Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2017, 13:43   #171
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Właśnie! Pakujcie graty, bo niebawem to miejsce znajdzie się pod wodą...

Zreflektował się, że mógłby zbadać tajemniczą budowlę. Był zmęczony, lecz to mogło być niezwykle ważne. To spojrzenie Jacoba wyzwoliło w młodzieńcu emocje. Chciał udowodnić swoją wartość, pokazać, że jest w czymś lepszy od Coopera. Jednocześnie też zagadki mitologii wyraźnie go fascynowały. Przypomniał sobie swoją robinsonadę na Serpens? Czy to był ten sam kult? Czy Jacob analizował sprawę pod tym kątem?

Podszedł do historyka.
- Czy ten kult może być powiązany z Serpens i świątynią z której pochodzą monety Zarażonych? - zapytał bez skrępowania. - Byłem tam i doświadczyłem dziwnych uczuć, czegoś pradawnego i obcego...

- Pradawnego?
- zmrużył oczy Cooper i zastanowił się dłuższą chwilę.

- Opowiedz mi bardzo dokładnie o tym, co widziałeś i czułeś. Symbole, znaki i umiejscowienie tej świątyni. No i jeszcze raz muszę obejrzeć tę monetę.

- Błoniaste skrzydła, wężowate kształty, dziwna głowa z wielkim oczodołami. Istota miała zaburzone proporcje.... Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. - lurker wzdrygnął się trochę, jak gdyby ponownie dane mu było zajrzeć do komnaty. - Kamień posiadał matową barwę, poprzecinaną jasnymi żyłkami, zdawał się pulsować. Takie odniosłem wtedy wrażenie. Nie udało mi się jednak wydłubać jego fragmentu ze ściany.

- Pamiętam również, że miejsce było pełne skomplikowanych figur geometrycznych. Jakby żywcem przeniesionych z podręcznika do algebry lub do astronomii, lecz na swój sposób zupełnie niezrozumiałych, obcych...


Wręczył Jacobowi monetę, pozostawiwszy geniusza sam na sam z jego talentem do zagadek.

Równocześnie poprosił Malfoya o pomoc w przygotowaniu kombinezonu. Nurkowanie z powietrznego sterowca było szalonym i karkołomnym przedsięwzięciem, bez wątpienia wymagało wydatnej pomocy inżyniera. Czy Denis miał coś do stracenia? Zanim odlecą chciał poznać, choćby pobieżnie tajemnicę zatopionej wyspy...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 14-07-2017 o 10:40. Powód: Dialog z Cooperem
Deszatie jest offline  
Stary 13-07-2017, 23:33   #172
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Wszystko działo się tak szybko. Richard przysiadł na kamieniu i obserwował otaczających go ludzi poruszających się z szybkością wiatru… Nie był w stanie nawet odwracać głowy na tyle szybko, żeby podążać za nimi wzrokiem. Wszyscy wkoło mówili tak szybko. Pojawiło się jedynie kilka momentów gdy dziwny letarg został przerwany.

Wtedy w lesie. Czas biegł normalnie.

Teraz stał na sterowcu. Minęło kilka minut od podkręcenia jego implantu. Ale czy na pewno? Słońce zachodziło. Czas nie płynął tak jak widział to szlachcic. Wtedy, w czasie walki zdawał się zwolnić dając mu szansę na łatwe pokonywanie przeciwników. A później przyspieszył praktycznie wyłączając go z działania. W lesie znowu poczuł adrenalinę. Tak jak teraz, przy ewakuacji. Później fale przyspieszyły. I ludzie wokół też. Zabawne, że właśnie teraz do głowy przyszła mu melodia zasłyszanej niedawno piosenki.

Nic nie może przecież wiecznie trwać
Co zesłał los trzeba będzie stracić

Wpatrywał się w otwartą dłoń. Palce mu drżały. Ale jakby wolniej niż chwilę temu. Jakby jego mózg odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Jakby czas w jego głowie znowu chwytał czas ten, w którym byli wszyscy na pokładzie sterowca. Drżenie dłoni ustawało. W końcu Richard zacisnął ją na rękojeści pistoletu. Ruszył powoli wzdłuż burty. Fale zaczynały poruszać się coraz wolniej. Zatrzymując się na rufie znowu spojrzał na prawą dłoń. Nawet nie drgnęła. Zacisnął pięść, a na jego twarzy wykwitł uśmiech.
- Tak.
Szybkim ruchem sięgnął po wciśnięty w kaburę pistolet skałkowy. Wycelował w kępkę wystających nad powierzchnię wody drzew. Były na wzniesieniu i dlatego najdłużej opierały się atakom rozszalałego morza. Szlachcic zmrużył oczy. Implant zadziałał jak dawniej. W oczach Richarda liście drzew urosły, jak gdyby były na wyciągnięcie ręki. Zastanawiał się, czy kula dotarłaby do liści. Wiedział, że musi zaopatrzyć się w nową broń. Tymczasem pistolet wylądował w kaburze. La Croix wyprostował się. Wyglądał jak nieogolony najemnik, a to przecież nie przystoiło osobie o jego statusie.

W czasie gdy Arcon w asyście Malfloya eksplorował głębiny, a Cooper nurkował w zakamarkach swej pamięci, Richard postanowił zadbać o swój wygląd. Udało mu się zdobyć brzytwę i lustro. Mimo nikłej wiedzy mechanicznej wiedział również, że gorącej wody znajdzie sporo w okolicy silnika parowego. Mimo kołysania się potężnej maszyny implant pomagał mu utrzymywać równowagę.

Po kilkunastu minutach głowa znów połyskiwała. Zniknęły też ślady twardej szczeciny z szyi. Po wszystkim szlachcic rozczesał brodę i ruszył na obchód jednostki.

Splótł dłonie za plecami. Rany już mu nie doskwierały jak przy pierwszym spotkaniu. Oblicze znów przywodziło na myśl najszlachetniejszych władców. Wypięta pierś ukazywała dumę. Zaszczuty najemnik jaki przybył wprost z płonącego miasta na sterowiec Black Cross zniknął bez śladu. No prawie. Rozpięta pod szyją koszula nosiła ślady krwi, przypalenia od wyładowań elektrycznych, a nawet resztki błota z latającego miasta.

W jednej z kajut znalazł felczera uratowanego przez Manuel. Zajmował się akurat oceną stanu więźniów wyswobodzonych przez Coopera. W zasadzie nic im nie byo, dlatego La Croix nie wahał się przerwać specjaliście.
- Ten implant, który podkręcałeś… - w przerwie szlachcic bezgłośnie poruszył szczęką, jakby mieląc każde kolejne słowo przed wypuszczeniem ich ze swoich ust.
- … czy w razie potrzeby będziesz mógł zrobić to jeszcze raz? I czy wiążą się z tym jakieś trwałe konsekwencje?

Richard mimo całego zamieszania pamiętał dobrze, jak przed pierwszą ingerencją w implant powiedziano mu, że to jednorazowa szansa. Ale powiedziano to umierającemu najemnikowi. A teraz przed tym samym lekarzem stał młody szlachcic niemal w pełni sił.

==============


La Croix wysłuchał odpowiedzi nie komentując jej w żaden sposób i ruszył dalej. Na mostku zastał ich etatowego historyka. Tak… ostatniego dostępnego. To Richard doprowadził do takiej sytuacji i był tego świadom. Za każdym razem gdy spoglądał w stronę Manuel utwierdzał się w przekonaniu, że zrobił dobrze. Ferata prawie nie znał.

Z drugiej strony ten wybór nie poprawił w żaden sposób jego i tak napiętych kontaktów z Jacobem. Jednak przez te kilkanaście wspólnych dni obaj zdążyli się już zorientować, że są sobie potrzebni.
- Dlaczego nie dziwi mnie, że znalazłem cię własnie na mostku. Czyżbyś już mianował się kapitanem naszego nowego nabytku?
Ktoś tak spostrzegawczy i inteligentny jak Cooper nie mógł zignorować wyraźnej przemiany La Croix’a. Choć mógł udawać, że jej nie widzi, co akurat bardzo pasowało do obrazu jaki wokół siebie budował.
- Ruszamy tam? Na spotkanie władcy zarażonych? Na ostateczną konfrontację z Black Cross?

Szlachcic powolnym krokiem przechadzał się, po mostku przyglądając się meblom i aparaturze. Wcześniej nie miał okazji porównać tego okrętu ze swoim sterowcem.

- Shagreen jest specem od ładunków wybuchowych, skoro w izolacji zbudował bombę. A jego nadrzędnym celem jest zabicie Barensów. Wygaszenie ich rodu. Podobno na spotkaniu ma mieć mało obstawy.

Richard rzucił wyzywające spojrzenie Jacobowi.
- Nie trzeba być geniuszem, żeby wpaść na pomysł, że chce się wysadzić zabierając jak najwięcej ofiar ze sobą.

Po tych słowach szlachcic rozsiadł się wygodnie w fotelu kapitańskim i pochylił się składając dłonie przed twarzą. Zależało mu na wygodnej pozycji, bo spodziewał się patetycznego monologu geniusza.
- Ale ty już masz jakiś plan, prawda? Tym razem wolałbym go poznać zanim wylądujemy między żądnymi krwi agentami Czarnokrzyżowców.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 16-07-2017, 16:23   #173
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jego przypuszczenie było całkiem słuszne. Informacje, którymi dysponował były niewystarczające i słusznie zwrócił się do Denisa z kwestią zbadania ruin. Wystarczyło, że znajdzie w nich jedną, z pozoru nieistotną informację. Poszlakę poszlaki. Fragment twarzy, ułamek znaku, zdewastowany posążek. Wydawało się to niczym, lecz sama wiedza o istnieniu pewnych elementów było bardziej znacząca niż reprezentowane znaczenie. Cokolwiek. Tylko zaczepienie. Był przekonany, że reszta zrobi się sama.

Zadziwiająco szybko okazało się, że poszlaka przyszła do niego sama. W osobie Denisa. Dziwne uczucia, jak wyraził się Arcon. Jacob miał ochotę uśmiechnąć się szeroko. O tak, wiedział już o jaki kult chodziło. Te dwa słowa powiedziały mu wszystko. Drabina jego własnej biblioteki powiozła go w odległy kąt, a obszerna szuflada wysunęła się. Zrozumiał również w czym tkwił jego błąd. Szukał zbyt płytko. Powinien udać się znacznie... głębiej.

Mimo wszystko nie pytał dalej, a przymiotniki i użyte określenia krążyły mu w głowie pozbawione niepotrzebnej otoczki spójników oraz zbędnych słów. Pradawne, obce, błoniaste skrzydła, wężowate kształty, dziwna głowa, wielkie oczodoły, zaburzone proporcje ciała. Pulsujący, matowy kamień z jasnymi żyłkami, trudny do wydobycia. Skomplikowane figury geometryczne. Niezrozumiałe. Obce.

To było dokładnie to opatrzone w nowe szczegóły. Wyobrażał sobie jak mogła wyglądać ta świątynia na podstawie charakterystycznych elementów dla danej wiary. Nie wspominając o wskazówkach, które znajdowały się niedaleko. Mógł we własnym umyśle zwiedzić budowlę, która być może przypominała tę, w której wszystkie rewelacje dostrzegł Denis.

Ponownie przyjrzał się monecie, by sprawdzić czy w świetle nowej wiedzy nie ujawni dodatkowych informacji.

- Tak, wiem czego możesz się spodziewać na dole - rzekł Jacob, gdy Denis przygotowywał się do zejścia pod wodę. Podszedł do lurkera i inżyniera niedbałym krokiem.

- Najprawdopodobniej czeka cię mniej przyjemna, ale za to znacznie straszniejsza przygoda niż w Serpens. Mroczna sceneria, cienie na krawędzi widzenia... może nawet potwory - kontynuował beztrosko historyk. W tej chwili mógłby mówić o wszystkim od imponujących wieńców złożonych z polnych kwiatuszków do wspominania niezwykle przyjemnego wydarzenia. Opowieść o potworach pasowała jak pięść do nosa.

- Ale wiem jak cię przed nimi ochronić. Widziałeś kiedyś pokazy iluzjonistyczne? Chyba każdy choć raz w życiu je widział. Wiesz, prestidigitator wychodzi na scenę i chowa w dłoni piłeczkę. Pyta widownię gdzie ona jest. Niektórzy wskazują dłoń, w której ją schował, a inni są bardziej przenikliwi i wskazują na drugą dłoń. Spodziewają się podstępu. Wtedy człowiek otwiera obie puste dłonie i wyciąga przedmiot zainteresowań z ucha umorusanego chłopca. Ostatecznie bucha kłąb dymu, a kiedy się rozwiewa, nikogo już nie ma na podwyższeniu. Chcę ci przez to powiedzieć, że większość ludzi ufa swoim oczom. Widzą stół, myślą "stół". Iluzjoniści pokazują jak łatwo jest oszukać ludzkie oko. Ten kult, do którego się wybierasz bazował na oszukiwaniu ludzkich zmysłów na różne sposoby. I to całkiem skutecznie - przerwał na chwilę, by spojrzeć w dół, na zanurzoną już świątynię. Z jego wyrazu twarzy nie dało się niczego odczytać. W końcu ponownie spojrzał na Denisa.

- Jedynym sposobem obrony jest wiara w nieistnienie. To właśnie mieli na myśli agenci Black Cross, gdy wspominali, iż sama wiara jest niebezpieczna. Kult jest cholernie przekonujący. Tak bardzo, że byli w stanie doprowadzić ludzi do obłędu tym, co nie istnieje. Kwestionuj wszystko, co widzisz i słyszysz. To wspomoże twoją siłę woli, a właśnie na tą broń odbywa się walka. Pamiętaj, że to tylko twoja wyobraźnia. Za każdym razem - poklepał lurkera po ramieniu, po czym odwrócił się i ruszył wgłąb sterowca. W pewnym momencie odwrócił się jednak.

- Ale jak zobaczysz, że coś cię atakuje, to lepiej uciekaj. Nie dam gwarancji, że pod halucynacją monstrum nie kryje się rekin.

Skierował się w stronę mostka z poczuciem, że zrobił wszystko, co mógł, by uzbroić lurkera. W tej potyczce będzie musiał polegać nie na sile ciała, ale umysłu. Cooper dał mu narzędzia. Broń. Niewiara w istnienie nie miała żadnej mocy, lecz wiara w nieistnienie była jedyną linią obrony, jaką obecnie znalazł. Pozwolił sobie na skrzywienie się. Nie podobała mu się ta myśl.
Zreflektował się bardzo szybko. Sama siła woli wystarczała. Nie miał podstaw do wątpienia w to. Miał widział dowód.

- Odlatujemy na pełnej prędkości, gdy tylko lurker powróci. Bądźcie gotowi - zakomunikował załodze.

Po chwili usiadł na pierwszym lepszym siedzeniu. To była jego pierwsza wolna chwila od bardzo dawna. Jeden, krótki moment, w którym nie musiał się niczym przejmować. Wiedział, że nie potrwa od długo, dlatego nawet nie zapukał do pokoju Eloizy, choć miał na to ochotę.
Ta jednak przeszła jak cięta nożem. Wzniesione blokady padły i wróciły wspomnienia z K'Tshi.

Jacob otaczał się mnogością ludzi żywiących do niego rozmaite uczucia. Część go kochała, część nienawidziła, a pomiędzy tymi skrajnymi emocjami było pełne spektrum innych. Określ jedno z nich, a znajdzie się tam przynajmniej jeden człowiek. Uśmiechnął się lekko, może trochę smutno. Istniało wiele osób nazywających go przyjacielem, lecz historyk tego nie odwzajemniał. Nikt jednak nie wpadł na to, że największą ceną geniuszu była samotność. Właśnie dlatego nie miał przyjaciół. Nikt na to nie wpadł. Wszyscy byli zbyt ograniczeni, by to zrozumieć zanim rozrysuje się to ze szczegółami. Historyk znał się na ludziach, zatem również znał siebie. Pewne cechy pozostawały stałe i niezmienne - chęć obcowania z osobami o choćby zbliżonej inteligencji. Tylko to oznaczało trwałość. Wszystko pozostałe było jednoznaczne z nudą. W najlepszym wypadku.

Choć Lucjusz Ferat nie był geniuszem, to był człowiekiem ponadprzeciętnym. Choć nie dorównywał Starrowi, był najbliższym kandydatem do czegoś, co mógłby nazwać równorzędnym partnerem. Był jedynym przyjacielem.
Potarł oczy, a następnie całą twarz, rozluźniając w ten sposób spinające się mięśnie mimiczne. Ze szczególną uwagą potraktował mięśnie żuchwy.

Mógł to przewidzieć. To wcale nie było trudne. Miasto rozpadało się w szwach, zaś Lucjusz był najłatwiejszym do poświęcenia elementem. Każdy, kto był na miejscu, prócz Manuel, mógł się tego wypierać ile chciał, ale historyk wiedział swoje. Znał się na ludziach. Zadecydowało to, że był najbardziej obcy. To zadecydowała ona była ich, on nie.
Gdyby tylko zabrał Ferata ze sobą albo był na miejscu sam razem z Manuel i Lucjuszem, wyciągnąłby ich oboje. Wymyśliłby coś. Stworzył jakiś plan. Zawsze, kiedy miał wybór, po prostu nie wybierał.

I to on podobno był egoistą. Chociaż po chwili zastanowienia musiał przyznać, że jest w tym coś z prawdy, lecz to właśnie on skakał po dachach jak kozica po górach, żeby przeciągnąć Black Cross na swoją stronę i przygotować sterowiec do odlotu, gdy przybędzie reszta. Oczywiście Denis mógłby poradzić sobie sam. Zabijając jeńców, bo na inne sposoby był za mało bezczelny. Za mało znał ludzi.
Jacob tymczasem zaufał, że wszyscy w grupie będą dbać o siebie. Pomylił się. Był za bardzo zajęty organizowaniem odlotu i długoterminowymi planami ocalenia setek tysięcy istnień, że zapomniał o tym jednym.

Jeśli chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam. Najbardziej jednak bolało to, że nie miał na kim zastosować nowego spostrzeżenia. Tym razem, pierwszy raz w życiu został sam. Prawdziwie sam.

Jaką było niesprawiedliwością, że sam był gotów bez wahania rzucić się na pomoc bliskim innych osób, a żadna osoba nie zrobi tego samego w stosunku do osoby bliskiej jemu.

Jeszcze nigdy nie był tak bardzo bliski wygłoszenia całemu światu wszystkich niebezpiecznych tajemnic, jakie zdobył przez wszystkie lata i niech się dzieje co chce. Niech padają imperia, rosną nowe mocarstwa i upadają. Niech świat runie i rozpadnie się w posadach. A był całkowicie świadom, że dysponował odpowiednimi wiadomościami, by tak uczynić. Był w stanie przewrócić właściwe kostki domina. Mógł być motylem wywołującym huragan na drugim końcu świata.

W jednej chwili stracił ochotę na ratowanie świata i ludzi. Otworzył oczy i odetchnął głęboko z szerokim uśmiechem. Czuł się tak, jakby z barków spadł mu olbrzymi głaz... zatrzymując się na dnie serca. On jednak wciąż się uśmiechał. Co by to dało, gdyby wszyscy wiedzieli co czuje? Nic.

W końcu właśnie w tym celu przyjął taką, a nie inną rolę. Mógłby być każdym. Cichym doradcą, przenikliwym niemową, głupim gadułą. Przybrał tę pozę i trzymał się jej konsekwentnie dlatego, że nie mógł sobie pozwolić na to, by wszystko potoczyło się wbrew planom. Jeśli jednak już się potoczy inaczej, to musiał być w stanie wszystko korygować. Miliony, miliardy opcji. Miliony milionów konsekwencji. A i tak coś potrafiło umknąć.

Zapragnął nagle być na odludziu, by wyrzucić całą wściekłość i żal na wszelkie sposoby. Zamiast tego stał i się uśmiechał równie przekonująco, co zazwyczaj. Jeszcze nigdy przedtem nie czuł się tak bardzo uwięziony wewnątrz siebie jak teraz. Musiał iść do swojej kajuty. Natychmiast. Nie miał ochoty widzieć się z nikim, a już na pewno nie z Richardem, na którego przecież czekał.

Wchodził do swojego pokoju i musiał kiedyś z niego wyjść. W tej chwili jednak liczył jeszcze na pięć minut spokoju. Pomimo wewnętrznego sztormu ruszył ku wyjściu z mostka, pogwizdując cicho wesołą melodyjkę.

Szybko zdał sobie sprawę, że będzie to niemożliwe. Cichy głos w głowie podpowiedział mu z przytłaczającą pewnością, że nic nie jest niemożliwe. Wszystko to kwestia wyboru. Na wszelkie zwroty pod własnym adresem historyk uśmiechnął się jeszcze szerzej. Był tak dobry, że sam siebie zaskakiwał. Nikt nie miał nawet pojęcia czego pragnie, a czego nie cierpi.

Przez krótką chwilę miał ochotę wyrzucić szlachcica ze sterowca. Coś wewnątrz niego przesunęło jednak ciężar z głębin serca wprost na barki. Wrócił do roli. Podobnie sam La Croix, choć zajęło mu to znacznie więcej czasu. Starr uśmiechnął się jeszcze szerzej wiedząc, że owy człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy, jak jest ważny dla łowcy tajemnic.

- Od czasów K'Tshi nie zmieniłem zdania. Nie mam zamiaru wybierać się na tę wyspę. Wy zrobicie jak chcecie. Zanim jednak nastąpi spotkanie, istnieje kilka sznurków, za które muszę pociągnąć. Zaczynając od chwili obecnej, Denis schodzi do świątyni uzbrojony po zęby w najsilniejszą broń, jaką dysponujemy, a my ruszymy do radiostacji. Jeńcy pomogą skontaktować się z waszym znajomym z Antigui. To prawa ręka Shagreena. Wy się znacie, więc będziecie rozmawiać. My się nie znamy, więc oficjalnie mnie tam nie będzie. Będę podpowiadał kwestie, które trzeba będzie poruszyć - odparł spokojnie Jacob.

Najpierw jednak będzie musiał przeprosić Zhou i poprosić o odłożenie próby kontaktu o kilkanaście minut. Nie przewidywał problemów.

- Chodzi nam przede wszystkim o to, by opóźnić spotkanie na wyspie. Jako sojusznicy lecimy im na pomoc ze zdobytym arsenałem wspomagającym. Planujemy też przekonać kapitana Kidda do przyłączenia się do naszej sprawy. To powinno ich przekonać do tego, by dali nam czas. W końcu chodzi o ostateczne rozstrzygnięcie. Wierz mi, to nie będzie kameralne spotkanie z honorowym pojedynkiem. Nie zwlekajmy zatem. Nie pozwólmy historii toczyć się samej - uśmiechnął się promiennie i zapraszająco ruszył ręką w kierunku radiostacji.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-07-2017, 14:46   #174
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Hektolitry wody piętrzyły się nad roślinnością, która jeszcze niedawno tworzyła zupełnie zwyczajny las. Obecnie między koronami drzew przepływały kolorowe ławice gupików, a drobne skorupiaki zdążyły zadomowić się wśród rozłożystych korzeni. Nieznana siła zalała całą wyspę z żelazną konsekwencją. Na powierzchni nie pozostał po niej nawet ślad.
Jak tylko załodze aeroplanu udało się przedostać na pokład, oddała się ona obserwacji tego zjawiska. Było w nim coś majestatycznego i przerażającego zarazem. Żywioł oceanu zalewającego pozornie bezpieczną ziemię przywodził widmo niepokojącej analogii z przeszłości.

Wśród widzów, najbardziej biernym wciąż był Richard. Czuł, jakby ktoś ścisnął go w wielkiej, żelaznej obręczy. Ostatnie wydarzenia, postępujące po sobie jak w kalejdoskopie, zdawały się go przytłaczać. Niestety przeszłość człowieka nigdy nie była bezdenną studnią, gdzie dałoby się umieścić dowolne wydarzenie, ignorując jego konsekwencje. Magnat przeszedł bardzo wiele i tyleż samo stracił. Jego umysł miał pewne prawo wyalienować się w akcie samoobrony.
Jednakże nie był on typem człowieka, który zwykł się poddawać. Po wielu wewnętrznych walkach, uznał że nadszedł najwyższy czas, by opuścić swoją skorupę. Decyzja wcale nie była łatwa. Pozostanie obserwatorem zapewniało pewną dozę bezpieczeństwa, zwalniało z odpowiedzialności. A jednak arystokrata znalazł siłę, zechciał wyrzec się podobnie hańbiącego azylu. La Croix znów był gotów walczyć o sprawę, mimo że wciąż nie znał kryjącej się za nią stawki. Wiedział, że była to słuszna decyzja - zgodna z jego duchem, w którym jak widać, nadal tkwiła awanturnicza nuta.
Zastanowił się od czego zacząć. Przede wszystkim był osobą reprezentacyjną, członkiem Delegatury. Dlatego też najpierw postanowił zadbać o swój wygląd. Zszedł do swoich kwater i starannie zajął szczeciną, która porosła już jego głowę. Potem zajął się doglądaniem zarostu, kończąc na paru kosmetycznych zabiegach.
Dopiero teraz był gotów działać. Swoje kroki skierował do Connora. Musiał przyznać, że dobrze było mieć u siebie lekarza z prawdziwego zdarzenia. Prostymi zabiegami zajmował się świętej pamięci Jonas, lecz ten był przede wszystkim alchemikiem. Żółtoskóry nie tylko znał się świetnie na leczeniu (czego sam Richard był przykładem), ale i dysponował sporą wiedzą w dziedzinie modułów. Ambicje jego nacji potrafiły być imponujące.
Zastał go u siebie, jak kompletował swój sprzęt, sprawdzając co zdążył wziąć z domu, a czego mu brakowało. Connor pierwotnie chciał umrzeć w Xanou i nie zgadzał się z wizją życia poza odziedziczoną pracownią. Teraz jednak najwidoczniej zaakceptował nową sytuację. Kurtuazyjnie, choć nadal z pewną dozą dystansu, zaprosił La Croixa do siebie. Skinieniem kazał spocząć na drewnianym siedzisku, który chwilę potem zatrzeszczało przeraźliwie.
- Ten implant, który podkręcałeś - arystokrata od razu podjął temat - czy w razie potrzeby będziesz mógł zrobić to jeszcze raz? I czy wiążą się z tym jakieś trwałe konsekwencje?
Felczer podniósł sceptycznie brew i Richard wiedział, że to nie będzie łatwe. Już poprzednia ingerencja prawie zatrzymała akcję jego serca. Z drugiej jednak strony… to było lepsze niż seks czy końska dawka orfenu. Przepływowi mocy, jaki towarzyszył zabiegowi, nie starczał żaden opis.
- Zrobić możliwe. Ale ty zrozumieć, że wtedy tak samo jak noszenie kilku implanty - tłumaczył doktor, cierpiętniczo walcząc ze wspólnym językiem - Organizm męczy, energię zabiera. Ty musieć jeszcze odpocząć, dobrze regenerować. A kiedy będzie gotów, wrócić do mnie. Mogę pokazać jak ty manualne uruchomić coś takiego, kiedy przyjść właściwa chwila.
To mu na razie wystarczyło. Następnym celem był Jacob, którego słusznie spodziewał się spotkać na mostku. Niniejszym opuścił pomieszczenie, zostawiając buszującego wśród asortymentu Connora.

Historyk jak zwykle nie próżnował i już miał gotowe kolejne plany. Sytuacja mocno zmieniła się dla Jacoba ze względu na informacje, których udzielił mu Arcon. Lurker słusznie zauważył, że może istnieć jakieś powiązanie enigmatycznego kultu ze świątynią, którą zwiedził na Serpens. Tym bardziej że oślizgłe, dziwne kształty pasowały do panteonu pewnej sekty, o której trochę wiedział. Teraz Cooper zdał sobie sprawę, że mała ilość informacji, nie wynikała z bycia ot, ciekawostką dla zbyt dociekliwych teologów. Ktoś z premedytacją zacierał wszelkie ślady. Tylko jedna osoba odważyła się pisać o plugawej religii otwarcie. Był to Mark Goldstein [1], jeden z największych uczonych nowożytnych czasów. Z jakiegoś powodu człowiek ten nigdy nie ujawnił się publicznie. Teraz nabierało to sensu.
Jeszcze nim Richard odwiedził Starra, ten poświęcił jakiś czas na studiowanie danej przez Denisa monety. Krążka używali ludzie Shagreena na tej samej wyspie, gdzie przebywał i zaraził się chorobą Arcon. Prawdopodobnie dotknięci zarazą wzięli artefakt ze wspomnianej świątyni. Mógł zatem posiadać nie tylko wartość historyczną, ale też istotną z punktu widzenia całej wyprawy.


Moneta uosabiała prawdopodobnie postać jakiegoś szamana. Jacob po raz kolejny sięgnął w głąb pamięci. Jego nieżyjący już towarzysz, Leo Eisenstein, zajmował się historią ludu, do którego pasował ten wizerunek. Kiedy większość czarnych ludzi na Serpens ograniczało się do wierzeń totemicznych, lub zwyczajnie prymitywnych, ten szczep reprezentował rozbudowaną strukturę religijną. Ludzie ci posiadali liczne kasty oraz wierzyli w szereg bóstw o dziwnych imionach, których nie udało się nikomu odcyfrować.
Co jednak gdyby badacze od początku szli w złym kierunku. Być może miana istot nie dało się zwyczajnie wymówić w ludzkim języku. Zapisy fonetyczne mogły w takim przypadku stanowić jedynie o niezdarnych próbach przekucia tychże na zrozumiały dialekt. Co rzecz jasna, nie mogło odnieść sukcesu.
Oznaczałoby to dwie opcje. Pierwsza, Shagreen zdobył monety przez przypadek i nijak miały się do jego krucjaty przeciwko Barnesom, czyli rodzeństwu. Druga roztaczała o wiele bardziej ponurą wizję. Świadczyła bowiem, iż posługiwał się on siłami, których istnienie nie bez powodu ktoś próbował zatuszować.
Jacob spojrzał na zmierzającego doń Richarda. A więc jednak ten stary wyga wrócił do żywych. Dobrze. Ten facet był skuteczny, a Starr nie ukrywał przed sobą, że i potrzebny również jemu. Historyk poprawił kamienną minę. Nie pozwolił, aby kompan mógł wyczytać choć ułamek z tego, co czuł tam, w kajucie. Pewne myśli miały nigdy nie zostać wypowiedziane.
Jego koncepcja nie zakładała wizyty na wyspie Eliasza. Wolał oddziaływać na tok wydarzeń z dystansu, dobrze rozplanowując poszczególne podpunkty. Po pierwsze Denis miał odbyć wycieczkę do świątyni pod wodą. Jego rekonesans mógł odsłonić parę dodatkowych kart dotyczących kultu. Potem był Kidd. Faceta osobiście nie znał, ale jeśli córka odziedziczyła po nim temperament, jakiekolwiek pertraktacje mogły skończyć się niemałą ruchawką. Piraci z reguły nie chodzili na żadne ugody, chyba że ktoś dysponował horrendalną wręcz przynętą. I wreszcie doktor. Tutaj wchodził na scenę Richard, który już wcześniej spotkał tamtego. Pierwszy raz, kiedy przyszedł na poprzedni zeppelin, szukając Denisa [2]. Potem w starym kontenerowcu, gdzie wyjawił swoje właściwe zamiary [3]. Z pewnością uprzednia znajomość stanowiła tu ważny atut, co nie zmieniało faktu, że również ta rozmowa miała być wyzwaniem. Człowiek z organizacji zajmującej się izolacją chorych, nie tylko pozwolił na ucieczkę, ale też aktywnie pomagał zarażonym. Musiał mieć naprawdę dobre powody takiego działania.

Więźniowie zostali dość szybko uznani za właściwych członków załogi. Znaleziono dla nich prowiant oraz wodę. Connor już wcześniej opatrzył co poważniejsze obrażenia, których nabawili się podczas pierwotnego przesłuchania. Zhou z kolei pozwolił im użyć radiostacji, kiedy tylko powołali się na słowa Jacoba. Teraz cała trójka majstrowała przy urządzeniu, manewrując przy dźwigniach i dziesiątkach pokręteł. Z głośników dochodziły na przemian serie trzasków. Aparatura wyłapywała kolejne zakresy, czasem natrafiając na losowe przekazy.
- Po ataku na K’Tshi, w ogniu stają kolejne miasta… - zaanonsował ktoś z dziennikarskim akcentem.
Stacja znów się zmieniła. Richard oraz Jacob stanęli obok, cierpliwie czekając.
- W dzisiejszym odcinku przepis na fenomenalną sałatkę jajeczną…
Ktoś westchnął.
- ...gościmy specjalistę od minerałów, które opowie nam dlaczego sądzi, że pierwiastek zwany dilithium, to pozostałość ze Starego Świata…
Beatrice podniosła palec na znak, że są już blisko. Igła wskazująca pozycję sygnału wreszcie zatrzymała się. Zapanowała cisza, po której w pomieszczeniu rozległ się głos, którego Richard nie mógł pomylić z żadnym innym.
- Jestem obecny. Można mówić.

W tym czasie Denis pracował już z Malofyem przy kombinezonie. Akwalung A-72 zakładało się ponad dobry kwadrans, a to i tak przy pomocy doświadczonego człowieka. Strój posiadał niezliczoną ilość sprzączek, zaworów kompresyjnych oraz ogólnych zabezpieczeń. Arconowi nie przychodziła do głowy sytuacja, w której taki sprzęt mógł zawieść. Skoro Shagreen podarował mu ten strój, nawet jeśli poprzez swoich ludzi, w istocie zależało mu aby lurker był skuteczny. Tyle tylko, że tamten chciał, aby szukać ciała Enzo, tymczasem Denis planował zejście zupełnie gdzie indziej. Do miejsca, gdzie mógł natrafić na wiedzę niebezpieczną nawet dla własnego umysłu. W takich sytuacjach nawet najlepszy ekwipunek mógł go nie uratować.
Po jakimś czasie był już gotowy. Sterowiec obniżył lot na tyle, aby wysięgnik w dolnym pokładzie mógł spuścić poławiacza bezpiecznie do oceanu. Denis spoglądał w toń, słuchając regularnego dźwięku ogniw łańcucha, na którym był zwieszony. W międzyczasie inżynier mówił do niego przez wbudowane wewnątrz radio. Jak twierdził, wszystko szło zgodnie z procedurą i nie miał powodów do zmartwień.
Jeszcze moment i nurek zanurzył się do wody. Akwalung szybko wyrównał temperaturę, przez co Arcon nie poczuł nawet charakterystycznego dreszczu, jaki towarzyszył lurkerom w cieńszych kombinezonach.
Na początku zwyczajowo obserwował jedynie różne odcienie błękitu oraz drobny plankton osiadający mu na hełmie. Z czasem kształty na dnie oceanu zaczęły nabierać wyrazistości. A było co oglądać. Zatopiony ląd wyglądał jak prawdziwa wyspa, lecz bajkowo zniekształcona. Nie ona była jednak celem Denisa. Odbił nieco, zmierzając ku świątyni.
Dziwna budowla wyglądała jakby ktoś odłupał trójkątną formę z ogromnego, czarnego kamienia. Wokół niej wszystko zdawało się zamierać. Nie rosła tu żadna, wodna roślinność. Nawet ryby unikały tych okolic i uciekały wprost na lurkera, zamiast przed nim.
Tuż przed samą świątynią znajdowały się liczne rzeźby przedstawiające ludzkie sylwetki. Przywodziło to nieco na myśl Kamienny Krąg Rahima, jedno z miejsc, do którego zszedł raz Enzo, lecz okazało się być niewłaściwym tropem. Tam statuy stały jednak w równym okręgu. Tutaj postaci zdawały się gdzieś masowo odchodzić.


Kobiety, mężczyźni, starcy oraz dzieci, uzupełniali nieruchomy pochód. Wszyscy trzymali głowy nisko. Trudno było wyczytać cokolwiek z ich twarzy, zdawało się jednak że są smutni, jeśli nie zrozpaczeni. Denis wiedział, że percepcja mogła go mylić. Głębokość oraz zmiana ciśnienia czasem wypaczała myślenie. Tutaj wszystko było inne i trudne do zrozumienia w konwencjonalnym, “powierzchniowym” rozumieniu.
Posągi może i były zjawiskowe, ale nie mogły udzielić mu żadnych odpowiedzi. Arcon popłynął dalej, tuż pod bramę świątyni. Mieściła się ona między dwoma mocno pochylonymi filarami. Kiedyś stały tu olbrzymie odrzwia. Na dzień dzisiejszy pozostały z nich jedynie metalowe zawiasy o wielkości człowieka. Denis włączył lampę, oświetlając wnętrze hallu. W istocie przypominał on bardziej nieforemnie wydrążony korytarz. Zewnętrzna regularność budynku mocno kontrastowała ze zniekształconym przejściem, które przypominało bardziej robotę jakiegoś świdra. Jak tylko Denis wkroczył do środka aktywne dotychczas radio szczeknęło raz jeszcze, po czym odmówiło współpracy.
Płynął poprzez ciemność. Światło tylko nieznacznie przedzierało się przez cienie, jakby te łakomie pożerały każdy foton. Drogi przed nim rozgałęziały się, a każda przypominała poprzednie - wszystkie były surowo wydrążonymi tunelami. Czasem lurker natrafiał na wnęki, gdzie jak sądził, odbywały się jakieś rytuały. Stały tam bowiem kamienne ołtarze, wokół których wyryto na ziemi zachodzące na siebie linie oraz kwadraty. Niestety, woda która zalała to miejsce, wymyła ewentualne rekwizyty, więc nie mógł stwierdzić nic więcej.
Posuwał się coraz dalej i głębiej, przez co temperatura wody znacznie spadała. Nawet system grzewczy akwalungu działał słabiej, a chłód przezierał poprzez jego powierzchnię. W normalnych warunkach zmusiłoby to lurkera do odwrotu, lecz wtem poczuł on coś dziwnego.
Był to wielce osobliwy zryw, gdzieś w głębi czaszki. Zupełnie jakby zwierzęca część mózgu uruchomiła się pod wpływem dramatycznych sygnałów, wysyłanych z układu nerwowego. Denis choć niczego nie widział naocznie jak i na radarze, to czuł jakąś obecność. I nie chodziło o zabłąkaną, morską faunę. Coś konsekwentnie zbliżało się do miejsca, gdzie przebywał, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Spojrzał w głąb korytarzy i z powrotem. Z jednej strony w dalszej części kompleksu chłód mógł go zwyczajnie wyziębić. Z drugiej jednak, odwrót oznaczał konfrontację z...
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-07-2017 o 19:17.
Caleb jest offline  
Stary 31-07-2017, 12:13   #175
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Nurkowanie w nowym kombinezonie, który zdążył już trochę poznać było przyjemnością, ale samo miejsce w którym znajdował się Denis napawało go mieszaniną podekscytowania i lęku. Systemy akwalungu działały bez zarzutu. Lurker czuł się komfortowo i bezpiecznie. Głos Malfoya wprawiał w uspokojenie i dodawał pewności. Cała zatopiona wyspa była tajemnicą, ale on musiał się udać do źródła bijącego w ciemności. Źródła pozornie martwego, lecz mogło to być tylko kolejne złudzenie, mające na celu oszukać zmysły. W głowie nurka kołatały świeże słowa Jacoba, o kulcie, który posługiwał się oszukiwaniem innych. Jakież musiały być umiejętności prestidigitatorów, którzy zręczną iluzją potrafili wzbudzić zwątpienie w realność? Kapłan w Rigel też stosował te sztuczki i wieszczył problemy dla ludzkości. Skąd czerpał tę wiedzę? Słowa dziwaka znajdowały potwierdzenie w obecnej sytuacji na archipelagach. Rzeczywiście świat pogrążał się w szaleństwie... Mogło to być celowe działanie. Być może, któraś z pogrążonych w konflikcie stron zbyt głęboko sięgnęła do głębin, wydobywając na powierzchnię coś, co wymknęło się spod kontroli?

W tym momencie Denis dojrzał bryłę świątyni i postacie, które ją opuszczały. Oświetlił halogenem sylwetki, którym rzeźbiarze nadali pozory ruchu. Gdyby nie wiedza o kręgu Rahima wywarłyby na nim piorunujące wrażenie, lecz i tak westchnął w niemym podziwie. Opuszczali swój raj - pomyślał -wygnańcy, którzy musieli szukać innego miejsca, nowego początku. Czy go znaleźli? Pytanie pozostawało bez odpowiedzi...
Zastanowił go wydrążony korytarz. Może ktoś ich wyprzedził? - Malfoy! Wygląda na to, że penetrowano już świątynię - zakomunikował przez radio. - Nosi wyraźne ślady czyjejś obecności, jakby ktoś wywiercił w kamieniu sztuczny korytarz.
- Idę dalej! Wszystkie parametry w normie, kombinezon sprawia się bez zarzutu.
Nie dosłyszał odpowiedzi inżyniera, gdyż jedyny głos łączący go ze światem na powierzchni gwałtownie zamilkł.
- Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją... - pomyślał Arcon, wzmacniając siłę lampy. Nie zdało się to jednak na wiele w obliczu miejsca, które zdawało się pochłaniać każdą cząstkę światła.

Wzdrygał się trochę, patrząc na kamienne ołtarze. Wyobraźnia podsuwała mu projekcje krwawych obrzędów i krzyki ofiar zaklęte w kamieniu. Zwalczył te uczucia, notując w myślach mapę tego miejsca. A nie było łatwe zadanie zważywszy na mrok i podobieństwo korytarzy. Uczucie zimna doskwierało, jak gdyby stopniowo zanurzał się w lodowatą otchłań. Osiągał powoli skraj wytrzymałości, lecz wrodzony upór pchał go naprzód. Jeszcze jeden korytarz, wnęka - powtarzał sobie. - być może tam czeka jakiś znak, który sprawi, że wyprawę będzie można uznać za owocną.

Wtem jakaś obca groza zatruła umysł. Złowieszcze przeczucie ogarnęło Arcona, chociaż nie było ku temu żadnych racjonalnych pobudek. Wpatrywał się w czujnie w sygnał radaru i omiatał reflektorem pomieszczenie wokół siebie. Bez widocznych efektów, choć podskórnie czuł, że zbliża się niebezpieczeństwo. Nie potrafił wytłumaczyć swych przeczuć. Musiało mieć to związek z ponurą aurą panującą wokół. Czy był gotów na konfrontację? Przywołał pozytywne myśli i wspomnienia związane z wujem i ojcem. Odrzucił rozpacz, ból i śmierć... - Jestem synem Renauda Arcona, wydrę tajemnicę tego miejsca, choćbym miał zstąpić do otchłani! Ruszył do przodu czując, że jest blisko serca świątyni...

 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 31-07-2017 o 12:17.
Deszatie jest offline  
Stary 02-08-2017, 16:47   #176
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Niezwykle trudno było zwalczyć prymitywny strach, który chciał przejąć kontrolę nad zmysłami Denisa. Aczkolwiek młody poławiacz szkolił się nie tylko pod kątem obsługi sprzętu i samej techniki schodzenia pod wodę. Pojął również w jaki sposób kontrolować wewnętrzne obawy, a przynajmniej ograniczać je najlepiej jak umiał. Tym bardziej, że tuż po rozmowie z Jacobem, miał prawo spodziewać się czegoś w postaci mentalnego ataku.
Kiedy osobliwe przeczucie wzmogło się, a członki niemal odmówiły współpracy, przywołał na myśl postać Louisa oraz ojca. Obydwaj mężczyźni, choć tego drugiego nie zdążył dobrze poznać, zaszczepili mu w życiu wiele istotnych wartości. Teraz nadszedł czas, aby powziął z tych nauk lekcję i wykuł z nich broń.
Zmusił ciało, aby popłynąć dalej. Nie widział, ani nie słyszał nic za swoimi plecami. Jednocześnie alarmujące przeświadczenie wciąż go prześladowało - że coś w tych murach egzystuje i ma świadomość jego obecności.
Schodził coraz głębiej, zaś chłód zaczął zmieniać się w realne zimno. Denis przyłapał się na tym, że szczęka zębami. Spojrzał na kontrolki. Kolejne elementy aparatury akwalungu wyłączały się, toteż nie mógł stwierdzić na jakiej głębokości obecnie przebywał. Mimo to konsekwentnie parł do przodu, młócąc ciemne jak atrament warstwy wody.
Korytarz o fantastycznych kształtach poszerzył się i zaprowadził go do komory, która z kolei posiadała idealnie okrągły kształt. Na jej ścianach pięły się freski, niestety prawie kompletnie zniszczone i przeżarte zębem czasu. Denis płynął wzdłuż rysunków, próbując wyłowić z pozostałości malunku konkretne obrazy. Mógł tylko dopowiadać sobie, co oryginalnie przedstawiało ponure dzieło sztuki. Istotnie, skojarzenie z ruinami na Serpens było tu nazbyt silne.


Obserwacja zajęła go to na tyle, że początkowo nie dostrzegł co znajduje się pod nim, na spękanej posadzce. Serce zabiło mu szybciej. Gdyby mógł, zapewne przetarłby teraz oczy. W całej karierze lurkera, gdzie przecież dane mu było dostrzec już przeróżne dziwy, nie doświadczył niczego podobnego.
Średniej wielkości, jaskrawo świecący kryształ unosił się w wodzie… nie, robił to wewnątrz pustki. Trudno było uwierzyć własnym zmysłom, ale w istocie Denis dokładnie tak to widział. Wokół minerału utworzyła się spora bańka powietrza. Przestrzeni z jakiegoś powodu nie zalewała woda. Była ona na tyle duża, że zmieściłoby się w jej obrębie kilku dorosłych ludzi.
Patrzył na artefakt. Posiadał cokolwiek dziwną fakturę oraz fluorescencyjną, fioletową barwę. Z wnętrza kryształu dochodziły jakieś dźwięki, na jego powierzchni majaczyły rozmazane obrazy. Zdawał się zapraszać do siebie. Zachęcał wręcz, by dotknąć go i poznać ukryty za liliowym kolorem sekret.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 02-08-2017 o 20:35.
Caleb jest offline  
Stary 05-08-2017, 10:12   #177
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wuj Louis z troskliwością spoglądał na krewniaka. Tłumaczył, że psychika to najsilniejszy oręż nurka ważniejszy nawet niż przygotowanie fizyczne. - Na nic zda się - powtarzał. - kondycja i wyćwiczona sprawność, kiedy w ataku paniki zatracisz zdrowy rozsądek i umiejętność oceny sytuacji. Dołączysz do swoich przyjaciół, których większość została w odmętach... Kilka razy sprowokował nastolatka do szybkich decyzji w sytuacji zagrożenia. Denis, mimo młodzieńczej brawury, zyskał pancerz silnej woli, który nie raz ocalił go w kryzysowych sytuacjach.

Przypomniał sobie o tym zziębnięty w pradawnej świątyni, z oddechem czegoś nienazwanego na plecach. To iluzja, która ma na celu oszukać umysł i zmusić do popełnienia błędu - pomyślał. Najlepszą drogą wydawała się dalsza eksploracja, która miała rozwikłać zagadkę przesyconych grozą korytarzy. Zatarte malowidła na ścianach zaszczepiały jakiś pierwotny rodzaj lęku. Lęku z którym, póki co nieźle sobie radził. Skupiony na tej walce, rozpraszając cienie, pragnące spętać jego wolę i odwagę, omal nie przegapił zjawiskowego znaleziska. Odruchowo przetarł szybę hełmu, gestem w tej chwili całkowicie bezużytecznym. Kryształ łamał zasady i zaprzeczał wszelkim prawom natury. Rzeczywiście wyglądał jak z pokazu iluzjonisty. Był niczym wabik przyciągający uwagę, jednocześnie dając pole do popisu sztukmistrzowi. Widzowie pragnęli być oszukiwani i oczarowani. To cichy pakt i rodzaj przymierza zawartego między publicznością, a magiem. Arcon był jedynym świadkiem widowiska, zderzając wszystko, co znał i widział wcześniej z niemożliwym. Tylko gdzie podział się autor tego magicznego pokazu?

Artefakt oddziaływał na otoczenie w niewytłumaczalny sposób. Lurker dostrzegał coraz więcej szczegółów. Przytłumione dźwięki i rozmyte obrazy na jego powierzchni. Nikła bariera oddzielała go od poznania zagadki, lecz nie dał się zwieść pokusie. Obszedł dokładnie obiekt, starając się wyłowić jakiś niepasujący szczegół. Później odpasał jeden z ciężarków balastu i delikatnym ruchem popchnął go w kierunku bańki powietrza...
 
Deszatie jest offline  
Stary 09-08-2017, 15:04   #178
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Minerał wydawał się intrygujący, lecz Arcon nie był głupcem ani naturszczykiem w swoim fachu. Dość się już nasłuchał o lurkerach z gorącą głowa, którzy chwytali każdy, napotkany w morskich ruinach artefakt. I choć takie przedmioty były więcej niż na wagę złota, to przecież istniał powód dlaczego dotychczas ich nie zabrano. Zazwyczaj była to zmyślna pułapka, grasujący w pobliżu, morski stwór, lecz niekiedy coś znacznie bardziej przerażającego.
Denis zaczął okrążać kryształ, lecz z każdej strony wyglądał on podobnie. Wytężał wzrok, by ujrzeć choć część z dziwnych, majaczących na powierzchni kształtów. Na próżno jednak. Były dość misterne, a woda dodatkowo je zniekształcała.
Postanowił wdrożyć inny plan. Jego kombinezon wyposażony został w dodatkowy ciśnieniomierz. Mieścił się on w zamkniętym urządzeniu, które przypominało klasyczny zegar. Posiadał jeszcze kilka podobnych, więc mógł poświęcić choć jedną sztukę.
Denis zwyczajnie pchnął przedmiot na swój cel, obserwując co się wydarzy. Mechanizm popłynął wprost po linii prostej, idealnie w kierunku osobliwego zjawiska. Początkowo powoli, chwilę potem znacznie szybciej, aby wreszcie uderzyć z pustym dźwiękiem o fioletową powierzchnię.
Początkowo nic więcej się nie stało. Obiekt nadal emitował szumy i wyświetlał zagadkowe obrazy. Aczkolwiek wystarczyło kilka sekund, a Denis poczuł, że chłodna woda wokół niego zaczyna się dziwnie poruszać. Jej masy wciągały go do środka “bąbla”, jak jeszcze przed chwilą fragment akwalungu. Zamachnął się rękoma, walcząc o wyjście z pola działania nieznanej mocy [Trudny test Siły].
Czuł jak akwalung wspiera go w staraniach. Nosząc swój poprzedni strój, zostałby “zassany” w przeciągu chwili. Teraz stawiał znaczny opór, lecz nawet to nie było wystarczające, tym bardziej że zimno osłabiało jego mięśnie. Denis spróbował odpłynąć raz jeszcze, acz już czuł że jest bezwolnie ciągnięty w przeciwnym kierunku. Obrócił głowę przez ramię. Zbliżał się nieuchronnie do kryształu, a on nie posiadał punktu, o który mógłby zaczepić. Pamiętał jak wpadł do wnętrza sfery, ciągnięty niczym kukła. Potem nastąpiło uderzenie i zapadła ciemność...
Znajdował się w pustce. Uczucie było podobne do nurkowania, ale nie czuł na sobie akwalungu. Nawet pojęcie absolutnej czerni nie oddawało dobrze tego, co obecnie rejestrował. To było bardziej jak wyłączenie wszystkich zmysłów, przy jednoczesnym utrzymaniu świadomości. I mimo że teoretycznie nie wyczuwał ruchu, ani nawet kierunku, miał wrażenie że gdzieś podąża. Coś się miało zaraz stać.


I wtedy serie obrazów wypełniły jego głowę. Widział ogromne, pogrążone w mroku miasto. Ciemne jak smoła niebo przekreśliły błyskawice. Tylko przez te właśnie ułamki sekund mógł dojrzeć kontury budynków wokół. Nigdy nie widział czegoś podobnego. Budowle były monstrualne i miały bardzo regularne, prostokątne kształty. Na drogach leżały przewrócone wozy o zamkniętych kabinach. Nigdzie jednak nie dostrzegał zwierząt zaprzęgowych. Nieczynne latarnie stały po obu stronach ulicy - wykręcone słupy przypominały zębiska zatopionego w betonie monstrum.
Wokół panowała panika. Ludzie ubrani w dziwne, zbyt oszczędne stroje, uciekali na wszystkie strony. Dosłownie wychodziły z nich zwierzęta - taranowali się, przewracali o siebie. Denis zorientował się, że on również leży na ziemi.
- Człowieku! Ruszaj się. Musimy stąd uciekać! - właściciel bardzo dziwnego akcentu podniósł go na nogi i wskazał gdzieś w przestrzeń.
Lurker zmrużył oczy, próbując zlokalizować o co chodziło tamtemu. Po drugiej stronie aglomeracji stał ogromny mur. Przypominał trochę jedną z barier, jakie wznoszono wokół miast-azyli.
Zrobił parę kroków. W głowie wciąż mu ćmiło, a cała okolica była rozmyta jakby tkwił w pijackiej malignie. Krzyki ludzi mieszały mu się w głowie w jedną kakofonię.
Znów uderzył grzmot, choć nie ujrzał żadnej błyskawicy. Wstrząs przeszył całe jego ciało i nieomal zwalił na powrót z nóg. Spojrzał w stronę muru raz jeszcze. Wtedy zrozumiał. To nie była żadna konstrukcja. Ściana wody górowała nad całym miastem i wciąż się powiększała.
 
Caleb jest offline  
Stary 11-08-2017, 20:15   #179
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Szlachcic wyprostował się i zaplótł ręce do tyłu. Wiedział, że jego rozmówca go nie widzi, ale protokół dyplomatyczny był mu wpajany cała młodość. Nie były to nawyki mogące zniknąć tylko dlatego, że ktoś wymyślił metodę rozmowy twarzą w… mikrofon z kimś na drugim końcu świata.
I choć sama postawa i sposób rozmowy mógł wydać się staromodny, to przyznać trzeba było, że przepona w takiej pozycji pracowała lepiej. Wydajniej. Głos Richarda był głośniejszy i niższy niż zwykle. La Croix mówił spokojnym głosem. Ważąc każde słowo. Zaczął od pytania do technika przy radiostacji:
- Czy ten kanał jest bezpieczny? Nikt nas nie podsłuchuje?

- Ponad wszelką wątpliwość - głos rozmówcy był obdarty z jakiegokolwiek zabarwienia emocjonalnego.

- Znacie mnie dobrze. Nazywam się Richard La Croix i jestem tu z pozostałością mojej załogi.

- Pamiętam cię Richardzie. To… przydatne, że wciąż jesteście przy życiu. Powiedz mi o waszych postępach.
Szlachcic rozgrywał wcześniej tę rozmowę w głowie kilka razy. Myślał o różnych fortelach, kłamstwach i matactwach. Jednak im głębiej analizował możliwości tym bardziej dochodził do wniosku, że podanie prawdziwej wersji uwiarygodni jego osobę.

- Zostaliśmy zaatakowani przez Czarnokrzyżowców. Mój sterowiec spłonął i spadł do oceanu. Ocalała nas garstka, z którą udaliśmy się do K’Tshi. Tam udało nam się przetrwać zagładę latającego miasta.
Pauza. Richard wyłożył na stół szereg informacji i czekał aż rozmówca je przetrawi. Czekał też na jakiś komentarz. Najprawdopodobniej nieprzychylny.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 18-08-2017, 17:30   #180
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Przyciągany nieznaną siłą, nie spanikował, tylko starał się wycofać w bezpieczne miejsce. Napór wody był zbyt silny, ciężki skafander nie był w stanie uchronić go przed mocą kryształu. Jednak może to nie iluzja - pomyślał w ostatnim akcie obrony. Nie było świadków jego walki, zimne ruiny trwały niewzruszone dramatem nurka...

Czerń opadła na zmysły i stopiła się z jego umysłem. Arcon bezwolnie podążał w kierunku przeznaczenia. Chyba właśnie tak wygląda wędrówka duszy? Pamiętał jak udało mu się wyrwać z objęć, zdawałoby się nieuchronnej śmierci, lecz dreszcz przeszył myśli, że tym razem nie będzie odwrotu. Cuda nie zdarzają się tak często... Chwilowo pogodzony z losem zmierzał do miejsca niebytu albo osobliwego odrodzenia.

I nagle kolejne projekcje! W rozbłyskach ujrzał miasto zupełnie inne niż choćby Rigel. Może to legendarne Yarvis? - przemknęło dziwne przeczucie. Usiłował przypomnieć sobie szczegóły pierwszej rozmowy z Feratem, teorię o miejscu z nadzwyczajnym rozwojem technologii, po którym nie został ślad. Dziki tłum, który omal go nie zadeptał przywrócił jasność myśli. Chociaż słowa człowieka brzmiały dziwnie, Denis odruchowo przyjął jego pomoc.
- Uciekać? Przed czym? Nie w pełni kontrolował ciało, oszołomiony, otumaniony, oszukany? Mur, który okalał betonowe, symetryczne budowle, stał się nagle żywym organizmem. Apokaliptyczną falą, która miała pochłonąć je w jednej chwili. Przecież jestem w kombinezonie? Popatrzył na swoje dłonie, usiłując zrozumieć. Nikt i nic nie może posiadać takiej mocy, aby umożliwiać podróż między epokami i władać czasem. Jedynie bogowie... Denis zamknął oczy.. Chciał poczuć na sobie skafander. Schronić się w jego pancerzu, który mógł oprzeć się nawet tak niszczycielskiej sile. Ucieczka nie miała sensu, trzeba było stanąć naprzeciw zagrożeniu. "Ten kult, do którego się wybierasz bazował na oszukiwaniu ludzkich zmysłów na różne sposoby." - słowa Coopera zadrgały w głowie jak dudnienie zbliżającej się fali... Lurker przywołał obraz siebie, uwięzionego w pobliżu artefaktu, który emanował możliwością zsyłania katastroficznych wizji...
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172