Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2015, 11:00   #21
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Na rogu bulwaru Haussmanna i ulicy Saint–Honoré niebo przywitało ich drobnym dokuczliwym deszczem i obaj śledczy w duchu klęli na pogodę i los policjantów.
Najkrótsza droga i najbardziej oczywista w kierunku Champs- Elysées wiodła przez rue Washington.
Czy dziewczyna przez ostatnie dwa miesiące, kiedy nie miała stałej pracy, zajmowała się poszukiwaniem Janiny Armenieu?
Możliwe, na przykład, że przypadkiem zobaczyła w gazecie notatkę o ślubie z Markiem Santoni i o przyjęciu, jakie z tej okazji miało się odbyć w „Romeo”.
W takim razie musiała przeczytać dziennik późno po południu, bo było już po dziewiątej, kiedy przybiegła do „Panny Ireny” po wieczorową suknię. Ze sklepiku przy ulicy Douai wyszła koło dziesiątej.
Co mogła robić między dziesiątą a dwunastą w nocy? Z ulicy Douai na ulicę Caumartin idzie się najwyżej dwadzieścia minut. Czy to możliwe, żeby przez resztę czasu błąkała się po mieście niezdecydowana?
W raporcie podkreślono, że w żołądku zamordowanej znaleziono pewną ilość alkoholu.
A jednak, jeśli wierzyć barmanowi, dziewczyna nie miała okazji, aby wypić cokolwiek w czasie swojej dość krótkotrwałej wizyty u „Romea”.
Wobec tego albo piła przedtem, chcąc sobie dodać odwagi, albo potem, w czasie, jaki upłynął od chwili, gdy wyszła z przyjęcia, a godziną, w której znaleziono ją martwą na placu Vintimille.

Chodząc od baru do baru cierpliwie pokazywali zdjęcie zamordowanej. Bez rezultatu. Nikt jej nie widział na rue Washington. Przesłuchali także barmanów z „Fouqueta” na Champs–Elysées i z dwu innych podobnych lokali. Nie udało im się tylko złapać tego od „Maxima”, który mieszka gdzieś na peryferiach i jeszcze nie było go w pracy.
- Co teraz? – spytał zziębnięty Janvier.
Moutier poklepał go pokrzepiająco po ramieniu.
- Teraz Filipku sprawdzimy trasę od rue Douai od sklepiku Panny Ireny do rue Coumartin do „Romea”.
- Sadysta.

Wrócili na plac Vintimille i pieszo zaczęli iść w stronę „Romea”. Jak poprzednio sprawdzając wszystkie bary. Z tą różnicą, że już w pierwszym zamówili coś do jedzenia i odrobinę wina na pokrzepienie.
Kilka lokali dalej i kilka szklaneczek więcej sprawiło, że choć Mountier nieźle się trzymał, to Janvierowi błyszczały się oczy, a chód był nieco chwiejny.
Wreszcie, gdy już tracili nadzieję trafili do kawiarni na rogu ulicy Caumartin i Saint–Lazare. Miejscowy kelner imieniem Eugeniusz po obejrzeniu fotografii potwierdził, że widział dziewczynę.
Zjawiła się około wpół do jedenastej i usiadła w kącie, niedaleko kasy. Wyglądała na zziębniętą i zamówiła grog.
Kiedy Eugeniusz jej podał, poprosiła o żeton do automatu. Weszła do kabiny, ale niemal natychmiast z niej wyszła. Od tej chwili prawie do północy co najmniej dziesięć razy usiłowała się do kogoś dodzwonić.
W tym czasie wypiła trzy grogi. Co kilka minut znikała w kabinie i wykręcała numer.
Eugeniusz nie wiedział, czy się w końcu połączyła. Za każdym razem miał wrażenie, że tylko patrzeć, jak dziewczyna się rozpłacze. Jednak wytrzymała do końca. W pewnej chwili usiłował coś do niej zagadać, ale spojrzała tylko na niego bez słowa. Zauważył też, że po zapłaceniu rachunku zostało jej kilka drobnych, tyle co nic. Miała też mały miedziany kluczyk w srebrnej torebce.

Ze sklepiku przy ulicy Douai wyszła parę minut po dziesiątej. Miała dość czasu, aby dojść pieszo aż na ulicę Caumartin. Siedziała w kawiarni, usiłując dodzwonić się do kogoś, aż do chwili, gdy udała się w kierunku „Romea”. Trzy szklanki grogu to nieźle jak na dziewczynę. Musiała być trochę zawiana. I bez grosza przy duszy.

Zadowoleni z rezultatów poszukiwań postanowili wrócić na Quai des Orfèvres, by dowiedzieć się czegoś o Marcu Santonim i jego żonie.

Lebret siedział w swoim gabinecie, gdy przyszli zdać mu sprawę ze swoich poczynań. „Stary” tylko spojrzał kwaśno na wstawionego Janviera, ale nic nie powiedział.
Wyszli wszyscy z gabinetu i skierowali się na drugi koniec korytarza, gdzie urzędował kolega Lebreta Prioliet z Oddziału Spraw Międzynarodowych. Prioliet podpisywał właśnie korespondencję. Lebret pykając spokojnie fajkę przyglądał się jego pracy.
— Potrzebujesz mnie?
— Tylko jedno pytanie. Znasz niejakiego Santoni?
— Marka?
— Tak.
— Niedawno się ożenił.
— Co o nim wiesz? –
spytał Moutier zapalając papierosa.

— Zarabia dużo i puszcza pieniądze równie łatwo, jak mu przychodzą. Przystojny chłopak, amator ładnych kobiet, wystawnych kolacyjek i luksusowych samochodów.
— Jest coś przeciwko niemu?
— Nic. Pochodzi z dobrej mediolańskiej rodziny. Tata jest grubą szyszką w przemyśle winnym, specjalność wermut, a Marco ma przedstawicielstwo firmy na Francję. Bywalec barów przy Champs–Elysées i drogich restauracji, pies na ładne dziewczyny. Mieszka przy ulicy de Berri, na samym początku pod jedynką. Kilka miesięcy temu dał się usidlić.
— Przez Janinę Armenieu? –
dociekał Moutier.
— Nie wiem, jak ona się nazywa. Nie mam żadnego powodu zajmować się nim ani jego miłostkami. O tym, że się ożenił, wiem tylko stąd, że urządził wielki jubel w jednym z nocnych lokali, który specjalnie w tym celu wynajął.
— Byłoby dobrze, gdybyś dowiedział się czegoś o jego żonie. Chcę wiedzieć, z jakiego środowiska pochodzi, co robiła, zanim go poznała, kim byli jej przyjaciele i przyjaciółki. Zwłaszcza przyjaciółki. –
poprosił Lebret.
Priollet wziął ołówek i zanotował coś w bloczku.
— To wszystko? Czy to ma coś wspólnego z tą zamordowaną z placu Vintimille?
Moutier skinął potakująco głową.


* * *


Krok za krokiem odtwarzali sobie życie obu kobiet w tym ciemnym, zagraconym mieszkaniu. W stosunku do jednej przynajmniej to było proste mieli ją właśnie przed sobą. Trudniej było wyobrazić sobie młodą dziewczynę, jej sposób bycia, głos, gesty, a przede wszystkim to, o czym myślała.
Teraz wiedzieli już, jak się nazywała, o ile to było jej prawdziwe nazwisko. Wiedzieli, gdzie przez ostatnie dwa miesiące spała i gdzie spędzała część swoich wieczorów.
Wiedzieli też, że dwukrotnie w ciągu tego czasu udawała się na ulicę Douai, by wypożyczyć wieczorową suknię. Za pierwszym razem uiściła opłatę.

Czy po raz pierwszy odwiedziła pannę Irenę na skutek owego telefonu? To zdawało się mało prawdopodobne. Kiedy wówczas zjawiła się w sklepiku, było jeszcze dość wcześnie.
Poza tym wróciła na ulicę Clichy o szóstej nad ranem, ubrana w swoją zwykłą sukienkę i płaszcz. Nie zdążyłaby więc oddać niebieskiej satynowej sukni pannie Irenie, która wstawała późno.
Wynikało z tego, że dwa miesiące temu, koło Nowego Roku, nie była jeszcze tak doszczętnie spłukana, skoro mogła wynająć pokój. Musiało jej się jednak nie przelewać.
Rano wychodziła mniej więcej o jednej porze, najpierw koło wpół do dziewiątej, później kwadrans po dziewiątej.

Co robiła po całych dniach? A wieczorami, które spędzała poza domem?
Nic nie czytała. W pokoju nie było ani jednej książki, żadnego pisma ilustrowanego. Jeśli szyła to tylko wtedy, kiedy musiała sobie naprawić coś z garderoby czy bielizny, gdyż w jednej z szuflad były trzy szpulki nici, naparstek, nożyczki, beżowy jedwab do pończoch i kilka igieł w małym pudełeczku.
Według tego, co mówił doktor, miała około dwudziestu lat.

Ludwika Laboine przypominała kliszę fotograficzną, zanurzoną w wywoływaczu. Niedawno nie istniała dla nich w ogóle. Potem była profilem, niebieskim kształtem na mokrym bruku placu Vintimille, białym konturem na marmurowym stole w Instytucie Medycyny Sądowej. Teraz miała już imię i nazwisko; obraz zaczynał nabierać ostrości, mimo iż wciąż jeszcze był tylko schematem.

Po zrobieniu portretu pamięciowego Margot i Tony pożegnali się i opuścili mieszkanie. Gdy wyszli naprzeciwko w uchylonych drzwiach zobaczyli głowę młodej dziewczyny.
- Państwo z policji. – bardziej stwierdziła, niż spytała.
- To ja, Róża.
Nie miała jeszcze szesnastu lat i była pełna dziewczęcej świeżości.
— To ty telefonowałaś do nas, prawda? - spytał Tony.
— Tak, proszę pana.
— Znałaś Ludwikę Laboine?
— Nie wiedziałam, że tak się nazywała.
— Spotykałaś ją na schodach?
— Tak, proszę pana.
— Rozmawiała z tobą?
— Nigdy ze mną nie rozmawiała, ale uśmiechała się do mnie. Zawsze miałam wrażenie, że jest smutna. Przypominała aktorkę filmową.
— Nigdy nie zdarzyło ci się spotkać jej gdzie indziej niż na klatce schodowej?
— Wiele razy.
— Gdzie?
— Na ławeczce, na skwerze Św. Trójcy, dokąd chodziłam z dziećmi niemal codziennie po południu.

— Co tam robiła?
— Nic.
— Może czekała na kogoś?
— Nigdy nie widziałam jej z kimkolwiek.
— Czytała coś?
— Nie. Raz jadła kanapkę. Myśli pan, że ona wiedziała, że umrze?

To było wszystko, czego dowiedzieli się od Róży. Wynikało z tego, że przynajmniej od pewnego czasu dziewczyna nie miała stałego zajęcia. Nie trudziła się, żeby chodzić daleko. Szła kawałek ulicą Clichy i nie opuszczając tej samej dzielnicy, siadała przed kościołem Św. Trójcy.
Margot przyszło na myśl zapytać:
— Nigdy nie widziałaś, żeby wchodziła do kościoła?
— Nie, proszę pani.


Oboje wrócili na Quai des Orfèvres. Gdzie Tony chciał wykonać kilka telefonów do paryskich detektywów.
Pomimo, że obdzwonił ze trzydziestu najbardziej znanych nikt niestety nie kojarzył Ludwiki.

Marot zaś dała portret do skopiowania i sprawdzenia w kartotece.

Za to Moers z laboratorium miał dla nich kilka wiadomości.
— Czarna sukienka — rzekł — nigdy nie była w pralni, ale często usuwano z niej plamy benzyną i regularnie czyszczono szczotką. Mimo to w tkaninie pozostały odrobiny kurzu. Przyjrzałem się im dokładnie. Zrobiłem też analizę tych zanieczyszczeń, które nie chciały puścić w benzynie. Odkryłem ślady zielonej farby.
— To wszystko?
— Prawie. Jeszcze kilka ziarenek piasku.
— Rzecznego?
— Morskiego, takiego, jaki spotyka się na wybrzeżu Normandii.
— To nie jest taki sam piasek jak w Morzu Śródziemnym?
— Nie. Również niepodobny do oceanicznego.


Na korytarzu spotkali Lebreta, Moutiera i dziwnie wesołego Janviera. Wkrótce wszyscy siedzieli w gabinecie „Starego” wymieniając się informacjami.

Wysoko, w górze, chmury z białych i złocistych zrobiły się sinoszare; deszcz zacinał z ukosa, bębniąc po parapecie okna, na moście Saint–Michel ludzie nagle zaczęli poruszać się szybciej, zupełnie jak na niemych filmach, a kobiety przytrzymywały rękami spódniczki.

Lebret zamówił u dyżurnego dzbanek kawy i sięgnął po telefon włączając głośnik.
- Daj mi lotną brygadę w Nicei.
— Halo, Féret?
— To pan, szefie?

Inspektor Féret pracował z Lebretem, zanim przeniesiono go do Nicei, o co prosił ze względu na zdrowie żony.
- Sprawdź mi niejaką Ludwikę Laboine. Na kiedy będziesz coś wiedział?
- Jutro rano?
- Dobra. Czekam. –
Lebret odłożył słuchawkę.
Mieli już sporo. Doktor powiedział wyraźnie, że zanim uderzono ją w głowę, dziewczyna upadła na kolana.

Nieco wcześniej wstępowała do „Romea” przy ulicy Caumartin, kierowca taksówki pamiętał jej nędzną suknię, barman widział, jak kręciła się między tańczącymi, rozmawiała z kelnerem, potem mówiła coś do panny młodej.
Później wyszła na deszcz i zaczęła iść przed siebie. Widziano ją przechodzącą przez plac Saint–Augustin, następnie mignęła na bulwarze Haussmanna przy skrzyżowaniu z ulicą Saint–Honoré.

O czym myślała przez ten cały czas? Dokąd szła? Czego się spodziewała?
Była bez grosza po wypiciu trzech grogów. Stara Crêmieux wyrzuciła ją z domu.

Nie mogła zajść daleko; gdzieś tam właśnie, dokąd doszła, spoliczkowano ją czy też pobito pięściami — upadła na kolana, ktoś uderzył ją w głowę czymś twardym i ciężkim.

To wszystko stało się około drugiej w nocy, jeśli wierzyć sekcji. Co robiła między dwunastą a drugą?

Potem zaczął działać morderca. Zwłoki porzucono na placu Vintimille.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 13-12-2015, 20:48   #22
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Młody Lebret opierał się o ścianę zamyślony i przyglądał się światu za oknem. Rozważał sytuację w ciszy nim, rzekł do pozostałych.- Może… Może już czas wezwać Marco Santoni i Janinę Armenieu? Niewątpliwie, przynajmniej panna młoda znała denatkę. Albo ofiara znała ją, lub jego.
Tony miał pewną teorię, ale z drugiej strony Tony miał zawsze jakieś teorie, oparte zazwyczaj na chwiejnych podstawach. W końcu był reporterem.*

Moutier siedział i palił jednego papierosa za drugim. Spoglądał na “swoją” ekipę dochodzeniową w milczeniu.
-Tony chyba masz rację. Ty i ja weźmiemy Janinę na przesłuchanie, a Margot zajmie się Panem Santonim. Brakuje nam dwóch godzin...Janvier spróbuj dowiedzieć się na jaki numer dzwoniła ofiara z tej kawiarni. Może się połączyła.. - zaczął dodawać dyspozycje -Tony, Margot co myślicie o ofierze. Chcę poznać wasze zdanie. Przeczucie. - zaczął dopytywać ekipę.

-Nie wiem czy chciałbym być wiązany bezpośrednio ze śledztwem. Może dzięki temu mógłbym się do nich zbliżyć incognito i wywiedzieć czegoś prywatnie? Nie będę miał takiej możliwości, jeśli będą mnie znali ze śledztwa.- zaproponował Tony.- Myślę że Margot lepiej sobie poradzi, beze mnie wiszącego na jej ramieniu.*

- Zgoda. Ale chcę byś patrzył przez lustro weneckie i notował wszystko. Może dostrzeżesz coś czego ja nie zauważę. A teraz przemyślenia poproszę. - zachęcił swoich kolegów.

-Dobrze, w takim razie ja będę rozmawiać z Marco - Margot wypowiedziała zgodę powoli i mechanicznie, jakby dla zyskania czasu na ułożenie sobie w głowie odpowiedzi na dalsze pytanie - A jeśli chodzi o przemyślenia… - kontynuowała tym samym tonem podchodząc do okna, aż w końcu oparła się o nie. Spoglądała na zewnątrz, jakby coś nagle przykuło jej uwagę, jednak przed oczami miała tak naprawdę wciąż twarz martwej dziewczyny, która choć zyskała imię i miejsce zamieszkania, to wciąż skrywała wiele tajemnic - Ze śledztwa wynika, że Ludwika, przynajmniej od czasu przeprowadzki do pani Cremieux, nie była osobą zbyt towarzyską, nie utrzymywała z nikim stałych kontaktów, niczym konkretnym się też nie zajmowała. Trudno więc wskazać kogokolwiek posiadającego motyw by ją zabić. Może więc dopadła ją przeszłość? Może sama sprowokowała ją pojawiając się na weselu? W końcu nic nie wiemy o wcześniejszym życiu dziewczyny. Z wnioskami poczekałabym. Mam nadzieję, że uda się ustalić do kogo dzwoniła i że przesłuchanie przyniesie jakieś nowe informacje. - kobieta odsunęła się od okna i odwróciła, spoglądając na pozostałą dwójkę podkrążonymi oczami - Na razie mogę snuć jedynie kolejne, niczym niepotwierdzone hipotezy na temat jej dwóch ostatnich godzin życia. A choć mam ich sporo, jak zapewne i wy, to żadna nie wyróżnia się większą wiarygodnością od pozostałych.

-Oczywistym jest chyba, że przyjechała szukać tu kogoś.- Tony natomiast nie miał nic przeciwko teoretyzowaniu.-Kogoś kto był kiedyś w Nicei, a może stamtąd pochodził. Jakaś odległa rodzina, może?

-Janvier jak możesz przywieźć tu Pana Santoni i jego żonę. Jestem ciekaw co mają do powiedzenia na temat naszej ofiary.. - zwrócił się do swojego kolegi.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 15-12-2015, 10:54   #23
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Deszcz nie przestawał padać, a wiosna w Paryżu nie miała w sobie nic romantycznego. Reszta dnia zapowiadała się dość ponuro.

Przy ul. De Berri śledczych czekało rozczarowanie. W mieszkaniu Santoniego można było zastać jedynie służącego. Niejakiego Józefa Ruchon, który z godnością i niezachwianą pewnością siebie oznajmił, iż zarówno Marco Santoni, jak i jego żona po bankiecie u „Romea” udali się samolotem w podróż poślubną do Florencji, gdzie mają spędzić kilka dni. Pan Santoni nie zostawił adresu i służący nie miał pojęcia, gdzie nowożeńcy aktualnie przebywają.
Dalsza indagacja pozwoliła ustalić, że Santoni ma lat 45. Jest to przystojny mężczyzna, nieco otyły, bardzo zadbany, chętnie odwiedza kabarety, bary i najwytworniejsze restauracje. Miał wiele kochanek, były to przeważnie modelki i tancerki. Jakieś trzy czy cztery miesiące temu poznał Janinę Armenieu. Nie była ona jednak modelką. Ruchon jednak nie wiedział, gdzie Santoni ją odkrył.
Janina ma około 22 lat. Niedługo potem jak poznała Santoniego, zamieszkała w hotelu Waszyngtona przy ulicy o tej samej nazwie. Santoni często ją odwiedzał, a i jej zdarzało się spędzać u niego noce. To pierwsze małżeństwo Santoniego.
Janvier pokazał służącemu zdjęcie zamordowanej. Ruchon stwierdził, że jej nie zna.

W noc morderstwa Ruchon był w domu i kończył pakowanie rzeczy w związku z wyjazdem młodej pary. Nikt nie dzwonił. Santoni wraz ze swoją świeżo poślubioną małżonką zjawili się o piątej nad ranem, w świetnych humorach, przebrali się i pojechali szybko na lotnisko w Orly.
Nie lepiej poszło Janvierowi z ustaleniem, do kogo dzwoniła Ludwika. Ten rejon obsługiwała automatyczna centrala telefoniczna, która nie rejestrowała łączonych numerów. Słowem nie udało się ustalić do kogo dzwoniła dziewczyna.
Zapadł już wieczór, a cała brygada była już zmęczona intensywnością prowadzonego śledztwa. Pozostawało mieć nadzieję, że następny dzień przyniesie nowe informacje.

* * *

Spotkali się ponownie rano przy Quai des Orfèvres w gabinecie Moutiera. Na szczęście wypogodziło się, a słońce wyzierało zza chmur gnanych przez zachodni wiatr.
Janvier przyniósł dzbanek kawy i zapalił siadając przy oknie. Spokój jaki to zrobił przywodził na myśl starą dobrą prawdę, iż dobry policjant powinien być cierpliwy. Czasami całymi dniami mogło nic się nie dziać, a czasem w kilka minut przychodziło przełamanie w śledztwie.

Na biurku leżał raport doktora Garrela uzupełniony o kilka szczegółów. Ostatnim posiłkiem Ludwiki była bagietka z serem, zaś alkohol jaki znaleziono w jej żołądku, to był rum. Tylko rum.

Jakiś czas potem w progu stanął Priollet, który zanim usiadł, zapytał:
— Nie przeszkadzam Wam?
— Bynajmniej. Chcesz kawy? –
spytał Janvier.
Priollet wziął kubek.
— Znacie Lucjana, tego który u mnie pracuje i mieszka niedaleko Panny Margot?
Deneuve przypominała go sobie niejasno. Był to mały grubas o bardzo czarnych włosach; jego żona miała sklep z ziołami przy ulicy Chemin–Vert. Widywała ją, zwłaszcza latem, na progu sklepu.
— Przed kwadransem zagadnąłem i jego, ot tak, na wszelki wypadek, podobnie jak wypytywałem wszystkich moich ludzi.
— W sprawie Janiny Armenieu? –
spytał Moutier.
— Tak.
Popatrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. „To ciekawe — powiedział. — Żona mówiła o niej właśnie przy śniadaniu. Przeleciało mi to koło uszu. Chwileczkę. Niech sobie przypomnę. Chyba coś w tym guście: »Pamiętasz tę rudą z ładnym biustem, która mieszkała w sąsiednim domu? Niedawno wyszła bogato za mąż. Wynajęli na przyjęcie cały nocny lokal«. Żona wymieniła jej nazwisko. Właśnie Armenieu. Dodała jeszcze: »Myślę, że nie będzie już u mnie kupować baniek«„.
— Lucjan spytał mnie, czy ma się tym zająć. Odparłem, że na pewno chcielibyście zatrzymać sprawę w swoich rękach.
— O Santonim nic nie słychać?
— Nic specjalnego, chyba to, że wszyscy przyjaciele byli zaskoczeni ślubem. Dotychczas żadne jego amory nie trwały długo.


***

Zadzwonił telefon. To była Nicea. Féret miał nadzwyczajne nowiny.
— Halo! Dzisiaj wcześnie rano miałem telefon w sprawie, która Was interesuje. Zaznaczam, że nie ma tego wiele. Nie zaczynałem dokładniejszego śledztwa, bo czekałem na instrukcje. A więc dziś rano, koło wpół do ósmej, zadzwoniła do mnie niejaka Alicja Feynerou, handlarka ryb… Halo!…
— Tak, słuchamy.

Na wszelki wypadek Janvier zanotował nazwisko na jednym z papierków.
— Twierdzi, że rozpoznała zdjęcie, które zamieścił „Le Figaro”. Ale to dość stara historia. Sprzed czterech czy pięciu lat, zdaje się. Dziewczyna, która jeszcze wtedy była smarkulą, mieszkała z matką w domu, który sąsiadował z posesją handlarki.
— Czy ona może podać jakieś szczegóły?
— Matka dziewczyny niezbyt skrupulatnie płaciła rachunki; to pamięta najlepiej. „Osoby, którym nigdy nie powinno się udzielać kredytu…” —
powiedziała dosłownie.
— Co poza tym mówiła?

— Matka i córka zajmowały dość wygodne mieszkanie niedaleko alei Clemenceau. Matka musiała być kiedyś piękną kobietą. Była starsza, niż bywają zwykle matki piętnasto– czy szesnastoletnich dziewczyn. W owym czasie musiała mieć grubo ponad pięćdziesiątkę.
— Z czego żyły?
— Prawdziwa zagadka. Matka ubierała się bardzo dobrze; wychodziła zwykle po obiedzie i wracała późno w nocy.
— To wszystko? Żadnego mężczyzny?

— Nic z, tych rzeczy. Gdyby cośkolwiek było nie tak, sklepikarka na pewno z radością by mi to zakomunikowała.
— Czy wyprowadziły się razem?
— Wygląda na to, że tak. Pewnego pięknego dnia zniknęły, zdaje się, że zostawiły po sobie trochę długów.
— Sprawdziłeś, czy nazwisko Laboine nie figuruje w twoich kartotekach?
— To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem. Nie ma śladu. Pytałem kolegów. Jednemu z dawnych pracowników nazwisko było skądś znajome, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd. Halo?
– Tak słuchamy.

– Ustaliłem adres matki. Nazywa się Żermena Laboine. Wynajmuje pokój przy ulicy Greuze, niedaleko bulwaru Wiktora Hugo. Jeszcze jej nie przesłuchiwałem. Czy mam dalej prowadzić śledztwo? – spytał.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 15-12-2015 o 11:00. Powód: Literówki.
Tom Atos jest offline  
Stary 13-01-2016, 11:41   #24
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tony pozostał w stolicy, bo też i nie widział powodu, by aż trójka detektywów jechała do Nicei. Zresztą to w stolicy czuł się w swoim żywiole. Prowincja, nawet ładna i słoneczna, nie kusiła go tak bardzo jak ciemne zaułki Paryża. Tu też miał wszak co robić. Miał portret Ludwiki Laboine, a być może już gotowy portret mężczyzny wedle opisu pani Crêmieux.
Niestety osoby interesujące Tony’ego, małżeństwo Santoni, było poza jego zasięgiem. Ale nie ich rodzina, przyjaciele, znajomi. Tony miał czas pomiędzy pisaniem artykułu, na zgłębianie właśnie tego wątku. Jaka była przeszłość Marca Santoni i Janiny Armenieu ?
I czy w niej pojawiła się Ludwika, albo tajemniczy mężczyzna ze zdjęcia w jej torebce?
Zwłaszcza przeszłość Janiny była interesująca. Tony był skłonny uwierzyć w miłość od pierwszego wejrzenia, ale… nie w przypadku takich mężczyzn jak Marc Santoni. Tu mogło kryć się coś… więcej.
Wizyta w redakcji “Le Figaro”, a zwłaszcza w dziale towarzyskim przyniosła pewne efekty w postaci zdjęć i to zarówno samego Santoniego, jak i rudowłosej, ładnej, obdarzonej obfitym, acz kształtnym biustem Janiny Armenieu.
Co ciekawe o samym Santonim było niewiele więcej, niż to co już Tony wiedział, może z wyjątkiem nazwisk kilku znanych modelek, byłych kochanek Marca. Wszystkich młodych i zgrabnych. Najzupełniej w typie Janiny, które jednak nie dały rady usidlić mężczyzny.
Jedna z nich, co ciekawe, Augustyna Lorainne związała się z przyjacielem Marca Julianem Fermier. Oboje byli wśród zaproszonych na ślub gości.
Jak można było wyczytać z informacji zgromadzonych w “Le Figaro” para mieszkała w ekskluzywnym apartamencie przy Avenue Charlesa Floquet.
Toteż Tony tam właśnie się udał, z aparatem, z notatnikiem i prasową akredytacją, by dowiedzieć się jak najwięcej o Santonim i być może o wydarzeniach na samym weselu.
Dotarcie do Fermiera okazało się łatwiejsze, niż Tony przypuszczał. Na dźwięk jego nazwiska lokaj od razu go wpuścił, a Julian pomimo strasznego kataru wstał by się przywitać.
– Tony. Jak to miło, że mnie odwiedziłeś. – uścisnął dłoń zdumionego Lebreta.
– Co … nie pamiętasz? Ostatnie przyjęcie u Florence. Dyskutowaliśmy o pracach Strömholma.
Spojrzał wyczekująco.
Tony jak przez mgłę kojarzył jego twarz. Lebret faktycznie był na ostatnim przyjęciu u Florence Flaubert, co niejako należało do jego zawodowych obowiązków. Problem w tym, że najlepiej pamiętał z przyjęcia kaca nazajutrz.
- No tak… to była bardzo intrygująca rozmowa.- odparł Tony z uśmiechem i dodał kurtuazyjnie.- Aczkolwiek przyznaję, że… mimo wszystko nadal nie uważam się za osobę kompetentną w tym temacie.
Po czym potarł kar dodając.- A przychodzę w bardzo delikatnej sprawie. Słyszałeś może o tym zabójstwie na Placu Vintimille?
– Słuchaj siedzę tu cały dzień i jedyna moja rozrywka to czytanie gazet. W Figaro chyba o tym było. Znaleziono jakąś młodą prostytutkę? Tak? -
spytał i zaraz potężnie kichnął w trzymaną na wszelki wypadek chusteczkę – Ale się zaprawiłem po tym weselu Mareczka, niech to. Augusta poszła po aspirynę, to przez nią. Uparła się, żeby wracać na piechotę.
Julian wyglądał po prostu żałośnie.
- Ta dziewczyna ponoć znała Marca i teraz już Janinę Santoni… Ponoć rozmawiała z nimi na ich weselu i… wiesz coś o nich ciekawego? Bo oboje wyjechali w podróż poślubną i ciężko umówić się z nimi na wywiad. Niestety Le Figaro nie opłaci mi biletu w tropikalne kraje.- odparł żartobliwym tonem Tony.
Julian uśmiechnął się co z bladością twarzy i podkrążonymi oczyma nadało mu dość szczególny wygląd.
– O mógłbym Ci wiele opowiedzieć o Marku, ale jeśli chodzi o Jankę, to więcej wie o niej moja Gucia. Poznała Jankę z Markiem, z resztą …
– Prosiłam Cię byś mnie tak nie nazywał. -
powiedziała przystojna blondynka w płaszczu.
Zajęci rozmową mężczyźni nie usłyszeli wejścia panny Lorainne.
– Witaj Tony. - kobieta ściągnęła rękawiczkę podając mu dłoń do ucałowania – Rozmawiacie o Jance?
– Tak kochanie. Wyobraź sobie, że na ślubie Marka i Janki była jakaś dziewczyna, którą potem zamordowano. Masz aspirynę?

Augustyna zbladła na twarzy i usiadła na fotel. Rękę przyłożyła do ust i spojrzała na Tony’ego.
– To straszne … chyba nie ta biedna Ludwika?
Tony zamarł zaskoczony wpatrując się w Augustynę, by w końcu powoli rzec.- Właściwie to chyba … tak. Tak, to niestety ona.
Czyżby wreszcie uchwycił jakąś nić prowadzącą do rozplątania tego zamotanego motka zbrodni?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 13-01-2016, 13:11   #25
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
NICEA

Podróż z Paryża do Nicei pociągiem ekspresowym trwała nieco ponad osiem godzin. Śledczy dotarli na miejsce około szóstej po południu.

Zaś uprzedzony o ich podróży Féret czekał już na dworcu.
Był to dość przystojny trzydziestoparolatek w jasnym garniturze o nieco zbyt długim nosie i ciemnych, uważnych oczach.

Miało się pod wieczór, ale pogoda była wspaniała. Niebo bez ani jednej chmurki, a słońce przygrzewało tak, że było prawie dwadzieścia stopni. Niezwykle miła odmiana po deszczowym i ponurym Paryżu.

Jako, że nie chcieli marnować czasu, służbowy citroen zawiózł ich pod adres matki Ludwiki.
Przy ulicy Greuze znajdowało się coś, co można było uznać za pensjonat. Dość szczególny. Zamieszkiwały go bowiem prawie wyłącznie byłe aktorki. Była także eks–woltyżerka z jakiegoś cyrku, a szefowa Pani Vivianne, jeśli jej wierzyć, śpiewała kiedyś w operze.
Niektóre panie grały w karty w salonie, w którym wszystko wygląda, jakby miało ze sto lat.
Leciwa szefowa miała wokół szyi szal boa z różowych piórek i mocno pomalowane usta.
- Żermena Laboine? Nie lubi tego imienia, woli jak się ją nazywa Liliana, albo Lili. Nie. Nie ma jej. Jak co wieczór pojechała do kasyna w Monte Carlo. A Państwo w jakiej sprawie? – spytała spoglądając figlarnie na Moutiera.*

-Jej córki - odpowiedział sucho Moutier -Wiedziała Pani że Lili ma dziecko? - padło pytanie. Detektyw nie chciał tracić okazji, na zdobycie nowych śladów. A był ciekaw, jaka była matka ofiary.*

Margot dość obojętnie przysłuchiwała się rozmowie, rozglądając przy tym, nieco dokładniej, choć nienachalnie po pomieszczeniu. Tym razem Moutier miał zdecydowanie większe szanse na wyciągnięcie informacji. Wyglądało na to, że Żermena Laboine finansowo radzi sobie znacznie lepiej od córki. I jakoś tak samo nasuwało się pytanie, co spowodowało zerwanie kontaktu pomiędzy kobietami? Czy ich relacje już podczas wspólnego mieszkania nie były zbyt ciepłe, czy też poróżniło je jakieś nagłe wydarzenie? Zapowiadało się jednak, że rozmowa z kobietą dająca ewentualne odpowiedzi nie nastąpi zbyt szybko.

– Wspominała, że ma córkę, która uciekła z domu parę lat temu. Tutaj już trafiła sama. - uśmiechnęła się malowanymi ustami - Jak ją znam to wróci dopiero o północy. Chcecie Państwo zaczekać? Może zaparzę kawę? Chyba jej córka nie ma kłopotów?
Zerknęła ciekawie na Moutiera.

Moutier uśmiechnął się i skinął głową:
-Kawa. Faktycznie, chętnie się napiję. Pozwoli Pani że pomogę? - podał dłoń kobiecie, tak by ta zaprowadziła go do “kuchni”. Liczył że, Margot sama się zajmie sobą i rozejrzy się.

Gdy znaleźli się już sami, detektyw rzekł:
-Tak, stało się. Ktoś ją zamordował.. - gdy powiedział te słowa, obserwował reakcję kobiety.

- O mój boże! Naprawdę?! - kobieta wydawała się wstrząśnięta - To okropne! Jak to się stało? Napad?

-Tak - podszedł do kobiety -Ktoś zostawił jej zwłoki na ulicy. Szukamy sprawcy. - dodał ciszej. Nie chciał się znęcać nad kobietą, ale chciał coś sprawdzić.*

Oczy kobiety zaszkliły się łzami:
– Biedne dziecko. Mam nadzieję, że nie cierpiała. Proszę się nie gniewać, ale jak Pana zobaczyłam, od razu pomyślałam, że jest Pan z policji.

-Przykro mi...Lili - objął kobietę ramieniem. Miał tylko przeczucie że ta kobieta, może być tą z którą chcieli porozmawiać. Czekał na reakcję.

Kobieta z wyraźnym zadowoleniem przyjęła awanse Moutiera i sama przylgnęła do niego swym leciwym ciałem figlarnie oplatając szyję mężczyzny piórkowym boa i przeciągając szal przez jego kark łaskocząc piórkami.
– Vivianne … – mruknęła przymilnie – Mów mi Vivi, a Ty jak masz na imię słodziutki?

-Jean - odparł zgodnie z prawdą mężczyzna -Znałaś ją? Dobrze znasz jej matkę? - padły pytania, tym razem już konkretnie. Detektyw odsunął się od Vivianne.
– Och, o tyle o ile sama o sobie opowiadała, a nie jest zbyt wylewna. Moim zdaniem nie jest całkiem normalna. - ściszyła głos - Nawet jak na to miejsce. Tak w ogóle to jest z branży. Przez wiele lat pod pseudonimem Lili France podróżowała po krajach Wschodu i Azji Mniejszej. Jak powiadała.

W Paryżu istniały swego czasu specjalne agencje trudniące się rekrutacją tego — rodzaju artystek. Chodziło to, żeby nauczyć je kilku tanecznych pas albo paru piosenek. Następnie wysyłano je do Turcji, do Egiptu, do Bejrutu, gdzie pracowały w kabaretach jako fordanserki mające procent od wypitych przez gości trunków.

– Ale z czasem wylądowała tutaj. Teraz się hazarduje, no wiesz. Takich jak ona obchodzi wyłącznie ruletka. Co dzień rano kupują cienki biuletyn z wykazem numerów, które wyszły poprzedniego dnia i w ciągu nocy. Jest tu w Nicei trochę takich, którzy jeżdżą zawsze tym samym autobusem i rzucają się do stołów w kasynie jak ekspedientki w wielkich magazynach do lady, przy których pracują.
Kobieta zalotnie poprawiła boa, by odsłonić obfity biust.
– Gra dotąd, dopóki nie wygra tych kilkuset franków, których potrzebuje na utrzymanie. Potem odchodzi, nie próbując nigdy grać dalej.
Moutier znał ten system.

Tymczasem Margot pozostawiając rozmowę koledze rozglądała się uważnie wokoło. W pewnym momencie zauważyła kobietę idącą od strony ulicy w stronę pensjonatu. Miała około sześćdziesiątki, była wymalowana i obwieszona tanią biżuterią. Wzrok miała mętny i widać było po niej zmęczenie. Wprawne oko Margot od razu dostrzegło podobieństwo kobiety do Ludwiki Laboine.

-A znałaś jej córkę? - padło kolejne pytanie, które Vivi pominęła
-Dużo ma klientów? - zapytał jeszcze mimochodem

Kobieta obruszyła się oburzona i odsunęła o Moutiera:
– Co też Ty sobie wyobrażasz? To porządny pensjonat, a nie jakiś dom schadzek. No nie mieszkają tu dziewice westalskie, ale no … za wielu klientów, by już nie złapały.
Zachichotała zakrywając usta szalem.
– Po za tym nie Lili. Ona żyje w innym świecie, a jej córki nie widziałam na oczy.

Moutier skłonił się nisko, wziął dłoń Vive w swoją i ucałował mówiąc:
-Wybacz Pani moją bezpośredniość. Dziękuję Ci jednak za pomoc. Masz moją wdzięczność - po tych słowach ukłonił się elegancko i wyszedł poszukać swojej partnerki
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 19-01-2016, 11:36   #26
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
W apartamencie przy Avenue Charlesa Floquet zapadła cisza. Augustyna Lorraine była najwyraźniej poruszona wiadomością o śmierci Ludwiki i oczy napełniły jej się łzami.
Otarła oczy rąbkiem chusteczki:
– Przepraszam. Straszna ze mnie płaczka.
Wyciągnęła z kieszeni aspirynę i wstała by przygotować lekarstwo choremu Julianowi.
– Właściwie jej nie znałam. – rzuciła do Tony’ego – Widziałam ją tylko raz na ślubie. Zwróciła moją uwagę, bo przyszła sama, a jej suknia … powiedzmy, że nie należała do najmodniejszych. Rozmawiała chwilę z Janką, gdy poszła wypytałam Jankę, kto to.
Kobieta wróciła ze szklanką i podała ją Julianowi. W międzyczasie rozebrała się. Miała na sobie krótki czerwony golfik i beżowe spodnie. Ubranie swobodne, ale eleganckie. Usiadła naprzeciwko Toniego zakładając nogę na nogę i splatając ręce na kolanie. Westchnęła.
– Powiedziała, że to Ludwika. Opowiadała mi o niej wcześniej. Widzisz Tony Janka przyjechała do Paryża jakieś cztery lata temu z Lyonu. Wtedy w pociągu spotkała Ludwikę. Razem zamieszkały u ciotki Janki. Starej panny. Nazywała się ona chyba … Porte, albo jakoś tak. Później o coś się z ciotką pokłóciła i obie przeniosły się do mieszkania przy ulicy Ponthieu. Janka opowiadała mi o dozorczyni Marcelinie, bardzo sympatycznej kobiecie. Mieszkały tam ponad dwa lata, ale Ludwika zaczęła jej działać na nerwy i wyprowadziła się do hotelu Waszyngtona. Ludwika nigdzie nie zagrzała miejsca. Pracowała po parę tygodni i ją wyrzucali z posady, albo sama odchodziła. Janka opowiadała, że Ludwika była na jej utrzymaniu, to Janka miała umowę najmu i to ona płaciła rachunki. Aż w końcu miała jej dość. Przedstawiała Ludwikę jako „niezaradną sierotę”, tak mówiła. Na ślub, też przyszła by pożyczyć pieniądze od Janki, a teraz … nie żyje. Biedna dziewczyna.
– Kochanie zrobisz mi herbaty. –
wtrącił się Julian niezadowolony, że nie zwraca się uwagi na jego potrzeby.
– Już. – Augustyna poderwała się z miejsca.
– Mam nadzieję, że Ci choć trochę pomogłam. – uśmiechnęła się – No nie patrz tak na mnie. Wszyscy wiedzą, że pomagasz swojemu wujowi. Słynnemu komisarzowi Le Bret.


* * *


Powracając kobieta okazała się być nikim innym jak samą Lili Laboine. Rozmowa z nią nie była jednak łatwa. Zachowywała się jakby żyła w innym świecie, albo jakby wciąż myślała o czymś innym.
Moutier podejrzewał nawet, że jest pod wpływem narkotyków, ale to nie było to. Po prostu doszła do takiego stanu, w którym człowiek jest już tylko pewnego rodzaju automatem. Interesowała ją tylko ruletka.

Wiadomość o śmierci córki przyjęła nad podziw spokojnie. Zaskoczyło ją tylko to, że została zamordowana.

Oboje śledczy zaczęli ją przepytywać. Dowiedzieli się, że Ludwika przyszła na świat w Nicei, gdy Lili miała blisko czterdziestkę.
Ludwika wyjechała z domu przed czterema laty, pozostawiając list, w którym pisała, że już nigdy nie wróci. Miała szesnaście lat. Zniknęła w dniu swoich urodzin i odtąd nie dała znaku życia.
Lili nie powiadomiła policji, chyba nie była wcale zmartwiona tym, że się jej pozbyła.
Kilka miesięcy później dostała list, w którym niejaka panna Poré, mieszkająca przy ulicy Chemin–Vert zawiadamiała ją, że powinna lepiej pilnować swojej córki i nie zostawiać jej samej w Paryżu.
Ojciec samej Lili był nauczycielem w jakiejś mieścinie w departamencie Haute–Loire. Kiedy miała osiemnaście lat, wyjechała do Paryża i przez dwa lata była statystką w teatrze Chatelet. Pod koniec powierzono jej wykonanie kilku tanecznych pas w sztuce „W osiemdziesiąt dni dookoła świata” i w „Michel Strogonoff”. Potem przeniosła się do Folies–Bergere. W końcu wyjechała z trupą aktorów na swoje pierwsze tournee po Ameryce Południowej, gdzie była przez kilka lat. Niepodobna było wyciągnąć od niej dokładniejszych dat. Plątała się bez przerwy. Moutierowi jeszcze raz przyszło na myśl, że Lili zażywa narkotyki. Ale przyglądając się jej z bliska doszedł do wniosku, że nie na tym rzecz polega. Ona była po prostu nieinteligentna, a może nawet nie całkiem normalna.
Miała koło trzydziestki, gdy zaczęła występować w kabaretach na Wschodzie. To było jeszcze przed wojną. Włóczyła się po Bukareszcie, Sofii, Aleksandrii. Przez wiele lat mieszkała w Kairze, i zdaje się, dotarła nawet do Etiopii.

Właśnie w Konstantynopolu, miała wtedy trzydzieści osiem lat, poznała niejakiego Van Crama.
Juliusza Van Crama, prawdopodobnie Holendra. Wyglądał jak prawdziwy dżentelmen i mieszkał w Pera–Palace.
Był od niej dużo starszy. W owym czasie musiał przekroczyć pięćdziesiątkę, to znaczy, że dziś miałby prawie siedemdziesiąt.
Władał biegle kilkoma językami, szczególnie angielskim i francuskim. Niemieckim także. Bywał na przyjęciach w rozmaitych ambasadach. Zakochał się w niej i przez jakiś czas żyli ze sobą.
Po kilku miesiącach zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Coś takiego zdarzyło jej się po raz pierwszy. Nie mogła w to uwierzyć. Powiedziała o tym kochankowi, niemal pewna, że doradzi jej pozbycie się dziecka.
Van Cram ani okiem nie mrugnął. W kilka tygodni później zaproponował jej małżeństwo.
Pobrali się w Konstantynopolu. Zaprowadził ją do jakiegoś biura — ona nie wie dokładnie, gdzie — tam podpisała jakieś dokumenty i złożyła przysięgę. Ponieważ zapewnił ją, że jest jego żoną, uwierzyła ,mu. Po kilku dniach zaproponował, żeby osiedlili się we Francji.
Przez dwa tygodnie siedzieli w Marsylii, a następnie przenieśli się do Nicei. Tam przyszło na świat dziecko.
Wynajęli dość wygodne mieszkanie niedaleko Promenade des Anglais. Dwa miesiące potem Van Cram wyszedł po papierosy i już nie wrócił; nie zobaczyła go nigdy więcej.

Pisał do niej często: z Londynu, z Kopenhagi, to znów z Hamburga czy z Nowego Jorku i za każdym razem przysyłał jej pewną sumę pieniędzy. Czasami dużą. Kiedy indziej znów prawie nic. Prosił, żeby pisała o sobie, a przede wszystkim o ich córeczce.

Zawsze na poste restante. Wtedy właśnie zaczęła grać. Córka rosła, chodziła do szkoły.
Ludwika miała dwa miesiące, gdy on wyjechał, i od tego czasu nie pokazał się we Francji, a w każdym razie jej nic nie było o tym wiadomo. Ostatni przekaz, sprzed roku, był dość pokaźny, ale Lili przegrała wszystko w ciągu jednej nocy.
Napisała mu, że Ludwika wyjechała do Paryża, ale nie zna jej obecnego adresu.

Kiedy przed kilkoma laty musiała przedłużyć swój dowód, chciała, aby go wystawiono na nazwisko Van Cram. Zażądano od niej świadectwa ślubu. Przedstawiła jedyny dokument, jaki miała, wystawiony w języku tureckim. Zbadano go starannie, wysłano nawet do konsulatu tureckiego. W końcu oznajmiono jej, że jest to zupełnie bezwartościowy papier i że nigdy w świecie nie była zamężna.

Poproszona przez Margot odszukała w szufladzie zdjęcie Van Crama. Miała jeszcze jedno, ale zabrała je ze sobą Ludwika, a z tym nie chciała się rozstawać.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 26-01-2016, 09:00   #27
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Moutier słuchał uważnie co ma do powiedzenia Lili Laboine. Wchłaniał każde jej słowo, i notował w pamięci. Czuł jak ogarnia go coraz większy smutek, bowiem życie ofiary nie było kolorowe. Pierw ojciec, który okazał się zwykłym tchórzem, a potem matka. Hazardzistka, która nie widziała niczego poza swoim własnym nosem. Nie dziwnego, że Ludwika zdecydowała się opuścić matkę w tak wczesnym wieku. Z każdym wypowiadanym zdaniem przez Lili, gliniarz czuł coraz większą pogardę do swojej rozmówczyni. Co jakiś czas zaciskał kurczowo dłonie, czując jak ma ochotę na jednego mocniejszego. Od dwóch dni nie pił i czuł się zmęczony.
Lili nie chciała oddać zdjęcia Juliusza Van Crama, więc Margot miała okazję się wykazać. Została poproszona by zrobiła autoportret. W tym samym czasie Panna Laboine szukała listu od niejakiej panny Pore. Tam też był dokładniejszy adres Chemin–Vert, gdzie Ludwika mieszkała przez jakiś czas.

To miał być kolejny etap ich podróży. Tutaj nie mieli się więcej niczego dowiedzieć.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 27-01-2016, 13:34   #28
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Słowa Augustyny Lorraine były intrygujące dla Tony’ego. Nie stawiały też nowożeńców w dobrym świetle. Lebret junior bez problemu mógł sobie wyobrazić, że Ludwika w desperacji nagabywała oboje po uroczystości. Klęknęła przed Marciem Santoni, być może kurczowo chwytając się jego marynarki żebrząc o wsparcie. Liczyła na współczucie, ale możliwe że zaprawiony szampanem i poirytowany tym, że obca dla niego kobieta psuje mu najszczęśliwszy dzień, Marco uderzył ją czymś co chwycił przez przypadek. Uderzył za mocno i ze śmiertelną skutecznością.
Klasyczne morderstwo w afekcie.
Tony wyobrażał sobie nawet że przerażony swym napadem wściekłości Marco przekonuje swą świeżo poślubioną małżonkę, że wystarczy porzucić martwą biedaczkę i uciec… na podróż poślubną poza granice państwa do czasu, aż sprawa przycichnie.
Oczywiście to wszystko było jedynie zgrabną hipotezą nie popartą żadnymi dowodami, a wynikające po części z tego, że Tony nie miał żadnych innych podejrzanych. Ba, nikogo prawie z kim można by było powiązać Ludwikę.
Miał za to nowy adres: ulicę Ponthieu na której ponoć mieszkała. Oraz osobę z którą mógł porozmawiać. Być może dozorczyni Marcelina poszerzy krąg podejrzanych, bo jeśli nie.
To póki co Tony jednak podejrzewał Marco… przynajmniej do czasu, aż dwójka śledczych wróci ze swej podróży z nowymi informacjami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-02-2016, 12:51   #29
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Tym razem sprawa była o wiele prostsza. Margot mogła zrobić szkic ojca Ludwiki ze zdjęcia, a nie z opisu kogoś, kto zdjęcie widział. Trzeba było przyznać, że pani Crêmieux nie była zbyt precyzyjna. Teraz jednak mieli portret Juliusza van Crama i jeśli nie był zbyt praworządnym obywatelem istniała szansa, że jego akta znajdowały się z kartotekach policyjnych na zakurzonym poddaszu Quai des Orfèvres lub że wiedział coś o nim komisarz Prioliet z Oddziału Spraw Międzynarodowych.

Moutier stwierdził, że już niczego więcej nie dowiedzą się w Nicei. Dzięki pomocy Féreta przenocowali w niedrogim, ale czystym hoteliku niedaleko dworca i następnego dnia rano ruszyli ekspresem z powrotem do Paryża.

Miasto przywitała ich wilgocią i chłodem, tak że szybko słońce Nicei stało się tylko miłym wspomnieniem. U Lebreta dowiedzieli się, że Tony prowadził śledztwo na własną rękę i że przesłuchiwał znajomych Janiny i Marka Santonich. Miał się jednak stawić na odprawie wieczorem.
Zostało im kilka godzin i Moutier wraz z Deneuve postanowili sprawdzić adres przy ulicy Chemin–Vert. Podwiózł ich Janvier.

W chwilę później wchodzili do domu.
— Czy tu mieszka panna Poré? — spytali dozorczynię.
— Drugie piętro na prawo.
W kamienicy nie było windy. Na schodach panował półmrok. Zamiast guzika przy drzwiach wisiała wstążka, której pociągnięcie wprawiało w ruch znajdujący się wewnątrz mieszkania dzwonek o wątłym dźwięku.
Drzwi otworzyły się od razu. Chuda dama o ostrych rysach i czarnych oczach spojrzała na nich surowo.
— Czego państwo sobie życzą?
– Jesteśmy z policji. –
oznajmił bez ogródek Moutier.
Zdecydowała się wpuścić ich do środka. W czyściutkim mieszkanku, zalatywało jakimiś kuchennymi zapachami. W niewielkiej jadalni stało ich teraz czworo, nie bardzo wiedząc, jak się mają zachować.
Panna Poré zmieszała się, gdy w końcu Moutier powiedział, że chodzi o Ludwikę Laboine :
— Jeśli, zobaczywszy fotografię w gazecie, nie poszłam od razu na policję, to dlatego, że nie byłam pewna, czy to rzeczywiście ona. Po trzech i pół latach człowiek może się zmienić, szczególnie w tym wieku. W końcu nie lubię się mieszać do nie swoich spraw.
— Janina Armenieu jest pani siostrzenicą, prawda?
— Mówiłam nie o Jance, ale o jej przyjaciółce. Jeśli idzie o Janinę, to istotnie jest córką mojego przyrodniego brata, ale bynajmniej nie jestem zachwycona jej wychowaniem.
— Czy ona pochodzi z Południa?
— O tyle, o ile, pana zdaniem, Lyon to Południe. Mój biedny brat pracuje w przędzalni odkąd stracił żonę, to nie ten sam człowiek.
— Kiedy ona umarła?
— W zeszłym roku.

— Janina Armenieu przyjechała do Paryża cztery lata temu — czy tak?
— Tak, mniej więcej przed czterema laty. Lyon już jej nie wystarczał. Miała siedemnaście lat i chciała być niezależna. One wszystkie są teraz takie. Brat napisał do mnie, że nie potrafi zatrzymać córki, że ona postanowiła wyjechać, i zapytywał, czy zgodziłabym się wziąć ją do siebie. Odpowiedziałam, że oczywiście i że nawet będę może mogła znaleźć jej jakąś pracę.


Mówiła, akcentując wyraźnie każdą sylabę, jakby wszystko, co miała do zakomunikowania, było niezmiernej wagi.

Zaprosiła ich do salonu wskazując ręką na krzesła przy okrągłym stole.
— Proszę spocząć. Wszyściutko państwu opowiem. Na czym to ja skończyłam? Ach, prawda, na liście od brata. Mogę ten list odszukać, jeśli państwo chcecie, przechowuję całą swoją korespondencję, włącznie z listami od rodziny.
— Dziękuję. To nie jest konieczne. –
stwierdził Moutier.
— Jak pan woli. Krótko mówiąc, dostałam ten list, odpisałam i pewnego dnia, koło wpół do ósmej rano, bratanica zjawiła się u mnie. Już to jedno może panu dać pojęcie o jej mentalności. Mając tyle doskonałych dziennych pociągów, musiała jechać nocnym. Bo to bardziej romantycznie, rozumie pan? Na szczęście był to tydzień, kiedy pracowałam na drugiej zmianie. Mniejsza o to. Nie mówię już, w co była ubrana ani jaką miała fryzurę. Ale powiedziałam jej trochę do słuchu, nie ukrywając, że jeśli nie chce, żeby ją pokazywano palcami w całej dzielnicy, powinna zmienić styl. Mieszkanie, które zajmuję od dwudziestu lat, nie jest duże ani luksusowe, ale w każdym razie mam dwie sypialnie. Jedną oddałam Janinie do dyspozycji. Przez tydzień chodziłam z nią wszędzie razem, aby jej pokazać miasto.
— Co miała zamiar robić?
— Pan się pyta? Znaleźć sobie jakiegoś bogatego chłopa, oto, co miała zamiar robić. Jeśli mam wierzyć w to, co piszą w gazecie, dopięła celu. Tylko nie chciałabym przejść tego wszystkiego, co ona przeszła.
— Znalazła pracę?
— Została ekspedientką w jednym z magazynów na Wielkich Bulwarach. Sklep z galanterią skórzaną, niedaleko placu Opera.
— Długo tam była?

Panna Poré lubiła opowiadać wszystko po swojemu i wcale tego nie ukrywała.
— Jeśli co chwila będzie mnie pan o coś pytał, stracę wątek. Powiem panu wszystko, proszę się nie bać. A więc mieszkałyśmy tu sobie razem, ściśle mówiąc, wyobrażałam sobie, że mieszkamy razem. Przez jeden tydzień mam wolne całe przedpołudnie, przez drugi — od trzeciej po południu. Mijały miesiące. To było w zimie. Wtedy była ostra zima. Sprawunki robię w swojej dzielnicy, taki już mam zwyczaj. I właśnie z powodu jedzenia zaczęłam coś podejrzewać, zwłaszcza z powodu masła, które znikało z niezwykłą wprost szybkością. Chleb także. Czasem nie mogłam znaleźć w spiżarce reszty mięsa lub tortu, chociaż miałam pewność, że je tam zostawiłam. „To ty zjadłaś kotlet?”. „Tak, ciociu. Wczoraj w nocy okropnie zachciało mi się jeść”. Streszczam się. Nie od razu się połapałam. Wie pan, jak było naprawdę? Calutki ten czas w moim mieszkaniu, bez mojej wiedzy, mieszkała jeszcze trzecia osoba. To nie był mężczyzna, mogę pana od razu uspokoić. Jakieś dziewczynisko. Właśnie ta, której fotografia była w gazecie i którą znaleziono nieżywą na placu Vintimille. Co dowodzi, mówiąc między nami, że słusznie się niepokoiłam, bo podobne rzeczy nie zdarzają się przecież ludziom takim jak pan czy ja.
Ani razu nie zrobiła przerwy, aby zaczerpnąć tchu. Stała oparta plecami o okno, z rękami splecionymi na płaskim brzuchu; słowa płynęły za słowami, jedno zdanie goniło drugie, jak przesuwające się ziarnka różańca.
— Niech pan się nie obawia, już prawie skończyłam. Nie chcę nadużywać pańskiego czasu, bo jak przypuszczam, ma pan masę roboty.
Zwracała się wyłącznie do Moutiera, uważając widocznie, że Deneuve i Janvier grają tylko rolę figurantów.
— Pewnego ranka, kiedy sprzątałam, szpulka nici upadła mi na podłogę i potoczyła się pod łóżko Janiny. Schyliłam się po nią. Przyznaję, że wrzasnęłam, ale ciekawa jestem, .co by pan zrobił na moim miejscu. Pod łóżkiem ktoś leżał, patrząc na mnie kocimi oczyma. Całe szczęście, że kobieta. To mi trochę dodało odwagi. Na wszelki wypadek złapałam za pogrzebacz i zawołałam: „Wyłaź stamtąd!” Dziewczyna była chyba jeszcze młodsza od Janiny, miała najwyżej szesnaście lat. Ale jeżeli pan myśli, że płakała, to się pan grubo myli. Wpatrywała się we mnie nie odwracając wzroku, zupełnie jakbym to ja, a nie ona, była nie wiem jakim potworem. „Kto panią tu wpuścił?”. „Jestem przyjaciółką Janiny”. „Czy to jest powód, żeby chować się pod łóżkiem? Co pani tam robiła?” „Czekałam, aż pani wyjdzie”. „W jakim celu?” „Aby samej móc wyjść”. Wyobraża sobie pan, panie komisarzu? I tak to trwało od tygodni, jeśli nie od miesięcy. Przyjechała do Paryża w tym samym czasie co moja bratanica. Poznały się w pociągu. Obie jechały trzecią klasą i nie mogąc spać przegadały całą noc, każda na swój temat. Dziewczynie było na imię Ludwika; miała przy sobie akurat tyle, żeby przeżyć dwa, trzy tygodnie. Znalazła pracę w jakimś biurze; przyklejała znaczki na koperty. Ale zdaje się, że szef zaczął jej z miejsca robić wiadome propozycje, tak że dała mu po buzi. Tyle mi powiedziała, ale to niekoniecznie musiała być prawda. Gdy została bez grosza i kiedy wyrzucili ją z mieszkania, które sobie wynajęła, odszukała Janinę, a ta jej powiedziała, że przez kilka dni, zanim sobie nie znajdzie jakiejś innej pracy, może spać tutaj. Janina nie miała odwagi mi się przyznać. Wprowadzała koleżankę do domu, jak mnie nie było, i póki nie poszłam spać, ta cała Ludwika siedziała schowana u niej pod łóżkiem. Wtedy, kiedy pracowałam na drugiej zmianie, musiała tam siedzieć aż do wpół do trzeciej, bo idę do roboty na trzecią.
Od samego początku Moutier z trudem zmuszał się do zachowania powagi, gdyż kobieta nie spuszczała z niego oka i poczułaby się dotknięta choćby najlżejszym ironicznym uśmieszkiem.
— Krótko mówiąc… — powtórzyła.
Najmniej już ze trzy razy użyła tego zwrotu i Moutier mimo woli spojrzał na zegarek.
— Jeśli to pana nudzi…
— Ależ bynajmniej.
— Jest pan gdzieś umówiony?
— Mam jeszcze trochę czasu.
— Już kończę. Chcę tylko zwrócić pana uwagę, że całymi miesiącami każde moje słowo dochodziło do uszu osoby trzeciej, jakiejś awanturnicy, której nawet nie znałam i która śledziła wszystko, co robię i gdzie idę. Żyłam normalnym, codziennym życiem myśląc, że jestem u siebie, nie podejrzewając, że…
— Napisała pani do matki?

— Skąd pan wie? Ona panu mówiła? Nie od razu do niej napisałam. Najpierw przepędziłam tę dziewczynę i zapowiedziałam, żeby jej noga nie postała tu więcej. Chyba mogłabym wystąpić nawet na drogę sadową?
— Za bezprawne wtargnięcie do mieszkania? –
rzucił Janvier ostentacyjnie zapalając papierosa.
Panna Poré spiorunowała go wzrokiem, ale przyniosła popielniczkę.
— No, i za kradzież jedzenia przez te kilka miesięcy. Gdy bratanica wróciła, powiedziałam bez ogródek, co myślę o niej i o jej znajomościach. Janina nie była więcej warta, przekonałam się o tym, kiedy w kilka tygodni później ona także wyprowadziła się z domu i zamieszkała w hotelu. Panienka chciała mieć swobodę, rozumie pan? Żeby przyjmować chłopów!
— Jest pani pewna, że ich przyjmowała?

— A na cóż by innego potrzebowała samodzielnego mieszkania, skoro u mnie miała gdzie spać i co jeść? Wypytałam ją o tę jej przyjaciółkę. Powiedziała mi, jak się nazywa i gdzie mieszka jej matka. Wahałam się prawie tydzień, zanim napisałam do niej list, którego mam kopię. Nie wiem, czy odniósł jakiś skutek. Przynajmniej tamta nie będzie mogła powiedzieć, że jej nie ostrzegałam! Chce pan przeczytać?
— To nie jest konieczne. Czy pani miała jakiś kontakt z bratanicą po jej wyprowadzeniu?

— Nigdy nie przyszła nawet powiedzieć mi dzień dobry. Ani razu nie wpadło jej do głowy, żeby mi przysłać życzenia noworoczne. Myślę, że całe to nowe pokolenie jest takie. Te kilka rzeczy, które o niej wiem, zawdzięczam mojemu bratu, który nic z tego wszystkiego nie rozumie. Już ona go umie czarować. Od czasu do czasu pisze do niego, opowiada, że pracuje, że czuje się dobrze, i za każdym razem obiecuje, że wkrótce go odwiedzi.
— Czy nigdy nie była w Lyonie?
— Raz, na Boże Narodzenie.
— Ma jakieś rodzeństwo?
— Miała brata, który umarł w sanatorium. Krótko mówiąc…

Moutier zaczynał odruchowo liczyć te zwroty.
— Ona jest pełnoletnia. Przypuszczam, że uprzedziła mojego brata o swoim ślubie. Nic mi nie wspominał. Ja sama dowiedziałam się o tym z gazety. Ale ciekawe, nie uważa pan, że jej przyjaciółkę zabito akurat w dniu ślubu,
— Czy one się dalej widywały?
— Skąd ja mogę wiedzieć? Ale jeśli pan jest ciekaw, co myślę, to taka dziewczyna, jak Ludwika, niełatwo zrezygnuje z przyjaciółki. Tacy, którzy żyją cudzym kosztem i kryją się pod łóżkami, nie zrażają się byle czym. A ten Santoni to rzeczywiście bogaty człowiek…
— A więc przez trzy lata nie widziała się pani z bratanicą?

— Trochę więcej niż trzy lata. Raz, w zeszłym roku, chyba w lipcu, zauważyłam ją w pociągu. To było na dworcu Saint–Lazare. Wybrałam się na cały dzień do Mantes–la–Jolie. Była piękna pogoda, upał. Miałam wolne i okropnie tęskniłam za wsią. Na sąsiednim torze stał wspaniały ekspres; powiedziano mi, że jedzie do Deauville. Nasz pociąg właśnie ruszył, gdy w oknie ekspresu mignęła mi Janina. Pokazała mnie palcem komuś, kto był razem z nią w przedziale, i w ostatniej chwili zrobiła w moim kierunku ironiczny gest.
— Czy to była kobieta?
— Nie mogłam się zorientować. Zdawało mi się, że Janina była bardzo szykownie ubrana, a ten ekspres miał tylko wagony pierwszej klasy.

Janvier, jak zwykle, robił notatki, skąpe zresztą, bo całą tę gadaninę można było streścić w kilku słowach.
— Czy wtedy, kiedy pani bratanica tu mieszkała, orientowała się pani, z kim ona się widuje?
— Sądząc z tego, co mówiła, nie spotykała się z nikim. Trudno ufać dziewczynie, która ukrywa pod łóżkiem nie wiadomo kogo.
— Dziękuję pani bardzo.
— To wszystko, co pan chciał wiedzieć?
— Chyba że ma pani jeszcze jakieś informacje.
— Nie sądzę. Gdyby mi się coś przypomniało…

Nie bez żalu patrzyła, jak wszyscy troje zmierzają w kierunku drzwi. Bardzo by chciała mieć jeszcze coś do powiedzenia. Moutier przepuścił przodem Deneuve i Janviera i schodził ze schodów ostatni.

Myślał o szesnastoletnim podlotku, który uciekł z domu i miesiącami musiał ukrywać się pod łóżkiem.

Wdowa Crêmieux określiła ją jako dumnego zarozumialca, który nie raczył odzywać się do nikogo. Służąca Róża, widywała ją spędzającą długie godziny samotnie na ławce przed kościołem Św. Trójcy. Sama też była dwukrotnie u „Panny Ireny”. Nikt nie towarzyszył jej do „Romea”, z nikim także stamtąd nie wyszła, odrzucając mimo deszczu propozycję taksówkarza, który widział ją przechodzącą przez plac Saint–Augustin, a później na rogu ulicy Saint–Horiore.
Potem było tylko martwe ciało lezące na mokrym bruku placu Vintimille.
Nie miała już ani wypożyczonego aksamitnego wdzianka z kapturem, ani wyszywanej srebrem torebki, a na jednej stopie brakowało czółenka na wysokiej szpilce.

Wsiedli do samochodu, a Filip spytał zapalając silnik.
– Gdzie jedziemy?


* * *


Pamiętając polecenie „starego” Lebreta Tony wrócił na Quai des Orfèvres, by zdać relacje z prowadzonego śledztwa. Co jak się przekonał nie było zbyt dobrym posunięciem, bo czekała tam na niego wiadomość od redaktora naczelnego „Le Figaro”, że potrzebują go w gazecie natychmiast.

Sprawy gazety zajęły mu cały wieczór, tak że odwiedziny na Rue Ponthieu musiał odłożyć do następnego dnia. Pojechał tam rano.

Ulica Ponthieu wygląda trochę jak kulisy albo kuchenne schody Champs–Elysées. Każda wielka paryska arteria ma taką, często biegnącą równolegle, węższą i ruchliwszą uliczkę, przy której mieszczą się małe bary i sklepiki spożywcze, szoferskie knajpki i tanie hoteliki, zakłady fryzjerskie i dziesiątki różnych warsztatów usługowych.

Szczęście mu dopisywało i już w pierwszej kamienicy dowiedział się, że Marcelina mieszka w domu obok.

Mieszkanie dozorczyni było równie ciemne jak w większości paryskich kamienic, ale konsjerżka wyglądała młodo, apetycznie, a mały berbeć rozrabiał w kojcu z lakierowanego drewna.
– Czy mogę Panią spytać o Janinę Armienieu i jej przyjaciółkę? – spytał Tony, gdy zaprosiła go do środka. — Mieszkały u pani?
— Proszę, niechże pan usiądzie. Pozwoli pan, że będę dalej robiła obiad małemu? Jeśli panu za ciepło, proszę się nie krępować i zdjąć płaszcz.

Po chwili powiedziała:
– Prawdziwą lokatorką, tą, na której nazwisko było mieszkanie, była panna Armenieu, panna Janka, jak ją nazywałam. Właśnie wyszła za mąż. Pisali o tym w gazetach. Pan wie, prawda?

Młody Lebret skinął potakująco głową.
— Czy ona długo mieszkała u pani?
— Mniej więcej dwa lata. Jak przyjechała, była jeszcze bardzo młodziutka i niezaradna i często przychodziła do mnie po radę.
— Pracowała gdzieś?
— Była wtenczas maszynistką w jakimś biurze, niedaleko stąd, nie wiem dokładnie, gdzie. Wynajęła małe mieszkanko na trzecim piętrze, wprawdzie od podwórza, ale ładne.
— Przyjaciółka nie mieszkała z nią?

— Owszem. Tylko jak mówiłam, to ona płaciła czynsz i umowa była na jej nazwisko.
Kobieta odpowiadała chętnie i gładko.
Wyprowadziły się jakieś pół roku temu. Ściślej mówiąc, panna Janka wyniosła się pierwsza.
— Myślałem, że mieszkanie było na jej nazwisko?
— Tak. To było jakoś pod koniec miesiąca, brakowało może trzy–cztery dni. Któregoś wieczoru panna Janka weszła, usiadła na tym miejscu, gdzie akurat pan siedzi, i powiedziała: „Mam tego dość, pani Marcelino. Tym razem postanowiłam zrobić z tym koniec”.

Tony zapytał:
— Z czym chciała skończyć?
— No z tamtą, jej przyjaciółką, Ludwiką.
— Nie zgadzały się ze sobą?
— Właśnie to chciałabym panu wyjaśnić. Panna Ludwika nigdy nie wstępowała, żeby sobie ze mną pogwarzyć i nie wiem o niej prawie nic, prócz tego co mówiła jej przyjaciółka, tak że znam tylko jedną wersję. Z początku myślałam, że to są siostry albo kuzynki, albo może przyjaźnią się od dziecka. Potem panna Janka powiedziała mi, że po prostu spotkały się w pociągu jakieś dwa czy trzy miesiące temu.
— Nie lubiły się?

— I tak, i nie. Trudno powiedzieć. Mieszkało tu już sporo dziewcząt w ich wieku. Jeszcze teraz są dwie, które występują w „Lido”. Trzecia jest manikiurzystką w hotelu „Claridge”. Większość zwierza mi się ze swoich radości i kłopotów. Panna Janka tak samo. Natomiast ta druga, Ludwika, nigdy nic nie mówiła. Długi czas myślałam, że była dumna, później zaczęłam się zastanawiać, czy to nie przez nieśmiałość, ale chyba tak.
Widzi pan, kiedy te małe przyjeżdżają do Paryża i czują się zagubione wśród tych milionów ludzi, to albo blefują, udają pewne siebie, mówią głośno, albo zamykają się w sobie.

Panna Janka należała raczej do tych pierwszych. Nic jej nie przerażało. Wychodziła prawie co wieczór. Po kilku tygodniach zaczęła wracać o drugiej, trzeciej nad ranem. Nauczyła się, co i jak nosić. Mieszkała najwyżej trzy miesiące, a już usłyszałam, że wchodzi na górę z jakimś mężczyzną. Nie obchodziło mnie to. Była u siebie. W końcu to nie jest pensjonat.
— Czy każda z nich miała swój pokój?
— Tak. I co z tego! Ludwika i tak wszystko słyszała, a rano musiała nieraz czekać, aż ten facet wyjdzie, aby się umyć albo przejść do kuchni.
— I to właśnie było powodem sprzeczek?

— Nie wiem na pewno. W ciągu dwu lat może się sporo wydarzyć, a ja mam tutaj dwadzieścia dwie lokatorki. Nie mogłam przewidzieć, że jedną z nich ktoś zabije.
— Co robi pani mąż?
— Jest kierownikiem sali w restauracji przy placu Ternes. Nie przeszkodzi to panu, że dam małemu jeść?

Posadziła berbecia na jego krzesełku i — nie tracąc wątku — zaczęła karmić go łyżeczką.
— Jeśli pan chce znać moje zdanie, panna Janka wiedziała dobrze, czego chce, i zdecydowana była osiągnąć to — wszystko jedno jak. Nie zadawała się z byle kim. Większość tych panów, którzy się tu przewinęli, miała swoje wozy. Widziałam je rano przed bramą, wystawiając pojemniki ze śmieciami. Niekoniecznie musieli być młodzi. Ale i nie starzy. Właśnie to chcę panu wytłumaczyć — nie chodziło wyłącznie o przyjemność.
Kiedy się mnie o coś pytała, od razu wiedziałam, do czego ona zmierza. Na przykład, jeśli jej wyznaczono spotkanie w jakiejś restauracji, której nie znała, starała się dowiedzieć, czy to elegancki lokal, czy nie, co trzeba na siebie włożyć itp.
Po niespełna pół roku znała niektóre lokale i pewnych ludzi w Paryżu jak własną kieszeń.

— Czy nigdy nie zabierała ze sobą przyjaciółki?
— Tylko wtedy, gdy szła do kina.
— Co Ludwika robiła wieczorami?

— Przeważnie siedziała w domu. Czasami szła na krótki spacer, ale nigdy nie zapuszczała się daleko, zupełnie jakby się czegoś bała. Były prawie w tym samym wieku, ale w porównaniu z tamtą panna Ludwika była niemal dzieckiem. To właśnie czasami doprowadzało pannę Jankę do rozpaczy. Kiedyś powiedziała do mnie: „Gdybym mogła usnąć wtedy, w tym pociągu, zamiast z nią gadać!”
A jednak, jestem pewna, że — szczególnie na początku — była zadowolona, że miała do kogo otworzyć usta. Być może pan również zauważył, że te wszystkie dziewczyny przyjeżdżające szukać szczęścia w Paryżu, prawie zawsze trzymają się po dwie. Dopiero potem zaczynają się powoli nie znosić.
Tak właśnie było i teraz, i to tym szybciej, że panna Ludwika nie umiała się przystosować i nigdy nie była na jednej posadzie dłużej niż kilka tygodni. Nie miała żadnego wykształcenia. Zdaje się, że pisała z błędami ortograficznymi, i to nie pozwalało jej pracować w biurze. Kiedy udało jej się zaczepić gdzieś jako sprzedawczyni, zawsze musiało się coś zdarzyć; jak nie szef chciał się z nią przespać, to przynajmniej kierownik działu.

Zamiast delikatnie dać — im do zrozumienia, że to nie jest w jej stylu, unosiła się, dawała im po twarzy albo wylatywała trzaskając drzwiami. Pewnego razu, kiedy w zakładzie zdarzyła się jakaś seria kradzieży, podejrzenie padło właśnie na nią, mimo że była czysta jak łza.
Zaznaczam, że to wszystko wiem od jej przyjaciółki. Sama pamiętam tylko, że zdarzały się długie okresy, kiedy panna Ludwika nie miała pracy; wychodziła wtedy z domu później niż zwykle i uganiała się po wszystkich adresach, które znalazła w drobnych ogłoszeniach.

— Czy jadały u siebie na górze?
— Prawie zawsze, z wyjątkiem dni, kiedy pannę Jankę zapraszali gdzieś jej przyjaciele. Poprzedniego roku obydwie były tydzień w Deauville. Ściślej mówiąc, wyjechały razem, ale mała — to znaczy Ludwika — wróciła pierwsza. Janka przyjechała dopiero parę dni później. Nie wiem, co się tam zdarzyło. Jakiś czas nie rozmawiały ze sobą, ale w dalszym ciągu mieszkały razem.
— Czy do Ludwiki przychodziły jakieś listy?

— Tak. Ale nigdy prywatne. Byłam nawet przekonana, że to sierota. Jej przyjaciółka powiedziała mi, że Ludwika miała matkę, gdzieś na Południu, na pół wariatkę, która się o nią wcale nie troszczyła. Od czasu do czasu, gdy panna Ludwika odpowiadała pisemnie na ogłoszenia, otrzymywała jeden czy drugi list z firmowym nagłówkiem; wiedziałam dobrze, co to oznacza.
— A Janina?
— Co dwa albo trzy tygodnie dostawała list z Lyonu. Ma tam ojca, który jest wdowcem. Później przede wszystkim zaproszeniami na randki.
— Jak dawno Janina powiedziała pani, że ma ochotę pozbyć się swojej przyjaciółki?

— Zaczęła o tym mówić chyba rok temu, może półtora, ale to było zawsze wtedy, kiedy się o coś pokłóciły, albo gdy tamtą znów wyrzucili z kolejnej posady. Janka wzdychała: „I pomyśleć, że opuściłam ojca, żeby być wolną, a wzięłam sobie na kark tę idiotkę!”
Jestem przekonana, że już nazajutrz albo najdalej na trzeci dzień była zadowolona, że ma ją koło siebie. To było trochę tak jak w małżeństwie.
— Janina Armenieu rozstała się z panią przed sześcioma miesiącami, prawda?

— Tak. Ostatnio bardzo się zmieniła. Lepiej się ubierała, to znaczy nosiła droższe suknie, chodziła do lokali o klasę lepszych niż te, w których bywała dotychczas. Zdarzało się, że nie wracała do domu przez dwa, trzy dni z rzędu. Dostawała kwiaty, bombonierki firmy „Markiza de Sévigné”. Wtedy zrozumiałam. I rzeczywiście pewnego wieczoru przyszła do mnie do dozorcówki i oświadczyła: „Tym razem zabieram się na dobre, pani Marcelino. Nie mam nic przeciwko mieszkaniu tutaj, ale nie mogę wiecznie być uwiązana do tej dziewczyny”. „Chyba nie wychodzi pani za mąż?” — zażartowałam. Nie roześmiała się i szepnęła: „Nie w tej chwili. W odpowiednim czasie dowie się pani o tym z gazet”.
Musiała już wtedy znać pana Santoniego. Miała pewną siebie minę i uśmiechała się znacząco. Żartobliwie ciągnęłam dalej: „Zaprosi mnie pani na wesele?” „Tego nie obiecuję, ale przyślę pani coś ładnego w prezencie”.
— Dotrzymała przyrzeczenia? —
spytał Tony.
— Jeszcze nie. Ale chyba to zrobi. Jakby nie było, dopięła swego i spędza miodowy miesiąc we Włoszech. Wracając jeszcze do tamtego wieczoru, powiedziała mi, że wyprowadza się, nie mówiąc przyjaciółce ani słowa, i że postara się, aby Ludwika jej nie odnalazła. „Gotowa się mnie znów uczepić!”
Zrobiła dokładnie tak, jak zapowiedziała; korzystając z tego, że tamta wyszła, spakowała obie swoje walizki i dla wszelkiej pewności nawet mnie nie zostawiła adresu. „Wpadnę od czasu do czasu zobaczyć, czy jest dla mnie jakaś poczta”.

— Widziała ją pani później?
— Może trzy albo cztery razy. Ale mieszkanie było jeszcze opłacone na kilka dni naprzód. Ostatniego ranka panna Ludwika przyszła do mnie i oznajmiła, że zmuszona jest się wyprowadzić. Przyznaję, że zrobiło mi się jej żal. Nie płakała. Kiedy mi to mówiła, drżały jej wargi i widać było, że jest zupełnie bezradna. Jako cały bagaż miała tylko małą niebieską, walizkę. Zapytałam, dokąd ma zamiar iść; odpowiedziała, że nie ma pojęcia. „Jeśli pani chce zostać jeszcze kilka dni, dopóki nie znajdę lokatora…” „Bardzo pani dziękuję, ale wolę nie…”
To było zupełnie do niej podobne. Widziałam, jak szła chodnikiem, z walizką w ręce, i kiedy skręciła za rogiem, miałam przez chwilę ochotę ją zawołać i dać jej trochę pieniędzy.
— Czy ona także panią odwiedzała?

— Tak, ale nie po to, żeby się ze mną zobaczyć. Chodziło jej tylko o adres przyjaciółki. Powiedziałam, że sama go nie znam. Ale chyba mi nie uwierzyła.
— Dlaczego chciała ją odnaleźć?
— Może po to, aby znów być z nią razem, a może by ją poprosić o pieniądze. Sądząc po tym, jak wyglądała, nietrudno było zgadnąć, że nie powodzi jej się za dobrze.
— Kiedy zjawiła się po raz ostatni?

— Może trochę więcej jak miesiąc temu. Na stole leżała gazeta, którą akurat czytałam. Z pewnością nie powinnam zrobić tego, co zrobiłam. „Nie wiem, gdzie ona mieszka — powiedziałam — ale właśnie piszą o niej w gazecie”. To prawda. Było tam napisane coś w tym guście: „U »Maxima« co wieczór można spotkać Marka Santoniego, przedstawiciela wytwórni wermutów, w towarzystwie czarującej modelki Janiny Armenieu”.
Tony zrozumiał bez słowa. Równo miesiąc temu Ludwika Laboine wybrała się po raz pierwszy na ulicę Douai, aby pożyczyć u „Panny Ireny” wieczorową suknię. Czyż nie zrobiła tego z zamiarem udania się do „Maxima”, by spotkać się z przyjaciółką?
— Nie wie pani, czy widziała się z nią?
— Nic z tego nie wyszło. Kilka dni temu panna Janka zjawiła się u mnie i kiedy ją o to spytałam, wybuchnęła śmiechem. „Owszem, chodzimy często na kolację do »Maxima«, ale przecież nie co dzień — powiedziała. — Poza tym nie sądzę, aby wpuszczono tam tę biedną Ludwikę”.
— Przepraszam pana na sekundę, chcę tylko położyć synka spać.

Dozorczyni wytarła małemu buzię, przewinęła go na stole, po czym znikła z nim w niewielkiej mszy, skąd dały się słyszeć czułe szepty.
Kiedy wróciła, miała minę jakby nieco bardziej stroskaną.
— Zastanawiam się teraz, czy to wszystko, co zaszło, nie stało się z mojej winy. Żeby chociaż te dziewczęta nie robiły takich tajemnic, o ileż by wszystko było prostsze! Że panna Janka nie zostawiła mi swego adresu, bo nie chciała, aby przyjaciółka zawracała jej głowę — to jeszcze mogę zrozumieć. Ale tamta, to znaczy panna Ludwika, mogła przecież dać mi swój adres.
Z dziesięć dni temu, może trochę więcej, nie pamiętam dokładnie, zjawił się jakiś mężczyzna i pytał, czy mieszka tu niejaka Ludwika Laboine.
Odpowiedziałam, że nie, że wyprowadziła się przed paroma miesiącami, ale jest jeszcze w Paryżu; nie znam jej adresu, ale zagląda do mnie od czasu do czasu.
— Co to był za człowiek?

— Jakiś cudzoziemiec. Sądząc z akcentu, musiał to być albo Anglik, albo Amerykanin. Ale nie z tych bogatych, eleganckich facetów. Drobny, szczupły człowieczek. Nie wiem czemu, skojarzył mi się z cyrkowym błaznem. Sprawiał wrażenie zmartwionego, z naciskiem wypytywał, czy sądzę, że panna Ludwika wkrótce się zjawi. „Może jutro, może za miesiąc” — odpowiedziałam. „Zostawię dla niej karteczkę”.
Usiadł przy stole, poprosił o papier i kopertę, i zaczął pisać coś ołówkiem. Wsunęłam list — do pustej przegródki na korespondencję i więcej o tym nie myślałam.
Kiedy w trzy dni później ten człowiek zjawił się ponownie, list leżał ciągle na swoim miejscu; facet miał minę jeszcze bardziej zmartwioną. „Nie mogę długo czekać — rzekł. — Wkrótce będę musiał wyjechać”. Zapytałam, czy to coś ważnego, a on odpowiedział: „Dla niej — tak. Nawet bardzo”.
Zabrał list i napisał drugi; tym razem trwało to sporą chwilę, jak gdyby musiał się na coś zdecydować. W końcu podał mi kartkę z westchnieniem.
— Więcej go pani nie widziała?

– Tylko wtedy, jak był drugi raz. W trzy dni potem, po południu, przyszła panna Janka. Była bardzo podniecona i oświadczyła: „Niedługo przeczyta pani o mnie w gazetach”.
Robiła właśnie sprawunki w pobliskich sklepach i była obładowana mnóstwem paczek z nalepkami najlepszych magazynów. Powiedziałam jej o liście dla panny Ludwiki i o wizytach chudego człowieka. „Gdybym tylko wiedziała, gdzie jej szukać…” — zdawała się nad czymś zastanawiać. „Może będzie lepiej, jak mi go pani da — powiedziała wreszcie. — O ile znam Ludwikę, przyleci bez chwili namysłu. Skoro tylko przeczyta w gazecie, gdzie mnie można znaleźć…”
Zawahałam się. Ale pomyślałam sobie, że na pewno ma rację.
— Dała jej pani ten list?

— Tak. Spojrzała na kopertę i wsadziła go do torebki. Już w progu zawołała: „Niedługo dostanie pani obiecany prezent, pani Marcelino!”
Tony siedział w milczeniu, spuściwszy głowę, ze wzrokiem utkwionym w podłogę.
— Czy Ludwika nie pokazała się już więcej?
— Nie.
— A więc nie wiedziała, że jej eks–przyjaciółka ma dla niej list?
— Przypuszczam, że nie. W każdym razie ja jej tego nie mówiłam.

W ciągu kwadransa Tony dowiedział się więcej, niż mógł się spodziewać. Tylko że ślad nagle się urywał.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 20-02-2016, 18:35   #30
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Na wieczornym spotkaniu zebrali się wszyscy śledczy, by wymienić się informacjami. Śledztwo ruszyło z kopyta. Wciąż jednak im czegoś brakowało. Zupełnie jakby w układanych puzzlach nie było kilku kawałków.

Moutier siedział od dłuższego czasu sam w gabinecie. Co jakiś czas dolewał sobie brandy do kubka i pił dużymi haustami. Papieros za papierosem się palił tak, że gdy wszyscy się zebrali w powietrzu unosił się siwy dym.
-Tony, może ty zacznij od tego czego się dowiedziałeś - poprosił gościa.
Młody Lebret wyglądał na przygnębionego i nieco roztargnionego. Dopiero po chwili odezwał się mówiąc.- Janina i Ludwika przez bardzo długi czas były sublokatorkami. Dość zżytymi z początku, ale potem wszystko powoli zaczęło się psuć. Ludwika nie radziła sobie w mieście i… traciła robotę za robotą. Janina pięła się w karierze od rozporka do rozporka, aż w końcu… wyszła za mąż. W tym czasie… Ludwika stawała się coraz bardziej uciążliwym rzepem, który nie chciał się odczepić od niej. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to na spotkanie z Janiną Ludwika tak się wystrajała. W końcu jej przyjaciółka zaczęła obracać się w wyższych sferach, próbując zerwać z przeszłością… a żebrząca o pomoc Ludwika była dla niej persona non grata- wzruszył ramionami.-[i]To chyba tyle, jeśli chodzi o te kluczowe informacje. Aaaa… i jeszcze dopytywał się o Ludwikę jakiś cudzoziemiec, niski i niezamożny. Zostawiał dla niej jakieś listy z których… ostatni trafił w ręce Janiny

Gdy bratanek komisarza skończył, sam detektyw zaczął mówić:
-Matka Ludwiki poza tym że jest nałogową hazardzistką to jeszcze jest, skończoną kretynką. - gniew i złość przemawiały przez policjanta -Matka to Lili Laboine, a ojcem jest niejaki Juliusz Van Cram. Prawdopodobnie Holender. W trakcie podróży poznała Janinę, z którą zamieszkała. Choć właściwym słowem było by że Janina ukrywała u swojej cioci, panny Poré, przyjaciółkę. Gdy się wydało panna Pore wyrzucił dziewczynę z domu, a Janina jakiś czas później wyprowadziła się do hotelu. Z tego co można sądzić z opowiadania lady Pore, można stwierdzić że to jej siostrzenica opiekowała się Ludwiką. To są rzeczy pewne - zakończył swoje opowiadanie, dodając jednocześnie -Margot sporządziła obraz ojca Ludwiki. Może to on jej szukał i zostawił listy. Tony wziąłbyś portret i pojechał raz jeszcze do tej kobiety. Może go rozpozna. - głos detektywa był pełen wątpliwości. Nastąpiło milczenie, podczas którego Moutier wyjął kolejnego papierosa -Teraz możemy tylko przypuszczać.. - podszedł do drzwi i upewnił się że są zamknięte szczelnie, także opuścił żaluzje. Chciał zapewnić im jak najwięcej prywatności -Pomińmy na chwilę fakt, że nie mamy narzędzia zbrodni. Nie mamy odcisków palców. Świadków. Bez tego możemy sobie tylko pomarzyć. Taka prawda. Są dwie możliwości. - uderzył się w czoło -Janvier, sprowadź mi tu Marcela. Tak tego z Romea. Jeśli Janina albo jej mąż, ma coś z tym wspólnego, dowiemy się o której skończyło się wesele. Jestem ciekaw czy wracali sami, czy ktoś ich podwiózł. Jeśli nie będą mieć alibi, być może ale to być może, będziemy mieć powód by przeszukać mieszkanie Pana Santoniego. Druga możliwość jest taka, że ten nieznajomy, ale to szukanie igły w stogu siana. Na razie ta dwójka, bo raz znali ofiarę, a dwa Janina nie chciała jej w swoim życiu. W końcu Ludwika wiedziała jedno. Żona Pana Santoniego nie jest takim niewiniątkiem. - uśmiechnął się -Ale to tylko hipoteza. Gorzej jeśli świadkowie potwierdzą, że wesele trwało do rana, albo przynajmniej do 3 w nocy i oboje byli na przyjęciu - rzekł patrząc na Tonego -Jak coś innego chodzi Ci po głowie to mów. Na razie nie mamy namacalnych dowodów, więc to są tylko hipotezy.. - nie do kończył tylko zaciągnął się papierosem, dając młodemu pole do popisu.

Tony siedział zamyślony i milczący, nie przeszkadzając detektywowi w wypowiedzi.

Janvier wyciągnął notatnik i przewrócił w skupieniu kilka kartek.
Służący Santoniego niejaki Ruchon zeznał, że Santoni wraz ze swoją świeżo poślubioną małżonką zjawili się o piątej nad ranem, w świetnych humorach, przebrali się i pojechali szybko na lotnisko w Orly. Ruchon nie rozpoznał na zdjęciu Ludwiki. Zeznał, że jej nigdy nie widział.
Wstał chowając notatnik i gasząc papierosa:
– Dobra lecę po tego Marcela.
Wrócił pół godziny później prowadząc mężczyznę koło trzydziestki, tym razem jednak starannie ogolonego, nie licząc zalotnego wąsika, lecz o pochmurnym spojrzeniu.
– Siadaj Marcel. – Janvier wskazał drewniane krzesło przed biurkiem.
– Czego ode mnie chcecie. Powiedziałem wszystko co wiedziałem. – zaczął gburliwym, zaczepnym tonem barman.
Moutier podszedł do Marcela, i usiadł na rogu biurka i spojrzał spode łba na barmana.
-Niby tak, ale widzisz mamy parę pytań. Odpowiesz na nie i zapomnimy o Tobie i Twoim przyjacielu.. - uśmiechnął się paskudnie -Do której Państwo Santoni byli na przyjęciu? - padło pierwsze pytanie a po nich kolejne-Czy Pan lub Pani Santoni wychodzili w trakcie przyjęcia? Czy widział ich w miarę cały czas, czy był jakiś okres gdzie zniknęli z oczu jemu, na dłuższy czas
- Jakim samochodem przyjechali, albo odjechali państwo Santoni? Może z jakiejś firmy wynajmującej pojazdy na takie okazje?- zapytał Tony.
Marcel ostentacyjnie odwrócił się bokiem do Moutiera prezentując mu swój wątpliwej urody profil i zwrócił się do Tony’ego:
– To Pan jesteś ten mądrzejszy? – zadał retoryczne pytanie.
– Państwo Santoni mieli wynajętą limuzynę, białego royca, z tego co pamiętam. Nie wiem skąd był kierowca, ale miał taki szary gajerek, jak ci kierowcy z limuzyn. Dość długo byli na weselu. Większość gości się już rozjechała, gdy pan Santoni z żoną wyszli było już dobrze po czwartej. Cały czas ich nie widziałem. Byłem tam by obsługiwać gości przy barze, a nie żeby śledzić państwa młodych. – rzucił z przekąsem.– Ale nie wydaje mi się, żeby w ogóle opuszczali lokal.
-Czy Janina Santoni wydawała się być potem zdenerwowana, po wyjściu przyjaciółki? Jak jej mąż ?
Marcel uśmiechnął się kącikiem ust.
– Nie zwróciłem uwagi.
Janvier szturchnął go w ramię.
– A chcesz posiedzieć 48 aż sobie przypomnisz? – spytał całkiem uprzejmie.
Barman powiódł okiem po otaczających go mężczyznach i gdyby był bazyliszkiem wszyscy padliby trupem. Wzruszył ramionami:
– Może i byli zdenerwowani, ale potem się bawili jak inni. Byli szczęśliwi i zadowoleni. Pewnie nigdy ich się policja nie czepiała. – zakończył kpiąco.
- Trzeba by chyba… popytać po firmach wynajmujących limuzyny.- mruknął Tony wyraźnie zamyślony. Po czym spytał.- A wiesz może, kto organizował to całe wesele?
– Marco Santoni, a któżby inny? –
odparł zdziwiony Marcel.
- Ale przecież sam nie pisał zaproszeń.- odparł Tony.
– Aaaa … chodzi o firmę. – domyślił się po chwili barman – Tego nie wiem. Była taka jedna wścibska baba. Kazała na siebie wołać madame Nicole. Ona zajmowała się wystrojem, menu, orkiestrą. Nazwy nie znam, ale pamiętam ich symbol. Takie dwa serca obok siebie.-

To wystarczyło. Tony Lebret miał jakiś ślad, którego mógł się chwycić. I kontakty w dziale towarzyskim Le Figaro. Niewątpliwie ktoś taki jak Marco Santoni nie szczędził wydatków na wesele, które wszak było wydarzeniem towarzyskim. Z pewnością też wynajął renomowaną firmę, znaną z przygotowania imprez. Mając informację na temat jej symbolu, Lebret miał nadzieję znaleźć firmę, potem madame Nicole, a potem… miejsce zbrodni. Zważywszy na rozwój sytuacji Tony przypuszczał że miejscem zbrodni był apartament nowożeńców, oczywiście pewnie już wysprzątany… ale od czego jest ekipa śledcza, z tymi swoimi pędzelkami? Był to chyba ich jedyna szansa na złapanie morderców, o ile państwo Santoni nimi byli. Bądź co bądź, póki co nie mieli nawet poszlak, a jedynie domysły.
To samo wiedział Moutier czekający w biurze na Lebreta, niczym ogar na polowaniu, gotowy zerwać się do przodu gdy tylko natrafi na jakiś trop.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172