Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2007, 14:23   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Oko czarownicy

Ponieważ krótkie wprowadzenia Gracze otrzymali już na PW, przyszedł czas na rozpoczęcie sesji.

Londyn wynajęty dom pułkownikowej Lajolais 10 V Matylda Le Blanc

- Moja droga - zwróciła się do Matyldy pani Lajolais - w naszych czasach samotne podróże zwłaszcza młodych panien, to nie jest dobra rzecz. Dlatego nie pojedziesz sama. Do Francji wybiera się paru zacnych kawalerów i to Oni będą Twoimi towarzyszami.
To szachetni Francuzi, oddani naszej sprawie, przeważnie szlachcice, z ich strony nie musisz się niczego obawiać. W Paryżu oddasz przesyłkę mojemu mężowi i co rychlej wrócisz. We Francji niedługo stać się może niebezpiecznie. Na razie zaprowadzę Cię do domu pana Baringa, tam poznasz swych towarzyszy. Na razie pomóż mi z toaletą i rozkaż sprowadzić powóz.

Droga z Romsey do Londynu 10 V Nicolais Noiret i Balzac Bailleu

Droga spędzona w dyliżansie pocztowym nie należała do najprzyjemniejszych, pozwoliła jednak Noiretowi i Bailleu spokojnie zastanowić nad otrzymanem rano pismem. Nakazywano w nim niezwłocznie stawić się w Londynie, w posiadłości Francisa Baringa do jego dyspozycji.
Podpisał je Hyde de Neuville szef "Agencji" szuanów na wyspie Jersey co zdawało się wskazywać na akcję na kontynencie, a być może i w samej Francji.
Za oknem znikały kolejne wsie i pola, Oni jednak milczeli zastanawiając się nad tym co czeka ich w przyszłości.

Paryż 10 V dom płk Lajolais dom przy rue de Champollion Jan Józef Wymierski

Pchnął furtkę i wszedł do zarośniętego ogrodu. Z uznaniem pomyślał o wyborze mieszkania przez pułkownika. Gęste krzaki i zapuszczone drzewa skutecznie chroniły poczynania domowników przed wzrokiem postronnych. Zwirową alejką dotarł do drzwi wejściowych, przy których na ławeczce siedziało w pozornie niedbałej pozie dwóch wąsaczy. Obaj na widok Wymierskiego poderwali się na baczność.
- Panie generale pułkownik Lajolais przebywa w bibliotece.
Kiwnął im głową i schodami dotarł do drzwi zza których słychać było kilka męskich głosów. Gdy wszedł ujrzał grupkę mężczyzn w róznobarwnych mundurach piechoty i saperów. Na jego widok wyprężyli się na baczność.
- Pułkownik Lajolais. Bez przydziału.
- Kapitan Piotr Bennevau siódmy liniowy pułk piechoty.
- Jean Pierre Mirebau major czternastego liniowego.
- Porucznik Nicolai Santini drugi forteczny batalion saperów.
- Panowie kontynuujcie - Józef podszedł do rozłożonej na stole mapy Francji popstrzonej kolorowymi symbolami. Wątek podjął major Mirebau.
- W Quimper stacjonuje Legion Irlandzki. Jedna z kompanii objęła zadania wartownicze przy Arsenale w Boulogne. Są bardzo rozczarowani do Korsykanina. To w większości uczestnicy powstania w 98, uważają, że Bonaparte ich zdradził. Mogą okazać się przydatni...
Jego monolog przerwało wejście kolejnego gościa. Był to człowiek 40 letni, wysoki o pociągłej twarzy z wysokim czołem. Gościł na niej jednak wyraz pychy i arogancji czyniąc ją nieledwie odpychającą. Ponownie oficerowie staneli na baczność i zaprezentowali się generałowi Moreau, on był bowiem ostatnim uczestnikiem zebrania. Ten lekko skinał im rękawiczką trzymaną w dłoni i biorąc Wymierskiego za ramię zbliżył się z nim do okna.
- Drogi Józefie mam do ciebie prośbę, bardzo ważną, której nie chcę powierzać komu innemu. Ten list - tu wręczył mu zalakowaną kopertę - należy oddać przy rue de Mallmaison 14, to wysoki budynek drugi po prawej stronie. Może spotkasz tam gościa dawno nie widzianego.
Tu uśmiecha się lekko.
- Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć ?

Chelsea pod Londynem 10 V rano posiadłość Francisa Baringa Samuel Daniłłowicz

- Wejść - głos nie pozostawiał wątpliwości, że jego właściciel nawykł przez długie lata do bezwzględnego mu posłuszeństwa.
Samuel pchnął drzwi i wszedł do małego gabinetu. Jego rozmiary kontarastowały z ilością figurek, pudełeczek i innych precjozów zapełniających dosłownie każdy kąt. Wykonane były z szlachetnych kruszców , za garść wydłubanych z nich klejnotów, można było żyć jak lord do końca życia.
Gigantycznego człowieka siedzącego za biurkiem nazywano czasem "Indyjskim słoniem", ale był to zarówno przejaw zawiści jak i szacunku. Baring to najpewniej najbogatszy człowiek Zjednoczonego Królestwa, do którego powstania sam się walnie przyczynił. W roku 1800 za gigantyczną sumę 1mln funtów, przy pomocy mało znanego dotąd irlandzkiego parlamentarzysty wicehrabiego Roberta Castlereagh'a który przekupił część swych kolegów doprowadził do tego, że Parlament Irlandzki opowiedział się za unią z Anglią.
Daniłlowicz przybliżył się do biurka i patrzył w milczeniu jak jego pryncypał przegląda poranne raporty z działalności swego domu handlowego "Baring Brothers and Company", jednego z największych na Wyspach. Pomimo niedawnego ustąpienia ze stanowiska Dyrektora Kompanii Wschodnioindyjskiej, zachował pozycję jednego z najpotężniejszych w Królestwie.
- Wyjeżdżamy dziś w południe do Londynu, Ty już nie wracasz, więc spakuj się.
Małe oczka skryte w zwałach tłuszczu świdrowały przez chwilę Polaka. Potem jakby tracąc zainteresowanie stojącą przed nim wysoką wychudzoną postacią powrócił do studiowania papierów.
Daniłłowicz wzruszył tylko ramionami, po czym pozornie powolnym krokiem opuścił gabinet.

Londyn 10 V rano dom Fitzpatricka Caspar Fitzpatrick

Suchość w ustach i pieczenie pod powiekami były nieomylnym znakiem, że wczorajszego wieczoru szampana było zdecydowanie za wiele. Po omacku sięgnął do kubełka stojącego obok szerokiego łoża i wyciągnął z lodu butelkę wina. James jak zwykle był niezawodny, Inna sprawa, że wizyty Caspara w Covent Garden stały się swoistym rytuałem i przebiegały dość podobnie.
Odwrócił się z napełnionymi pucharkami w stronę swego nocnego gościa. Spod przykrycia widać było tylko burzę rudych włosów, oraz ramiona pokryte masą piegów. Kobieta musiała jednak już nie spać, usiadła bowiem podciągając nogi i zasłaniając jedwabnym prześcieradłem nagie piersi. Nie można było nazwać jej ładną, miała zbyt ostre rysy, urody nie dodawały też liczne ślady po ospie. Była nieco starsza od swego kochanka.Odebrała z rąk lorda pucharek i upiła łyk
- Wykorzystałeś mnie Fitzpatrick i nawet wiem dlaczego. Inna sprawa, ze tym razem sam się przechytrzyłeś. Nie musiałeś ze mną spać by przekonać mnie, że jesteś najlepszy do tej misji.
Mężczyzna nie próbował nawet zaprzeczać, widać zbyt dobrze znał swą rozmówczynię.
- Esther doskonale wiesz, że nikt z rządu nie powierzy teraz Wilsonowi nawet gwinei i dziurawej łódki. Zbyt mocno uraził swym memorandum o reorganizacji armii dumę Izby i co najgorsze ma rację. Rozmawiałem z nim wczoraj i wiem że wysyłają go do Pekinu.
Kobieta tylko skinęła głową.
- Masz rację Caspar, dlatego przyjdz dziś po południu do domu Roberta przy St. James Square. Będzie też William i Baring. Wstała z łoża i okryta prześcieradłem do drugiego pokoju starannie zamykając za sobą drzwi. Fitzpatrick podłożył ręce pod głowę i zamyślony zapatrzył się w stiukowy sufit.
 
Arango jest offline  
Stary 12-01-2007, 17:52   #2
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
lord Caspar Ramsay Fitzpatrick


10 V – rano, dom Fitzpatricka


Caspar obserwował jak lady Esther, okryta jeno prześcieradłem, dystyngowanie zmierza w kierunku wysokich, intarsjowanych drzwi bawialni. Prześcieradło cudownie opinało krągłości arystokratki, które z hipnotycznie kołysały się z każdym krokiem. Caspar poczuł miłe mrowienie w podbrzuszu. Czym prędzej odpędził natarczywe myśli, których główną bohaterką była rozogniona, namiętna Estera. Wiedział, że wdepnął w coś paskudnego. Zresztą niczego innego nie spodziewał się po Foreign Office i jej agencie Robercie Wilsonie. Nie pierwsze to gówno, w które wdepnął. Wiedział, że, jak rzekł ktoś niegdyś - „miłość to kupa gnoju, po której kogut włazi na kurę”. „Ewentualnie, po której wchodzi na pieniek rzeźnika” - pomyślał, spoglądając z iście angielską flegmą na drzwi, za którymi zniknęła Estera. Wszak niejeden raz próbował uwieść wyniosłą damę, z mizernym zresztą skutkiem. A tym razem... Niewiele pamiętał z ostatniej nocy, zaczęli w Covent Garden, ale potem ruszyli w szaloną eskapadę po Londynie, która musiała skończyć się tutaj, w łoży Fitzpatricka. Co obiecał kobiecie? Za ile? Cholera, kto komu zapłacił za noc? On jej, czy na odwrót. Nie wiedział. A teraz zawoalowane ostrzeżenia i sugestie Estery nie nastrajały optymistycznie. Spotkanie w domu Wilsona pachniało zleceniem FO, dla niego – agenta Admiralicji. A to znaczy, że równie dobrze może to być przykrywka, pozoracja lub osłona innej operacji, w wyniku której młody dandys Fitzpatrick, z szanowanego rodu arystokratycznego, zostanie odnaleziony za kilkanaście dni w szuwarach porastających brzegi Tamizy z dodatkowym uśmiechem na gardle. A to mu się nie marzyło. Co mu jednak zostało? Baffel chciał zwrotu długu w ciągu najbliższego tygodnia, a jeśli nie... On nigdy nie żartował, a przecież bez palców trudno pisać poematy.
Fitzpatrick przeciągnął się i wstał z łoża. Nagi, jak go pan Bóg albo ten drugi stworzył, podszedł do okna i spojrzał na zalany słońcem Londyn. Przynajmniej tyle. Było pięknie, czas popracować. Odwrócił się i usiadł przy sekretarzyku. Wziął do ręki pióro, zmoczył je w kałamarzu, a następnie skreślił kilka słów na czystej karcie papieru:

Akt 1 Scena 3
Paryż, przed Pałacem Sprawiedliwości
Charlotte Corday: Czymże piekielna czeluść pełna złych mocy wobec potoków słońca, w których tonie Pałac Sprawiedliwości? Nie tam piekło, lecz tu, gdzie kpiąc z mocy Boga, Bestia pazury ostrzy na setkach konających? Gdzie zeznania krwią są spisywane, a Szkocka Dziewica więcej kochanków miała niźli dziwka z pośledniej tawerny portowej!
O Panie, ześlij na ten dom astarothowy pożogę i śmierć... !!! Nie słuchasz?!! Nie widzisz!!!? Nie ma cię?...


10 V – popołudnie, Londyn

Lord Caspar Ramsay Fitzpatrick ukłonił się jednej ze znajomych dam, a potem przeskoczył nad kałużą pełną mętnej, brudnej wody. St James’ Park był o tej porze przepiękny, choć niezbyt czysty. Pełen zieleni i zapachów wiosny budził w Fitzpatricku doskonały nastrój. Lord ukłonił się kolejnej damie i wyszedł z parkowych tarasów wprost na Carlton House Street. St James’ Square był ulicę dalej. Caspar sprawdził, czy dirk gładko chodzi w pochwie zamocowanej na przedramieniu i beztrosko ruszył w kierunku domu swego znajomego – Roberta Wilsona.
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline  
Stary 12-01-2007, 19:19   #3
Van
 
Van's Avatar
 
Reputacja: 1 Van ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputację


Generał uważnie słuchał wywodu majora Mirebau'a, gdy do sali wszedł generał Moreau. Znali się dobrze, służył pod nim w czasie bitwy pod Hohenlinden i widział jego możliwości, był więc zadowolony że jest z nimi. Gdy wziął go pod ramię i zaprowadził z dala od innych, Wymierski nie zdziwił się, w końcu obaj byli najwyższej rangi spośród zgromadzonych, więc mogli mieć jakieś uwagi do siebie.

Na prośbę o dostarczenie listu Jan Józef odpowiedział uśmiechem. Domyślał się do kogo jest adresowany i choć nie miał pojęcia jakiego znajomego mógłby spotkać, wziął go do ręki i schował do jednej z kieszeń.
- Oczywiście, że możesz na mnie liczyć. Dawno nie byłem przy rue de Mallmaison, więc i tak będzie to dla mnie sama przyjemność. Paryż o tej porze roku jest piękny - powiedział, następnie odszedł od Generała na środek sali.
- Panowie wybaczcie mi, ale muszę was niestety opuścić. Kontynuujcie beze mnie, a później opowiecie mi co ustaliliście i postanowiliście. - rzekł do wszystkich zgromadzonych, a na ich salut odpowiedział lekkim skinięciem głowy. Następnie wyszedł z pokoju.

Gdy minął dwóch wąsaczy siedzących przed wejściem do Rezydencji, udał się w stronę wyjścia z ogrodu. Jeszcze raz zachwycił się nad doskonałym wyborem miejsca przez Pułkownika Lajolaisa, było pewne że tutaj nikt nie będzie ich obserwował.

Będąc na ulicy szybko ruszył w stronę wspomnianego miejsca spotkania, rozmyślając nad przeszłością i przyszłością. Wielokrotnie zastanawiał się nad słusznością swojego wyboru, jednak zawsze dochodził do wniosku, iz musiał to zrobić. On wcale nie zdradzał Cesarza, on tylko odpowiadał na jego zdradę która i tak była o wiele większym grzechem. On oszukiwał tylko jedną osobę, a tamten oszukał setki, w dodatku skazując ich na śmierć i cierpienie. Poza tym, sam fakt iż przeciw Bonapartemu są jego własni rodacy, wskazywał jak bardzo jest potrzebne usunięcie go. Wiedział, ze teraz czekają go ciężkie chwile i jego cel będzie się mógł spełnić dopiero za kilka miesięcy czy też lat, ufał jednak, że dobrze postępuje.

W milczeniu szedł do celu, wiedział ze nie musi się spieszyć, miał jeszcze bardzo dużo czasu. Nie biegł więc, tylko podziwiał okolicę i wszystko co się tutaj znajdowało. Paryż trochę przypominał mu miasto w którym spędził część swojego życia, a które teraz Przeklęci Prusacy deprawowali swoja cholerną obecnością. Paryż przypominał mu o jego ukochanej Warszawie. Choć jednak bardzo chciałby się tam udać, w obecnej sytuacji było to niemożliwe, najpierw musiał dokończyć to co zaczął, w końcu nikt inny tylko on był Generałem Janem Józefem Wymierskim, a Wymierscy zawsze kończą to co zaczęli. Poza tym, miał nadzieję, że jego plan uda się w pełni, a nie tylko w części.
 
Van jest offline  
Stary 12-01-2007, 20:53   #4
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Samuel Daniłłowicz

Cóż robić? Pan każe, sługa robi. Pożegnał swojego pracodawcę delikatnym trzaśnięciem drzwiami, czymś za co prawie zawsze "Indyjski słoń" klnie na polskiego sługę, a później wygraża mu natychmiastowym zwolnieniem. Ale Samuel był pewien, że tego nie zrobi. Kto oddałby takiego ochroniarza?

Idąc korytarzem w kierunku wyjścia spojrzał w lustro. Wysoki, chudy, blady, o twarz przeoranej bliznami i z czarnymi włosami- wyglądał jak sama śmierć. Do tego stroje, w sporej części "prezenty" od pracodawcy, żeby prezentował się przynajmniej godnie- długie płaszcze i wysokie, ciężkie buty. Czarne. I chociaż nie szalały już za nim dziewki, jak te w Polsce, to głównie dzięki swojej twarzy znalazł tu pracę.

"Ochroniarz do pokazywania", jak zwierz jakiś w którejś z kolekcji tych bogaczy. Zawsze gdy o tym myślał dochodził do jednego marzenia- cofnąć się i przepołowić tą tłustą świnię, nie słonia czy króla, a właśnie wieprza i z godnością polskiej szlachty (czyli ubijając wcześniej dowolną ilość przypadkowo spotkanych przechodniów i służb porządkowych) odejść do innego świata.

A jednak tylko dzięki temu gnojowi ma jakieś szanse na wzbogacenie się i chociaż cień możliwości zagrożeniu temu, którego szczerze nienawidził. Zdrajcy.

Anglia była zbyt "elegancka" jak dla Daniłłowicza. Nie chadzał w pięknych perukach, nie nosił modnych strojów, a poruszał się tylko i wyłącznie konno. Nie byłoby to niczym złym, gdyby nie to, że jego "Jutrzenka" wiecznie była cała w błocie, a siodło pamiętało chyba czasy jego pradziada. Na dodatek jeszcze, wbrew wszelkim regułom i etykietom, koń poruszał się prawie wyłącznie galopem- czy to w mieście, czy na leśnych traktach. Zaiste, daleko mu było do intrygantów i królów gier dworskich.

W końcu zajechał do domu, czy raczej małego dworku, który Baring "wypożyczył" mu na czas służby. Samo wnętrze nie było niczym wielkim, ledwie parę pomieszczeń pełnych pustych ścian i średniej jakości mebli. Samuel kochał w tym miejscu co innego- las. Las, rozciągający się zaraz za posiadłością, wielki i pełen dzikiej, jakby pragnącej być upolowaną, zwierzyny. Polowania były czymś, co Polak szczerze kochał.

Tymczasem jednak zeskoczył z konia i podał uzdę jakiemuś chłopaczkowi, który od niedawna pełnił tu funkcje stajennego. Nigdy nie pamiętał imion swojej służby- miał tu pięć osób, a znał tylko jedną. Jana, kogoś kogo mógłby nazwać własnym kamerdynerem. Niezbyt znał się na swoich powinnościach, ale miał jedną wielką zaletę- był Polakiem. A nic, jak wiadomo, nie koi serca tak dobrze, jak usłyszenie ojczystego języka gdzieś na emigracji.

- Wyjeżdżam.- powiedział, a nawet krzyknął, wchodząc do domu. Był pewien, że ktoś ze służby usłyszał to oświadczenie, więc postanowił kontynuuować- Spakujcie ubrania, te najlepsze, książki, szczególnie te z Polski i...- przerwał na chwilę, nigdy nie był dobrym organizatorem- Resztę. Broń i parę pamiątek wybiorę sam. Za godzinę przed domem ma stać powóz.- skończył, uznając iż powiedział już wystarczajaco dużo. Jak to mówił jego ojciec "Każde zbędne słowo zmniejsza boską miłość", a mu zależało na poparciu przynajmniej u Boga.

Szybkim krokiem pokonał schody i wszedł do swoich komnat, gdzie nawet służbę wpuszczał raz na dwa dni. Nie miał czasu na odpoczynek, musiał szybko się spakować i wskakiwać do dorożki. Z bronią nie było wielkiego problemu- zdjął jedynie starą szablę husarską, którą otrzymał od rodziny gdy wstępował do Legionów, znak prawdziwego wojownika z czasów wielkiej Polski. Owinął ją w tkaninę zamówioną jakiś czas temu w Anglii, z flagą i herbem Rzeczypospolitej. Schował z szacunkiem do niemałej skrzyni, gdzie od zawsze składał broń, której nie mógł czy też nie chciał nosić przy sobie. A jak przystało na pożądnego rębajłę w służbie znacznej persony, broni tej było sporo.

Przyszedł czas na pamiątki. Znów setki wspomnień, znów ból i radość zarazem. Pakował powoli obrazy przedstawiające czasy potężnej Rzeczpospolitej, pakował portrety członków swojej jakże dawniej wielkiej rodziny, pakował stare sygnety i plik papierów trzymanych już niewiadomo po co, bo były to zwykłe pisma, które powstawały setkami spod ręki ojca Samuela. Na końcu zaś do środka włożył pamiątkę najważniejszą- kilkaset stron różnorakich nut i skrzypce, które przed dziesiątkami lat należały do dziadka jego, Stanisława Kazimierza Daniłłowicza...

W końcu Polak był gotowy. Nie miał zamiaru się przebierać, Baring nie chciał widywać go w innych strojach- miał robić wrażenie jakiegoś wynaturzenia, miał wzbudzać grozę. A w razie czego miał też najpierw przestrzelić, a później odrąbać każdą dłoń podniesioną na jego pana. Zszedł powolnym krokiem na dół, na chwilę jeszcze poszedł na krótki spacer po lesie, a gdy już wrócił, skromny acz wygodny wóz był gotowy. Dwa konie, "Jutrzenka" i "Krakus", zaprzągnięte do wozu wyglądały, jakby marzyły już o wyruszeniu. Cóż robić?

Wszedł do środka, zatrzasnął za sobą drzwiczki i zasłonił cieniutką zasłonką okienko. Po chwili ruszyli, a on w myślach pożegnał na długo, a może i na zawsze, swój dworek, niewielki acz jak lubiany przez niego dom.

Żeby tylko ten wieprz nie kazał mu wsiąść do jego powozu...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 12-01-2007, 23:12   #5
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Nicolas Noiret

Piękna okolica – westchnął Nicolas spoglądając za szyby powozu. Przypominała mu jego utracony dom i czasy dzieciństwa. Aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy jak bardzo nie doceniał tamtych chwil. Gonitwy z trójką braci po bezkresnym morzu złocistej pszenicy, błękitne niebo okolic Lyonu, smak świeżych jabłek z sady ojca a nawet odbywane kary za nieposłuszeństwo, były tylko odległymi wspomnieniami, do których Noiret coraz częściej powracał. Niosły ze sobą ukojenie, którego tak bardzo potrzebował….
Nagle powóz podskoczył, co wytrąciło Nicolasa z półsnu, w którym przed chwilą się znajdował. Przeklął pod nosem. Przekrwionymi oczami zaczął wodzić po wnętrzu karety. Jego towarzysz też najwyraźniej nie za dobrze znosił podróż. Ciężko mu było to przyznać, ale tęsknił za swoim krajem. Coraz częściej narzekał z byle powodu żeby tylko dać upust swoim żalom. Zbyt długo leczył rany i pragnął jak najszybciej wrócić do Francji.
Zmrużył obolałe oczy, znów przesadził z alkoholem i starał się przypomnieć treść listu. – To na pewno coś ważnego, jeśli podpisał go sam Hyde de Neuville. Tylko, co mogą chcieć ode mnie? –Zapytał siebie w myślach. Charakterystyczny łotrowski uśmiech pojawił się na twarzy Nicolasa. Po krótkim rachunku sumienia mógł bez problemu na to pytanie odpowiedzieć. Jego lewa ręka automatycznie spoczęła na sporym krucyfiksie zawieszonym na szyi. Ściskał go ze wszystkich sił dopiero ból sprawił, że poluzował uścisk. Pamiętał dobrze dzień, w którym dostał ten krzyż od swojego dobrego przyjaciela. Juliana.
To był zły dzień. – Znowu utonął we wspomnieniach – Wielu naszych wtedy poległo. Adalbert, Charles i reszta. Zginęli honorowo z bronią w ręku. Ziemia była jeszcze zbyt twarda i nie mogliśmy ich pochować. Porzuciliśmy ciała w lesie. Niech ich dusze spoczywają w pokoju.- Po raz kolejny złapał się na tym, że o mało co nie wykonał znaku krzyża. Stare nawyki. – Ja Julian i kilku innych tego wieczoru nocowaliśmy w starej szopie. Wtedy dostałem ten krucyfiks w ramach podziękowania za wsparcie duchowe. Był to najcenniejszy otrzymany podarunek w moim życiu. Wszystko jednak się zmieniło. Julian nie żyje a ja przestałem być kapelanem. – Powóz gwałtownie się zatrzymał. Nicolas poczuł ukłucie pod lewym bokiem. Syknął z bólu. Poprawił pistolet, sprawce boleści oraz przywdział nowo kupiony czarny płaszcz. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nieważne co robił i jak się ubierał na zawsze pozostanie klechą.
Wychodząc z dyliżansu rozprostował krzyże. – Nareszcie…
 
mataichi jest offline  
Stary 13-01-2007, 00:29   #6
 
Leonidas's Avatar
 
Reputacja: 1 Leonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znany
Dyliżans nie należał do najwygodniejszych, był wręcz spartański, jeden z tych które nie rzucają się w oczy, jeden z tych które nie przewożą nikogo ani niczego ważnego… Dlatego go wybrali. Dwójka poważnych i skupionych ludzi siedziała samotnie we wnętrzu pojazdu. Gdyby w tym momencie ktoś się do nich dosiadł z pewnością wysiadłby przy najbliższej możliwej osadzie choćby wiedział, że przyjdzie mu czekać tydzień na następny dyliżans. Ta wręcz upiorna cisza mogłaby być utrapieniem wielu ludzi, lecz na pewno nie tej osobliwej dwójki. Obaj siedzieli nieruchomo i gdyby nie kolory ich twarzy spokojnie można by ich wziąć za posągi. Siedzący od strony woźnicy człowiek ubrany niemal całkowicie na czarno. Okno od jego strony odsłonięte było dokładnie tak aby wpadało tylko odrobinę światła i padało gdzieś w pustą przestrzeń na środku. Kolejną cechą która zwracała uwagę był krucyfiks na szyi. Na pierwszy rzut oka wyglądał na mężczyznę po trzydziestce, po chwili zauważało się jednak niewielki zmarszczki pod oczami, surowe rysy, kilka siwych włosów i traciło się pewność co do wieku. Ilekolwiek miał on lat to z pewnością jest osobą która niejedno już przeżyła. Ksiądz ów w swym spojrzeniu miał coś osobliwego - to dziwne, ale wyglądał dokładnie tak jakby mógł wtrącić każdego do najciemniejszych obszarów piekła samym tylko spojrzeniem i co jeszcze dziwniejsze to uczucie udzielało się każdemu rozmówcy. Te ostre, przeszywające spojrzenie i pociągła twarz wykuta z najszlachetniejszego marmuru biły niezachwianą pewnością siebie i wolą. To zdecydowanie nie był człowiek z którego zdaniem się nie liczy. Do tego wszystkiego spod szat wydawała się wystawiać mu jakaś broń. W niczym nie przypominał typowego księdza.
Drugi z podróżnych siedzący po drugiej stronie w przeciwnym boku dyliżansu prawą ręką popierał się i trzymał odchyloną zasłonę tak by wiatr mógł padać na jego twarz - na niezwykle urodziwą twarz. Osoba ta wieku niespełna lat trzydziestu zdecydowanie wyróżniała się urodą; twarz nie młodzieńca ale mężczyzny, bijąca opanowaniem i skupiona; zielony przenikliwy wzrok był teraz wbity w jakiś niezmienny punkt w mijanym krajobrazie jakby tylko on mógł go spostrzec; długie do barków czarne włosy wędrowca wiatr zawiewał do tyłu. Podróżny ubrany był raczej modnie - czarne spodnie podróżne, koszula w kroju jaki był aktualnie uważany za najmodniejszy w Londynie, wszystko przykryte rozchylonym teraz płaszczem przeciwdeszczowym. Jednak wprawne oko obserwatora nie zwróciło na to najmniejszej uwagi bo przykuwało je co innego. Wprawne oko obserwatora przyglądało się jedynie ukrytej w pochwie szabli z Toledo; choć z pewnością nie dorównywała ona do najlepszych dzieł ich mistrzów kuźnictwa to sam fakt, że pochodzi z tego miasta i została wykuta z rudy metalu znajdującej się w tym miejscu mógł być i był powodem do dumy właściciela. Mężczyzna ten był nieznacznie wyższy niż wynosi średnia przy czym można powiedzieć, że był przeciętnej budowy ciała.
W całkowitym milczeniu przebyli całą drogę niemal nie zmieniając swoich póz. Wreszcie gdy kareta przestała pędzić człowiek ze szablą odstawił rękę od okna:
Jesteśmy już prawie na miejscu - rzekł cicho i powoli Balzak Bailleu w stronę księdza. Kiedy kareta zaczęła się zatrzymywać wstał i ruszył pewnym krokiem za Nicolasem. Woźnica, chyba po raz pierwszy w życiu, wypakował ich bagaże zamiast zwykłego ich wyrzucenia ze swojego miejsca. Wędrowcy wzięli swoje pakunki. Gdy już byli gotowi ich wzrok spotkał się po raz pierwszy od początku podróży:
-Ciekawe co tu nas czeka - rzucił, dość dziwnie, swojemu towarzyszowi Balzak po czym rozejrzał się po okolicy. Był gotowy do kolejnej misji.
 
Leonidas jest offline  
Stary 16-01-2007, 16:16   #7
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Samuel Daniłlowiłlowicz

Niestety zgodnie z obawami Samuela część podróży musiał spędzić on w powozie Baringa. Było to równie przyjemne co dzielenie niewielkiej kry z morsem. I to bardzo opasłym morsem. Sytuację pogarszał fakt, że pryncypał Daniłłowicza hołdował kuchni indyjskiej, stąd we wnętrzu jego pojazdu stale unosił się cięzki zapach wschodnich przypraw.

- No Daniil - w takiej bowiem formie zwykł zwracać się do niego Baring.
- Spotkałeś już Francuzów, nie lubisz ich, prawda ? Teraz będziesz musiał z nimi współpracować. Z wyrazną uciechą w małych oczkach wpatrzył się w niego oczekując jakiejś gwałtownej reakcji.

Noiret i Bailleu

Stojąc na stacji pocztowej na przedmieściach Londynu rozglądali się wokół szukając wskazówek co do dalszej podróży. List de Neuville'a był bowiem jak na niego bardzo mglisty : ot wsiądziecie w Romsey, dojedziecie dylizansem pocztowym do stacji pocztowej i ... czekajcie.

Ich marszruta musiała być jednak dobrze zaplanowana, bowiem na ich widok od ściany pobliskiego zajazdu odkleił się jakiś obdarty człeczyna i podszedł do nich :
- Romsey i Jersey - padło ni to pytanie ni stwierdzenie . Mimo iż skineli głową obdartus wyraznie czekał na odpowiedz.

Jan Wymierski

Skręcając w rue de Jerusalem gdzie mieści się znienawidzona przez spiskowców wszelkiej maści Prefektura odruchowo stał się czujny. Moze nie było to najmądrzejsze przyzwyczajenie, ale po pierwsze Wymierscy nigdy nie czuli strachu przed szpiclami, po drugie dreszczyk emocji był drobną rozrywką na którą on jeden z bohaterów spod Hohenlinden czasem sobie pozwalał.

Jednak grupa trzech powozów stojących obok zamykanego kratami bocznego wyjścia budynku kazała zatrzymać się Janowi i za dwa sue kupić od małego świecącego gołymi kolanami w dziurawych portkach ulicznika "Monitor".
Może wystawianie się na widok wszystkich agentów i donosicieli Prefektury z rozłożoną gazetą w rękach nie było najmądrzejsze, tym razem jednak ryzyko opłaciło się. Po kilku minutach powozy zapełniły się ludzmi i ostro ruszyły z podjazdu budynku, w chwilę potem za nimi przemknął połpluton (12 ludzi) żandarmerii Gwardii płosząc przechodzących ulicę przechodniów.
Wymierski, nie mógł jednak ocenić, czy kierują się w stronę rue Malmaison, domu Lajolais, czy też jakimś innym.

To oznaczało tylko jedno : jeśli do akcji ruszyli razem agenci Prefektury i żandarmi Savary'ego ( szefa wojskowego wywiadu i kontrwywiadu ) sprawa była poważna.

Caspar Fitzpatrick

Dom Roberta Wilsona leżał w zacisznym zaułku między Great a Rassel Street. Stał przed nim mały jednokonny powozik mieszczący dwóch pasażerów jakim lubił poruszać się pułkownik. Zresztą on sam właśnie ukazał się w drzwiach dzwigając w każdej ręce po pokaznym sakwojażu. Ujrzawszy Caspara niedbałym ruchem wrzucił je do środka i podszedł do Fitzpatricka.

- Jak widzisz mój drogi, Pitt uznał, że nasza kochana Anglia jest dla rządów Jego Królewskiej mości Jerzego III oby Bóg, czy diabeł przywrócił mu wreszcie rozum i mnie jest za mała i kazał mi się wynosić z kraju. O, nie nie Pekin jak ostatnio, Hutchinson wyrusza dopiero za miesiąc, tym razem mam płynąć z admirałem Toweyem pod La Platę. Podobno wychodziłeś wczoraj z Garden ze Stanhopówną ?
Dziś podobno idziesz zaś na spotkanie do Castlereagha ? Pniesz się w górę przyjacielu.

Te dość dość beztrosko wygłaszane uwagi o zdrowiu monarchy (co było zresztą tajemnicą poliszynela i skończyło się abdykacją króla w 1810) nie przysparzały Wilsonowi popularności wśród jego zwierzchników, Wilson zdawał się tym jednak nie przejmować.

Do pobrania żandarm Gwardii, drugi od prawej
 
Arango jest offline  
Stary 16-01-2007, 19:07   #8
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Samuel Daniłłowicz

Ten Daniłł naszcza kiedyś na twój grób, tłusty wieprzu. A za tą Francje dodatkowo rozkopie ten grób, a twoje ciało karze przerobić znajomemu rzeźnikowi na zestaw wybornych wędlin dla głodujących na wsiach angielskich. Raz zrobiłbyś coś pożytecznego, Baring...

- Francja? Byłem.- odparł bez emocji Samuel, chociaż wściekłość tętniła pod jego nieruchomą skórą. Własnie owy częściowy paraliż paru mięśni twarzy, który nadawał mu wygląd groteskowego trupa, pomagał mu w takich rozmowach. Spokojna twarz, zimne oczy... Nadawałby się na negocjatora. Nadawałby, bo jedyna próba użycia go w taki sposób zakończyła się ochrzczeniem go "wieśniakiem bez państwa", a dla jego rozmówcy kulą w brzuchu, którą zresztą rzekomo mu wyjęto. Od tego czasu Daniłłowicz starał się celować w serce.

- Tylko po co tam żołnierz? I czemu wysyła pan tam swojego ochroniarza, panie Baring?- zapytał spokojnym tonem, ale konstrukcja pytań i ciągle nie do końca pewna angielszczyzna Polaka wskazywała na wzrastające zainteresowanie, co bez wątpienia poprawiło humor Indyjskiego Słonia.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 16-01-2007, 20:30   #9
Van
 
Van's Avatar
 
Reputacja: 1 Van ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputacjęVan ma wspaniałą reputację
Jan Wymierski

Generał z zaciekawieniem oraz pewną dozą obawy przyglądał się oddalającym Gwardzistom. Co to wszystko mogło oznaczać ? Czyżby się o wszystkim dowiedzieli ? Takie pytania zadawał sobie Wymierski. Wiedział, że nie zdążyłby na czas powrócić do domu pułkownika, miał więc nadzieję, iż to całe zamieszanie było w całkiem innej sprawie. Nie chciał sobie nawet wyobrażać co stałoby się z jego towarzyszami, gdyby Napoleon ich odkrył. Nie byli przygotowani na taki obrót sytuacji. Bonaparte na pewno cieszyłby się, mogąc wtrącić generała Moreau za kraty, a później go osądzić i najprawdopodobniej zgładzić. Wielu w końcu uważało, iz to właśnie Moreau dzięki zwycięstwom w takich bitwach jak pod Hohenlinden, pod Engen i pod Moeskirch Francuzi zdołali pokonać Austriaków i zawrzeć rozejm w Steyr a następnie podpisać traktat pokojowy, dzięki któremu Austria uznała zdobycze Francji.

Generał rozejrzał się wokoło. Większa część przechodniów rozpierzchła się na widok półplutonu i agentów Prefektury. Szukał kogoś, kto miałby najmniejsze pojęcie na temat tego całego zamieszania. Nie mógł teraz ruszyć do rue de Mallmaison aby oddać powierzony mu list. Był zbyt zainteresowany tym o się stało. Z drugiej jednak strony, nie powinien za bardzo wzbudzać na siebie uwagi, zwłaszcza będąc przy rue de Jerusalem.

Po chwili zdał sobie sprawę, że nikt z obecnych na ulicy ludzi, raczej nie będzie wiedział o niczym dotyczącym spraw które się tu przed chwilą wydarzyły. Mimo, iż szczerze pragnął dowiedzieć się czegoś, postanowił jednak nie przerywać powierzonego mu zadania i przekazać list we właściwym momencie. Targany sprzecznymi emocjami ruszył dalej, chowając nowo zakupioną gazetę pod płaszcz. Dalej zastanawiał się nad tym wszystkim i w duchu modlił się, aby jednak ta tajemnicza sprawa nie dotyczyła jego oraz towarzyszy.

Mimo, iż jego ojczyzna tak wiele wycierpiała, Generał Wymierski zawsze został wierny Katolicyzmowi i Papieżowi. A może i nawet z tego powodu, w końcu dwóch z trzech zaborców wyznawało inną religię. Nie zmieniało to jednak faktu, iz właśnie Wiara pomogła jemu oraz wielu jego rodakom przetrwać ciężki dla nich okres. Wiedział, ze Bóg pomoże im pokonać wszystkich nieprzyjaciół jego oraz jego Narodu. Teraz także modlił się, używajacformuły której niegdyś nauczyła go matka.
 
Van jest offline  
Stary 17-01-2007, 21:49   #10
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Matylda Le Blanc

Na wspomnienie o podróży do Francji Matyldzie serce zabiło szybciej, a na policzkach wykwitł rumieniec. Starała się jednak ze wszystkich sił opanować i nie dać po sobie poznać jak bardzo cieszy ją powrót do ukochanej ojczyzny (choćby na chwilę) i uwolnienie się od coraz bardziej nużącej i melancholijnej Anglii. Nie wdając się w żadne zbędne dyskusje dygnęła jedynie przed panią Lajolais i pospiesznie wykonała swoje obowiązki. Po około godzinie wszystko było już przygotowane do drogi - zarówno pani Lajolais jak i powóz, chociaż ten ostatni łatwiej i szybciej było sprowadzić, niż uporać się z toaletą pani.
Podczas podróży przez Londyn Matylda zabawiała panią Lajolais błahą konwersacją, wolałaby jednak aby madame nie była tego dnia w humorze do rozmówek. Jej myśli krążyły wokół zupełnie innych tematów, niż herbatka u nowej przyjaciółki pani Lajolais i kolejne polowanie, na którym pani ma zamiar pokazać swój najnowszy strój, szyty przez wybornego londyńskiego krawca. Matylda wciąż wracała w myśli do tego, co ostatnio nurtowało ją najbardziej - powodu tak szybkiego wyjazdu z Francji, znaczenia tajemniczego puzderka i z kolei powodu tak nieoczekiwanej decyzji o tym, żeby wysłać ją samą z powrotem do Francji. Niepokoiło ją to, że w kraju może stać się niebezpiecznie - czyżby rodzina Lajolais była w coś wplątana, o czym ona nie miała pojęcia?
Po pewnym czasie powóz zajechał przed dom pana Baringa. Wysiadając za swoją panią Matylda zauważyła z pewnym zdziwieniem, że Anglia jest dziś wyjątkowo ładnie zalana słońcem. To obudziło w niej jeszcze większą tęsknotę za Francją i beztroskim, słonecznym domem, do którego już z pewnością nigdy nie wróci... Nie był to jednak czas na zagłębianie się w bolesnych wspomnieniach - pani Lajolais przynagliła ją spojrzeniem, dziewczyna więc z ledwie słyszalnym westchnieniem odwróciła twarz od słonecznej tarczy i ruszyła za nią na spotkanie z panem Baringiem.
 
Milly jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172