|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-10-2017, 22:17 | #191 |
Reputacja: 1 | Wcześniej... Eloiza miała niewiele czasu, aby nauczyć się właściwie walczyć. Richard sądził jednak, że przyda jej się jakikolwiek trening, nawet w tak małym zakresie. Na początku robiła podstawowe błędy, nie umiejąc nawet wyprowadzić prostego wypadu. Była jednak pojętnym uczniem i już wkrótce zaskoczyła go całkiem zręcznym przeciw-tempem oraz kilkoma innymi trikami, o które by jej nie posądzał. Próbowali się z różnym orężem, niemniej Eloizie szło najlepiej kiedy walczyła krótkim ostrzem oraz bronią miotaną. Po kolejnym starciu z siostrą, szlachcic odwiedził byłych więźniów. Ci wreszcie zaczęli się powoli zadomawiać. Już wcześniej zaczął ich widywać na kładkach oraz górnym pokładzie. Uznał, że to dobry czas, aby poruszyć temat Shagreena. Beatrice wydawała się najbardziej rozgarnięta, więc to ją bezpośrednio zagadał o Walkera Barnesa. Tamta właśnie wróciła z wiadrem deszczówki, którą zbierano przy górnej części balonu. Myła włosy, kiedy La Croix wszedł przez próg. Zaczęli od spraw trywialnych, aby jednak szybko przejść do meritum. - Dlaczego za nim podążacie? O co walczycie? Co wami kieruje? - zapytał ją, kiedy poprosiła o leżący nieopodal ręcznik. Kiedy rozczesała mokre kudły, wyglądała znacznie lepiej. Właściwie, jak tylko doszła do siebie, okazała się być o wiele urodziwszą kobieta, niż dotychczas sądził. Na jej twarzy wykwitł smutny uśmiech. - Nie dziwi mnie, że nasze powody mogą być dla ciebie mgliste. Jakby nie było, stajemy przeciw rodzinie, które ma bezpośrednie konotacje z Delegaturą. Osobiście sądzę, że na tym świecie każdy ma za uszami, a Wolne Miasta są takimi już tylko z nazwy. Wszyscy tutaj straciliśmy kogoś z bliskich osób, ponieważ za dużo wiedziały, bądź były niewygodne. Jej towarzysze pokiwali głowami. Gregory wyszedł do przodu - Shagreen stosuje bezpośrednie metody, lecz lepsze to niż wieczne mydlenie oczu i odległa wizja sprawiedliwości. Miałem przyjaciół, których zesłano na Andromedę, bo wiedzieli o nielegalnym przepływie pieniędzy na szczytach Betelgezy. Próbowałem zgłosić to Delegaturze i wiesz co usłyszałem? Że wyrażają “ubolewanie”. Ubolewanie! Czasem nie dziwię się, że ludzie wolą stanąć po stronie Hanzy. Może i trzyma społeczeństwo za mordę, ale jest już bardziej konsekwentna. Wreszcie zabrał głos także trzeci z grupy, mężczyzna o imieniu Steven. - Prawda jest taka, że nie wiemy na ile sprawa Shagreena jest słuszna. Tylko najbliżsi mu wiedzą jakie ma faktyczne zaszłości z rodziną. Widzisz, po ucieczce na Southand on nie wypuścił jakichś tam, przypadkowych zarażonych. To miejsce jest istnym więzieniem politycznym, po prostu ubranym w inne szaty. Wielu osadzonych w azylach przybywa na miejsce kompletnie zdrowa, jeśli wiesz do czego dążę. Shagreen zwrócił wolność przynajmniej części. Przebywali jednakże w zamknięciu zbyt długo. Poza tym, że każdy ich ściga za sam wygląd, nie pamiętają już zewnętrznego świata. Potrzebują nas. Richard wysłuchał wszystkich, lecz ich nie oceniał, przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Po wszystkim niby zwyczajnie ruszył na dalszy obchód. Z pewnością miał o czym myśleć. Jak tylko historyk zakończył swoje notatki, odnalazł Richarda. Wciąż nie dawała mu spokoju nieobecność piratów, natomiast wiedział, że szlachcic współpracował ze korsarzami. Ci z kolei mieli na koncie przynajmniej kilka szemranych interesów w zakresie piractwa. Szlachcic był właśnie u Beatrice i jej towarzyszy, natomiast dołączył do Coopera już na korytarzu. Zgodnie z oczekiwaniami Starra, istotnie posiadał pewną wtyczkę. Szybka wizyta przy radiostacji wykazała jednak, że nie uda się ów człowieka zawezwać na odległość. Osoba ta była poza zasięgiem tego typu technologii, aczkolwiek Richard wiedział gdzie można ją odnaleźć. Niewiele im to teraz dawało, z drugiej strony zawsze dostawali jednego asa w rękawie więcej. Rozdzieli się i teraz to Cooper ruszył do Eloizy. Ku zdziwieniu zastał ją, kiedy ćwiczyła cięcia oraz niezgrabne piruety. Widział już co potrafiła zrobić w dżungli i że jest z niej jakikolwiek pożytek podczas walki. Nadal jednak tkwiło w niej wiele z dawnej delikatności, a to było dla jej umiejętności bojowych zbyteczne. Nie przyszedł doń jednak, aby prawić morały o sztuce wojny. Wręczył dziewczynie “prezent”, na która spoglądała niczym sroka w gnat. Jako wprawny amant dobrze wiedział, że kobiety lubiły niespodzianki. Jeśli im coś dać i powiedzieć, aby tego nie sprawdzały, to było równe proszeniu wręcz, aby stało się inaczej. Mimo dziewczęcej naiwności, Eloiza nie była jednak w ciemię bita. Wysłuchała historyka, cały czas kiwając głową. Raczej zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Kiedy dla niepoznaki postanowił zostać u niej chwilę dłużej, ta zarumieniła się i zrobiła mu miejsce na łóżku. - Richard nie pała do ciebie specjalną sympatią - zwierzyła mu się - Ale ci ufa i chyba ma na myśli, że jesteś potrzebny. Skoro on tak twierdzi, to pewnie ma rację. Zrobię jak zechcesz - wskazała na notes. Tym razem wszyscy zgromadzili się wokół aparatury, dzięki której można było porozumieć się z nurkiem. Przypominała radiostację, niemniej była znacznie prostsza i posiadała tylko jeden głośnik. Malfoy czasem przekręcał gałkę obok, kiedy “tracili” Denisa, obecnie znajdującego się już na terenie ruin Myth. Urządzenie było jedynym sposobem, aby komunikować się z lurkerem. W międzyczasie Malfoy tłumaczył Richardowi sposób działania sprzętu Arcona. Uwadze La Croixa nie uszło, że inżynier jest czemuś zdenerwowany. Zbyt dobrze go znał i wyraźnie zauważał dziwnie błądzący wzrok w kierunku Coopera. Sam Jacob zaś, stał bezpośrednio przy nadajniku. Przypominał za jego pomocą poławiaczowi, aby nie ominął w swojej relacji żadnego szczegółu. Lurker był teraz oczami całej załogi, która za obraz ruin miała tylko jego własne słowa. Zazwyczaj nie robiło to różnicy, kiedy Denis odwiedzał morskie dno w dzień czy nocą. Ogromne warstwy wody i tak nie przepuszczały tu wiele światła. W tym momencie jednak Arcon miał wrażenie, że wokół niego jest ciemniej, niż przy którejkolwiek z jego wypraw. Lampa odsłaniała kształty na kilka metrów przed nim, a już dalej obserwował tylko ciemność. Czasem odnosił wrażenie, jakby mijane budynki były zastygłymi w dziwnych pozach postaciami o gigantycznym rozmiarach. Umysł jak zwykle płatał mu figle, jednak przyzwyczaił się do tego podczas zejść. Ponadto, wreszcie za wczasu przypomniał sobie o presurach. Dzięki nim czuł się choć trochę lepiej. Kto wie, może gdyby roztargniony lurker pamiętał o nich poprzednim razem, wyprawa do świątyni wyglądałaby trochę inaczej… Szedł prawie że po omacku. Cienie górowały nad nim, równocześnie zdawały podążać jego tropem. Słyszał tylko odległy, przytłumiony bulgot. Próbował sobie przypomnieć jak było tu ostatnim razem. Co wtedy robił i którędy podążał. [Test Nawigacji] Znalezienie podziemnego przejścia nie przysporzyło mu większych trudności. Tunel przecież nigdzie się nie przemieścił, choć mógł co do jakiejś części zawalić. Tak na szczęście nie było. Wkroczył doń, natychmiast czując nieprzyjemną bliskość chropowatych ścian. Korytarz prowadził znajomą drogą. Denis podążał dalej. Cała ta wyprawa nie przypominała wcześniejszej wizytacji na Myth. Wtedy wiązała się ona z większą dozą ekscytującej przygody. Teraz przypominała wejście do krainy ciemności, gdzie złe byty mogły czaić się na każdym kroku. Arcon tym razem zauważał również nowe rzeczy. Jak choćby fakt, że zniszczona odnoga, za którą niegdyś widział unoszący się kształt [1], była zdewastowana w wymyślny sposób. Podczas wykonywania swojego zawodu niejednokrotnie widział zawalone ruiny, które zmurszały pod wpływem lat oraz wilgoci. Ta część piwnicy wyglądała jakby została pchnięta za pomocą dużej mocy. Nie widział jednak śladów eksplozji. Do głowy przychodziła mu tylko broń sejsmiczna. Powoli podszedł do znajomego miejsca. Między przewróconymi płytami nadal dało się spojrzeć wgłąb przejścia. Snop światła omiótł je... to coś nadal tam było. - Denis, jesteś tam? - przypomniał się w imieniu wszystkich Malfoy - Melduj co widzisz! Ostatnio edytowane przez Caleb : 04-10-2017 o 10:09. |
05-10-2017, 14:10 | #192 |
Reputacja: 1 | Richard długo rozmyślał o tym co powiedzieli mu byli więźniowie. Musiał sobie w głowie poukładać to wszystko razem z zaangażowaniem delegatury w sprawę. Wnioski, które mu się nasuwały nie poprawiały mu humoru. Jednak stojąc na pokładzie sterowca obserwował teraz z uwagą pracę inżyniera. Gdy ten odsunął się na moment od konsolety, żeby sprawdzić rozwinięcie kabli i przewodów z powietrzem Richard stanął tak, żeby plecami zasłonić Jacoba i zapytać szeptem Malfloya: - Co cię w nim trapi? O co chodzi?
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
06-10-2017, 21:44 | #193 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Uderzyło go, że już wcześniej był bardzo blisko rozwiązania zagadki. Wydarzenia mogły potoczyć się zgoła inaczej. Nie poniósłby tak wielkiej straty... Z drugiej strony każdy kolejny wybór prowokuje trudne do przewidzenia następstwa. Nawet ich drużynowy geniusz nie zna wszystkich kombinacji losu. Może zbyt wczesne odnalezienie Enzo przyniosłoby zgubę zarówno jemu i wujowi? Arcon zamyślony patrzył przez szczelinę, powracając do dawnej eksploracji. Wywołany przez Malfoya, niezwłocznie odpowiedział. - Jestem w tunelu... - chrząknął, w głosie można było wyczuć tajoną nerwowość. - Ruiny wyglądają jak gdyby zostały poddane działaniu jakiejś siły, to nie jest naturalny stan nadgryzienia zębem czasu.. Wystarczająco plastycznie, panie Cooper? - delikatny przytyk momentalnie poprawił mu humor. - Chętnie zabrałbym pana na podwodną wycieczkę. Instruktorzy nie zalecają samotnych nurkowań. Kiedy masz problemy z akwalungiem - partner ci pomoże. Zaplątałeś się w sieci? Kolega podratuje. No a w przypadku napotkania agresywnego rekina szansa, że przeżyjesz wzrasta o połowę... Stłumił chichot przywołując niewysokich lotów dowcip. Wnet jednak spoważniał. - Planuję dostać się na drugą stronę zawalonego korytarza. Włączam świder, aby skruszyć skaliste bloki, później poszerzę wyrwę. Młodzieniec skupił się na zadaniu, wytrwale usuwając zalegające przeszkody. Ostatnio edytowane przez Deszatie : 06-10-2017 o 21:51. |
13-10-2017, 13:26 | #194 |
Reputacja: 1 | Podwodna wyprawa nadal trwała, a napięcie na pokładzie było prawie że namacalne. Zeppelin wisiał obecnie w jednym miejscu, podczas gdy jego załoga oczekiwała wieści od lurkera. Wyłączono prawie wszystkie silniki, przez co wyraźnie dochodziło ich skrzypienie opinających balon stelaży. W kontakcie z lurkerem pozostawał głównie Jacob. Młodzieniec relacjonował właśnie, że znajduje się w przejściu, które prawdopodobnie ktoś umyślnie zawalił. Był to znamienny fakt. Mało kto posiadał sprzęt na tyle specjalistyczny, aby w ogóle odwiedzić podobne ruiny. Pojawiało się pytanie po co ktoś miałby dodatkowo ingerować w strukturę dawnych zabudowań. I w jaki sposób. Do podobnych operacji potrzeba wszakże było iście futurystycznej technologii. Arcon pozwolił sobie na kilka dowcipów, co można było poczytywać za próbę rozładowania atmosfery. Szybko jednak zakończył żarty, kiedy przeszedł do kolejnego etapu swojej ekskursji. Zamierzał sforsować przeszkodę i sprawdzić, co znajduje się po drugiej stronie. Wiązało się to ze zdecydowanym ryzykiem. Wystarczył jeden błąd lub nawet czysty przypadek, a stare cegły mogły pogrzebać go żywcem. Wtedy już nikt nie miałby sposobności przyjść mu na ratunek. Tymczasem uczony zauważył coś jeszcze. Malfoy szepnął coś do Richarda. Przez chwilę spoglądał również na niego. Odeszli kawałek od reszty, lekko nachyleni do siebie. Ich rozmowa wyglądała co najmniej konspiracyjnie… Denis przydusił kilka przycisków na rękawie swojego kombinezonu. Wspominał słowa inżyniera, a przede wszystkim to, co mówił o skafandrze. A-72 posiadał wiele udogodnień, obecnie jednak najbardziej interesował go specjalny zestaw wierteł. Za chwilę poczuł jak cała jego dłoń drży, a spod nadgarstka wypryskuje niezwykle szybko obracający się bolec. Nie do końca znał sposób jego obsługi i pod jakim kątem powinien go ustawić. Nie miał większego wyboru, toteż po prostu skierował dłoń na kamienie. Całym jego ciałem zawładnęło mocne szarpnięcie, mimo tego utrzymał równowagę. Świder wydłużał się, zagłębiając coraz mocniej w zwałach gruzu. Odłamki odlatywały w wodzie na prawo i lewo; przypominały wypuszczoną w zwolnionym tempie, miniaturową lawinę. Kamieni było bardzo wiele i sama czynność trwała dobrą chwilę. Ktoś odpowiednio zadbał o to, aby przeszkody nie dało się łatwo sforsować. Wreszcie Denis utworzył sobie lukę na tyle szeroką, aby móc przejść dalej. Ostrożnie wsunął się do środka, powoli płynąc w kierunku enigmatycznego kształtu. Znajdował się w małej komorze, zakończonej ślepym zaułkiem. Poza uchwytem na lampę, nie było tu nic więcej. Nurek powoli przesunął snop światła na wspomniany obiekt. Być może odetchnąłby z ulgą, gdyby okazał się oderwanym elementem zbrojenia. Albo starożytną statuą, którą czas zrzucił z piedestału. Tak jednak nie było. Podpłynął do martwego nurka, spoglądając twarz, którą morskie żyjątka ogryzły do gołej czaszki. Z poławiacza pozostały same kości oraz jego nowoczesny kombinezon. Nie posiadał on jednak borów, które miał w swoim wyposażeniu Denis - i to go zgubiło. Arcon sięgnął jednak do hełmu, tam gdzie zazwyczaj znajdował się moduł z rejestratorem dźwięku. Poczuł opór i pociągnął mocniej. Oderwał szary prostokąt, który zapewne mógłby odtworzyć jego własny akwalung lub któryś z komputerów na statku.
Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-10-2017 o 14:54. |
14-10-2017, 22:51 | #195 |
Reputacja: 1 | Poprzedni dzień - Richard nie pała do ciebie specjalną sympatią - zwierzyła mu się - Ale ci ufa i chyba ma na myśli, że jesteś potrzebny. Skoro on tak twierdzi, to pewnie ma rację. Zrobię jak zechcesz - wskazała na notes. Przysiadł koło niej i opadł na plecy z założonymi za głowę rękami. Powstrzymał się od ironicznego uśmiechu. - Nie dziwi mnie to. Od czasu przybycia do Rigel niewielu osobom dałem się polubić, ale właśnie taka rola była potrzebna. Potrzebne było działanie szybkie, zdecydowane i efektywne, a takie często budzi niezadowolenie. No i nawet nie zdaje sobie sprawy jak bardzo jestem potrzebny - uśmiechnął się wieloznacznie, wpatrując się w sufit. - Myślę że ma tę świadomość, po prostu nie odkryłeś wszystkich kart - odpowiedziała mu Eloiza. Dziewczyna wstała i z powrotem wykonała krótkim sztyletem kilka ćwiczebnych wymachów. Jeszcze w ruchu, niby od niechcenia, zapytała go: - Czemu właściwie nie chcesz lecieć na wyspę Eliasza? - Bo tam czeka mała wojna. Wystarczy jedna, przypadkowa, zbłąkana kula. W oparciu o odpowiednie dane mogę z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć ruchy wojsk, ale nie przewidzę ruchu każdej kuli. Mam jeszcze wystarczająco dużo tajemnic do odkrycia, by nie wyglądać śmierci. Choć plany uległy lekkiej zmianie. Niewykluczone, że moja obecność, choćby z dala, będzie tam konieczna. No i wolałbym, żeby te umiejętności nie były ci potrzebne. A przynajmniej nie w najbliższym starciu - powiedział historyk spoglądając na jej ćwiczenia. Mógł zgrywać altruistę, ale w całej grze istotna była treść notesu. Naturalnie Eloiza również w pewnym stopniu była dla niego istotna, lecz nie było rzeczy ważniejszej niż jego zapiski. Dziewczyna przerwała jednak trening i odgarnęła niesforny kosmyk włosów. - No cóż. To chyba zrozumiałe. Są ludzie od miecza i od ciętego języka. Szkoda, że ja sama jeszcze nie wiem do której kategorii należę - spojrzała na ostrze, jakby spodziewając się ujrzeć w nim odpowiedź. Odłożyła sztylecik, zamykając go w futerale z ciemnej skóry. Bystre oczy wpatrywały się pilnie w historyka. Ten zauważył jak wyraźnie tańczą w nich iskierki. - Nie chcę być nieuprzejma, ale Richard jest na moim punkcie przewrażliwiony. Może zapomnieć o całym tym zaufaniu do ciebie, jeśli dowie się, że jesteś tu dłużej, niż to konieczne - skwitowała, ledwo zauważalnie puszczając do niego oczko. Wstał, ale zatrzymał się tuż obok niej. - Myślałem, że o taką przykrywkę chodzi. Jeśli tobie to nie przeszkadza, to myślę… - zawiesił głos, po czym nachylił się do jej ucha i dodał konspiracyjnie: - …, że zaryzykuję. Widział jak dziewczyna się waha. Nie mógł wiedzieć, że jeszcze jakiś czas temu jej brat, choć doceniający inteligencję historyka, ostrzegał ją przed Jacobem. Najwyraźniej to nie wystarczyło. Oczy Eloizy stały się maślane, niewiasta machinalnie przesunęła opuszkami palca po ramiączku swojej bielizny. Zatrzymała się jednak w pół gestu. - Może ja również zaryzykuję - zamruczała do niego - o ile dasz mi pewność, że będziemy mogli na ciebie liczyć do samego końca. Nie dała mu odpowiedzieć. Dotknęła ustami jego ust, lecz tylko na chwilę. Jacob poczuł przyjemną wilgoć oraz malinowy posmak. Wyraźnie walczyła ze sobą, aby zrobić coś więcej. Była twarda. Większość obcujących ze Starrem kobiet już dawno wyskakiwała na tym etapie z garderoby. Eloiza położyła dłoń na jego klatce piersiowej. Nie przyciągnęła go jednak do siebie, ale delikatnie odepchnęła z łóżka, uśmiechając się tajemniczo. - Ponoć mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy. Poczekajmy więc do finału tej historii. Roześmiał się cicho z opuszczoną głową. Kiedy ją podniósł, w oczach tańczyły mu figle. - A jeśli nie uda mi się dotrwać do finału? - Cóż - uśmiechnęła się tamta. - Zadbaj, aby było inaczej. Ukłonił się i z szelmowskim uśmiechem wysłał jej całusa. Zatrzymał się przed drzwiami, po czym wrócił z poważną miną. - Jeśli ktoś się dowie, ktokolwiek, nawet twój brat, nie otwieraj i dokładnie spal w samotności. Już wolę nie mieć tej broni. Polegam na tobie i tobie zawierzyłem. Jak będzie gorąco, nie walcz. Zadbaj o to, co ci dałem. Zaufaj mi, to bardzo ważne. Mam nadzieję, że któregoś dnia zgłoszę się do ciebie po odbiór. Jeśli bym nie dotrwał do końca, spal to i nie pozwól, żeby ktokolwiek to przeczytał - pokiwał głowa dla nadania wagi swoim słowom, po czym ponownie pomaszerował do drzwi. Tam zmierzwił lekko włosy, ponaciągał chaotycznie ubranie i rozpiął koszulę, jakby pospiesznie się ubierał. - Też się ucharakteryzuj. W końcu taka jest nasza wersja tego spotkania. I tego musimy się trzymać - mrugnął Cooper, po czym wyszedł. Obecnie Jacob przymknął oczy słuchając Denisa. Rejestrował jego słowa oraz dźwięki dobiegające od niego, ale zdawał sobie sprawę z tego, że Malfloy właśnie może spowiadać się przed Richardem. Niech zatem tak będzie. Westchnął cicho i czekał nawet wtedy, gdy odgłos wiercenia zniknął. - Znalazłeś? Jeśli tak, to możesz dać to na głośnik? - zapytał historyk.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
15-10-2017, 17:29 | #196 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Możliwości skafandra zaskakiwały nurka. Arcon nie pomyślał, aby przetestować wiertło na powierzchni. Nie miał w ostatnim czasie do tego głowy. W obecnej sytuacji musiał podjąć ryzyko kruszenia kamiennych bloków w podwodnym korytarzu. Liczył na to, że pradawna budowla wytrzyma wibracje, a odłamki nie będą stanowić dla niego zagrożenia. Mimo solidnej osłony pancerza dłoń i ramię pulsowały bólem. Na szczęście wiertło było skuteczne, twórcy zadbali też o jego jakość. Z tego słynęła technologia Xanou. Denis ocenił powstałą wyrwę i wyłączywszy świder, skierował się do komory bacząc, by nie uszkodzić kombinezonu. Zaskoczyła go wielkość pomieszczenia. Spodziewał się obszerniejszej sali. Chociaż wydawało się, że był przygotowany na to, kogo odnajdzie zaniemówił widząc trupa. Jeszcze przez chwilę żywił nadzieję, że to nie jego zaginiony przyjaciel, lecz nazwisko wyryte na blaszce ostatecznie pozbawiło go złudzeń. Więc jednak! Ostatni z jego przyjaciół znalazł podwodny grób w oceanie, który ukochał. Nie pomogły mu implanty i posiadany ekwipunek. Młodzieniec zacisnął gniewnie pięść w metalowej osłonie. Enzo zginął, bo odkrył coś, co godziło w interesy Black Cross. To było morderstwo zaplanowane przez ludzi tej organizacji. Delikatnie wyciągnął kasetę z zarejestrowanym nagraniem. Swoisty testament lurkera, który mógł wpłynąć na przyszłe wydarzenia. - Wybaczcie... - nadal krótki komunikat. - Znalazłem ciało przyjaciela, bez wątpienia to Castelari. Chciałbym pozostać tu chwilę sam. Czuję, że jestem mu to winien. Tymczasowo zawieszam łączność. Bez odbioru. W eterze zaległa cisza. Cisza wymarłego, podwodnego świata. |
16-10-2017, 12:01 | #197 |
Reputacja: 1 | Stał przed nim wyraźnie zmieszany. Richard dawno nie widział go w takim stanie. Zazwyczaj Malfoy był pewny siebie i prostolinijny. Tu zachowywał się jak inna osoba.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
30-10-2017, 17:57 | #198 | ||
Reputacja: 1 | Białe kości na dnie morza. Czaszka wypełniona bąblami powietrza. Pozbawiony tkanki trup, wetknięty w zaawansowany akwalung. Niemy manifest prostego faktu, że niezależnie jak człowiek żył i co osiągnął, pozostawiał po sobie tylko marność. W przypadku Enzo, kres nadszedł jednak przedwcześnie. Denis spojrzał na przyjaciela raz jeszcze, przebierając jego plakietką w grubych rękawicach. Castellari nie mógł już mu udzielić odpowiedzi, za to moduł - owszem. Mimo tego, Arcon postanowił pozostać jeszcze chwilę w miejscu, które okazało się być surowym grobowcem. Otaczała go zupełna cisza, która ironicznie była jedyną muzyką na symbolicznym pogrzebie kompana. Potem młodzian odwrócił się i zaczął zawracać. Może był to szok lub działanie ciśnienia, że wszystko postępowało teraz jak we śnie. Sterta gruzu, korytarz, przestwór miasta. Myth roztaczało wokół niego kamienne macki, zapraszało do sięgnięcia po kolejne tajemnice. Lecz nie tym razem. Miał ważniejsze zadanie, zaś stare mury nigdzie się nie wybierały. Przepłynął po ciemnym mule i mocno poderwał z kępy poskręcanych wodorostów, rozpoczynając mozolną wędrówkę do góry. Wszystko wokół skrywał całun ciemności i tylko czasem wyłaniały się przed nim gąbczaste stworzenia oraz srebrne ławice. Nawet nocą morze posiadało swój unikalny nastrój i aż szkoda było je opuszczać na rzecz, zdawałoby się, banalnej powierzchni. Płynął dalej. W pewnym momencie grube zarysy miasta pod spodem zniknęły na dobre. Gdyby duchy istniały, dla mieszkańców zapomnianej metropolii Denis byłby świecącym punkcikiem na podwodnym niebie. Postacią, która wygarnęła z tego miejsca jeden z wielu sekretów i niosła go ku światu. Denis nie mógł odtworzyć nagrania pod wodą. Moduł, który odnalazł, mieścił się bowiem po wewnętrznej stronie hełmu i tego miejsca należało także użyć, aby uruchomić go u siebie. Malfoy, zgodnie z zaleceniem Richarda, wrócił do instruowania nurka. Na szczęście było to już jedynie formalnością. Arcon bardzo dobrze sobie radził, zaś aparatura wskazywała, iż dość szybko podąża na powierzchnię. Przez te kilka chwil mogli na powrót wrócić do swoich spraw. Wtedy właśnie uwadze szlachcica nie uszło parę ukradkowych spojrzeń Eloizy w kierunku Jacoba. Chciał co prawda, aby dziewczyna trzymała się go blisko, lecz tylko w kwestii przeżycia. Natomiast wyraźnie odczuwał w jej zachowaniu coraz większą spoufałość wobec historyka, pomimo faktu, iż czasem irytowała ją zimna kalkulacja tamtego. Nie chodziło tu nawet konkretne słowa, ale specyficzną mowę ciała, która czasem mówiła znacznie więcej, niż najbardziej kwieciste deklaracje. A już szczególnie u kobiet. Póki co, La Croix mógł tylko żywić nadzieję, że jego siostra wiedziała co robi. Kiedy inżynier wyciągnął Denisa z powrotem, musiał on odpocząć dobrą chwilę. Każda, nawet pozornie krótka wyprawa stanowiła dla organizmu bardzo duże obciążenie. Na początku lurker prawie słaniał się na nogach. Podano mu jedzenie z puszki oraz świeżą wodę. Malfoy przypomniał również o wzięciu jakichś pigułek, chociaż reszta nie wiedziała czym dokładnie są. Kiedy jednak lurker je połknął, od razu poczuł się lepiej i wkrótce był gotowy do działania. Żółtoskórzy, jako najlepiej zaznajomieni z technologią i elektroniką, pomogli mu przenieść kasetę do jego akwalungu. Następnie podciągnęli izolowany kabel od jednego z komputerów, aby dźwięk z nośnika był słyszalny poprzez główne głośniki. Wreszcie zostali sami. Ci, którzy byli od samego początku kabały: Richard, Jacob oraz Denis. Jasnym się stało, że to oni jako pierwsi powinni przesłuchać wiadomości od Enzo, gdyż siedzieli w intrydze najdłużej. Reszta, mniej lub bardziej chętnie opuściła pomieszczenie otoczone przez szereg stacji kontrolnych i szumiących, elektronicznych urządzeń. Pozostało już tylko wcisnąć jeden klawisz i… Początkowo słyszeli ciszę, poprzetykaną jedynie nielicznymi trzaskami. Można było pomyśleć, że sprzęt był wadliwy lub kasetę zżarła morska sól. Enzo znajdował się w pułapce już wiele czasu, a nawet bardzo nowoczesna technika posiadała swoje ograniczenia. Szczęśliwie (lub nie, zależy jak na to patrzeć) uszu słuchaczy doszedł zdławiony kaszel. Denis od razu poznał znajomy głos. Kiedyś tak pełny wigoru oraz radości, dziś zdawał się być ledwie szeptem udręczonego człowieka. - Nazywam się Enzo Castellari. Numer licencji 34619. Nie wiem ile mi jeszcze zostało - powiedział nurek. - Jestem w pułapce i z pewnością za jakiś czas umrę. Muszę pozostawić tę wiadomość, póki głębiny nie odbiorą mi zmysłów. Jeśli ktokolwiek teraz tego słucha, niech wie, że to co powiem, jest bardzo ważne. Powinno starczyć mi tlenu, aby opisać wszystko możliwie najdokładniej. Nie chcę pominąć żadnego z istotnych szczegółów. Wiem, istnieją małe szanse, że ktoś odnajdzie to nagranie. Liczę jednak na ostatni łut szczęścia. Trzeba było przyznać, że pomimo krytycznej sytuacji, nurek zachowywał pewien spokój. Kiedy mężczyzna wypowiadał te słowa, miał pełną świadomość co się z nim stanie. Tkwił pod morskim dnem, w miejscu, z którego nie było powrotu. Przytłoczony perspektywą uduszenia, jednej z najgorszych rodzajów śmierci - postanowił dać tę ostatnią relację. Wielu innych przegrałoby walkę z odmętami szaleństwa w paru krótkich chwilach. Natomiast tutaj miało się okazać jak racjonalny i opanowany był człowiek skazany na pewną śmierć. Dawało to pewne wyobrażenie na ile silni psychicznie musieli być lurkerzy. - Pracowałem dla rodu Barnes, zwanym także Kamiennym Herbem, co dzisiaj kojarzę jedynie z poczuciem wstydu oraz hańby. Kiedy rządził jeszcze stary Horacy, przynajmniej można było polegać na jego słowach. Nawet jeśli rodzinny, jubilerski interes był tylko płachtą, pod którą ukrywał się interes zbrojeniowy. Facet miał krew na rękach, ale znał granice, a nie ukrywajmy - ktoś musiał robić brudną robotę, aby ograniczać rolę Hanzy na terenie Oriona. Horacy miał troje dzieci oraz dziesiątki podległych mu, pomniejszych domów. Razem stanowili niemałą siłę na politycznej mapie świata. Kiedy Barnesowie mnie wynajęli, stary już nie żył lub załatwiła go własna dziatwa. Po tym, co się o nich dowiedziałem, byłoby to małym zaskoczeniem. - Gascota zapamiętałem jako egocentrycznego, zapatrzonego w siebie dupka. Posiadał dwa zakłady tytoniowe. Lubił złożone tyrady i jak nie można mu było zarzucić braku elokwencji, tak odnosiłem wrażenie, że czasem mówił tylko po to, aby słyszeć swój głos. Ten człowiek nigdy nie krył się ze swoją pychą. Jego rezydencja w mieście Tabit leżała na dwudziestym piętrze wieży z kości słoniowej. - Deborah. Bałem się tej kobiety, naprawdę. Szprycowała się wieloma implantami, które miały poprawić jej wygląd. Koniec końców uczyniły z niej szkaradne straszydło. Zdawała się jednak tego nie zauważać, zawsze paradując w wytwornych szatach. Trudno powiedzieć jaka była jej konkretna rola w interesach familii. - I wreszcie Walker. Nie mam pojęcia jakim sposobem uchował się wśród tych ludzi. Był jedynym z normalnych Barnesów. Żył na pewnej wyspie, daleko na północy, w pobliżu terenów zbyt zimnych, aby je eksplorować. Poza jego domem znajdował się tam jedynie stary klasztor. To właśnie z nim najwięcej współpracowałem. Wydobywałem dla niego artefakty, a Walker badał je w swojej samotni. Niestety, prędzej czy później rodzinne sprawy musiały upomnieć się także o niego. Nic wtedy jeszcze nie podejrzewałem. Z resztą średnio interesowały mnie kwestie wielkiej polityki.
Głos Enzo załamywał się. Nie było mu łatwo. Szło to wyczuć w samej jego intonacji. Przez chwilę milczał, jakby zbierając myśli, aby podjąć swoją historię na nowo. - Wcześniej Walker był bardzo serdecznym człowiekiem. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Imponowała mi jego wnikliwość. Był świetnym uczonym, choć jego teorie bywały dość ekscentryczne. Uważał na przykład, że daleko na północy, tam gdzie ziemie są skute wiecznym lodem, istnieje inna cywilizacja, pamiętająca jeszcze czasy Starego Świata. Miały o tym świadczyć fragmenty dilithium, starożytnego minerału, odnajdywane czasem w lodowcach. Ja tego tak nie odbierałem, choć dało mi to cenną wskazówkę, o której jednak powiem później. Bardziej martwił mnie stan mojego kompana. Prawie zaprzestał badań. Często pił i chodził po korytarzach swojej rezydencji, wpatrując się milcząco w okna. Nie rozumiałem co zaszło w jego głowie, choć wyraźnie dało się zauważyć, że zżera go sumienie. Pewnego wieczora, Walker wreszcie się przełamał…
Ostatnio edytowane przez Caleb : 31-10-2017 o 14:25. | ||
30-10-2017, 17:57 | #199 | |||||
Reputacja: 1 | - To musiało się w końcu stać. Przyszli o bladym świcie. Dwóch doktorów z Andromedy oraz tuzin straży. Wywlekli go z łóżka i oblekli łańcuchem jak psa. Jak tylko ujrzałem tę groteskową scenę, wiedziałem co się święci. Barnesowie w swoim mniemaniu mieli bowiem jakieś zasady. Ich własny brat zagrażał tajemnicy, lecz nie chcieli go zabić. Aczkolwiek przekonać solidną ilością złota, że człowiek ten jest zarażony, to już co innego. To właśnie wtedy widziałem go po raz ostatni, jak był siłą wyciągany ze swojego domu wprost do galery kierującej się na archipelag. Trudno powiedzieć czy śmierć nie byłaby dla niego lepszym rozwiązaniem. To co opowiadają o azylach mrozi krew w żyłach - ludzie zjadający się nawzajem, wszędzie anarchia, połowa mieszkańców zwyczajnie szalona. Lecz cóż wtedy mogłem zrobić? Jedynie udawać brak wiedzy i nadal służyć pozostałym Barnesom. Nikomu nie trzeba tłumaczyć jak cenny dla nich byłem, wszakże tylko część szlacheckich rodzin może pozwolić sobie na usługi prywatnego lurkera. Jednocześnie, on sami zdawali się mnie widzieć tylko jako pracownika. Tacy ludzie jak Kamienny Ród patrzą na innych ze szczególnej, bardzo zawężonej perspektywy. Dążę do tego, że widzą oni świat pod postacią pola usianego politycznymi figurami. Poza nimi, nie ma dla nich nikogo na tyle znaczącego, aby oceniać w kategoriach zagrożenia. Jeśli więc jesteś wyłączony z puli ludzi mogących im zaszkodzić, będą traktować cię tylko niczym narzędzie. Na swoje szczęście tak mnie właśnie postrzegali lub po prostu uznano, że zachowam milczenie. Opowiadający znów rozkaszlał się. Brzmiał coraz słabiej i czuć było, że traci siły. - Zaletą takiej pracy jest dość duża swoboda działania. Oprócz zlecanych przez nich wypraw, mogłem także działać na swoją rękę i zamierzałem to wykorzystać. Z czasem pojąłem, że muszę coś zrobić. To nie mogło im się, ot tak, upiec. Pod pozorem szukania nowego osprzętu, odwiedziłem kilka redakcji oraz siedzib wpływowych osób, których nie chcę tu wymieniać z nazwiska. Nikt nawet nie chciał słuchać o wyciąganiu brudów moich chlebodawców. Każdy zaś sugerował mi, aby zostawić tę sprawę i przerywał, jak tylko zacząłem opowiadać. Postanowiłem przyjąć więc inną strategię. Stać się lepszy w swoim fachu. A nawet więcej, być wręcz rekordzistą. Gdybym pobił wynik któregoś zejścia pod wodę i stał się odpowiednio sławny, ludzie zechcieliby mnie przecież wysłuchać. Mógłbym wykrzyczeć prawdę choćby na spotkaniu z prasą lub podczas publicznego wystąpienia. I początkowo plan ten szedł całkiem dobrze. Nie ukrywam, że jestem dobry w tym, co robię. Udało mi się odwiedzić wiele ruin na Morzu Srebrnym, wodach Lavos, Orhan i Qard. Zacząłem pojawiać się na językach, lecz wtedy właśnie wokół Barnesów i mnie w szczególności pojawili się ludzie w czerni. Nie powiedzieli tego otwarcie, ale zdawali czegoś domyślać. I znów musiałem odstąpić. Czułem, że ci goście nie żartują i choć nie powiedzieli mi ani słowa, byłem pewien że przejrzali mój plan. Cokolwiek dziwne, lecz to prawda. Na wiele miesięcy wypełniałem tylko misje polecone przez rodzinę i ani myślałem wychylać. Ludzie w czerni zniknęli tak szybko, jak się pojawili. Minęło wiele czasu i zapewne by tak pozostało, gdyby nie nastąpił kolejny przełom...
- Podobno Walker zbudował wokół siebie silne zgrupowanie na Southand. Obiecał swoim ludziom wolność, jeśli pójdą za nim w bój przeciwko Barnesom. Nie mógł powiedzieć, że jest jednym z nich, sam przecież był współwinny grzechom swojej rodziny. Przyjął więc nową tożsamość zwaną jako Shagreen. Prawdopodobnie przekonał kilku doktorów, którzy przywozili dostawy do głównych bram, aby zapewnić mu składniki na bombę. Trzeba wiedzieć, że Związek Ochrony Andromedy jest potężną organizacją i występują w niej ludzie o różnych poglądach. Rzecz jasna sporo czasu zajęło mu znalezienie właściwych strażników oraz zbieranie saletry oraz jej pochodnych. Musiał kolekcjonować ingrediencje w bardzo małych kawałeczkach. Racjonowano je za każdym razem dokładnie, żeby nikt inny nie zwietrzył podejrzanych przesyłek. W każdym razie, Walker uciekł z azylu i od razu zaczął przysparzać problemów Barnesom oraz podległych ich sztandarowi. Skala jego mordów zataczała coraz większe kręgi. Mój dawny przyjaciel chciał dotrzeć do sedna ropiejącego serca i wbić w nie ostrze prawdy. Przynajmniej taka była jego wizja, gdyż z czasem zaczął stawać się coraz bardziej radykalny. Barnesowie tymczasem mieli ciężki orzech do zgryzienia. Póki co, udawało im się jeszcze utrzymywać rzecz w tajemnicy, lecz była to tylko kwestia czasu, nim sprawa miała wyciec. Gascot i Deborah zwołali pomniejszą, spowinowaconą szlachtę i rozpoczęli narady co z fantem robić. Ja wciąż byłem częstym gościem na ich dworze i choć nie dopuszczali mnie do samych rozmów, pewnego dnia udało mi się podsłuchać bardzo intrygującą wymianę zdań.
Richarda uderzyła w tym momencie nagła konkluzja. Historia, której był własnym świadkiem - gdzieś już ją słyszał. A przynajmniej fragmenty. Nie powinno to być możliwe, a jednak wyraźnie poznawał pewne wątki. I wtedy go olśniło. Chodziło o moment instalacji implantu w jego ręce. Felczer Willard podał mu środek działający na zasadzie narkozy. Ostrzegał, że pod jego wpływem mózg pacjentów generował pewne wizje, które stanowią zlepek losowych scen i nie powinien przywiązywać doń wagi. A jednak rzeczy, których wtedy był świadkiem, zdawały się wręcz immanentną częścią tej opowieści. Była sala pogrążona w gęstym dymie, jakiś człowiek z wyrzutami sumienia, a potem konspiracyjna narada. Lecz szczególnie wyraźnie jawiło mu się wspomnienie trzech dróg, z których jedna zaprowadziła go na pewien statek.
- Po tym, co usłyszałem, było już dla mnie jasne, że muszę wypisać się z tego interesu. Podjąłem to ryzyko i nie ważąc co sobie pomyślą Barnesowi złożyłem im wymówienie z dnia na dzień. Ci ludzie chcieli zrobić ze swojego brata potwora, choć wcale im nie utrudniał tego zadania. W dodatku przygotowywali wentyl bezpieczeństwa, aby zabił go ktoś inny. Coś podobnego nie mogło ujść rodzince na sucho. Tylko ja znałem prawdę i mogłem pomóc nowo mianowanemu Shagreenowi. Lecz to oznaczało powrót do moje planu. Znalezisko tak spektakularne, aby zyskać protektorat Związku Wolnych Miast oraz przychylność prasy. Musiałem to robić bardzo szybko. Barnesowie nie byli głupi, a tym bardziej ci ludzie odziani w czerń, których natury wciąż jeszcze wtedy nie znałem. Teraz pragnę wrócić do badań mojego przyjaciela. Mówiłem już, że skupiał się on na północy. W istocie, w związku z trudnymi warunkami, wiele z tamtejszych ruin nigdy nie zostało zbadanych. Wybrałem się najdalej w tamtym kierunku, gdzie każde zejście pod wodę stanowiło śmiertelne zagrożenie poprzez zamarznięcie. Potrzebowałem pójść tam, gdzie jeszcze nikogo nie było. Zdobyć coś dostatecznie podniosłego. I rzeczywiście znalazłem. Ślad Yarvis.
Historia lurkera powoli się kończyła. Podobnie jak jego siły. Teraz mówił już wyjątkowo słabo i Jacob był zmuszony podkręcić głośność nagrania o trzy stopnie na ośmocyfrowej skali. Enzo wydawał się już być wyjątkowo zrezygnowany. - Wybrałem się więc na Myth. Wynająłem niewielką łódź podwodną. Dawny przemytnik podmienił dla mnie dokumenty pojazdu, więc nikt nie powinien mnie zlokalizować. Tylko Zoi oraz Ferat, którego potem odwiedziłem, wiedzieli gdzie zamierzałem płynąć dalej. Lucjusz ma to do siebie, że praktycznie nie potrafi spiskować. To zbyt prostolinijny człowiek. Spodziewam się, iż to Zoi wydała mnie Black Cross. Niech ją cholera ściśnie mocniej niż ciśnienie na dnie oceanu.
- I to już wszystko. Nie wiem jak długo tu jeszcze wytrzymam. Chciałbym, aby moje dziedzictwo nie przepadło i proszę każdego, aby postarał się sprawiedliwie oceniać me czyny. Ja nie potrafię już tego robić. Dopada mnie chyba szaleństwo. Kiedy teraz bowiem myślę, o tym jak natrafiłem na ślad Yarvis, odnoszę wrażenie, że coś zostało zasiane w moim sercu. Nie wiem dlaczego, ale myśl o tym miejscu obecnie mnie przeraża i chyba wcale bym nie chciał go odnaleźć. Zupełnie jakby związana była z tym miejscem jakaś złowroga siła. Czy ci ludzie chcieli mnie przed nią uratować, wybierając dla mnie inną śmierć? Te myśli są kompletnie bez sensu. A jednak nie dają mi spokoju. Ubywa mi tchu, więc teraz chciałbym podziękować wszystkim dobrym ludziom w moim życiu. Lucjuszowi Feratowi, Denisowi Arconowi oraz jego ojcu, a także Walkerowi, choć trudno powiedzieć kim teraz w istocie jest. Podobno w jakiś sposób zdobył zakazane implanty i chce je wykorzystać w swojej misji. Chciałem ratować go, a przynajmniej sprawić, aby świat dowiedział się o jego krzywdzie. Kiedy jednak tkwi się takim miejscu jak to, wiele rzeczy nabiera nowego wymiaru. Mówię to z wielkim trudem, lecz jeśli ten człowiek posunął się już zbyt daleko w swoim obłędzie, być może trzeba go będzie usunąć. Drogi słuchaczu, oceń to sam. Ostatnio edytowane przez Caleb : 31-10-2017 o 15:01. | |||||
31-10-2017, 18:25 | #200 |
Markiz de Szatie Reputacja: 1 | Nikt inny prócz Denisa nie mógł odczuwać tak głębokiej empatii z Enzo. Głos przyjaciela sprawiał, że Arcon ponownie znalazł się w podwodnej pułapce. Słowa z otchłani przynosiły ze sobą wielorakie uczucia, nagromadzone przez kilka miesięcy, sączące się teraz niczym krew z niezaleczonej rany. Wszystkie wydarzenia, w których brali udział zazębiały się w te szaloną historię. Młodzieniec mógł ocenić je z własnej perspektywy. Nie skupiał się na innych, domyślając się że przeżywali podobne emocje. Testament poławiacza dobitnie ukazywał prawdę o wydarzeniach, które doprowadziły świat do chaosu. Kamienny ród, w zasadzie przeklęty ród...- pomyślał lurker. Nigdy nie spodziewał się, że Hanza do której nie miał zaufania i uważał za szkodliwą organizację, a nawet przez pewien czas winił za śmierć ojca, w porównaniu ze szlachecką rodziną okaże się ostoją człowieczeństwa. Ci zaś przeciwnie - barbarzyńcami, którzy w imię chorych ambicji, zatrzęśli posadami świata. Tak, bez wątpienia zaraza toczyła członków Kamiennego Herbu i to zanim Shagreen stał się mścicielem krzywd. Gdyby jednak nie różnił się od swojego rodzeństwa zapewne sprawa nigdy nie wyszłaby na jaw. Potwierdziło się, że Walker Barnes był tragiczną postacią. Paradoksalnie po wydarzeniach na Southand stał się jeszcze gorszy niż rodzeństwo. Niepohamowany w pragnieniu zemsty, sięgający zakazanych implantów i przynoszący zagładę miastom Oriona. Ostatnie słowa Enzo poddały w wątpliwość poczytalność Shagreena. Kwestionował ją, pomimo lat przyjaźni i owocnej współpracy przy szukaniu śladów Yarvis. To dawało do myślenia. Denis już wcześniej wiedział, że decyzja kogo poprzeć w konflikcie, będzie niezwykle trudna. Nie mogli sobie pozwolić na to, by stać z boku i przyglądać się katastrofie. Najwłaściwszym rozwiązaniem wydawało się podzielenie świadectwem Castelariego. - Powinniśmy to upublicznić. Świat musi się dowiedzieć o niegodziwości Barnesów. - jako pierwszy skomentował nagranie. Nie wróci to życia Enzo, nie naprawi krzywd wyrządzonych po obu stronach barykady, lecz może będzie przestrogą, aby uniknąć w przyszłości podobnej gehenny. Zdawał sobie sprawę, że to idealistyczne myślenie, że ludzie bez względu na czasy, potrafią sobie zafundować terror. Nie godził się na to i wyrażał zdecydowany sprzeciw. Pomyślał o Zoi Clemens. Mimo żywionej urazy i oczywistej współodpowiedzialności za śmierć przyjaciela, mogła jeszcze odpokutować za przewiny. Sprzęt gildii sprawi, że odnalezienie Yarvis, może być nie tak całkiem odległym marzeniem.. Po chwili wrócił z dalekiej podróży do miejsca odsłuchu i bolesnej rzeczywistości. Był ciekaw, czy Jacob okaże jakieś uczucia, a Richard siłę charakteru godną jego pozycji i niegdyś piastowanego urzędu... |