Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-10-2016, 21:35   #1
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
IBPI: Oddział w Portland 2

18+
IBPI: Oddział w Portland 2

I think it's time to blow this scene.
Get everybody and their stuff together.
OK, three, two, one let's jam!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=n2rVnRwW0h8[/MEDIA]

Imogen Olander


Noc niespiesznie prześlizgiwała się w bladą zapowiedź świtu. Mucha wleciała przez otwarte drzwi do sypialni, po czym przysiadła na plastikowej obudowie. Pocierała o siebie dwa przednie odnóża, wytężając zwoje nad- i podprzełykowe - owadzi substytut mózgu. Obmyślała plan przedostania się do pachnącego słodką laktozą pudełka, wypełnionego po brzegi sypkim mlekiem dla niemowląt. Jednak wtedy wydarzyły się dwie rzeczy jednocześnie: powierzchnia pod odnóżami okazała się budzikiem i rozległ się alarm. Następnie mucha zerwała się do lotu. Niestety przytrzasnęła ją dłoń zaspanej kobiety, próbująca wyciszyć rozdźwięczaną melodię. Owadzie truchło przylepiło się do obudowy, a Imogen Olander - niegdyś Cobham - wstała. Rozprostowała ręce i przeciągnęła się leniwie. Nadszedł nowy dzień.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SCM8Qf3eGMQ[/media]

Czuła się wypoczęta. Upięła niedbale włosy, po czym podeszła do kołyski i upewniła się, że mała Solvi wciąż śpi. Dziewczynka uśmiechnęła się przez sen, jakby wyczuwając obecność matki. Otworzyła usta, by wydać ten charakterystyczny dla niej, nieco bulgoczący odgłos. Na moment rozwarła oczka i podniosła pulchną, rumianą rączkę do góry, być może chcąc się przywitać. W chwilę potem znów spała. Imogen upewniła się, że zasłony są zaciągnięte, wsłuchując się w muzykę ambient, która płynęła z wieży i uspokajała córkę. Syntetyczne dźwięki zaklinały Solvi w mocny, zdrowy sen.
Imogen uśmiechnęła się do siebie. Czuła w kościach, że to będzie dobry dzień.

Pomyślała o przygotowaniu śniadania, lecz na razie nie czuła głodu. Położyła się na kanapie i pilotem włączyła telewizor, momentalnie wyciszając głos. Przez kilka sekund wpatrywała się w opalone twarze Ursuli i Erica z lokalnej telewizji. Zdawało się, że bardzo postarzali się przez rok, choć tony pudru o odcieniu mokki próbowały to ukryć. Przełączyła kanał. Na jednej ze stacji pseudonaukowych leciał program o chupacabrach. Mimowolnie parsknęła gorzkim śmiechem, jednak i tak zawiesiła wzrok na ekranie. Po kwadransie wstała i podeszła do kuchennego blatu. Odkryła talerz pełen chrupiących churros, posypanych cukrem pudrem. Tina, która przychodziła w charakterze pomocy domowej, upiekła je przedwczoraj po sprzątaniu. Ciasteczka wciąż smakowały wyjątkowo. Dziewczyna studiowała psychologię, lecz Immy podejrzewała, że w rzeczywistości jest pięciogwiazdkowym szefem kuchni incognito. Dzięki niej nie musiała kupować Pop-Tarts.


Widok z okna apartamentu umiejscowionego na najwyższym piętrze wieżowca oszałamiał. Niekiedy Immy lubiła przysiąść na parapecie z filiżanką świeżo zaparzonej kawy i spoglądać w bezkresne połacie bieli, brązu, błękitu... Panorama zdawała się dziełem życia genialnego artysty. Niby statyczna, lecz w rzeczywistości - jak się dobrze wpatrzeć - drobne zmiany nawarstwiały się niespiesznie każdego kolejnego dnia. Niekiedy Olander miała wrażenie, że widzi to wszystko zza sterów śmigłowca. Wtedy na moment stawała się z powrotem Cobham. Lata w przestworzach jednak minęły wraz ze zmianą tożsamości.

BlackBerry Storm pisnęła przeciągle, sygnalizując odebranie wiadomości. Immy weszła na antresolę, gdzie znajdował się jej gabinet. Komórka leżała gdzieś pomiędzy magazynami, ulotkami reklamującymi lokalny koncert Maxinne Swift i zaleceniami od doktora Schrodera, pediatry Solvi. Wreszcie Imogen odnalazła telefon pod konspektem biura tłumaczeń, w którym pracowała. Przesunęła palcem po dotykowym ekranie i zauważyła trzy nieodebrane połączenia od szefowej. Alissa Cooper próbowała dodzwonić się od czwartej rano. Niecodzienne. Imogen otworzyła aplikację mailową i zaczęła czytać.

Cytat:
PANI OLANDER,
proszę o jak NAJSZYBSZY kontakt telefoniczny! Sytuacja AWARYJNA. Dzisiaj o godzinie 18:00 w OREGON CONVENTION HALL odbędzie się spotkanie sekretarza edukacji Stanów Zjednoczonych ARNEGO DUNCANA z ministrem edukacji Chin, YUANEM GUIRENEM.
PAN DUNCAN wynajął NASZE biuro do tłumaczenia z mandaryńskiego na angielski. Zazwyczaj tak WAŻNE zadanie przypada w zaszczycie dr Annette Pulaski, zaufanej rządowej tłumaczce, która od ponad trzydziestu lat angażuje się we wszelakiego rodzaju spotkania z przedstawicielami władz chińskich na najwyższym szczeblu. Pani Pulaski niestety nieoczekiwanie ZMARŁA dzisiaj o drugiej w nocy w wieku siedemdziesięciu dwóch lat. Rząd Stanów Zjednoczonych ogłosił błyskawiczny kameralny przetarg wśród lokalnych biur tłumaczeń w PORTLAND i z zadowoleniem mogę stwierdzić, że nasza instytucja WYGRAŁA.
NIESZCZĘŚCIA jednak lubią chodzić parami. Pan Steven Wilkins, główny tłumacz mandaryńskiego w Wieży Babel, leży obecnie w SZPITALU z powodu WŁOŚNICY.
Postępując zgodnie z zasadami, POWINNAM wycofać nasze biuro z udziału W TAK WAŻNYM wydarzeniu. NIEOCZEKIWANIE przypomniałam sobie o PANI i łatwości, z jaką sporządziła pani w zeszłym tygodniu transkrypt z mandaryńskiego. Zazwyczaj nie angażujemy DO TAK WAŻNYCH wydarzeń osób o krótkim stażu, jednakże wysoki poziom pani umiejętności, naturalność i bezbłędność w interpretowaniu języka kazała mi się ZASTANOWIĆ, czy nie warto zrobić w tym przypadku WYJĄTKU.
Czy czuje się pani na siłach, by DZISIAJ o 18:00 pełnić rolę tłumaczki w OREGON CONVENTION HALL? Chyba nie muszę wspominać, jak LUKRATYWNY i PRESTIŻOWY mógłby okazać się dla pani ten wieczór. GŁĘBOKO WIERZĘ W PANIĄ i liczę na pozytywną odpowiedź na moją prośbę.
Proszę o jak najszybszy kontakt telefoniczny w celu ustalenia szczegółów!

Pozdrawiam,
ALISSA COOPER
DYREKTOR w: Biuro tłumaczeń WIEŻA BABEL
4614 SE Mitchell St, Portland, OR 97206, Stany Zjednoczone


Imogen musiała zastanowić się nad tym spokojnie. Mogłaby zgodzić się. Skorzystanie z propozycji Alissy posiadało oczywiste, wypisane wielkimi literami zalety. Na dodatek zyskałaby przychylność szefowej i doświadczyłaby potencjalnie wyjątkowej kolacji.
Z drugiej strony… pisanie w domowym zaciszu tłumaczeń to nie to samo, co spontaniczne wcielenie się w postać tłumacza przysięgłego dla ważnych politycznych osobistości. Czy miała na to ochotę? Musiałaby przyszykować się, znaleźć opiekunkę dla Solvi, odwołać kontrolną wizytę u pediatry. Dużo zachodu. Co prawda Skorpion z modułem językowym praktycznie eliminował prawdopodobieństwo lingwistycznej wpadki, lecz wciąż potencjalnie narażała fałszywe dyplomy, które otrzymała od IBPI. Gdyby ktoś na wyższym szczeblu zainteresował się jej osobą, misterne fundamenty nowego życia mogłyby zamienić się w ruinę.

Zagryzła wargę i już miała oddzwonić do Alissy, kiedy rozległ się uporczywy dzwonek do drzwi. Immy ruszyła do wizjera. Wpuściła do środka Tinę. Jednocześnie usłyszała płacz dochodzący z pomieszczenia obok. Solvi obudziła się.
- Myślałam, że przyjdziesz po południu - rzekła Olander, spoglądając w kierunku sypialni.
Wybrzmiały dwie sekundy ciszy, którą Solvi znów przerwała niemowlęcym rykiem.
- Najmocniej panią przepraszam. Ja chyba… tak, ja pomyliłam dni. To znaczy godziny.
- Wszystko w porządku? - Imogen zmarszczyła brwi. Studentka przegryzła wargę i wlepiła w nią ogromne, orzechowe oczy, by w chwilę później zerwać kontakt wzrokowy. Zareagowała nieco spóźnionym, nerwowym śmiechem.
- Oczywiście, że tak - uśmiechnęła się sztucznie. - Czy mogę… - nieświadomie splotła palce, jak do modlitwy. - Czy mogę zacząć dzisiaj wcześniej?

Tina wyglądała na wystraszoną do szpiku kości. Dziewczyna - zazwyczaj pogodna i uśmiechnięta - zdawała się kimś innym. Dopiero po chwili Imogen zwróciła uwagę, że ubranie studentki wydaje się jakby poszarpane i w nieładzie - co dodatkowo kontrastowało z typowym wyglądem dziewczyny. Olander zawiesiła wzrok na szyi przykrytej apaszką. Czyżby tkwił na niej puder? Tina próbowała przykryć siniec podkładem i dodatkowo owiązała go materiałem, jednak z kiepskim rezultatem. Czy to możliwe, że ktoś ją napadł? Jeżeli tak, to dlaczego starała się to ukryć?

Imogen mogła drążyć temat, zadawać pytania i postawić na bezpośrednią konfrontację. Z drugiej jednak strony - tak naprawdę - to nie była jej sprawa i zapewne nie powinna się mieszać. Choć łączyły je pozytywne relacje, nie nazwałyby się przyjaciółkami. Na dodatek wszystko wskazywało na to, że Tina nie miała ochoty na wyznania. Zapewne Imogen powinna zająć się córką i odpowiedzieć - jakkolwiek - na prośbę Alissy Cooper. Nie szukać sobie dodatkowych kłopotów.

Tyle że Tina jakieś najwyraźniej znalazła. I cienka strużka krwi w kąciku jest ust wskazywała na to, że potrzebowała pomocy.



Sharif Khalid


- Czy naprawdę teraz muszą to robić? - jeden z Azjatów siedzących pod oknem spoglądał na ekipę montującą klimatyzację. Dramatycznie wyciągnął w ich kierunku dłoń, niczym główny bohater greckiej tragedii. - Akurat wtedy, kiedy jem?
Kobieta siedząca obok spoglądała niepewnie na bułkę. Plastikowym widelcem pogrzebała w środku i wyjęła pasek przysmażonej wołowiny. Podniosła go do góry, aby buczące, elektryczne światło go rozjaśniło.
- Jestem przekonana, że jest psie - zmarszczyła czoło i w rezultacie jej oczy zdawały się jakby bardziej skośne. - To rasizm.
- Urządzenia należy wymieniać po zamknięciu lokalu. Już samą muzykę byłoby ciężko wytrzymać, a do tego te wiertarki…


Sharif nauczył się nie słuchać podobnych kwestii. Co prawda pracował w barze z kebabami dopiero od kilku miesięcy, jednak zdążył już dawno temu przywyknąć i znudzić się panującą tu codziennością. Wycierał właśnie blat, spoglądając na wiszący na ścianie zegar. Dochodziła dwudziesta trzecia. O tej godzinie panował niewielki ruch w zazwyczaj zatłoczonym lokalu. I choć bistro przyjmowało klientów całodobowo, to - na szczęście - zmiana Sharifa powoli dobiegała końca.

Do jego nozdrzy dotarł kwaśny odór potu, który skutecznie przyćmił aromat kręcącego się na rożnie mięsa. Tego rodzaju nieprzyjemną wizytówką przedstawiał się Zargani Basir, właściciel baru. Wyszedł z zaplecza z pojemnikiem pełnym pokrojonej kapusty pekińskiej. Wystarczyło pobieżne spojrzenie, aby Sharif upewnił się, że mężczyzna - jak zwykle zresztą - nie jest w dobrym humorze.

- Co za chuj - otyły Arab szepnął do Khalida. - Gdybym zamknął restaurację na czas montażu, nie mógłby przyjść i pozbyć się mamony. I ta suka obok niego. Mięso, kiedy je kupowałem, było przeterminowane tylko trzy dni. Wielka smakoszka z Tajlandii. Ciekawe, co tak naprawdę ma między nogami.
Zargani obrócił się w stronę gości, jakby zastanawiając się, czy mogli usłyszeć jego słowa. Dla niepoznaki posłał w kierunku stolika przy oknie szeroki uśmiech, od którego aż zakołysał się podwójny podbródek.
- A ty zapierdalaj - rzekł na pożegnanie do Sharifa i powrócił na zaplecze.

Rozległo się brzmienie dzwoneczków, co zasygnalizowało otwarcie drzwi. Do środka wszedł Fahim Ahmad. Od razu podszedł do kasy i wyeksponował zgryz z nieco wydłużonymi dwoma przednimi siekaczami. Nadawały mu one szczurzego wyglądu.
- D-dla mnie t-tylko piwo - wyjąkał. - I d-dla ciebie też. Musimy pog-gadać.
Sharif mimowolnie spojrzał w kierunku zaplecza.
- I-i t-tak zaraz k-kończysz. Wendy może stanąć na ten czas za k-k-kasą. Prawda, Wendy?
Kobieta, która udawała, że nadzoruje pracę montażystów, posłała Fahimowi nieprzyjemne spojrzenie, ale ruszyła w stronę kontuaru. Pracowała u Zarganiego dopiero trzeci dzień, lecz wszystko wskazywało na to, że nie zamierzała długo tu pozostać.

Khalid westchnął z rezygnacją. Wcale nie miał ochoty na wysłuchiwanie akapitów jąkania, mimo to zgodził się. Usiedli we dwoje przy jednym z wolnych stolików.
- J-ja wiem, że j-jest z ciebie miły, g-grzeczny gość. Nie tykasz się takich spraw. Ale wysłuchaj m-mnie do końca - Fahim zaczął konspiracyjnym tonem. - Wczoraj z-zadzwoniła na mój numer jakaś k-kobieta. Chciała porozmawiać. N-nic nie odpowiedziała, kiedy zapytałem, skąd ma mój numer. P-potem mówiła natomiast wiele. Kazała p-pobrać jakieś aplikacje szyfrujące na Androida. I n-normalnie wyłączyłbym się i k-k-kazał jej się odwalić, ale rzekła, że mogę zarobić mnóstwo forsy. Ł-łapiesz to? No i potem znowu zadzwoniła i powiedziała, że t-teraz rozmowa jest szyfrowana i m-możemy bezpiecznie gadać.

Fahim pociągnął duży łyk złocistego płynu. Skrzywił się na moment, w trakcie którego Sharif znów zastanowił się, czy Zargani aby nie dodaje moczu do napojów. Bez względu na wszystko Fahim potrzebował alkoholu, aby się nie jąkać.

- W Portland na przedmieściach jest taka f-fabryka, która należy do jakiejś firmy farmaceutycznej produkującej leki na alergie. I do tego zużywają... - Fahim zmarszczył czoło, po czym sięgnął po karteczkę z zapisaną nazwą. - Zużywają pseudo-efe-drynę. Ale j-jak zamieszasz to jakoś inaczej, to puf! Metamfetamina! - ściszył głos. - No i t-tak się szczęśliwie s-składa, że ja znam kolesia, który wpuści nas do fabryki. M-my musielibyśmy tylko wynieść kanister na kółkach na zewnątrz, wpakować to do vana i odjechać w siną dal. Ta kobieta, która do mnie zadzwoniła… to w dużej mierze jej plan. Powiedziała, że zajmuje się gotowaniem. To znaczy wyrobem - Fahim znów ściszył głos. - Wyrobem narkotyku. I my podzielilibyśmy się później zyskiem ze sprzedaży po równo. Dla każdego ćwiartka. Dla mojego k-kolesia, tej laski i nas.

Fahim poprawił okulary na nosie. Tymczasem Sharif spojrzał w dal na twarz przylepioną do szyby i wpatrzoną w niego, jak w obrazek.


Bee Barnett, córka właścicielki kwiaciarni. Zawsze uśmiechała się nieśmiało i denerwowała na jego widok. Stalking był jednak czymś nowym. Odskoczyła jak oparzona do tyłu, kiedy ich oczy się spotkały.

- Zastanów się nad tym dobrze - Fahim źle zinterpretował milczenie Sharifa. - Nie musisz teraz podejmować decyzji. Ale zgódź się. A potem przyjdź na ten adres jutro o dwunastej - podał mu karteczkę. - To hotel. Spotkamy się i obgadamy wszystko we czwórkę.
- Czemu ja? - zapytał Sharif. - Czemu przychodzisz z tym do mnie?
Fahim wyraźnie zmieszał się i lekko zdenerwował. Milczał przez chwilę, w trakcie której Bee zdążyła znów podejść do okna. Nie mogła ich słyszeć, lecz i tak jej wpatrzone oczy przyprawiały o gęsią skórkę.
- Wiesz, to trzeba będzie później sprzedać jakiemuś dystrybutorowi. A ty znasz Gorelova.
- Ty też go znasz.
Fahim jeszcze bardziej się skrzywił.
- Tak, ale mam z nim na pieńku. Dureń ubzdurał sobie, że widuję się z Clem, jego dziewczyną. Zobaczył nas raz w supermarkecie, jak staliśmy przypadkiem razem w kolejce do kasy. Ogólnie to typ zazdrośnika. On i jego “tavarishe” są idiotami, lecz trzymają rynek w pieprzonej garści.

- Sharif! - rozległ się krzyk Varganiego.
- Dobra, to ja spadam - mruknął Fahim. - Jutro o dwunastej. Przyjdź.
Chwilę później już go nie było.

Sharif stanął za ladą, zastanawiając się, czy to Wendy poszła poskarżyć do Basira, kiedy znów rozległ się dzwonek. Tym razem w bistro pojawiła się Bee. Tak doskonałe zgranie w czasie nie mogło być dziełem przypadku.
- Poproszę małego falafla - rzekła tonem, który zasugerował Sharifowi, że wcześniej długo ćwiczyła tę kwestię.
Wendy wsadziła pitę do opiekacza, po czym - setny raz tego dnia - wyszła do ubikacji. Przez każdą sekundę skwierczenia pszennego placka Sharif czuł na sobie wzrok Bee. Ale kiedy na nią spoglądał, spuszczała głowę. Wreszcie zawinął posiłek i podał go dziewczynie.
- Tak sobie myślałam... - mruknęła wstydliwie. Nagle wydobyła z kieszeni różową, perfumowaną kopertę, zostawiła ją na blacie, rzuciła zdawkowe “do widzenia” i uciekła.

Sharif wyjął list i zaczął czytać słowa wypisane staranną kaligrafią.

Cytat:
Drogi panie Khalidzie!

Nazywam się Bee Barnett. Moja mama prowadzi kwiaciarnię na parterze kamienicy, w której pan mieszka. Często pomagam jej w pracy. Od czasu do czasu pukam do pana mieszkania i dzielę się domowymi wypiekami. Mam nadzieję, że mnie pan pamięta. Jest pan bardzo miłym i uprzejmym człowiekiem. Już od dłuższego czasu noszę się z zamiarem napisania listu. Jednak zwlekałam z tym do ostatniej chwili.

Do ostatniej chwili, gdyż jutro o dwunastej ma miejsce otwarcie nowej kwiaciarni przy NE Grand Ave. Moja mama przenosi firmę z kamienicy do mniejszego lokalu, ale za to położonego w centrum Portland. Odkąd pani Adelle Oatnut podniosła czynsz, sklep na przedmieściach przestał opłacać się. I zastanawiałam się... czy chciałby pan u nas pracować? Pomyślałam, że taki - przepraszam za uprzedmiotowienie - przystojny mężczyzna na pewno przyciągnie do nas wiele klientek.

Rozmawiałam już z mamą. Powiedziała, że ten - przepraszam za wyrażenie - "tłusty Arab", u którego pan pracuje, zatrudnia pana tylko ze względu na ulgę podatkową za osobę niepełnosprawną w załodze. Jej nigdy nie przyszłoby do głowy wykorzystywanie ludzkich przymiotów w taki sposób. Dodała - ku mojej wielkiej uciesze - że z chęcią znajdzie dla pana posadę.

Może pan liczyć na przyzwoite godziny pracy oraz całkiem dobre wynagrodzenie. Na dodatek... na ciepłą atmosferę i obracanie się na co dzień wokół ludzi, którzy darzą pana głębokim szacunkiem... i przyjaźnią... głęboką przyjaźnią.

Będę pana wyczekiwała jutro o 12:00 przy 924 NE Grand Ave - to adres naszej nowej kwiaciarni. Bardzo przepraszam, że wcześniej pana o tym nie poinformowałam. Ja... nie chciałam przeszkadzać tak zapracowanemu mężczyźnie, czy też może raczej... narzucać się. Ale wraz z przeniesieniem kwiaciarni już nigdy więcej bym pana nie zobaczyła. Nie chcę niczego żałować.

Proszę o rozważenie mojej propozycji!
Serdecznie pozdrawiam!
Bee Barnett.


Na blacie przed Sharifem leżały dwie kartki - jedna od Fahima, druga od Bee.
Stanął na rozdrożu.

Natalie Blake Douglas


Natalie kołysała się sennie na siedzeniu pasażera. Trzymała w ręku kubek termiczny, marząc o tym, by jeszcze raz napełnił się wrzącą kawą. Dochodziła siódma i choć nie był to środek nocy, najchętniej z powrotem wskoczyłaby do łóżka i przykryła grubą kołdrą.

Wczoraj wieczorem Kieran Walcott zadzwonił do niej z propozycją wspólnego obejrzenia filmu. W pierwszej chwili odmówiła, tłumacząc się migreną, ale potem zmieniła zdanie. Zaproponowała, żeby do niej przyjechał. Pół godziny potem mężczyzna pojawił się w drzwiach z dwiema paczkami Doritos, alkoholem i nową zabawką dla Minnie - gumową, piszczącą kością. Prezent zdecydowanie przypadł suczce do gustu. Biegała z nim po patio, jak gdyby znów była małym, pełnym werwy szczeniakiem.

Kolejne godziny upłynęły nadzwyczaj przyjemnie. Kieran żartował, rozlewał Wściekłe Psy z sokiem malinowym i tabasco, opowiadał o pracy i prawniczych przypadkach, które mogłyby zostać wyjęte wprost z powieści sensacyjnych. Na pewno nie były autentyczne, lecz mimo to sprawiały przyjemność Natalie. W międzyczasie oboje rzucali wzrokiem na sceny z drugiej części Powrotu do Przyszłości - ulubionego filmu Kierana. Wreszcie doszło do zbliżenia i dzień mógłby zakończyć się rewelacyjnie, gdyby Walcott nie powrócił do tego samego, niezmiennego od miesięcy tematu.

Wrócił spod prysznica, owinięty jedynie w ręcznik i pachnący jej ulubionym, lawendowym płynem do mycia ciała. Usiadł na brzegu łóżka, wsparł się ramionami o kolana i westchnął.
- Natalie… ja nie mogę tak dalej żyć - zaczął. - Przyjeżdżać do ciebie, przypominać sobie, że cię kocham, a potem… że to nie podąża w żadnym kierunku - wyraźnie ciężko było mu wypowiadać kolejne słowa. Rozbrzmiała krótka chwila ciszy i dalej kontynuował. - Mam trzydzieści trzy lata i nie chcę przez resztę życia biegać za tobą; bez przerwy gonić ducha. Kojarzysz Jasona? To mój najlepszy przyjaciel, znamy się od dziecka. Razem chodziliśmy do szkoły i razem przebrnęliśmy przez studia. Wczoraj zaprosił mnie na przyjęcie urodzinowe jego drugiej córki, która skończy niedługo trzy latka. Rodzice dzwonią do mnie regularnie i wypytują o ciebie, a ja za każdym razem nie mam nic nowego do powiedzenia. Dowiedziałem się od siostry, że według nich jestem gejem, a ty moim kłamstwem-wymówką.

Kieran pomasował skronie i zagryzł wargę.
- Już dwa razy oświadczyłem ci się, a ty dwa razy to zignorowałaś. Niedawno uświadomiłem sobie, że tak właściwie ty nigdy nawet nie przyznałaś, że jesteśmy razem. Jestem pewny… choć wolałbym się okłamywać, ale jestem pewny… że mnie nie kochasz... - na moment stracił wątek - i zaczynam wątpić, czy w ogóle lubisz. Bawisz się mną - jakby dla potwierdzenia tych słów Minnie dwa razy zapiszczała gumową zabawką. - Nie chcę ci dawać ultimatum, ale muszę. Zastanów się nad tym dobrze… i zdecyduj, czy chcesz być ze mną w stu procentach, czy też może nigdy już nie zobaczyć. Dawno temu minął czas, kiedy wystarczył mi status przyjaciela do łóżka.

Wypowiedział te słowa, po czym zwalił się na łóżko i momentalnie zasnął. Wypił pół litra wódki, co w zupełności wystarczyło, aby utracił przytomność.

Następnego dnia pukanie do drzwi obudziło Natalie. Kobieta wychyliła się przez okno i ujrzała znajomy samochód na parkingu Gateway Terrace Apartments. Owinęła się w szlafrok, po czym wpuściła do środka swoją promotorkę pracy doktoranckiej, Jennifer Pulaski, która zakomunikowała, że jej matka Annette zmarła o drugiej w nocy.
- Wybieram się właśnie do domu pogrzebowego. Proszę, czy mogłabyś mnie dzisiaj zastąpić? - Jennifer wytarła nos materiałową chusteczką. - Dostałaś zaproszenie na wystawę archeologiczną w Oregon Convention Hall, prawda? Na dodatek największe i najważniejsze muzea stanowe udostępniają swoje zbiory, aby uświetnić ekspozycję z okazji podpisania traktatu o nowych zasadach co do polityki archeologicznej pomiędzy USA, a Chinami - w tym niespodziewanym momencie Jennifer znów wybuchła płaczem. Mimo to kontynuowała. - Wreszcie będziemy mogli z Shumlą osobiście zbadać jaskinie Zhoukoudian koło Pekinu oraz stolicę Anyang pierwszej dynastii cesarzy Chin, a to dopiero początek. Czy mogłabyś pojechać jak najprędzej, najlepiej teraz, do muzeum Pittock Mansion i nadzorować transport tych - kobieta wepchnęła do jej ręki listę - obiektów?

Jennifer Pulaski pożegnała się, nie czekając na odpowiedź, po czym odjechała. Natalie nie zamierzała kłócić się ze swoją zapłakaną promotorką. Prędko zrobiła kawę do termicznego kubka, kiedy zaspany Kieran zaproponował, że ją podwiezie. Nie była pewna, jak wiele pamiętał z poprzedniej nocy. Wciąż też wydawał się lekko wstawiony. Douglas uznała, że bezpieczniej będzie zamówić taksówkę. I w ten właśnie sposób wylądowała na siedzeniu pasażera z pustym kubkiem po kawie. Spoglądała przez okno na ulice, budynki, pierwszych ludzi podążających niemrawo do pracy. Wszystko to okraszała drobna mżawka padająca z zachmurzonego nieba. W Portland nawet latem potrafiło być deszczowo.

Postanowiła przejrzeć pocztę w komórce. Tym razem czekała ją przyjemna niespodzianka. Jej młodszy brat Connor miał przylecieć w odwiedziny do rodziny, korzystając z przerwy semestralnej. Arthur - najstarszy z rodzeństwa - zaproponował, że go odbierze i napisał do siostry z zapytaniem, czy również pojawi się na lotnisku. Samolot z Quantico do Portland miał wylądować tuż przed szesnastą, a to natomiast była niezbyt fortunna wiadomość. O tej godzinie Natalie powinna uczestniczyć w uroczystości otwarcia ekspozycji i oprowadzaniu jakiegoś chińskiego ministra. Mogła próbować się z tego wywinąć, aby jak najszybciej spotkać się z bratem, za którym tęskniła. Z drugiej strony istniała szansa, że jej nieobecność potencjalnie zaszkodzi robionemu doktoratowi. Z Connorem zawsze mogła zobaczyć się później. Pochyliła się nad dotykową klawiaturą, aby wystukać odpowiedź.


Niecałe pół godziny później wysiadła pod Pittock Mansion. Ujrzała samochód policyjny, który miał eskortować białego vana zaparkowanego nieopodal. Wchodziła po schodach prowadzących do rezydencji, kiedy usłyszała nawołujący ją męski głos. Policjant siedzący w radiowozie okazał się jej przyrodnim bratem. O Peterze Morrisie dowiedziała się dopiero trzy lata temu, podobnie jak o przelewach, które ojciec latami zlecał na jego rzecz. Miała do Petera ambiwalentny stosunek. Z jednej strony był dobrym człowiekiem, a z drugiej przypominał o zdradzie ojca.
- Co za niespodzianka - Morris uśmiechnął się. - Miło znów cię spotkać. Słuchaj, nie ma potrzeby, abyś męczyła się z taksówką. Mogę podwieźć cię prosto do Oregon Convention Hall, przecież eskortuję te stare graty aż do samego końca - zaśmiał się, a potem spoważniał. - Bez urazy, rzecz jasna. W pełni doceniam tego no… wagę historii i zabytków, tak. I rzecz jasna nie miałem na myśli ciebie, mówiąc o starych gratach, przecież jesteśmy w tym samym wieku - Peter poskrobał się po głowie, uśmiechając niezręcznie.

Po krótkiej rozmowie z przyrodnim bratem weszła do Pittock Mansion i urządzonego w środku muzeum. Dwadzieścia różnych antyków miało zostać odpowiednio zapakowanych i zniesionych do vana. Trwało do znacznie dłużej, niż mogłaby się spodziewać, jako że kustoszka - Barbabietola Oatnut, starsza, nieprzyjemna kobieta - celowo utrudniała działania. Zapisywała z dokładnością co do sekundy moment wyniesienia poza próg domostwa cennych pamiątek z życia Henry’ego i Georgiany Pittocków. Zgodnie z umową miały powrócić na swoje miejsce w przeciągu dwudziestu czterech godzin i Barbabietola Oatnut zamierzała pilnować tego terminu z należytą pieczołowitością.

- Byle nie ten obraz - kustoszka zaparła się rękami przed portretem Georgiany Pittock. - To ostatni obraz namalowany przed jej śmiercią w 1918 roku. Henry Pittock zmarł rok później z powodu złamanego serca po stracie żony. Każdego dnia przychodził pod ten obraz i płakał, płakał, płakał - kobieta akcentowała każde powtórzenie głośnym tupnięciem. - Aż pewnego razu zamiast łez z oczodołów polała się krew - Barbabietola Oatnut położyła ręce pod oczami, jak gdyby i ona miała w ten sposób zaraz zginąć. Portret Georgiany Pittock i tak został zabrany pomimo tego popisowego występu.

Natalie spoglądała jednak w innym kierunku. Jej uwagę zwrócił oręż leżący na błękitnym aksamicie. Kolejny antyk mający uświetnić ekspozycję.


Należał do Jamesa Douglasa, znanego również jako Dobry Sir James, lub Czarny Douglas. Przodek Natalie zginął w 1330 roku w Tebie na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Jego miecz jednak nie utopił się w odmętach historii - wręcz przeciwnie - przez stulecia tułał się od jednego kolekcjonera do drugiego, aż wreszcie wylądował w rękach Henry’ego Pittocka. Ojciec Natalie nieraz opowiadał o tym świetnie zakonserwowanym orężu. Choć nie przyznałby się nikomu, marzył o tym, by dziedzictwo przodka trafiło z powrotem do rodziny. To pozostawało jednak w sferze nic nie znaczących marzeń, jako że od dziesiątek lat miecz należał do zbiorów muzealnych i nie można go było wykupić. Jeden z pracowników firmy transportującej włożył go do specjalnego pojemnika i wyniósł do białego vana. Tym samym ostatni punkt na liście od Jennifer Pulaski został zrealizowany. Barbabietola Oatnut zapisała w swym kajeciku kolejną godzinę.

Natalie skinęła głową swojemu odbiciu w jednym z ogromnych zwierciadeł, po czym opuściła Pittock Mansion w ślad za mieczem przodka.

Alice Harper


Po południu Alice Harper odebrała pocztę. Tym razem nie było w niej ani ulotek, ani informacji od banku w sprawie płatności. Jedna koperta, niewielkich rozmiarów. Zdawałoby się - zupełnie zwyczajna. Jednak wystarczyło przeczytać dane nadawcy, aby serce Alice zaczęło kołatać. Nie otworzyła listu, lecz schowała go do torebki. Następnie wyszła z domu i skierowała się do najbliższej stacji metra. Ledwo co zdążyła, gdyż z nieba nieoczekiwanie lunęła ulewa - a ona, rzecz jasna - nie pomyślała o parasolce.

Na szczęście wagon okazał się prawie pusty, a więc nie miała trudności w znalezieniu wolnego miejsca. Co prawda na każdej stacji dosiadali się kolejni ludzie, ale nie przeszkadzało to Alice - aż do momentu, kiedy pewna Azjatka usiadła wraz ze swoim towarzyszem obok. Zaczęli się rozpychać i głośno rozmawiać na temat bloga kulinarnego, którego prowadzili. Alice dość szybko znudził się temat lokalnych barów kebab, zwłaszcza że para próbowała wciągnąć ją do rozmowy.
Raz za razem jej ręka błądziła w kierunku torebki. Z jednej strony chciała upewnić się, że nie zgubiła listu, a z drugiej… dotyk koperty wydawał się jakby piec opuszki palców.

Wysiadła i ruszyła w znajomym kierunku opery. Jeszcze raz odświeżyła w umyśle libretto. Rozmyślała o najtrudniejszym akcie, w którym niekiedy zdarzało jej się śpiewać zbyt prędko. Czekała ją właśnie próba generalna przed premierą nowej odsłony Wesela Figara i trema powoli torowała sobie drogę na zewnątrz. Wtedy jednak spotkała pierwszą, a potem następną przyjaciółkę. Obie - choć również miały wystąpić w sztuce - wydawały się niezwykle zrelaksowane i ich nastrój prędko udzielił się Alice.

Próba minęła szybko, lecz na zewnątrz zdążyło się już ściemnić. Pod gmach opery w Portland gremialnie zbierali się widzowie. Alice prześlizgiwała się pomiędzy damami ubranymi w długie satynowe suknie i dżentelmenami w czarnych garniturach. Młodzi, starzy, piękni, brzydcy - opera otwierała drzwi przed każdym, o ile tylko spełniał wymóg elegancji i posiadania biletu. Alice natomiast wyszła z budynku, aby zaczerpnąć powietrza.


- Alice, czy to ty? - nieopodal rozległ się znajomy głos. Harper obróciła się gwałtownie i wpierw nie poznała pięknej, długonogiej szatynki. - Tak się cieszę, że cię widzę!
Maxinne Swift była przyjaciółką Alice jeszcze za czasów, gdy obie mieszkały w Sacramento. Wciąż utrzymywały z sobą kontakt, choć niestety tylko przez komunikatory. Max, jako piosenkarka estradowa, jeździła po całej Ameryce i niejednokrotnie występowała jako support przed największymi gwiazdami. Niedługo miała wybić się jeszcze wyżej za sprawą duetu z Justinem Timberlakem, który został już napisany, zatwierdzony i nagrany w studiu pod Los Angeles.
- Jutro mam koncert, ale przyleciałam wcześniej, żeby zdążyć na twój występ - Max wyszczerzyła zęby. W odróżnieniu od rozradowanych min, którymi częstowała obiektywy i reflektory, ten uśmiech był autentyczny. - Daj z siebie wszystko, jak zawsze! - wycałowała Alice w oba policzki. - Tak bardzo się cieszę! Ale teraz idź, zdaje się, że ktoś cię szuka.

Harper obróciła się i ujrzała machającą, znajomą kobietę, która stała w drzwiach kilkanaście metrów dalej. Wszyscy nazywali ją „ciocią May”, choć de facto z nikim nie była spokrewniona. Kobieta - nieco pulchna i mająca za sobą lata młodości - na każdym wywierała wrażenie niezwykle sympatycznej, jowialnej osoby. Zawsze znajdowała czas, by wysłuchać, doradzić, pomóc. Pracowała już kilkadziesiąt lat, szyjąc stroje i zajmując się dekoracjami. Posiadała duży talent artystyczny. Nie było tajemnicą, że jest on słabo opłacany, lecz kobieta - zamiast skarżyć się - powtarzała, że kocha swoją pracę.
Alice prędko pożegnała się z Maxinne, po czym ruszyła za ciocią May do środka. Minutę potem były już za kulisami.

- Wystarczy, że wydobędziesz z siebie tylko ćwiartkę tego, co na próbie - staruszka mówiła, zakładając perukę na głowę Alice. Kaskada brązowych loków córki ogrodnika zakryła mahoniowe włosy śpiewaczki. Biały, pofałdowany czepek dopełnił wizerunku Barbariny. - Wystarczy tylko ćwiartka twojego talentu, a oni wszyscy padną ci do stóp - ciocia May uśmiechnęła się kordialnie. - Pozwól, że zasznuruję ci gorset. Ubrałabym cię w aksamity, gdybym mogła, lecz do roli bardziej pasuje suknia z samodziału. Ale przewiążę ją śliczną, różową wstążką. Nie twierdzę, że będzie ci wygodnie, ale jak już masz być sardynką, to przynajmniej w ładnej puszce. Uśmiechnij się jeszcze raz, o tak. Jesteś idealną Barbariną!

Alice odetchnęła głęboko dwa razy, po czym wyszła na scenę.


Opera pękała w szwach. Pomiędzy czerwonymi ścianami, zarówno na balkonach, jak i pod sceną, w każdych kolejnych rzędach i kolumnach - wszędzie ludzie. Czarny sufit przypominał nocne niebo pokryte asfaltem. Lampy rozbłyskiwały niczym gwiazdy. Każde kolejne światła - duże i małe, białe i kolorowe, intensywne i słabe - kierowały się to na scenę, to na widownię, to na aktorów. Na Alice. Tyle emocji, tumult szepczących głosów, nieskończoność twarzy, ekspresji i min. Alice to wszystko chłonęła. W tym wszystkim się gubiła. Mijały kolejne akty. Rozbrzmiewały skomponowane przez Mozarta uwertury uwieńczone w sopranach, basach, tenorach. Trele, ozdobniki, zmiany tonacji. Dysonanse, konsonanse. Każdy interwał w odpowiedniej sekundzie, skrojony na miarę rytmu i wizji artysty.
Wszystko to trwało tak długo, aż drapowana, welurowa kurtyna zakryła scenę, oddzielając świat rzeczywisty od fikcyjnego.

Alice odpoczywała za kulisami, rozłożywszy się w obrotowym fotelu. Ciocia May usunęła z jej czupryny delikatną perukę, pochwaliła występ, po czym ruszyła do Brada - aktora, który wcielił się w rolę Cherubina. Harper zaczęła rozczesywać włosy, kiedy wysoki, młody mężczyzna znienacka pojawił się obok. Trzymał w ręku piękny bukiet kwiatów uwiązany tasiemką z nazwą kwiaciarni „Wiszące Ogrody Barnettów”. Wnet słodki zapach róż, piwonii i tulipanów owinął Alice.
- Pani występ był zjawiskowy - rzekł mężczyzna, kłaniając się niczym dżentelmen. - Chciałbym pogratulować wyjątkowej, przekonującej kreacji. Nigdy nie słyszałem w życiu równie melodyjnego sopranu - uśmiechnął się uprzejmie. - Muszę na dodatek nadmienić, że choć wcześniej myślałem, że mam słabość do kobiecych falsetów… dopiero teraz jeden z nich kompletnie porwał mnie i oczarował. Czuję się w niemocy i dlatego… chciałbym zaproponować pani wspólną kolację. Właśnie teraz. Zdaję sobie sprawę, że po tak znakomitym popisie musi być pani zmęczona, jednakże uroczyście przysięgam, że dziewięciu na dziesięć moich przyjaciół zarzeka się, że najlepiej odpoczywają właśnie w mojej obecności.
- Alice jest właśnie dziesiątą z tych dziesięciu - nieopodal rozległ się roześmiany głos Madison, która występowała w roli Marceliny. - Prawda, Alice? Szykujemy z zespołem małą imprezę popremierową i musisz z nami pojechać. Jestem przekonana, że cię wcześniej zaprosiłam.
- W każdym razie - nieznajomy dżentelmen uśmiechnął się uprzejmie. - Będę czekał na panią w samochodzie przed operą. Czarna honda, na pewno pani nie przeoczy - skinął głową, po czym postawił bukiet kwiatów na blacie toaletki. - Przy okazji, nazywam się Thomas Douglas - dodał, zanim opuścił kulisy.
- Alice, chodź z nami. Nie potrzeba ci żadnego „american psycho” - Madison mrugnęła okiem, po czym wróciła do flirtu z Bradem.

Harper natomiast skierowała się do ubikacji. Odebrała wiadomość od Maxinne, która proponowała wspólny, babski wieczór. Jednak zamiast jej odpowiedzieć, Alice chwilowo schowała telefon i zamknęła się w kabinie. Wreszcie mogła zapoznać się z zawartością koperty schowanej na dnie torebki. Tkwiła tam już kilka godzin i przyszedł czas najwyższy, by ją otworzyć.

Pogładziła palcem tytuł nadawcy.
Narodowy Szpital Psychiatryczny w Sacramento.
Mental Health America of Northern California.
Zaczęła czytać.

Cytat:
Sz. P. Alice Harper,

z przykrością musimy powiadomić o śmierci pani matki Amelii Harper. Dnia dzisiejszego (tj. data nadania listu) została znaleziona w izolatce przez jednego z wykwalifikowanych pracowników opieki. Pomimo starań resuscytacyjnych, niestety nie udało się uratować jej życia. Pragniemy nadmienić, że zostały przez nas zachowane wszelakie środki ostrożności opisane kategorią zagrożenia, do której pani Harper została przyporządkowana przez lekarzy psychiatrów.
Śmierć nastąpiła poprzez odgryzienia języka i w rezultacie uduszenie się oraz wykrwawienie.
Jeżeli chciałaby pani złożyć osobistą wizytę w placówce, prosimy o wcześniejsze uzgodnienie terminu drogą rozmowy telefonicznej.
Pragniemy również nadmienić, że pani Amelia Harper przed śmiercią sporządziła list pod opieką jednej z wykwalifikowanych opiekunek. W tytule widnieje pani imię. Jeżeli chciałaby pani się z nim zapoznać, proszę o wiadomość zwrotną. Możemy sporządzić elektroniczną kopię dokumentu i wysłać ją drogą e-mailową, lub też przesłać pocztą tradycyjną lub przeczytać w trakcie konwersacji telefonicznej.
Łączymy się z panią w bólu. Rodzinom ofiar tak dotkliwych tragedii zalecamy kontakt z gronem wykwalifikowanych psychologów wsparcia. Załączamy w osobnym dokumencie listę numerów telefonicznych anonimowego doradztwa stanu Oregon.

Z wyrazami szacunku,
Carmilla Aftonbladet,
Sekretarz Szpitala Psychiatrycznego w Sacramento
Mental Health America of Northern California
1908 O St, Sacramento, CA 95811, United States
+1 916-366-4600


Alice wpatrywała się w złożoną kartkę papieru, jak gdyby z czasem litery mogły ułożyć się w innej kolejności.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 14-10-2016 o 03:09.
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172