Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2015, 00:07   #11
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Był pierwszy z tych co się zgłosili, wśród nich była też kobieta. Lekarz. Jego zdaniem powinna tu zostać, ale nie on tu dowodził i w zasadzie mało go obchodziło co pocznie Jeff. Lekarz z pewnością im się przyda, fakt że dowódca kazał im brać broń świadczyło dobitnie o poziomie zaufania jakim darzył ludzi z radia. Znikomym. O kłopoty w czasie głodu nie było trudno. Nie chciał tego poruszać od razu na starcie, przy grupie ludzi pełnych nadziei, ale kiedy zgłosiła się ostatnia z osób, która miała ochotę na biwak poza parkingiem, wtedy Reeves zaprosił ich do swojej siedziby. Powodziło mu się znacznie lepiej niż każdemu innemu w tym zapyziałym parkingu. W jego kwaterze rzucił kilka dla niego pytań, aczkolwiek jakakolwiek odpowiedź nie zmieniła by jego zdania. Był gotów na swój los.
- Jeff. Czy słyszałeś te rzekome dzieci przez radio? – zapytał wprost trochę wchodząc mu w słowo – Nie wyczułeś, hmm, aktorstwa w ich głosach? Powiem wprost, śmierdzi mi to cholerną pułapką.

* * *

Przygotowania Jamesa nie trwały zbyt długo, większość rzeczy miał uporządkowane na prowizorycznej półce, resztę w plecaku, te które wyjmował rzadko jak blaszane naczynia które kupił kiedyś, dawno temu, na kilkudniowe polowania jakie sobie urządzał z ojcem Jess. Teraz wątpił żeby jakieś zwierzę spotkali, ale z pewnością będą musieli sypiać w jakiś norach, a posiłek sam się nie przyrządzi.

Miał też toporek strażacki, pamiątka z pracy jaką zabrał ze sobą w momencie gdy dowódca wydał swoje ostatnie polecenie. ”Zaopiekujcie się swoimi rodzinami, odezwę się gdy dowiem się czegoś od centrum kryzysowego w Los Angeles.” Zabrał wtedy również kilka innych przydatnych przedmiotów jak choćby racje żywnościowe które jakiś czas im pomogły, lecz skończyły się wieki temu. Toporek też nosił na sobie ślady użytkowania, wyraziste kolory dawno temu już wyblakły. Teraz mogła znowu wrócić do łask choćby do wywarzania opornych drzwi. Z tego co się orientował nie było wśród nich żadnego ślusarza czy kasiarza. W zbrojowni wydali mu karabin M14. Cenił sobie tą broń za jej kopa, zasięg i celność. W duecie z lunetą stawał się pełnoprawnym karabinem wyborowym, niestety nie miał okazji ani czasu aby wyzerować karabin. Zapewne leżał tam od początku zimy, jednakże cieszył się że docenili jego oko dając mu taką, a nie inną broń. Reeves musiał wiedzieć o nich więcej, niżby się to mogło wydawać.

Kiedy plecak został spakowany, przystąpił do ubierania się. Był to długi i skomplikowany proces, ale przebiegał gładko. Śmiał się w myślach że stroi się na cebulę, na szczęście dobór ubrań był dość rozsądny. Masa materiałowa którą na siebie zarzucił swoje warzyła, ale było mu ciepło i nie krępowała ruchów aż tak bardzo, jakby można się było spodziewać. Plecak, karabin na lewym ramieniu, siekiera została skrzętnie przymocowana do stelażu tak aby można szybko po nią sięgnąć. Przy pasku trzymającym spodnie znalazło się nawet miejsce na niewielki kozik, który w razie walki w zwarciu mógł zostać dość sprawnie wyszarpnięty z pokrowca i posłużyć do powiększenia uśmiechu napastnikowi. Wełniane spodnie były grube, siwego koloru. Dawały nogom to, czego w tak lodowatym klimacie brakowało czyli ciepła. Nie inaczej było z arktyczną kurtką, niestety jej zielony kolor będzie się z daleka wyróżniał na śniegu. Jimmy pomyślał nawet nad tym by owinąć się jakimś prześcieradłem, ale od razu sobie wyobraził jak się w nim zaplątuje i zamiast sięgnąć po karabin, ktoś przebija mu szyję nożem. Na całe szczęście kawał namiotowego płótna jaki przy sobie miał, był koloru białego, a przynajmniej kiedyś taki był. Jeżeli stwierdzi że jest wabikiem na wszystkie ukrywające się po ruinach męty, będzie zmuszony poruszać się w tym dodatkowym kaftanie. Zwieńczeniem stroju była kominiarka, wełniana czapka, narciarskie gogle oraz buty dodatkowo owinięte szmatami i workami robiącymi za ocieplenie i uszczelnienie, a wszystko to połączone taśmą klejącą, najlepszym przyjacielem każdego majstra.
Jak później miał okazję stwierdzić jego przyjaciele byli ubrani wcale nie cieniej niż on.
I niestety po chwili przekonał się, że ubrań nadal było za mało bo przenikliwe zimno dalej kąsało.

W ciemnościach posłużył się jak chyba każdy latarką kątową, którą zawiesił na kieszeni na piersi kurtki. Lina którą postanowił wziąć ciążyła mu, lecz jak szybko zauważył szybko zostanie spożytkowana. W dodatku przypadł mu do niesienia jeden z kanistrów. Był obładowany, a zastałe i zmarznięte mięśnie dość dosadnie mu o tym przypominały. Jutro zakwasy, o ile przeżyją dzień obecny i noc. To było pewne, tak samo to jak zbyt wylewne pożegnanie Jeffa. Chyba chciał się ich pozbyć, cóż, nawet jeśli w parkingu zostanie 7 osób mniej, 7 osób więcej pociągnie dłużej. Glover chciał wierzyć że jest inaczej, ale coś podsuwało mu same dość pesymistyczne wizje.

* * *


Pierwsza z przeszkód nie była zbyt okazała. Skok na dół, na zmarznięty śnieg mógł się skończyć frajdą lub trwałym kalectwem, a Glover nie miał zamiaru osłabiać drużyny już na samym starcie przez swoją głupotę. Bywał często nader odważny, takie zboczenie zawodowe, aczkolwiek nie był głupi.
- Możemy spróbować zejść piętro niżej i wydrążyć tunel. Mam saperkę. – rzucił w tłum, lecz nagle uświadomił sobie że Jeff nie wybrał nikogo na koordynatora, formalnego dowódcę.
Sielanka nie bycia pod kontrolą z pewnością niejednego by ucieszyła, lecz koordynator działań bardzo by się im przydał. Postanowił to zaproponować.
- Słuchajcie, jak będziemy się tak na siebie patrzyć i czekać aż ktoś coś zrobi, w życiu stąd nie zejdziemy. Proponuje szybkie, demokratyczne wybory na koordynatora działań, takiego nieformalnego przywódcę naszej ekspedycji. Proponuję osobę najstarszą, jakby nie było najpewniej najbardziej doświadczoną przez życie. O ile się nie mylę to Pan, Panie Antonio jesteś tu najstarszy?

Rozejrzał się też w tym czasie po okolicy. Jego miasto strasznie się zmieniło, ale nadal rozpoznawał budynki. Na przykład włoska pizzeria naprzeciwko tego budynku nadal stała, a raczej widać było jej szyld spod hałdy śniegu. Gasił tam kiedyś pożar oraz zabierał Jess na kolacje, przynajmniej od czasu do czasu.

Kilka kilometrów dalej powinien stać jego samochód którym próbował opuścić miasto. Wtedy śniegu było mniej i dotarcie do bagażnika trwałoby raptem kilka sekund. Teraz dokopywanie się do takiego skarbca, jakim był bagażnik wypełniony konserwami i mrożonym mięsem mijał się z celem. Czarny Jeep Cherokee odmówił posłuszeństwa w najlepszym dla Jamesa momencie, gdyby udało mu się wyjechać z miasta, z całą pewnością zginął by w trakcie szukania schronienia. Miał wyjątkowe szczęście że w ostatniej chwili trafił na ten parking i ludzi Jeffa, niestety dla Jess było już za późno. Zginęła kilka dni później w jego rękach. A on od tamtej chwili próbował się pozbierać...
I w tym samym momencie przypomniał sobie że zabrał wszystko prócz zdjęcia Jess, które stało koło jego pryczy. Był gotów po nie wracać, ale grupa czekała i dyskutowała. Był tu by im pomóc, a nie przeszkadzać. Stwierdził że przeżyje ten tydzień. A niech tylko ktoś to zdjęcie tknie i wywali do śmieci, przysiągł sobie że zabije.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 18-05-2015 o 00:18.
SWAT jest offline  
Stary 19-05-2015, 12:49   #12
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Alex i Kit - początki
nieprzymusowa lektura

- A tu... - Kit oprowadzający nową mieszkankę schronu po podziemnym królestwie otworzył kolejne drzwi - mamy coś w rodzaju łazienki. Powiedzmy, że to prysznic.
W wyłożonym kafelkami pomieszczeniu był co prawda brodzik, ale na środku łazienki królowała - o dziwo - balia. Drewniana balia, chyba wyciągnięta z jakiegoś muzeum. Kit nie wiedział dokładnie. Gdy on się pojawił w schronie, balia już stała na stanowisku.

- Wow. - zdziwiła się wychylając głowę. - Wygląda jak z muzeum. - dodała z wielką radością na ustach nie mogąc się napatrzeć na ten cud. Komu chciało się to robić w tych podziemnych garażach? Brodzik? Widać, że ktoś się tutaj starał, by ocalałym żyło się lepiej.
- Chyba trudno jest się myć, tak ogólnie. Zawsze tyle warstw na sobie, ogólnie najcieplej to nie jest. No i cóż. Trochę krępująco, nie? - nie wiedziała sama, czy chce pytać czy stwierdzić. W sumie trochę czuła się dziwnie z myślą, że miałaby tutaj się myc. A jak ktoś wejdzie gdy będzie naga? I będzie w dodatku jakimś chamem i zbokiem? Chyba zacznie chodzić myć się z bratem jak za czasów smarkacza. Choć to też nie należało do komfortowych sytuacji.

Kit spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem.

- Wiesz... zwykle korzysta się z zasuwki - powiedział. - Wtedy potrzeba siły, żeby otworzyć z zewnątrz. Oczywiście gdyby komuś coś się stało. Nikt jeszcze nikomu się nie wpakował podczas kąpieli. No, raz tylko. - Uśmiechnął się. - Ale to tylko dlatego, że ktoś zapomniał zamknąć drzwi.

Alexandra weszła wgłąb pomieszczenia rozglądając się ciekawie. Co chwila z zamysłu krzywiła usta, to w lewo to w prawo, tak samo kręciła się w kółeczko ciałem i głową, jakby chciała wszystko przeskanować swoim wzrokiem i zapisać w pamięci. Nie wiadomo, czy sprawdzała brud, ogólną sterylność pomieszczenia, czy może szukała jakiejś dziury służącej do podglądania. W ostateczności stanęła tyłem do Kita skupiając się na balii.
- Ja bym się chyba dziwnie czuła. Zawsze mam myśli, że coś nie zadziała, wiesz. Taki pech. Na przykład ile razy, w sklepie, byłam w przymierzalni, to zawsze… Naprawdę zawsze ktoś mi odsłaniał zasłonkę. A raz nawet jeden typ stanął pod takim kątem, by patrzeć w lustro mojej przebieralni, bo nie dało się zasłonić do końca i taka szpara zostawała. - opowiedziała pokrótce zastanawiając się. Chyba obmyślała plan mycia.
- Pewnie będę musiała przychodzić z obstawą! - zaśmiała się. Taki półżart, bo faktycznie przydałoby się wrócić do czasów szkolnych, gdzie do łazienki chodziło się parami, by druga osoba pilnowała drzwi.

Kit spróbował zachować poważny wyraz twarzy.
- To faktycznie nie była komfortowa sytuacja - powiedział. - Sytuacje - poprawił się. - Ale to nie problem. Zawsze możesz sobie przynieść parawanik z izby chorych. Albo, po znajomości, obejmę funkcję twojego strażnika kąpielowego - zaproponował z poważną miną.

Obróciła się szybko na pięcie by z szerokim uśmiechem stanąc twarzą w kierunku mężczyzny.
- Nie powinnam Cię wykorzystywać. Raczej. - odpowiedziała, choć propozycja wydawała jej się bardzo kusząca. W końcu lepszy ktoś, niż nikt, prawda? Jednakże nie lubiła angażować w swoje kaprysy innych ludzi i często starała się sama poradzić sobie ze swoimi zmyślonymi problemami.
- Nie chciałabym zajmować Ci czasu takimi bzdurami jak siedzenie przed drzwiami - skwitowała w ostateczności dając krok w jego kierunku i przechylając głowę lekko w bok. Znowu nad czymś myślała, ponieważ jej oczy delikatnie się zmrużyły patrząc niby na niego, choć było widać, że skupiły się na jakimś ślepym punkcie.

- Nie da się ukryć, że tu, pod ziemią, aż tyle zajęć nie ma. Pilnowanie twojego spokoju będzie miłą rozrywką w długie zimowe wieczory - powiedział. - Z drugiej strony... nie licz na codzienne kąpiele. Na aż tyle rozpusty nie można liczyć. Niestety.

- Nawet nie chciałoby mi się rozbierać tak często! - odpowiedziała otrząsając się z zadumy i ponownie uśmiechając do niego.

- W każdym razie, jak tylko będziesz mieć ochotę, to mów. To naprawdę nie będzie żaden problem. Idziemy dalej, czy masz jeszcze jakieś pytania związane z tym przybytkiem?

- Wydaje mi się, że sprzęt dostępny mówi sam za siebie
- powiedziała i ruszyła w jego kierunku, by go wyminąć. Skoro dalej to dalej, tylko co tutaj można pokazywać? To było zastanawiające.

- Może chciałaś się dowiedzieć, skąd bierze się woda, gdzie się ją wylewa i takie tam nieprzyjemne przyziemne informacje - uśmiechnął się Kit, odrobinę schodząc jej z drogi. - Chodźmy dalej.

Zatrzymała się gwałtownie i momentalnie odwróciła z powrotem w jego kierunku. Wpadając na Kita, który nie przewidział takiego obrotu sprawy. Nie narzekał zresztą, chociaż wpakowała mu się na palce.
- No tak! To mów! - zagrzmiała z powagą, jakby dopiero teraz do niej doszło, że potem będzie siara, gdy zostawi po sobie syf jak jakieś nieporadne dziecko!

- Wodę ciepłą bierzemy z kuchni - uprzejmie poinformował ją Kit, przytrzymując swoją rozmówczynię, by się od niego nie odbiła. Ewentualny świadek mógłby to uznać za przytulanie... - Zimną z wyższego poziomu. Tam jest taki duży zbiornik. Natomiast zużytą wodę trzeba przelać do wiaderka i wylać w sąsiedniej kanciapie.

Alexandra skrępowała się lekko swoją niezdarnością i nieuwagą. Mimo to uśmiechnęła się jakby nigdy nic, choć uśmiech ten wyglądał na bardziej teatralny niż te poprzednie. Widać próbowała wybrnąć z tej sytuacji z twarzą. Nie chciała przecież naruszać jego osobistej przestrzeni, po prostu ostatnio była zbytnio zamyślona.
- Ach. - odparła jedynie, bo troszkę ją zatkało. Przez dłuższą chwilę stała tak w bezruchu, w trochę głupiej, dla niej, sytuacji. W końcu jednak dała subtelny krok w tył, nie chciała się w końcu wyrywać, a jedynie oddać mężczyźnie jego przestrzeń.
- No tak. Rozumiem. - skłamała, co chyba dało się zauważyć. Nie była w tym najlepsza. Po prostu przez tę niezręczną sytuację nie skupiła się na słowach, tylko gapiła się na niego w bezruchu, przez co widziała ruch ust, ale nie zarejestrowała do końca ich słów. No trudno, najwyżej będzie pytała jeszcze raz, kiedy nadejdzie dzień mycia.

Kit opuścił ręce, chociaż bliskość Alex nie była niczym niemiłym. Przez moment wpatrywał się w jej zielone oczy, a potem przeniósł wzrok nieco niżej. Usta dziewczyny, jak się okazało, były równie interesujące...
Przez moment zapragnął ponownie ją przytulić, ale uznał, że byłoby to zdecydowane nadużycie zaufania.
- Masz na coś ochotę? - spytał. - Znaczy, do zjedzenia - uzupełnił szybko wypowiedź, uzmysłowiwszy sobie dwuznaczność owego pytania.

Alexandra spojrzała gdzieś w bok, starając się już unikać tego spojrzenia. Przynajmniej jeszcze przez pewną chwilę. Naprawdę miała ochotę skarcić siebie w myślach, za taką nieporadność i nieuwagę, o czym ona myślała? Pytanie na szczęście zabrzmiało jej niegroźnie. Była ufna, może nawet naiwnie wierzyła, że ludzie z natury są dobrzy. Tak i tutaj nie miała większych wątpliwości, że Kit nie chce zrobić jej nic złego. Była pewna, że chce dla niej dobry.
- Miły jesteś. - rzuciła przyjemnym głosem i uśmiechnęła się, jak zawsze. Mogłaby tego uśmiechu nie ściągać z twarzy, taka właśnie była. Nawet mimo przykrej sytuacji, w jakiej znalazł się świat, starała się zachowywać jakby nic się nie stało, jakby życie toczyło się dalej. Nie było to łatwe, ale w szpitalu miała dużo czasu na przemyślenia różnego typu, w tym i zastanawianie się nad tym “co będzie dalej?” Cieszyła się, że w ogóle żyje, że może pomagać innym, że być może w tym życiu jeszcze spotka ją coś dobrego. Przed apokalipsą zbytnio skupiła się na pracy, nauce. Tyle straciła…
- Ale nie, dziękuję. Po prostu nie chciałabym jeszcze zostawać sama. Długo byłam sama i jeszcze nie czuję się do końca pewnie i bezpiecznie. - oznajmiła szczerze, wciąż nie zaszczycając go swoim spojrzeniem. Być może trochę się wstydziła, gdzieś w głębi wkradła się nutka nieśmiałości. Nie chciała by wyglądało to na jakąś tanią próbę podrywu. Po prostu potrzebowała z kimś pobyć. Nawet jeśli mają gadac o wylewaniu brudnej po myciu ciała wody.

- Chodźmy zatem. Skoro nie interesuje ani kąpiel, ani jedzenie, to pokażę ci do końca cały nasz świat i powymieniamy poglądy na różne sprawy - zaproponował.

Zaśmiała się widocznie, ale nie powiedziała dlaczego. Tak naprawdę wyobraziła sobie “wspólną” kąpiel. Było to na tyle głupie, że aż zabawne. Nie chciała mu o tym mówić, bo to nic poważnego, taka przelotna myśl, która sama nasunęła się po usłyszeniu jego słów. Brzmiały bowiem one jak propozycja. Kiwnęła więc głową patrząc w końcu na niego. Wtedy jej uśmiech poszerzył się bardziej. Był dla niej miłą i pozytywną postacią, pocieszał ją swoim byciem w pobliżu. Miała nadzieję, że po pewnym czasie nie uzna jej za nachalną, ponieważ lubiła spędzać dużo czasu obok osób, które ją pocieszały tylko tym, że po prostu były. Mały wysiłek, a tyle radości. Dała krok w bok i czekała aż ruszy, by móc iść za nim, ewentualnie bardziej obok. Była ciekawa gdzie teraz ją zabierze, choć na wycieczkę do ZOO nie miała co liczyć.

- Jak już mówiłem - Kit podał jej uprzejmie ramię - nasz pałac ma cztery poziomy podziemne. A na początek... na początek zapraszam cię na spacer po parku.

Kobieta zmarszczyła czoło ze zdziwienia. Tak samo niepewnie poszła z nim pod rękę. Może lepiej było tego nie robić? W sumie to tylko gest uprzejmości, ale ludzie mogą dziwnie patrzeć. Zdecydowanie za dużo myślała.
- Parku? - spytała wciąż niedowierzając. Nie potrafiła aż powiedzieć nic więcej. Patrzyła na niego swoimi zielonymi tęczówkami, a jej źrenice były naprawdę duże i niespotykane u osób nieodurzonych. U niej jednak było to piękne z natury.

Kit przez moment nie odpowiadał, wpatrując się w oczy dziewczyny. Zdecydowanie było w co się wpatrywać...
- Tak nazywamy nasze tereny uprawne - odparł po chwili. - Mamy tam lampy kwarcowe, trochę trawy, trochę wodorostów. Najprawdziwsza na świecie zieleń. Ale kwiatów nie wolno zrywać - dodał z uśmiechem.

- Łał~ To niezwykłe, że udało się doprowadzić do czegoś takiego - odparła pełna podziwu zaciskając mocniej rękę na jego ramieniu. Lubiła czuć taką pewną stabilizację, więc musiał być to wyraźny uścisk, jakieś czucie, a nie wstydliwe zawieszenie bezwładnej ręki.
- Ludzie to jednak potrafią, nie? - dodała chcąc usłyszeć poparcie dla swej fascynacji i zerknęła na niego z poziomu swego wzrostu.

- Owszem, potrafią. Ale trzeba się nieco napracować. Muszę szczerze przyznać, że to, co zobaczysz, nie było moim dziełem. Ja się tylko przykładam do tego, żeby to wszystko jakoś działało. Tu coś przykręcę, tam przylutuję. Albo wykombinuje coś innego.


- Czyli umiesz zrobić coś z niczego! Jesteś przydatny.
- podsumowała, choć nie zastanawiała się czy aby na pewno brzmi to jak komplement, ale tak miało być. Zdecydowanie. Idąc obok niego rozglądała się zaciekawiona obserwując co mijają. Może nie było tutaj zbyt przytulnie, ale na pewno lepiej niż w szpitalu wśród sterty zwłok.
- Łóżka też budujesz? - spytała z ogromnym zacieszem na twarzy i wlepiła w niego swoje oczy. Ale jej się zamarzyła dwuosobówka!

- W tej chwili mamy jeszcze kilka wolnych, ale gdyby była taka potrzeba... A co? Masz jakieś specjalne zamówienie? Królewskie łoże z baldachimem?

Zaśmiała się szczerze.
- Żebyś wiedział! Po prostu widzę to przed oczami - odpowiedziała pełna podekscytowania.
- Choć posiadanie takiego łóżka byłoby bezczelnością w stosunku do reszty ocalałych. Na pewno każdy z nich zasłużył na wiele, głupio by mi było pławić się w takich luksusach. Ale kurcze, wyobraź sobie, takie wielkie łóżko z zasłonami~ - rozmarzyła się przez chwilę i westchnęła głęboka, wciąż mając na buzi uśmiech.
- To aż przesada zważywszy na sytuację planety. Zrobić jej na złość i zbudować sobie luksusowe łóżko mimo iż brudną wodę trzeba zlewać w jakimś pomieszczeniu, ciepłą przynosić sobie z czajnika, a jedzeniem są głównie konserwy - znowu się zaśmiała. Komizm tej sytuacji, mimo swej dodatkowej tragedii, był dla niej naprawdę zabawny. Jeść tyrolską na łóżku z baldachimem i wymachując przy tym nogami odzianymi w wełniane, całkowicie antyseksowne skarpety.

- Wszystko zależy od tego, co masz zamiar robić za tymi zasłonkami - powiedział. On w zasadzie wiedział, do czego by mu się przydało takie łóżko. I z kim...

Ponownie się zaśmiała. Nie mogła inaczej.
- A bo ja wiem. - odpowiedziała szczerze w stu procentach patrząc już przed siebie. Chyba zaczęła się zastanawiać co mogłaby tam robić. Może jeść? Albo czytać? W sumie…
- W sumie to dobre pytanie, naprawdę nie wiem! - dodała po chwili, wciąż była pełna podekscytowania, jakby myślała, że serio zrobi jej takie łóżko.

- Skoro to ma być łóżko na specjalne zamówienie, to będziesz się musiała zdecydować dokładniej, do czego ma służyć. Prócz spania
- dodał.

- To spanie nie wystarczy?
- posmutniała krzywiąc buzię w zamyśle. Cóż, raz czy dwa razy miała chłopaka, to fakt, jakąś świętoszką nie była, jednak w głowie takie rzeczy jej nie hulały. Była od nich wolna, nie czuła się zniewolona przez żądzę czy myśli o seksie. Dla niej łóżko było do spania i nauki. Głównie.
- Kurczę, szkoda. Będę musiała zadowolić się takim małym - odparła i tak będąc zadowoloną. W końcu ma łóżko, a nie podłogę, chyba można się cieszyć, prawda?

*** Aktualnie ***


Kiedy Nathaniel odmówił by to ona wzięła udział w zadaniu, poczuła się, że znowu traktuje ją jak dziecko. Przecież taki tok rozumowania był niedorzeczny. Czemu ona miała zostać, a on iść? Albo obydwoje idą, albo obydwoje zostają, prócz siebie nie mieli nikogo, a dla niej siedzenie tutaj zdawało się być już bezcelowe. Miała swoje powołanie, chciała nieść ludziom pomoc. Po to została lekarzem, a nie po to by siedzieć z założonymi rękami i patrzeć jak inni umierają, tracą nadzieje.
Uśmiechnęła się sztucznie do Reeversa i chwyciła brata za rękę przyciągając go do siebie, by stali jak najbliżej.
- Razem idziemy. - sprostowała w ostateczności, na co "dowódca" najwyraźniej przystał. Widać spieszyło mu się, nim zmienią zdanie, bo szybko zabrał całą grupę do, zdawałoby się, swojego kącika.
Alex zerknęła gniewnie na brata mrużąc swoje zielone oczy, po czym na jej buzi zakwitł mały, zaczepny uśmieszek, który to szybko przerodził się w przyjemniejszy widok jej szczerej radości.
Fakt, nie zachowywała się jak większość osób znajdujących się w tej sytuacji, zdawała się być dla nich pewnie odrealniona, nader optymistyczna, uśmiechnięta, przemiła, niezgryźliwa i niezgorzkniała, co chyba nie zdarzyło się tutaj jeszcze nikomu.
Gdy szli do innego pomieszczenia puściła Nathaniela, by nie musiał czuć się zażenowany przy kolegach, choć pewnie minęło mu to już w wieku lat 10. Nie mniej jednak, w sytuacjach wymagających powagi i analizy, Alex nie lubiła poddawać się uczuciom, chowała je głęboko, by móc ocenić sytuacje i zapamiętać jak najwięcej szczegółów.
Wiedziała przecież, że nikt jej nie zmuszał, bynajmniej. Powinna w sumie zrezygnować, fizycznie była najsłabsza z całej ekipy, być może i najbardziej narażona na niebezpieczeństwo, przez to wszystko. Miała jednak sporą wiedze, mogła im pomóc w sposób profesjonalny dożyć końca wyprawy, nawet jeśli kilka osób wróci bez ręki, czy też bez nogi. Liczyła się z taką sytuacją, że w pewnym momencie podróży konieczna może być amputacja. Miała jednak szczerą nadzieję, że nikomu się to nie przytrafi, a jeśli już komuś by miało, to tylko jej. Ona poradziłaby sobie z tym, powinna w sumie wierzyć też w siłę psychiki pozostałych osób, tym bardziej, że byli mężczyznami, jednak ich smętne miny, przewijające się odkąd tutaj ich poznała, sugerowały jej, że kiepsko znoszą nacisk psychiczny.

Po wszystkim przyszedł czas pakowania. Nie mogła się wycofać, choć po pytaniu Jamesa zaczęła się zastanawiać. Może faktycznie ten przekaz był zwykłym oszustwem? W sumie nikt nie daje im gwarancji na to, że ktoś naprawdę potrzebuje pomocy, może po prostu zwabia w swe sidła ocalałych? Spodziewała się nawet kanibalizmu, w końcu o zapasy żywności nie było łatwo. Poza tym, to co spotkało ją już dawno, w pierwszych tygodniach apokalipsy, sugerowało, że na zewnątrz kryje się wielu złych ludzi, pozbawionych wszelakich skrupułów. A może Ci źli też posiadali radioodbiornik i będą na miejscu przed nimi?
Alex nie miała już więcej czasu na rozmyślenia, musiała się umyć, spakować, porozumieć z Nathanielem i Kit'em, by nie było nieporozumień co do tego, co ze sobą biorą. Zawsze mogli się dzielić małymi rzeczami, to nie powinno sprawić problemu. Nie była zbyt silna, więc i nie brała wiele. Do plecaka prócz medycznych rzeczy spakowała ceramiczny kubek, ponieważ według niej był wielofunkcyjny i wystarczający. Dało się w nim zjeść, wypić, a i podgrzewać na ogniu było można, gdyż z tego materiału robiło się też garnki. Prócz tego wzięła łyżkę, grubaśny śpiwór, ciepły koc, latarka, nożyczki, wielofunkcyjny scyzoryk, gumki recepturki, pilniczek, zapalniczka, krem do skóry (natłuszczający), nawilżające chusteczki do mycia ciała. Dopakowała też kawałek liny, ale nie była ona gruba, ani długa (1m) i raczej z myślą o usztywnieniu kończyny. Wzięła parę bluzek na zmianę i bieliznę. Raczej przez te 3 dni się nigdzie nie umyją, trzeba będzie ze sobą wytrzymać.
Na siebie planowała ubrać 2 bluzki z długim rękawem, dwa swetry z za długimi rękawami, polar, gruba kurtkę, śliską i nieprzemakalną typu narciarskiego. Wielki, gruby wełniany szalik owinięty wokół szyi trzy razy, polarowa czapka, futrzasta czapka z nausznikami i dodatkowe same nauszniki.
Dwie pary leginsów (jedne termiczne), trzy pary skarpet, futrzaste, wsuwane buty, ocieplane wewnątrz długości do wpół łydki, nieprzemakalne. Rękawiczki bawełniane i narciarskie. Gogle na oczy, rakiety śnieżne na nogi i gotowe.
Póki co jednak, nim wszyscy się zbiorą, postanowiła ostatni raz zjeść coś w spokoju i napić się ciepłej herbaty.



Jeśli odchodzić, to wśród tych, których kochasz. Tak chyba byłoby najłatwiej, przynajmniej dla osoby odchodzącej. Szkoda tylko, że czasami nie zastanawiała się nad egoizmem tego zwrotu, ponieważ ten płynął z niego hektolitrami samozadowolenia. Własne szczęście stawiane nad innymi - to nie było to, czego Alex pragnęła. Dlatego wolałaby umrzeć ostatnia, by w złych chwilach zaopiekować się każdym, być przy nim, wspierać go, a potem pozostać zupełnie sama, samotna, ale czuć, że dzięki niej, ktoś lżej zniósł swoją klęskę. Byli tacy, co podziwiali jej wewnętrzną siłę, ale też tacy, którzy kompletnie jej nie rozumieli. Ona jednak była pogodzona z wieloma nieprzyjemnymi, prawdopodobnymi sytuacjami oraz przygotowana niemalże na wszystko. Spodziewała się, że ta wyprawa nie zakończy się dobrze. Faktycznie, miała nadzieję i wiarę w sukces tej wyprawy, ale równocześnie nie potrafiła wyobrazić sobie, że powrócą z niej wszyscy śmiałkowie.
Reevers prowadził ich na wyższe kondygnacje, a ona wciąż myślała. Zastanawiała się nad tyloma kwestiami i trudnościami, jakie mogą ich spotkać, w końcu nie byli do końca świadomi i pewni stanu, w jakim znajduje się miasto. Jak wysoko sięga śnieg? Czy dotychczasowe najwyższe budynki, wieżowce, wyglądem przypominały teraz małe, kwadratowe domki?
Szybko się przekonała, kiedy drzwi za nimi się zamknęły i pojawiły się pierwsze komplikacje, zdawałoby się, że tak cholernie błahe, a jednak zawrzała dyskusja. Tylko po co gadać? I tak każdy z nich w jakiś sposób będzie musiał zejść, prędzej czy później.
Najpierw głos zabrał James, jednak Kit szybko mu odpowiedział.
- Dwa razy nie - powiedział Kit. - Po pierwsze nie sądzę, by ktokolwiek miał odpowiednie doświadczenie, jeśli chodzi o życie w takich warunkach. A po drugie, przebicie się z niższego poziomu zajęłoby dużo czasu i stracilibyśmy dużo energii. Mamy dwa i pół metra do przebycia. Zapewne udałoby się bez problemów opuścić kogoś w dół, podając mu pomocną dłoń. Lub wykorzystując taki drobiazg jak lina.
- Alex, zaryzykujesz?
- spytał.
Sama sądziła, że to nie jest najlepszy pomysł, ponieważ jest słaba i znajdując się na dole nikomu w niczym nie pomoże. Kobieta podeszła bliżej i wychyliła głowę by spojrzeć w dół. Nie wydawało się być zbyt wysoko, może to tylko takie wrażenie przez tę ilość puchu znajdującą się na dole. O ile puchem można nazwać zlodowaciały śnieg, który nawet pod ich stopami nieprzyjemnie skrzypiał.
- No w sumie. I tak ktoś musi być pierwszy… - mruknęła z zastanowieniem wciąż patrząc w dół, a nie na ludzi ją otaczających. Pomyślała nawet, że w sumie fizycznie i tak jest najmniej potrzebna, więc jakby jej się coś stało z nogą, to to obojętne. Sprawna jako jedyna być nie musiała. Okrutne myślenie o swojej przydatności. Nie chciała komentować decyzji o wyborze dowódcy, jej nie robiło to większej różnicy, choć wydawało jej się, że wybieranie mogłoby być pierwszym krokiem do poważnej kłótni lub też późniejszych nieporozumień. Jednak mimo tego, iż wyraziła już zgodę, Nathaniel podszedł i stanowczo odsunął ją od tego pomysłu, deklarując, że zrobi to pierwszy. Tak, to wydawało jej się lepszym rozwiązaniem, spojrzała na Kita nie tyle z wyrzutem, co jakby zastanowieniem, co przyszło mu do łba, by dawać jej to jako pierwszej?

-Użyjemy liny - oznajmił Nathaniel wychodząc naprzód i zatrzymując się obok siostry. - Ja pójdę pierwszy. - dodał spoglądając na Alex, by następnie odsunąć ją od przeszkody ruchem ręki. Zdjął plecak z całym swoim sprzętem i ostrożnie położył go na ziemi. Z jednej z jego kieszeń wyjął wspomnianą linę. -Przytrzymajcie ją, kiedy będę schodził, a potem możecie przywiązać ją do jednej z kolumn i zejść za mną. W międzyczasie podacie mi cięższe rzeczy z którymi niewygodnie by się schodziło. - To mówiąc wskazał na kanistry.
- No to ja za tobą - powiedział Kit, chwytając linę. - Potem wszystkie bagaże.
Przełożył linę przez barierkę i opuścił krótszy koniec na ziemię. A raczej na zamarzniętą śnieżną powierzchnię.
- No i pięknie - skomentował Logan - Widzę, że głosowania nie będzie, już bierzecie się do roboty - po co rozważać głosy wszystkich, nie? Jeśli mogę zadać pytanie, to co z liną ? Zostawimy zawieszoną? Moim zdaniem lepiej nie zostawiać śladów, zwłaszcza tak blisko obozu. Ktoś umie ocenić, jak gruby tu jest lód ? Moglibyście zjechać, a ja rozwiązałbym linę i spróbował zejść na dół używając czekanów.
- Nie będziemy zostawiać liny - odparł Kit. - Również dlatego, że nie mamy ich za dużo. A zanim zacznie schodzić ostatnia osoba, ktoś z dołu przytrzyma linę. Dwóch ktosiów - poprawił się.
Logan wciąż nie był do końca przekonany. Nigdy nie miał zaufania do lin. Pękały w najmniej spodziewanym momencie - przynajmniej jego zdaniem. Na szczęście te, które mieli przy sobie sprawiały wrażenie w miarę solidnie wykonanych.
- Jak sądzisz - odrzekł po chwili namysłu - Chyba masz rację.
-Wolałbym nie bawić się w demokrację. Jak ktoś ma lepszy pomysł, to niech coś powie. Jako grupa dorosłych osób o różnych umiejętnościach nie potrzebujemy, by jeden decydował za wszystkich. Szczególnie, gdy ten wybrany może nie znać naszych możliwości - wtrącił Nathaniel przymierzając się chwilę do zejścia. Nie miał zamiaru się kłócić ani sprzeczać, więc nie czekając zbytnio na odpowiedź - po upewnieniu się, że sznur jest w dobrych rękach - zaczął schodzić na dół.

Lepiej będzie tak, że zejdzie Nate, potem Kit, a jakby ruda złaziła, to przynajmniej będzie miał kto ją łapać. Oby tylko się nie pokłócili o to, który powinien, bo w końcu żaden tego nie zrobi...
Miała jednak nadzieję, że przy porządnym skupieniu sobie poradzi. Musiała tylko mieć stabilny chwyt, żeby śliskie rękawiczki nie przeszkodziły jej w tej stabilności.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Kerm : 25-05-2015 o 08:56.
Nami jest offline  
Stary 21-05-2015, 22:39   #13
 
Halfdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Halfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skałHalfdan jest jak klejnot wśród skał
Morskie opowieści:
- Dziadku dziadku, opowiedz nam coś! Jak pierwszy raz zobaczyłeś Kiribata! - dziewczynki były nieugięte. Dziadek posadził jedną bliźniaczkę na lewym kolanie, drugą na prawym.
- Kiribata spotkałem już na moim pierwszym statku. Stara krypa, zezłomowali ją już dawno. Nazywała się Santa Lucia i woziła miedź z Chile, takiego śmiesznego długiego państewka na południu do Kalifornii, czyli stanu w którym teraz jesteśmy. Statek nie był duży, więc i nas, marynarzy nie było dużo. Był kapitan, stary Holender eee Vincent, jego zastępca chief oficer Chilijczyk Miguel tak jak wasz wujek i chief mechanik Jurij, który władał siłownią okrętową. Pod sobą miał młodziutkiego mechanika zaraz po szkole, który nazywał się Alejandro i był to jego pierwszy rejs na tym stanowisku. Co to siłownia? To miejsce gdzie jest silnik statku, agregaty od prądu takie jak mamy tutaj na parkingu i wiele innych maszyn. Na statku był jeszcze kucharz Ondrej z Ukrainy no i ja, wtedy młody motorzysta. Kto to jest motorzysta? To taki początkujący mechanik, co robi same najpodlejsze rzeczy. Babranie się w smarze i tak dalej. No i był jeszcze ten Kiribat o którym chciałyście usłyszeć. Był na stanowisku starszego marynarza i nazywał się Tekita Teannaki. Kim są Kiribaci? To taki naród który żyje na malutkich wysepkach na środku oceanu. W połowie drogi między Ameryką a Azją. Jak wyglądają? To wielkie chłopy, często mają po dwa metry. Skórę mają czarną jak murzyni, ale rysy twarzy mają jak Azjaci. I jak się znaleźli na statkach? Armatorzy biorą ich na najniższe stanowiska, płacąc im bardzo niskie pensje. Niskie dla nas, bo za 100 dolarów można kupić bardzo bardzo dużo na tych ich wysepkach. Mówiłem już że 50 lat temu byli jeszcze kanibalami? Nie wiecie co to kanibal? Może i dobrze... - Antonio przerwał opowieść i pociągnął łyk herbaty - Moim pierwszym zadaniem była wymiana silnika elektrycznego na samym dnie siłowni. Niby nic trudnego, odkręcić śrubki, odłączyć kabelki, wymienić silnik i podłączyć tak jak było. Problem tkwił gdzie indziej: to tak jakby schodzić kilka pięter w dół, po wąskich schodkach i drabinkach. A silnik był ciężki, ważył może z 50 kilo! Ile to w funtach? eee może ze sto. No więc siedzieliśmy z mechanikiem we dwóch, zastanawiając się jak znieść silnik na dół. Alejandro przyniósł ze swojej kajuty podręcznik o węzłach, linę i parę bloczków i szekli. Przez dwie godziny wiązaliśmy tę linę na przeróżne sposoby, mądra książka proponowała węzeł bezpieczny, flagowy, hakowy, holowniczy, kotwiczny, ławkowy, łącznikowy, masztowy, ósemkowy, płaski, palowy, prosty, refowy, rybacki, topowy, wantowy, zaciskowy. Silnik wciąż był na górze. W końcu podszedł do nich Tekita. Spojrzał na nich z uśmiechem, wziął silnik w ręce i bez używania liny zniósł go na dół. Tyle zmarnowanego czasu, ale chociaż Antonio nauczył się wiązać węzły. Następnego wieczora dobili do portu i wyspiarz miał dwie darmowe skrzynki piwa i upił się do nieprzytomności. Koniec. - urwał nagle gdy zauważył że dziewczynki również są nieprzytomne.
Epoka lodowcowa:
Antonio nie lubił się żegnać. Za każdym razem jak miał wyjechać na rejs, po prostu pakował walizkę i wychodził mówiąc krótkie “do zobaczenia”. Nie chciał robić z tego wielkiego wydarzenia, więc zachowywał się jakby miał wrócić następnego dnia. Tak było i tym razem. Spojrzał na śpiące bliźniaczki i nawet ich nie obudził, pocałował je tylko w czółka. Uściskał córkę i synową, podał dłoń swemu młodszemu synowi patrząc mu w oczy i wyszedł.
Oprócz najbardziej potrzebnych rzeczy takich jak odzież czy prowiant, marynarz skompletował sobie skrzynkę z narzędziami. Przez parę minut zastanawiał się które z nich będą najbardziej potrzebne.Idą szabrować centrum handlowe, rękoma przecież nie rozmontują agregatów. Z drugiej strony spawarki i piły łancuchowej raczej nie weźmie. Antonio latami gromadził swoją kolekcję narzędzi. Za każdym razem gdy schodził ze statku, brał sobie na pamiątkę kilka sztuk. Armator raczej od tego nie zbiednieje, a narzędzia tej jakości, odporne na wilgoć i sól byłyby na lądzie dość drogie. Podobnie było z odzieżą, która pozwoli mu wytrwać na tym mrozie - lwia jej część została podprowadzona ze statków, czy to z rosyjskiego lodołamacza czy też z platform na morzu północnym. Był to solidny sprzęt. Do tego zabrał apteczkę, gdyż nie chciał by znów jego towarzysz umarł mu na rękach. Raz już mu się to zdarzyło, jego kumpel wykrwawił się, byli zbyt daleko od lądu by dotrzeć do lekarza na czas, a nikt z załogi nie wiedział co robić. Antonio nie chciał przechodzić przez to jeszcze raz i czuł wyrzuty sumienia, więc regularnie chodził na kursy pierwszej pomocy.
Gdy był już pewny że wszystko co potrzebne jest w plecaku, bez zbędnego oglądania się za siebie ruszył na zewnątrz. Po drodze rozmawiali ze sobą i strażak zaproponował by Antonio został liderem grupy. Wilk morski uśmiechnął się i odpowiedział:
-Wyłonienie lidera jest bardzo dobrym pomysłem. Wierzcie mi, demokracja się nie sprawdza gdy trzeba podejmować decyzje bardzo szybko. Tyle że kapitanem tej wyprawy nie będę ja. Pół życia spędziłem na morzu, będąc na stanowisku na którym musiałem działać sam, nie mając nikogo do pomocy. Ewentualnie trafiał się jakiś asystent uczący się fachu. Zawsze wyglądało to tak: tylko ja, problem, presja z góry, warsztat z mocno ograniczoną liczbą części, kilka nieczytelnych instrukcji i to co mam w głowie. Pracując w takich warunkach odzwyczaiłem się od współpracy z ludźmi. Dziękuję za nominację, ale nie nadaję się na przywódcę - odpowiedź była szczera.
Napotkali pierwszy problem. Dla niego oczywistym rozwiązaniem była lina. Od swojego pierwszego rejsu minęło dużo czasu i nauczył się wiązać marynarskie węzły, więc zadeklarował się że może wiązać. Chociaż wątpił czy będzie to potrzebne, widać było że młodsi koledzy lepiej się znają na wspinaczce i mają plan jak to zrobić. Nie miał problemów z dostosowaniem się czy zaakceptowaniem cudzego pomysłu.
 
Halfdan jest offline  
Stary 22-05-2015, 19:23   #14
 
Suchoklates's Avatar
 
Reputacja: 1 Suchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skał
Powrót do domu.


Zatrzymał się przed niskim domem należącym do jego rodziców. Jego oczy, schowane zza ciemnymi okularami, przez chwilę uważnie śledziły otoczenie. Dawniej zielone trawniki skute były teraz grubą warstwą lodu, tak samo jak i szare, jałowe drzewa szpecące całą ulicę. Mijał wiele takich miejsc, ale tylko przy tym obrazie poczuł dziwną nostalgię i smutek. Widząc własny dom w tak opłakanym stanie nie był w stanie powstrzymać drżenia serca. Strach o bliskich był większy niż kiedykolwiek przedtem.
Zdjął narty i przekładając kijki do jednej ręki wziął je pod pachę, kierując się naprędce w stronę drzwi. Śnieg skrzypiał pod jego stopami, dawniej relaksujący odgłos teraz doprowadzał niemal do szału. Nathaniel złapał za klamkę, która zamarznięta z początku nie chciała ustąpić. Poddała się z nieprzyjemnym hukiem dopiero gdy naparł na drzwi z większą siłą.
-Matko?! - Zawołał, szybkim ruchem zdejmując z twarzy chusty. Przechodząc przez mieszkanie rozglądał się nerwowym wzrokiem po wszystkich pokojach. - Ojcze! - zawołał ponownie, choć pewna jego część doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w domu jest pusto. -Alex… - wyszeptał wkraczając do salonu i tracąc powoli siły. Jego organizm dopiero teraz przypomniał sobie, że właśnie ukończył morderczą wędrówkę w pogarszających się warunkach. Kolana ugięły się przed zrozpaczonym mężczyzną, gdy nie wiedząc kiedy znalazł się na podłodze. Jeszcze do niedawna odczuwał mróz przenikający całe jego ciało, ale teraz wydawał się on odległy i mniej drażliwy. Jego powieki stawały się coraz cięższe i ogarniało go narastające znużenie. Wydawało się, że tylko na moment zrobiło mu się ciemno przed oczami, gdy nagle usłyszał znajomy głos.
Otwarł szeroko oczy podnosząc się z ziemi i rozejrzał dookoła. Był sam w domu rodziców. Dookoła nie było śladu żywej duszy. Za oknem zaczynało się robić ciemno. Nie miał pojęcia ile czasu spędził na podłodze, bo wskazówki jego zegarka już dawno zdążyły zamarznąć, a wyczerpany z baterii telefon wyrzucił po drodze. Ale nie zamierzał się poddawać. W jego oczach na nowo rozjarzyły się iskierki determinacji. Nie marnował czasu - zaczął łamać meble i przygotował sobie miejsce na ognisko. Przeszukując dom za przydatnymi rzeczami znalazł w kuchni, na podłodze, niedużą karteczkę zaadresowaną do niego. Wiatr, który hulał w domu przez zbitą szybę w oknie musiał strącić ją wcześniej ze stołu. Czytał ją z drżącymi rękami, nie z zimna, a narastającej nadziei. Była od siostry i zawierała adres miejsca, w którym mógł ją odnaleźć.
Tę noc spędził przy ognisku rozpalonym w salonie. Następnego dnia spakował do torby podróżnej wszystko, co mogło być przydatne i ruszył w kierunku schronu.

Alexandra, będąca już w schronie, akurat zajęta była swoimi lekarskimi sprawami. Zdarzały się dni, gdzie ludzie przychodzili do niej nie po pomoc, a po poradę. Nie zawsze potrzebowali medycznych wskazówek, czasami pytali ją o życie, o to, jak sobie radzić z otaczającą rzeczywistością. Fakt, że kobieta nie była psychologiem, nie sprawiał, że Ci ludzie nie widzieli w niej osoby kompetentnej, bynajmniej. Jej uśmiech dawał światło nadziei i optymizmu, była swego rodzaju skarbem wśród okrutnych ukłuć mrozu.
- Człowiek! Jakiś, tam, człowiek, przyszedł! – krzyczał mężczyzna biegnąc przez parking i co rusz się oglądając. Wszyscy w wielkim szumie szeptów wstali ze swoich miejsc zaciekawieni zaistniałą sytuacją, zrobił się straszny zamęt i mimo, iż w schronie nie było wielu, którzy przetrwali, swego rodzaju tłum i ścisk uniemożliwił niskiej Alexandrze sprawne dotarcie do sprawcy całego zamieszania. Dopiero, kiedy zaczęła informować, że jest lekarzem i prosi o przesunięcie się, kilka niechętnych, ciekawskich ludzi ustąpiło jej miejsca.
Zaniemówiła. Stanęła jak słup soli patrząc na nowoprzybyłego mężczyznę. Ktoś ją szturchał, wołał ją, prosił o pomoc, pytał, co robić. A ona stała. Stała w bezruchu, patrząc na osobę tak dobrze jej znaną, którą wręcz miała nadzieję jeszcze zobaczyć. I jak tutaj nie być szczęśliwym, choć trochę szczęśliwym?
Dopiero po krótkim czasie otrząsnęła się. Szybko wróciła do siebie i uklęknęła przy Nathanielu. Ściągnęła mu gogle z twarzy, a na jej buzi pojawił się promienny uśmiech, pełen radości. Mimo, iż mężczyzna nie był w najlepszym stanie i stracił przytomność, cieszyła się, że może go widzieć, że on tutaj jest i będzie.
- Zabierzcie go do mnie do pokoju, połóżcie na łóżku, proszę! On potrzebuje pilnej pomocy, w przeciwnym wypadku może mu grozić amputacja! – poinstruowała, a kilku rosłych mężczyzn skorych do pomocy znalazło się dosyć szybko. Zabrali nieprzytomnego do pomieszczenia, które Pani Lekarz otrzymała na swoją prywatność, potem tylko spytali czy mogą pomóc w czymś jeszcze, ale Alexandra nie potrzebowała żadnej pomocy. Dobrze wiedziała, jak powinna się nim zająć i potrafiła zrobić to sama. Rozgrzanie go nie należało do najprostszych czynności, ponieważ przy odmrożeniach trzeba robić to stopniowo. Najpierw rozebrała go, pozbawiając zawilgoconych od zimna ubrań, które rozwiesiła w swoim pokoju. Potem nastąpił długotrwały proces powolnego ogrzewania ciała, musiała się skupić, nie mogła ogrzać go zbyt szybko, najpierw powinien przywyknąć do temperatury otoczenia, która nie była tak diametralnie różniąca się od tej na zewnątrz, nie na tyle, by mu zaszkodzić. Gdy jego zbolałe ciało zaczęło już marznąć w temperaturze otoczenia, kontynuowała proces stopniowego dawkowania ciepła, czekając aż ten się ocknie. Tego dnia zajęta była przez wiele godzin, zamartwiała się i nie mogła zmrużyć oczu by zasnąć. Nie chciała widzieć nikogo, prócz swojego brata. Chciała go przytulić od razu, jednak ciepłota jej ciała była zbyt wysoka. Mogła jedynie siedzieć przy nim i czekać, zamartwiając się cały czas.
Pierwszy nadszedł ból, obolałe mięśnie dały mu o sobie znać. Czuł, że leżał na jakimś łóżku, jednak nie był w stanie przypomnieć sobie, jak się tam znalazł. Uniósł powoli ociężałe powieki, aby prawie natychmiast przymknąć je z powrotem. Sztuczne światło kłuło go niemiłosiernie w oczy, chciał nawet zasłonić się dłonią, jednak wszelkie siły momentalnie go opuściły i skończyło się na niespokojnym poruszeniu ręki. Otworzył usta, ale z początku wydobyło się z nich tylko stłumione westchnięcie. Kątem oka zauważył kogoś obok siebie, więc po chwili spróbował ponownie - Gdzie… - reszta była kompletnie niezrozumiała.
Alex pomału zaczęła przysypiać na siedząco. Próby odnowienia sił były zbyt długotrwałe i zbyt męczące, a łóżko tylko jedno. Oczy same jej się zamykały, zaczynały lepić. Wokół większość ludzi już zasnęło, zrobiło się ciszej, idealnie wręcz, by się położyć i odpocząć, jednak ona nie mogła, psychicznie nawet nie chciała, choć zmęczenie wygrywało.
Początkowego drgnięcia dłoni nawet nie zauważyła. Głowa opadła jej w dół, burza włosów falą zsunęła się z ramion skutecznie zasłaniając mężczyznę. Dopiero ciche westchnienie i pierwsze słowo sprawiło, że ocknęła się, zupełnie jakby nagle walnął ją prąd.
- Tu jest bezpiecznie - odpowiedziała, choć nie była pewna czy o to mu chodziło. Przesunęła smukłą dłonią po pościeli, wkradając się nią pod koc, którym był przykryty, by w ostateczności dotrzeć nią do jego ręki, którą lekko chwyciła, nie chcąc sprawiać mu bólu bardziej wyraźnym uściskiem. Przybliżyła się, szczelniej nakrywając go kocem i położyła głowę na jego ramieniu, nie opierając się o nie mocno. Jej miękkie, rude włosy i czubek głowy wplotły się w okolice jego szyi i brody.
- Cieszę się, że jesteś - szepnęła, a jej oczy znowu się przymknęły. Była już bardziej spokojna, choć wciąż zmartwiona i smutna.
Rozpoznał jej głos i ciepło, które ze sobą niósł. Serce zabiło mu nieco szybciej, mocniej, a na twarzy pojawił się wyraz ulgi, choć nie stać go było na jakiś uśmiech. Czując jej dotyk zacisnął lekko palce i przejechał kciukiem czule po jej dłoni. - Alex… - szepnął szczęśliwy, że jest przy nim i że nic się jej nie stało. Gdy nabrał trochę więcej sił przechylił głowę na bok i unosząc powoli drugą rękę pogłaskał ją po włosach, dosyć niezdarnie, ale wszystko wskazywało na to, iż nic mu nie będzie i za jakiś czas odzyska pełnię energii.
Nathaniel zawsze był tym bardziej niesfornym, ale zdrowszym i silniejszym z rodziny, chociaż jakiś pożytek z tego przyszedł.
Nagle jednak jego twarz nieco spochmurniała. - Rodzice? - Spytał, choć ton jego głosu sugerował, iż raczej domyśla się odpowiedzi. W jego oczach wciąż była nadzieja.
Odetchnęła głębiej z ulgą. Jej wydech był długi i głośny, nie potrafiła otworzyć ponownie oczu. Czuła się źle, nie tylko była wykończona, ale mimo szczęścia, jakim był cud jego przeżycia, poczuła też ukłucie bólu, które poprzez nerwy przeszyło jej klatkę piersiowej. Przy każdym głębszym wdechu, a raczej jego próbie, czuła silny i bolesny ucisk po lewej stronie tuż pod obojczykiem. Przełknęła niespokojnie ślinę, kiedy wyszeptał jej imię. Nic nie odpowiedziała, coś ścisnęło ją w gardle i skutecznie to uniemożliwiło, lecz mimo to łzy nie zbierały się pod powiekami. Potrafiła to wstrzymywać, była silna wewnętrznie, tylko jej ciało było słabsze.
- Nate… - mruknęła cicho wbijając usta w koc, którym był przykryty. Włosy kobiety przesunęły się po jego szyi, podrażniając wrażliwą na dotyk skórę [i]- Przykro mi. [i/]- słowa wypowiedziane w materiał koca, który skutecznie stłumił jej głos, były jednoznaczne. Ona była pewna tego, co się stało, jednak wciąż nie czuć było od niej zdenerwowania. Była spokojna, serce biło we własnym, nieprzyspieszonym rytmie. Odwzajemniła dotyk jego dłoni, ale kiedy była tak blisko niego i czuła oddech, ruch i jego życie, miała ochotę położyć się obok, albo i w tej pozycji, po prostu zasnąć.
- Wiedziałam, że dasz radę. - głos był coraz bardziej cichy, ale wśród milczącego otoczenia mógł go słyszeć. Był taki lekki, opanowany i przyjemny, że mógł choć w małej części ukoić wewnętrzny ból.
Poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca, gdy potwierdziły się jego najczarniejsze domysły. Smutek odebrał mu dech, mógł tylko zacisnąć mocno dłoń siostry i wtulić się w jej włosy nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa. Zamknął więc oczy w milczeniu walcząc z tą nieprzyjemną chwilą. Mimo wszystko teraz, ani nawet później, nie dane było mu uronić choćby jednej łzy. - Przepraszam... - zaczął po dłuższej chwili, gdy już uspokoił mętlik myśli - że mnie przy Tobie nie było. - kontynuował cicho - Alex… Nie mogę stracić i Ciebie.

***
Obecnie

Nathaniel nerwowo przeglądał zawartość plecaka, upewniając się, że zawiera wszystko czego najbardziej potrzebował. Jego narty, na które zdążył już nałożyć smar, wraz z kijkami oparte były o samochód obok. Na ziemi wokół niego leżało jeszcze parę przedmiotów czekając na swoją finalną ocenę co do możliwej przydatności.
Wyraźnie spięty mężczyzna robił wszystko pośpiesznie i z lekką złością. Nie tak sobie wyobrażał sobie dzisiejszy dzień. Szlag by to! Przeklął w myślach, gdy obracając się przypadkowo zahaczył o jedną z nart i przewrócił na ziemię. Nie było w tym żadnej realnej szkody, jednak drażliwość czarnowłosego spowodowana była świadomością nadchodzącej, pozornie samobójczej misji. I być może nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że zgłosiła się na nią jego siostra, a ten cholery Jeff w ogóle nie pomógł mu wybić jej ten pomysł z głowy - wręcz przeciwnie.
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że od minuty wpatruje się w otwarty plecak. Zacisnął lekko pięść przysięgając sobie, że nie pozwoli, aby stała się jej krzywda.

Gdy nieco później zjawił na miejscu zbiórki był już w pełni wyekwipowany i gotowy do drogi. Kiedy osiem lat temu podpisywał swój pierwszy kontrakt w życiu nie spodziewał się, że otrzymany w ten sposób sprzęt uratuje mu życie i będzie mu służył w czasie globalnego zlodowacenia. A teraz stał przed drzwiami na zewnątrz, drugi raz od kiedy tu trafił, ubrany między innymi w polar z logiem gopro, żółte spodnie narciarskie, niebieską kurtkę z kapturem i grubą czapkę z logiem red bulla. Twarz i szyję chroniła wygodna czarna maska, a oczy obserwowały resztę drużyny zza gogli w czerwonej oprawie.
Niewielki składany nóż schowany był w kieszonce na piersi, czekan trzymał przy pasie, a reszta rzeczy schowana była w plecaku, do którego z obu stron przymocowane były - za pomocą specjalnych zatrzasków - narty. Przez moment poczuł się jak przed swoim występem, chociaż wtedy z reguły towarzyszyła mu wierna deska. Prawie się uśmiechnął na to wspomnienie, gdy jego wzrok ponownie natrafił na Alex. Zmrużył oczy szybko będąc ściągniętym na ziemię.
~~~
Drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem. Nate włączył latarkę i ruszył ostrożnie przodem aż do samych drzwi prowadzących na dwór. Dreszcz przebiegł jego ciało, gdy nacisnął na ostatnią przeszkodę...
Zimny wiatr rozbił się na nim gwałtownie, jakby witając się po długiej rozłące. Wyszedł na zewnątrz, pozwalając przejść reszcie ekipy i przechodząc parę kroków wzdłuż parkingu. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo brakowało mu świata zewnętrznego.
W czasie gdy on obserwował pojawiła się pierwsza przeszkoda i rozgrzała pierwsza dyskusja. Wtrącił się po chwili, uznając, że nie ma co zwlekać i wyjmując linę za pomocą której chciał zejść na dół. Powstrzymał się przy tym od głosu w wyborze lidera - no może nie tak do końca, bo rzucił coś o tym, że nie jest tak do końca potrzebny, jednak nie zmierzał się buntować jeśli takiego wybiorą.
 
Suchoklates jest offline  
Stary 22-05-2015, 21:27   #15
 
NightShot's Avatar
 
Reputacja: 1 NightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodzeNightShot jest na bardzo dobrej drodze
Mężczyzna słuchał Jeffa bez większego zainteresowania. Próbował on dodać im otuchy, co - zdaniem Logana - nie bardzo mu wyszło. Przygotowania do misji trwały w miarę sprawnie. Ludzie z garażu byli bardzo pomocni i byli w stanie zapewnić im prawie wszystko, czego potrzebowali. "Prawie" robi jednak cholernie dużą różnicę, o czym z pewnością się przekonają, kiedy będzie już za późno na powrót. Wiedząc, że nadmiar sprzętu nie będzie zbyt pożądany, mężczyzna zabrał ze sobą tylko to, co niezbędne: jedzenie, raki, czekany, linkę nylonową, folię aluminiową, środki czystości i swój pistolet śrutowy. Nie zapomniał też o jego skarbie: profesjonalnym łuku, który towarzyszył mu od wielu lat. Do kołczanu napchał tyle strzał, ile dało się bez ryzyka uszkodzenia grotów. Resztę zapakował w folię, i włożył do plecaka. Po namyśle spakował też race hukowe i świetlne. Przyjął też jeden z karnistrów z benzyną, po czym dołączył do reszty drużyny. Na szyję założył amulet: naszyjnik z zębów dzika, upolowanego dawno temu. Musiał wtedy siedzieć w zasadzce kilkanaście godzin. Uśmiechnął się do wspomnień. Zaśmiał się nawet cicho, gdy przypomniał sobie, jak skończyło się polowanie. Mężczyzna zasnął. Przebudził się, gdy zwierzę przechodziło tuż obok niego. Z przerażeniem dostrzegł, że nie ma strzały nałożonej na cięciwę. Musiał czekać w ukryciu kilka godzin, zanim dzik oddalił się, dając mu nieco czasu na przygotowanie strzału. Trafił idealnie w serce. To był jeden z najpiękniejszych strzałów w jego życiu. Nigdy tego nie zapomni. Lecz piękne czasy minęły. Logan był ciekaw, czy jakiekolwiek zwierzęta na powierzchni przeżyły. Może napotkają podczas podróży coś nowego ? Życie mogło przybyć z biegunów. Może coś, co sprawiło, że Ziemię skuł lód, zmieniło też zwierzęta ? Yeti ? Mimo tylu powodów, dla których zdecydował się opuścić schronienie, mężczyzna nie czuł się dobrze. Droga na powierzchnię była powrotem do starych koszmarów. Do chłodu, zimna i głodu. Białe piekło domagało się ofiar. Przenikliwe zimno przypominało mu wrednego komara, który tylko szuka miejsca, w które może się wbić i wyssać z człowieka ostatnie ciepło. Na pierwszą przeszkodę natknęli się szybciej, niż się spodziewali. Na pozór nic takiego, normalnie Logan nie wahałby się zwyczajnie użyć czekanów. Nie chciał jednak sprawić wrażenia pieprzonego indywidualisty, więc spokojnie podszedł do barierki i chłodnym okiem ocenił sytuację. Tymczasem rozpoczęła się krótka dyskusja na temat tego, co dalej. Prywatnie wolałby demokrację od jednego lidera, a tym bardziej zupełnego braku zorganizowania, co wyraźnie podkreślił w swojej wypowiedzi, lecz mógł się dostosować. W zasadzie to i tak misja nie miała dużych szans na powodzenie. Pomyśleć jeszcze, że u końca drogi mogła czekać zorganizowana grupa ludzi, którzy tylko czekali aż zbliży się kolejna ofiara. Po to, by dobić ich, wyczerpanych długą drogą. Mężczyzna tknięty złym przeczuciem celowo zwlekał z opuszczeniem się na dół. Chciał się dokładnie rozejrzeć. Potencjalne zagrożenie mogło się czaić za każdym rogiem. Ktoś musiał pilnować bezpieczeństwa reszty. Gdy wszyscy inni byli już na dole, owinął się liną w pasie i dał znak, by go opuścili. Miał nadzieję, że zejście odbędzie się bez niepotrzebnych komplikacji.
 
__________________
Nie uciekaj przed snajperem - zginiesz zmęczony.
NightShot jest offline  
Stary 24-05-2015, 20:24   #16
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Pierwsze decyzje zostają podjęte. Można by powiedzieć, że pierwsze lody zostały przełamane, ale zważywszy na otaczające zimno, byłoby to stwierdzenie niezwykle nieprzyzwoite. Próby wyłonienia lidera ekspedycji spełzły na niczym, wśród ochotników dalej panować będzie demokracja.

Nathalniel przeszedł od słów do czynów. Odwiązał jedną z dwóch pęt liny, które miał przytroczone do boków plecaka i przygotował się do zejścia. Robił to wielokrotnie, w końcu życie kaskadera i osoby uprawiającej wspinaczkę często wymagało używania liny. W tym momencie do akcji wkroczył Antionio, który, mimo, że na statkach był mechanikiem to musiał się nauczyć wiązać szereg węzłów. W końcu na statku trzeba być wszechstronnym i samowystarczalnym. Vasquez zabrał koniec liny Nathaniela, podszedł do słupa żelbetowego stanowiącego konstrukcję garażu i obwiązał ją wokół niego, stosując węzeł topsolowy.
Było to dość nietypowe jego zastosowanie, jednakże sprawdzało się w obecnej sytuacji. Chwilę po tym, obie końcówki liny zostały zrzucone na dół, a Antonio objaśnił, iż należy schodzić trzymając się tylko tej jednej. To powodowało zaciskanie się węzła, a w przypadku pociągnięcia za drugą linę węzeł natychmiast by się rozwiązał.
Po tych krótkich wyjaśnieniach koniec liny do schodzenia został przekazany Nathanielowi, pierwszemu, który odważył się zejść po oblodzonej ścianie garażu. Doświadczony chłopak wiedział, że bez odpowiedniej uprzęży zwykłe opuszczanie się na linie mogłoby być zbyt ryzykowne, więc stanął na murku, który okalał brzeg parkingu i zaplótł sobie linę wokół siebie, przekładając ją między nogami, prowadząc w górę po prawym boku, oplatając klatkę piersiową i finalnie przechodzącą przez lewy bark. Technika zwana kluczem. Logan od razu ją rozpoznał, gdyż sam planował zejść takim samym sposobem.


Nathaniel odwrócił się tyłem ku zejściu u powoli "usiadł" w prowizorycznej uprzęży. Sprawdził naciąg, a gdy był pewny, że wszystko jest w porządku powoli zaczął schodzić, zsuwając nogę za nogą. Wszystko poszło gładko i już po kilku chwilach chłopak dotknął prawą nogą podłoża, jednak w tym momencie okazało się, iż była to lita warstwa lodu, twarda niczym beton i niesamowicie śliska. Nathaniel stracił równowagę, jednak zawisnął na linie, z której jeszcze się nie wyplątał. Ostrzegł pozostałych o zastanej sytuacji. Upadek na taką powierzchnię mógł skończyć się źle, ale równie źle mogło się skończyć nieostrożne zejście z liny. Skręcenie kostki było najmniejszym z możliwych następstw. Kolejny był Kit, widać było, że brakuje mu doświadczenia we wspinaczce, założenie "klucza" zajęło mu sporo czasu, a samo zejście było pozbawione gracji, jednak obyło się bez większych przeszkód i również on po chwili postawił obie stopy na twardym lodzie. Logan i James posiadali równie duże doświadczenie z linami i wspinaczką co Nathaniel, więc postanowili zaczekać na sam koniec. Następna była Alexandra. Dziewczyna była widocznie zdenerwowana, był to pierwszy raz pani doktor, gdy musiała zejść po linie. Największym problemem było opuszczenie się do tyłu, aby usiąść w prowizorycznej uprzęży. Zwykły paraliżujący strach, obawa przed upadkiem, blokada psychiczna, która nie pozwalała dziewczynie na ruszenie się miejsca. Dopiero pomoc James'a i zachęcające słowa Kita z dołu pozwoliły jej przełamać się i zejść w dół. Mimo, że dziewczyna nie należała do najsłabszych to ciężki plecak i ubrania spowodowały, że jej delikatne ramiona zaczęły boleć. Ostatni metr nad ziemią Alexandra nie wytrzymała i puściła uścisk, jednak technika na "klucz" spowodowała, że lina się zakleszczyła i dziewczyna zawisła. Kit i Nathaniel szybko ruszyli na pomoc, obrzucając się przy okazji wymownym spojrzeniem. Następny do zejścia był Antonio, najstarszy uczestnik wyprawy. Okazał się on pewnym zaskoczeniem, gdyż mimo lekko niezgrabnych ruchów zszedł bez większych problemów. Jak się okazuje, wiek nie jest przeszkodą dla meksykanina. Nikolai poradził sobie równie sprawnie z zadaniem, co jego poprzednik. Ostatnia dwójka poradziła sobie z problemem śpiewająco, bijąc czasowy rekord zejścia z tej ścianki. Gdy wszyscy byli bezpiecznie na dole, Nathalniel podszedł do liny i pociągnął za drugi koniec, co spowodowało rozwiązanie węzła, tak jak obiecał to Antonio.

Po zwinięciu liny uczestnicy misji ruszyli w kierunku południowym, wzdłuż czegoś, co kiedyś było trzynastą ulicą. Pod ich stopami znajdowała się mieszanka lodu, zmarzniętego śniegu. Wiatr, który niemiłosiernie obmywał otulone w ciepłe ubrania ciała, podrywał lodowe drobinki i smagał odsłonięte fragmenty twarzy. Niebo zasnute było ciężkimi, ciemnymi chmurami, przez które nie było widać słońca. Pogoda nie sprzyjała spacerom.

Wędrówka była ciężka, każdy krok musiał być ostrożny i przemyślany, gdyż na warstwie lodu wygładzonego wiatrem niewiele trzeba było aby stracić równowagę, z kolei fragmenty śniegu zapadały się pod ciężarem ludzi solidnie ubranych i dociążonych ekwipunkiem. Każdy zdobyty metr okupiony był niemałym wysiłkiem. Odległość, którą mieli pokonać przed apokalipsą dało się przejść w przeciągu półtorej godziny, jednak ich marsz był tak powolny, że możliwe, że zajmie im to nawet dwa dni, a nie wiadomo co spotkają po drodze.

Budynki, które zasypane były śniegiem stały puste, większość okien była powybijana. Na śniegu nie było widać żadnych śladów, powierzchnia była gładka i wymuskana przez wiatr.


***

Monotonia wędrówki została przełamana kilka godzin później, gdy powoli zaczynało się już ściemniać, a temperatura zaczynała spadać. W niedługim czasie należało znaleźć schronienie przed zimnem nocy. Gdy ekspedycja skręcała w ulice, która kiedyś nazywała się Alhambra Blvd, na rogu, gdzie znajdował się kiedyś Starbucks, który teraz przysypany był tonami śniegu i wystawał jedynie jego dach. W oddali coś przykuło ich wzrok, coś wyraźnie kontrastującego z otaczającą bielą. Kilkadziesiąt metrów przed nimi, na śniegu znajdowało się coś czerwonego. Gdy się zbliżyli zauważyli, iż była to plama krwi. A w zasadzie dwa rozbryzgi, zamarzniętej już krwi. Wokół znajdowało się trochę śladów stóp, jednak były one już tylko częściowo widoczne.


Od plam krwi było widać wyraźne ślady ciągnięcia, gdyż czerwień z rozbryzgu przerodziła się w smugi, które z czasem zrobiły się cieńsze, aż wreszcie zaniknęły. Ślady prowadziły w kierunku Motelu 6, znajdującego się na sąsiedniej uliczce. Oznaczało to, że nie byli sami, a z doświadczeń Alexandry, Kit'a i Logana wynikało jasno, że w przypadku konfrontacji nie ma co liczyć na przyjazne przywitanie.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 25-05-2015, 20:38   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pierwsza przeszkoda została pokonana, ale sądząc po tym, jaka sytuacja panowała na zewnątrz, były to po prostu miłe złego początki.
Dwudziestolitrowy kanister na grzbiecie zdecydowania nie ułatwiał marszu i Kit parę razy żałował, że Jeff nie dał im paru dodatkowych godzin na przygotowania. Sanie, nawet najbardziej prowizoryczne, zdecydowanie ułatwiłyby im poruszanie się. No ale nie warto było się zastanawiać nad tym, co by było gdyby.

Szło się jak po grudzie.
Stare powiedzenie okazało się nad wyraz trafne. A jakby nie dość było temu, że śnieżna pokrywa jest nierówna, to jeszcze od czasu do czasu załamywała się z mało przyjemnym trzaskiem. A wyciąganie kogoś, kto niemal o pas zakopał się w śniegu... Może z boku wyglądało to śmiesznie, ale nie było przyjemne ani dla wyciąganego, ani dla wyciągających.
Chwilami wędrówka przypominała Kitowi przedzieranie się dzielnej drużyny pierścienia przez zaspy zalegające przełęcze Karadhrasu.
Tyle tylko, że tamtym się nie udało, a Kit nie zamierzał jednak brać przykładu z książkowych poprzedników.
Chociaż było ich mniej, chociaż nikt nie wyglądał na Gandalfa, to mieli tą przewagę, ze ich przeciwnikiem był tylko mróz, a z tym, przy przemyślności i odrobinie szczęścia, dało się jakoś walczyć.


Skręcił odrobinę, by nie iść po śladach Jamesa, który akurat znajdował się na czele.
Teoretycznie... jeśli ktoś się nie zapadł, to i kolejna osoba powinna przejść bez problemów tą samą drogą. Czasami jednak teoria mówiła jedno, a praktyka pokazywała coś całkiem innego. Jeśli poprzednik przypadkiem nadwyrężył lodową powłokę, to pod kolejnym wędrowcem rozstępowała się ziemia. Warstwa lodu, znaczy się, pod którą znajdowała się warstwa śniegu, z radością przyjmująca pechowca w swe objęcia.
Nic przyjemnego...
O wiele przyjemniej byłoby trafić w inne objęcia.
Odruchowo spojrzał w stronę Alex.
Znał przyjemniejsze sposoby spędzania czasu, niż brnięcie przez śnieg i lód.


Na moment spojrzał w niebo.
Na burzę co prawda się nie zanosiło, ale chociaż oni się wlekli, to czas - nie. Warto było znaleźć jakieś schronienie i to nie tylko ze względu na zbliżającą się powoli noc.

- Słuchajcie. Na dach Starbucksa da się wejść, powinno być tam jakieś wejście do środka. Powinniśmy spróbować tam przenocować - zaproponował Glover omiatając okolicę przez lunetę karabinu.
- Bez wątpienia lepszy jest Starbucks od ewentualnego noclegu na otwartej przestrzeni - odparł Kit, który więcej uwagi poświęcił kierunkowi, w którym prowadziły krwawe ślady, niż ledwo wystającemu ponad poziom ulicy dachowi kawiarni. - Mam tylko nadzieję, że dach się pod nami nie zapadnie. A jeśli dach jest cały, to pewnie trzeba będzie zrobić w nim dziurę... chyba że jest tam właz. Równie dobrze mogli wchodzić na dach po drabinie.
Okolica wyglądała spokojnie. Nic nie wskazywało no to, aby w pobiliżu znajdował się ktoś jeszcze. Jednak zapadający powoli mrok i zadymka śnieżna utrudniały pełną kontrolę najbliższego otoczenia. Luneta James’a przybliżała obraz, jednak w żadnym razie nie radziła sobie z wirującymi w powietrzu drobinkami lodu i śniegu, które tworzyły coś na kształt mgły.
Śmiało mogliśmy poczekać z wyjściem do rana, pomyślał Kit, porównując porę dnia z dystansem, jaki udało im się przebyć.
- Zaraz wracam - powiedział.
Ściągnął plecak i z bronią w ręku, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył w kierunku krwawej plamy. A nuż uda mu się dowiedzieć, ile osób wzięło udział w krwawym zajściu.
Do przejścia miał raptem kilkanaście metrów, więc w parę chwil powinien być tam i z powrotem.
Kit ruszył w kierunku dwóch krwawych rozprysków, powoli przesuwał się po niepewnej powierzchni zamarzniętego śniegu, który chrupał przy każdym jego kroku. Po chwili mężczyzna znajdował się już w ich bezpośrednim sąsiedztwie. Przy bliższych oględzinach widać było, że rozpryski krwi ułożone są do siebie równolegle, w pewnej odległości. Gdy Christopher przykucnął i przyjrzał się zauważył, że wśród kropel krwi znajdują się elementy, które przypominały zamarznięte kawałki różowej brei, czy czegoś co wcześniej mogło być galaretowatej konsystencji. Wśród nich znajdowały się również kawałki białe i twarde, które po wzięciu do ręki okazały się kawałkami kości, o obłych kształtach. Wnioski nasuwały się same. Przed rozbryzgami widać było dwa podłużne wgłębienia w śniegu, a w nich zberało się trochę więcej krwi, która następnie była rozsmarowana dalej, zapewne w wyniku ciągnięcia. Ślady prowadziły w kierunku Motelu 6, który znajdował się w sąsiedniej uliczce. Wśród tych śladów znajdowało się sporo odcisków stóp, jednak wszystko były już przysypane śniegiem, a raczej pyłem śnieżnym i zatarte przez chulający wiatr, także wywnioskowanie czegoś więcej niż to, że było tu kilka dorosłych osób było niemożliwe.

Kit wyprostował się. Popatrzył wzdłuż śladów, usiłując cokolwiek (lub kogokolwiek) wypatrzyć w tamtej okolicy, a po chwili wrócił do swoich.
- Kilka osób, dwa zapewne trupy- powiedział, podnosząc plecak. - Nie sądzę, by tam mieszkało odpowiednie dla nas towarzystwo. Bardzo możliwe, że po prostu zatłukli dwie osoby i zaciągnęli do Motelu 6, czy raczej do tego, co kiedyś motelem było.
- Najczarniejsza wizja...
- dodał po chwili. - Zrobili to w celach konsumpcyjnych.
Oczywiście tamci mogli dopaść i ukarać dwóch złodziei, ale nawet w takim przypadku Kit nie widział szansy na nawiązanie przyjacielskich stosunków.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 26-05-2015 o 15:39.
Kerm jest offline  
Stary 26-05-2015, 14:58   #18
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Mój brat


Alexandra, będąca już w schronie, akurat zajęta była swoimi lekarskimi sprawami. Zdarzały się dni, gdzie ludzie przychodzili do niej nie po pomoc, a po poradę. Nie zawsze potrzebowali medycznych wskazówek, czasami pytali ją o życie, o to, jak sobie radzić z otaczającą rzeczywistością. Fakt, że kobieta nie była psychologiem, nie sprawiał, że Ci ludzie nie widzieli w niej osoby kompetentnej, bynajmniej. Jej uśmiech dawał światło nadziei i optymizmu, była swego rodzaju skarbem wśród okrutnych ukłuć mrozu.
- Człowiek! Jakiś, tam, człowiek, przyszedł! – krzyczał mężczyzna biegnąc przez parking i co rusz się oglądając. Wszyscy w wielkim szumie szeptów wstali ze swoich miejsc zaciekawieni zaistniałą sytuacją, zrobił się straszny zamęt i mimo, iż w schronie nie było wielu, którzy przetrwali, swego rodzaju tłum i ścisk uniemożliwił niskiej Alexandrze sprawne dotarcie do sprawcy całego zamieszania. Dopiero, kiedy zaczęła informować, że jest lekarzem i prosi o przesunięcie się, kilka niechętnych, ciekawskich ludzi ustąpiło jej miejsca.
Zaniemówiła. Stanęła jak słup soli patrząc na nowoprzybyłego mężczyznę. Ktoś ją szturchał, wołał ją, prosił o pomoc, pytał, co robić. A ona stała. Stała w bezruchu, patrząc na osobę tak dobrze jej znaną, którą wręcz miała nadzieję jeszcze zobaczyć. I jak tutaj nie być szczęśliwym, choć trochę szczęśliwym?
Dopiero po krótkim czasie otrząsnęła się. Szybko wróciła do siebie i uklęknęła przy Nathanielu. Ściągnęła mu gogle z twarzy, a na jej buzi pojawił się promienny uśmiech, pełen radości. Mimo, iż mężczyzna nie był w najlepszym stanie i stracił przytomność, cieszyła się, że może go widzieć, że on tutaj jest i będzie.
- Zabierzcie go do mnie do pokoju, połóżcie na łóżku, proszę! On potrzebuje pilnej pomocy, w przeciwnym przypadku może mu grozić amputacja! – poinstruowała, a kilu rosłych mężczyzn skorych do pomocy znalazło się dosyć szybko. Zabrali nieprzytomnego do pomieszczenia, które Pani Lekarz otrzymała na swoją prywatność, potem tylko spytali czy mogą pomóc w czymś jeszcze, ale Alexandra nie potrzebowała żadnej pomocy. Dobrze wiedziała, jak powinna się nim zająć i potrafiła zrobić to sama. Rozgrzanie go nie należało do najprostszych czynności, ponieważ przy odmrożeniach trzeba robić to stopniowo. Najpierw rozebrała go, pozbawiając zawilgoconych od zimna ubrań, które rozwiesiła w swoim pokoju. Potem nastąpił długotrwały proces powolnego ogrzewania ciała, musiała się skupić, nie mogła ogrzać go zbyt szybko, najpierw powinien przywyknąć do temperatury otoczenia, która była do tego idealna. Nie za ciepło, ani nie za zimno. Patrząc na jego twarz czuła, jak bardzo go kocha.

Przenikliwe Zimno

Zejście na dół okazało się nie być tak trudne, jak sobie to wyobrażała. Nigdy nie była dobra w te klocki, ona i brat byli całkowitym przeciwieństwem, nie tylko po względem umiejętności, ale i charakteru. Być może cechowała ich stanowczość, jedyne co mieli ze sobą wspólnego.
Całe szczęście, że nie widziała, jak tam na dole obrzucają się nienawistnymi spojrzeniami, bo by chyba szału dostała i się obraziła na obydwu, uprzednio częstując ich swoim własnym, nieprzyjemnym spojrzeniem.
Obyło się bez tego, bo czego oczy nie widzą...

Dalsza przeprawa była taka, jakiej się spodziewała. Ciężka. Zdawało się, że pokonali już co najmniej 20km, w rzeczywistości nie była pewna, czy zrobili chociaż połowę tego. Chodzenie po śniegu było naprawdę niemożliwe i ciężkie, wręcz nużące, dlatego Alex próbowała zająć czymś swoje myśli. I tak oto wspominała sobie dawne czasy, kiedy to sprzeczała się z bratem o błahostki. Kiedy rzuciła w niego samochodzikiem, a ten odbił się od czoła Nate'a, pozostawiając na nim sinika. Wszystko to teraz zdawało się być przyjemnym wspomnieniem, mimo iż tak często się szarpali i kłócili o głupoty, o które teraz nawet nie chcieli by się sprzeczać. Ustępowaliby sobie wzajemnie i jedynie to mogłoby doprowadzic do konfliktów.

Po długim marszu zatrzymali się w miejscu, gdzie przed oczami widzieli zbruzgany śnieg. W tym miejscu postanowili podjąć decyzję. Alexandra zrobiłaby to szybko, podobnie jak Strażak, jednak Kit zaczął rozmyślać co to za ślady i skąd one pochodzą. Alexandra miała to kompletnie w nosie, więc ruszyła w kierunku, który zaproponował James - kawiarnia. Nie omieszkała też wyrazić swego stanowczego zdania i raczej nie liczyła się w tym momencie z żadnymi obiekcjami, zresztą, była przekonywującą osobą.

Przerzuciła jedynie oczami, na to śledztwo Kita. Nie widziała sensu w rozmyślaniu nad tym co się tutaj stało. Ważniejsze było jak uniknąć losu tego, kto pozostawił po sobie tyle krwi.
- Po prostu chodźmy do tej kawiarni, wiadomo, że nie do hotelu. Im dłuej tutaj stoimy tym bardziej nie ma to sensu i robi się ciemno i zimno coraz bardziej - powiedziała stanowczo patrząc po wszystkich. Miała nadzieję, że sądzą tak samo i nie będą bawić się w detektywów, bo kogo to obchodzi, co i komu się tutaj stało? Ważne, by im się nic nie stało.

Po udaniu się na dach kawiarni nastąpiły małe komplikacje, z którymi ex-strażak poradził sobie niemalże bez problemu. Mogli w końcu zejść na dół, a tam jedynym dylematem był wybór kierunku, drzwi.

Miała nadzieję, że tym razem nie rozegra się dyskusja na ten temat tylko po prostu pójdą. By być tego pewną i uniknąć kolejnej bezowocnej wymiany zdań, po prostu wyszła z inicjatywą.

- Spróbujmy pójść tędy. - zakomunikowała tonem głosu, który nie znosił sprzeciwów. Obrzuciła mężczyzn swym chłodnym spojrzeniem i udała się w kierunku drzwi, które znajdowały się na wprost drabinki.
Jeśli będzie problem z ich otworzeniem, to wiadomo, że spróbują innych. Naprawdę nie było czasu na zbędne mędrkowanie.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 26-05-2015, 17:18   #19
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
MG, Kerm i ja - wypociny grupowe.

Dach niegdysiejszej, popularnej wśród młodzieży, kawiarni, znajdował się pół metra powyżej ubitego śniegu. Dach płaski, otoczony dookoła ogniomurem, tworzył teraz coś na kształt niecki, w której zalegała tylko cienka warstwa śniegu, gdyż cała reszta była wwiewana i zwiewana, zależnie od kierunku wiania wiatru. Alex i Kit podeszli do krawędzi dachu, która kiedyś znajdowała się kilka metrów nad ziemią i jednym, sprawnym ruchem ją przekroczyli. Gdy znaleźli się na dachu, usłyszeli ciche skrzypnięcie, pękającej pod nogami papy, która zamarzając stała się krucha niczym szkło. Pod warstwą, która kiedyś pełniła fukcję wodoszczelnej, znajdowały się solidne pyty betonowe, zapewne płyty kanałowe, gdyż pod stopami dało się słyszeć dudnienie, wywołane pustką. Strop wykonany w takiej konstrukcji nie stracił swoich właściwości nośnych, mimo ekstremalnego zimna, co było dobrą informacją dla zmarzniętych już członków ekspedycji. Wśród wystających ponad poziom dachu wywietrzaków Kit zauważył małe wybrzuszenie przysypane śniegiem. Gdy poszedł do niego, okazało się, iż był to wyłaz dachowy. Zsunięcie ciękiej warstwy, suchego i sypkiego śniegu, odsłoniło jego konstrukcję. Pokrywa była wykonana z nieprzezroczystego tworzywa sztucznego, tworząc płaską kopułę, przypominającą kształtem skorupę żółwia. Niestety, bliższe oględziny i próba otworzenia go, ujawniła, iż był on zamknięty od środka.

- Może zaczniemy od rozwalenia zawiasów? - zaproponował Kit.
Zawiasy wprost rzucały się w oczy, a według jego wiedzy po tylprzebywania na bardzo dużym mrozie metal powinien być osłabiony.
Ale, oczywiście, mógł się mylić…
- Jak tam chcesz. - powiedział były strażak ściagając plecak i odstawiając obok niego karabin, w jego ręce pojawiła się siekiera strażacka. - Ale i rozwalenie tego plastiku też powinno dać radę. - Mimo propozycji przyłożył drugą stronę siekiery do zawiasów i spróbował je podważyć.
James wprawnym ruchem (pommo grubych rękawic) obróbił topór strażacki w rękach, ustawiając go w sposób umożliwiający zahaczenie o zawiasy wyłazu dachowego. Były strażak następnie wsunął cienki koniec pod metalowe okucia, tak aby uzyskać dźwignię i zaparł się. Za pierwszym razem zawiasy ani drgnęły, wtedy James przestał napierać na trzonek siekiery i pchnął ją w drugą stronę. Powtarzając kilkukrotnie ten zabieg Glover zauważył, iż metalowe elementy, które trzymały wyłaz, zaczęły się odkształcać. Po kolenych kilku razach, zawiasy były już wyraźnie pokrzywione, aż w końcu pękły z głośnym trzaskiem, który rozniósł się po okolicy, odbijajać się od martwych elewacji budynków. James spróbował podnieść pokrywę, jednak ta ciągle była zamknięta od spodu, ale wyłamane zawiasy stworzyły lukę, w którą można było wsadzić topór i podważyć wieko z poliwęglanu. Kolejne próby otworzenia włazu skończyły się pęknięciem kopułki, gdyż wystawiony na działanie silnych mrozów poliwęglan stał sięwy jątkowo łamliwy, oraz wyłamaniem zamka. Droga do środka stała otworem, jednakże samo zakrycie nie do końca spełniało swoje zadanie.
Glover odsunął uszkodzoną pokrywę na bok i przykucnął przy otworze, włączając swoją latarkę. Zejście na doł było możliwe dzięki drabince, która była zamontowana przy ścianie. James pochylił się głębiej i zobaczył, że zejście na doł prowadzi do korytarza o wymiarach mniej więcej dwa na trzy metry, z którego można było iść w trzech kierunkach, jednak każda droga była zasłonięta przez drzwi. Aby sprawdzić co znajdowało się za nimi, trzeba wejść do środka.
Odłożył siekierę, a zamiast niej w jego ręce pojawił się karabin. Na krótką chwilą ściągnął też jedną parę rękawiczek, te najgrubsze, aby mieć lepsze czucie karabinu w rękach oraz aby nie zabić się na drabince.
- Jak zejdę podajcie mi rzeczy. - zakomunikował, powoli schodząc do środka.
Raczej nie było prawa by tam ktokolwiek siedział. Nie w tak wysoko zasypanym budynku i w dodatku zamkniętym. Bardzo, ale to bardzo nie chciał się mylić. W głębi duszy miał też nadzieję na znalezienie kawy. Gorąca kawa, nawet jeśli woda byłaby z rozpuszczonego lodu czy śniegu, nie jednemu powinna poprawić humor. A jeżeli znajdą też cukier lub słodziki… Prawie jak w domu.
Kit poczekał chwilę, a gdy tylko James znalazł się u stóp drabinki podał mu plecak. Co wymagało odrobiny wysiłku, by wspomniany bagaż nie wylądował poprzednikowi na głowie. Odebrał swoje rzeczy, a potem rzeczy pozostałych.
- Można schodzić, na razie czysto. - po czym skierował się przed siebie, zostawiając korytarze w lewo i prawo pozostałym.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 31-05-2015, 10:49   #20
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Zejście na dół, przez wyłaz dachowy po drabinie, nie było specjalnie problematyczne. Zdjęcie plecaków i podanie ich na dół ułatwiło podróż oraz zmieszczenie się w dość wąskim otworze w dachu. Gdy cała ekspedycja znalazła się w środku dotarło do nich jak bardzo byli zmęczeni i zmarznięci. Ciągły ostry i zimny wiatr, który przedzierał się przez ich szczelne ubrania i chłostał odsłonięte elementy twarzy spowodował delikatne odmrożenia i generalne przemarznięcie. Każdy, gdy sobie to uświadomił, był wdzięczny za decyzję Jamesa, który postanowił, że dostaną się do kawiarni. Mimo, że na dole w cale nie było cieplej, to dla przewianych i przemarzniętych członków wyprawy zdawało się, że było tam co najmniej ciepło. Ostatnia osoba schodząca po drabinie zasunęła właz spękanym deklem, przez który wpadało już bardzo niewiele światła. W głębi panowały ciemności, dlatego każdy załączył swoją latarkę i rozejrzał się wokół. Jasne snopy światła omiatały okolicę, a przez nie przepływała gęsta para oddechów, przypominając o otaczającej temperaturze. Pomieszczenie, w którym się znajdowali było czymś na kształt korytarza, z którego znajdowały się trzy wyjścia. W środku panowała nieprzyjemna cisza, przerywana ciężkimi oddechami i szumem wiatru, który teraz zdawał się bardzo odległy. Decyzja została podjęta, każdy z uczestników ekspedycji miał sprawdzić inne drzwi, aby mieć pogląd na całą sytuację w kawiarni. Pierwsze drzwi, te na wprost drabinki, ustąpiły bez większych problemów (oczywiście pomijając ich zamarznięcie, co przy obecnych warunkach było "drobnym" problemem). Prowadziły na salę konsumpcyjną, na wprost drzwi znajdowała się przeszklona elewacja, front kawiarni. Niektóre szyby nie wstrzymały naporu śniegu i pękły, powodując wsunięcie się zamarzniętego "puchu" do środka, który teraz zalegał hałdami. Poza tym znajdowała się tu lada, na której leżała kasa fiskalna, gablotki w których zazwyczaj wystawione były świeże ciasteczka. Niestety tym razem były puste. Kilkanaście okrągłych stolików z fotelami dopełniało wystroju. Na ścianach wisiały popkulturowe plakaty, informacja o darmowym wi-fi spocie oraz cenniki kawiarni z cenami, które większość ludzi skutecznie odstraszyłaby od picia tutaj kawy. Aż dziwne, że tego typu kawiarnie były tak popularne wśród młodzieży.

Drzwi na lewo od drabiny nie chciały ustąpić. Nic nie dało się wskórać, ani prośbą ani groźbą, a ich lodowata powierzchnia mogła sugerować, że pomieszczenie za nimi zostało zasypane śniegiem, przez co otworzenie drzwi nie było możliwe.

Ostatnie drzwi prowadziły do przygotowalni. Otworzyły się z głośnym skrzypieniem, które rozeszło się po całej kawiarni. Było to prostokątne pomieszczenie, w którym po prawej stronie znajdowały się urządzenia kuchenne, a po lewej, drzwi wahadłowe, prowadzące do sali sprzedaży. W ciągu kuchennym znajdowały się stalowe szafki, kuchenka gazowa, na której stały zaparzacze do kawy, lodówka i blaty robocze z stali nierdzewnej. Przy kuchence, na podłodze, leżało coś, co przypominało na pierwszy rzut oka, kupę śniegu. Jednak gdy Nathaniel, który był najbliżej znaleziska, przyjrzał się powierzchni "kupy śniegu" dostrzegł, że jest to koc, zamarznięty koc, pod którym coś było. Powoli zbliżył się na tyle, że był w stanie sięgnąć za krawędź przykrycia i zaczął je odsuwać. Jego serce zaczęło bić szybciej, domyślał się co może się tam znajdować, jednak nie chciał tego widzieć. Z drugiej strony ciekawość wzięła górę. Zamarznięty koc, strzelał i łamał się w miarę jak Nathaniel go zdejmował, aż finalnie odsłonił makabryczne znalezisko. Członkowie ekspedycji spotykali się już z potwornymi obrazami, niektórzy z nich sami dokonywali straszliwych czynów, jednak ta bliskość i dosłowność sceny sprawiła, że nawet pod najtwardszymi z nich ugięły się nogi. Pod kocem znajdowały się zamarznięte ciała rodziny. Mężczyzny, kobiety i dwójki dzieci - chłopca i dziewczynki. Wszyscy byli przytuleni do siebie i wyglądali jakby spali, a jedynie białe kryształki lodu znajdujące się na ich włosach, ubraniach i rzęsach świadczyły o tym, iż znajdowali się już w lepszym świecie. Musieli się tu ukryć przed zimnem i grzać się pod kocem i ciepłem kuchenki gazowej, dopóki siarczysty mróz nie pozbawił ich ostatniego oddechu.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172