Wojmir, bywalcem w osadzie będąc, pokazał stojący nieopodal budyneczek, jak każden strzechą przykryty, podobno pusty, dla niespodziewanych gości przeznaczony. Tam wygodnie przenocują, a nim miło rozłożą się na zasłużony odpoczynek, polecił by spotkali się pod sołtysowskimi drzwiami. Podobno starczy wiek nie pozwoli Wojciechowi ich powitać, a warto rządcę powiadomić osobiście o własnym przybyciu.
Dziwna była pustka wokoło. Domy gdzieniegdzie odzywały się światłem płomieni, które nieśmiało błyskały w szczelinach drzwi, w ich dziurawych ścianach. Żywej duszy osadników nie zaznali przybyli podróżnicy, zatęchły strach czuć było w powietrzu. Puszcza okalająca zabudowania królowała nad niknącą w jej potędze osadą, straszyła gęstym szelestem, świstem ponurego wiatru. Mrugała Księżycem, który zbliżając się ku swej pełni, raczył mocno świecić poprzez oklejone mgłą korony dębów, sosen i olch.
Przemoczona i przemarznięta Niestanka może i by się przejęła bardziej zdrowiem rządcy, co zległ i nie wstawał. Gdyby jej własna kondycja nie była tak żałosną. Tedy nie zerwała się chyżo, by biec pomagać. Jak leży to niech poleży, jemu wszak ciepło, a jej nie. Ogień rozpaliła i płaszcz wystrzępiony rozwiesiła, by wysechł. Najchętniej zdjęłaby i mokrą suknię, jeno że odziać się nie miała w co. Czekała, aż na grzbiecie jej doschnie, korzonki dobyte z tobołka żuła i pokasływała raz po raz. Włosy palcyma przeczesała i przysiadła przy ogniu. Wdzięczność czuła, że towarzysze jednak jej czółno poszli zratować. Zawsze to większa szansa, że doma wróci po wszystkim szybciej i sprawniej. Za bardzo się czym wywdzięczyć nie miała, poza wiedzą, nędzną i chuderlawą, ale zawsze to więcej niż nic. Wyciągnęła do młodego kusznika dygocącą lekko dłoń.
- A pokaż no tę mapę, Jakso, zanim pójdziemy.
Przemówiła w pustkę.
Jaksa co prawda z ognia się ucieszył, uznał jednak, że wpierw warto rządcę odwiedzić. Starzy ludzie różne humory miewali, kto wie, jakim człekiem był Wojciech. Mimo iż z nakazu knezia tu byli, mógł im nie pomóc zbytnio, gdyby dotkniętym się poczuł, przez przybyszów zlekceważonym. A tak, może i na poczęstunek by się udało wkręcić. Wszak nie uchodzi gości, co w progu stanęli, chlebem i solą nie powitać. Albo i czym lepszym.
Wszewład chętnie by w owej chwili odetchnął, może nawet padł pyskiem na ziemi, gdyby nie to że tętniące wszelką żywotnością ognisko stałej siedziby całego rzędu dusz ludzkich zdawało się drażnić mnogimi hałasami i zapachami. O zaprószeniu ognia nie pomyślał, ale gdy ognisko rozgorzało, nie omieszkał skorzystać z ciepła. O udaniu się do sołtysa nie pomyślał, nie będąc przywykłym do styczności z władzą. Gdyby jednak oboje towarzyszy doń wyruszyło, Wszewład podążyłby razem z nimi.
Niestanka ręce roztarła, wypluła w garść przeżute korzonki i tobołek swój otworzyła. Podsunęła Wszewładowi świśnięte z kniaziowskiego stołu bażancie udko, a chwilę potem na rozpiętej między kolanami sukni ułożyła broszę w kształcie dzika.
https://i.pinimg.com/736x/2a/2a/29/2...man-brooch.jpg
Powierzchnia ozdoby zdawała się promieniować mdłym światłem, a zielarka przyglądała się jej w zadumaniu.
- A po co ty idziesz na to Knurzysko? - zapytała nagle.
Usłyszawszy zagadnięcie, Wszewład popatrzył to na nią, to gdzieś po bokach. Jego oczy to rozszerzały się, to zwężały. Nie wiedział co powiedzieć. Nie myślał o polowaniu na Knurzysko - jeszcze nie usnuł żadnej kolejności działania. Niewiele o nim wiedział.
Z drugiej strony poczuł ukłucie urażonej dumy. Poprzez dość niewinne i jak najbardziej odpowiednie w owej chwili pytanie, zrozumiał że idzie bo go schwytano i zmuszono do współpracy. Dlatego co chwila wydawał dźwięki chcąc coś powiedzieć. Niezależnie od tego, czy Niestanka nadal chciała go słuchać, czy też zdążyła już odwrócić głowę, z ust Wszewłada padła odpowiedź.
- Ja nie na Knurzysko. Idę bo mus mi znów na wolność.
Prześwidrowała go spojrzeniem ciemnych oczu.
- Aha - skomentowała. - Mus - dodała zgodnie, po czym udko bażancie podsunęła mu, tym razem pod sam nos. - Jedz. Jeść też mus. Żeby żyć.
Dziwnym okazał się Wszewład, skłonnym do zagłębienia się w myślach, niźli do jedzenia które zaspokoić miało pilniejszą potrzebę, po całym dniu, nie mówiąc o wcześniejszych warunkach przebywania w kneziowym lochu. Nie kazał czekać, trudno było wręcz ocenić czy prędzej złapał je palcami, czy zębami. Zjadł wszystko, chciał nawet wyssać szpik choć za dużo go nie było. Oblizał palce. I nagle poczuł drgnięcie, jakby czegoś zabrakło, czegoś groźnego. Nie było drewnianej łygi którą dostał po łapach, ale i tak nauczony kiedy jeszcze jadł ze wspólnego gara, prędko rzucił
-Dziękuję mateczko… panienko - poprawił się szybko.
- Ani pierwsze, ani drugie - odparła i skrzywiła się, jakby jabłko zgniłe ugryzła. Skuliła się na ziemi przy ogniu, bawiła się jeszcze broszą, w lepszym świetle oglądała. - A skoro ciebie wolność, nie łowy ciągnie… to po co żeś do czółna wsiadał. Było tam zostać w szuwarach. Wyleźć, jak się rozwidni, a?
Dziewczyna była zdecydowanie bystra, aż Wszewład począł się zastanawiać, czy rzeczywiście nie należało tak postąpić. Jednak przypomniał sobie, jakie uczucie gnało go w stronę rzeki, niezależnie od tego że było to wspomożone wyraźną namową Niestanki, której nie oparł się i Jaksa, a co dopiero on.
- Zbójcy przecie tam… byli.
Nie rozwarła przymkniętych powiek i zgodziła się łagodnie.
- Ano byli.
Dopiero po chwili, znacznie ciszej dodała.
- Kniaziowi wraży zbóje. Lecz czy tobie? Ha, któż to wie…
Obracaną w palcach broszę schowała nazad za pazuchę, wpięła od spodu za wiązaniem giezła.
- Jaksa może co z Wojmira wyciśnie. Bo nie będzie gadał książecy pomezaniec jak równy ni z tobą, ni ze mną. Rządca tutejszy też nie… ale jutro jak wstanę, z białkami pójdę rozmówić się. Kmiecie co innego gadają, gdy pańskie oko na nich nie spogląda. Za zioła nam spyży nabiorę… tedy zjeść możesz, co tam mam w tobołku. Jeno ognia pilnuj.
Odkaszlnęła kilka razy i zwinęła się jak kot w kłębek. Po chwili już spała, charcząc przy tym przeraźliwie, całkiem jakby nie niewiasta spała, a Knurzysko biegło przez las.
* * *
Wojmir już czekał przed chatą Wojciecha. Zdziwił się nieco, na widok samego tylko Jaksy, a ten postanowił wykorzystać okazję, by zdobyć nieco informacji. Jak się okazało ponownie, nie tylko z przerośniętym dzikiem mieli mieć do czynienia.
Wojmir był daleki od szczerości i zdecydowanie wykręcał się od udzielenia odpowiedzi. Rzucił coś o kiepskiej sytuacji, ale w końcu przyznał, że część napastników była mu znana, że byli niegdysiejsi i, co gorsza, obecni drużynnicy księcia.
Wyjaśniało to fakt, skąd wiedzieli gdzie i w jakiej liczbie zaatakować.
Bunt? Takie słowo nasunęło się na myśl Jaksie, gdy Wojmir w gniewie dorzucił kilka słów o nieznośnym warcholstwie Mirosława, które doprowadzi Sandomierz do rychłego upadku.
O szczegóły Jaksa nie zdążył już wypytać.