|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-08-2007, 20:22 | #41 |
Reputacja: 1 | - Niee! - wrzasnął Damien, widząc jak jedna z wieżyczek eksploduje. Jego krzyk usłyszał Kurgan, który zaniepokojony wycofał się z walki i podbiegł do przyjaciela: - Damienie, spokojnie! Nie było na niej Joachima. To rozsądny chłopak, poradzi sobie! Teraz się nie możemy wycofać. - potrząsał nim. - Tt-tak, masz rację. - odpowiedział mu, - Poradzi sobie, n-na pewno. Kurgan poklepał go tylko po ramieniu i pobiegł pomóc innym w walce. A Damien wciąż stał, wpatrzony w nadal rozlatującą się wieżę. Joachim z coraz większą determinacją napinał cięciwe łuku. I szło mu coraz lepiej - teraz niemalże każda jego strzała trafiała w cel. W pewnej chwili zauważył Damiena, stojącego nieruchomo. Krzyknął do niego, ale hałas walki zagłuszał wszystko. *Coś się musiało stać* myślał i wiedział, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli jakiś strażnik może pozbawić Damiena życia. Odłożył więc łuk i zszedł na dół, a pochwyciwszy w dłoń niewielką siekierę, którą miał przypiętą przy pasie począł przedzierać się przez innych, unikając przypadkowych ciosów.
__________________ Jest jeden wielbłąd, Do jednej igły ucha, Nieliczni zbawieni... Licznych Bóg nie słucha! |
08-08-2007, 10:32 | #42 |
Reputacja: 1 | Strażnicy byli osaczeni praktycznie nie mieli szans ale jeszcze istniała szansa na ich zwycięstwo dzięki wspaniałemu przeszkoleniu. Moldgard precyzyjnie wymierzał ciosy ciągle powtarzając pod nosem regułe Sołtysa - Blok, blok, obrót i pchnięcie - dzięki tej zasadzie miał na koncie już kilku strażników. Rohan także wykazał sięnie małym talentem wojaczki lecz on stawiał na siłe uderzenia nie na precyzje jego ciosy zadawały głębokie rany, gruchotając w środku ofiary kości.
__________________ Quick! Like a Shadows we must be! |
08-08-2007, 16:06 | #43 |
Reputacja: 1 | Wasi ludzie rozbili szyk wroga w ciągu kilku sekund po ataku sołtysa. Łucznicy, atakując od boku przeciwników, zabijali wszystkich jakby strzelali do martwych kaczek. Strzały Ranulusa jeszcze dokończyły i tak wygraną już walkę. Na polu bitwy został zaledwie jeden wojownik wroga. -Ale...ale... wy mieliście się nas przestraszyć i poddać się na nasz widok! Nie miało dojść do tej rzeźi! Miejcie litość! Jestem jeszcze młody! - powiedział ostatni strażnik. Najwidoczniej był bardzo przestraszony. Brad podszedł do niego i powiedział krótko: -Moja córka też była młoda, gdy ją zarzynaliście. Czemu nie okazaliście litości wtedy?! No?! Co jest! Gdzie ten twój szyderczy uśmiech?! Świnio! Jesteś nie lepszy od innych! Nie zasługujesz na szybką śmierć! Ale... to nie ty jesteś oprawcą mojej córki. Pozwolę ci zginąć w spokoju. - powiedział Brad oznajmiając wyrok strażnika. Złapał toor oburącz i walnął strażnikowi prosto w miecz. Ten złamał się na pół. -Przeżyjesz. Nie radzę jednak wracać do miasta. Shalgon stanie dziś w płomieniach. A ty - uciekaj! Uciekaj jak najdalej! Precz! - spojrzeliście na Brada zdziwionym wzrokiem. Wiedzieliście, że on wróci do miasta i trzeba będzie go zabić. Nie powiedzieliście jednak nic. ***** Minęło pół godziny. Wszyscy zdolni do walki stali na środku placu. Ranni byli w stodole. Brad stał przed wami i powiedział ponurym, twardym głosem - To było piękne zwycięstwo. Gratuluję wam i dziękuję. Sam nigdy bym sobie nie poradził. Nie było wśród nich dowódcy Shalgon. A my nie możemy zaatakować miasta w otwartej walce - przegramy z kretesem. Przygotujcie się. Jeszcze dziś wyruszymy do miasta. Nie będę narażał waszych ludzi. Pójdę tam ja i ci z was którzy sobie tego zażyczą. Liczę głównie na dzisiejszych dowódców. A teraz proszę o raport- jakie macie straty. |
08-08-2007, 16:29 | #44 |
Reputacja: 1 | Ranulus szybko rozejrzał się po pobojowisku. Pokręcił zrozpaczony głową. -U mnie co najmniej dwójka, nie wiem co z tymi w stodole...-rzekł pośpiesznie- Masz panie zamiar zaatakować miasto?? W jaki sposób? wejść frontowymi drzwiami??- Ton jego głosu przypominał co najmniej kpinę, tak przynajmniej się wydawało. Odwrócił się i począł zbierać wybuchowe strzały.- jeśli tak to idę z tobą... |
08-08-2007, 16:33 | #45 |
Reputacja: 1 | Tyle śmierci panie, trzeba ich pochować!- jeden z chłopów zaczoł płakać po czym padł na kolana i zaczoł się modlić. -Nie martw się Gornie, już po wszystkim nie długo wrócisz do domu... mam taką nadzieję. - wypowiadział te słowa z niepewnością ponieważ nie wiedział kiedy to się wszystko skończy. - Straciłem 2 ludzi spadli z drabin, oby znaleźli ukojenie w krainie Mora, reszta żyje i chyba ma się dobrze. Odpocznijmy i pogrzebmy ciała zabitych, nie mamy zbyt wiele czasu ponieważ są wilgotne i szybko zacznął gnić.
__________________ Quick! Like a Shadows we must be! |
08-08-2007, 16:38 | #46 |
Reputacja: 1 | Gdy Morfika przeniesiono do stodoły i położono na ziemi,kątem oka zobaczył,że jego brat został uratowany i leży obok niego.Zdążył wydusić z siebie ciche-Kmil...-zanim stracił przytomność.Obudził się po chwili,wstał szybko co spowodowało ból całego ciała.Pielęgniarki szybko podbiegły do niego i kazały położyć się.On zignorował to co mówiły pielęgniarki i podszedł do Kmila,który leżał nieprzytomny.Morfik uklęknął przy nim-Kmil,obudź się.Kmil.-szeptał Morfik-Co znim?Wyjdzie z tego?-zapytał pielęgniarki.-Jego stan jest ciężki,miał wybity bark oraz połamane nogi,ludzie Ranulusa pomogli wam a potem nastawili złamania.Jego stan jest ciężki ale wyjdzie z tego.Niestety nie będzie przez długi czas chodzić,pracować czy walczyć.Morfik posmutniał.On wyszedł z tego praktycznie bez szwanku a jego brat,którego wciągnął w to wszystko leży nieprzytomny i możliwe,że już nigdy nie będzie mógł normalnie funkcjonować.Za drzwami stodoły Morfik usłyszał okrzyki radości.*Pewnie wygraliśmy.*-pomyślał Morfik.Powoli wyszedł ze stodoły.Zobaczył,że wszyscy rozmawiają z Bradem.Jeszcze troche obolały,podszedł do nich.Brad kazał złożyc im raport.Morfik poczekał aż Ranulus i Moldgard skończą i powiedział-Dwóch moich łuczników zginęło pod gruzami wieży,dwóch ludzi,którzy pomagali Steliosowi również poległo.Mój brat leży w stodole nieprzytomny z połamanymi nogami i wybitym barkiem.Sam jestem troche poobijany.Chciałbym teraz podziękować ludziom Ranulusa,którzy pomogli mnie i mojemu bratu.Trochę czarno widzę naszą podróż do miasta ale cóż pomogłem ci w walce z armią więc pomogę i teraz. |
08-08-2007, 16:55 | #47 |
Reputacja: 1 | Damienowi kamień spadł z serca, widząc iż Joachim żyje. Kurgan, nie licząc kilku ran ciętych, również był w dobrym stanie. W trakcie składania raportów przez innych, sam zaczął rozglądać się za swoimi ludźmi. A kiedy nadeszła jego kolej, rzekł: - Dwaj moi widlarze zginęli. Jeden z siekierą również poległ, pozostało dwóch oraz Kurgan i Joachim. Razem ze mną, pięć osób. - zamyślił się - Dd-dobrze, ja i Kurgan wyruszymy z tobą. Joachim patrzył na niego zaskoczony, a jednocześnie i zdenerwowany: - Jak to? A ja?! Muszę iść z wami! - krzyczał, lecz zaraz potem zamarł widząc wzrok Damiena. - Właśnie. Jak już mówiłem, trzech moich ludzi zostanie tutaj. Ja oraz Kurgan pójdziemy z tobą. - powiedział już pewniej. Dręczyło go tylko jedno pytanie: co Brad ma zamiar zrobić?
__________________ Jest jeden wielbłąd, Do jednej igły ucha, Nieliczni zbawieni... Licznych Bóg nie słucha! |
08-08-2007, 17:52 | #48 |
Reputacja: 1 | Po skończonej bitwie, Abdel, przemoczony i wyczerpany, rozejrzał się dookoła. Pobojowisko przedstawiało ponury widok. Dziesiątki trupów, mase zniszczeń i wszechobecna krew. Zaraz też spostrzegł wracającego Adama i twarz mu się rozjaśniła: - Adam, tutaj! - zawołał do brata machając ręką - Cieszę się, że widzę cię całego i w dobrej formie. Bracia padli sobie w ramiona. - Ja też się cieszę, braciszku - odrzekł Adam - ale niewiele brakowało a nie było by mnie tutaj. Ktoś mi pomógł, ale nie wiem kto. Chciałbym móc się odwdzięczyć. - Może jeszcze będziesz miał okazję. - Abdel uśmiechnął się w duchu na te słowa, ale nic nie dał poznać po sobie - No, ale nieważne. Powiedz, gdzie pozostali, bo nie widzę ich przy tobie? - zapytał z niepokojem w głosie. Adam spuścił wzrok i opowiedział o tym co zaszło w zasadzce. Abdelowi natychmiast zrzedła mina i zapłakał po cichu nad śmiercią towarzysza. Po długiej chwili, bracia podeszli w miejsce gdzie zebrali się inni i wysłuchali przemówienia Brada. Gdy skończył, a reszta gospodarzy też zabrała głos, Abdel złożył raport: - Jeden nie żyje, dwóch rannych, a jeden... zbiegł. - westchnął głęboko - Pytasz się sołtysie czy pojedziemy z Tobą do Shalgon? Teraz już i tak nie mamy wyboru. Wieść o klęsce strażników rozniesie się szybko, a ich dowódca nie puści tego płazem. Ja i mój brat jesteśmy z Tobą. Abdel już wcześniej czuł, że pomagając sołtysowi w walce, wkroczy na ścieżkę, która poniesie go daleko poza granice jego małej farmy. |
10-08-2007, 13:34 | #49 |
Reputacja: 1 | Gdy wszyscy złożyli raport, zauważyliście, że nigdzie nie ma Nathissa. -Gdzie jest ostatni dowódca? - spytał Brad, nie widząc Nathissa. Rozglądał się dookoła. Nagle rozległ się krzyk: "Tutaj!". To jeden z farmerów Nathissa. Krzyczał i pokazywał ręką na jakieś ciało. Podeszliście bliżej. To był Nathiss. Leżał martwy, bez ręki, z mieczem w brzuchu. Wróciliście z powrotem na plac. Wasi ludzie tam na was czekali. Brad kontynuował: -Przykro mi z powodu waszych strat. Trzeba pogrzebać zmarłych. Zgadzam się z wami całkowicie. Weźcie swoich zmarłych i wracajcie narazie do domów. Dziś, gdy tylko zacznie się ściemniać proszę was abyście przyszli na moją farmę. Weźcie ze sobą tylko swojego najbardziej zaufanego człowieka. Tymczasem idźcie odpocząć po bitwie, bo kolejna zbliża się wielkimi krokami. To było piękne zwycięstwo. Gdy się tu spotkamy dziś wieczorem porozmawiamy o planie. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Nie czekaliście długo. Wzieliście wasz ekwipunek, waszych zmarłych i rannych, po czym rozeszliście się w stronę waszych farm. Ludzie Brada zajęli się ciałami strażników. Tymczasem deszcz ustał, zrobiło się pogodnie i słońce znów wyszło zza chmur. [Robicie teraz swoje zwykłe, codzienne obowiązki i może świętujecie, może opłakujecie zmarłych.] |
10-08-2007, 16:48 | #50 |
Reputacja: 1 | Ranulus nie wsłuchiwał się zbytnio w słowa Brada, załapał jedynie, iż ma stawić się tutaj gdy zacznie zmierzchać. Patrzył ze łzami w oczach, na martwych i okaleczonych.Szukał winnych, w jego głowie dudniły dwa słowa*Król, orkowie*. Wydał ocalałym stosowne polecenia. Razem powrócili na farmę gdzie pogrzebano tych którym szczęście nie sprzyjało. Nie w smak było mu świętowanie, większość poległych znal choćby z widzenia. Nieraz wypił z nimi kufel piwa przesiadując w długie zimowe wieczory w karczmie. Snuł się bez celu jak cień. Zbliżyły się do niego dwie najbardziej zaufane osoby, Ojciec i Mish (jeden z łuczników). -Mish zrelacjonował mi całe zajście. Myślę, że on powinien Ci towarzyszyć... poszedłbym osobiście, ale moja...- Ojciec nie zdążył dokończyć, gdyż Ranulus przytulił się do niego niczym spłoszony dzieciak. -Nie dam rady... -Odwagi synu- dodawał otuchy ojciec. Gdy nadeszła odpowiednia pora udał się do farmy sołtysa. |