|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
25-09-2007, 15:09 | #51 |
INNA Reputacja: 1 | "- Pokaż ten kamyczek... - powiedziaÅ‚ Albreht do Vanessy. Vanessa wyciÄ…gnęła już prawie caÅ‚kiem szary kamyczek z kieszeni. WÅ‚aÅ›nie miaÅ‚a go podać Albrehtowi, gdy ten zaczÄ…Å‚ robić siÄ™ ognisto-czerwony i strasznie gorÄ…cy. Za chwilÄ™ wrÄ™cz zaczÄ…Å‚ pÅ‚onąć. Vanessa z niewidocznym zaciekawieniem patrzyÅ‚a na kamyczek, nie zwracajÄ…c uwagi na to, że ten kamyk pÅ‚onÄ…Å‚ w jej rÄ™ce. Dopiero, gdy ten jeszcze raz buchnÄ…Å‚ pÅ‚omieniem, Półelfka upuÅ›ciÅ‚a go, chociaż ten nie zostawiÅ‚ na jej rÄ™ce nawet Å›ladu. Kamyk spadÅ‚ na ziemie i gasnÄ…c przeturlaÅ‚ siÄ™ prosto do rÄ™ki mężczyzny leżącego na ziemi. Nagle kamyk zaczÄ…Å‚ odzyskiwać swój dawny kolor, a mężczyzna zacisnÄ…Å‚ pięść z kamykiem i budzÄ…c siÄ™. " - Wow. - wyrwaÅ‚o siÄ™ z ust dziewczyny. Po raz pierwszy usÅ‚yszeliÅ›cie jej gÅ‚os, nie tak zimny i oschÅ‚y jak zazwyczaj, jednak bardziej kobiecy i subtelny, choć caÅ‚y czas brzmiaÅ‚ twardo. - No...przynajmniej siÄ™ obudziÅ‚ - dodaÅ‚a z uÅ›mieszkiem i podeszÅ‚a trochÄ™ bliżej klÄ™kajÄ…c obok mężczyzny, który pomaÅ‚u zaczÄ…Å‚ otwierać oczy. "- Oni... oni! Uhhmm... niech ich szlag... Do Karczmarza, proszÄ™... proszÄ™... pić." - wybeÅ‚kotaÅ‚ mężczyzna po czym straciÅ‚ przytomność. - Nie chwal dnia przed zachodem sÅ‚oÅ„ca - powiedziaÅ‚a nadzwyczaj uroczo ze sÅ‚odkim uÅ›miechem na twarzy. Przez chwilÄ™ wydawaÅ‚o wam siÄ™, że może być ona nawet miÅ‚Ä… osobÄ… i być może wcale nie potrafi posÅ‚ugiwać siÄ™ tÄ… caÅ‚Ä… swojÄ… broniÄ…. -Macie jakÄ…Å› propozycjÄ™?-zapytaÅ‚ Vintilian kontynuujÄ…c próbÄ™ cucenia. - No owszem można by mu nóżki podpiec ale traciÅ‚o by sens jego ratowanie, no jeÅ›li nikt nie zna sposobu to pomóżcie zaÅ‚adować bo na mojego konia. Rajtarski nawet dodatkowego obciążenia nie poczuje. – powiedziaÅ‚ Albreht z dumÄ… w gÅ‚osie. - Niech sam podniesie tyÅ‚ek i Å‚askawie da sobie pomóc! Mamy go niaÅ„czyć?! - powiedziaÅ‚a z oburzeniem patrzÄ…c na Albrehta próbujÄ…cego zapalić fajkÄ™. - Przepraszam, mógÅ‚byÅ› siÄ™ odsunąć? - dodaÅ‚a lekko poirytowana i spojrzaÅ‚a półelfowi V. w oczy. "Jego wzrok...jest taki...dziwny..." - pomyÅ›laÅ‚a i nerwowo przeÅ‚knęła Å›linÄ™. OtrzÄ…snęła siÄ™ po chwili a jej zamyÅ›lona mina staÅ‚a siÄ™ znów obojÄ™tna. WyprostowaÅ‚a rÄ™kÄ™ przed tułów Vintilian'a i gestem rÄ™ki odsunęła go bardzo delikatnie, wÅ‚aÅ›ciwie zmusiÅ‚a do tego by ustÄ…piÅ‚ jej miejsca. Vanessa klÄ™knęła nad mężczyznÄ… i uniosÅ‚a delikatnie jego gÅ‚owÄ™. NachyliÅ‚a siÄ™ nad nim. Przez chwilÄ™ każdy kto patrzyÅ‚ na to w swych przewidywalnych myÅ›laÅ‚ widziaÅ‚ już jak Vanessa caÅ‚uje nieprzytomnego mężczyznÄ™, jak tuli go i gÅ‚adzi po policzkach. Niestety wizja ta szybko znikÅ‚a z myÅ›li pozostaÅ‚ych towarzyszy. Dziewczyna trzymajÄ…c gÅ‚owÄ™ nieprzytomnego mężczyzny w jednej rÄ™ce, drugÄ… wymierzyÅ‚a mu trzy surowe i szybkie policzki. Gdy skoÅ„czyÅ‚a czekaÅ‚a na reakcjÄ™. LiczyÅ‚a na to, że siÄ™ ocknie choć wiedziaÅ‚a, że wcale do tego dojść nie musi. Mimo to miaÅ‚a ogromnÄ… satysfakcje z tego iż mogÅ‚a go uderzyć w sÅ‚usznej sprawie. Satysfakcja by wzrosÅ‚a gdyby siÄ™ obudziÅ‚, ale kto wie . . .
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 25-09-2007 o 15:12. |
25-09-2007, 21:15 | #52 |
Reputacja: 1 | Vin, dalej próbował ocucić leżącego mężczyznę, niestety bez skutku. Zastanawialiście się już nad sposobem doprowadzenia go w jakiś sposób do karczmarza, kiedy Vanessa klęknęła nad mężczyzną i uniosła delikatnie jego głowę. Nachyliła się nad nim. Po czym zupełnie niespodziewanie, drugą ręką wymierzyła mu trzy surowe i szybkie policzki. Oczekiwaliście raczej innego obrotu akcji. Było to bardzo zaskakujące, a za chwilę, gdy mężczyzna otworzył oczy, po prostu nie mogliście wyjść z podziwu. 'Jak Ona to zrobiła? Przecież Vin próbował już go ocucić, a on ma przeicez dość specyficzne ręce...'. Jegomość, który właśnie otworzył oczy chyba też jakoś nie wiedział co się właściwie tutaj dzieje. Jakaś ładna dziewczyna, która delikatnie podtrzymuje jego twarz i do tego dwa piekące policzki. Półelfka opuściła jego głowę i wstała. Oczywiste było, że chcieliście poznać więcej szczegółów na temat jego wypadku, dlatego pozwoliliście mu dojść do siebie. - O cholera, ale mnie wszystko boli... - powoli zaczął mówić głaszcząc swój policzek i próbując usiąść przy drzewie. Człowiek ten jeszcze raz rozejrzał się po was kocim wzrokiem, aby wybadać ilu was właściwie jest i co tu robicie. Trochę dłużej zawiesił oko na Kate. Kiedy wszystko zaczęło mu się w tej jego biednej łepetynie układać, oczy mu zabłysły, a na buzi namalował się mu wdzięczny uśmiech. - Oh, dziękuje wam, przyjaciele... gdyby nie wy... - powiedział patrząc na swoją zranioną rękę - ...pewno bym sie tutaj wykrwawił. - Nazywam się Marc l'Ensis i jestem Handlarzem. Może widzieliście, napadło mnie trzech takich bandytów... na koniach byli. Nie wiem czego ode mnie chcieli, bo nic w zasadzie nie miałem przy sobie, prócz paru złociszy. Właśnie wybierałem się w taką jedną podróż... - w tym momencie, Marc zacisnął mocniej pięść w której trzymał kamień i próbował dyskretnie łożyć go do kieszeni - Mogli mi konia chociaż nie kraść... - westchnął. -A wy jak się zwiecie? I co tu robią tak śliczne panie? - zapytał was, wciągając rękę, żeby któryś z was pomógł mu wstać. Sam nie miał zbyt wiele sił.
__________________ Question everything. |
26-09-2007, 15:48 | #53 |
Reputacja: 1 | Albreht spojrzał ze zdziwieniem na rannego potem zrezygnował z e schowania fajki za to ją nabił i skrzesał ognia, gdy już się kilkakrotnie zaciągnął aromatycznym dymem. Podszedł bliżej przyklęknął przy nim i wydmuchał mu prosto w twarz dym. - Oj, źle rozpocząłeś z nami rozmowę ziomku, bardzo źle od razu od kłamstwa. Wszyscy tu obecni wiedzą, iż nie jesteś tym, za kogo chcesz być uważany. Też wykonujesz zadanie wszyscy widzieliśmy kamyczek w twoim ręku. - po tych słowach rozejrzał się po towarzyszach ignorując całkowicie wyciągniętą rękę. - My tu cię ratujemy gdyż niechybnie byś zdechł na tej drodze bez pomocy, a tu taka wdzięczność. Będziesz łaskawy odpowiedzieć na parę pytań. Gdzieś to się wybierał, co wiesz o Sandriel.- poczym wydmuchał jeszcze jeden obłoczek dymu i odsunął się tak aby wszyscy mogli widzieć siedzącego.
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |
27-09-2007, 17:33 | #54 |
INNA Reputacja: 1 | -A wy jak się zwiecie? I co tu robią tak śliczne panie? - zapytał mężczyzna, wciągając rękę, żeby ktoś pomógł mu wstać. Vanessa na początku zignorowała wyciągniętą rękę jednak po słowach Albrehta o kłamstwach i próbie ukrycia kamienia w kieszeni chwyciła za jego dłoń lewą ręką i gwałtownie pociągnęła go ku sobie a gdy ten z uśmiechem prawie styknął się twarzą z jej twarzą, Vanessa z kontrolowaną siłą walnęła go pięścią w brzuch po czym puściła jego dłoń by ten klęknął przed nią z bólu. - Nadal jestem dla Ciebie "piękna" ? - syknęła złośliwie i uśmiechnęła się. - A teraz mów prawdę, nie mam zamiaru bawić się z Tobą, a moi towarzysze także zapewne wyrośli z dziecinnych zabaw. - powiedziała jakby od niechcenia patrząc na niego z góry kamienną, zimną twarzą i chłodnym wzrokiem.
__________________ Discord podany w profilu |
27-09-2007, 19:54 | #55 |
Reputacja: 1 | Vintilian zaczął ponownie cucić mężczyznę. -Macie jakąś propozycję?-zapytał kontynuując próbę cucenia, lecz widząc, że nie przynosi skutku, wstał i odszedł kawałek. -Wiele się nie dowiedzieliśmy zna, kto jakiś sposób na przywrócenie mu przytomności?-zapytał Albreht, wyjmując fajkę, którą za chwilę schował, widząc, że jest nie zapalona. -No owszem można by mu nóżki podpiec ale traciło by sens jego ratowanie, no jeśli nikt nie zna sposobu to pomóżcie załadować bo na mojego konia. Rajtarski nawet dodatkowego obciążenia nie poczuje-dodał z dumą w głosie. -Niech sam podniesie tyłek i łaskawie da sobie pomóc! Mamy go niańczyć?!-zapytała Vanessa, a po chwili Vin zapytał ją. -Niby jak ma się podnieść i dać sobie pomóc jak jest nie przytomny?-było to pytanie retoryczne, gdyż każdy wiedział, że nieprzytomna osoba nie kontroluje swojego ciała. -Przepraszam, mógłbyś się odsunąć?-zapytała go zirytowana i spojrzała mu w oczy. Vino patrzył bez mrugnięcia, a w środku niego nie było żadnych emocji. Nie było radości, smutku, strachu, odwagi. Nie było nic oprócz spokoju, a w jego oczach czaiła się pusta, grożąca pochłonięciem. Półelf zauważył nerwowe przełknięcie śliny Vanessy, co spowodowało wykwit delikatnego, obojętnego uśmiechu. Po chwili kobieta otrząsnęła się i przywołała swój wyraz obojętności na twarzy. Niektórzy są tak strasznie przewidywalni-pomyślał, czując jak Vanessa chce go odsunąć z drogi, a Vintilian stwierdził, że jej na to pozwoli, więc odsunął się tak jak ona tego chciała. Vintilian patrzył jak kobieta klęka przy mężczyźnie i delikatnie unosi jego głowę. Czyżby chciała go pocałować?-zapytał sam siebie, lecz po chwili dodał w myślach. Nie, na pewno nie. Wilk w owczej skórze dalej pozostanie wilkiem i nie ważne będzie to jak wygląda i zachowuje się. Ważne będzie to kim naprawdę jest-pomyślał i za chwilę jego domysły potwierdziły się. Półelfka wymierzyła trzy policzki nieprzytomnemu mężczyźnie. Nagle owy człowiek niespodziewanie otworzył oczy, a Półelfka puściła go i odeszła od niego. -Brawo!-powiedział, a w jego głosie oraz w nim samym tkwiła tylko radość oraz spokój, który po chwili całkowicie wyparł pierwsze z emocji. Wszyscy czekali aż nieznajomy dojdzie do siebie, a gdy tak się stało, rzekł: -O cholera, ale mnie wszystko boli...-powiedział, próbując usiąść przy drzewie, a następnie spojrzał na wszystkich, zatrzymując wzrok na Kate, a Vino odnotował to w pamięci i już w jego głowie układał się plan. -Oh, dziękuje wam, przyjaciele... gdyby nie wy... pewno bym sie tutaj wykrwawił-powiedział, patrząc na swoją rękę. -Nazywam się Marc l'Ensis i jestem Handlarzem. Może widzieliście, napadło mnie trzech takich bandytów... na koniach byli. Nie wiem czego ode mnie chcieli, bo nic w zasadzie nie miałem przy sobie, prócz paru złociszy. Właśnie wybierałem się w taką jedną podróż... Mogli mi konia chociaż nie kraść...-westchnął, zaciskając pięść, w której znajdował się kamień i próbował dyskretnie schować go do kieszeni. Oczywiście nie uszło to uwadze Vintiliana. Oczywistym jest, że kłamie lub nie mówi całej prawdy. Trzeba go będzie jeszcze "dopytać"-pomyślał. -A wy jak się zwiecie? I co tu robią tak śliczne panie?-zapytał, wyciągając rękę tak, by ktoś pomógł mu wstać, lecz zamiast tego podszedł Albreht z zapaloną fajką, przyklęknął przy Marcu i wydmuchnął mu dym w twarz. -Oj, źle rozpocząłeś z nami rozmowę ziomku, bardzo źle od razu od kłamstwa. Wszyscy tu obecni wiedzą, iż nie jesteś tym, za kogo chcesz być uważany. Też wykonujesz zadanie wszyscy widzieliśmy kamyczek w twoim ręku-powiedział szlachcic, ignorując wyciągniętą rękę, po czym dodał: -My tu cię ratujemy gdyż niechybnie byś zdechł na tej drodze bez pomocy, a tu taka wdzięczność. Będziesz łaskawy odpowiedzieć na parę pytań. Gdzieś to się wybierał, co wiesz o Sandriel-cała ta sytuacja rozbawiła Vina, ale nie dał po sobie tego poznać. Po chwili do akcji weszła Vanessa, która pociągnęła mężczyznę za lewą rękę, przyciągając go do siebie, a następnie walnęła go pięścią w brzuch. Nagle rozbawienie Vintiliana sięgnęło szczytów i by nie parsknąć śmiechem, zaczął udawać napad kaszlu. Półelf widział jak Marc klęczy przed Vanessą trzymając się za bolący brzuch. -Nadal jestem dla Ciebie "piękna"?-zapytała, a Vina nawiedził kolejny "niekontrolowany" napad kaszlu. -A teraz mów prawdę, nie mam zamiaru bawić się z Tobą, a moi towarzysze także zapewne wyrośli z dziecinnych zabaw-rzekła zimnym głosem Vanessa, a w tym czasie Mag zdążył zapanować nad radością i ponownie uspokoił się. -Spokój!-rzekł ostro. -Nie po to używałem zaklęć, byście teraz zabili go jak tamtego poprzedniego-powiedział, po czym zobaczył zdziwienie towarzyszy. -Chodzi mi o tego, który umarł z bólu!-dodał, po czym mrugnął tak, by nie widział tego Marc. -Ja wszystko potrafię zrozumieć...-urwał, udając zmieszanie. -Przepraszam, ciągle mam im za złe to co zrobili, nie powinienem mówić tego przy poszkodowanym-powiedział do mężczyzny. -Vanesso, musimy porozmawiać-podszedł do niej, ciągnąc ją za rękę, a następnie odeszli kawałek. -Ja wszystko potrafię zrozumieć, ale obciąć bambusa tak, by jego koniec był ostry i zawiesić człowieka nad nim to przegięcie! Dobrze, gdyby to jeszcze było za coś poważnego, ale dlatego, że oszukał cię w karty, w które nie grałaś na pieniądze! Już lepsze są te twoje nożyki do tortur!-krzyczał na Półelfkę, a gdy zakończył, mruknął: -Graj ze mną. Wracamy, a jak będziemy przy nim, ty zacznij mówić-rzekł, a potem wrócił do Marca. -Bardzo pana przepraszam. Moi towarzysze są za bardzo... "porywczy"-powiedział, po czym uśmiechnął się. |
27-09-2007, 21:22 | #56 |
Reputacja: 1 | Marc l'Ensis zgiął się wpół i jeszcze długo nie był wstanie się wyprostować po tym, gdy go uderzyła Vanessa. -Nadal jestem dla Ciebie "piękna"?-zapytała. -A teraz mów prawdę, nie mam zamiaru bawić się z Tobą, a moi towarzysze także zapewne wyrośli z dziecinnych zabaw-rzekła zimnym głosem Vanessa. -Spokój!-rzekł ostro Vintilian. -Nie po to używałem zaklęć, byście teraz zabili go jak tamtego poprzedniego-powiedział, po czym dodał - Chodzi mi o tego, który umarł z bólu! Jeszcze jakiś czas Vin "rozmawiał" dość głośno z półelfką, o jakichś torturach, czy czymś... w każdym razie bardzo nieprzyjemnym. Marc słuchał tego z wielkim niesmakiemi lekkim, nawet, strachem. -Bardzo pana przepraszam. Moi towarzysze są za bardzo... porywczy"-powiedział Vint, po czym uśmiechnął się. W tym czasie mężczyzna już doszedł jakoś do siebie i nagle wyprostował się. - Co? Co ja wam zrobiłem?! - kaszlnął - Toć ja wam prawdę powiedziałem... o kamyczku nie wspominałem, bo nie widziałem takiej potrzeby. Ja niczego nie ukrywam, czemuż miałbym cokolwiek ukrywać, skoro gdyby nie wy, to już bym żadnej tajemnicy nigdy nie miał. Jestem waszym dłużnikiem, a wy tu mi robicie jakieś przedstawienie?! - w tym momencie z całego tego jąkania jego głos zaczął narastać w tonie i poważnieć - Naprawdę przesadziliście. Biednego człowieka tak straszyć? Uważajcie bo...! - i nagle, gdy prawie krzyczał, Marc po prostu ucichł. Przez chwilę, a dla was kilka nawet minut trwała cisza. - Mogę wam pomóc... ale pozwólcie mi dotrzeć do Karczmarza. - mężczyzna przerwał ciszę, tym razem już tonem spokojnym i umiarkowanym. Jego wzrok przypominał wzrok osoby o wielkiej mocy. Taki wzrok, od którego uciekali prawie wszyscy... prawie. "Cóż za nagły zwrot akcji" przemknęło jednemu z was przez myśl.
__________________ Question everything. |
28-09-2007, 10:59 | #57 |
Reputacja: 1 | Albreht rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™ gÅ‚oÅ›no sÅ‚yszÄ…c pewny gÅ‚os kÅ‚amliwego kupczyka. WydmuchaÅ‚ mu nastÄ™pny obÅ‚ok dymu prosto w twarz poluzowaÅ‚ również pistolety w olstrach, aby Å‚atwiej byÅ‚o je dobyć. - NaprawdÄ™ bardzo źle rozpoczÄ…Å‚eÅ›, kÅ‚amstwo teraz próbujesz straszyć. Nie wiem chyba przestanÄ™ pilnować Vanessy i pozwolÄ™ jej siÄ™ z tobÄ… trochÄ™ zabawić, a bÄ…dź pewny nie spodoba ci siÄ™ to, oj nie spodoba, a jej sprawi wielkÄ… przyjemność. – rozejrzaÅ‚ siÄ™ z rozbawieniem po wszystkich i mrugnÄ…Å‚ do dziewczyny. - MieliÅ›my zamiar zabrać ciÄ™ do karczmarza, ale w tej chwili nie jesteÅ›my pewni twojej uczciwoÅ›ci, udowodnij jÄ… mówiÄ…c, co wiesz i wtedy już w oczyszczonej atmosferze pojedziemy do niego razem ziomku.
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |
28-09-2007, 17:01 | #58 |
Reputacja: 1 | Cały czas gdy zajmowali się nieznajomym Bruno stal przy koniach i obserwował całą sytuację z boku. Na początku gdy zobaczył rannego sam chciał pomóc, lecz szybko doszedł do wniosku iż jego umiejętności nie przydadzą się w tej sytuacji. Stał tak więc i słuchał jak inni rozmawiają z rannym. Jemu też nie spodobało mu się, że nie wspomniał on o kamyku. Gdy nieznajomy był jeszcze nieprzytomny szczerze mu współczuł, jednak gdy ocknął się i zaczął normalnie rozmawiać współczucie to znikło i pojawiła się nieufność. Człowiek ten był obcy Brunowi, a takim nie ufał. Jednakże w tej chwili wydawał mu się on niegroźny. Nie miał broni, był ranny i oczywiście był w mniejszości. Traper stał oparty o konia. Od czasu do czasu spoglądał na drogę patrząc czy ktoś nie nadjeżdża. Lepiej byłoby nie być zaskoczonych przez jakiś zbrojnych, który widząc tą sytuację mogli by pomyśleć, że to Bruno i jego towarzysze tak urządzili tego "kupca". W takich sytuacjach tłumaczenia mogą nie wystarczyć.
__________________ Nic nie zostanie zapomniane, Nic nie zostanie wybaczone. Księga Żalu I,1 |
28-09-2007, 17:20 | #59 |
INNA Reputacja: 1 | -Vanesso, musimy porozmawiać-podszedÅ‚ do niej Vin i zaciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… za rÄ™kÄ™ kawaÅ‚ek dalej. UdaÅ‚o mu siÄ™ odciÄ…gnąć Vanesse, ale nie zbyt daleko gdyż ta wyrwaÅ‚a mu siÄ™ gwaÅ‚townie. - Puść mnie, nie jesteÅ› moim bratem! - uniosÅ‚a siÄ™ dziewczyna i spojrzaÅ‚a z ogromnÄ… zÅ‚oÅ›ciÄ… na mężczyznÄ™. -Ja wszystko potrafiÄ™ zrozumieć, ale obciąć bambusa tak, by jego koniec byÅ‚ ostry i zawiesić czÅ‚owieka nad nim to przegiÄ™cie! Dobrze, gdyby to jeszcze byÅ‚o za coÅ› poważnego, ale dlatego, że oszukaÅ‚ ciÄ™ w karty, w które nie graÅ‚aÅ› na pieniÄ…dze! Już lepsze sÄ… te twoje nożyki do tortur!-krzyczaÅ‚ na PółelfkÄ™ Vin, a ta tylko skrzywiÅ‚a siÄ™ z poirytowania i rzuciÅ‚a obojÄ™tnie. - Dobra, daruj sobie. - już miaÅ‚a odejść gdy półelf zaczÄ…Å‚ ciÄ…gnąć dalej. Vanessa bÄ™dÄ…c tyÅ‚em do niego zatrzymaÅ‚a siÄ™ nie odwróciwszy gÅ‚owy. -Graj ze mnÄ…. Wracamy, a jak bÄ™dziemy przy nim, ty zacznij mówić-rzekÅ‚ Vanessa przekrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ™, bÄ™dÄ…cÄ… teraz odwróconÄ… bokiem do niego i rzuciÅ‚a mu uroczym uÅ›miechem oraz nadzwyczaj zÅ‚oÅ›liwymi iskierkami które skwierczaÅ‚y w jej oczkach. Dziewczyna ruszaÅ‚a z powrotem do obcego im mężczyzny i stanęła na wprost niego. Z obojÄ™tnoÅ›ciÄ… wysÅ‚uchaÅ‚a jego narzekaÅ„ po czym już miaÅ‚a coÅ› powiedzieć gdy nagle odezwaÅ‚ siÄ™ Albreht - NaprawdÄ™ bardzo źle rozpoczÄ…Å‚eÅ›, kÅ‚amstwo teraz próbujesz straszyć. Nie wiem chyba przestanÄ™ pilnować Vanessy i pozwolÄ™ jej siÄ™ z tobÄ… trochÄ™ zabawić, a bÄ…dź pewny nie spodoba ci siÄ™ to, oj nie spodoba, a jej sprawi wielkÄ… przyjemność. – rozejrzaÅ‚ siÄ™ z rozbawieniem po wszystkich i mrugnÄ…Å‚ do Vanessy. - Phi ! Nie podlizuj siÄ™. - rzuciÅ‚a beznamiÄ™tnie. - A Ty opowiedz nam co nieco. SkÄ…d jesteÅ›? Czemu podążasz tÄ… drogÄ…? Czemu akurat do tej karczmy? W którym mieÅ›cie dostaÅ‚eÅ› ten kamyk i na jakich warunkach . . . od kogo? - dziewczyna przerwaÅ‚a na chwile by dać mężczyźnie czas do namysÅ‚u. - Wiem, może i pytaÅ„ jest zbyt dużo, ale sÄ…dzÄ™, że bardziej Ci siÄ™ podoba konwersacja niż przemoc...choć wiesz, Twój wybór. Ja nie przepadam za rozmowÄ…. - mówiÄ…c to dziewczyna wyprostowaÅ‚a palce u rÄ…k aż te lekko strzeliÅ‚y.
__________________ Discord podany w profilu |
28-09-2007, 22:30 | #60 |
Reputacja: 1 | - Dosyć! - wykrzyknął Marc l'Ensis bardzo głośno, w taki sposób, że dźwięk wydawał się słyszeć ze wszystkich kierunków. - Powiadacie, że przemoc jest dla was dobrym rozwiązaniem... taak? - mówił innym głosem, niż wtedy, gdy był zwykłym biedakiem pod drzewem. Właśnie, gdzie podziała się jego rana? Nie ma jej... nie ma żadnej rany, a jego szaty zaczęły wyglądać jak szaty największego z największych panów. On sam zaś wyglądał jakby zaczął lewitować. Dziwna cała sytuacja powoli zaczęła wam się wydawać jak ze snu jakiegoś. - Chcę byście wiedzieli... jest coś ważniejszego, niż tylko odwalenie roboty i zdobycia nagrody... jest też coś takiego jak reputacja... - ciągnął powoli i z władczym tonem - Kilku z was jest już gotowym, bierzcie przykład z Bruna... Lecz póki wszyscy razem nie będziecie przygotowani, nie dostąpicie zaszczytu wykonania nawet pierwszego zadania... - Dobrze, że tak się stało... przynajmniej wiecie, co was czekać może. A teraz... oddalcie się spokojnie, przecież sen ten was ukoi... A gdy się obudzicie, przypomnicie sobie tylko, że chłop umarł, gdyż wykrwawił się doszczętnie. - Do zobaczenia. - te słowa brzmiały już dla was jak odbicie echa. Potem był tylko wielki huk i wszystkich was odrzuciło kilka stóp do tyłu. Wtedy to zobaczyliście... Był już ranek. Wszyscy spaliście sobie wygodnie w alkierzu, w karczmie na piętrze. Przybyliście tu trochę późno, a karczmarz miał parę spraw i nie miał czasu teraz na żadne wytłumaczenia, więc posłał was właśnie tutaj. Alkierz był wszechstronny i było tu sześć wygodnych łóżek. Pamiętaliście jeszcze historię ze wczoraj, gdy niestety nie udało wam się uratować biedaka, który jednak się wykrwawił, mimo szybkiej interwencji Vintiliego. Cóż... trudno. Ale zaraz... każdy z was miał ciekawy sen... niestety, pamiętaliście tylko jakieś szczątki z tego... ale ciągle w głowie chodziły wam słowa: "Być przygotowanym z reputacją... zobaczenia, zobaczenia." No, ale dzisiaj będziecie mogli się przecież dowiedzieć czegoś więcej od karczmarza... nareszcie, cała przygoda się zaczyna.
__________________ Question everything. |
| |