Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2008, 23:09   #31
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Poprzedni dzień minął Uwe szybko, można dla tego że nie myślał zbyt wiele? Działał jak maszyna, śpiąc między posiłkami, tak czekając do nocy.
Następnego dnia wyruszył do uniwersytetu, słoik z ważką włożył do kieszeni kurtki, wystawał trochę. Teraz kiedy stał pod sala wykładową, lekko zmrużył oczy, oparł się o ścianę.
Zawsze to samo, już teraz czuję szmery, jakże irytujące uczucie. Zaraz znowu będzie, zaraz zaboli. Zaraz...
Tłum studentów zaczął wylewać się z sali wykładowej, Uwe zacisnął żeby, na twarzy miał grymas, dla większości ludzi grymas bólu, dla niego grymas podczas pojawiania się jego piętna.
Znowu, jak ja tego nienawidzę, nie cierpię! Czy ja tak wiele chcę? Tylko, tylko szczęścia i mej rodziny, całej. Mam... znowu, znowu, i zmowo emocje innych, mam coś co krzywdzi mnie i innych.
Zadziwiające że te wszystkie myśli pojawiły się w głowie Uwe w nader krótkim czasie. Po chwili, kiedy ważka odżyła, spojrzał na nią. Fala studentów powoli przemijała, tak i przemijała moc ich emocji, myśli.
Ta dziewczyna, co jej jest? Gdyby się dowiedzieć czegoś więcej... Nie, nie możesz, to może zaboleć ją bardziej niż Ciebie. Możesz jej zrobić krzywdę, sobie. Lecz skoro wiem. Lecz nie, boję się, nie chcę, czy to jej emocja, czy me własne odczucie? Nie ważne, nie chcę, nie chcę. Może i chcę, lecz nie okiełznam przekleństwa.
Ruszył pewnie do sali wykładowej na spotkanie swego dawnego przyjaciela. Podszedł do niego, nie chciał nic myśleć, nic zanadto, jeśli by podążył tym tropem myśli. Wyjął słoik z ważką, przywitał się z znajomym pokazując owy słoik.
-Witaj Dawidzie. Mam sprawę, widzisz zawartość tego słoika? Możesz mi wyjaśnić, co to za owad.
Zarobił krótką przerwę, nie na pomyślunek, on wszakże myślał nader szybko, po prostu przerwał ze strachu, echa które dalej odbijało się w jego umyśle.
-Wybacz że Cię nękam. Lecz to wyszło... ze mnie. Mniejsza o to, możesz przebadać tą ważkę.
Mówił szybko, zdecydowanie, jednocześnie nie patrząc rozmówcy w oczy.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 08-05-2008, 13:09   #32
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Seiko uważnie wsłuchując się w słowa Hayato, utkwiła wzrok w jego dłoni trzymającej czarkę z herbatą. Działo się z nia coś niesamowitego. Dziewczyna przekrzywiwszy lekko głowę i marszcząc brwi, przyglądała się zjawisku. Kontury dłoni dziadka zamazywały się z wolna, by następnie strzelić blaskiem w zimnym odcieniu błękitu. Zmrużyła powieki, kiedy strumień światła spłynął łagodnie do wypełnionego zielonym napojem naczynia w jego ręce. Płyn stał się na chwilę żywym płynnym światłem mieniącym się tęczowymi barwami.

Cisza, która zapadła, znów skierowała uwagę Seiko na dziadka Hamaru. Milczał dłuższą chwilę, siedząc bez ruchu ze zwieszoną głową i opuszczonymi smętnie ramionami. Czarka zamknięta w jego dłoniach błyskała świetlistymi smugami, rzucając lśniące refleksy na jego zamyśloną , smutną twarz.

-Zanim dokończę, proszę cię o jedno -powiedział nie podnosząc wzroku. -Nigdy nie uciekaj przed swoim darem, nie odrzucaj go, gdyż jest on częścią ciebie -kontynuował, kładąc przed nią naczynie z błyszczącą nienaturalnie choć pięknie zawartością. -Będzie nią zawsze, już do samej śmierci.

Seria niespodzianek nie miała jednak zamiaru zakończyć się tym efektownym akcentem. Zdezorientowanej Seiko doszedł nagle dźwięk innych słów. Dźwięk? W zasadzie trudno jej było określić czy to istotnie można było nazwać dźwiękiem. Jednakowoż, czymkolwiek to było, wprowadziło ją na kolejny, wyższy stopień zaskoczenia i dezorientacji. Tym bardziej, iż dotychczas nie dane jej było doświadczać podobnych doznań, jakby to choć w przybliżeniu określić -pozazmysłowych. Słyszenie głosów nie należało wszakże do czegoś, co przydarza się osobom zdrowym psychicznie.

Seiko postanowiła jednak twardo, że mimo wszystko nie rzuci się do panicznej ucieczki. Wędrując rozbieganym, niepokojąco pustym wzrokiem od twarzy dziadka, spokojnie snującego swoją opowieść, do „przemawiającej” do niej świecącej tęczowo zawartości czarki, okopała się wewnętrznie, starając się zachować resztki opanowania i zdrowego rozsądku.

Starzec nie powie ci prawdy, przemilczy to, co najważniejsze -dywagowały głosy -przemilczy nas. Myśli, że cię chroni. Znowu się myli, przyjął nas, odtąd jesteśmy z nim zawsze -dywagowały coraz zapalczywiej i jak się wydawało Seiko, tonem nieco zbyt napastliwym, biorąc pod uwagę osobę, pod której adres kierowały swoje zarzuty. -Wypij nas teraz i ty! A pokażemy ci prawdę, lub posłuchaj dalszych kłamstw zrodzonych w złudnej nadziei, iż ochronią cię przed twoim przeznaczeniem.

-Jak można?! -Zupełnie nie na miejscu pojawiła się w jej pustawym w tej chwili umyśle, naiwna myśl. -To było nad wyraz niegrzeczne! W czasie ceremonii oczerniać gospodarza, a w dodatku głowę rodu?

W pustym miejscu po zdrowym rozsądku, który zrezygnował z udziału w dyskusji i ni z tego, ni z owego porzucił swoje obowiązki, pojawił się zdrowy gniew popychany z lekka dumą rodową. Seiko nerwowo przełknęła ślinę, zastanawiając się poważnie czy nie warto poprosić dziadka o wykonanie telefonu do stosownej jednostki służby zdrowia.

-Dziadku -wydusiła schrypniętym szeptem i zauważywszy, że chyba niedosłyszał, odchrząknęła i powtórzyła głośniej -dziadku? Nie wiem czy to ważne, ale... ale tooo -sugestywnie wskazała na migoczącą tęczę w czarce -zarzuca ci kłamstwo i próbę wprowadzenia mnie w błąd. Dziadku, proszę, czy ja oszalałam? -Skończyła opanowanym dziwnie tonem, wpatrując się bezmyślnie w jego twarz, z palcem wskazującym obcesowo wycelowanym wprost w stojącą między nimi, jak barykada, czarkę herbaty.

Zupełnie niespodziewanie przypomniała jej się lektura z dzieciństwa. Zdaje się, że to była „Alicja w krainie czarów”. Logicznie rzecz ujmując, napój dopominający się wypicia nie wzbudzał w niej w tym kontekście szczególnego zaufania.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 10-05-2008 o 10:14.
Lilith jest offline  
Stary 08-05-2008, 14:37   #33
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Najpierw oddała kluczyki i posłusznie wsiadła do auta. Cały czas wpatrywała się w telefon, jakby oczekiwała jakichś wyjaśnień.
Emilio, młodszy od niej o 11 miesięcy, pustogłowy, radosny dzieciak, prawie brat-bliźniak, ktoś kim by pewnie sama była, gdyby nie urodzenie Thomasa i zakładka Obserwatora w jej głowie; walczy o życie. Starała się nie wpaść w panikę. Jeśli ciało Emilio przegrywa starcie ze śmiercią, ona będzie musiała mu pomóc. Nie ma innej możliwości, Choćby miała pół Limy puścić z dymem.
Jestem spokojna - powtarzała jak mantrę – jestem spokojna.

Wybrała numer starszego brata.
- Ricardo już jadę... Uspokój się... Zaraz będę. Wszystko będzie dobrze.
Bardzo chciała zadzwonić do Raula, żeby natychmiast odwiózł do niej syna. Ale wiedziała że to głupie. Tylko to nie dające spokoju uczucie, że tylko przy niej Thomas jest bezpieczny. Powstrzymała się.
Jaime prowadził bardzo skupiony. Nie nękał jej pytaniami, ani próbami rozmowy. Ulice Limy nocą są puste. Dojechali bardzo szybko.
Na parkingu przed szpitalem wybiegła z samochodu, ale zaraz zawróciła.
- Przepraszam, wiem, że to okropna prośba i to od nieznajomej, ale mógłbyś tam ze mną wejść?
- Nie martw się – dodała szybko - nie będę płakać Ci w rękaw. Ale jesteśmy w cholernym Peru – próbowała powstrzymać frustrację. niestety było na to za późno – mój brat to żaden vip pacjent, nie śmierdzi pieniędzmi, zrobią dla niego minimum. Jak tam chwilę postoisz, zaczną traktować go poważnie. Proszę Cię. – w jej głosie brzmiała rozpacz.

Jaime wszedł z Carmen do szpitala. Do młodej kobiety jak przez mgłę docierały chichoty i umizgi pielęgniarek. Pod salę, gdzie leżał Emilio odprowadzał ich mały tłumek. Ricardo jeszcze nie dotarł. Duże stalowe drzwi były zamknięte
-Muszę go zobaczyć – Carmen boleśnie mocno ścisnęła ramię najpoważniejszej z kobiet.
- Pan też? – pielęgniarka zamiast zaprotestować, zapytała Jaime’a. Czar telewizji działał.
Baily bezradnie spojrzał na Carmen. Pokiwała twierdząco głową.
- Tak ja też – głos miał trochę niepewny. Ale ilość wydarzeń w towarzystwie nieznajomej jeszcze go nie deprymowała. Nie chciał po prostu patrzeć na śmierć.
Pielęgniarka przyniosła im papierowe buty i ubranie zamknięte w hermetycznych torbach. Przebrali się w niewielkiej sali obok. Z niej weszli do przedsionka bloku operacyjnego.
Carmen przywarła do szyby. Za szklaną granicą leżał jej brat. Nad nim stali lekarze. Pracowała skomplikowana aparatura.
- Jestem spokojna, jestem spokojna, jestem spokojna – powtarzała zamiast Ojcze nasz. Bo w tej chwili sama była Bogiem do którego się modliła. Jeśli ludzie i maszyny zawiodą, tylko ona będzie mogła naprawić swój świat.
 
Hellian jest offline  
Stary 13-05-2008, 10:07   #34
 
Verax's Avatar
 
Reputacja: 1 Verax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumnyVerax ma z czego być dumny
Magda i Robert wyszli z akademika i obrali drogę przez park.
Dziewczyna nadawała niemiłosiernie, a Robert powłócząc nogami szedł pół kroku za nią, skazany na słuchanie, imitacji jęków, mruczenia i tak w nieskończoność.

-... no i wiesz wtedy Ja, na... - ciągnęła podekscytowana Szczota nie zważając, że przypadkowy przechodzień, pan w starszym wieku z żoną, tak wybałuszył oczy na fragment jej historyjki i tak bardzo się zarumienił, że z trudem można by go było odróżnić w tym momencie od buraka.
-Szczota, wrzuć na luz i uspokój się to na pewno nie pierwszy i nie ostatni... -Robert zamyślił się i ożywiony szturchańcem Magdy dokończył- Nie pierwszy i ostatni raz, jak go spotkasz, na pewno się jeszcze spotkacie.- zaśmiał się cicho, sam nie wierząc sobie, ale cóż zrobić, Magda nienawidzi prawdy. Nie ma nic boleśniejszego od prawdy na jej temat.
-Ale, Ale słuchaj dalej- wytoczyła znowu Magda, Robert zwiesił głowę i całkowicie wyłączył słuch. Był mistrzem udawania, kwestia przytakiwań co jakiś czas i kiwania głową w rytm gestykulacji rąk rozmówcy i jego natężenia głosu- Nagle, jak go nie...

Po chwili zasiedli w Mleczusiu, słynnym barze mlecznym opodal Politechniki, gdzie studenci otrzymywali duże zniżki i porządne żarcie, w sam raz, gdy w portfelu hula halny, a żołądek, niczym wściekły pies warczy na właściciela.
Magda podeszła do lady i od starszej miłej pani, zamówiła dwie porcje naleśników z syropem klonowym.
Talerze z hukiem rzuciła na blat ich stolika i z jeszcze większym pędem zaczęła pochłaniać porcję. Sztućce w kontakcie z talerzem raz po raz wybijały rytm, nieznośny dla głowy, która z trudnością utrzymywała swoją pozycję na korpusie.
W przeciwieństwie do Magdy, Robertowi jedzenie szło mozolnie. Jeździł widelcem po talerzu, udając, że ściga się z niewidocznym drugim kawałkiem naleśnika, przedzierającym się przez syropową rzekę.
-Wiżę, dże ne marz okoty, eh- zagadnęła w przerwie Magda, która siłowała się, aby przełknąć kawałek naleśnika. Gdy się jej udało, zaczęła- Wiesz to ja dokończę za Ciebie, chyba nie masz nic przeciwko?- i zanim padła odpowiedź, ona wyrwała mu talerz i już wbijała w cudzy posiłek swoje wampirze zęby.

Po chwili ponętnego milczenia zniechęcony Robert, już miał dość. Nie mogąc znieść przesyconej wyuzdanym erotyzmem atmosfery, wstał powoli i rzekł do jedzącej
-Wiesz czuję, że za chwilę zasnę nad talerzem, a poza tym chyba wymagam prysznica, rozumiesz. Zatem do zobaczenia, jakby co jestem w pokoju...- Już miał wychodzić, ale nagle sobie coś przypomniał- Aaaa, jakbyś się czegoś o mnie dowiedziała to daj znać- widząc zdziwioną minę kobiety, dokończył- No o tym drzewie i wczorajszym dniu- dokończył podirytowany i wyszedł z baru.
Po 15 minutach znalazł się w akademiku, woźny dał mu nowe klucze do jego pokoju, a on z błogim uśmiechem, udał się do swojego pokoju.
Otworzył drzwi i przedzierając się przez bałagan dotarł do łazienki, zrzucił z siebie klamoty, wziął prysznic. Po nim poczuł się tak zmęczony, że nawet nie wysilił się by znaleźć bokserki. Nagi zrzucił się na kołdrę i odpłynął do krainy snów, zapominając o całym wczorajszym dniu.
 
Verax jest offline  
Stary 13-05-2008, 17:23   #35
 
Nagash Hex's Avatar
 
Reputacja: 1 Nagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumnyNagash Hex ma z czego być dumny
Kilka minut wcześniej..

Koné jak zwykle przyrządzał swoją ulubioną kawę. Już 3 tego dnia. Po nocnych „spacerach” nie rzucił się w objęcia Morfeusza, a natychmiast przygotował plan tworzenia wirusa dla „przyjaciół”. Noc szybko zmieniła się w poranek, a ten niepostrzeżenie przemknął w 10. Zazwyczaj o tej porze otwierał aptekę, jednakże jego małe hobby pochłonęło go bardziej niż przypuszczał. Postanowił otworzy godzinkę później. Jeszcze jedna kawka, ostatnia analiza i już wychodzę. Obiecywał sobie w myślach Sam. Nowy wirus stanowił problem z powodu dużych wymagań. Koné nie dysponował mocą pozwalającą na tak wiele. Jednak nawet nie myślał o porażce. Nauczył go tego jego mentor, jak lubił myśleć o człowieku, który pomógł mu po wyjeździe z Wybrzeża. Z laptopa płynęła piosenka System Of A Down, coś o pieprzeniu systemu. Jak na anarchistę przystało Sam uwielbiał takie teksty. Utwór właśnie się skończył, a aptekarz podniósł filiżankę, gdy nagle…

Knock, knock !

Sam zatrzymał się wpół kroku. Szybko odstawił kawę, nie uroniwszy nawet jednej kropli. Przynajmniej taki był zamiar…

- Funkcjonariusz Alice Dassin. Proszę otworzyć drzwi. Wiemy, że jest pan w środku.

Filiżanka upadła na blat, a większość kawy wylała się. Sam był lekko wstrząśnięty. Nie było to częstym wydarzeniem w jego 30-letnim życiu. Policja, teraz… Nie oznaczało to niczego dobrego. Koné wydobył ostry skalpel z kieszeni i wsunął go sobie do lewego rękawa. Szybko i bezszelestnie przemknął do drzwi od piwnicy krzycząc:
-Już, już. Otwieram.
Dopadł do drzwi i zamknął je. Potem zsunął zwinięty gobelin, tworząc idealną zasłonę dla drzwi. Następnie zmierzwił sobie włosy, żeby wyglądały jakby właśnie wstał, rozpiął guziki w koszuli i podszedł do drzwi. W jego głowie szalały myśli: Jak.. czemu teraz… policja… cholera… nie to nie możliwe… spokojnie… haha… zabij ją… zatruj… zaraź… skaż… spokojnie… „Fuck the system” Wraz z ostatnimi przemyśleniami otworzył drzwi i ze słabym uśmiechem wpuścił policjantkę:
-Witam, witam panią. Co sprowadza panią w moje skromne progi. Proszę usiąść.
Sam nagle klepną się lekko w twarz:
-Ach gdzie moje maniery. Samuel Koné, służę pomocą. Może coś do picia
Policja, nie policja, ale jednak to kobieta i należało zachować maniery.
 
__________________
One last song
I want to give this world
Before it's gone
One last song
Nagash Hex jest offline  
Stary 15-05-2008, 10:28   #36
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
Chciał odepchnąć Ericę, gdy go pocałowała. Chciał, ale nie mógł. Sam nie wiedział, dlaczego. Po dość długich zmaganiach z sobą, gdy było już dawno po, w jego mniemaniu, gwałcie, udało mu się przełamać. Wyciągnął rękę, by ją od siebie odsunąć, lecz niefortunnie kobieta skończyła swoją wypowiedź. Skierował rękę ku jej ramieniu dokładnie w momencie, gdy zaczęła ona wstawać. Dłoń Slima wylądowała na piersi 'gościa'. Cofnął ją jak oparzony, na jego twarzy pojawił się wielki rumieniec.

Milczał do momentu jej wyjścia, lecz w jego głowie kotłowało się więcej myśli, niż kiedykolwiek podczas jego największych rozmyślań. Nagle w jego głowie rozbrzmiał głos. Głos dziwny, brzęczący.
- Ty gadasz? Co tu, do cholery, się dzieje? Jak masz mi pomóc? Wiesz coś o tym pamiętniku? - wysłał myśl do intruza. Nawet nie wiedział, czy to tak powinno być, nigdy nie rozmawiał z ważkami, które za dom obrały sobie jego ciało. - Możesz mi powiedzieć, dlaczego ja? Skąd ten cały Genua o mnie wiedział? Kim on jest?

Nie czekając na odpowiedź, wyciągnął z kieszeni swój telefon, poszukał w książce telefonicznej numeru do Garry'ego i zadzwonił.
- Cześć, Garry - jego głos drżał jak ręka pijaka, gdy mu nie dostarczyć przez tydzień życiodajnego alkoholu. - Słuchaj, pamiętasz, że kilka lat temu obiecałeś wyświadczyć mi przysługę? Teraz masz okazję. Zrób coś dla mnie i będziemy kwita. No nieważne, dlaczego teraz. Nie, teraz ja zadaję pytania. Wiesz może coś o Michelle Mardeal? Co?! Jak to nie?! Do cholery, pracujesz w muzeum, a ona umarła jako babcia jakieś 60 lat temu. Powinieneś coś wiedzieć, ona jest starsza niż pieprzone dinozaury. Dobra, nieważne. Popytaj się ludzi, potrzebuję informacji o wszystkim, co jest z nią związane. WSZYSTKO, rozumiesz? Nawet to, gdzie są pchły, które miała, gdy miała 7 lat. Matko Boska, nie wiem, czy miała. Opanuj się, facet. Wszystkie informacje, wszystko, co jest z nią związane. No do cholery, czy Ty musisz zadawać tyle pytań? Jak najszybciej, rozumiesz? Na razie. Oddzwoń z informacjami. Cholernie ważne, więc się spiesz.

Był cholernie zdenerwowany. Po raz pierwszy w życiu pozwolił, by gniew go opanował.
- I słyszysz, z jakimi ludźmi kiedyś pracowałem? Jak każdy miłośnik staroci, pyta więcej, niż sika w kiblu. No do cholery - kolejna myśl trafiła do owada. W każdym bądź razie miała trafić.

Nadszedł czas, żeby się uspokoić. Popołudniowa kawa to nie jest głupi pomysł, a jak każdy niegłupi pomysł, ten również został przez McKenziego wykorzystany. Bezwiednie zaczął głaskać kota, który wskoczył mu na kolana. Równie bezwiednie na stół kapnęła z jego oka łza. Po chwili zmieszała się ona z kroplą krwi, która skapnęła z jego rozbitej głowy. Krew i łza. Jak nigdy wcześniej. - Zagoi się - pomyślał. Nie miał czasu na opatrunki.

Wolnym krokiem, jak przestraszone dziecko, które idzie do rodziców po rozbiciu cennej wazy, podszedł do komputera. W wyszukiwarkę wpisał hasło "Michelle Mardeal". Ułamek sekundy, jaki zawsze mija do wyświetlenia znalezionych stron, wydawał mu się wiecznością. A ta wieczność trwała i trwała...
 
Aveane jest offline  
Stary 19-10-2008, 19:43   #37
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Miami.

Przestraszony chłopak stał chwilę w milczeniu, trudno mu się dziwić po tym co właśnie usłyszał. Z jednej strony ciekawość coraz bardziej w nim wzbierała, ktoś usilnie próbował się z nim skontaktować, ktoś niebezpieczny skoro wszystkie Cienie wokół niego (nawet Lowrence czy Carmen ) unikały możliwości przebywania w jego towarzystwie. Chciał dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi ? Jednocześnie wcale nie miał ochoty by ktoś pozbawiał go życia. Nie raz już widział do czego zdolne są wpadające w furie Cienie, każdy z nich kiedy tylko chciał potrafił zmienić się w zabójczą bestie a wtedy zdecydowanie nie warto było przebywać w ich towarzystwie.

John przymknął powieki, resztkami sił spróbował przyzwać znane mu Cienie.

Carmen i Lowrence nie mieli innej możliwości niż pojawienie się tuż obok zdezorientowanego chłopaka.

- Możecie mi z łaski swojej powiedzieć ... CO Właściwie się ostatnio wokół mnie dzieje ? Jakiś szczyl nie daje mi spać, przed chwilą jakaś bestia nazwała mnie naznaczonym. Ba ! Groziła śmiercią. A na samym wierzchołku tej przeklętej piramidy niedomówień jesteście WY ! Zapomnieliście o mnie ? Jakoś w to nie uwierzę. Zatem ?! Tylko proszę bez ogródek. Odpowiedzcie mi na to banalne pytanie. Co się właściwie dzieje wokół mnie ?

- A skąd mamy niby to wiedzieć patafianie. Myślisz, że jedynym naszym zajęciem po śmierci jest znalezienie sobie młodego debila i utrudnianie mu życia.

- Oj Lowrence daj spokój, nie tak ostro. Nie widzisz, że John jest zmęczony. Nie zawracajmy mu lepiej głowy, niech lepiej chłopak odpocznie, nabierze ...

- Przestańcie Pieprzyć ! Dobrze pamiętam jak to było kiedy pojawiłeś się po raz pierwszy Lowrence. Carmen zbierała informacje od pozostałych Cieni, nie było tego zbyt wiele na twój temat, ale jednak.... „Nudzimy się po śmierci, będąc cieniem szuka się rozrywek a każdy nowy w otoczeniu medium daje odpowiednią szczyptę satysfakcji” - Czy nie to mi powiedziałaś po prawie dwóch tygodniach nieobecności ? Dobrze wiem, że węszyliście KIM DO CHOLERY JEST TEN NOWY !

- Dobra, wyluzuj młokosie. Ten Cień jest inny - cholernie przestraszony. Ktoś odebrał mu życie zbyt wcześnie, a to co mu zrobili jest niewybaczalne, ten Cień szuka tylko sposobu aby odzyskać spokój. A to że wokół niego gromadzi się zbyt wiele ...

- Bezradności...

Carmen dodała szybko, rzucając przenikliwe spojrzenie w kierunku Lowrenc'a iż ten mógł powiedzieć zbyt wiele.

- ... nie ma nic gorszego od bezradności, gdy jesteś martwy. John ty możesz jeszcze coś zmienić, działać. My oddziałujemy na otoczenie tylko w pobliżu medium. A i wtedy nasze możliwości są dość ograniczone.

- Można jaśniej ? Konkretami ! Nie spałem cholernie długo i jeśli nie przestaniecie gadać mi tu o jakieś bezradności i moich możliwościach. Moich – bezdomnego, dzieciaka z ulicy... to jak BOGA kocham i szanuje.

- Przy tobie, możemy więcej - debilu! Myślisz, że dlaczego się koło ciebie kręcimy. Jesteś niczym przejście.

Lowrence drżącą dłoń przyłożył do ściany. Jego ręka nie przeszła na wylot ! Cień najwidoczniej mógł w jakiś sposób oddziaływać na otoczenie.

John zaniemówił na chwilę. Musiał wyglądać dość obcesowo gdyż Carmen podeszła do niego i z całej siły spoliczkowała go.

- To za to, że czasami lubisz gapić się na moje piersi.
Powiedziała z szerokim uśmiechem na ustach.

- Dobra, ale co z tym „naznaczonym” ?

- Spróbuj tylko zachować spokój, widzisz sami do końca nie wiemy dlaczego tak się dzieje. Może się okazać że nie jest to nic złego, po prostu...

Polska

Robert zasnął bardzo szybko, nic dziwnego chłopak miał zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden dzień i był po prostu zmęczony. Kto wie jakby potoczyła się ta historia gdyby nie sen jaki przyszedł w odpowiedzi na dręczące chłopaka pytania.

Impreza. Dzień wcześniej

Robert stał oparty o ścianę lokalu, cały czas obserwował dziewczyny, które tańczyły figlarnie na parkiecie. Jedna z nich uśmiechnęła się zachęcająco do niego, puszczając figlarnie oczko. Z kieszeni chłopaka dobiegł znajomy sygnał jego komórki.

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam Robercie. Chyba mogę Tobie mówić po imieniu ? W końcu w pewnym sensie jesteśmy braćmi, co prawda nie potrafię zmieniać otaczającej mnie materii, jednak mam całkiem sporo innych przydatnych umiejętności. Potrzebuje z tobą porozmawiać, nie ukrywam potrzebuje twojej pomocy. Wiem, że szukasz innych podobnych sobie, wbrew pozorom jest nas całkiem sporo. Mógłbyś przyjść do Parku Steffensa ? Moglibyśmy tam spokojnie porozmawiać.

Ulica Mariana Smoluchowskiego.

Robert biegł nie szczędząc sił, ktoś go gonił ? A może on kogoś ? Ktoś chciał go skrzywdzić. Serce młodego mężczyzny waliło niczym młot pneumatyczny. Strach o własne życie, ekscytacja oraz nieziemski ból, przytłaczający ból głowy. Ręce miał poranione, powoli na ziemię spadały krople krwi.

Park Steffensa, spowity mrokiem

- Potrzebujemy twojej pomocy ...
- ... Potrzebuje żebyś zniszczył dla mnie ...
- ... Teraz już rozumiesz, ona musi umrzeć.
- ... Dziękuję, za pomoc. Lepiej będzie jak nie będziesz tego pamiętał.

Zdania wyrwane z kontekstu, ciemność, strach, spokojny głos powtarzający w kółko - „Dziękuję za pomoc”. Pomoc w czym ?
Czy to możliwe, że Robert kogoś skrzywdził ubiegłej nocy ?

Chłopak odzyskał przytomność leżąc nagi na dworze. Miał poranione całe ciało, nic dziwnego albowiem znajdował się wewnątrz różanego krzaku. Kolce rośliny wbijały mu się boleśnie w skórę. Jeden z nich wbił się na pół centymetra w penisa. Tuż przed sobą zauważył dwoje Azjatów siedzących w altance. Zdawali się rozmawiać na jakiś ważny temat, na co wskazywały gwałtowne gesty jednego z nich - staruszka w podeszłym wieku. Drugą osobą była chyba kobieta. Co prawda Robert nie był w stanie zrozumieć ani jednego ich słowa. Wolał jednak nie wychodzić z ukrycia.

Francja

- Myślałam, że będziesz wyższy.
Rudowłosa piegowata kobieta ze zdziwieniem stwierdziła, gdy tylko Samuel pozwolił jej cokolwiek powiedzieć. Rozejrzała się niepewnie po mieszkaniu mężczyzny.

- Nie mamy zbyt dużo czasu. Proszę tylko nie zaraź mnie niczym. Nie jestem tutaj aby stwarzać ci jakiekolwiek problemy, widzisz jestem wnuczką starszej kobiety, na której przeprowadzasz swoje chore eksperymenty.

Twarz Koné nie potrafiła ukryć zdumienia. Zawahał się przez moment czy nie sprawić krwotoku wewnętrznego swojemu niezapowiedzianemu gościowi. Skoro jednak paniusia wiedziała z kim będzie mieć do czynienia wchodząc do jego dom mężczyzna słuchał dalej z uwagą.

- Spokojnie nie mam zamiaru prawić ci kazań, zabić czy pozbawić genitaliów. Nie mamy na to czasu. Wiem kim jesteś, jednym z nas – obdarzonych, ludzi którzy potrafią robić nadprzyrodzone rzeczy. Dla dobra wszystkich żyjących na tej planecie obdarzonych, wyjdziesz teraz ze mną grzecznie stąd. I przez najbliższych kilka dni odizolujesz się od świata. Widzisz też mam dar, dość specyficzny. Dostrzegam śmierć a także jej skutki na moje życie. Dziś dotknęłam fiolki z lekiem przygotowanym przez ciebie dla mojej babci. To co zobaczyłam wcale nie napawa mnie optymizmem. Nie wiem jak nazywa się ta kobieta, która może za chwilę wejdzie tymi drzwiami by pokroić cię na kawałki. Wiem natomiast iż jeśli jej nie przeszkodzę ona znajdzie to czego szuka, a na to pozwolić nie mogę.

Geneva

- Marco ! Widziałeś co się stało w Lyonie ?

Młody Egipcjanin rzucił na stół gazetę Le Figaro.

- Cała Francja o tym mówi. Jakiś człowiek został obdarty ze skóry, ktoś go zawiesił na karuzeli, tej na placu des Cordeliers.

Zdjęcie człowieka obdartego ze skóry straszyło okrucieństwem już na pierwszej stronie gazety. Pod zawieszonymi zwłokami strużka spływającej po ciele krwi ofiary uformowała sporej wielkości kałużę.

- Myślisz, że to ona ? Myślisz, że Erica maczała w tym palce ? Założę się że to ta suka!

Marco leżał na łóżku przykryty kołdrą. Od kilku miesięcy czuł się coraz gorzej , z każdym dniem coraz trudniej oddychał. Mimo cierpienia jakie wywoływała w nim nieznana dotąd nikomu choroba nie przestał być człowiekiem, którego chłopak poznał tak dawno temu. Azjata zwinął gazetę w rulon i uderzył nią chłopaka w głowę.

- Adnan, synu. Ile razy mam ci powtarzać, abyś ważył na słowa. Szacunek należy się każdemu, nawet największemu wrogowi. Nie po to wziąłem cię na wychowanie abyś teraz zachowywał się jak narwany cham.

- Ale ona zabiła tak wielu z nas, przez nią omal nie zginąłem. Przez tą S... stukniętą wariatkę ukrywamy się szukając sposobu na przeżycie. To wszystko przez nią !

- Adnan, synu nie pozwól nigdy, aby gniew zawładnął twoim sercem. Uczucia to przewrotny doradca. Wskazana droga przez emocje zawsze wiedzie do upadku. Zawsze. Poza tym nie jest tak źle, żyjemy a póki ja oddycham a wraz ze mną nasza mała grupa nic nie jest przesądzone. Lepiej sprawdzę czy twoje podejrzenia kryją w sobie choć odrobinę prawdy.

Marco rozłożył gazetę, przelotnie przeczytał artykuł wyłapując co ważniejsze informacje.

„ Dzisiejszej nocy znaleziono zmasakrowane ciało młodego mężczyzny. Jak podaje policja, identyfikacja zwłok jest niemożliwa. ”

„ Skóra ofiary została usunięta z chirurgiczną precyzją. ”

„ Podejrzewamy iż była to zbrodnia na tle rytualnym. W pobliżu zwłok znaleźliśmy pomięte płatki kwiatów. ”


- Niedobrze, bardzo niedobrze. Erica do tej pory nie działała tak ... jawnie. Ona, jest bardziej szalona niż myślałem. Nie ma czasu do stracenia, Adnanie, synu wiem, kto będzie następny. Musisz mi pomóc chłopcze. To bardzo ważne więc posłuchaj tego co mam do powiedzenia. Czym prędzej musisz udać się do Nagoi, odwiedzisz tam mojego starego znajomego Hayato Hamaru. Znam go od bardzo, bardzo dawna, możesz mu zaufać. Jest jednym z nielicznych, którzy oparli się wpływom Berchel. Odnajdź jego wnuczkę Seiko i przyprowadź do mnie. Jej życie zależy teraz od ciebie. Mam powody przypuszczać iż Erica obierze ją za następny cel.

Marco wstał z łóżka, chwiejnym krokiem podszedł do biurka. Drżącą ręką wyjął z szafki strzykawkę wypełnioną czarną jak smoła substancją.

- Adnan, synu, wiem, że jesteś jeszcze niedoświadczony a zbyt boję się o twe życie aby posyłać cię nieprzygotowanego na to co może na ciebie czekać. Proszę więc, kiedy sytuacja wymknie się spod kontroli. Zażyj ten środek. Igłę wbij prosto w serce.


Nagoja

- Byłoby o wiele łatwiej gdybyś pozwoliła mi zamieszkać w tobie. Cóż jednak nie wszystko da się naprawić.

Oczy dziadka Hamaru wypełniły się czarną mazią. Małe żyłki na jego twarzy powoli pojawiały się pulsując nieregularnie, przybierały przy tym ciemno brunatne barwy.

- Powinienem wpaść na to iż wasza rasa ma zbyt wielkie przywiązanie do tradycji. Nie można podważać słów starszego pokolenia. No cóż byłoby mi o wiele łatwiej gdyby twój dziadzio nie stawiał tak dużego oporu. Nawet wykorzystałem moment w którym w nim zamieszkałem, ale niestety to było za mało. Gdyby twój ojciec nie chronił cię jak byłaś mała tak bardzo... życie byłoby o wiele łatwiejsze. No cóż tego już nie zmienię, chociaż zawsze mogę nagiąć reguły w mniej subtelny sposób.

Z czarki herbaty jak i z ciała Hamaru wylatywała w powietrze mała strużka ciemnego dymu.

Seiko instynktownie cofnęła się do tyłu.

- Gdzie, jak, dlaczego ?

Zdruzgotana nie mogła wydusić z siebie żadnego słowa. Z całych sił próbowała przywołać swój dar, tak aby odepchnąć to coś co zbliżało się do jej ciała. Niestety był to jeden z niewielu przypadków kiedy dar tej młodej kobiety nie przyszedł jej z pomocą. Smuga czarnego dymu okrążyła ją, na skórze poczuła nieprzyjemne uczucie chłodu. Istota powoli wchodziła przez usta, nos oraz uszy Seiko do jej ciała. Było to równie nieprzyjemne uczucie jak i niesmaczne.

- Smarvile na tde ma greta von mi ja zid nij ka ?!*

Seiko nie usłyszała zbyt wiele z tego co ktoś krzyknął w ich kierunku, niewiele też zrozumiała z tego co zdołała usłyszeć. Zresztą językiem pierwotnych niewielu ludzi potrafi się posługiwać, jeszcze mniej ludzi potrafi go w ogóle rozpoznać. W drzwiach wejściowych stała młoda dziewczyna o blond włosach, łagodnych rysach twarzy. Miała na sobie czerwone buty na wysokich obcasach oraz przewiewną sukienkę w tym samym kolorze. Musiała chyba bardzo lubić ten kolor gdyż całokształt może i nie kłuł w oczy jednak niejeden stylista miałby do zarzucenia co nieco owej kreacji.

Na dźwięk słów nieznajomej, mglista istota szybko wyszła z ciała dziewczyny. Było jednak już za późno. Podmuch żywego ognia zaatakował ciało staruszka. Hamaru uśmiechnął się przez łzy, spojrzał w oczy Seiko, choć jego oczy wyrażały smutek pełne były szacunku do swej wnuczki. Mężczyzna uśmiechnął się przez łzy, po raz pierwszy od wielu lat poczuł się na prawdę szczęśliwy, w końcu był wolny.

- Przepraszam.

Były to ostatnie słowa dziadka skierowane do Seiko. Martwe ciało mężczyzny osunęło się na ziemię. Mglista istota wydała z siebie przeciągły pisk, dźwięk powoli skruszał metal rusztowania altanki.

- Ihjia!**

Seiko tym razem wyraźnie usłyszała słowa wypowiedziane przez kobietę, jednak nie zrozumiała co ta próbowała jej powiedzieć. Na dłoni nieznajomej niczym kauczukowa piłeczka drobna ognista kulka podskakiwała w nierównym rytmie. Nieznajoma skierowała płomienną kulę w kierunku Seiko. Gdyby nie szybka reakcja Roberta, który postanowił interweniować w zaistniałej sytuacji, niechybnie Seiko podzieliłaby los Hayato. Chłopak co sił w nogach wbiegł na altankę, rzucił się w stronie Seiko, przewrócił ją na ziemię. W tym samym momencie ogień rozprzestrzenił się po altance, raniąc mgłę. Choć kobiecie nic się nie stało, Robert poparzył swoje plecy. Mimo iż rana była poważna, skóra chłopaka została podrażniona od pupy po szyję, buzująca we krwi młodzieńca adrenalina póki co znacznie łagodziła ból.

Adnan Mazuf nigdy nie widział, Erici Berchel. Marco zawsze twierdził iż nie jest on na to przygotowany, słyszał o tej kobiecie wiele, naprawdę wiele. Był skłonny uwierzyć we wszystko, Marco pokazał mu w ciągu tych kilku ostatnich lat sporo nieudanych jej eksperymentów, skutków nikczemnych działań tej kobiety, dlatego też gdy zobaczył niewiastę miotającą we wszystkich kierunkach kulami ognia. Mordującą z zimną krwią staruszka, po czym próbującą zabić niewinną dziewczynę. Nie był pewien czy jest to Erica, za to z czystym sumieniem przyjął iż musi ona być tutaj z jej polecenia i nie ma przyjaznych zamiarów w stosunku do Seiko. Wyjął strzykawkę z substancją daną mu przez Marco. Wstrzyknął ją sobie prosto w serce, poczuł coś co jeszcze nigdy nie odczuł w pełni w swoim dotychczasowym życiu. Poczuł spokój i pewność iż wszystko będzie dobrze.

Podczas gdy Seiko próbowała delikatnie zrzucić z siebie nagie ciało Roberta. Adnan podbiegł do leżących, delikatnie pomógł im wstać. Gdyby nie pomoc od Marco chłopak pewnie zapomniałby języka w gębie, jednak pod wpływem specyfiku powiedział jednym tchem bez arabskiego akcentu.

- Byłoby lepiej, gdybyście poszli razem ze mną.

Tuż przed drzwiami wejściowymi Adnan zamknął je. Wyjął jeden z swoich specjalnych kluczy włożył do zamka, przekręcił kluczyk. Otworzył raz jeszcze drzwi.

- Wejdźcie do środka, nie ma się czego obawiać. Pierwszy raz zawsze jest dziwny.

Nieznajoma, jak tylko zobaczyła iż Seiko, Robert oraz Adnan próbują uciec. Przeraziła się nie na żarty. Wyjęła nóż z kieszeni spodni. Rozcięła swoją dłoń. Przejechała świeżą krwią po karku. Kolor jej oczu zmienił się na jasno brązowy.
Gdy mglista istota, zobaczyła ów niespotykany gest, w jednej chwili pojęła co zamierza jej wróg. Obłok uderzył z impetem w ziemię. Tworząc sporej wielkości wyrwę. Istota zdążyła uciec.

Kobieta zacisnęła pięść w momencie w którym Adnan otworzył drzwi. Cała trójka bezpiecznie weszła do środka. A gdy te zamknęły się głucho, niewiasta lekko uśmiechnęła się.

Cała trójka ze zdumieniem odkryła iż weszli w sam środek dżungli. Za nimi nie było już drzwi.

* Ciekawe czy zdążysz ją posiąść przed tym jak usmażę twojego nosiciela ?

** Cofnij się!


Niemcy

Alfred Schreiben spojrzał na Uwe z niedowierzaniem. W końcu każdy zdrowo myślący człowiek zareagowałby tak na wieść iż jakiś owad wyglądający jak kamienna rzeźba wyszedł z ciała drugiego człowieka. Zniesmaczenie potęgował fakt iż Uwe pomylił imię Alfreda. Wykładowca kojarzył kilka plotek dotyczących Uwe, podobno trafił nawet do zakładu dla obłąkanych. Mimo wszystko byli starymi przyjaciółmi, sprawdzenie owego owada nie powinno być czasochłonne. Alfred wziął od Uwe słoik z ważką. Delikatnie wyjął z niego rzeźbę. Przyjrzał się bliżej. Po chwili podszedł do biurka wyjął z niego aparat i zrobił rzeźbie kilka zdjęć.

- Ciekawy przedmiot. Mówisz, że to coś było w tobie ?

Ważka poruszyła skrzydłami, dźwięcznie przecinając powietrze. Albert spojrzał z niedowierzaniem na biurko.

- To może zająć trochę więcej czasu niż myślałem. Czy moglibyśmy przejść na piętro, chętnie zrobiłbym analizę fazową metodą rentgenograficzną. Jednak wydaje mi się iż opracowanie wyników może mi zająć kilka dni.

Niecały tydzień później Alfred spotkał się z Uwe w Kurfürstendamm. Przytulnej, eleganckiej choć mimo to przystępnej cenowo kawiarni.

- Nie mogę powiedzieć ci zbyt wiele, ta rzecz jest zbyt dziwna. Jest natomiast ktoś, kto w środowisku mineralogów byłby w stanie podać ci więcej informacji. Wygłosiła ona ostatnio dość kontrowersyjną teorię jakoby na poziomie molekularnym pewne kryształy były w stanie wytworzyć białka, co przy odpowiednich warunkach mogłoby prowadzić do powstania pierwotnego DNA. Zasugerowała ona także iż na ziemi mogą istnieć pewne gatunki żywych minerałów. Istot poruszających się, zdolnych do trawienia, myślących, inteligentnych. Wiem jak to brzmi, do tej pory była to w środowisku dość niezła śniadaniowa anegdota. Maria Pérez, bo o niej mówię, z tego co udało mi się dowiedzieć jest w Limie, prowadzi tam jakieś badania.

Uwe w ciągu niecałego tygodnia opadł jeszcze bardziej z sił, nieprzerwanie bolała go głowa, rano miał poranne nudności. Odkąd ta ważka wyfrunęła z jego ciała, mężczyzna odczuwał coraz większy dyskomfort psychiczny jak i fizyczny. Czuł się tak jakby w każdej chwili mógł wyzionąć ducha. Tylko chęć poznania prawdy o śmierci syna trzymała go nadal przy życiu.

- Na twoim miejscu bym się spieszył, twoja rzeźba zachowuje się coraz dziwniej. Czasami nawet zdawało mi się, że jest po prostu głodna.
Miesiąc później Uwe wychodził z samolotu, przyleciał do Peru najszybciej jak tylko mógł, ułatwiła mu to Pérez. Kobieta gdy tylko dowiedziała się, iż jest ktoś kto ma żywy okaz kamiennej ważki nie wahała się udzielić Schmitowi odpowiedniej pomocy. Choć załatwienie spraw formalnych zostało znacząco przez nią przyspieszone. Nie mogła pomóc mężczyźnie w zdobyciu odpowiedniej ilości pieniędzy na podróż.

Peru

- Pan Uwe Schmit ?

Młoda dziewczyna, blondynka. Ubrana w zwiewną czerwoną suknię, jej stopy zdobiły krwisto czerwone szpilki. Z uśmiechem zadała proste pytanie, na które szybko uzyskała odpowiedź w postaci szczerego małpiego uśmiechu mężczyzny. Nic dziwnego sukienka jaką pannica miała na sobie odsłaniała ładny dekolt, jędrne piersi nie były więzione przez żaden biustonosz. Kłamstwem byłoby stwierdzenie iż ten widok nie ukoił skołatanych nerwów Uwe. Od miesiąca cierpiał na uporczywe bóle głowy.

- Witam mam na imię Victoria Flo. Jestem asystentką doktor Pérez. Prosiła mnie abym odebrała pana z lotniska.

Szkocja

- Spokojnie dziadku, bo ci jeszcze pikawka stanie a wtedy będę musiał poszukać innego zajęcia, widzisz mogę wszystko zmienić w twoim ciele. Począwszy od tego, że poczujesz się o dwadzieścia lat młodszy, skończywszy na tym iż podmienię wszystkie twoje wspomnienia, może masz ochotę spędzić dziką noc z Moniką ? Co prawda tylko w twojej głowie. Pamiętasz ją ? Była pierwszą dziewczyną w stosunku do której ,aż roiło ci się od włochatych myśli. Może gdybyś miał jaja nie proponowałbym ci nawet fałszywych wspomnień. A delektował się prawdziwymi... Nie ? No dobrze, dobrze przestaje, już staruszku.
A jeśli chodzi o zapiski Mimi to niestety nie posiadam żadnych istotnych informacji. Nie bój się jeśli dostanę jakąś wiadomość od Erici na pewno ci ją przekażę. Chcesz poznać informacje o Genua ? No nie wiem, raczej by mu się to nie spodobało. Co mogę powiedzieć to to ,że Genua jest zarazem ostatnim z pierwszych jak i pierwszym z ostatnich. On widzi więcej niż mogłoby się wydawać, dzięki niemu ja żyję. Na pewno zobaczył w tobie potencjał. Tym bardziej iż sama Erica pofatygowała się do ciebie, wiesz to zajęta kobieta jest. Ma wiele na głowie, tak zdecydowanie zbyt wiele.


Slim usłyszał w swojej głowie dobrze już znany głos ważki. Chyba dobrze się bawiła albo zwyczajnie należała do tych wygadanych, gdyż gdyby Slim nie zaczął rozmowy z Garry'm owad pewnie nie dawałby mu spokoju przez cały czas.

Chwilę później zestresowany Slim podszedł do komputera, w wyszukiwarkę wpisał imię i nazwisko osoby, której życie w niedługim czasie pozna nad wyraz dokładnie. Serce biło mu nieregularnie wtedy też jego nowy towarzysz podróży postanowił interweniować.

- Oj dziadziusiu nie stresuj się tak, może trochę endorfiny ?

McKenzie poczuł się jak w niebie, fala zadowolenia, szczęścia jak również pewnej dozy samo... spełnienia przepływała teraz w jego żyłach. Może i był w beznadziejnej sytuacji jednak nie było aż tak źle, miał cały miesiąc. Owada, który mógł go wprawić w narkotyczny trans. Ericę Berchel, niezrównoważoną kobietę, która pragnęła zdobyć pamiętnik osoby obdarzonej, której znalezienie było prawie niemożliwe. Nie liczyło się to teraz wcale, McKenzie cieszył się chwilą. Pewnie dlatego też fakt iż Google nie wskazało żadnych trafień dotyczących hasła „Michelle Mardeal” nie wywarł na nim większego wrażenia...

Trzy godziny później, pełnych przyjemnych myśli, zadzwonił jego wieloletni przyjaciel.

- Cześć, nie jest tego wiele prawie wcale. Widzisz, ta cała Mardeal brała udział w wielu wyprawach archeologicznych, jednak nie zostało wiele dokumentów dokładnie opisujących jej wojaże. Jej nazwisko pojawiało się często razem z niejakim Bernardo Boullosa. Mogę dać ci adres do jego krewnych. Mieszkają w Peru - Limie. Może tam znajdziesz to czego szukasz.

Peru - Lima

Carmen słusznie założyła iż jej obecność na pewno nie zaszkodzi a może wręcz pomóc Emilio. W każdej minucie odkąd stała niedaleko niego, widziała w swym umyśle, rozwidlenia działań, zdarzeń. Nie napawały one optymizmem, co trochę kobieta dostrzegała niebezpieczeństwo rozcięcia aorty, podania leku na który jej brat był uczulony, w jednej z wizji wszystkie urządzenia przestały funkcjonować - nastąpiła awaria prądu a generator szpitala nie przywrócił elektryczności na czas. Kobieta cały czas subtelnie starała się wybierać najlepsze według niej okoliczności, może gdyby miała większą wiedzę medyczną poszłoby jej znacznie łatwiej a tak to, niektóre okoliczności wybierała na ślepo. Wymagało to od niej pełnego skupienia i uwagi, dlatego też nie zauważyła zmian jakie zaszły w jej ciele, w jej oczach odbijały się wszystkie wizje jakich doświadczała, dłonie lekko drżały a z czoła spływały kropelki potu.

Jaime Bayly należał do lekkoduchów, nie przejmował się zbytnio tym co się może wydarzyć w jego życiu. Nie był jednak pozbawiony serca, smutek jaki dawał się wręcz wyczuć od Carmen, jej przywiązanie i miłość do brata sprawiły iż szczerze zaczął jej współczuć. Położył rękę na jej ramieniu. Jaime poczuł delikatne kopnięcie prądu, zupełnie jakby dotknął kabla pod wysokim napięciem. Wyglądało na to, że kobieta gromadziła w sobie niespożyte pokłady energii, Carmen nawet tego nie poczuła. Z policzków spływały jej łzy, stali wpatrzeni w salę operacyjną już drugą godzinę a ona nadal nie dostrzegała szczęśliwego zakończenia operacji.

Sytuacja zmieniła się dopiero po czwartej godzinie, mimo odniesionych wielu obrażeń wewnętrznych, mimo utraty dużej ilości krwi była szansa na to iż jej brat przeżyje.

Chwilę później miała czas aby w spokoju porozmawiać z drugim bratem. Jaime podszedł do recepcji chcąc załatwić wszystkie formalności.

- Pański znajomy miał szczęście, ma bardzo rzadką grupę krwi. Skorzystaliśmy z ostatnich worków krwi Rh- AB, naprawdę, ma szczęście. Przed kilkoma godzinami przywieźli nową dostawę i akurat starczyło. Miała zostać wykorzystana do innej operacji, planowanej za kilka dni, jednak nie można być formalistą w obliczu śmierci osoby bliskiej prawda.

Niedaleko recepcji, stał automat do kawy. Od ponad tygodnia młody mężczyzna czekał na operację swojej żony. Ponieważ ta cierpiała na rzadką odmianę raka, powinna mieć przetoczoną krew w równych odstępach czasu. Mężczyzna nie był bogaty, na zabiegi zbierał pieniądze skąd się dało. Pewnie lekarze przyszliby do niego za kilka minut i oznajmili mu z bezduszną miną iż nie wiadomo jak i kiedy, ale krew przeznaczona dla jego żony zginęła. Facet tego po prostu nie wytrzymał. Rzucił się na Jaimiego. Przytrzymał ramieniem jego kark drugą zaś wygiął prawą rękę mężczyzny, skutecznie unieruchamiając showmana.

- Nie dbam o to do kogo trafiła krew mojej żony. Chce ją z powrotem, inaczej jak boga kocham skręcę mu kark!

Tak, dzisiaj powinien umrzeć brat Carmen, ratując jego życie, nieświadomie przyczyniła się do śmierci niewinnej osoby. Tak już jest ten świat skonstruowany zmienić możemy wszystko, jednak każda nasza decyzja wpływa na losy innych ludzi w niewielki jak i znaczący sposób.

~

Uwe dopiero co odzyskał przytomność, koło niego leżało martwe ciało Victorii. Nie pamiętał nic od momentu wejścia do auta kobiety. Wszędzie było pełno kawałków powybijanych szyb, krew, mnóstwo krwi. Mężczyzna znowu zasłabł, obudził się dopiero w szpitalu, jakiś Portugalczyk, świecił mu małą latarką w oczy. Coś powiedział, Uwe nie był do końca pewny o co mogło mu chodzić.

- Mówi pan po niemiecku ?

Uwe nareszcie zrozumiał to co lekarz próbował do niego powiedzieć. Zadał najwidoczniej kilka pytań, w różnych językach. Gdy przytaknął na słowa lekarza ten zaczął zadawać kolejne pytania.

- Czy pamięta pan jak ma na imię ? Jak się pan czuje ? Przeżył pan bardzo poważny wypadek. Kierowca samochodu nie żyje. Pańskie rzeczy spłonęły w wypadku. Nie ma pan przy sobie jakiś dokumentów ? Czy jest ktoś kogo powinienem powiadomić ?

Niemiec nie zdążył odpowiedzieć na zadane mu pytania, rozległy się krzyki i wrzaski przerażonych ludzi z recepcji, ktoś krzyknął aby się wszyscy uspokoili. Ludzie wyglądali na korytarz, na środku tuż przy recepcji stał mężczyzna duszący Jaimi'ego Bayl'ego. Uwe poczuł się dziwnie. Przed oczami stanęła mu morderczyni jego dziecka. Blondynka z wizji sprzed miesiąca, którą pokazał mu Azjata. Nie liczyło się teraz zupełnie nic, gdzieś w okolicy był ktoś powiązany z śmiercią jego syna.

~

- W czymś mogłabym pomóc ?

Starsza kobieta, siedziała na schodach wejściowych do przedsionka kamienicy. Zadała zwyczajne pytanie Slimowi, gdy ten miał już wchodzić do środka. Była już późna godzina, jednak mężczyzna nie zwracał uwagi na czas. Dotarcie tutaj zajęło mu prawie cztery długie dni z trzydziestu jakie miał spędzić szukając pamiętnika Mimi. Slim nie zauważył iż staruszka mówiła do niego po hiszpańsku.

- Szukam domu rodziny Boullosy , mogłaby pani mi w tym pomóc?

- Oj tutaj ich pan nie znajdzie, nie słyszał pan, a no tak. Raczej nie jest pan stąd. Zdarzył się wypadek, najmłodszy z Boullosów został potwornie poturbowany, powiadam panu gdy my byliśmy młodzi takie rzeczy się po prostu nie przytrafiały. To wszystko przez tą rozpustę jaka panuje dookoła nas, nikt już nie pozostaje wierny żadnym ideałom. A tak, szuka pan przecież Carmen, nie będę zawracać panu głowy. Znajdzie ich pan najprawdopodobniej w szpitalu Egaz Moniz. Przynajmniej tak mówił Ricardo.

Godzinę później Slim był już na miejscu. Gdy wszedł do środka, poczuł się nieziemsko słaby. Zupełnie tak jakby wydarzyło się w tym szpitalu coś złego, a na domiar złego, coś gorszego miało się jeszcze wydarzyć.

* Tylko Seiko widziała mgłę. Adnan wraz z Robertem dostrzegli tylko nieznajomą w czerwieni, krzyczącą nie wiadomo co, bawiącą się w pirotechnika.
** Uwe jest w lekkim szoku, nie pamięta zbyt wiele od momentu w którym wszedł do auta Victori, jechali ulicami Limy, wyjechali z miasta i tu film się urywa.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 19-10-2008 o 21:33.
kabasz jest offline  
Stary 20-10-2008, 15:50   #38
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
- Jedź do domu Ricardo – pogłaskała starszego brata po szorstkim policzku – Możesz wziąć w pracy wolne?
Kiwnął głową, nie zaprotestował, że wydaje mu polecenia, stał tam przecież przy tej szybie i choć nic nie wiedział o zdolnościach siostry, miał świadomość czterogodzinnej modlitwy, którą płacząc zmawiała i wydawało mu się, że doświadczył właśnie cudu, momentu, gdy Bóg postanawia ingerować, pod wpływem prośby śmiertelnika. Wierzył, że stojąc za tą szybą Carmen wspólnie z lekarzami uratowała Emilia.
- Zostanę póki wszystko się nie ustabilizuje. Odbierz Thomasa. – uścisnęła dłoń brata, w zastępstwie czulszego gestu, którego Carmen nie chciała wykonać, bo na razie musi być spokojna i tego zamierzała się trzymać.

Szła w kierunku recepcji, gdy ten człowiek zaczął krzyczeć. Poczuła to namacalnym zimnem. Igłami lodu niczym u Jana Christiana Andersena. Na raka się umiera, nie mam wyrzutów sumienia. I była to prawda. Gdyby umiała zdobyć się teraz na ten wysiłek, przeszukania rzeczywistości, pomogłaby, bo rozumiała ból - właśnie przeżyła tysiąc śmierci Emilia. Rozumiała aż za dobrze. Ale te cztery godziny nie zostawiły w niej współczucia, więc jej spojrzenie było zimne jak lód właśnie i fakt, że nie miała siły pozostawił ją obojętną. Zrozpaczony mężczyzna to nawet nie przeszkoda, tylko szpitalne tło. Bez znaczenia.
Wiedziała też, że jej wyczerpanie przeminie, a wspomnienia nieistniejących śmierci zostaną i po raz pierwszy poczuła, że dar musi ją zniszczyć, bo nie da się bez końca segregować wspomnień,
bo każde wydarzenie było
i każde jest tak samo prawdziwą przeszłością.
- Lub tak samo fałszywą – powiedziała to na głos.

Niestety to była niekończąca się noc i wydarzenia się nawarstwiały, zdesperowany wariat zdołał unieruchomić przesławnego Jaime'a Bayly. Dwóch pielęgniarzy zamarło w pół kroku nie wiedząc, co robić, a mężczyzna wykrzykiwał swoje pogróżki.
Carmen zaczęła mówić nim zdążyła pomyśleć.
- Może zamiast go dusić, zapytasz, jaką ma grupę krwi? – była zupełnie spokojna, mówiła wyraźnie niczym na zajęciach z dykcji i zresztą tak się trochę czuła, jak w teatrze, na scenie, tylko kiepsko grała, bo powinna przecież łkać, drżąca o życie przystojnego bohatera i ze smutkiem w oczach tłumaczyć napastnikowi swoje nieszczęście, licząc na empatyczną wspólnotę rodzin pokrzywdzonych biedaków.
– Albo poprosisz, by zaapelował o krew w telewizji czy radiu. Ratuj żonę zamiast histeryzować. Skoro ma tylko Ciebie to weź się w garść! – Przy ostatnim zdaniu podniosła głos, tak niewiele brakowało, by do tego nazwała go dupkiem.
Właśnie odkryłam, że nie mam serca.


A jednak puścił Jaime’a. Taraz otumaniały od nieszczęścia mężczyzna nawet nie wyrywał się pielęgniarzom. Pomyślała, że za środki uspokajające, które mu zaraz zaaplikują będzie musiał słono zapłacić.

***

- Bez pamięci nie ma moralności nie uważa Pan –zwróciła się nagle do Bayle’a – Pan lubi żartować z poważnych spraw w swoim programie. Żartował Pan już z raka? Chyba byłoby trudniej niż z homofobii, homofilii i takich tam, prawda? – to nawet nie była zaczepka, stwierdzenie, które właśnie przyszło jej do głowy i zostało wypowiedziane całkowicie beznamiętnym tonem.

- To mój numer telefonu - podała mu kiepskiej jakości wizytówkę – dwukrotnie mi Pan pomógł tej nocy. Więc gdyby Pan czegoś potrzebował. Nie jestem bogata i nie mam wpływów, ale mogę być przydatna.
- Nie myślę o seksie. To znaczy, mam nadzieję, że Pan to zrozumiał, ale lepiej czasem powtórzyć dwa razy. Dziękuję –wyciągnęła do mężczyzny doń.
 
Hellian jest offline  
Stary 20-10-2008, 16:52   #39
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
W tych chwilach po głowie Uwe przebiegły niczym tysiąc gromów wspomnień. W jednej chwili w uszach dobyły się te wszystkie kroki które wykonał w drodze, twarze mijanych ludzi, ból ich przeżyć. Lecz to minęło, niczym przypływ. Pozostawiło jasność umysłu.
Zrozumiał słowa, a potem usłyszał krzyk. Poczuł całym swym istnieniem nowinę o bliskości mordercy, morderczyni. Wszystkie mięśnie spięły się, adrenalina wprost zalała jego ciało. Podczas szybkiego ruchu powstawania uderzył Portugalczyka w nos. Rozejrzał się obłędnie. Cała akcje nie trwała ledwo chwili, lecz już nadciągnęła mgiełka bólu.

-Zamknąć oczy, oddać się Nirwanie, nie być, a tylko czuć. Poczuć każdą świadomość tutaj, jak rybak odłowić jeden umysł i zgnieść właściciela. Czy nie zrobi się tym krzywdy komu innemu? Nie skrzywi innego człowieka? Może tylko powrócić wspomnieniami do wypadku, wtedy co najwyżej krzywda będzie moja. Ale po co znać wypadek? Wyjść? Pójść do lekarza? Czy zaryzykować, stawiając na szali powodzenie, przybliżenie do zemsty, a na drugim krańcu możliwość skrzywdzenia siebie i innych. Ona nie myślała o innych mordując, a na sobie mi nie zależy. Zemsta.

Uwe był inteligentny jak sam diabeł, szalony diabeł. Ułamki sekund wystarczyły mu zawsze do wnikliwej, długiej analizy- a w konsekwencji podjęcia działania. Ta wielka tortura trwała od zawsze, kiedy inny człowiek pod wpływem emocji przestawał myśleć, lecz tylko działać – Uwe w swej jaźni mógł się zmagać ze strachem czy gniewem, z niepewnością i nadzieją. Kiedy myślał o mordercy dziecka, myślał długo, tak samo długo miał przed oczyma widok swego syna.
Rozejrzał się lustrując otoczenie. Jacyś ludzie, gwar, ich słowa, myśli wprost chciały się wedrzeć do odczuwania niemieckiego uczonego. Z tego powodu był odludkiem, i ten powód dał o sobie znać w całej sile.

-Trzy.

Wszystko się wytłumiło, pozostawało tylko poczucie połogi pod nogami i ubrania, wyczucie spiętych mięśni i kropli potu spływającej po czole. Wdech i wydech.

-Dwa.

I chociaż widział szpitalne zamieszenie, jakby oczyma obok, nowym zmysłem, widział ciemność która ogarnęła świat jak i jego samego. Ten wzrok-ślepota trwał. I patrzył w czystą ciemność jednocześnie biegając swymi oczyma po twarzach ludzi, słysząc krzyki i wrzawę.

-Jeden.

Ciemność rozjaśniała dziesiątkami świadomości niemalże oślepiając ten metafizyczny zmysł, pierwszy szok barw świtała które nie mogą istnieć nigdzie więcej niż w marzeniach minął. Uwe dostrzegł, jedne osoby i zarazem jaźnie błyszczały silną wolą i żarem uczuć, by inne uczynić przygaszone. Kierowany zarówno zwykły wzrokiem jak i ścieżkami światłą, nadnaturalnym wzrokiem i świadomością istnienia czegoś więcej poszukiwał morderczyni, gdzie jest.
Lecz bał się. Bał się że światło może spopielić jego kontakt z rzeczywistością, bał się, że może naruszyć czyjeś promyki, brał się tego Wyczucia Umysłów, brał się, że jego naprawdę nie ma, tak jak zdarzało się nieraz – Uwe myślał że coś może, że było dobrze, a naprawdę stał w katatonicznym stanie błądząc po wyimaginowanym użyciu swego przekleństwa.
Zabłąkana łza, łza za jego syna słynęła po licu.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 20-10-2008 o 19:09.
Johan Watherman jest offline  
Stary 25-10-2008, 20:21   #40
 
Aveane's Avatar
 
Reputacja: 1 Aveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumnyAveane ma z czego być dumny
- Nie, dziękuję, Mateuszu. Poradzę sobie bez fałszywych wspomnień – wysłał kolejną telepatyczną wiadomość do swojego nader miłego gościa. Zadzwonił do swojego znajomego, po czym ruszył do komputera. Dawka endorfiny uspokoiła go. Czuł taką błogość jak kiedyś, gdy jedyny raz w życiu się upił. Jego świadomość zeszła na dalszy plan. Żadna wyszukiwarka nie pomogła mu. A mówią, że Google wiedzą wszystko. Pic na wodę. Kurde, ściema jak nic. No co za szmira! Hormon, który dostarczyła mu ważka wprawił go w taki stan, że zaczął śmiać się z braku wyników. Użył też kilku słów, które często wypowiada młodzież, a których starszym osobom nie wypada wymawiać. Zadowolony z siebie powiedział owadowi:
- Dzięki za to, ale następnym razem, jak się spytasz, czy tego chcę, to poczekaj na odpowiedź – chciał poklepać ważkę po ramieniu, ale raz – ona ramienia chyba nie miała, dwa – ciężko klepać coś, co siedzi we wnętrzu Slima. Po jakimś czasie bezsensownego szperania po Internecie zadzwonił Garry. Informacje od niego – w samą porę – pomogły Slimowi. Kilka telefonów i udało mu się przebukować bilet.
- No i super – szepnął do swojego kota. – Za dwa dni lecę do Londynu, a stamtąd do Limy. Że też wyrzucają mnie na takie wygnajewo. Za co? Nie mogła sobie znaleźć znajomych z bardziej cywilizowanego miejsca? Będę tam odludkiem. Przecież ja nie mam dzidy…

Po jakimś czasie endorfina przestała działać. Slim wyciągnął spod łóżka walizkę i zaczął pakować swoje rzeczy. Spędzi miesiąc poza domem, jak się zdawało. Przynajmniej miesiąc. Musiał się przygotować.

***

Dwa dni później wsiadł do samolotu. Kierunek Londyn. Wylot do Limy dnia jutrzejszego. Sam lot był dość nudny. Nie licząc dzieciaka, który podczas turbulencji wyrżnął się na kolana jakiejś kobiety. Dzieciak podniósł alarm swoim wyciem, ludzie się rzucili, by popatrzeć.

Na lotnisku okazało się, że kobieta pozbyła się, zupełnie przypadkowo, portfela. McKenzie odpalił jej 50 euro, tak w ramach pomocy bliźniemu, po czym skierował się po swój bagaż. Spędzi noc w jakimś tanim hotelu, jutro pozwiedza miasto i wieczorem wróci na lotnisko. Jak postanowił, tak zrobił – dręczony przez pewną upierdliwą ważkę.

***

Szedł ulicami peruwiańskiej stolicy, w kierunku wskazanego mu domu. Wykazał się zboczeniem zawodowym, odwiedzając po drodze szesnastowieczną katedrę, jednak wydarzenia ostatnich dni nie pozwoliły mu się skupić na oglądaniu.

Wchodził po schodkach do kamienicy, w której miał podobno mieszkać ktoś, kto może mu pomóc. Zaczepiła go starsza kobieta. Nie da się ukryć, pomogła. Trzy minuty później staruszek siedział już w taksówce. Prawda jest taka, że słono za to zapłacił, jednakże i tak się opłacało. Wydał niewiele ponad 500 funtów w kantorze, wymieniając to na 3000 nuevo sol, mógł więc sobie pozwolić na taki luksus. Godzinę później otworzył drzwi szpitala. Pozwolił się kierować instynktowi. Nie zawiódł go: po chwili zobaczył dziwną scenę. Jeden mężczyzna trzymał drugiego za gardło i coś krzyczał, a po chwili kobieta, która stała na korytarzu powiedziała coś i ten pierwszy puścił swoją ofiarę.
- Jasny piernik, co tu się dzieje? – szepnął pod nosem po szkocku. Przygładził włosy i ruszył w ich kierunku.
- Przepraszam bardzo – zagadał po angielsku, ukłonił się lekko, jak gdyby nigdy nic. W końcu największa szansa, że angielski ktoś zna, a miłym zawsze warto być. Prawie. – Eee… Boullosa… Carmen… Szukam. Ja szukam – wskazał na siebie. Nie miał najmniejszego pojęcia, czy ktokolwiek zna tu ten język, więc wolał mówić jak do idiotów niż zostać zbytym przez ich niedouczenie.
 

Ostatnio edytowane przez Aveane : 25-10-2008 o 21:29.
Aveane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172