścia cztery lata temu.
Na dole były jeszcze inne akta obejmujące nie tylko tych, którzy mieli jakieś wyroki, ale wszystkich, z którymi policja miała kiedykolwiek — do czynienia. Był tam i Van Cram z towarzystwa ubezpieczeń i Von Kramm z Kolonii.
Przeglądając wykaz międzynarodowych przestępców i eliminując wszystkich, którzy nigdy nie byli na Bliskim Wschodzie i których wiek nie odpowiadał wiekowi męża pani Laboine, dotarł w końcu do kilku fiszek, z których jedna zawierała następującą wzmiankę:
„Hans Ziegler alias Ernst Marek alias John Donley alias Joey Hogan alias Jan Lemke (prawdziwe nazwisko i pochodzenie nie znane). Specjalność: kradzieże »na jelenia».
“Włada biegle francuskim, angielskim, niemieckim, holenderskim, włoskim i hiszpańskim. Trochę polskim”.

Trzydzieści lat temu policja praska rozesłała do wszystkich krajów fotografie niejakiego Hansa Zieglera, który działając przy pomocy wspólnika wyłudził podstępnie pokaźną sumę. Hans Ziegler utrzymywał, że urodził się w Monachium, i podówczas nosił blond wąsiki.
Londyn poznał wkrótce tego samego osobnika pod nazwiskiem Johna Donleya urodzonego w San Francisco; w Kopenhadze aresztowano go jako Ernsta Marka.
W innych miejscowościach był znany jako: Joey Hogan, Jules Stieb, Karl Spangler.
Z biegiem lat zmienił się także jego wygląd. Z początku był mężczyzną wysokim i szczupłym mimo grubokościstej budowy. Powoli nabierał tuszy, a wraz z nią pewnej powagi i godności.

Nosił się wytwornie, ubierał z wyszukaną elegancją. Przebywając w Paryżu mieszkał w pierwszorzędnym hotelu przy Champs–Elysées, w Londynie — w Savoyu. Wszędzie obracał się w najbardziej ekskluzywnych kręgach, posługując się opracowanymi od dawna przez innych metodami, które jednak stosował z niezwykłym wprost talentem.
Nigdy nie działał sam, ale o jego wspólniku wiadomo było tylko tyle, że był młodszy od niego i miał akcent charakterystyczny dla wschodu Europy.
Wynajdywali sobie ofiarę w jakimś eleganckim Barze, faceta ładowanego, najchętniej jakiegoś przemysłowca albo kupca z prowincji.

Do kartoteki było dołączone zdjęcie i odciski palców van Cramma. Mężczyzna ten bardzo przypominał tego z portretu Margot i o ile Moutier pamiętał widział go na zdjęciu u pani Laboine w Marsylii.

W uzupełnieniu kartoteki, jedynym, jakie w ogóle było, nadesłanym przez policję duńską, zanotowano:
„Według informacji, których wiarygodności nie udało się sprawdzić, ma to być obywatel holenderski o nazwisku Juliusz Van Cram, urodzony w Groningen. Pochodzący z dobrej rodziny Van Cram, jako dwudziestodwuletni chłopak pracował w jednym z banków amsterdamskich, którym kierował jego ojciec. Już wtedy władał biegle kilkoma językami, otrzymał znakomite wychowanie i był członkiem Yacht Clubu w Amsterdamie.
W dwa lata później zniknął, a w kilka tygodni potem spostrzeżono, że przywłaszczył sobie część bankowych kapitałów”.

Porównując daty Moutier zrobił jeszcze jedno interesujące odkrycie. W przeciwieństwie do innych przestępców, człowiek ten rzadko pracował dwa razy w tym samym miejscu i w krótkich odstępach czasu. Przygotowywał skok całymi tygodniami, a nawet miesiącami, i zawsze łup był pokaźny.
Mijało przeważnie kilka lat, zanim odnajdywał się gdzieś na drugim końcu świata, odgrywając znów tę samą rolę, równie zręcznie i z tą samą perfekcją w każdym szczególe.
Czy nie wskazywało to wyraźnie, że następną akcję planował dopiero wtedy, gdy oszczędności miały się ku końcowi? Może trzymał coś na czarną godzinę? A może melinował gdzieś całą forsę?
Jego ostatni wyczyn zanotowano przed sześcioma laty: było to w Meksyku.

Moutier sporządził notatki z tego czego się dowiedział, notując skrzętnie każdą informację o Van Cramie. Człowiek ten, mimo iż był przestępcą, na pewno zasługiwał na szacunek tym bardziej że nigdy nie został złapany ani nawet oskarżony. Po tym wrócił do swojego gabinetu, myśląc co tu dalej zrobić.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 26-02-2016, 23:15   #33
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Stara panna okazała się być elegancką, zadbaną czterdziestolatką. W jej gabinecie panowała wręcz sterylna czystość, a madame Nicole w dwuczęściowym błękitnym kostiumie, była kwintesencją nienaganności.
– Państwo Santoni? Nie monsieur, nie wynajmowali żadnego apartamentu. W Romeo nie mieli takowego. Udostępnili jedynie pokój dla gości, by panna młoda mogła się przebrać i chwilę odpocząć.
Powiedziała z dystyngowaną uprzejmością.
– Po weselu nowożeńcy wrócili do mieszkania Pana Marca Santoniego, by zabrać bagaże. Oczekiwałam ich na lotnisku Orly o wpół do szóstej. Pożegnałam ich i odlecieli samolotem do Florencji. To wszystko.
Madame Nicole dawała do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
Ale Tony nie… Uśmiechnął się czarująco do kobiety i spytał.- Pozwoli się pani zaprosić na kawę? Szkoda przeprowadzać tak ciekawą rozmowę w godzinach przeznaczonych niewątpliwe na ważne obowiązki związane z pracą.
– Och. Proszę mi wybaczyć, ale dziś nie dysponuję wolnym czasem. Muszę się przygotować do wyjazdu do Normandii. – uśmiechnęła się przepraszająco.
- Ach szkoda… Można wiedzieć po co się pani do Normandii wybiera, czy to tajemnica handlowa.- spytał Tony nie tracąc rezonu.
– Mam przygotować uroczystości ślubne w Caen – padła krótka odpowiedź.
- Gratuluję… Mogę jeszcze się dowiedzieć, kto wynajmował samochód dla nowożeńców?- zapytał Lebret planując szybko się udać do komisariatu i namówić wuja do wydania nakazu przeszukania pojazdu, jak i owego pokoju na gości. Wedle teorii reportera jedno z nich było miejscem zbrodni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 01-03-2016, 11:50   #34
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Limuzyna należała do Les Deux Coeurs. Firma dysponowała dwoma takimi pojazdami. Niestety jak poinformowała madame Nicole były one w przeglądzie technicznym.

Tony pożegnał się grzecznie i wrócił do Quai des Orfèvres. Chciał załatwić nakaz przeszukania limuzyny i pokoju dla gości u „Romea”. Szedł właśnie do komisarza Lebreta, gdy nieomal wpadł na niego Janvier. Filip był wyraźnie poruszony, w ręku ściskał kartkę papieru.
– Chodź do Moutiera! – zawołał klepiąc Tony’ego w ramię – Priolett znalazł Santonich.
Sprawa, jak zrelacjonował Janvier, okazała się trywialna. Priolett zadzwonił do swojego kolegi z Florencji. Niejakiego Conciniego, a ten w ciągu godziny obdzwonił wszystkie lepsze hotele w centrum miasta. Wkrótce ustalił, że państwo Santoni w dniu morderstwa zatrzymali się w hotelu Bernini Palace i przekazał numer do recepcji.
Moutier sięgnął za słuchawkę włączając głośnik. Wszyscy trzej czekali w napięciu.
W recepcji dowiedzieli się, że państwa Santonich nie ma w pokoju i że pół godziną zeszli właśnie na obiad do restauracji.
W chwilę później udało mu się ich złapać. Na szczęście kierownik sali pracował kiedyś w Paryżu i znał francuski piąte przez dziesiąte.
— Czy zechciałby pan poprosić do telefonu panią Santoni?
— Słucham! —
usłyszeli po dobrej chwili kobiecy głos w słuchawce.
– Czy Pani Janina Santoni.
– Tak. O co chodzi?
– Inspektor Moutier z policji paryskiej. Prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa Ludwiki Laboine. Pani przyjaciółki, czy mogę zadać pani kilka pytań?

W słuchawce zapanowała cisza. Przez chwilę Moutier miał wrażenie, że połączenie zostało przerwane.
Usłyszeli jednak zduszony głos Janiny.
– Słucham.
– Dozorczyni z ulicy Ponthieu dała pani list adresowany do Ludwiki.
— Żałuję, że się tego podjęłam!
— Co się z nim stało?

W słuchawce znów zapanowała cisza, ale słychać było stłumione odgłosy, jakby Janina zakryła ręką mikrofon i z kimś rozmawiała.
— Czy pani oddała jej list tego wieczoru, kiedy brała pani ślub, a ona przyszła zobaczyć się z panią u „Romea”? – indagował dalej Moutier.
— Jasne, że nie. Nie sądzi pan chyba, że miałam go przy sobie w takim dniu.
— Czy ten list był powodem, dla którego Ludwika chciała się z panią zobaczyć?

Znów cisza, jakby chwila wahania.
— Nie. Nawet o nim nie słyszała.
— Czego więc chciała?
— Oczywiście, żebym jej pożyczyła pieniędzy. Powiedziała mi, że nie ma już ani grosza, że właścicielka wyrzuciła ją mieszkania, i dała mi do zrozumienia, że pozostało jej już tylko popełnić samobójstwo. Może nie wyraziła tego tak jasno. Z Ludwiką nigdy nic nie było jasne.
— Dała jej pani pieniądze?
— Trzy czy cztery tysiące. Nie liczyłam.
— Mówiła jej pani o tym liście?
— Tak.

— Co jej pani dokładnie powiedziała?
— To, co w nim było.
— Przeczytała go pani?
— Tak.

Znów chwila ciszy.
— Może mi pan wierzyć albo nie. Wcale nie przez ciekawość. Nawet nie ja go otwarłam. Marco znalazł go w mojej torebce. Powtórzyłam mu całą historię, ale on nie uwierzył, więc powiedziałam: „Otwórz go, sam się przekonasz”.
Ściszonym głosem szepnęła do męża, który najwyraźniej stał obok: ,,Cicho bądź! Lepiej powiedzieć prawdę. I tak dojdą do tego”.
— Pamięta pani, co było w tym liście?

— Nie dosłownie. To było kiepsko napisane, złą francuszczyzną, z mnóstwem błędów ortograficznych. Mniej więcej tak: „Mam do pani bardzo ważną sprawę i niezwłocznie muszę się z panią zobaczyć. Niech pani spyta o Freda w barze Pickwicka przy ulicy Etoile. To będę ja. Gdyby mnie tam nie było, barman pani powie, gdzie mnie szukać”. Słucha pan, panie inspektorze?
Moutier mruknął dając znak Janvierowi, by notował:
— Proszę, niech pani mówi dalej.
— W liście było jeszcze: „Może się zdarzyć, że nie będą mógł zostać zbyt długo we Francji. W takim wypadku zostawię dokument barmanowi. On będzie chciał, żeby udowodniła pani swoją tożsamość. Zrozumie pani potem”.
— To wszystko?
— Tak.
— Przekazała pani Ludwice treść tego pisma?
— Tak.
— Czy wyglądało na to, że zrozumiała?

— Nie od razu. Potem zrobiła minę, jakby się nad czymś zastanawiała, podziękowała mi i wyszła.
— Czy w ciągu tej nocy nie miała pani od niej żadnej wiadomości?
— Nie. Skądże bym mogła mieć? Dopiero w dwa dni później, przeglądając przypadkiem gazetę, dowiedziałam się, że ona nie żyje.
— Myśli pani, że poszła do baru Pickwicka?
— To całkiem możliwe. Co by pan zrobił na jej miejscu?
— Czy nikt poza panią i mężem nie wiedział, co było w liście?
— Nie wiem. List przeleżał u mnie w torebce dwa czy trzy dni.
— Pani mieszkała w hotelu Waszyngtona?
— Tak.

— Nikt pani nie odwiedzał?
— Z wyjątkiem Marka —
nikt.
— Gdzie teraz jest ten list?
— Musiałam go gdzieś włożyć razem z innymi papierami.
— Czy pani rzeczy są jeszcze w hotelu?
— Oczywiście, że nie. W przeddzień ślubu przeniosłam wszystko do Marka, z wyjątkiem przyborów toaletowych i kilku sukien, po które służący poszedł jeszcze tego samego dnia. Myśli pan, że ten list stał się przyczyną jej śmierci?
— Niewykluczone. Czy nie powiedziała ani słowa na ten temat?
— Kompletnie nic.
— Czy nigdy nie wspominała o swoim ojcu?

— Kiedyś zapytałam o fotografię, którą nosiła w portfelu; odpowiedziała, że jest to zdjęcie ojca. „Czy twój ojciec jeszcze żyje?” — zapytałam. Spojrzała na mnie jak ktoś, kto nie ma ochoty mówić i ma jakieś tajemnice. Zamilkłam. Innym razem, gdy rozmawiałyśmy o naszych rodzicach, spytałam: „Co robi twój ojciec?” Popatrzyła na mnie w ten sam sposób, bez słowa, to było całkiem w jej stylu. Teraz, kiedy ona nie żyje, chwila nie jest stosowna, by źle o niej mówić, ale…
Stojący obok niej mąż dał jej widocznie znak, aby zamilkła.
— Powiedziałam panu wszystko, co mi było wiadome.
— Dziękuję pani. Kiedy spodziewa się pani powrócić do Paryża.
— Za tydzień. –
padła odpowiedź.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 05-03-2016, 13:11   #35
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Moutier odłożył słuchawkę ze stoickim spokojem, choć jego oczy błyszczały. Nowy trop i nowy ślad. Kolejny fragment tej układanki. Może i Janina kłamała, a może nie. Nie było jednak co się zastanawiać. Bar Pickwicka przy ulicy Etoile. Gliniarz wstał i sprawdził swoją broń. Na wszelki wypadek. Spojrzał na zebranych i rzekł:

-No to jedziemy. Bar Pickwicka. Pogadamy sobie z barmanem. Chcę dziś zamknąć tą sprawę. Jesteśmy to winni ofierze. - rzekł ze złością.

Było widać i czuć, że Moutier traktował tą sprawę bardzo prywatnie. Jakby dotyczyła ona jego samego, albo kogoś z jego najbliższych. Za każdym razem, wkładał w swoją pracę duszę i serce. Tak też było i tym razem.

Kim był tajemniczy Fred. Tego zamierzał się dowiedzieć. Wiadome było jedno. Ten kto zabił dziewczynę, znał ją.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 07-03-2016, 12:07   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tony Lebret mógł... tylko się zgodzić z Moutierem i podążyć za nim. Na chwilę obecną nie miał pytań, a do czasu sprawdzenia potencjalnych miejsc zbrodni, żadnych dowodów.
W tej chwili wszystko było w rękach policji: i nakazy przeszukiwań i specjaliści od nich. Reporter zaś zasugerował jedynie swemu krewnemu przygotowanie takich nakazów. Ot na wszelki wypadek.
Mimo wszystko zorganizowanie takich rzeczy kosztuje więc, nie warto było się za to brać póki mieli inne tropy do zbadania.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-03-2016, 13:40   #37
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Ludwika, która nigdy nie umiała ułożyć sobie życia, dla której jedyną ostoją stała się spotkana w pociągu obca dziewczyna, szła szybko, samotna, w deszczową noc, jakby spieszno jej było na spotkanie z przeznaczeniem.
Kierowca taksówki widział ją na placu Saint–Augustin, potem, idącą ciągle w kierunku Łuku Triumfalnego, na rogu bulwaru Haussmanna i ulicy Saint–Honore.
To była trasa, którą należało przebyć, chcąc dostać się na ulice. Etoile.


BAR PICKWICKA

Wejście, wciśnięte pomiędzy warsztat szewski a pralnię, po której kręciły się pracujące kobiety, było tak wąskie, że większość przechodniów mijała je, nie domyślając się nawet, że jest tam bar. Zielonkawe dna butelek służące jako szyby uniemożliwiały zaglądanie do środka; nad drzwiami, zamaskowanymi ciemnoczerwoną zasłoną, wisiała stara latarnia, której pseudogotyckimi literami wymalowano napis ,,Bar Pickwicka”.

Wąski i długi bar świecił pustkami. Szyby z butelek i wąska fasada domu sprawiały, że lokal był ciemny, tylko tu i ówdzie boazeria odbijała nieco światła.
Zza lady podniósł się na ich spotkanie mężczyzna w koszuli z podwiniętymi rękawami, niewidoczny, gdy drzwi były otwarte. Siedział jedząc właśnie coś, chyba kanapkę, którą teraz odłożył.

Z ustami jeszcze pełnymi jedzenia patrzył bez słowa na wchodzących; na jego obliczu malowała się najdoskonalsza obojętność. Miał bardzo czarne, niemal granatowe włosy, gęste brwi nadawały twarzy wyraz uporu, głęboki dołek w brodzie wyglądał jak blizna.

Dłużej wzrok tylko zatrzymał na Janvierze, a i on zdawał się go rozpoznawać. Wszyscy trzej podeszli do baru i zajęli miejsca na wysokich stołkach. Moutier zdjął kapelusz, Tony rozpiął płaszcz.
Po chwili milczenia barman zapytał:
— Napiją się panowie czegoś?
— Trzy aperitify, jeśli masz coś takiego, Albert. –
rzucił Filip sięgając po papierosa.
Obsłużył ich, postawił na mahoniowej ladzie karafkę mrożonej wody i czekał. Przez chwilę można było sądzić, że bawią się w grę polegającą na tym, kto dłużej potrafi zachować milczenie.

Jest w Paryżu wiele takich barów jak ten. Ktoś, kto przechodząc wstąpi tu, gdy w środku nie ma żywego ducha, może się zastanawiać, co właściwie stanowi — podstawę ich egzystencji. Tymczasem rzecz polega po prostu na tym, że lokaliki te mają swoją stałą klientelę, ludzi, należących prawie zawsze do tego samego określonego środowiska, którzy spotykają się w nich regularnie.
Rano Albert pewnie w ogóle nie otwierał. Prawdopodobnie przyszedł dopiero co i jeszcze nie skończył ustawiać flaszek. Ale za to wieczorem wszystkie stołki były na pewno zajęte i z trudem można się było przecisnąć pod ścianą. W głębi sali majaczyły schody prowadzące w dół.

Moutier nie wyglądał ani na skorego do zabawy, ani do bycia miłym. Wyglądał jak kawał skurwysyna, w którego oczach palił się ogień. Usta miał mocno zaciśnięte, a palcami co jakiś czas uderzał w stół. Oczy lekko zmrużone, jakby czekał tylko aż nadejdzie ten moment.. Ten odpowiedni moment, gdy nie słowa a inne argumenty pójdą w ruch
-Fred - wyszeptał ale na tyle głośno by barman usłyszał imię. Spojrzał potem mu prosto w oczy. A następnie wyjął zdjęcie zmarłej dziewczyny. Położył ją na stole i przesunął w kierunku barmana
-Była tutaj - znów cichy szept wydobył się z ust gliniarza.
Tony nie potrafił być groźny. Nie miał w sobie tej drapieżności twardego policjanta, więc nie wtrącał się w działania fachowca.
Barman rzucił okiem na zdjęcie i tylko kiwnął głową zabierając się leniwie za wycieranie szklanek.
-To nie daj się prosić. Mów co wiesz - rzekł mniej przyjaźnie Moutier
– A co chce Pan wiedzieć? – odpowiedział pytaniem.
-Wszystko. Przyszła tutaj i powiedziała że chce rozmawiać z Fredem..Co było dalej - Moutier wstał z krzesła. Było widać, że powoli traci panowanie nad sobą.
[i]– Przyszła w poniedziałek tak bliżej pierwszej w nocy. Wcześniej jej nie widziałem. –[i] Albert wzruszył ramionami. Jego twarz pozostawała doskonale obojętna.

Wszyscy na pewno obrócili się ku Ludwice i gapili się z zaciekawieniem. Jeżeli bywały tu jakieś kobiety, to tylko prostytutki, a one także wyglądały zupełnie inaczej, niż ta dziewczyna. Jej podniszczona wieczorowa suknia, aksamitne, nie na nią szyte wdzianko musiały niewątpliwie wywołać pewną sensację.
– Usiadła … mniej więcej tam gdzie Pan siedzi. To było jedyne miejsce wolne koło drzwi. Mieliśmy komplet.
– Zapytałem co podać. Zamówiła martini. Położyła torebkę na ladzie. Torebka była wyszywana srebrem. Siedziała dłuższą chwilę i nic nie mówiła. Wypiła drinka. Spytała o tego gościa. Powiedziałem, że go nie ma, ale zostawił dla niej list.
— Gdzie on był? –
wtrącił się Janvier.
Barman odwrócił się, jakby na zwolnionym filmie, i wskazał miejsce między dwiema butelkami, które nieczęsto musiały być w użyciu; stało tam kilka kopert adresowanych do klientów baru.
— Tutaj.
— Oddałeś jej ten list?
— Zażądałem okazania dowodu.
— Dlaczego?
— Bo tak mi kazano zrobić.
— Kto ci kazał?
— Ten facet.

Ani razu nie powiedział więcej, niż było konieczne, i w chwilach, kiedy zapadało milczenie, najwidoczniej usiłował przewidzieć następne pytanie.
-Pokazała Ci ten dowód czy nie ? Co było dalej ? - warknął naprawdę zły glina.
Tony jedynie pokiwał głową zgadzając się ze swym partnerem. Barman zamiast wyłożyć kawę na ławę, cedził słowa przez zęby.
- Utrudnianie śledztwa jest chyba karalne, prawda?
Barman tylko wzruszył ramionami.
– Przecież odpowiadam.
Odłożył szklankę na półkę i sięgnął po kolejną. Niespiesznie.
– Pokazała mi dowód, a ja dałem jej list. Zeszła na dół. Tam są toalety i budka telefoniczna. Chyba by go przeczytać. Tak myślę, bo jak wróciła i usiadła na tym samym miejscu nie była już taka przegrana.
Janvier obrócił się w stronę majaczących w dali sali schodów w dół. Ledwo je było widać w półmroku, nie mówiąc o jakichś oznaczeniach.
– Tam?
– Tak. –
kiwnął głową Albert.
— Zamówiła następne martini? – spytał Filip.
— Ona nie. Ten drugi, Amerykanin.
Barman odwrócił się by odłożyć szklankę i poprawić stojące na półce butelki. Odwrócił się do nich plecami, ale Tony w lustrze jakim wyłożona była ściana z trunkami dostrzegł jego uważny wzrok. Albert przyglądał się odbiciu Moutiera. Na coś czekał.
Glina wpatrywał się w odbicie Alberta, śledząc każdy jego krok.
-Jak on wyglądał? I co było dalej ? - padło kolejne pytanie.
A Tony siedział cicho i przysłuchiwał się. Nie było sensu zasypywać barmana pytaniami, skoro odpowiadał z takim trudem na jedno pytanie.
Przez mgnienie oka Tony’emu wydawało się, że dostrzegł ulgę w oczach barmana. Gdy jednak Albert się odwrócił jego wzrok był znów doskonale obojętny.
– Wysoki drań z blizną i uszami poszarpanymi od uderzeń.
— Znasz go? –
spytał Janvier.
— Nawet nie wiem, jak ma na imię. Zaczął tu przychodzić mniej więcej wtedy, kiedy i Fred. Chyba go śledził. Zajeżdżał wielką popielatą landarą, którą stawiał przed wejściem.
— Ten cały Fred nic o nim nie wspominał?
— Pytał mnie, czy go nie znam.
— Odpowiedziałeś, że nie?
— Tak. Zdaje się, że to go niepokoiło. Potem powiedział mi, że to musi być facet z FBI, który chce się przekonać, po co on przyjechał do Francji, i śledzi go.
— Wierzysz w to?
— Od dawna już w nic nie wierzę.
— Czy on rozmawiał o czymś z dziewczyną?
— Spytał, czy pozwoli postawić sobie szklaneczkę.
— Zgodziła się?
— Spojrzała na mnie, jakby chciała prosić o radę. Widać było, że nie jest do tego przyzwyczajona. Podałem im tylko dwie szklaneczki martini. Potem zawołano mnie z drugiego końca lady, poszedłem tam i przestałem zwracać na nich uwagę.
— Czy ona wyszła razem z Amerykaninem?
— Tak.
— Odjechali samochodem? –
spytał Janvier zapisując odpowiedzi w notesie.
— Słyszałem warkot silnika.
-Zaglądałeś do listu? - zadał jeszcze jedno pytanie -Ten Amerykanin wrócił tu jeszcze? - zapytał dodatkowo.
Lebret przysłuchiwał się temu w milczeniu pozostawiając na razie zadawanie pytań Janvierowi. Nie było sensu zasypywać barmana kolejnymi zdaniami, przynajmniej na razie.
– Nie. Był zaklejony, na kopercie było tylko napisane Ludwika Laboine. I jeszcze: Paryż.
Albert sięgnął po szklankę. Kolejną.
– Więcej tego gościa nie widziałem, ale poprzedniego dnia spytał mnie o najlepszą drogę do Brukseli. Poradziłem mu, żeby jechał z Paryża na Saint Denis, potem przez Compiegne i…
— To wszystko?
— Nie. Jakąś godzinę przedtem, zanim przyszła mała, zaczął znów o tej Brukseli. Tym razem chciał wiedzieć, jaki tam jest najlepszy hotel. Odparłem, że sam zatrzymuję się zawsze w Palace, naprzeciw Dworca Północnego.

Pomimo obojętności w spojrzeniu Moutier wyczuł zmianę w głosie barmana. Nutę zdenerwowania. Gdy Albert odłożył szklankę i sięgnął po następną śledczy zauważył drżenie jego rąk. Trwało to jednak tylko chwilę.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 01-04-2016, 11:17   #38
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
BAR PICKWICKA

Wejście, wciśnięte pomiędzy warsztat szewski a pralnię, po której kręciły się pracujące kobiety, było tak wąskie, że większość przechodniów mijała je, nie domyślając się nawet, że jest tam bar. Zielonkawe dna butelek służące jako szyby uniemożliwiały zaglądanie do środka; nad drzwiami, zamaskowanymi ciemnoczerwoną zasłoną, wisiała stara latarnia, której pseudogotyckimi literami wymalowano napis ,,Bar Pickwicka”.

Wąski i długi bar świecił pustkami. Szyby z butelek i wąska fasada domu sprawiały, że lokal był ciemny, tylko tu i ówdzie boazeria odbijała nieco światła.
Zza lady podniósł się na ich spotkanie mężczyzna w koszuli z podwiniętymi rękawami, niewidoczny, gdy drzwi były otwarte. Siedział jedząc właśnie coś, chyba kanapkę, którą teraz odłożył.

Z ustami jeszcze pełnymi jedzenia patrzył bez słowa na wchodzących; na jego obliczu malowała się najdoskonalsza obojętność. Miał bardzo czarne, niemal granatowe włosy, gęste brwi nadawały twarzy wyraz uporu, głęboki dołek w brodzie wyglądał jak blizna.

Dłużej wzrok tylko zatrzymał na Janvierze, a i on zdawał się go rozpoznawać. Wszyscy trzej podeszli do baru i zajęli miejsca na wysokich stołkach. Moutier zdjął kapelusz, Tony rozpiął płaszcz.
Po chwili milczenia barman zapytał:
— Napiją się panowie czegoś?
— Trzy aperitify, jeśli masz coś takiego, Albert. –
rzucił Filip sięgając po papierosa.
Obsłużył ich, postawił na mahoniowej ladzie karafkę mrożonej wody i czekał. Przez chwilę można było sądzić, że bawią się w grę polegającą na tym, kto dłużej potrafi zachować milczenie.

Jest w Paryżu wiele takich barów jak ten. Ktoś, kto przechodząc wstąpi tu, gdy w środku nie ma żywego ducha, może się zastanawiać, co właściwie stanowi — podstawę ich egzystencji. Tymczasem rzecz polega po prostu na tym, że lokaliki te mają swoją stałą klientelę, ludzi, należących prawie zawsze do tego samego określonego środowiska, którzy spotykają się w nich regularnie.
Rano Albert pewnie w ogóle nie otwierał. Prawdopodobnie przyszedł dopiero co i jeszcze nie skończył ustawiać flaszek. Ale za to wieczorem wszystkie stołki były na pewno zajęte i z trudem można się było przecisnąć pod ścianą. W głębi sali majaczyły schody prowadzące w dół.

Moutier nie wyglądał ani na skorego do zabawy, ani do bycia miłym. Wyglądał jak kawał skurwysyna, w którego oczach palił się ogień. Usta miał mocno zaciśnięte, a palcami co jakiś czas uderzał w stół. Oczy lekko zmrużone, jakby czekał tylko aż nadejdzie ten moment.. Ten odpowiedni moment, gdy nie słowa a inne argumenty pójdą w ruch
-Fred - wyszeptał ale na tyle głośno by barman usłyszał imię. Spojrzał potem mu prosto w oczy. A następnie wyjął zdjęcie zmarłej dziewczyny. Położył ją na stole i przesunął w kierunku barmana
-Była tutaj - znów cichy szept wydobył się z ust gliniarza.
Tony nie potrafił być groźny. Nie miał w sobie tej drapieżności twardego policjanta, więc nie wtrącał się w działania fachowca.
Barman rzucił okiem na zdjęcie i tylko kiwnął głową zabierając się leniwie za wycieranie szklanek.
-To nie daj się prosić. Mów co wiesz - rzekł mniej przyjaźnie Moutier
– A co chce Pan wiedzieć? – odpowiedział pytaniem.
-Wszystko. Przyszła tutaj i powiedziała że chce rozmawiać z Fredem..Co było dalej - Moutier wstał z krzesła. Było widać, że powoli traci panowanie nad sobą.
[i]– Przyszła w poniedziałek tak bliżej pierwszej w nocy. Wcześniej jej nie widziałem. –[i] Albert wzruszył ramionami. Jego twarz pozostawała doskonale obojętna.

Wszyscy na pewno obrócili się ku Ludwice i gapili się z zaciekawieniem. Jeżeli bywały tu jakieś kobiety, to tylko prostytutki, a one także wyglądały zupełnie inaczej, niż ta dziewczyna. Jej podniszczona wieczorowa suknia, aksamitne, nie na nią szyte wdzianko musiały niewątpliwie wywołać pewną sensację.
– Usiadła … mniej więcej tam gdzie Pan siedzi. To było jedyne miejsce wolne koło drzwi. Mieliśmy komplet.
– Zapytałem co podać. Zamówiła martini. Położyła torebkę na ladzie. Torebka była wyszywana srebrem. Siedziała dłuższą chwilę i nic nie mówiła. Wypiła drinka. Spytała o tego gościa. Powiedziałem, że go nie ma, ale zostawił dla niej list.
— Gdzie on był? –
wtrącił się Janvier.
Barman odwrócił się, jakby na zwolnionym filmie, i wskazał miejsce między dwiema butelkami, które nieczęsto musiały być w użyciu; stało tam kilka kopert adresowanych do klientów baru.
— Tutaj.
— Oddałeś jej ten list?
— Zażądałem okazania dowodu.
— Dlaczego?
— Bo tak mi kazano zrobić.
— Kto ci kazał?
— Ten facet.

Ani razu nie powiedział więcej, niż było konieczne, i w chwilach, kiedy zapadało milczenie, najwidoczniej usiłował przewidzieć następne pytanie.
-Pokazała Ci ten dowód czy nie ? Co było dalej ? - warknął naprawdę zły glina.
Tony jedynie pokiwał głową zgadzając się ze swym partnerem. Barman zamiast wyłożyć kawę na ławę, cedził słowa przez zęby.
- Utrudnianie śledztwa jest chyba karalne, prawda?
Barman tylko wzruszył ramionami.
– Przecież odpowiadam.
Odłożył szklankę na półkę i sięgnął po kolejną. Niespiesznie.
– Pokazała mi dowód, a ja dałem jej list. Zeszła na dół. Tam są toalety i budka telefoniczna. Chyba by go przeczytać. Tak myślę, bo jak wróciła i usiadła na tym samym miejscu nie była już taka przegrana.
Janvier obrócił się w stronę majaczących w dali sali schodów w dół. Ledwo je było widać w półmroku, nie mówiąc o jakichś oznaczeniach.
– Tam?
– Tak. –
kiwnął głową Albert.
— Zamówiła następne martini? – spytał Filip.
— Ona nie. Ten drugi, Amerykanin.
Barman odwrócił się by odłożyć szklankę i poprawić stojące na półce butelki. Odwrócił się do nich plecami, ale Tony w lustrze jakim wyłożona była ściana z trunkami dostrzegł jego uważny wzrok. Albert przyglądał się odbiciu Moutiera. Na coś czekał.
Glina wpatrywał się w odbicie Alberta, śledząc każdy jego krok.
-Jak on wyglądał? I co było dalej ? - padło kolejne pytanie.
A Tony siedział cicho i przysłuchiwał się. Nie było sensu zasypywać barmana pytaniami, skoro odpowiadał z takim trudem na jedno pytanie.
Przez mgnienie oka Tony’emu wydawało się, że dostrzegł ulgę w oczach barmana. Gdy jednak Albert się odwrócił jego wzrok był znów doskonale obojętny.
– Wysoki drań z blizną i uszami poszarpanymi od uderzeń.
— Znasz go? –
spytał Janvier.
— Nawet nie wiem, jak ma na imię. Zaczął tu przychodzić mniej więcej wtedy, kiedy i Fred. Chyba go śledził. Zajeżdżał wielką popielatą landarą, którą stawiał przed wejściem.
— Ten cały Fred nic o nim nie wspominał?
— Pytał mnie, czy go nie znam.
— Odpowiedziałeś, że nie?
— Tak. Zdaje się, że to go niepokoiło. Potem powiedział mi, że to musi być facet z FBI, który chce się przekonać, po co on przyjechał do Francji, i śledzi go.
— Wierzysz w to?
— Od dawna już w nic nie wierzę.
— Czy on rozmawiał o czymś z dziewczyną?
— Spytał, czy pozwoli postawić sobie szklaneczkę.
— Zgodziła się?
— Spojrzała na mnie, jakby chciała prosić o radę. Widać było, że nie jest do tego przyzwyczajona. Podałem im tylko dwie szklaneczki martini. Potem zawołano mnie z drugiego końca lady, poszedłem tam i przestałem zwracać na nich uwagę.
— Czy ona wyszła razem z Amerykaninem?
— Tak.
— Odjechali samochodem? –
spytał Janvier zapisując odpowiedzi w notesie.
— Słyszałem warkot silnika.
-Zaglądałeś do listu? - zadał jeszcze jedno pytanie -Ten Amerykanin wrócił tu jeszcze? - zapytał dodatkowo.
Lebret przysłuchiwał się temu w milczeniu pozostawiając na razie zadawanie pytań Janvierowi. Nie było sensu zasypywać barmana kolejnymi zdaniami, przynajmniej na razie.
– Nie. Był zaklejony, na kopercie było tylko napisane Ludwika Laboine. I jeszcze: Paryż.
Albert sięgnął po szklankę. Kolejną.
– Więcej tego gościa nie widziałem, ale poprzedniego dnia spytał mnie o najlepszą drogę do Brukseli. Poradziłem mu, żeby jechał z Paryża na Saint Denis, potem przez Compiegne i…
— To wszystko?
— Nie. Jakąś godzinę przedtem, zanim przyszła mała, zaczął znów o tej Brukseli. Tym razem chciał wiedzieć, jaki tam jest najlepszy hotel. Odparłem, że sam zatrzymuję się zawsze w Palace, naprzeciw Dworca Północnego.

Pomimo obojętności w spojrzeniu Moutier wyczuł zmianę w głosie barmana. Nutę zdenerwowania. Gdy Albert odłożył szklankę i sięgnął po następną śledczy zauważył drżenie jego rąk. Trwało to jednak tylko chwilę.
Moutierowi kończył się zapas cierpliwości.
-Wiesz masz strasznie dobrą pamięć. Gdy Ci to na rękę - po tych słowach położył pistolet na blacie, obracając go lufą w kierunku barmana -Więc.. - zostawił zawieszone nie wypowiedziane pytanie
– Powiedziałem wszystko co wiem. – barman spojrzał zdumiony na pistolet – Oskarżacie mnie o coś? Jestem aresztowany? Jak nie, to Panowie wybaczą, ale muszę otworzyć bar.
Uzyskali to, że Albert już nie ukrywał zdenerwowania.
Moutier uśmiechnął się:
-Otworzysz gdy Ci pozwolę, ale na razie bliżej Ci do celi niż do tego byśmy zostawili Cię w spokoju. Widzisz, wiem coś, a ty mnie właśnie okłamałeś - zrobił krok ku Albertowi -Ale nim zapytam się Ciebie czemu to zrobiłeś, odpowiedz mi na dwa pytania. O której wyszła z tym Amerykaninem? A drugie, też bardzo proste. Ile szklaneczek martini wypili? - zrobił kolejny krok.
-Możesz być oskarżony o współudział, a już na pewno o utrudnianie śledztwa.- dodał Tony znienacka.-A jak od razu powiesz wszystko, to znikniemy z twojego życia. Jak dla mnie to dobry układ. Więc?
Albert na ułamek sekundy się zawahał i przez chwilę wycierał ścierką blat baru. Odzyskał panowanie nad sobą i powiedział obojętnym tonem.
– Było jakieś w pół do drugiej, a wypiła dwie szklanki martini. – odparł patrząc z ukosa na Moutiera.
-Bierzemy go na posterunek? Może tam będzie bardziej rozmowny? W końcu… utrudnianie śledztwa, przy czymś takim jak morderstwo… to już poważna sprawa. - zaproponował dziennikarz.-Może nawet wyjdzie współudział.-
Moutier uśmiechnął się tylko:
-Widzisz, wiemy że nie piła Martini a co innego. Grog. To pierwsze. Drugie, jak Ci zapłaciła za drinka, skoro nie miała przy sobie pieniędzy? I trzecie...skąd wiesz że, to był Amerykanin? - zrobił kolejny krok ku Alberta - Skoro utrudniasz, to może jesteś współwinny jej morderstwa. Dziesięć lat dostaniesz. Janvier… - dał znak koledze by pomógł mu.*
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 04-04-2016, 10:25   #39
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Przez cały czas jazdy na komisariat Albert siedział sam z tyłu i nie odzywał się ani słowa. Patrzył ciężko przed siebie jak człowiek, który stara się coś zrozumieć. Moutier milczał także. Podobnie jak Lebret i Janvier.
— Wyłaź! – rzucił krótko Moutier
Kazał mu iść pierwszemu do swojego pokoju.
Powoli ściągnęli płaszcze i kapelusze.
— Możesz zdjąć okrycie. To nam zajmie trochę czasu.
— Ciągle nie mówi mi pan dlaczego?…
— Nic nie zauważyłeś w gazecie we wtorek rano? –
wtrącił się Janvier.
— Fotografię dziewczyny.
— Było tam także drugie zdjęcie; takich trzech cwaniaków, nazywali „dziurkaczami”. Przyznali się o trzeciej ranem. Siedzieli w tym pokoju długo, bardzo długo. Trzydzieści godzin.

Moutier usiadł i wyciągnął papierosy częstując kolegów. Tony zajął krzesło pod ścianą, a Janvier przysiadł na parapecie okna. Krzesełko Alberta nie było wygodne.
Moutier sięgnął po słuchawkę.
— Jak o mnie chodzi, jest mi wszystko jedno. Jest nas tu trochę, tak że możemy się zmieniać i mamy przed sobą kupę czasu.
Wykręcił numer piwiarni „Dauphine”.
— Mówi Moutier. Czy moglibyście mi przysłać kilka kanapek i piwo?… Dla ilu?…
— Dla trzech! Tak, zaraz. Zgoda, sześć małych jasnych.

Zapaliwszy papierosa podszedł do okna stając koło Janviera. Stał chwilę przyglądając się samochodom i pieszym sunącym przez most Saint–Michel.
Z tyłu, za nimi, Albert zapalał papierosa starając się ukryć drżenie palców, miał poważny wyraz twarzy jak ktoś, kto rozważa wszystkie „za” i „przeciw”.
— Co chcecie wiedzieć? — zapytał w końcu z wahaniem.
— Wszystko.
— Powiedziałem prawdę.
— Nie.

Moutier nie odwracał się nawet, aby na niego spojrzeć. Patrząc na niego od tyłu odnosiło się naprawdę wrażenie, że stoi tam człowiek, który nie ma nic innego do roboty, jak tylko palić papierosa i kontemplować z uwagą ruch uliczny.
Albert zamilkł ponownie. Siedział bez słowa tak długo, że chłopak z piwiarni zdążył zjawić się z tacą, którą postawił na biurku.
Śledczy rozsiedli się wygodnie i zajęli jedzeniem. Role uległy odwróceniu. Przed chwilą w barze Pickwicka zastali Alberta przy śniadaniu.
Zdawało się, że zupełnie o nim zapomnieli, że są pochłonięci wyłącznie jedzeniem i pociąganiem piwa. Spojrzenie Tony’ego błądziło po rozrzuconych na biurku papierach.
— Jesteście pewni swego, co?
— Z pełnymi ustami Janvier kiwnął głową.
— Myślicie, że zacznę śpiewać?

Moutier wzruszył ramionami, jakby chciał dać do zrozumienia, że jest mu to obojętne.

W tym momencie Albert z wściekłością zgniótł trzymanego w ręce papierosa, musiał przy tym poparzyć sobie palce, bo mruknął:
— Cholera!
Nie mógł usiedzieć ze zdenerwowania, wstał, podszedł do okna i oparłszy czoło o szybę, zaczął wyglądać na ulicę.
Kiedy się odwrócił, miał minę człowieka, który powziął decyzję. Jego nerwowość gdzieś znikła, napięte mięśnie rozluźniły się. Bez zaproszenia pociągnął łyk piwa ze stojącej na tacy butelki i otarłszy usta usiadł z powrotem. Był to jego ostatni wyzywający gest — aby zachować twarz.
— Jak to odgadliście? — zapytał.

Moutier bez słowa spojrzał na swojego rozmówcę. Można by sądzić, że przeciągał milczenie, niczym aktor pragnący nadać wielką wagę temu, co za chwilę powie. Nie zgrywał się bynajmniej. Twarz barmana zaledwie majaczyła mu przed oczyma. Myślami był przy Ludwice Laboine. Przez cały czas siedząc w barze przy ulicy Etoile, usiłował wyobrazić ją sobie, jak wchodzi do przepełnionego lokalu, ubrana w biedniutką suknią wieczorową i aksamitne nie pasujące do niej wdzianko.
— Widzisz — mruknął w końcu — na pierwszy rzut oka twoja historyjka jest bez zarzutu, jest aż zbyt dobra i chyba bym ci uwierzył, gdybym nie znał tej dziewczyny.
Albert zdziwiony nie mógł powstrzymać pytania:
— To pan ją znał?
— W końcu udało mi się poznać ją dość dobrze.


Jeszcze teraz, mówiąc to, widział, jak chowa się pod łóżkiem u panny Poré, a nieco później, jak kłóci się z Janiną Armenieu w mieszkaniu przy ulicy Ponthieu.
Mógłby niemal powtórzyć każde zdanie, które usłyszał na jej temat, to, co mówiła dozorczyni i to, co powiedziała wdowa Crêmieux.
Widział ją, jak kręci się pomiędzy tłumem wesołych gości u „Romea”.
— Po pierwsze jest więcej niż pewne, że nie usiadła przy barze. Bo czuła się okropnie nieswojo, wszyscy gapili się na nią; widać było na pierwszy rzut oka, że ma na sobie pożyczoną suknię. Po drugie, nawet jeśli usiadła, to nie zamówiła martini. Błąd, który popełniłeś, polegał na tym, że wziąłeś ją za pierwszą lepszą ze swoich klientek, i gdy spytałem, co piła, odpowiedziałeś bez wahania: „martini”. Poza tym było spłukana.
— Nic nie piła — przyznał Albert.
Janvier uśmiechnął się z ukosa:
— Nie zeszła również na dół, aby przeczytać list. Podobnie jak w większości takich barów jak twój, gdzie przychodzą sami swoi, nad schodami nie ma żadnego napisu. A gdyby nawet był, wątpią, by miała odwagę defilować za plecami gromady facetów przeważnie będących już chyba na dobrym gazie.
– Właśnie. –
rzucił Tony popijając kanapkę piwem. – Wreszcie gazety nie podały szczegółów sekcji. Napisano tylko, że w żołądku zamordowanej znajdował się alkohol, nie dodając, iż chodziło o rum. A przecież koktajl martini robi się z dżinu i wermutu.
Moutier nie triumfował, być może dlatego, że ciągle myślał o Ludwice. Mówił półgłosem, jakby sam do siebie.
— Naprawdę oddałeś jej ten list?
— Oddałem.
— Chcesz powiedzieć — kopertę?
— Tak.
— A w środku była kartka czystego papieru?
— Tak.
— Kiedy otwarłeś prawdziwy list?
— Gdy upewniłem się, że Fred wsiadł do samolotu odlatującego do Stanów.
— Pojechałeś za nim na lotnisko? –
spytał Janvier.
— Tak.
— Dlaczego? Jeszcze nie wiedziałeś, o co chodzi?
— Jeśli wypuszczony z mamra facet wybiera się w podróż przez ocean tylko po to, aby doręczyć dziewczynie jakąś wiadomość, chyba musi to być coś ważnego.
— Masz ten list?
— Zniszczyłem go.

Moutier uwierzył przekonany, że Albertowi nie chciałoby się już łgać.
— Co było w tym liście?
— Mniej więcej coś w tym rodzaju: „Być może dotychczas niewiele się tobą zajmowałem, ale kiedyś przekonasz się, że to dla twojego dobra. Cokolwiek by ci mówiono, nie sądź mnie zbyt surowo. Każdy sam wybiera swoją drogę, często już wtedy, gdy jeszcze nie umie rozróżnić, co dobre, a co złe, a potem jest za późno. Możesz zaufać osobie, która ci odda ten list. Gdy go dostaniesz, ja już nie będę żył. Niech cię to nie martwi, jestem w tym wieku, kiedy pora umierać.

Pociesz się, że odtąd nie będziesz już znała, co to bieda. Jak tylko zdołasz, postaraj się o paszport do Stanów Zjednoczonych. — Brooklyn jest jednym z przedmieść Nowego Jorku, być może uczyłaś się tego w szkole. Tam, pod niżej podanym adresem, znajdziesz mały zakład krawiecki. Właścicielem jest Polak nazwiskiem…”
Albert urwał. Moutier gestem dał mu znać, by mówił dalej.
— Nie pamiętam…
— Owszem, pamiętasz.
— Dobra! „…nazwiskiem Łukaszek. Pójdziesz do niego. Pokażesz mu swój paszport, a on da ci pewną sumę w gotówce…”
— To wszystko?
— Było tam jeszcze trochę na temat uczuć, ale zapomniałem, jak to szło.
— Pamiętasz adres?
— Tak. Trzydziesta siódma ulica 1214.
— Kogo wciągnąłeś w ten interes? –
spytał Janvier.
Albert znów zamilkł, ale Moutier nie spuszczał z niego surowego spojrzenia.
— Pokazałem list kumplowi.
— Komu?
— Bianchiemu.
— Ciągle jeszcze siedzi z tą Dużą Janką? –
rzucił Janvier.
Bianchiego podejrzewano, że stał na czele bandy Korsykańczyków. Aresztowano go dobre dziesięć razy, ale tylko w jednym wypadku udało się uzyskać wyrok skazujący. Co prawda Bianchi z miejsca dostał wtedy piątkę.
Janvier wyciągnął notes, by coś sprawdzić. Po chwili spytał:
— Czy Duża Janka mieszka ciągle przy ulicy Lepic?
Albert skinął głową.
— Mów dalej. – ponaglał Moutier.
— Czego pan jeszcze chce?
— Bianchi nie mógł przecież wysłać do Stanów byle kogo, żeby poszedł do Łukaszka i upomniał się o forsę. Domyślał się, że Polak ma dokładne wskazówki i zażąda dowodu tożsamości.

Było to tak oczywiste, że Moutier nawet nie spodziewał się potwierdzenia.
— Czekaliście więc, aż ona zjawi się w barze. – stwierdził Tony.
— Nie mieliśmy zamiaru jej zabić.
Albert zdziwił się usłyszawszy odpowiedź młodego Lebreta:
— Jestem o tym przekonany.
To byli zawodowcy, a tacy nie lubią zbędnego ryzyka. Potrzebny im był tylko dowód osobisty dziewczyny. Dostawszy go w łapy, załatwiliby paszport pierwszej lepszej wspólniczce, która występowałaby jako Ludwika Laboine.
— Bianchi był u ciebie w lokalu? – zadał pytanie Moutier.
— Tak.
— Czy ona wyszła nie otwierając listu?
— Tak.
— Twój szef miał wóz przed barem?
— Z Tatuowanym za kółkiem. Jak już powiedziałem tyle, będę gadał dalej.
— Pojechali za nią?
— Mnie przy tym nie było. Wiem tyle, ile mi potem opowiadali. Tatuowanego nie ma pan co szukać w Paryżu. Po tym, co zaszło, dostał cykorii i nawiał.
— Do Havru? –
spytał Janvier.
— Niewykluczone.
— Przypuszczam, że chcieli jej ukraść torebkę? –
rzucił Tony.
— Tak. Wyprzedzili ją. W chwili, gdy się z nią zrównali, Bianchi wyskoczył z samochodu. Ulica była pusta. Złapał torebkę nie wiedząc, że była przywiązana łańcuszkiem do przegubu. Dziewczyna upadła na kolana. Widząc, że już otwiera usta do krzyku, uderzył ją w twarz. Zdaje się, że uczepiła się go, próbując wzywać pomocy. Wtedy wyciągnął z kieszeni pałkę i uśpił ją.
— Historyjkę z tym drugim Amerykaninem wymyśliłeś tylko po to, żeby nas zmylić? –
Moutier uśmiechnął się krzywo.
— A co by pan zrobił na moim miejscu? – spytał Albert z rozbrajającą szczerością.

Całe lata Ludwika szukała uparcie i bezskutecznie swojego miejsca w życiu. Zagubiona wśród świata, którego nie mogła pojąć, uczepiła się desperacko pierwszej napotkanej osoby i ta wystawiła ją do wiatru.
Samotnie więc musiała stawić czoło wrogiemu światu, którego reguły gry na próżno usiłowała sobie przyswoić.
Czy rzeczywiście nie wiedziała nic o swoim ojcu? Już jako mała dziewczynka na pewno zadawała sobie pytanie, czemu jej matka nie jest taka jak inne, dlaczego obie żyją inaczej niż wszyscy?
Z całych sił próbowała się przystosować. Uciekła. Śledziła drobne ogłoszenia w gazetach. A jednak, podczas gdy Janina Armenieu znalazła bez trudu pracę, ją wylewano zewsząd, gdziekolwiek się obróciła.
Czyżby doszła w końcu do przekonania, że wszystko się przeciwko niej sprzysięgło?
Na czym to polegało, że była aż tak inna? Dlaczego to wszystko musiało akurat ją spotykać? Nawet jej śmierć zakrawała na ironię losu. Gdyby łańcuszek wyszywanego srebrem cacka nie oplatał jej przegubu, Bianchi poprzestałby na wyrwaniu jej torebki i samochód odjechałby na pełnym gazie.
Gdyby opowiedziała całą historię policji, nikt by jej nie uwierzył.
— Dlaczego przywieziono zwłoki na plac Vintimille?
— Po pierwsze, nie można ich było zostawić w pobliżu mojego baru. Po drugie, w tym, co miała na sobie, bardziej pasowała do Montmartre’u. A tam wybrano pierwsze lepsze puste miejsce.


Los Ludwiki zależał właściwie od drobiazgu, od łańcuszka owiniętego wokół przegubu. Gdyby panna Irena z ulicy Douai znalazła po prostu inny model torebki dla tej dziewczyny, która pewnego wieczoru przyszła wypożyczyć suknię…
A gdyby zjawiła się w porę na ulicy Ponthieu, tak aby osobiście odebrać list?…
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-04-2016, 17:26   #40
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Gdy Albert się spowiadał Moutier spoglądał przez szybę. Z każdym słowem przesłuchiwanego usta policjanta coraz mocniej zaciskały się. Papieros w jego ustach bardzo szybko wypalał się, a potężna dawka dymu dostawała się do płuc. Wydmuchiwał ją wprost przed siebie, i patrzył jak smugi osadzają się na brudnej szybie. Palce jednej dłoni zacisnęły się w pięść, gdy opowieść dotarła do momentu jak to użyto pałki do uśpienia jej. Czekał jednak, bowiem chciał by gnój dokończył całą historię. Kolejny papieros w końcu wylądował w popielniczce.


Gniew. To czuł policjant, gdy słuchał tej opowieści. Dziewczyna, do której choć raz uśmiechnęło się szczęście, zginęła. Dla pieniędzy. Nienawidził tego. Świata. Był on okrutny, ale że aż tak? Sam siebie się pytał. Podczas śledztwa na tyle poznał Ludwikę, że stała mu się dziwnie bliska. Jak by nie była tylko ofiarą, a kimś więcej. Smutek malował się na jego twarzy, gdy historia dobiegła końca.

Sprawiedliwość. On jej miał dopilnować. I zrobi to. Bóg mu świadkiem. Każdy z nich odpowie za to co uczynił tej dziewczynie. Albert, Bianchi, Tatuowany. Dorwie ich wszystkich. Pójdą siedzieć, za to że przez swoją chciwość, pozbawili marzeń niewinną dziewczynę. Zamierzał ich posłać do więzienia La Sante

Moutier odwrócił się w końcu od okna i rzekł do Janviera:
-Załatw nakaz aresztowania Bianchiego i wydaj list gończy za Tatuowanym. Rysopis jego poda Albert, jeśli nie mamy go nigdzie w naszych kartotekach - dał znak koledze by wyszedł.

Potem zwrócił się do Tonego:
-Tony, chyba masz wystarczająco materiałów do artykułu ? - zapytał młodego, jakby chciał mu dać znać, że woli zostać z podejrzanym sam na sam. Decyzja należała jednak do Toniego.


Moutier usiadł pierw na przeciw Alberta, i wyjął magazynek, z którego powoli zaczął opróżniać naboje. Sam pistolet powędrował do kabury. Milczał początkowo, jakby chciał zobaczyć ile wytrzyma Albert. Ten wiedział w jak dupnej sytuacji jest, a ten który siedział na przeciw niego nie należał do najprzyjemniejszych. W końcu cisza została przerwana:
-Widzisz masz dwa wyjścia. Wsypiesz wszystkich i może, ale to może nie trafisz do La Sante, albo weźmiesz winę na siebie i trafisz tam. Mi to wisi. Równie dobrze, ten jeden nabój który został w komorze, może nagle wypalić i rozpryskać twój mózg na ścianie. Wisi mi to. Widzisz. Nienawidzę takich jak ty. Normalnie zasłonił bym żaluzje, i obił Ci mordę. Tak że matka rodzona by Cię nie poznała. Teraz jednak jak na to patrzę, za wiele by to nie dało. Wsypiesz wszystkich. Pomożesz nam dorwać Tatuowanego i Bianchiego, a ja może nie wsadzę Cię z nimi do jednej celi, z karteczką dzięki komu się tu znaleźli. Rozumiesz? - stos naboi leżał na stole, uporządkowane w szeregu. - Widzisz, nawet jeśli zdecydujesz się wziąć całą winę na siebie ja i tak ich dorwę. Wszystkich. Bez wyjątku. A ty zostaniesz ulubieńcem więzienia. Znajomi moi już o to zadbają. Wyjdziesz jako stary człowiek, który cierpi na artretyzm i parę innych chorób. A codzienne wydalanie nie będzie dla niego przyjemne - zakończył lodowato.

Czekał na odpowiedź ale wiedział, że Albert nie ma za wiele do powiedzenia. Nie miał żadnej karty przetargowej. A on, Moutier trzymał jego życie w garści. I zamierzał z niego wycisnąć wszystko. Do ostatniego soku. Aż sprawiedliwości stanie się za dość.

-Kogo Bianchi zamierzał wysłać do Stanów? I czy ta dziewczyna wiedziała co się stało z Ludwiką ? - padło na koniec pytanie, bo każdy kto był zamieszany w tą sprawę miał ponieść karę.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172