|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-08-2015, 15:15 | #1 |
Reputacja: 1 | THE END[Neuroshima] Atomowa Odyseja Rozdział 1. Miasto Boga Muzyka Chcesz posłuchać? Ale to nie będzie pogodna opowiastka. Świat nie rozpadł się ot tak, pod kopułą nuklearnych grzybów. On umiera powoli. Ciągle od września 2020-ego. A raczej zdycha z pokorą psa zbierającego regularny wpierdol. Skamle, kuli się i dogorywa. A ludzie wraz z nim. Irytujące małe pchły uzależnione od jego rachitycznego okaleczonego grzbietu. Z monotonnym uporem stąpają po przeżartym gangreną zewłoku, krwawiącym ropnym szlamem z rozprutych arterii rzek, dyszącym barwną gęstą toksyną. Matka Ziemia. Matka Śmietnik. Pieprzona cyrkowa gnijąca bożonarodzeniowa maszyna parowa, otoczona radiacyjnym nimbem jak sama święta panienka z zapomnianych kościelnych obrazków. Czemu wreszcie nie zdechniesz i nie pogrzebiesz nas z sobą w twym przytulnym nabrzmiałym łonie? Każdy dzień to męka. Szarpanina. O wodę. Jedzenie. Sprzęt. Paliwo. Odrobinę chłodu. To znów ciepła. Snu. Zasranego świętego spokoju... Nic nie przychodzi bez walki. Toczymy nasze małe nic nie warte bitwy a z każdą kolejną pomnaża się zwątpienie, że może już czas na wytchnienie? Może by odpuścić? Pierdolić? Pozostał jeden procent populacji, tak mówią. Wybrańcy czy potępieni? A może po prostu zwierzęta, nowy produkt ewolucji? Neo-homo-gnida-sapiens. Z wyostrzonymi zmysłami, zawrotnie skurczonym sumieniem i profilaktycznie uniesioną przed siebie lufą. Pośród brudu i szkwału, na cmentarzysku wygasłej cywilizacji beznamiętnie celebrują apokalipsę na wszelkie codzienne znane im sposoby. Oszukują, zabijają, kradną, śmieją się, kochają, wybaczają, tańczą, pieprzą się, żrą i wydalają. Żyją. Po prostu. To będzie historia o życiu. A może raczej o śmierci? I o drodze. Bo musisz jechać, to pewne. Smolistym pasem zastygłego asfaltu. Dzikim szutrowym traktem. Przemierzać sieć martwych, zasypanych szklanym confetti miejskich ulic. A czasem zboczyć, po prostu w wyschniętą łakomą gardziel pustyni. Jechać. Drogą. Swoim przeznaczeniem. Nicią utkaną przez atomowe mojry. * * * Pięć dni w drodze. Eddie przetarł spoconą twarz i trzasnął, po jednym razie w każdy policzek. Czarna wstęga zaczarowanego asfaltu umykająca spod kół wprawiała w niechciany monotonny trans. Trans, który niebezpiecznie ocierał się o sen. Nocą jechało się lepiej. Nagrzana od słońca karoseria pickupa chroniła przed falą nadciągającego, dla odmiany, zimna. Samochodowe szyby, za dnia otwarte na oścież, teraz szczelnie zamknięte, odgradzały od niebezpieczeństw czyhających na pustyni. Kabina sprawiała pozory przytulnego ciepłego schronienia. Gdzieś przed nim, jeszcze dobre kilkadziesiąt kilometrów dalej stał przydrożny bar gdzie dało się kupić paliwo, strawę i łóżko na jedną noc. Tyle, że Eddie wiedział już, że tak daleko nie zajedzie. Ze zmęczeniem się nie dyskutuje. Musiał zatrzymać się na noc. Przeczekać, złapać trochę snu. Gdyby choć miał zmiennika... Ale był sam. Pośród martwej spękanej pustyni, sterczących szkieletów kaktusów i przycupniętych w oddali tytanicznych skał. Zjechał z autostrady, zgasił silnik. Było niepokojąco cicho ale oczy i tak zamknęły się kilka chwil później. Nie miał nawet siły rozmyślać nad rzeczami, które mogą mu się przytrafić. Wyśpi się i pojedzie dalej. Dokąd? To już sprawa Eddiego Crispo. Kto wie, może kiedyś sam wam opowie... * * * Obudziła go spiekota. I chrzęst. Niewyraźny niejasny chrobot. Słońce stało już wysoko roztaczając swój piekielny urok nad całą okolicą, znów ziąb zmienił się prosto w upał. Eddie poczuł, że chce mu się sikać. I pić. Roztropnie założone na noc cztery warstwy ubrań teraz lepiły się nieznośnie do rozgrzanego spoconego ciała. Kolejny chrobot. Pickup jakby... zadrżał. Eddie poczuł nikłe wibracje dobiegające zza pleców. Ktoś tam był. Na skrzyni ładunkowej! Teraz widział wyraźny ruch. Ktoś odrzucił część brezentu i szperał w jego pieprzonej elektronice! Ostatnio edytowane przez liliel : 22-05-2016 o 16:06. |