Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2017, 12:43   #91
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dotarli tam po kilkudziesięciu minutach i po kilku… molestowaniach Orłowa, jakich dopuściła się Lizbeth, chwytając zamiast drążka zmiany biegów chwytając krocza mężczyzny i tym drążkiem operując z biegłością i doświadczeniem. Zerkała wtedy na Carmen ciekawa jej reakcji, na takie wykorzystanie... lokaja.
Brytyjka znosiła to wyjątkowo spokojnie, choć ciężko byłoby nazwać jej nastrój szampańskim.
Oczywiście rugana przez swego pana Liz kajała się, by… powtórzyć figiel kilkanaście minut później. Orłow oczywiście nie narzekał, ani się nie skarżył… bo wstyd było się skarżyć.
Koniec końców dojechali do hotelu, w którym się zatrzymali i Rosjanin spojrzał w górę, na budynek pełen okien.
- Czeka nas ciężka robota. Ta AC nie była tą właściwą AC, może kolejny będzie, a jeśli nie to trzeba będzie szukać kolejnego i kolejnego. - westchnął cierpiętniczo.
- A nie uważasz, że ten Archibald Carstein może być człowiekiem, którego poszukujemy? To w końcu też AC i... interesuje się Egiptem. - zagadnęła go Carmen, gdy pożegnali się już z ambasadorem i jego oryginalną służącą.
- Może tak, może nie. Niemniej jeśli okaże się kolejnym ślepym strzałem, będziemy musieli zmienić taktykę. - ocenił szlachcic. - Myślę że z pomocą Huai, ambasadora, oraz może Andrei zorganizujemy przyjęcie dla większości AC i tak spróbujemy namierzyć go. Myślę… przypuszczam, że takiej przynęcie nie oprze się też Aisha.
Carmen zastanowiła się. Przemilczała przeczucie, że Aisha cały czas im towarzyszy w pewnym sensie.
- Brzmi... ciekawie. - Przyznała. - Masz pomysł jaką okazję ku temu wybrać?
- Nie. Na razie to luźny pomysł. Może coś na kształt weneckich zabaw? W każdym razie udam się do mojej ambasady jutro. Z pewnością chętnie sypną pieniędzmi w zamian za przywilej nie pomagania mi w misji. - Orłow zakończył wypowiedź sarkastycznym tonem.
- Wybadam więc Drake’a, choć przyznam, że jestem zdziwiona, iż chciałbyś się znaleźć na jednej imprezie z nim... szczególnie w “weneckim” stylu. - Carmen uśmiechnęła się wrednie.
- Nie jestem zazdrosny wobec niego szczególnie, ale wobec… każdego. - mruknął lekko poirytowany Rosjanin, gdy szli do windy. - Mamy jednak misję, a pozycja ambasadora wraz z jego wiedzą i koneksjami jest nam bardzo na rękę. Zresztą sama to rozumiesz, skoro jutro zamierzasz zrobić pokaz tylko dla niego.
Carmen kiwnęła głową na znak potwierdzenia i tylko delikatnie pogłaskała plecy Orłowa.
Dotarli do windy i wtedy Orłow przycisnął swym ciałem Brytyjkę do jednej ze ścian. Wybrał piętro, a potem zachłannie zaczął całować kochankę, rozkoszując się miękkością jej warg i ignorowaniem Hildy narzekającej na jego “niemoralne zachowanie”. Carmen zaś zaskoczona i przyparta do ściany bynajmniej Jana Wasilijewicza zignorować nie mogła. Zresztą chyba nie chciała. Wczepiła palce w jego włosy, przyciągając do siebie jeszcze mocniej, gdy ich języczki wiły się zmysłowo, ocierając o siebie nawzajem.
Winda nagle stanęła zatrzymując się pomiędzy piętrami.
- Nie ruszy się dopóki nie przestaniecie zachowywać się w sposób nie pasujący do społecznych norm Szwajcarii.- zagroziła Hilda, gdy trybiki jej mechanicznego mózgu obliczyły optymalne rozwiązanie.
Jan Wasilijewicz nie wydawał się tym przejmować sięgając palcami na oślep pod spódniczkę Brytyjki i nie przestając jej całować. On wszak zdobył to, co chciał.
Dziewczyna zaś nawet jeśli by chciała, nie miała jak oponować. W starciu wręcz Orłow dominował nad nią swoim wzrostem i siłą, a teraz także pasją. Jedyne czego Carmen się obawiała, to wezwania służb porządkowych, ale... nie miała dość siły woli, by chociaż spróbować powstrzymać Rosjanina. Jego dotyk wszak przyprawiał ją o drżenie.
W obecnej pozycji nie miał wygody, by móc sięgnąć pod jej i tak krótką sukienkę. Nie przerywając ich pocałunków, pochwycił więc za piersi Brytyjki i nerwowymi ruchami palców zaczął rozpinać zapięcia i wiązania jej sukni. W milczeniu rozkoszując się jej ciałem… tym razem mając ją całą dla siebie. I nic nie powstrzymywało go przed wykorzystaniem sytuacji. Orłow wszak nie miał oporów i skrupułów, by zaspokajać swe pragnienia.
- A jak wezwą... kogoś... - Carmen próbowała przywołać resztki zdrowego rozsądku - Nie powinniśmy... zwracać uwagi…
- Zwracać uwagi… kogo?. - drapieżnie ścisnął biust Brytyjki już uwolniony z okowów sukni i spojrzał w jej oczy dodając. - Hilda nikogo nie sprowadzi. Wie dobrze, że taki skandal może się odbić źle na dobrym imieniu hotelu. A my… płacimy za dużo za pokój, by nas wywalić za pomocą hotelowej ochrony. Woli nas tu uwięzić… nieprawdaż Hilduś?
Deus ex machina nie raczyła obdarzyć ich odpowiedzią.
-A ty...zdejmuj majteczki… już.- wymruczał wpatrując się w oczy Carmen, brutalnie ściskając piersi dziewczyny i rozkoszując się ich sprężystością.
- Nie mam na szyi obroży. - Rzuciła prowokacyjnie i... dłonią ścisnęła lekko, ale znacząco jego krocze.
- Nie masz… - jęknął czując palce Carmen na swym delikatnym organie, który pod jej palcami był jednak bardzo twardy.- … ale zdejmiesz.
- Jak poprosisz...- odparła masując dość brutalnie jego przyrodzenie i patrząc mężczyźnie w oczy.
- Proszę…- mruknął całując jej szyję. -... zrobię potem… co zechcesz.
Bo co on chciał, to ona czuła pod palcami. Jak i jego drżenie. Nie przeszkadzało to mu jednak ugniatać jej biust gwałtownie.
- Zostawię sobie ten dług... na dowolną okazję... - rzekła z uśmiechem Carmen, uwodzicielsko przeciągając się. Dopiero potem zaczęła niespiesznie ściągać bieliznę.
- Tak… a jakie to twoje fantazje wymagają użycia takiego szantażu?- zażartował Rosjanin opadając na kolana i zakładając sobie nogę Carmen na ramię, wodząc palcami po jej nagiej pupie, językiem muskał leniwie jej łono i lekko szurmował kobiecość. - No… powiedz… jakie to dzikie fantazje wykluły ci się pod wpływem Huai i tej… Corsac?
- To raczej... rodzaj... prewencji... - szepnęła Carmen, zapierając się o ściany windy i pojękując słodko.
- Prewencji? Wiesz, że ona patrzy… Hilda? Biedna maszynka cały czas nas obserwuje i nie potrafi poczuć tego co my…- zaśmiał się cicho Orłow sięgając głębiej językiem i smakują podniecenie Brytyjki. Jego palce zacisnęły się drapieżnie na jej pośladkach, masując je gwałtownie i delikatnie drapiąc skórę.
- Jak ją będziesz złościł, to odetnie nam ciepłą wodę albo wywali ścieki. - Zachichotała Carmen, a czując jego pieszczotę odchyliła głowę i jęknęła głośno.
- Nie potrafię się złościć.- stwierdziła Hilda dumnie. - Jestem pozbawiona wad i emocji.
- I kłamie jak wszystkie deus ex machiny.- mruknął Orłow lubieżnymi muśnięciami wodząc po podbrzusuz kochanki. Potem jednak przestał mówić wbijając język niczym żądło między płatki kwiatu Carmen i całkowicie zapominając się w tej pieszczocie.
- To wy ludzie nadajecie nam, tworom waszych rozumów ludzkie emocje. Macie tendencje do “uczłowieczania” zwierząt i przedmiotów. Maszyn też. Zrozumiałe podejście, ale błędne. - oceniła spokojnie Hilda.
W jakiś sposób ten wywód był dla Brytyjki dodatkowym źródłem pikanterii. Mocniej złapała się ścian windy, czując jak bardzo jest podniecona.
- Wejdź we mnie... - wyszeptała.
- Dobrze…- mruknął Orłow wstając i odsunął się od Brytyjki, powoli rozpinając pas i zsuwając spodnie, a potem bieliznę… powoli i prowokująco. Patrzył na nią z pożądaniem.- Jaka pozycja wydaje się satysfakcjonująca dla madame?
Prychnęła zirytowana, ale zaraz potem odwróciła się i znów zapierając dłońmi o ściany wąskiej kabiny, wypięła pośladki w stronę kochanka.
Ten z uśmiechem zaczął podwijać tren sukni, a następnie pogłaskał dłonią gołe pośladki dziewczyny.
- Cudowne.- szepnął chwytając za tyłeczek Carmen i gwałtownie posiadł ją. Poczuła ów podbój swej kobiecości, niecierpliwy i twardy. Jęknął z rozkoszy. Jego dłonie przesunęły się po jej brzuchu, aż dotarły piersi, której chwycił zaczynając szturmować jej łono coraz szybszym tempem. Nie był wobec niej delikatny, ale też ...długo pewnie musiał czekać, rozpalany podczas podróży.
- Czyżby Lizbeth cię... rozgrzała? - zapytała Brytyjka, gdy brał ją za każdym razem gwałtowniej. Dziewczyna z trudem powstrzymywała się, by nie krzyczeć, gdy ją wypełniał tak nagle i mocno.
- Dotykała mnie… wiesz dobrze… że moje ciało nie jest… anemiczne. Reagowało… samoczynnie…- dyszał Orłow nacierając biodrami i dociskając swój taran do bramy kochanki. Ta czuła jego ataki całym ciałem, jak i dłonie miętoszące jej biust. - Nie… potrzebowałem… nie… potrzebuję jej … dotyku, by cię pragnąć.
Brytyjka zamiast odpowiedzieć, jęknęła i odchyliła głowę na bok, jakby kusząc dodatkowo kochanka swoją łabędzią szyją.
- Słodka… - szepnął i poczuła pocałunki na swej szyi i ukąszenia. Jej ciało było teraz otoczone kochankiem, czuła jego usta na szyi, dłonie ściskające jej piersi, ciało tulące się do jej pleców… i co najważniejsze, twardą dumę kochanka poruszającą się władczo w jej intymnym zakątku wypełniając jej ciało przyjemnymi doznaniami.
Carmen poddała się temu, a świadomość, że deus ex machina hotelu im się przygląda jeszcze bardziej ją podniecała. Doszła, obwieszczając to bezwstydnym krzykiem i drapiąc lamperię na ścianach paznokciami. Chwilę później Orłow również dotarł na szczyt, bezlitośnie podbijając każdy ruchem bioder drżące od niedawnej ekstazy ciało agentki.
- Ufam, że już skończyliście?- zapytała Hilda po wszystkim.
- Och, nie znasz go... pewnie będzie powtórka - odparła zdyszana Carmen, drocząc się z deus ex machiną. Odwróciła teraz głowę, by pocałować kochanka.
- Jak najbardziej…- mruknął po pocałunku Rosjanin obejmując ją w pasie ciągnąc do jednego z kątów w którym to usiadł, rozkładając swe nogi tak, by kochanka mogła go dosiąść, gdy sama nabierze apetytu. Zapytał tuląc ją do siebie.-... a twoje plany na wieczór, jak brzmią?
Usiadła na nim i spojrzała mu w oczy z wyrzutem.
- No wiesz, jak możesz nie pamiętać? Przed chwilą ci to krzyknęłam. - Powiedziała z chichotem, przypominając o gorącej chwili. Można było ty samym łatwo się domyślić co było przedmiotem owego planu wieczornego.
- Po prostu lubię to słyszeć z twoich ust.- mruknął jej do ucha delikatnie kąsając płatek uszny i dłońmi chwytając za szczyty jej piersi, by delikatnie pieścić je.
- Uruchomię windę i czekający na nią goście zobaczą co tu wyczyniacie.- zagroziła Hilda.
- To zrób to.- stwierdził bezczelnie Orłow, a winda drgnęła i ruszyła.
W oczach Brytyjki na moment pojawił się niepokój, ale po chwili jej twarz przybrała wyraz pokerzysty. Uśmiechnęła się nawet do Orłowa i... zaczęła poruszać biodrami, ujeżdżając go.
Rosjanin jęknął i mocniej uchwycił krągłości Brytyjki, czując ruchy jej bioder na swej coraz bardziej twardej lancy. Jego wigor miał swoje zalety i każdy kolejny ruch bioder wywoływał coraz bardziej oszałamiającą przyjemność. Winda jechała do góry jeszcze przez chwilę, a potem znów stanęła. Hilda nie miała jaj by naprawdę zrobić to czym groziła… i dosłownie i metaforycznie. Co więcej, sama chyba sprowokowała niewygodnych lokatorów do jeszcze bardziej namiętnych i wyuzdanych ruchów.
Carmen, pojękując coraz głośniej, ujeżdżała Rosjanina, jednocześnie pieszcząc jego szyję i uszko języczkiem.
Ten dyszał i drżał pod ruchem bioder swej kochanki… i w sumie uczennicy wyuzdanych zabaw. Pieścił i masował jej piersi, które tak przyciągały jego dłonie ku sobie. Był zachłanny wobec niej, ale.. to był także jego urok.
W efekcie kochankowie spędzili jeszcze wiele godzin w zamkniętej windzie.
 
Mira jest offline  
Stary 21-11-2017, 22:29   #92
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kolejny wieczór pełen słodkiej rozpusty, spędzony w towarzystwie rosyjskiego agenta. Niewątpliwie Carmen nie spodziewała się kierunku w którym poszła ta misja. I jakim to nienasyconym satyrem okaże się Orłow prywatnie. I jak to wpłynie na nią.
Rozsmakowała się w tych nowych doznaniach w których przewodniczką jej byli Huai i Jan Wasilijewicz. Czyżby była taką seksualną bestią jak Rosjanin? Twierdził że jest jego obsesją, ale za to on był jej słabością. Coraz trudniej było jej się mu opierać. W windzie po prostu ją posiadł jakby była jego własnością, a ona… kochała każdą sekundę tego wydarzenia. Każda tamta chwila budziła przyjemny dreszczyk rozkoszy, gdy… znów rankiem przemierzała w taksówce uliczki Zurychu. Kierunek był też znów ten sam. Siedziba sir Drake’a, ambasadora Wszechimperium w tym mieście.

Taksówki jechały zawsze zgodnie z przepisami, kierując się wdrukowanym kodeksem ruchu drogowego i zaprogramowanymi trasami. Zawsze z tym samym tempem, zawsze identycznymi ścieżkami. Im droga się nie nudziła, one nie wpadłyby na pomysł skrótu, one zatrzymywały się na światłach mimo, że można by było zaryzykować nagięcie przepisów. Miały być przyszłością… ruch oparty tylko na maszynach różnicowych kierujących pojazdami. Bezpieczeństwo, wygoda, przewidywalność.
Nuda i stagnacja.

To na szczęście Carmen nie groziło, gdy poznawała elity szwajcarskie od tej bardziej skandalicznej strony. To samo nie groziło jej w ambasadzie, w której miała wykonać ów prywatny pokaz. Tam bowiem iskrzyło od erotyzmu, a jego źródłem była… Lizbeth.
Pokojówka była niebezpieczną kombinacją zwierzęcych instynktów, kobiecej przebiegłości i zmysłowości oraz braku jakichkolwiek hamulców moralnych i oporów.
Do Lizbeth bardziej pasowało inne miano… Lilith. Kim była przedtem, Carmen mogła się tylko domyślać. Niemniej teraz była z pewnością o wiele bardziej groźna.
I swą czystą zwierzęcą zmysłowością tworzyła atmosferę, która wszak wpływała na samą Brytyjkę. Ostatnio zakończyło się do wskoczeniem do łóżka Huai.
Jak zakończy się dziś. Ambasador z pewnością miał do niej słabość nie tylko jako artystki, ale też i jej piękna.
Co też robił nocami wpatrując się w nią na plakacie, tego Brytyjka mogła się domyślić.


Poranny pokaz. Na czym to miało polegać? Na improwizacji zapewne. Carmen wszak nie miała wyobrażenia na temat tego jak będzie wyglądało miejsce jej pokazu. Nie miała zaplanowanego jeszcze scenariusza występu. Nie znając miejsca i dostępnych środków nie było sensu planować tego co się zdarzy.
Taksówka się zatrzymała. Carmen wysiadła i ruszyła w kierunku drzwi rezydencji. Lizbeth już na nią czekała. Z wyraźnym zaintrygowaniem przyglądając się zbliżającej Brytyjce.


Przez chwilę milczała, zanim wymruczała cicho.
- Witamy znów w naszych progach. Sir Drake bierze obecnie kąpiel, ale nie potrwa to długo. Życzy pani sobie jakiegoś posiłku przed występem? - zanim Brytyjka zdążyła odpowiedzieć, Lizbet obróciła się nagle do niej tyłem.- Głuptas ze mnie. Pewnie wpierw chce pani scenę swego występu, proszę za mną. Potem… nie mamy garderoby odpowiedniej dla gwiazdy, ale mój pokój i moje ubrania są do pani dyspozycji… choć zapewne ma pani odpowiedni strój ze sobą prawda?
Uśmiechnęła się zerkając zalotnie.- Oczywiście mogę pomóc przy przebieraniu, jeśli jest taka potrzeba. No chyba, że… moja obecność będzie krępująca.


Lizbeth nieco się rozgadała, ale Brytyjce ciężko było jej mieć to za złe. W końcu pokojówka mówiła o sytuacji panującej w posiadło. Że ambasador będzie chciał obejrzeć pokaz za godzinę i tyle czasu Carmen ma na przygotowania.
- Oczywiście, jeśli pani potrzebuje więcej sir Drake z pewnością poczeka, a jeśli pani potrzebuje mniej, to zawsze mogę przygotować posiłek dla dwojga.- wyjaśniła ze zmysłowym pomrukiem.- Ufam że nie ma pani słabej głowy, bo sir Drake lubi do swego śniadania kapkę rumu do kawy. Choć oczywiście mogę też i czystą kawę przygotować.
Carmen dowiedziała się też, że Eliacha nie było w ambasadzie. Został posłany na miasto, w celu załatwienia kilku spraw związanych z obowiązkami dyplomatycznymi. Wieczorem sir Drake miał się spotkać z kilkoma ważnymi biznesmenami.
- Żaden z nich nie ma inicjałów AC. Za to mają powiązania z księciem Windsoru. - wyjaśniła cicho Lizbeth.- I jego… długami w kasynach Monako.
Westchnęła cicho dodając.- Doprawdy… gdybym wiedziała, że ten smarkacz tak skończy to…-
Przez chwilę brzmiała jakby tak… staro. Niczym głowa rodu. Ale dość szybko wróciła do podszytej erotyzmem figlarnej siebie.
- Ale szkoda marnować czas na głupców, prawda? Oto…- otworzyła szeroko wrota prowadzące do dużej sali o przeszklonym suficie opartym na metalowych gotyckich łukach. Było tu kilka wygodnych foteli ustawionych z boku, ściany obwieszone różnego rodzaju szablami, mieczami i wszelakimi odmianami broni białej. Na jednej z nich wisiały także stroje ćwiczebne do szermierki, jak i stał stojak z ćwiczebnymi mieczami.
- Mam nadzieję że pani doceni wysiłek jaki musiałam włożyć w zawieszenie tych przeklętych huśtawek u sufitu. Łatwo nie było.- stwierdziła z przekąsem, acz z dumą malującą się na obliczu Lizbeth. A Carmen mogła podziwiać rozwieszone trzy trapezy, na trzech różnych wysokościach. Spojrzenie Brytyjki ześlizgnęło się potem na długi wąski metalowy słupek łączący podłogę ze sufitem, znajdujący w kącie się po prawej stronie od wejściach… postawiony zupełnie bez sensu. Do czego on służył? Przecież nie do szermierki. I czemu ściany wokół niego wyłożone były lustrami?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-11-2017, 21:55   #93
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen wniosła do sali ćwiczeń niewielką walizkę, którą miała ze sobą tym razem i rozejrzała się krytycznym okiem, jednocześnie słuchając służącej. Zamierzała podejść do tematu profesjonalnie. W końcu dawno nie występowała, przyda jej się ta “próba”.
- Dziękuję, mam wszystko. Do przyjścia ambasadora poćwiczę, więc możemy spotkać się tutaj za godzinę. - Odpowiedziała i wyciągnęła z walizeczki kostium, który z uwagi na sentyment zawsze miała w bagażu.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/originals/4c/61/0f/4c610f86da24371daf9a7a68c1b44a55.jpg[/MEDIA]

To był jej pierwszy strój akrobatki, ten “szczęśliwy”, jak sama o nim mówiła. I choć później występowała w znacznie piękniejszych i droższych strojach, zawsze czuła do niego sentyment.
- Oczywiście… gdybym jednak była potrzebna.- dłonią wskazała na niedużą dźwignię dyskretnie zamontowaną przy ścianie. - Wystarczy ją poruszyć, a zjawię się… jak najszybciej.
- Dobrze. Dziękuję. - Brytyjka odparła, skupiając się już na swoim zadaniu. Zdjęła buty i na bosaka zaczęła przechadzać się po sali gimnastycznej, by lepiej ją poznać, ocenić odległości między trapezami.
Towarzyszyło jej tu przez chwilę spojrzenie Lizbeth, trochę drapieżne, trochę zamyślone. Trudno było powiedzieć co się działo w tej, wszak wielce niestabilnej główce, pokojówki. Niemniej w końcu dygnęła i wyszła pozwalając Carmen ocenić samotnie odległości i zamocowania trapezów. Pierwszy z nich bez problemu dało się dosięgnąć skokiem, każdy kolejny był większym wyzwaniem, z racji wysokości na jakich były zawieszane. Carmen przyglądając się im oceniała je… Lizbeth zawiesiła je chyba pod własnym kątem, bo odległości między nimi… były wyzwaniem i dla akrobatki. Czyżby ta ulepszona różnymi mutagenami pokojówka mogła rywalizować, a nawet przewyższać ją w akrobatycznych ewolucjach?
Brytyjka wyrzuciła teraz to pytanie z głowy. Jako agentka nieraz rywalizowała, lecz jako artystka estradowa szybko się tego oduczyła. Rywalizacja nigdy nie była dobra dla show. Tutaj chodziło wszak o to, by każdy dał z siebie jak najwięcej i nie patrzył na występ drugiego artysty. Im większa różnorodność, tym lepsze było show. Teraz też nie było sensu zastanawiać się nad umiejętnościami Lizbeth. Skoro Drake chciał jej występu, znaczy, że miała do zaoferowania coś więcej niż niezwykła pokojówka.

Gdy obeszła salę, Carmen wróciła do swoich rzeczy i zaczęła się przebierać w kostium. Korzystając z pomocy małego lusterka poprawiła też makijaż i upięła włosy. Po 20 minutach była gotowa, by rozpocząć próbę.
Było cicho i spokojnie. Najwyraźniej pokojówka była zajęta szykowaniem śniadania. A może uznała, że Brytyjka nie lubi widowni podczas swych prób? Brak siatki zabezpieczającej, był problemem, ale i dodawał dreszczyku lubiącej adrenalinę agentce.
Wiedziała, że musi rozćwiczyć i rozgrzać ciało zanim zdecyduje się na skoki, toteż postanowiła skorzystać z dziwnego słupka otoczonego lustrami. Było coś... erotycznego w tym przedmiocie.
Carmen zaczęła się rozciągać o rurę i sama nie wiedząc w sumie kiedy również kręcić wokół niej. Wkrótce wiła się niby wąż, delektując się sprężystością własnego ciała.

[MEDIA]https://33.media.tumblr.com/c6453d095795bf85fc7aca81003cd287/tumblr_nt8emuKda01rw79j1o5_500.gif[/MEDIA]

- Urocze…- usłyszała zmysłowy i mrukliwy głos wchodzącej Lizbeth która przyglądała się drapieżnie ciału Brytyjki, owijającej się wokół owego drążka.- Ale czy takie przedstawienie… odbywa się na cyrkowych arenach?
Podeszła bliżej niosąc tacę z filiżanką mocnej aromatycznej kawy.
- Z pewnością nie chcesz za bardzo ekscytować mojego Pana. A może... - postawiła tackę obok na ziemi i przybliżyła się jeszcze bardziej, by musnąć czubkiem języka skóry Brytyjki.- … a może jednak?
- To tylko rozgrzewka. - Burknęła Carmen wykonując szybki unik.
- Na moim drążku…- zamruczała muskając zgrabną nogą dół rury. I uśmiechnęła się dodając.- Z pewnością sir Drake’owi spodobała by się ta.. rozgrzewka. Bo mi bardzo się podoba.
Brytyjka poczuła jak jej ciało napina się, wyczuwając innego drapieżnika w pobliżu.
- Przyszłaś po coś? - zapytała sucho.
- Mój pan poprosił abym przyniosła ci kawę. Uznał, że to i tak złe z jego strony, iż tak wcześnie zmusił cię do zerwania z łóżka. Sir Drake ma do ciebie słabość. I to właśnie czyni go mięciutkim… wtedy gdy powinien być twardy, prawda?- przybliżyła się do oplecionej wokół drążka kobiety, tak że Brytyjka czuła jej perfumy, jej obecność i zerkała niemal w dekolt jej stroju pokojówki.
Carmen patrzyła jej prosto w oczy, wyzywająco, nie odsuwając się ani o milimetr, ale też nie wykonując żadnych ruchów w stronę Liz.
- Dziękuję za kawę. - Powiedziała, nie odnosząc się do dalszej części wypowiedzi.
Język pokojówki wysunął się błyskawicznie z pomiędzy jej ust i przesunął się powoli po wargach Brytyjki, ciepły, lepki i zwinny. Całkowicie nieludzki organ pieszczotliwe dotykał jej ciała.
- Nie ma za co. Ile kostek cukru?- zapytała wpatrując się w oczy Carmen równie wyzywająco.
Mimo gorącej nocy z kochankiem, Carmen poczuła znajomy ciężar w podbrzuszu, gdy wężowaty języczek Liz dotknął jej warg.
- Nie słodzę. - Odpowiedziała cicho, starając się opanować reakcję ciała. Wiedziała, że służąca kusi ją i pewnie wyczuwa też jej podniecenie.
- Z pewnością… - zamruczała a jej język znów powiódł po wargach powoli i spojrzała na ciało Brytyjki łakomie. Po czym wróciła spojrzeniem do Brytyjki. - Zrobisz mi miejsce? Pokażę ci jak się na tym… rozgrzewa.
Carmen uśmiechnęła się samym tylko kącikiem ust.
- Nie. - Odpowiedziała z jakąś mściwością w głosie. - Możesz odejść. I proszę nie przerywać mi już do pojawienia się ambasadora.
- Oczywiście.- zaśmiała się chrapliwie pokojówka niezbyt urażona jej odmową. Bardziej rozbawiona jej oporem. Obróciła się i ruszyła do drzwi zmysłowo kręcąc pupą.
Akrobatka patrzyła jeszcze chwilę w ślad za nią, starając się uspokoić. Wreszcie puściła rurę i skupiła się na swoich standardowych ćwiczeniach na trapezach. Ich rozmieszczenie przypominało układ z trasy cyrkowej sprzed roku, więc Brytyjka zaczęła odtwarzać znany sobie układ, by potem zaprezentować go Drake’owi.

Czas płynął dość szybko, gdy się ćwiczyło. Więc Carmen nie zauważyła jak czasu jej zabrakło, gdy w środku ćwiczeń pojawił się sir Drake i sama pokojówka stojąca grzecznie tuż za nim z lubieżnym uśmieszkiem na twarzy.
- Nie przeszkadzamy może?- zapytał.
Brytyjka nie tak wyobrażała sobie rozpoczęcie, jednak improwizacja nie była jej obca. Wykonała salto na drążku, na którym była, po czym zgrabnie zeskoczyła na ziemię i ukłoniła się.
- Zapraszam szanownych gości. - Powiedziała z uśmiechem i lekką zadyszką w głosie.
- Mam… pewien problem. Właściwie to my mamy. Otóż przyszedł do mnie telegram z Londynu. Dotyczący ciebie także. Po wieczornym spotkaniu jakie mnie czeka i zdaniu raportu jutro w południe ma przyjść kolejny telegram. Z instrukcjami dla mnie. I być może dla ciebie.- rzekł z pewnym zakłopotaniem.- Nie wiem co to dla nas oznacza, ale nie możesz opuścić Zurychu przez następne 48 godziny.
Carmen pokiwała z namysłem głową.
- Chyba nawet nie planowałam teraz wyjeżdżać. A... mogę wiedzieć o co dokładnie chodzi?
- Nie wiem. Londyn jest w tej sprawie bardzo… tajemniczy. - wyjaśnił sir Joshua zmartwionym tonem.- Pewnie chodzi o księcia Windsoru. Jak pewnie wiesz… to osoba dość kontrowersyjna.
- Tak, słyszałam co nieco. Cóż, pozostaje nam czekać na instrukcje. - Odpowiedziała Carmen, która korzystając z chwili odpoczynku sięgnęła po filiżankę z kawą i wypiła nieco aromatycznego napoju.
- To może zaczynamy?- uśmiechnął się ciepło ambasador siadając w fotelu, podczas gdy jego pokojówka prowokująco przytuliła się do owej rury niczym do kochanka i musnęła ją swym gadzim językiem wyjątkowo powoli i lubieżnie.
Brytyjka odruchowo zapatrzyła się na nią, po czym skinęła na znak zgody. Ruszyła w kierunku pierwszego trapeza.
- Niestety bez świateł i werbli pewnie efekt będzie dużo słabszy niż w cyrku - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Muzykę można uruchomić.- zaproponowała pokojówka, wywołując zaczerwienienie uszu sir Drake.
- Myślę że i bez muzyki będzie wystarczająco pięknie.- stwierdził szybko i nerwowo Joshua.
Carmen wzruszyła ramionami.
- To twój prywatny występ. Ty decydujesz. Powiedz kiedy mam zaczynać. - Powiedziała, starając się trzymać własne odczucia na wodzy.
- Będzie jej pewnie łatwiej z muzyką.- stwierdziła tylko Lizbeth z łobuzerskimi ognikami w oczach.
- No dobrze… uruchom muzykę. W końcu to tylko melodia.- Lizbeth oderwała się od rury, by podejść do ukrytej wnęki, tuż obok lustra… i uruchomiła ukryty tam gramofon i muzyka zaczęła grać.
Brew artystyki uniosła się, ale dziewczyna nie skomentowała tego wyboru. Jak przed każdym występem stanęła prosto, rozkładając na boki ramiona i zamknęła na moment oczy. Teraz oni wszyscy znów znikali z jej głowy. Nie było Drake’a, Liz, nie było Orłowa, Huai, Aishy, nie było nawet młodego czarodzieja, z którym Brytyjka miała się spotkać po występie. Została w swojej głowie sama.
Otworzyła oczy i wykonując klasyczny rozbieg wskoczyła na pierwszy trapez. Potem od razu drugi i trzeci - wykonując siłę własnego rozpędu. Dopiero tam, na trzecim wykonała pierwszą figurę akrobatyczną. Była zwinna i gibka i profesjonalistką, więc nic dziwnego że budziła podziw w oczach amabsadora i zainteresowanie w spojrzeniu Lizbeth lubieżnie otulającą swym ciałem metalową rurę, tak by ta wciskała się między krągłości jej piersi. Carmen jednak tego nie widziała, skupiona wyłącznie na swoim występie. Skakała pomiędzy trapezami naśladując taniec, bawiąc się, choć przecież musiała być świadoma braku siatki zabezpieczającej.
Nie słyszała nic… poza muzyką, choć zdawała sobie sprawę z obecności spojrzeń dwójki widzów na swym ciele. Była wolna i zwinna w powietrzu niczym małpka z amazońskiej dżungli. Niedostępna dla swych wielbicieli i wielbicielek, ale “karmiona” zachwytem w ich spojrzeniach. Lubiła te chwile i po prawdzie brakowało jej ich, toteż Carmen całkiem dała się ponieść występowi, rozbudowując go o te partie, które przezornie wycofał z pokazu Borys, jak “zbyt śmiałe”.
Zakończyła występ zwisając z najwyższej huśtawki na stopach głową w dół z rozłożonymi ramionami, po to by puścić się i wykonując obrót w powietrzu, opaść zgrabnie na ziemię. Znów rozłożyła ramiona niby ptak, po czym ukłoniła się nisko.
- Brawo brawo brawo ! To był imponujący pokaz. Jesteś zachwycająca, jesteś najlepsza, jesteś niemal ptakiem na tych trapezach! - sir Drake okazywał okazywał swój entuzjazm zarówno oklaskami jak i głośnymi pochwałami. Carmen dostrzegła też wyraźną owację na stojąco… którą ciężko było arystokracie ukryć. A dowodziła prawdy słowom Lizbeth. Sir Drake był hojnie obdarzony przez naturę.
Zarumieniła się i jeszcze raz ukłoniła, mając świadomość, że zobaczyła coś, czego widzieć nie powinna. Dodatkowo wiedziała, że Liz jest w pełni świadoma reakcji ciała swojego pana, toteż pewnie miała niezły ubaw z nich dwoje.
Pokojówka zresztą śmiało podeszła do Brytyjki i obeszła ją z lubieżnym uśmiechem. Jej język wynurzał się zza bramy ust wodząc leniwie i smakując ich pożądanie. Stanęła za agentką i chwyciła ją od tyłu za piersi, delikatnie je ściskając przez ciasny strój. Nie spodziewając się tego Carmen jęknęła cicho.
- Może uczynimy ten pokaz… ciekawszym? - zamruczała, a sir Drake rzekł stanowczo.- Lizbeth.. zachowuj się!
- Pachniecie oboje podnieceniem tak mocno, że aż odurza. Nie rozumiem… czemu ludzie są tacy… samookłamujący się.- zachichotała pokojówka.
- Czy możesz zabrać dłonie? - Zapytała cicho Carmen, błądząc wzrokiem gdzieś po podłodze. Czuła wszak zawstydzenie, wywołane słowami służącej. A i jej dotyk... nie pomagał się uspokoić.
- Mogę... ale nie chcę…- zamruczała jej do ucha Lizbeth wodząc po jej szyi czubkiem języka i ugniatając mocniej dwie krągłości na oczach zaskoczonego sir Drake’a. - Widzisz jak mu się wybrzusza… jak wąż… wiesz… jaki miał przydomek, gdy pływał na morzach? Długi Drake.- zaśmiała rozkoszując krągłościami Brytyjki i przyciskając swoje własne do jej pleców. - Nakaż mi cię puścić. Albo nakaż jemu… żeby to… zrobił.-
Joshua nie potrafił oderwać oczu od obu kobiet.- Lizbeth… nie wolno tak robić i to wobec arystokratki. Zostaniesz ukarana.-
- Mmmoże… - zamruczała pokojówka nie przejmując się jednak wizją kary. -... ale za dużo tego napięcia w powietrzu. Wrażliwa jestem.
Carmen czuła, że to jakieś szaleństwo. Chwilę patrzyła na męskość, której kształt wyraźnie się zaznaczał w spodniach, na wyraz twarzy Drake’a, który zdawał się przeżywać podobne do jej wątpliwości i... pokusy. Jednak Carmen nie była tylko akrobatką, ale też agentką, a to wiązało się z umiejętnością opanowania własnych pragnień.
- Puść mnie. To nakaz. - Powiedziała zdecydowanie.
- Dobrze… to wasza strata. - Lizbeth przesunęła lubieżnie długim językiem po szyi akrobatki. - Nie moja.
Puściła swą ofiarę i po usłyszeniu z ust Joshuy.
- Idź do swojego pokoju i go nie opuszczaj!
Posłusznie ruszyła w kierunku drzwi kręcąc zalotnie pupą.
- Naprawdę przykro mi że… to się wydarzyło. Jej nie da się do końca okiełznać, niestety.- zaczął przepraszać ambasador. - Mam nadzieję, że nie weźmiesz sobie tej obrazy do serca. Nie chciałbym, by ten nieszczęsny incydent kojarzył ci się z ambasadą, czy ze mną.
Carmen zaczęła pakować swoje rzeczy nie patrząc na Drake’a.
- Bardzo mi pomogłeś i zawsze byłeś wobec mnie szarmancki, więc to nie ma wpływu, chociaż... oboje wiemy, że Liz nie kłamie. Po prostu nie rozumie czemu ludzie nie ulegają swoim popędom, prawda?
- Ttoo prawda. Ma też rację, że to… trudne. Jesteś zachwycająco piękną i godną pożądania kobietą.- wyjaśnił uprzejmie sir Drake. - Nie będę zaprzeczał, że dobre wychowanie i kultura to jedyna zbroja jaką mogę przywdziać, żeby zachować się stosownie.
Ruszył powoli do Brytyjki. - Pozwolisz odprowadzić się do pokoju, w którym mogłabyś się przebrać w suknię?
Spojrzała wreszcie na niego, podnosząc głowę. Gdy podszedł różnica wzrostu między nimi była tym bardziej odczuwalna.
- Mogę tu... jeśli wyjdziesz. - Odpowiedziała jakoś tak cicho.
- To by była zbyt duża pokusa dla mnie.- zawstydził się cicho mówiąc.- Drzwi nie mają zasuwki. Mógłbym się posunąć do niehonorowego… podglądania cię jak się przebierasz.
- I nic bym o tym nie wiedziała... a jednak teraz mi o tym mówisz... - powiedziała, oblizując powoli wargi, po czym dodała - Prowadź, proszę.
- Tttak… nie wiedziałabyś. - potwierdził Drake i uśmiechnął się żartując. - Ale jakiż to byłby wstyd, gdyby udało ci się przyłapać mnie z opuszczonymi spodniami przy drzwiach.
Pochwycił delikatnie dłoń Carmen i zacisnął ją mocno… czuła jak drży od tłumionych żądzy i emocji.
Ruszyli powoli. Niestety kulejący szlachcic nie poruszał się za szybko.
Brytyjka nie odzywała się, wzrok miała spuszczony, skupiając się na wewnętrznej walce z demonami. Dotarli w końcu w ciszy do drzwi zamykanych na klucz. Za nimi był nieduży salonik przeznaczony na rozmowy przy kawie. Klucz tkwił w dziurce od zamka.
- Tu… możesz się przebrać. I jeszcze raz przepraszam. Naprawdę… ciężko mi panować nad tą sytuacją. - uśmiechnął się Drake przepuszczając dziewczynę.
Ta przecisnęła się obok w drzwiach, ocierając o ambasadora, choć właściwie nie było to konieczne. Weszła do pokoju i postawiła na ziemi walizkę, wypinając się przy tym na moment.
- Dziękuję. - Powiedziała, nie patrząc na mężczyznę.
- Nie ma za co…- jęknął bardziej niż powiedział, bowiem Carmen otarła się biodrem o to co było “boleśnie”… napięte.
Brytyjka przełknęła ślinę i poczekała aż mężczyzna wyjdzie. Gdy opuścił pokój, po chili wahania zamknęła zamek na klucz. Musiała się opanować.
“To wszystko wpływ Liz” - tłumaczyła sobie. No i Drake miał do niej słabość jako do artystki estradowej, co oczywiście sprawiało jej dodatkową przyjemności. Poza tym jednak...
Przełknęła ślinę przypominając sobie o pomyśle Orłowa. Może powinna o tym porozmawiać z ambasadorem?

Wreszcie udało jej się ubrać w suknię i nieco opanować. Spakowała swój szczęśliwy strój, poprawiła jeszcze fryzurę i przekręciła kluczyk, by opuścić pomieszczenie.
Ambasador czekał już na nią. Jak spuścił nieco pary z siebie, wolała się nie domyślać. Wydawał się jednak spokojny i opanowany. A “opuchlizna” zmalała.
- Ma pani ochotę na kapkę rumu przed wyjściem, czy od razu zechce pani opuścić budynek?- zapytał uprzejmie.
- Z kawą? Czemu nie... - odpowiedziała z zawstydzonym uśmiechem na ustach.
- Oczywiście, tyle że kawę musiałbym zrobić. Lizbeth została w pokoju. Wolałbym jej nie wypuszczać. W obecnym stanie… sama pani rozumie. U niej pobudzenie jest… gwałtowne.- wyjaśnił nieco zawstydzonym tonem głosu prowadząc Brytyjkę do kuchni.- Niewątpliwie jakoś sami sobie poradzimy z kawą.
- Możesz na mnie liczyć... i za co znów zostałam panią? - zapytała, gdy weszli do kuchni.
- No cóż… wybacz… po prostu trochę mi głupio z powodu tego co się wydarzyło. I jednocześnie wstyd za to co…- westchnął głośno mężczyzna podchodząc do szafki z kawą i wyjmując z niej woreczek ze zmielonym ziarnem. - Mogłem rozkazać Lizbeth by kontynuowała to co zaczęła, wiesz? I piekielnie mnie kusiło by to zrobić. To dlatego brakło mi stanowczości którą powinienem tam okazać. Mogłem nakazać jej, by cię pieściła na moich oczach… i wstyd mi za te myśli.
Carmen tymczasem nastawiła czajnik z wodą.
- Mogłeś jednak... mi tego nie tłumaczyć aż tak dokładnie. - Odpowiedziała, czując, że znów się rumieni.
- Czemu? Przecież powinnaś wiedzieć, czemu nie okazałem twardości tam… w sali ćwiczeń. Zamiast tego gapiłem się na jej dłonie na twoich… no…- dodał speszony odmierzając kawę do filiżanek.- Zapewniam jednak iż postaram się, by to się nie powtórzyło. Co prawda będzie ciężko, bo przywykłem do tego iż Lizbeth zajmuje się sama wieloma sprawami w tej posiadłości.
- No właśnie... nie chcę wykorzystywać twojej słabości... do mnie, ale mój partner zasugerował, że... - zmieszała się, patrząc na płomień palnika - Że aby przestać sprawdzać każdy trop oddzielnie, sami powinniśmy zorganizować okazję, gdzie wszyscy podejrzani AC się spotkają... Bal ambasadora pewnie byłby świetną okazją szczególnie gdyby zrobić go na modłę bardziej... no... wenecką.
Ambasador nagle zbladł, potem zaczerwienił się na twarzy, a i reakcja poniżej pasa znów robiła się wyraźna.
- Dużo słyszałem o ekskluzywnych “weneckich” przyjęciach.- wydukał w końcu.- A ty? Co o nich wiesz?
- Tylko o nich słyszałam, ale... myślę, że jestem w stanie się dostosować. Jeśli to faktycznie miałoby ruszyć naszą misję do przodu.
- Nie jestem taki pewien, czy ruszy do przodu… I jak się domyślasz, ambasada oficjalnie nie powinna takiego przyjęcia urządzać. Jak i ambasador nie powinien brać udziału w takiej imprezie…- spojrzał na Brytyjkę dodając.-... ale zobaczyć cię nago. Dotknąć. Dla takiej szansy zaryzykowałbym nawet powagę urzędu.
- Zawstydzasz mnie! Nie mogłabym cię o to prosić. To tylko pomysł na razie. Chciałam wiedzieć jak się do niego odnosisz - powiedziała z wyrzutem, po czym umilkła, widząc, że woda zaraz się ugotuje.
- Powiedzmy że ta “wenecka” strona nie może oficjalnie paść w zaproszeniu. Może przez pocztę pantoflową? Co do zorganizowania takiej imprezy, to od tego mam fundusz reprezentacyjny. Nie gwarantuję jednak że każdy zaproszony AC raczy się zjawić. Choć… “weneckość” może kusić znudzonych bogaczy.- ocenił speszony mężczyzna. Po czym spytał żartobliwie.- O co prosić? O imprezę czy dotyk?
Carmen, która właśnie zdjęła czajnik z wrzątkiem z ognia, podniosła wzrok na Drake’a, omal nie wylewając zawartości. Na szczęście dzięki nadnaturalnej zręczności uniknęła wypadku. Zalała obie filiżanki, po czym dopiero odpowiedziała.
- O imprezę. Co do funduszy, to nie problem. Ambasada rosyjska jest w tej materii bardzo hojna. Problemem jest więc tylko to, by organizator był na tyle poważany, aby wszyscy AC zechcieli się pojawić.
- Zwykła impreza w ambasadzie nie będzie żadnym problemem. Ewentualne atrakcje są do omówienia dopiero. - uśmiechnął się ciepło Joshua, sięgając po flaszeczkę rumu ukrytą w jednej z szafek. Skropił nią swą kawę i kawę Brytyjki.- Nie słodzisz, tak?
- Tak. - Powiedziała i sięgnęła po naczynie. - Wiesz, to tylko wstępny pomysł. Na razie niczego nie planuj.
- Dobrze. - uśmiechnął się sir Drake przysiadając blisko Carmen i pytając.- A jak ci się podoba życie w Zurychu? Intensywne być potrafi, prawda?
- Nie oceniam go pod kątem moich własnych upodobań. Bardziej pod kątem skuteczności dla misji... - westchnęła - Myślę jednak, że nie wybrałabym tego miasta na dom. Faktycznie za dużo się dzieje.
- Co mnie dziwi. Wydajesz się być osobą, która jest wprost stworzona by być w centrum uwagi. Podziwiana. Wielbiona.- odparł z nieśmiałym uśmiechem Joshua popijając kawę. - Z pewnością można znaleźć w Zurychu miejsca, w których przyjemnie się odpoczywa. Nie można wiecznie żyć pracą.
- Lubię, ale tylko jako artystka. Nie lubię natomiast, gdy non stop się na mnie patrzy, ocenia moje zachowanie... - wzruszyła ramionami i upiła kawę. - Jestem wieloma osobami naraz. Chyba dlatego pracuję dla Korony w tym, a nie innym charakterze i przybieram różne maski.
- To zrozumiałe. Też miałem wymagającą nianię.- zaśmiał się Drake pocierając podbródek. - Z drugiej strony… nie uwierzysz pewnie, ale bardzo podobną do Lizbeth. Nie z wyglądu, a z sposobu poruszania się, mówienia…
- I... czegoś jeszcze? - dopytała Carmen.
- Nie wiem czy to właściwy… - westchnął cicho Joshua czerwieniąc się lekko.-... temat do rozmowy. Wspominanie jej. Była bowiem też bardzo, bardzo… seksowna. Równie seksowna co wymagająca. I pewnie wiesz co w takich przypadkach młodzi mężczyźni… robią?
- Sam zacząłeś temat, więc dokończ. - Odpowiedziała Carmen i uśmiechnęła się nad filiżanką kawy. - To całkiem ciekawe co ci młodzi mężczyźni robią…
- No.. fantazjują o niej w łóżku i dotykają się. Podglądałem ją czasem jak się przebierała. Jak zdejmuje kolejno ciuszki odsłaniając ciemną niczym karmel skórę, krągłe piersi…- zadrżał lekko i dodał speszony. - Ile razy śniłem, by wylądować w jej pokoju i… wykazać się męskością.
Brytyjka uśmiechnęła się.
- Z tego jednak co zrozumiałam, potem miałeś wiele okazji, by się wykazywać, więc chyba nie masz powodów czuć się pokrzywdzonym. No a dziś czeka na ciebie dyscyplinowanie Liz…
- Nie mówię, że nie… ale jak wszystkie pierwsze miłości, ta też zakończyła się niepowodzeniem. - odparł ze śmiechem ambasador zerkając w dół.- Ale nie powinienem wspominać tego teraz… zwłaszcza, że honor sprawił że przegapiłem kolejną… okazję.
- Doprawdy ciężko mi wierzyć, byś nie widział w życiu piękniejszych ode mnie. Nie rozumiem trochę tego... uporu. - powiedziała Carmen, odstawiając pustą filiżankę.
- Wybacz… nie o to mi chodziło. - odparł z lekkim uśmiechem ambasador. - Chodzi raczej o to, że takie wspominanie budzi… mimowolne reakcje ciała. Nie chciałem byś czuła się osaczona przeze mnie.
Pokiwała głową.
- Dziękuję za kawę. Będę już się zbierać.
- Nie ma za co. Naprawdę.- odparł z uśmiechem ambasador i starając się iść tak jakby za nią powoli odprowadził ją do drzwi unikając spoglądania w jej oczy.
 
Mira jest offline  
Stary 25-11-2017, 10:31   #94
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Tam już taksówka czekała gotowa zawieźć Brytyjkę, gdzie tylko sobie zażyczy.
- To do zobaczenia... będziemy w kontakcie. - Powiedziała też unikając wzroku mężczyzny - Dasz mi znać co z tym naszym ministerstwem, czy mam cię jutro odwiedzić o jakiejś porze konkretnie?
- Poślę Lizbeth jeśli to nie problem. Oczywiście z miłą chęcią cię znów ugoszczę w moich progach jeśli tak wolisz.- odparł Joshua, po czym dodał rozważając możliwości.- Jeśli nie będziesz miała żadnych planów to zajrzyj do mnie jutro rano. Jeśli będzie inaczej, to… poślę Lizbeth koło południa z wiadomościami.
- W porządku. Jesli nic mi nie wyskoczy... wpadnę na kawę. - Powiedziała i pożegnała się unosząc dłoń i idąc do taksówki.
- Postaram się by następnym razem była lepsza.- stwierdził z uśmiechem mężczyzna żegnając się z Brytyjką.

Zakupy były tym co odpręża kobietę. Zwłaszcza gdy pieniądze wydawało się na własne kaprysy. Pozwoliły zapomnieć nieco o całej aferze z Lizbeth i żądzach jakie wywołała. Były potrzebne, nawet jeśli nic konkretnego nie udało się kupić. Potem zaś Carmen mogła udać się do Magnusa. Jej znajomy arystokrata i mag z pewnością już jej oczekiwał.
Brytyjka znów zajechała pod wskazany adres, po czym kazała taksówce odwieźć zakupy do hotelu. Dziewczyna otrzepała się, poprawiła fryzurę i podeszła do drzwi, aby nacisnąć dzwonek.
- Witamy panno Pierre. Hrabia jest w bibliotece. Pozwoli pani że wskażę drogę?- odezwała się Hazel.
- Dzień dobry. Będę wdzięczna. - Powiedziała, choć serce biło jej mocno. Czekała na to spotkanie i bała się go zarazem.
- Proszę tędy.- Hazel otworzyła drzwi i Carmen ruszyła wzdłuż migających światełek docierając w końcu do biblioteki na której to bezpieczeństwem czuwały dwa drewniane afrykańskie totemy wojowników o szczegółach anatomicznych mogących zawstydzić wszystkich kochanków Brytyjki i sir Drake’a. Cóż… przesada była częścią sztuki.
- Miło cię widzieć panno Pierre.- rzekł kurtuazyjnie Magnus podchodząc do Brytyjki i całując jej dłoń.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Cie... pana również. - Odparła.
- Wybacz że tak oficjalnie, ale maniery… przede wszystkim. Skoro jesteśmy po powitaniu z pewnością jesteś ciekawa co udało mi się uzyskać, prawda? - zapytał prowadząc Brytyjkę do czytelniczego stolika, przy którym były dwa krzesełka.
- Owszem. - Odpowiedziała z rezerwą. Trochę chyba była zawiedziona tym powitaniem.
- Mam nadzieję, że wieści będą na tyle dobre by rozjaśnić twoje lico uśmiechem.- stwierdził wesoło Magnus. - Towarzystwo… jego członkowie są wielce zainteresowani twoim przypadkiem. Nie mogę obiecać, że będą w stanie ci pomóc od razu, ale… zabrali się za badania i poszukiwania sposobu na odczynienie tej klątwy.
- Mhmmm... - odpowiedziała Carmen, przyglądając się młodemu mężczyźnie. Zastanawiała się czy to wszystko, co ma jej dziś do przekazania.
- Nie mogę ręczyć za ich pośpiech niestety. Niemniej… kiedy mogłabyś się poddać ich… badaniom? - zapytał po chwili speszony.- Przedstawiłbym cię na naszym małym zebraniu w klubie i tam… można by zacząć… pracę nad twoim problemem.
- Nawet teraz. - Odparła - Nie wiem jak długo będę w Szwajcarii, a też mi zależy by ten urok złamać.
- Teraz to nie dałoby się wszystkich. Mógłbym posłać informację do kilku z nich. - zmartwił się wyraźnie hrabia i polecił Hazel nadać telegramy do Claire Warwick, Giuliano Spirenzy i Sighaba Wspaniałego. Poprosiła ich, by zjawili się jak najszybciej.
- Rozumiem, praca reporterki to ciągłe podróże. A ja niestety jedyne co mogę teraz zaoferować to swoją skromną osobę. A iiii…. byłbym zapomniał. Zapomniałaś swoich okularów. Próbowałem cię przez nie odszukać, ale pewnie nosisz je zbyt krótko, prawda?- stwierdził ciepło Reinchard.
Westchnęła.
- Nie potrzebuję ich. To element... przebrania. - Powiedziała.
- Ach reporterka śledcza. - uśmiechnął się mężczyzna i skinął głową. - Rozumiem.Więc trudziłem się na darmo. Cóż.. zostawiłem je w sypialni i … - spojrzał na Carmen powoli przesuwając wzrok.- … przyznam, że tęskniłem za tobą i tamtą chwilą zapomnienia. Tak czy siak… jak mógłbym sprawić, by oczekiwanie na moich przyjaciół okazało się mniej męczące?
Brytyjka odebrała okulary i spuściła wzrok.
- Możesz mi o czymś poopowiadać... sama nie wiem.
- To zależy co uznasz za interesujące. I czemu tak… - jego palce dotknęły jej podbródka. Uniósł twarz Carmen lekko w górę. Przyglądał się jej przez chwilę i… nachylił się by delikatnie pocałować usta.
- Czemu tak się chowasz? Ostatnio wydawałaś się być władcza i pewna siebie. - zapytał po pocałunku.
Przygryzła wargę.
- Chyba... chyba miałam dziś wrażenie, że żałujesz, a i w sumie... poniosło nas wtedy. - Odpowiedziała Brytyjka, podnosząc na niego wzrok.
- Nie żałuję. Ani trochę. Po prostu… nie zdarza mi się coś takiego często.- odparł z uśmiechem Magnus. - Nie bardzo przez to wiem jak się zachować. Ale nie żałuję.-
Znów nachylił się i pocałował akrobatkę w usta, z początku czule, a potem coraz bardziej namiętnie wpijając swe usta w jej wargi.
Oderwała się jednak, odwracając głowę.
- Przepraszam, ale... wiele o mnie nie wiesz. I obawiam się, że gdybyś się dowiedział, miałbyś do mnie żal za tę sytuację.
- Nie sądzę. Ale rozumiem twoje zachowanie. - stwierdził spokojnie Magnus odsuwając się nieco po pocałunku.- Nie powinienem sobie pozwalać na taką śmiałość, tylko dlatego że… raz rozkoszowaliśmy się swoim towarzystwem.
Carmen westchnęła ciężko.
- Ja...sama nie wiem co mam o tym myśleć. Może... zmieńmy na razie temat?
- Jaki by cię interesował? Jak sama mówiłaś, mało o tobie wiem.- stwierdził Magnus i dodał.- Hazel: Koniak i dwa kieliszki.
- Za chwilę podam. - rzekła uprzejmie deus ex machina.
- Jak myślisz, co będę miała robić w ramach tego badania? I czy znów to będzie takie... osobiste? - zapytała cicho.
- Tak. Choć na inny sposób. Claire na przykład jest telepatką… w zasadzie to medium bardziej, ale jej badanie będzie… właśnie takie, dogłębne. - wyjaśnił Reinchard. Giuliano jest astrologiem więc jego pytania będą dotyczyły czasu wydarzeń i może twoich urodzin. Natomiast Sighab… - westchnął ciężko.-... nie mam pojęcia czym zajmuje się ten szalony Hindus. I jaką sztuką tajemną włada. Poza uwodzeniem swoich… “pacjentek”.
Carmen zaśmiała się.
- Może w takim razie wymienimy informacje za informacje. Tak naprawdę nazywam się Carmen. Carmen Stone. Przepraszam, że cię okłamałam Magnusie.
- Miło cię poznać Carmen Stone. - stwierdził z uśmiechem hrabia starając się zamaskować zaskoczenie. Nie aż tak duże jak się spodziewała. Może dlatego, że brał ją za reporterką śledczą. A tacy działają pod przykrywką.
- Twoja kolej. - Powiedziała, popijając koniak.
- A co by cię interesowało? Zajmuję się magią afrykańską i rytuałami hinduskimi. Te są dość blisko ciała. Przy czym nie sięgam po najbardziej… mroczną magię. Opanowanie jej nie było łatwe i szczerze powiedziawszy… nie uważam się za potężnego czarownika. Szamani… prawdziwi szamani, potrafią ponoć więcej. Hinduscy mędrcy też. - zamyślił się mężczyzna wspominając swoją przeszłość.
- Opowiedz coś o swoim dzieciństwie... - poprosiła Carmen - W sumie wydajesz się młody. Ile masz lat?
- Dwadzieścia trzy lata. Dużo jeździłem od siedemnastego roku życia. Otóż… moja ukochana Bawaria… - zadumał się mężczyzna. -... jest pełna mrocznych lasów. Ciemno tam nawet za dnia. Idealne miejsce do polowań i jak każdy z mego rodu polowałem. Jestem trzecim synem, więc nie mogłem liczyć ani na fory, ani na pomoc. Ojciec inwestował pieniądze w Gerarda. Najstarszego z nas. On dostawał wykształcenie, mój brat Bruno miał pójść w sutannę i zostać księdzem. Ja także… tyle że w habit. Choć pewnie i tak bym nie poszedł, bo ojciec nie interesował się mną. Miałem dużo czasu i mało pieniędzy, więc zainteresowałem się tym co pradziad nasz przywiózł z podróży po świecie. W sumie to było szczęśliwie dzieciństwo. Z dala od władczego ojca i jego surowego spojrzenia.
- Rozumiem. Ja... też pochodzę ze szlacheckiego rodu. Angielskiego.Jednak moi rodzice zmarli, wychowywała mnie babka, a gdy ona zmarła... uciekłam, gdy rodzina zaczęła walczyć o majątek. - Rzekła Carmen, przyglądając się reakcjom Magnusa.
- Współczuję. - stwierdził Magnus nachylając się i kładąc dłoń na kolanie Brytyjki by wyrazić to współczucie.- U mnie walka zaczęła się wcześniej, gdy Bruno nie chciał założyć sutanny i zbuntował przeciw ojcu jego brata. Mnie to w ogóle nie obchodziło. Nie rozumiałem czemu się kłócą.
Carmen spojrzała na niego, po czym wolno, niby skradający się kot wspięła się na jego kolana.
- Możesz usiąść wygodniej…- zaproponował Magnus usadawiając się tak na swym krzesełku, by w pełni mogła wygodnie usadowić na nim swą pupę. - Ja w tym czasie byłem zajęty Hazel… tą taką żywą Hazel. Piegowatą cycata służką na zamku rodu i próbami jej poderwania za pomocą magii. W pewnym sensie… udało mi się.
I znów kolejny mężczyzna ze słabością do służby. Brytyjka uśmiechnęła się, wtulając w niego plecami.
- Opowiedz coś więcej…
- O Hazel. Była miła, starsza… cycata i łatwa. A ja byłem głupi. - zaśmiał się Magnus i dodał jednocześnie kładąc dłonie na jej piersiach i delikatnie masując jej krągłości przez materiał stroju. - Hazel była bardzo… krągła. Miała duże piersi, a ja byłem młodym mężczyzną. Wtedy jeszcze nie ruszyłem w podróż po Europie, nie widziałem wielu kobiet, poza moimi bratanicami i chłopkami. A bratanice miałem szpetne. Hazel nie była może najpiękniejszą kobietą na świecie, ale wiedziała jak… swe atuty. I lubiła baraszkować. Przede mną miała kilku koniuszych, podczaszego, dwóch kupców i któregoś z mych braci. Gdybym miał więcej rozumu to bym po prostu poszedł po najmniejszej linii oporu… przekupił ją świecidełkami.
- A ty wybrałeś magię. - Powiedziała Carmen zabierając jego dłonie ze swojego biustu. Po chwili wstała i wróciła na swoje miejsce.
- Przepraszam… poniosło mnie. - stwierdził potulnie Magnus i dodał wspominając.- Tak… chciałem jej zaimponować. A prawie wystraszyłem. Dobrze że przynajmniej miałem magiczny proszek.
Carmen pokiwała głową.
- A czego ty chciałbyś się dowiedzieć zatem teraz?
- Jaki był twój odpowiednik Hazel ? To chyba uczciwe?- zapytał uprzejmie Reinchard.
- Chodzi ci o młodzieńczą miłość?
- Hmm… bardziej o pierwszy raz z tą miłością. Gdyby brać pod uwagę pierwszą miłość, to byłaby Estera von Hohein. Tyle że w tym przypadku trudna do zrealizowania, bo… nie żyła już od dwustu lat. Ale na portrecie wyglądała tak... kusząco.- przypomniał sobie Magnus.
Brytyjka zamyśliła się.
- Pierwsza miłość, która skończyła się czymś więcej niż wzdychaniem... - upiła łyk koniaku - Właściwie to stało się dość niedawno... Przystojny Rosjanin o wzroku... drapieżnika. Znaliśmy się... hmmm... z konkurencji, więc długo tylko się obserwowaliśmy.-
Nigdy nie myślała o Orłowie jako pierwszej miłości, ale po prawdzie teraz spełniał on wszelkie wytyczne.
- I jak to się skończyło? - zapytał Magnus uznając naiwnie, że ta miłość już się zakończyła.
Przełknęła ślinę.
- Jesteśmy kochankami... - Odparła z wahaniem w głosie.
- Too… rzeczywiście kłopotliwe.- stwierdził Magnus zamyślony i zaskoczony wyraźnie. Implikacje bowiem były dość poważne. - To chyba nie ja jednak powinienem żałować, bo… ja nie mam dziewczyny ni żony.
- No my też oficjalnie nie jesteśmy razem. Jednak sam widzisz, że... moje życie jest dość zakręcone. A do tego jeszcze jakieś klątwy... - Carmen uśmiechnęła się blado.
- Tak. To zrozumiałe. - stwierdził spokojnie pruski arystokrata a Hazel podała w końcu koniak i dwa kieliszki. Magnus nalał sobie trunku do jednego, a potem spojrzał na Brytyjkę pytająco.
- Sighab przeprasza, ale się nie zjawi. Pozostała dwójka dopiero za trzy godziny będzie mogła przybyć.- dodała Hazel na końcu.
- Nie spieszysz się chyba?- zapytał hrabia.
- Mam czas do wieczora. - Powiedziała na to, pamiętając o wizycie, którą miała z orłowem złożyć Andrei.
- To… dobrze. - stwierdził Magnus unosząc w górę kieliszek i przyglądając się jego płynnej zawartości. Po czym łyknął jednym haustem.
- Znów twoja kolej. - Przypomniała Carmen.
- Moja kolej? A co chciałabyś wiedzieć? - zapytał zaciekawiony Magnus.
Carmen zastanowiła się chwilę.
- Opowiedz mi... o najbardziej szalonej rzeczy, którą zrobiłeś w życiu.
- To… pewnie będzie powiązane z moim… przebudzeniem. Czyli cały mój rytuał przejścia. Jeśli mazanie biustu krwią uważałaś za drastyczne, to cała zabawa z rytuałem przebudzenia czyni te zabawy dziecinnymi. Prochy które zażyłem, rozerwanie żywcem dzikiej świni i pożarcie jej bijącego serca… tyle pamiętam. A i tak jak przez mgłę. - zaśmiał się hrabia. - Dobrze że te prochy były, bo bez nich.. z pewnością bym nie podołał.
Spojrzała na niego ze współczuciem.
- A jednak idziesz tą ścieżka bez wahania…
- Po tym co… zrobiłem by wejść na tą ścieżkę, cofnięcie oznaczałoby uznanie, że tamte poświęcenia są niewiele warte.- wzruszył ramionami Magnus. - Nie narzekam i nie żałuję. Choć ciężko było.
Pokiwała głową. Skądś to znała - lata ćwiczeń, treningów, wyrzeczeń, nawet tortury jakim poddawał ją wywiad, by sprawdzić jej wiarygodność.
- No i możesz podrywać na magię. - Zachichotała, by rozluźnić atmosferę.
- I przekonywać się że tytuł hrabiowski robi większe wrażenie niż fraza: Mam magiczny dotyk.- zażartował ironicznie Magnus nalewając sobie koniaku. - Magia… zwłaszcza ta plemienna i pierwotna nie jest… seksowna.
- Myślę, że to zależy od... odbiorcy. Do jakiego stopnia zezwierzęcenia przywykł, ile potrafi znieść. Ci którzy, mają więcej za sobą niż przeciętni ludzie, potrzebują też mocniejszych podniet.
- To jednak bardzo limituje potencjalną grupę dam, które dadzą się skusić na silne doznania. Na bardziej… zwierzęce doznania i dzikie.- potwierdził z uśmiechem Magnus.- Więc jak widzisz, moja magia niespecjalnie nadaje się na podryw. Ponadprzeciętne kobiety nie są liczne.
Carmen chwilę milczała. Jakoś tak odruchowo pozwoliła sobie na wyciągnięcie nóg nad poręczą fotela i zaczepianie teraz stopami o udo Magnusa.
- Zależy czego chcesz. Czy tych ponadprzeciętnych... rzadko, czy tych normalnych częściej.
- W sumie to nie myślałem nad tym. Uprawiam magię dla niej samej dla sztuki. Nie po to by podrywać te ponadprzeciętne kobiety… bardzo bardzo rzadko. - wyjaśnił Magnus z uśmiechem.- Może to i lepiej, bo te rytuały są wyczerpujące na wszystkich poziomach. Nie widziałaś jeszcze nic tutaj… w porównaniu z badaniem to… niebo a ziemia.
- Zaintrygowałeś mnie zatem. - Odpowiedziała z uśmiechem.
- Otwieranie jednej bramy, a zamykanie drugiej. Kontakty z wewnętrzną bestią. Tak to się nazywa. Rytuał który ma uczynić zmysły bardziej ostrymi. Łączy się z rytualnym seksem przy okazji… w oparach narkotyków. I z kilkoma… cóż… - zamilkł na moment i napił się trunku.-... z kilkoma zmianami w postrzeganiu rzeczywistości. Dość drastycznymi.
- Brzmi jak dobra zabawa... - Prowokowała go Carmen, przeciągając się na swoim miejscu.
- Na pewno intensywna i gwałtowna. Budzi seksualną bestię w tobie. - potwierdził hrabia przyglądając się Brytyjce. - Chciałabyś spróbować?
Zastanowiła się. Nie bała się. Natomiast byłoby to coś nowego.
- Owszem. - Potwierdziła w końcu ze spokojem.
- Ach. To… cieszy mnie twoja pewność. - rzekł zaskoczony tak prostą i stanowczą odpowiedzią. Wstał i dodał z uśmiechem.- To nie traćmy czasu więc. Lepiej teraz niż zanim goście się pojawią.
Podał dłoń Brytyjce.- Pozwolisz więc bym był twoim “przewodnikiem”?
- Oczywiście. - Przyjęła jego dłoń i spojrzała mu w oczy - Jak myślisz, co tam odkryję?
- Ja tak naprawdę to nie wiem…- zaśmiał się Magnus.- Nigdy nie próbowałem tej mieszanki… w towarzystwie. Mogę jedynie spekulować.
Ruszyli korytarzem po schodach na górę. Do sypialni pana domu. Ta okazała się wielce intrygująca, bo nie było w niej łóżka. Tylko stosik poduszek i fajka wodna obok.
- Rozgość się proszę.- rzekł hrabia i zabrał się za wsypywanie ziół do ściennych kadzielnic.
W pomieszczeniu panował półmrok, żaluzje były zaciągnięte. Stała tu jedna szafa i jedna toaletka.
- Hazel… zamknij drzwi. - dodał, a drzwi za nimi zatrzasnęły na zasuwę z drugiej strony.
- Ciekawy wystrój... - skomentowała Carmen i zdjęła buty. Potem usiadła na jednej z poduszek.
- Bezpieczny, przy takich eksperymentach.- stwierdził z zadowoleniem mężczyzna i spojrzał na Brytyjkę.- Powinnaś się rozebrać. A przynajmniej zdjąć to czego nie boisz się utracić… obawiam się, że nie mam kobiecych strojów, by ci zrekompensować ewentualne straty.-
Podniósł jedną z poduszek i pokazał widoczne ślady po ściegach. Była zszywana.
- To się zdarza.- wyjaśnił.
- Hmmm a nie boisz się, że nawzajem możemy zrobić sobie krzywdę? - Carmen poczuła niepokój i to bynajmniej nie o siebie. W końcu to ona była wykwalifikowanym zabójcą.
- Hazel czuwa, a w toaletce mam serum regeneracyjne.- po czym wskazał na szafę.- Tam można zostawić ubrania. Niemniej zrozumiem, jeśli teraz zmienisz zdanie. Gdy jednak zapłoną zioła to… nie będzie odwrotu.
Podszedł do szafy i zdjął wierzchnią szatę z siebie, pozostając w koszuli i spodniach. Potem i spodnie zostały zdjęte… koszula i gatki pozostały. Skarpetki i buty nie.
Carmen po chwili zastanowienia postąpiła za jego przykładem, rozbierając się do bielizny i przede wszystkim odkładają dyskretnie podwiązkę z nożami. Zamknęła rzeczy w szafie i znów usiadła na poduszkach.
- Mam nadzieję, że... nie pożałujesz. - Powiedziała.
- Cokolwiek się stanie, to będzie ekscytujący dla mnie eksperyment. Hazel… muzyka… zioła.- zaczął wydawać polecenia i zasiadł tuż za Brytyjką.- Odpręż się i pozwól działać, nastrojowi, rytmowi… dotykowi.
Jego palce zaczęły muskać jej szyję i policzki, gdy mruczał coś cicho… ciemne pomieszczenie wypełniły jednostajne dźwięki afrykański bębnów i zapach palonych ziół, lekko duszący zapach… ociężały.
- Nie opieraj się… zrelaksuj…- szeptał pomiędzy muśnięciami palców i cicho wypowiadanymi frazami.
Carmen wiedziała na co się godzi, więc teraz nie oponowała. Przymknęła oczy i rozchyliła usta. Pozwoliła mężczyźnie dotykać swojego ciała, przeciągając się leniwie pod jego palcami.
Robiło się gorąco lekko, czuła też jak tętno jej serca niemal zrównuje się rytmem bębnów. Palce wodzące po jej ciele wywołały przyjemny dreszczyk… ciało robiło się z początku ociężałe. A potem… wszystko zaczęło odpływać.
Wpierw imię… znikło. Nie miała imienia. Nie potrzebowała go. Przeszłość i wspomnienia. One też nie były ważne. Język… nie potrzebowała znać słów. Jej piersi zaczęły się unosić szybszym oddechem. Zapał ziół stał się wyraźniejszy, zapach drewna podłogi, zapach jego potu… samca. Muskał ją, dotykał jej skóry. Nie pamiętała jego imienia, nie pamiętała kim był. Nie miało to znaczenia. Był samcem, a ona samicą. A to był czas godów. Czuła w podbrzuszu napięcie, które on winien rozładować… po to tu był.
Uśmiechnęła się, przeciągając zmysłowo. Miała ochotę na niego, lecz... musiał okazać się jej godny. Bez ostrzeżenia napadła na niego, przewracając na plecy i przyciskając do poduszek.
Odpowiedział jej pomruk… nieco wściekły, ale pełen napięcia i pożądania. Jego dłonie przestały ją muskać. Chwycił gwałtownie za piersi. Zacisnęły się na nich drapiąc skórę i rozrywając z trzaskiem więziący je stanik. Oplótł ją nogami, więc wyraźnie czuła jak bardzo jest gotów do godów.
- Rrrraaarrrw…- wyrwał mu się gardłowy pomruk świadczący o tym że będzie walczył, by ją ujarzmić. Próbował przetoczyć się na którąś ze stron, by przycisnąć ją swym ciałem do poduszek. Był silny, silniejszy od niej… powinien być. Był jej samcem. A ona wszak wybierała najlepszego. Nie miał jednak jej zwinności. Carmen, widząc, że zaraz straci przewagę odskoczyła na bok i obnażyła zęby... po których zmysłowo pociągnęła języczkiem. Dotknęła swoich piersi. Prowokowała Magnusa, kusiła i... drażniła.
Patrzył na nią rozpalonym spojrzeniem, powoli spinając się i podchodząc do niej na czworaka jak wielki kocur. Nie spodobał się jej fakt, że interesująca ją część ukryta była za czymś… znała to słowo… ale wyleciało jej z głowy, to co było. Teraz to była przeszkoda ukrywająca napiętą męskość.
Podchodził do niej, by zajść ją z zaskoczenia. Pochwycić i przycisnąć do ziemi. Jak drapieżniki, którymi oboje w tej chwili byli.
Siedziała, udając obojętność, by w momencie ataku, przeturlać się pod nim i zwycięsko chwycić jego męskość przez materiał bielizny.
- raaarrru….- cokolwiek chciał powiedzieć nie miało to dla niej znaczenia . Samiec zamruczał potulnie, gdy pod palcami poczuła ów twardy napięty organ. Był jej w tej chwili, drżący i rozpalony. Ale nie mogący nic zrobić poza tymczasowym uznaniem jej przewagi.
Ona pieściła go, okazując swoją wyższość i... rozbierając z reszek odzienia. Po chwili jej dłoń dotknęła już nie osłoniętego w żaden sposób przyrodzenia. Oblizała wargi, czując jak bardzo chciałaby aby znalazł się w niej... aby ją pochwycił. Przeciwnik jednak wciąż wykazywał łagodność, której nie potrzebowała.
Póki jednak trzymała go za twardy organ pożądania, był na jej łasce. Nie mógł nic zrobić, poza okazywaniem potulności, choć… widziała w jego spojrzeniu iskierkę gniewu i odwetu. Czekał na okazję, do kontrataku.
Ona jednak nie ustępowała. Pochyliła się aby objąć ustami jego męskość.
Jęknął cicho… jego dłoń wyciągnęła się w jej kierunku, pochwyciła za włosy zmuszając do… sięgnięcia ustami niżej i objęcia w pełni dumy samca. Pomruk z jego ust wydał się bardziej władczy i złowieszy. A dłoń zaciskająca się na puklach bezlitośnie ciągnęła jej głowę niżej.
Ulegała mu, pozwalając się prowadzić. Choć nie był delikatny... ona też nie była, drapiąc paznokciami jego pośladki i uda do krwi.
Mocno i brutalnie trzymał swą zdobycz za włosy, narzucając szybkie tempo. Była w tej chwili jego zdobyczą i musiała robić co chciał… po prawdzie to właśnie jej odpowiadało. Czuła męskość swego partnera w usta głęboko… czasami sprawiał że się krztusiła, ale nie przestawał wpierw zaspokajać swoich pragnień, więc jego eksplozja soków zbliżała się szybko.
W tym czasie samica pojękiwała lubieżnie, orając paznokciami jego skórę i drażniąc wzrok widokiem tyłeczka, który teraz miała wypięty ku górze.
- Rr…- gwałtownie odciągnął jej głowę w górę, zmuszając do podniesienia się na kolana, gdy on począł podnosić się na nogi. Nadal trzymał ją za włosy, dysząc w podnieceniu… Nie zamierzał puścić, gdy ruszył ze “zdobyczą” w kierunku poduszek. Nie przejmował się kropelkami krwi na skórze. To tylko mocniej pobudzało ów pal żądzy, który był gotów do zdobycia kobiecości samicy.
Szarpała się, lecz po prawdzie wiedząc już, że przegrała. Choć czy można to nazwać przegraną, gdy całe jej ciało płonęło i domagało się mężczyzny. Posłusznie dała się prowadzić jak tygrysica na smyczy.
Zmusił ją do klęknięcia, a potem przycisnął twarz do poduszki, zmuszając do wypięcia tyłeczka. Mógł zsunąć majtki, ale zamiast tego znów poczuła napięcie, a potem szarpnięcie materiału. Rozerwał je na niej. A potem nadal trzymając głowę przy poduszkach wszedł silnym ruchem bioder w jej kobiecość. Poczuła wreszcie upragnione berło miłości.. poczuła jak całe jej ciało drży, rozkoszując się wzmocnionymi zmysłami. Jak doznania przepływają przez jej ciało, gdy raz po raz zanurza się w nim męskość jej samca. To że nadal trzymał ją za włosy nie dając się ruszyć i zmienić pozycji. To że nadal zmuszał by wypinała pupę… nie miało znaczenia. Był jej samcem, powinien ją zdominować i pokazać jej że należy do niego. Oddała się jemu i temu uczuciu rozkoszy, które jej dawał. I tylko gdzieś na dnie umysłu tliło się wspomnienie innego, jeszcze bardziej gwałtownego i zaborczego samca, który ją brał.
Zirytowana jego brakiem Carmen spróbowała wyrwać się obecnemu partnerowi.
Lecz ten był silniejszy i za próbę oporu dostała siarczystego i bolesnego klapsa w pośladek. Oznaczonego zadrapaniami do krwi od paznokci. Teraz ten samiec zaspokojał swoje żądze i jej ruchy bioder sprawiły, że przyspieszył tempo swych ruchów. Mocniej silniej, aż do ekstazy, którą osiągnęli wspólnie, poddając się zwierzęcemu pragnieniu.
To jednak nie zakończyło pożądania jej obecnego samca. Obrócił ją na brzuch i nie dając okazji do wytchnienia, okrakiem ukląkł nad nią chwytając ją za piersi, którymi go prowokowała. Dyszał z żądzy i pochwyciwszy za nie pieścił je i ugniatał na dowód swej władzy nad nią. Jak i… rosnącego pożądania, bo pierwszy akt miłości nie ugasił w nim pragnienia. Ona zaś przeciągnęła się leniwie, po czym wymachem wyćwiczonych nóg nagle objęła udami jego szyję i szarpnęła, by wywrócić napastnika. O dziwo… ten stawiał opory boleśnie chwytając ją za biust i wbijając w nie paznokcie. Racjonalna część Carmen zdziwiłaby się widząc taki przebieg wydarzeń. Magnus bowiem nie wyglądał na wojownika. Ale też Magnusa tu nie było, ani… racjonalnej części Carmen. A ból… tylko wywoływał dodatkową podnietę. Samiec stawiał jej opór… coraz słabszy, ale jednak nadal ściskał jej biust i naprężał całe ciało, by jej nie ulec jej uściskowi. A jego męskość sztywniała na jej oczach, jakby w ramach jakiegoś lubieżnego pokazu.
Zawyła głośno, ale wciąż walczyła, jednocześnie marząc o tym, by znów go poczuć.
- Rrr…- jeszcze się szarpał, ale znów musiał ulec. Puścił jej obolałe piersi dając się całkiem przewrócić i celując w sufit włócznią pożądania. Rytm bębnów wypełniał pomieszczenie, podobnie jak ciężki zapach ziół i żądzy. Przyskoczyła do niego, nabijając się na ów pal rozkoszy. Westchnienie zadowolenia wydarło się z jej ust, gdy ruchami bioder zaczęła narzucać tempo. Z początku, próbował się szarpać niezadowolony z sytuacji, ale szybko uległ rozkoszy jej kwiatu kobiecości łapczywie otulającego jego dumę. Drżąc zaciskał dłonie na jej biodrach, gdy energicznie podskakiwała na jego palu rozkoszy dążąc do spełnienia, gwałtownego i dzikiego. Jej serce biło jak szalone, a oddech wydawał się uciekać z jej płuc.
Położyła sobie jego dłonie na obolałych piersiach, domagając się pieszczot. jednocześnie ujeżdżała go tak szybko i mocno, by nie mógł złapać tchu. Bawiła się nim i zaspokajała.
Mocniej, silniej, każdy ruch był energiczny i zdecydowany… pragnęła więcej i więcej. Czuła rozkosz rozlewającą się po jej zmysłach, a promieniującą z podbrzusza. Czuła jego dłonie zaciskające się równie boleśnie co przyjemnie na jej piersiach. Chciała więcej i więcej… więcej rozkoszy, więcej doznań, więcej przyjemności. Mimowolnie przygryzła swą wargę do krwi, rozrywając paznokciami koszulę swego samca i wbijając je w jego klatkę piersiową. Więcej, więcej, więcej! Jej ciało domagało się więcej tego wszystkiego... zroszone potem i gdzieniegdzie krwią. Więcej, mocniej i szybciej. Głośny krzyk Carmen wypełnił, gdy dotarła do spełnienia. Osunęła się na kochanka… powoli tracą przytomność.

Ocknęła się powoli otwierając oczy. Całe ciało było obolałe, choć pomiędzy udami czuła przyjemne poczucie zaspokojenia. Powoli dochodziło do niej co się stało, z kim i jak. Co zrobiła z Mangusem, który leżał pod nią nadal nieprzytomny. Ale oddychał spokojnie.
Podniosła się powoli, starając go nie budzić. Półprzytomnie rozejrzała się na pobojowisko, które urządzili.
Pokój nadal był zadymiony i ciemny. Gdzieniegdzie mogła dostrzec strzępy swej bielizny, a całe ciało miała w licznych zadrapaniach, jak i ślady zaschniętej krwi na skórze. Mogło być pewnie gorzej pod tym względem, zapewne. Niemniej Magnus właściwie spełnił to co obiecał dostarczając tym rytuałem całkiem nowe… doświadczenia. Czy na tyle dobre, by kiedyś je powtórzyć?
Na razie jednak czuła się nieco... zagubiona.
- Hazel... czy mogę dostać się do łazienki? - zapytała zachrypnięty głosem.
- Oczywiście.- potwierdziła Hazel, a Carmen usłyszała dźwięk odsuwanej zasuwki. - Drugie drzwi na prawo.
Dziewczyna pozbierała więc swoje rzeczy, także te z szafy, i wymknęła się pod prysznic, by spróbować jakoś przywrócić swojemu ciału normalny wygląd. Przypuszczała jednak, że nie uniknie gniewnych spojrzeń Jana Wasilijewicza, gdy zobaczy jej siniaki i zadrapania.
Wraz ze strugami wody wracały wspomnienia chwil rozkoszy sprzed paru minut, wspomnienia które teraz nabierały wyraźnego kształtu. Jak i wspomnienia wcześniejszych słów odpoczywającego maga. Serum. Miał przecież w pokoju serum, które zaaplikowane rozwiązałoby ten problem od razu, przywracając jej ciału świeżość. Owszem, małostkowym byłoby użycie go w tak trywialnym celu, ale… przecież po to je Magnus miał.
Pokusa była spora, jednak... dlaczego miałaby się tym przejmować? Poczuła bunt w sercu. Nie byli z Orłowem prawdziwą parą. Oboje wiedzieli, że nie mają siebie na wyłączność. Postanowiła więc nie kryć się z pamiątkami gorących, zwierzęcych chuci.
- Czy coś podać do zjedzenia? Z zapisanych wcześniej eksperymentów wynika, że są one bardzo stresujące dla organizmu.- spytała Hazel, gdy brzuch Brytyjki zaburczał głośno.
- Taak, chętnie, dziękuję. - Odparła. Wreszcie nie będąc w stanie zrobić ze sobą już nic więcej, bo przecież nie wyczaruje utraconych majteczek, Carmen wyszła z łazienki, by zobaczyć czy Magnus także się już ocknął.
Sądząc po jękach… chyba dochodził do siebie. A jego ciało źle zniosło przekraczanie granic swych możliwości. Choć sam mężczyzna zamilkł wpatrując się speszonym wzrokiem we wchodzącą do pokoju Carmen.
- Heeej… jak się ...czujesz.- rzekł ochrypłym głosem powoli próbując wstać.
- Chyba lepiej niż ty sam. - Powiedziała z bladym uśmiechem. - Podać ci serum?
- Tak. Mi by się przydało.- jęknął powoli siadając.- Nie jest to zabawa, którą… wolałbym robić codziennie. A jeszcze tyle rytuałów do testowania.
Carmen podeszła do stolika i po chwili przyniosła Magnusowi serum.
- Jak ci się podobało? - zapytała cicho, podając mu je.
- Dużo lepiej we dwójkę, niż w pojedynkę. I krócej… samotnie nosiło mnie po poduszkach i ścianach. Byłem jak bestia w klatce.- mruknął hrabia aplikując sobie serum. Zacisnął zęby wstrzykując substancję, ale potem się uśmiechnął czując ulgę.- ...Byłem… brutalny… ale nie wiem czy to takie przyjemne we wspomnieniach. Bo przecież nie byliśmy sobą.
- Nie rozumiem, co próbujesz mi teraz powiedzieć…
- No cóż… musisz przyznać, że to co przeżyliśmy z pewnością trudno określić tradycyjnymi figlami. I… nie wiem jak ty, ale ja nie miałem w ogóle świadomości tego kim byłaś, kim ja byłem. Wtedy… zredukowałem cię do mojej zdobyczy i…- dodał nieco zawstydzony hrabia. - … nieważne. To tylko moje bredzenie. Hazel co jest na obiad?
- Pieczona gęś z jabłkami i do tego różowe wina. Posiłek już jest szykowany w głównej jadalni.- Hazel raczyła uprzejmie poinformować oboje.
- Taa, chyba cofnęło nas do sfery instynktów. - Odpowiedziała po chwili namysłu Carmen, kierując się w stronę, skąd docierały do nich smakowite zapachy. - Ciekawe doświadczenie, choć nie wiem czy coś wniosło do mojego życia…
- Parę siniaków i ugryzień z pewnością. - szlachcic pospiesznie założył szlafrok na nagie ciało i podążył za kobietą. Nie skomentowała tego.

Posiłek był smaczny, a oni wygłodzeni… Jakby wróciło to co przeżyli w sypialni, bo rzucili się na mięso jak dzikie zwierzęta. Zupełnie pochłonięci tym jedzeniem zupełnie zapominali o całym świecie. Możliwe, że był to efekt uboczny rytuału. Świat jednak nie zapomniał o nich, bo Hazel poinformowała.
- Panna Warwick właśnie przekroczyła drzwi posiadłości, Skierowałam ją do biblioteki.- stwierdziła Hazel.
- Zcha wczesznie. - stwierdził zaskoczony hrabia z ustami pełnymi jedzenia. Carmen nawet nie przerwała jedzenia. W końcu goście to problem gospodarza, a nie innych gości. Obserwowała teraz tylko Magnusa uważnie, zastanawiając się co zrobi.
- Powiedz, że za chwilę… skończy..- przełknął jedzenie i dodał.- Daj jej coś do picia. I powiedz, że biorę kąpiel! Właśnie. I spytaj się czemu przyszła przed czasem!
Hazel milczała chwilę, po czym odezwała się.- Klient odwołał z nią spotkanie. Stwierdziła więc, że przyjdzie wcześniej. Bo i tak się jej nudziło.
- Przemądrzały babsztyl.- westchnął pod nosem Magnus i wstał od stołu.- Muszę cię przeprosić. Wypadałoby mi się umyć i przebrać. Potem do ciebie dołączę.
I biegiem ruszył na piętro, by się pewnie szybko przyszykować na spotkanie z tajemniczym babsztylem… Claire Warwick. Carmen popatrzyła za nim, lecz smak potraw, które konsumowała był zbyt upajający, aby przestała. Wróciła więc do posiłku.
- Ależ panno Warwick proszę zostać na miejscu, proszę o cierpliwość, panno Warwick…- głos Hazel słychać było wpierw z pewnej odległości potem coraz bliżej i bliżej. Drzwi do jadalni się otworzyły i… blondynka z latarnią w dłoni, w stroju co najmniej ekscentrycznym nawet jak na paryskie standardy. I podobnych ruchach ciałem. Bowiem wydawała się przemieszczać jakby była laleczką na sznurkach, przy czym… te gesty i spojrzenie, wszystko wydawało się być wystudiowaną pozą mającą przyciągać spojrzenie ku sobie.
Brytyjka westchnęła. Właściwie się najadła, ale... cóż, nie lubiła gdy ją odciągano. Niespiesznie otarła serwetką usta, patrząc na kobietę.
- Więc to ty.- blondynka usiadła akcentując przesadnie każdą sylabę i trzepocząc rzęsami. Przyglądała się w zaciekawieniu Carmen, jak okazowi barwnego ptaka w Zoo.
Brytyjka niespiesznie upiła sok ze szklanki, po czym sięgnęła po wino i nalała sobie.
- Na to wygląda, że to ja. - Powiedziała cicho z rozbawieniem.
- Ja... spodziewałam się kogoś innego. Jakiejś zahukanej archeolożki. - każde słowo wymawiała powoli i z pietyzmem przeszywając spojrzeniem Brytyjkę. Jej palce wodziły po latarni jak po najdroższym kochanku.
- Może gdzieś we mnie takowa drzemie... - Odparła Carmen, upijając łyka wina i przyglądając się ciekawie kobiecie. - Ta latarnia to... jakoś potrzebna? Tutaj jest dość światła.
- Och… to jest dla nas. Kotwica.- wyjaśniła z uśmiechem Claire. I spytała. - Co o mnie mówił Magnus?
- Nic. - Odparła wprost Brytyjka.
- To uspokajające i rozczarowujące.- stwierdziła wyraźnie zaskoczona Claire. Uśmiechnęła się lekko dodając.- Jestem medium. Mogę sięgać po tych co już odeszli podczas seansów spirystycznych, ale mogę też wejść w kontakt z duchem zamieszkującym twoje ciało. Z twoją duszą. I podróżować z twym umysłem w te rejony, które wybierzemy. Latarnia jest kotwicą pozwalającą nam na szybką ucieczkę, gdy zrobi niebezpiecznie.
- Ona jest bardzo niebezpieczna... - Powiedziała nagle ponura Carmen.
- Więc… latarnia się przyda, jeśli mamy wniknąć do jej domeny w twoim sercu? - zapytała Claire niezrażona słowami Brytyjki.- Czy też odwiedzimy inne miejsca?
Carmen przekrzywiła lekko głowę.
- Nie rozumiem... Co masz na myśli?
- Zanurzę się w tobie i pociągnę za sobą w otchłań twego umysłu i wyobraźni. Są w nim różne królestwa. Pamięć. Żądza. Miłość. Gniew. Zazdrość. Ból… Podążymy nimi. U różnych ludzi kształtują się one inaczej. - starała się wyjaśnić ten dość pogmatwany koncept.
- Możemy... choć nie mam raczej rzeczy, które chciałabym odkryć. - Odpowiedziała po chwili namysły Carmen.
- Rozumiem. Wolisz od razu na głęboką wodę.- zastanowiła się Claire i stukając z gracją palcami po stole dodała.- Dla mnie to… nowość. Zwykle leczę traumy, rozplatam więzy bólu lub… odsłaniam skrywane fantazje. Uwalniam. Nie walczyłam jeszcze nigdy.
- Powiedzmy, że akceptuję siebie. Nawet z Aishą jakoś żyłam, dopóki nie poznałam Magnusa i nie powiedział, że mogę się od niej uwolnić.
- Teoretycznie. - potwierdziła Claire. Uśmiechnęła się przekrzywiając lekko głowę na lewo. - Towarzystwo było wielce zaciekawione twoim przypadkiem, bo nie miało nigdy okazji zmierzyć się z czymś takim, lub zbadać.
- Aaaa tu jesteś Claire. Poznajcie się...Carmen Stone, Claire Warwick. -rzekł Magnus wchodząc, a blondynka zadumała się.- Carmen? Nie miała przypadkiem inaczej na im…-
- Detale, detale.- przerwał jej Magnus.- Zajmiemy się tym od razu?
- A nie miał pojawić się jeszcze jeden wasz znajomy? - zapytała Brytyjka, po czym zapewniła - Jeśli o mnie chodzi nie ma problemu…
- Giuliano Spirenza. - rzekł Magnus do zdziwionej Claire, a ta dodała. - Nie współpracuję z tym szachrajem. Możemy zaczynać od razu.
- Ale może w pokoju gościnnym? Na kanapie? - zaproponował hrabia.
Carmen wstała posłusznie.
- Wy decydujecie. Ja postaram się współpracować, bo też wiem, że... - spojrzała na Magnusa - Nie będzie łatwo.
- Będziemy musiały być bardzo… blisko… będę musiała usiąść ci na kolanach, przytulić się plecami. Nasze twarze… będą musiały się stykać. No i będziemy musiały obie mieć latarnię w zasięgu wzroku.- wyjaśniła Claire wstając i biorąc ów przedmiot w swoje dłonie. Bardziej nim zainteresowana niż Magnusem czy Carmen.
Agentka westchnęła, ale nie skomentowała tego.
- Jest skuteczna, pomijając jej ekscentryzm.- szepnął cicho hrabia, gdy szli korytarzem. Po czym dodał jeszcze ciszej.- Przy czym… między nami mówiąc, jej ekscentryzm to poza. Uwielbia być w centrum uwagi.
Claire zajęta swoim skarbem, rozglądała się dookoła nie usłyszawszy tej uwagi. Lub udając że jej nie dosłyszała.
- Chyba ma też do ciebie słabość. - Stwierdziła cicho Carmen.
- Ona nie ma słabości do nikogo. Jest zimna i próżna. - odparł cicho hrabia.
Brytyjka nie znała Claire, więc wstrzymała się od komentarza. Czekała aż ta skończy przygotowania.
 
Mira jest offline  
Stary 25-11-2017, 21:14   #95
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Gdy Claire ustawiła już latarenka na stoliku i przysunęła stolik do kanapy, gestem wskazała Brytyjce, by ta usiadła. Po czym sama usadziła kuperek na udach Carmen siadając i przytuliła plecy do piersi siedzącej agentki, a twarz do jej policzka.
- Patrz w światło i zrelaksuj się.- Carmen nie pozostało nic innego jak słuchać ekscentrycznej blondynki.
- 10… 9… 8…- ona zaczęła odliczać cicho tuląc się do Brytyjki. - 7...6...5...4...3...2...1-
Lampa nagle rozbłysła światłem oślepiając Carmen.

Gdy jej wzrok zaczął znów wracać okazało się, że jest w duży pustym białym pomieszczeniu, bez okien i drzwi. Okazało się też że jest naga. A jej towarzyszką jest równie golutka Claire w tej chwili oceniająca swoje ciało.
- Nogi ładnie ci wyszły, pośladki w miarę… ale biust mam trochę większy. Może to przez sukienkę którą miałam na sobie?- mruczała do siebie.
- Czy to ma znaczenie? - zapytała Carmen rozglądając się ciekawie.
Dłonie Clair delikatnie musnęły jej własny biust powiększając go lekko. - Dla mnie ma.-
Po czym dodała.- Witaj w królestwie swej świadomości. Tu powstają myśli i słowa. W tej chwili jest tu pusto, bo twe ciało znajduje się w katatonii. Więc to idealne miejsce na trening.
Spojrzała na Brytyjkę.- Tu w swoim umyśle jesteś bogiem. Twoja myśl może stworzyć teoretycznie wszystko. Więc zacznij… w ramach treningu, od stworzenia nam ubrań.
Carmen zmarszczyła czoło i skupiła się na odtworzeniu ubrania, które miała na sobie medium w rzeczywistości. I te zaczęło okrywać jej nagość, pojawiając się na jej ciele.
Claire zaklaskała dłońmi dodając.- Brawo. Brawo. Idzie ci dobrze. Teraz potrenuj. Tu nie będziesz miała kłopotu z kreacją, ale w innych królestwach twojej psyche już tak łatwo nie będzie. Pojawi się opór lub ograniczenia przy tworzeniu. A wierz mi… umysł potrafi być niebezpieczny. Nawet względem swego właściciela.
Brytyjka skinęła głową, lecz nie odezwała się, tworząc swój własny kostium - szczęśliwy strój akrobatki, w którym dzisiejszego ranka występowała w ambasadzie.
- Zaszalej…- rzekła Claire siadając na krzesełku które wyrosło tuż pod jej tyłeczkiem podczas, gdy ona siadała. -... te kreacje muszą stać się dla ciebie drugą naturą zanim wyruszymy, by się przyjrzeć klątwie naznaczającej twój umysł i duszę.
Carmen przygryzła wargę, po czym przymknęła na moment oczy. Gdy je otworzyła, strój na jej ciele zniknął. Zamiast nagości jednak jej towarzyszka ujrzała jak skóra zmienia odcień i fakturę, stając się... wężowata.

[MEDIA]https://ae01.alicdn.com/kf/HTB18EZGJXXXXXbVXXXXq6xXFXXXj/Customized-cool-yellow-dastarcus-snake-tights-skin-suit-zentai-jumpsuit-fetish-costume.jpg[/MEDIA]
Właściwie ciężko było stwierdzić czy to forma kostiumu czy raczej zmiana pokrycia ciała.
- Ja bym stworzyła parę drzewek, trawę… może jakiegoś amorka czy paru harfiarzy, ale co kto lubi. - rzekła żartobliwie panna Warwick i machnęła dłonią.- Zrób coś z otoczeniem.
Carmen rozejrzała się, a potem nagle usłyszały śpiew ptaków. Wokół pojawiły się połacie traw i kwiatów, a same kobiety stały na jedny ze wzgórz Szwajcarii, które Carmen zapamiętała z wycieczki z Janem Wasilijewiczem na wieś.
- No… już lepiej.- uśmiechnęła się Claire i gwizdnęła z uznaniem. - Idzie ci nieźle. Chcesz jeszcze poćwiczyć?
- Myślę, że rozumiem zasadę działania. - Odparła Carmen, dodając kilka zwierzątek do krajobrazu.
- Spójrz w górę. Powinnaś zobaczyć takie migające światełko.- Claire uniosła dłoń wpatrując się w biały sufit nad nimi.
Carmen postąpiła za jej wskazówką i popatrzyła w górę. I zobaczyła owo światełko, mimo że na białym suficie migający punkcik nie powinien być łatwy do zauważenia.
- To jest moja latarenka. Kotwica. Jeśli któraś z nas po nią sięgnie ręką, to obie się natychmiast wybudzimy.- wyjaśniła Warwick.- Jeśli będziesz w niebezpieczeństwie i na skraju śmierci nie wahaj się tego uczynić. Jeśli umrzemy tutaj, to umrzemy naprawdę… nasze ciała zostaną uwięzione w katatonicznym stanie. Towarzystwo może zdoła nas wyciągnąć, może nie… Nie ma tak wielu utalentowanych osóbek jak ja w Szwajcarii. Jeśli mi się coś stanie to.. uciekasz od razu.-
Podrapała się po głowie.- Jesteś w miarę poukładaną osobą, więc twój umysł nie powinien być szczególnie groźny, ale na klątwach się nie znam. Więc to będzie wspólna wyprawa w terra incognita. Badawcza, więc nie próbuj… zwalczyć tej klątwy. To… chyba wszystko… tak myślę.- zadumała się Claire drapiąc po nosie.- Masz do mnie jakieś pytania?
- Raczej ostrzeżenie. Aisha jest niebezpieczna i bynajmniej niegłupia. Zawsze spodziewaj się ataku zza pleców.
- No to… lepiej się przygotować. - ubranie Claire stopiło się i zaczęło zmieniać tworząc nieco cienistą skórzaną zbroję rodem z jakiejś powieści o czasach średniowiecznych.
Po czym rzekła z uśmiechem.- No to teraz otwórz drzwi prowadzące do jej domeny w twoim umyśle.
Carmen zastanowiła się jak te drzwi powinny wyglądać, jednak umysł sam podsunął projekcję. Przed nią pojawił się namiot - jak ten na wykopaliskach, w którym podejrzała Arabkę i profesora w trakcie miłosnej gry. Teraz także niepewnie sięgnęła poły materiału nad wejściem i... powoli weszła do środka, a Claire za nią.
Obie znalazły się na równie o purpurowym niebie z różowymi chmurkami i gruncie stworzonym z czarnego aksamitu.
- Królestwo żądzy, zapewne domena twoich najbardziej wyuzdanych i ukrytych fantazji. Ciekawe miejsce na klątwę.- stwierdził Claire lekko drżąc.- Czuję jak na mnie napiera. Jesteś bardzo namiętną osobą.-
Carmen wiedziała, co blondynka ma na myśli. Czuła sama owe pragnienie, by zaznawać cielesnych rozkoszy… z Claire, samotnie lub z dowolną ilością Orłowów, Haui, Yue czy kogokolwiek ze swoich przygodnych kochanków lub kochanek. Ten napór pragnień utrudniał jej skupienie. Czuła że tu jej możliwości przemiany otoczenia są znacznie stłumione.
- Wybacz. - Szepnęła. - Ona to we mnie wyzwala.
Starając się panować nad sobą, Angielka w wężowej skórze przekradała się w głąb krainy. Czuła na skórze nawet ten charakterystyczny żar, jaki wydzielał piasek na pustyni, oddając nocą ciepło.
- Nie jest to pierwszy umysł jaki zwiedzam z jego właścicielem… lub bez. - odparła z uśmiechem Claire rozglądając się dookoła czujnie. - Widziałam rzeczy jakich… nikt inny nie widział. Atmosfera erotyzmu… nie jest taka straszna. Spodziewałam się, że uwije gniazdko wśród twoich lęków. Tam dopiero jest źle.
- Jeszcze jej nie spotkałaś... - Skomentowała cicho Carmen wciąż idąc przed siebie.
- To prawda.- powiedziała Claire, po czym nagle coś wskazała palcem.- Jak sądzisz… tam?
Na równinie wznosiła się bowiem skała na kształt kobiecej piersi, a jej zwieńczeniem była pałac godny szejka z arabskiej nocy. Cały z czarnego marmuru.
- Tak, to do niej pasuje. W ogóle myślisz, że jesteśmy w stanie ją zaskoczyć?
- Nie wiem. Dotąd radziłam sobie z mentalnymi konstruktami. Fragmentami osobowości.- zamyśliła się Claire i wskazała palcem na niebo.- Dopóki mamy latarenkę, nic nam nie grozi.
Carmen skinęła głową i ruszyła w stronę pałacu.
Choć z początku wydawało się że od pałacu dzielą je kilometry, to obie kobiety zbliżały się do niego zadziwiająco szybko. Potem, wydawało się że obłe i gładkie wzgórze będzie trudnym miejscem do wspinaczki, ale samo wejście na nie również okazywało się zaskakująco łatwe. Spacerek po prostu.
- Realia rzeczywistości jaką znasz niekoniecznie są tu zachowywane. To trochę jak sen. - tak Claire wyjaśniła ten fakt. Z samej fortecy dochodziły dźwięki muzyki i zapachy ciężkich kadzideł i jęki... kobiece jęki. Głosy owych kobiet znała Carmen dobrze. Bo brzmiały jak jej głos.
Nie komentowała tego jednak. Zarumieniona szła dalej.
Dotarły do dużej i ciężkiej z pozoru bramy. Otwarły ją jednak bez większego problemu.
- Trochę za łatwo nam idzie. Czemu nie ma straży przy bramie, na murach?- zadumała się Claire uzbrajając w wytworzoną przez siebie kuszę.
- To może być pułapka. Mówiłam ci, że ona jest cwana i... potężna. - Odpowiedziała cicho Brytyjka, rozglądając się.
- Tylko gdzie ona jest. Pewnie w sali tronowej. - zamyśliła się Claire i wskazała dłonią kierunek. - Podążajmy za jękami… pewnie one nas doprowadzą.
I rzeczywiście…jasnowłosa przewodniczka miała rację. Dotarły do korytarza pełnego kolejnych Carmen. W różnych fryzurach i makijażach. Każda naga, każda przykuta za ręce do łańcuchami do ściany. Każda wijąca się zmysłowo i ocierająca udami. Każda o oczach zamglonych pożądaniem. Spojrzały na intruzki i niemal chórem zaczęły szeptać.
- Dotknij mnie, dotknij mnie, dotknij mnie... - błagały prężąc się prowokująco. I wystawiając wolę obu kobiet na ciężką próbę.
Carmen zacisnęła usta w wąską kreskę, starając się nie patrzeć na swoje bliźniacze projekcje.
- To... zawstydzające. - Powiedziała cicho.
- Ja bym stwierdziła… że podniecające.- zamruczała Claire przez chwilę ulegając pokusie. Po czym uderzyła się w policzek i dodając.- To wyjaśnia, czemu twoje fantazje nie zaczepiały nas wcześniej. Wzięła je w niewolę.
- Taa... lubi podkreślać, że należę do niej.
- Chodźmy dalej… muzyka dochodzi stamtąd, a ja… boję się że mogę z czasem ulec pokusie.- mruknęła Claire drżąc i westchnęła. - Co gorsza może mi to utkwić potem w głowie i zawsze będę cię widziała gołą.-
Ruszyła więc biegiem do przodu coraz bardziej czerwona na twarzy.
Jej wyznanie bynajmniej nie było uspokajające. Agentka postanowiła pospieszyć za nią, z przyjemnością zostawiając za sobą swoje bezmyślne, rozpalone wcielenia niewolnic Aishy.
Wbrew swej wielkości pałac miał mało skomplikowany układ pokojów, albo też logika tej rzeczywistości sprawiała, że… obie awanturniczki dotarły do wielkiej sali tronowej, w której to na łańcuchach do ścian przykute były rogate minotaury z twarzą Orłowa, z halabardami w dłoniach i… byczych rozmiarów przyrodzeniach. Prawdziwe wyuzdane satyry.
Były tu też kolejne Carmen, bardziej uprzywilejowane… bo miały na sobie zwiewne orientalne szatki, niewiele ukrywające, bo przeźroczyste. Grały one na instrumentach, tańczyły ku chwale i rozrywce swej “pani”. Aisha tutaj nie miała nic wspólnego z człowiekiem. Była śliczną hermafrodytą. Miała kobiece i zmysłowe ciało o czerwonych jak krew oczach bez tęczówek z imponującą męskością stojącą dumnie w gotowości bojowej. Ten organ polerowały języczkami dwie kolejne Carmen.
- No… to… czy ty się tego spodziewałaś? - wydukała czerwona na twarzy Claire.
Brytyjka czuła jak coś w niej pęka.
- Muszę przyznać, że... rozwinęła się od... ostatniego spotkania. - Powiedziała, czując jak robi jej się gorąco... szczególnie między nogami.
- To chyba nie ona.. to cień...myśl zostawiona w tobie rozwijająca się żerując na twych pragnieniach. To jednocześnie część ciebie, jak i jej. - rzekła zerkając przez trzymane w dłoni szkiełko przypominające lupę na Aishę.- Nie ma więc Aisha łącza telepatycznego z tobą. Choć jej wpływ z pewnością urósł.-
Claire zaciskała nerwowo uda, pocierając je o siebie. - Muszę przyznać, że zaimponowała mi. Nie spotkałam się z niczym takim w żadnym umyśle.
Carmen wykonywała podobne ruchy, starając się niczego nie dotykać i nie być dotykaną.
- Co... teraz?
- Teraz musimy być cicho i ja… muszę… skusić… skupić się na koch… badaniu. Im więcej odkryję tym… tym… większe mamy przy...szanse… na odkrycie ja ją posiąść…. pokonać. Ale tu gorąco.- Claire drżała skupiając się na tworzeniu kolejnego instrumentu badawczego.- Dddobrze... że jest… zajęta.
Carmen starała się nie patrzeć na to co nieludzka Aisha robi z jej dwoma wcieleniami, lecz było ciężko. Raz po raz jej wzrok podążał w tamtą stronę.
Te ocierały się piersiami o już twardy organ pojękując zmysłowo i błagalnie patrząc na swą demoniczną panią w nadziei na chwilę łaski ujeżdżania owej włóczni pożądania. Sama Aisha masowała swe krągłe piersi, ściskając je delikatnie czasem.. a czasem mocno. Carmen doskonale rozumiała swe wcielenia, sama… czuła ochotę, by oddać się owej rogatej pani.
Nagle drzwi za nimi się zatrzasnęły. Właściwie wszystkie drzwi sali tronowej zamknęły się z trzaskiem.
- Podoba wam się to co widzicie gołąbeczki?- Rogata Aisha spojrzała na Claire i prawdziwą Carmen oblizując zmysłowo swe wargi. Zostały odkryte! Albo… Aisha wiedziała cały czas o ich obecności.
Brytyjka wyszła zza słupa za którym się chowała.
- To... obrzydliwe. - Powiedziała starając się opanować.
- Obrzydliwe? A jednak tego pożądasz…- zaśmiała się Aisha odpędzając kopie Brytyjki gestem dłoni i wstając ze swego leża poduszek.
- Carmen… sufit! - Brytyjka nie miała pojęcia o co chodzi Claire, acz spojrzała w górę… na bardzo piękny sufit, co nie wydawało się to ważne w tej chwili. Nie było tam zagrożenia. Niemniej zimny dreszcz przeszedł po kręgosłupie dziewczyny, gdy zrozumiała przyczynę przerażenia panny Warwick. Nie widać było światełka latarni.
Brytyjka skupiła się. Starała sobie wyobrazić, że sufit jest - owszem, ale przeszklony.
To jednak nic nie dawało, a Aisha podchodziła powoli i uśmiechała się lubieżnie.
- Tyle wysiłku włożyłaś w dostanie się tu, a teraz… jedyne co masz mi do powiedzenia, to to że moje ciało jest obrzydliwe? - zapytała kpiąco demonica wiedząc zapewne, że złapała obie kobiety w pułapkę, a jej pal rozkoszy.. co chwila przyciągał spojrzenie Brytyjki utrudniając skupienie.
Starała się jednak ze wszystkich sił, ignorując przy tym to, co niezwykła istota do niej mówi.
- Próżny wasz trud… to mój pałac, moja domena, moje niewolnice...i teraz wy też jesteście moje.- stwierdziła szyderczo Aisha, a z podłogi wystrzeliły macki, które pochwyciły uda Carmen i zdarły z trzaskiem odzienie okrywające jej ciało pokryte wężową skórką.
- Przegrałyście.- dodała ze śmiechem. Claire nie zamierzała się poddać… nie od razu przynajmniej i wystrzeliła bełta z kuszy. Ten… został pochwycony przez dłoń Aishy, gdy ta zakpiła. - Co to za niby pomysły, to domena miłości nie wo…-
Bełt wybuchł z hukiem robiąc dużo dymu.
- Musimy uciekać… musimy wydostać się na jakiś plac. Tam światełko będzie.- mruknęła Claire drżąc zarówno ze strachu jak i podniecenia.
Huk otrzeźwił też Carmen, która wyrwała się mackom i podbiegła do najbliższych drzwi.
- Otwarte, otwarte, muszą być otwarte! - starała się siłą umysłu wpłynąć na nie i nacisnęła klamkę. Drzwi pozostały obojętne na jej zaklęcia, a Aisha zaśmiała się głośno. Bełt z kuszy nie zrobił na niej wrażenia. Za to minotaury zerwały się z łańcuchów rycząc głośno.
- Nie możemy wpłynąć na otoczenie… tylko na nas. - rzekła Claire osłaniając działania Brytyjki.Strzelała z kuszy i raniła jednego. Przeciw nim… jej bełty były nieco skuteczne.
Carmen przygryzła wargę. Czemu one... musiały mieć jego twarz? Nie chciała ich ranić. Zamiast tego jednak wyobraziła sobie... wytrych do zamków w swojej dłoni.
Ten się pojawił tam gdzie chciała, a wrzaski przypominające jego głos świadczyły o tym, że Claire takich skrupułów nie miała. Za to miała rewolwery z których zaczęła strzelać co chwila.
- Pospiesz się… ona tu biegnie. - krzyknęła w panice panna Warwick. Ona… mogła oznaczać tylko jedną osobę. Demoniczną Aishę.
Carmen na szczęście miała samodyscyplinę agenta do zadań specjalnych. Nawet dłonie jej nie drżały gdy wytrychem zaczęła otwierać zamek.
Udało się otworzyć go… drzwi się uchyliły. Znajomy korytarz, pełen pojękujących od niespełnionego pożądania Carmen spojrzało na nią. Teraz tylko należało dotrzeć na jego koniec… który wydawał się tak daleko. Brytyjka biegiem ruszyła przed siebie, nawet się nie oglądając. Za sobą słyszała jęki, krzyki Orłowów i śmiech Aishy i ciężki oddech Claire. Przed sobą widziała światełko w tunelu jakim było wyjście.
- Doganiają nas…- krzyknęła przerażona i nadal podniecona blondynka.
Carmen złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą. Po chwili spróbowała wyobrazić sobie, że ma... skrzydła - podobne do tych, które nosiła na występie w Paryżu, ale... prawdziwe.
Po chwili poczuła jak drewniana konstrukcja wykluwa się jej z pleców i naciąga tkaniną. Skrzypiąc lekko sztuczne skrzydła zaczęły uderzać powietrze i… Carmen uniosła się nieco w górę ciągnąc za sobą Claire lekką jak piórko. Przyspieszyła, skupiając się na machaniu skrzydłami. Teraz było szybciej… śmiech Aishy zmienił się w okrzyki gniewu, a do łopotu jej drewnianych skrzydeł, dołączył łopot skrzydeł demonicy ich ścigającej. Było jednak za późno, Carmen wyfrunęła na plac i na purpurowym niebie dostrzegła zbawienne światełko latarni. Wyciągnęła ku niemu dłoń. I pochwyciła latarnię. Wszystko znikło, znów siedziała na kanapie, a Claire siedziała na niej. Obróciła twarz ku obliczu Brytyjki i zachłannie wczepiła swe wargi w jej usta całując namiętnie. Przez chwilę wiła się tak w pocałunku. Po czym oderwała usta, chrząknęła nerwowo, wyraźnie… speszona swym zachowaniem.
- Teraz wiesz czemu tak lubię moją latarenkę.- dodała spoglądając na dłoń Carmen zaciskającą się na niej.
Brytyjka szybko odsunęła się, speszona i rozpalona, niemal zrzucając medium. Niepewnie poszukała wzrokiem Magnusa. Ten, siedząc naprzeciw nich, był równie zaskoczony co obie kobiety, z pewnością obserwował je, gdy były w transie i nie spodziewał się, że… zobaczy je całujące się namiętnie. Claire drżąc z podobnego powodu i zerkając to na Carmen to na Magnusa starała się uspokoić. Co nie było łatwe w tym stanie.
- Aż korci zapytać… co tam się stało?- rzekł w końcu hrabia.
- Nic! Nic... się nie stało... nie wyobrażaj sobie za wiele.- rzekła przygryzając wargę Claire i zerkając mimowolnie na krocze mężczyzny. Widoki nie były tam tak imponujące jak w sali tronowej. Ale scena namiętnie całujących się kobiet wywołała poruszenie u ich gospodarza.
Carmen odetchnęła.
- Chyba już rozumiesz, że Aisha jest niesamowicie potężna.
- Tak. Tak… to było… niesamowite.- potwierdziła Claire z całej sił zaciskając nogi.- Ale jestem pewna, że to co widziałyśmy nie było Aishą. Nie ma nad tobą telepatycznej kontroli, choć jej wpływ na ciebie jest duży i wyraźny…- zaczerwieniła się mocno na twarzy.
- Ale do zwalczenia?- zaciekawił się Magnus.
- Chyba.- odparła wymijająco Claire.
Brytyjka przygryzła wargi.
- Czy to... koniec badania?
- Na dziś… z pewnością. Drugie badanie tak szybko… nie wytrzymałabym.- odparła cicho panna Warwick.- Potrzebuję… czasu na… Poza tym muszę przemyśleć, co dalej. Nie będzie łatwo zwalczyć tego… czegoś.
- Jasne, rozumiem.
- Tak czy siak, Włocha odeślij. To nie jest coś co można rozwiązać stawiając horoskopy.- stwierdziła Claire zaciskając dłonie na swych kolanach, wstydząc się rozchylić nogi.
- Carmen… co o tym sądzisz? - zapytał hrabia spoglądając na Brytyjkę nadal trzymającą latarnię w swej zaciśniętej dłoni.
- Ja się nie znam. Chciałabym jednak spróbować wszystkiego... bez obrazy, Claire. Twoje umiejętności są niezwykłe i gdyby nie twoja pomoc, nie dałabym rady nas wyciągnąć. - Powiedziała ostrożnie odkładając lampę.
- Nie obrażam się...- westchnęła panna Warwick i drżąc dodała.- Jestem po prostu rozkojarzona… trochę. Magnus… zostaw nas same, co?
- Czemu? - zapytał zapytał hrabia.
- Zostaw… nas… same.- podkreśliła z wyraźnym naciskiem Claire.
- Zgoda.- westchnął Magnus, wstał i wyszedł z pokoju, rzucając przez ramię.- Uważaj na siebie Carmen.
- Mam nadzieję, że nie zamierzasz na mnie odreagowywać tej wizji - powiedziała pół żartem pół serio agentka.
Claire rozchyliła szeroko uda i sięgnęła palcami pod swoją spódniczkę, by stanowczymi ruchami dłoni rozładować nieco napięcie. Spoglądała na Carmen oblizując usta i mówiąc. - Przeszło mi to przez głowę… ale… odprawiłam go, bo… nie chciałam… dawać mu… satysfaaaakcji.
- Mnie też mogłaś wyprosić - Powiedziała Brytyjka, odwracając wzrok.
- Możesz wyjść.- załkała cicho Claire starając się powstrzymywać jęki rozkoszy.- Przepraszam… ale to… było za silne.-
Carmen jednak nie ruszyła się. Wciąż głowę miała odwróconą, lecz... nie potrafiła wyjść teraz. Słyszała więc jęki, słyszała jak skrzypi skóra kanapy. Czuła jej drżenie, bo wszak Claire była blisko. Nie patrzyła na blondynkę, ale nie musiała… wyobraźnia podpowiadała jej jak wygląda jej nagie ciało pieszczone jej dłońmi.
- Jeszcze… chwilkę… jeszcze odrobinkę…- słyszała jej cichy drżący głos.
Nie wytrzymała. Wstała i zdecydowanym krokiem opuściła pomieszczenie.
Magnus stał na korytarzu nie bardzo wiedząc co właściwie ma zrobić.
- Widzę, że wyprawa musiała być wyjątkowo ciężka. Mam nadzieję, że przynajmniej była owocna.- uśmiechnął się niepewnie. Najwyraźniej liczył na to, że Claire okaże się bardziej pomocna i zwalczy problem.
- Nie wydaje mi się. Mam wrażenie, że trwonię tu czas. - Warknęła w odpowiedzi. - Twoja wspaniała medium siedzi teraz na kanapie i zabawia się sama ze sobą. Przy obcej kobiecie. Ja rozumiem, że widziała... erotyczne obrazy ze mną, ale chyba powinna wiedzieć, że pewne rzeczy są tylko w głowie.
- Ccco?- Magnusa zatkało po prostu, wyraźnie nie tego spodziewał się usłyszeć. Tymczasem drzwi otworzyły się i Claire wyszła tanecznym krokiem ze swą latarnią. Nadal lekko zaczerwieniona na twarzy, ale już bardziej opanowana.
- Ttaak więc… myślę, że… możliwe jest zorganizowanie… większej… wyprawy.- wydukała powoli zerkając to na zszokowanego hrabiego, to na Carmen.- W głąb twej psyche, może taka wyprawa z kilkoma człon… osobami da radę? Mmmuszę pomyśleć nad tym.-
Spojrzała na Brytyjkę. - Mogą być też jakieś efekty uboczne obecnej wyprawy. Cień jej jaźni tkwiący w twym umyśle jest bardzo sprytny. Ale nic co mogłoby wpłynąć na twój charakter i naturę. To tylko cień… nie może ci zrobić krzywdy na jawie.
- Mhmm... - mruknęła kwaśno Carmen.
- Tak więc. To ja już może sobie pójdę. Magnus będzie wiedział jak się ze mną skontaktować. - rzekła przesadnie optymistycznym tonem Claire czując że atmosfera jest tak gęsta, że da się kroić nożem. Po czym ruszyła do wyjścia. Carmen bynajmniej jej nie powstrzymywała. Była zmęczona sytuacją.
- Chyba też będę już wychodzić. - Powiedziała.
- Rozumiem i przepraszam. Nie sądziłem że to tak… wyjdzie.- westchnął hrabia i dodał smutno.- Musisz jednak zrozumieć, że twoja sytuacja jest wyjątkowa. Nikt z nas nie miał z czymś takim do czynienia. Więc… bądź wyrozumiała. Próbujemy ci pomóc.
- Jasne, po prostu... zirytowało mnie, że zostawiła mnie sobie na świadka. Muszę ochłonąć.
- Nie jestem pewien… nie wyglądała na to… wydawała się rozbita, gdy mnie przepędzała.- zastanowił się Magnus i wzruszył ramionami. - Choć… trudno powiedzieć. Claire jest próżna.
Carmen była zmęczona i poirytowana z powodu własnego nienasycenia. Skinęła tylko głową i ruszyła do wyjścia.
- Wezwiesz mi taksówkę? - zapytała tylko.
- Tak. Oczywiście. - rzekł nieco rozkojarzony Magnus. Najwyraźniej słowa Brytyjki go zszokowały. Odkrycie że królowa lodu może jest też zwykłą młodą kobietą niewątpliwie nim wstrząsnęło.


Powrót w taksówce pozwalał agentce ochłonąć, przynajmniej z gniewu. Bo obdarzona męskim atrybutem Aisha o czerwonych oczach i kuszących miękkich piersiach nie dawała Brytyjce spokoju w tej chwili. Łatwo się było oburzać na zachowanie Claire, ale z drugiej strony Carmen czuła ten sam żar nie dający się uspokoić. A jasnowłosa medium nie była wszak wyszkoloną agentką o żelaznej woli. I z pewnością nie mierzyła się z tak potężnymi zagrożeniami jak demoniczna Aisha. Nie usprawiedliwiało to co prawda jej zachowania, ale nieco je tłumaczyło. Carmen też zdawała sobie sprawę, że to co wyznała w gniewie hrabiemu może się potem kłaść cieniem na relacjach z panną Warwick, której talent może jeszcze okazać się potrzebny w przyszłości. Oby Magnus umiał trzymać język za zębami. Na razie jednak sprawa była zamknięta, Carmen dotarła do hotelu i musiała szykować się na spotkanie z panną Corsac. Musiała odzyskać chłodny umysł, co nie było łatwym zadaniem w tej chwili.
Zastanawiała się czy w apartamencie natknie się na Orłowa i... od razu jej wyobraźnia podsunęła minotaury o jego twarzy, obdarzone... nadludzko hojnie. Weszła do windy i znów poczuła to charakterystyczne mrowienie w podbrzuszu. Niech szlag trafi Jana Wasilijewicza! Wspomnienia tego, co robili ostatniego wieczora w windzie bynajmniej nie pomagały w opanowaniu się. W efekcie Carmen wpadła szybko do apartamentu i pospiesznie zaczęła zrzucać już w przejściu odzienie z siebie, by jak najszybciej wejść pod prysznic i ugasić płomień żądzy w ciele.
- Wróciłaś?- usłyszała głos Rosjanina z sypialni będąc w pokoju w samych pończoszkach.- Jeśli cię interesuje jak hojna okazała ambasada, to możesz zważyć w dłoni walizeczkę która leży pod stołem w jadalni. -
Ton jego głosu był sarkastyczny. Choć mógł udawać przed nią, że jest inaczej, to w głębi ducha bolało go to jak jego pobratymcy traktowali jego misję.
- Ja... em... najpierw muszę pod prysznic. - Powiedziała Carmen, pospiesznie przemykając się do łazienki.
- Rozumiem. Długo ci zeszło u tego ambasadora.- Orłow wszak nie wiedział o tym, gdzie Brytyjka się udała po występie. To była tajemnica, którą agentka obiecała dotrzymać. Na szczęście… lub niestety, Rosjanin nie podążył tym razem za nią. Choć z pewnością wkrótce zdecyduje się pochwycić swą narzeczoną w swe silne ramiona. Tego arystokratka była pewna.
Myśl o tym nie pomagała. Ciało Carmen było rozpalone i nawet chłodny prysznic nie pomógł. Chciała, by Rosjanin wziął ją tak, jak miał zwyczaj to robić - gwałtownie, wręcz brutalnie. Problemem były jednak ślady “testowania ziół” z Magnusem.
Dziewczyna owinęła się szczelnie ręcznikiem i ruszyła do sypialni. Miała zamiar zasłonić od razu okna, zwalając na ból głowy.
Orłow siedział na łóżku, w koszuli i spodniach. Zdecydowanie zbyt okryty jak na jej gust. Przeglądał jakieś gazety dodając.
- Ta Andrea jest wpływową kobietą i mającą wiele kontaktów w szwajcarskiej finansjerze. Mogłaby być użyteczna. Ale nie wydaje się być kochliwa. Ciężko będzie owinąć ją sobie wokół palca samymi figlami. Masz jakiś plan na wieczór?- zapytał w końcu.
- Poza wizytą u niej? Nie... - Carmen podeszła do okna i zaczęła zaciągać zasłony - Trochę głowa mnie boli. - Wyjaśniła.
- Jak było u ambasadora? Spędziłaś tam dużo czasu. - rzekł do niej jej kochanek wodząc wzrokiem za jej sylwetką przemieszczającą się do okna do okna. Czuła na sobie jego wzrok wodzący po jej krągłościach. Tak jak pragnęła.
- Właściwie to wybrałam się potem na miasto. Miałam kilka przygód... ale nic związanego z misją. - Powiedziała wymijająco. Podeszła do kochanka z wolna, gdy sypialnia pogrążyła się w półmroku.
- Przygód? Brzmi ciekawie. - zażartował Rosjanin zaintrygowany jej zachowaniem. - Zapewne olśniłaś biedaka swym talentem. Szkoda że tego nie widziałem.
Widziała jak jego ciało się spina, jakby tylko czekał aż znajdzie się w zasięgu jego dłoni.
- Myślę, że jego służąca dysponuje podobnymi umiejętnościami... choć masz rację, chyba był pod wrażeniem. Zapytałam go też o możliwość urządzenia przyjęcia... nie był niechętny, choć pewne rzeczy musiałyby pozostać... nieoficjalne... - Powiedziała Carmen idąc ku niemu. Tym razem to ona patrzyła wygłodniałym wzrokiem na kochanka.
- Stęskniłam się... wiesz? - wymruczała, gdy już była w zasięgu jego rąk.
- Nie tak jak ja…- pochwycił dłonią za otulający ręcznik i zerwał go z niej. Po czym wstał przyglądając się nagiej postaci kochanki. - Nie tak bardzo jak ja…
Jakże się mylił.
Tym razem to Carmen nieoczekiwanie zaatakowała pierwsza i gdy wstał, dość brutalnie popchnęła go na łóżko.
- Rozbieraj się. - Powiedziała rozkazującym tonem. Najwyraźniej role się odwróciły…
- Coś taka drapieżna… dziś? - był wyraźnie zaskoczony jej agresją, ale i podniecony. Czego dowodem była wyraźna wypukłość poniżej pasa. Uśmiechnął się łobuzersko i drocząc się z kochanką zaczął powoli zdejmować koszulę.
- Nie pyskuj, tylko zdejmuj te ciuchy... albo znajdę sobie kogoś innego. - Powiedziała, patrząc na niego z góry władczo.
- Możesz mi też pomóc w pozbyciu się ubrania. - zasugerował po rozpięciu koszuli i odsłonięciu torsu, a potem zabrał się za rozpinanie spodni. - Skoro taka niecierpliwa jesteś, to… pomóż mi z ubraniem moja pani.
Coś faktycznie w nią wstąpiło, bo podeszła i gdy rozpiął spodnie, ściągnęła je z kochanka w kilku szarpnięciach. Po chwili to samo stało się z bielizną. Nie dając Orłowowi szansy na pozbycie się koszuli, Carmen wskoczyła na niego i całując namiętnie, nabiła się na jego pal rozkoszy.
Mógł udawać opanowanego, ale nie był taki. Pocałunek rozpalił go tam mocno, że chwycił za jej pośladki i zacisnął na nich palce napierając jej ciałem na swą twardą męskość. Za szybko i za mocno, by było to w pełni komfortowe… ale w tej chwili Brytyjka pragnęła bestii, więc odrobina bólu była miłym dodatkiem. Tym bardziej, że jej ciało było gotowe na jego podbój… i ból był minimalny.
- Mój minotaur…- wyszeptała mu do ucha, które potem ugryzła dość boleśnie. Jej biodra zaczęły falować zanim jeszcze ciało przywykło do obecności kochanka wewnątrz.
- Dzikuska…- odgryzł się cicho i dał mocnego klapsa w pośladek. Trzymał mocno za jej pupę sprawiając, że za każdym razem gdy opadała, jej kwiatuszek w pełni przyjmował jego żądło. A opadała wszak często i mocno… Potrzebowała tego. Wszak za każdym razem, gdy zamykała oczy widziała tą scenę za pałacu demonicznej Aishy. I minotaury, i ją samą… i dwie niewolnice o obliczach Brytyjki pieszczotami błagające o obecność swojej pani w swym wilgotnym zakątku.
- Jeszcze... mocniej... - dopominała się Carmen, tracąc nad sobą kontrolę i ulegając widziadłom. Jej paznokcie drapały pierś kochanka do krwi niemal. Ujeżdżała Orłowa jak dzikie zwierzątko, czując rozkosz poniżej bioder przeszywającą ją raz po raz. Ale niełatwo nie było jej zaspokoić głodu. Teraz to ona była dziką bestią drżąc i łaknąc rozkoszy… i wyciskając soki pożądania z Rosjanina.
- Więcej... potrzebuję... więcej - skamlała bezwstydnie, nie kochając się z nim, a rżnąc brutalnie. Akt te niewiele różnił się od tego, którego doświadczyła z Magnusem, choć po prawdzie była teraz w pełni sobą.
Orłow zepchnął ją jednak z siebie zaraz po spełnieniu. Nie był jednak samolubnym kochankiem, bo leżącą na łóżku, pogrążoną w erotycznej maglinie kochankę zaczął namiętnie całować, a dłonią sięgnął między jej uda sięgając palcami do jej kobiecości w sposób brutalny i bolesny… byleby tylko doznania jakie odczuwała prężąca się na łóżku dziewczyna były intensywne.
- Dotykaj mnie…- wyrwało się ust Brytyjki, która czuła ową bezlitosną napaść na swój intymny zakątek.
Nawet z tym już nie walczyła. O ile bowiem czuła, że musi kontrolować się przy wszystkich innych, Orłow jakiś czas temu odkrył jej lubieżną naturę. Może od początku ją przeczuwał? Przed im w każdym razie nie udawała. Chciała rozkoszy i była gotowa zrobić wszystko i zgodzić się na każde szaleństwo, byleby jej zaznać.
A on wiedział jak sprawić jej rozkosz. Wiedział czego potrzebuje. I ponownie obrócił ją na brzuch, kwilącą i bezbronną… gotową żebrać o jego pieszczot i pal rozkoszy. Gotową oddać się mu wszędzie i poddać każdemu upodleniu. O tej stronie natury też on wiedział, wiedziała pewnie Yue… może Huai… i co najgorsze, wiedziały obie Aishe. I ta prawdziwa, i ta kryjąca się w jej umyśle. Ba, możliwe że to ta prawdziwa wydobyła z niej te ukryte pragnienia, grając palcami na jej ciele jak na instrumencie.
Carmen, wylądowała na brzuchu. Orłow pociągnął ją za nogi, na skraju łoża, tak że zwisały z niego, a jej pośladki były wypięte. Normalnie, każdy obserwator mógłby uznać że jest pozbawionym empatii zimnym draniem, ale nie czułości teraz potrzebowała.
Pochwycił ją za włosy i pociągnął do tyłu. Posiadł we władczy sposób, niczym barbarzyńca rozkoszujący się swą branką… ale co najważniejsze Carmen znów czuła to twarde berło, każdym pchnięciem rozrywającej bramę do gwałtownej ekstazy.
Krzyknęła tak, że słychać ją było może i na korytarzu. Aż odezwała się Hilda:
- Czy potrzebuje pani pomocy?
- Potrzebuję... tylko... jego... - wysapała w odpowiedzi Brytyjka pojękując zmysłowo za każdym razem gdy Orłow szarpał ją za włosy, jednocześnie wypełniając ją swoją wielką maczugą. Dziewczyna rozchyliła w rozkoszy usta, a z kącika jej warg aż poleciała ślinka, tak wielki był jej apetyt w tej chwili.
Jej ciało przesuwało się lekko na pościeli, Orłow dawał z siebie wiele i mocno eksploatował Brytyjkę. Rozkosz przelewała się falami, jak i ból… ale o to nie dbała docierając na szczyt mocno i gwałtownie. Carmen pokryła się potem, rozgrzane impetem pchnięć kochanka, gdy w końcu ekstaza boleśnie i rozkosznie szarpnęła ich ciałami. Bestia którą rozbudziła podróż do własnego umysłu, została nieco nasycona. Na tyle, by Carmen odzyskała nieco kontroli nad swoim ciałem i pragnieniami.
- Co w ciebie wstąpiło? Albo… co takiego zdarzyło się dziś, że… byłaś taka… dzika.- zapytał cicho Rosjanin siedząc przy łóżku i głaszcząc nadal wypiętą pupę obolałej dziewczyny. Aż strach pomyśleć, co by się stało gdyby zamiast dość niepozornego maga to Orłow odprawił ten rytuał afrykański. Ale może lepiej nie myśleć o takim sprawach… i nie budzić apetytu na więcej.
- Stęskniłam się. Źle ci było? - Zapytała z trudem podciągając się na łóżko i przewracając na plecy. Oddychała przy tym ciężko, ale na jej twarzy pojawił się wyraz zadowolenia.
- Źle? Nie. Z tobą nigdy nie jest mi źle. - stwierdził Rosjanin siadając.- I ja też się za tobą stęskniłem. Ale czuję że coś przede mną ukrywasz. Mam znów… podjąć się wyciśnięcia z ciebie prawdy?
Przesunął palcami po udzie kochanki mówiąc. - Słuchaj. Jeśli dla misji… musiałaś się oddać temu Drake’owi… to ja cię nie potępiam. Jeśli ten drań wykorzystał twoją chwilę słabości… nie… to wtedy bym go pewnie zabił. Ale jeśli ty miałaś… jeśli poczułaś pokusę i pozwoliłaś mu na więcej… niż tylko lizanie twego twojego dekoltu, to… ja się nie gniewam. Chciałbym cię mieć na własność, ale nie mogę. I zduszę zazdrość. Masz prawo na jakieś skoki w bok. Nie jesteśmy małżeństwem.
- Nic z tego. Ambasador ma do mnie słabość, ale nic więcej się nie działo niż powinno. - Odparła, błądząc gdzieś wzrokiem, byle nie patrzeć mu w oczy - Ty też masz pewnie swoje tajemnice. Po prostu... pomyśl, że to do ciebie przyszłam i o tobie marzyłam. I niech ci to starczy.
- Tajemnice? Do tego między nami doszło? A może zawsze były? - zamyślił się Orłow i musnął palcami jej łono.- Idziemy do wanny… nalejemy płynu do kąpieli, wetrzemy jakieś olejki w twoje ciało. Byłem zbyt brutalny… Nie powinniśmy pozwolić, byś była obolała na spotkaniu z Andreą Corsac.
Carmen usiadła na łóżku. Czuła wyrzuty sumienia.
- Ja... sama się wykąpię. Możesz nam zamówić coś do jedzenia, jak chcesz być uczynny. - Powiedziała i ciężko podniosła się z łóżka.
- Nie chcę być uczynny. - Orłow wstał i pochwycił ją w ręce wykorzystując zaskoczenie, po czym uniósł ją w górę tuląc do siebie niczym małą dziewczynkę.- Nie zrozum mnie źle. Nie robię tego tylko z powodu jakiejś troskliwości. Chcę wypieścić twoje ciało. Chcę wcierać w nie olejki, chcę cię całować. Chcę mieć okazję okazać ci czułość i patrzeć jak się wijesz w wannie. A kolację możemy zamówić nawet z łazienki.
Carmen jęknęła cicho, gdy chwytając ją dotknął także ranek na jej ciele, jakie zostawił Magnus.
- Nie trzeba... czuję się dobrze. - Skłamała.
- Jesteś dziś… jakaś... - westchnął Orłow obejmując czule Carmen i wyraźnie się zamyślając. - No dobrze… widzę, że dziś jesteś pełna tajemnic. A przed nami ciężka przeprawa z Andreą. Trzeba ją urobić mocniej niż tego… ambasadorka. Ona też musi mieć słabość, do jednego z nas. Albo do obojga.
Postawił ostrożnie Brytyjkę na podłodze.
- Czemu w sumie, jeśli podejrzewamy, że to nie ona jest naszym celem a ten Archibald? - Carmen założyła szlafrok i otuliła się nim szczelnie nim znów odsłoniła okna.
- Bo jeśli ten Archibald nie okaże się naszym AC, to będziemy musieli poszukać kolejnego. A z obecnej trójki, Huai, sir Drake’a oraz Corsac. To właśnie Andrea ma najlepsze kontakty i wpływy.- stwierdził w zamyśleniu Rosjanin.- Może trzeba by też zagonić biedną Gabi do zbierania informacji o nim?
- W sumie nie wiemy czego dowiedziała się w muzeum. Można by z nią porozmawiać. Ale najpierw faktycznie kąpiel…
- Przypuszczam, że niewiele więcej niż ty. Brak jej obycia i charyzmy jaką ty posiadasz.- stwierdził z uśmiechem Rosjanin. Po czym zażartował. - I masz ładniejszy tyłeczek od niej.
- Starasz się bym i ja miała powody odczuwać zazdrość? Myślę, że wystarczy mi patrzenie jak Corsac rozbiera cię wzrokiem. - Westchnęła, wybierając ubrania, w które przebierze się po kąpieli.
- Z tego co pamiętam… ciebie też rozbierała… nie tylko wzrokiem. Mam wrażenie, że podnieca ją moje cierpienie.- zamarudził Rosjanin i podrapał się po policzku.- Ty się kąp, a ja jej zlecę zbieranie informacji na temat Archibalda.
- Dobrze... naciesz się swoimi ostatnimi rozkazami zanim znów będziesz moim lokajem. - Rzuciła z uśmiechem Carmen i po chwili zniknęła w łazience.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 25-11-2017 o 21:18.
Mira jest offline  
Stary 26-11-2017, 15:38   #96
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Carmen przyszykowała się do walki wiedząc co nieco o swojej “przeciwniczce”. Panna Corsac była bowiem podobna nieco do Huai i Yue. Silna i ambitna kobieta o władczym charakterze i uporze. Osoba którą niełatwo owinąć sobie wokół paluszka. Owszem, skorzystała z okazji i posmakowała uroków zarówno Carmen jak i jej lokaja. Nie czyniło to jednak ją sentymentalną względem Brytyjki. Ot, chwila zabawy… Nie tak łatwo podbić osoby o tak twardej naturze. Carmen wszak dobrze o tym wiedziała tocząc wszak swój nierówny bój z Huai. Bądź co bądź to nadal bladolica Chinka miała nad nią przewagę. Wszak nie pojawiła się ani razu w hotelu, nie dążyła do kolejnych spotkań i namiętności. I czyniła to z wyraźną premedytacją sadystycznie drażniąc miłość własną Brytyjki. Wszak lady Stone była piękna i świadoma swej urody, uroku, gracji. Takie więc ignorowanie jej atutów przez Chinkę było irytujące, nawet jeśli tylko na poziomie podświadomości.

Andrea Corsac, koneserka i magnatka finansowa była pod tym względem podobna. Była też podobna do samej Brytyjki w swym uwielbieniu dla adrenaliny. Była więc twardym orzechem do zgryzienia. Ale też była użyteczna, nawet jeśli nie interesowała się Egiptem i badaniami archeologicznymi. Z drugiej strony, czy to jednak była prawda?
Ktokolwiek finansował badania Langstroma, nie robił wszak tego z miłości do starożytności i historii. Miał konkretny cel na myśli. Zdobyć klucze do “lędźwi Hekesh” czymkolwiek one były.
Praktyczna i śmiała Andrea wpisywała się w ten schemat. I nie miała interesu, by publicznie okazywać swe zainteresowanie Egiptem, skoro AC starał się utrzymać swą tożsamość w tajemnicy. Może więc nie należy skreślać tak szybko Andrei z listy podejrzanych?


Posiadłość Andrei Corsac była oczywiście zbudowana poza samym Zurychem. Magnatka miała wszak swoje potrzeby, których ściśnięte miasto nie mogło zaspokoić. Posiadłość Corsac wszak była rozległa i oprócz olbrzymiej willi, obejmującej kilka skrzydeł obejmowała kilka budynków gospodarczych, budynek mieszkalny dla służby, laboratorium badawcze, warsztat mechaniczny oraz kilka garaży na maszyny zarówno jeżdżące po ziemi jak i poruszające się w powietrzu. No i jeden duży garaż dla ulubionych lokomotyw wyścigowych Andrei. A skoro były lokomotywy, tu musiała być siatka torów wyścigowych i testowych. To wszystko nie mogło się zmieścić w samym centrum miasta, więc panna Stone wraz ze swoim musiała przejechać taksówką na “przedmieścia” miasta nim dotarła do posiadłości.
Bizantyjskiej zarówno w rozmiarach jak i ozdobach. Za pięknie zdobioną bramą było widać ściany zdobione na wszelki sposób.


Willa lśniła od ozdób, rzeźb zwierząt, motywów roślinnych i zwierzęcych. Taki wysyp ozdóbek elity londyńskie i paryska socjeta mogłaby uznać za bezguście. I pewnie dlatego Corsac tak ozdobiła swoją posiadłość, by pokazać środkowy palec im obu.
“Jestem potężna i bogata i mam w “poważaniu” wasze zdanie”. To mówiła fasada willi o swej właścicielce i jej ego oraz dumie.


Gust samej Andrei było widać dopiero w środku. Gdy opuścili już taksówkę i wkroczyli do posiadłości Corsac, gdy przeszli zdobione bramy i weszli do holu willi, Carmen i Jan Wasilijewicz mogli podziwiać wnętrze willi. Pełne przepychu

[media]http://www.tomsprojects.net/wp-content/uploads/2015/10/000-1-Model-Foyer-hero2-650x488.jpg[/media]

I wyraźne zainteresowanie sztuką gotyku, sądząc po zdobieniach. Także rozmiar robił wrażenie.
Brytyjki i jej lokaja nie powitała żadna deus ex machina, żaden mechaniczny głos nie odezwał się do nich. Jakaś jednak musiała istnieć, skoro drzwi otworzyły się na ich widok podchodzących do nich. Agentka wkroczyła do środka, Rosjanin za nią. Ich kroki rozbrzmiewały echem rozchodzącym się dookoła. Wkrótce do tego echa, dołączyły szybkie kroki bucików na obcasie. Kobieta która się do nich zbliżała nie była jednak Andreą.
Ciemnowłosa kobieta w czarnej sukni z koronkowymi zdobieniami zbliżała się do nich energicznie, równie energicznie kręcąc pośladkami.
- Bonjour mademoiselle, jestem Genevieve Molyneux, ochmistrzyni tej posiadłości. Moim zadaniem jest dbanie tu o wszystko, a w tej chwili spełnianie wszelkich kaprysów panienki.- rzekła z uśmiechem do Carmen nie poświęcając żadnej uwagi Orłowi. - Jest wszak mademoiselle gościem pani Corsac. Kolacja zacznie się za… - zerknęła na wysuwający się dyskretnie ze ściany zegar. - Za pół godziny. Jeśli potrzebuje się pani odświeżyć, to pokój już jest gotowy w tym właśnie celu. Jeśli ma pani inne życzenia, to zostaną spełnione… w miarę możliwości, oczywiście.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-11-2017 o 18:17.
abishai jest offline  
Stary 29-11-2017, 21:48   #97
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Carmen przyjrzała się kobiecie, po czym kiwnęła głową.
- Niczego mi nie potrzeba. Mogę poczekać w dowolnym miejscu. - Powiedziała.
- Nonsens.- odpowiedziała francuska ochmistrzyni. I niemal obróciła się w miejscu z taneczną gracją.- Proszę za mną. Gość pani Corsac nie będzie czekał na progu, jak byle… petent.
Ruszyła przodem zerkając przez ramię, czy Brytyjka i jej lokaj dotrzymują jej kroku. Carmen i Orłow wymienili spojrzenia, po czym ruszyli za kobietą.
Powoli weszli po schodach podążając na piętro. Korytarz ozdobiony mahoniową boazerią i różnego rodzaju obrazami pochodzącymi sprzed rewolucji francuskiej i czasów napoleońskich… zanim ten słynny Korsykanin nie został pokonany przez żelazną pięść Imperium brytyjskiego. Dotarli do pięknie zdobionych drzwi, które ochmistrzyni otworzyła wpuszczając Brytyjkę i jej lokaja do środka. Pokój w którym się znaleźli, był imponujący… dorównywał wielkością hotelowym pomieszczeniom, za to urządzony bardziej bogato i wygodnie.
- Pokój gościnny, sypialnia, łazienka. Pani lokaj ma pokoik dla służby, dosłownie obok pani komnaty. - powiedziała kobieta, po czym wskazała dłonią na stolik, na którym stał koszyczek z czekoladkami i truskawkami, oraz butelka wina z dwoma kryształowymi kieliszkami.
- Na osłodzenie czekania.- wyjaśniła.
- Dziękuję, niczego więcej mi nie trzeba poza towarzystwem pani Corsac. - Odpowiedziała wesoło Brytyjka.
- Czyli zostaje pani na noc? Panna Corsac uwzględniła tą opcję.- rzekła Genevieve wskazując na dużą szafę.- Ufam, że rozmiar będzie się zgadzał.
- Raczej nie, choć mogę się rozmyślić. - Odpowiedziała uprzejmie Carmen. Dziwnie by wszak było, gdyby rano znaleziono lokaja w jej łóżku.
- Oczywiście… plany zawsze mogą ulec zmianie.- odparła z uśmiechem ochmistrzyni i cofnęła się powoli do drzwi.- Jeśli coś będzie potrzebne, wystarczy powiedzieć.
Brytyjka skinęła głową, po czym usiadła w fotelu.
- Nalej mi kieliszek, mój drogi sługo - Powiedziała z uśmiechem do Orłowa, po czym dodała - I daj mi skosztować truskawki.
- Tak jest moja pani.- Rosjanin trzymał się swej roli nalewając wina, po czym podszedł do kochanki z truskawką, by ta mogła ją pochwycić ustami wprost z jej palców.- Co sądzisz o tej sytuacji madame?
- Jest satysfakcjonująca, mój drogi. - Powiedziała, patrząc mu w oczy i oblizując niespiesznie jego palce. Oboje wiedzieli, ze gdzies tam prawdopodobnie jest deus ex machina, która dyskretnie ich obserwuje.
- Satysfakcjonująca…- Orłow opadł na kolana i powoli podwijał sukienkę Carmen do góry odsłaniając jej łydki i kolana. - Niewątpliwie ta kolacja… może się przedłużyć, skoro mamy pokój i łóżko. I… szafę z ubraniami.
Brytyjka obserwowała jego poczynania, po czym powiedziała:
- Wstań i przynieś mi jeszcze jedną truskawkę. - Uśmiechnęła się przy tym szelmowsko. Widać zamierzała skorzystać ze swojej roli, póki mogła.
- Tak jest madame…- odparł uprzejmie Rosjanin wstając i idąc po truskawki. Ton jego głosu zawierał w sobie nutkę drapieżności. I obiecywał zemstę. Wyuzdaną i dziką zemstę przy najbliższej okazji. Tak jak to się skończyło w windzie hotelowej.
Ona jednak miała długo nie nastąpić, toteż Carmen bawiła się przednio, kusząc go i nie pozwalając dosięgnąć swoich wdzięków przez te pół godziny, które mieli do kolacji.
Nie usłyszeli więc zajęci sobą, jak otwierają się drzwi. Na zabawie wszak czas płynie szybko.
- Pani Corsac już panią oczekuje.- rzekła z uśmiechem Genevieve. - Tylko panią. Służba je w innej części willi.
Carmen spojrzała ze szczerym żalem na kochanka, lecz pomiarkowała się szybko i wstała z fotela.
- Wyśmienicie. - Skomentowała.
- Pani sługa… - wskazała dłonią korytarz na końcu którego uśmiechała się jakaś pokojówka.- Niech podąży za nią. A pani proszę o towarzyszenie mnie.
Carmen pożegnała Orłowa lekkim skinieniem głowy po czym udała się za ochmistrzynią korytarzem przed siebie.
Ta drobnymi kroczkami bujała z gracją swym ciałem powoli prowadząc Brytyjkę na dół, do dużej sali jadalnej, do olbrzymiego pełnego różnych dań i deserów, ale tylko z czterema nakryciami.
- Witaj moja droga. - do tej samej sali jadalnej wkraczała Andrea Corsac w dość skromnej acz odważnej w kroju stroju i zawadiacko nasuniętym kapelusiku na głowie. Nie była sama. Towarzyszył jej bowiem mężczyzna o całym ramieniu pokrytym technicznymi utensyliami, niewątpliwie inżynier.
- Jak minął przejazd i jak ci się podoba posiadłość. Ufam że pokój spełnił twoje wymagania, a koszulki nocne spodobały się.- rzekła radośnie, najwyraźniej w szampańskim nastroju.
- Dziękuję, wszystko wspaniale. - Powiedziała Carmen, choć była tak zajęta zabawą z Rosjaninem, że nawet nie zainteresowała się owymi koszulkami. - Zechcesz mnie przedstawić?
- A tak… to lady Stone. - odparła z uśmiechem Andrea przedstawiając.- Moja droga przyjaciółka z… wyścigów lokomotyw. Bądź dla niej milutki, dobrze.
- Oczywiście. Robert Huntington z Clockswille w Nowej Anglii.- przedstawił się szarmancko mężczyzna całując dłoń Brytyjki.
- Moja złota rączka. Jedna z moich złotych rączek. Zajmuje się moimi stalowymi zabawkami. Wszelkiego rodzaju.- odparła dwuznacznie Andrea i dalej go chwaliła.- Jest geniuszem, szkolił się zresztą w Clockswille… a tam mają najlepsze placówki badawcze, jeśli chodzi o silniki parowe.
- Jestem pod wrażeniem - Powiedziała Carmen dygając i uśmiechając się do mężczyzny.
- Pani Corsac jest zbyt łaskawa dla mnie. Jestem tylko inżynierem i po prostu wykonuję mją pracę.- odparł uprzejmie Robert, a Andrea rzekła uśmiechając.- Nie daj się nabrać na jego skromność. Dziś ukończył mojego potwora… jest jeszcze szybszy i jeszcze bardziej zwrotny. Aż mnie przechodząc dreszcze na samą myśl o jeździe próbnej.
Podeszła do Brytyjki i przytuliła się do niej całując w policzki w ramach powitania. - Widziałaś wyścigi… więc wiesz dobrze jaka to frajda przejechać się taką bestią.
Po czym skierowała do stołu.- Ale to po posiłku. Z pewnością mamy wiele do omówienia.
- Och, będę mieć okazję uczestniczyć w tych testach? Naprawdę? - Ucieszyła się Brytyjka.
- Jeśli się nie boisz.- odparła z uśmiechem Corsac siadając za stołem.
- Zwykłe lokomotywy wyścigowe mają ograniczniki prędkości. W innym przypadku wylatywały by z torów na każdym zakręcie.- zaczął wyjaśniać Robert czekając aż kobiety zajmą miejsca. - Dlatego nie mogą osiągać pełni swej mocy.
- Moja taka nie jest… pędzi jak szatan, nawet jeśli istnieje ryzyko wypadku. Robert zamontował deus ex machinę mającą ten problem zrekompensować. - rzekła z uśmiechem i szaleńczym błyskiem w oku Andrea.- W teorii moglibyśmy po prostu rozpędzić ją po prostym torze, ale to by było nudne. Natomiast balansowanie na krawędzi przy olbrzymiej prędkości… to co innego.
- Brzmi niebezpiecznie... ale i podniecająco. - Przyznała Carmen.
- Bo tak jest. Usiądźcie już.- odparła z uśmiechem Andrea zabierając się za jedzenie. Ochmistrzyni usiadła obok swej pani i zabrała się za nabieranie sobie jedzenia.
Angielka po chwili zastanowienia usiadła naprzeciwko gospodyni, pozwalając inżynierowi - jeśli chciał zasiąść koło szefowej.
Gdy wszyscy usiedli i zaczęła uczta się przez chwilę Andra milczała. Także i Genevieve była milcząca. Jedynie Robert okazjonalnie doradzał Brytyjce co smakowitsze kąski.
- Chcesz mi towarzyszyć na balu.- uśmiechnęła się lisio panna Corsac spoglądając wprost na Carmen. - To bardzo interesujące. Liczę więc że przyszłaś z konkretną propozycją, która skłoni mnie do zabrania właśnie ciebie. Wszak nie każdy dostaje zaproszenie od poczciwego Archibalda.
Brytyjka uśmiechnęła się lisio.
- Widzę, że ciekawość cię rozpiera, moja droga. Cierpliwości... Nie myśl jednak, że będę cyrkową małpką, która zorganizuje ci wieczór. Wiem dobrze, że nie tego tak naprawdę pragniesz.
- Och...czyżbym została przejrzana? Czego więc naprawdę… chcę?- zapytała z uśmiechem Andrea. I łobuzerskim błyskiem w oku.- I nie krępuj się… jesteśmy tu sami swoi, prawda Genevieve?
- Oczywiście.- stwierdziła uprzejmie Francuzka.
Carmen jednak nawet się nie poruszyła. Jedynie patrzyła bezczelnie w oczy wpływowej Corsac.
- Nie jesteś prostą osobą, więc twoje pragnienia rozkładają się etapami. Pierwszym z nich jest zaintrygowania i jeśli mogę powiedzieć, właśnie to osiągnęłam. - Rzekła Carmen, po czym umilkła powoli smakując kawior.
- Wielce ryzykujesz. Jeśli się mylisz….- zamruczała groźnie Andrea nadal uśmiechając się w rozbawieniu.-... ale załóżmy, że masz rację. Co z kolejnym etapem? Obie wiemy, że zamierzasz wkraść się w łaski Archibalda licząc że zasponsoruje twoje wykopki. Niemniej ja potrafię być… zaborcza. Skoro przyszłabyś ze mną, to cała twoja uwaga winna skupić się na mnie wtedy.
- Cóż... ryzyko jest wpisane w naszą relacje, gdyż obydwie je lubimy. - Odpowiedziała Carmen odkładając widelczyk. - Kolejny etap to podbijanie stawki. Spodziewasz się, że zapewnię cię iż będę tylko twoja na przyjęciu i... tym bym wyszła na zero. Stawka nie zostałaby podbita. Żeby to zrobić muszę zaryzykować dokładając do puli coś, co może przeważyć o moim zwycięstwie lub klęsce. Tym czymś będzie uwaga: Czyżbyś nie była pewna, że sama jesteś w stanie przyciągnąć moją uwagę i uzależnić mnie od siebie? Czy nie temu miał służyć też ten wieczór?
- I tak. I nie. Byłam ciebie ciekawa i zaintrygowana… odrobinkę. - uśmiechnęła się Andrea.- Poza tym oboje okazaliście się tak udanymi partnerami, że… powtórzenie, lub rozszerzenie tego eksperymentu… byłoby ciekawym doświadczeniem trwającym całą noc. Genevieve na przykład…- zerknęła na swą ochmistrzynię, która tylko uśmiechnęła się lekko.- … też potrafi zaskoczyć temperamentem.
- Cóż, obie nie pokazałyśmy jeszcze wszystkiego na co nas stać. Jeśli jednak oczekujesz, że będę się prosić o to spotkanie, mylisz się Andreo. Aż tak mi nie zależy. Po prostu jeśli zdecydujesz się na to zaproszenie... będzie to gest w kierunku przedłużenia naszej znajomości. Tylko tyle. Uzależnić mnie możesz jednak nie swoimi wpływami a pocałunkami.
- rzuciła prowokacyjnie, przejeżdżając palcami po swojej szyi jakby wyobrażała sobie usta, które po niej się przesuwają.
- Jeden jest problem…- westchnęła smutno Corsac wstając od stołu i powoli podchodząc do Carmen.- U Archibalda nie będę mogła… przyciągać twojej uwagi, bo na tym spotkaniu po prostu nie ma na to czasu.
Stanęła tuż za siedzącą przy stole Carmen. Jej dłonie opadły na ramiona Brytyjki.
- Jesteś bardzo pewna siebie i swych atutów. Ale masz rację… lubię to.- i usta Andrei przesunęły się po policzku i po szyi Carmen, pieszcząc je pocałunkami i muśnięciami języka, na oczach Roberta i Genevieve. Nie wydawali się specjalnie zaskoczeni takim zachowaniem swej chlebodawczyni i dyskretnie ukrywali iskierki pożądania, jakie wzbudzał w nich spektakl rozgrywający się na ich oczach.
Carmen zamruczała odginając w bok głowę, by zaprezentować lepiej swoją delikatną szyjkę.
- Apetyt można rozbudzać w każdej... sytuacji. Zwłaszcza, gdy wie się jak smakuje posiłek. Pragniesz, bym była tym posiłkiem dziś, prawda Andreo? Masz ochotę uderzyć mnie w twarz za moją bezczelność i równocześnie zatkać mi usta pocałunkiem. Jeśli tak faktycznie jest i... nie wiesz co wybrać, podpowiem ci... - Carmen odwróciła lekko głowę w jej stronę - Możesz wziąć obie opcje. Żadna z nas nie lubi się ograniczać.
- To prawda… żadna z nas… ale ja nie biję po twarzy. Są inne miejsca… do tego.- zamiast więc uderzyć szarpnęła za włosy Carmen boleśnie odchylając jej głowę do tyłu i wbiła swe usta całując zachłannie i namiętnie Brytyjkę. Ta jęknęła cicho, lecz nie broniła się.
- Szkoda, że mój sługa nas nie widzi... spodobała ci się jego gorąca krew, prawda? - szepnęła do Corsac i korzystając z okazji przejechała językiem lubieżnie po nachylonym nad sobą policzku kobiety.
- Z pewnością ani moja ochmistrzynia, ani inżynier… nie są obojętni pod stołem.- zachichotała Andrea siadając na stole tuż obok Brytyjki. - A ty figlarko odrwacasz moją uwagę, od rozmowy… i tematu naszej wspólnej wycieczki na przyjęcie Carsteina.
Zamyśliła się dodając.- Ja wybiorę ci strój, począwszy od kapelusza… na bieliźnie lub jej braku kończąc.Brytyjka pogładziła jej nogę od kostki, przez łydkę, aż po udo, wślizgując się palcami pod suknię kobiety. Spojrzała jej przy tym prowokująco w oczy.
- Tylko tyle? Spodziewałam się jakichś specjalnych dodatków... a może chciałaś mnie dopiero nimi zaskoczyć? - Uśmiechnęła się szeroko.
Andrea nie przerywała jej zabawy, rozchylając nieco uda i ułatwiając błądzenie po bieliźnie, opinającej jej łono.
- Nad dodatkami pomyślimy. Robert jest pomysłowy w kwestiach technicznych.- zamruczała i spytała.- Które z tych dwojga, bardziej ci się podoba?
- Cóż... - Carmen udała, że się zastanawia, gdy jej palce pieściły muszelkę kochanki przez materiał jej majteczek - O twojej ochmistrzyni właściwie nic nie wiem, natomiast profesja Roberta i jak mówiłaś, jego talent do pewnych usprawnień, wydaje się conajmniej warta poznania. - To rzekłszy pochyliła się i pocałowała wewnętrzną stronę uda Corsac.
- Genevieve była w Paryżu mistrzynią języka i striptizu… prawdziwą artystką jeśli chodzi o zrzucanie ubrań. I zmysłowym tańcu języka po ciele. Wypatrzyłam ją tam.- wymruczała Andrea pozwalając Carmen na więcej i lekko wypinając biodra w jej kierunku. Zamruczała zmysłowo czując jej dotyk.- Mmmm… no i zostaaanieeecie… na noc… ty i twój… lokaaaj.
- Może... - odpowiedziała Carmen i polizała kobietę zmysłowo po udzie, wciąż jednak nie docierając samym języczkiem do jej łona.
- Może…- jęknęła w odpowiedzi Corsac i pochwyciła pieszczącą ją dłoń wyciągając ją spod sukni. Powoli oblizała czubkiem języka każdy palec Carmen dodając.- ...choć kusisz bardzo, to jednak musisz przestać. Na razie przynajmniej. Zachowajmy apetyt na później. Trochę nieprzyjemnie się figluje wśród jedzenia. Chyba że już się nasyciłaś, to może pozwiedzamy? Jeśli interesują cię duże stalowe… zabawki.
- Uwielbiam się bawić. - Powiedziała Carmen, gestem pokazując, że już skończyła posiłek i gotowa jest wstać od stołu.
- Robercie… możesz nam towarzyszyć. Genevieve… zadbaj o to żeby lokaj panny Stone miał komfortowe warunki… pracy. I przygotuj moją ulubioną cherry w pokoju łowieckim.- Andrea podała dłoń Carmen dodając.- Oczywiście dobieram moją służbę także pod kątem estetycznym jak i apetytu. Czasami nie do końca to wychodzi. Robert nie jest tak żarłoczny jak twój lokaj, ale…- zerknęła znacząco na wypukłość w jego spodniach.- Ma się czym pochwalić i potrafi spełnić inne me kaprysy… jeśli chodzi o technologię. To płodny umysł i… ma inne zalety.
- Jest pani dla mnie zbyt łaskawa w tych komplementach.- stwierdził uprzejmie Huntington.
- W takim razie i ja chętnie poznam te talenta, a jeśli chodzi o Jana... Niech twoja ochmistrzymi ma na uwadze, że trzymałam go dziś na głodzie. Specjalnie dla ciebie. - powiedziała Carmen patrząc w oczy Andrei. oczywiście, była to wierutna bzdura, jednak znając temperament kochanka i to jak bardzo chciał się zemścić za tę zabawę w usługiwanie, wiedziała, że doskonale wpasuje się w rolę nienasyconego zwierza.
- Intrygujące… więc mam nadzieję, że nie złapie żadnej z pokojówek które z pewnością go teraz prowokują. Za bardzo pozwoliłam na rozluźnienie dyscypliny wśród służby ostatnio.- westchnęła smętnie Andrea zerkając na Genevieve. Ochmistrzyni tylko skinęła głową i odwróciła się ruszając w głąb posiadłości.
- Ciekawi mnie jak daleko, jeśli chodzi o nowe doświadczenia, posunęłaś się w Wenecji? Jak liczną kompanię zabaw miałaś okazję sprawdzać?- zapytała następnie Corsac prowadząc Carmen przez korytarze posiadłości do garażu w którym to stały jej parowozy. Brytyjka roześmiała się perliście.
- Twoja ciekawość jest dla mnie słodka niby deser po kolacji. Kto powiedział jednak, że zamierza ją zaspokajać? - przytuliła się do Andrei, obejmując ją w pasie - Sama musisz to ze mnie wyciągnąć lub... przekonać się empirycznie.
- Mam cały wieczór i całą noc na to…- zamyśliła się Corsac i nagle pochwyciła Brytyjkę za pukle włosów.-... i mam przekonać się empirycznie już teraz.
Oparła się plecami o ścianę.- Pokażmy Robertowi na co może zasłużyć. Zsuń moje majteczki i spraw mi przyjemność języczkiem Carmen.
- Wreszcie rozpocznie się uczta, na którą czekałam. - Brytyjka zmysłowo osunęła się na kolana, po ty by uklęknąć między rozstawionymi nogami Corsac. Pospiesznie pozbawiła kobietę bielizny, po to by od razu wpić się ustami w jej kwiatuszek i zacząć ssać go pożądliwie.
- On się patrzy… biedaczek…- pomrukiwała Andrea wyraźnie pobudzona jej pieszczotami, władczo trzymając włosy Brytyjki i dociskając twarz kochanki do swojego rozpalonego pożądaniem łona. - Robercie.. jesteś.. taki zabawny… gdy próbujesz… zachować stoicką twarz…
- Wybacz pani, ale nie wypada mi się tak po prostu ślinić.- usłyszała jego głos drżący lekko.
- I taki… sztywny.. tam gdzie chcemy…- jęknęła Corsac prężąc zmysłowo się pod ustami Carmen.
Brytyjka nic nie powiedziała, nie przerywając zaspokajania ustami kobiety. Jej dłonie błądziły po jej udach i teraz wspięły się wyżej by ścisnąć mocniej pośladki Andrei.
- Nie musisz… być aż tak rycer...ski… zaspokój.. swą.. pasję… badacza… trochę… niech ona.. też ma coś… z tej chwili.- rzekła przyzwalającym tonem Andrea napinając swe ciało pod pieszczotą języka Carmen i pojękując. Coraz bardziej rozpalona i smakowita… coraz bliżej celu jakim była ekstaza.
Sama Brytyjka poczuła jak jej suknia również jej podwijana silnymi męskimi dłońmi, a potem język zaczął wodzić po odsłoniętej pupie Carmen, wyraźnie muskając bieliznę między jej pośladkami. W ramach pasji badawczej.
Brytyjka poczuła jak i w niej krew zaczyna się gotować. Na dodatek gdzieś tu był Orłow... może nawet ją obserwował, dręczony przez chichoczące, zgrabne pokojóweczki Andrei?
Carmen odruchowo napięła pośladki i wypięła kusząco pupę, jednocześnie samej smagając łono kochanki języczkiem tak, jakby ona chciała być teraz smagana.
- Wyglądasz rozkosznie… Carmen… - jęknęła Corsac głaszcząc po włosach kochankę i przyciskając biodra ku jej ustom.-... Robert… chcę zobaczyć… więcej.
I Carmen poczuła wpierw jak zsuwana jest z niej bielizna, a potem język mężczyzny zaczął wodzić po jej pośladkach i pomiędzy nimi. Palce inżyniera, te okryte metalowymi końcówkami rękawicy, sięgnęły między uda Carmen zanurzając się w jej kobiecości i wodząc leniwie… by sprawdzić jak bardzo jest gotowa.
Jęknęła mimowolnie, czując, że mężczyzna właśnie odkrywa jak bardzo jest podniecona tą sytuacją. W ramach zemsty sama również wsunęła paluszek do gorącej groty kochanki, dręcząc jednocześnie jej klejnocik rozkoszy językiem.
- Nieposłuszna… - pożaliła się swemu pomocnikowi, drżąc na całym ciele i masując swe piersi przez bluzkę. Andrea była wyraźnie rozpalona jej dotykiem, a sama Carmen czuła pieszczące ją palce między udami… i słyszała jednoznacznie brzmiące dźwięki. A potem musnął jej pośladek czubek uwolnionej z okowów dumy Anglika z Nowej Anglii. Robert szykował się na podbój jej kobiecości.
- Zasłużyłam na karę, prawda? - szepnęła namiętnie Carmen, wsuwając do środka drugi palec i teraz obydwoma dość mocno pieszcząc kochankę. Po chwili jej usta zaczęły namiętnie ssać również jej łechtaczkę.
- Na długą i twardą… karę…- jęknęła Andrea spoglądając łakomym wzrokiem na Roberta i nagą pupę Brytyjki. Drżała od olbrzymiej rozkoszy sprawianej jej przez Brytyjkę.
Sama Carmen zaś poczuła jak mężczyzna chwyta za jej pośladki, a jego żądło zanurza się w jej kwiatuszku gwałtownie i z impetem. Kolejne pchnięcia były równie energiczne.
Jęknęła głośno, jednak po chwili jej usta znów zanurzyły się w kobiecości kochanki.
Uwięziona pomiędzy kochanką, a jej… inżynierem, Carmen mogła się tylko poddawać ruchom nowego kochanka i rozkoszy jaką odczuwała. Smakując języczkiem żądzę Korsykanki zdawała sobie sprawę, jak bratnią duszą jest Andrea. Żądna rozkoszy i adrenaliny. I jak jest blisko ekstazy pieszczona wprawnymi muśnięciami Brytyjki. Cóż… Carmen była pilną uczennica Yue. Z trudem jednak opanowywała właśnie drżanie. W ostatnim geście desperacji przed wybuchem ekstazy, chwyciła znów drapieżnie pośladki Corsac i wbiła się języczkiem w jej muszelkę. O ile przyduszona do łona Brytyjka nie mogła głośno wyrazić swej rozkoszy, o tyle sama Andrea się nie hamowała głośnym krzykiem oznajmując swą rozkosz. Sam Robert zaś zakończył zabawę ocieraniem się swą dumą o pośladki Brytyjki i zroszeniem jej pupy swoją żądzą. Po czym delikatnie acz bezczelnie nasuną bieliznę Carmen na jej miejsce, ku aprobacie swej pani.
- Ja też… powinnam mieć majtki na swoim miejscu.- mruknęła przeciągając zmysłowo Corsac.- A potem… lokomotywa?
Brytyjka chwilę patrzyła na nią nie rozumiejąc, dopiero po chwili dotarło do niej, że ta sugestia skierowana jest do niej. Z westchnieniem cichego żalu nasunęła Andrei bieliznę. Po prawdzie miała ochotę bawić się dłużej i więcej, ale cóż... nie była tu po to, by folgować swojemu apetytowi.
Łobuzerski uśmiech na twarzy Andrei sugerował jednak kolejne okazje do zabawy. Na razie jednak ekscytacja ich gospodyni była nakierowana na inny duży cel.


- Czyż nie jest piękna?- zapytała z zachwytem Andrea pokazując palcem, czarnego potwora. Potężna maszyna nie była może tak wielka jak kolos z Egiptu, ale większa niż te wyścigowe.
- I gotowa do jazdy testowej.- stwierdził z uśmiechem Robert.
- Niesamowita - przyznała Brytyjka, choć jej myśli były bardziej zajęte towarzyszami niż cudem techniki.
Carmen mimochodem spojrzała na inżyniera, zastanawiając się co o całej sytuacji myślał. Wydawał się wszak prawdziwym naukowcem, poświęconym swej pasji i pracy, a jednak przed chwilą to jego męskość orała jej wnętrze.
Mężczyzna wydawał się z dumą patrząc na swoją kreację, ale zaczerwienił się gdy wyłapał jej spojrzenie na sobie. Uśmiechnął się zakłopotany, a potem mimowolnie powędrował spojrzeniem po Brytyjce, jakby chciał rozebrać ją wzrokiem.
- A gdzie Anushka?- zapytała Andrea, a Robert rzekł.- Pewnie już czeka po drugiej stronie.-
lokomotywy. Mężczyzna oderwał spojrzenie od Brytyjki starając się ignorować oznaki przebudzenia poniżej swego pasa.
- Kim jest Anushka i... kiedy zaczniemy owe testy? - Carmen znów zbliżyła się do Andrei i delikatnie pogładziła jej suknię, jakby układając materiał.
- Od razu. Chodźmy na pokład.- rzekła z uśmiechem Korsykanka ujmując kochankę w pasie i przeszła z nią na drugą stronę pojazdu. Tam rzeczywiście stała jakaś blondynka opierająca się o koła pojazdu.
- Anushka Korchakov. Asystentka Roberta, oraz maszynistka mojego potwora. Anushko, to Carmen, mój gość.- rzekła z uśmiechem Andrea, a Anusha podeszła i podała dłoń Brytyjce.
- Miło poznać panienkę.- rzekła z uśmiechem.- Mam nadzieję, że nie mdleje panienka za często? Bo będzie bardzo szybko i bardzo niebezpieczne. Maszyna jest podkręcona do limitu.
- Postaram się... - Odparła z uśmiechem Carmen, nie przyznając się, że nie robiło to na niej większego wrażenia niż uczucie ekscytacji. Wysokość, szybkość, niebezpieczeństwo... były dla niej niby afrodyzjak, którym uwielbiałą się upajać.
- Cieszy mnie.. proszę za mną.- i Anuszka zaczynała się wspinać.
- Wstyd przyznać, ale mam słabość do kształtnych tyłeczków… kobiecych i męskich. A Anushka jak widzisz… ma bardzo śliczny tyłeczek. Ty… też… więc widok jaki miałam przed chwilą bardzo mnie podniecał.- wyszeptała cicho Andrea do ucha Brytyjki.
- Chyba więc zacznę nosić obcisłe kostiumy - Odparła Carmen i płynnymi, pełnymi zmysłowości ruchami wspięła się po drabince na górę.
Część maszynowni wydawała się zagracona wskaźnikami i dźwigniami za które Anushka zaczęła pociągać.
- Dobra Śmigaczu… idziemy na pełne tempo. Masz dać z siebie wszystko.- rzekła.
- Mam w obowiązku przypomnieć o zagrożeniu wypadku jakie niesie takie tempo.- stwierdziła deus ex machina.
- Jak zwykle.- Anushka siadła na małym krzesełku, zaś Carmen i Andrea udały się do tyłu. Na wygodną kanapę… na której można było usiąść wygodnie w trzy osoby nawet.
Pociąg ruszył powoli rozgrzewając swój silnik parowy. Przez boczne okienko Brytyjka zauważyła Roberta zajmującego miejsce przy jakiejś konsolecie w tym hangarze… zapewne szykującego się do nadzorowania torowiska i przebiegu eksperymentu.
Póki co potwór Andrei jechał powoli, z każdą sekundą nabierając jednak prędkości. Zaczął lekko drżeć, gdy Anushka przesunęła jakąś dźwignię i część w której Carmen się znajdowała odsunęła się do tyłu na potężnych wysięgnikach i uniosła lekko do góry, gdzie połączyła się z wysuwaną przeźroczystą kopułą. Przez co obie kobiety mogły podziwiać tory przed nimi. Pociąg przyspieszał coraz szybciej, a Brytyjka mogła rozkoszować się coraz większym pędem i narastającym świstem powietrza, przyglądać się zbliżającemu coraz szybciej ostremu zakrętowi, jak zerkać na rosnące podekscytowanie na twarzy Andrei.
Ponieważ wokół robiło się też coraz głośniej, Carmen po prostu oblizała usta w sugestywnym geście, gdy oczy jej i Corsac znów się spotkały.
W spojrzeniu Korsykankij też błyszczało podniecenie… oddech Andrei przyspieszał, gdy pociąg zbliżał się do zakrętu z olbrzymią już prędkością. To było szaleństwo. Brytyjka wiedziała, że automobil wchodzący z taką prędkością w taki ostry skręt, ma gwarantowane dachowanie. Niemniej potwór Andrei to czynił, z głośnym piskiem trącego metalu i wyraźną zmianą środka ciężkości… o mały włos nie wywracając się. Z kobietami obserwującymi jak ich życie zawisło na cienkim włosie na przepaścią śmierci. Corsac zacisnęła dłoń na dłoni Brytyjki. Drżała… ale nie ze strachu.
Jakże były tutaj podobne... Ta chwila przypominała Carmen moment spadania w samolocie w Kairze, gdy na samo zagrożenie życia nie tylko podnieciła się ale i doszła. Teraz jej dłoń przesunęła się i chwyciła pierś Andrei, pieszcząc ją sugestywnie.
Corsac oplotła ramieniem Brytyjkę zagarniając ją do siebiei całując namiętnie w usta, sięgała śmiało języczkiem, wyraźnie rozpalona sytuacją w jakiej się znalazły.
Jej dłoń również pochwyciła za pierś panny Stone, łapczywie się na niej zaciskając. Ale potem zaczęła się ześlizgiwać w dół po ubraniu akrobatki. Ta jednak nie pozwoliła jej kontynuować. Za to zgrabnie przemieściła się i usiadła na kolanach kochanki, przodem do niej.
- Rozkoszuj się jazdą, moja droga... - powiedziała, po czym językiem zaczęła pieścić jej szyję, a dłońmi wyswobadzać piersi z gorsetu. Czuła przy tym pęd jazdy, ale nie widziała tego, co Andrea przed nimi, zupełnie zdając się na łaskę i niełaskę losu.
- Nie tylko nią ...- mruczała Andrea... podciągnąwszy sukienkę Brytyjki i wodząc palcami po bieliźnie kochanki. Pozwalała się pieścić, pozwoliła odsłonić drżące piersi… drżące od ekscytacji i samego pojazdu skrzypiącego głośno… nawet przy tak dużym pędzie powietrza. Miało się wrażenie, że rozpędzona maszyna nie wytrzyma… że za chwilę się rozpadnie na strzępy.
Gdyby pod nią siedział Orłow, Brytyjka najpewniej nabiłaby się na jego własny drążek sterowniczy. Teraz jednak mogła ocierać się sugestywnie o kochankę, spijając rozkosz swymi ustami z jej ust.
- Zdejmij je… teraz… moja kolej… by posmakować.- szepnęła pomiędzy pocałunkami Andrea właściwie odczytując ocieranie się kochanki o swe dumnie wypięte do przodu piersi. Wodziła palcami po pupie Carmen coraz bardziej nerwowo i energicznie. - Położymy się… na kanapie?
Nagły skręt… przez chwilę obie kobiety zachwiały się, a cała lokomotywa zaskrzypiała dźwiękiem ocieranego się o siebie metalu. Ale nie zwolniła. Anushka wyciskała siódme poty z potwora swej pani pędzącego z zawrotną prędkością.
To, co działo sie na zewnatrz lokomotywy i w jej środku, to było czyste szaleństwo. Carmen położyła się na plecach, chwytając nad głową jednego z podłokietników. Bezwstydnie rozchyliła nogi, ukazując mokrą od swoich soczków i soków rozkoszy Roberta bieliznę.
Andrea zaś zeszła z kanapy i drżącą dłonią zsunęła wpierw własne majteczki na oczach Brytyjki, a potem jej. Delikatnie i ostrożnie wdrapała, się na wstrząsaną szybką jazdą lokomotywy kanapę i dotykając palcami kwiatuszka Carmen usadowiła się tak, by swoim równie wilgotnym kwiatem osłonić jej twarz. Potem pochyliła się i Brytyjka poczuła ten zwinny zachłanny język, muskający jej nagie łono i punkcik rozkoszy.
Lokomotywa zaś trzęsła się wyraźnie osiągając pełną prędkość i gnając na złamanie karku, gdy one się pieściły nawzajem.
Jedną dłonią agentka więc musiała trzymać się siedzenia, podczas gdy drugą podtrzymywała biodra kochanki. To był istny chaos... ale jakże podniecający? Carmen zaczęła całować wilgotną od soczków muszelkę kochanki.
Carmen czuła jak Andrea drży i się ociera o jej usta, domagając się… więcej i więcej. Sama za to przylgnęła do muszelki Brytyjki i łapczywie smakowała językiem wnętrze tej ostrygi miłości. Jakby była wygłodniała, całkiem tracąc kontrolę nad sobą i sytuacją. Dookoła nich słychać było głośny gwizd powietrza, oraz drżenie pojazdu, kolejny skręt. Gwałtowny. Poczuły go całym ciałem. Znów… uniknęły śmierci, ledwo o włos.
W ten sposób jak szalona pędziła w kierunku całkowitego zatracenia. Między udami kochanki Angielka wykazywała się niesamowitą zwinnością języczka, którą posiadła w ostatnim czasie. Całe jej ciało zresztą gięło się i naprężało, w zależności od kąta jazdy i... tego gdzie były usta Andrei. To był zupełnie nowy rodzaj rozkoszy, pełny adrenaliny i poczucia zatracenia. Język Andrei wił się nerwowo jak wąż, jej dłonie zaciskały się na pośladkach Brytyjki… a pod muśnięciami swego języka akrobatka czuła, że Corsac zaraz znów dojdzie gwałtownie i głośno. Pojazda drżał, a one wraz z nim. Carmen doszła wraz z kolejnym zakrętem, wpijając usta w kwiatuszek kochanki i doprowadzając ją do tego samego stanu.
- To było… mocne…- wypowiedziała głośno Andrea łapiąc łapczywie oddech po namiętnych figlach i delikatnie sięgając palcem do bramy rozkoszy Carmen ukrytej między wzgórzami pośladków.
Po czym zamilkła i przez chwilę wstrzymała pieszczoty.
- Zwalniamy… - skomentowała. Carmen z głową okrytą suknią kochanki nie zauważyła tego od razu, ale Corsac miała rację.
- Czyli koniec wycieczki? - zapytała Carmen, leżąc na kanapie. Nie bardzo miała jak się poruszyć, dopóki Andrea na niej siedziała.
- Możemy zbałamucić jeszcze biedną Anushkę. - mruknęła Andrea zsuwając się z kanapy na podłogę i siadając tuż przy twarzy Brytyjki.- Lub zwabić tutaj i skonsumować Roberta.
Pieszczotliwie musnęła dłonią metal na którym siedziała dodając czule.- Moja bestyjka musi odpocząć. Huntington zawsze marudzi, że podczas każdej jazdy testowej nadwyrężam całą konstrukcję i potwór po niej musi być serwisowany ze względów bezpieczeństwa. Mam też inne lokomotywy. Nie tak szybkie jednak.
- No cóż, jakbyś miała ochotę, teraz możemy się przesiąść na moją bestię... czyli lokaja. - Zaśmiała się Carmen, wyciągając leniwie.
- Wieczorem…- zaśmiała się Corsac i pocałowała usta Brytyjki.- … mamy całą noc na ćwiczenie twojej bestyjki. A ty na jaką bestię z mojej kolekcji masz ochotę? Jesteś moim gościem, więc masz prawo kaprysić.
- Zgadnij... - odparła Carmen i pocałowała ją zmysłowo w usta.
- Spróbuję.- Andrea przycisnęła usta do warg Brytyjki i zaczęła ją namiętnie całować rozkoszując się pieszczotą jej warg. Nie przejęła się tym, że platforma zaczęła się obniżać, a kopuła chować. Potwór zwalniał, więc ich kanapa wracała na swoje miejsce. Tam gdzie Anushka rezydowała nadzorując pracę ulubionej lokomotywy Corsac.
Carmen rejestrowała ruch, lecz nie przerywała pieszczoty, skoro widać sama Andrea się do tego nie kwapiła. Korsykanka zaś zaczęła językiem muskać szyję Carmen, delikatnie łaskocząc skórę, poprowadziła dłoń Brytyjki ku swym obnażonym piersiom, które unosiły się w coraz szybszym oddechu. Platforma znów się połączyła z resztą lokomotywy.
- Wszystkie wyniki w porządku… Śmigacz potwierdza, że mimo dużych prędkoo… - Anushka odwróciła się i wtedy spostrzegła co się działo na kanapie. Po czym szybko odwróciła z powrotem do mechanizmów oraz wskaźników i zajęła się powolnym wyhamowywaniem pociągu.
 

Ostatnio edytowane przez Mira : 30-11-2017 o 13:41.
Mira jest offline  
Stary 30-11-2017, 18:28   #98
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

Carmen zachichotała, nie przerywając pieszczot kochanki.
- Chyba obie jesteśmy uzależnione od adrenaliny... - szepnęła do ucha Andrei, po czym ją w nie ukąsiła.
- Rozbieraj się…- wymruczała Andrea wstając i zsuwając z siebie gorset wraz z suknią. Rzekła przez ramię przy tym.- Anushka… nie odwracaj się tyłem. Dobrze wiem, że Śmigacz nie potrzebuje twoje pomocy.
- Ttaak.. szefowo.- mruknęła zawstydzona blondynka i odwróciła się by patrzeć, jak zsuwając suknię Andrea kręci bioderkami.
Carmen podniosła się z kanapy powoli.
- Tak bez pomocy? - zamarudziła, lecz po chwili zaczęła niespiesznie, drażniąc się z Corsac rozwiązywać własny strój.
- Anushka może ci pomóc… jeśli ją o to poprosisz. - mruknęła Andrea pozostając w wysoko sznurowanych butach i podkolanówkach, które w zasadzie był nad-kolanówkami.
Stała triumfalnie nad siedzącą Carmen splatając ramiona na piersiach… władcza i dominująca. Może nie była Huai, ale z pewnością miała podobne podejście do partnerów i partnerek.
- Może... jeśli zechce. Nie zwykłam się prosić. - Odpowiedziała Carmen kończąc poluzowywać wiązania gorsetu.
- Ona jest bardzo nieśmiała. Biedny ptaszek, który nie potrafi wyrażać usteczkami swoich pragnień.- zerknęła za siebie spoglądając na speszoną Anushkę, która tylko… skinęła głową.
- Niech więc cierpi... Lubię, gdy przełamuje się bariery. - Odpowiedziała Carmen, wysupłując się z sukni. Stanęła teraz przed kobietami odziana jedynie w pas do pończoch, pończoszki i eleganckie botki na obcasach.
- Zobaczymy czy ci się uda. Mnie się nie udało.- Andrea kucnęła przy lewej nodze kochanki tuląc piersi do jej uda i ocierając się podbrzuszem o jej łydkę. Ustami muskała biodro, a palce sięgnęły intymnego zakątka kochanki prowokująco pieszcząc Carmen. Wszystko po to, by drażnić się z pragnieniami przyglądającej się temu maszynistki.
Brytyjka uniosła ku górze ręce i przeciągnęła się powoli, prezentując kształt swoich piersi oraz smukłość talii.
- Jeśli nie zrobisz nic, pójdziemy sobie, wiesz o tym? - zapytała Anushki.
Ta… tylko kiwnęła głową i coś tam powiedziała cichutko pod nosem zawstydzona.
- Widzisz… mówiłam.- mruczała Andrea delikatnie kąsając pośladek Brytyjki i wodząc palcami po kwiatuszku kochanki niczym wirtuozka po ulubionym instrumencie.
Carmen westchnęła, ignorując dziewczynę na kilka chwil, w trakcie których poddawała się pieszczotom Andrei, po czym jakby dając maszynistce ostatnią szansę uśmiechnęła się do niej i wykonała zapraszający gest dłonią.
To ją ruszyło… najpierw jeden drobny kroczek, potem kolejny… podchodziła powoli i z opuszczoną głową. Jak spłoszony króliczek w kierunku marchewki trzymanej w dłoni. Andrea zaś przemieściła się za Brytyjkę i zajęła smakowaniem swej pokusy. Kształtnej pupy Brytyjki, którą smakowała językiem, pieściła pocałunkami i delikatnie kąsała. Jej palce wodziły po bioderkach lady Stone.. zostawiając jej intymność odsłoniętą na spojrzenie i inicjatywę maszynistki.
- Częstuj się, skarbie - szepnęła do maszynistki Carmen, wyciągając do niej dłoń.
- cmmrbić?- wyszeptała cicho Anushka chwytając za dłoń Brytyjki i zaciskając na niej palce. Mruknęła głośniej.- Co… mam… robić?
Oblizała w podnieceniu wargi patrząc na ciało Brytyjki rozpalonym spojrzeniem.
- Moja biedna Anushka woli, gdy ktoś inny przejmuje inicjatywę.- wymruczała Andrea zajęta pieszczotą pupy Brytyjki, przesunęła znacząco pomiędzy jej pośladkami.
- A co chcesz robić? - Carmen jednak nie odpuszczała dziewczynie, patrząc wyzywająco w jej oczy.
Odpowiedzią był cichy szept którego lady Stone znowu nie dosłyszała, a potem… Anushka uklękła i języczkiem badawczo musnęła wrażliwy punkcik łona Carmen, a potem zaczęła delikatnie wodzić i smakować ślady pożądania i rozkoszy, które znaczyły kropelkami ten obszar ciała Brytyjki. Te pieszczoty były niewinne i delikatne w porównaniu z lubieżnym tańcem języka Andrei na pośladkach akrobatki. Ich połączenie jednak było niby najwspanialsza kompozycja muzyczna, która porywała ze sobą zmysły Brytyjki. Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu i stojąc na drżących nogach, pozwalała się wielbić swoim kochankom.Była zarówno idolem jak i zabawką obu kobiet, które rozkoszowały się jej ciałem wodząc językami po skórze. Uwięziona pomiędzy nimi, czuła rozkoszne igiełki pożądania promieniujące z jej dolnych obszarów ciała. Czuła też inne drżenie. Pociąg co prawda zwalniał, ale powoli… i nadal poruszając się szybko wchodził w zakręty z drżeniem przechodzącym przez cały mechanizm. Po takim rozpędzeniu potwór potrzebował bowiem czasu na wyhamowanie.
Carmen poddała się jego pędowi, tak jakby to wielki stalowy potwór był jej kochankiem, jej ciało zmysłowo falowało w przód i tył, ocierając się o obie kobiety. Brytyjka gładziła włosy maszynistki i... nie myślała w tej chwili chyba o niczym, poddając swoją świadomość bodźcom ciała.
Dłonie Andrei chwyciły ją nagle w pasie i pociągnęły w dół.
- Co masz… tak męczyć się stojąc.- zachichotała Corsac niczym wesoły chochlik.
- Dla ciebie mogę się męczyć... mogę zrobić co zechcesz. - Odpowiedziała Carmen, opadając na kolana i odwracając się, by pocałować Corsac.
- Ale po co… chcesz się męczyć…- pocałowała ją zachłannie Andrea sięgając do piersi klęczącej Brytyjki i ściskając je władczo. Ocierała się przy tym biustem o plecy pochwyconej agentki. Także i Anushka była gotowa do poświęceń, bowiem pochylona na czworaka wodziła językiem po łonie Carmen i sięgając głębiej w kwiat jej rozkoszy. - No… chyba że… w ramach pokazu dla mnie… może z Anushką...wykorzystacie mojego inżyniera? Będzie to piękny widok i oszczędzi mi jego narzekań na moją lekkomyślność.
- Pytasz mnie? Myślałam, że jestem tu po to by ci służyć? - zachichotała Carmen, lecz jej głos zaraz przeszedł w jęk na skutek pieszczot Anushki. Zamruczała.
- Wieczorem… będziesz mi służyć… całym.. ciałem…- przygryzła delikatnie płatek uszny kochanki, pieszcząc jej krągły biust raz delikatnie raz ściskając jej piersi mocno. Anushka przycisnęła twarz głębiej sięgając swoim języczkiem.
- Lubię… ten widok.- mruknęła Andra. Nic dziwnego… zgrabna pupa maszynistki unosiła się w górę kusząc do podboju… tym bardziej, że strój Anushki opinał mocno jej ciało w tych rejonach.
- Chyba faktycznie powinnaś wezwać Roberta - powiedziała agentka, przyglądając się tym krągłościom i... odpływając pod wpływem pieszczot obu kochanek.
- To dobrze… bo już hamujemy…- zamruczała Andrea i pogłaskała Anushkę która niczym zachipnotyzowana wodziła językiem po podbrzuszu i udach kochanki.
- Anushko… zawołaj proszę Roberta, gdy już się zatrzymamy.- poprosiła. A blondynka z uśmiechem skinęła głową.
Zbliżali się do garażu, lokomotywa już toczyła się leniwie. a Andrea tuliła do siebie Brytyjkę wodząc palcami po jej nagiej skórze. Delikatnie i pieszczotliwie.
Pociąg stanął z głośnym gwizdem. Anushka wyszła, by zawołać inżyniera, a Andra cmoknęła Carmen w policzek. - Twoja kolej moja śliczna… zrób olśniewające przedstawienie. Będę obserwowała z kanapy.
- Jakieś życzenia, co chciałabyś zobaczyć? - Carmen siedziała, tuląc się plecami do kochanki.
- Was obie na nim... i zdecydowanie więcej ciałka Anushki.- wymruczała Andrea całując jej szyję.- Aaaa w drugą stronę? Co ty byś chciała posmakować wieczorem w mojej sypialni? Poza swoim lokajem oczywiście.
- Chcę byś go sprowokowała. -Odpowiedziała Carmen z uśmiechem - By stał się bardziej bestią niż lokajem.
- Mmm… musimy przygotować mu więc więzy. Tej bestii. A co mogłoby go sprowokować? I na kogo rzucimy tą bestię?- zamruczała do ucha Brytyjki. - Daj mi jakieś podpowiedzi.
Carmen udała, że się zastanawia.
- Wpuść innego samca... nieograniczonego Twoimi rozkazami. Jan wbrew pozorom bywa bardzo zaborczy. Swoją drogą, pamiętasz może przy jakiej okazji go spotkałaś? Jestem ciekawa co wyrabiał, gdy nie było mnie w pobliżu…
- Nie… nie pamiętam za bardzo. I jeśli spotkałam go w Wenecji, to był tylko anonimowym kochankiem za maską. - zamyśliła się Andrea głaszcząc kochankę po włosach.- Czyli zwiążemy go i pozwolimy Robertowi zająć sie tobą na jego oczach?
Uśmiechnęła się łakomie.- Brzmi interesująco.
Tymczasem do lokomotywy weszła Anushka jak i inżynier który zaczął jeszcze przed wejściem do pojazdu mówić głośno.- Pani Corsac musi porooo… a więc… eeem… co to właściwie oznacza?
Carmen uśmiechnęła się, oparta o Andreę.
- Właśnie wprosił się pan na naszą imprezę, co jest bardzo niegrzeczne - mówiła rozbawiona - Jednak w ramach wkupienia się w łaski może pan dołączyć do nas zdejmując ubrania. Ciebie to również obowiązuje, kochanie - zwróciła się do mechaniczki - Masz cudowny języczek, ale zasady to zasady. - Rozłożyła ręce w geście bezradności.
Mężczyzna westchnął teatralnie i zabrał się za rozpinanie całej uprzęży jaką na sobie nosił, a Anushka opuściła głowę i wypiszczała coś cicho. Co Robert spokojnie przetłumaczył.
- Ona nie zdoła. Jest zbyt wstydliwa. Ktoś musi rozebrać ją, bo się sama nie przełamie.- wyjaśnił ciepło. - Ona jest bardzo potulna i uległa… i urocza przez to. Ale ma to swoje słabe strony.
- Więc może jej pomożesz, skoro się tak świetnie rozumiecie? - zapytała Carmen.
- Tak… oczywiście.- usunąwszy uprząż mężczyzna stanął tuż za blondynką, pochwycił za jej piersi sprawiając że pisnęła głośno i zmysłowo zaczęła się ocierać o stojącego za nią mężczyznę, który pieścił w tej chwili jej piersi.
- Ma bardzo wrażliwe na dotyk i on o tym wie.- zamruczała jej do ucha Andrea. - Co nie zmienia faktu, że umie dotykać.
Robert zabrał się za rozpinanie jej gorsetu pod koszulą pieszcząc drugą dłonią piersi Anushki. Dziewczyna wyraźnie się relaksowała, co świadczyło… że zdarzało się jej znaleźć w jego ramionach.
To był bardzo przyjemny widok. Tych dwoje pasowało do siebie w jakimś sensie, motywowało. On wydawał się wcześniej nieco zagubiony w okowach dwóch famme fatale, teraz nabrał pewności siebie, starając się oparciem dla wstydliwej dziewczyny. Carmen przyglądała się im z uwagą, zastanawiając się, gdzie podziała się jej własna skromność. Wydawało się, że przepadła zupełnie…
Muskając delikatnie szyję Anushki mężczyzna zabrał się za uwalnianie jej piersi od koszuli. Szepnął jej coś zapewne by ułatwić sobie zdjęcie tej części stroju, odsłaniając duże i pełne piersi dziewczyny prężące się dumnie w podnieceniu. Jego palce przesunęły się po nich, a potem po brzuchu blondynki schodząc do spódniczki opinającej jej ciało. Ale sam Robert wpatrywał się w kuszący widok przed nim. W nagą Carmen otuloną przez Andreę… jakby obiecywał Brytyjce ten sam dotyk na jej ciele.
Carmen uśmiechnęła się kocio, gładząc leniwie nagie ramię kochanki, która wciąż ugniatała jej własne piersi.
To była… dziwna sytuacja i ekscytująca zarazem. Po zsunięciu spódniczki, palce Roberta wsunęły się po koronkowe majteczki Anushki, by i te powoli zsunąć w dół. Im bardziej obnażona i podekscytowana była blondynka, tym mniej było w niej skrępowania sytuacją… choć na twarzy była czerwona nadal.
- Buty... i rękawiczki zostawić?- zapytał pozornie obojętnym tonem Huntington.
- To całkiem ciekawe zestawienie, niech zostanie. - Carmen przyglądała się z podziwem blondynce. Wciąż co prawda bardziej doceniała urodę męskiego ciała, jednak tutaj musiała przyznać, że dziewczyna prezentuje się bardzo apetycznie.
Robert zaś zaczął się rozbierać, powoli zdejmując krawat, kamizelkę, koszulę i zabierając się za spodnie. Powoli i bez pośpiechu, z pietyzmem układając kolejne kawałki swego ubrania na podłodze. Anushka zaś wydawała się nie wiedzieć co ma zrobić z rękami. Więc wodziła nimi po swoim ciele niepewnie.
- Anushko, mogłabyś zmotywować pana do pośpiechu? - zapytała niewinnym tonem Carmen.
- Jjjak?- zapytała cichutko dziewczyna zerkając to na Carmen w objęciach Andrei, to na inżyniera.
- Dotykaj go. Wszędzie. Ale bez języczka. - zarządziła.
Blondynka skinęła głową i podeszła do mężczyzny, któremu ciężko było ignorować ocierającą się o niego całym ciałem ślicznotkę, wodzącą palcami po jego mięśniach brzucha. Inżynier nie był nienajgorzej zbudowany, co oznaczało że zajmował się potworem Andrei nie tylko przy desce kreślarskiej. W końcu wreszcie opadła bielizna i paluszki Anushki łapczywie chwyciły za tą sztywną dźwignię.
- Lepiej wkrocz, zanim zapomną że tu jesteśmy. - zachichotała podnieconym głosem Corsac.
- Źle ci? To całkiem ciekawe przedstawienie... - odparła Carmen.
- Zaczną bez ciebie.- zaśmiała się Corsac sięgając między uda Brytyjki i muskając jej łono. I chyba miała rację, bo rączki Anushki łapczywie zacisnęły się na męskości kochanka z wprawą wielbiąc ten pal miłości muśnięciami palców. Dziewczyna zgodnie z poleceniem nie używała ust i języka, ale dysząc pożądliwie ocierała się biustem o plecy Roberta.
- Jak sama powiedziałaś, cała noc przed nami, a ja sporo pary już spuściłam. Spójrz zresztą na nich... widać, że mają na siebie ochotę, ale będą czekać na nasze przyzwolenie.
- Na nas też mają ochotę… moja droga.- Andrea nachyliła się i lubieżnie pocałowała usta Brytyjki rozkoszując się tańcem z jej języczkiem. - A poza tym…- sięgnęła palcami do kwiatuszka kochanki.- Naprawdę wolisz leżeć w mych ramionach i tylko oglądać?
- Zaczynam czuć, że nie mam wyboru... - uśmiechnęła się oszczędnie Carmen. Była zamyślona jednak bardziej niż rozpalona. W głowie wciąż miała myśli na temat zmiany, która w niej zaszła.
- Dla mnie to nie nowość.- wymruczała Andrea uśmiechając się delikatnie i patrząc, jak palce przytulonej do pleców Roberta Anushki grając symfonie jęków rozkoszy na jego flecie.
- Rozkoszny widoczek… przyznaję i podniecający… ale nie nowość.- szepnęła kąsając płatek uszny. - Jeśli jednak chcesz tylko patrzeć, to… jesteś moim gościem. Możemy ograniczyć się do podziwiania. -
Carmen wtuliła się więc w kochankę i patrzyła, błądząc we własnych myślach.
- No Robercie… zajmij się biedną Anushką niech nie cierpi.- zachichotała Andrea pieszcząc leniwie nagie ciało Carmen trzymane w swych objęciach. Inżynier zaś przyciągnął blondynkę do siebie i poprowadził do ściany lokomotywy, tam opartą o nię plecami całował zachłannie po ustach, szyi i piersiach które prężyła jakby prosząc o pieszczoty. Uniósł lewą nogę Anushki, trzymając w kolanie i posiadł ją…. wyrywając z jej ust jęk strachu i rozkoszy. Wszystko to czynił spokojnie i precyzyjnie, metodycznie… jakby wszystko było wyliczeniami, które realizował, choć… było czuć w jego pieszczotach czułość i delikatność. A w drżącym ciele Anushki pasję i pożądanie, które nie potrafiła okazać sama. Potrzebowała kogoś do tego, kto ją tą ścieżką poprowadzi.
Carmen zaś zastanawiała się kim stanie się Anushka za kilka lat. Czy będzie podobna do niej samej? Czy pod wpływem Andrei stanie się wyuzdaną dominą? Sama Carmen jeszcze miesiąc temu nie podejrzewałaby sie o takie ciągoty, a teraz mówiła tej dwójce co ma robić, knuła intrygę, by dręczyć i podniecać swojego kochanka, który poza ciałem dawał jej przecież coś jeszcze...
To było szalone, ale nagle Carmen podniosła się i zaczęła zakładać swoje rzeczy.
- Coś się stało? - zapytała zamyślona Andrea przyglądając się działaniom agentki. Nie ruszyła jednak nawet palcem, by ją powstrzymać.
- Ta scena... o czymś mi przypomniała. A właściwie o kimś. Przykro mi Andreo, ale jednak tej nocy nie spędzimy razem. W sumie może dzięki temu też uwierzysz, że nie przyszłam tu tylko po to, by towarzyszyć ci na spotkaniu. Oczywiście, wiem, że to oznacza, że Twoje zaproszenie nie obejmuje mej osoby, ale cóż... nie jest to pierwsza i ostatnia szalona rzecz którą robię. Wybacz mi i mam nadzieję, że nie zepsuję ci jednak wieczoru.
- To rzeczywiście… rozczarowujące. - stwierdziła dość chłodno Corsac powoli wstając.- Ale nie dlatego, że dziś każda z nas spędzi noc w innym łóżku.
Położyła palec na ustach Brytyjki mówiąc.- Słowa mają swoją wagę. Obietnice mają swój ciężar. Nie wypada ich rzucać na prawo i lewo bez namysłu. Nie chodzi nawet o to, że nie przytulę dziś ciebie, ale… nie powinnaś wpierw składać obietnic komuś, a potem ich wycofywać. To brak szacunku wobec danej osoby.-
Uśmiechnęła się potem ciepło.- Niemniej rozumiem. Co do… spotkania z Archibaldem to… odmówiłam memu wielbicielowi. Niewielka strata… wstyd jednak zmieniać zdanie. Będę musiała pójść sama, natomiast pewna propozycja nadal pozostaje otwarta. Jeśli chcesz, ty i twój lokaj możecie nadal skorzystać z wygody mego domu, zamiast jechać do Zurychu, Obiecuję, że z mej strony nie będzie żadnego nagabywania.-
Westchnęła ciężko. - Kusi by ulec i jednak wziąć cię ze sobą na przyjęcie Carsteina, ale jaka to by wtedy była nauczka, prawda?
Carmen skinęła głową i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Zgadzam się we wszystkim co mówisz. Jesteś naprawde niesamowita i to jak obie uwielbiamy adrenalinę sprawia, że nie chcę wyrzekać się tej znajomości. Jednakże to co powiedziałaś o obietnicach i szacunku... doszłam do wniosku, że większym brakiem szacunku byłoby uczestniczyć w twojej zabawie i tylko udawać, że mnie ona pochłania, podczas gdy moje myśli błądzą gdzieś indziej. I tutaj sama zdecydowałam, co jest lepsze. Jeśli jednak się ze mną nie zgadzasz, jeśli chcesz mnie sprowadzić do roli pieska na smyczy... niech i tak będzie, bo faktycznie złożyłam obietnicę. - Powiedziała, patrząc odważnie w oczy Corsac.
Palec Korsykanki przesunął się opuszkiem po dolnej wardze Brytyjki, by po chwili delikatnie wsunąć się między nie.
- Nie kuś mnie….- szepnęła łobuzersko Andrea.- Smycz już mam.-
Po czym odsunęła się i dodała ze śmiechem. - Ja jednak nie mogę pełnić dalej roli gospodyni będąc nago, więc poproś Symeona, by sprowadził do ciebie Genevieve. Ona zajmie się wszystkimi twoimi kaprysami i potrzebami. A my… zobaczymy się na śniadaniu, jeśli skorzystasz z mojej gościny.-
- Twoje towarzystwo jest mi miłe nawet gdy jesteś w ubraniu. - Powiedziała Carmen i spontanicznie pocałowała kobietę w policzek.
- Problem w tym, że dziś raczej nie planuję być długo w ubraniu. Pora dość późna.- przypomniała ze śmiechem Andrea.
Po czym pomachała parze kochanków i ruszyła do zejścia. Jedynie Robert machnął dłonią w pożegnaniu. Anushka była zbyt skupiona na przeżywaniu rozkoszy. Deus ex machina Symeon okazał się równie nieśmiały bo nie odpowiedział na polecenie Carmen. Niemniej wkrótce zjawiła się sama ochmistrzyni czekając na kaprysy Brytyjki.
- Chciałabym wrócić do mojego pokoju i dostać tam coś do picia. Jeśli możesz, przekaż też mojemu lokajowi, że tam będę, choć jeśli jest zajęty, nie musi się spieszyć. - Ostatnie słowa zabrzmiały mniej pewnie, choć było to ledwo wychwytywalne drżenie głosu.
- Wino? Piwo? Whiksy? Czy coś bez alkoholu? Może być dostarczone wszystko.- rzekła Francuzka prowadząc Brytyjkę przez labirynt pokoju.- Może jakąś przekąskę do trunku? Proszę się nie krępować. Jest pani gościem naszym, więc wszystkie pani kaprysy są traktowane bardzo poważnie.
Carmen uśmiechnęła się lekko. Przez chwile chciała zapytac o to, co robi Rosjanin, ale powstrzymała się. - Czerwone, wytrawne wino i jakaś deska serów całkowicie zaspokają moje potrzeby.
- Dobry wybór. Z przykrością muszę bowiem stwierdzić, że szwajcarskie sery przewyższają smakiem wyroby francuskiej kuchni.- westchnęła smętnie Genevieve trzymając fason i prostą postawę. Zupełnie jakby godzinę temu nie wspomniano przy niej o jej nie tak chlubnej przeszłości. Obie kobiety weszły po schodach i ochmistrzyni otworzyła jej drzwi. - Zakładam, że już będzie się pani kładła do odpoczynku, czy tak?
- Nie wiem. - Odparła zdawkowo Carmen. Sama bowiem zastanawiała się ile przyjdzie jej czekać na towarzysza i czy w ogóle powinna to robić.
- Acha. Proszę jednak w razie chęci pozwiedzania, nie czynić na własną rękę. Wbrew pozorom bardzo łatwo tu zabłądzić, a niektóre pokoje bywają niebezpieczne. Pan Huntington to bałaganiarz i rozrzuca swe wynalazki po przeznaczonych dla niego pomieszczeniach nie dbając o takie detale jak podstawy BHP.- wyjaśniła uprzejmie Genevieve.- Proszę po prostu zadeklarować głośno chęć rozejrzenia, a wkrótce zjawi się pokojówka, która panią poprowadzi tam gdzie pani sobie zażyczy.-
Carmen przypuszczała, że nie o zabawki tutaj chodzi, ale nie skomentowała słów służącej. Po prostu skinęła głową na znak, że je rozumie i akceptuje.
- To wszystko więc. Życzę udanego wieczoru. Prawdopodobnie zobaczymy się dopiero rano. Prawdopodobnie.- Francuzka dygnęła i zamknęła drzwi zostawiając Carmen samą.
Ponieważ ta ubierała się raczej pospiesznie, teraz zdjęła z siebie krzywo zawiązaną suknię oraz bieliznę i udała pod prysznic. Tam rozważała opcję udania się na nocny spacer po posiadłości, celem sprawdzenia czy Andrea jednak nie ma eksponatów, sugerujących, że może być owym “AC”, którego Brytyjka poszukuje.
- Przyniosłem wino… i sery, madame.- rozległ się głos Orłowa, po głośnym pukaniu w drzwi.
Ucieszyła się, słysząc jego głos.
- Już idę... - odpowiedziała.
Szybko zakręciła kurek, wytarła się ręcznikiem i narzuciła szlafrok, po czym opuściła łazienkę.
- Jak było? - zapytał wchodząc i stawiając na stoliku sery i wino wraz z jednym kielichem. - Bo służba tu bywa napastliwa. Głównie ta żeńska część służby, choć jeden z lokajów mnie podszczypywał. Nie wiem czemu nie dałem mu w pysk.
Carmen zaśmiała się cicho, po czym podbiegła do niego i powitała namiętnym pocałunkiem.
- Aż tak nudno ?- mruknął chwytając ją za pośladki i dociskając zaborczo do siebie po odwzajemnieniu pocałunku, a potem zabrał się do pieszczenia pocałunkami jej szyi.
Pozwalając mu się pieścić, pokręciła przecząco głową.
- To było... bardzo ekscytujące, a jednak poczułam, że... ja nie pasuję do tych hedonistycznych przyjęć. Nie sama w każdym razie... - dodała zmieszana.
- To miło że odkryłaś to teraz, zanim wyruszyliśmy na wypad do Wenecji.- szepnął Rosjanin całując jej ucho, by móc mówić bardzo cicho. - Ale nie dlatego utknęliśmy tutaj. Co z tym całym zaproszeniem do Archibalda? Jakie mamy plany na wieczór? Co z naszą misją?
Carmen odsunęła się i wzruszyła ramionami.
- Jeśli chcesz możesz sam iść i zawalczyć o to zaproszenie. Ja... chcę mieć jednak jakieś zasady. - Powiedziała cicho.
- Nie chodzi się na przyjęcia z lokajami w roli partnerów. To było poniżające dla niej. - westchnął ironicznie Jan Wasilijewicz i pochwycił ją mocno by znów przytulić do siebie.- Więęęc… uraziłaś Andreę, nie zamierzasz tego naprawić, plan spalił na panewce… Co teraz? Przyjęcie w ambasadzie?
- Wino, deska serów i ogromne łóżko. Iii... chyba musimy pogadać. - Powiedziała patrząc na niego znacząco.
- Dobrze madame. - puścił ją i podszedł do wina, by je otworzyć i nalać kieliszek kochance.- Trzeba przyznać jedno… nasza gospodyni ma wyśmienity gust do wszystkiego poza architekturą i wystrojem wnętrz.
- Powiedział wielbiciel rosyjskiego przepychu. - Zaśmiała się Carmen, wskakując na łóżko. Po chwili jednak spoważniała. Zastanawiała się jak powinna zacząć rozmowę…
Orłow wybrał kawałek sera i wraz z wine podszedł do dziewczyny nadal pozostając w roli lokaja.
- Przynajmniej nie wyrzuciła nas z swego domu. - stwierdził ironicznie mężczyzna. - Powiedz aaa.
- W sumie nie wiem czy nie czułabym się z tym lepiej. - Odpowiedziała Carmen, po czym otworzyła usta.
Podał jej do ust kawałek sera, poczekał aż odgryzła. Klęknął okrakiem nad kochanką, Dłonią rozchylił powoli poły jej szlafroka odsłaniając jej podbrzusze i powoli musnął owym kawałkiem nabiału jej kobiecość wpatrując się w jej oczy.
- Za emocjonalnie do tego podchodzisz. Polubiłaś tą Andreę?- zapytał nadal wodząc owym przysmakiem po jej intymnym zakątku.
- Na swój sposób jesteśmy podobne... Ona jest jakby dalszą wersją mnie, tego gdzie chyba ostatnio zmierzam... - Odpowiedziała Carmen.
- Z pewnością jest taka możliwość… ale co to ma do rzeczy? Jest stopniem w naszej misji. Poza tym nie mamy jej zabić, więc… skąd te rozterki? - szeptał cichutko przyglądał się jej nie przerywając muskania jej kobiecości owym nadgryzionym kawałkiem sera. Czasami delikatnie dociskając go do jej ciała.
Zadrżała lekko, lecz nie reagowała, jakby nie zauważając do końca tego, co jej robi kochanek.
- Pamiętasz jak mnie pocałowałeś na dachu? Wtedy to było “coś”, coś ważnego. W tym momencie mój poziom znieczulenia jest już tak wysoki, że przestaję pamiętać z kim się całowałam. Pamiętam swoich kochanków, ale ich ilość ostatnio... sprawia, że myślę, iż niedługo też przestanę do tego przywiązywać wagę. Rozumiesz?
- Rozumiem…- odgryzł kawałek sera smakując również krople pożądania zebrane z jej kwiatu. Po czym podał ów ser dziewczynie do zjedzenia. - Ostatnio zanurzyłaś się mroczne rejony dzikiej rozpusty. Boisz się, że tracisz siebie i że osoby z którymi dzielisz noc, przestają być osobami. A stają się tylko chwilami rozkoszy, bez twarzy i znaczenia.
Uśmiechnął się delikatnie. - Rozumiem ten strach, acz… jest różnica pomiędzy Andreą, a tymi dwiema ślicznotkami z którymi dzieliliśmy noc, kilka dni temu. Andrea jest częścią naszego zadania. Misją… nie możesz do celów misji podchodzić emocjonalnie. To nie kochanka. To zadanie.
Westchnęła, po czym skosztowała podany kawałek i upiła nieco wina.
- Wiem. I nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Do teraz. - Podniosła spojrzenie na Orłowa - Ona sprawiła, że... rozbawiłam się. Spytała czego będę chciała, gdy do nas dołączysz... chciałam na ciebie zadziałać. Naprawdę. Powiedziałam więc, że powinna kazać ci patrzeć jak inny mnie będzie brał. - Wyznała, po czym dodała - A potem dotarło do mnie, że nie chcę ci jednak tego robić. Ja jako ja.
- Ty jednak z Andreą nie byłaś, a Carmen - rozpustna archeolożka szukająca mocnych podniet. Wolałbym jednak, żebym… nie musiał patrzeć na to… nie związany. Mógłbym nie wytrzymać.- rzekł Orłow czule, znów muskając nadgryzionym nabiałem jej łono. - Carmen… moja słodka. Nie wiem jakbym się poczuł na taki widok, wściekły… na pewno, może podniecony. Ale nie zraniłoby mnie to. Nie mogę… nie mam prawa żądać ciebie na wyłączność.
- Nie masz, to prawda. I ja nie mam, a jednak to kwestia... - skrzywiła się, po czym wskazała na swoją lewą pierś - Źle to rozegrałam, nie powinnam mówić prawdy z tym, czego pragnę, że pragnę ciebie i że uwielbiam gdy stajesz się bestią... Straciłam perspektywę.
- Dziwi mnie że nie pociągnęłaś tego do końca. Rzeczywiście byłbym bestią i z pewnością wyładowałbym swą furię na tobie, acz w sposób jaki lubisz. - dłonią z serem sięgnął do szlafroka odchylając go i odsłaniając ową pierś. Potem zaczął zataczać owym kawałkiem okrążenia tuż obok jej szczytu.
- Jesteś idiotą, Janie Wasilijewiczu. Wiecznie niezaspokojonym, myślącym tylko o przyjemnościach cielesnych bękartem ze słabością do wydawania dużych ilości pieniędzy. Niemniej... jeśli nie zauważyłeś, wyznałam ci właśnie uczucie. A ty się skupiasz na orgii, której odmówiłam. Zresztą jest jeszcze jeden powód. Ten mężczyzna, z którym bym miała... no wiesz... wydaje się porządnym facetem. Nie chciałabym żeby dostał od ciebie w pysk za to że ja zachowałam się jak kocica w rui. - Uśmiechnęła się lekko.
- Nie dostałby. Trzymałbym się grzecznie roli.- odparł ironicznie Orłow i nachylił się by cmoknąć usta Brytyjki. - Wiem co czujesz, nie musisz mówić. Wiesz co ja czuję. Wiesz jednak, że nie możemy… tym uczuciom ulegać i roić sobie przyszłości z płotkiem okalającym chatkę i gromadką dzieci w tej chatce. -
Orłow spojrzał na nią smutno. - Urodziliśmy się w złych miejscach i czasach lady Stone. Nawet ów lokaj tej wyuzdanej archeolożki miałby pewnie lepiej niż ja.
- Myślałam o tym... to może być moja ostatnia misja. - Powiedziała, patrząc mu głęboko w oczy.
- Ostatnia? Co masz na myśli?- zapytał zaciekawiony mężczyzna nie przestając krążyć kawałkiem nabiału po jej piersi. Malutkim kawalątkiem, więc czuła i jego palce.
- Z naszej pracy się nie odchodzi, jednak wypadki się zdarzają bardzo często. Na pewno słyszałeś plotki o agentach, którzy w ten sposób urządzili sobie emeryturę gdzieś na krańcu świata.
- Słyszałem. Widziałem też głowy owych renegackich agentów cara. U was jest pewnie podobnie. Za dużo brzydkich rzeczy wiemy, by tak po prostu zostawić nas w spokoju. Taka… ucieczka jest ryzykowna.- przypomniał jej mężczyzna zjadając kawałek sera, który trzymał w swej dłoni i dodał. - Następny kawałek sera madame?
- Nasza praca jest ryzykowna. - Powiedziała Carmen i skinęła głową. - Powiedzmy, że nawet jeśli nie mogę marzyć o domku i ślicznych smarkaczach z tobą, to mam alternatywę. Nie widzę wszak tego, byśmy wrócili do walki ze sobą. I nie zrozum mnie źle. Jestem kim jestem. Potrafiłabym cię zabić, ale... żyć z tym... - nie dokończyła.
- Jeszcze nie masz powodu by mnie zabić. Więc nie martw się tym. - pogłaskał po głowie Brytyjkę delikatnie. Musnął policzek palcami, usta, szyję.- Po prostu jeśli chcesz sfingować swoją… naszą śmierć… moja śliczna. To trzeba dobrze zaplanować. Nie tylko sam zgon i jego okoliczności, ale także co potem. Gdzie się ukryć i za co żyć. Jaką tożsamość przyjąć i jak się ukrywać. Nie chcę żeby coś takiego ci się nie udało. Bo wyślą za tobą takie Lizbeth.
Pokiwała głową, po czym pocałowała Orłowa w usta niespiesznie, ale bardzo zmysłowo, skubiąc jego wargi.
- Zrzucaj ten szlafroczek. - mruknął Rosjanin po pocałunku.- Czas cię ukarać za tę sytuację w której jesteśmy teraz.
Wstał i podszedł do stolika odstawiając kieliszek.- Więc jakie mamy plany jutro madame? Wracamy do hotelu? A potem do ambasadora?
- Spróbuję jeszcze pogadać z Andreą na śniadaniu. Może jednak swoim zachowaniem zdobyłam u niej coś na kształt respektu. - Odparła, po czym dodała zmysłowo - Ty masz więcej ubrań na sobie. Ty pierwszy…
- Jak myślisz co się da ugrać samym respektem?- zapytał zdejmując po kolei, marynarkę, kamizelkę, krawat i koszulę. - Myślisz, że ma do ciebie słabość… jak Yue?
- Może... może nie wszystko trzeba załatwiać gołym tyłkiem. - Odparła Carmen, przyglądając się mężczyźnie z apetytem. W palcach trzymała ostatni kawałek sera, który teraz niespiesznie oblizywała końcówką języczka.
- Miałem jednak wrażenie, że to kobieta interesu. - zamyślił się Rosjanin zabierając się za ściąganie butów, potem spodni. Powoli i z rozmysłem przedłużając rozbieranie się.- Takie mogą kogoś obdarzać szacunkiem… ale nie robią przysług nie widząc w tym interesu za siebie.
- Cóż, pozostaje mi liczyć, że tylko zaostrzyłam jej apetyt na nas. Może więc... hmmm - zamyśliła się - Może uczynimy nasze zbliżenie bardziej widocznym? Ot... wyjście na balkonik celem zaczerpnięcia oddechu. Jestem pewna, że Corsac dostanie z tego szczegółowy raport.
- Ale wpierw.. kara… będę czuły i delikatny. I bardzo… tradycyjny. - nagi wpakował się na łóżko i zabrał do całowania jej ust i obojczyków, delikatnie masując jej pierś dłonią.
- A to kara dla mnie czy dla ciebie? - Zachichotała, wplątując ręce z rękawów szlafroka.
- Cokolwiek robię z tobą, jest nagrodą…- wymruczał rozchylając jej uda powoli i łącząc się z nią ostrożnie i delikatnie. Jakby była dziewicą, a ta noc, ich nocą poślubną.
Jęknęła cicho z przyjemności i zdziwienia, że Rosjanin potrafił tak się zachować. Czule pogładziła jego policzki, szyję, po czym objęła kark.
Przyciśnięta ciałem kochanka do łóżka czuła jego pocałunki na swej twarzy, ocierającego się torsem o jej piersi. Powolne i leniwe ruchy bioder rozgrzewały jej podbrzusze. Taka klasyczna miłosna zabawa i delikatne pocałunki nie pasowały do niego, ani do niej. Ale czy miało to znaczenie? Jej ciało tęskniło do niego.. ona sama tęskniła. Było w tym też coś zabawnego. Klasyczny seks w ich wydaniu wydawał się być raczej udziwnieniem wobec tego, co robili zazwyczaj.
Carmen poddawała się płynnym ruchom kochanka odchylając w tył głowę i pojękując cichutko za każdym razem, gdy w niej był.
- Ciekawe ile tak wytrzyma twój wewnętrzny zwierz... - wymruczała z uśmiechem.
- Potrafię… nie martw się. - mruknął całując jej szyję powoli poruszając biodrami i rozkoszując się uległością jej ciała i rozkoszną grotą jej kobiecości. Niemniej ta przyjemność jej ciała sprawiała, że ruchy bioder zaczęły powoli przyspieszać. Carmen miała rację… był zbyt “samolubny” by utrzymać leniwie tempo. Może i potrafił z każdą inną kobietą, ale z akrobatką… najwyraźniej miał problem. Prowokacyjnie ugryzła go w ramię.
- Pragnę cię…- szepnął cicho i ruchy jego bioder nabrały energii, zaczął całować zachłannie jej usta, bez ustanku. Nadal to był klasyczny seks, ale kochanek Brytyjki nie był klasycznym Anglikiem w każdy ruch wkładając całą swoją drapieżność i energię. Ekstaza więc zaczęła zbliżać się szybkimi krokami do umysłu Carmen. A jednak to też wyzwalało jej psotną część natury. A może bardziej wyuzdaną? Brytyjka miała ochotę sprowokować Jana Wasilijewicza do bardziej gwałtownej miłości. W tym celu uniosła nieco głowę i zaczęła języczkiem pieścić ucho kochanka.
- Pomyśl... co mógłbyś mi teraz zrobić... pomyśl... - kusiła.
- Nie zasłużyłaś…- przypomniał jej lokaj, którego biodra przyszpilały ją do łóżka i sprawiały głośne skrzypienie sprężyn. Dyszał jak dzika bestia, ale pocałunki na jej ustach i twarzy były delikatne. Nie miało to jednak znaczenia. Carmen czuła zbliżającą się falę… czuły czy dziki, Orłow dawał jej głośne spełnienie za każdym razem. Teraz także.
 
Mira jest offline  
Stary 01-12-2017, 11:00   #99
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Brytyjka przeciągnęła się rozkosznie pod Rosjaninem, dociskając biodra do jego lędźwi i mrucząc jak kociak.
- A może Huai ma dostęp do tego Archibalda… może ona by pomogła? - zastanowił się szepcząc cicho Jan Wasilijewicz.
- Mogę spróbować. Albo z ambasadorem... - uśmiechnęła się nieco złośliwie.
- Mam… więc konkurencję? Powinienem się bardziej starać? Widziałam jak ci się podobały jego pocałunki na twoim dekolcie.- odparł ironicznie Rosjanin powoli wyplątując się z jej objęć siadając na łóżku i spojrzał w kierunku balkonu. - Domagam się twoich usteczek na mojej dumie… tam na balkonie.
Podniosła się na łokciach i popatrzyła wpierw na balkon, potem na kochanka.
- A co ja z tego będę miała? - zapytała wesoło.
- O ile dobrze pamiętam, karamy cię…- przypomniał jej kochanek wodząc palcem po udzie. - A będziesz miała to, że… potem sprawię że będziesz bardzo głośna i z pewnością ktoś cię zobaczy.- uśmiechnął się drapieżnie wstając i ruszając do drzwi balkonowych. Otworzył je na oścież i wyszedł nagi na świeże powietrze. Oparł się o barierkę i czekał.
Prychnęła, lecz po prawdzie pokusa była zbyt wielka. Jednak nie podeszła do kochanka normalnie. Zsunęła się z łóżka i powoli na czworakach, idąc krokiem drapieżnika, zbliżyła się do niego. Oto lady stała się zwierzątkiem swego własnego lokaja.
Orłowowi to się podobało, widziała to w oczach. Widziała też w reakcji “smakołyka” którego miała otoczyć ustami. Spoglądał na nią tak łakomie jak patrzyła Andrea. Bo i przecież pupę Carmen miała niczego sobie.
Agentka podeszła do niego i zaczęła pieścić jego łydki, wspinając się po nich wyżej na uda... a potem na pośladki mężczyzny. Dopiero wtedy gorąca męskość Orłowa spotkała się z delikatnymi usteczkami Brytyjki.
Teraz był jej. Opierał się nonszalancko o barierkę, rozkoszując pieszczotą jej ust. Ale były to tylko pozory. Mimo że klęczała, to ona rozdawała tu karty swoimi pieszczotami.
A one były delikatne i niespieszne, jak wszystkie ruchy ciała Carmen teraz. Oto była zemsta!
Chwycił ją za włosy w końcu, szarpnął lekko zmuszając pochłonięcie ustami jego dumy. Był już twardy… nie tylko w działaniach. Był też jej spragniony, mimo że kochali się dosłownie przed paroma chwilami.
- Mmmhhmm - próbowała coś powiedzieć, lecz nie pozwolił jej. Wobec tego nie mogła zrobić nic innego jak zakręcić prowokacyjnie tyłeczkiem i przyłożyć się do pieszczot za pomocą ust i rąk, które ugniatały pośladki agenta.Orłow nadal trzymając ją za pukle włosów i rozkoszując się jej dotykiem, narzucił Carmen dość szybkie tempo. Dyszał z pożądania, które wyczuwała językiem, za każdym razem, gdy muskała ów organ miłości, w pełnej gotowości.
- Chcesz bym cię teraz… posiadł madame?- zapytał pozwalając jej złapać oddech.
Spojrzała na niego z udręką, dłońmi dotykając teraz swojego ciała.
- O taaak, weź mnie jak swoją własność... - powiedziała proszącym tonem, który niewiele miał wspólnego z “madame”
- Oprzyj się o barierkę…- szepnął z wyraźnie wyczuwalną pożądliwością w tonie głosu.
Wstała i zrobiła jak kazał, drżąc przy tym z oczekiwania i wystawiając w kierunku kochanka zgrabny tyłeczek. Pochwycił za jej pośladki, zacisnął dłonie… natarł swym taranem na jej bramę kobiecości. Brutalnie i energicznie. Poczuła jak jego żądło zanurza się w jej kwiecie kobiecości. Poczuła też że robi to szybko, nie dając jej chwili na przywyknięcie. Dobrze że nie wybrał pośladków, dobrze że kochali się przed chwilą, bo pierwszy jej okrzyk nie byłby okrzykiem rozkoszy a bólu.
- Potwór... - wysyczała z trudem panując nad sobą. Jej ciało odruchowo chciało się cofnąć pod wpływem szturmu kochanka, lecz on trzymał jej biodra pewnie. Kontrolował ją, co paradoksalnie pogłębiało jej podniecenie.
- Jesteś za cicho…- mruknął Jan Wasilijewicz i dał Carmen mocnego klapsa wprawiając jej pośladek w drżenie. Każdy ruch jego bioder był szturmem, każdy podbijał rozpalone żądzą ciało kochanki, każdy wprawiał je piersi w kołysanie.
Próbowała się oprzeć, lecz po prawdzie nie chciała tego. Chciała oddać się całkowicie swojemu kochankowi. Krzyknęła, gdy kolejny klaps a wraz z nim kolejne pchnięcie szarpnęły jej pośladkami.
- O taaak! - wyrwało się z ust Brytyjki.
- Za cicho… - dyszał w pożądaniu Orłow rozkoszując się miękkością jej ciała i widokami jakie miał przed sobą. Kolejny klaps, kolejny szturm… byle mocniej, byle gwałtowniej, byle widowiskowo. Już zwrócili czyjąś uwagę. Choć w mroku nocy Carmen z trudem dostrzegła kogo… niemniej rozpoznała tą osóbkę idącą dróżką wśród krzewów. Anushkę ciężko było bowiem z kimś pomylić.
Carmen chwyciła się mocniej balustrady, by przez nią nie wypaść pod wpływem ostrego aktu, jaki zafundował jej Orłow. Dziewczyna też nawet nie starała się powstrzymać jęków.
- Taaak! Jeeeszczeeee! - domagała się bezwstydnie.
Anushka przyglądała się temu przedstawieniu jak zahipnotyzowana. Oczami wyobraźni Brytyjka widziała wypieki na jej twarzy i piersi unoszące się w gwałtownym oddechu.
Nie potrafiła się jednak skupić na tym obrazie. Nie, gdy kochanek, władczo pochwycił ją za włosy, by jeszcze mocniej nabijała się swym ciałem na pal rozkoszy… który sama przygotowała.
Czuła jak zatraca się w tym, czuła jak jej zmysły szaleją niby liczniki na kokpicie pilota, który zaraz się rozbije o ziemię. Wreszcie też z kolejnym pchnięciem bioder Orłowa nastąpił punkt kulminacyjny.
Brytyjka krzyknęła tak głośno, że aż poniosło się echo po okolicy.
- No dobra… koniec przedstawienia.- mruknął Orłow nadal trzymając Brytyjkę za włosy i ostrożnie zaciągając ją z powrotem do pokoju. Jak jakiś jaskiniowiec. Przedstawienie może się skończyło, ale noc… dopiero zaczynała.


Obudziły ją dzwoneczki. Głośny dźwięk dzwoneczków. Miły dźwięk.
Obudziła się w łóżku znajdującym się w posiadłości Corsac. Obudziła sama. Orłowa nigdzie nie było. A dzwoneczki były na niej. Na obu nadgarstkach, nad kostkami obu stóp. Bransoletki metalowe z doczepionymi dzwoneczkami. Nie do zerwania. Ładna ozdoba, tylko po co?
Czyżby to jakaś nowa zabawa Orłowa? A może to jednak Corsac nie zdzierżyła i postanowiła sprowadzić Brytyjkę do roli domowego zwierzątka?
Zaintrygowana tym, Carmen podniosła się, a dzwoneczki na jej ciele wydały przyjemne dźwięki.
Zauważyła kobiecą sylwetkę na swoim balkonie. Kształtne pośladki, długie otulające plecy włosy. Kobieta stała zasłonięta półprzezroczystą zasłoną, która pomagała nocy ukrywać szczegóły.
Nagle przez kręgosłup agentki przebiegło stado ciarek. A co jeśli to Aisha? Dziewczyna rozejrzała się za jakąś bronią.
- Doprawdy sądzisz, że cokolwiek jest w stanie mnie zabić? - usłyszała ironiczny śmiech. Zasłona opadła i Aisha… bo to była ona, obróciła się przodem do Brytyjki. Naga i bezwstydna, o ciele kusicielki, o piersiach stworzonych do wielbienia przez dłonie Carmen, o czerwonych jak ogień oczach i dumnie prężącej się męskości, która niektórych kochanków akrobatki mogłaby wprawić w speszenie.
- Miecz, topór, może pistolety?- gdy tak mówiła ów oręż pojawiał się na podłodze wokół agentki.
- Czego chcesz? - zapytała Carmen, ignorując jej pytanie i szczelnie owijając się kołdrą.
- Dręczyć cię rozkoszą. Przypominać ci o twoich pragnieniach…i słabości do mnie.- palce jej lewej dłoni powiodły powoli po twardej dumie, prowokacyjnie uniesionej do boju. Przekrzywiła swoją głowę na bok i uśmiechając się wesoło dodała.- Ale nie tej nocy. Wiedz bowiem, że zaimponowałaś mi przedostając się do mej domeny.
Carmen czekała, nie komentując, aż niezwykła istota przejdzie do meritum.
- Pomyślałam, że skoro włożyłaś tyle wysiłku w spotkanie ze mną, to… szkoda żeśmy sobie nie poplotkowały. Tak szybko uciekałaś.- usiadła na barierce i rozejrzała się dookoła. - Uznałam więc, że pokażę ci, iż potrafię zachować się jak dobry gracz i nie wściekać się z powodu porażki. Umknęłaś mi wtedy, ale nie będę cię za to torturować. Ba, okażę ci wspaniałomyślność… i spełnię twoje kaprysy. Te... o których wiemy, tylko ty i ja.
- Które w efekcie uzależnią mnie znów od ciebie. - zakończyła zdanie Brytyjka, dodając - Nie, dziękuję. Chcę się już obudzić.
- Tego nie mam w planach.- zaśmiała się głośno Aisha spoglądając na Brytyjkę, której dłonie a potem ręce oderwały się od kołdry i uniosły w górę. Wbrew woli Carmen. Bransoletki z dzwoneczkami, które zdobiły jej kończyny, okazały się bowiem kajdanami, którymi Aisha kierowała telekinetycznie. Dłonie Brytyjki zostały odciągnięte do tyłu i przyciśnięte do nagiej podstawy pleców.
- Jesteś moja… i tylko od mojej łaski zależy czy to spotkanie będzie przyjemne czy bolesne.- mruknęła zmysłowo i złowieszczo zarazem przyglądając się znów nagiemu ciału akrobatki, której ręce skrępowała w tak nietypowy sposób.
Westchnęła i wzruszyła ramionami.- Odkryłaś że nie jestem Aishą… a twoją fantazją na jej temat, pragnieniami. Spodziewam się, że wkrótce dorobisz mi rogów. Ciekawe jak będą się prezentowały, co?
Brytyjka przygryzła wargę. Starała się nie dopuszczać do głosu swojego temperamentu. Skupiła się raczej na walce mentalnej.
- Boisz się, że niedługo dam radę wyrzucić cię ze swojej głowy. - Stwierdziła z prowokacyjnym uśmieszkiem.
- Ani trochę…- zaśmiała się Aisha podchodząc powoli i zmysłowym krokiem do Carmen. -... to akurat nie przeraża mnie. Natomiast twoja mała wycieczka z tą blondyneczką. To było niepokojące. I to że was nie złapałam.-
Podeszła tak blisko, że jej czubek włóczni, muskał delikatnie kobiecość Carmen. Ta nie mogła uciec. Nogi co prawda nie odmawiały jej posłuszeństwa, ale stopy uwięzione przez bransolety były cały czas w jednym miejscu.
- Głównie jej. Ty...nie jesteś dla mnie zagrożeniem. Ale wiedza tamtej, moc.. rozkoszne ciałko, którego przyjemności ci odmówiła… obdarzając cię tylko pocałunkiem. Obie wiemy, że jesteś śliczna. Jak mogła dążyć do samozaspokojenia robiąc z ciebie tylko widza.- pogłaskała Brytyjkę po policzku.
- Nie była w moim guście. - Powiedziała Carmen, starając się zachować spokój. Skupiła się na swojej dłoni i wyobraziła w niej sobie nóż. Czy zadziała to podobnie, jak podczas wizji w domu Magnusa?
Nie zadziało… niestety. A Aisha zauważyła te działania, przytuliła się ocierając piersiami o biust agentki i męskością… o muszelkę Carmen wprawiając jej ciało w mimowolne drżenie. Nie mogła zignorować wszak tego co widziała przed sobą i co muskało jej skórę.
- Nie trać czasu na te pomysły. Nad tobą nie ma światła latarenki. To tylko sen, a nad snami nie da się panować moja droga.- szepnęła jej do ucha Aisha cmokając je czule. - Poza tym skąd ta wrogość?
Ciało Brytyjki coraz mocniej reagowało na bliskość niezwykłej istoty, która posiadała zarówno cechy męskiego, jak i kobiecego wyglądu.
- Nie chcę cię... - wyszeptała przez zaciśnięte wargi.
- Gdyby to jeszcze zabrzmiało przekonująco. - Aisha sięgnęła palcami w dół i zanurzyła opuszki w kwiecie Brytyjki. Uniosła palce i posmakowała prowokacyjnie dowodu podniecenia akrobatki. Po czym odsunęła się i usiadła na stoliku.
- Po co ta wrogość. I tak nie możemy się obejść jedna bez drugiej.- dodała z uśmiechem. I zamyśliła się dodając.- A gdybym powiedziała ci, że więziąc umysł tej medium w moim pałacyku, zyskałybyśmy jej wiedzę i możliwości?
- To bym ci nie uwierzyła. - odpowiedziała twardo Carmen, starając się złączyć uda. Siedziała tak, szarpiąc się w bransoletkach.
- Wierz sobie w co chcesz. - spojrzała na Brytyjkę i westchnęła ciężko. - Doprawdy wolałabym prowadzić tę rozmowę na bardziej przyjaznej atmosferze. -
Uśmiechnęła się lubieżnie dodając.- Może w takim razie najpierw powinnam sprawić byś się odprężyła?
I uda agentki zamiast się zaciskać rozchylały się powoli w pełni odsłaniając kobiecość Carmen, do podziwiania przez Aishę.
Ta zsunęła się ze stolika, uklękła przed siedzącą Carmen i wodząc palcami po udach, językiem zaczepnie wodziła po intymnym zakątku dziewczyny i czubkiem muskała powyżej, masując wrażliwym punkcik “niechętnej kochanki”.
Brytyjka starała się walczyć, lecz czuła jak walkę tą przegrywa. Odchyliła głowę do tyłu, pojękując cichutko. Jakby nie chciała patrzeć na to, jak jej ciało samo lgnie do Aishy.
- Brzmisz już bardziej miło dla mego uszka.- wymruczała kpiąco Aisha na moment przerywając owe lubieżne “tortury”. Sięgnęła językiem głębiej wodząc i smakując żądzę. Językiem zwinnym i szybkim… rozpalającym nowe pragnienia.
- Widzisz? Może być milutko podczas naszych spotkań. - wyszeptała kuszącym tonem.
- Nie chcę... cię... - powtórzyła z uporem Carmen, choć jej fizjonomia mówiła coś zgoła innego.
- Obie wiemy, że kłamiesz…- zamruczała Aisha przerywając tortury językiem, za to zaczęła ocierać się twardą męskością, o jej rozgrzane podbrzusze. - Pomyśl o tym tak. Tylko ty masz przywilej rozkoszowania się mną. Nikt inny. Jestem tylko twoja.
- Nie chciałam cię i.... nie jesteś prawdziwa... Nie dotykaj... - ostatnie zdanie zostało wypowiedziane tonem błagania raczej niż żądania.
- Trzeba było być grzeczniejsza dla mnie. Przyszłam do ciebie z intencją rozmowy…- wymruczała Aisha ocierając się twardym żądłem, o spragniony jego obecności kwiat i chwyciła za piersi Carmen ocierając je o swój biust.- … a spotkałam się tylko z wrogością.-
- I co mi... zrobisz? - rzuciła prowokacyjnie Carmen, po cichu marząc, że istota “coś” faktycznie jej uczyni.
- To co pragniesz. Tym razem nie będzie żadnego drażnienia się z twoim apetytem. Mówiłam… spełnię twoje kaprysy.- szepnęła Aisha chwytając za włosy Brytyjki przyciągając ją do siebie i całując jej szyję. Ocierając się biustem o piersi agentki, demoniczna istota naparła biodrami i gwałtownym sztychem wbiła swą włócznię w jej kwiat kobiecość. Wywołała tym głośny jęk rozkoszy Carmen… bo obecność tej włóczni przeszyła jej zmysły. Czuła się wypełniona demoniczną kochanką, której de facto niewolnicą była. W tej chwili nie mogła zrobić nic, uwięziona bransoletami… zdana na łaskę swej hermafrodycznej pani.
Było jej przy tym tak dobrze, że praktycznie nie odczuła bólu. Była tylko rozkosz, a Carmen pragnęła jej więcej.
- Mocniej... - z jej ust uciekł cichy szept.
- Nareszcie dochodzimy do szczerości. Widziałam podniecenie w twych oczach… i niżej też, gdy zobaczyłaś mnie pierwszy raz.- zamruczała Aisha coraz mocniej nacierając swym taranem na zdobyte wrota kochanki. Mocniej i silniej.. nie oszczędzając jej ciała. Efektem ubocznym tego działania, były jej piersi ocierające się i przyciskające do prężącego się dumnie biustu Brytyjki. To działało na nią jeszcze bardziej. Wszelkie opory zaczęły ustępować. Carmen jęczała teraz głośno, bezwstydnie ocierając się o niezwykłą kochankę.
Jej jęki łączyły się z pomrukami całującej jej szyję Aishy i wodzącej językiem po obojczykach.
Kolejne ruchy bioder doprowadzały Carmen do szaleństwa, tak szybko i gwałtownie… że nie zauważyła kiedy oplotła udami Aishę opierając stopy o jej pośladki. I to duetu ich jęków dochodziły dźwięki dzwoneczków. Carmen była coraz bliżej i bliżej do ekstazy… intensywnej i absurdalnej w tej sytuacji, ale… Brytyjka szczytowała czując twardą obecność dumy Aishy i jej biały trybut składany urodzie akrobatki.
- O taaak, taaak dobrze... właśnie taaak... - skamlała, tracąc nad sobą już całkiem kontrolę.
Jeszcze kilka gwałtownych ruchów biodrami i rozkosz zalała umysł Carmen tak intensywnie, że ta wyprężyła się dociskając swój biust od piersi kochanki, po czym opadła na łóżko łapiąc oddech po tej ekstazie.
- Widzisz? Może być między nami miło. - szeptała Aisha wodząc palcami, po nagiej piersi kochanki.
Carmen nie odzywała się, łapiąc z trudem powietrze. Jak to bywa w snach, nie potrafiła osiągnąć pełni satysfakcji. Pragnęła więcej, lecz nie chciała tego przyznawać.
- Wiesz... może być mnie dwie... trzy… tu w snach, każda twoja wyuzdana fantazja może się spełnić. - przypomniała jej Aisha ugodowym tonem, znowu odczytując jej myśli. Przed nią nic się ukryć nie mogło. Delikatnie ugniatając pierś Brytyjki uśmiechała się lubieżnie. Zaprawdę odmiana po ostatnich snach, gdzie bawiła się kosztem Carmen. Wizyta arystokratki w swoim umyśle, musiała więc Aishą nieźle wstrząsnąć.
- Odejdź... - słabym głosem rzekła Brytyjka.
- Mogę to zrobić… zostawić cię samą w twoim śnie. Uwięzioną w tym pokoju jak księżniczka w wieży? Tylko czy wtedy… będziesz zadowolona z sytuacji. Czas w śnie może potrwać dłużej niż sam sen. Mogę zostawić cię w poczuciu niezaspokojenia. Chcesz takiego losu? - zapytała złowieszczym tonem Aisha.
Carmen prychnęła.
- Czy prawdziwa Aisha... wie o tych snach? - zapytała cicho, jakby wahając się.
- Nie wiem… możliwe, że tak. Możliwe że nie.- stwierdziła Aisha przyglądając piersiom Carmen, po czym delikatnie całując je i wodząc leniwie językiem po skórze.- Na pewno się dowie, gdy się spotkacie. I z pewnością wpłyną one na twoje decyzje, gdy się spotkacie. Jestem wszak twoim pragnieniem jej. I rosnę w siłę.
Brytyjka jęknęła głośno pod wpływem słów i pieszczot. Aisha z jej wyobraźni potwierdziła obawy, które miała. Tym bardziej jednak zapragnęła zrobić więcej...
- Odejdź... w tej chwili. - Starała się przywoływać resztki zdrowego rozsądku.
- Aisha… może dać ci przyjemność, której nie da ci nikt inny. Uwolnienie od wszelkich kłopotów i rozterek. Sama widzisz… że takie pragnienia tkwią w tobie.- Aisha ignorowała jej protesty wodząc ustami po biuście i ocierając się własnym o jej brzuch. - Zamiast walczyć z tym, możesz się ze mną sprzymierzyć. Nie musimy być twoimi wrogami, ani ja… ani ta prawdziwa.
- Chcecie mnie zniewolić... brutalnie... od tyłu... - wyszeptała Carmen, nie do końca świadoma, że zdradza w ten sposób własne pragnienia.
- Nie… to tego chcesz.- wyszeptała Aisha. - A ja… obiecałam spełniać twoje kaprysy tej nocy.-
Wyplątała się z nóg kochanki i obróciła ją na brzuch. Pochwyciła za skrępowane dłonie i Carmen poczuła ów brutalny napór na swoją pupę. Aisha nie zamierzała być delikatna i tym razem norka wyuzdanej rozkoszy arystokratki musiała się zmierzyć z podbijającą ją włócznią demonicznej kochanki.
Otworzyła szeroko oczy czując napór na swoją drugą grotę rozkoszy. To bolało... tak strasznie bolało... strasznie rozkosznie... Brytyjka jęknęła przeciągle, wypinając jeszcze swój tyłeczek, by dostać więcej.
Aisha nie była delikatna, biorąc swą niewolnicę w posiadanie gwałtownymi sztychami. Nie przejmowała się w ogóle nieprzyjemnościami, jakie sprawiała swej kochance tym podbojem gdy starała połączyć się z nią tak blisko jak się tylko dało.
Ciało Brytyjki poruszało się po łóżku w rytm jej szturmów. Coraz szybkich i intensywniejszych. Dysząc z pożądania Aisha nie oszczędzała swojej kochanki, przede wszystkim dążąc do swojego spełniania. Uwięziona pod nią Carmen nie mogła nic zrobić, tylko poddać się temu. I robiła to z bezbrzeżna przyjemnością. Gdy w jej zasięgu znalazły się palce opierającej się na łóżku Aishy, lizała je i ssała, zupełnie zatracając swoją niezależność. Stała się jedną z tych Carmen, zniewolonych w pałacu swej kochanki. Spragniona rozkoszy i całkowicie posłuszna… rozumiejąca czemu tamte żebrały o łaskę swej pani. Aisha nie wahała się podsunąć swych palców pod hołd języka kochanki. Ciało Brytyjki poddawało się kolejnym ruchom pochłonięte rozkoszą, drżące i dochodzące do gwałtownej i równie intensywnej ekstazy co przed chwilą.
A gdy obie dotarły na szczyt, Aisha nachyliła się by szepnąć do ucha drżącej od niedawnych doznań kochanki.
- Widzisz? Może to być przyjemny sen, bardzo przyjemny… jeśli będziemy się dogadywać.
Carmen nie miała siły odpowiedzieć. Pozbawiona wszelkich oporów, leżała na łóżku z wypiętą, obolałą pupa zdana na łaskę i niełaskę Aishy. Wiedziała, że przegrała to starcie, choć po prawdzie było jej teraz to obojętne.
- Tak… bardzo… przyjemny…- ów tyłeczek wystawiony na pokaz był teraz lizany i muskany językiem Aishy. Wodziła nim po pośladkach, wodziła nim między nimi, nie przerywając tej leniwej pieszczoty. I łagodząc otarcia.- Nie oczekuję, że dziś się zgodzisz. Ale przemyśl to co powiedziałam. Nie musimy być wrogami.
Powinna zaprzeczyć, lecz nie miała już siły. Aisha cmoknęła policzek Brytyjki i ta...

Obudziła się w swoim łóżku, obok śpiącego Rosjanina. Pokój był taki jak zapamiętała. Ze stolikiem, które uszkodzili wykorzystując energicznie do czynności niezgodnych z jego przeznaczeniem. Obudziła się więc wiedząc, że jej relacje z demoniczną Aishą tkwiącą w jej głowie… nabrały rumieńców i odbierały chęć dalszego snu.
Na zewnątrz było jeszcze ciemno, toteż Carmen nie budząc kochanka owinęła się w szlafrok i ruszyła na mały spacer korytarzami posiadłości Andrei. Była zbyt zamyślona, by pamiętać o ostrzeżeniach jej służącej. Tym bardziej że posiadłość cicha i ciemna, przypominała jej własny dom z czasów jej dzieciństwa. Powoli przemierzając korytarze, stąpając po miękkich dywanach mogła podziwiać dzieła sztuki i… mniej lub bardziej nieprzyzwoite autoportrety Andrei Corsac. Nie wiedziała, gdzie właściwie zawędrowała przechadzając się po willi, ale z pewnością oddaliła się skrzydła dla gości. Nagle dostrzegła światło dochodzące z jednego z pokoi do których drzwi były niedomknięte. Podeszła zaintrygowana.
Światło które emanowało z niedomkniętych drzwi, pochodziło z pokoju następnego. Było jednak tak jasne, że rozświetlało całe pomieszczenie pomiędzy drzwiami przy których stała Carmen, a drzwiami do następnego pokoju. I drżało.. jakby pochodziło od jakiegoś płomienia. Sam pokój zagracony był częściami, zapasowymi, kawałkami maszynerii i manipulatorów i innego żelastwa. Przypominał trochę pokój Gabi, tylko podniesiony do czwartej potęgi.
Zainteresowana agentka zapomniała o należytej ostrożności i weszła głębiej, by stanąć przy framudze kolejnych drzwi i zajrzeć do środka. Przemieszczała się powoli, nagle o coś zaczepiając stopą. Jakiś kabel. Zanim jednak zdołała się z niego wyplątać, coś się uruchomiło. Jeden z manipulatorów dotąd spokojnie wiszących w suficie opadł. Jego pazurzasta końcówka zaatakowała po łuku Brytyjkę. Była jednak zbyt zwinna, by zostać trafiona i uskoczyła. Niestety szlafrok jaki miała na sobie, choć wygodny i miękki, był dość długi. Zaczepił się o szpon manipulatora unosząc akrobatkę w górę, tuż na składowisko ostrych kawałków metalu i szpiczastych części… zdecydowanie widok zniechęcający do upadku na nie. Carmen zawisła nad nimi, na powoli prującym się szlafroku. Zachowując zimna krew, dziewczyna postanowiła się więc wespnąć w górę po manipulatorze, nawet jeśli wiązało się to z pozostawieniem jedynego odzienia, jakie miała na sobie.
Naga zawisła na metalowej części tuląc się do niej i drżąc od zimna. Nie było to najwygodniejsze miejsce, tym bardziej że skok gdziekolwiek wiązał się z nieprzyjemnościami. Cały pokój, pełen rozrzuconych części był teraz jedną wielką pułapka.
- Co się tu stało? Co pani tam robi?- głos za drugich drzwi był Carmen dobrze znany. Anushka zdziwiona uniosła gogle i przyglądała się akrobatce z zaciekawieniem i ekscytacją… jak i z zakłopotaniem.
- Wybacz, zobaczyłam światło i weszła... bez namysłu. Możesz kazać temu przestać? - powiedziała Carmen, z trudem utrzymując się na wijącym manipulatorze.
- Aaaa.. tak… tak… już. - przemieszczając się pomiędzy częściami slalomem Anushka dotarła do jakichś przełączników na konsoli. Przez chwilę je wciskając nerwowo.- Dziwne, to powinno działać… znów coś się zacięło…-
Spojrzała w górę.
- Dasz mi minutkę?
Carmen spojrzała w dół, starając się utrzymać równowagę.
- Chyba nie mam wyjścia…
- Przepraszam.. eksperymentujemy z Robertem tutaj, a czasem nas pasja podczas eksperymentów ponosi i powstają takie niedoróbki. - rzekła zawstydzona, po czym zabrała się do naprawiania trybów po przyciskami i manipulator w końcu ruszył wpierw odsuwając się od owej skrzyni, a potem opuszczając w dół.
- Czemu pani nic nie wołała? Czemu nie zapukała? - zapytały nogi i pośladki Anuski, bo reszta nadal zajmowała się naprawą konsoli.
Carmen zeskoczyła na ziemię, trochę skrępowana z powodu własnej nagości tego, co zrobiła.
- Miałam koszmar... chciałam pospacerować i... chyba byłam zaspana, bo wydawało mi się, że to dom moich rodziców. - Powiedziała niemal zgodnie z prawdą - Drzwi były otwarte, a światło ze środka... cóż, zwabiło mnie jak ćmę. Przepraszam.
- To miejsce bywa niebezpieczne. Nie powinna pa…- Anushka wynurzyła się z pod konsoli cofając na czworaka i zerknęła za siebie otwierając szeroko oczy i robiąc się czerwona na twarzy. Usiadła nie patrząc na Brytyjkę. - No tak… rzeczywiście nie powinna tak pani robić. Myślę że to dobra nauczka… była.
Tym razem to Carmen wydawała się bardziej zawstydzona.
- Mhm... pójdę już. Dziękuję za pomoc. - Powiedziała i zaczęła się wycofywać.
- Nnnaaago? - wydukała Anushka zerkając za siebie. Jej spojrzenie kryło wiele emocji: zakłopotanie, wstyd, zaskoczenie ale też i pożądanie i współczucie.
Blondynka najwyraźniej nie bardzo wiedziała, co powinna powiedzieć lub zrobić.
- Nie spodziewam się nikogo spotykać. - Carmen uśmiechnęła się lekko - Poza tym myślę, że wiele osób mnie już widziało tutaj bez odzienia, więc wiele nie stracę.
- Jest sporo służących… i w ogóle, mogących wykorzystać okazję. - mruknęła cicho Anushka splatając dłonie razem i spoglądając na nie. - Pochwycić i robić te wszystkie… nieprzyzwoite rzeczy i… w ogóle.
Westchnęła głośno i zamyślając się dodała.
- Mmmoże pani… przeczekać u mnie do rana. W moim… łłłóżku.
Carme spojrzała na nią, podpierając się pod bok.
- Naprawdę myślisz, że to łyknę? Nie możesz po prostu powiedzieć, że chcesz spędzić ze mną noc? - zapytała.
- Cccoo?- zaczerwieniła się Anushka podnosząc twarz i spoglądając na nagą Brytyjką. Znów mocno się speszyła opuszczając głowę.
- Nnnie miałam ttakiego zamiaaru. Nnnaprawdę. Choć rozumiem skąd takkka mmmyśl. Jeeest paani zjaawiiskowa. Nie to co ja.
Wzięła głęboki oddech i rzekła spokojnie.
- Nnnie planowałam… naprawdę. Bo…- uniosła głowę i jej oczy spoczęły na piersiach Brytyjki. Dotknęłam własnego biustu i mruknęła.
- Dziś Robert jest z nią. I nie mogę zasnąć. Dlatego pracowałam. Czuję ttaaki żar w piersiach i niżej…- pierwszy raz mówiła bez zająknięć, prawie. I z pasją.
- Ale… ja nie jestem taka jak pani Andrea. Nie potrafię… wziąć tego co pragnę. Rozumie mnie pani? - zacisnęła lekko palce na swoim biuście.
Carmen patrzyła chwilę z namysłem na blondynkę.
- Jeśli nie chcesz być taka jak ona... powinniście odejść. Widziałam, że to między wami, to coś więcej... - Odpowiedziała.
- Tak pani myśli ?- zapytała z uśmiechem i zmarkotniała spoglądając w dół.
- On coś do mnie czuje, ale do niej jeszcze więcej. Andrea zaś lubi mnie bardziej niż jego, a ja… lubię go bardziej niż Andrę. Co nie przeszkadza mi czuć coś do niej… - wyszeptała zaciskając dłoń na swym czole.
- To takie.. kłopotliwe.
Spojrzała znów na Brytyjkę speszona.
- Może… pani u mnie zostać. Nie będę się narzucać, jeśli panienka tego nie chce. Zajmę się swoją robota. Odprowadzić nie mogę, bo nie wiem gdzie właściwie panią umieszczono. To strasznie duży dom.
- Dzięki, ale wolę wracać. Mój... lokaj może się zaniepokoić. - Powiedziała, wychodząc.
- Rozumiem i przepraszam za wszystko… - rzekła cicho Anushka wstając i ruszając za naga arystokratką.
- Może przyniosę jakiś koc i pójdę z panią? Łatwiej będzie… bezpieczniej dla pani.
- Nic mi się nie stanie. Obiecuję już nigdzie nie zaglądać - Powiedziała z uśmiechem Brytyjka i wyszła, by spróbować na własną rękę wrócić do swojej komnaty.
I klnąć wkrótce zaczęła pod nosem. Bo jak się okazało Anushka miała rację. Łatwo było zabłądzić w tym miejscu, a nie zwracała uwagi na szczegóły gdy opuszczała ich komnatę Orłowa i swoją. Mogła więc dalej błądzić, albo… powrócić do Anushki i z jej pomocą jakoś… rozwiązać ten problem. Zdecydowała się jednak na to pierwsze.
W końcu udało się dotrzeć do dużych drzwi obiecujących coś innego niż kolejny korytarz. Otwarła je i wyszła na zewnątrz budynku. Dookoła były krzewy i alejka prowadząca do olbrzymiego budynku. I mężczyzna osłupiały na widok komplentie nagiej ślicznotki otwierającej przed nim drzwi.
- Eee… dobry wieczór? - zapytał ostrożnie starając się nie ślinić do jej krągłości, za bardzo.
Co mogła zrobić? Uciec w popłochu lub udać, że nie ma niczego dziwnego w jej nagości.
- Szukam... em, Genevieve? Nie pamiętam w sumie jak miała na imię ta służąca Andrei. Jestem jej gościem w każdym razie, a pan to?
- Peter Hansberger. Jestem kierowcą panny Corsac. Przypuszczam, że ochmistrzyni jest zajęta w tej chwili konsultacjami z naszą chlebodawczynią. Sądząc po pani stroju spodziewałbym się, że pani też się… konsultowała z panną Corsac?- zapytał Peter uśmiechając się znacząco i delektując widokami.
Westchnął głośno.
- Proponuję odprowadzić panią do holu. Tam niestety musi pani poczekać na ochmistrzynię. Nie wiem jak długo.-
- A nie, to nie... pamiętam gdzie był mój balkon... zaraz popatrzę... - powiedziała Carmen wychodząc na zewnątrz i wymijając mężczyznę, by przyjrzeć się budynkowi.
- Balkon? - zapytał zdziwiony Peter zerkając za oddalającą się Brytyjką i jej krągłymi pośladkami. Na moment zapomniał o tym gdzie miał iść.
- Co pani zamierza zrobić z balkonem?- zapytał podążając za nią.
- Znaleźć. - Rzuciła przez ramię. Nie zamierzała informować kierowcy o tym, że prawdopodobnie podejmie próbę wspinaczki na niego.
Początkowo nie było to łatwe wśród tych wszystkich balkoników zdobiących willę, lecz wkrótce swój własny wypatrzyła. Dostać się było do niego łatwo, podejrzanie łatwo.
Obserwujący ją mężczyzna nie odstępował ani na krok.
- Deus ex machina ma coś przeciwko chodzeniu po ścianach posiadłości? - zapytała Petera.
- Tak. Ma za zadanie unieszkodliwiać takie cele… mniej lub bardziej humanitarnie. Mniej zazwyczaj.- wyjaśnił kierowca.
Westchnęła i wskazała mężczyźnie balkon - A czy jest pan w stanie mnie tam doprowadzić korytarzem?
- Tylko do piętra samego. Dalej wstęp mają tylko goście.- wyjaśnił uprzejmie Peter.
Pokiwała w zamyśleniu głową.
- Będę wdzięczna - Powiedziała.
Mężczyzna odpowiedział tylko uśmieszkiem i wskazał dłonią kierunek.
- Proszę tędy… za mną.- wyjaśnił.
A Carmen podążyła za mężczyzną. Dotarli do holu, tego samego który widziała po raz pierwszy przekraczając bramy posiadłości. Potem była mozolna wędrówka po schodach i przechodzenie korytarzy. Peter nie krępował się i korzystał z okazji by zerknąć na kompletnie golutką Brytyjkę przy każdej okazji. Niemniej nie posuwał się dalej, aż w końcu dotarli do korytarza.
- Tu panią pożegnam. Dalej nie powinienem iść. Dobranoc.- rzekł na pożegnanie, a Carmen rozpoznała ten korytarz. Znalezienie drzwi do pokoju z Orłowem nie powinno być już problemem.
- Dziękuję. - Powiedziała uprzejmie Brytyjka, choć śmiać jej się chciało na tą sytuację. Szybko ruszyła w głąb korytarza, by dotrzeć do swego łóżka. I mężczyzny.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-12-2017, 20:11   #100
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sytuacja pasowała jej. Posiadłość co prawdę była duża, za to odległa od centrum miasta. Idealna sytuacja. Mało świadków.



Jej “armia” była malutka i trochę “antyczna”. Ale miała swoje zalety. Była wytrzymała, ślepo posłuszna i uparta. Ciężko było złapać jej “ludzi” żywcem i w zasadzie niemożliwe było ich przesłuchać. Szkoda że miała ich tak mało, ale ciężko tu było u materiał. Musiała też polegać na żywych pracownikach, których lojalność nie mogła być tak gwarantowana jak w Egipcie. Trudno… Zurych miał jednak inne zalety. Dzięki nim na przykład, udało się załatwić jej “żołnierzom” broń lepszą od tej z którą zostali pochowani. Broń którą mogli przecinać metal. Szkoda że nie mogła nauczyć obsługi broni palnej, ale jak się nie ma co się lubi.
- Klucz jest tam. Przynieście go mi. Zabijcie każdego kto stanie wam na drodze. - rzekła w języku starszym niż ta cywilizacja, której to wytwory widziała przed sobą.
- Idźcie moje dzieci.- szepnęła.
I oddział mumii, uzbrojonych w nowoczesne ostrza ruszyła w kierunku posiadłości.


Milczący, cisi, nieustępliwi. Niebezpieczni.
A ona...czekała na nich, wśród swych żywych pomocników. I pojazdów mających zapewnić jej ewakuację z pola bitwy, zanim jej cenne życie zostanie zagrożone.



Poranek przyszedł zdecydowanie za wcześnie. Podobnie jak zaproszenie na śniadanie. Coś czego Carmen nie mogła odmówić. Tym bardziej, że ochmistrzyni uprzejmie “nalegała” na zjawienie się arystokratki. Oczywiscie samej. Orłów mógł dalej wylegiwać się w łóżku, a potem zjeść posiłek dla służby. Panna Stone tego przywileju nie miała, a choć teoretycznie mogła odmówić, to… zdrowy rozsądek podpowiadał jej, by nie szukać okazji do irytowania Andrei.
Poza tym podczas spotkania z panną Corsac mogła dowiedzieć się czegoś nowego.

Póki co jednak widoki były niepokojące. Andrea jadła posiłek tylko w towarzystwie swej ochmistrzyni. Była też w kiepskim humorze. Gdzie był inżynier.Czyżby… Anushka posłuchała jej wczorajszej rady, jakimś cudem namówiła Roberta Huntingtona do wymówienia służby? I razem opuścili posiadłość? Jeśli to właśnie się stało, a Andrea dowiedziała się kto podsunął jej ulubionej blondynce takie pomysły to… niewątpliwie Carmen straciła wiele uroku w jej oczach. Póki co rozmowa przy śniadaniu była bardzo neutralna.
O pogodzie, o posiłku, o kwiatach zdobiących stół. Andrea dbała o to atmosfera przy jedzeniu była… znośna. Francuzka zaś skupiła się na jedzeniu starając się być jak najbardziej “niewidoczna”. Corsac popijała wino mówiąc nonszalanckim tonem.
- Mnie obowiązki zmuszają do powrotu do Zurychu. Biznes wymaga jednak spotkań w centrum miast…- jej wypowiedź przerwały wysuwające się z sufitu migające lampki i dźwięk alarmu.
- Co do…- warknęła gniewnie Korsykanka i zwróciła się do Genevieve zupełnie ignorując fakt, że przez dźwięk alarmowy przebijały się odgłosu strzałów.
- Moja droga. Zajmij się tym proszę.- rzekła władczo, a ochmistrzyni wstała i skłoniła się swej pracodawczyni mówiąc.
- Oczywiście.
Skłoniła się następnie Carmen żegnając i opuściła pokój bez pośpiechu i zdenerwowania.
- O czym to ja? A tak… co ty planujesz moja droga? Chyba nie zamierzasz u mnie zamieszkać. To by było… niewłaściwe.- rzekła żartobliwie, acz tylko z lekkim grymasem przypominającym uśmiech. - Oczywiście nie wypędzam, acz wolałabym znać twoje plany… na tyle, na ile dotyczą mnie i mego…- głośno kanonada sprawiła, że Andrea przerwała wypowiedź, a okna pokoju zostały błyskawicznie zasłonięte przez stalowe żaluzje. - ..domu.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-12-2017 o 20:13. Powód: poprawki
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172