Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-08-2011, 22:46   #1
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
[Autorski] Ostatni Bastion - SESJA PRZERWANA

Theseus Ensign


Theseus udzielał właśnie spowiedzi jednemu z ostatnich wiernych, kiedy usłyszał okropnie głośny, kobiecy pisk. Dokończył pospiesznie sakrament pokuty, a następnie zaczął biec ku - jak sądził - potrzebującej pomocy damie. Po minucie poszukiwań znalazł ją, była trzymana przez dwóch mężczyzn. Dzięki światłu latarni byli dokładnie widoczni, wyglądali, jakby przez pół życia nosili ciężary, kobieta, wyglądała na doprawdy przerażoną. Mimo usilnych prób nie mogła się wydostać.
- Zostawcie ją ! - krzyknął ksiądz. Bandyci jednak nie zaprzestali, z lewej dobiegł duchownego ochrapły głos
- Wynoś się stąd, jeśli Ci życie miłe. - Ensign jednak ani myślał się ruszyć. Wyjął swój pistolet i powiedział
- Puśćcie ją, albo będę strzelał ! - Tym razem reakcja była szybka. Jednak nie taka, jakiej spodziewał się kleryk. Został brutalnie popchnięty, co sprawiło, że pistolet wyleciał mu z ręki. Upadł na lewe kolano, które zaczęło szczypać, zapewne się otarło. Następnie kopnięciem brutal sprawił, iż ksiądz odturlał się aż do latarni, stając się świetnie widocznym. Jeden z przytrzymujących ofiarę puścił dziewczynę, aby przytrzymać Ensigna. Z cienia wyszedł też bardziej gadatliwy oprych. Miał dobre 2,10 metra, w dłoni dzierżył łom. Czarne włosy, potężnie umięśnione ręce.
- Kogo my tu mamy... jeden z heretyków, którzy wciąż wierzą w Boga... gdzie ten Wasz Bóg do cholery? Patrzy beztrosko jak miliony ludzi umierają w męczarniach?! - wrzeszczał znerwicowany. Wyglądało na to, że za chwilę puszczą mu nerwy i zaatakuje swoją bronią. Do tego czasu trzeba by było uwolnić się z uchwytu, lub spróbować rozwiązania dyplomatycznego. Kobieta, będąca ofiarą napaści nie próbowała jednak negocjować. Uderzyła łokciem w brzuch napastnika, następnie nie wiadomo skąd wyjęła sztylet i zaczęła dźgać mężczyznę, który po kilku celnych atakach upadł z krzykiem.
- Mmmm, widzę, że dziewczynka umie się bronić - rzekł kolejny głos z cienia - brać ją - Z cienia wyszło kolejnych dwóch bandziorów z kijami basebollowymi. Wygląda na to, że jest ich tu znacznie więcej niż ofiary ataku przypuszczały.




Carrie Coleman

Przeraźliwy wrzask, nie wyglądający wcale na ludzki zbudził Carrie po jakichś dwóch godzinach błogiego odpoczynku. Mimo usilnych prób ignorancji, hałas był zbyt głośny by spać. Nie do końca jeszcze rozbudzona kobieta wstała, by zobaczyć co się dzieje. Dźwięk dochodził z domu w pobliżu, panna Coleman jednak była zbyt zaspana, by przypomnieć sobie o wirusie, bezmyślnie ubrała się i wyszła. Dotarła do budynku z którego dochodziły wrzaski bezproblemowo, zadzwoniła do drzwi. Te uchyliły się, w progu stanął jakiś mężczyzna. Był to dobrze zbudowany człowiek, średniego wzrostu, miał krótkie, brązowe włosy i kilkudniowy zarost.
- Dobry wieczór, nazywam się doktor Carrie Coleman, mam pytanie. Co się dzieje w Pańskim domu?!. - zapytała pani doktor.




Duncun White

Od czasu zainfekowania żony drwala, Michell minęły już ponad trzy tygodnie, a Duncun nadal próbował zdobyć upragniony lek na jej nieuleczalną chorobę. Każdego dnia wyglądała coraz dziwniej, jej ciało zmieniało się. White nie wiedział na czym to polega, zaczynał się bać żywego trupa. Kilkukrotnie przeszła go nawet myśl, by zakończyć męczarnie żony zabijając ją, jednak nie mógł tego zrobić, serce mu nie pozwalało. Jednak tego dnia, późnym wieczorem, gdzieś koło 23 zombie zaczął straszliwie wrzeszczeć. Kanadyjczyk od razu wszedł do piwnicy, gdy tylko się zbliżył zarażona kobieta zaczęła próbować go gryźć. Dzięki temu, że lina jeszcze ją trzymała - bezskutecznie. Jednak jej jęki na pewno były słyszane z pobliskich budynków. Jeśli mieszkają tam ludzie, to żaden problem, będą się zapewne bać tu przyjść, jeśli jednak obecne są w pobliżu żywe trupy na pewno przybędą. Duncun wyszedł z piwnicy i zaczął nerwowo chodzić w tą i z powrotem po korytarzu, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Gdy drwal otworzył, ukazała mu się jakaś długowłosa blondynka
- Dobry wieczór, nazywam się doktor Carrie Coleman, mam pytanie. Co się dzieje w Pańskim domu?!




Sahara Storm

Sahara obserwowała z cienia trzech rozmawiających mężczyzn. Podobno jeden z nich ukardł jakiemuś lekarzowi słynny lek na "zombizm". A złodziejka mogła go sprzedać za grubą gotówkę, lub zatrzymać dla siebie. Słyszała rozmowę, jednak wychwytywała tylko pojedyncze słowa
- ....... jeśli ........
- Co?! ......
- ..... dam .......
- ...............
- ...... jesteśmy .........
- I co ........
Niestety, panna Storm nie mogła z nich ułożyć niczego sensownego, nie dawała też rady odróżnić głosów rozmówców. Po chwili latarnia zgasła.
- Jebany prąd ! - wykrzyknął jeden. Złodziejka jednak nie czekała. Zaczęła się skradać w kierunku kolegi z fachu, mającego w kieszeni niezwykle cenną rzecz. Gdy była już blisko, niespodziewanie latarnia zaczęła świecić. Sahara stała się dobrze widoczna, próbowała wyjąć pistolet i zastrzelić trzech przestępców, jednak został on wykopany z ręki kobiety przez niedoszłą ofiarę kradzieży. Pozostali dwaj szybko obezwładnili przestępczynie, chwytając ją za ręcę w bardzo brutalny sposób. Trzeci wyjął komórkę, wykręcił jakiś numer i przystawił urządzenie do ucha.
- Hej Szefie, pewna ślicznotka próbowała mnie okraść, ale dorwałem ją wraz z naszymi kochanymi - tu urwał na chwile - przyjaciółmi, jaką Pan przewiduje karę? - zaczekał zapewne na odpowiedź rozmówcy - Uuuuu, świetny pomysł Szefie, następnym razem trzy razy się zastanowi zanim weźmie coś co nie jej... o ile dożyje następnego razu... - i rozłączył się.
- Co chcecie mi zrobić?! - zapytała panna Storm.
- Przekonasz się moja droga, chociaż na Twoim miejscu nie myślałbym o tym. -
Dziewczyna zaczęła piszczeć ze strachu. Jeden z bandziorów jednak szybko ją uciszył, a ten z telefonem odszedł kilkanaście kroków. Minęły może dwie, minuty i do schowanego w cieniu bandziora ktoś doszedł. Czyżby to wsparcie już przybyło? Oby nie. Zaczęli coś między sobą szeptać, nim jednak skończyli przybiegł ktoś jeszcze i zaczął krzyczeć
- Zostawcie ją ! -
- Wynoś się stąd jeśli Ci życie miłe - odpowiedział jeden z będących w cieniu przestępców.
- Puśćcie ją, albo będę strzelał ! - Na to bandziory już odpowiedziały. Dziewczyna usłyszała jak coś się dzieje, i po chwili do oświetlonego przez latarnie miejsca doszedł jakiś człowiek. Miał przewieszoną w poprzek jakąś broń, ale Sahara nie widziała jaką dokładnie. Poza tym, nosił ubranie duchownego, zapewne nim był. Jeden z trzymających złodziejkę oprychów wypuścił ją, i przytrzymał kleryka. Potem podszedł do niego cel misji panny Storm, i zaczął krzyczeć
- Kogo my tu mamy... jeden z heretyków, którzy wciąż wierzą w Boga... gdzie ten Wasz Bóg do cholery?! Patrzy beztrosko jak miliony ludzi umierają w męczarniach?!
Jako, że wrogowie zajmowali się teraz tym księdzem, kobieta uderzyła trzymającego ją bandytę. Następnie wyjęła swój sztylet i zaczęła dźgać mężczyznę, który po kilku celnych atakach upadł z krzykiem.
- Mmmm, widzę, że dziewczynka umie się bronić - rzekł kolejny głos z cienia - brać ją - Z cienia wyszło kolejnych trzech bandziorów z kijami basebollowymi w dłoniach. Wygląda na to, że jest ich tu znacznie więcej niż ofiara ataku przypuszczały.


Lyn Kortney


Lyn spacerowała w towarzystwie swojego brata, kiedy to z ciemnej uliczki wyszedł jakiś człowiek. Jęczał niemiłosiernie, poruszał się bardzo wolno. Panna Kortney, w przeciwieństwie do swojego młodszego brata od razu zrozumiała o co chodzi.
- Uciekamy ! Szybko ! - krzyknęła, wzięła go za rękę i zaczęła biec. Dobiegli do jakiegoś baru, kiedy ze strony w którą biegli pojawiła się kolejna sylwetka. Z prawej kolejne trzy. A z lewej bar. Próba otworzenia do niego drzwi nie zakończyła się sukcesem. Chłopak był przerażony, zaczął uderzać w drzwi i krzyczeć
- Otwórzcie, ratujcie nas ! Proszę ! Wiem, że ktoś tam jest ! Otwórzcie ! -
Gwiazda filmowa zachowała jednak zimną krew. Nie było dobrze. Zarażonych było co najmniej 5, a swoją dwururkę Lyn zostawiła w mieszkaniu. Miała tylko nóż myśliwski w kieszeni, manierkę, zapalniczkę i parę konserw w plecaku.




Tobias Cartman


Tobias właśnie grał na gitarze śpiewając zarazem. W ten sposób spędzał dużo czasu. Ostatnio opuścił swoją kryjówkę tydzień temu, słyszał w radiu, że w Nowym Yorku pełno już zarażonych i postanowił przeczekać. Panu "Rock'N'Rolla" jednak zaczynało się nudzić, poza tym przydałaby się mała wyprawa po zapasy, ale muzyk zdecydował, że wybierze się po nie za dnia, a nie wieczorem czy w nocy. Co jakiś czas z zewnątrz dochodziły jęki zapewne były one głosem żywych trupów... ale dziś było inaczej. Dziś, gdzieś na oko koło 23:30 jęki zaczęły stawać się coraz głośniejsze. Po chwili do jęków doszły jeszcze jakieś ludzkie krzyki
- Otwórzcie ! Ratujcie nas ! Proszę ! Wiem, że ktoś tam jest ! Otwórzcie ! -




Eddy Kingston

W willi Ericka trwał właśnie seans starych horrorów. Oglądali go obaj bracia, Anna natomiast zdecydowała się pójść spać. Przez dźwięki z filmu żaden z mieszkańców tejże willi nie zauważył, że ktoś, lub coś dobija się do drzwi... aż do czasu, gdy wejście zostało całkowicie zniszczone. Do środka wszedły 3 postacie, będące najpewniej zarażonymi. Niestety, żaden z braci nie miał przy sobie broni, nie byli przygotowani na atak z zaskoczenia. Ale teraz nie było już czasu na szukanie. Eddy wstał pospiesznie krzycząc
- Bracie ! Znajdź moją broń, i chodź tu ! Ja zatrzymam zombie ! -
Zapewne Eddy zbyt dużo się tego dnia naoglądał horrorów...




Steve Waltz

Siedzący w remizie strażackiej w specialnym stroju Steve właśnie próbował zasnąć, kiedy to z korytarza dobiegły go dziwne jęki. Gdy tam wbiegł, zobaczył, że ku pożywieniu, którym był sam strażak idzie co najmniej dziesięć zombie. Kilku miało na sobie część ubrań straży pożarnej... Waltz rozpoznał jednego z nich. Kiedyś ten nieumarły był jego przyjacielem, z Polski, który wyemigrował do Stanów w 2008... nazywał się Jan... Jan Orikowski. Steva zawszę bawiły te imiona, które popularne były w tamtym zakątku świata, będącym teraz całkowicie opanowanym przez zarażonych. Pamiętał, jak Janek opowiadał mu o życiu w tym kraju... nie były to zazwyczaj miłe opowieści. Pamiętał też, jak przed wyjazdem namawiał jego, i kilku innych kumpli, by zostali w remizie. Niestety, żaden się nie zgodził, i zapewne wszyscy zapłacili za to życiem.
 

Ostatnio edytowane przez Imoshi : 23-08-2011 o 22:59.
Imoshi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172