|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
11-06-2016, 11:20 | #11 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
20-06-2016, 20:42 | #12 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
21-06-2016, 20:08 | #13 |
Reputacja: 1 | W oczekiwaniu na rekrutację. Poznaj swojego przeciwnika. Poszukiwania komisariatu z naborem trwały długo. Zbyt długo jak dla Dana, jednak w końcu nie było tak, że miał cokolwiek innego do roboty. Nie lubił się spieszyć, dlatego nie zniechęcał się odmowami. W końcu piętro było olbrzymie. Z pewnością gdzieś potrzebowano śmiałka chętnego do utrzymywania tu porządku. |
26-06-2016, 18:20 | #14 |
Reputacja: 1 | Bez znaczenia Długouchy obudził się wypoczęty i szczęśliwy. Nie czuł się tak dobrze odkąd zaczęła się ta cała porąbana historia z Ar Afazem. Właściwie nie żywił nadziei, że po tym co przeżył prędko zdoła odzyskać spokój, niemniej stało się. Jego prześladowca przestał istnieć, jak gdyby był niczym więcej jak jedynie niepokojącym snem. Poranek mimo dającej się wyczuć w powietrzu wilgoci, która jak zdążył zauważyć nie była mu już tak niemiła jak wcześniej, zapowiadał się pięknie. Ptaki śpiewały, pająki tkały sieci, gryzonie popiskiwały, a tak bliskie jego sercu słońce pieściło swoim łagodnym dotykiem listowie. Po rozszalałych emocjach które nim targały nie pozostał nawet ślad, znowu patrzył na świat z właściwą sobie życzliwą obojętnością. Przepłoszony nieostrożnym ruchem szczur czmychnął w gęstwinę. Zafary nie obeszło to w najmniejszym stopniu, nie chciał przestraszyć gryzonia, nie chciał też by zwierzak z nim został. Było mu totalnie wszystko jedno i to dawało mu poczucie wolności. Spojrzał na swoje odbicie w kałuży, ale nawet odkrycie, że wygląda teraz, jak wróg którego zniszczył, nie poruszyło go. Właściwie stwierdził, że choć wciąż nie rozpoznaje w odbiciu siebie, to teraz przynajmniej wie kogo widzi i paradoksalnie łatwiej wytrzymać mu własne spojrzenie. Nie czuł też już potrzeby by kryć oblicze w cieniu kaptura. Ruszył przed siebie wyjątkowo nie przejmując się wodą i błotem, które wsiąkały w jego czarne teraz szaty i brudziły śnieżnobiałe futro. Bez wątpienia nie mógł już nazywać siebie Zafarą Czerwonym, czy wciąż powinien nazywać się Zafarą jeszcze nie zdecydował. Powoli przemierzał skąpany w głębokich cieniach las. Choć karmił się światłem i to ono dało mu życie, nie bał się ciemności. Teraz jak nigdy wcześniej był w stanie dostrzec jej złożoną strukturę, docenić subtelne piękno i pozostać na nie obojętnym tak jak i ciemność była obojętna wobec niego. Idealna harmonia. Przerwał ją dźwięk telefonu. Osobnik przypominający obecnie skrzyżowanie kozy z psem, prawie zapomniał że ma urządzenie ze sobą. Dziwne że działało tak długo bez ładowania i że łapało zasięg w takiej głuszy. Dobrze się jednak stało, połączenie pozwoliło istocie odciąć kolejną nić, która łączyła go ze sprawą Ar Afaza. Był wolny, mógł robić co tylko chciał. Pytanie czego chciał? Zanim doszło do ostatecznej konfrontacji odpowiedź byłaby prosta. Chciał pozbyć się Afaza i wrócić do Soni. Lubił Soni, bardzo lubił, jego uczucie do niej było na tyle silne, że był gotów zaryzykować dla niej życie. Teraz jednak dziewczyna była mu dziwnie obojętna. Czy tak powinno być? Jego rozważania przerwała kolejna melodyjka. Nie znał tego numeru. Gdyby kierował się tym co w jego mniemaniu było zdrowym rozsądkiem pewnie wyłączyłby telefon i wywalił w najbliższą kałużę żeby znowu nie wpakować się w jakieś gówno, ale było mu wszystko jedno. Nacisnął zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha. Ostatnio edytowane przez Agape : 26-06-2016 o 18:30. |
20-08-2016, 15:52 | #15 |
Reputacja: 1 | Bestia Kiedy tylko długouchy nacisnął przycisk, jego ucho złapało szum, który trwał tyle co dwa sygnały, po czym w tle usłyszał coś, co zabrzmiało jak sowite przekleństwo i rozmowa się urwała. Czy ktoś do niego zadzwonił przez pomyłkę, czy miał być to głuchy telefon bądź inna forma prześladowania, pozostawało już w ewentualnych domysłach Zafary. Numer ten, od którego odebrał połączenie, było to 616. Trzy cyfry i nic więcej. Dziwne, ale nie na tyle by odmieniony duch pustyni uznał to, za coś czym warto się przejmować, albo czemu chciałby poświęcić choćby kilka przelotnych myśli. Skoro już trzymał urządzenie w rękach postanowił sprawdzić sygnał GPS i zorientować się jak daleko zawędrował. To nowe uczucie wyjebania na wszystko i bez potrzeby używania tajemnych sztuczek z shinso było wręcz przytłaczające, ale nie na długo. To przytłoczenie też wnet się ulotniło, a Zafara zauważył nowe, ważne zalety tego nowego stanu rzeczy. Po pierwsze - mógł się skupić i nic nie było go w stanie rozproszyć. Dodatkowo dzięki wzmożonemu tempu pracy zwojów niematerialnego mózgu szybciej skonfigurował sobie urządzenie. “Gieps” poinformował, że Zafara ładnie daleko zawędrował, a jeśli pójdzie prosto, i nie będzie nigdzie skręcał, to też gdzieś dojdzie. I wyszło na to, że to gdzieś to skraj lasu, a nieco dalej droga dla pojazdów spalinowych i energetycznych. Zdawało się, że całe Piętro to takie gigantyczne zadupie, swoisty moloch takich zadupiów. Może gdzieniegdzie widniały przejawy zaawansowanej cywilizacji, ale okolica, w której Zafara się teraz znajdował, preferowała raczej leśnictwo bądź gdzieniegdzie rolnictwo lub hodowlę stworzeń, a strefa ta rozpościerała się na obszary, gdzie przechodzenie ich na piechotę liczyło się w dziesiątkach dni. Lub przeliczając to na jednostki Zafary - w dziesiątkach wywołaniach portali. Zafara podfrunął na pobliskie drzewo, rozwalił się na sporej gałęzi i na niej w spokoju szukał informacji telefonem, na własną rękę. Właściwie gdyby chciał, mógłby zadzwonić do Soni. Nowy stan rzeczy miał - poza fajną “waletą” - jeszcze jeden “zad”: szybko się nudził. Właściwie, to że odnalazł się w tym świecie, nie sprawiło na nim żadnego wrażenia. Miał wrażenie pustki, w swej istocie niejednoznacznej do ustalenia w kwestii dobra i zła. Niemniej i nad tym niespecjalnie filozofował. Szperał w “netach”, jeśli takowe udawało mu się złapać, i szukał informacji na temat nowego Piętra. Nie denerwował się. Zafara był cierpliwy. Oj, tak, baaardzo cierpliwy. Zawsze był cierpliwy i prawie zawsze sprawiał wrażenie kogoś komu wszystko jedno, niemniej do wczoraj były rzeczy na których mu zależało. Zależało tak bardzo że był w stanie zaryzykować życiem, porzucić swoje pacyfistyczne przekonania i z zimną… nie! Wręcz przeciwnie z pełną nienawiści pasją zamordować. Teraz czuł jedynie pustkę, wszystko było w jak najlepszym porządku, ale jednocześnie na jakimś głębszym poziomie nie było. Zdawał sobie z tego sprawę i miał to w głębokim poważaniu. Strzałeczka pokazująca jego aktualną pozycję zamrygała i zgasła, net siadł parę sekund później. Postanowił zejść z drzewa. Nie zdematerializować się i opaść na ziemię, a właśnie zejść normalnie jak to miały w zwyczaju istoty cielesne. Co więcej udało mu się zrobić to całkiem sprawnie. Być może w przeciwieństwie do niego Afaz miał wśród przodków jakieś stworzenia obeznane z łażeniem po drzewach. Sterczące z jego czaszki rogi nieśmiało sugerowały kozę, ale nawet jeśli był to drzewny demon, dla istoty którą się stał nie miało to żadnego znaczenia. Ruszył przed siebie nie przejmując się błotem oblepiającym stopy i skraj jego nowej czarnej szaty, ani wielkimi kroplami spadającym przy poruszeniu każdej gałęzi. Zmierzał w stronę drogi wodząc wzrokiem za kotłującymi się na skraju pola widzenia cieniami. Gdyby naszła go ochota mógł zadzwonić do Soni, ale co by jej powiedział? “To ja Zafara, wygrałem, będzie dobrze.” Tylko czy wciąż mógł nazywać siebie Zafarą? Nie brzmiał już jak Zafara, nie wyglądał jak on i co ważniejsze nie czuł się Zafarą. Kim więc był? Afazem? Na pewno nie. Uzurpator chociaż wredny miał w sobie sporo życia, pragnień, targających nim emocji. Przystanął na chwilę zastanawiając się czy jest w nim coś jeszcze poza wszechogarniającą obojętnością. Jedyne co przyszło mu na myśl to wspomnienie świetlistych kulek, upajające doznanie kiedy to delikatne shinsu martwego przeciwnika rozpływało się wewnątrz niego łącząc z jego własną mocą. Rozmarzony nieświadomie przymknął białe ślepia i oblizał pysk. Tak, to zdecydowanie było coś co chciałby powtórzyć. Ciekawe czy podobne smakołyki istniały poza jego wewnętrznym światem. Podjął wędrówkę nieco raźniejszym krokiem. Nie miał pojęcia kim jest ani dokąd zmierza, ale wiedział jedno: był głodny. Stwór ruszył w dalszą drogę. Gdyby określić, że miał nadzieję znaleźć coś do jedzenia, to przecież mielibyśmy do czynienia z istną sprzecznością. Czy istota, w której panowała pustka, mogła odczuwać nadzieję? Zafara nie myślał nad tym. Nie miał na to miejsca ani możliwości. Skupiał się jedynie na znalezieniu jedzenia. Niczym wygłodniałe zwierzę wciągał powietrze zmieszane z shinso do -teraz- materialnych nozdrzy. Póki co dominował zapach lasu lub stęchlizny, gdy mijał szczątki martwych zwierząt i innych potworów. Czasem wbił się zapach łajna. Zafara nie przystawał po drodze, zresztą nie czuł zmęczenia, więc nic nie stało mu na przeszkodzie, nawet wtedy gdy w oddali zobaczył wyprostowaną humanoidalną sylwetkę. Na pierwszy rzut oka stworzenie okutane było w mocno zużytą skórzaną kurtkę koloru ciemnego brązu, a na jego głowie sterczał szpiczasty kapelusz. Wędrowiec podpierał się kawałem drągala, który musiał wytrzasnąć gdzieś w lesie. Ciemne portki miał połatane na tyłku i kolanach, a i ogon podobny do krowiego wystawał mu z pomiędzy spodni a kurtki. Ofiara stała tyłem do Zafary, obserwowała przestrzeń dookoła, nie widząc “kozła”. Wygłodniałe stworzenie zbliżało się węsząc w powietrzu, smakując zmysłami shinsu swojej “ofiary” czy aby mocne, czy wystarczająco wyraziste. Nie było to nic nadzwyczajnego. Przysłowiowej dupy nie urywało. Niemniej lepszy rydz niż nic, jak to w niektórych światach się powiadało, a w pobliżu nic ciekawszego poza może jakimiś gryzionami i przerośniętymi wiewiórkami nie poruszało się. Tamten kawał ciołka wydawał się największym okazem w promieniu paruset metrów. I co więcej - był tak blisko, a zapewne na tyle słaby, że Zafara nie będzie miał większego problemu z dopadnięciem go. Tylko czy naprawdę miał ochotę zadowolić się czymś takim? To co miał właśnie przed sobą w porównaniu do tego czego zasmakował było jak sucha bułka na przeciw talerza pełnego jeszcze ciepłych parujących ciasteczek. -Nie nadajesz się.- stwierdziła istota wypuszczając rękojeść sztyletu, rezygnując z jego dobycia. Niedoszła ofiara nie usłyszała słów Zafary. Odeszła dalej, tak jak “biały” pozwolił jej ujść z życiem, sam shinsoista udał się dalej. Jednak dalsza perspektywa malowała się marnie. Jakieś zwierzaki i to w dodatku jakieś kurduplate. Gdy przeszedł kolejne setki kroków w poszukiwaniu jedzenia, to czy mu się wydawało, czy w oddali dostrzegł białego, paruogonowego lisa? Zafara wytężył wzrok i skupił się na badaniu shinso. Ooo tak, to już wyglądało solidnie. Jeśli poprzednio natknął się na jakąś nędzną przepiórkę, to teraz miał do czynienia z kawałem skurwybyka. Ale będzie uczta! Znalazłszy godny siebie posiłek głodny duch, bynajmniej już nie pustyni, zmienił postać na niematerialną upodabniając się tym samym do prawdziwej zjawy, która mogłaby nawiedzać te leśne ostępy. W tej postaci mógł zbliżyć się bezszelestnie. Dłonie samoistnie powędrowały do rękojeści sztyletów. Nie zastanawiając się nad tym co robi, długouchy posłuszny jakimś pierwotnym instynktom, których nawet by u siebie nie podejrzewał skradał się do ofiary. Zafara skradał się jak gepard za małą antylopą, a lis kroczący sobie ścieżką leśną, jeszcze nie wyczuwał niebezpieczeństwo czające się w pobliżu. Sam zdziczały shinsoista przybliżał się do celu, a kiedy lis wyczaił, że nie jest już bezpieczny… został zaatakowany przez rzucającego się długouchego. Lis oberwał w bok sztyletem od Zafary. Zwierzę zawyło i odskoczyło. Posoka w miejscu zranienia zabarwiła białe futro na ciemny bord. Zafara dowiedział się, jak lis pomimo rany mógł być szybki. I że jeszcze niedostatecznie go zranił, bo zwierzę było w stanie nie uciekać, tylko zapierdalać, prawie że jak zając. Myśliwy oblizał ostrze sztyletu z krwi kosztując jej smaku. Ulatujące z niej shinso przyjemnie połechtało jego zmysły ułatwiając podjęcie decyzji o rozpoczęciu pościgu. Białe futro zaskrzyło się od energii, ciało napięło się i w jednej chwili stworzenie pognało za uciekającą zdobyczą przyspieszając własne ruchy przy użyciu shinso movment. Mimo tego iż kierowały nim w tej chwili wyłącznie instynkty, Zafara wiedział, że w tym pościgu jest na straconej pozycji i potrzebuje czegoś więcej by osiągnąć cel. Na szczęście miał portale. Jeden stworzył przed sobą drugi tak daleko jak był w stanie. To powinno skrócić dystans. Zapach krwi dodawał mu sił w pogoni za zwierzyną. Czuł zapach jej krwi, który nieznacznie się osłabił wraz z oddaleniem się bestii. Myśliwy jednak nie zamierzał dać za wygraną. Jego ciało zalśniło od shinso, by po chwili zmienić się w białoszarą smugę, która migała za drugą białą smugą, która w drodze straciła trochę krwi. Plama na futrze powiększyła się. Lis uciekał, dawał więcej sił, aby uciec przed żądnym krwi Zafarą. I póki co - udawało mu się utrzymywać dystans między sobą a tym drugim drapieżnikiem. Zafara zwęził oczy. Nie mógł pozwolić, żeby jedzenie mu uciekło. Warknął niczym rozwścieczony zwierz, wyciągnął łapę, jakby chciał rozedrzeć powietrze na strzępy. W tym momencie w dwóch miejscach naraz powstała magiczna wyrwa, która pozwoliła Zafarze drastycznie zmniejszyć odległość. Zaskoczony lis nie zdążył wykrzesać z siebie sił, kiedy Zafara drugi raz dopadł futrzaka. Ostrze zanurzyło się w okolicach łopatek, a lis znów strasznie zawył. Nie skończyło się jednak to na skowycie. Lis wyrwał się z klingi sztyletu, uwalniając na świat kolejne porcje krwi. Teraz to ofiara zaszarżowała na Zafarę - tym razem wyszło, że zwierzak też umie dać popalić. Szczęka jedzenia zakleszczyła się w łapie Zafary, która miała zadać kolejny cios, przy okazji zatapiając zęby. Były kłopoty, jeśli Zafara czegoś nie wymyśli, potworzysko odgryzie mu łapę. Na myślenie długouchy nie miał ani czasu ani ochoty, zareagował tak jak zwykle w podobnych sytuacjach stając się niematerialny i teoretycznie nietykalny dla fizycznych ataków, nie zaniechał także własnej ofensywy próbując zatopić sztylet trzymany w wolnej ręce w oku lisa. Ostrze sztyletu zatopiło się w oku stwora. Lis miotał się wściekle, a po chwili drgawek i szału zadrgał nieznacznie, znieruchomiał i zamarł. Zafara uwolnił się od przeciwnika. W dziwnym odruchu zadał soczystego kopa w pysk zwierzęcia, gruchocząc mu kości. Podano do stołu. Zdziczała istota jaką stał się niegdysiejszy ułożony shinsoista zadarła łeb ku górze i zawyła triumfalnie obwieszczając wszem i wobec swoje zwycięstwo. Nie trwało to jednak długo. Cenne smakowite shinso szybko przyciągnęło całą jego uwagę. Opadł na czworaki i zaczął łapczywie chłeptać energię lisa dodając ją do swojej. Kiedy zaspokoił pierwszy głód zaczął delektować się tym doznaniem, niejasno uświadamiając sobie, że musiał kompletnie zwariować skoro posunął się do czegoś takiego. Zupełnie nie przeszkadzało mu to w jedzeniu, dopiero kiedy każda drobinka shinso warta fatygi została przez niego wchłonięta zdecydował się iść dalej w stronę drogi. Nie spieszyło mu się, był zadowolony i pełen mocy. Udało mu się też bez większych przeszkód wydostać się z lasu i dotrzeć do pierwszych oznak cywilizacji - drogi. Teraz zostało poczekać na naiwnego… to znaczy na ofiarę… uf, na autostop. |
22-08-2016, 09:01 | #16 |
Reputacja: 1 |
__________________ |
22-08-2016, 18:16 | #17 |
Reputacja: 1 | Rekrutację czas zacząć! I czas ten upłynął dość powoli. W miarę jak duża wskazówka zbliżała się do celu, rozmowy zaczęły się wygaszać. Gadaniny i szum ustał, gdy drzwi się otworzyły. |
24-08-2016, 16:31 | #18 |
Reputacja: 1 |
__________________ Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu. Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas. |
07-09-2016, 14:05 | #19 | |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. | |
07-09-2016, 21:11 | #20 |
Reputacja: 1 | Podróż wędrowca bez celu Odmieniony duch pustyni, cały z góry na dół utytłany w czerwonej posoce niewinnego leśnego stworzenia, wyraźnie odcinającej się od białego futra, zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kogo ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miałby ochotę podrzucić do miasta i bynajmniej się tym nie przejmował. Niczym się już nie przejmował. Zamiast grzecznie stać na poboczu i machać, czy też dawać znaki uniesionym do góry kciukiem, jak gdyby nigdy nic wylazł na drogę prosto pod koła ciężarówki, zdecydowanie za blisko żeby zaskoczony kierowca zdołał się zatrzymać. Zdematerializował się sprawiając, że w miejscu którym stał pozostała jedynie czerwona mgiełka składająca się z drobin zaschniętej krwi i zanim zdążyła opaść na asfalt natarła na nią maska pojazdu. Przyozdobiona efektownym rozbryzgiem wyglądała teraz jakby kierowca rozjechał coś dużego. Tymczasem koźloroga istota uniosła się i zmaterializowała na siedzeniu pasażera. Gdyby Zafara był w tym momencie materialny, zapewne zostałaby z niego nie tylko mokra, czerwona plama, ale również mięsny placek. Koła ciężarówki zapiszczały ostro, pojazd zrobił drift, ostatecznie blokując ulicę na całą szerokość. Po chwili wysiadł z niego kierowca. Wysoki blondyn w okularach z ciemnymi szkłami, czerwonej koszuli i dżinsach. Gdzieniegdzie były umorusane od smaru. Klął pod nosem, dzierżąc przy sobie papierosy. Zaglądnął pod podwozie samochodu, żeby sprawdzić, czy kogoś lub coś nie przejechał. - Noż kurwa jebana w dupę, chuj pod koła mi się wpierdolił - zaklął i warknął. - Wypierdalaj mi stamtąd albo ci pomogę! - wrzasnął do Zafary, jak zorientował się, że gościowi nic poważnego się nie stało, i jeszcze do tego “kozioł” zajął miejsce kierowcy. Koziołek wcale nie matołek pomachał wkurzonemu mężczyźnie przez szybę, a potem otworzył portal prowadzący gdzieś w las wprost pod jego nogami. Jak to dobrze, że zapomniał pozamykać przejścia, które wykorzystał w pogoni za białym lisem. Zaskoczony kierowca fiknął przez portal do lasu, robiąc ładną przewrotkę, ale Zafara miał inny problem. Nigdy nie prowadził pojazdu, a tym bardziej nigdy go nie odpalał. Wciskał różne pedały, ale samochód nie ruszał. Zorientował się, że przy kierownicy dynda jakiś breloczek z wielką literą V. Breloczek przymocowany był do klucza, który tkwił w “zamku” toteż świeżo upieczony uczestnik ruchu kołowego postanowił ten “zamek” otworzyć. Zafara dobył klucz i zaczął gmerać nim w zamku. Usłyszał, jak pojazd budzi się do życia. Dobrze, uruchomił silnik. Tylko co teraz? Pojazd wciąż nie chciał ruszać naprzód. Najwyraźniej trzeba było zrobić coś jeszcze, tyle że nie miał bladego pojęcia co. Miał przed sobą całkiem interesującą kolekcję różnych przycisków toteż zaczął wykorzystywać je zgodnie z przeznaczeniem to znaczy przyciskać po kolei i obserwować rezultaty. Za pierwszym nic się nie działo. Za drugim razem odkrył, jak się włącza klimatyzację… gorzej było z jej sterowaniem. Potem włączył sobie nawiew. Potem włączył system audio, a później trzaskanie szumu radiowego przeszyły uszy długouchemu. A potem… o, pojazd zaczął jechać naprzód. Gorzej, że Zafara nie pojechał sam. Poprzedni kierowca w międzyczasie dopadł drzwi, otwarł je i… przyłożył w twarz Zafarze z pięści. Zaczęło dochodzić do szarpaniny, a pojazd - czy tam karawana - ruszał dalej. Tak to jest kiedy nie przejmujesz się niczym, nawet zamknięciem własnego portalu żeby odesłany w leśną głuszę nie mógł powrócić w pięć sekund po tym jak zniknął, tą samą drogą. Niedoszły złodziej kłapnął zębami na prawowitego właściciela, przez kilka sekund nawet starając się z nim siłować i wypchnąć blondyna z kabiny, ale szybko odpuścił. Nie wiedział jak prowadzić i właśnie zdał sobie sprawę, że wcale nie musi się dowiadywać. Zdematerializował się i poczekał aż pojazd przesunie się na tyle, by mógł powrócić do solidnej postaci już w przestrzeni ładunkowej. Zaskoczony, lecz wściekły blondyn powrócił za kierownicę, a Zafara mógł usłyszeć, jak ten rzuca pod jego adres obelgi o jebanych, zasranych sierściuchach, wściekliznach i innych niewiele lepsze epitety. Później duch znalazł się między skrzyniami pełnymi zaprawy i gipsu. Tam nikt go raczej nie będzie bił ani zaczepiał, a przy okazji ciekawe, gdzie dojedzie tym pojazdem. Przez chwilę wydawało mu się, że blondyn przejechał łąkę, a potem jakimś cudem udało mu się powrócić na asfalt. Nawet był później tego pewien. Tak więc załatwił sobie transport, co prawda nie wiadomo dokąd, ale na pewno w bardziej cywilizowane miejsce niż środek lasu. Sadowiąc się na jednej ze skrzynek włączył GPS próbując śledzić trasę przejazdu. Towarzystwo się nie znalazło tak szybko jak sygnał. Wyglądało na to, że kierują się na autostradę. Zafara będzie się nudził przez dobrą godzinę lub dwie - według optymistycznych założeń, niemniej czy ktoś, komu wszystko zwisa, mógł odczuwać nudę? Cóż, miał godzinę lub dwie na zastanowienie się co dalej będzie robił. A może podzwoni po innych lub zrobi coś innego? Owszem miał w telefonie kilka kontaktów do znajomych Zafary, ale nie był już Zafarą i ci ludzie byli mu zupełnie obojętni tak jak i wszystko inne, gapił się więc na mapę czekając aż ciężarówka przejedzie obok… czegoś co nie jest lasem, postanawiając właśnie “tam” wysiąść. Zafara spoglądał na ekran telefonu z totalną obojętnością, siedząc nieruchomo jak posąg na workach, a czas mijał. Po jakimś czasie dostał wiadomość… od Soni. Nie mając nic lepszego do roboty postanowił ją przeczytać. Androidka musiała tę wiadomość napisać niedawno. “Cześć, Zaf, jestem na Piętrze z górami i lasami, dopiero co weszłam na nie. A Ty, gdzie trafiłeś? Co porabiasz, co u Ciebie słychać? Jak ci idzie walka z Ar Afazem? -Soni.” Nie zastanawiając się nad tym co robi zaczął wystukiwać odpowiedź. “Cześć. Nie jestem już Zaf. Też tu trafiłem. Jadę ciężarówką z cementem. Zabiłem go.” Po czym równie bezmyślnie nacisnął Wyślij. Zafara nie dostał później odpowiedzi. Może Soni przetwarzała tę informację. Może nie wiedziała, co mu odpowiedzieć, a może… a co go to w sumie obchodziło? Tymczasem ciężarówka zaczęła docierać na miejsce dowozu. |